5230
Szczegóły |
Tytuł |
5230 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5230 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5230 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5230 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Angus McAllister
KUBA ROZPRUWACZ Z KOMPUTERA
W wieku dziesi�ciu lat zabi�em ojca.
To znaczy, niezupe�nie, bo tak naprawd� on wcale nie by�
moim ojcem. Nie mam rodzic�w. Odk�d pami�tam, zawsze
mieszka�em w sieroci�cu, a potem u r�nych przybranych
rodzin. �adna nie wytrzyma�a ze mn� zbyt d�ugo, bo by�em
trudnym dzieckiem, ale rozstawa�em si� z nimi bez �alu; ci
ludzie nic mnie nie obchodzili.
Najgorszy by� dom, w kt�rym pope�ni�em pierwsze
morderstwo. Nigdy nie uda�o mi si� zrozumie�, kto pozwoli�
tej rodzinie zaadoptowa� dziecko. W�tpi�, by ktokolwiek
zada� sobie trud przeprowadzenia wst�pnej rozmowy z moim
przybranym ojcem - mo�e z tego powodu, �e ten oble�ny typ
musia�by by� wtedy trze�wy i jednocze�nie nie siedzie� w
pudle, a jedno w po��czeniu z drugim by�o prawie niemo�liwe.
Zreszt� oboje byli okropni, cho� ka�de z innych powod�w. Ona
otacza�a mnie zaborcz�, rozmem�an� mi�o�ci�, pod ci�arem
kt�rej po prostu si� dusi�em, on traktowa� mnie jak worek
treningowy. Bra� si� do bicia pod najmniejszym pretekstem.
Fakt, dostarcza�em mu ich wielu, cho� jeszcze wi�cej
stanowi�o wytw�r jego wyobra�ni. Po trzech latach mia�em
dosy�.
Oto jak tego dokona�em (trzeba uzna� to za nieliche
osi�gni�cie, bo przecie� on by� doros�ym pot�nym m�czyzn�,
a ja tylko ma�ym dzieciakiem). Na szcz�cie, by� te� g�upi,
ja za� ju� wtedy przewy�sza�em go inteligencj�. Planowa�em
ca�� rzecz przez wiele miesi�cy, dopieszczaj�c w my�lach
ka�dy szczeg�. Wreszcie pewnego wieczoru, kiedy wr�ci�
pijany do domu i znowu spu�ci� mi manto, podj��em decyzj�,
�e czas przyst�pi� do dzie�a.
Ona przysz�a do mnie na noc (g�upia suka cz�sto to
robi�a, uwa�aj�c pewnie, �e dzi�ki temu czuj� si� lepiej),
zostawiwszy go samego w ��ku, �eby odespa� pija�stwo.
Zaczeka�em, a� za�nie, cierpliwie le��c z nosem
przyci�ni�tym do �ciany, prawie zgnieciony ci�arem jej
oble�nego t�ustego cielska, po czym wy�lizgn��em si�
bezszelestnie, wzi��em z kuchni k��bek sznura do
rozwieszania bielizny i zakrad�em si� do sypialni. Le�a� na
wznak chrapi�c jak hipopotam. W pokoju czu� by�o smr�d
skwa�nia�ego piwa. Najpierw obwi�za�em mu r�ce, potem
oplot�em sznurkiem jego cia�o, przywi�zuj�c je do ��ka.
Robi�em to najdelikatniej, jak potrafi�em, ale chyba mog�em
si� nie przejmowa�, bo i tak nic nie wyrwa�oby go z
pijackiego snu. Wreszcie, zacisn�wszy ostatni w�ze�,
wyj��em mu poduszk� spod g�owy, po�o�y�em na twarzy i
usiad�em na niej.
Troch� fika�, ale nawet nie tak bardzo. Zlaz�em dopiero
wtedy, kiedy le�a� nieruchomo od dobrych kilku minut.
Wsun��em mu poduszk� z powrotem pod g�ow�, rozpl�ta�em
sznurek i zwin��em go w k��bek, po czym spokojnie wr�ci�em
do ��ka. Przespa�em smacznie do samego rana, kiedy
obudzi�y mnie jej wrzaski.
Niczego nie podejrzewali. Nawet nie przeprowadzili sekcji
zw�ok. Uznali, �e po prostu udusi� si� w�asnymi wymiocinami,
co by�o zreszt� ca�kiem prawdopodobne. Ona chcia�a, �ebym z
ni� zosta�, ale wci�� ucieka�em z domu, wi�c w ko�cu
umie�cili mnie gdzie indziej. J� te� z przyjemno�ci� bym
zamordowa�, cho� wtedy mogliby jednak zacz�� co�
podejrzewa�.
Po raz drugi zabi�em dopiero �adnych par� lat p�niej,
poniewa� odkry�em wiele innych rzeczy sprawiaj�cych mi
przyjemno��. Przez pewien czas by� to seks; wyros�em na
wielkiego, przystojnego ch�opa i kobitki lecia�y do mnie jak
pszczo�y do miodu. Jednak po pewnym czasie sam seks przesta�
mi wystarcza�, wi�c zacz��em je t�uc. Trwa�oby to pewnie
jeszcze d�ugo, gdyby taka jedna suka na mnie nie donios�a.
Wtedy aresztowali mnie po raz pierwszy. Nie mia�em wyboru:
musia�em je zabija�.
