5536
Szczegóły |
Tytuł |
5536 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5536 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5536 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5536 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg
Dom z ko�ci
Po wieczornym posi�ku Paul zaczyna uderza� w b�ben i
mrucze� pod nosem. Wkr�tce potem Marty podchwytuje rytm,
r�wnie� nuci cicho, niebawem za�, jak co wiecz�r, rozpoczyna
si� kolejny odcinek plemiennej sagi.
Nie ulega w�tpliwo�ci, �e to bardzo emocjonalna opowie�� -
niestety, nic z niej nie rozumiem. M�czy�ni pos�uguj� si�
rytualnym jezykiem, kt�rego nie pozwolono mi si� nauczy�.
Przypuszczam, i� tak samo ma si� on do j�zyka u�ywanego na
co dzie� jak �acina do francuskiego albo hiszpa�skiego. Jest
�wi�ty, tajny, wy��cznie dla wtajemniczonych. Nie dla takich
jak ja.
- Opowiadaj! - krzyczy B.J.
- No, dalej! - wt�ruje mu Danny.
Paula i Marty'ego stopniowo ogarnia coraz wi�kszy zapa�.
Nagle kto� odsuwa wisz�c� w otworze drzwiowym sk�r� renifera,
do �rodka wciska si� podmuch przera�liwie zimnego wiatru, a
zaraz potem wkracza Zeus.
Zeus jest wodzem. To wielki nied�wiedziowaty facet,
ju� odrobin� t�ustawy, ale mimo to wci�� robi gro�ne
wra�enie. G�sta czarna broda poprzetykana pasemkami siwizny,
nieruchome oczy o przenikliwym spojrzeniu b�yszcz� niczym dwa
rubiny w pomarszczonej, ogorza�ej twarzy, zniszczonej przez
mro�ny wiatr i czas. Mimo paleolitycznego ch�odu ma na sobie
tylko lu�n� szub� z czarnego futra. G�ste w�osy na piersi s�
prawie ca�kiem siwe. O jego pozycji i sile �wiadcz� liczne
ozdoby: naszyjniki z morskich muszli, wisiorki z ko�ci i
bursztynu, �a�cuch po��k�ych wilczych k��w, opaska nabijana
kawa�kami ko�ci s�oniowej, ko�ciane bransolety, pi�� albo sze��
pier�cieni.
Zapada cisza. Zazwyczaj potem wpada do chaty B.J. po to,
�eby sobie troch� pogwarzy� i podokazywa�, ale tym razem zjawi�
si� bez �on, a w dodatku ma ponur�, zatroskan� min�. Celuje
palcem w Jeanne i pyta:
- Widzia�a� dzisiaj obcego? Jaki on jest?
Od tygodnia wok� wsi kr�ci si� jaki� obcy. Zostawia
mn�stwo �lad�w: odciski st�p, niedok�adnie zatarte �lady po
obozowiskach, po�amane krzesiwa, skrawki przypieczonego mi�sa.
Ca�e plemi� jest niezmiernie podekscytowane, poniewa� obcych
nie spotyka si� tutaj zbyt cz�sto. Ostatnim by�em ja, p�tora
roku temu. Jeden B�g wie, dlaczego mnie przyj�li; by� mo�e
dlatego, �e wzbudzi�em ich lito��. S�dz�c z rozm�w, jakie
prowadz� na ten temat, zabij� go przy pierwszej sposobno�ci. W
ubieg�ym tygodniu Paul i Marty u�o�yli Pie�� o Obcym, kt�r�
Marty wykonywa� przy ognisku przez dwa kolejne wieczory,
naturalnie w rytualnym j�zyku, wi�c nie zrozumia�em ani s�owa,
lecz nawet dla mnie brzmia�a przera�aj�co.
Jeanne jest �on� Marty'ego. Dzi� po po�udniu, wyjmuj�c
ryby z sieci, mia�a okazj� dobrze przyjrze� si� obcemu.
- Jest niski - informuje Zeusa. - Ni�szy od ciebie, ale i
umi�niony jak Gebravar.
Tak mnie nazywa. Cz�onkowie plemienia maj� sporo krzepy,
ale nigdy nie chodzili na si�owni�. Moje mi�nie nie przestaj�
ich fascynowa�.
- Ma ��te w�osy i szare oczy, i jest brzydki. Paskudny.
Wielka g�owa, du�y p�aski nos, chodzi zgarbiony z nisko
pochylon� g�ow�. - Jeanne wzrusza ramionami. - Przypomina
�wini�. Albo goblina. Pr�bowa� ukra�� ryby z sieci, ale uciek�,
kiedy mnie zobaczy�.
Zeus zadaje kilka pyta� - czy co� m�wi�, jak by� ubrany,
czy mia� na sobie jakie� malowid�a - po czym zwraca si� do
Paula:
- Co o nim my�lisz?
- My�l�, �e to duch. - Ci ludzie wsz�dzie widz� duchy, a
Paul, kt�ry jest bardem, my�li o nich bez przerwy. W jego
wierszach roi si� od duch�w. Uwa�a, �e �wiat duch�w jest na
wyci�gniecie r�ki, z ka�d� chwil� bli�ej. - Duchy maj� szare
oczy - dodaje. - Takie jak on.
- No dobrze, duch. Ale jaki?
- Jak to "jaki"?
Zeus rzuca mu mia�d��ce spojrzenie.
- Powiniene� uwa�niej s�ucha� w�asnych wierszy! Naprawd�
nie rozumiesz? Przecie� to jeden ze Zjadaczy Odpadk�w albo
duch kt�rego� z nich!
Reakcj� na te s�owa jest potworna wrzawa.
Odwracam si� do Sally. Sally jest moj� kobiet�. W gruncie
rzeczy jest moj� �on�, chocia� to stwierdzenie wci�� jeszcze
nie mo�e przej�� mi przez gard�o. Nazywam j� Sally, poniewa�
kiedy� zna�em dziewczyn� o tym imieniu i nawet my�la�em, �e by�
mo�e o�eni� si� z ni�... Ale to by�o dawno temu, w zupe�nie
innej epoce geologicznej.
Pytam Sally, kim s� Zjadacze Odpadk�w.
- �yli na tych terenach, kiedy si� tu zjawili�my. Wszyscy
ju� pomarli, ale...
Milknie, poniewa� Zeus kieruje na mnie przeszywaj�ce
spojrzenie. Od pocz�tku traktuje mnie z mieszanin� rozbawienia
i dobrotliwej pogardy, ale teraz w jego wzroku dostrzegam co�
nowego.
- Zrobisz co� dla nas - m�wi. - Tylko obcy mo�e schwyta�
obcego. To twoje zadanie. Niewa�ne, czy jest duchem, czy
cz�owiekiem; musimy zna� prawd�. Jutro p�jdziesz, wytropisz go
i schwytasz. Rozumiesz? Wyruszysz o �wicie i nie wr�cisz bez
niego.
Usi�uj� co� odpowiedzie�, ale j�zyk odmawia mi
pos�usze�stwa. Na szcz�cie Zeusowi wystarczy moje milczenie.
Usmiecha si�, kiwa g�ow�, odwraca si� gwa�townie i wychodzi w
ciemno��.
Wszyscy natychmiast gromadz� si� wok� mnie, rozpierani
dum� i podnieceniem, jakie ogarniaj� nas zawyczaj, kiedy kto�
znajomy dost�pi wielkiego wyr�nienia. Trudno mi powiedzie�,
czy mi zazdroszcz�, czy raczej wsp�czuj�. B.J. obejmuje mnie
mocno, Danny wali w rami�, Paul wygrywa triumfalny werbel na
b�bnie, Marty wyci�ga z worka przera�liwe ostry kamienny n� co
najmniej 25-centymetrowej d�ugo�ci i wciska mi go w r�k�.
- Masz. We� go. Mo�e ci si� przyda�.
Wytrzeszczam oczy na n�, jakby to by� odbezpieczony
granat.
- S�uchajcie, ja naprawd� nie mam poj�cia, jak si� tropi i
chwyta ludzi...
- Daj spok�j. - B.J. macha r�k�. - O co ci chodzi?
B.J. jest architektem, Paul - poet�, Marty �piewa lepiej
ni� Pavarotti, Danny maluje i rze�bi. Uwa�am ich za
najbli�szych przyjaci�. Wszyscy s� lud�mi z Cro-Magnon, ja
nie, a mimo to traktuj� mnie jak swego. W pi�ciu tworzymy
zgran� paczk�. Gdyby nie oni, na pewno bym oszala�, samotny,
zagubiony, odci�ty od wszystkiego, czym kiedy� by�em i co
zna�em.
- Jeste� silny i szybki - m�wi Marty. - Na pewno dasz
sobie rad�.
- I sprytny, na sw�j zwariowany spos�b - dorzuca Paul. -
Sprytniejszy od niego. W og�le si� o ciebie nie martwimy.
Nawet je�li niekiedy traktuj� mnie troch� z g�ry, to
dlatego, �e na to zas�uguj�. Ka�dy z nich jest wysokiej klasy
specjalist�, ka�dy jest niezmiernie dumny ze swoich umiej�tno�ci.
Jestem dla nich kim� w rodzaju niedorozwini�tego przyg�upa. To
dla mnie co� nowego, bo w moich czasach mnie tak�e uwa�ano za
wysokiej klasy specjalist�.
- P�jdziecie ze mn� - zwracam si� do Marty'ego. - Ty i
Paul. Zrobi�, co trzeba, ale chc�, �eby kto� mnie ubezpiecza�.
- Nic z tego - odpowiada Marty. - Zrobisz to sam.
- B.J.? Danny?
Kr�c� g�owami, ich twarze nieruchomiej�, w oczach pojawia
si� nieprzyjemny b�ysk. Atmosfera wyra�nie si� och�adza. Mo�e i
jeste�my kumplami, ale to nie zmienia faktu, �e musz� sam
wykona� zadanie. Albo niew�a�ciwie odczyta�em sytuacj� i oni
wcale nie s� moimi przyjaci�mi. Nie spos�b te� wykluczy�, �e
ma to by� pr�ba, by� mo�e co� w rodzaju inicjacji... Sam nie
wiem. W�a�nie wtedy, kiedy niemal doszed�em do przekonania, �e
ci ludzie r�ni� si� od nas tylko j�zykiem i pewnymi
osobliwo�ciami kulturowymi, przekonuj� si� bole�nie, �e tak nie
jest. Nie nazwa�bym ich dzikusami, bro� Bo�e... Po prostu s�
zupe�nie inni, i tyle. Cia�a i m�zgi nale�� do gatunku Homo
sapiens, natomiast dusze r�ni� si� od naszych o dwadzie�cia
tysi�cy lat.
- Powiedz mi co� wi�cej o Zjadaczach Odpadk�w - prosz�
Sally.
- Byli jak zwierz�ta. Potrafili porozumiewa� si�, ale
tylko chrz�kaj�c i czkaj�c. S�abo polowali, wi�c �ywili si�
padlin� albo tym, co zosta�o po innych.
- Cuchn�li jak odpadki - w��cza si� Danny. - Nie potrafili
rze�bi� ani malowa�.
- A pieprzyli si�, o tak!
Marty �apie stoj�c� najbli�ej kobiet�, rzuca na ziemi�,
chwyta za biodra i udaje, �e bierze j� od ty�u. Wszyscy �miej�
si�, pokrzykuj�, tupi�.
- A tak chodzili! - wo�a B.J., po czym zaczyna biega� w
k�ko jak ma�pa, pochrz�kuj�c i od czasu do czasu wal�c si�
pi�ciami po piersi.
Przekrzykuj�c si�, dostarczaj� odra�aj�cych szczeg��w z
�ycia ohydnych, wstr�tnych, g�upich, cuchn�cych Zjadaczy
Odpadk�w. Byli prymitywnymi barbarzy�cami. Ich kobiety chodzi�y
w ci��y dwana�cie albo trzyna�cie miesi�cy, a kiedy wreszcie
dzieci rodzi�y si�, by�y ca�e ow�osione i mia�y pe�en
garnitur z�b�w. Wszystko to stanowi zamierzch�� histori�,
informacje za� by�y przekazywane z pokolenia na pokolenie przez
bard�w takich jak Paul. Nikt z nich nie widzia� Zjadacza na
oczy, niemniej jednak ka�dy nimi pogardza.
- Wszyscy ju� nie �yj� - m�wi Paul. - Wygin�li dawno temu,
podczas wielkich wojen. Ten tutaj musi by� duchem.
Ju� wiem, co jest grane, mimo �e nie jestem archeologiem,
tylko absolwentem West Point. W naszej rodzinie to ju� czwarte
pokolenie. Znam si� na elektronice, komputerach i fizyce
czasoprzestrzeni. Archeolodzy tak za�arcie sprzeczali si� o to,
kt�ry z nich ma uda� si� w przesz�o��, �e w ko�cu wszyscy
zostali w domu, a eksperyment przej�o wojsko. Mimo to nawet
moje skromne wiadomo�ci uzyskane podczas przyspieszonego kursu
archeologii pozwalaj� mi si� domy�li�, �e Zjadacze Odpadk�w to
neandertalczycy, pow��cz�cy nogami uczestnicy ewolucyjnego
wy�cigu, kt�rzy nie wytrzymali tempa biegu.
A wi�c w epoce lodowej w Europie naprawd� dosz�o do
wyniszczaj�cych wojen mi�dzy powolnie my�l�cymi Zjadaczami a
sprytnymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens... Wygl�da
jednak na to, �e przy �yciu pozosta�o troch� niedobitk�w, a
jeden z nich, B�g wie dlaczego, p�ta si� teraz w pobli�u tej
wsi.
Otrzyma�em zadanie, �eby go wytropi� i z�apa� - a mo�e
zabi�? Czy�by tego oczekiwa� ode mnie Zeus? �ebym odwali� za
nich mokr� robot�? Trafi�em do bardzo cywilizowanych ludzi,
nawet je�li poluj� na ogromne w�ochate s�onie i buduj� domy z
ich pobiela�ych ko�ci. Tak bardzo cywilizowanych, �e nie chc�
plami� sobie r�k krwi�, wi�c wykorzystuj� mnie jako narz�dzie.
- A mnie si� wydaje, �e to nie Zjadacz, tylko kto� z Naz
Glesim - o�wiadcza Danny. - Ludzie z Naz Glesim maj� szare
oczy. Poza tym, na co by�yby duchowi nasze ryby?
Naz Glesim to kraina po�o�ona daleko na p�nocny wsch�d
st�d, by� mo�e tam, gdzie kiedy� zostanie zbudowana Moskwa.
Nawet tutaj, w paleolicie, �wiat jest podzielony na niezliczone
pa�stewka i narody. Danny odby� kiedy� d�ug� samotn� podr� po
s�siednich ziemiach, w zwi�zku z czym uwa�any jest za kogo� w
rodzaju tutejszego Marco Polo.
- Lepiej nie m�w o tym wodzowi, bo urwie ci jaja - radzi
mu B.J. - Ludzie z Naz Glesim nie s� brzydcy. Wygl�daj� jak
my, tylko maj� szare oczy.
- Zgadza si� - przyznaje Danny. - Mimo to my�l�, �e...
Paul kr�ci g�ow�. Jak wida�, ten gest ma d�ug� tradycj�.
- To na pewno duch Zjadacza Odpadk�w - twierdzi
stanowczo.
B.J. spogl�da na mnie.
- A co ty o tym my�lisz, Pumangiup?
Tak mnie nazywa.
- Ja? - dziwi� si�. - Co ja mog� o tym wiedzie�?
- Przybywasz z daleka. Widzia�e� kiedy� takiego cz�owieka?
- Widzia�em mn�stwo szkaradnych ludzi. - Cz�onkowie tego
plemienia s� wysocy, szczupli, maj� kasztanowe w�osy, ciemne
b�yszcz�ce oczy i twarze o wystaj�cych ko�ciach policzkowych.
Gdyby nie fatalny stan uz�bienia, prezentowaliby si� bez
zarzutu. - O tym nic nie wiem. Musz� go najpierw zobaczy�.
Sally wnosi kolejny drewniany talerz z pieczonymi rybami.
Z przyjemno�ci� przesuwam r�k� po jej nagich po�ladkach. Tutaj,
w domu z mamucich ko�ci, nie nosi si� wiele ubrania, poniewa�
�ciany s� dobrze uszczelnione i nawet zim� panuje do�� wysoka
temperatura. Moim zdaniem, Sally jest naj�adniejsz� kobiet� w
plemieniu: ma j�drne piersi, d�ugie smuk�e nogi, inteligentn�
twarz. Nale�a�a do m�czyzny, kt�rego trzeba by�o zabi�
minionego lata, poniewa� op�ta�y go duchy. Danny, B.J. i paru
innych za�atwili go uderzeniami maczug, �eby biedak si� nie
m�czy�, a potem nast�pi�o sze�� zwariowanych dni wype�nionych
nie milkn�cym ani na chwil� zawodzeniem oraz ta�cami. Poniewa�
Sally pilnie potrzebowa�a czego�, co odwr�ci od niej pecha,
dali j� mnie - a raczej mnie jej - poniewa� uznali, �e taki
idiota z pewno�ci� cieszy si� przychylno�ci� bog�w. Dobrze nam
ze sob�. Kiedy si� poznali�my, byli�my dwoma zagubionymi
duszami; pomagamy sobie nawzajem, dzi�ki czemu nie stoczyli�my
si� jeszcze g��biej w otch�a�.
- Wszystko b�dzie w porz�dku - pociesza mnie B.J. - Dasz
sobie rad�. Bogowie ci sprzyjaj�.
- Mam nadziej�, �e to prawda.
Du�o p�niej, w nocy, Sally i ja rzucamy si� na siebie z
tak� gwa�towno�ci�, jakby to mia� by� nasz ostatni raz. W domu
z ko�ci nie ma oddzielnych pomieszcze�, w zwi�zku z czym
pozostali doskonale nas s�ysz� - cztery pary i licho wie ile
dzieciak�w - ale nas to nic nie obchodzi. Jest ciemno. Pos�anie
z lisich sk�r jest naszym ma�ym wszech�wiatem.
Nawiasem m�wi�c, ci ludzie kochaj� si� tak samo jak my.
Istnieje ograniczona liczba sposob�w, w jakie mog� si� po��czy�
dwa ludzkie cia�a i wiele wskazuje na to, �e wszystkie
prze�wiczono na d�ugo przed nadej�ciem pierwszych lodowc�w.
O brzasku wyruszam samotnie na �owy. Dotykam �ciany z
mamuciej ko�ci - to na szcz�cie - i wychodz�.
Wie� rozci�ga si� na przestrzeni kilkuset metr�w wzd�u�
brzegu rzeki o bystrym nurcie i lodowato zimnej wodzie. Trzy
okr�g�e domy z ko�ci, w kt�rych mieszka wi�kszo�� cz�onk�w
plemienia, stoj� rz�dem, czwarty za�, pod�u�ny i znacznie
wi�kszy, stanowi�cy rezydencj� Zeusa i jego rodziny, a tak�e
pe�ni�cy funkcj� �wi�tyni i parlamentu, wznosi si� nieco dalej.
Tu� za nim od tygodnia budujemy nowy, pi�ty dom. Dalej znajduje
si� warsztat, gdzie wytwarza si� narz�dzia i oskrobuje sk�ry,
potem jest miejsce, gdzie zarzyna si� i oprawia zwierz�ta,
jeszcze dalej za� wielkie �mietnisko oraz sterta mamucich ko�ci
- budulec na kolejne domy.
Na wsch�d od wsi ro�nie rzadki sosnowy lasek, za kt�rym
zaczynaj� si� rozleg�e pofalowane r�wniny, gdzie pas� si�
mamuty i nosoro�ce. Nikt nigdy nie odwa�y� si� wej�� do rzeki,
poniewa� jest za zimna i p�ynie zbyt szybko, w zwi�zku z czym
stanowi ona jakby �cian� odgradzaj�c� od wszystkiego, co
jest na zach�d od nas. Zamierzam nauczy� tych ludzi p�ywa�,
poka�� im te�, jak si� robi kajaki, a kto wie, mo�e za kilka lat
spr�bujemy zbudowa� most? Ciekawe, czy zatka ich ze zdumienia,
kiedy wyskocz� z tymi rewelacjami? Uwa�aj� mnie za kretyna,
poniewa� nie potrafi� pozna� rodzaju ziemi po jej kolorze, nie
wiem, jak si� robi w�giel drzewny, nie umiem pos�ugiwa� si�
narz�dziami. Wsp�czuj� mi, poniewa� jestem ograniczony, co
jednak nie przeszkadza im mnie lubi�. Poza tym jestem
ulubie�cem bog�w - przynajmniej zdaniem B.J.
Zaczynam poszukiwania od brzegu rzeki, poniewa� tam
w�a�nie Jeanne widzia�a wczoraj Zjadacza. W ten jesienny
paleolityczny poranek s�o�ce wisi na niebie niczym smutna,
blada, niesamowicie odleg�a cytryna. Na szcz�cie wiatr ucich�.
Ziemia wci�� jeszcze jest rozmok�a po wiosennych roztopach,
wi�c szukam �lad�w. P�tora metra ni�ej jest wieczna zmarzlina,
ale wierzchnia warstwa gruntu robi si� mi�kka i g�bczasta w
maju, w czerwcu zamienia si� w b�oto, a potem znowu zaczyna
twardnie�. W pa�dzierniku jest jak stal, ale wtedy rzadko kiedy
wychodzimy z dom�w.
Wsz�dzie a� roi si� od �lad�w. Wi�kszo�� z nas nosi
sk�rzane sanda�y, lecz s� i tacy, kt�rzy nawet teraz, przy
temperaturze niewiele przekraczaj�cej zero stopni Celsjusza,
ganiaj� na bosaka. Maj� d�ugie w�skie stopy o wysokim podbiciu.
Nad sam� wod�, w pobli�u sieci, dostrzegam zupe�nie inny �lad;
pozostawi�a go znacznie kr�tsza i szersza stopa z podkulonymi
palcami. To z pewno�ci� m�j neandertalczyk. U�miecham si�.
Czuj� si� jak Sherlock Holmes.
- Sp�jrz, Marty - m�wi� do pogr��onej we �nie wioski. -
Znalaz�em �lady tego skurczybyka. Hej, B.J., Paul, Danny!
Dopadn� do szybciej, ni� my�licie!
Rzecz jasna, oni wcale si� tak nie nazywaj�. To ja
powymy�la�em im te imiona. Tutaj ka�dy nadaje imi� ka�demu, w
zwi�zku z czym dla Marty'ego B.J. nazywa si� Ungklava, ten
nazwa� Danny'ego Tisbalakiem, a Paula Shibgamonem. Z kolei Marty
dla Paula to Dolibog, a B.J. - Kalamok, i tak dalej, w zwi�zku z
czym w grupie licz�cej czterdzie�ci czy pi��dziesi�t os�b
funkcjonuje kilkaset imion. Przyznaj�, �e pocz�tkowo to mo�e
troch� zbija� z tropu, ale oni maj� swoje powody, �eby tak
post�powa�, a poza tym z czasem mo�na si� przyzwyczai�.
M�czyzna nigdy nie zdradzi swego prawdziwego imienia, to
znaczy tego, kt�re matka szepn�a mu na ucho zaraz po jego
przyj�ciu na �wiat. Tego imienia nie znaj� nawet jego ojciec
i �ona. Mo�na przypieka� go na �ywym ogniu, a on b�dzie
milcza� jak gr�b, bo gdyby pu�ci� par� z ust, wszystkie
duchy od W�adywostoku po Kornwali� natychmiast zwali�yby mu
si� na g�ow�. Ten �wiat jest pe�en z�ych duch�w niech�tnych
�yj�cym, gotowych wzi�� w obroty ka�dego, kto podsunie im
najmniejszy pretekst i oble�� go jak wszy, pch�y i ca�e
robactwo, jakie mo�na sobie wyobrazi�.
Jeste�my gdzie� w zachodniej Rosji, a mo�e w Polsce.
Sugeruje to krajobraz: p�aski, nijaki teren, trawiasty step
upstrzony tu i �wdzie nielicznymi d�bami, brzozami i sosnami.
Rzecz jasna, w epoce lodowej tak w�a�nie wygl�da�a znakomita
cz�� Europy, ale rozstrzygaj�ce znaczenie ma fakt, �e ci
ludzie buduj� domy z ko�ci mamut�w. Jak wiadomo, jedynym
miejscem, gdzie to robiono, by�a w�a�nie Europa Wschodnia.
Ca�kiem mo�liwe, �e to najstarsze prawdziwe domy na Ziemi.
Najbardziej uderza mnie czasowa rozpi�to�� tych
prehistorycznych epok: ci�gn� si� bez ko�ca i gdziekolwiek
spojrzysz, wsz�dzie roi si� od ludzi. Dla nas wielkim
prze�yciem jest pojecha� do Anglii i obejrze� tysi�cletni�
katedr�; na tym stepie ludzie poluj� ju� od trzydziestu tysi�cy
lat. Potraficie sobie wyobrazi� trzydzie�ci tysi�cy lat? Z
waszego punktu widzenia Jerzy Waszyngton �y� nieprawdopodobnie
dawno temu. Wkr�tce b�d� obchodzone jego trzechsetne urodziny.
U��cie sobie stosik ksi��ek wysoki na trzydzie�ci centymetr�w:
tyle lat min�o od chwili, kiedy w 1732 przyszed� na �wiat.
Teraz dok�adajcie ksi��ek. Jak zbudujecie piramid� wysoko�ci
dziesi�ciopi�trowego bloku, cofnijcie si� i popatrzcie na swoje
dzie�o. To b�dzie trzydzie�ci tysi�cy lat.
W tej chwili dzieli mnie od was mniej wi�cej w�a�nie taka
sterta lat. W gorszych chwilach, kiedy dopadaj� mnie samotno��,
strach, b�l i wspomnienia o tym, co utraci�em, odnosz�
wra�enie, �e piramida czasu napiera na mnie potwornym ci�arem.
Staram si� nie ugi��, ale to bardzo trudne. Zdarza si�, �e
wgniata mnie w zamarzni�t� ziemi�.
�lady prowadz� na p�noc, okr��aj� wysypisko i nikn� w
lesie. Tam trac� je z oczu, ale szybko odnajduj�, znowu w
pobli�u wysypiska. Prowadz� w te i wewte, bez najmniejszego
sensu. Biedny dra� chyba kr�ci si� w k�ko jak kot z p�cherzem,
szuka czego� do �arcia, wyrusza dok�d�, ale zaraz zawraca i
schodzi nad rzek�, �eby sprawdzi�, czy nie da si� czego� ukra��
z sieci, i tak na okr�g�o. Gdzie sypia? Przypuszczalnie pod
go�ym niebem. Je�li rzeczywi�cie ma futro jak goryl, to chyba
zimno niespecjalnie mu dokucza.
Znowu zgubi�em �lad, mam wi�c troch� czasu, �eby
zastanowi� si� nad tym, co robi�, i przyznam, �e czuj� si�
troch� nieswojo.
W r�ce �ciskam d�ugi kamienny n�. Jestem tu po to, �eby
zabi�. Co prawda, od dawna jestem zawodowym wojskowym, ale
decyzj� o wst�pieniu do armii podejmowa�em wcale nie z my�l� o
tym, �e b�d� kogo� zabija�, szczeg�lnie w walce wr�cz. Do tej
pory uwa�a�em si� za wys�annika cywilizacji usi�uj�cego
rozproszy� mroki ciemnoty, nie za faceta, kt�ry b�dzie ugania�
si� z majchrem za jakim� samotnym w��cz�g�.
Poza tym przecie� r�wnie dobrze to ja mog� zgin��. Tamten
jest dziki, g�odny, przera�ony i prymitywny. Mo�e nie grzeszy
intelektem, ale mia� przynajmniej tyle oleju w g�owie, �eby
do�y� wieku dojrza�ego, do tego trzeba za� nie tylko sprytu, ale
i nielichej si�y. To jego �wiat, nie m�j. Ca�kiem mo�liwe, �e
on te� mnie tropi, a kiedy wreszcie si� spotkamy, z pewno�ci�
nie b�dziemy walczy� wed�ug �adnych znanych mi regu�. To
ca�kiem dobry argument, �eby natychmiast wr�ci� do wsi.
Z drugiej strony, je�li zjawi� si� ca�y i zdrowy, za to
bez Zjadacza Odpadk�w, Zeus przypuszczalnie powiesi mnie
zamiast sk�ry renifera w drzwiach swojego domu. By� mo�e
wszyscy jeste�my kumplami, ale je�li w�dz powie: "Skaka�!", to
skaczesz, nie pytaj�c po co ani dlaczego. Tak jest od pocz�tku
�wiata i nie mam �adnych powod�w przypuszcza�, �e tutaj sprawy
maj� si� inaczej.
Musz� zabi� Zjadacza, i tyle.
Nie chc� zgin�� z r�ki jakiego� dzikusa, nie chc� te�
trafi� przed tutejszy s�d wojenny. Marz� tylko o tym, �eby
wr�ci� do mojego czasu. Wci�� �udz� si� nadziej�, �e jednak
t�cza zjawi si� po mnie i przeniesie mnie w czasy, kt�re w
my�lach ju� zacz��em nazywa� przysz�o�ci�, bym m�g� opowiedzie�
o moich prze�yciach.
Najwa�niejsza wiadomo��, jak� mam wam do przekazania,
brzmi tak, �e tutaj, w epoce lodowej, ludzie wcale nie uwa�aj�
si� za prymityw�w. Wr�cz przeciwnie: doskonale zdaj� sobie
spraw�, �e s� panami wszelkiego stworzenia. Pos�uguj� si� mow�
(a dok�adniej rzecz bior�c, co najmniej dwoma ca�kowicie
odmiennymi j�zykami), maj� histori�, komponuj� muzyk�, uk�adaj�
wiersze, maj� technologi�, sztuk� i architektur�, a tak�e
religi� i prawa. �yj� tak samo jak przed tysi�cami lat i jak
przez kolejne par� tysi�cy b�d� �yli ich potomkowie. Je�li
my�licie, �e tylko wymachuj� maczugami i chrz�kaj� niczym �winie,
to mylicie si�. Opowiedzia�bym wam, jak tu jest
naprawd�... Gdybym m�g� do was wr�ci�.
Ale nawet je�li nie wr�c�, to mam tu mn�stwo do zrobienia.
Chc� wreszcie pozna� ich plemienn� histori� i spisa� j� dla
was, chc� ich nauczy�, jak buduje si� kajaki i mosty, a mo�e
nawet co� wi�cej, chc� doko�czy� budow� domu z ko�ci, kt�ry
zacz�li�my wznosi� w ubieg�ym tygodniu, chc� w��czy� si� po
okolicy z moimi przyjaci�mi: B.J., Dannym, Martym i Paulem,
chc� Sally... Jezu, przecie� m�g�bym mie� z ni� dzieci i w ten
spos�b dorzuci� swoje geny do puli gen�w tej epoki!
Nie mam zamiaru zgin�� jak idiota, wykonuj�c krety�skie
zadanie w tym rzadkim sosnowym zagajniku.
Temperatura powoli ro�nie, co jednak wcale nie znaczy, �e
zrobi�o si� ciep�o. Ponownie znajduj� �lad - a przynajmniej tak
mi si� wydaje - i ruszam na p�nocny wsch�d, w g��b lasu. Przez
jaki� czas s�ysz� �piewy, pokrzykiwania i �miech towarzysz�ce
budowie nowego domu, ale wkr�tce cichn� w oddali. Id�
naprz�d z no�em w r�ce, gotowy na wszystko. W ka�dej chwili
mog� spotka� wilka albo, co gorsza, przera�onego p�cz�owieka,
kt�ry z pewno�ci� spr�buje mnie zabi� nie czekaj�c, a� ja
zabij� jego.
Zastanawiam si�, jakie mam szanse, �eby go odnale��.
Zastanawiam si� tak�e, jak d�ugo powinienem go szuka� (kilka
godzin? dzie�? mo�e ca�y tydzie�?), co mam je��, co pocz��,
�eby nie odmrozi� sobie ty�ka po zapadni�ciu mroku oraz co
powie albo zrobi Zeus, kiedy wr�c� z pustymi r�kami.
Kr�c� si� w k�ko i ju� wcale nie czuj� si� jak Sherlock
Holmes.
Najch�tniej budowa�bym teraz dom z ko�ci. Zbli�a si� zima,
plemi� za� sta�o si� zbyt liczne, �eby pomie�ci� si� w czterech
istniej�cych chatach. Pracami kieruje B.J., Marty i Paul
�piewaj�, snuj� opowie�ci, graj� na b�bnie i piszcza�ce,
natomiast pozosta�a si�demka odwala czarn� robot�.
- Te szcz�ki maj� le�e� z�bami do do�u! - drze si� B.J.,
widz�c moje poczynania przy fundamencie budowli. - Z�bami do
do�u, g�upku! No, tak lepiej.
Paul wybija szale�czy werbel dla uczczenia mego sukcesu,
Marty natychmiast zaczyna uk�ada� ballad� o mojej g�upocie,
wszyscy �miej� si� do rozpuku, ale w tym �miechu nie ma
odrobiny z�o�liwo�ci, tylko sympatia.
- A teraz kr�gos�up! - wrzeszczy B.J. Posapuj�c z
wysi�ku, wyci�gam ze stosu d�ugi mamuci kr�gos�up. Jest bia�y
ze staro�ci i zaskakuj�co ci�ki. - Dobra! Wepchij go w t�
szczelin�. G��biej! Jeszcze g��biej!
Dysz�, zataczam si�, st�kam, a� wreszcie udaje mi si�
osi�gn�� cel. Ocieram pot z czo�a, ogl�dam si� przez rami� i w
ostatniej chwili usuwam si� z drogi Danny'emu i jeszcze dw�m
m�czyznom, taszcz�cym ogromn� czaszk�.
Te zimowe domostwa s� zaskakuj�co skomplikowanymi
konstrukcjami, przy kt�rych wznoszeniu trzeba wykaza� si� nie
lada wyobra�ni� i pomys�owo�ci�. Bez ryzyka pope�nienia
wielkiego b��du mo�na stwierdzi�, �e B.J. jest najwi�kszym
architektem, jaki do tej pory pojawi� si� na Ziemi. Nie
rozstaje si� z kawa�kiem ko�ci, na kt�rej wyry� plan budowli i
pilnuje, �eby ka�da czaszka, ka�dy cios i ka�de �ebro trafi�y
na wyznaczone miejsce. Budulca nie brakuje; po trzydziestu
tysi�cach lat polowa� na mamuty, ko�ci jest tyle, �e
wystarczy�oby ich do zbudowania miasta wielko�ci Los Angeles.
Domy s� ciep�e i przytulne - okr�g�e, o kopulastych
sklepieniach, co� jakby igloo zrobione z ko�ci. Fundamenty
uk�ada si� z czaszek, dolnych szcz�k i kr�gos�up�w, konstrukcj�
�cian tworz� �ebra, sklepienie powstaje z gigantycznych,
�ukowato wygi�tych cios�w, wszystko za� przykrywa si� sk�rami.
Budowl� wzmacnia drewniany szkielet, szczeliny zatyka si�
drobniejszymi kosteczkami oraz czerwon� glin�. Futryn� otworu
drzwiowego stanowi� solidne ko�ci udowe. Mo�e to wszystko brzmi
troch� dziwacznie, ale ko�cowy efekt jest naprawd� imponuj�cy, a
kiedy cz�owiek wejdzie do �rodka, natychmiast zapomina o zimnie
i szalej�cym wichrze.
Plemi� prowadzi na p� osiad�y, na p� w�drowny tryb
�ycia, trudni�c si� my�liwstwem i zbieractwem. Latem, kt�re
trwa oko�o dw�ch miesi�cy, w�druj� po stepie, zabijaj� mamuty,
nosoro�ce i wo�y pi�mowe oraz gromadz� zapasy jag�d i orzech�w,
kt�re maj� wystarczy� na ca�� zim�. Oko�o sierpnia robi si�
ch�odno, wobec czego ruszaj� w drog� powrotn� do wsi,
poluj�c po drodze na renifery. Kiedy jest ju� naprawd�
paskudnie (powiedzmy, najgorsza zima w Minnesocie plus
pi��dziesi�t procent), siedz� w ciep�ych domostwach, z
p�rocznym zapasem jag�d, orzech�w i mi�sa przechowywanego w
do�ach wykutych w wiecznej zmarzlinie. Ich �ycie jest spokojne
i uporz�dkowane. Tworz� autentyczn� spo�eczno��; chwilami a�
si� prosi, by nazwa� j� cywilizacj�, ale - szczeg�lnie wyra�nie
u�wiadamiam sobie to teraz, tropi�c p�askostopego
neandertalczyka - to �ycie jest r�wnie� ci�kie i
niebezpieczne, a w dodatku zupe�nie obce. Mo�e staram si�
przedstawi� je w jak najlepszym �wietle, �eby pozosta� przy
zdrowych zmys�ach? Co o tym my�licie? Bo ja sam ju� nie wiem.
Gdybym mia� dzisiaj zgin��, najbardziej �a�owa�bym, �e nie
zd��y�em pozna� ich rytualnego j�zyka i �e nie zrozumia�em ani
s�owa z wielkiej historycznej sagi, kt�r� od�piewuj� co
wiecz�r. Nie chc� mnie go nauczy�. Widocznie zosta� stworzony
w�a�nie po to, �eby obcy nic nie rozumieli.
Sally powiada, �e saga ta stanowi nadzwyczaj obszern�
relacj� ze wszystkiego, co dzia�o si� do tej pory: to
po��czenie Iliady, Odysei i Encyklopedii Britannica,
kronika czyn�w bog�w i ludzi, wojen, migracji i katastrof.
Tekst jest tak obszerny, relacje Sally natomiast tak sk�pe, �e
by�em w stanie wyrobi� sobie tylko mgliste poj�cie o jego
tre�ci, co w niczym nie zmienia faktu, �e kiedy go s�ysz�, ze
wszystkich si� pragn� go zrozumie�. To autentyczna historia
zaginionego �wiata, prowadzony od trzydziestu tysi�cy lat ustny
dziennik w obcym j�zyku, dla nas stracony r�wnie bezpowrotnie
jak zesz�oroczne sny.
Gdybym zdo�a� nauczy� si� tego j�zyka i prze�o�y� sag�,
spisa�bym j� s�owo po s�owie w nadziei, �e kiedy�, po tysi�cach
lat, zostanie odnaleziona przez archeolog�w. Tymczasem
sporz�dzam notatki dotycz�ce codziennego �ycia tych ludzi.
Zapisa�em ju� dwadzie�cia tabliczek z czerwonej gliny, tej
samej, z kt�rej wyrabia si� naczynia i lepi rze�by, po czym
wypali�em je w piecu w kszta�cie ula. Zapewniam was, �e pisanie
w glinie za pomoc� ma�ego ko�cianego no�a wcale nie jest �atwe.
Po wypaleniu zakopuj� tabliczki pod klepiskiem. Kiedy w XXI
albo XXII wieku dokopie si� do nich jaki� rosyjski archeolog,
dostanie chyba zawa�u serca. Niestety, w zwi�zku z problemami
j�zykowymi nie mam �adnych informacji o ich historii, religii
ani kulturze. Zupe�nie nic.
Min�o po�udnie. Znalaz�em jakie� bia�e jagody na krzaczku
o niewielkich b�yszcz�cych li�ciach i, po kr�tkim wahaniu,
zjad�em je. S� s�odkawe. Dok�adnie oczy�ci�em ca�y krzak, lecz
mimo to nadal jestem g�odny.
Gdybym by� we wsi, w�a�nie poch�ania�bym wraz z innymi
posi�ek z�o�ony z suszonych owoc�w, w�skich pask�w mi�sa
renifer�w oraz lekko sfermentowanego soku owocowego.
Przypuszczam, �e fermentacja jest niezamierzona i stanowi
rezultat stosowania niezbyt doskona�ych metod przechowywania
�ywno�ci, ale jestem pewien, �e bez trudu znalaz�bym dro�d�e,
wi�c korci mnie, by wynale�� wino i piwo. Kto wie, mo�e w dow�d
wdzi�czno�ci uczyniliby mnie bogiem? Wynalaz�em ju� pismo, ale,
przynajmniej na razie, tylko ja korzystam z mego odkrycia.
W�r�d moich towarzyszy nie wzbudzi�o ono �adnego
zainteresowania. My�l�, �e piwo zrobi�oby na nich wi�ksze
wra�enie.
Zerwa� si� porywisty, przenikliwy wschodni wiatr. Jest ju�
wrzesie�, a wi�c sroga zima zbli�a si� wielkimi krokami. W
ci�gu p� godziny temperatura spad�a co najmniej o pi�tna�cie
stopni, w zwi�zku z czym trz�s� si� z zimna. Co prawda, mam na
sobie futrzan� kapot� i takie same portki, lecz wiatr przewiewa
je bez trudu, a co gorsza, podrywa z ziemi ��tawy py� i sypie
nim w twarz. Kiedy� dziesi�ciometrowa warstwa tego py�u
przykryje wiosk� razem z B.J., Martym, Dannym i przypuszczalnie
ze mn�.
Wkr�tce kolejny roboczy dzie� dobiegnie ko�ca. Do
zako�czenia budowy trzeba jeszcze o�miu lub dziesi�ciu dni,
rzecz jasna pod warunkiem, �e nie nadejdzie burza �nie�na.
Wyobra�am sobie, jak Paul sze�� razy uderza w b�ben, a wszyscy
rzucaj� na ziemi�, co tam akurat mieli w r�kach, i na wy�cigi
p�dz� do dom�w, wrzeszcz�c, pohukuj�c i wal�c si� po plecach.
Ch�opcy s� bardzo rozrywkowi; z lada powodu �miej� si� do
rozpuku, uwielbiaj� przechwala� si� swoimi podbojami mi�osnymi
i opowiada� o niewyobra�alnie wielkich nosoro�cach, kt�rych,
je�li im wierzy�, ka�dy ma na rozk�adzie co najmniej
kilkadziesi�t. Nie my�lcie sobie jednak, �e to podrostki: tak
na oko, wi�kszo�� z nich liczy oko�o dwudziestu pi�ciu-trzydziestu
lat. �rednia d�ugo�� �ycia w tej epoce wynosi czterdzie�ci
pi�� lat; ja mam trzydzie�ci cztery i babci� w Illinois. Nikt
z nich by w to nie uwierzy�. Ten, kt�rego nazywam Zeusem,
najstarszy i najbogatszy facet w mie�cie, wygl�da na jakie�
pi��dziesi�t trzy, cho� przypuszczalnie jest sporo m�odszy, i
wed�ug powszechnej opinii mo�e si� uwa�a� za wybra�ca bog�w,
poniewa� do�y� tak s�dziwego wieku. To nieprawdopodobnie
�ywotny stary dra�, wci�� pe�en m�odzie�czego wigoru. Przy
ka�dej okazji daje nam do zrozumienia, �e jego dwie �ony
bynajmniej nie nudz� si� w nocy. Oni wszyscy s� cholernie
twardzi. �yj� w ci�kich warunkach, ale nie zdaj� sobie z tego
sprawy, wi�c nic nie psuje im dobrego samopoczucia. W
najbli�sze lato na pewno uracz� ich piwem, naturalnie pod
warunkiem, �e do�yj� i �e uda mi si� odtworzy� technologi�
produkcji. Ju� sobie wyobra�am, jaka b�dzie zabawa!
Nic na to nie poradz�, ale czasem czuj� si� tak, jakby
wszyscy o mnie zapomnieli i zostawili mnie na �asce losu.
Naturalnie wiem, �e to nieprawda, �e z pewno�ci� zdarzy� si�
jaki� wypadek, niemniej jednak chwilami my�l�, �e tam, w 2013,
po prostu wzruszyli ramionami i postawili na mnie kresk�, i
cholernie mnie to wpienia a� do chwili, kiedy jako� zdo�am nad
sob� zapanowa�. Jasne, �e jestem zawodowym, szkolonym
twardzielem, ale znalaz�em si� dwadzie�cia tysi�cy lat od domu;
niekiedy b�l staje si� trudny do zniesienia.
Mo�e piwo wcale nie stanowi rozwi�zania. Mo�e potrzebuj�
czego� mocniejszego. Mo�e powinienem zaj�� si� produkcj�
bimbru, �eby w razie czego by�o czym zala� robaka i
przeczeka� chwile, kiedy gniew i rozpacz bior� g�r� nad
rozs�dkiem.
Na pocz�tku wszyscy traktowali mnie jak kretyna. Przyczyn�
by�o to, �e znajdowa�em si� w szoku. Podr� w czasie okaza�a
si� znacznie bardziej traumatycznym prze�yciem, ni� wynika�oby z
eksperyment�w przeprowadzanych na kr�likach i ��wiach.
Ockn��em si� nagi, oszo�omiony, zdezorientowany,
przera�ony, rzygaj�cy i zupe�nie sko�owany. Powietrze mia�o
dziwny, nieprzyjemny zapach (kto m�g� to przewidzie�?), mr�z
by� taki, �e zamarza�o w nosie. Natychmiast domy�li�em si�,
�e nie wyl�dowa�em w cieplutkiej Francji, tylko gdzie�
znacznie dalej na wsch�d. Wystarczy, �e przymkn� oczy, a
znowu widz� l�ni�c� t�cz� Pier�cieni Zellera, ale nik�a w
szybkim tempie, a� wreszcie zupe�nie zgas�a.
Znale�li mnie dziesi�� minut p�niej. To by� zupe�ny
przypadek. R�wnie dobrze m�g�bym w�drowa� ca�ymi miesi�cami,
spotykaj�c tylko renifery i mamuty, m�g�bym zamarzn�� na
�mier�, m�g�bym umrze� z g�odu, ale nic takiego si� nie sta�o,
poniewa� akurat wtedy B.J., Danny, Marty i Paul polowali w
pobli�u miejsca, gdzie spad�em z nieba, i natkn�li si� na mnie
niemal od razu. Bogu dzi�ki, �e nie widzieli samej chwili
przybycia. Na pewno uznaliby mnie za istot� nadprzyrodzon� i
domagaliby si� cud�w, a ja, niestety, nie jestem cudotw�rc�, a
tak to tylko wzi�li mnie za jakiego� nieszcz�snego szajbusa,
kt�ry oddali� si� od domu i zapomnia� drogi powrotnej. W pewnym
sensie mieli ca�kowit� racj�.
Z pewno�ci� stanowi�em ma�o obiecuj�cy przypadek. Nie
zna�em ich j�zyka, nie mia�em broni, nie potrafi�em wyrabia�
kamiennych narz�dzi ani uszy� futrzanej kapoty, ani zastawi�
side� na wilka, ani zagoni� stada mamut�w do pu�apki. W gruncie
rzeczy nie umia�em nic, ani jednej po�ytecznej rzeczy. Mimo to,
zamiast rozprawi� si� ze mn� na miejscu, zabrali mnie do wsi,
nakarmili, ubrali, nauczyli j�zyka, po czym u�ciskali mocno i
powiedzieli, �e �wietny ze mnie go��. Przyj�li mnie do paczki.
To by�o p�tora roku temu. Od tamtej pory traktuj� mnie jak
kogo� w rodzaju �wi�tego g�upka przynosz�cego szcz�cie.
Po czterech dniach mia�a zjawi� si� t�cza Zellera i zabra�
mnie z powrotem do domu. Po kilku tygodniach oczekiwania
domy�li�em si�, �e tam, w przysz�o�ci, co� nawali�o, �e
eksperyment szlag trafi� i �e najprawdopodobniej zostan� tu na
zawsze. C�, od pocz�tku zdawa�em sobie spraw�, czym ryzykuj�.
No wi�c, jestem tutaj. Najpierw dopad�y mnie b�l i gniew, potem
rozpacz, kiedy w pe�ni u�wiadomi�em sobie, co to oznacza, a
teraz zosta� t�py b�l, kt�ry za nic nie chce ust�pi�.
Wczesnym popo�udniem trafiam na Zjadacza Odpadk�w. To
szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, nic wi�cej. Ju� dawno zgubi�em
�lad, poniewa� ziemi� pod drzewami pokrywa gruby dywan
sosnowych igie�, wi�c id� po prostu przed siebie, dok�d mnie
oczy ponios�, a� tu nagle widz� po�amane ga��zie i niemal
jednocze�nie czuj� wyra�n� wo� dymu. Ten zapach prowadzi mnie
przez nast�pne dwadzie�cia albo trzydzie�ci metr�w, na szczyt
niskiego wzniesienia; spogl�dam stamt�d w d� i widz� go,
przycupni�tego przy n�dznym ogniu, na kt�rym piek� si� dwie
pardwy. Mo�e rzeczywi�cie zjada odpadki, ale najwyra�niej
potrafi te� polowa� na pardwy, czego, niestety, nie mog�
powiedzie� o sobie.
Jest naprawd� paskudny. Jeanne ani troch� nie przesadzi�a.
Ma ogromn�, wysuni�t� do przodu g�ow� i usta
przypominaj�ce psi pysk, za to prawie �adnej brody, p�askie
czo�o, wydatne �uki brwiowe jak u ma�py, a w�osy jak siano,
chocia� wcale nie jest bardziej obro�ni�ty ni� niekt�rzy z
moich znajomych. Do tego szare, g��boko osadzone, ma�e oczka.
Zbudowany jest jak ci�arowiec: niski, kr�py i cholernie
umi�niony. Nie ulega w�tpliwo�ci - to najprawdziwszy
neandertalczyk, prosto z podr�cznika, wi�c czuj�, �e w�osy je��
mi si� na g�owie i dostaj� g�siej sk�rki, zupe�nie jakby
dopiero teraz do mnie dotar�o, �e naprawd� przenios�em si�
dwadzie�cia tysi�cy lat wstecz.
Nagle podnosi g�ow�, w�szy uwa�nie, chwyta m�j zapach i
spogl�da w moj� stron�. Jest potwornie spi�ty. Przygl�da mi
si�, jakby stara� si� oszacowa� ewentualne zagro�enie. W lesie
jest zupe�nie cicho, my za� stoimy twarz� w twarz, dwaj
wrogowie, sam na sam, ka�dy zdany wy��cznie na w�asne si�y. To
dla mnie zupe�nie nowe uczucie.
Dzieli nas odleg�o�� oko�o sze�ciu metr�w. Czuj� go, a on
czuje mnie; obaj cuchniemy strachem. Nie mam poj�cia, jakiej
reakcji powinienem si� spodziewa�. Tamten ko�ysze si� lekko na
pi�tach, jakby szykowa� si� do ataku albo mo�e do ucieczki.
Nic si� jednak nie dzieje. Napi�cie powoli mija, ch�opak
wyra�nie si� odpr�a. Ju� nie zaatakuje ani nie b�dzie ucieka�;
po prostu siedzi sobie, gapi si� na mnie i czeka, co zrobi�.
Przez g�ow� przemyka mi my�l, �e to mo�e podst�p, kt�ry ma
na celu u�pienie mojej czujno�ci.
Jestem tak g�odny i zzi�bni�ty, �e chyba nie zdo�a�bym si�
obroni�, gdyby nagle rzuci� si� na mnie, ale jest mi w�a�ciwie
wszystko jedno.
W pewnej chwili u�wiadamiam sobie, co mi chodzi po g�owie
i niewiele brakuje, �ebym parskn�� �miechem. Podejrzewam
neandertalczyka o jakie� niecne knowania! Przygl�dam mu si�
uwa�nie i stwierdzam, �e w gruncie rzeczy wcale nie jest taki
okropny; no, �adny te� nie jest, ale nie ma w nim nic
odra�aj�cego ani niesamowitego. Ot, po prostu kr�py, nie
najpi�kniejszy facet, zupe�nie sam, siedz�cy w kucki w lesie.
Wiem ju� na pewno, �e go nie zabij� - wcale nie dlatego,
�eby by� jaki� przera�aj�cy. W�a�nie dlatego, �e nie jest.
- Wys�ali mnie, �ebym ci� zabi� - m�wi�, pokazuj�c mu n�.
Gapi si� z nie zmienionym wyrazem twarzy. R�wnie dobrze
m�g�bym zagada� po angielsku albo w sanskrycie.
- Nie zrobi� tego - ci�gn�. - Powiniene� o tym wiedzie�.
Nigdy nikogo nie zabi�em i nie mam zamiaru zaczyna� od kogo�
zupe�nie obcego. Rozumiesz?
Co� odpowiada, bardzo cicho i niewyra�nie, ale i tak nie
ulega w�tpliwo�ci, �e pos�uguje si� zupe�nie innym j�zykiem.
- Nie rozumiem ci�, a ty nie rozumiesz mnie - m�wi�. - W
ten spos�b mamy remis.
Ruszam w jego stron�, wci�� z no�em w r�ce. Nie reaguje.
Nie ma �adnej broni, cho� jest pot�nie zbudowany i
przypuszczalnie bez trudu powyrywa�by mi ramiona ze staw�w
barkowych, chyba �e uda�oby mi si� wcze�niej wsadzi� mu n� pod
�ebra. Wskazuj� na p�noc, w kierunku przeciwnym ni� ten, gdzie
le�y wioska.
- Powiniene� tam odej�� - m�wi� powoli i wyra�nie, jakby
to mia�o jakie� znaczenie. - Znikn�� z okolicy. W przeciwnym
razie zabij� ci�. Rozumiesz? Capisce? Verstehst du? Id�.
Zmykaj. Uciekaj. Ja ci� nie zabij�, ale oni na pewno.
Macham r�k�, potem obiema, a on patrzy na mnie, przenosi
wzrok na n�, porusza szerokimi p�askimi nozdrzami. Przez
u�amek sekundy wydaje mi si�, �e pope�ni�em idiotyczny b��d
wynikaj�cy z g�upoty i naiwno�ci, �e on tylko czeka� na to, by
zwabi� mnie bli�ej, a teraz skoczy i za�atwi mnie, zanim zd���
mrugn��.
Niespodziewanie odrywa kawa� mi�sa i wyci�ga w moj�
stron�.
- Przychodz�, �eby ci� zabi�, a ty cz�stujesz mnie
lunchem?
Nie cofa r�ki. Co to ma by�? �ap�wka? Okup za jego �ycie?
- Nie mog�, naprawd�. Przecie� mia�em ci� za�atwi�. Wiesz,
co zrobimy? Odwr�c� si� i odejd�, dobra? Gdyby kto� mnie pyta�,
to nigdy ci� nie widzia�em.
Podsuwa mi�so bli�ej, a ja czuj�, �e do ust nap�ywa mi
�lina, jakby to by� co najmniej pieczony ba�ant. Nie, nie mog�
przyj�� pocz�stunku. Znowu wskazuj� na p�noc i jeszcze raz
pr�buj� mu wyt�umaczy�, �e zrobi�by najrozs�dniej wynosz�c si�
z miasta przed zachodem s�o�ca. Wreszcie rezygnuj�, odwracam
si� i powoli odchodz�; zastanawiam si�, czy wykorzysta
sposobno��, �eby rzuci� si� na mnie i skr�ci� mi kark.
Pi�� krok�w... Dziesi��... Wreszcie s�ysz� szelest.
A wi�c jednak. B�dziemy walczy�.
Obracam si� gwa�townie na pi�cie, wysuwam przed siebie
n�. Spogl�da na niego ze smutkiem. Ruszy� za mn� z kawa�kiem
mi�sa, zdecydowany mimo wszystko wcisn�� mi go.
- Jezu - m�wi�. - Ty po prostu jeste� samotny.
Be�koce co� po swojemu i podsuwa mi pocz�stunek. Rezygnuj�
z oporu, chwytam niedopieczony kawa� �cierwa - durny
neandertalczyk! - i po�ykam prawie w ca�o�ci. W�ochaty u�miecha
si�. Nic mnie nie obchodzi, jak wygl�da: je�li u�miecha si� i
cz�stuje jedzeniem, to wed�ug moich standard�w jest
cz�owiekiem. Ja te� si� u�miecham. Zeus na pewno mnie
zamorduje. Siadamy razem przy ogniu, czekamy, a� upiecze si�
druga pardwa, a kiedy wreszcie jest gotowa, dzielimy si� po
po�owie. Ma k�opoty z oderwaniem skrzyd�a, wi�c po�yczam mu
n�; pos�uguje si� nim ma�o wprawnie, ale skutecznie, po czym
zaraz mi go oddaje.
Po posi�ku wstaj� i m�wi�:
- Wracam do wsi. Dobrze ci radz�, kolego: uciekaj w stron�
wzg�rz, zanim ci� dopadn�.
Odchodz�, a on idzie za mn� jak zab��kany pies, kt�ry
w�a�nie znalaz� nowego w�a�ciciela.
Wlecze si� za mn� a� do wsi. Nie ma sposobu, �eby si� go
pozby�; musia�bym uciec si� do fizycznej przemocy, a tego nie
mam zamiaru robi�. Kiedy docieramy do skraju lasu, �o��dek
podchodzi mi do gard�a. W pierwszej chwili my�l�, �e to
niedopieczona pardwa pr�buje wydosta� si� na wolno��, ale nie,
to obezw�adniaj�cy strach, poniewa� u�wiadamiam sobie, �e ten
cholerny Zjadacz Odpadk�w najwyra�nej postanowi� by� ze mn� do
ko�ca, a koniec nie zapowiada si� zbyt optymistycznie. Bez trudu
wyobra�am sobie przeszywaj�ce spojrzenie Zeusa i grymas gniewu
na jego zaro�ni�tej twarzy. Nie wykona�em zadania, wi�c oni
zrobi� to za mnie. Zabij� neandertalczyka, a mnie
przypuszczalnie razem z nim, poniewa� okaza�em si�
niebezpiecznym imbecylem, sprowadzaj�cym do domu ka�dego
nieprzyjaciela, kt�rego kazano mu zlikwidowa�.
- To bez sensu - zwracam si� do mego przysadzistego
towarzysza. - Nie powiniene� tego robi�.
Znowu si� u�miecha. Nic nie kumasz, prawda, kolego?
Min�li�my ju� wysypisko i wkraczamy na teren, gdzie zabija
si� i oprawia zwierz�ta. B.J. wraz z ekip� buduje nowy dom. W
pewnej chwili spogl�da w t� stron�, dostrzega nas i oczy robi�
mu si� okr�g�e ze zdziwienia.
Tr�ca �okciem Marty'ego, Marty tr�ca Paula, Paul tr�ca
Danny'ego. Wszyscy wytrzeszczaj� na nas oczy, spogl�daj� po
sobie, otwieraj� usta, ale nic nie m�wi�. Dopiero po d�u�szej
chwili szepcz� co� mi�dzy sob�, potrz�saj� g�owami, po czym
otaczaj� nas kr�giem.
Bo�e. To ju� koniec.
Bez trudu wyobra�am sobie, co my�l�. My�l�, �e tym razem
naprawd� da�em cia�a, �e sprowadzi�em do domu ducha albo, co
gorsza, nieprzyjaciela, kt�rego nale�a�o zabi�. My�l�, �e
jestem kompletnym szajbusem i idiot�, i �e jednak b�d� musieli
odwali� mokr� robot�, kt�r� pewnie wykona�bym, gdybym nie
okaza� si� a� takim mato�em. Zastanawiam si�, czy odwa�� si�
wyst�pi� w obronie neandertalczyka, a je�li tak, to w jaki
spos�b powinienem to uczyni�. Rzuci� si� na nich? Dobry pomys�,
tyle �e zaraz potem moi najlepsi kumple wdepcz� mnie w wieczn�
zmarzlin�. Nie szkodzi. Je�li mnie do tego zmusz�, nie zawaham
si� ani chwili. Je�li podnios� r�k� na w�ochatego albo na
mnie, rzuc� si� na nich z ko�cianym no�em Marty'ego.
Szczerze m�wi�c, wola�bym o tym nie my�le�. Wola�bym w
og�le nie my�le�.
Nagle Marty klaszcze i wyskakuje co najmniej metr w g�r�.
- Patrzcie! - wo�a. - Przyprowadzi� ducha!
S� przy mnie, wok� mnie, wsz�dzie: popychaj� mnie,
szturchaj� i szczypi�. Nie ma jak u�y� no�a. Broni� si�
�okciami, kolanami, nawet z�bami, ale ciosy padaj� ze
wszystkich stron. Robi� co w mojej mocy, a nawet troch�
wi�cej, �eby nie run�� na ziemi�, ale szybko zaczyna mi
brakowa� tchu w piersi. Co za idiotyczna �mier�, my�l�:
zosta� zat�uczonym przez band� jaskiniowc�w w dwusetnym
wieku przed nasz� er�!
Jednak atak stopniowo traci na sile, dzi�ki czemu udaje mi
si� wywalczy� troch� miejsca, wzi�� porz�dny zamach i r�bn��
Paula w szcz�k�. Przelatuje co najmniej dwa metry, zanim padnie
na wznak, ale ja w tym czasie zajmuj� si� ju� B.J., psychicznie
przygotowuj�c si� do rozprawy z Martym... I nagle u�wiadamiam
sobie, �e przestali walczy�, �e od pocz�tku nie walczyli na
serio.
Dopiero teraz dociera do mnie, �e grymasy na ich twarzach
to u�miechy, �e w ich oczach b�yszczy rozbawienie i �e gdyby
naprawd� chcieli mnie za�atwi�, to we czterech potrzebowaliby
na to najwy�ej siedem i p� sekundy.
Po prostu robi� sobie jaja. Bawi� si� ze mn� na sw�j
rubaszny spos�b.
Cofaj� si� o krok. Przez jaki� czas stoimy w milczeniu,
ci�ko dysz�c i rozcieraj�c obola�e miejsca. �wita mi my�l,
�eby sobie rzygn��, ale natychmiast rezygnuj� z tego pomys�u.
- Przyprowadzi�e� ducha - stwierdza ponownie Marty.
- To nie duch - odpowiadam. - On jest prawdziwy.
- Nie duch?
- Nie. On �yje. Szed� za mn� a� tutaj.
- Co� takiego! - wykrzykuje B.J. - �ywy, wyobra�acie
sobie? Szed� za nim a� tutaj! Po prostu szli sobie razem, i
tyle! - Spogl�da na Paula. Przez chwil� wydaje mi si�, �e zaraz
znowu si� na mnie rzuc�. Je�li to zrobi�, na pewno nie dam im
rady, ale on m�wi tylko: - Musimy o tym za�piewa� dzi�
wieczorem.
- Id� po wodza - oznajmia Danny i odchodzi szybkim
krokiem.
- S�uchajcie, naprawd� bardzo mi przykro. Wiem, co
mia�em zrobi�, ale nie mog�em si� do tego zmusi�.
- Zrobi�? - dziwi si� B.J. - Co mia�e� zrobi�?
- O czym on m�wi? - wt�ruje mu Paul.
- No, zabi� go, ale on siedzia� przy ognisku i piek�
pardwy, i pocz�stowa� mnie, wi�c...
- Zabi� go? - powtarza z niedowierzaniem B.J. - Chcia�e�
go zabi�?
- Przecie� w�a�nie po to...
Wyba�usza oczy, ale zanim zd��y cokolwiek powiedzie�,
nadbiega Zeus a za nim niemal ca�e plemi�, nie wy��czaj�c
kobiet i dzieci. Wszyscy pokrzykuj�, �miej� si� jak szaleni,
dowcipkuj�, szturchaj� mnie �artobliwie z tak� si��, �e
niepokoj� si� o ca�o�� moich ko�ci. Potem otaczaj� szerokim
kr�giem Zjadacza Odpadk�w i unosz� wysoko r�ce. To prawdziwe
�wi�to. Nawet Zeus si� u�miecha. Marty zaczyna �piewa�, Paul
wt�ruje mu na b�bnie, Zeus obejmuje mnie jak ogromny stary
nied�wied�, kt�rym w gruncie rzeczy jest.
- Wszystko pomyli�em, prawda? - pytam p�niej B.J. -
Wystawili�cie mnie na pr�b�, zgadza si�? Ale chyba nie po to,
�eby sprawdzi�, jakim jestem my�liwym?
Wpatruje si� we mnie pustym spojrzeniem i nie odpowiada,
chocia� jest znakomitym architektem i ma naprawd� lotny umys�.
- Chcieli�cie sprawdzi�, czy na pewno jestem cz�owiekiem?
Czy potrafi� okaza� wsp�czucie obcemu i potraktowa� go tak
samo, jak wy mnie potraktowali�cie?
Martwe spojrzenia. Nieruchome twarze.
- Prawda, Marty? Paul?
Wzruszaj� ramionami. Pukaj� si� w czo�o. Nie wiedzia�em,
�e to taki stary gest.
Czy�by mnie nabierali? Tego nie wiem, ale dla mnie nie
ulega w�tpliwo�ci, �e mam racj�. Gdybym zabi� neandertalczyka,
prawie na pewno rozprawiliby si� ze mn�. Wierz�, �e tak jest i
potrzebuj� tej wiary. Przez ca�y czas chwali�em ich w duchu za
to, �e nie s� takimi barbarzy�cami, jakich spodziewa�em si� tu
zasta�, oni za� zastanawiali si�, czy aby ja nie jestem
barbarzy�c�. W ko�cu urz�dzili mi egzamin z cz�owiecze�stwa,
kt�ry zda�em, wi�c wreszcie mog� by� pewni, �e nie jestem
dzikusem.
Tak czy inaczej, Zjadacz Odpadk�w mieszka teraz z nami. Ma
si� rozumie�, nie jako cz�onek plemienia, tylko w charakterze
�wi�tego zwierzaka-maskotki, czego� w rodzaju oswojonego
szympansa. Ca�kiem mo�liwe, �e jest ostatnim albo jednym z
ostatnich przedstawicieli swojego gatunku i chocia� wzbudza
lito��, a czasem nawet odraz� swoim wygl�dem i zachowaniem,
nikt nie zamierza wyrz�dzi� mu krzywdy. Traktuj� go jak amulet
odstraszaj�cy duchy; kto wie, mo�e ja tak�e mia�em pe�ni� t�
funkcj�?
Je�li o mnie chodzi, to porzuci�em nawet t� nik��
nadziej� na powr�t do domu, jaka jeszcze niedawno mi
towarzyszy�a. Jestem pewien, �e ju� nigdy nie zobacz� t�czy
Zellera, ale to nic nie szkodzi. Pogodzi�em si� z tym.
Wczoraj zako�czyli�my budow� nowego domu. B.J. pozwoli� mi
u�o�y� na miejscu ostatni� ko��, zwan� ko�ci� duch�w. Jej
zadanie polega na odstraszaniu nieczystych mocy. To chyba
wielki zaszczyt dla tego, kto zostanie wybrany. Potem we
czw�rk� od�piewali Pie�� Domu, co stanowi mniej wi�cej
odpowiednik po�wi�cenia budowli. Jak wszystkie ich pie�ni, ta
r�wnie� jest w starym, �wi�tym, tajnym j�zyku. Nie znaj�c s��w,
nie mog�em przy��czy� si� do ch�ru, ale w miejscach, kt�re
wydawa�y mi si� najstosowniejsze, robi�em umpa, umpa w
charakterze ch�rku. Zdaje si�, �e efekt by� ca�kiem niez�y.
Powiedzia�em im, �e przed rozpocz�ciem budowy nast�pnego
domu wynajd� piwo, wi�c po robocie b�dziemy mogli si� upi� jak
nale�y. Rzecz jasna, nie mieli poj�cia, o czym m�wi�, ale i tak
sprawiali wra�enie zadowolonych.
Paul obieca�, �e jutro zacznie mnie uczy� drugiego,
rytualnego j�zyka. Tego, kt�ry znaj� wy��cznie cz�onkowie
plemienia.
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik