5329

Szczegóły
Tytuł 5329
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5329 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5329 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5329 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marcin Osikowicz-Wolff Ludzie i upiory Sezon mia� si� ku ko�cowi. Przekona� si� o tym, id�c g��wn� ulic� mi�dzy zamykanymi straganami, opustosza�ymi sklepami i budkami lodziarzy, w kt�rych ju� nie sprzedawano lod�w. By�o pogodnie. Ostatnie ciep�e dni tego lata w�a�nie si� zacz�y. W �agodnym �wietle popo�udnia otoczone betonowym kordonem wej�cie do portu nabiera�o nowych barw. Ona sprzedawa�a bursztyny. Jej mikroskopijny straganik by� otwarty jako jedyny na ca�ej opustosza�ej ulicy, wi�c trudno by�o go nie zauwa�y�. - Ile za to? - pochyli� si� i podni�s� jeden z wisiork�w. - Sto. Oboje patrzyli na ko�ysz�cy si� na rzemyku kawa�ek ��tego kamienia. Podni�s� si�, by wyci�gn�� z kieszeni spodni zmi�ty banknot. Sklep spo�ywczy zamkni�to dzi� wcze�niej, wi�c i tak nie mia�by go gdzie wyda�. - Osiemdziesi�t - powiedzia�a, my�l�c, �e chce odej��. U�miechn�� si�. Nie chcia�, �eby by�a na siebie z�a. Poda� jej pieni�dze i z wisiorkiem w r�ce ruszy� z powrotem. A oczy mia�a niebieskie. Przeszed� pomi�dzy �awkami i usiad� za biurkiem. Siedzia� tak przez chwil� pozwalaj�c, by przyzwyczaili si� do jego obecno�ci i zd��yli wymieni� wst�pne uwagi na jego temat. - Nazywam si� �wierszcz. B�d� was uczy� - przedstawi� si�. - Je�eli ju� mi si� przyjrzeli�cie, to w zasadzie mo�ecie i�� na pla��. M�wi� powa�nie - potwierdzi�, gdy nikt si� nie ruszy�. - B�d� mia� z wami ostatnie lekcje. Nie b�d� obowi�zkowe. Mo�ecie si� w tym czasie k�pa�. Szkoda dnia. Spojrza� za okno. Dzie� by� rzeczywi�cie pi�kny. Kiedy si� odwr�ci� ponownie, drzwi zamkn�y si� ju� za ostatnim wychodz�cym. W klasie zosta�o pi�� os�b. U�miechn�� si�. Wsta� i w�o�y� r�ce do kieszeni spodni, bo tak lepiej mu si� my�la�o. - Czy wiecie, co to jest dipilion...? Ona siedzia�a w ostatniej �awce. Morze by�o wzburzone i wia� silny wiatr nios�cy ze sob� chmury i zapowied� sztormu. Stara� si� tak zwin�� link� latawca, by do ko�ca utrzyma� go w powietrzu. Nie by�o to �atwe. Im �y�ka by�a kr�tsza, tym trudniejszy do poskromienia by� ten kawa�ek plastyku i drewna. W ko�cu latawiec wbi� si� w piasek, nie zdo�awszy wyj�� z ostatniego wira�u. - Co robisz? - jej kurtka powiewa�a na wietrze. Kolejny nieposkromiony przedmiot. - Puszczanie latawca nie wymaga komentarzy - zwin�� �y�k� do ko�ca i z latawcem wyrywaj�cym mu si� z r�ki jak �ywe zwierz� maszerowa� w kierunku wydm. - Tutaj. Co robisz tutaj? - Sz�a za nim. Milcza�. Kiedy dochodzili do jego przyczepy, zatrzyma� si� i odwr�ci�. - �ycie tak�e nie wymaga komentarzy, przynajmniej tak by�o dot�d. Urazi� j�. Nie chcia�. - Wejdziesz na kaw�? - zapyta� cieplejszym tonem. - A nie masz herbaty? - Nie mam. - No to nic z tego - wyd�a wargi. Potem odwr�ci�a si� na pi�cie i pobieg�a w stron� miasta. Zd��y� zagotowa� wod� i nasypa� kawy do dw�ch kubk�w, zanim wr�ci�a. Potem siedzieli przy stoliku, obserwuj�c siebie nawzajem i s�cz�c gor�cy p�yn. Nie smakowa� jej, ale nie da�a tego po sobie pozna�. �ciemnia�o si�. - Powinna� ju� i�� do domu - powiedzia� w ko�cu. - Powinnam - u�miechn�a si�. - Ale zostaniesz na noc. Zosta�a. - To nie jest dobra dziewczyna. Siedzia� w piwiarni. O tej porze by�o tu pe�no miejscowych rybak�w, kt�rych zapach i g�osy otacza�y go ca�kowicie. Dlatego s�dzi�, �e si� przes�ysza�. - To nie jest dobra dziewczyna - powt�rzy�a kobieta wycieraj�ca blat. Mia�a obwis�e piersi. - To czarownica. - Nic nie jest tym, czym si� wydaje - mrukn�� zza okular�w. Kobieta odesz�a mamrocz�c do siebie. Pochyli� si� nad sto�em i wr�ci� do poprawiania zada�. ,..Nic nie jest tym, czym si� wydaje. Czasami my�l�, �e jestem zupe�nie inn� osob�. Moja matka m�wi, �e to brak ojca spowodowa� u mnie wahni�cia osobowo�ci. Tej nocy wydawa�o mi si�, �e jestem zwierz�ciem. Nie chcia�em Ci� podrapa�. Przepraszam. Dzisiaj nie przyjd�. Matka zakaza�a mi wychodzi�. Chyba Ci� nie lubi. Ale z drugiej strony zaprasza Ci� na obiad w niedziel�. Czytam Freuda, kt�rego mi da�e� rano. Dlatego ju� ko�cz�. Za to zadanie daj mi "4+". PS. Kawa jest okropna. Kup herbat�. Zatrzyma� si� na �rodku mostu. Tym razem nie my�la� o niczym. Czu� si� spokojny i jakby pusty w �rodku. Patrzy� na ludzi, wychodz�cych z ko�cio�a. Mijali go milkn�c nagle i odwracaj�c g�owy. Kiedy ulica opustosza�a, zawr�ci� i wszed� do ciemnego wn�trza. Ko�ci� by� pusty i cichy. Tylko z zakrystii dobiega�y przyt�umione g�osy. Usiad� przy konfesjonale i zamkn�� oczy. Czeka�. - Chcesz si� wyspowiada�, synu? - g�os zza drewnianej kraty kry� w sobie obietnic� przebaczenia. Ale on nie oczekiwa� przebaczenia. - Nie. - A powiniene�. �yjesz w grzechu. - Ksi�dz podburza ludzi. - Ja nie podburzam, ja u�wiadamiam z�o. - Co jest w niej z�ego? - Ona sama jest z�em. Nie s�ucha�e� uwa�nie kazania. - S�ucha�em - skrzywi� si�. - Wi�c je rozwa�. A potem wr�� si� wyspowiada�. - Wr�c�. A je�eli kto� j� skrzywdzi, wr�c� na pewno. - Grozisz kap�anowi - g�os zza kraty niczego ju� nie obiecywa�. - Ja nie gro�� - ja u�wiadamiam. Kiedy wychodzi�, o�lepi� go blask porannego s�o�ca. By�y bardzo podobne. Tak bardzo, �e siedz�c przy stole mi�dzy matk� i c�rk�, zaczyna� popada� w lekk� schizofreni�. - ...Wychowywa�a si� bez ojca. Do niczego nie by� nam potrzebny - matka u�miechn�a si� lekko, dok�adaj�c mu jeszcze jeden kawa�ek ciasta. - Wie pan, my�l� nawet czasem, �e nie mia�a �adnego ojca. Mo�e dlatego jest taka do mnie podobna. - Mamo! - Przepraszam, nie powinnam pana zanudza�. Jest pan mi�ym cz�owiekiem i moja c�rka mo�e si� z panem spotyka�, kiedy chce, nawet je�li mia�oby to oznacza� niewracanie na noc do domu. Ale musz� pana ostrzec. Ludzie jej... nas tutaj nie lubi�. I jeszcze ten ksi�dz... Pan rozumie - samotna matka wychowuj�ca c�rk�. Nie wiadomo, z czego �yje, na msze nie chodzi... - Mamo! - Chc� tylko powiedzie�, �eby pan uwa�a� na siebie, przechodz�c przez ulic�. I na ni� r�wnie�. U�miechn�� si� do nich obu. Odprowadzi�a go do drzwi i poca�owa�a w przedpokoju. - Masz dobr� matk�. - Przyjd� wieczorem - szepn�a, zamykaj�c za nim drzwi. Kiedy przechodzi� przez ulic�, rozejrza� si�. Nie do�� dok�adnie. Ci�ni�ty nie wiadomo sk�d kamie� trafi� go w �opatk�. Siedzia� w ciemno�ciach pal�c papierosa. Dzia�o si� co� z�ego, ale jeszcze nie wiedzia� co. Noc by�a wietrzna i zimna. Zbli�a�a si� jesie�. Na stoliku sta�y przygotowane dwa kubki z herbacianymi wi�rkami. Nie przychodzi�a. Musz� st�d wyjecha�. Powinien jej to powiedzie� ju� dawno. Powinny znale�� jakie� dobre miejsce, gdzie mo�na �y� bez ogl�dania si� za siebie. Tylko czy dla nich s� jeszcze takie miejsca? Czy kiedykolwiek by�y? Wesz�a nagle. Jej oczy by�y ogromne i przera�one. Podbieg� do niej i obejmuj�c j� wp�, kopniakiem zamkn�� drzwi do przyczepy. Wzi�� j� na r�ce i przeciskaj�c si� w ciasnym wn�trzu, po�o�y� na ��ku. Dr�a�a. - Ciii, ju� dobrze - szepn�� przykrywaj�c j� kocem. Dopiero teraz zauwa�y� krew na jej ustach. Tyle �e to nie by�a jej krew. Podszed� do szafki i wyj�� stamt�d ma�� butelk� z ciemnego szk�a. Wysypa� wi�rki z kubka na pod�og� i wla� do niego jej zawarto��. Rozcie�czy� wod�. - Wypij - powiedzia� unosz�c jej g�ow�. Skrzywi�a si�, ale nie zaprotestowa�a. Potem znowu opad�a na poduszk�. - Ja nie zrobi�am nic z�ego. Nic z�ego - powtarza�a p�acz�c. Jej g�os by� coraz cichszy. - Nie, nie zrobi�a�. Siedzia� tu� przy niej i trzyma� j� mocno za r�k�. Ju� od d�u�szej chwili s�ysza� dobiegaj�ce z zewn�trz g�osy. Nie mia� wiele czasu. Upewni� si�, �e nie oddycha. Potem wydoby� spod ��ka zaostrzony, drewniany ko�ek i z ca�ej si�y wbi� go w jej serce. I to by�o wszystko. Drzwi otworzy�y si� z trzaskiem wyrywanego skobla i do przyczepy wpad�o kilku m�czyzn uzbrojonych w pa�ki i rybackie sieci. Inni z pochodniami t�oczyli si� na zewn�trz. Widzia� ich pe�ne nienawi�ci twarze i widzia�, jak ta w�ciek�o�� zamienia si� w obrzydzenie i strach. - Wyno�cie si� - powiedzia� wycieraj�c r�ce w kawa�ek gazety, kt�ry natychmiast zrobi� si� czerwony. - Wyno�cie si� st�d. Kiedy przyjecha� policyjny radiow�z, siedzia� w drzwiach. Patrzy� na morze i na wstaj�cy dzie� nios�cy fa�szyw� obietnic� przebaczenia. - Major �wierszcz z Wydzia�u Do Spraw Upior�w - powiedzia� do wychodz�cego z samochodu policjanta. - Prosz� okaza� dokumenty. Okaza� dokumenty. - To pan jest tym agentem, o kt�rego prosili�my. Skin�� g�ow�. - No to sprawa za�atwiona. Czy pan wie, �e ta ma�a zd��y�a wczoraj za�atwi� jeszcze dw�ch ludzi? - Bezbronnych, jak s�dz�. - No, nie ca�kiem. To byli jedni z tych, kt�rzy urz�dzili sobie na ni� polowanie. Licz�c z poprzednimi przypadkami, to ju� b�dzie sze�� ofiar. - Co z jej matk�? - podni�s� nagle wzrok. - Po ni� przyszli najpierw. Wyskoczy�a oknem. Nic nie powiedzia�. - Zostawi�a list dla pana - policjant poda� mu rozdart� kopert�. Nic nie jest tym, czym si� wydaje. Zmi�� kartk�. - Niech pan uwa�a, to dow�d rzeczowy. Patrzy� na radiow�z odje�d�aj�cy z jego przyczep�. Kiedy samoch�d znikn�� za zakr�te le�nej drogi, pochyli� si� i podni�s� wyg�adzony przez wod� kawa�ek drewna. Ostrz�c go wyci�gni�tym z kieszeni scyzorykiem, ruszy� wolno w stron� ko�cio�a. wrzesie� 1993