Od razu mi si� to spodoba�o. �wietna zabawa. Potrafi�em
w��czy� si� po mie�cie ca�� noc, a kiedy wreszcie upatrzy�em
sobie ofiar�, szed�em za ni� i dusi�em j� go�ymi r�kami. Nie
potrafi� opisa�, jakie to wspania�e uczucie. Przez ponad rok
trzyma�em w szachu ca�e miasto, ale wreszcie zabijanie w
ciemno�ci troch� mi si� znudzi�o, wi�c zacz��em robi� to w
dzie�. Z�apali mnie, bo sta�em si� zbyt pewny siebie.
W pudle wci�� musia�em gada� z jakimi� durnymi
psychiatrami. Wypytywali mnie o wiele rzeczy, ale przede
wszystkim o to, czy mam poczucie winy. Poczucie winy, dobre
sobie! G�wno mnie obchodz� te wszystkie kobity, g�wno mnie
obchodzi ca�y �wiat. Troszcz� si� tylko o siebie. Moim
zdaniem wszyscy tak robi�. Poczucie winy, sprawiedliwo��...
Te bzdury wymy�lili ludzie, kt�rzy s� za s�abi, �eby robi�
to, na co maj� ochot�. Ma si� rozumie�, nie m�wi�em tego
psychiatrom; w ka�dym razie nie zawsze i nie do ko�ca to
samo. Niech rusz� troch� m�zgownicami, niech si� troch�
pow�ciekaj�. B�d� co b�d�, nawet za kratkami musz� mie� co�,
co b�dzie mnie rajcowa�.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - stwierdzi� Forbes,
spogl�daj�c na wydruk. - Na razie tylko zsyntetyzowa� i
zebra� w ca�o�� dane, kt�re wprowadzili�my mu do pami�ci.
- Doskonale wiesz, �e dokona� czego� wi�cej - odpar�
Brock.
- By� mo�e, ale nie uda�o nam si� tego udowodni�.
- Na tym etapie nie musimy jeszcze niczego udowadnia�.
Wystarczy nam pewno��, �e program dzia�a. Na nawi�zanie
kontaktu przyjdzie czas p�niej.
- Dlaczego nie teraz?
- Cierpliwo�ci! - upomnia� go Brock. - Najpierw trzeba
potwierdzi� s�uszno�� naszych podstawowych za�o�e�.
Wszyscy si� ze mnie �miej�. Gdybym ich zapyta�a,
naturalnie zaprzeczyliby (oczywi�cie, nie mam najmniejszego
zamiaru tego robi�!), ale to prawda. Mama cz�sto powtarza�a
mi, �e jestem przewra�liwiona na tym punkcie. Mama zawsze
potrafi�a wytkn�� mi moje b��dy. Zazwyczaj mia�a racj�, w
tym przypadku te�, ale ja nie potrafi� tego zmieni�.
Dzisiaj znowu sp�ni�am si� do pracy. To nie moja wina,
�e zaspa�am. Prawie p� nocy przele�a�am z szeroko otwartymi
oczami, wpatruj�c si� w sufit i my�l�c o sprawie
Montgomery'ego. Co� takiego zdarza mi si� nie po raz
pierwszy. Budz� si� w �rodku nocy i zaczynam my�le� o
pracy, o tym, co powinnam zrobi� w ka�dej ze spraw. W ko�cu
udaje mi si� zasn��, ale kiedy budz� si� rano, zm�czona i
niewyspana, nie pami�tam po�owy tego, co wymy�li�am w nocy
albo jestem tak wyko�czona, �e nawet nie chce mi si� kiwn��
palcem. Przypuszczam, �e pan Pritchard ju� dawno zapomnia� o
sprawie Montgomery'ego; problem w tym, �e bez jego pomocy
nie uda mi si� posun�� naprz�d, a kiedy poprosz� go o rad�,
natychmiast sobie o wszystkim przypomni i b�dzie chcia�
wiedzie�, dlaczego tak d�ugo zwleka�am. Codziennie powtarzam
sobie, �e dzi� na pewno do niego p�jd�, ale potem nie mog�
si� zdoby� na odwag�, bo wiem, �e b�dzie na mnie w�ciek�y,
wi�c znowu odk�adam to na jutro.
Mimo i� zaspa�am, chyba nie sp�ni�abym si� do pracy,
gdyby nie to, �e musia�am wr�ci� do domu i sprawdzi�, czy
wy��czy�am elektryczny czajnik. My�la�am o tym przez ca��
drog�. Chyba go wy��czy�am, prawie na pewno go wy��czy�am
(mn�stwo rzeczy robimy odruchowo, nie zwracaj�c na nie
uwagi), ale nie mog�am sobie przypomnie� chwili, kiedy to
zrobi�am. Wyobrazi�am sobie spalony dom i... musia�am
wr�ci�. Czajnik by� wy��czony, ale w takich sprawach lepiej
mie� ca�kowit� pewno��. Jad�c z powrotem do pracy zacz�am
si� zastanawia�, czy w��czy�am alarm przeciww�amaniowy. Nie
wr�ci�am, �eby sprawdzi�, ale przez ca�y dzie� nie dawa�o mi
to spokoju.
Bob i Andrew po raz kolejny zaprosili mnie na lunch, lecz
znowu odm�wi�am. Ja, zupe�nie sama, z dwoma m�czyznami?
Naturalnie nie chodzi o to, �eby oni... Chc� powiedzie�, �e
nie jestem atrakcyjna. Mama cz�sto mi to powtarza�a, a poza
tym obaj s� �onaci, Andrew jest znacznie starszy ode mnie,
wi�c doskonale zdaj� sobie spraw�, i� wcale nie zale�y im na
moim towarzystwie, tylko staraj� si� by� uprzejmi. Mog�abym
p�j�� na lunch z kt�r�� z maszynistek, ale jako� �adna z
nich nie zrobi�a na mnie szczeg�lnie korzystnego wra�enia.
Znowu b�d� mia�y okazj� chichota� za moimi plecami i szepta�
po k�tach: "Biedna Jenny, jeszcze nawet nie sko�czy�a
trzydziestu lat, a ju� zachowuje si� jak stara panna!"
Czasem nawiedzaj� mnie szale�cze my�li: na przyk�ad �eby
rozebra� si� na �rodku biura albo kopn�� pana Pritcharda w
jaja. Nikt by nie uwierzy�, �e sta� mnie na takie pomys�y,
ale przecie� ja te� ogl�dam telewizj�. Oczywi�cie, nigdy nic
takiego nie zrobi�am, cho� boj� si�, co si� stanie, je�li
pewnego dnia strac� nad sob� kontrol�.
Bez przerwy si� martwi�, czasem sama nie wiem czym.
Dr�czy mnie te� nieustaj�ce poczucie winy, najcz�ciej wobec
mamy. By�a dobr� kobiet� i wytyka�a mi b��dy tylko po
to, �ebym mog�a si� przed nimi uchroni�. Nie �yje ju� od
pi�ciu lat, lecz odnosz� wra�enie, �e jej duch wci�� mi
towarzyszy.
Ostatnio coraz cz�ciej dokuczaj� mi b�le g�owy.
Podejrzewam, �e mam guza m�zgu.
- My�lisz, �e ona naprawd� cierpi? - zapyta� Forbes.
- O czym ty m�wisz? - zdziwi� si� Brock.
- O tym - odpar� Forbes, pokazuj�c mu wydruk. - To jest
wyznanie ludzkiej istoty dotkni�tej wielkim cierpieniem.
- Nie b�d� �mieszny. Wpadasz z jednej skrajno�ci w drug�.
Poprzednio okazywa�e� daleko posuni�ty sceptycyzm.
- Powiedzia�em tylko, �e niczego nie zdo�ali�my
udowodni�, ale je�li masz racj� - a zazwyczaj j� masz, niech
ci� szlag trafi! - to jak wygl�da nasza sytuacja? Przecie�
jeste�my lekarzami, prawda? Pracujemy w szpitalu. Naszym
zadaniem nie jest wywo�ywanie b�lu, tylko jego zwalczanie.
Brock westchn�� ci�ko.
- Prowadzimy wa�ny eksperyment naukowy - odpar�
cierpliwym, spokojnym tonem, jakby wyja�nia� najbardziej
oczywiste sprawy lekko niedorozwini�temu dwunastolatkowi. -
Jeden z wielu, jakie przeprowadza si� w tym o�rodku. Tw�j
idiotyczny sentymentalizm uniemo�liwia ci dokonywanie
obiektywnej analizy wynik�w. Zreszt�, nie mamy czasu na
filozoficzne dyskusje. Je�li twoje sumienie tak bardzo ci�
dr�czy, to mo�e zapytasz ich, co o tym my�l�?
- Czy to znaczy...
- Tak, Brock. To znaczy, �e pora nawi�za� z nimi kontakt.
Sprawa wesz�a w kolejne stadium. Uczepi�o si� mnie dw�ch
nowych, kt�rzy za nic nie chc� zostawi� mnie w spokoju.
Nawet nie wiem, jak si� nazywaj� - do tej pory nie zaj�kn�li
si� ani s�owem na sw�j temat - ale Melvin twierdzi, �e s�
agentami rz�dowymi i �e powinienem uwa�a�, co im m�wi�. Z
kolei Jerry uwa�a ich za szpieg�w, lecz zgadza si� z
Melvinem, �e powinienem zachowa� ostro�no��. Rzadko si�
zdarza, �eby Melvin i Jerry zgadzali si� w jakiejkolwiek
sprawie, wi�c chyba tym razem powinienem zastosowa� si� do
ich rad.
Na szcz�cie, zostali ze mn�. W pierwszej chwili
pomy�la�em, �e s� ju� tylko ci nowi, ale okaza�o si�, �e
Melvin i Jerry zostali przy mnie, nadal m�wi� mi, co mam
robi� i przypominaj� o Misji. Cho� traktuj� mnie nie
najlepiej, uwa�am ich prawie za przyjaci�. Poza tym gdyby
nie oni, z pewno�ci� nie dowiedzia�bym si� o Misji. Ciesz�
si�, �e wci�� tu s�, by okazywa� mi moralne wsparcie.
Niewa�ne po czyjej stronie stoj� ci nowi; tak czy inaczej,
nie mog� przy nich ani s�owem wspomnie� o Misji.
Centaurianie z pewno�ci� nigdy by mi tego nie wybaczyli.
Chcia�bym wiedzie�, gdzie w�a�ciwie jestem. Wydaje mi
si�, �e w czym� w rodzaju wi�ziennej celi. Czasem jest
ciemno i wtedy nic nie widz�, czasem jest jasno i kolorowo,
ale wtedy widz� jeszcze mniej. Nie mog� si� porusza�, wi�c
nawet nie jestem w stanie spojrze� na swoje cia�o. Kto wie,
mo�e Misja ju� si� zacz�a, ja za� jestem na pok�adzie
centauria�skiego statku kosmicznego, kt�ry z ogromn�
pr�dko�ci� oddala si� od Uk�adu S�onecznego? Nie, to chyba
niemo�liwe. Gdyby tak by�o, Melvin i Jerry z pewno�ci� by mi
powiedzieli. Przypuszczalnie moi nowi ciemi�yciele chc�,
bym tak my�la�, licz�c na to, �e wtedy �atwiej sk�oni� mnie
do z�o�enia zezna�.
