5170
Szczegóły |
Tytuł |
5170 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5170 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5170 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5170 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LLEM STANISLAW
POWR�T Z GWIAZD
I
Nie mia�em �adnych rzeczy, nawet p�aszcza. M�wili, �e to niepotrzebne. Pozwolili
mi
zatrzyma� m�j czarny sweter: ujdzie. A koszul� wywalczy�em. Powiedzia�em, �e
b�d�
odwyka� powoli. W samym przej�ciu, pod brzuchem statku, gdzie stali�my,
potr�cani, Abs
poda� mi r�k� z porozumiewawczym u�miechem:
� Tylko ostro�nie�
Pami�ta�em i o tym. Nie zgniot�em mu palc�w. By�em ca�kiem spokojny. Chcia�
jeszcze
co� powiedzie�. Oszcz�dzi�em mu tego, odwracaj�c si�, jakbym nic nie zauwa�y�, i
wszed�em
po stopniach do �rodka. Stewardessa poprowadzi�a mnie mi�dzy rz�dami foteli na
sam prz�d.
Nie chcia�em osobnego przedzia�u. Zastanawia�em si�, czy j� uprzedzili. Fotel
roz�o�y� si�
bezszelestnie. Poprawi�a oparcie, u�miechn�a si� do mnie i odesz�a. Usiad�em.
Poduszki
przepastnie mi�kkie, jak wsz�dzie. Oparcia tak wysokie, �e ledwo widzia�em
innych
pasa�er�w. Kolorowo�� kobiecych stroj�w przyjmowa�em ju� bez oporu, ale m�czyzn
wci��
podejrzewa�em, bezsensownie, o maskarad�, i wci�� mia�em cich� nadziej�, �e
zobacz�
jakich� ubranych normalnie � �a�osny odruch. Sadowiono si� szybko, nikt nie mia�
baga�y.
Nawet teczki czy zawini�tka. Kobiety te�. By�o ich jakby wi�cej. Przede mn� �
dwie
Mulatki w papuzich futerkach, pi�rkowato nastroszonych, panowa�a wida� taka
ptasia moda.
Dalej jakie� ma��e�stwo z dzieckiem. Po jaskrawych selenoforach peron�w i
tunel�w, po
niezno�nie krzykliwej, samo�wiec�cej ro�linno�ci ulic. �wiat�o wkl�s�ego stropu
by�o prawie
�arzeniem. Po�o�y�em r�ce na kolanach, bo jako� zawadza�y. Wszyscy ju�
siedzieli. Osiem
rz�d�w szarych foteli, jod�owy powiew, cisza milkn�cych rozm�w. Oczekiwa�em
zapowiedzi
startu, jakich� sygna��w, nakazu przypi�cia si� pasami, nic jednak nie
nast�pi�o. Po matowym
suficie zacz�y biec z przodu w ty� niewyra�ne cienie, jakby sylwetki
wystrzy�onych z
papieru ptak�w. Co, u diab�a, z tymi ptakami � pomy�la�em bezradnie. � Mo�e to
co�
znaczy? By�em jak zdrewnia�y od nadmiaru uwagi, �eby nie zrobi� czego�
niew�a�ciwego.
Tak ju� od czterech dni. Od pierwszej chwili. Zostawa�em bezustannie w tyle za
wszystkim,
co si� dzia�o, i ci�g�e usi�owanie zrozumienia byle rozmowy, sytuacji zmienia�o
to napi�cie w
uczucie paskudnie podobne do rozpaczy. By�em przekonany, �e inni odczuwaj� to
samo, ale
nie m�wili�my o tym, nawet kiedy Dostawali�my sami. �artowa�o si� tylko z naszej
krzepy, z
tego nadmiaru si�, kt�ry nam zosta�, zreszt� naprawd� trzeba si� by�o pilnowa� �
pocz�tkowo, chc�c wsta�, wyskakiwa�em ku sufitowi, a ka�da rzecz, kt�r� bra�em
do r�ki,
sprawia�a wra�enie papierowej, pustej. Ale w�asne cia�o nauczy�em si�
kontrolowa� szybko.
Witaj�c si� nie mia�d�y�em ju� nikomu r�ki. To by�o proste. Niestety, najmniej
wa�ne.
M�j s�siad z lewej, za�ywny, opalony, o nadmiernie b�yszcz�cych oczach (mo�e od
kontaktowych szkie�) znik� nagle, bo jego fotel rozr�s� si� bokami, kt�re posz�y
w g�r� i
po��czy�y si�, tworz�c co� w rodzaju jajowatego kokonu. Jeszcze par� os�b znik�o
w takich
kabinach. Przypomina�y sp�cznia�e sarkofagi. Co w nich robili? Ale takie rzeczy
napotyka�em
wci�� i stara�em si� nie gapi�, o ile nie wi�za�y si� bezpo�rednio ze mn�.
Ciekawa rzecz,
ludzi, kt�rzy wytrzeszczali na nas oczy dowiedziawszy si�, co�my za jedni,
traktowa�em
raczej oboj�tnie. Ich os�upienie ma�o mnie obchodzi�o, cho� natychmiast si�
zorientowa�em,
�e nie ma w nim ani krzty podziwu. Niech�� wzbudzali raczej ci, co dbali o nas �
pracownicy Adaptu. Zapewne, naj�ywsz� � doktor Abs, bo traktowa� mnie jak lekarz
nienormalnego pacjenta, udaj�c, wcale dobrze zreszt�, �e ma do czynienia w�a�nie
z kim�
ca�kiem zwyk�ym. Kiedy nie by�o to ju� mo�liwe � dowcipkowa�. Mia�em do�� jego
bezpo�rednio�ci i jowialno�ci. Zapytany o to (tak przynajmniej s�dzi�em) ka�dy z
przechodni�w uzna�by mnie czy Olafa za podobnych sobie � nie tyle my sami
byli�my dla�
niesamowici, co nasz przesz�y los: to on by� niezwyk�y. Doktor Abs natomiast,
jak ka�dy
pracownik Adaptu, wiedzia� lepiej � �e naprawd� jeste�my inni. Inno�� ta nie
by�a
wyr�nieniem, ale tylko przeszkod� w porozumieniu, w najprostszej wymianie s��w,
co tam!
w otwarciu drzwi, skoro klamki przesta�y istnie�, nie pami�ta�em, pi��dziesi�t
czy
sze��dziesi�t lat temu.
Start nast�pi� niespodziewanie. Ci��enie nie zmieni�o si� ani na w�os, do
hermetycznego
wn�trza nie wnik�y �adne d�wi�ki, sufitem p�yn�y miarowo cienie � mo�e
wieloletnia
rutyna, stary instynkt powiedzia�y mi w pewnej chwili, �e jeste�my w
przestrzeni, bo to by�a
pewno��, nie przypuszczenie.
Ale zajmowa�o mnie co� innego. Spoczywa�em, p�le��c, z wyci�gni�tymi nogami,
bez
ruchu. Zbyt �atwo dali mi postawi� na swoim. Nawet Oswamm nie przeciwstawia� si�
zbytnio
mojej decyzji. Kontrargumenty, kt�re s�ysza�em od niego i od Absa, nie mog�y
przekona� �
ja sam zdoby�bym si� na lepsze. Obstawali tylko przy jednym, �e ka�dy z nas musi
lecie�
oddzielnie. Nawet tego, �e zbuntowa�em Olafa (bo gdyby nie ja, na pewno
zgodzi�by si�
zosta� d�u�ej), nie wzi�li mi za z�e. To by�o zastanawiaj�ce. Oczekiwa�em
komplikacji,
czego�, co w ostatniej chwili udaremni m�j plan, ale nic si� nie sta�o i oto
lecia�em. Ta
ostatnia podr� mia�a si� sko�czy� za pi�tna�cie minut.
Najwyra�niej to, co wymy�li�em, a tak�e to, jak stan��em przed nimi, �eby
wywalczy�
przedwczesny odjazd, nie zaskoczy�o ich. Reakcj� tego typu musieli mie�
zakatalogowan�,
by� to stereotyp zachowania w�a�ciwego takim zuchom jak ja, zaopatrzony w ich
psychotechnicznych tablicach odpowiednim numerem porz�dkowym. Pozwolili mi
lecie� �
dlaczego? Bo do�wiadczenie m�wi�o im, �e nie dam sobie rady? Ale jak to mog�o
by�, skoro
ca�a ta �samodzielna� eskapada polega�a na przelocie z jednego dworca na drugi,
gdzie
czeka� mia� kto� z ziemskiego Adaptu, a wszystko, czego mia�em dokona�, to by�o
odnalezienie tego cz�owieka w um�wionym miejscu?
Co� si� sta�o. Dosz�y mnie podniesione g�osy. Wychyli�em si� z fotela. Kilka
rz�d�w
przede mn� jaka� kobieta odepchn�a stewardess�, kt�ra zwolnionym, automatycznym
ruchem, jakby pod wp�ywem tego � nie a� tak silnego przecie� � pchni�cia sz�a
ty�em
mi�dzy fotelami, a kobieta powt�rzy�a: � Nie pozwol�! Niech mnie to nie dotyka!
�
Twarzy krzycz�cej nie widzia�em. Jej towarzysz ci�gn�� j� za rami�, przedk�ada�
jej co�
uspokajaj�co. Co oznacza�a ta scena? Inni pasa�erowie nie zwr�cili na ni� uwagi.
Kt�ry� raz z
rz�du ow�adn�o mn� poczucie niewiarygodnej obco�ci. Spojrza�em z do�u na
stewardess�,
kt�ra zatrzyma�a si� przy mnie i u�miecha�a jak przedtem. Nie by� to czysto
zewn�trzny
u�miech obowi�zkowego ugrzecznienia, pokrywaj�cy zdenerwowanie incydentem. Nie
udawa�a spokoju, naprawd� by�a spokojna.
� Napije si� pan czego�? prum, extran, morr, cydr? Melodyjny g�os. Potrz�sn��em
przecz�co g�ow�.
Chcia�em powiedzie� jej co� mi�ego, ale zdoby�em si� tylko na stereotypowe
pytanie:
� Kiedy l�dujemy?
� Za sze�� minut. Zje pan co�? Nie musi si� pan spieszy�. Mo�na zosta� i po
l�dowaniu.
� Dzi�kuj�, nie.
Odesz�a. W powietrzu, tu� przed moj� twarz�, na tle oparcia poprzedzaj�cego
fotela,
zapali� si�, jak pisany ko�cem roz�arzonego papierosa, napis STRATO. Pochyli�em
si�, �eby
zobaczy�, jak powsta� ten napis, i drgn��em. Oparcie fotela posz�o za moimi
plecami i obj�o
je elastycznie. Wiedzia�em ju�, �e sprz�ty wybiegaj� naprzeciw ka�dej zmianie
pozycji, ale
wci�� o tym zapomina�em. Nie by�o to przyjemne � jak gdyby kto� �ledzi� ka�dy
m�j ruch.
Chcia�em wr�ci� do poprzedniej pozycji, zbyt energicznie wida�. Fotel �le to
zrozumia� i
prawie si� roz�o�y�, jak ��ko. Poderwa�em si�. Co za idiotyzm! Wi�cej
opanowania.
Usiad�em wreszcie. Litery r�owego STRATO zadrga�y i przep�yn�y w inne:
TERMINAL.
�adnego wstrz�su, ostrze�enia, �wistu. Nic. Rozleg� si� daleki g�os, jakby
tr�bki pocztyliona,
czworo owalnych drzwi u ko�ca przej�� mi�dzy siedzeniami rozwar�o si�, do
wn�trza
wtargn�� g�uchy, wszechogarniaj�cy szum, jakby morza. G�osy powstaj�cych z
miejsc
pasa�er�w uton�y w nim bez �ladu. Siedzia�em dalej, a oni wychodzili, szeregi
sylwetek
miga�y na tle zewn�trznych �wiate� zielono, lila, purpurowo � istny bal maskowy.
Ju�
wszyscy wyszli. Wsta�em. Obci�gn��em machinalnie sweter. Jako� g�upio tak z
pustymi
r�kami. Przez otwarte drzwi ci�gn�� ch�odniejszy powiew. Odwr�ci�em si�.
Stewardessa sta�a
przy �ciance dzia�owej, nie dotykaj�c jej plecami. Na jej twarzy go�ci� wci��
ten sam
pogodny u�miech, skierowany do pustych rz�d�w foteli, kt�re teraz zacz�y z
wolna zwija�
si�, sk�ada�, jak jakie� mi�siste kwiaty, jedne szybciej, inne odrobin� wolniej
� to by� jedyny
ruch w tym wype�niaj�cym wszystko, p�yn�cym przez owalne otwory, przeci�g�ym
szumie,
przywodz�cym na my�l otwarte morze. � Nie chc�, �eby t o mnie dotyka�o! � Nagle
doszuka�em si� w jej u�miechu czego� niedobrego. Od wyj�cia powiedzia�em:
� Do widzenia�
� Do us�ug.
Znaczenia tych s��w, tak osobliwych w ustach m�odej, �adnej kobiety, nie
u�wiadomi�em
sobie od razu, bo dobieg�y mnie, kiedy ju� odwr�cony wychyla�em si� przez drzwi.
Chcia�em
postawi� nog� na stopniu, ale nie by�o go. Mi�dzy metalowym kad�ubem a kraw�dzi�
peronu
zia�a metrowa szczelina. Trac�c r�wnowag�, nie przygotowany na tak� pu�apk�,
da�em
niezgrabnego susa i, ju� w powietrzu, poczu�em chwytaj�cy mnie jakby od do�u
strumie�
niewidzialnej si�y, tak �e przep�yn��em nad pustk� i zosta�em mi�kko postawiony
na bia�ej
nawierzchni, kt�ra podda�a si� elastycznie. Musia�em, lec�c, mie� niezbyt m�dr�
min� �
poczu�em kilka rozbawionych spojrze�, tak mi si� przynajmniej wyda�o, zawr�ci�em
szybko i
poszed�em wzd�u� peronu. Pocisk, kt�rym przyby�em, spoczywa� w g��bokim �o�u,
oddzielony od kraw�dzi peron�w nie zabezpieczonym niczym rozziewem. Niby
niechc�cy
zbli�y�em si� do tej pustki i powt�rnie uczu�em niewidzialn� spr�ysto��, kt�ra
nie da�a mi
wykroczy� poza bia�y brzeg. Chcia�em szuka� �r�d�a tej osobliwej si�y, ale nagle
jakbym si�
ockn��: by�em na Ziemi.
Fala id�cych zagarn�a mnie: popychany, ruszy�em w t�oku przed siebie. Up�yn�a
chwila,
nim zobaczy�em na dobre ogrom tej hali. Czy by�a to zreszt� jedna hala? �adnych
�cian:
bia�y, po�yskliwy, wstrzymany na wysoko�ci wybuch niewiarygodnych skrzyde�,
mi�dzy nimi
kolumny, zbudowane nie z jakiego� materia�u, ale z zawrotnego ruchu. P�dz�ce w
g�r�,
olbrzymie wodotryski g�stszej od wody cieczy, prze�wietlone od wewn�trz
kolorowymi
reflektorami? Nie; szklane, pionowe tunele, kt�rymi wzwy� �miga�y korowody
rozmazanych
pojazd�w? Nic ju� nie wiedzia�em. Bezustannie popychany, potr�cany w mrowi�cym
po�piechu t�um�w, usi�owa�em przedosta� si� w jakie� puste miejsce, ale nie by�o
tu pustych
miejsc. Wy�szy o g�ow� od otaczaj�cych, widzia�em dzi�ki temu, �e opustosza�y
pocisk
oddala si� � nie, to my p�yn�li�my naprz�d wraz z ca�ym peronem. Z wysoka
bucha�y
�wiat�a, w kt�rych t�um iskrzy� si� i mieni�. Teraz p�aszczyzna, na kt�rej
stali�my st�oczeni,
i�� pocz�a w g�r� i zobaczy�em w dole ju� dalekie, podw�jne bia�e pasy,
zapchane lud�mi, z
czarnymi rozziewami szczelin wzd�u� bezw�adnych kad�ub�w � bo statk�w, jak nasz,
by�y
dziesi�tki � ruchomy peron zakr�ca�, przyspiesza�, wchodzi� pod wy�sze poziomy.
�opoc�c,
burz�c wzniecanym wichrem w�osy stoj�cych, przelatywa�y na nich, jak na
niemo�liwych, bo
pozbawionych wszelkiego podparcia wiaduktach, ob�e, szybko�ci� dygoc�ce cienie,
z
wyd�u�onymi w smugi ogniami sygna�owych �wiate�; potem nios�ca nas powierzchnia
j�a
si� dzieli�, rozwidla� wzd�u� niedostrzegalnych szw�w, moje pasmo przesuwa�o si�
przez
wn�trza pe�ne stoj�cych i siedz�cych ludzi, otacza�o ich mn�stwo drobnych
b�ysk�w, jakby
zajmowali si� puszczaniem kolorowych ogni sztucznych.
