9419
Szczegóły |
Tytuł |
9419 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9419 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
wie cechy zdaj� sie okre�la� pisarstwo Gustawa fUrlinga--Grud/i�skiego. Po pierwsze, pos�usze�stwo nakazowi �maksymalnego realizmu" (jak czytamy w topowiadaniu ..B�ogos�awiona, �wi�ta"). Po drugie, g��bokie prze�wiadczenie, ze �prawdziwa literatura jest nierozerwalnie 7�'4zana z Tajemnic� i pisarz nie mo�e stawia� kropki ^ad �i�". (...) realizm i Tajemnica maj� u Herlinga wyra�ny wsp�lny mianownik � dotycz� cz�owieka. Dla autora �Innego �wiata" realna jest przede wszystkim rzeczywisto�� ludzka i w�a�nie ona, jej najg��bsza warstwa, zapiecz�towana jest Tajemnic�. Parafrazuj�c Terencjusza, mo�na by powiedzie�, �e nic, co ludzkie, nie jest dla Herlinga oczywiste � czyli jednoznaczne, niewa�ne, proste; �ludzkie" oznacza w�a�nie �sk�adaj�ce si� z wielu warto�ci, niedocieczone, nieodczytywalne, wy�aniaj�ce si� spoza oczywisto�ci". (...) J�drem wieloznaczno�ci jest w tym pisarstwie przekonanie o zbieganiu si� skrajno�ci, wyobra�enie �ycia ludzkiego jako spotkania przeciwie�stw, kt�re si� nie wykluczaj�. Realizm Herlinga zatem to wierno�� wobec niejednoznaczno�ci ludzkiego �ycia, niejednoznaczno�� za� to Tajemnica Wsp�wyst�powania: dobro jako rewers z�a, nadzieja pok�adana w �mierci, mi�o�� do zbrodniarza, ska�ona �wi�to��. R�wnoczesno�� przeciwie�stw moralnych, awers warto�ci wcielanych przez kondycj� ludzk� � oto co Herling od lat uznaje za wyzwanie dla literatury.
(z recenzji Przemys�awa Czapli�skiego)
Na ok�adce niukcja autoportretu Rembrandta
DZIENNIK
PISANY NOC�
1993-1996
GUSTAW HERLING-GRUDZI�SKI
Pisma zebrane
pod redakcj� Zdzis�awa Kudelskiego
1. Inny �wiat. Zapiski sowieckie
2. Skrzyd�a o�tarza. Opowiadania
3. Dziennik pisany noc� 1971 -1972
4. Dziennik pisany noc� 1973-1979
5. Dziennik pisany noc� 1980-1983
6. Dziennik pisany noc� 1984-1988
7. Dziennik pisany noc� 1989-1992
8. Godzina cieni. Eseje
9. Wyj�cia z milczenia. Szkice
10. Dziennik pisany noc� 1993-1996
GUSTAW HERLING-GRUDZI�SKI
DZIENNIK
PISANY NOC�
1993-1996
Czytelnik Warszawa 1998
Pos�owie i nota o autorze: Zdzis�aw Kudelski
Indeks nazwisk sporz�dzi�a: Maria Mirecka
Ok�adk� i kart� tytu�ow� projektowa�: Jan Bokiewicz
Fotografia na frontispisie: Arturo Patten
Redaktor: Maria Mirecka Redaktor techniczny: Hanna Or�owska
S'*U3T�*CA PUM !C ZNA w Gda�sku
F. 11
n &,
� Copyright by Gustaw Herling-Grudzi�ski and S.W. �Czytelnik", Warszawa 1998
ISBN 83-07-02406-4 ISBN 83-07-02649-0 (t. 10)
I
Gustaw Herling-Grudziriski ze Zdzislawem Kudelskim, Neapol, pa�dziernik 1996
Od autor.
Oddaj�c do r�k czytelnika ostatni, dzies�^ Pism zebranych (dziennik z lat 1993-1996), pra przedzie kr�tkim s�owem po�egnalnym.
Najpierw podzi�kowania. Dzi�kuj� przede wszystkim wiernym czytelnikom, kt�rzy �ledzili moje Pisma zebrane, z tomu na tom, uwa�nie i z zainteresowaniem (a by�o ich, s�dz�c z raport�w wydawniczych, wielu). Dzi�kuj� wydawnictwu �Czytelnik", w osobach Henryka Ch�ystowskiego i Marii Mireckiej, za pilne i �yczliwe wobec autora dogl�danie przedsi�wzi�cia w ci�gu do�� d�ugiego czasu. Dzi�kuj� wreszcie mojemu przyjacielowi, poloni�cie lubelskiemu Zdzis�awowi Kudelskiemu, za sumienne i pe�ne oddania redagowanie kolejnych tom�w.
W moich poprzednich �s�owach wst�pnych" naszkicowa�em ju� w miar� dok�adnie zasady pisarskie mojego dziennika i przy�wiecaj�ce mu cele. Nie chc� si� wi�c powtarza�, ale zale�y mi na przypomnieniu dw�ch rzeczy. Ambicj� moj� � z pewno�ci� wykonaln� tylko w nieznacznym stopniu � by�o da� w ci�gu �wier�wiecza obraz epoki, w kt�rej �yjemy. Opowiadania wyrastaj� w moim dzienniku w spos�b naturalny i niejako organiczny, a nie przypadkowy i mechaniczny. Je�eli w przek�adach na obce j�zyki wydawcy gromadz� na og� moje opowiadania w osobnych tomach, to ze wzgl�d�w czysto wydawniczych. Nie mnie orzeka� o takich czy innych regu�ach edytorskich, podkre�lam jedynie w imi� �cis�o�ci (i mojej �pisarskiej prawdy"), �e wy��cznie uk�ad stosowany we wszystkich dotychczasowych wydaniach polskich, ��cznie z Pismami zebranymi, odpowia-
da moim intencjom (w przek�adach zastosowano m�j uk�ad tylko w pierwszej edycji w�oskiej i francuskiej oraz cz�ciowo w wydaniu anglo-ameryka�skim).
Czy urw� pisanie dziennika i zro�ni�tych z nim opowiada� w ko�cu roku 1996? Je�li los nie wytr�ci mi pi�ra z r�ki, to oczywi�cie m�j dziennik, typowa work in progress, b�dzie mia� ci�g dalszy. Ale impreza taka jak Pisma zebrane musi si� w pewnej chwili sko�czy�, aby zachowa� dostatecznie wyra�nie sw�j kszta�t kompozycyjny.
G. H.-G.
Neapol, 10 stycznia 1997
1993
Gor�cy oddech pustyni
^ i
W kilka dni po zawale, w skrzydle kardiologicznym szpitala San Paolo, zacz��em si� interesowa� wsp�towarzyszami choroby w pokoju licz�cym oko�o tuzina ��ek. Po mojej prawej stronie le�a� ksi�dz, kt�rego reakcj� na zawa� by� nieustanny sen: spa� dniem i noc�, budzi� si� tylko, by si�gn�� po szklank� wody na nocnym stoliku i w porze porannego posi�ku (po �niadaniu robiono mu jak wszystkim kar-diogram), siostra szpitalna nie niepokoi�a go w godzinach obiadu i kolacji, przepisane pastylki wtyka�a mu sama do ust, bez przerywania snu czy g��bokiej drzemki. Podczas po�udniowego obchodu chorych lekarz przeskakiwa� jego ��ko, zagl�daj�c tylko szybko do kardiogramu i wykresu ci�nienia. Znaczy�o to zapewne, �e sen by� jego g��wnym lekarstwem; tak zm�czonej, obrz�k�ej ze zm�czenia twarzy nie widywa�o si� cz�sto, chyba jedynie w�r�d kloszard�w (po w�osku barbon�w); i wygl�dem przypomina� �wi�tobliwego barbona, z metalowym krzy�em zaci�ni�tym w splecionych d�oniach. Zawa� dosi�gn�� go podobno w konfesjonale; alarm podnios�a stara kobieta, zaniepokojona milczeniem za siatk� i cichymi odg�osami jakby j�ku.
Naprzeciw mnie, w rz�dzie ��ek pod przeciwleg�� �cian�, przykuwa� uwag� m�ody, mo�e dwudziestopi�cioletni chory, nieruchomy, do pasa oparty na wzniesionym wezg�owiu, ze wzrokiem utkwionym w suficie. Czasem opuszcza� oczy i wtedy krzy�owa�y si� na chwil� nasze spojrzenia. Jakie by�o smutne jego spojrzenie, jak pe�ne l�ku i (chcia�oby si� po-
wiedzie�) zaskoczenia! Odgad�em dzi�ki srebrnemu pucharowi na stoliku, �e by� sportowcem, kt�remu zawa� podci�� naraz skrzyd�a w locie. Godzina wizyt wyznaczona by�a o zmroku, przed wczesn� kolacj�. Przychodzi�a do niego codziennie �liczna dziewczyna; nie zwa�aj�c na pozosta�ych chorych, k�ad�a si� niemal obok niego na ��ku i obca�o-wywa�a jego twarz, szyj�, r�ce. Po wizycie, za szklanymi drzwiami obrotowymi sali, przystawa�a na kr�tko, �eby si� wyp�aka� w chusteczk�. Czego nie m�g� widzie� jej ukochany, ale dobrze widzia�em ja.
Czemu to opisuj�, skoro w mojej opowie�ci istotn� rol� odgrywa kto� inny, m�j s�siad z lewej strony? Dlatego, podejrzewam, �e od pocz�tku chcia�bym stworzy� atmosfer� choroby. Wszystko, co dalej nast�pi, b�dzie w znacznej, je�li nie przewa�aj�cej mierze poruszaniem si� w tej sferze ludzkiego �ycia, kt�r� chorzy odczuwaj� resztkami swego instynktu (albo prze�ywaj� bezwiednie) jako nag�e, gwa�towne zaciemnienie przed powolnym b�d� szybkim schodzeniem w d�. Choroba, ci�ka choroba oczywi�cie, ma r�ne oblicza, ale zawsze b��ka si� na nich grymas zwiastuj�cy odej�cie.
M�j s�siad z lewej strony nie by� ani milcz�cy, ani szczeg�lnie rozmowny. Kiedy jednak nawi�zywa�a si� mi�dzy nami kr�tka cho�by rozmowa, mog�em podziwia� dar b�yskawicznej inteligencji po�udniowc�w; umiej�tno�� odpowiadania na pytania, kt�re jeszcze nie zosta�y postawione, lecz wisz� ju� w powietrzu; jak gdyby ca�y czas ich umys� koncentrowa� si� na �prawdziwej" podszewce poruszanych kwestii. Nazw� go Ludovico. By� przez wiele lat s�dzi� �ledczym w Vallo delia Lucania, stolicy rejonu Cilento, jego jurysdykcja obejmowa�a tak�e Paestum i pobliskie Agro-poli. Owdowia�y do�� dawno, mia� jedynego syna, architekta w Neapolu. U schy�ku �ycia ojca syn, zdaje si�, �e przysi�g�y stary kawaler, sprowadzi� go do Neapolu, do swego mieszkania na Santa Luda. Od paru ju� lat s�dziego prze-
10
niesiono w stan spoczynku, a samotne �ycie w Vallo delia Lucania nie nale�y do przyjemno�ci. Syn by� bardzo wzi�tym architektem, tak wiecznie zaj�tym, �e rzadko korzysta� z godziny wizyt w szpitalu; codziennie za to przysy�a� jednego ze swoich kre�larzy z torb� owoc�w. S�dzia Ludovico by� po drugim zawale, pierwszy, stosunkowo �agodny, porazi� go w trakcie ostatniej rozprawy s�dowej w Vallo, do kt�rej przygotowywa� materia�y �ledcze i protoko�y przes�ucha�. Drugi, neapolita�ski zawa� okre�lono (tak samo jak m�j) acuto, na szcz�cie syn by� akurat w domu i zawi�z� go ,,na syrenie" do San Paolo, gdzie mia� przyjaciela kardiologa.
Przyszed� nareszcie dzie� pe�nego i trwa�ego przebudzenia ksi�dza. Nie przestaj�c �ciska� krzy�a w zaci�ni�tych d�oniach, porusza� wci�� wargami w szeptanej modlitwie. Nie pr�bowa�em nawet zagada� do niego, tak by� pogr��ony w modlitwie i tak z przymkni�tymi powiekami przypomina� ledwie �ywego topielca, wyci�gni�tego w�a�nie na brzeg. Podczas po�udniowego obchodu odpowiada� kr�tko niedos�yszalnym prawie g�osem na pytania lekarza. Ale przynajmniej jego szar�, obrz�k�� twarz rozja�nia� dobry u�miech.
Do�� t�umne sale szpitalne sprzyjaj� komitywom opartym na s�siedztwie. Kiedy wi�c pozwolono nam na p�godzinne spacery po korytarzu, bez uprzedniego porozumienia stworzyli�my tr�jk�: s�dzia �ledczy Ludovico, ksi�dz (nazw� go Zeno) i ja. Chodzili�my wolno, nios�c ostro�nie nasze serca jak kule z kruchego szk�a, od dy�urki lekarza do du�ego okna, kt�re po przeciwnej stronie zamyka�o korytarz widokiem brudnego i zachwaszczonego pola oraz ch�opc�w graj�cych w pi�k� no�n�. Ksi�dz Zeno dotrzymywa� nam kroku, stawa�, gdy i my stawali�my dla odetchni�cia, ale bez s�owa przys�uchiwa� si� naszej rozmowie. Nie by�em nawet pewien, czy s�yszy, co m�wimy, czy te� zaj�ty jest ca�kowicie w�asnymi my�lami. S�ysza�, wbrew pozorom. Kiedy pewnego popo�udnia zastanawiali�my si� z s�dzi�, jakie s� najci�sze choroby staro�ci � oczywi�cie
11
chorobie serca towarzyszy� rak � ksi�dz Zeno szepn�� nagle cicho: amnezja; i jeszcze ciszej dorzuci�: gor�cy oddech pustyni, un respiro caldo del deserto. S�dzia spojrza� na niego z nie ukrywanym zdumieniem.
II
Noc� po jednym z tych spacer�w, kt�ry wydawa� si� zadatkiem wypisania ze szpitala, oko�o drugiej (nie mog�em owej nocy zasn�� po ostatniej porcji pastylek) us�ysza�em po prawej stronie rz�enie. Bardzo ciche, t�umione, jakby ksi�dz Zeno, mimo zapewne b�lu, stara� si� nie budzi� �pi�cych. W s�abym �wietle nocnej �ar�wki wida� jednak by�o, �e jest to wi�cej ni� (jak w pierwszej chwili s�dzi�em) przelotny b�l. Jego twarz by�a pokryta potem, du�e krople sp�ywa�y z czo�a do oczu i ni�ej. I b�l musia� by� straszny, skoro zauwa�y�em, �e ksi�dz Zeno wypu�ci� z r�k sw�j krzy� i zacisn�� je kurczowo na �elaznej ramie ��ka. Nie mia�em w�tpliwo�ci, tak wygl�da� m�j zawa�. Nacisn��em guzik dzwonka. Zaspany piel�gniarz ockn�� si� natychmiast, gdy rzuci� okiem na chorego. W dwie minuty p�niej ca�a ekipa otoczy�a ��ko ksi�dza i odgrodzi�a je parawanem od reszty sali. S�ysza�em cich� rozmow�, w��czono kropl�wk�, jedynym dobiegaj�cym do moich uszu s�owem by�o tardi. Raz g�os lekarki podni�s� si� dramatycznie, powiedzia�a wyra�nie i prawie g�o�no troppo tardi, za p�no. Le�a�em bez ruchu z otwartymi oczami, pozostali pacjenci spali. O trzeciej opustosza�o za parawanem. Odsun��em go lekko r�k� wyci�gni�t� na ca�� d�ugo��, wychyliwszy si� z ��ka. Ale uda�o mi si� odsun�� parawan nieznacznie, na tyle jedynie, by zobaczy� nakryt� prze�cierad�em g�ow� umar�ego. Najwidoczniej w obawie przed nocnym zamieszaniem nie tkni�to zw�ok. Ich wywiezienie od�o�ono do �witu.
Tu� przed �witem zasn��em mocno. Nie �ni�em �adnych scen czy obraz�w, �ni�em s�owo. Tym s�owem by�a �amne-
12
zja". Rozlega�o si� z tak� si��, jak gdyby powtarza� je rozko�ysany dzwon. Kiedy obudzi�a mnie piel�gniarka na �niadanie poprzedzone pierwszymi lekarstwami, z prawej strony ujrza�em zas�ane czysto ��ko. M�j s�siad z lewej powiedzia�: �Chore serce jest podobne do nocnego z�odzieja. �mier� skrada si� na palcach".
Nasza lekarka by�a siostr� mojego neapolita�skiego znajomego, tote� mog�em uchodzi� za �rekomendowanego" (we W�oszech �elazny glejt). Niekiedy, przewa�nie po po�udniu, siada�a na moim ��ku na pogaduszki. Od niej dowiedzia�em si�, �e ksi�dz Zeno by� proboszczem w biednej, proletariackiej, ze znaczn� domieszk� przest�pc�w i prostytutek, parafii na peryferiach miasta. Por�wna�a go do zdartego doszcz�tnie buta i doda�a: �Cud, �e dotrwa� do swoich siedemdziesi�ciu lat". Tym wi�kszy cud, �e od kilku lat co jaki� czas przepada� gdzie� na d�ugo, odwozi�a go do domu policja nie tylko zab��kanego, lecz zagubionego, ledwie pami�taj�cego, jak si� nazywa i jak� pe�ni funkcj�, rozpoznaj�cego z trudem swoich parafian. Powinni go byli odes�a� do przytu�ku dla starych i chorych duchownych, ale kto zgodzi�by si� przyj�� na jego miejsce w tej przekl�tej dzielnicy nadmorskiej, czarnej a� od dymu z pobliskiej stalowni? Niewykluczone, �e czwarty zawa� (kt�ry zazwyczaj zapala czerwone �wiat�o alarmowe) dosi�gn�! go w konfesjonale zapl�tanego w swoich s�abych, coraz s�abszych, przeb�yskach pami�ci. Nie, nie by�o dla niego ratunku, szpital m�g� tylko przed�u�y� troch� okres przed pi�tym, fatalnym zawa�em. Pozwolono mu na spacer po korytarzu, �eby przed �mierci� mia� chocia� z�udzenie stani�cia na nogach. Nie wiadomo zreszt�, czy tego pragn��, mo�liwe, �e poci�ga� go jedynie d�ugi, przed�miertny sen, zako�czony u�ni�ciem na zawsze.
Wyw�d lekarki by� do�� m�tny, robi� chwilami wra�enie, �e usi�owa�a si� z czego� wyt�umaczy�. Ale prawdziwie brzmia�y jego realia. Przypomina�em sobie wygl�d bezgranicznie zm�czonego ksi�dza na s�siednim ��ku.
13
Wypisano mnie ze szpitala na kr�tko przed Bo�ym Narodzeniem. S�dzia Ludovico nie ukrywa�, �e mi zazdro�ci. Na po�egnanie da� mi sw�j adres na Santa Luda.
III
S�dzi si� na og�, �e szpital, wojsko, wi�zienie wi��� ludzi, wytwarzaj�c wsp�lnot�, kt�ra trwa d�ugo jeszcze �na zewn�trz", po wyj�ciu z przymusowej izolacji. Utarty s�d, mo�e w wielu wypadkach uzasadniony, w moim wypadku b��dny. Nie lubi� spotyka� by�ych towarzyszy broni i wi�zienia, a �wie�a choroba przekona�a mnie, �e r�wnie� towarzyszy z sali szpitalnej. Rzecz jest przypuszczalnie fobi� (mo�e swoist� klaustrofobi�) czysto osobist�, zwi�zan� z jedn� z postaci wybuja�ego, przesadnego indywidualizmu. Znamienne, �e mam sk�onno�� do szybkiego zapominania nazwisk ludzi, z kt�rymi los po��czy� mnie na d�ugo w miejscach bytowania stadnego.
Nie skorzysta�em wi�c z adresu podanego mi przez s�dziego Ludovico. Gdybym by� skorzysta� i zatelefonowa� do mieszkania na Santa Luda, dowiedzia�bym si�, �e po nag�ym trzecim zawale w szpitalu Ludovico zosta� wywieziony do domu wypoczynkowego w Szwajcarii. Sp�dzi� tam okr�g�y rok. Spotkali�my si� nieoczekiwanie w pogodny dzie� na bulwarze nadmorskim na wysoko�ci Piazza Yittoria. Ja od tego punktu rozpoczyna�em zlecony mi przez kardiologa spacer zdrowotny na p�askiej trasie a� do portu rybackiego Mergellina, on wybra� t� sam� tras�, pos�uszny takim samym wskazaniom lekarza, schodz�c na plac Zwyci�stwa z po�o�onej obok �wi�tej �ucji.
Stanowili�my do�� osobliw� par�. Ko�o nas �migali na rowerach (na chodniku przeznaczonym niby dla pieszych) m�odzi ch�opcy, na murku odgradzaj�cym chodnik od ogromnych g�az�w falochronu przesiadywali zakochani wy��czeni ca�kowicie ze �wiata poca�unkami i pieszczotami,
14
w zalewach czy wyrwach mi�dzy g�azami podskakiwa�y sp�awiki opartych o murek w�dkarzy, a my szli�my powoli, zatrzymuj�c si� co jaki� czas z ustalonych jakby z g�ry i raz na zawsze powod�w; �eby ogarn�� wzrokiem zatok�; �eby w s�oneczny dzie� o czystym powietrzu wpatrzy� si� chwil� w Capri na horyzoncie; �eby powita� przybrze�ne wysepki okryte bia�ymi ko�drami mew; �eby w po�owie trasy nacieszy� si� widokiem ryb i o�miornic wystawionych w wanien-kach na trotuarowym targu; �eby blisko ju� celu zabawi� si� na przystaniach w �kontrol�" �lizgowc�w i jacht�w.
Nie ma co ukrywa�, by�y to spacery nudne i monotonne, chocia� w opisie mog� robi� wra�enie bardzo atrakcyjnych. Nudnawy te� i monotonny, jakkolwiek mi�y, inteligentny i zacny, by� m�j towarzysz. Zdawa�o si�, �e d�uga rekonwalescencja w Szwajcarii przyt�pi�a jakby bystro�� jego umys�u. Cieszy� si� �yciem, spacer (jak mi wyzna�) by� jedyn� form� tej rado�ci, w domu wi�d� �ywot emeryta omotanego swoimi drobnymi przyzwyczajeniami, uk�ada� pasjanse i czasem (rzadko) bywa� czwartym do bryd�a, straci� zupe�nie dawny smak lektury ksi��ek, czyta� jedynie od deski do deski lokaln� gazet�, wieczorami drzema� przed telewizorem. Przy pewnych drobnych podobie�stwach by�em jednak w lepszym od niego po�o�eniu, dla mnie spacer poranny nad morzem by� tylko przepisanym mi przez mojego doktora lekarstwem. Ale po dw�ch miesi�cach z�y�em si� z Ludovico. Gdy zdarzy�o si�, �e nie przyszed� na spotkanie, maszerowa�em w kierunku Mergelliny szybkim krokiem, nigdzie po drodze nie przystaj�c, z uczuciem dotkliwego braku. Przypuszczam, �e i on czu� to samo w dniach mojej przymusowej nieobecno�ci.
IV
Kt�rego� dnia posun�li�my si� dalej, a� na molo za portem rybackim. Po drodze przeszli�my obok oszklonej kap-
15
licy, kt�r� rybacy wystawili na cze�� swego �wi�tego patrona. O ile wiem, nie odbywa�y si� tam nigdy �adne nabo�e�stwa czy modlitwy, sk�adano co najwy�ej przed ma�ym o�tarzem wi�zki kwiat�w. Ale teraz przyku� nasz wzrok przyklejony do szklanej tafli, od strony bulwaru, arkusz papieru z niezgrabnym, r�cznym napisem: �Padre Zeno, ksi�dz Zeno, opiekun ubogich, w pierwsz� rocznic� �mierci, od wdzi�cznych rybak�w z Mergelliny". Dotar� tutaj w swojej s�u�bie kap�a�skiej, z odleg�ego czarnego Bagnoli do sk�panej w zielonkawob��kitnym morzu przystani? W jaki spos�b? Dlaczego? Stary rybak, kt�ry po tamtej stronie murku, na piaszczystej �asze, cerowa� sie�, by� szczodry w informacjach: tak, przyje�d�a� tu lub przychodzi� pieszo, raz na miesi�c, co wywo�a�o nawet niech�� proboszcza z miejscowych ko�cio��w Matki Boskiej �nie�nej i Matki Boskiej Po�o�nej. Przychodzi� do pewnego czasu, m�wiono potem, �e zachorowa�, �e B�g pomiesza� mu w g�owie. Dop�ki jednak przychodzi�, nie by�o lepszego od niego cz�owieka, tak gotowego zawsze do pomocy. Trudno powiedzie�, dlaczego przychodzi�, skoro Mergellina ma swojego w�asnego ksi�dza, a z Bagnoli taki kawa� drogi. Mia� dobre serce, ale wiedzieli�my, �e chce si� tu od�wie�y�, cz�sto w pogod� schodzi� do morza, my� d�ugo twarz i r�ce po zakasaniu r�kaw�w. Dostawa� te� od nas troch� ryb i muli. Podobno oddawa� je innym zaraz po powrocie do Bagnoli.
Spojrzeli�my po sobie w milczeniu. Pewnie stan�a nam przed oczami sala szpitalna w San Paolo, puste ��ko, na kt�rym spa� zach�annie ksi�dz Zeno, zanim zabi� go pi�ty zawa�. �Czy pan pami�ta nasz� przechadzk� w tr�jk� na korytarzu?" � zapyta� Ludovico. �Pami�tam. Pami�tam te�, jak zdumia�a pana uwaga ksi�dza Zeno o amnezji". �Nie bez powodu. Moja ostatnia, przed chorob�, sprawa w Vallo delia Lucania dotyczy�a wypadku ci�kiej amnezji".
Odt�d nasze wsp�lne spacery nabra�y innego charakteru. S�dzia opowiada�, ja s�ucha�em, rzadko przerywaj�c pytaniami. Wyra�nie sprawia�a mu ulg�, albo mo�e nawet ukry-
16
wan� przyjemno��, okazja do zrzucenia z siebie �ci�aru" (sam to raz okre�li� w ten spos�b). Moje zainteresowanie ros�o z dnia na dzie�, by�em podw�jnie rozdra�niony, ilekro� musia�em pozosta� w domu w z�� pogod�. Z rado�ci� �ledzi�em powr�t s�dziego Ludovico do dawnej formy: by� bystry, przenikliwy, cieszy� si� odzyskan� sprawno�ci� umys�ow�.
Zastanawiam si�, jak przekaza� jego opowie�� w odcinkach (zaj�a nam dwa tygodnie). Jakkolwiek po ka�dym spacerze robi�em do�� dok�adne notatki, kt�re le�� teraz na moim stole, zrezygnowa�em w ko�cu z odtwarzania opowie�ci w pierwszej osobie i posiekanej na rozdzia�y, odpowiadaj�ce naszym spacerom. Postanowi�em wprowadzi� do niej w�asny porz�dek, skondensowa� j� maksymalnie, kaza� narratorowi wyst�pi� w trzeciej osobie, rozdzia�y wyodr�bniaj�c na zasadzie logiki i chronologii wypadk�w.
P� roku dzieli�o s�dziego Ludovico od emerytury, gdy wybuch�a w Agropoli sprawa ma��e�stwa Porter. Powierzono mu j� natychmiast, chcia� ni� zamkn�� swoj� karier�.
Derek i Violet (nazywana przez w�oskich przyjaci� Vio-lett�) Porter byli z wykszta�cenia archeologami. W latach dwudziestych, wkr�tce po uko�czeniu studi�w na Oxfor-dzie, przyjechali do Paestum jako ochotnicy w pracach wykopaliskowych. Pracowali ochotniczo, bez wynagrodzenia, mogli sobie na to pozwoli�, pochodz�c z zamo�nych rodzin. Kupili i odnowili domek w Agropoli, blisko ruin s�awnego Zamku, na niskim obrywie nad morzem. Mieli wtedy dok�adnie tyle lat co dwudziesty wiek, stanowili pa-re> o kt�rej cz�sto m�wiono: �coraz rzadziej spotyka si� tak zakochanych". Przyjechali do W�och z dobr� znajomo�ci� w�oskiego, wyuczonego na studiach, tote� w Agropoli uznano ich szybko za �swoich". Nawet antyangielskie sk�onno.:,.
� er*?-;
2 � Dziennik... (1993-1996) 17 r t � 1 ' � i�
�ci faszyzmu nie wp�yn�y na zmian� tego stosunku, a w�adze lokalne w Agropoli i okr�gowe w Vallo delia Lucania nie zak��ca�y ich spokoju.
Nie uk�ada�a si� natomiast ich praca archeologiczna w Paestum, grupa wykopaliskowa odnosi�a si� do nich z niech�ci�. Po kilku miesi�cach dano im do zrozumienia, �e w�oska grupa woli nie zatrudnia�, cho�by bezp�atnie, cudzoziemc�w. Porterowie znie�li ten afront z dobr� min�, tym wi�cej �e byli w trakcie rozstawania si� z archeologi�. Violet zacz�a malowa�, a Derek rze�bi�. Z wielk� pasj� (wyja�ni� s�dzia Ludovico), wystarczy powiedzie�, �e przylgn�li kurczowo do Agropoli i jego okolic, bardzo rzadko wyje�d�aj�c tam, gdzie mogli nasyci� oczy arcydzie�ami sztuki w�oskiej. �To wszystko zosta�o sprawdzone podczas �ledztwa", doda� s�dzia Ludovico nie bez odcienia dumy. �Po co? � wyrwa�o mi si�. � Mia�o jaki� zwi�zek ze spraw�?" �Nie, ale postanowili�my odtworzy� dok�adnie ca�y d�ugi pobyt Porter�w we W�oszech. Cz�sto dochodzenie s�dowe podobne jest do setek prze�wietle� rentgenowskich. Z nadziej�, �e ods�oni si� nagle jaka� ukryta plamka. Niech pan pami�ta, �e chodzi�o o trudne do zrozumienia, niepoj�te zab�jstwo. Przynajmniej w pierwszych stadiach �ledztwa".
Maluj�c i rze�bi�c, Porterowie nie aspirowali do wystaw. Sprzedawali za grosze (nie dla zarobku, nie potrzebowali go) swoje obrazki i miniaturowe rze�by w dzie� targowy na rynku Vallo delia Lucania. S�dzia Ludovico widzia� ich niejeden raz (przed tragedi�), otoczonych przez bogatych ch�op�w z rejonu Cilento, na tym cotygodniowym targu, zatrz�sieniu wszelkiego dobra, od artyku��w spo�ywczych do odzie�y i mebli, jak ze �miechem, rozbawieni, wyk��cali si� dla zachowania pozor�w o ceny swoich �arcydzie�" (tak je sami nazywali: i nostri capolavori). Ch�opi-nabywcy lubili ich i nie �a�owali pieni�dzy, a czasem p�acili w naturze, ose�k� mas�a, jajkami, kur�, kr�likiem. Ludovico widywa� wi�c, przechodz�c mi�dzy straganami do swojego urz�du, ich �arcydzie�a". Yiolet wyspecjalizowa�a si� w pejza�ach, stop-
18
niowo nadawa�a im charakter ilustracji do bajek. Derek rze�bi� lub lepi� z gliny drobne, dziwaczne figurki m�czyzn, kobiet i dzieci, wyra�nie wzorowane na eksponatach z gablot muzealnych w Paestum.
Tak p�yn�y lata, Porterowie stali si� cz�ci� krajobrazu Agropoli i Vallo. Mieszka�cy obu miasteczek przywi�zali si� do pary �sympatycznych Anglik�w", z rozrzewnieniem i aprobat� przygl�dali si� ich ci�g�ym czu�o�ciom w miejscach publicznych, mieli im za z�e jedn� tylko rzecz: brak dzieci. Na po�udniu W�och dziecko jest koronnym dowodem Bo�ego b�ogos�awie�stwa i wzajemnej mi�o�ci rodzic�w. Ma��e�stwa bezdzietne budz� tzw. �mieszane uczucia". Ale nawet to nie wp�yn�o na zmian� stosunku do �naszych Porter�w", i nostri Porter (tak ich w ko�cu zacz�-cz�to nazywa�).
W maju 1939, gdy nad Europ� zawis�y ciemne i gro�ne chmury, Porterowie wyjechali do Anglii. W Londynie sp�dzili ca�� wojn�, on jako urz�dnik biura wojskowego (by� s�abego zdrowia, fizycznie kruchy), ona jako sanitariuszka w szpitalu wojskowym.
VI
Nazajutrz po wojnie dwukrotnie pisali do s�siad�w w Agropoli: �e wkr�tce wr�c�. �Pisali" jest okre�leniem nie�cis�ym. Autorem obu list�w by� w ca�o�ci Derek, podpis Violet zdawa� si� dziwnie niezgrabny, chwiejny, jakby nabazgrany kurzym pazurem. W jednym zdaniu Derek napomkn��, �e �do�wiadczenia wojenne nadw�tli�y si�� ducha mojej �ony".
To zdanie, po staro�wiecku zatroskane, s�dzia Ludovico przytoczy� dos�ownie, uwa�a� je bowiem za pierwszy zapis �chorobowych zaburze�" Violet.
Zapowied� rych�ego powrotu do Agropoli okaza�a si� przedwczesna. Wr�cili dopiero w po�owie lat pi��dziesi�tych. W pierwszej chwili mieszka�c�w Agropoli uderzy�
19
tylko wygl�d Violet. By�a blada, wychudzona (niekt�rym nasun�o si� okre�lenie �wycie�czona"), prawie przezroczysta. Na pierwszej powitalnej przechadzce co kilka krok�w szuka�a oparcia lub miejsca, na kt�rym mo�na by�o boczkiem cho�by przysi���. Pozdrawia�a po drodze wszystkich napotkanych, ale w spos�b tak bezbarwny, konwencjonalny, �e mieli prawo w�tpi�, czy ich sobie naprawd� przypomina. Derek szed� za ni�, rozdaj�c na lewo i na prawo u�miechy i uprzejmo�ci, nikt jednak, kto bystry, nie m�g� nie dojrze� ciemnych odblask�w w jego oczach.
W dalszych zeznaniach i �wiadectwach, zebranych przez s�dziego Ludovico, za wygl�dem Violet posz�o jej zachowanie. Z ka�dym dniem ja�niejsze, nawet jaskrawsze, by�o, �e rozpoznawa�a za mglist� zas�on� wieloletnich przecie� znajomych. Aptekarz z Agropoli tak to uj��: Eassente, immersa nel suo sogno di cui non riesce a svegliarsi, jest nieobecna, pogr��ona w swoim �nie, z kt�rego nie potrafi si� obudzi�. Ale to by�o jeszcze do zniesienia, zachowanie Violet przypisywano jej �rojeniom artystycznym". Gdy� po dawnemu codziennie rano, w pogodne dnie, malowa�a. I w jej pejza�ach nic nie przypomina�o tego, na co patrzy�a; porusza�a si� rzeczywi�cie w�r�d zagadkowych roje� czy widze�, gdzie morze i niebo stawa�y si� stopem rozleg�ej, ��tawoczer-wonawej przestrzeni pustynnej. Kt�rego� dnia nie wysz�a w og�le z domu. S�dzia Ludovico pami�ta� dobrze t� dat�, 14 wrze�nia 1958: oznacza�a ca�kowite wycofanie si� Violet z �ycia w Agropoli i pocz�tek jej �choroby", jak to zamkni�cie si� w domu nazwa� Derek.
Jego twarz by�a odt�d, dla mieszka�c�w Agropoli, odbiciem jej stanu. Je�li wolno m�wi� o stopniowym, niepowstrzymanym wzro�cie wyrazu troski, z rosn�cymi r�wnie� odcieniami pop�ochu, a mo�e nawet paniki, to tak w�a�nie ukazywa� si� Derek Porter mieszka�com Agropoli. Coraz cz�ciej wyprawia� si� do Vallo i do Neapolu, zamykaj�c na klucz drzwi domku obok Zamku. Coraz cz�ciej przyje�d�ali do Agropoli �go�cie z du�ych miast" (w�oskich i za-
20
granicznych). I coraz wyra�niej, coraz szerzej rozpina�a swoje czarne skrzyd�a Nadaremno��. Zadawano sobie pytania, dlaczego Derek Porter nie nak�ania �ony do le�akowania na ganku, dlaczego nie wyprowadza jej od czasu do czasu na spacer. Nie znajdowano na nie odpowiedzi (on sam unika� w rozmowach tematu Violet), bo nie wiedziano, na czym jej �choroba" polega. A czy wiedzia� Derek, kt�ry wymawia� s�owo �choroba", akcentuj�c w g�osie cudzys��w? Czy wiedzieli �go�cie z du�ych miast", w kt�rych domy�lano si� lekarzy?
Zbli�yli�my si� do kapliczki rybak�w na Mergellinie. Do jej �ciany, grubej tafli szk�a, wci�� przylepiony by� arkusz papieru z wyp�owia�ym od s�o�ca napisem o rocznicy �mierci ksi�dza Zeno. S�dzia Ludovico sta� przed nim zamy�lony.
VII
Jak wynika�o z p�niejszych zezna� Portera w �ledztwie, �choroba" Violet sta�a si� dla niego w ko�cu chorob�. Nie mo�na si� by�o d�u�ej �udzi�: amnezja w ostrej, piorunuj�cej formie, tak szybko post�puj�ca, jakby z ka�dym dniem choroba po�era�a lub niszczy�a doszcz�tnie kolejny p�at pami�ci. Lekarze nie mieli ju� w�tpliwo�ci co do diagnozy, lecz bezradnie rozk�adali r�ce, gdy chodzi�o o pr�by powstrzymania procesu. �W�a�ciwie rzecz jest nieuleczalna, wolno wierzy� (ale tylko wierzy�), �e czu�o��, wra�liwo�� i inteligencja otoczenia mog� roznieci� � na d�u�ej czy kr�cej � niekt�re gasn�ce iskry pami�ci. Naprawd� jednak pozostaje tylko opieka i ci�g�y nadz�r, osoby dotkni�te amnezj� nie zdaj� sobie sprawy z tego, co robi�. Nie s� znane przyczyny choroby ani okoliczno�ci, w jakich si� narodzi�a".
Porter usi�owa� przecie� wytropi� przyczyny i okoliczno�ci. Podczas wojny Violet by�a energiczna, sprawna i zawsze u�miechni�ta jako sanitariuszka w szpitalu wojskowym ko�o
21
Guildford. Lubiano j� i ceniono. On, pracuj�c w jednym z londy�skich urz�d�w wojskowych, m�g� mieszka� w ich dawnym mieszkaniu na Chelsea. Widywali si� co tydzie� albo co dziesi�� dni. Nie, nie, nic pocz�tkowo nie wskazywa�o na to, �e sprawc� by�y �do�wiadczenia wojenne", jak pisa� w pierwszym li�cie do Agropoli. Dopiero w rok po wojnie pierwsze objawy sk�oni�y go do od�o�enia powrotu do W�och. Objawy niewinne jeszcze, kt�re bra� za roztargnienie. Gdyby nat�y� by� dostatecznie wzrok, dostrzeg�by pewnie, �e staje si� inna: w �yciu domowym, przed sztalugami, w rozmowach, w mi�o�ci. A przede wszystkim w lekturach. Poch�ania�a z dziwnym nienasyceniem literatur� o okrucie�stwach wojennych, o kt�re nie otar�a si� prawie w szpitalu na prowincji, kt�re zna�a g��wnie z bombowych nalot�w na Londyn. Nie chcia�a o tym m�wi�, czytanie sta�o si� jakby jej czysto prywatnym, ekskluzywnym obrz�dem. Zamyka�a co wiecz�r ksi��k� z twarz�, zdawa�o si�, osmalon� p�omieniem. W ��ku by�a sztywna, napi�ta, nie pozwala�a si� zbli�y� do siebie. Zrezygnowa� z wyjazd�w do Ox-fordu, gdzie zach�cano go do podj�cia studi�w archeologicznych. Ba� si� po prostu zostawi� j� sam� w mieszkaniu, jednym ze znak�w zachodz�cej w niej zmiany by� l�k przed wychodzeniem z domu. W sumie jednak, cho� niepokoj�ca, zmiana nie zapowiada�a g��bszych zaburze�. Na kr�tko przed powrotem do Agropoli, w kt�rym pod�wiadomie pok�ada� wielkie nadzieje, nast�pi�o pogorszenie. Rano przesiadywa�a godzinami przed p��tnem rozpi�tym na sztalugach, dotykaj�c go p�dzlem w dr��cych r�kach, pali�a papierosa za papierosem, co jaki� czas odk�ada�a p�dzle i palet�, nakr�ca�a lok na brudny palec i trwa�a tak d�ugo w zupe�nym odr�twieniu somnambulicznym. Nie mia� odwagi wytr�ci� jej z tego odr�twienia, pami�ta� z dzieci�stwa przekonanie, �e somnambulik przebudzony dotkni�ciem r�ki spada lub upada jak ci�ka k�oda i mo�e si� dotkliwie porani�. Wi�c siedzia� przy biurku bez ruchu, lepi� z plasteliny swoje figurki i nie odrywa� od
22
niej wzroku. Zacz�� te� wtedy pisa� co� w rodzaju dziennika, ale dziennika bardziej transformacji Violet i swojego czuwania nad ni� ni� w�asnych prze�y� i my�li.
Przyj�a oboj�tnie projekt powrotu do Agropoli, ona, kt�ra podczas wojny �ni�a cz�sto o �cie�ce wiod�cej do domku na zamkowym wzg�rzu, o morzu ko�ysz�cym przytroczone do brzegu �odzie rybak�w. Ale nie stawia�a oporu, mia�a nawet chwile skupienia i zaradno�ci w trakcie pakowania walizek i kufr�w. Mimo to Porter nie m�g� si� otrz�sn�� z wra�enia, �e wiezie do W�och bezwolny przedmiot, a nie �yw� istot�.
VIII
Dwa dni niepogody zablokowa�y mnie w domu. Jak cz�sto bywa w Neapolu, natura wzi�a odwet za d�ugi okres s�oneczny: la�o bez przerwy, niebo przygniot�o miasto o�owianymi chmurami, autobusy i samochody porusza�y si� wolno w potokach wody. Przez chwil� b�ysn�a mi w g�owie my�l zatelefonowania do s�dziego, ostatecznie opowiada� mo�na i kuckoprzez telefon. B�ysn�a i natychmiast zgas�a; Ludo-vico-narrator zr�s� si� dla mnie ze spacerami na bulwarze nadmorskim.
Pauz� postanowi�em wykorzysta� dla przetrawienia historii Porter�w, odgaduj�c ju� mgli�cie, dzi�ki rozsianym tu i �wdzie tropom s�dziego, ku czemu zmierza. Porzuci�em szybko ten zamiar. Do moich my�li wtargn�� niespodzianie i niepodzielnie ksi�dz Zeno. Co oznacza�y s�owa naszej lekarki, �e co jaki� czas przepada� gdzie� na d�ugo, �e przywozi�a go do Bagnoli policja �zagubionego", zaatakowanego przez nag�y przyp�yw amnezji, kt�r� nazwa� kr�tko przed �mierci�, na korytarzu szpitala, �gor�cym oddechem pustyni"? Sk�d do niego to okre�lenie? Ile w nim prawdziwego wyrazu w�asnych uczu�, a ile retoryki zas�yszanej lub �wiadomie zapo�yczonej u nauczycieli sztuki kaznodziejskiej?
23
Urzek�o mnie to okre�lenie, ale urzek�o instynktownie, jak zdarza si� nieraz z poetyckim zwrotem, kt�ry przemo�n� sugestywno�ci� obrazu wyprzedza wnikni�cie w jego sens. Nie wiedzia�em jeszcze, jak bliski rzeczywisto�ci by� �w sens. Tymczasem wszystko jak gdyby si� pomiesza�o. Wspomnienie ostatniego, �miertelnego zawa�u ksi�dza Ze-no i podsuni�ta mi przez wyobra�ni� wizja jego ko�owania na bezdrzewnej r�wninie, na spalonym �wie�o polu: szed� przed siebie, wraca�, stawa� i d�o�mi zas�ania� czerwon� twarz, zn�w szed� naprz�d krokiem pijanego i zn�w wraca� zataczaj�c si�, cz�owiek jedyny, cz�owiek odepchni�ty przez �wiat, cz�owiek nie�wiadomy swego istnienia.
IX
Na podstawie zezna� Portera s�dzia Ludovico ustali� w chorobie Violet punkt krytyczny, od kt�rego zacz�� si� zjazd w d� po r�wni pochy�ej, bez �adnych ju� widok�w na op�niaj�ce dzia�anie hamulc�w. By�o to letni� noc�, gdy Violet obudzi�a si� nagle z przejmuj�cym okrzykiem: �Gdzie jestem?!" Porter wzi�� j� w ramiona, dr�a�a jak ma�y ptak ze zwichni�tym skrzyde�kiem w z�o�onych �ukowato d�oniach. By� wstrz��ni�ty. Powtarza� machinalnie i bezradnie: �Derek, Agropoli", obsypywa� poca�unkami jej rozgrzan� twarz. Nie reagowa�a na te czu�o�ci, chocia� przytuli�a si� do niego. Po czym zerwa�a si� z ��ka, usiad�a w k�cie pod sztalugami i powtarza�a cicho �gdzie jestem?", nie zwa�aj�c na jego obecno��, b�agalnym tonem modlitwy. O �wicie usn�a na siedz�co, przeni�s� j� ostro�nie do ��ka.
Ludovico zatrzyma� si� i opar� o murek, by� wyra�nie zm�czony, a mo�e i przej�ty. Bez s�owa patrzyli�my na zalew w wyrwie mi�dzy g�azami falochronu, gdzie w s�o�cu bawi�o si� stado mew; ociera�y si� zwinnie brzuszkami o powierzchni� morza i wypryskiwa�y w powietrze jak bia�e pociski.
24
�Tak � powiedzia� odetchn�wszy s�dzia � tak, trudno w tym nie widzie� punktu krytycznego. Nie wiedzie�, gdzie si� jest! Jaka� tortura! Ale czy odczuwa�a j� w jaki� spos�b Violet? Moim zdaniem nie. Przechodzi�a ju� na tamt� stron�. Derek Porter by� innego zdania".
Wierzy�, �e istnieje jeszcze szansa powstrzymania Violet, chwycenia jej za r�k�, zmuszenia jej do ockni�cia si�, jak si� to kiedy� robi�o z somnambulikami. S�dzia uwa�a� t� wiar� czy nadziej� za dow�d, �e mimo wszystkich wywod�w i diagnoz lekarskich, mimo w�asnych obserwacji post�p�w choroby, Porter nie chcia� albo nie by� w stanie podda� si� oczywisto�ci. Ostatecznie czym jest nadzieja? Bezsilnym buntem przeciw rozpaczy. Kto twierdzi, �e nie mo�na �y� bez nadziei, twierdzi po prostu, �e nie mo�na �y� bez nieustannego buntu.
�atwo powiedzie�: bunt, sprzeciw. Codzienne fakty powi�zane �a�cuchem sta�ego i wci�� szybszego pogorszenia wznosi�y mi�dzy Porterem i �on� g�adk�, matow� �cian�, nie do zburzenia, nie do przebicia nawet. Kiedy na niego patrzy�a, mia�a to nieruchome oczy �lepej, to pytaj�ce spojrzenie: kim jeste�? Rozbiera� j� i ubiera�, my� j� w wannie, rozczesywa� jej w�osy, karmi� j�, wciskaj�c jej do ust ma�e k�sy � zgadza�a si� na wszystko bez oporu, ale gdyby tego nie robi�, nie mia�aby �adnego odruchu w�asnej woli, poza jednym: wiecznym, nienasyconym pragnieniem. Potrafi�a wypija� litry wody i sok�w, jak wypra�ona na nas�onecznionym piasku. Nie wp�ywa�o to jednak (przykro o tym m�wi�) na samodzieln� potrzeb� u�ywania �azienki; je�li na czas nie interweniowa�, brudzi�a si� przy zupe�nym zaniku zmys�u powonienia. Pr�bowa� wytr�ci� j� z odr�twienia wspomnieniami, ka�dy epizod z przesz�o�ci poprzedza� sakramentalnym �pami�tasz?" Nie, nie pami�ta�a, i nie by�o nawet pewne, czy go w og�le s�ucha�a, zamkni�ta (zdawa�o si�) pod szklanym kloszem. Czasem wpada� na pomys� posadzenia jej przed bia�ym p��tnem rozpi�tym na sztalugach i wetkni�cia jej w r�ce p�dzla i palety z farbami. D�ugo sie-
25
dzia�a nieporuszona, potem w po�piechu, gwa�townie, z zaciek�o�ci� jakby, pokrywa�a p��tno kreskami, plamami, bohomazami, jakie widuje si� u ma�ych dzieci, zach�canych przez rodzic�w do malowania.
P�yn�� czas, w Agropoli przywykano stopniowo do widoku tylko Portera, gdy zamkn�wszy dom na klucz (po schowaniu zapa�ek i zagwo�d�eniu kurka od butli z gazem), wychodzi� do lokalnych sklep�w lub wyje�d�a� do Vallo na zakupy.
�e dotkn�a dna i pogr��y�a si� nieodwracalnie w amne-zji, zrozumia� z jej pytania, kim jest i jak si� nazywa. Nie umia�aby sama odpowiedzie� na podobne pytanie, zwr�cone do niej. �Zatrzymali si� oboje w czasie � szepn�� s�dzia Ludovico � ona z �agodno�ci� dotkni�tej parali�em, on usi�uj�c coraz s�abiej, z coraz wi�ksz� rezygnacj� wyszarpa� domek w Agropoli z martwej, bezczasowej mielizny".
X
Nadszed� dzie�, kt�rego Derek Porter nie oczekiwa�. By� ju� po jakiemu� pogodzony z nieuleczalno�ci� choroby, podda� si�, czu�, �e z p�omienia buntu ocala�y tylko tl�ce si� w�gielki, wiedzia�, �e jedyne, co mo�e jeszcze dla Violet zrobi�, to opiekowa� si� ni� z nieustaj�c� czu�o�ci� a� do jej �mierci. Wierzy� i liczy� na to, modl�c si� w duchu, by tak si� sta�o, �e prze�yje j� i nie zostawi jej samej. My�l o tym, �e m�g�by umrze� wcze�niej, gdy ona w samotno�ci �y�aby dalej nie wiedz�c, kim jest i gdzie si� znajduje, ta my�l by�a �r�d�em jego m�ki.
Natomiast najczarniejsze jego my�li nie bra�y w rachub� zjawiska zupe�nie niespodzianego, wi�cej � niewyobra�alnego. Czy m�g� by� przewidywa�, �e amnezja jest zara�liwa? W tym strasznym dniu, na pocz�tku jesieni, w dniu przes�oni�tym zakopcon� szyb� mi�dzy nim i brzegiem mo-
26
rza, w dniu upartej depresji, siedzia� na le�aku obok okna, od czasu do czasu zerkaj�c do k�ta, gdzie w ��ku le�a�a �pi�ca jeszcze Violet. Naraz u�wiadomi� sobie, �e materia jego pami�ci staje si� podobna do postrz�pionego i zetla-�ego sukna, kt�re wkr�tce zacznie roz�azi� si� ca�kowicie. �Zdawa� sobie dobrze spraw� � pospieszy� wyja�ni� s�dzia Ludovico � �e w nim ten proces ma inny charakter, jest nie odbiciem, lecz skutkiem choroby �ony". Byli ze sob� tak g��boko zwi�zani od chwili spotkania na studiach, tak stronili zawsze od otoczenia, tak si� we dw�jk� odizolowali od �wiata (w pewien spos�b nawet podczas wojny, nie m�wi�c ju� o pobycie we W�oszech), �e przesz�o�� Portera przegl�da�a si� w przesz�o�ci �ony i na odwr�t. Choroba Violet uczyni�a bezu�ytecznym dla niej lustro Dereka. Ale dla niego st�uk�a, rozbi�a na drobne odpryski lustro Violet. Zosta� skazany na utrat� pami�ci, gdy� utraci� uczestnika i �wiadka swej przesz�o�ci. Dziwnie brzmi �zarazi� si� amnezj�". A jednak w �ledztwie, w zeznaniach Portera, to wyra�enie powtarza�o si� niejeden raz. Od owego jesiennego dnia coraz cz�ciej uprzytamnia� sobie, �e jego przesz�o�� skurczy�a si� do okresu choroby Violet. Ludzie ra�eni amnezj� trac� �wiadomo�� zaniku pami�ci, �ycie usycha dla nich do drobnych materialnych fakt�w, kt�re zasz�y przed chwil� i te� szybko usychaj�. Porter nie utraci� tej �wiadomo�ci, wiedzia�, �e ekskluzywno�� jego zwi�zku z Violet skaza�a go na towarzyszenie jej w chorobie. �Niech pan pos�ucha (przystan�� nagle s�dzia Ludovico), jak� pos�ugiwa� si� metafor�. M�wi�: je�eli post�puj�c� amnezj� wolno por�wna� do wycinania kolejnych p�at�w pami�ci, to operacja Violet odbywa�a si� ze znieczuleniem, w u�pieniu, a moja na �ywo, na jawie".
Do�� wyra�nym, cho� powolnym zmianom ulega� jego stosunek do Violet. Nie zapomina� nigdy o swoich obowi�zkach opiekuna i piel�gniarza, z dawn� pilno�ci� zajmowa� si� dogl�daniem �ony, ale ze wszystkich jego czynno�ci wy-
27
ciek�a kropla po kropli czu�o��. Dostrzega� zmian�, a mimo to, ku w�asnemu zaskoczeniu, nie odczuwa� wyrzut�w sumienia.
Up�yn�a jesie�, nasta�a zima. W tych stronach nie tyle ch�odna, co przesi�kni�ta wilgoci�. Du�� cz�� dnia zajmowa�o mu r�banie drzewa i ogrzewanie domu. Gdy na po�udniu W�och przychodzi �dobra" albo �czysta" wiosna, przyroda wybucha z niepohamowan� gwa�towno�ci� i szczodro�ci�, nast�puje jakby wy�cig mi�dzy zieleni� ro�linno�ci, b��kitem nieba i weso�ymi, zielonkawoniebieskimi refleksami morza. Porter, �eby przerwa� monotoni� swego �ycia, wychodzi� wcze�nie rano na ryby. Siada� na skale w ma�ej zatoczce, m�g� stamt�d obejmowa� wzrokiem domek, w kt�rym spa�a jeszcze Yiolet.
XI
S�dzia Ludovico: �By� w zeznaniach �atwy (nie stawia� opor�w), wnikliwy, prawdom�wny i prostolinijny. A� do g��wnego w�z�a, do kt�rego przecie� �ledztwo mia�o krok po kroku prowadzi�. Spi�� si� wtedy w sobie, napr�y�, je�li nie oniemia� zupe�nie, to niewiele do tego brakowa�o. Nie, nie pr�bowa� zaprzecza� czy k�ama�, ale z trudem, z b�lem w oczach wyrywa� z gard�a s�owa okaleczone lub monosylaby. Zabra�a mi du�o czasu i wysi�ku rekonstrukcja ostatniego przes�uchania. Podpisa� je bez czytania".
W nocy z 22 na 23 kwietnia obudzi� si� na kr�tko przed �witem z uczuciem l�ku, jakie wywo�uje koszmar senny. Nie pami�ta�, co mu si� �ni�o. Usiad� w fotelu z bij�cym sercem, wpatrywa� si� w Violet. Spa�a spokojnie, r�wnomiernie oddycha�a. By�o zapewne z jego strony urojeniem, przywidzeniem, �e na jej ustach pojawi� si� u�miech. Mo�e sprawi� to skurcz wymizerowanej twarzy, ostatnio przesta�a niemal je��. Pami�ta�, �e ten prawdziwy czy rzekomy u�miech roznieci� w nim co� w rodzaju gniewu, jakby by� absurdalnym
28
dowodem, �e Violet umy�lnie go zarazi�a. Wsta� w transie, wzi�� z ��ka swoj� poduszk�, po�o�y� j� na twarzy �pi�cej i nacisn�� z ca�ej si�y. Nie potrzeba by�o tej si�y, Violet nie drgn�a nawet, posinia�y jej tylko obna�one r�ce. Po pewnym czasie odchyli� poduszk�. Violet by�a martwa. Usiad� znowu w fotelu, b�ysn�a mu w g�owie szalona my�l, �e tak m�g�by z ni� d�ugo jeszcze �y�, �e m�g�by kocha� umar�� Violet. Wyszed� z domu, przykrywszy przedtem poduszk� jej twarz. Wci�� w transie zszed� wolno po skalnych stopniach do morza, spojrza� na zar�owiony horyzont i uzmys�owi� sobie, �e �wita�o ju� na dobre. Nie rozbieraj�c si�, wszed� do morza, nie poczu� zimna, przeciwnie � by� ostro smagany gor�cym wiatrem, zanurza� si� g��biej i g��biej, uciek�o mu spod n�g kamieniste dno, woda zala�a mu oczy i usta, do dzi� wspomina� serce przepe�nione rado�ci� toni�cia.
Uratowali go rybacy, wracaj�cy z nocnego po�owu. Jak si� p�niej okaza�o, w milczeniu, nie wiedz�c, co zamierza zrobi� (ekstrawagancje cudzoziemc�w!), �ledzili go zza skalnego wyst�pu.
XII
Rozprawa s�dowa w Vallo delia Lucania trwa�a jeden dzie�. Porter potwierdzi� na wst�pie wszystkie swoje zeznania, odpowiedzia� cichym g�osem colpevole, winny, na pytanie przewodnicz�cego trybuna�u, zdawa� si� nie interesowa� biegiem przewodu s�dowego, siedzia� na �awie oskar�onych z opuszczon� g�ow�. Wzrusza� ramionami i milcza�, ilekro� nachyla� si� do jego ucha obro�ca z urz�du, podni�s� g�ow� i z wyrazem aprobaty na twarzy s�ucha� mowy oskar-�ycielskiej. Przysi�gli orzekli: �winny", przewodnicz�cy trybuna�u odczyta� wyrok: cztery lata z zaliczeniem p�rocznego wi�zienia �ledczego. �Zas�u�y�em na do�ywocie, wymierz� je sobie sam", powiedzia� Porter dono�nym g�osem.
29
Tego� dnia wieczorem s�dzia Ludovico odwiedzi� go w celi wi�ziennej. Za t� rozmow�, o kt�rej �wola� zamilcze�", zap�aci� w nocy pierwszym zawa�em.
Porter odsiedzia� tylko rok w Ascoli Piceno, reszt� darowano mu za dobre sprawowanie i odstawiono go do Anglii. Podobno zaszy� si� w jakim� ma�ym miasteczku prowincjonalnym w Szkocji. �y� jeszcze? Odsiadywa� swoje do�ywocie? Domek w Agropoli podarowa� po powrocie do Anglii londy�skiemu Towarzystwu Archeologicznemu. Przyje�d�ali tam niekiedy profesorowie i studenci z Londynu. Ostatni taki pobyt sko�czy� si� tragicznie, noc� po wyje�dzie grupy do Anglii domek w Agropoli sp�on�� doszcz�tnie w po�arze, spowodowanym prawdopodobnie niedba�o�ci� odje�d�aj�cych. Teren, zaklepane czarne zgliszcza, skrawek czarnej pustyni, pozosta� w�asno�ci� Towarzystwa Archeologicznego.
Po raz pierwszy w czasie naszych spacer�w wzi��em s�dziego Ludovico pod r�k�, widz�c, �e si�gn�� do kieszeni po pastylk� nitrogliceryny i wsun�� j� szybko pod j�zyk.
Przypieka�o s�o�ce, poszli�my na sam koniec mola z latarni� morsk�, gdzie mo�na by�o u jej st�p usi��� na szerokim schodku i spokojnie odetchn�� ciep�ym powietrzem zatoki.
Luty 1993
Neapol, 18 marca
W moim opowiadaniu Ksi��� Niez�omny (1956)* przytoczony jest nast�puj�cy epizod: �Kiedy admira� Cagni wr�ci� z Bieguna P�nocnego, urz�dzono na jego cze�� w Turynie uroczysty bankiet i po�rodku sto�u ustawiono trofeum z lodu. � Je�eli tego natychmiast nie zabierzecie � powiedzia� po przybyciu Cagni � nie tkn� ani jednej potrawy. Przez ca�y okr�g�y rok nie robi�em nic innego, tylko patrzy�em na l�d i walczy�em z lodem. Dosy�".
Ostatnio miewam nieraz pokus� sparafrazowania admira�a w taki mniej wi�cej spos�b: �Je�li nie przestaniecie wci�ga� mnie w rozmowy i dyskusje o komunizmie, uciekn� natychmiast i zatrzasn� za sob� drzwi. Przez p� przesz�o wieku patrzy�em na komunizm i walczy�em z nim, jak umia�em. Dosy�".
Potem przychodzi chwila refleksji, a raczej opami�tania. Zosta� pokonany, le�y w gruzach, ale czy pora na �uroczysty bankiet" (triumfalny), czy wolno wypali� go gor�cym �elazem z pami�ci i my�li? Wiem dobrze, �e nie. Skona� niby, a przecie� daje znaki �ycia, jak Stalin z ponurej anegdoty, kt�rego chciano ju� ubra� w paradny mundur do trumny, gdy nagle otworzy� jedno oko i gro�nie nim �ypn��. Komunizm jest czym� wi�cej ni� ustrojem-smokiem, przebitym nareszcie w��czni� �wi�tego Jerzego. Jest po jakiemu� nie�miertelny, jest smokiem (�eby pozosta� przy tym por�wnaniu), kt�remu wci�� odrasta odr�bany ogon.
* Zob. przedruk w 2 tomie Pism zebranych.
31
Redaktor krakowskiego �Znaku", Jaros�aw Gowin, zaprosi� mnie do udzia�u w ankiecie, tak formu�uj�c jej przedmiot: �Chcieliby�my powr�ci� do problemu komunizmu, ale nie z perspektywy historycznej, politologicznej czy socjologicznej; chcemy spojrze� na komunizm jako na do�wiadczenie rzucaj�ce (to ze znakiem zapytania) �wiat�o na fenomen cz�owieka; innymi s�owy, chodzi nam o refleksj� na temat tego, co komunizm wnosi do wiedzy o cz�owieku".
Ten �znak zapytania" przy �komunizmie jako do�wiadczeniu rzucaj�cym �wiat�o na fenomen cz�owieka" jest w pe�ni uzasadniony. Komunizm (i w og�le totalitaryzm) wydoby� tylko na powierzchni� z sekretnych, g��boko ukrytych zakamark�w cz�owieka to wszystko, co w szczeg�lnych okoliczno�ciach mo�e go uczyni� pod�ym i okrutnym; �wnosi wi�c do naszej wiedzy o cz�owieku" tylko �wiadomo��, �e taka sfera istnieje i �e zdruzgotanie wszelkich hamulc�w moralnych jest wyobra�alne, gdy zaczajone w duszy ludzkiej si�y z�a dochodz� do g�osu w �ideologicznej" aureoli nowych �praw". Znamienne, �e o �innym cz�owieku" najwi�cej nas ucz� kataklizmy. Defoe opisa� zdegradowane spo�ecze�stwo d�umy londy�skiej z 1665 roku; Camus pos�u�y� si� d�um� jako metafor� ludzkiego upadku, z kt�rym usi�uj� walczy� dwie �wi�to�ci: chrze�cija�ska i laicka; ja, pisz�c opowiadanie D�uma w Neapolu*, mia�em przed oczami nie odleg�y rok 1656, lecz stan wojenny w Polsce. Komunizm jest owocem i wyrazem spo�ecznej, politycznej i duchowej d�umy.
W roku 1920 Bertrand Russell pojecha� do Rosji na miesi�c zaledwie, a jego ma�a ksi��eczka, napisana zaraz po powrocie, The Practice and Theory of Bolshevism, wznawiana jest do dzisiaj bez skre�lenia czy dodania cho�by jednego s�owa. Co w ci�gu miesi�ca zauwa�y�, w przeciwie�stwie do rosn�cej wci�� sfery �entuzjast�w", kt�rzy na wy�cigi pielgrzymowali do �ojczyzny rewolucji i proletariatu
Zob. przedruk w 7 tomie Pism zebranych.
32
�wiatowego"? Zauwa�y� wcze�nie i szybko istot� rzeczy. �Z�o bolszewizmu polega na tym, �e jego �r�d�a tkwi� w nieszcz�ciu ludzkim". Tylu mamy od roku 1917 przem�drza�ych �so-wietolog�w", ale �aden z nich nie zdoby�by si� na wykrztuszenie tego �banalnego zdania" a� do momentu, w kt�rym opisany przez nich �naukowo" system (tak�e imperialny) zacz�� si� nagle rozpada� zgodnie z proroctwem Russella
0 nieuchronnej �kl�sce eksperymentu komunistycznego". Co jeszcze �komunizm wnosi do naszej wiedzy o cz�owieku"? Smutn�, bardzo smutn�, cho� nie odkrywcz� bynajmniej prawd�, �e nikogo nie mo�na by� pewnym; �e nieodgad-niona jest zar�wno dzielno��, jak nikczemno�� cz�owieka; cox wi�cej, �e niekiedy towarzysz� sobie jak nieroz��czna para.
Postkomunistyczna �lewica" che�pi si� zazwyczaj dwoma komunistycznymi przyw�dcami na dow�d, �e komunizm bywa czasem �reformowalny" i �otwarty". Ci przyw�dcy to Aleksander Dubczek i Imre Nagy. Dubczeka nigdy nie lubi�em, wydawa� mi si� skrzy�owaniem chytrej poczciwo�ci i tch�rzostwa. Moim bohaterem tragicznym by� Nagy, z t� swoj� zacn� twarz�, z mi�ymi oczami za staro�wieckimi binoklami, z pogodnym u�miechem, z w�sat� dobrotliwo�ci�. Wysz�y ostatnio na jaw dokumenty straszne (ich prawdziwo�� potwierdzi� Gorbaczow). W roku 1930 Nagy podpisa� w Moskwie zobowi�zanie wsp�pracy z policj� sowieck�. W roku 1933 otrzyma� od swoich zwierzchnik�w pochwa�� za wzorow� i wydajn� s�u�b�. By� agentem i donosicielem przez jedena�cie lat, spowodowa� �likwidacj�" wielu os�b, komunistycznych emigrant�w w�gierskich i obywateli sowieckich. Kriuczkow z KGB nazywa go dzi� �zatwardzia�ym stalinist�". Nikt nie uwierzy�by w ujawnione �wie�o dokumenty w roku 1956, zreszt� okre�lenie �stalinist�" nie mog�o wtedy by� oskar�eniem w ustach naje�d�c�w sowieckich. Obecni postkomuni�ci w�gierscy (Grosz
1 towarzysze) znali przesz�o�� bohatera rewolty z 1956 roku; milczeli, obawiaj�c si� �zburzenia narodowego pomnika w sercach W�gr�w".
3 � Dziennik... (1993-1996) 3$
22 marca
Najwi�ksz� zbrodni� komunizmu wobec cz�owieka jest pozbawienie go godno�ci. �ci�lej, zmuszenie go, by sam wyzby� si� godno�ci w drodze podw�jnej operacji: pseudo-religijnego zaczadzenia i przebieg�ego poni�enia.
Z rogu obfito�ci archiw�w sowieckich wypad� ostatni list Bucharina do Stalina, napisany 10 grudnia 1937, tu� przed procesem. Zaczyna si� od jedynej prawdziwej konstatacji: �Znajduj�c si� na skraju przepa�ci, bez mo�liwo�ci odwrotu, daj� ci przed �mierci� s�owo honoru: nie p