5318
Szczegóły |
Tytuł |
5318 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5318 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5318 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5318 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
�ukasz Orbitowski
Na polu Tadeusza
Gdy, w pierwszych dniach wrze�nia 1996 roku umar�a Marta Banasik, wie�
wsp�czu�a jej osamotnionemu m�owi. Pogrzeb �ci�gn�� ku sobie lokaln�
spo�eczno��, na kr�tk� chwil� daj�c kres drobnym wa�niom i plotkom. Ci, kt�rzy
stali blisko wdowca, m�wili, �e mia� twarz jak szafran, a �zy wygl�da�y na niej
niczym lodowe drobinki.
Nie mo�na powiedzie�, �e wie� odwr�ci�a si� od starego Banasika. Krzysztof
Skowronek i Maciej Bornicki odwiedzali go w domu, w bezskutecznych staraniach
ul�enia jego cierpieniu. Ale Banasik nie okaza� si� rozmowny, da� do
zrozumienia, �e chcia�by zosta� sam i wizyty dobieg�y ko�ca.
Towarzystwo z �awki przed sklepem widywa�o go raz dziennie, jak drepta� na
zakupy, zmarnia�y, postarza�y, zgn�biony �yciem. Dawniej pi� du�o i ch�tnie, ale
od �mierci �ony nikt nie zobaczy� go w towarzystwie butelki. Nie reagowa� na
pr�by nawi�zania rozmowy i w ko�cu dano sobie spok�j. Miesi�c po miesi�cu, pole
zarasta�o i na nast�pn� wiosn� przemieni�o si� w ponury, poro�ni�ty chaszczami
nieurodzaj. M�wiono, �e stary Tadeusz upodobni� si� do niego i oddaje �ycie bez
walki, dzie� po dniu dryfuj�c ku �mierci. Krzysztof Skowronek powiedzia�, �e
stary oszala� ze zgryzoty i uznano, �e nale�y da� mu spok�j. Im szybciej umrze,
tym lepiej dla niego.
Innymi s�owy, wie� toczy�a sw�j kierat, zapominaj�c o starym Tadeuszu.
Tadeusz obudzi� si� w �rodku rozbrz�czanej �wierszczami nocy i nie potrafi�
zasn��. D�ug� chwil� szuka� snu w cieniach drzew, rzuconych na sufit i �ciany.
Podda� si�. Uni�s� si� na �okciach, odnalaz� pilot, w��czy� telewizor. O tej
porze nadawano jedynie reklamy seks-telefon�w i ha�a�liw� muzyk�, a Tadeusz nie
mia� ochoty ani na jedno, ani na drugie.
Poczu� si� g�odny, wsta� i zrobi� kanapki z bia�ym serem. Kroj�c go w grube
plastry, czu� za�enowanie. Dop�ki �y�a Marta, �yli z ziemi i zwierz�t na niej
�eruj�cych. Gdy jej zabrak�o, Tadeusz najpierw sprzeda� psa, potem koz�, krowy,
na ko�cu starego konia, z kt�rym przez lata chodzi�, oraj�c pole. Nie obsiewa�
go przez cztery lata.
Pomy�la�, �e upadek gospodarstwa wszed� do jego �ycia tylnymi drzwiami, jak
z�odziej, niezauwa�enie. Pewnego dnia odstawi� prac�. Z �on� od�o�yli dosy� na
godn� emerytur� i Tadeusz bezw�adnie zaton�� w marazmie swoich siedemdziesi�ciu
lat. Obserwowa�, jak pole dziczeje, ale szok nast�pi� niedawno. Mia� jeszcze w
pami�ci �any z�ocistego zbo�a, ci�gn�ce si� szerokim pasmem a� do wr�t lasu.
Teraz znikn�y, ust�puj�c niskim krzakom, rzadkiej trawie i samotnym, m�odym
drzewom. Kiedy� to dziadostwo przyjdzie i mnie zje, my�la� Tadeusz, zamknie mnie
w domu jak w klatce.
Marta kocha�a pole, ale nie by�o ju� Marty.
Tadeusz opar� �okcie o parapet i patrzy� na rozpostart� przed nim pustyni�.
Otworzy� okno, owia� go ch��d nocy. Spogl�da� z melancholijnym u�miechem na
wysok�, rzadk� traw� i pogi�te krzaki, w ciemno�ci podobne fantastycznym
stworom. Pomy�la�, �e kiedy� spr�buje znowu, �e mo�e jeszcze warto. Uwielbia�
wiatr, rozta�czony w zbo�u. Opieraj�ce mu si� k�osy wyciska�y z niego
najpi�kniejsze melodie. Teraz, wiatr poczu� si� pewny i hula� po wolnej
przestrzeni, cz�stuj�c Tadeusza kakofoni� nie pozbieranych d�wi�k�w. Chcia�
zamkn�� okno, niesiony pierwszym symptomem powracaj�cej senno�ci, ale wyda�o mu
si�, �e poprzez wiatr co� s�yszy. Wychyli� g�ow� przez okno. Wskoczy� na parapet
i znalaz� si� na zewn�trz domu. Teraz s�ysza� wyra�nie.
Pole cierniowe jest najlepszym polem
Gdzie trwa i kwitnie najwy�szy bieg rzeczy
Pole cierniowe B�g orze z mozo�em
Pod twoim domem, by� cierniom nie przeczy�
�piew ni�s� si� na fali wiatru, raz wznosz�c si� ponad nim, raz nikn�c w
g��binach. Tadeusz nie m�g� okre�li�, kto �piewa. �a�owa�, �e nie zabra�
latarki. Nie odwa�y� si� ruszy� w ciemno��.
- Jest tam kto!
Odpowiedzia� mu szum wiatru.
- To teren prywatny. Zje�d�aj st�d!
W�druj� z ziemi na cierni rumakach
I pnie mnie ku s�o�cu �ycia potrzeba
Ga��zi� zalegn� na twoich strachach
Razem wzro�niemy pogodni do nieba
Tadeusz nie zamierza� zapuszcza� si� na zrujnowane pole. Zachodzi�o tutaj wielu
m�odych osi�k�w spod dyskoteki i m�g�by natkn�� si� na nich, w�druj�c w�r�d
krzak�w. Niekiedy podchodzili pod jego okno, t�ukli kijami w �ciany, ciskali w
szyby kamienie. Tadeusz, krzepki, barczysty m�czyzna, sta� w�wczas w cieniu,
zaciskaj�c palce na grubym trzonku siekiery.
G�os umilk�, wiatr rozp�dzi� si� i Tadeusz poczu� ch��d. Niespiesznie wr�ci� do
domu i wszed� do ��ka. Le��c, przy otwartym oknie, stara� si� wychwyci�
tajemniczego �piewaka, ale ten znikn�� na dobre. Tylko wiosenny wiatr targa�
firanki. Tadeusz spa�.
- Co, panie Tadziu, gdzie pan idzie? - odezwa� si� Andrzej Czesak, sun�c po
poboczu na kalekich nogach.
- Nigdzie - burkn�� Tadeusz i by�o w tym sporo prawdy. Czasem my�la�, �e m�g�by
nie opuszcza� domu. �wiat obchodzi� go tyle, co wypita butelka.
- Panie Tadziu - Czesak nie ust�powa�. Tadeusz zwolni� kroku.
- Panie Tadziu, robi� teraz u Stefana. Wie, pan tego Stefana, co by� si� o�eni�
z Mariolk� od G�cior�w. Opalareczk� drzwi, mam panie zrobi�. Luks musi by�, nie,
panie Tadziu?