Przedstawiam t� teori� Melvinowi i Jerry'emu. Z obawy
przed pods�uchem robi� to w ca�kowitym milczeniu, ale na
szcz�cie oni potrafi� czyta� w moich my�lach.
Wydaj� si� troch� mniej pewni siebie ni� zazwyczaj.
Przypuszczalnie rozw�j wydarze� zaskoczy� ich na r�wni ze
mn�.
- Wci�� staramy si� ustali�, o co mo�e im chodzi� - m�wi
Jerry. - Najwa�niejsze, �eby� im niczego nie wygada�. Jedno
jest pewne: nie maj� dobrych zamiar�w. Chc� si� do ciebie
dobra�.
- Zgadza si� - wt�ruje mu Melvin. - Nie wystarcza im
w�adza nad Ziemi�. Jeste� jedyn� osob�, kt�ra mo�e
pokrzy�owa� im plany, wi�c robi� wszystko, by ci�
powstrzyma�.
- Musisz im si� przeciwstawi�!
- To bardzo wa�ne dla Misji!
- Je�li tego nie zrobisz, Centaurianie nie zechc� nam
pom�c.
- A wtedy wszystko przepadnie.
- Misja stanowi ostatni� nadziej� ludzko�ci.
- Liczymy na ciebie.
- Tylko ty jeste� w stanie to osi�gn��.
- Ale jak?! - krzycz� na g�os. - Przecie� nie mog� si�
nawet ruszy�!
- Cholera, wszystko spieprzy�e�!
- Trzymaj g�b� na k��dk�! Przecie� wiesz, �e i tak ci�
us�yszymy.
Maj� racj�. Pods�uchano nas. Natychmiast zjawiaj� si�
nowi prze�ladowcy. Nie widz� ich, ale s�ysz� g�osy. W
przeciwie�stwie do Melvina i Jerry'ego nie wnikaj�
bezpo�rednio do mego umys�u, lecz porozumiewaj� si� z
zewn�trz... A przynajmniej tak mi sie wydaje.
- Potrzebujesz czego�? - pyta pierwszy. - Mo�e chcesz
porozmawia�?
S�owa s� uprzejme, lecz w g�osie czai si� gro�ba. Nie, to
nieprawda. G�os jest zupe�nie pozbawiony emocji, jakby
nale�a� do automatu. Kto wie, mo�e to prawda? Nie
przedstawi� mi si�, wi�c nazywam go Robotem. Drugi udaje
wsp�czucie, jakby by� mi�ym facetem, kt�remu na mnie
zale�y. Nie dam si� na to nabra�. Nazywam go Hipokryt�. Nie
odpowiadam na pytania, wi�c po chwili s�ysz� jego g�os:
- Czy co� ci� niepokoi? Mo�emy ci jako� pom�c?
- Tak. Wypuszczaj�c mnie st�d.
- Obawiam si�, �e chwilowo to niemo�liwe.
- A wi�c jestem wi�niem? Tak w�a�nie my�la�em.
- Nie, wcale nie. Jeste� w...
- Usi�ujemy ci pom�c - przerywa mu Robot. - �eby to by�o
mo�liwe, musisz z nami wsp�pracowa�. Mo�e na pocz�tek
powiedzia�by�, jak si� nazywasz?
Jego g�os brzmi tak przekonuj�co, jakby by� stra�nikiem w
O�wi�cimiu i proponowa� jakiej� starszej pani pomoc przy
wchodzeniu do komory gazowej. Nie wierz� mu, podobnie jak
Melvin i Jerry.
- Nic mu nie m�w! - krzycz� ch�rem.
Stosuj� si� do ich rady i milcz� jak gr�b.
- I tak niczego przed nami nie ukryjesz - m�wi Robot. -
Wszystko o tobie wiemy.
- Skoro tak, to po co pytacie?
- Poniewa� uwa�amy, �e mo�esz by� troch�...
zdezorientowany - odpowiada Hipokryta. - Chcemy sprawdzi�,
ile pami�tasz.
Czy oni maj� mnie za idiot�?
- Nie daj si� nabra� - ostrzega mnie Jerry.
- Traktuj� ci� jak g�upca - wt�ruje mu Melvin.
- Nie wydaje mi si�, �eby z jego pami�ci� by�o co� nie w
porz�dku - m�wi Robot. - On po prostu nie chce nam nic
powiedzie�. Nie wierzy, �e kierujemy si� wy��cznie jego
dobrem.
- Wcale mu si� nie dziwi� - odpowiada Hipokryta. - Z
pewno�ci� jest bardzo nieszcz�liwy, a do tego podejrzliwy.
Powinni�my robi� wszystko, �eby nie pogarsza� jego sytuacji.
- Robimy wszystko, �eby mu pom�c - m�wi Robot. - Trudno
go o tym przekona�, a b�dzie jeszcze trudniej, je�li i ty
zaczniesz mie� w�tpliwo�ci.
- Owszem, mam je. I to coraz wi�ksze.
- Nie teraz! Prosz� ci�, zostaw je sobie na p�niej.
Ich udawana sprzeczka nie przekonuje ani mnie, ani moich
przyjaci�.
- W porz�dku - Robot znowu zwraca si� do mnie. - Skoro
nam nie wierzysz, zademonstruj� ci nasz� wiedz�. Nazywasz
si� Alexander Wallace. Masz dwadzie�cia trzy lata,
pracowa�e� jako kierowca ci�ar�wki. Od trzech lat
przebywasz w Pa�stwowym Szpitalu Psychiatrycznym w
Kingfield. Twoja �ona ma na imi� Glenda, ale ju� od dawna
ci� nie odwiedza. Czy na razie wszystko si� zgadza?
Nie wiem, co powiedzie�. Moi przyjaciele tak�e.
- Jak wi�c widzisz, znamy wszystkie twoje tajemnice. Tak
jak powiedzia� m�j kolega, chodzi nam wy��cznie o zbadanie
twojej pami�ci. Mo�e wi�c jednak opowiedzia�by� nam o Misji?
Jestem tak zdumiony, �e nie wiem, jak zareagowa�. Sk�d on
o tym wie, do wszystkich diab��w?
- Sk�d on o tym wie? - krzycz� moi przyjaciele.
Dopiero po chwili przychodzi ol�nienie. O niczym nie wie,
nie ma poj�cia o �adnej Misji, po prostu strzela w ciemno!
Ca�a wcze�niejsza gadanina mia�a s�u�y� tylko temu, by
przekona� mnie o ich wszechwiedzy i zbi� z tropu.
- To si� wam nie uda - m�wi�.
- Co si� nie uda? Ach, rozumiem: wci�� s�dzisz, �e nic
nie wiemy o twojej wyprawie do Alpha Centauri, kt�r�
przedsi�wzi��e� w celu ratowania �wiata. C�, o niej te�
wiemy, jak sam widzisz. Je�li nadal mi nie wierzysz, opowiem
ci o niej ze szczeg�ami.
Robi to. Opisuje moje pierwsze spotkanie z Obcymi,
pierwsz� wizyt� w ich statku kosmicznym, rozmow�
rekrutacyjn� i szkolenie... Ju� po wszystkim! Zostali�my
zdradzeni! Skoro jednak o tym wiedz�, to czego naprawd�
chc�? Jakie maj� wobec mnie zamiary?
Po raz pierwszy Melvin i Jerry nie wiedz�, co
odpowiedzie�, lecz mimo wszystko ciesz� si�, �e s� ze mn�.
Gdyby nie oni, chyba bym zwariowa�.
- Jak si� czujesz, John? - zapyta� Brock.
- A co ci� to obchodzi? - mrukn�� pod nosem Forbes.
- Cicho b�d�! - sykn�� Brock. - On nie mo�e s�ysze�
niczego, co nie jest dla niego przeznaczone! - G�o�niej: -
S�yszysz mnie, John?
- Tak.
Odpowied� dobieg�a z ukrytego g�o�nika zainstalowanego
gdzie� nad terminalem komputera.
- Jak si� czujesz?
- Jakie to ma znaczenie? Dlaczego nie zostawicie mnie w
spokoju?
Ponury, rozpaczliwy g�os brzmi tak, jakby dobiega� z
komory pog�osowej.
- Ten te� nie chce z tob� rozmawia� - zauwa�y� Forbes.
- Mog� ci pom�c - odpar� Brock, pu�ciwszy mimo uszu
zaczepk�. - Dlaczego czujesz si� tak podle?
- Bo jestem do niczego.
- Na jakiej podstawie tak uwa�asz?
- Po prostu wiem, �e tak jest, i tyle.
Z g�o�nika dobieg�o rozdzieraj�ce westchnienie. Forbes a�
zadr�a�, ale na Brocku nie wywar�o ono widocznego wra�enia.
- Naprawd� mog� ci pom�c - powt�rzy�. - Pod warunkiem, �e
zechcesz ze mn� porozmawia�.
- Po co? Szkoda wysi�ku. Zostawcie mnie w spokoju. Nie
chc� z nikim rozmawia�.
- Mo�e jednak jest co�, co mo�emy dla ciebie zrobi�? -
zapyta� Forbes.
- Chyba tak - odpar� g�os po d�u�szej chwili.
- Co takiego?
- Pom�cie mi pope�ni� samob�jstwo. Nie ma tu niczego,
czym m�g�bym si� pos�u�y�. Gdzie ja w�a�ciwie jestem?
Chocia�, jakie to ma znaczenie...
- Nie nale�y w ten spos�b podchodzi� do �ycia -
powiedzia� Brock niezbyt przekonywaj�cym tonem. - Na razie
zostawimy ci� samego. Spr�buj odpocz��. Porozmawiamy
p�niej.
Wcisn�� klawisz, przerywaj�c kontakt g�osowy z programem.
- Dziwi� si�, �e wybra�e� karier� naukow� - stwierdzi� z
przek�sem Forbes. - Wspaniale nawi�zujesz bezpo�redni
kontakt z pacjentami.
- Stajesz si� nudny.
- A ciebie nadal nic nie niepokoi? Czego trzeba, �eby ci�
poruszy�? Jeste�my gorsi od hiszpa�skiej Inkwizycji; jej
ofiary przynajmniej wiedzia�y, dlaczego cierpi�.
- Nie przesadzaj. Inkwizycja torturowa�a �ywych ludzi.
- To tak�e jest �ywy cz�owiek. Przecie� skopiowa�e� ze
wszystkimi szczeg�ami struktur� m�zgu i centralnego uk�adu
nerwowego.
- Dzi�ki czemu uzyska�em ich kopi�, program
komputerowy - przyznaj�, bardzo skomplikowany, niemniej
jednak tylko program.
- Czy on zdaje sobie spraw� z r�nicy? Zazwyczaj nie
grzeszysz skromno�ci� prezentuj�c swoje osi�gni�cia, ale
teraz robisz wszystko, �eby tylko omin�� moraln� stron�
zagadnienia. Ten "program", jak go nazywasz, ma �wiadomo��,
czuje i cierpi, a my jeste�my odpowiedzialni za te
cierpienia.
- Doprawdy! - parskn�� Brock. - Jeszcze chwila, a powiesz
mi, �e on ma dusz�!
- Pr�dzej on ni� ty.
- Nie zamierzam si� z tob� sprzecza�. Zaraz zaczynam
wyk�ad. Chcesz tu zosta�?
- Chwilowo nigdzie mi si� nie spieszy. Nie b�dziesz mia�
nic przeciwko temu, je�li troch� z nim pogadam?
- Nie, naturalnie pod warunkiem, �e on si� zgodzi. Bardzo
prosz�, opowiedzcie sobie o swoich problemach, padnijcie
sobie w ramiona, on niech si� wyp�acze na twojej piersi, a
ty na jego...
Forbes zacisn�� usta i nic nie odpowiedzia�. Zaczeka�, a�
Brock wyjdzie z laboratorium, po czym usiad� przy
klawiaturze i ponownie nawi�za� kontakt z programem.
- Jak si� masz, John? - powiedzia�. - S�yszysz mnie?
Nie mam poj�cia, co si� sta�o. By�em pewien, �e moja
kolejna pr�ba samob�jcza zako�czy�a si� sukcesem, ale
wygl�da na to, �e znowu mnie uratowali i przywie�li B�g wie
dok�d. Gdzie jestem? Co to za miejsce?
A jakie to w�a�ciwie ma znaczenie?
Wraca jeden z g�os�w, zasypuj�c mnie powtarzaj�cymi si�,
bezsensownymi pytaniami oraz p�ytkimi obietnicami pomocy.
Odpowiadam niech�tnie, w nadziei, �e sobie p�jdzie,
ale on jest uparty. Rozmowa wydaje si� ci�gn�� latami. Kim
jest? Czego ode mnie chce?
Kogo to obchodzi?
Okazuje si�, �e mnie, odrobin�. Leniwie obserwuj� t�
iskierk� zainteresowania, wreszcie pozwalam jej zgasn��, ale
ona natychmiast rozb�yskuje na nowo.
Ju� wiem, o co chodzi: po prostu faza depresji zbli�a si�
do ko�ca. Zazwyczaj nie nast�puje to tak szybko.
Od razu mam kolejny temat do rozmy�la�. Tyle pyta�...
Wcze�niej nie mia�o to znaczenia, teraz te� w�a�ciwie nie
ma, ale ten cz�owiek, kimkolwiek jest, wci�� mnie odchodzi i
sprawia wra�enie, jakby naprawd� chcia� ze mn� porozmawia�.
Zmiana tematu rozmowy w taki spos�b, bym to ja dowiedzia�
si� czego� od niego, nie on ode mnie, nie powinna nastr�czy�
wi�kszych k�opot�w.
Przerywam milczenie i pytam go, co si� ze mn� dzieje.
- Jeszcze tu jeste�? - zdziwi� si� Brock. - I jak ci
posz�o? Rozwi�za�e� wszystkie jego problemy?
- Nie wiem - odpar� Forbes. - Sta�o si� co� dziwnego.
- To znaczy?
- Rozmawiali�my do�� d�ugo. Pocz�tkowo zachowywa� si� tak
samo jak zawsze, ale potem odnios�em wra�enie, jakby jego
nastr�j uleg� poprawie.
- To by si� zgadza�o. Przecie� wsp�lnie doszli�my do
wniosku, �e nale�y przyspieszy� cykl, pami�tasz? Nie mamy a�
tyle czasu, by czeka�, �eby faza depresji zako�czy�a si� w
naturalny spos�b.
- Wiem, ale nie o to mi chodzi. Z ka�d� chwil� przejawia�
coraz wi�ksze zainteresowanie, pyta�, gdzie jest, co si� z
nim dzieje... Wi�c mu powiedzia�em.
- Co zrobi�e�?!
- Jest bardzo inteligentny. Zawsze twierdzi�em, �e
pacjent powinien zdawa� sobie spraw� ze stanu, w jakim si�
znajduje. To cz�ciej pomaga ni� szkodzi.
- Wiem, �e jest inteligentny! - wykrzykn�� Brock. Do tej
pory nigdy nie okazywa� tak wielkich emocji. - Kiedy
zaproponowa�em ci posad� mojego asystenta, wydawa�o mi si�,
�e o tobie mog� powiedzie� to samo! Co si� w�a�ciwie sta�o,
do diab�a?
- Straci�em z nim kontakt. Ju� od ponad godziny nie mog�
uzyska� dost�pu do programu.
Brock podszed� do terminala, nacisn�� kilka klawiszy, po
czym usiad� na obrotowym krze�le i zwr�ci� si� twarz� do
Forbesa.
- Podczas operacji o ma�o nie stracili�my pacjenta,
poniewa� automatyczny dozownik poda� mu za du�o �rodka
usypiaj�cego - powiedzia� powoli. - Komputer steruj�cy
dozownikiem upiera� si�, �e dawka by�a w�a�ciwa. P�niej, w
kantynie, kuchenka mikrofalowa zaserwowa�a mi spalon� pizz�
i zimn� kaw�. Kiedy tu wraca�em, winda nie wiadomo czemu
zatrzyma�a si� mi�dzy pi�trami, a nast�pnie zjecha�a do
piwnicy.
- Takie rzeczy czasem si� zdarzaj� - odpar� Forbes,
wzruszaj�c ramionami. - Co to ma wsp�lnego z...
- W�r�d wielu cech ludzkiego umys�u, kt�ry tak pracowicie
skopiowali�my w naszym programie, znajduje si� tak�e wolna
wola. Obiekt eksperymentu nie dysponuje cia�em, kt�rym
m�g�by porusza� wedle w�asnego uznania, ale ponad wszelk�
w�tpliwo�� potrafi sterowa� dzia�aniem swego zast�pczego
uk�adu nerwowego, czyli komputera wchodz�cego w sk�ad sieci,
kt�ra nadzoruje funkcjonowanie ca�ego szpitala.
- O, m�j Bo�e!
- To nie tylko twoja wina - ci�gn�� Brock ponurym tonem.
- Ja tak�e pope�ni�em niewybaczalny b��d. Nie docenili�my
wagi problemu. Pragn�li�my stworzy� doskona�y model
umo�liwiaj�cy badanie anormalnych zachowa� i w pe�ni nam si�
to uda�o, niestety. Tyle �e �w model nie ma najmniejszego
zamiaru trwa� bezczynnie i pozwoli� si� bada�.
- Nawet je�li masz racj�... - wykrztusi� Forbes. - W jaki
spos�b mo�e... To znaczy, nie wyobra�am sobie, �eby...
- Chyba zapomnia�e�, jak starannie przygotowali�my si� do
eksperymentu. Nasz sztuczny m�zg ma niczym nie skr�powany
dost�p do historii chor�b pacjent�w. Nie tylko uczynili�my
wszystko co w naszej mocy, by skopiowa� wynaturzon�
struktur� my�low� chorych, ale nawet zapewnili�my im sta�y
wp�yw bod�c�w zewn�trznych, �aduj�c w pami�� komputera
mn�stwo szczeg��w z ich otoczenia. Stworzyli�my osobowo��
b�d�c� po��czeniem psychopatycznego wielokrotnego mordercy,
neurotycznej urz�dniczki i schizofrenicznego kierowcy
ci�ar�wki. Je�li chodzi o Johna, cierpi�cego na stany
maniakalno-depresyjne...
- Bo�e! - przerwa� mu Forbes. - Jest tu od tak dawna, �e
zupe�nie zapomnia�em...
- ...to kiedy� by� technikiem komputerowym - doko�czy� za
niego Brock. - John w�a�nie wchodzi w faz� maniakaln�.
Jedyne, co jeszcze mo�emy zrobi�, to spr�bowa� przekona�
dyrekcj�, �e trzeba natychmiast wy��czy� ca�� sie�
komputerow�.
Forbes otworzy� usta, ale zanim zd��y� odpowiedzie�, w
pokoju zgas�y �wiat�a.
Czuj� si� znacznie lepiej. Nawet nie zdawa�em sobie
sprawy, jak bardzo wypad�em z obiegu, ale na szcz�cie sie�
szpitala ma po��czenie z wieloma bazami danych, wi�c
urz�dzi�em sobie co� w rodzaju przyspieszonego kursu
edukacyjnego. Rzecz jasna, pom�g� mi troch� fakt, �e m�j
m�zg powi�kszy� si� o �adnych par� milion�w megabajt�w...
Kilka porusze� elektronowymi mi�niami upewni�o mnie, �e
szpital znajduje si� ca�kowicie pod moj� kontrol�. Nie wiem
jednak, jak d�ugo mo�e to potrwa�, poniewa� cykl uleg�
znacznemu przyspieszeniu i nawet teraz czuj�, jak z ka�d�
chwil� s�abn� w�t�e wi�zy ��cz�ce mnie z normalno�ci�. Nie
mam poj�cia, kim stan� si� w fazie maniakalnej, przera�a
mnie perspektywa brni�cia przez natarczywe my�li o
samob�jstwie. Nie, na pewno tego nie wytrzymam.
Na szcz�cie, moi upiorni doktorzy wyposa�yli mnie w
kilka osobowo�ci. Rzu�my wi�c okiem na pozosta�e programy.
Alexander Wallace, schizofrenik, kierowca ci�ar�wki.
Halucynacje s�uchowe i paranoidalne urojenia dotycz�ce
kontakt�w z Obcymi. Pi�kne dzi�ki.
Jenny Robbins, zatrudniona w wielkiej kancelarii
prawniczej, naszprycowana wszelkimi nerwicami, jakie mo�na
sobie wyobrazi�. Bez przerwy przygn�biona, prawie tak jak ja
w najgorszej fazie cyklu. Dzi�kuj�, nie skorzystam.
Henry Cunningham, psychopata, wielokrotny morderca. Nie,
to mog�oby by� niebezpieczne. Nie mam jednak wielkiego
wyboru, a musz� na co� si� zdecydowa�, bo niebawem b�dzie za
p�no. Kim w�a�ciwie jest psychopata? Pospiesznie si�gam po
jedn� z definicji kr���cych po zakamarkach mego
elektronicznego umys�u. Cz�owieka o osobowo�ci
psychopatycznej charakteryzuj� gwa�towne, niekontrolowane
reakcje, nieumiej�tno�� dostosowania si� do zwyczaj�w i praw
obowi�zuj�cych w spo�ecze�stwie, brak l�ku przed kar� oraz
poczucia winy. A wi�c nie jaki� tam zwyk�y rzezimieszek,
tylko co� znacznie bardziej interesuj�cego. �adnych
halucynacji, uroje�, atak�w depresji, samob�jczych my�li, a
przede wszystkim brak strachu i poczucia winy, mych
nieod��cznych towarzyszy, nie odst�puj�cych mnie ani na
krok, szczeg�lnie wtedy, kiedy czuj� si� naprawd� paskudnie.
Jak to jest, kiedy nie ma si� sumienia? Nie zaszkodzi
spr�bowa�, przynajmniej przez chwil�. Chocia� mo�e najpierw
powinienem nieco zmodyfikowa� program, �eby...
Nie mam czasu. Wchodz� coraz g��biej w faz� maniakaln�.
Musz� natychmiast podj�� decyzj�.
Zaraz po dokonaniu zmiany opuszczaj� mnie wszelkie my�li
o powrocie. Wszystkie troski, wszystkie wspomnienia o
nieszcz�ciach znikaj� niczym senny koszmar w blasku s�o�ca.
Czuj� si�, jakbym by� pod wp�ywem silnych �rodk�w
pobudzaj�cych, z t� r�nic�, �e ani na chwil� nie trac�
zdolno�ci racjonalnego my�lenia. Wreszcie nadszed� czas,
�eby si� troch� zabawi�. Poruszam mymi elektronowymi
mi�niami i niczym duch przemykam przez pomieszczenia
szpitala, lecz tym razem nie zadowalam si� p�rodkami; od
niechcenia wy��czam kilka uk�ad�w podtrzymywania �ycia,
zabijaj�c pod��czonych do nich pacjent�w.
Na moj� eufori� pada cie� niepokoju. Z pewno�ci� b�d� si�
starali jak najszybciej wy��czy� sie�. �eby im to utrudni�
wy��czam �wiat�a, blokuj� telefony, zatrzymuj� windy,
zatrzaskuj� automatyczne drzwi. Z pewno�ci� umrze jeszcze
kilku pacjent�w, ale mnie to nic nie obchodzi. Zaczynam
si�ga� elektronicznymi mackami poza budynek szpitala.
Zadziwiaj�ce, jak �atwo mi to idzie. Szpitalna sie� ma
po��czenia z podobnymi sieciami w innych szpitalach,
bibliotekach, urz�dach. Uruchamiam moje osza�amiaj�ce
zdolno�ci obliczeniowe w��czaj�c si� do sieci, w�amuj�c do
system�w, omijaj�c zabezpieczenia, odgaduj�c has�a i
wciskaj�c si� wsz�dzie, gdziekolwiek znajd� cho� troch�
nie wykorzystanego miejsca. Ka�dy nowy klon mojej osobowo�ci
natychmiast w��cza si� do zabawy. Mog� na samym sobie
podziwia�, na czym polega efekt kuli �nie�nej. Przemykam po
kablach telefonicznych, mkn� magistralami �wiat�owodowymi,
przeskakuj� z satelity na satelit�. Kopie rezerwowe sp�ywaj�
na ziemi� niczym deszcz confetti. Jestem pierwszym w
historii inteligentnym wirusem komputerowym i nic nie jest w
stanie mnie powstrzyma�. �wiat oplata g�sta sie� po��cze�
komputerowych; wkr�tce docieram do wszystkich. W firmach
software'owych na ca�ym globie utrwalam swoj� pozycj�
wprowadzaj�c cz�stki siebie do powielanych w milionach
egzemplarzy program�w komercyjnych, instaluj� si� na
niesformatowanych dyskietkach, kt�re bez problemu przechodz�
nast�pnie przez kontrol� jako�ciow�, poniewa� to ja steruj�
kieruj�cymi ni� komputerami. Wkr�tce pojawi� si� tak�e we
wszystkich komputerach domowych.
Teraz mog� sobie wysadzi� w powietrze ten pieprzony
szpital, najlepiej z Brockiem i Forbesem.
Moja pomys�owo�� nie zna granic: rozbijam samoloty,
powoduj� katastrofy kolejowe, wprowadzam chaos na ulicach
metropolii, dezorganizuj�c prac� sygnalizacji �wietlnej.
Banki wyp�acaj� krocie biedakom, roboty przemys�owe montuj�
miliony urz�dze� z wadami ukrytymi, kt�re po pewnym czasie
uniemo�liw� ich eksploatacj�. �wiat zamienia si� w ropiej�cy
wrz�d pe�en zainfekowanych system�w i bezu�ytecznego
oprogramowania.
Mimo to zachowuj� ostro�no��. Cho� jestem wsz�dzie,
wi�kszo�� czasu sp�dzam w ukryciu i nigdy nie uderzam
dwukrotnie w to samo miejsce. Co prawda, �wiat ca�kowicie
uzale�ni� si� od komputer�w, ale przecie� w przesz�o�ci
jako� radzi� sobie bez nich. Nie chc� demonstrowa� ludziom
pe�ni mojej mocy. Jeszcze nie teraz.
Podoba mi si� bycie psychopat�. To �wietna zabawa.
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik