14560
Szczegóły |
Tytuł |
14560 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14560 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14560 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14560 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Maciej Trojanowski:Julka i koty.
Jest to drógaksiążka pana Trojanowskiego o Dużym i jego kotach.
Następna to Nowe kocie historie, a pierwsza to Kocie historie.
Bardzo serdecznie polecam i życzę miłej lektury.
Zofia P, która książkę zeskanowała.
Historia pierwszaJulka i koty Wracałemdo domu, bawiąc się w przeskakiwanie popołudniowych cieni.
W powietrzu unosił się zapach kwietnia,asłońceświeciło już tak mocno, że nawet superzmarzluchyChłopaki zza Rogu pojawili się na swoim podwórku i leniwiewyciągnięci na leżakach, mrucząc z zadowolenia, wygrzewali.
jeszcze ciemne iprzyblakłe od zimowych wieczorów futra.
MachnąłemChłopakom na powitanie, a oniw odpowiedzipodnieśli ogony i, jakzwyklechórem, wrzasnęli:- Cześć, Kangur!
Widocznie o tej porzew tym miejscuskakać po ulicy mogątylkokangury -pomyślałem i właśnie miałem wykonać kolejny skok przez bardzo dłuuuugi popołudniowy cień, kiedyzobaczyłem taki obrazek:Na chodniku,przed furtką ogródka, w którym stoi mój małydomek, pojawił się wyraźnie czymś zaintrygowanysąsiad.
Sąsiad trzymał w rękach miotłę.
W pozycji bojowej.
-No tak, znowu jakaś afera - pomyślałem i rezygnującz przeskakiwania, przyspieszyłemkroku.
Pewien byłem,że znajdującesię w moim małym domku towarzystwo po razkolejnywykonało jakiś, według niego bardzo dobry,numer albo bardzo dobry żart.
Z takim skutkiem, że ofiara tegonumeru albożartu- czyli sąsiad - postanowiła, za pomocą miotły, w kategoryczny sposób wyrazić swoje zdanie na temat zabawnychzachowań towarzystwa.
Ale, nacałe szczęście, okazało się, żetymrazem nie o to chodzi.
A o co?
-posłuchajcie.
:Sąsiad zmienił pozycję miotłyzbojowej na gospodarcząizaczął zamiatać chodnik.
To mnieuspokoiło.
Dziwne było tylko, żezamiatał w jednymmiejscu.
Na dodatek to miejsce znajdowało się dokładnie przed furtką do mojegoogródka, a nie,na przykład,przed furtką dojego ogródka, co byłoby raczejłatwe do wytłumaczenia.
Także sam sposób zamiatania był trochę zastanawiający.
Sąsiad, zamiast patrzeć tam, gdzie zamiata- czyli pod nogi,patrzył przed siebie- czylitam, gdzie był mójÓ.
mały domek.
\ jeszcze co jakiś czaswspinał sięna palce,żebymóc lepiej zobaczyćto coś, co takgo intrygowało, że aż z niedowierzaniem kręcił głową.
-Dzień dobry- przywitałem sąsiada, aon tylko przyłożył palec do ust,pokazującmi,żebym był cicho, bo spłoszę zajmujące go od dłuższej chwili zjawisko.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
Ja, zastygłyWbezruchu,wyczekiwałemdalszych wskazówek, sąsiadnajwyraźniej zastanawiał się,od czego zacząć.
- Ten duży chłopak z długimi włosami.
No wie pan, ten, cogo małpywychowywały.
Jak onmiał na imię?
- sąsiaduznał, że o tej porze i w tym miejscu tylkotopytanie będzie najwłaściwsze.
-Duży chłopak z długimiwłosami?
-byłem przygotowany na wszystko, aletego wariantu niewziąłempod uwagę.
- Duży.
To znaczy, najpierwbyłmały.
Wie pan, ten, co razem z nimi podżungli latał.
- Podżungli?
Latał?
Razem z kim?
- moje pierwsze zaskoczenie okazało siętylko krótkim wstępem dokolejnych zaskoczeń.
-Z małpami.
-Zjakimi małpami?
- Nie pamiętam.
To chyba były goryle.
Latał i ryczał.
- Ryczał?
Przyznacie sami, że mogłem być zdziwiony.
Sąsiad, miotła,małpy - chyba goryle - i rykiw jednym, tego na co dzień raczej się nie spotyka.
- Nie pamiętam, czy ryczał -sąsiad,widząc mojąminę,postanowiłzwolnić trochę temposkojarzeń.
-Możliwe, że nieryczał, tylko krzyczał.
- O co panukonkretnie chodzi?
-niewidząc innej możliwości porozumieniasię z sąsiadem, zagrałem w otwarte karty.
- Pozwoli pan, że zademon, struję.
Aeoeoeeo!
- sąsiad wydał z siebie ten bojowy okrzyk, jednocześnie kilka razy uderza ^^' jąc sięw pierś ręką, w której trzymał miotłę.
-Otego mi chodzi - zakomunikowałpo zademonstrowaniu.
-Ciszejtam!
- doleciał z ogródka znajomy głos.
-Trochę kultury!
- zawtórował mu drugi, również znajomy,a trzeci, też znajomy, zaprezentował własną, humorystycznąwersję okrzyku sąsiada- Aejoejoejojo!
Tospowodowało, że wszystkie trzy znajomegłosy ryknęłyśmiechem.
Oczywiście najdonośniej i najbardziej zaraźliwie.
śmiał się trzeci głos, ale zaraz przestał, bo czwarty, podobniejak tamte znajomy,krzyknął:- Spokój!
Albo wchodzenie, albośmichy-chichy.
Pierwszy głos byłgłosem Gieńka.
Drugi Hermana.
Czwarty Zofii.
A trzeci.
Zaraz się dowiecie.
- To jak on się nazywał?
-sąsiad niezwrócił uwagina odgłosy z ogródkai konsekwentnie drążył intrygujące go zagadnienie.
- Chodzi panu o Tarzana?
-zapytałem ostrożnie.
- O, właśnie, zupełnie wyleciało miz głowy.
Tarzan.
Tak jest.
To jest Tarzan.
- Przygotowuje się pandoteleturnieju?
-to było jedynepasującedo tej sytuacji rozwiązanie.
- Tarzanitrzy małpy.
Tak jest.
Małpy znam.
Czarny to goryl, rudy, sądzącz zachowania, to orangutan, a dwukolorowato szympansica.
Ale skąd pan wziął Tarzana?
- sąsiadjak zwyklebył bardzo dociekliwy.
-Jakiego Tarzana?
-Tego, cosiedzi na drzewie -sąsiad usłużnieustąpił mimiejsca przed furtką, dzięki czemu wreszcie zobaczyłem to,coon już widział od dawna.
Zobaczyłem i.
zdrętwiałem.
Na drzewie nie siedział żaden Tarzan.
Nadrzewie siedziała właścicielka trzeciego głosu.
Moja czteroletnia córka - Julka.
a. Pod drzewem leżał stoszimowychubrań, który, jakłatwosię było domyślić, miał spełniaćrolę materaca na wypadek,gdyby Julka z drzewa spadła.
Pod drzewem siedziała resztatowarzystwa- czyliZofia, Hermani Gieniek.
Gieniek cośJulcetłumaczył, wyginając sięprzy tym w gestach rodem z pantomimy, aJulka, patrzącna wygibasy Gieńka, zaśmiewałasiędo łez.
Nie muszę chyba dodawać, że wszyscy wyglądali nabardzo zadowolonych.
- Chyba goprzykleiły.
Zmyślnebestie z tych małp -odezwał się sąsiad.
- Kogo przykleiły?
-Tarzana.
Siedzi na drzewie jużdobredziesięćminuti niespada.
- To nie Tarzan, tylko Julka - sprostowałem.
-Teżtak myślałem, ale wolałem się upewnić.
Wie pan, jarozumiem,brak czasu itak dalej, ale żeby małpy wychowywały dziecko?
- Tonie małpy, tylko koty.
-Dla pana koty, dla mnie małpy.
Co za różnica.
Wie pan,mój synkupił swojemu synowikomputer i mały sobie przed10.
nim siedzi, i całymi dniami na nimgra.
Tochyba lepszy i bezpieczniejszy sposób na wychowywanie niżpowierzanie losu dziecka małpom.
Albo kotom.
- A ile lat ma syn pana syna?
-zapytałem.
- Trzy - odpowiedział sąsiad.
-Zresztą to nie mojasprawa, tylko potemniema co się dziwić,że młode pokolenie takiejakieś inne, jeżeli opiekunkami dzieci okazują się być małpy.
Albo koty.
Do widzenia.
Sąsiad odwrócił się na pięcie i najwyraźniej podbudowany tym, co mi powiedział, poszedł dosiebie, a ja,zostawiającjego ostatnie zdaniabez komentarza, otworzyłem furtkę, wszedłem do ogródka i za chwilę znalazłem się blisko fałszywychmałp i Tarzana.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć,co tu się wyrabia?
- zapytałem,podchodząc do drzewa, na którym siedziała, a właściwiedo którego, jakiś metr nad ziemią, przymocowana byłaJulka.
Sprzętem mocującym byłpasek od moichspodni.
Oczy-
wiście, w odpowiednim miejscu obcięty.
Żeby niebył za długii nie przeszkadzał - jak się zapewnedomyślacie.
- Uczę się wchodzić nadrzewo, tato - poinformowało mnieze śmiechem moje dziecko.
- Alemi nie wychodzi.
- Mówiłem ci- pazury!
Pazury są najważniejsze.
Pazuramisię zaczepiasz i ciągniesz w górę, o tak - Gieniek zademonstro11.
wał, jak się ciągnie w górę, i od razu było widać, że to on jesttutaj Najważniejszym Ekspertem w nauce prawidłowego wchodzenia na drzewo.
-i pomagaj sobie ogonem - dodał Herman, głosem świadczącym o równie wysokim profesjonalizmie.
- Po pierwsze, Julka niema pazurów i ogona.
Podrugie, skoro jesteś przywiązana,to trudno,żeby ci wychodziło - powiedziałem,odpiąłem paseki zdjąłemmoje dzieckoz drzewa, -A po trzecie, czyj to był pomysł?
- Mój - dumnie powiedziała Zofia.
- Pasek i ubrania to ze względów bezpieczeństwa, ma się rozumieć.
Chybasię nie będziesz rzucał?
Odkąd koty zaczęły działać wspólnie z Julką, zasób ichokreśleń na różne życiowe sytuacjepowiększył się o nowe, doniedawna niespotykane u nich zwroty.
- No cóż.
Przedszkole robi swoje - pomyślałem,
- To wy tu sobie porozmawiajcie, a ja sprzątnę materac,bo, jakrozumiem,na dzisiaj koniec ćwiczeń.
A szkoda,bo jużcałkiem nieźle nam, to znaczy Julce, szło - Herman zrobiłminęniewiniątka.
12.
- Nie, nie sprzątaj.
Poćwiczymyjeszcze, dobrze, tato?
- powiedziałaJulkasłodkim,wielokrotnie wypróbowanym głosikiem, który miał czarodziejski, jak uważała cała czwórka,wpływ na Dużego, czyli na mnie.
Alenie tym razem.
- Nie sprzątaj.
-Hurra, wiedziałam, że się zgodzisz - Julka pocałowała mniew policzek.
- Nie sprzątaj, zanim sobie pewnychrzeczy nie wyjaśnimy.
Zofia?
- Jeżeli myślisz, że coś bysię dziecku stało,to jesteś w błędzie.
Wszystko jest pod kontrolą - powiedziała wyraźnie urażona Zofia.
- Gienio,co masz mi do powiedzenia w tej sprawie?
-Po pierwsze, toproszęna mnie tak nie patrzeć - Gienioprzyjął nie znaną mido tej pory taktykęobrony.
- Po drugie,jeżeli Julka mówi, że jest kotem, to ja nie widzę tutaj żadnejsprawy.
Nawet tak specyficzny kot jak Julka musi się kiedyśnauczyć chodzić po drzewach.
- Julka jest jeszcze mała i mówi różne rzeczy.
Dobrzewiecie,że należy wziąć nato poprawkę.
- Dlatego przywiązaliśmy ją paskiem, to przecieżjasne - wtrąciła Zofia.
Widziałem, że znowunie wygram.
Na dodatek
13.
bohaterka zajścia, czyli Julka, jak zwykle zachwycona tym, conazywała sytuacją kongo-bongo, kiwając zachęcająco głową,bezgłośnie namawiała Gieńka i Hermana do jeszcze większego udziału w tej sytuacji.
\4 , / , /
(Informacja dla niezorientowanych: Sytuacja kongo-bongo jest zawsze wtedy, kiedy tak jak teraz wdaję się z moimdzieckiem i z moimi kotami w dyskusję, z którejna sto procent nicdobrego dla mnie nie wyniknie.
)
- Powiedziałaś kotom, że jesteś kotem?
- spróbowałemz innejstrony, chociaż wiedziałem, że nawet jeżeli nie powiedziała,to powie, że powiedziała.
- Jestem kotem - potwierdziła Julka i żeby mi todokładniejzademonstrować, niezwykleprzekonująco prychnęła trzy razy.
-No i coty na to?
- zapytałGieniek.
- Nic.
A jak jutro wam powie, że jest bocianem, to postanowicie nauczyć ją jeśćżaby?
14.
- Nie znam się na bocianach - fuknął wyraźnie urażonyGieniek.
-Jestem bocianem - powiedziała Julka.
- Kle,kle - dodała po chwili,podnosząc w górę nogi jak bocian.
-Albo nie-jestem kaczka.
I Gienio też jest kaczką.
- Nie jestem kaczką, tylko kotem - zaprotestował Gieniek.
-Ale ja cię proszę, Gieńku- bądźkaczką, bądź, bądż -Julka zaczęła skakać w miejscu, chcąc jak zwykle wzmocnićtym skakaniem siłę swojej prośby.
- Nodobra.
Dla ciebiemogę byćkaczką -poddał się Gienio.
- Ico teraz robimy?
- Kwaczemy.
Kwa, kwa, kwa.
I dwie kaczki, kwacząc wniebogłosy, zaczęły chodzić w kółko po podwórku.
Oczywiście w ten sposób problem nauki wchodzenia nadrzewo sam się rozwiązał.
Pomyślałem sobie tylko, co na to wszystko powiedziałby sąsiad, gdybyzobaczył, że ruda małpa,a konkretnie orangutan, wychowujący moje dziecko, jest tak naprawdę udającą orangutana kaczką.
Ale mniejsza z tym.
Po chwili dokwaczących dołączyła Zośka, która postanowiła, że ona, dla odmiany,będziekurą.
Izabawa zaczęła rozkręcać się na całego.
Tylko Herman
15.
nie mógł się zdecydować, czy ma kwakać, czy gdakać, więczamienił się w Kota Sprężynowego, który, nie wydając żadnycl:
odgłosów, poprostu skakał jak najwyżej potrafił.
A kiedy ju;
wszyscy od tych wiosennych wygłupów potracili głosy i kiedy^zrobiło siępóźno, postanowiliśmy sprzątnąćmaterac i dalszy ciąg zabawy urządzić w domu.
- Ratunku!
Potwór, potwór!
- krzyknęła nagle Julka, podnoszącjedną z kurtek.
Potwór oczywiście znajdował się pod tą podniesioną kurtką.
Bo był to przecież Potwór Podkurtkowy.
Na nas, czyli na mnie, na Zofii i na Gieńku, ten słyszanawielokrotnie, i to wróżnych sytuacjach, okrzyk Julki jak zwyklenie zrobił wrażenia.
Za to na Hermanie tak.
I to wrażenie wręc;
piorunujące.
A teraz mała przerwa w historyjce.
Zanim Herman dojdziedo siebie po spotkaniuz Potworem Podkurtkowym, zejdzie z drzewa, na które uciekł,i wróci dodomu, opowiem wamcoś o JulceKoty już przecież znacie.
(A jeśli nie, to zapraszam dolektur,Kocich Historii)
Najpierw pojawiłasię w moimdomku Lula, czyli mama Julki, a wraz z nią nowe porządki.
Minęło trochę czasu, zanirrkotyzaakceptowały to, że na kuchennymstole - owszem -można się przeciągać iucinaćsobie nawet całodziennądrzemkę, z tą tylko różnicą, żenie wtedy, kiedy ma się na toochotę, tylko wtedy, kiedyLula nie widzi, czyli najlepiejwtedy, jak jej nie ma w domu.
16.
Bo jak Lula w domu jest, to, niestety, widzi wszystko - nawetmikroskopijny, czyli taki bardzo, ale to bardzo malutki, zgubiony przypadkiem włosek z sierści, który nie wiadomo czemuprzykleił się do obrusa.
Iżebyto odrazu miał byćpowód dorobienia wykładu na temat czystości i porządku?
- No przecież się nie ogolę -Gieniek tłumaczył Lulifenomen pojawianiasię coraz tonowych rudychwłosów na obrusie, mimocałkowitego zakazu przebywaniana nim zwierzątnieustannie gubiących fragmentyfuter - jak czasami nazywała Lula teraz już nasze koty.
-To nie o goleniechodzi, tylko o leżenie - Lula twardo stała przy swoim.
- Akto tuleży?
- ripostował Gienio.
-Kiedyś, to i owszem,leżało się, ale jak jest zakaz, to jest zakaz.
My jesteśmykulturalne koty i żadnychawantur tu nie chcemy,
- Skoro nie leżycie, to dlaczego co,,';:.
--^'/^77T\ dziennie muszę wytrzepywać z obrusa^waszą sierść?
- w dochodzeniu prawdy
Lulabyła nie mniej upartaniż Gienio.
- Skądmogęwiedzieć?
Może ją/ najnormalniej w świecie przywiało i sięprzypadkowo tu znalazła - niektóreteorie Gienia w zestawieniu zwymaganiami Lulibyły bardzo ryzykowne.
- Przywiało?
W takiej ilości?
Askąd toprzywiało?
- pytałaLula.
- No jak to skąd?
Z dworu.
Przecież jak się otwieraoknoalbodrzwi, to może przywiać, prawda, Herman?
- Gieniodziałał w myśl zasady: co dwiegłowy, to nie jedna.
17.
- Jak najbardziej - odważnie wkraczałdo dyskusji Herman, mrugając do Gienia - .
czekaj, jak tak bardzo chce,to my jej tu zaraz pokażemy,czyj to jeststół.
- A poza tym - ciągnąłdalej Herman,słodko mrużąc oczy - ty też masz rude włosy, więc.
Wtakim momencie jak ten każda dyskusja kotów z Luląkończyła się jednostronną i skuteczną demonstracją damskiejracji i siły.
Dalszą wymianępoglądówGienioi Herman moglikontynuować już wyłącznie między sobą, i to wyłącznie na zewnątrz.
Lula zawsze wtedy, gdy obaj dyskutanci przekroczylipewne dopuszczalne normy kulturalnego zachowania podczas dyskusji, błyskawicznie wystawiała ich za drzwi.
Z począt.
ku Gienio i Herman, nieprzYwykli, jak mi się skarżyli, do takiego traktowania, usiłowali się awanturować i dobijać, żeby ichnatychmiast, ale to natychmiast wpuścić z powrotem, bo jaknie, to wyważą drzwi i wtedy dopiero pokażą, jak mogą podyskutować.
Ale niestety.
Ichpełne oburzeniakrzyki i rozpaczliwe łomoty nie robiłyna Luli żadnego wrażenia.
Po kilku takich lekcjach "wychowania obywatelskiego kotów mieszkających razem z nami" Gienioi Herman zrozumieli,że Luli nie przeskoczą, i przynajmniej w jej obecności staralisię uważać na to, co mówią.
Natomiast Zosiaz Lulą dogadały się natychmiast.
Zosia oczarowałaLulę swoją poezją - zwłaszcza poematzatytułowany Topi się iglooEskimosa, zaczynającysię od słów"Arktyczne pingwiny nie skaczą już z trampoliny" i wyrecytowany w pierwszychminutach znajomości, zrobił swoje.
Traktował on - jak to wyjaśniła najwyraźniejnie przygotowanej nakontakt z arcydziełem słuchaczce, czyli Luli, autorka, czyli Zofia - o nieprzewidywalnych skutkach tak zwanego "efektu ciepłowniczego"
A teraz najważniejsza osoba, czyliJulka.
Julka pojawiła się w naszym domucztery lata temu.
Dokładnie w grudniu,Można powiedzieć,że była prezentemna gwiazdkę.
Przez kilkapierwszych dnikoty nie bardzo wiedziały, co się dzieje.
Nie pozwalano im wchodzić do pokoju na górze, nie zajmowanosię nimi tak jak kiedyś, wymagano ciszy i spokoju.
Zanimwszystko sobie wyjaśniliśmy izanim sytuacjawróciła do nor19.
my, urządziły nawet małą demon- .
-strację przeciwkotajemniczemuin- 'truzowi - jak z początku nazywały 'Julkę.
Demonstracja polegała na stym, żenasze koty wyprowadziły się do Chłopaków zza Rogu.
Oczywiścienic nam o tym nie mówiąc.
Znalazłem je dopiero pokilku dniach.
Najpierw zrobiły mi awanturę, że skoroznalazłem je dopiero teraz, to z pew- -".
^....
".,^".
,-.".
"nością znaczy, że wogóle ich nieszukałem i tylko przez przypadek trafiłem do Chłopaków, pewnie nie mając od kogo pożyczyć soli.
A potem zażądały wyjaśnień.
Co ciekawe, wyja-
śnień faktu -czy jestem u Chłopaków dlatego,że ich szukałem czy z powodu soli.
Po wyjaśnieniu sobie nietylko tej kwestii, koty, żegnane przez gospodarzy z nieukrywaną radością (myślę, że nieograniczony dostęp do lodówki Chłopaków był ważnym powodem tej radości), wróciły do domu.
I od tej pory zaczęła się sielanka.
Herman
Gienio na wszelki wypadek trzymali się od Julki i Luliz daleka natomiastZofia wręcz przeciwnie.
Zofia odkryła w sobie instynkt Lwicy.
Lwicy Opiekunki Stada Wystarczyło, że Jul
" Ka ' wydała z siebie jakiś
' dźwiękuznany przez Zofię za podejrzany
a już Lwica Opiekunkii Stada była przy niej.
w takich sytuacjach, usiłowała przenieść Julkę z terenu zagrożonego na teren bezpieczny, czyli taki, który znajduje się możliwie jak najwyżej - najlepiej na dach.
Lula, która docierałado Julkikilka chwil później niż Lwica Opiekunka (LwiceOpiekunki w sytuacjach zagrożenia stadaosiągają kosmiczne przyspieszenie), zewzruszeniem obserwowała taki obrazek - "Zofia- Bohaterska Lwica Opiekunka, wczepiona łapami w nogę łóżeczka Julki, usiłuje zapobiec zagrożeniu przez natychmiasto
wą ewakuację.
" Po kilku rozmowach z Lwicą udało się osiągnąć pewneporozumienie.
Lwica zgodziła się jedynie odstraszaći ubezpieczać, natomiast ewentualną ewakuacjępozostawiła Luli.
I tak już zostało.
TymczasemGienio i Herman dostrzegli, żeobecność Julkimoże miećdla nich bardzo pozytywne następstwa.
Któregoś dnia, wracając do domu, natknąłem się na naszympodwórku na dość dużezbiegowisko.
Właściwie to nie było zbiegowisko, tylko kolejka.
Taka jak do kasyw kinie, kiedy wyświetlany jest jakiś superfilm.
Kolejkę tworzyły wszystkie znane wam
21.
zwierzaki.
Czyli - jak pamiętacie - Pedro, Brodacz Bogdan, całazałoga Królików dziadka, Chłopaki zza Rogu, Kitek.
Każdy z kolejkowiczów trzymał w łapie siatkę.
- Co się stało?
- zapytałem, usiłując przedostać sięprzez zgromadzonych dodomu, alenie było to takie proste, bostojący zwarliszereg i wydali z siebie groźny pomruk niezadowolenia.
- Jest demonstracja - wyjaśnił jeden z królików.
-Wy demonstrujecie?
- Nie.
Gienio i Herman demonstrują -powiedział Pedro.
^''- NO,szybciej tam, szybciej - rzuciłz końca kolejki jeden z Chłopaków.
- Ile tak można czekać?
- Gienio iHermandemonstrują?
Przeciwko czemu?
- Przeciwko niczemu - wyjaśnił drugi z Chłopaków.
22.
- To co to za demonstracja przeciwko niczemu?
- zdziwiłem się szczerze.
Bogdan, stojący z przodu kolejki, czyli przed drzwiami,machnął do mnie iapą.
Ruszyłem w jego stronę.
- Zaraz, coto maznaczyć?
Duży tunie stał - zaprotestowałaresztakolejki.
- Wszystko w porządku, ja Dużego znam - uspokoił kolejkęBogdan.
-My też Dużego znamy, aleDuży tunie stał - kolejka niedawała za wygraną.
- Duży tu nie stał, ale Duży tu mieszka.
Przepraszam - powiedziałem i nie zwracając uwagi na niezadowolone komentarze, dotarłem do Bogdana.
- Co tu się dzieje?
- zapytałempo raz drugi.
- Jest pokaz -wyjaśnił mi Bogdan.
-Pokazczy demonstracja?
-Wystawa - do rozmowy włączył się Pedro.
- Wystawa?
Jaka wystawa?
- zapytałem.
- Podobno sensacyjna.
Ale niewiem, bo jeszcze w środku nie byłem- powiedział Pedro.
W tym momencie drzwi od mojego małegodomku otworzyły się i wyszedłz nich jedenz królików.
-No ico?
Noi jak?
- zarzuciła go pytaniami kolejka.
- Rzeczywiście się rusza.
Rzeczywiście jestżywa.
Żywa lalka.
Tegojeszcze nie widziałem - odpowiedział królik.
- Wartobyłowydać te parę groszy na puszkę, żeby to zobaczyć.
23.
- Na jaką puszkę?
- zapytałem podejrzliwie,
- No, z jedzeniem.
-Z jakim jedzeniem?
-teraz to jużzupełnie nic nie rozumiałem.
- No, dla kotów - królik też nie rozumiał, że ja nie rozumiem.
-A poco ci puszka z jedzeniem dla kotów?
Przecież jesteśkrólikiem.
- No przecież za bilet wstępu trzeba jakośzapłacić, nie?
-królik aż zmarszczyłnos na moją niewiedzę.
Chciałemsięjeszcze czegośdowiedzieć, ale nie zdążyłem.
Drzwi znowu się otworzyły.
- Proszę, kto zpaństwa następny?
Bilecik normalny czy ulgowy?
- zapytałGienio,wyglądając na zewnątrz,a potemzamarł, wyraźnie poruszony tym, co zobaczył.
A zobaczył mnie.
-Co ty tu robisz?
PrzecieżmówiłeśLuli, że dziś wrócisz później.
- Ale wróciłem wcześniej- co wy wyprawiacie?
-Przepraszam państwa, alez powodu niezaplanowanychokoliczności na dzisiajkończymy.
Za zarezerwowane biletykasa nie zwraca.
- Jak to?
A pokaz żywej lalki?
-zawrzała kolejka.
- Pokaz żywej lalki odbędziesię w innym terminie - lakoniczniewyjaśnił Gienio i z okrzykiem - Herman!
Duży wrócił!
Wyłącz Julkę!i
- najzwyczajniej wświecie uciekł.
24.
Jak już się pewnie domyślacie, rolę żywej lalki odegrałaJulka.
Pomysłodawca pokazu był oczywiścieGienioi dlategouciekł.
Herman pełnił rolę demonstratora i za dodatkową opłatą demonstrował, jak żywa lalka, po naciśnięciu w dowolnymmiejscu, mówi mama albo tata, albo gu-gu.
Na całeszczęście więcej już tego typu pokazów nie organizowano.
Mijały miesiące.
Julkarosła, koty, tak jak my, nie mogły sobie wyobrazić tego, żeJulki kiedyś z nami niebyło.
Herman pozwalał się ciągnąćza wąsy, Gienio napuszczałJulkę, żeby wynosiła jedzeniez lodówki, a Zofiaodkrywałaprzed moimdzieckiem tajniki komponowania i śpiewania w połączeniu z tańcemakrobatycznym.
Jednym słowem,całaczwórka dawałanieźle czadu.
25.
Ale wróćmy do początku historyjki.
Herman w końcu wyszedłz szoku, jakim było spotkaniez Potworem, tym razem Podkurtkowym, i wrócił do domu.
A ponieważ dotego momentu minęło już sporo czasu, przyszła poranakąpieli spanie.
Julka dzielnie walczyła o to, żeby koty mogły się razemz nią kapać, ale ten jej pomysł, w odróżnieniu od innych, niezyskał aprobaty całej trójki.
- A gdyby kot wszedł dowody isię przyzwyczaił?
- pytałaJulka.
- Nie ma mowy.
Kotynielubią kąpać się w wannie- odpowiadał Gienio w imieniu reszty kociego towarzystwa.
- To ja się wykąpięz wamiw misce albo pod prysznicem -nie dawała za wygraną Julka.
-Wykluczone.
Koty nie lubią się kąpać i w wannie,i w misce, i pod prysznicem.
Kotyw ogóle nie lubią się kąpać - Gienio stanowczo odrzucał propozycję Julki.
- Skądmożeszwiedzieć, że nie lubisz, jeżeli tego nie spróbowałeś?
- to pytanie zadawałem zwykle ja, ale nie kotom,tylko Julce, zwykle wtedy gdy krzywiła się na jakąś kulinarnąpropozycję, mówląc - tego nie będę jadła, bo tego nie lubię.
26.
- I nie spróbuję - Gieniobył twardy i nie zamierzałustąpić.
-Mądre z was kocuraki.
Julka będziesię kąpać sama- popierałem zwierzaki.
- Tak?
To ia się -w ogólenie będękąpać - odpowiadała Julka.
- Albo z kotami,albo w ogóle.
- Trzy zwierzaki i ty- to razem czworo.
Czylibardzodużo- tłumaczyłem.
- Razemsię w wannie nie zmieścicie.
- Tak?
To ja chcęsię kąpaćpo jednym.
- Chcesz powiedzieć, żenie razem, tylko w pojedynkę
podpowiadałem.
- Tak.
Tak. Tak.
- Zgoda.
Ty zaczynasz - kończyłem dyskusję.
Julka szła się kąpać i w trakcie kąpieli,zajęta zabawą, zapominała o pierwotnym pomyśle, a Herman, Zofia i Gienio biegli w tym czasie do pokoju Julki, żeby zająć ulubione miejscado usypiania.
Oczywiście najpierwbyłoto łóżkoJulki, ale stosując tę samą taktykę,co przy wspólnej kąpieli, udało mi sięwyperswadować kotom ich pomysł.
Po kąpieli i pożegnaniu Luli Julka lądowała w łóżku.
Iteraz dopiero się zaczynało.
Mówiąckrótko, wszystkie działaniaJulki wykonywane po wylądowaniu miały jeden cel - nie dać
27.
się uśpić, a jeżeli już - to jak najpóźniej.
Dorealizacji tego zamierzenia służył wyrafinowany arsenał środków odciągających.
W jego skład wchodziły między innymi:figura nr 1 -"Wańka
Wstańka", polegająca na
,,---^"^ automatycznym siadaniuna łóżku i półautomatycznym(bo z moją pomocą)kładzeniu się z powrotem,i figura nr 2 - "Ja wysiadam", polegająca na raptownym ześlizgiwaniu się
z łóżka na podłogę i próbie ucieczki.
Dodać trzeba, że działaniaz figurami odbywały się na oczach zachwyconej publiczności, która dopingowała wykonawczynię i, podobnie jak nameczubokserskim, udzielała jej fachowych porad.
Możecie sobiewyobrazić, jaki powstawał harmider.
A już o usypianiu nie mogło być oczywiście mowy.
Po opanowaniu sytuacji - uciszeniu widownioraz przyłożeniu Julki do poduszki - następowała najważniejszaczęść wieczoru- bajka.
- Tato?
A opowiesz mi bajkę,.
-..-.
-..-.
..7-, - pytało moje dziecko, dobrzewiedząc, że tak.
- Opowie, opowie - uspokajająco interweniowała Zofia.
-Czy ktośsię ciebie o coś pytał?
A właśnie że nie opowie -odpowiadałem z przekąsem.
28.
- Jak Duży nie chce, to ja mogę - zgłaszał się na ochotnikaGienio.
-To już lepiejbędzie, jak ja opowiem.
O czymma być tabajka?
-pytałem.
- To może o proszku Gogoni -zaproponowała Julka tymrazem.
-O czym?
- O proszkuGogoni.
No, że był sobie taki proszek i zmywałwszystkie plamy po kotach.
- O proszkuGogoni!
Mychcemy o proszku Gogoni!
- uaktywniała się publiczność.
- Nie mam pomysłu na proszek Gogoni.
-Uuuuuu!
- komentowało zawiedzione audytorium.
- To przeczytaj mi o Jasiui Małgosi - zadecydowała Julka.
-Chyba żartujesz.
- Dlaczego?
-Nie będę ci czytał chorej bajki.
I to na dobranoc.
- Dlaczego chorej?
-Nie powiesz mi chyba, że bajka kończąca się wrzuceniemkogoś do gorącego pieca jest bajką zdrową.
- Ale babciami ją czytała.
-Babcia to babcia, a ja to ja.
Nie mamowy.
Niechcę, żebyśniły ci siępotemkoszmary.
- A dlaczego takie bajki w ogóle są?
- zapytał Gienio.
Pytanie było bardzo dobre,ale nie o tej porze.
Dyskusja naten temat mogłabytrwać do rana i podejrzewam, żeo to w zadaniu tego pytania tak naprawdę chodziło.
- To, że są, wcale nie znaczy, że trzeba je czytać - odpowiedziałem.
29.
- W takim razie chcę bajkę o złej czarownicy.
Albo nie,o potworze.
O złym potworze,który chciał zjeść Hermana -zażądała Julka.
- Na świecie nie ma potworów - skłamałem.
-A ten, który chciał zjeśćHermana?
- To jest potwór, którego, nie wiedzieć czemu, sama sobiewymyśliłaś.
Jego niema.
Prawda, Herman?
Pytanie zostało bez odpowiedzi, ponieważ Hermana jużw Julki pokoju nie było.
- Ja chcę bajkęo potworze - upierała sięJulka.
-Niema mowy.
Nie będę ci opowiadał takich bajek.
Wybij tosobie z głowy.
Nie chcę, żeby po takich bajkach śniły cisię złe sny.
Zapomnij o tymrazna zawsze.
Julka przezchwilę udawała, że jest obrażona, ale w końcuzapytała:
- A skąd się biorą złe sny?
-Mogę powiedzieć ci, skąd siębiorąpiękne i kolorowe -chcesz?
- Chcę.
-Wieczorem, kiedy każde dziecko leży jużw lóżku, naniebie nad miastem pojawia się Ogromny Sennikowiec.
- Ogromny Sernikowiec?
Z ciasta?
-Gienio wyraźnie niedosłyszał.
- Ogromny Sennikowiec - taki pojazd,w którym znajdująsię piękne sny.
I kiedy leżysz sobiew łóżkui przed zaśnięciem
30.
myślisz o czymś pięknym i kolorowym, pilot i załoga Sennikowca łapią i odczytują twoje myśli na specjalnym komputerze.
- Pierwsze słyszę - zdziwił się Gienio.
-Ja też - poparłagoZofia.
- Ale daj Dużemu skończyć,botojest, jak sądzę, ciekawa teoria.
- Jak wam się niepodoba, to mogę wampowiedzieć teorię naukową.
-Duży, nie denerwuj się przypadkiem.
Opowiadajo tymSernikowcu - pojednawczo odezwał się Gienio.
- Sennikowcu.
-I co dalej z tym Sennikowcem?
-zapytała Julka.
- Kiedy myślisz o czymś pięknym i kolorowym.
-Na przykład o pięknym,kolorowym słoniu - rozmarzyłasię Julka.
- Na przykład o pięknym, kolorowym słoniu, Kiedy już zaśniesz, ten wymyślony przez ciebie piękny kolorowy słoń wy31.
skakuje z Sennikowca i ląduje w twoim śnie.
I pięknie i kolorowo ci się śni.
- Albo piękny, kolorowy dinozaur - rozmarzyła się Julka.
-Albo piękny, kolorowy dinozaur.
- Ale, zaraz,zaraz - słoń wyskakuje?
Jak?
- Gienio nie bardZOmógł sobie wyobrazić tę sytuację.
- Normalnie.
Otwiera drzwi Sennikowca i hop.
- Ale tak bez niczego?
- dziwiłsię Gienio.
- Jak to bezniczego?
-No tak po prostu - hop ileci, i spada?
I nic sobie nie zrobi?
- No, jeżelio topytasz, to ma spadochron.
-Dwa spadochrony - powiedziała Julka.
- Dlaczego dwa?
- zapytałGienio.
- Bo na jednym leci słoń, a nadrugim trąba słonia.
ą
^ W ^
-Aha - Gienio wyobraził sobie tego pięknego kolorowegosłonia, który właśnie wyskoczył, i wyraźnie się nad czymś zastanawiał,
- Wiesz, Gieńku, on ma nie dwa, tylko trzy spadochrony -poprawiła się Julka.
-Trzy?
- Trzy No bo, wiesz.
Na jednym słoń, na drugimtrąbasłonia, a na trzecim ogon słonia.
Naprawdę.
Gienio przez chwilęmyślał intensywnie,a potem zapytał:
- I mówisz, Duży, że jak ja sobie o czymś przed zaśnięciemmyślę, to.
- Gienio przerwał swojąwypowiedź, bo znowu cośsobie wyobraził.
32.
- O czymś przyjemnym, Gieniu.
Tylko o czymś przyjemnym.
- To to,o czymsobie myślałem, potem spada, tak?
- dokończył Gienio.
-Tak.
- To jest niemożliwe - Gieniostanowczo pokręcił głową.
-Dlaczego?
- Bo by mnie telodówkiprzygniotły.
Dlatego.
- Lodówki nie są przyjemne - powiedziała Julka.
-Jak dla kogo- wytłumaczyła jej Zofia.
- Chociaż nie.
Jak się nalodówkę ponakleja naklejki, to jest przyjemna - zgodziła się Julka.
Znowu zanosiło sięnapoważną;dyskusję, bo Gienio usiłowałJulce wytłumaczyć, że o tym, czy lodówkajest przyjemna, czy nie, niedecyduje wcale ilość naklejek na lodówce, tylko zawartość lodówki.
Na dodatek dopokoju, zwabiony tematem rozmowy,wrócił Herman,który też chciałkoniecznie zabrać głos w tej sprawie, bo miał poważny dylematnaturyfilozoficznej: jeżelion, Herman, przed zaśnięciembędzie myśleć o fabryce lodówek, to co spadnie?
Fabryka czylodówki?
I, jak zwykle w takich wypadkach, usypianie Julkiniebezpiecznie się oddaliło.
33.
- Może dzisiaj zaśniesz bez bajki - nieśmiało zaproponowałem.
-Nie ma mowy.
Na dobranoc bajka musibyć - w imieniuJulki głos zabrał Herman.
- Zlitujcie się.
Naprawdę nie mam już siły.
- Skoro ty nie masz siły, tow takim razie może jednak jaopowiem Julce bajkę, a ty się położysz i sobie odpoczniesz -zaproponował troskliwie Gienio.
-Rzeczywiście,nie wyglądasz zbyt dobrze -głos Hermanabył jeszcze bardziej zatroskany niż Gienia.
- Nie ma mowy.
Ja sobie pójdę, a wy będziecie się wygłupiaćdo rana.
- No co ty, Duży- my jesteśmy poważne koty.
Gienioopowie bajkę i Julka grzeczniezaśnie.
Przecież dziecko musi w nocyspać, a nie się wygłupiać -Zofia podzieliła się ze mną kolejnązłotą myślądoświadczonego pedagoga.
- Tak, tak.
Gienio opowie mibajkę.
Gienio.
Gienio.
- Nie ma mowy.
Ja opowiem.
- Ale ja nie chcę, żebyśty mi opowiadał.
AlboGienio,albonie zasnę - Julka znowu usiadła na łóżku i napotwierdzenieswojej stanowczej postawy uderzyła ręką w kołdrę.
Z tej grożącej poważnym konfliktem sytuacji były dwawyjścia.
Albo się zgodzę, albo nie.
^-"^
Wybrałem to pierwsze.
^ " ^^ u\
- Nodobrze.
Ale tylko dzisiaj.
--
- To się jeszcze zobaczy.
- Słucham?
36.
- Nic, nic, tak mi się tylko powiedziało - Gienio w geściepojednania machnął łapą.
-Zanimwyjdę, chcę wiedzieć, o czym będzie ta bajka -powiedziałem.
- O czym ma być bajka?
- tonemzawodowego opowiadacza bajek zapytałGienio.
- O potworze - beznamysłu odpowiedziała Julka.
-Proszę bardzo- Gienio popatrzył na mnie, dając mi dozrozumienia, żebym sobie już poszedł, bo zawodowy opowiadacz bajek nie będzie dzielił się swoimi pomysłami z kimś, ktotych pomysłów nie ma.
Czyli ze mną.
- W żadnym wypadku - zaprotestowałem.
- Chyba paręminuttemu jasno się wyraziłem.
Prawda?
- Popieram Dużego - poparł mnie Herman.
- Na Potworasię nie zgadzam.
- W porządku, nic nasiłę.
Opowiem bajkę o zwierzątku latającym - powiedziałGienio, jednocześnieporozumiewawczo mrugając do Julki.
- O zwierzątkulatającym!
Jachcę o zwierzątkulatającym.
- Tylkobez żadnych numerów - ostrzegłemopowiadacza.
Pocałowałem Julkę na dobranoc i znacząco pogroziwszyGieniowi palcem, wyszedłem z pokoju.
I to był, niestety, mój biąd.
A dlaczego?
Posłuchajcie.
37.
W środku nocy obudził nas płacz.
To płakała Julka.
Obojez Lulą zerwaliśmy się na równe nogi i pędem wpadliśmy dosypialni naszego dziecka.
W pokoju działała już ekipa ratunkowa, dowodzonaprzez Lwicę OpiekunkęStada.
Lwica skakała po łóżkuJulki,machając w powietrzu łapami, a Gienio i Herman miotali się po pokoju, starając się wypełnić rozkazy Lwicy.
- Zamknąć drzwi,otworzyć okna!
- komenderowała Zofia.
Gienio jednym skokiem uwiesił się naokiennej klamce,a Herman z podłogi ciągnął go za ogon.
- Urwiesz mi ogon!
- krzyczał Gienio,
- Za klamkęclągnij!
Za klamkę!
- przekrzykiwał go Herman.
- Przecież ciągnę"!
-Ale nie wtę stronę, co trzeba!
- Tow którą mam ciągnąć?
-Ciągnij w dmgąalbo w trzecią!
- Herman dla zwiększenia siły otwarcia wczepił się wfirankęi za chwilę obaj ratownicy, plus karnisz, plusdoniczka, znaleźli się na podłodze.
- Wybijcie okno!
Wybijcie okno!
- skacząca i dyrygującaakcją ratunkowąLwica Opiekunka Stada źlewymierzyła kolejny skoki trzasnęła nosem o podłogę,
38.
Lula przytuliła Julkę, a ja zająłem się zawiniętymi w firankę Gieniem i Hermanem.
Zofia, mimo oszołomienia zderzeniemz podłogą, starała się dalej prowadzić akcję, ale upadając,przygryzła sobie język, toteż nie bardzo mogła mówić i tylko,sepleniąc, powtarzała w kółko:
- Tsepacką!
Tsepacką!
Załatwcie ją tsepacką!
- No już dobrze - Lula utuliła Julkę.
- Co się stało?
- Mucha -tuląc się domamy, powiedziała uspokojona Julka.
-Jaka mucha, kochanie?
- zapytała Lula.
- Tu nie mażadnej muchy.
- Ogromna, z czarnymiskrzydłami.
I miała brudne
39.
łapy.
Była tu, widziałam ją.
Chciała mnie ugryźć - powiedziała Julka i znowu się rozpłakała.
- Pewnieci się przyśniło, kochanie- Lulaznowu przytuliłaJulkę i położyła się obok niej.
- Śpij, Juleczko, mama jest przytobie.
Zabrałemkoty na dół.
Opatrzyłem rozbity język Zofii, sprawdziłem,czy ogon Gienia nie jest naderwany, i wymasowałemobolałego po akcji ratunkowej Hermana.
W końcu poszliśmy spać.
Na całe szczęście już bez podobnych przygód.
Julka budziła sięw nocy parę razy, ale, bezpieczna wobecności mamy, zasypiała.
I przyszedł ranek.
- Słońce ratuje miasto przednocnymistrachami - powiedziała na powitanie nowego dniabohaterka nocnych alarmów.
-Wsystkodobze?
- wysepleniła Zofia.
-W poząsiu?
- Wpoząsiu - odpowiedziałaJulka.
-Jak wróciszz przedszkola, tozastanowimy sięnad tym, jak jązłapać, żebyznowu nie latała -powiedział Herman.
- Mucha nie będzie już latać- powiedziałem.
-Skąd wiesz?
- zapytał Herman.
-A jak wróci?
- Nie ma mowy - powiedziałem i odwiozłem Julkę doprzedszkola.
Kiedy wróciłem, usiadłem przed domem i poprosiłem całą trójkę na małą rozmowę.
40
- O czym była wczorajsza bajka?
- zapytałem Gienia.
- No jak to,o czym?
Takjak się umawialiśmy.
O zwierzątkulatającym.
- I co to zwierzątko latające robiło?
-Nolatało, latało i tego.
- powiedział Gienio.
- A jak przestało latać?
- zapytałem.
- Jak przestało latać, to tego.
usiadło - powiedział Gienio.
- A jak tozwierzątko latające wyglądało?
-No, tego.
było trochę podobnedo muchy.
Ale tylko trochę- powiedział Gienio i popatrzył na Zofię i Hermana, ale z ichstrony tym razem nie mógł oczekiwać pomocy.
Zofia i Hermanoglądali sobiełapy i widać było, że jest im tego.
głupio.
- A czy przypadkiem to tylko trochępodobne do muchyzwierzątko latające niebyło też tylkotrochępodobne do potwora?
- zapytałem słodko.
- Nie pamiętam - powiedział Gienio.
-Wy też nie pamiętacie?
- Nie bardzo, bo jak Gienioopowiadał, to my już spaliśmy.
-Aha.
I jaki masz teraz pomysł, Gieniu?
-zapytałem.
- Nie mam żadnego - powiedział Gienioi potem zrobił się ze wstydu jeszcze bardziejrudy i uciekł schować się u królików dziadka.
-To terazjuż wiecie, dlaczego na dobranoc nie możnaopowiadać bajek o potworach.
- Powiedziałem i zostawiająckoty sam na sam z bajkami na dobranoc, poszedłem do domu,
41.
wystawiłem na balkon leżak i wpatrzony w bezchmurne niebo myślałem o tym, skąd się biorą złe sny.
A kiedy Lula przywiozła Julkęz przedszkola, już na progu obie panie przywitaładelegacja:Gienio, Zofia i Herman.
Gieniotrzymał w łapie ogromnybukiet żonkili,
- Ojej, jak miło- ucieszyła sięJulka.
- To dla mnie?
- Przepraszam za zwierzątkolatające - powiedział Gienio,wręczając Luli kwiaty.
- Ja naprawdę nie chciałem.
- I my też przepraszamy - powiedzieliZofia i Herman.
-Zajakie zwierzątko latające?
- zapytała Lula.
- Jak to zajakie?
To Dużyci nic powiedział?
- zdziwiłsięGienio.
- Nie.
A miał ml coś powiedzieć?
- W takim razie jeszcze raz przepraszam - powiedział Gienio i odebrał Luli kwiaty.
-I my teżprzepraszamy -powiedzieli Zofia i Herman.
- To w takim razie, Duży, ciebie przepraszam - powiedziałGienio, wręczającmi bukiet.
-Mnie?
A za co?
-spytałem.
- Ty już lepiej nieudawaj.
Chybawiesz, zaco.
Za zwierzątko latające -Gienio trochę zaczynał się gubić.
Niestety - sytuacja kongo-bongo ma dwakońce,
42.
- I my też, Duży, cię przepraszamy - dołączyli się do przeprosin Zofia i Herman.
-Tochyba Julkę powinniście przeprosić - powiedziałem.
- Julkę?
A za co?
-zdziwił się Gienio.
- Za zwierzątko latające -podpowiedziałem.
-W takim razie jeszcze raz przepraszam - powiedział Gienio, odebrał mibukiet i wręczył go Julce.
- I my też jeszcze razprzepraszamy - powiedzieli Zofiai Herman.
-Mnie?
A za co?
-spytała Julka, która po pełnym wrażeńdniu w przedszkolu nic już, na szczęście, z nocnego koszmarunie pamiętała.
9 9
-Za zwierzątko latające -powiedział Gienio.
- Za jakie zwierzątko?
- spytałaJulka.
- Nieważne, już odleciało - powiedział Gienioi już całaczwórka miała zająć się na sucho nauką wchodzenia na drzewo, jak wymyślił Gienio, kiedy zadałem ostatnie, bardzo niewygodne pytanie.
-A skąd masz teśliczne kwiatki, Gieniu?
Gienio nie zdążyt odpowiedzieć,bo zza furtki dobiegi głossąsiada.
43.
- Halo!
Proszę pana!
Ja w sprawie pańskiego orangutana!
Czypan wie, co on tym razem nawywijał?
- Ratunku!
Potwór, potwór!
- zawołała Julkai cała naszarodzina z krzykiem uciekła do domu.
Dobranoc.
Historia druga
Julka i koty w kosmosie
Sobota miała być słoneczna, ciepła i bardzo, ale to bardzo przyjemna.
Tak przynajmniej w piątekmówił pan, zapowiadający w telewizorze pogodę, z uśmiechem zachęcającwszystkich widzów do aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu.
- Coto jest aktywnywypoczynek na świeżym powietrzu?
-zapytała Julka.
- To jest forma spędzania wolnego czasu - udzieliłemwyczerpującej odpowiedzi.
-To znaczy?
- Julka nie dawała za wygraną.
- To znaczy,że zamiastgodzinami leżeć wotwartym oknie,jak niektórzy, można pójść na spacer albo na rower.
-Czychcesz przez to powiedzieć,że niektórzy wypoczywają nieaktywnie?
- zapytał, nie otwierając nawet jednego oka,wylegującysię na moich kolanach Gienio.
45.
- Chcę przez to powiedzieć, że niektórzy wyłącznie wypoczywają.
-Na przykładkto?
- nie otwierając nawet jednego oka, dodyskusji włączył się Herman, dla odmiany wylegującY się nakolanach Luli.
- Na przykład sąsiad - odpowiedziałem.
-Sąsiad godzinami leżyw otwartymoknie?
- Gienio leniwieotworzył jedno oko.
- A na którym piętrze?
-Nadziesiątym- odpowiedziałem.
- Popatrz, Herman.
Duży ma te.
przewidzenia.
Przecież dom sąsiada nie ma dziesięciu pięter.
Tylko jedno - czujnie zauważyłGienio.
- Tato!
A dlaczego dom sąsiada nie madziesięciu pięter, tylko jedno?
- zapytała Julka i, jakzwykle w takich momentach, poczu łem się zagrożony.
46.
- Ja teraz oglądam wiadomości sportowe - powiedziałem.
-A dlaczego oglądasz wiadomości sportowe?
-ciekawa świata Julka jak zwykle chciała wiedzieć wszystko, i to natychmiast.
- Bo mnieinteresują - odpowiedziałem, pewny już, że zachwilęsytuacja kongo-bongo doprowadzi do małego spięcia.
-A dlaczego clę interesują?
-żadnych tajemnic, Julka musiała poznać całą prawdę o mnie i wiadomościach sportowych.
- A dlaczego słoń ma trąbę?
- zapytałem.
- Duży, ty to jakiś dziwny jesteś- powiedziałHerman,nadstawiając Luli brzuch do głaskania iw dalszym ciągu nie otwierając nawet jednego oka.
-Nie wiesz, dlaczego słoń ma trąbę?
- A ty wiesz?
-Nojasne.
Słoń ma trąbę dlatego, żebymógł nią sobiemachać - wyjaśnił mi Herman, Znawca Słoni.
- I jeszcze dlatego, żeby mógł nią poklepać drugiego słonia- zabrał głos Gienio.
-A po co słoń klepiedrugiego słonia?
-zapytała Julka.
- Są różneteorie na ten temat - Herman, Znawca Słoni,tajemniczo zawiesiłgłos.
-Znasz chociaż jedna,?
- zamiast siedzieć cicho, bmąlemdalej.
Na własneżyczenie.
Siła działania kongo-bongo jest niepojęta.
- Znam nawet kilka - Hermanotworzył wreszcie oczy i popatrzył na mnie z wyraźnym politowaniem.
ChybawszyscyZnawcy Słoni reagują tak samo na, według nich, dziecinnepytania.
- To możesz nam chociaż jedną zaprezentować?
-Proszę bardzo.
Słonieprzekazują sobietrąbą informacje.
47.
- Ważne informacje - dodałdrugi Znawca.
-Ważne?
Na przykład, jakie?
- zapytałem.
-Na przykład takie, że jak jeden słoń pokaże trąbą w lewo, todrugi słoń idzie w lewo.
- Ajak pokaże trąbądo góry?
- zapytałaJulka.
- Jak jeden słoń pokaże trąbą dogóry,towtedydrugi słoń wchodzi na drzewo - odpowiedziałem w imieniu obu Znawców Słoni.
-Po co?
- spytała Julka.
- To jest taka forma aktywnego wypoczynkusłoni.
Wchodzenie nadrzewo- powiedziałem.
- Lula, widziałaś kiedyś słonia wchodzącego na drzewo?
- zapytał Herman.
- Nie widziałam - odpowiedziałaLula i dostrzegając moją minę, za wszelkącenę starałasię niewybuchnąćśmiechem.
-A Duży widział.
Niektórzy tomająszczęście - westchnął z udawaną zazdrością Gienio.
- Czy ja dobrze usłyszałam- powiedziała obudzonaz drzemki Zofia - że chceciekupić Julcesłonia?
Igdzie on będzie spał?
48.
- Na oknie u sąsiada - powiedziałem, zdjąłem Gienia z kolan i żeby uwolnić się od towarzystwa, wyszedłem do kuchni.
Owiadomościach sportowych mogłem jużzapomnieć.
I o reszcie wieczoru też.
Zdążyłem usiąść przystole i popatrzeć tęsknie za okno, kiedy za chwilę przybiegłado mnie rozentuzjazmowana Zofia.
- Duży, podobnowidziałeś u sąsiada w ogródku wchodzącena drzewosłonie - czy to prawda?
WziąłemZofię na ręce i odniosłem ją do pokoju, w którymtrwała ożywiona dyskusja.
Doleciały do mnie takie wyrazy,jaktrąba, wspinać się, ogrodnik i zrywać słonie.
Na mój widokwszyscy nagle zamilkli.
- Słuchajcie - powiedziałem.
- Jutro jest sobota.
Pan odpogodymówił, że będzie bardzo ciepło.
Może byście sobiegdzieś poszli całągrupą, a ja bym spędził parę chwil.
- Ze słoniami na drzewie- parsknął Gienio,ale pod wpływem mojegowzroku zaraz się uspokoił.
-...A ja bym spędził paręchwil sam.
Posłuchałbym muzyki, coś bym przeczytał i tak dalej.
Dobry pomysł?
- Bardzo dobry - zgodziłasię Lula.
- Jutroproponuję wszystkim aktywną formę wypoczynku - zrobimy porządki w ogródku.
- Zrobimy?
To znaczy, kto zrobi?
- zapytałem podejrzliwie,bo zwykletakie deklaracje,jak zrobimy, posadzimy, wykopiemy, zagrabimy, kończyłysię w ten sposób, że w rezultacie pewnych zbiegów okoliczności ja grabiłem, kopałem i tak dalej,a reszta towarzystwa, z Lulą na czele, w najlepsze ganiała się poogrodzie.
- My.
To znaczy ja, Julka i koty.
A ty sobie posłuchaszmuzyki - może być?
-zapytała Lula.
49.
- Jasne - zgodziłem się ochoczo.
Ale to było w piątek.
W sobotę okazałosię, że pan od prognozy pogody wprowadziłnas w biąd.
Zamiast
słońca na niebie kłębiłysię szare chmury, wiał bardzo silnywiatr i o żadnym aktywnym wypoczynku na świeżym powietrzu nie mogło być po prostu mowy.
Na dodatek, mimowolnego dnia, Lula musiała cośzałatwić i z samego rana ruszyła samochodem do miasta.
W rezultacie zostałem sam ze stadem niezadowolonych,rozkapryszonych, męczących, przemieszczających się nieustannie po domu i niedających mi ani chwili spokoju zwierzaków.
Starałem się, jak mogłem,alekażda próba zajęcia koleżeństwa czymkolwiek była dobra tylko na kilka minut.
Tak byłoz malowaniem, potem z rysowaniem, potem z wycinaniem,naklejaniem, lepieniem i tak dalej.
Państwo kaprysiło, a ja niedawałem już rady.
Wreszcie, po kolejnym nieudanym pomyślena atrakcyjne zajęcie, zrezygnowany, z jękiem opadłem nakanapę i schowałemtwarz w dłoniach.
50.
- Możecie bawić się, w co chcecie.
Ja się poddaję.
Jazachwilę wylecę wkosmos - powiedziałem mojemu dziecku.
- A kiedy wrócisz?
- zapytała Julka.
- Nieprędko.
-To możemy zaprosić Chłopaków zza Rogu?
- zapytała.
- Możecie.
To znaczy nie.
W żadnym wypadku nie.
Wy plusChłopaki to mieszankapiorunująca.
Nie ma mowy.
CHŁOPAKI-
- Dużywylatujewkosmos - poinformowała Hermana i Gienia Zofia, która nie odstępowała Julki na krok.
-Poczekaj, poczekaj -krzyknęli obaj inatychmiast pojawili sięw pokoju.
- Na co mam czekać?
-zapytałem.
- Na nas.
-Chcecie polecieć razem ze mną?
- osiągnąłem szczytrezygnacji.
- Nie.
Chcemy popatrzeć, jak wylatujesz.
Jeszcze nigdy niewidzieliśmy, jak się wylatuje w kosmos.
To znaczy.
nafilmietak.
Ale na żywo ina dodatek z udziałem kogoś, kogoznamy,to nie.
No wylatuj,wylatuj.
-i nie zobaczycie.
- Dlaczego?
-Bo tak się tylko mówi.
51.
- Eee.
To po co nas wprowadzasz w błąd?
- Poczekajcie- powiedziała Julka.
- Wpadłam na świetnypomysł.
- Tym razem jaki?
- zapytałem z bólem w głosie.
- Ale to jest pomysłtylko dla nas - powiedziała Julka i razem z kotami wymaszerowała do kuchni.
Najpierwsłyszałem, jak coś kotom tłumaczy, potem usłyszałem -Świetny pomysł wymyśliłaś - a potem minęło może z pięćminut i poderwałem się z kanapy, bo dźwięk, jaki doleciałz kuchni, można było porównać tylko z dźwiękiem wielkiej kosmicznej katastrofy.
Za sekundę byłem na miejscu zdarzenia.
- Co się stało?
- zapytałem.
- Nic - odpowiedział Herman.
-Realizujemy pomysł Julki - powiedziała Zofia.
- Tak, realizujemy mój pomysł - dla pewności powtórzyłaJulka.
-Jaki pomysł?
- zapytałem.
- To tajemnica - odpowiedziała Julka i postukała drewnianą łyżką w stojący przed nią duży czerwony garnek.
- No i jak?
Może być?
- Nie wiem, czy może być - odpowiedziałem.
-Nie ciebiepytałam -powiedziała Julka.
- Czy do realizacji pomysłu Julki konieczne jestdemolowanie kuchni?
- zmieniłem temat.
- O co ci chodzi?
- Hermanrozejrzał się wokoło.
-Gdzie tytu widzisz demolowanie?
- A to co jest?
- pokazałem mu na leżące na podłodze garnki, patelnie i tak dalej.
52.
- Wypadły, jak otworzyliśmy szafkę - wyjaśniła mi Zofia.
-Widocznieźle były poustawiane - dodał Herman.
- Powiedz Luli, że jak je znowubędzieustawiać, to musi uważać,żeby je dobrze rozmieścić, a nie tak byle jak.
Jakby Julce takig