5536

Szczegóły
Tytuł 5536
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5536 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5536 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5536 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Silverberg Dom z ko�ci Po wieczornym posi�ku Paul zaczyna uderza� w b�ben i mrucze� pod nosem. Wkr�tce potem Marty podchwytuje rytm, r�wnie� nuci cicho, niebawem za�, jak co wiecz�r, rozpoczyna si� kolejny odcinek plemiennej sagi. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e to bardzo emocjonalna opowie�� - niestety, nic z niej nie rozumiem. M�czy�ni pos�uguj� si� rytualnym jezykiem, kt�rego nie pozwolono mi si� nauczy�. Przypuszczam, i� tak samo ma si� on do j�zyka u�ywanego na co dzie� jak �acina do francuskiego albo hiszpa�skiego. Jest �wi�ty, tajny, wy��cznie dla wtajemniczonych. Nie dla takich jak ja. - Opowiadaj! - krzyczy B.J. - No, dalej! - wt�ruje mu Danny. Paula i Marty'ego stopniowo ogarnia coraz wi�kszy zapa�. Nagle kto� odsuwa wisz�c� w otworze drzwiowym sk�r� renifera, do �rodka wciska si� podmuch przera�liwie zimnego wiatru, a zaraz potem wkracza Zeus. Zeus jest wodzem. To wielki nied�wiedziowaty facet, ju� odrobin� t�ustawy, ale mimo to wci�� robi gro�ne wra�enie. G�sta czarna broda poprzetykana pasemkami siwizny, nieruchome oczy o przenikliwym spojrzeniu b�yszcz� niczym dwa rubiny w pomarszczonej, ogorza�ej twarzy, zniszczonej przez mro�ny wiatr i czas. Mimo paleolitycznego ch�odu ma na sobie tylko lu�n� szub� z czarnego futra. G�ste w�osy na piersi s� prawie ca�kiem siwe. O jego pozycji i sile �wiadcz� liczne ozdoby: naszyjniki z morskich muszli, wisiorki z ko�ci i bursztynu, �a�cuch po��k�ych wilczych k��w, opaska nabijana kawa�kami ko�ci s�oniowej, ko�ciane bransolety, pi�� albo sze�� pier�cieni. Zapada cisza. Zazwyczaj potem wpada do chaty B.J. po to, �eby sobie troch� pogwarzy� i podokazywa�, ale tym razem zjawi� si� bez �on, a w dodatku ma ponur�, zatroskan� min�. Celuje palcem w Jeanne i pyta: - Widzia�a� dzisiaj obcego? Jaki on jest? Od tygodnia wok� wsi kr�ci si� jaki� obcy. Zostawia mn�stwo �lad�w: odciski st�p, niedok�adnie zatarte �lady po obozowiskach, po�amane krzesiwa, skrawki przypieczonego mi�sa. Ca�e plemi� jest niezmiernie podekscytowane, poniewa� obcych nie spotyka si� tutaj zbyt cz�sto. Ostatnim by�em ja, p�tora roku temu. Jeden B�g wie, dlaczego mnie przyj�li; by� mo�e dlatego, �e wzbudzi�em ich lito��. S�dz�c z rozm�w, jakie prowadz� na ten temat, zabij� go przy pierwszej sposobno�ci. W ubieg�ym tygodniu Paul i Marty u�o�yli Pie�� o Obcym, kt�r� Marty wykonywa� przy ognisku przez dwa kolejne wieczory, naturalnie w rytualnym j�zyku, wi�c nie zrozumia�em ani s�owa, lecz nawet dla mnie brzmia�a przera�aj�co. Jeanne jest �on� Marty'ego. Dzi� po po�udniu, wyjmuj�c ryby z sieci, mia�a okazj� dobrze przyjrze� si� obcemu. - Jest niski - informuje Zeusa. - Ni�szy od ciebie, ale i umi�niony jak Gebravar. Tak mnie nazywa. Cz�onkowie plemienia maj� sporo krzepy, ale nigdy nie chodzili na si�owni�. Moje mi�nie nie przestaj� ich fascynowa�. - Ma ��te w�osy i szare oczy, i jest brzydki. Paskudny. Wielka g�owa, du�y p�aski nos, chodzi zgarbiony z nisko pochylon� g�ow�. - Jeanne wzrusza ramionami. - Przypomina �wini�. Albo goblina. Pr�bowa� ukra�� ryby z sieci, ale uciek�, kiedy mnie zobaczy�. Zeus zadaje kilka pyta� - czy co� m�wi�, jak by� ubrany, czy mia� na sobie jakie� malowid�a - po czym zwraca si� do Paula: - Co o nim my�lisz? - My�l�, �e to duch. - Ci ludzie wsz�dzie widz� duchy, a Paul, kt�ry jest bardem, my�li o nich bez przerwy. W jego wierszach roi si� od duch�w. Uwa�a, �e �wiat duch�w jest na wyci�gniecie r�ki, z ka�d� chwil� bli�ej. - Duchy maj� szare oczy - dodaje. - Takie jak on. - No dobrze, duch. Ale jaki? - Jak to "jaki"? Zeus rzuca mu mia�d��ce spojrzenie. - Powiniene� uwa�niej s�ucha� w�asnych wierszy! Naprawd� nie rozumiesz? Przecie� to jeden ze Zjadaczy Odpadk�w albo duch kt�rego� z nich! Reakcj� na te s�owa jest potworna wrzawa. Odwracam si� do Sally. Sally jest moj� kobiet�. W gruncie rzeczy jest moj� �on�, chocia� to stwierdzenie wci�� jeszcze nie mo�e przej�� mi przez gard�o. Nazywam j� Sally, poniewa� kiedy� zna�em dziewczyn� o tym imieniu i nawet my�la�em, �e by� mo�e o�eni� si� z ni�... Ale to by�o dawno temu, w zupe�nie innej epoce geologicznej. Pytam Sally, kim s� Zjadacze Odpadk�w. - �yli na tych terenach, kiedy si� tu zjawili�my. Wszyscy ju� pomarli, ale... Milknie, poniewa� Zeus kieruje na mnie przeszywaj�ce spojrzenie. Od pocz�tku traktuje mnie z mieszanin� rozbawienia i dobrotliwej pogardy, ale teraz w jego wzroku dostrzegam co� nowego. - Zrobisz co� dla nas - m�wi. - Tylko obcy mo�e schwyta� obcego. To twoje zadanie. Niewa�ne, czy jest duchem, czy cz�owiekiem; musimy zna� prawd�. Jutro p�jdziesz, wytropisz go i schwytasz. Rozumiesz? Wyruszysz o �wicie i nie wr�cisz bez niego. Usi�uj� co� odpowiedzie�, ale j�zyk odmawia mi pos�usze�stwa. Na szcz�cie Zeusowi wystarczy moje milczenie. Usmiecha si�, kiwa g�ow�, odwraca si� gwa�townie i wychodzi w ciemno��. Wszyscy natychmiast gromadz� si� wok� mnie, rozpierani dum� i podnieceniem, jakie ogarniaj� nas zawyczaj, kiedy kto� znajomy dost�pi wielkiego wyr�nienia. Trudno mi powiedzie�, czy mi zazdroszcz�, czy raczej wsp�czuj�. B.J. obejmuje mnie mocno, Danny wali w rami�, Paul wygrywa triumfalny werbel na b�bnie, Marty wyci�ga z worka przera�liwe ostry kamienny n� co najmniej 25-centymetrowej d�ugo�ci i wciska mi go w r�k�. - Masz. We� go. Mo�e ci si� przyda�. Wytrzeszczam oczy na n�, jakby to by� odbezpieczony granat. - S�uchajcie, ja naprawd� nie mam poj�cia, jak si� tropi i chwyta ludzi... - Daj spok�j. - B.J. macha r�k�. - O co ci chodzi? B.J. jest architektem, Paul - poet�, Marty �piewa lepiej ni� Pavarotti, Danny maluje i rze�bi. Uwa�am ich za najbli�szych przyjaci�. Wszyscy s� lud�mi z Cro-Magnon, ja nie, a mimo to traktuj� mnie jak swego. W pi�ciu tworzymy zgran� paczk�. Gdyby nie oni, na pewno bym oszala�, samotny, zagubiony, odci�ty od wszystkiego, czym kiedy� by�em i co zna�em. - Jeste� silny i szybki - m�wi Marty. - Na pewno dasz sobie rad�. - I sprytny, na sw�j zwariowany spos�b - dorzuca Paul. - Sprytniejszy od niego. W og�le si� o ciebie nie martwimy. Nawet je�li niekiedy traktuj� mnie troch� z g�ry, to dlatego, �e na to zas�uguj�. Ka�dy z nich jest wysokiej klasy specjalist�, ka�dy jest niezmiernie dumny ze swoich umiej�tno�ci. Jestem dla nich kim� w rodzaju niedorozwini�tego przyg�upa. To dla mnie co� nowego, bo w moich czasach mnie tak�e uwa�ano za wysokiej klasy specjalist�. - P�jdziecie ze mn� - zwracam si� do Marty'ego. - Ty i Paul. Zrobi�, co trzeba, ale chc�, �eby kto� mnie ubezpiecza�. - Nic z tego - odpowiada Marty. - Zrobisz to sam. - B.J.? Danny? Kr�c� g�owami, ich twarze nieruchomiej�, w oczach pojawia si� nieprzyjemny b�ysk. Atmosfera wyra�nie si� och�adza. Mo�e i jeste�my kumplami, ale to nie zmienia faktu, �e musz� sam wykona� zadanie. Albo niew�a�ciwie odczyta�em sytuacj� i oni wcale nie s� moimi przyjaci�mi. Nie spos�b te� wykluczy�, �e ma to by� pr�ba, by� mo�e co� w rodzaju inicjacji... Sam nie wiem. W�a�nie wtedy, kiedy niemal doszed�em do przekonania, �e ci ludzie r�ni� si� od nas tylko j�zykiem i pewnymi osobliwo�ciami kulturowymi, przekonuj� si� bole�nie, �e tak nie jest. Nie nazwa�bym ich dzikusami, bro� Bo�e... Po prostu s� zupe�nie inni, i tyle. Cia�a i m�zgi nale�� do gatunku Homo sapiens, natomiast dusze r�ni� si� od naszych o dwadzie�cia tysi�cy lat. - Powiedz mi co� wi�cej o Zjadaczach Odpadk�w - prosz� Sally. - Byli jak zwierz�ta. Potrafili porozumiewa� si�, ale tylko chrz�kaj�c i czkaj�c. S�abo polowali, wi�c �ywili si� padlin� albo tym, co zosta�o po innych. - Cuchn�li jak odpadki - w��cza si� Danny. - Nie potrafili rze�bi� ani malowa�. - A pieprzyli si�, o tak! Marty �apie stoj�c� najbli�ej kobiet�, rzuca na ziemi�, chwyta za biodra i udaje, �e bierze j� od ty�u. Wszyscy �miej� si�, pokrzykuj�, tupi�. - A tak chodzili! - wo�a B.J., po czym zaczyna biega� w k�ko jak ma�pa, pochrz�kuj�c i od czasu do czasu wal�c si� pi�ciami po piersi. Przekrzykuj�c si�, dostarczaj� odra�aj�cych szczeg��w z �ycia ohydnych, wstr�tnych, g�upich, cuchn�cych Zjadaczy Odpadk�w. Byli prymitywnymi barbarzy�cami. Ich kobiety chodzi�y w ci��y dwana�cie albo trzyna�cie miesi�cy, a kiedy wreszcie dzieci rodzi�y si�, by�y ca�e ow�osione i mia�y pe�en garnitur z�b�w. Wszystko to stanowi zamierzch�� histori�, informacje za� by�y przekazywane z pokolenia na pokolenie przez bard�w takich jak Paul. Nikt z nich nie widzia� Zjadacza na oczy, niemniej jednak ka�dy nimi pogardza. - Wszyscy ju� nie �yj� - m�wi Paul. - Wygin�li dawno temu, podczas wielkich wojen. Ten tutaj musi by� duchem. Ju� wiem, co jest grane, mimo �e nie jestem archeologiem, tylko absolwentem West Point. W naszej rodzinie to ju� czwarte pokolenie. Znam si� na elektronice, komputerach i fizyce czasoprzestrzeni. Archeolodzy tak za�arcie sprzeczali si� o to, kt�ry z nich ma uda� si� w przesz�o��, �e w ko�cu wszyscy zostali w domu, a eksperyment przej�o wojsko. Mimo to nawet moje skromne wiadomo�ci uzyskane podczas przyspieszonego kursu archeologii pozwalaj� mi si� domy�li�, �e Zjadacze Odpadk�w to neandertalczycy, pow��cz�cy nogami uczestnicy ewolucyjnego wy�cigu, kt�rzy nie wytrzymali tempa biegu. A wi�c w epoce lodowej w Europie naprawd� dosz�o do wyniszczaj�cych wojen mi�dzy powolnie my�l�cymi Zjadaczami a sprytnymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens... Wygl�da jednak na to, �e przy �yciu pozosta�o troch� niedobitk�w, a jeden z nich, B�g wie dlaczego, p�ta si� teraz w pobli�u tej wsi. Otrzyma�em zadanie, �eby go wytropi� i z�apa� - a mo�e zabi�? Czy�by tego oczekiwa� ode mnie Zeus? �ebym odwali� za nich mokr� robot�? Trafi�em do bardzo cywilizowanych ludzi, nawet je�li poluj� na ogromne w�ochate s�onie i buduj� domy z ich pobiela�ych ko�ci. Tak bardzo cywilizowanych, �e nie chc� plami� sobie r�k krwi�, wi�c wykorzystuj� mnie jako narz�dzie. - A mnie si� wydaje, �e to nie Zjadacz, tylko kto� z Naz Glesim - o�wiadcza Danny. - Ludzie z Naz Glesim maj� szare oczy. Poza tym, na co by�yby duchowi nasze ryby? Naz Glesim to kraina po�o�ona daleko na p�nocny wsch�d st�d, by� mo�e tam, gdzie kiedy� zostanie zbudowana Moskwa. Nawet tutaj, w paleolicie, �wiat jest podzielony na niezliczone pa�stewka i narody. Danny odby� kiedy� d�ug� samotn� podr� po s�siednich ziemiach, w zwi�zku z czym uwa�any jest za kogo� w rodzaju tutejszego Marco Polo. - Lepiej nie m�w o tym wodzowi, bo urwie ci jaja - radzi mu B.J. - Ludzie z Naz Glesim nie s� brzydcy. Wygl�daj� jak my, tylko maj� szare oczy. - Zgadza si� - przyznaje Danny. - Mimo to my�l�, �e... Paul kr�ci g�ow�. Jak wida�, ten gest ma d�ug� tradycj�. - To na pewno duch Zjadacza Odpadk�w - twierdzi stanowczo. B.J. spogl�da na mnie. - A co ty o tym my�lisz, Pumangiup? Tak mnie nazywa. - Ja? - dziwi� si�. - Co ja mog� o tym wiedzie�? - Przybywasz z daleka. Widzia�e� kiedy� takiego cz�owieka? - Widzia�em mn�stwo szkaradnych ludzi. - Cz�onkowie tego plemienia s� wysocy, szczupli, maj� kasztanowe w�osy, ciemne b�yszcz�ce oczy i twarze o wystaj�cych ko�ciach policzkowych. Gdyby nie fatalny stan uz�bienia, prezentowaliby si� bez zarzutu. - O tym nic nie wiem. Musz� go najpierw zobaczy�. Sally wnosi kolejny drewniany talerz z pieczonymi rybami. Z przyjemno�ci� przesuwam r�k� po jej nagich po�ladkach. Tutaj, w domu z mamucich ko�ci, nie nosi si� wiele ubrania, poniewa� �ciany s� dobrze uszczelnione i nawet zim� panuje do�� wysoka temperatura. Moim zdaniem, Sally jest naj�adniejsz� kobiet� w plemieniu: ma j�drne piersi, d�ugie smuk�e nogi, inteligentn� twarz. Nale�a�a do m�czyzny, kt�rego trzeba by�o zabi� minionego lata, poniewa� op�ta�y go duchy. Danny, B.J. i paru innych za�atwili go uderzeniami maczug, �eby biedak si� nie m�czy�, a potem nast�pi�o sze�� zwariowanych dni wype�nionych nie milkn�cym ani na chwil� zawodzeniem oraz ta�cami. Poniewa� Sally pilnie potrzebowa�a czego�, co odwr�ci od niej pecha, dali j� mnie - a raczej mnie jej - poniewa� uznali, �e taki idiota z pewno�ci� cieszy si� przychylno�ci� bog�w. Dobrze nam ze sob�. Kiedy si� poznali�my, byli�my dwoma zagubionymi duszami; pomagamy sobie nawzajem, dzi�ki czemu nie stoczyli�my si� jeszcze g��biej w otch�a�. - Wszystko b�dzie w porz�dku - pociesza mnie B.J. - Dasz sobie rad�. Bogowie ci sprzyjaj�. - Mam nadziej�, �e to prawda. Du�o p�niej, w nocy, Sally i ja rzucamy si� na siebie z tak� gwa�towno�ci�, jakby to mia� by� nasz ostatni raz. W domu z ko�ci nie ma oddzielnych pomieszcze�, w zwi�zku z czym pozostali doskonale nas s�ysz� - cztery pary i licho wie ile dzieciak�w - ale nas to nic nie obchodzi. Jest ciemno. Pos�anie z lisich sk�r jest naszym ma�ym wszech�wiatem. Nawiasem m�wi�c, ci ludzie kochaj� si� tak samo jak my. Istnieje ograniczona liczba sposob�w, w jakie mog� si� po��czy� dwa ludzkie cia�a i wiele wskazuje na to, �e wszystkie prze�wiczono na d�ugo przed nadej�ciem pierwszych lodowc�w. O brzasku wyruszam samotnie na �owy. Dotykam �ciany z mamuciej ko�ci - to na szcz�cie - i wychodz�. Wie� rozci�ga si� na przestrzeni kilkuset metr�w wzd�u� brzegu rzeki o bystrym nurcie i lodowato zimnej wodzie. Trzy okr�g�e domy z ko�ci, w kt�rych mieszka wi�kszo�� cz�onk�w plemienia, stoj� rz�dem, czwarty za�, pod�u�ny i znacznie wi�kszy, stanowi�cy rezydencj� Zeusa i jego rodziny, a tak�e pe�ni�cy funkcj� �wi�tyni i parlamentu, wznosi si� nieco dalej. Tu� za nim od tygodnia budujemy nowy, pi�ty dom. Dalej znajduje si� warsztat, gdzie wytwarza si� narz�dzia i oskrobuje sk�ry, potem jest miejsce, gdzie zarzyna si� i oprawia zwierz�ta, jeszcze dalej za� wielkie �mietnisko oraz sterta mamucich ko�ci - budulec na kolejne domy. Na wsch�d od wsi ro�nie rzadki sosnowy lasek, za kt�rym zaczynaj� si� rozleg�e pofalowane r�wniny, gdzie pas� si� mamuty i nosoro�ce. Nikt nigdy nie odwa�y� si� wej�� do rzeki, poniewa� jest za zimna i p�ynie zbyt szybko, w zwi�zku z czym stanowi ona jakby �cian� odgradzaj�c� od wszystkiego, co jest na zach�d od nas. Zamierzam nauczy� tych ludzi p�ywa�, poka�� im te�, jak si� robi kajaki, a kto wie, mo�e za kilka lat spr�bujemy zbudowa� most? Ciekawe, czy zatka ich ze zdumienia, kiedy wyskocz� z tymi rewelacjami? Uwa�aj� mnie za kretyna, poniewa� nie potrafi� pozna� rodzaju ziemi po jej kolorze, nie wiem, jak si� robi w�giel drzewny, nie umiem pos�ugiwa� si� narz�dziami. Wsp�czuj� mi, poniewa� jestem ograniczony, co jednak nie przeszkadza im mnie lubi�. Poza tym jestem ulubie�cem bog�w - przynajmniej zdaniem B.J. Zaczynam poszukiwania od brzegu rzeki, poniewa� tam w�a�nie Jeanne widzia�a wczoraj Zjadacza. W ten jesienny paleolityczny poranek s�o�ce wisi na niebie niczym smutna, blada, niesamowicie odleg�a cytryna. Na szcz�cie wiatr ucich�. Ziemia wci�� jeszcze jest rozmok�a po wiosennych roztopach, wi�c szukam �lad�w. P�tora metra ni�ej jest wieczna zmarzlina, ale wierzchnia warstwa gruntu robi si� mi�kka i g�bczasta w maju, w czerwcu zamienia si� w b�oto, a potem znowu zaczyna twardnie�. W pa�dzierniku jest jak stal, ale wtedy rzadko kiedy wychodzimy z dom�w. Wsz�dzie a� roi si� od �lad�w. Wi�kszo�� z nas nosi sk�rzane sanda�y, lecz s� i tacy, kt�rzy nawet teraz, przy temperaturze niewiele przekraczaj�cej zero stopni Celsjusza, ganiaj� na bosaka. Maj� d�ugie w�skie stopy o wysokim podbiciu. Nad sam� wod�, w pobli�u sieci, dostrzegam zupe�nie inny �lad; pozostawi�a go znacznie kr�tsza i szersza stopa z podkulonymi palcami. To z pewno�ci� m�j neandertalczyk. U�miecham si�. Czuj� si� jak Sherlock Holmes. - Sp�jrz, Marty - m�wi� do pogr��onej we �nie wioski. - Znalaz�em �lady tego skurczybyka. Hej, B.J., Paul, Danny! Dopadn� do szybciej, ni� my�licie! Rzecz jasna, oni wcale si� tak nie nazywaj�. To ja powymy�la�em im te imiona. Tutaj ka�dy nadaje imi� ka�demu, w zwi�zku z czym dla Marty'ego B.J. nazywa si� Ungklava, ten nazwa� Danny'ego Tisbalakiem, a Paula Shibgamonem. Z kolei Marty dla Paula to Dolibog, a B.J. - Kalamok, i tak dalej, w zwi�zku z czym w grupie licz�cej czterdzie�ci czy pi��dziesi�t os�b funkcjonuje kilkaset imion. Przyznaj�, �e pocz�tkowo to mo�e troch� zbija� z tropu, ale oni maj� swoje powody, �eby tak post�powa�, a poza tym z czasem mo�na si� przyzwyczai�. M�czyzna nigdy nie zdradzi swego prawdziwego imienia, to znaczy tego, kt�re matka szepn�a mu na ucho zaraz po jego przyj�ciu na �wiat. Tego imienia nie znaj� nawet jego ojciec i �ona. Mo�na przypieka� go na �ywym ogniu, a on b�dzie milcza� jak gr�b, bo gdyby pu�ci� par� z ust, wszystkie duchy od W�adywostoku po Kornwali� natychmiast zwali�yby mu si� na g�ow�. Ten �wiat jest pe�en z�ych duch�w niech�tnych �yj�cym, gotowych wzi�� w obroty ka�dego, kto podsunie im najmniejszy pretekst i oble�� go jak wszy, pch�y i ca�e robactwo, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Jeste�my gdzie� w zachodniej Rosji, a mo�e w Polsce. Sugeruje to krajobraz: p�aski, nijaki teren, trawiasty step upstrzony tu i �wdzie nielicznymi d�bami, brzozami i sosnami. Rzecz jasna, w epoce lodowej tak w�a�nie wygl�da�a znakomita cz�� Europy, ale rozstrzygaj�ce znaczenie ma fakt, �e ci ludzie buduj� domy z ko�ci mamut�w. Jak wiadomo, jedynym miejscem, gdzie to robiono, by�a w�a�nie Europa Wschodnia. Ca�kiem mo�liwe, �e to najstarsze prawdziwe domy na Ziemi. Najbardziej uderza mnie czasowa rozpi�to�� tych prehistorycznych epok: ci�gn� si� bez ko�ca i gdziekolwiek spojrzysz, wsz�dzie roi si� od ludzi. Dla nas wielkim prze�yciem jest pojecha� do Anglii i obejrze� tysi�cletni� katedr�; na tym stepie ludzie poluj� ju� od trzydziestu tysi�cy lat. Potraficie sobie wyobrazi� trzydzie�ci tysi�cy lat? Z waszego punktu widzenia Jerzy Waszyngton �y� nieprawdopodobnie dawno temu. Wkr�tce b�d� obchodzone jego trzechsetne urodziny. U��cie sobie stosik ksi��ek wysoki na trzydzie�ci centymetr�w: tyle lat min�o od chwili, kiedy w 1732 przyszed� na �wiat. Teraz dok�adajcie ksi��ek. Jak zbudujecie piramid� wysoko�ci dziesi�ciopi�trowego bloku, cofnijcie si� i popatrzcie na swoje dzie�o. To b�dzie trzydzie�ci tysi�cy lat. W tej chwili dzieli mnie od was mniej wi�cej w�a�nie taka sterta lat. W gorszych chwilach, kiedy dopadaj� mnie samotno��, strach, b�l i wspomnienia o tym, co utraci�em, odnosz� wra�enie, �e piramida czasu napiera na mnie potwornym ci�arem. Staram si� nie ugi��, ale to bardzo trudne. Zdarza si�, �e wgniata mnie w zamarzni�t� ziemi�. �lady prowadz� na p�noc, okr��aj� wysypisko i nikn� w lesie. Tam trac� je z oczu, ale szybko odnajduj�, znowu w pobli�u wysypiska. Prowadz� w te i wewte, bez najmniejszego sensu. Biedny dra� chyba kr�ci si� w k�ko jak kot z p�cherzem, szuka czego� do �arcia, wyrusza dok�d�, ale zaraz zawraca i schodzi nad rzek�, �eby sprawdzi�, czy nie da si� czego� ukra�� z sieci, i tak na okr�g�o. Gdzie sypia? Przypuszczalnie pod go�ym niebem. Je�li rzeczywi�cie ma futro jak goryl, to chyba zimno niespecjalnie mu dokucza. Znowu zgubi�em �lad, mam wi�c troch� czasu, �eby zastanowi� si� nad tym, co robi�, i przyznam, �e czuj� si� troch� nieswojo. W r�ce �ciskam d�ugi kamienny n�. Jestem tu po to, �eby zabi�. Co prawda, od dawna jestem zawodowym wojskowym, ale decyzj� o wst�pieniu do armii podejmowa�em wcale nie z my�l� o tym, �e b�d� kogo� zabija�, szczeg�lnie w walce wr�cz. Do tej pory uwa�a�em si� za wys�annika cywilizacji usi�uj�cego rozproszy� mroki ciemnoty, nie za faceta, kt�ry b�dzie ugania� si� z majchrem za jakim� samotnym w��cz�g�. Poza tym przecie� r�wnie dobrze to ja mog� zgin��. Tamten jest dziki, g�odny, przera�ony i prymitywny. Mo�e nie grzeszy intelektem, ale mia� przynajmniej tyle oleju w g�owie, �eby do�y� wieku dojrza�ego, do tego trzeba za� nie tylko sprytu, ale i nielichej si�y. To jego �wiat, nie m�j. Ca�kiem mo�liwe, �e on te� mnie tropi, a kiedy wreszcie si� spotkamy, z pewno�ci� nie b�dziemy walczy� wed�ug �adnych znanych mi regu�. To ca�kiem dobry argument, �eby natychmiast wr�ci� do wsi. Z drugiej strony, je�li zjawi� si� ca�y i zdrowy, za to bez Zjadacza Odpadk�w, Zeus przypuszczalnie powiesi mnie zamiast sk�ry renifera w drzwiach swojego domu. By� mo�e wszyscy jeste�my kumplami, ale je�li w�dz powie: "Skaka�!", to skaczesz, nie pytaj�c po co ani dlaczego. Tak jest od pocz�tku �wiata i nie mam �adnych powod�w przypuszcza�, �e tutaj sprawy maj� si� inaczej. Musz� zabi� Zjadacza, i tyle. Nie chc� zgin�� z r�ki jakiego� dzikusa, nie chc� te� trafi� przed tutejszy s�d wojenny. Marz� tylko o tym, �eby wr�ci� do mojego czasu. Wci�� �udz� si� nadziej�, �e jednak t�cza zjawi si� po mnie i przeniesie mnie w czasy, kt�re w my�lach ju� zacz��em nazywa� przysz�o�ci�, bym m�g� opowiedzie� o moich prze�yciach. Najwa�niejsza wiadomo��, jak� mam wam do przekazania, brzmi tak, �e tutaj, w epoce lodowej, ludzie wcale nie uwa�aj� si� za prymityw�w. Wr�cz przeciwnie: doskonale zdaj� sobie spraw�, �e s� panami wszelkiego stworzenia. Pos�uguj� si� mow� (a dok�adniej rzecz bior�c, co najmniej dwoma ca�kowicie odmiennymi j�zykami), maj� histori�, komponuj� muzyk�, uk�adaj� wiersze, maj� technologi�, sztuk� i architektur�, a tak�e religi� i prawa. �yj� tak samo jak przed tysi�cami lat i jak przez kolejne par� tysi�cy b�d� �yli ich potomkowie. Je�li my�licie, �e tylko wymachuj� maczugami i chrz�kaj� niczym �winie, to mylicie si�. Opowiedzia�bym wam, jak tu jest naprawd�... Gdybym m�g� do was wr�ci�. Ale nawet je�li nie wr�c�, to mam tu mn�stwo do zrobienia. Chc� wreszcie pozna� ich plemienn� histori� i spisa� j� dla was, chc� ich nauczy�, jak buduje si� kajaki i mosty, a mo�e nawet co� wi�cej, chc� doko�czy� budow� domu z ko�ci, kt�ry zacz�li�my wznosi� w ubieg�ym tygodniu, chc� w��czy� si� po okolicy z moimi przyjaci�mi: B.J., Dannym, Martym i Paulem, chc� Sally... Jezu, przecie� m�g�bym mie� z ni� dzieci i w ten spos�b dorzuci� swoje geny do puli gen�w tej epoki! Nie mam zamiaru zgin�� jak idiota, wykonuj�c krety�skie zadanie w tym rzadkim sosnowym zagajniku. Temperatura powoli ro�nie, co jednak wcale nie znaczy, �e zrobi�o si� ciep�o. Ponownie znajduj� �lad - a przynajmniej tak mi si� wydaje - i ruszam na p�nocny wsch�d, w g��b lasu. Przez jaki� czas s�ysz� �piewy, pokrzykiwania i �miech towarzysz�ce budowie nowego domu, ale wkr�tce cichn� w oddali. Id� naprz�d z no�em w r�ce, gotowy na wszystko. W ka�dej chwili mog� spotka� wilka albo, co gorsza, przera�onego p�cz�owieka, kt�ry z pewno�ci� spr�buje mnie zabi� nie czekaj�c, a� ja zabij� jego. Zastanawiam si�, jakie mam szanse, �eby go odnale��. Zastanawiam si� tak�e, jak d�ugo powinienem go szuka� (kilka godzin? dzie�? mo�e ca�y tydzie�?), co mam je��, co pocz��, �eby nie odmrozi� sobie ty�ka po zapadni�ciu mroku oraz co powie albo zrobi Zeus, kiedy wr�c� z pustymi r�kami. Kr�c� si� w k�ko i ju� wcale nie czuj� si� jak Sherlock Holmes. Najch�tniej budowa�bym teraz dom z ko�ci. Zbli�a si� zima, plemi� za� sta�o si� zbyt liczne, �eby pomie�ci� si� w czterech istniej�cych chatach. Pracami kieruje B.J., Marty i Paul �piewaj�, snuj� opowie�ci, graj� na b�bnie i piszcza�ce, natomiast pozosta�a si�demka odwala czarn� robot�. - Te szcz�ki maj� le�e� z�bami do do�u! - drze si� B.J., widz�c moje poczynania przy fundamencie budowli. - Z�bami do do�u, g�upku! No, tak lepiej. Paul wybija szale�czy werbel dla uczczenia mego sukcesu, Marty natychmiast zaczyna uk�ada� ballad� o mojej g�upocie, wszyscy �miej� si� do rozpuku, ale w tym �miechu nie ma odrobiny z�o�liwo�ci, tylko sympatia. - A teraz kr�gos�up! - wrzeszczy B.J. Posapuj�c z wysi�ku, wyci�gam ze stosu d�ugi mamuci kr�gos�up. Jest bia�y ze staro�ci i zaskakuj�co ci�ki. - Dobra! Wepchij go w t� szczelin�. G��biej! Jeszcze g��biej! Dysz�, zataczam si�, st�kam, a� wreszcie udaje mi si� osi�gn�� cel. Ocieram pot z czo�a, ogl�dam si� przez rami� i w ostatniej chwili usuwam si� z drogi Danny'emu i jeszcze dw�m m�czyznom, taszcz�cym ogromn� czaszk�. Te zimowe domostwa s� zaskakuj�co skomplikowanymi konstrukcjami, przy kt�rych wznoszeniu trzeba wykaza� si� nie lada wyobra�ni� i pomys�owo�ci�. Bez ryzyka pope�nienia wielkiego b��du mo�na stwierdzi�, �e B.J. jest najwi�kszym architektem, jaki do tej pory pojawi� si� na Ziemi. Nie rozstaje si� z kawa�kiem ko�ci, na kt�rej wyry� plan budowli i pilnuje, �eby ka�da czaszka, ka�dy cios i ka�de �ebro trafi�y na wyznaczone miejsce. Budulca nie brakuje; po trzydziestu tysi�cach lat polowa� na mamuty, ko�ci jest tyle, �e wystarczy�oby ich do zbudowania miasta wielko�ci Los Angeles. Domy s� ciep�e i przytulne - okr�g�e, o kopulastych sklepieniach, co� jakby igloo zrobione z ko�ci. Fundamenty uk�ada si� z czaszek, dolnych szcz�k i kr�gos�up�w, konstrukcj� �cian tworz� �ebra, sklepienie powstaje z gigantycznych, �ukowato wygi�tych cios�w, wszystko za� przykrywa si� sk�rami. Budowl� wzmacnia drewniany szkielet, szczeliny zatyka si� drobniejszymi kosteczkami oraz czerwon� glin�. Futryn� otworu drzwiowego stanowi� solidne ko�ci udowe. Mo�e to wszystko brzmi troch� dziwacznie, ale ko�cowy efekt jest naprawd� imponuj�cy, a kiedy cz�owiek wejdzie do �rodka, natychmiast zapomina o zimnie i szalej�cym wichrze. Plemi� prowadzi na p� osiad�y, na p� w�drowny tryb �ycia, trudni�c si� my�liwstwem i zbieractwem. Latem, kt�re trwa oko�o dw�ch miesi�cy, w�druj� po stepie, zabijaj� mamuty, nosoro�ce i wo�y pi�mowe oraz gromadz� zapasy jag�d i orzech�w, kt�re maj� wystarczy� na ca�� zim�. Oko�o sierpnia robi si� ch�odno, wobec czego ruszaj� w drog� powrotn� do wsi, poluj�c po drodze na renifery. Kiedy jest ju� naprawd� paskudnie (powiedzmy, najgorsza zima w Minnesocie plus pi��dziesi�t procent), siedz� w ciep�ych domostwach, z p�rocznym zapasem jag�d, orzech�w i mi�sa przechowywanego w do�ach wykutych w wiecznej zmarzlinie. Ich �ycie jest spokojne i uporz�dkowane. Tworz� autentyczn� spo�eczno��; chwilami a� si� prosi, by nazwa� j� cywilizacj�, ale - szczeg�lnie wyra�nie u�wiadamiam sobie to teraz, tropi�c p�askostopego neandertalczyka - to �ycie jest r�wnie� ci�kie i niebezpieczne, a w dodatku zupe�nie obce. Mo�e staram si� przedstawi� je w jak najlepszym �wietle, �eby pozosta� przy zdrowych zmys�ach? Co o tym my�licie? Bo ja sam ju� nie wiem. Gdybym mia� dzisiaj zgin��, najbardziej �a�owa�bym, �e nie zd��y�em pozna� ich rytualnego j�zyka i �e nie zrozumia�em ani s�owa z wielkiej historycznej sagi, kt�r� od�piewuj� co wiecz�r. Nie chc� mnie go nauczy�. Widocznie zosta� stworzony w�a�nie po to, �eby obcy nic nie rozumieli. Sally powiada, �e saga ta stanowi nadzwyczaj obszern� relacj� ze wszystkiego, co dzia�o si� do tej pory: to po��czenie Iliady, Odysei i Encyklopedii Britannica, kronika czyn�w bog�w i ludzi, wojen, migracji i katastrof. Tekst jest tak obszerny, relacje Sally natomiast tak sk�pe, �e by�em w stanie wyrobi� sobie tylko mgliste poj�cie o jego tre�ci, co w niczym nie zmienia faktu, �e kiedy go s�ysz�, ze wszystkich si� pragn� go zrozumie�. To autentyczna historia zaginionego �wiata, prowadzony od trzydziestu tysi�cy lat ustny dziennik w obcym j�zyku, dla nas stracony r�wnie bezpowrotnie jak zesz�oroczne sny. Gdybym zdo�a� nauczy� si� tego j�zyka i prze�o�y� sag�, spisa�bym j� s�owo po s�owie w nadziei, �e kiedy�, po tysi�cach lat, zostanie odnaleziona przez archeolog�w. Tymczasem sporz�dzam notatki dotycz�ce codziennego �ycia tych ludzi. Zapisa�em ju� dwadzie�cia tabliczek z czerwonej gliny, tej samej, z kt�rej wyrabia si� naczynia i lepi rze�by, po czym wypali�em je w piecu w kszta�cie ula. Zapewniam was, �e pisanie w glinie za pomoc� ma�ego ko�cianego no�a wcale nie jest �atwe. Po wypaleniu zakopuj� tabliczki pod klepiskiem. Kiedy w XXI albo XXII wieku dokopie si� do nich jaki� rosyjski archeolog, dostanie chyba zawa�u serca. Niestety, w zwi�zku z problemami j�zykowymi nie mam �adnych informacji o ich historii, religii ani kulturze. Zupe�nie nic. Min�o po�udnie. Znalaz�em jakie� bia�e jagody na krzaczku o niewielkich b�yszcz�cych li�ciach i, po kr�tkim wahaniu, zjad�em je. S� s�odkawe. Dok�adnie oczy�ci�em ca�y krzak, lecz mimo to nadal jestem g�odny. Gdybym by� we wsi, w�a�nie poch�ania�bym wraz z innymi posi�ek z�o�ony z suszonych owoc�w, w�skich pask�w mi�sa renifer�w oraz lekko sfermentowanego soku owocowego. Przypuszczam, �e fermentacja jest niezamierzona i stanowi rezultat stosowania niezbyt doskona�ych metod przechowywania �ywno�ci, ale jestem pewien, �e bez trudu znalaz�bym dro�d�e, wi�c korci mnie, by wynale�� wino i piwo. Kto wie, mo�e w dow�d wdzi�czno�ci uczyniliby mnie bogiem? Wynalaz�em ju� pismo, ale, przynajmniej na razie, tylko ja korzystam z mego odkrycia. W�r�d moich towarzyszy nie wzbudzi�o ono �adnego zainteresowania. My�l�, �e piwo zrobi�oby na nich wi�ksze wra�enie. Zerwa� si� porywisty, przenikliwy wschodni wiatr. Jest ju� wrzesie�, a wi�c sroga zima zbli�a si� wielkimi krokami. W ci�gu p� godziny temperatura spad�a co najmniej o pi�tna�cie stopni, w zwi�zku z czym trz�s� si� z zimna. Co prawda, mam na sobie futrzan� kapot� i takie same portki, lecz wiatr przewiewa je bez trudu, a co gorsza, podrywa z ziemi ��tawy py� i sypie nim w twarz. Kiedy� dziesi�ciometrowa warstwa tego py�u przykryje wiosk� razem z B.J., Martym, Dannym i przypuszczalnie ze mn�. Wkr�tce kolejny roboczy dzie� dobiegnie ko�ca. Do zako�czenia budowy trzeba jeszcze o�miu lub dziesi�ciu dni, rzecz jasna pod warunkiem, �e nie nadejdzie burza �nie�na. Wyobra�am sobie, jak Paul sze�� razy uderza w b�ben, a wszyscy rzucaj� na ziemi�, co tam akurat mieli w r�kach, i na wy�cigi p�dz� do dom�w, wrzeszcz�c, pohukuj�c i wal�c si� po plecach. Ch�opcy s� bardzo rozrywkowi; z lada powodu �miej� si� do rozpuku, uwielbiaj� przechwala� si� swoimi podbojami mi�osnymi i opowiada� o niewyobra�alnie wielkich nosoro�cach, kt�rych, je�li im wierzy�, ka�dy ma na rozk�adzie co najmniej kilkadziesi�t. Nie my�lcie sobie jednak, �e to podrostki: tak na oko, wi�kszo�� z nich liczy oko�o dwudziestu pi�ciu-trzydziestu lat. �rednia d�ugo�� �ycia w tej epoce wynosi czterdzie�ci pi�� lat; ja mam trzydzie�ci cztery i babci� w Illinois. Nikt z nich by w to nie uwierzy�. Ten, kt�rego nazywam Zeusem, najstarszy i najbogatszy facet w mie�cie, wygl�da na jakie� pi��dziesi�t trzy, cho� przypuszczalnie jest sporo m�odszy, i wed�ug powszechnej opinii mo�e si� uwa�a� za wybra�ca bog�w, poniewa� do�y� tak s�dziwego wieku. To nieprawdopodobnie �ywotny stary dra�, wci�� pe�en m�odzie�czego wigoru. Przy ka�dej okazji daje nam do zrozumienia, �e jego dwie �ony bynajmniej nie nudz� si� w nocy. Oni wszyscy s� cholernie twardzi. �yj� w ci�kich warunkach, ale nie zdaj� sobie z tego sprawy, wi�c nic nie psuje im dobrego samopoczucia. W najbli�sze lato na pewno uracz� ich piwem, naturalnie pod warunkiem, �e do�yj� i �e uda mi si� odtworzy� technologi� produkcji. Ju� sobie wyobra�am, jaka b�dzie zabawa! Nic na to nie poradz�, ale czasem czuj� si� tak, jakby wszyscy o mnie zapomnieli i zostawili mnie na �asce losu. Naturalnie wiem, �e to nieprawda, �e z pewno�ci� zdarzy� si� jaki� wypadek, niemniej jednak chwilami my�l�, �e tam, w 2013, po prostu wzruszyli ramionami i postawili na mnie kresk�, i cholernie mnie to wpienia a� do chwili, kiedy jako� zdo�am nad sob� zapanowa�. Jasne, �e jestem zawodowym, szkolonym twardzielem, ale znalaz�em si� dwadzie�cia tysi�cy lat od domu; niekiedy b�l staje si� trudny do zniesienia. Mo�e piwo wcale nie stanowi rozwi�zania. Mo�e potrzebuj� czego� mocniejszego. Mo�e powinienem zaj�� si� produkcj� bimbru, �eby w razie czego by�o czym zala� robaka i przeczeka� chwile, kiedy gniew i rozpacz bior� g�r� nad rozs�dkiem. Na pocz�tku wszyscy traktowali mnie jak kretyna. Przyczyn� by�o to, �e znajdowa�em si� w szoku. Podr� w czasie okaza�a si� znacznie bardziej traumatycznym prze�yciem, ni� wynika�oby z eksperyment�w przeprowadzanych na kr�likach i ��wiach. Ockn��em si� nagi, oszo�omiony, zdezorientowany, przera�ony, rzygaj�cy i zupe�nie sko�owany. Powietrze mia�o dziwny, nieprzyjemny zapach (kto m�g� to przewidzie�?), mr�z by� taki, �e zamarza�o w nosie. Natychmiast domy�li�em si�, �e nie wyl�dowa�em w cieplutkiej Francji, tylko gdzie� znacznie dalej na wsch�d. Wystarczy, �e przymkn� oczy, a znowu widz� l�ni�c� t�cz� Pier�cieni Zellera, ale nik�a w szybkim tempie, a� wreszcie zupe�nie zgas�a. Znale�li mnie dziesi�� minut p�niej. To by� zupe�ny przypadek. R�wnie dobrze m�g�bym w�drowa� ca�ymi miesi�cami, spotykaj�c tylko renifery i mamuty, m�g�bym zamarzn�� na �mier�, m�g�bym umrze� z g�odu, ale nic takiego si� nie sta�o, poniewa� akurat wtedy B.J., Danny, Marty i Paul polowali w pobli�u miejsca, gdzie spad�em z nieba, i natkn�li si� na mnie niemal od razu. Bogu dzi�ki, �e nie widzieli samej chwili przybycia. Na pewno uznaliby mnie za istot� nadprzyrodzon� i domagaliby si� cud�w, a ja, niestety, nie jestem cudotw�rc�, a tak to tylko wzi�li mnie za jakiego� nieszcz�snego szajbusa, kt�ry oddali� si� od domu i zapomnia� drogi powrotnej. W pewnym sensie mieli ca�kowit� racj�. Z pewno�ci� stanowi�em ma�o obiecuj�cy przypadek. Nie zna�em ich j�zyka, nie mia�em broni, nie potrafi�em wyrabia� kamiennych narz�dzi ani uszy� futrzanej kapoty, ani zastawi� side� na wilka, ani zagoni� stada mamut�w do pu�apki. W gruncie rzeczy nie umia�em nic, ani jednej po�ytecznej rzeczy. Mimo to, zamiast rozprawi� si� ze mn� na miejscu, zabrali mnie do wsi, nakarmili, ubrali, nauczyli j�zyka, po czym u�ciskali mocno i powiedzieli, �e �wietny ze mnie go��. Przyj�li mnie do paczki. To by�o p�tora roku temu. Od tamtej pory traktuj� mnie jak kogo� w rodzaju �wi�tego g�upka przynosz�cego szcz�cie. Po czterech dniach mia�a zjawi� si� t�cza Zellera i zabra� mnie z powrotem do domu. Po kilku tygodniach oczekiwania domy�li�em si�, �e tam, w przysz�o�ci, co� nawali�o, �e eksperyment szlag trafi� i �e najprawdopodobniej zostan� tu na zawsze. C�, od pocz�tku zdawa�em sobie spraw�, czym ryzykuj�. No wi�c, jestem tutaj. Najpierw dopad�y mnie b�l i gniew, potem rozpacz, kiedy w pe�ni u�wiadomi�em sobie, co to oznacza, a teraz zosta� t�py b�l, kt�ry za nic nie chce ust�pi�. Wczesnym popo�udniem trafiam na Zjadacza Odpadk�w. To szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, nic wi�cej. Ju� dawno zgubi�em �lad, poniewa� ziemi� pod drzewami pokrywa gruby dywan sosnowych igie�, wi�c id� po prostu przed siebie, dok�d mnie oczy ponios�, a� tu nagle widz� po�amane ga��zie i niemal jednocze�nie czuj� wyra�n� wo� dymu. Ten zapach prowadzi mnie przez nast�pne dwadzie�cia albo trzydzie�ci metr�w, na szczyt niskiego wzniesienia; spogl�dam stamt�d w d� i widz� go, przycupni�tego przy n�dznym ogniu, na kt�rym piek� si� dwie pardwy. Mo�e rzeczywi�cie zjada odpadki, ale najwyra�niej potrafi te� polowa� na pardwy, czego, niestety, nie mog� powiedzie� o sobie. Jest naprawd� paskudny. Jeanne ani troch� nie przesadzi�a. Ma ogromn�, wysuni�t� do przodu g�ow� i usta przypominaj�ce psi pysk, za to prawie �adnej brody, p�askie czo�o, wydatne �uki brwiowe jak u ma�py, a w�osy jak siano, chocia� wcale nie jest bardziej obro�ni�ty ni� niekt�rzy z moich znajomych. Do tego szare, g��boko osadzone, ma�e oczka. Zbudowany jest jak ci�arowiec: niski, kr�py i cholernie umi�niony. Nie ulega w�tpliwo�ci - to najprawdziwszy neandertalczyk, prosto z podr�cznika, wi�c czuj�, �e w�osy je�� mi si� na g�owie i dostaj� g�siej sk�rki, zupe�nie jakby dopiero teraz do mnie dotar�o, �e naprawd� przenios�em si� dwadzie�cia tysi�cy lat wstecz. Nagle podnosi g�ow�, w�szy uwa�nie, chwyta m�j zapach i spogl�da w moj� stron�. Jest potwornie spi�ty. Przygl�da mi si�, jakby stara� si� oszacowa� ewentualne zagro�enie. W lesie jest zupe�nie cicho, my za� stoimy twarz� w twarz, dwaj wrogowie, sam na sam, ka�dy zdany wy��cznie na w�asne si�y. To dla mnie zupe�nie nowe uczucie. Dzieli nas odleg�o�� oko�o sze�ciu metr�w. Czuj� go, a on czuje mnie; obaj cuchniemy strachem. Nie mam poj�cia, jakiej reakcji powinienem si� spodziewa�. Tamten ko�ysze si� lekko na pi�tach, jakby szykowa� si� do ataku albo mo�e do ucieczki. Nic si� jednak nie dzieje. Napi�cie powoli mija, ch�opak wyra�nie si� odpr�a. Ju� nie zaatakuje ani nie b�dzie ucieka�; po prostu siedzi sobie, gapi si� na mnie i czeka, co zrobi�. Przez g�ow� przemyka mi my�l, �e to mo�e podst�p, kt�ry ma na celu u�pienie mojej czujno�ci. Jestem tak g�odny i zzi�bni�ty, �e chyba nie zdo�a�bym si� obroni�, gdyby nagle rzuci� si� na mnie, ale jest mi w�a�ciwie wszystko jedno. W pewnej chwili u�wiadamiam sobie, co mi chodzi po g�owie i niewiele brakuje, �ebym parskn�� �miechem. Podejrzewam neandertalczyka o jakie� niecne knowania! Przygl�dam mu si� uwa�nie i stwierdzam, �e w gruncie rzeczy wcale nie jest taki okropny; no, �adny te� nie jest, ale nie ma w nim nic odra�aj�cego ani niesamowitego. Ot, po prostu kr�py, nie najpi�kniejszy facet, zupe�nie sam, siedz�cy w kucki w lesie. Wiem ju� na pewno, �e go nie zabij� - wcale nie dlatego, �eby by� jaki� przera�aj�cy. W�a�nie dlatego, �e nie jest. - Wys�ali mnie, �ebym ci� zabi� - m�wi�, pokazuj�c mu n�. Gapi si� z nie zmienionym wyrazem twarzy. R�wnie dobrze m�g�bym zagada� po angielsku albo w sanskrycie. - Nie zrobi� tego - ci�gn�. - Powiniene� o tym wiedzie�. Nigdy nikogo nie zabi�em i nie mam zamiaru zaczyna� od kogo� zupe�nie obcego. Rozumiesz? Co� odpowiada, bardzo cicho i niewyra�nie, ale i tak nie ulega w�tpliwo�ci, �e pos�uguje si� zupe�nie innym j�zykiem. - Nie rozumiem ci�, a ty nie rozumiesz mnie - m�wi�. - W ten spos�b mamy remis. Ruszam w jego stron�, wci�� z no�em w r�ce. Nie reaguje. Nie ma �adnej broni, cho� jest pot�nie zbudowany i przypuszczalnie bez trudu powyrywa�by mi ramiona ze staw�w barkowych, chyba �e uda�oby mi si� wcze�niej wsadzi� mu n� pod �ebra. Wskazuj� na p�noc, w kierunku przeciwnym ni� ten, gdzie le�y wioska. - Powiniene� tam odej�� - m�wi� powoli i wyra�nie, jakby to mia�o jakie� znaczenie. - Znikn�� z okolicy. W przeciwnym razie zabij� ci�. Rozumiesz? Capisce? Verstehst du? Id�. Zmykaj. Uciekaj. Ja ci� nie zabij�, ale oni na pewno. Macham r�k�, potem obiema, a on patrzy na mnie, przenosi wzrok na n�, porusza szerokimi p�askimi nozdrzami. Przez u�amek sekundy wydaje mi si�, �e pope�ni�em idiotyczny b��d wynikaj�cy z g�upoty i naiwno�ci, �e on tylko czeka� na to, by zwabi� mnie bli�ej, a teraz skoczy i za�atwi mnie, zanim zd��� mrugn��. Niespodziewanie odrywa kawa� mi�sa i wyci�ga w moj� stron�. - Przychodz�, �eby ci� zabi�, a ty cz�stujesz mnie lunchem? Nie cofa r�ki. Co to ma by�? �ap�wka? Okup za jego �ycie? - Nie mog�, naprawd�. Przecie� mia�em ci� za�atwi�. Wiesz, co zrobimy? Odwr�c� si� i odejd�, dobra? Gdyby kto� mnie pyta�, to nigdy ci� nie widzia�em. Podsuwa mi�so bli�ej, a ja czuj�, �e do ust nap�ywa mi �lina, jakby to by� co najmniej pieczony ba�ant. Nie, nie mog� przyj�� pocz�stunku. Znowu wskazuj� na p�noc i jeszcze raz pr�buj� mu wyt�umaczy�, �e zrobi�by najrozs�dniej wynosz�c si� z miasta przed zachodem s�o�ca. Wreszcie rezygnuj�, odwracam si� i powoli odchodz�; zastanawiam si�, czy wykorzysta sposobno��, �eby rzuci� si� na mnie i skr�ci� mi kark. Pi�� krok�w... Dziesi��... Wreszcie s�ysz� szelest. A wi�c jednak. B�dziemy walczy�. Obracam si� gwa�townie na pi�cie, wysuwam przed siebie n�. Spogl�da na niego ze smutkiem. Ruszy� za mn� z kawa�kiem mi�sa, zdecydowany mimo wszystko wcisn�� mi go. - Jezu - m�wi�. - Ty po prostu jeste� samotny. Be�koce co� po swojemu i podsuwa mi pocz�stunek. Rezygnuj� z oporu, chwytam niedopieczony kawa� �cierwa - durny neandertalczyk! - i po�ykam prawie w ca�o�ci. W�ochaty u�miecha si�. Nic mnie nie obchodzi, jak wygl�da: je�li u�miecha si� i cz�stuje jedzeniem, to wed�ug moich standard�w jest cz�owiekiem. Ja te� si� u�miecham. Zeus na pewno mnie zamorduje. Siadamy razem przy ogniu, czekamy, a� upiecze si� druga pardwa, a kiedy wreszcie jest gotowa, dzielimy si� po po�owie. Ma k�opoty z oderwaniem skrzyd�a, wi�c po�yczam mu n�; pos�uguje si� nim ma�o wprawnie, ale skutecznie, po czym zaraz mi go oddaje. Po posi�ku wstaj� i m�wi�: - Wracam do wsi. Dobrze ci radz�, kolego: uciekaj w stron� wzg�rz, zanim ci� dopadn�. Odchodz�, a on idzie za mn� jak zab��kany pies, kt�ry w�a�nie znalaz� nowego w�a�ciciela. Wlecze si� za mn� a� do wsi. Nie ma sposobu, �eby si� go pozby�; musia�bym uciec si� do fizycznej przemocy, a tego nie mam zamiaru robi�. Kiedy docieramy do skraju lasu, �o��dek podchodzi mi do gard�a. W pierwszej chwili my�l�, �e to niedopieczona pardwa pr�buje wydosta� si� na wolno��, ale nie, to obezw�adniaj�cy strach, poniewa� u�wiadamiam sobie, �e ten cholerny Zjadacz Odpadk�w najwyra�nej postanowi� by� ze mn� do ko�ca, a koniec nie zapowiada si� zbyt optymistycznie. Bez trudu wyobra�am sobie przeszywaj�ce spojrzenie Zeusa i grymas gniewu na jego zaro�ni�tej twarzy. Nie wykona�em zadania, wi�c oni zrobi� to za mnie. Zabij� neandertalczyka, a mnie przypuszczalnie razem z nim, poniewa� okaza�em si� niebezpiecznym imbecylem, sprowadzaj�cym do domu ka�dego nieprzyjaciela, kt�rego kazano mu zlikwidowa�. - To bez sensu - zwracam si� do mego przysadzistego towarzysza. - Nie powiniene� tego robi�. Znowu si� u�miecha. Nic nie kumasz, prawda, kolego? Min�li�my ju� wysypisko i wkraczamy na teren, gdzie zabija si� i oprawia zwierz�ta. B.J. wraz z ekip� buduje nowy dom. W pewnej chwili spogl�da w t� stron�, dostrzega nas i oczy robi� mu si� okr�g�e ze zdziwienia. Tr�ca �okciem Marty'ego, Marty tr�ca Paula, Paul tr�ca Danny'ego. Wszyscy wytrzeszczaj� na nas oczy, spogl�daj� po sobie, otwieraj� usta, ale nic nie m�wi�. Dopiero po d�u�szej chwili szepcz� co� mi�dzy sob�, potrz�saj� g�owami, po czym otaczaj� nas kr�giem. Bo�e. To ju� koniec. Bez trudu wyobra�am sobie, co my�l�. My�l�, �e tym razem naprawd� da�em cia�a, �e sprowadzi�em do domu ducha albo, co gorsza, nieprzyjaciela, kt�rego nale�a�o zabi�. My�l�, �e jestem kompletnym szajbusem i idiot�, i �e jednak b�d� musieli odwali� mokr� robot�, kt�r� pewnie wykona�bym, gdybym nie okaza� si� a� takim