Tadeusz pokiwa� g�ow�. Czesak budzi� w nim obrzydzenie i lito��. Zastanawia� si�
czasem, za czyje grzechy pokutuje ten cz�owiek, chory na nogach i umy�le. To, co
zostawi�a choroba, wyp�uka� alkohol. By� mo�e Czesak poj�� rozmiar swojej n�dzy
i dlatego pi� bez przerwy, czepiaj�c si� drobnych rob�t, kt�re wykonywa�
rozdygotanymi d�o�mi.
- Jasne, luksus musi by� - odpar� Tadeusz. Widzia� swoje niszczej�ce pole.
Postanowi� skr�ci�, wiedz�c, �e nogi Andrzeja nie podo�aj� kamienistej ziemi.
- Panie, ja zawsze m�wi�, jak kto� mi m�wi, �e roboty na wsi nie ma. Zawsze,
panie robota jest, tylko j� robi� trzeba umie�. Tak jest, panie Tadziu?
- Tak jest.
Tadeusz skr�ci� na pole. Nie zrobi� trzech krok�w, gdy dobieg� go g�os Andrzeja.
- Gdzie pan idzie, panie Tadziu?
Odpowiedzia�, �e do domu.
Miejscowe wyrostki znajdowa�y uciech� w rzucaniu kamieniami do Andrzeja.
Tadeusz widzia� to wielokrotnie - najlepsi umieli trafi� w wybran� uprzednio
cz�� cia�a. Z �ysej g�owy Czesaka wyrasta� zagajnik czerwonych guz�w, ka�dy
zako�czony strupem. Jego grube palce bezustannie b��dzi�y po czaszce, jakby
chcia�y j� zdj��, wcisn�� pod rami� i pow�drowa�, bez zb�dnego ci�aru na szyi.
- Trzymaj si� pan, panie Tadziu - zawo�a� Andrzej i poszed� swoj� drog�.
Tadeusz przeszed� kilkadziesi�t krok�w i zapomnia� o Andrzeju.
Wspomnieniami powr�ci� do czas�w, gdy pole rozkwita�o bujnie, a on i Marta
czerpali ze� rado�� i po�ywienie. Kiedy� uwa�a� si� za cz�owieka mi�uj�cego
ziemi�, teraz mia� jej dosy�. Popatrzy� na rozrastaj�ce si� chwasty i pomy�la�,
�e gdy umrze, zjedz� dom, nie pozostawiaj�c �ladu. Spojrza� w ciemne, brudne
okna i uzna�, �e nie ma �adnej r�nicy. M�g�by strzeli� sobie tutaj w g�ow� i
nikt nie zwr�ci�by uwagi. Od dawna wiedzia�, �e �wiat, w �adnym ze swoich
przejaw�w, nie potrzebuje Tadeusza Banasika.
Splun�� i dostrzeg� ma�e drzewko, toruj�ce sobie drog� ku s�o�cu. Pochyli� si�
nad nim, poniewa� nigdy nie widzia� czego� podobnego.
Mia�o gruby pie� w ciemnobr�zowym kolorze, przypominaj�cy troch� skr�con�,
zniszczon� falami lin� okr�tow�. Korzenie wbija�y si� w ziemi� z zastyg��
w�ciek�o�ci�, jakby chc�c wydr��y� j� i rozsadzi� od �rodka. Desperacka
�ywotno�� bi�a z pokr�conych ga��zi i ostrych, tr�jk�tnych li�ci, zielonych, z
czerwon� obw�dk�. Tadeusz zastanawia� si� przez chwil�, czy spotka� kiedy� co�
podobnego, ale nic nie przysz�o mu do g�owy.
Dotkn�� li�cia. By� twardy jak tektura. Zostawi� Tadeuszowi na palcach czerwony
py�ek.
Pie� wygi�� si� dopiero pod silnym naciskiem i, puszczony swobodnie, natychmiast
powr�ci� do pionu.
- A to dziwo - powiedzia� Tadeusz do siebie.
Przyjrza� si� jeszcze raz drzewku. Dorasta�o mu do kolan. Prawie zapomniane
uczucie, ciekawo��, kaza�o mu si� schyli� ponownie i poszuka� czego� znajomego w
chropowatej korze, kr�pym pniu i wykr�conych ga��ziach. Ka�de z osobna, zna�
dobrze, zestawione razem, stanowi�y zagadk�.
Odgarn�� such� ziemi�. Deszcz nie pada� od wielu dni. Obok drzewka le�a�a martwa
mysz, zasuszona jak papirus. Tadeusz kopn�� j� czubkiem buta, podrepta� do domu
i wr�ci� z garnuszkiem wody.
- Masz, masz - m�wi� - zobaczymy, co za cudo z ciebie wyro�nie.
Po chwili zastanowienia przyni�s� siekier� i zr�ba� krzaki, kt�re mog�yby
zas�oni� drzewku s�o�ce. Potem usiad� i d�ugo mu si� przygl�da�. Jak bardzo ta
ma�a ro�linka r�ni�a si� od kalekich drzew doko�a! Z przyjemno�ci� dotyka� jej
li�ci, g�adzi� pie�, ciesz�c si� jego twardo�ci�. Drzewo by�o silne. Pomy�la�,
�e nie do�yje jego rozkwitu. Zrobi�o mu si� smutno i poszed� do domu.
Podczas prostych czynno�ci, na kt�rych min�� mu dzie�, zastanawia� si�, czy nie
powinien wykona� ogrodzenia, zabezpieczaj�c drzewko przed zwierz�tami,
buszuj�cymi po polu. Uzna�, �e os�ona sprowokuje wandali do zniszczenia
ro�linki. Tadeusz nie chcia� straci� jedynej rzeczy, kt�r� polubi� przez
ostatnie cztery lata.
Obudzony w �rodku nocy, zn�w s�ysza� piosenk�.
Rano, zapomnia� o drzewie.
Poranki starego cz�owieka ci�gn� si�, jak asfalt na s�o�cu. Budzi� si�
nieodmiennie ko�o si�dmej, ale d�ugo le�a� w ��ku, czytaj�c gazety i gapi�c si�
w telewizor. Wstawa� przed dziesi�t�, w�drowa� do �azienki i bra� niespieszny
prysznic. Potem, �niadanie z konserw, spacer po gazety, telewizor, tak w
niesko�czono��. Pewnego dnia obudz� si� martwy i nawet tego nie spostrzeg�,
roze�mia� si� do siebie, otwieraj�c tu�czyka.
Raz na dwa tygodnie wsiada� w rozklekotanego malucha i przemierza� czterdzie�ci
kilometr�w do Krakowa, gdzie zaopatrywa� si� w jednym z hipermarket�w. Nie
cierpia� wiejskich sklep�w, ich niedbalstwa, flegmatycznych sprzedawczy� i cen,
kt�re magicznym sposobem w�drowa�y w g�r�, gdy tylko stawa� w progu. Ludzie nie
potrafili poj��, �e maj�tek nie daje szcz�cia i zazdro�cili mu z t�p�
zawzi�to�ci�. Kiedy� zastanawia� si�, czy nie zbrata� si� z nimi, odwiedzi� bar,
dyskotek�, wzi�� udzia� w blokadzie dr�g, wysypa� na tory niemieckie zbo�e. Ale
Tadeusz Banasik �y� w poczuciu w�asnej wy�szo�ci i got�w by� zap�aci�
samotno�ci� za jego zachowanie.
Wczesnym popo�udniem poszed� na pole. D�ugo b��dzi� mi�dzy krzakami, szepcz�c i
mrucz�c do siebie. Zacz�� rozmawia� ze sob� p� roku po �mierci Marty, kiedy
najgorszy b�l odszed�. My�li i uczucia wychodzi�y z niego samoistnie, rozbite na
partie dialogu. Tadeusz z trudem kontrolowa� ten proces i czu� za�enowanie, gdy
rozgadywa� si� po �rodku wype�nionej lud�mi wsi. Wypowiadane w przestrze� s�owa
przynosi�y mu ulg�, ale nigdy nie pami�ta� tego, co m�wi�.
Wola� rozmawia� z drzewem. Gdy je odnalaz�, nie m�g� wyj�� ze zdumienia nad
rozmiarami ro�liny. Dorasta�a mu do biodra, pie� st�a�, a ga��zie zaroi�y si�
od li�ci. Tadeusz bezskutecznie spr�bowa� nagi�� drzewo. �rednic� pnia oceni� na
jakie� dziesi�� centymetr�w. Gdy go dotkn��, poczu�, �e jest ciep�y.
- Kim ty jeste�, male�ki? - zapyta�.
Pie� grza� jego r�k�, zdawa� si� wibrowa�, niczym brzuszek pieszczonego
zwierz�cia. Tadeusz przejecha� d�oni� od korzeni po li�cie i dostrzeg�, �e
temperatura s�abnie wraz z wysoko�ci�. Schyli� si�, dotkn�� kory policzkiem.
Czu�, jak po twarzy rozpe�za si� przyjemne, gor�ce mrowienie. Nie czu�by si�
zdziwiony, gdyby us�ysza� bicie serca spod ziemi.
Wr�ci� do domu i przyni�s� od�ywki dla ro�lin. Jeszcze raz podla� drzewko,
wyrzuci� trzy martwe myszy, kt�re zdecydowa�y si� zdechn�� przy gor�cych
korzeniach i usiad�, z piwem w d�oni, przygl�daj�c si� niezwyk�ej ro�linie.
Zastanawia� si�, czy nie powinien skontaktowa� si� z kim� kompetentnym. Drzewo z
pewno�ci� stanowi�o rzadki okaz. Nie, my�la�, nie ma mowy. Ono jest moje, Tylko
moje.
Wczoraj by�o jedn� z wielu s�abych, skazanych na �mier� ro�lin, od kt�rych roi�o
si� pole. Teraz, pie� zm�nia�, a drzewo wygl�da�o pot�niej od otaczaj�cych je
krzak�w. Powy�ej wznosi�a si� czerwono-zielona korona li�ci, tak g�sta, �e
Tadeusz z trudem widzia� przez ni� niebo i ga��zie. Tadeusz sp�dzi� przy nim
kilka godzin, wiedz�c, �e je�li tempo wzrostu zostanie zachowane, powinien
zmiany zaobserwowa� go�ym okiem. Nic takiego si� nie sta�o. Drzewko wpi�o si�
korzeniami w ziemie i tkwi�o nieruchomo w bezwietrznym powietrzu. Na po�egnanie,
Tadeusz pog�aska� ciep�y pie� i nie bez �alu pow�drowa� w stron� domu.
Siedz�c w kuchni, nie przestawa� my�le� o drzewie i nie umia� sobie wyt�umaczy�,
dlaczego cieszy si� z jego obecno�ci. Wyr�s� w�r�d ro�lin i szybo przesta� si�
zachwyca� ich pi�knem. Pomy�la�, �e zbarania� do reszty. We wsi powiedzieliby,
�e stary Banasik straci� zmys�y, ale on cieszy� si�, �e w pobli�u co� dra�ni
jego aktywno��, do niedawna skupion� na osi telewizor-lod�wka.
Zmrok zapada� szybko. Powietrze sta�o w bezwietrznym gor�cu.
Tadeusz lubi� w takie wieczory siada� przed domem z ksi��k� lub radiem przy
uchu. Tym razem przyni�s� sobie butelk� bia�ego wina, nape�ni� szklank�,
poci�gn�� �yk i odnalaz� stron�, gdzie sko�czy� czytanie. Przez siedemdziesi�t
lat omija� biblioteki i dopiero �mier� Marty zap�dzi�a go do lektury. Na
kolanach trzyma� Marqueza. "Genera� w labiryncie", powie�� o spokojnym
umieraniu. Wola� ju� radio. Chcia� je w��czy�, gdy po polu poni�s� si� znajomy
glos. Tym razem by� mocniejszy, nie zag�uszony przez wiatr.
Nie mo�esz wiedzie�, czemu tu przyby�e�
A mo�e wszystko przyby�o do ciebie
Jak robak z gliny, w polu mnie zrodzi�e�
Ogie� �wi�ty p�onie w u�wi�conej glebie
Ton g�osu by� wysoki, zawodz�cy, p�aczliwy. Tadeusz chcia� wsta�, p�j�� na pole
i spotka� tajemniczego pie�niarza, ale zrozumia�, �e to drzewo �piewa dla niego
piosenk�. Przyj�� to spokojnie, jako kolejn� oczywisto�� swojego �ycia. Pi�
wino, s�ucha�, a po policzkach sp�ywa� szeroki strumie� �ez. Melodia wyci�ga�a
jad z jego duszy i czu�, jak koszmar minionych lat zostaje daleko za nim.
Dobrze jest zasn�� na kochanych piersiach
Gorzej, gdy ciemno�� tuli ci� jedynie
Gdy staruch strach pod ��kiem twym zamieszka�
Lepiej sta� si� drzewem, co nie przeminie
S�uchaj, Tadeuszu!
Schowa� twarz w d�oniach. Szklanka z brz�kiem rozprys�a si� na pod�odze. Chcia�
tej piosenki tym samym, bezwzgl�dnym pragnieniem, kt�rym zatrzymywa� �ycie,
uciekaj�ce z Marty na szpitalnym ��ku. P�aka� jak wtedy, a� wreszcie wybuchn��
�miechem, najpierw rwanym, histerycznym, potem szczerym, g��bokim, radosnym.
- �piewaj - szepta� - prosz�, �piewaj...
I drzewo us�ucha�o.
Wstaj�c, obieca� sobie, �e powstrzyma emocje i odwlecze wycieczk� na pole do
dziesi�tej rano. Przysz�o mu na my�l, �e wieczorny �piew d�wi�czy jedynie w
jego schorowanej z samotno�ci g�owie. Czy ja to s�ysza�em? Pyta�, kroj�c chleb
na �niadanie. Kto �piewa�? Cz�owiek, b�g, drzewo, a mo�e wiatr snu� melodi�, na
kt�rej zawiesi�em s�owa? Absolutny spok�j, z kt�rym kojarzy� drzewo nakaza� mu
czujno��. Miliony samotnych starc�w na �wiecie umieraj�, ws�uchani w g�osy
w�asnych my�li. Staczaj� si� bezwiednie w �wiat drobnych przyzwyczaje� i
przysysaj� si� nimi do �ycia. Snuj� plany, jakby to specjalnie dla nich B�g mia�
pu�ci� zegar w drug� stron�, zamiast ukr�ci� im g�owy, jak zrywa si� zasuszone
�liwki. Tadeusz rozumia�, �e �piewaj�ce drzewo, je�li nie wyl�g�o si� z jego
umys�u, drwi z tych bezimiennych �mierci. Stary piernik jeszcze raz okaza� si�
potrzebny.
Walczy� ze sob� i wyczekiwa� dziesi�tej. Gdy wybi�a, zabra� konewk�, grabie i
siekier�, t� ostatni� na wypadek, gdyby jaki� krzak wspi�� si� zbyt wysoko,
zas�aniaj�c drzewu s�o�ce. Noc� pada� deszcz, ale poranek wysuszy� krople.
Tadeusz cieszy� si�, pogoda sprzyja�a tej wiosny. Podekscytowany nie dostrzeg�
Czesaka, kt�ry macha� do� z pobocza.
-Panie Tadziu! Co pan, na pole pan idzie? Przecie� pan na pole nie chodzi, pan
sam mi opowiada�.
Nim Tadeusz zd��y� odpowiedzie�, Czesak roztrajkota� si� o nowej pracy,
sk�pstwie Stefana i braku fachowc�w, kt�ry spad� na wie�. Tadeusz nie udawa�
zainteresowania i znikn�� mi�dzy krzakami. Czesak skin�� kostropat� g�ow� i
zasmucony pow�drowa� w d� ulicy.
Tadeusz spodziewa� si�, �e drzewo uro�nie, ale gdy zobaczy� czerwono-zielone
li�cie ponad chwastami, nie m�g� wyj�� ze zdumienia. Przyspieszy� kroku,
niesiony rado�ci� i podekscytowaniem. Pie� mia� �rednice m�skiego ramienia,
sczernia� i nabrzmia� �ywic�. Ga��zie rozprostowa�y si� w w�dr�wce do �wiat�a.
Gdy Tadeusz dotkn�� li�ci, poczu� przyjemn� g�adko��. Nie by�o ju� py�u.
Chcia�, aby dla niego za�piewa�o. Poprosi�.
Drzewo nie drgn�o.
Zacz�� do niego m�wi�, chc�c odwdzi�czy� si� za wieczorne prze�ycie. Opisa� kim
jest, ile ma lat, opowiada� swoj� histori�. Wierzy�, �e drzewo go s�ucha.
Chcia�, aby da�o mu to odczu�, nagi�o si�, zafalowa�o ga��ziami. Wreszcie,
zab��dzi� we w�asnym monologu i zamilk�. Je�li kto� go s�ysza�, wie� b�dzie
mia�a o czym m�wi� do ko�ca tygodnia. Tadeusz wiedzia�, co i gdzie mog� sobie
wsadzi�. Czu� tylko �al, �e drzewo nie odpowiada. Pozostawa�a nadzieja, �e
wieczorem za�piewa dla niego.
Wyr�ba� kilka krzak�w, zastanawiaj�c si�, czy nie zrobi� dr�ki od drzewa do
domu. Je�li by�aby odpowiednio szeroka, m�g�by widzie� swoje drzewo siedz�c z
winem na ganku. Dr�ka kosztowa�aby go kilka dni intensywnego machania siekier�,
poza tym uzna�, �e przy tym tempie wzrostu ju� nied�ugo jego skarb zag�ruje nad
okolic�.
Dotkn�� pnia, wci�� by� ciep�y.
- Mo�e drwisz ze mnie - m�wi� - w�drujesz ku �yciu tak szybko, jak ja zje�d�am
do �mierci? Ale chyba nie. Jestem niesprawiedliwy, prawda? Chcesz mi os�odzi� te
ostatnie lata? Zreszt�, nie wiem, czy chcesz. Robisz to na pewno.
Otrzyma� milczenie za odpowied�.
Zastanawia� si�, jak zabezpieczy� drzewo przez zwierz�tami, gdy dostrzeg� mysz
poln�, sun�c� w labiryncie czarnych korzeni. Praca na roli zaszczepi�a w nim
niech�� do gryzoni. Niewiele my�l�c, uderzy� j� ostrzem siekiery. Zwierz�tko
z�ama�o si� w p� i wbi�o ostrym tr�jk�tem w pulchn� ziemi�.
Tadeusz pomy�la�, �e krew sp�ywa zbyt szybko, jakby ssa�y j� korzenie.
Przeni�s� wzrok na drzewo i zda�o mu si�, �e pie� pulsuje jak plazma i od
korzeni do li�ci t�oki pchaj� �yciodajn� substancj�. Drzewem wstrz�sn�� dreszcz.
Zabi� jeszcze trzy myszy. Drzewo dr�a�o i ros�o niczym ciasto.
Nieprawda, szepta� w my�lach, pewne rzeczy nie maja prawa si� zdarzy�, to
wszystko idzie za daleko. To ro�lina. Podlega prawom swojego �wiata. Nie mo�e
ich obej��. Ile musia�aby spali� przy takim wzro�cie? Ze�ar�oby korzenie, by m�c
pie� powi�kszy�. Nie dajmy si� zwariowa�...
Chrup! - kolejna polna mysz pad�a pod ciosem siekiery. Tadeusz wzi�� martwe
zwierz�tko za ogon i cisn�� je pod pie�. Korzenie mocniej wpi�y si� w traw�.
Obserwowa� ruch, tak ma�y, �e niemal niezauwa�alny, jakby drzewo spina�o
�ci�gna, w niecierpliwo�ci na oczekiwany pokarm.
Do wieczora zabi� tuzin myszy. Siekiera lepi�a si� od futra.
Drzewo w tym czasie wzros�o ponad jego g�ow�. Rozwa�a� przyniesienie miarki,
ale prawie natychmiast pomys� wyda� mu si� idiotycznym. D�ugo siedzia�, oparty
plecami o drzewo, czuj�c, jak ciep�o przenika jego cia�o. Usi�owa� przywo�a� w
my�lach osob�, kt�rej m�g�by zaufa�. Opowiedzia�by jej t� histori�, zaznaczy�,
�e obawia si� o w�asne zdrowie, a potem pokaza� drzewo.
Nie znalaz� nikogo, komu m�g�by zaufa�. Tajemnica nale�a�a do niego i postanowi�
zagarn�� j� dla siebie i wytarga� rado�nie za uszy. Po raz ostatni poczuje smak
rado�ci, zejdzie we� jak na dno morza, nim �mier� zastuka do drzwi. Zabija�
myszy, parzy�, jak pie� p�cznieje, jak li�cie wspinaj� si� ku s�o�cu i poj��, co
powinien uczyni�.
Zawalony kurnik s�u�y� za dom dla czterech kur i s�dziwego koguta. Tadeusz
przyszed� najpierw po niego. Ptak pozwoli� si� chwyci� i trwa� bez ruchu, dop�ki
Tadeusz nie przycisn�� do korzenia jego �ysiej�cej g�owy. W�wczas zacz�� bi�
skrzyd�ami w rozpaczliwej walce o �ycie. Tadeusz zabija� dr�b setki razy, ale po
raz pierwszy przy u�yciu no�a. Zmarnia�y �eb ptaka poturlika� si� w stron�
krzak�w. Tadeusz przytrzyma� wierzgaj�ce cia�o, czekaj�c, a� si� uspokoi.
Patrzy�, jak ziemia chciwie wsysa krew. Martwy ptak, gdy go odrzuci�, by� bardzo
lekki.
- Masz - powiedzia� do drzewa - pij. Pij, ile ci trzeba.
Patrzy� przez chwil�, jak pie� pot�nieje w oczach, a potem poszed� i zabi�
kolejno cztery kury. Mia� wra�enie, �e �ni cudowny sen. Co� prowadzi�o jego
d�o�, jakby niewidzialna si�a, delikatna, ale stanowcza uj�a go za nadgarstek i
kierowa�a ostrzem. Poddawa� si� jej z radosn� gotowo�ci�, a gdy sko�czy�, nie
m�g� wyj�� z zachwytu nad pi�knym drzewem, kt�re rozpostar�o ga��zie ponad jego
polem.
- Nie martw si� - musia� podnosi� g�ow�, aby dostrzec miejsce, gdzie pie�
rozbiega� si� w g�szczu ga��zi - b�dziesz wi�ksze. Du�o wi�ksze.
Zachwycony, nie przej�� si� krwi�, kt�ra splami�a mu buty i koszul�. Wygl�da�,
jakby wr�ci� z wycieczki po rze�ni. Grunt powinien sczernie�, tymczasem krew
sp�yn�a w ziemi�, ku ciemnym korzeniom ukochanego drzewa. Po raz pierwszy w
d�ugim �yciu, Tadeuszowi towarzyszy�o przeczucie partycypacji w czym�
niezwyk�ym. Czu� si� zaszczycony. Ponownie pomy�la� o milionach starc�w, kt�rych
jedyny cel stanowi�o odci�gni�cie �mierci cho�by o jeden dzie� i poczu� si�
wybra�cem.
- Dzi�kuj� ci - powiedzia� - bardzo, bardzo ci dzi�kuj�.
Z �alem odchodzi� z pola, ale uzna�, �e drzewo pragnie pozosta� samo. Jeste�my
sobie nawzajem potrzebni, my�la�, spogl�daj�c przez rami� na czerwonaw� koron�,
ponad krzaczastym polem, ka�dy z nas daje z siebie wszystko, by uszcz�liwi�
drugiego. A potem wyobrazi� sobie, �e to Marta powr�ci�a i zrobi�o mu si�
jeszcze przyjemniej.
Apetyt ro�nie w miar� jedzenia
A mi�o�� nigdy nie zwa�a na imi�
D�o� twoja zacna wino w �ycie zmienia
P�ki razem �yjemy, i mi�o�� nie zginie
Taka piosenk� us�ysza� tej nocy. Drzewo �piewa�o d�u�ej i dono�niej ni�
ostatnio. Tadeusz przestraszy� si�, �e kto� m�g�by je us�ysze�, ale obawy szybko
uton�y w muzyce. G�os zwodzi� go i czarowa�, a� Tadeusz usn�� na fotelu,
zm�czony dniem i szcz�liwy jak dziecko.
- Panie Tadziu, a co to takiego panu na polu uros�o? Samosiej taki? Strasznie
si� szybko skurwiel pcha do g�ry.
Tadeusz wybiera� si� na d�ugi spacer i przekl�� bezg�o�nie na widok nalanej
twarzy Czesaka. Kaleka przeszed� przez furtk� i opar� si� o nieczynn� studni�.
Mam nadziej�, �e ten idiota nikomu nie nagada, przemkn�o mu przez g�ow� je�li
tak zrobi, to sam pan B�g go nie pozna na s�dzie ostatecznym.
- Ty chyba Andrzej �lepy jeste� - burkn�l Tadeusz - ro�nie to sobie od nie wiem
kiedy. Robi� troch� przy tym. To �adne drzewo.
Zakaszla�. Sen na ganku mu nie s�u�y�.
- A pan wie, �e czego� takiego tom w �yciu nie widzia� - m�wi� Czesak - jak
my�li pan, sk�d taka cholera si� wzi�a u nas we wsi?
- Panie Andrzeju, r�ne teraz cholery rosn�. Cz�owiek ogarn�� tego nie mo�e.
- A pom�c to bym nie m�g�? Znam si� troch� na ro�linach. Pracowa�em, pami�tam
kiedy� u takiego jednego, tego, co mieszka po drugiej stronie potoku. I panie
Tadziu...
- Innym razem, Andrzejku - powiedzia� zdecydowanie Tadeusz i skierowa� si� na
pole - sam sobie z nim poradz�. Wie pan, nie mam zbyt wiele do roboty.
- Ja, ja - rzek� Andrzej. Smutnym wzrokiem �ledzi� zgarbion� sylwetk� Tadeusza,
znikaj�c� pomi�dzy krzakami. Zawo�a� za nim:
- Na pole pan idzie?
Tadeusz zakl��. Zdawa� sobie spraw�, �e drzewa nie zdo�a ukry� przed lud�mi.
By�oby lepiej, gdyby zdo�a� zachowa� tajemnic� do czasu, gdy jego przyjaciel
podr�s�by do rozmiar�w uniemo�liwiaj�cych �ci�cie go bez pomocy pi�y
mechanicznej. Czesak jak najgorzej nadawa� si� na powiernika tajemnic, ale
istnia�a nadzieja, �e, gdy zacznie papla� o cudownym drzewie, nikt mu nie
uwierzy.
Tadeusz skr�ci� i wyszed� na drog�. Widzia�, jak Czesak drepta w stron� sklepu,
kilkaset metr�w dalej. Poczeka�, a� zniknie wewn�trz, przebieg� przez asfalt i
popatrzy� na pole. Dostrzeg� jedynie fragment czerwonej korony z li�ci. Samo
drzewo pozostawa�o zakryte przed oczyma ciekawskich. Ruszy� w jego kierunku, a
gdy dotar� na miejsce, nie martwi� si� ju� niczym.
Drzewo milcza�o, ale wiedzia�, �e cieszy si� z jego przybycia.
- Witaj - powiedzia�.
Ga��zie zaszumia�y, targane wiatrem.
- Pi�kne jeste�. Czasem my�l�, �e powinienem nada� ci imi�. Drzewa nie maj�
imion, ale ty jeste� wyj�tkowe. Ale chyba imi� niewiele tu zmieni. Jeste�
wyj�tkowe dla mnie i dla mnie b�dziesz po prostu drzewem.
Kora grza�a jego r�ce, jakby trzyma� je nad ogniskiem.
- Tam na dole mieszka banda drani - usiad� na ziemi, pod parasolem li�ci -
pr�dzej czy p�niej dowiedz� si� o tobie. B�d� chcieli ci� zniszczy�. Ludzie
nienawidz�, gdy kto� jest szcz�liwy. Nie przejmuj si�, jestem stary ale mam
dosy� si�y, by walczy� z ca�ym �wiatem. I b�d� walczy�, mo�esz mi wierzy�.
Bawi� si� gleb�. By�a bardziej sypka i mi�ksza, ni� gdzie indziej.
- A na wypadek, by zabrak�o ci si�, wzmocni� ci�. B�dziesz pot�ne,
pot�niejsze, ni� jakiekolwiek drzewo przed tob�. Przetrwasz mnie, przetrwasz t�
wiosk�. Wiem, wiem, co robi�.
Po po�udniu poszed� do piwnicy, gdzie znalaz� kilkana�cie side�. Obejrza� je
starannie - dziewi�� nadawa�o si� do u�ytku. Ostatnio k�usowa� w latach
osiemdziesi�tych, gdy ka�dy kilogram mi�sa by� na wag� z�ota. W owych czasach
�y� dobrze z le�niczym, kt�ry przymyka� oczy na znikanie drobnej zwierzyny.
W�wczas k�usowali wszyscy. Teraz zmieni� si� le�niczy i Tadeusz musia� uwa�a�.
Przed wieczorem, porozstawia� sid�a.
Jakie to proste, drut, p�tla, zwierzyna. Wystarczy czeka�. Tysi�ce m�odych
zaj�czyc przemierza�o las, zdobywaj�c pokarm dla m�odych. Nale�y wsta� przed
�witem i p�j�� po swoje. Tadeusz, wyrastaj�c w�r�d przyrody, zachowa�
oboj�tno�� wobec jej urok�w. Zabi� w �yciu kilkadziesi�t �wi�, cztery krowy i
kilkaset sztuk drobiu. R�wnie dobrze m�g�by szatkowa� kapust�. Co, my�la�, gdy
dzie� wcze�niej zabija� starego koguta, gdyby� m�g�, zadzioba�by� mnie na
�mier�, ale ja zadziobi� ciebie. Gram na twoich zasadach. Ty zabi�by� mnie by
prze�y�, jak w imi� czego� wy�szego. Ot, r�nica. Kogut, nie przesta� dzioba�.
Nawet odci�ty �eb, podobny pstrokatej golfowej pi�ce szuka� ziaren u korzeni
drzewa.
Tadeusz wr�ci� do domu po zmroku. Mia� nadziej�, �e w sid�a nie z�apie si�
zwierz� na tyle du�e i ha�a�liwe, �e zdo�a�oby da� zna� o swoim uwi�zieniu.
Czasem w sid�a wpadali ludzie. Kilkana�cie lat temu, Czesak z�apa� w p�tl�
czteroletni� dziewczynk�. Rodzice zrobili tumult w gminie, ale Czesak schowa�
si� za swoim upo�ledzeniem jak w mysiej dziurze i nikt nie zdo�a� go ruszy�.
Nagrod� w przyja�ni jest rado�� dawania
Wi� cz�owieka i ziemi toczy m�yn historii
Wsp�lne zmierzchy by�y, wsp�lne nam �witania
Wsp�lny gong o Bogu wsp�lnym nam przypomni
Tadeusz wiedzia�, �e nadchodzi najdziwniejszy okres w jego �yciu.
Tadeusz nurza� si� w uporczywej pracy. �wit zastawa� go przy sid�ach. Og�usza�
zwierz�ta trzonkiem no�a i wrzuca� nieprzytomne do przepastnej torby na
ramieniu. Obej�cie wszystkich side� zajmowa�o nieca�� godzin�. Wygrzeba� na
strychu stare zielone spodnie i kurtk� w�dkarsk�. Przebiega� mi�dzy drzewami jak
le�ny duch.
Kilkakrotnie natkn�� si� na ludzi. W�wczas, bezszelestnie osuwa� si� na ziemi� i
czatowa� w�r�d runa. Najbardziej obawia� si� ps�w. Le�niczy posiada� dwa dogi, z
kt�rymi spacerowa� w trudnych do przewidzenia porach. Tadeusz, le��c w trawie,
obawia� si� podnosi� g�ow�, ale raz zerkn�� - w�wczas zobaczy� masywny kszta�t,
niespe�na dziesi�� metr�w od siebie. W przepastne nozdrza wpada� z�o�ony zapach
drzew, zwierz�t, zielska, przyczajonego cz�owieka i czterech og�uszonych
kr�lik�w. Le�niczy okaza� si� g�upszy od swoich ps�w i odszed�.
Tadeusz wiedzia�, �e ma wi�cej szcz�cia, ni� rozumu.
Opowiedzia� t� historie drzewu, a ono uspokoi�o go szumem.
Raz zasta� swoje sid�a zniszczone i przerazi� si�, �e le�niczy wpad� na jego
trop. Ten jednak interesowa� si� bardziej butelk� ni� lasem, a zniszczona p�tla
zapewne stanowi�a sprawk� buszuj�cych po lesie harcerzy. Tadeusz czu�, �e drzewo
czuwa nad nim podczas rannych eskapad i czu� niewys�owion� wdzi�czno��.
- Nie my�l o mnie - m�wi� p�czniej�cemu pniu - jestem starym cz�owiekiem u kresu
drogi. Daj mi tyle rado�ci, ile mo�esz bez szkody dla samego siebie. I ro�nij,
ponad lud�mi. Niech b�d� li�ciem na twoim konarze. Od�amkiem kory. �piewaj,
�piewaj dla mnie.
Postarza� si� i wychud�. Spod koszuli prze�witywa�y �ebra i ko�cisty ci�g kr�g�w
po �rodku plec�w. Srebrny wieniec otacza� czaszk�, ogorza�� od ci�g�ego
przebywania w s�o�cu. Od oczu, poprzez usta, a� do podbr�dka, w�drowa�y g��bokie
wy��obienia. Usta cofn�y si�, zla�y ze sk�r�, przemienione w cienki pas wok�
��kn�cych z�b�w. Jedynie oczy pozosta�y ogromne. Szkliste i ciemne, wybija�y
si� z paj�czyny zmarszczek niczym t�uste, g�odne �ycia muchy.
We wsi m�wiono, �e starego Banasika odmieni�a z�a si�a. Rzadko opuszcza�
gospodarstwo i nigdy dalej, ni� do sklepu. Nie wdawa� si� w rozmowy, a jedyna
osob�, kt�ra zabiega�a o kontakt z nim by� Czesak, �asz�cy si� do wszystkich bez
r�nicy. Gdy Tadeusz szed� drog�, z dala poznawano jego sylwetk�, jakby
zasuszon� wiatrem, drobn� i krzepk� zarazem. Pieni�dze wydawa� ogromnymi,
�ylastymi d�o�mi. Paznokcie przypomina�y �uski. M�odzie�cza rado�� Tadeusza nie
umkn�a uwadze zgromadzonych. Stali bywalcy sklepu wielokrotnie podejmowali
pr�by nawi�zywania rozmowy, ale Tadeusz zbywa� ich p�s�owem. Nie potrzebowali
siebie nawzajem.
- Ludzie s� dziwni - opowiada� drzewu, siedz�c w kucki, z jab�kiem w d�oni -
otaczaj� si� murem, a ty, chc�c pozna� ich bli�ej, chodzisz dooko�a tego muru.
Jest okr�g�y, wi�c nie pozostaje ci nic innego, jak przeskoczy�. Podci�gasz si�
na r�kach, przek�adasz nog�, zsuwasz si�. Co widzisz? Kolejny mur. I tak dalej.
Wspinasz, schodzisz, mur, od nowa. W ko�cu zapominasz, �e ka�dy kr�g ma sw�j
koniec, kt�rego nie widzisz i nie zobaczysz. G�upiejesz do reszty. Wiesz
dlaczego?
Ugryz� jab�ko i pomy�la�, czy kiedy� jego drzewo wyda owoce.
- Bo ludzi nie ma - wyjasni� - jest tylko mur.
Z ko�cem kwietnia drzewo rozros�o si� na tyle, �e ga��ziami si�ga�o drogi.
Ludzie ze wsi musieli je dostrzec, ale �aden nie odwa�y� zapu�ci� si� na pole.
Ekscentrycznego starca owin�a mg�a tajemnicy. W dole drogi, gdzie siadywano i
pito wino, widok na drzewo by� doskona�y. Sp�ywa�o na krzaki jak morska fala na
kamienie. Ostatnie, rzadkie ga��zie wisia�y nad drog�, ale nikt ich nie dotyka�.
Gdy spojrza�o si� w g��b pola, wida� by�o pie�, tak gruby, �e trzech m�czyzn
nie mog�o go obj��.
Andrzej Czesak m�wi�, �e to sprawka czar�w. Marian Szambu�a spod 244 planowa�
nocn� wypraw�. Siedz�c przy winie przed sklepem namawia� trzech osi�k�w, by
poszli z nim na pole pod os�on� zmroku i zobaczyli, co jest na polu.
- Powiem, ci co tam zobaczymy - rzek� najm�odszy z nich - wielkie drzewo.
Inni m�wili, �e trzeba p�j�� z delegacj� i przypomnie� Tadeuszowi, �e nie �yje
na pustyni. Pole polem, ale oni nie �ycz� sobie �adnych dziw�w, bo wiadomo, jak
to si� ko�czy. Sprawa dotar�o do so�tysa, kt�ry wzruszy� ramionami i powiedzia�,
�e starca trzeba zostawi� w spokoju.
- Kto nie pos�ucha, b�dzie ze mn� mia� do czynienia - doda�.
Wkr�tce, przywykni�to do drzewa, kt�re ros�o jak na dro�d�ach. Ka�dy, kto
podchodzi� do pola, czu� bij�ce z niego ciep�o, ale i nad tym wie� przesz�a do
porz�dku dziennego. "Lepsze drzewo na polu, ni� w�ciek�y, stary wariat",
m�wiono. Kto� dodawa�, �e nie mo�na starcowi psu� jego rado�ci.
Tymczasem, serce Tadeusza, z ka�dym dniem bi�o coraz mocniej. Obserwowa�
rozrastaj�ce si� ga��zie, obejmowa� pie�, s�ucha� pie�ni i grzeba� zwierz�ta,
kt�rych cmentarz roztacza� si� wok� domu. G�os, szumi�cy co wiecz�r brzmia�
mocniej i dono�niej z ka�dym martwym kr�likiem, a Tadeusz oczekiwa� tylko
jednego. Kwiat�w.
Te jednak nie chcia�y si� pojawi�.
Drzewo wiedzia�o o jego oczekiwaniach. Wszystko we w�a�ciwym czasie, pomy�la�.
Niewiele spa�, ale sen przestawa� mu by� potrzebny. Wstawa� przed czwart�,
zasypia� o p�nocy, gdy �piew nad polem milkn��. Jad� zapasy, kupowa� jedynie
chleb. Musz� p�j�� do lekarza, my�la� kupi� co� w aptece, a przede wszystkim
je�� dobrze. Chcia� �y� jak nigdy, wreszcie mia� dla kogo.
W maju zacz�� kupowa� psy ze schronisk. Kr�liki nie wystarcza�y.
K�ad�c si� do snu, lubi� my�le�, �e korzenie drzewa wgryz�y si� w ziemi�,
pope�z�y pod gruntem i zal�gaj� pod jego domem �ywotn� si��. Zdawa�o mu si�, �e
czuje niewyra�ne ciep�o spod pod�ogi. Wyobra�a� sobie grube, ciemne p�dy, jak
pe�zn� w�r�d kamieni, ��obi� rowy, by wreszcie, przebi� si� na powierzchni�.
Przenikn� �ciany i wype�zn� z nich jak czarne larwy. Wreszcie, drzewo przejmie
zmursza�� struktur�, a on zamieszka w�r�d pn�czy, szcz�liwy i bezpieczny.
Maj mia� si� ku ko�cowi, s�o�ce przy�wieca�o coraz mocniej, zwiastuj�c lato.
Tadeusz obudzi� si� i my�la�, �e wci�� jest we �nie. Niewiele spa�. Gdy zerkn��
do lustra, dostrzeg�, �e postarza� si� bardziej, ni� s�dzi�. Wiedzia�, �e nie ma
czym si� martwi�: drzewo zadba, by �y� dostatecznie d�ugo.
�wit przychodzi� z dnia na dzie� wcze�niej, zmrok zapada� p�niej, co skraca�o
sen Tadeusza. Nie by�o jeszcze czwartej, gdy opu�ci� dom i poszed� do lasu,
pozbiera� kr�liki. Zasta� trzy sid�a pe�ne, trzy puste, jedno zniszczone.
Zapewne, jakie� du�e zwierz� wpad�o w obr�cz i pogi�o j�, chc�c si� wydosta�.
Pomy�la�, �e powinien zrobi� nowe sid�a. Albo kupi� sobie strzelb�. Ludzie z
azylu patrzyli na niego podejrzanie i wiedzia�, �e nie powinien si� tam
pokazywa�.
Og�uszy� kr�liki i schowa� do torby.
Wstawa�o s�o�ce, rozbijaj�c �cian� lasu bladym �wiat�em. Niebo rozmaza�o si� na
r�owo. Gdy Tadeusz dotar� na pole dostrzeg�, �e s�oneczna kula p�onie nad jego
drzewem. Na jej tle widzia� ogromny kszta�t, wi�kszy ni� kiedykolwiek, podobny
monstrualnej stopie, nad kt�r� znieruchomia�a tryskaj�ca krew. U�wiadomi� sobie,
�e jego drzewo jest wi�ksze, ni� jakiekolwiek inne, z kt�rym si� spotka�.
Krzaki trzeszcza�y pod jego stopami. Wi�kszo�� z nich zmarnia�a i usch�a. Drzewo
czerpa�o z nich, jak ze zwierz�t.
Tadeusz czu� zm�czenie. Dzie� po dniu, coraz trudniej by�o mu nie�� torb�.
Sk�rzany pasek w�yna� mu si� w rami� przez cienk� koszul�. Pomy�la�, �e dzisiaj
odpocznie. Zrobi, co swoje i za�nie na ca�y dzie�, by obudzi� si� dopiero na
wieczorn� piosenk�.
Zabija� kr�liki po kolei sprawdzonym sposobem. Kuca� nad korzeniami, trzymaj�c
nieprzytomne zwierz�tko za nogi. Czasem, kr�lik zdo�a� odzyska� przytomno��, wi�
si� i pr�bowa� ugry��. R�k� Tadeusza pokrywa�a g�sta sie� p�ytkich skalecze�.
Bez wzgl�du na s�abe protesty, koniec pozostawa� identyczny. Szybki ruch i krew
sp�ywaj�ca na korzenie. Przyciska� zwierz�tko ran� do kory. Potem ciska� je w
krzaki.
Ostatni z trzech kr�lik�w kona� mu w d�oniach, gdy dostrzeg� ruch z drugiej
strony drzewa. Najpierw my�la�, �e to umys� p�ata mu figle. Potem, na moment
uwierzy�, �e drzewo faluje, jak brzuch matki przed porodem. Dopiero us�yszawszy
znajomy be�kot, zrozumia�, �e znalaz� si� w opa�ach.
Spod drzewa podni�s� si� pijany Czesak. Zapewne schla� si� w trupa i nie mog�c
dotrze� do domu, skr�ci� na pole i zasn�� pod drzewem. Pijaczyna podni�s� si�,
zatoczy� i popatrzy� na Tadeusza. Dostrzeg� martwe zwierz� i n� w jego
d�oniach. Szuka� s��w przywitania, ale Tadeusz by� szybszy.
Porzuci� kr�lika i szybko podszed� do Andrzeja.
Ten wpatrywa� si� w niego bezrozumnie.
R�ka Tadeusza zatoczy�a �uk. Tu� przed tym, jak ostrze zetkn�o si� z szyj�
Andrzeja, ten pr�bowa� krzykn��. W oczach mign�o b�aganie o lito��. Czesak
chwyci� rozci�te gard�o i zacharcza� okropnie. Tadeusz uderzy� go pi�ci�.
Spletli si� razem, kaleka i starzec. R�ka z no�em wznosi�a si� i opada�a, a�
wreszcie, chore nogi przesta�y bi� o ziemi�.
Tadeusz oprzytomnia� dopiero w domu.
Poj��, co zrobi� i jakie s� tego konsekwencje. Obawia� si� o drzewo - kto si�
nim zajmie, gdy Tadeusz trafi do wi�zienia? O siebie si� nie przej�� - zapewne
umrze szybko, jeszcze przed rozpraw�.
Wr�ci� na pole i patrzy� na martwego Andrzeja, zastanawiaj�c si�, jak ktokolwiek
m�g� uzna� t� kreatur� za cz�owieka. Popatrzy� na pie� i wiedzia�, �e zrobi�
dobrze. Ga��zie zdawa�y si� si�ga� pod samo niebo, a pie� zgrub� i zm�nia�.
Teraz posiada� �rednic� domku dzia�kowego. Mo�na by w nim wydr��y� otw�r i
mieszka�, powiedzia� do siebie Tadeusz.
Przeci�gn�� cia�o Czesaka do domu i wrzuci� do piwnicy. S�ucha�, jak stacza si�
w ciemno��, uderzaj�c o kolejne stopnie niczym worek kartofli. Potem, p�ywy
zwali� si� do ��ka. Sen, o kt�rym prawie zapomnia�, przyszed� do� jak dobry
znajomy.
Obudzi� si� przed siedemnast�, ze sprawnym umys�em i bez wyrzut�w sumienia.
Wiedzia�, �e Czesak mieszka� samotnie i nikt przez kilka dni nie zwr�ci uwagi na
jego nieobecno��, a, gdy zostanie ona dostrze�ona, ma�o kto si� ni� przejmie.
Gdy policja zainteresuje si� spraw�, nie znajdzie motywu ani osoby. Zapewne
uznaj�, �e Czesak, kaleka i kretyn, spad� sk�d�, albo poszed� szuka� lepszych
ludzi.
O si�dmej czterdzie�ci, Czesak znalaz� nowy dom pod pod�og�. Miejsce poch�wku
Tadeusz przywali� kufrem, na wszelki wypadek.
Niepok�j opu�ci� go i kiedy siada� przed domem, czu� b�ogi spok�j. Przygotowa�
butelk� wina, nala� szklank� i czeka�.
Drzewo roz�piewa�o si� wraz z ostatnim promieniem s�o�ca.
Dzie� niezwyk�y wieczorem si� poznaje
Gdy po raz wt�ry do ciebie dochodzi
Przepe�nia szcz�ciem, siebie nie poznajesz
Czas na zabaw�, wci�� jeste�my m�odzi
Tadeusz podni�s� si� z krzes�a. Wino rozchybota�o si� w szklance. G�os ni�s�
si� ponad polem, melodyjny jak dzwon, ko�ysany wiatrem.
Wpierw za mi�o�ci� pod��asz ukradkiem
Ko�o si� toczy i spogl�dasz �mielej
Czekasz, a� dzie� przyjdzie, patrzysz - ju� nadszed�
Chod� przyjacielu, raduj si� weselem.
Tadeusz cisn�� kubek na ziemi�. Brz�k szk�a zostawi� za sob� i pop�dzi�. Wiatr
nadziei dmucha� mu w plecy, u�y�niona krwi� ziemia nios�a jego nogi. Kiedy
przeskakiwa� krzaki, czu�, �e frunie, gnany wszechogarniaj�ca rado�ci�. �zy
szcz�cia miesza�y si� z potem. Zapomina� o swoich latach, o martwym Czesaku i
my�la� o drzewie, kt�re go czeka i przyzywa.
Dobieg�.
Przystan��.
Zatrzyma� si� na moment, nie mog�c uwierzy� we w�asne szcz�cie. Drzewo
rozpo�ciera�o si� przed nim, przes�aniaj�c niebo. M�ody ksi�yc posrebrzy�
brunatn� kor�, li�cie skrzy�y jak metal, rozpo�cieraj�c si� nad Tadeuszem niczym
gwiezdny p�aszcz. Ruszy� �mia�o, z sercem szamocz�cym si� w wychud�ej piersi i
rozdygotanymi d�o�mi. Spojrza� na korzenie, wolne, ale pracuj�ce t�tnice i
przeni�s� wzrok na sam pie�, faluj�cy niczym plazma.
Dotkn�� go, by� jak ciasto. Przylgn�� do�, ciesz�c si� ciep�em. Drzewo obj�o
jego cia�o i zatopi�o w krze. Serce zwolni�o, by� szcz�liwy. Chcia�, by noc nie
ko�czy�a si� nigdy, by m�g� wnika� powoli, coraz g��biej mi�dzy s�oje ,
pozostawiaj�c niewdzi�czny �wiat, ze �mierci� i przemijaniem. Spr�bowa� podnie��
g�ow�, ale nie potrafi�.
B�l przeszy� go raptownie. By� jak dwie p�on�ce ig�y wbite w skronie.
Krzykn��, ale drzewo nie zwolni�o u�cisku.
W miar�, jak ogniska b�lu w�drowa�y ku oczom, poj��, �e ca�y czas si� myli�.
Drzewo nie by�o jego przyjacielem, ale mami�o go dla niejasnych cel�w. Wyros�o
na krwi i samotno�ci, przypinaj�c si� do nich jak huba do pnia. Zimna i brudna
kora wchodzi�a mu do ust, kaleczy�a twarz i d�onie. Wyrywa� si� rozpaczliwie,
ale opad�a go starcza s�abo��, o kt�rej zdo�a� zapomnie�. Pragn�� �y� w swoim
ma�ym �wiecie, rozpi�tym pomi�dzy domem i ogrodem. Bezg�o�nie b�aga� o �ycie,
takie jakie zna�. Obiecywa�, �e wszystko b�dzie inaczej. Wyremontuje dom. Zadba
o pole. Wyjdzie do ludzi.
P�on�ce ig�y dotar�y do oczu i zatopi�y si� w nich jak �wiat�o soczewki w m�tnej
wodzie. B�l trafi� teraz w sam �rodek czaszki, kraja� m�zg Tadeusza na p�aty,
uderza� w ko�ci, zalewa� j�zyk ��ci�. Tadeusz czu�, �e wst�puje we� nowa, dzika
si�a. Skupi� s�abn�c� wol�, w ostatniej, pr�bie zatrzymania intruza. Zd��y�
jeszcze pomy�le� o swoich siedemdziesi�ciu latach i Marcie, kt�r� pomyli� z tym
potworem i znikn��. Drzewo wesz�o w jego cia�o jak noga w znajomy, wygodny
pantofel.
Nazajutrz, ludzie we wsi m�wili, �e drzewo na polu Tadeusza zakwit�o tysi�cem
jasno��tych kwiat�w. Wygl�da�o niczym kolorowa chmura. Wszyscy zazdro�cili
Tadeuszowi, �e wyhodowa� u siebie co� tak pi�knego. Kiedy, trzy tygodnie
p�niej, droga pokry�a si� ��tym dywanem p�atk�w, nie zabrak�o ch�tnych, by je
zbiera�. Przejezdni zatrzymywali si�, podziwiaj�c. Niekt�rzy pytali Tadeusza,
sk�d wyczarowa� taki cud natury.
Uznano, �e kwitn�ce drzewo odmieni�o jej w�a�ciciela. Zacz�� pojawia� si� w
wiosce, zagl�da� do knajp i sk�ada� wizyty. Wyprostowa� si�, wyra�nie
odm�odnia�, a w oczach p�on�a �ywotno��, jakby wczoraj narodzi� si� na nowo.
Szybko wybaczono mu niedawn� zgry�liwo�� i sta� si� na nowo lubianym i
szanowanym cz�owiekiem. Pozwala� odwiedza� swoje pole i podziwia� ogromne
drzewo. Zachwytom nie by�o ko�ca.
Pod koniec lata skleci� z desek budk� na skraju drogi. Odwiedzali j� zar�wno
wie�niacy, jak i przyjezdni, by, za niewielk� op�at� naby� to, czego nie
zdo�aliby kupi� nigdzie indziej - sadzonki drzewa z pola Tadeusza.
Wrzesie� 2000