Nie wiedzia�em, gdzie patrze�. Przede mn� sta� m�czyzna w czym� puszystym jak
futro,
co tkni�te �wiat�em opalizowa�o jak metal. Trzyma� pod rami� kobiet� w
szkar�acie. To, co
mia�a na sobie, by�o w wielkie oczy, niby pawie, te oczy mruga�y. To nie by�o
z�udzenie, oczy
jej sukni naprawd� otwiera�y si� i zamyka�y. Chodnik, na kt�rym sta�em za
dwojgiem
tamtych, po�r�d dziesi�tka innych ludzi, jeszcze przyspiesza�. Mi�dzy
p�aszczyznami
bia�odymnego szkliwa otwiera�y si� kolorowe, o�wietlone pasa�e o przezroczystych
stropach,
deptanych nieustannie przez setki st�p na wy�szym, nast�pnym pi�trze,
wszechogarniaj�cy
szum to rozlewa� si�, to �cie�nia�, kiedy tysi�ce ludzkich g�os�w i d�wi�k�w,
dla mnie
niezrozumia�ych, dla nich znacz�cych, zd�awia� kolejny tunel tej nie wiadomo
dok�d
wycelowanej podr�y; w g��bi, na dalszych planach, otoczenie szy�y wci��
przelatuj�ce
smugi nie wiem jakich pojazd�w � lataj�cych mo�e � bo niekiedy sz�y skosem w
g�r� lub
w d�, w�widrowuj�c si� w przestrze�, tak �e odruchowo oczekiwa�em okropnego
zderzenia,
nie widzia�em bowiem �adnych prowadnic, szyn, je�li by�y to napowietrzne
kolejki. Kiedy te
rozmazane huragany p�du urywa�y si� cho� na chwil�, spoza nich wy�ania�y si�
majestatycznie powolne, ogromne p�aszczyzny, pe�ne ludzi, niby fruwaj�ce
przystanie, kt�re
sz�y w r�nych kierunkach, mija�y si�, unosi�y, zdawa�y przenika� wskutek
z�udzenia
perspektywy. Trudno by�o oprze� wzrok na czymkolwiek nieruchomym, bo ca�a
otaczaj�ca
architektonika zdawa�a si� z�o�ona z samego w�a�ciwie ruchu, zmiany, i nawet to,
co wzi��em
pierwotnie za skrzydlaty strop, by�o tylko nawieszonymi kondygnacjami, kt�re
teraz ust�pi�y
miejsca innym, jeszcze wy�szym. Naraz, przefiltrowany przez szkliwa strop�w;
owych
kolumn zagadkowych, odbity od srebrnych p�aszczyzn, wszed� we wszystkie za�omy
przestrzeni, wn�trza mijanych przepust�w, w rysy ludzkich twarzy � ci�ki,
purpurowy
brzask, jak gdyby daleko, gdzie� w sercu wielomilowej budowli, zap�on�� atomowy
ogie�.
Ziele� skacz�cych bez przerwy neon�w sta�a si� brudna, mleko parabolicznych
przypor�w
zr�owia�o. W tym nag�ym przepojeniu powietrza rudo�ci� by�o co� z zapowiedzi
katastrofy,
tak to przyj��em, lecz nikt nie zwr�ci� na ow� zmian� najmniejszej uwagi i nie
umia�bym
nawet powiedzie�, kiedy ust�pi�a.
U brzeg�w naszego chodnika pojawia�y si� wiruj�ce, zielone ko�a, jak zawieszone
w
powietrzu neonowe obr�cze, wtedy cz�� ludzi schodzi�a na przysuwaj�ce si�
odn�e innego
chodnika czy pochylni; zauwa�y�em, �e przez zielone linie owych �wiate� mo�na
przechodzi�
bezkarnie, jakby nie by�y materialne.
Jaki� czas da�em si� tak unosi� bezwolnie bia�emu chodnikowi, a� przysz�o mi do
g�owy,
�e by� mo�e jestem ju� poza dworcem i ten niewiarygodny krajobraz powyginanego
szkliwa,,
wci�� jakby zrywaj�cy si� do lotu, jest w�a�nie miastem, a tamto, kt�re
zostawi�em, istnieje
ju� tylko w mojej pami�ci.
� Przepraszam � dotkn��em ramienia m�czyzny w futrze � gdzie my jeste�my?�
Oboje spojrzeli na mnie. Twarze ich, kiedy je unie�li, przybra�y wyraz
zaskoczenia.
Mia�em s�ab� nadziej�, �e tylko przez m�j wzrost.
� Na polidukcie � powiedzia� m�czyzna. � Jaki ma pan styk?
Nic nie zrozumia�em.
� Czy� jeste�my jeszcze na dworcu?
� Oczywi�cie� � odpar� z pewnym oci�ganiem.
� A� gdzie jest Wewn�trzny Kr�g?
� Ju� go pan straci�. Musi pan dublowa�.
� Lepszy b�dzie rast z Meridu � wtr�ci�a kobieta. Wszystkie oczy jej sukni
zdawa�y si�
wpatrywa� we mnie z pe�nym podejrzliwo�ci zdumieniem.
� Rast?� � powt�rzy�em bezradnie.
� O, tam � pokaza�a widoczne poprzez nadp�ywaj�cy zielony kr�g puste wyniesienie
o
czarno�srebrnych, pr�gowanych bokach, niczym kad�ub pomalowanego osobliwie, na
boku
le��cego okr�tu. Podzi�kowa�em i zszed�em z chodnika, zapewne w z�ym miejscu, bo
impet
podci�� mi nogi. Z�apa�em r�wnowag�, ale zakr�ci�o mn�, tak �e nie wiedzia�em, w
kt�r�
stron� i��. Zastanawia�em si�, co robi�, ale przez ten czas miejsce mojej
przesiadki oddali�o
si� znacznie od owego czarno�srebrnego wzniesienia, kt�re wskaza�a mi kobieta, i
nie
mog�em go ju� znale��. Poniewa� wi�kszo�� stoj�cych przy mnie przechodzi�a na
pochylni�
zmierzaj�c� do g�ry, zrobi�em tak samo. Ju� na niej dostrzeg�em olbrzymi,
nieruchomo
p�on�cy w powietrzu napis DUKT CENTR � reszta liter z obu stron wymyka�a si�,
przez ich
ogrom, wzrokowi. Bezszelestnie wnios�o mnie na kilometrowy chyba peron, od
kt�rego
odbija� w�a�nie wrzecionowaty statek, ukazuj�c przy wznoszeniu swoje
podziurawione
�wiat�ami dno. Zreszt� mo�e w�a�nie ton wielorybi kszta�t by� peronem, a ja
znalaz�em si� na
�ra�cie� � nie by�o nawet kogo spyta�, gdy� wok� rozpo�ciera�a si� pustka.
Musia�em �le
trafi�. Cz�� mego �peronu� zabudowana by�a sp�aszczonymi pomieszczeniami bez
przednich
�cian. Zbli�ywszy si�, dostrzeg�em rodzaj s�abo o�wietlonych, niskich boks�w, w
kt�rych
rz�dami spoczywa�y czarne maszyny. Wzi��em je za auta. Ale gdy dwie najbli�sze
wysun�y
si� i nim zd��y�em si� cofn��, min�y mnie, rozwijaj�c od razu wielk� szybko��,
ujrza�em,
nim znik�y w perspektywie parabolicznych skos�w, �e nie .maj� k�, okien ani
drzwi,
op�ywowe, niby olbrzymie czarne krople. Auta czy nie � pomy�la�em � w ka�dym
razie to
chyba jaki� parking? Mo�e w�a�nie tych �rast�w�? Uzna�em, �e najlepiej b�dzie,
je�li
zaczekam, a� kto� przyjdzie, i pojad� razem z nim, a przynajmniej dowiem si�
czego�. M�j
peron, uniesiony lekko jak skrzyd�o niemo�liwego samolotu, trwa� jednak pusty,
tylko czarne
maszyny wymyka�y si� pojedynczo lub po kilka naraz ze swoich metalowych nor i
gna�y,
zawsze w jedn� stron�. Zszed�em na sam brzeg peronu, a� zn�w da�a zna� o sobie
ta
niewidzialna, spr�ysta .si�a, zapewniaj�ca bezpiecze�stwo. Naprawd� wisia� w
powietrzu,
niczym nie podparty. Unosz�c g�ow� zobaczy�em wiele podobnych mu, tak samo
szybuj�cych
nieruchomo w przestrzeni z wygaszonymi wielkimi �wiat�ami; p�on�y u innych, tam
gdzie
przybija�y statki. Nie by�y to jednak rakiety ani nawet pociski, jak ten, kt�ry
przywi�z� mnie z
Luny.
Sta�em d�ugo, a� zauwa�y�em, na tle nast�pnych jakich� hal � nie wiedzia�em
zreszt�, czy
s� lustrzanym odbiciem tej, czy rzeczywisto�ci� � miarowo sun�ce powietrzem
ogniste litery
SOAMO SOAMO SOAMO, przerwa, b��kitny b�ysk i NEONAX NEONAX NEONAX,
mo�e by�y to nazwy stacji, mo�e reklamowych produkt�w. Nic mi nie m�wi�y.
Najwy�szy czas, �ebym znalaz� tego faceta � pomy�la�em, zawr�ci�em na pi�cie i
odnalaz�szy odwrotnie p�yn�cy chodnik, zjecha�em nim w d�. Okaza�o si�, �e to
nie ten
poziom i nawet nie ta hala, z kt�rej przyby�em na g�r�: pozna�em to po braku
.owych
ogromnych kolumn. Mo�e zreszt� to one wynios�y si� gdzie�; wszystko uznawa�em
ju� za
mo�liwe.
Znalaz�em si� w�r�d ca�ego lasu fontann; dalej trafi�em na bia�o�r�ow� sal�,
pe�n� kobiet.
Przechodz�c, od niechcenia wetkn��em r�k� w strumie� pod�wietlonej fontanny,
mo�e
dlatego, �e przyjemnie by�o spotka� co� chocia� troch� swojskiego. Nie poczu�em
jednak nic,
ta fontanna by�a bez wody. Po chwili wyda�o mi si�, �e czuj� kwiatow� wo�.
Zbli�y�em r�k�
do nozdrzy. Pachnia�a jak tysi�c toaletowych myde� naraz. Odruchowo zacz��em
wyciera� j�
w spodnie. Sta�em ju� przed t� sal�, pe�n� kobiet, samych kobiet. Nie wygl�da�a
mi na sie�
toalet, w ko�cu jednak nie by�o to pewne. Wola�em nie pyta�, zawr�ci�em wi�c.
M�ody
cz�owiek, ubrany, jakby zastyg�a na nim rozlewaj�ca si� rt��, bufiasta (czy mo�e
pienista
raczej) u ramion, obcis�a na biodrach, rozmawia� z jasnow�os� dziewczyn�, opart�
plecami o
kielich fontanny. Dziewczyna, w jasnej sukience, wcale zwyczajnej, co nape�ni�o
mnie
otuch�, trzyma�a wi�zank� blador�owych kwiat�w i wtulaj�c w nie twarz, oczami
u�miecha�a si� do ch�opca. W ostatniej chwili, kiedy stan��em przy nich i
otwiera�em ju� usta,
zobaczy�em, �e ona je te kwiaty � i g�os odm�wi� mi na mgnienie pos�usze�stwa.
�u�a
spokojnie delikatne p�atki. Podnios�a na mnie oczy. Znieruchomia�y. Ale do tego
by�em ju�
przyzwyczajony. Spyta�em, gdzie jest Wewn�trzny Kr�g.
Ch�opiec wyda� mi si� nieprzyjemnie zdziwiony czy nawet z�y, �e kto� o�miela si�
przerywa� to sam na sam. Wida� pope�ni�em niew�a�ciwo��. Popatrza� najpierw w
g�r�,
potem spu�ci� oczy, jakby spodziewa� si� jako przyczyn� mego wzrostu odnale��
jakie�
szczud�a. Nawet si� nie odezwa�.
� O, tam � zawo�a�a dziewczyna � rast na wuka, pana rast, zd��y pan, pr�dko!
Pu�ci�em si� biegiem w ukazan� stron�, ani wiedz�c, dok�d � wci�� przecie�
poj�cia nie
mia�em, jak wygl�da ten przekl�ty rast � po dziesi�ciu krokach zobaczy�em
srebrzysty lej,
schodz�cy z wysoko�ci, podstaw� jednej z tych ogromnych kolumn, kt�re tak mnie
przedtem
zadziwi�y � czy�by to by�y lataj�ce kolumny? � ludzie spieszyli tam z r�nych
stron, naraz
zderzy�em si� z kim�. Nawet si� nie zachwia�em, stan��em tylko jak wryty, a
tamten,
przysadkowaty jegomo�� w pomara�czowym odzieniu, pad� i sta�o si� z nim co�
niewiarygodnego: jego futro zwi�d�o w oczach, zapad�o si� jak przek�uty balon!
Sta�em nad
nim, os�upia�y, niezdolny wybe�kota� przeproszenia. Podni�s� si�, popatrza� na
mnie spode
�ba, ale nic nie powiedzia�, odwr�ci� si� i odszed� zamaszystym krokiem,
manipuluj�c przy
piersi � a jego str�j wype�ni� si� i za�wietnia� na nowo�
Na wskazanym przez dziewczyn� miejscu nie by�o ju� nikogo. Po tej przygodzie
zrezygnowa�em na dobre z poszukiwania rast�w, Wewn�trznego Kr�gu, dukt�w, styku
i
postanowi�em wydosta� si� z dworca. Dotychczasowe do�wiadczenia nie zach�ca�y do
nagabywania przechodni�w, pojecha�em wi�c na chybi� trafi� za sko�n� b��kitn�
strza�� w
g�r�, bez wi�kszego wra�enia przenikaj�c w�asnym cia�em przez dwa kolejne,
rozjarzone w
powietrzu napisy: OBWODY MIEJSCOWE. Trafi�em na eskalator, do�� ludny Nast�pna
kondygnacja utrzymana by�a w tonie przy�mionego, z�otymi wykrzyknikami
�y�kowanego
br�zu. P�ynne zej�cia strop�w i zakl�s�ych �cian. Bezsufitowe, g�r� jakby w
�wiec�cym
puchu zanurzone korytarze. Jak gdybym zbli�a� si� do jakich� przestrzeni
mieszkalnych,
otoczenie mia�o w sobie co� z systemu gigantycznych hall�w hotelowych � okienka,
niklowe rury wzd�u� �cian, wn�ki z jakimi� urz�duj�cymi, mo�e to by�y kantory
wymiany,
mo�e poczta, szed�em dalej. By�em ju� prawie pewny, �e nie trafi� t�dy do
wyj�cia i
(oceni�em to po trwaniu jazdy w g�r�) �e znajduj� si� w napowietrznej cz�ci
dworca, wci��
jednak zachowywa�em ten sam kierunek. Niespodziana pustka, p�yty malinowych
ok�adzin z
iskrz�cymi si� gwiazdkami, szeregi drzwi. Najbli�sze by�y nie domkni�te.
Zajrza�em do
�rodka. Jaki� wielki, barczysty cz�owiek zrobi� w tej�e chwili to samo z
przeciwnej strony. Ja
sam w ca�o�ciennym lustrze. Uchyli�em drzwi szerzej. Porcelana, srebrne rury,
nikiel.
Toalety.
Troch� chcia�o mi si� �mia�, ale w sumie by�em raczej og�upia�y. Zawr�ci�em
szybko, inny
korytarz, bia�e jak mleko pasy p�yn�ce w d�. Por�cz eskalatora by�a mi�kka,
ciep�a, nie
liczy�em uchodz�cych pi�ter, coraz wi�cej ludzi, zatrzymywali si� u emaliowanych
pude�,
kt�re co krok wyrasta�y ze �ciany, jedno dotkni�cie palca, co� wpada�o do r�ki,
chowali to do
kieszeni i szli dalej. Sam nie wiem, czemu post�pi�em dok�adnie jak .cz�owiek w
lu�nym,
fioletowym odzieniu przede mn�; klawisz z ma�� wkl�s�o�ci� na czubek, palca,
naci�ni�cie,
prosto w nadstawion� gar�� wpad�a mi, barwna, p�przejrzysta rurka, jakby
nagrzana.
Potrz�sn��em ni�, zbli�y�em do oczu, pigu�ki jakie�? Nie. Korek? Nie mia�a
korka, �adnego
zamkni�cia. Do czego to? Co robili tamci? Chowali do kieszeni. Napis na
automacie:
LAHGAN. Sta�em; potr�cano mnie. I nagle wyda�em si� sobie ma�p�, kt�rej podano
pi�ro
wieczne czy zapalniczk�; na u�amek sekundy ogarn�a mnie �lepa w�ciek�o��;
zacisn��em
szcz�ki, zmru�y�em oczy i w��czy�em si�, lekko zgarbiony, w strumie� id�cych.
Korytarz
rozszerza� si�, by� ju� sal�. Ogniste litery: REAL AMMO REAL AMMO.
Poprzez nurt spiesz�cych, ponad ich g�owami, dostrzeg�em z dala okno. Pierwsze
okno.
Panoramiczne, ogromne.
Jakby wszystkie firmamenty nocy, rzucone na p�ask. Po horyzont z rozjarzonej
mg�y �
kolorowe galaktyki plac�w, skupiska spiralnych �wiate�, �uny m��ce nad
drapaczami, ulice:
pe�zanie, robaczkowy ruch �wietlnych paciork�w, a nad tym, w pionach, kot�owanie
si�
neon�w, pi�ropusze i b�yskawice, ko�a, samoloty i flaszki z ognia, czerwone
dmuchawce
sygna�owych �wiate� na iglicach, momentalne s�o�ca i krwotoki reklam,
mechanicznie
gwa�towne. Sta�em i patrza�em, s�ysz�c za sob� miarowy szmer setek st�p. Naraz
miasto
znik�o i ukaza�a si� olbrzymia, trzymetrowa twarz.
� Nadali�my zestaw kronik z lat siedemdziesi�tych w cyklu �wizje starych
stolic�.
Obecnie transtel przenosi sw�j zasi�g na studia kosmolit�w�
Uciek�em prawie. To nie by�o okno. Telewizor jaki�. Przyspiesza�em kroku.
Spoci�em si�
troch�.
Na d�. Szybciej. Z�ote kwadraty �wiate�. Wewn�trz t�umy, piana na szklankach,
prawie
czarny p�yn, nie piwo, bo z jadowitym zielonkawym l�nieniem, i m�odzie�, ch�opcy
i
dziewcz�ta, poobejmowani, sz�stkami, �semkami, zagradzaj�cy ca�� szeroko��
przej��, szli
na mnie, musieli rozrywa� r�ce, �eby mnie przepu�ci�. Targn�o mn�. Ani wiedz�c
kiedy,
wst�pi�em na ruchomy chodnik. Mign�y ca�kiem z bliska zdumione oczy � �liczna,
ciemna
dziewczyna w czym�, co b�yszcza�o na niej jak nafosforyzowany metal. Tkanina
przylega�a
do niej: by�a jak naga. Twarze bia�e, ��te, kilku wysokich czarnych, ale ja
wci�� by�em
najwy�szy. Rozst�powano si� przede mn�. G�r�, za wypuk�ymi szybami, mkn�y
rozwiane
cienie, gra�y niewidzialne orkiestry, a tu trwa�a osobliwa promenada, w ciemnych
przej�ciach
� bezg�owe postaci kobiet; puch okrywaj�cy ich ramiona �wieci�, �e tylko
wychylone szyje
ja�nia�y w nim jak bia�e, dziwne �odygi, i rozpr�szony blask we w�osach �
samo�wiec�cy
puder? W�skie przej�cie wprowadzi�o mnie w amfilad� groteskowych, bo ruchomych,
ruchliwych nawet pos�g�w; co� w rodzaju szerokiej, bokami uniesionej ulicy
hucza�o od
�miechu, bawiono si�, co ich tak bawi�o � te rze�by?
Ogromne figury w sto�kach reflektor�w; la�o si� z nich �wiat�o rubinowe,
miodowe, g�ste
jak syrop, o niezwyk�ej koncentracji barwy. Szed�em bezwolnie, mru��c oczy,
zatraca�em si�.
Stromy, zielony pasa�, groteskowe pawilony, pagody, do kt�rych sz�o si� po
mostkach, pe�no
ma�ych lokali, wo� sma�eniny, ostra, natarczywa, rz�dy gazowych p�omyk�w za
szybami,
grzechot szk�a, powtarzaj�ce si�, metaliczne, niezrozumia�e d�wi�ki. T�um, kt�ry
mnie tu
wni�s�, zderzy� si� z innym, potem zrobi�o si� lu�niej, wszyscy wsiadali do
otwartego na
przestrza� wagonu, nie, by� tylko przezroczysty, jak odlany ze szk�a, nawet
siedzenia jak
szklane, cho� mi�kkie. Ani wiedzia�em, kiedy znalaz�em si� w �rodku �
jechali�my. Wagon
gna�, ludzie przekrzykiwali g�o�nik powtarzaj�cy: �poziom Meridional, poziom
Meridional,
styki na Spiro, Blekkr Frosom�, ca�y wagon topnia� jakby, przek�uwany snopami
�wiate�,
�ciany przelatywa�y smugami p�omienia i barw, paraboliczne �uki, bia�e perony,
�Forteran,
Forteran, styki Galee, styki rast�w zewn�trznych, Makra� � mamrota� g�o�nik,
wagon
zatrzymywa� si� i gna� dalej; odkry�em zadziwiaj�c� rzecz: nie czu�o si�
hamowania i
przyspieszania, jakby zniesiona zosta�a bezw�adno��. Jak to by�o mo�liwe?
Sprawdzi�em,
uginaj�c lekko kolana, na trzech kolejnych przystankach. Na wira�ach te� nic.
Ludzie
wysiadali, wchodzili, na przedniej platformie sta�a kobieta z psem, nigdy
takiego nie
widzia�em, by� ogromny, z g�ow� jak kula, bardzo brzydki, w jego orzechowych,
spokojnych
oczach odbija�y si� p�dz�ce wstecz, pomniejszone girlandy �wiate�. RAMBRENT
RAMBRENT. Za�opota�o od bia�ych i sinawych �wietl�wkowych rur, schody z
krystalicznego blasku, czarne frontony, blask kamienia� powoli, wagon sta�.
Wysiad�em i
os�upia�em. Nad zag��bion� amfiteatralnie tarcz� przystanku wznosi�a si�
wielopoziomowa,
znana konstrukcja; by�em wci�� na dworcu, w innym miejscu tej samej gigantycznej
hali,
rozd�tej bia�ymi wymachami p�aszczyzn. Skierowa�em si� ku kraw�dzi tego
geometrycznie
dok�adnego zag��bienia � wagon odjecha� ju� � i prze�y�em kolejne zdumienie: nie
na dole
by�em, jak mi si� wyda�o, znajdowa�em si� w�a�nie wysoko, ze czterdzie�ci pi�ter
nad
wst��kami widzialnych w otch�ani chodnik�w, nad srebrnymi pok�adami wci��
miarowo
szybuj�cych peron�w, i wchodzi�y mi�dzy nie d�ugie, milcz�ce cielska i ludzie
wydostawali
si� z nich przez szeregi klap, jakby te potwory, te chromowane ryby sk�ada�y w
regularnych
odst�pach z�ogi czarnej i kolorowej ikry. Nad tym wszystkim, w oddali, poprzez
mgie�k�
odleg�o�ci, widzia�em poruszaj�ce si�, jak po niewidzialnej linie, z�ote s�owa:
GLENIANA ROON POWRACAJ�CA DZI� NAGRANIEM MIMORFICZNEGO
REALU ODDAJE W ORATORIUM HO�D PAMI�CI RAPPERA KERXA POLITRY.
TERMINAL DZIENNIK DONOSI: DZISIAJ W AMMONLEE PETIFARGUE
DOPROWADZI� DO SYSTOLIZACJI PIERWSZY ENZOM,. G�OS ZNAKOMITEGO
GRAWISTYKA NADAMY O GODZINIE DWUDZIESTEJ SI�DMEJ. PRZEWAGA
ARRAKERA. ARRAKER POWT�RZY� SW�J SUKCES JAKO PIERWSZY
OBLITEROWIEC SEZONU W TRANSWAALSKIM STADIONIE,
Odszed�em. Wi�c nawet rachuba czasu si� zmieni�a. Trafiane �wiat�em olbrzymich
liter,
kt�re jak szeregi p�on�cych linoskoczk�w mkn�y nad morzem g��w, metaliczne
tkaniny
kobiecych sukien filowa�y nag�ymi p�omykami. Szed�em, nie wiedz�c o tym, a co�
powtarza�o we mnie dalej: wi�c nawet czas si� zmieni�. To jakby dobi�o mnie. Nie
widzia�em
nic otwartymi oczami. Chcia�em tylko jednego: wyj�� st�d, wydosta� si� z tego
piekielnego
dworca, znale�� si� pod go�ym niebem, na wolnej przestrzeni, zobaczy� gwiazdy,
poczu�
wiatr.
Przyci�gn�a mnie aleja wyd�u�onych �wiate�; w prze�wiecaj�cym kamieniu strop�w
pisa�o co� � . litery kre�li� zamkni�ty w alabastrze ostry p�omyk � TELETRANS
TELEPORT TELETHON, przez ostro�ukowe drzwi (ale to by� jaki� niemo�liwy, z posad
wywa�ony luk, niczym negatyw dzioba rakiety) dosta�em si� do sali nakrytej
zamarz�ym
z�otym po�arem. We wn�kach �cian � setki kabin, ludzie wbiegali do nich,
wypadali z
po�piechem, rzucali na pod�og� porwane paski, nie ta�my telegraficzne, to by�o
co� innego, z
wyt�oczonymi gruze�kami, inni deptali po tych strz�pach. Chcia�em wyj��, przez
pomy�k�
wszed�em do ciemnego wn�trza, nim zd��y�em si� cofn��, co� zabrz�cza�o, b�ysk,
jak gdyby
fotograficznej lampy, i ze szczeliny obrze�onej metalem, jak z listownika,
wysun�� si� we
dwoje z�o�ony arkusik b�yszcz�cego papieru. Uj��em go, otwar�em, wychyn�a z
niego ludzka
g�owa, o nie domkni�tych, skrzywionych lekko cienkich wargach, patrza�a na mnie
przymru�onymi oczami: to by�em ja sam! Z�o�y�em na dwoje papier i plastyczne
widmo
znik�o. Rozchyli�em powoli brzegi, nic, szerzej, pojawi�o si� zn�w, jak gdyby
wyskoczy�o
znik�d, odci�ta od tu�owia, zawieszona nad kartk� papieru g�owa z niezbyt
rozumnym
wyrazem. Spogl�da�em chwil� we w�asn� .twarz � co to by�o, tr�jwymiarowa
fotografia?
Wsadzi�em kartk� do kieszeni i wyszed�em. Z�ote piek�o zdawa�o si� opada� na
g�owy t�umu,
sufit z ognistej magmy, nierealnej, ale zion�cej prawdziwym po�arem, i nikt nie
patrza� na�,
zaaferowani biegali od jednej kabiny do drugiej, zielone litery skaka�y w g��bi,
kolumny cyfr
zst�powa�y po w�skich ekranach, inne kabiny, zamiast drzwi � rolety
b�yskawicznie
wznosz�ce si� przy czyim� zbli�eniu; znalaz�em nareszcie wyj�cie.
Korytarz, wygi�ty, o pochylonej pod�odze, jak czasem w teatrze, ze �cian
wykwita�y
stylizowane konchy, g�r� p�dzi�y s�owa INFOR INFOR INFOR, bez ko�ca.
Pierwszy raz zobaczy�em infor na Lunie i wzi��em go za sztuczny kwiat.
Zbli�y�em twarz do seledynowego kielicha, kt�ry natychmiast, nim wargi
rozwar�em,
zastyg� w oczekiwaniu.
� Kt�r�dy mog� wyj��? � spyta�em, niezbyt przytomnie.
� Dok�d? � odpar� natychmiast ciep�y alt.
� Do miasta.
� Do kt�rej dzielnicy?
� Wszystko jedno.
� Na kt�ry poziom?
� Wszystko jedno, chc� wyj�� z dworca!
� Meridional, rasty: sto sze��, sto siedemna�cie zero osiem, zero dwa. Tridukt,
poziom
AF, AG, poziom mit�w okr�ny, dwana�cie i szesna�cie, poziom nadir prowadzi w
ka�dym
kierunku po�udnic wym. Poziom centralny � glider�w, czerwony miejscowy, bia�y
zdalny,
A, B i W. Poziom ulder�w, bezpo�redni, wszystkie eskale od trzeciego w g�r�
recytowa�
�piewnie kobiecy g�os.
Mia�em ochot� wyrwa� ze �ciany mikrofon, kt�ry z tak� troskliwo�ci� pochyla� si�
ku
mojej twarzy.
Odszed�em. Idiota! Idiota! � me��o we mnie z ka�dym; krokiem. EX EX EX EX �
powtarza� sun�cy w g�rze, cytrynow� mgie�k� obrze�ony napis. Mo�e to exit?
Wyj�cie?
Ogromny napis. EXOTAL. Dosta�em si� w gwa�towny pr�d ciep�ego powietrza, a� mi
,w nim
nogawki za�opota�y. Znalaz�em si� pod wolnym niebem. Ale czer� nocy odbieg�a
daleko w
przestrze�, odrzucona mrowiem �wiate�. Olbrzymia restauracja � stoliki, kt�rych
tafle
ja�nia�y r�nymi kolorami, nad nimi od do�u, wi�c troch� niesamowicie o�wietlone
twarze,
pe�ne g��bokich cieni. Niskie fotele, czarny p�yn z zielon� pian� w szklankach,
lampiony, z
kt�rych sypa�y si� drobne iskry, nie, �wietliki raczej, jak chmary p�on�cych
ciem. Chaos
�wiate� wygasza� gwiazdy. Kiedy podnios�em g�ow�, zobaczy�em tylko czarn�
pustk�. A
jednak, zadziwiaj�ca rzecz, w tej chwili jej �lepa obecno�� nape�ni�a mnie jakby
otuch�.
Sta�em i patrza�em. Kto� musn�� mnie w przej�ciu, poczu�em wo� perfum, ostr� i
�agodn�
zarazem, przesz�a para, dziewczyna odwr�ci�a si� do m�czyzny, jej ramiona i
piersi
zatopione by�y w puszystym ob�oku, wesz�a w jego obj�cia, ta�czyli. Jeszcze
ta�cz� �
pomy�la�em � Dobre i to. Para zrobi�a kilka krok�w, blady, rt�ciowy kr�g
podni�s� j� wraz z
innymi parami, ich ciemnoczerwone cienie porusza�y si� pod jego ogromn�, powoli
jak dysk
wiruj�c� p�yt�; nie opiera�a si� na niczym, nie mia�a nawet osi, obraca�a si� w
d�wi�kach
muzyki, zawieszona w powietrzu. Poszed�em mi�dzy stolikami. Mi�kki plastyk, po
kt�rym
st�pa�em, sko�czy� si�, dotyka� chropowatej ska�y. Przez �wietln� zas�on�
wszed�em do
�rodka, ujrza�em si� w skalnej grocie. Jak gdyby dziesi�� czy pi��dziesi�t
gotyckich naw
wzniesionych ze stalaktyt�w, �y�owate nacieki perlistych minera��w obejmowa�y
wyloty
jaski�, siedzieli w nich ludzie, nogi zwieszali w pustk�, mi�dzy ich kolanami
p�on�y
chwiejne p�omyki, a w dole rozpo�ciera�a si� niezm�cenie czarna tafla
podziemnego jeziora,
odbijaj�c w sobie zbiegi ska�. Tam, na skleconych byle jak tratewkach, te�
spoczywali ludzie,
zwr�ceni wszyscy w jedn� stron�. Zszed�em nad sam� wod� i zobaczy�em po drugiej
stronie,
na piasku, tancerk�. Wyda�a mi si� naga, ale bia�o�� jej cia�a by�a
nienaturalna. Ma�ymi,
chwiejnymi krokami zbieg�a ku wodzie, kiedy odbi�a si� w niej, roz�o�y�a nagle
r�ce, sk�oni�a
g�ow� � to by� koniec, lecz nikt nie zaklaska�, tancerka trwa�a kilka sekund bez
ruchu, potem
posz�a wolno brzegiem, obchodz�c wko�o nier�wn� lini� brzegu. By�a mo�e o
trzydzie�ci
krok�w ode mnie. kiedy co� si� z ni� sta�o. Przed chwil� widzia�em jeszcze jej
u�miechni�t�
wyczerpan� twarz, nagle jakby j� co� przes�oni�o, sylwetka jej zadr�a�a i
znik�a.
Czy p�aw� dla pana? � rozleg� si� za mn� uprzejmy g�os. Odwr�ci�em si�, nikogo,
tylko
op�ywowy stolik, krocz�cy na �miesznie zgi�tych n�kach; porusza� si�, kieliszki
z
musuj�cym p�ynem, stoj�ce szeregami na bocznych tackach, dr�a�y � jedno rami�
podtyka�o
mi uprzejmie �w nap�j, drugie si�ga�o ju� po talerz, z otworem na palec, podobny
do ma�ej,
wkl�s�ej palety � to by� automat, widzia�em tlej�cy za centraln� szybk� �ar jego
tranzystorowego serca.
Wymin��em tak wiernopodda�czo wyci�gaj�ce si� owadzie ramiona, objuczone
przysmakami, kt�rymi wzgardzi�em, i wyszed�em szybko ze sztucznej groty,
zacisn�wszy
szcz�ki, jakby spotka�a mnie niezrozumia�a obelga. Przeszed�em przez ca��
szeroko�� terasy,
mi�dzy esami stolik�w, pod alejami lampion�w, obsypywany niewa�kim py�em
rozpadaj�cych si�, dogorywaj�cych �wietlik�w, czarnych, z�otych. U samego
brzegu,
obwiedzionego kamieniem, starym, jakby przymglonym od ��tawego porostu, owia�
mnie na
reszcie prawdziwy wiatr, czysty, ch�odny. Obok sta� wolny stolik. Usiad�em,
niepor�cznie,
plecami do ludzi, patrz�c w noc. W dole rozpo�ciera�a si� ciemno�� bezkszta�tna
i
niespodziana, dopiero daleko, bardzo daleko na jej obrze�ach tla�y cienkie,
chwiejne �wiat�a,
osobliwie niepewne, jakby to nie by�a elektryczno��, a jeszcze dalej wznosi�y
si� w niebo
szpady �wiat�a, zimne, cienkie, nie wiedzia�em, domy czy s�upy jakie�, wzi��bym
je za snopy
reflektor�w, gdyby nie to, �e znaczy�a je delikatna siateczka � tak m�g�by
wygl�da� wbity
nasad� w ziemi� szklany cylinder, dosi�gaj�cy chmur, wype�niony na przemian
wkl�s�ymi i
wypuk�ymi soczewkami. Musia�y by� nieprawdopodobnej wysoko�ci, wok� nich m�y�o
nieco �wiate�, pulsuj�cych tak, �e raz okala� je wieniec pomara�czowej, a raz
prawie bia�ej
po�wiaty. To by�o wszystko, tak wygl�da�o miasto; usi�owa�em odnale�� ulice,
domy�li� si�
ich, lecz ten ciemny i jak gdyby martwy obszar w dole rozpo�ciera� si� na
wszystkie strony,
nie rozwidniony ani iskierk�.
� Kol?� � us�ysza�em wypowiedziane chyba nie po raz pierwszy, ale zrazu nie
wzi��em
tego do siebie. Nim si� jeszcze odwr�ci�em na dobre, zrobi� to za mnie fotel.
Sta�a przede mn�
dziewczyna, mo�e dwudziestoletnia, w b��kicie, kt�ry przylega� do niej jak
zakrzep�y,
ramiona i piersi gin�y w granatowym puchu, kt�ry stawa� si� do�em coraz
przejrzystszy.Jej
smuk�y, pi�kny brzuch by� jak rze�ba w oddychaj�cym metalu. W uszach mia�a co�
�wiec�cego, tak du�ego, �e zas�ania�o konchy, ma�e, niepewnie u�miechni�te wargi
�
umalowane, nozdrza te� wewn�trz czerwone � zauwa�y�em, �e tak w�a�nie nosi si�
wi�kszo�� kobiet. Uj�a obur�cz oparcie fotela naprzeciw mnie, ze s�owami: � Co
u ciebie,
kol!
Usiad�a. Odnios�em wra�enie, �e jest troch� pijana.
� Nudno tu � podj�a po chwili. � Nie? We�miemy si� gdzie�, kol?
� Nie jestem kol� � zacz��em. Opar�a si� �okciami o stolik i porusza�a r�k� nad
nape�nionym do po�owy kieliszkiem, a� koniec z�otego �a�cuszka, owini�tego wok�
palc�w,
umoczy� si� w p�ynie. Pochyla�a si� przy tym coraz bardziej. Czu�em jej oddech.
Je�eli by�a
pijana, to nie alkoholem.
� Jak to? � powiedzia�a. � Jeste�. Musisz by�. Ka�dy jest kol. Chcesz? We�miemy
si�?
�ebym przynajmniej wiedzia�, co to znaczy.
� Dobrze � powiedzia�em.
Wsta�a. I ja wsta�em z tego okropnie niskiego fotela.
� Jak ty to robisz? � spyta�a.
� Co?
Popatrzy�a na moje nogi.
� My�la�am, �e stoisz na palcach�
U�miechn��em si� milcz�c. Podesz�a do mnie, wzi�a mnie pod rami� i znowu si�
zdziwi�a.
� Co ty tam masz?
� Gdzie, tu? Nic.
� �piewasz � powiedzia�a i poci�gn�a mnie lekko. Poszli�my mi�dzy stolikami, a
ja
zastanawia�em si� nad tym, co mo�e znaczy� ��piewasz� � mo�e �bujasz�?
Zaprowadzi�a mnie ku ciemnoz�otej �cianie, tam gdzie �wieci� na niej znak
podobny troch�
do wiolinowego klucza. Kiedy byli�my tu�, �ciana otwar�a si�. Poczu�em podmuch
gor�cego
powietrza.
W�ski, srebrny eskalator p�yn�� w d�. Stali�my obok siebie. Nie si�ga�a mi
ramienia.
Mia�a koci� czaszk�, czarne z b��kitnym l�nieniem w�osy, profil mo�e zbyt ostry,
ale by�a
�adna. Tylko te szkar�atne nozdrza� Trzyma�a mnie mocno cienk� d�oni�, zielone
paznokcie
wpija�y si� w gruby materia� swetra. U�miechn��em si� mimo woli, samymi k�cikami
warg,
na my�l o tym, gdzie bywa� dot�d ten sweter i jak ma�o mia� wsp�lnego z
kobiecymi palcami.
Pod okr�g�ym sklepieniem, kt�re oddycha�o �wiat�ami � od r�u w karmin, od
karminu w
r� � wyszli�my na ulic�. To znaczy, pomy�la�em, �e to ulica, ale ciemno�� nad
nami co
chwila rozwidnia�a si�, jak od momentalnego �witu. Dalej przep�ywa�y d�ugie,
niskie
sylwetki, jakby auta, ale wiedzia�em ju�, �e nie ma aut. To musia�o by� co�
innego. Gdybym
by� sam, poszed�bym t� szerok� arteri�, bo w dali ja�nia�y litery DO CENTRUM,
ale to
pewno wcale nie oznacza�o centrum miasta. Zreszt� da�em si� prowadzi�.
Jakkolwiek mia�a
si� sko�czy� ta przygoda, znalaz�em przewodniczk� i pomy�la�em � tym razem ju�
bez
gniewu � o nieszcz�snym facecie, kt�ry teraz, w trzy godziny po moim
przyje�dzie, szuka�
mnie ju� na pewno wszystkimi inforami tego dworca�miasta.
Min�li�my kilka pustoszej�cych lokali, witryny, w kt�rych grupy manekin�w
odgrywa�y
wci�� jedn� i t� sam� scen�, w k�ko, i ch�tnie przystan��bym, aby obejrze�, co
one robi�, ale
dziewczyna sz�a szybko, stukaj�c pantofelkami, a� na widok neonowej twarzy z
pulsuj�cymi
rumie�cami, kt�ra wci�� oblizywa�a si� wywalonym �miesznie j�zykiem, zawo�a�a:
� O, bonsy! Chcesz bonsa?
� A ty chcesz? � spyta�em.
� Zdaje mi si�, �e tak.
Weszli�my do ma�ej b�yszcz�cej salki. Zamiast sufitu mia�a d�ugie rz�dy
gorej�cych
p�omyczk�w, jakby gazowych; z g�ry buchn�o ciep�o, to chyba naprawd� by� gaz. W
�cianach widnia�y niewielkie wn�ki z pulpitami; kiedy�my podeszli do jednej, po
obu
stronach wysun�y si� ze �cian siedzenia, wygl�da�o to, jakby wyros�y z niej
najpierw
nierozwini�te, jak p�czki, rozp�aszczy�y si� w powietrzu i zakl�sn�wszy,
znieruchomia�y.
Siedli�my naprzeciw siebie, dziewczyna stukn�a dwoma palcami w metalow� p�ytk�
stolika,
ze �ciany wyskoczy�a niklowa �apka, rzuci�a przed ka�de z nas po ma�ym talerzyku
i dwoma
b�yskawicznymi ruchami cisn�a na oba po porcji bia�awej masy, kt�ra pieni�c si�
zbr�zowia�a i zastyg�a, a r�wnocze�nie pociemnia� i sam talerzyk. Dziewczyna
zwin�a go
w�wczas � nie by� to wcale talerzyk � na kszta�t nale�nika i zacz�a je��.
� Och � powiedzia�a pe�nymi ustami � nic wiedzia�am nawet, jaka jestem g�odna!
Zrobi�em dok�adnie jak ona. Bons nie by� podobny w smaku do niczego, co
kiedykolwiek
jad�em. Trzeszcza� pod z�bami jak �wie�o upieczona bu�ka, ale natychmiast
rozsypywa� si� i
rozp�ywa� na j�zyku; brunatna masa, kt�ra znajdowa�a si� w �rodku, by�a ostro
przyprawiona.
Pomy�la�em, �e b�d� lubi� bonsy.
� Jeszcze? � spyta�em, kiedy zjad�a swojego. U�miechn�a si�, potrz�saj�c g�ow�.
Wychodz�c, w przej�ciu w�o�y�a na chwil� obie d�onie do ma�ej niszy wyk�adanej
kafelkami
� co� w niej szumia�o. Na�ladowa�em j�. �askocz�cy wicher owia� mi palce; kiedy
je
wyj��em, by�y ju� suche i czyste. Pojechali�my potem szerokim eskalatorem na
g�r�. Nie
wiedzia�em, czy to jeszcze wci�� dworzec, ale wola�em nie pyta�. Wprowadzi�a
mnie do
ma�ej kabiny w �cianie � by�o tam niezbyt jasno, mia�em wra�enie, �e g�r�
przebiegaj�
jakie� poci�gi, bo pod�oga dygota�a. Zrobi�o si� na u�amek sekundy ciemno, co�
odetchn�o
g��boko pod nami, jakby metalowy potw�r wypu�ci� z p�uc powietrze, zaja�nia�o,
dziewczyna
pchn�a drzwi. To by�a chyba naprawd� ulica. Znajdowali�my si� na niej ca�kiem
sami.
Niewielkie strzy�one krzewy ros�y po obu stronach chodnika; nieco dalej sta�y
st�oczone
p�askie, czarne maszyny, jaki� cz�owiek wyszed� z cienia, skry� si� za jedn�;
nie widzia�em,
�eby otwiera� drzwi, po prostu znik� nagle, a maszyna ruszy�a z miejsca z takim
impetem, �e
musia�o go chyba rozp�aszczy� na siedzeniu; nie widzia�em �adnych dom�w; tylko
g�adk� jak
st� jezdni�, pokryt� pasami matowego metalu; na skrzy�owaniach porusza�y si�,
zawieszone
nad brukiem, szczelinowate �wiat�a, pomara�czowe i czerwone; wygl�da�y troch�
jak makiety
wojennych reflektor�w.
� Gdzie si� we�miemy? � spyta�a dziewczyna. Trzyma�a mnie wci�� za rami�.
Zwolni�a
kroku. Czerwona smuga przesz�a po jej twarzy.
� Gdzie chcesz.
� To chod�my do mnie. Nie warto bra� glidera. To blisko.
Poszli�my przed siebie. Dom�w dalej nie by�o wida�, a wiatr, biegn�cy z
ciemno�ci, spoza
krzew�w, by� taki, jakby rozpo�ciera�a si� tu wolna .przestrze�. Wok� dworca, w
samym
centrum? Dziwne mi si� to wyda�o. Ni�s� s�ab� wo� kwiat�w, kt�r� chwyta�em
chciwe w
nozdrza. Czeremcha? Nie, to nie by�a czeremcha.
Potem trafili�my na ruchomy chodnik; stali�my na nim, osobliwa para, �wiat�a
przep�ywa�y, czasem �mign�� pojazd, jak odlany z jednej bry�y czarnego metalu,
nie mia�y
okien, k�, nawet �wiate� �adnych, a p�dzi�y jak �lepe, z niezwyk�� szybko�ci�.
Te ruchome
�wiat�a bucha�y z w�skich, pionowych szczelin, zawieszonych nisko nad ziemi�.
Nie mog�em
si� zorientowa�, czy maj� co� wsp�lnego z ruchem i jego regulacj�.
Od czasu do czasu niewidzialnym niebem przeci�ga�, wysoko nad nami, �a�osny
�wist.
Dziewczyna zesz�a nagle z p�yn�cego pasa, tylko po to, aby wej�� na inny, kt�ry
pomkn��
stromo w g�r�, i naraz ujrza�em si� wysoko, napowietrzna jazda trwa�a mo�e p�
minuty i
zako�czy�a si� na pe�nym s�abo pachn�cych kwiat�w wyst�pie, jakby�my si� dostali
na taras
czy balkon ciemnego domu wjechawszy przystawionym do �ciany transporterem.
Dziewczyna wesz�a w g��b tej loggii, a ja oczami przywyk�ymi ju� do ciemno�ci
wy�awia�em
z niej wielkie sylwety okolicznych dom�w, bezokienne, czarne, wymar�e jakby, bo
nie tylko
brak by�o �wiate� � nie dobiega� tak�e najs�abszy d�wi�k, opr�cz ostrego syku,
zwiastuj�cego przejazd ulic� tych czarnych maszyn; dziwi�o mnie to, rozmy�lne
chyba,
zaciemnienie, jak r�wnie� brak reklamowych szyld�w po neonowej orgii dworca, nie
mia�em
jednak czasu na te rozmy�lania. � Chod�, gdzie jeste�?! � us�ysza�em szept.
Widzia�em
tylko blad� plam� jej twarzy. Przy�o�y�a r�k� do drzwi, otwar�y si�, ale nie do
mieszkania,
pod�oga mi�kko ruszy�a wraz z nami � tu kroku nie mo�na post�pi�, pomy�la�em,
dziwne, �e
maj� jeszcze nogi � ale ta ironia by�a lichej pr�by, bra�a si� z nieustaj�cego
zaskoczenia, z
poczucia nierzeczywisto�ci wszystkiego, co dzia�o si� ze mn� od wielu godzin.
Byli�my jakby w wielkiej sieni czy korytarzu, szerokim, prawie ciemnym �
ja�nia�y tylko
naro�a �cian, powleczone smugami luminizuj�cej farby. W najciemniejszym miejscu
dziewczyna zn�w przy�o�y�a rozpostart� p�asko d�o� do metalowej p�ytki w
drzwiach i
wesz�a pierwsza. Zmru�y�em oczy; hali, mocno o�wietlony, by� prawie pusty � sz�a
ku
nast�pnym drzwiom; kiedy zbli�y�em si� do �ciany, ta nagle otwar�a si�, ukazuj�c
wn�trze
pe�ne jakich� metalowych buteleczek. Sta�o si� to tak nagle, �e mimo woli
stan��em.
� Nie strasz mi szafy � powiedzia�a ju� z drugiego pokoju.
Wszed�em za ni�.
Meble wygl�da�y jak odlane ze szkliwa, foteliki, niska kanapka, ma�e stoliczki �
w
p�prze�roczystym tworzywie kr��y�y wolno roje �wietlik�w, czasem rozsypywa�y
si�, to
zn�w sp�ywa�y w strumyczki i wtedy we wn�trzu sprz�t�w kr��y�a jak gdyby
bladozielona,
przemieszana z r�owymi b�yskami, �wietlista krew.
� Czemu nie siadasz?
Sta�a w g��bi. Fotel rozchyli� si�, by mnie przyj��. Nie cierpia�em tego. To
szkliwo nie
by�o szkliwem � wra�enie takie, jakbym usiad� na powietrznych poduszkach, a
spojrzawszy
w d� mog�em poprzez wygi�t�, grub� tafl� siedzenia widzie� niewyra�nie pod�og�.
Kiedy wszed�em, wyda�o mi si�, �e �ciana naprzeciw drzwi jest ze szk�a i widz�
przez ni�
drugi pok�j, z jakimi� lud�mi, jakby si� tam odbywa�o przyj�cie, ale ci ludzie
byli
nadnaturalnego wzrostu � i poj��em naraz, �e mam przed sob� ca�o�cienny ekran
telewizyjny. G�os by� wy��czony; teraz, siedz�c, widzia�em ogromn� kobiec�
twarz, zupe�nie
jakby ciemnosk�ra olbrzymka zagl�da�a przez szyb� do pokoju; wargi jej porusza�y
si�,
m�wi�a, a klejnoty zakrywaj�ce konchy uszu, wielko�ci tarczy, migota�y
brylantowo.
Poprawi�em si� na fotelu. Dziewczyna, z r�k� osuwaj�c� si� po biodrze � jej
brzuch
naprawd� wygl�da� jak rze�ba z lazurowego metalu � patrza�a na mnie uwa�nie. Nie
wygl�da�a ju� na pijan�. Mo�e mi si� przedtem tylko zdawa�o.
� Jak si� nazywasz? � spyta�a.
� Bregg. Hal Bregg. A ty?
� Nais. Ile masz lat?
Ciekawe zwyczaje � pomy�la�em. � Ale c� � wida� tak trzeba.
� Czterdzie�ci � a co?
� Nic. My�la�am, �e masz sto. U�miechn��em si�.
� Mog� mie�, je�li ci na tym zale�y. � Naj�mieszniejsze, �e to prawda �
pomy�la�em.
� Co ci da�? � spyta�a. � Do picia? Dzi�kuj�, nic.
� Jak chcesz.
Podesz�a do �ciany, otworzy� si� jakby ma�y bar. Zas�oni�a sob� otw�r. Kiedy si�
odwr�ci�a, nios�a tack� z kubkami i dwiema flaszkami. Lekko nacisn�wszy flaszk�,
nala�a mi
do pe�na � p�yn wygl�da� zupe�nie jak mleko.
� Dzi�kuj� � powiedzia�em � dla mnie nie�
� Przecie� nic ci nie daj� � zdziwi�a si�.
Widz�c, �e pope�ni�em b��d, cho� nie wiedzia�em jaki, mrukn��em pod nosem i
wzi��em
ten kubek. Sobie nala�a z drugiej flaszki. P�yn by� oleisty, bezbarwny, pod
powierzchni� lekko
musowa�, zarazem ciemniej�c, jakby od zetkni�cia z powietrzem; usiad�a i
dotykaj�c wargami
szk�a spyta�a od niechcenia:
� Kto ty jeste�?
� Kol � odpar�em. Podnios�em kubek, jakbym chcia� mu si� przyjrze�, to mleko nie
mia�o �adnego zapachu. Nie tkn��em go.
� Nie, serio � powiedzia�a. � My�la�e�, �e nadaj� w ciemne, co? Sk�d. To by�
tylko
kals. By�am z sz�stk�, wiesz, ale zrobi�o si� okropne dno. Orka do niczego i w
og�le�
chcia�am w�a�nie wyj��, kiedy si� przysiad�e�.
Co� nieco� jednak �apa�em: musia�em, niechc�cy, usi��� przy jej stoliku, kiedy
jej nie by�o,
mo�e ta�czy�a? Milcza�em dyplomatycznie.
� Wygl�da�e� z daleka tak� � nie mog�a znale�� okre�lenia.
� Solidnie? � podpowiedzia�em. Jej powieki drgn�y. Czy i na nich mia�a
metaliczn�
b�onk�? Nie, to chyba szminka. Unios�a g�ow�.
� Co to znaczy?
� No� e� godny zaufania�
� Dziwnie m�wisz