mato�em. Zastanawiam si�, czy odwa�� si� wyst�pi� w obronie neandertalczyka, a je�li tak, to w jaki spos�b powinienem to uczyni�. Rzuci� si� na nich? Dobry pomys�, tyle �e zaraz potem moi najlepsi kumple wdepcz� mnie w wieczn� zmarzlin�. Nie szkodzi. Je�li mnie do tego zmusz�, nie zawaham si� ani chwili. Je�li podnios� r�k� na w�ochatego albo na mnie, rzuc� si� na nich z ko�cianym no�em Marty'ego. Szczerze m�wi�c, wola�bym o tym nie my�le�. Wola�bym w og�le nie my�le�. Nagle Marty klaszcze i wyskakuje co najmniej metr w g�r�. - Patrzcie! - wo�a. - Przyprowadzi� ducha! S� przy mnie, wok� mnie, wsz�dzie: popychaj� mnie, szturchaj� i szczypi�. Nie ma jak u�y� no�a. Broni� si� �okciami, kolanami, nawet z�bami, ale ciosy padaj� ze wszystkich stron. Robi� co w mojej mocy, a nawet troch� wi�cej, �eby nie run�� na ziemi�, ale szybko zaczyna mi brakowa� tchu w piersi. Co za idiotyczna �mier�, my�l�: zosta� zat�uczonym przez band� jaskiniowc�w w dwusetnym wieku przed nasz� er�! Jednak atak stopniowo traci na sile, dzi�ki czemu udaje mi si� wywalczy� troch� miejsca, wzi�� porz�dny zamach i r�bn�� Paula w szcz�k�. Przelatuje co najmniej dwa metry, zanim padnie na wznak, ale ja w tym czasie zajmuj� si� ju� B.J., psychicznie przygotowuj�c si� do rozprawy z Martym... I nagle u�wiadamiam sobie, �e przestali walczy�, �e od pocz�tku nie walczyli na serio. Dopiero teraz dociera do mnie, �e grymasy na ich twarzach to u�miechy, �e w ich oczach b�yszczy rozbawienie i �e gdyby naprawd� chcieli mnie za�atwi�, to we czterech potrzebowaliby na to najwy�ej siedem i p� sekundy. Po prostu robi� sobie jaja. Bawi� si� ze mn� na sw�j rubaszny spos�b. Cofaj� si� o krok. Przez jaki� czas stoimy w milczeniu, ci�ko dysz�c i rozcieraj�c obola�e miejsca. �wita mi my�l, �eby sobie rzygn��, ale natychmiast rezygnuj� z tego pomys�u. - Przyprowadzi�e� ducha - stwierdza ponownie Marty. - To nie duch - odpowiadam. - On jest prawdziwy. - Nie duch? - Nie. On �yje. Szed� za mn� a� tutaj. - Co� takiego! - wykrzykuje B.J. - �ywy, wyobra�acie sobie? Szed� za nim a� tutaj! Po prostu szli sobie razem, i tyle! - Spogl�da na Paula. Przez chwil� wydaje mi si�, �e zaraz znowu si� na mnie rzuc�. Je�li to zrobi�, na pewno nie dam im rady, ale on m�wi tylko: - Musimy o tym za�piewa� dzi� wieczorem. - Id� po wodza - oznajmia Danny i odchodzi szybkim krokiem. - S�uchajcie, naprawd� bardzo mi przykro. Wiem, co mia�em zrobi�, ale nie mog�em si� do tego zmusi�. - Zrobi�? - dziwi si� B.J. - Co mia�e� zrobi�? - O czym on m�wi? - wt�ruje mu Paul. - No, zabi� go, ale on siedzia� przy ognisku i piek� pardwy, i pocz�stowa� mnie, wi�c... - Zabi� go? - powtarza z niedowierzaniem B.J. - Chcia�e� go zabi�? - Przecie� w�a�nie po to... Wyba�usza oczy, ale zanim zd��y cokolwiek powiedzie�, nadbiega Zeus a za nim niemal ca�e plemi�, nie wy��czaj�c kobiet i dzieci. Wszyscy pokrzykuj�, �miej� si� jak szaleni, dowcipkuj�, szturchaj� mnie �artobliwie z tak� si��, �e niepokoj� si� o ca�o�� moich ko�ci. Potem otaczaj� szerokim kr�giem Zjadacza Odpadk�w i unosz� wysoko r�ce. To prawdziwe �wi�to. Nawet Zeus si� u�miecha. Marty zaczyna �piewa�, Paul wt�ruje mu na b�bnie, Zeus obejmuje mnie jak ogromny stary nied�wied�, kt�rym w gruncie rzeczy jest. - Wszystko pomyli�em, prawda? - pytam p�niej B.J. - Wystawili�cie mnie na pr�b�, zgadza si�? Ale chyba nie po to, �eby sprawdzi�, jakim jestem my�liwym? Wpatruje si� we mnie pustym spojrzeniem i nie odpowiada, chocia� jest znakomitym architektem i ma naprawd� lotny umys�. - Chcieli�cie sprawdzi�, czy na pewno jestem cz�owiekiem? Czy potrafi� okaza� wsp�czucie obcemu i potraktowa� go tak samo, jak wy mnie potraktowali�cie? Martwe spojrzenia. Nieruchome twarze. - Prawda, Marty? Paul? Wzruszaj� ramionami. Pukaj� si� w czo�o. Nie wiedzia�em, �e to taki stary gest. Czy�by mnie nabierali? Tego nie wiem, ale dla mnie nie ulega w�tpliwo�ci, �e mam racj�. Gdybym zabi� neandertalczyka, prawie na pewno rozprawiliby si� ze mn�. Wierz�, �e tak jest i potrzebuj� tej wiary. Przez ca�y czas chwali�em ich w duchu za to, �e nie s� takimi barbarzy�cami, jakich spodziewa�em si� tu zasta�, oni za� zastanawiali si�, czy aby ja nie jestem barbarzy�c�. W ko�cu urz�dzili mi egzamin z cz�owiecze�stwa, kt�ry zda�em, wi�c wreszcie mog� by� pewni, �e nie jestem dzikusem. Tak czy inaczej, Zjadacz Odpadk�w mieszka teraz z nami. Ma si� rozumie�, nie jako cz�onek plemienia, tylko w charakterze �wi�tego zwierzaka-maskotki, czego� w rodzaju oswojonego szympansa. Ca�kiem mo�liwe, �e jest ostatnim albo jednym z ostatnich przedstawicieli swojego gatunku i chocia� wzbudza lito��, a czasem nawet odraz� swoim wygl�dem i zachowaniem, nikt nie zamierza wyrz�dzi� mu krzywdy. Traktuj� go jak amulet odstraszaj�cy duchy; kto wie, mo�e ja tak�e mia�em pe�ni� t� funkcj�? Je�li o mnie chodzi, to porzuci�em nawet t� nik�� nadziej� na powr�t do domu, jaka jeszcze niedawno mi towarzyszy�a. Jestem pewien, �e ju� nigdy nie zobacz� t�czy Zellera, ale to nic nie szkodzi. Pogodzi�em si� z tym. Wczoraj zako�czyli�my budow� nowego domu. B.J. pozwoli� mi u�o�y� na miejscu ostatni� ko��, zwan� ko�ci� duch�w. Jej zadanie polega na odstraszaniu nieczystych mocy. To chyba wielki zaszczyt dla tego, kto zostanie wybrany. Potem we czw�rk� od�piewali Pie�� Domu, co stanowi mniej wi�cej odpowiednik po�wi�cenia budowli. Jak wszystkie ich pie�ni, ta r�wnie� jest w starym, �wi�tym, tajnym j�zyku. Nie znaj�c s��w, nie mog�em przy��czy� si� do ch�ru, ale w miejscach, kt�re wydawa�y mi si� najstosowniejsze, robi�em umpa, umpa w charakterze ch�rku. Zdaje si�, �e efekt by� ca�kiem niez�y. Powiedzia�em im, �e przed rozpocz�ciem budowy nast�pnego domu wynajd� piwo, wi�c po robocie b�dziemy mogli si� upi� jak nale�y. Rzecz jasna, nie mieli poj�cia, o czym m�wi�, ale i tak sprawiali wra�enie zadowolonych. Paul obieca�, �e jutro zacznie mnie uczy� drugiego, rytualnego j�zyka. Tego, kt�ry znaj� wy��cznie cz�onkowie plemienia. Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik