9364

Szczegóły
Tytuł 9364
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9364 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9364 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9364 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Julia Nidecka GONI�CY ZA S�O�CEM CO TO JEST? - Sko�czy�em - powiedzia� Ann prostuj�c si�. - Jutro odlec� st�d, z�o�� raport, a potem wr�c� do domu. Czy wszystko zrobi�em? - zaniepokoi� si�. - Pr�bki fauny i flory pobrane Badania geologiczne i chemiczne zrobione. Tak. D�u�szych prac program samotnego zwiadu nie przewiduje. Mia� du�o czasu. Badania powinny trwa� dziesi�� dni, ale wyj�tkowo szybko upora� si� z nimi. Nie znalaz� zreszt� nic ciekawego. - Przejd� si� - zadecydowa�. - Butle z powietrzem nie s� mi potrzebne. Mo�na oddycha� bez aparatu tlenowego. Flora bakteryjna te� nie jest gro�na. Zeskoczy� na mi�kk� traw�. Przed nim p�yn�a leniwie rzeka, a za ni� ci�gn�y si� g�ste zaro�la. - Zupe�nie jak u nas w parku - Ann znowu zacz�� m�wi� g�o�no. - Rzeka, lasek. ��ka... Nawet kolory te same. Poczu� nagle nieodpart� ch�� zanurzenia si� w wodzie i zmycia z cia�a tych wszystkich orze�wiaj�cych wietrzyk�w, jakie w rakiecie s� u�ywane zamiast prysznica. By�o to pragnienie ca�kowicie sprzeczne z regulaminem, a jednocze�nie tak silne, �e nie zastanawia� si� ani przez chwil�. Jednym szarpni�ciem rozpi�� kombinezon. Woda by�a �wietna. Po up�ywie mniej wi�cej godziny wyskoczy� na brzeg i u�o�y� si� w g�stej trawie wystawiaj�c twarz na s�o�ce. Gdy zaro�la po drugiej stronie rzeki zacz�a zas�ania� lekka, r�owa mg�a Ann spa� ju� w najlepsze. Obudzi�o go instynktowne poczucie niebezpiecze�stwa. W jednej chwili stan�� ca�kowicie przytomny, rozgl�daj�c si� doko�a. Wszystko pokrywa�a mg�a. Nawet na odleg�o�� paru metr�w nie mo�na by�o niczego dostrzec. Ruszy� kilka krok�w w lewo, tam, gdzie powinien le�e� jego kombinezon. Nic nie znalaz�. Uczucie zagro�enia nie ust�powa�o. Jeszcze raz rozejrza� si�. Niczego nie dostrzeg�. Mg�a pokrywa�a wszystko, t�umi�a wszystkie barwy i d�wi�ki, czego� jednak nie mo�na by�o ni� wyt�umaczy�. Przypadkowo spojrza� na swoje nogi i niewiele brakowa�o, a krzykn��by jak Jo, gdy zobaczy�a co� obrzydliwego. Obie jego stopy nie ton�y we mgle. One na niej sta�y. - Przecie� tak nie mo�e by� - my�la� gor�czkowo. - Gdy zasypia�em ros�a tu trawa si�gaj�ca powy�ej kostek. Teraz powinienem widzie� albo traw� i moje nogi, albo tylko mg��... A mo�e mi si� �ni? Wiedzia� jednak, �e to rzeczywisto��. Wszystko by�o tak realne, nawet uczucie zagro�enia parali�uj�ce resztki samokontroli. W przyp�ywie paniki Ann rzuci� si� przed siebie i bieg� dop�ki nie potkn�� si� i nie upad�. Le�a� przez d�u�sz� chwil� z zamkni�tymi oczami, walcz�c ze zm�czeniem i otumaniaj�cym strachem. Potem ostro�nie otworzy� oczy. Nic si� nie zmieni�o. Mg�a otacza�a go ze wszystkich stron w ka�dym kierunku jednakowo zwarta i g�sta. - Przede wszystkim musz� spokojnie zastanowi� si� my�la�. - Czy kiedykolwiek widzia�em, lub s�ysza�em o takiej mgle? Zdawa�oby si�, �e jestem w sp�aszczonej kuli przesuwaj�cej si� razem ze mn�. Badania robione tutaj nie by�y zbyt dok�adne, wi�c mo�e to zjawisko naturalne? W takim razie powinienem spokojnie poczeka� a� mg�a opadnie. Szkoda, �e jestem takim tch�rzem. Gdybym nie uciek�, przeszuka�bym teraz dok�adniej teren, odnalaz�bym kombinezon i porozumia�bym si� z rakiet�. Co powinienem robi�? Na to pytanie najtrudniej by�o odpowiedzie�. Instrukcje i regulaminy nie m�wi�y w jaki spos�b powinien zachowywa� si� nagi zwiadowca zagubiony na nieznanej planecie. Ann dalej snu� swoje rozwa�ania: - Je�li nie zg�osz� si� w ci�gu kilku godzin, roboty zaczn� poszukiwania. Najpro�ciej by�oby przespa� ten czas. Potem albo mg�a opadnie, albo mnie znajd�. G�odny i troch� zzi�bni�ty zwin�� si� w k��bek i po wielu nieudanych pr�bach zasn��. Pierwsz� rzecz�, o kt�rej pomy�la� budz�c si�, by�a mg�a. Z bij�cym sercem otwiera� oczy, �udz�c si�, �e zobaczy zielony �wiat, a przede wszystkim znajomy kszta�t rakiety. Nic si� nie zmieni�o. Wydawa�o si�, �e o ile to by�o mo�liwe mg�a nawet zg�stnia�a. - Do tej pory powinny rozpocz�� poszukiwania - pomy�la�. - Ostatecznie nie odbieg�em tak daleko. Co b�dzie, je�li mnie nie znajd�? - Rozmy�lania te nie by�y krzepi�ce i Ann ze zdwojon� si�� zacz�� odczuwa� g��d i pragnienie. Ile czasu mo�na wytrzyma� bez jedzenia? Usi�owa� przypomnie� sobie odpowiednie dane: - Bez wody mo�na �y� oko�o dziesi�ciu dni. Bez jedzenia d�u�ej, ale to w moim przypadku nie ma znaczenia - my�la�. Powinienem pr�bowa� odnale�� rzek�, ale b��dz�c we mgle zaczn� oddala� si� od rakiety. B�d� mnie d�u�ej szuka�... �mier� z pragnienia jest chyba straszna. Wyobra�nia podsun�a Annowi obraz zw�ok skurczonych w jakim� nieznanym cierpieniu. Czu�, �e nie wytrzyma d�u�ej bezczynnego oczekiwania na ratunek, wi�c znowu zacz�� biec na o�lep przed siebie i gna� tak dot�d, a� p�uca nie mog�y ju� schwyci� oddechu, a serce wyrywa�o si� zza os�ony �eber. Ockn�� si� le��c na ziemi i mamrocz�c: - Jak zwierz�... Jak dzikie zwierz� w klatce... Zawstydzi� si�. Czy on, wys�annik Ziemi, przedstawiciel jej cywilizacji mia� prawo zachowywa� si� jak og�upia�e nieznanymi warunkami zwierz�tko? Przecie� stoi za nim gromadzony przez wieki dorobek my�li ludzkiej. Technika, pozwalaj�ca dotrze� do gwiazd. Nauka, kt�ra zapewni�a szcz�cie wszystkim ludziom. Wi�c wystarczy troch� mg�y, aby odebra� mu to wszystko? - Mo�e to tylko ja jestem taki? - pomy�la�, a jednocze�nie przypomnia� sobie panik� na stacji metro i zamieszki antynikotynowe na P�nocy. - Tak. Ale tam by� t�um! Przecie� du�ymi zbiorowiskami rz�dz� inne prawa ni� pojedynczymi osobnikami - powiedzia� g�o�no, jednocze�nie jednak jaka� nieznana dotychczas cz�� jego istoty doda�a: - Bardzo �adnie to wyrecytowa�em, lecz kim s� ludzie tworz�cy t�um? Ten drugi, obcy Ann podsun�� mu jeszcze jeden obraz. Na �rodku ruchomego chodnika le�y cz�owiek. Stoj�cy obok niego ludzie odwr�cili g�owy. - Ile razy ja sam tak post�powa�em? Mo�e on cierpia�, a mo�e nawet istniej� ludzie nieszcz�liwi? Ale przecie� JA JESTEM SZCZʌLIWY. Mam ciekaw� prac�, dobre warunki materialne, a wreszcie moj� �liczn� �on� - Jo. Moja �ona. Co ja o niej wiem? Ale� znam j� doskonale! Dwadzie�cia lat temu ca�ymi wieczorami rozmawiali�my o nas obojgu... O tym, �e si� kochamy... Ale teraz...? Dlaczego nigdy o tym nie pomy�la�em?! *** - Wsadzi�e� go do klatki grawitacyjnej i podgl�dasz procesy my�lowe? Ciekaw jestem, co na to powie Rada? Prowadzisz bez jej zgody eksperymenty na istocie my�l�cej!!! Zielony by� w�ciek�y. - Teraz to �atwo by� m�drym. A po czym twoim zdaniem mia�em pozna�, �e jest to istota my�l�ca? Mogli nam przys�a� robota - Przecie� wida�, �e jest skomplikowany. - Skomplikowany, skomplikowany... - przedrze�nia� R�owy Jeszcze troch�, a b�dziesz mia� pretensje, �e nie znam wszystkich typ�w robot�w, jakie oni tam produkuj�. - A co, nie da�o si� go inaczej okre�li�? - Gdzie tam �eby chocia� raz zastanowi� si� nad czym�, ale nie. On realizowa� program. - Taki dok�adny? Zielony zainteresowa� si� przybyszem. - Dok�adny to on te� nie jest. Nawet niezbyt mi to pasowa�o do robota, ale z drugiej strony ta doskona�a bezmy�lno��... Nic, tylko gotowe formu�ki, regulaminy, sprzeczne ze sob� pogl�dy... Cztery dni zmarnowa�em maj�c nadziej�, �e mo�e co� si� wyja�ni. - I w ko�cu wsadzi�e� go do klatki. - A wsadzi�em. Wy��czy�em mu ca�� informacj� zewn�trzn� i ten ich system u�atwionego my�lenia. �eby� ty wiedzia� jak ja si� nam�czy�em, zanim nareszcie sk�oni�em go by zdj�� t� swoj� pow�ok�. - Przeszkadza�a ci? - Jasne. Zaraz zacz��by wywo�ywa� rakiet�. Oczywi�cie odpowiedzi by nie otrzyma�, bo przecie� siedzia� w klatce. Wtedy rozebra�by nadajnik i zacz�� szuka� uszkodzenia, a potem zastanawia�by si� co m�wi kt�ry paragraf. Ju� ja go pozna�em. - Ciekawe, czy oni wszyscy tacy? - Wygl�da na to, �e tak. Teraz siedzi i my�li o tym wszystkim, nad czym nigdy do tej pory si� nie zastanawia�. Jak za�nie, to go wypuszcz�. - I mo�e jeszcze uwa�asz, �e mu to twoje do�wiadczenie wyjdzie na dobre? - zapyta� Zielony. MEGALOMANIA - Na dzi� wystarczy - my�la� Profesor patrz�c jak asystenci powoli wy�a�� z wykop�w i zbieraj� si� wok� niego. Zapada� zmierzch. Ruszyli w kierunku bazy omawiaj�c znalezione eksponaty. Gave cz�apa� na ko�cu nie staraj�c si� nawet s�ucha� co m�wi Profesor. By� zm�czony ca�odziennym kopaniem, a poza tym wydawa�o mu si�, �e przeoczy� co� wa�nego i teraz bezskutecznie usi�owa� przypomnie� sobie, co to mog�o by�. Zamy�lony nie zauwa�y�, �e id�cy przed nim Tyr zatrzyma� si� wci�gaj�c kilkakrotnie powietrze. Dopiero w ostatniej chwili uda�o mu si� wymin�� go. Tyr w�szy� jeszcze przez chwil�, a potem krzykn��: - Burza! Grupa zatrzyma�a si�. Tyr by� znany z bardzo czu�ego powonienia i chocia� co m�odsi usi�owali odnale�� w ciep�ym, wieczornym powietrzu znajomy zapach, Profesor nie czeka� na ich opini�. Na zdaniu Tyra mo�na by�o polega�, a poza tym mrok zapada� coraz szybciej. Pobiegli. W obozie musieli najpierw odnale�� latarniki. Tu Gave znowu zamarudzi�. Jego latarnik by� zaspany, a mo�e podekscytowany nadchodz�c� burz� kt�r� teraz ju� wszyscy wyczuwali, tak, �e up�yn�a d�u�sza chwila zanim poczu� ma�e �apki czepiaj�ce si� sier�ci. Prawd� m�wi�c m�g� wzi�� innego, ale lubi� pos�ugiwa� si� swoim latarnikiem. W strefach zamieszka�ych noc trwa�a kr�tko i niewiele by�o okazji do spacer�w w ciemno�ci. Gave zapatrzy� si� na rozsypane po ca�ym obozie, poruszaj�ce si� �wiate�ka. Gromadzi�y si� one przy zagrodach muk�w, gdzie przygotowywano transport p�yt maj�cych zabezpieczy� wykopy. Doskonale znany obraz du�ych, szarych cia�, mi�dzy kt�rymi uwija�y si� mniejsze postacie opiekun�w i kopaczy, zmieni� si� nie do poznania. �wiat�a, jedne ja�niejsze, inne zn�w bledsze porusza�y si� p�ynnymi, harmonijnymi ruchami, by czasem na chwil� znikn�� przes�oni�te cia�em muka lub kt�rego� z kans�w. Przygotowania nie trwa�y d�ugo i wkr�tce karawana ruszy�a powoli w stron� wykop�w. Gave nie m�g� d�u�ej patrze� na rozci�gni�t� lini� �wiate�. By� odpowiedzialny za jeden z odcink�w i musia� zd��y� na miejsce przed wszystkimi. Posuwaj�c si� d�ugimi susami dop�dzi� i wyprzedzi� karawan�. Potem nieco zwolni�. Zanim przyniesiono p�yty zd��y� zaplanowa� rozmieszczenie do��w pozwalaj�cych na ostro�ne cofni�cie si� muk�w po za�o�eniu tafli. Gdy kopacze sko�czyli prac�, odsun�� si� nieco i patrzy� jak muki powoli zginaj� nogi i wype�zaj� spod r�wno za�o�onej, p�prze�roczystej p�yty z przetopionego piasku. Czu� ci�ki zapach ich zm�czonych cia�. Mo�na by�o wraca�. Znowu nadesz�a fala dr�cz�cego uczucia. Usi�owa� znale�� jego �r�d�o, ale doszed� tylko do tego, �e jest ono zwi�zane z ostatnimi odkryciami. Zd��y� w�a�nie pomy�le�, �e powinien z kim� o tym porozmawia�, gdy z dala mign�o �wiat�o latarnika Steve. U�miechn�� si� i przyspieszy� kroku - Steve r�wnie� zawsze pracowa� ze swoim latarnikiem. Spotkali si� przed wej�ciem do domu Profesora, gdzie czeka�a ju� grupka asystent�w. W�a�ciwie wszystko by�o wiadome (burza zacznie si� przed �witem i przez ca�y nast�pny dzie� b�dzie pada� deszcz, wi�c Profesor urz�dzi narad�), mimo to wypada�o poczeka�, a� sam im o tym powie. Gave stan�� przy Steve i cicho mrukn��: - Chcia�bym z tob� dzisiaj pogada�. P�no ju�, ale to mo�e by� wa�ne. Profesor pewnie b�dzie chcia�, aby�my przygotowali na jutro sprawozdania. Nie wiem co powiedzie�. - Znalaz�e� co�? - Steve pomy�la�, �e musia�o sta� si� co� wa�nego, bo Gave pierwszy raz zwraca� si� do niego z tak� pro�b�. - Przyjd� do mnie jak si� to sko�czy. Nie mylili si�. Profesor w kilku suchych s�owach zawiadomi� o jutrzejszej naradzie, prosz�c jednocze�nie o przygotowanie sprawozda� z post�pu prac. Zacz�li si� rozchodzi�. *** Gave troch� skr�powany zatrzyma� si� przed domem Steve, poczeka� chwil� i zapuka�. Odpowiedzia� mu weso�y g�os zapraszaj�cy do �rodka. Uchyli� ci�k� kotar�. Steve le�a� zwini�ty w k��bek, goniec poro�ni�tego d�ug� sier�ci� ogona zakrywa� mu nos i doln� po�ow� twarzy. Znad tej zas�ony patrzy�y u�miechni�te oczy, zmru�one w jasnym �wietle. - Zga� tego latarnika. Nie mieszkam tak daleko. Mog�e� go nie bra�. Gave by� onie�mielony. Wyda� bezg�o�ne polecenie i �wiat�o zgas�o. Potem niech�tnie mrukn��: - Nie lubi by� sam. Teraz i Steve by� zak�opotany. Pomy�la�, �e stosunek Gave do przyjaci� jest troch� inny ni� to bywa zazwyczaj. Oczywi�cie wszyscy lubili latarniki, muki czy te� bitsy. U Gave by�o to jednak co� innego. Mo�e dlatego, �e by� samic�. - Powinien mie� dzieci - pomy�la�, a g�o�no powiedzia�. Przepraszam. Nie najlepiej ci� przywita�em. U�� si� wygodnie. Pogadamy. Milczeli przez d�u�sz� chwil�. Steve znowu my�la� o Gave. Niby znali si� dobrze, a mimo to niewiele o nim wiedzia�. Przesun�� si� tak, aby po�o�y� mu g�ow� na grzbiecie. Z tej ciemno�ci, spokoju i milczenia powstawa�o uczucie blisko�ci, jakiego doznawa� dawno temu w domu rodzinnym. Steve zamy�li� si�. Do tej pory nie chcia� mie� dzieci. Przerywanie na dwa okr��enia pracy i zajmowanie si� wy��cznie wychowywaniem m�odych nie by�o zbyt kusz�c� perspektyw�. A z drugiej strony, gdyby Gave...? - Nie masz rodze�stwa i nigdy nie mia�e� m�odych - ostro�nie ni to stwierdzi�, ni to zapyta� Steve. Spokojny g�os Gave potwierdzi� jego przypuszczenia. - Urodzi�em si� w pierwszym i ostatnim miocie moich rodzic�w. By�o nas sze�cioro. Wychowa�em si� tylko ja. Zmiany. To wyja�nia�o wszystko. �Je�li chocia� jedno z m�odych umrze zanim min� dwa okr��enia, rodzicom i pozosta�emu przy �yciu potomstwu nie wolno dalej si� rozmna�a�. Tak m�wi�o Prawo, a Steve zna� je tak dobrze, jak ka�dy kans, czy przyjaciel. Nawet nie pomy�la� o tym, �e mo�na by go nie przestrzega�. - Podobno kiedy� zdarza�o si� to du�o cz�ciej. Nie my�lmy o tym - powiedzia� troch� do siebie, a troch� do Gave. Zreszt� po tej wyprawie poza strefy zamieszka�e i ja powinienem si� z tym liczy�. Powiedz lepiej co ci� do mnie sprowadza. Gave ostro�nie dobiera� s�owa. - W�a�ciwie nie wiem. Mam jakie� uczucie niepewno�ci. To si� ��czy z naszymi badaniami. Steve zawaha� si�. - Gave, czy spojrza�e� na wykopy wtedy, gdy kaza�em latarnikowi �wieci� najmocniej? To by�o tu� po za�o�eniu p�yt. Nakrywali�my tylko miejsca, gdzie co� znaleziono. Pozosta�e by�y ods�oni�te. Jeden muk zosta� w tyle, wi�c chcia�em mu o�wietli� drog�. I wtedy zobaczy�em, �e p�yty le�� w r�wnych szeregach. Odleg�o�ci mi�dzy nimi by�y jednakowe. Profesor robi� plany wykop�w. Pewnie ma to zaznaczone. Mo�e o tym chce z nami m�wi�? Gave zastanawia� si� przez chwil�. - Nie widzia�em tego, ale co� mi si� przypomnia�o. Znalaz�em dzisiaj cienki, p�aski kawa�ek metalu wygi�ty tak, �e jego ko�ce nie stykaj� si� ze sob�. Metal wygl�da jak te nowe pr�bki, kt�re pokazywa� nam Profesor. - Ale� on musia� tu le�e� przez wiele tysi�cy okr��e�. - Wygl�da tak samo jak tamten. Jest twardy i daje si� zgina�. - Otrzymanie metalu by�o najwi�ksz� sensacj� w ostatnim okr��eniu. Nie potrafimy jeszcze kszta�towa� go - Steve by� coraz bardziej zainteresowany. - Nie to jest najwa�niejsze. Metal jak metal. B�d� go d�ugo badali zanim powiedz� co� pewnego. Wydawa�o mi si�. �e widzia�em ju� podobn� rzecz i teraz przypomnia�em sobie. Pami�tasz ten dziwny przedmiot zrobiony z nieznanego materia�u? Ten, kt�ry bada� ostatnio Profesor. - Niemo�liwe - g�os Steve wyra�a� raczej zdziwienie ni� pow�tpiewanie. - Jest bardzo podobny, ale kilka razy mniejszy. Le�y przy szkielecie, a dok�adniej m�wi�c obejmuje jego szyj�. - Profesor te� uzna�, �e jest to ozdoba noszona na szyi Steve odzyskiwa� pewno�� siebie. G�os Gave stawa� si� coraz cichszy. - Tak, ale szkielet ma rozmiary najwy�ej dwutygodniowego kansa, a nale�y do osobnika doros�ego. - Niemo�liwe. Musia�e� si� pomyli�. Przecie� nieods�ania�e� ca�ego szkieletu bez zawiadomienia Profesora. - Odkopa�em tylko szyj� i doln� szcz�k�. Z�by s� zupe�nie starte. Niekt�re nawet powypada�y. On by� stary. - Mo�e to by�y zmiany? - Ko�ci s� bardzo cienkie. M�g� wa�y� nawet sto razy mniej ni� doros�y kans. Przy tak du�ych zmianach nie powinien �y� d�ugo. - Nie wiadomo - Steve zastanawia� si� przez chwil�. Ostatni znaleziony przez niego szkielet dor�wnywa� niemal wielko�ci� i wag� szkieletom osobnik�w �yj�cych wsp�cze�nie. Zazwyczaj znajdowano mniejsze. - Musisz natychmiast i�� do Profesora. I tak b�dzie mia� pretensj�, �e nie zawiadomi�e� go od razu po nakryciu wykop�w. Mo�e to jednak by�y zmiany? Nie znali jeszcze Prawa... - Tak, nie znali jeszcze Prawa, ale za to znali metal i umieli go kszta�towa�. Znali te� dziwny materia�... - teraz Gave m�wi� g�o�no. - ... i cmentarze - doko�czy� Steve. - Co?! - To jest cmentarz. Pami�� Gave podsun�a mu wreszcie obraz b�d�cy �r�d�em jego niepokoju. Du�y, pop�kany kamie�, kt�ry musieli usun�� zanim dotarli do znaleziska mia� regularny kszta�t i g�adkie powierzchnie. *** Czas rozpocz�cia narady dawno ju� min�� i zebrani zacz�li si� niecierpliwi�. Wszyscy wiedzieli, �e w nocy Gave i Steve obudzili Profesora, gadali z nim do rana, a potem ruszyli p�dem w kierunku wykop�w. Nieliczni �wiadkowie z upodobaniem opisywali obraz Profesora usi�uj�cego biec tak szybko, jak Gave czy Steve. Gonili tak, �e tylko im uszy klapa�y - opowiada� Har. Profesor dwa razy zatrzyma� si� �eby strzepn�� wod�, mrukn�� co� i znowu pobieg�. Mogli poczeka�, a� przestanie pada�. - Pewnie nied�ugo wr�c�. Ciekawe, co oni tam znale�li? Wieczorem ani Gave, ani Steve nie rozmawiali z Profesorem, ale w nocy owszem, nawet obaj jednocze�nie. - Steve musia� najpierw om�wi� to z Gave, albo Gave ze Steve - mrukn�� Har z przek�sem. Kto� roze�mia� si�, ale zaraz umilk�. Na sal� wszed� profesor, a za nim wsun�li si� Gave i Steve. Profesor wyszed� na �rodek. - Moi mili! Przygotowuj�c wnioski na dzisiejsz� narad� nie wiedzia�em o wielu rzeczach. Zanim opowiem wam o nich, chcia�bym podsumowa� znane wszystkim fakty. Po pierwsze - jeste�my na obszarze znajduj�cym si� poza stref� zamieszka��. Odkrycia szkielet�w prakans�w dokona�a przypadkowo grupa poszukiwaczy gligu, wyst�puj�cego tutaj w znacznych ilo�ciach. Po drugie - do tej pory wydobyli�my dziesi�� szkielet�w. Wszystkie one nale�� do prakans�w, cho� r�ni� si� znacznie mi�dzy sob�. Wyj�tek stanowi� trzy, �redniej wielko�ci szkielety. Prakansy, do kt�rych one nale�a�y by�y do siebie podobne bardziej ni� to bywa obecnie w przypadku rodze�stwa. Ka�dy z nich, prawdopodobnie we wczesnej m�odo�ci zosta� pozbawiony ogona. Odznaczaj� si� one r�wnie� nieprawid�ow� budow� szkieletu. Dolna cz�� twarzy jest skr�cona podobnie, jak obserwujemy to wsp�cze�nie. W�r�d pozosta�ych siedmiu szkielet�w ka�dy jest inny. Egzemplarz znaleziony przez grup� Steve jest najwi�kszy i prawie dor�wnuje nam wielko�ci�. Pozosta�e s� mniejsze. Zaznaczam, �e wszystkie szkielety nale�� do osobnik�w doros�ych. O szkielecie znalezionym przez grup� Gave b�d� m�wi� osobno. Na podstawie tego bardzo pobie�nego przegl�du nasuwaj� si� nast�puj�ce pytania... Profesor m�wi� dalej. Niekt�rzy zacz�li notowa�. *** Rakieta ko�czy�a sz�ste okr��enie. Bill siedzia� wygodnie rozparty w mi�kkim fotelu. Z umieszczonego nad nim g�o�nika p�yn�� monotonny g�os: - Rzym nie odpowiada - Pary� nie odpowiada - Londyn nie odpowiada... - L�dujemy w Londynie. To znaczy na miejscu, gdzie by� Londyn - poprawi� si� po chwili. Komputer recytowa� dalej: - Kair nie odpowiada - Moskwa nie odpowiada - Tokio nie odpowiada.. Przez chwil� pracowa�y hamownice. - Nowy York nie odpowiada - Los Angeles nie... - Przesta�! - krzykn�� Bill. G�o�nik umilk�. Dlaczego si� w�ciekam? - my�la�. - Min�o sto tysi�cy lat. Kto mnie ma wita�? Orkiestra d�ta i dziewczynki w ludowych strojach? Ostatecznie to wszystko nie jest tak� niespodziank�. Po stu tysi�cach lat nikt nie wraca do tego co zostawi�. Po stu tysi�cach lat w og�le si� nie wraca. Rakieta osiada�a powoli. - Raport! - powiedzia� Bill. - Dwudziestokrotny wzrost �redniego t�a. Ska�enie d�ugo�yciowymi izotopami. Pod powierzchni� stwierdzono istnienie silnych �r�de� promieniowania. Wszystkie pozosta�e parametry korzystne. Szczepionki przygotowane. - Co oni tu wyprawiali? - my�la�. - Przecie� jeszcze przed moim odlotem publikowano prace na temat wzrastaj�cej liczby mutacji. T�o jest dwadzie�cia razy wi�ksze w por�wnaniu z ostatnimi znanymi mi warto�ciami. Ile tu by�o w okresie szczytowym? Obawiam si�, drogi Billu, �e czeka ci� nowa wyprawa badawcza. Usi�owa� �artowa�, ale by�o mu smutno. �wiat, od kt�rego uciek� niewiele mu ofiarowa�. Opini� lekarsk�: �Nieprzystosowany. Obni�ony pr�g wytrzyma�o�ci na b�l, ha�as i obci��enia psychiczne�, wieloletni pobyt w sanatoriach i wreszcie Wielk� Szans� - mo�liwo�� lotu do gwiazd. Prawo wyboru mi�dzy �yciem w klinice, hibernacj� na Ziemi i hibernacj� w kosmosie. Wybra� to ostatnie. A teraz wr�ci�. Ze �ciany wysun�� si� podajnik z dwiema ma�ymi tabletkami. Machinalnie prze�kn�� je i powiedzia�: - Opiek� lekarsk� mam tu pierwszorz�dn�. Nic dziwnego. Jestem przecie� jedynym pacjentem. - Jeste� zm�czony i powiniene� i�� spa�. Bill podni�s� si� i przeci�gn��. - Chyba masz racj�. Obud� mnie, gdyby si� co� sta�o Poszed� do kabiny i po�o�y� si�. Napi�cie powoli mija�o. By� senny. Przez zas�on� snu dociera� g�os komputera. - Niezidentyfikowane obiekty w odleg�o�ci oko�o dwudziestu kilometr�w. Prawdopodobnie zwierz�ta. Je�li nie zmieni� kierunku, b�d� tu za godzin�. To wystarczy�o, aby si� ockn��: - Wzmocni� os�on�. Przygotowa� �rodki obrony. Tylko obrony - podkre�li�. - Ciekawe - my�la�. - Ludzi nie ma, a s� zwierz�ta. A mo�e to ludzie cofni�ci w rozwoju? Ostatecznie brak miast, ��czno�ci radiowej i widocznych �lad�w rozumnej dzia�alno�ci oznacza tylko koniec znanej mi cywilizacji. Co si� z nimi sta�o? Przeszed� do sterowni. - Obraz. Komputer spe�ni� jego �yczenie. Ca�a �ciana zaja�nia�a zieleni� ��ki zalanej s�o�cem. W �rodku ekranu wida� by�o kilkana�cie du�ych zwierz�t. Niekt�re z nich porusza�y si� na dw�ch, inne na czterech nogach. - Obiekty nadaj� w zakresie ultrad�wi�k�w. Sygna�y s� uporz�dkowane. To nie byli ludzie. Wielkie cia�a, poro�ni�te d�ugimi, sp�ywaj�cymi do ziemi w�osami. Du�e g�owy osadzone na pot�nych szyjach. I te barwy: od szaroniebieskiej przez bia��, ��t�, pomara�czow�, wszystkie odcienie br�zu, a� do g��bokiej czerni. - Czy znasz podobne zwierz�ta? - zapyta�. - Nie znam. Przeszkadzasz mi - w g�osie komputera brzmia�a uraza. Zamilk�. Wiedzia�, �e komputer stara si� zarejestrowa� jak najwi�cej sygna��w, pracuj�c jednocze�nie nad ich rozszyfrowaniem. Co to za zwierz�ta? Bezradna pami�� podsuwa�a mu tylko nic nie znacz�ce nazwy: s�onie, hipopotamy, tygrysy... - Przecie� niekt�re z nich ogl�da�em na rysunkach w ksi��kach z bajkami. Chyba to tygrysy, ale czy mo�na wierzy� tamtym ilustracjom? Zreszt� tygrysy wygin�y wiele setek lat przed moim odlotem. Podobnie jak s�onie i hipopotamy. S� bardzo du�e. Mo�e to nosoro�ce? Gdy by�em ma�y pojecha�em kiedy� do Centralnego Muzeum Zwierz�t Wymar�ych i Wymieraj�cych. By�y tam konie, krowy, owce, �winie, a nawet dwie zasuszone muchy, ale takich zwierz�t na pewno nie widzia�em. Sto tysi�cy lat. Jaki gatunek przetrwa� mimo wieloletniej hegemonii cz�owieka, mimo wzrostu promieniowania i zmiany warunk�w klimatycznych? Zwierz�ta na ekranie by�y coraz lepiej widoczne. Sz�y teraz wolno i jakby niepewnie. - Z g�ry musi to wygl�da� jak �ywy, wielobarwny dywan my�la�. - Tego prawie czerwonego mo�na dostrzec chyba z odleg�o�ci dw�ch kilometr�w. Nie maj� wrog�w. O to ju� my zadbali�my. Na pierwszy ogie� posz�y wielkie, dzikie drapie�niki. Potem te mniejsze i du�e zwierz�ta ro�lino�erne. Pi��set lat przed moim urodzeniem nie by�o ju� ani jednego. Gdy wynale�li pola planktonowe wymar�y zwierz�ta hodowane na mi�so. Pozosta�y tylko te, kt�re trzymali ludzie dla rozrywki, a i ich by�o niewiele. Przypomnia� sobie widzian� w dzieci�stwie ma��, ��t� kulk�, kt�ra podskakiwa�a i �wierka�a. - To jest sztuczne? - zapyta�. - Nie, synku. To jest kanarek - odpowiedzia� wtedy ojciec. Potem pokazali mu jeszcze z�ote rybki. W sanatoriach nie by�o zwierz�t i Bill nigdy wi�cej ich nie spotka�. - Zaszczep si� i zjedz �niadanie - oznacza�o to, �e komputer ko�czy prac�. Przeszed� do gabinetu lekarskiego, podsun�� r�k� pod uniwermed, a potem skierowa� si� do kuchni. �niadanie nie trwa�o d�ugo. Prze�ykaj�c ostatnie k�sy wr�ci� do sterowni. - Sko�czy�em - oznajmi� komputer. - Je�eli masz ochot�, mo�esz i�� pogada� z nimi. Zastanawiaj� si� co to jest. Maj� nawet ciekawe koncepcje. Potem dam ci dok�adne t�umaczenie. - Kim oni s�? Co si� sta�o z lud�mi? - Nie wiem. Brak danych. - Id�. Otw�rz mi. By� przy wyj�ciu zanim klapa przybra�a poziome po�o�enie zmieniaj�c si� w platform�, na kt�rej m�g� wygodnie stan��. Poprawi� mikrofon i nadajnik ��cz�cy go z komputerem. Zwierz�ta widz�c ruch cofn�y si�, a potem znowu zbli�y�y, tworz�c p�kole otaczaj�ce rakiet�. - Kim jeste�cie? zapyta�. - Jeste�my kansy. A kim ty jeste�? - Ja jestem cz�owiekiem. Nie widzieli�cie nigdy ludzi? - Nigdy nie widzieli�my nikogo takiego jak ty. Masz bardzo dziwny zapach. Sk�d si� wzi��e�? - Odszed�em st�d bardzo dawno temu. Teraz wr�ci�em. - Przecie� tutaj nie ma takich jak ty. - Byli. Na pewno byli. Co si� z nimi sta�o? - Nie wiemy. Prowadzimy kroniki od wielu tysi�cy lat. Nie ma w nich twojego zapachu. - Czy znacie ca�� Ziemi�? - Znamy nawet strefy zakazane, ale tam te� nie ma ludzi. Zejd� do nas. - Mo�esz zej��. W��czam pole indywidualne. Otwieram przej�cie w os�onie w chwili zero. Dziesi��, dziewi��... Bill zeskoczy� z platformy i ruszy� w kierunku zwierz�t. By�y �liczne. Sta�y teraz na tylnych �apach podwin�wszy ogony tak, �e tworzy�y �mieszn� poduszeczk� na piersiach i brzuchu. - To, co stoi za tob�, to tw�j przyjaciel? Komputer skomentowa� t�umaczenie: - Uwaga. S�owo u�yte nie ma odpowiednika w ludzkim j�zyku. �Przyjaciel� tylko w pewnym stopniu oddaje jego znaczenie. Bill odwr�ci� si�. Za nim nie by�o nikogo. Na tle nieba rysowa� si� tylko ciemny, wyd�u�ony kontur rakiety. - Co to znaczy �przyjaciel�? - Przyjaciele robi� to, czego my nie potrafimy: �wiec� w mroku, podnosz� ci�ary, przenosz� wiadomo�ci... Bez nich nie mogliby�my �y�. - Przyjacielem nazywacie maszyn�? - Co to znaczy �maszyna�? Bill wyda� polecenie: - Komputer. Przy�lij transporter. Komora baga�owa otworzy�a si� i wype�z�a z niej d�uga platforma. Gdy przenikn�a przez os�on� si�ow�, zatrzyma�a si� i Bill wskoczy� na jej powierzchni�. - Gdzie to ma g�ow�? Jak tym kierujesz? - pyta�y kansy. - Maszyna nie ma g�owy. Kieruj� ni� g�osem. - Nie ma g�owy, a rozumie co do niej m�wisz? - Ona nie rozumie. W �rodku ma zapisane, co ma robi�, gdy powiem jakie� zdanie. Nie potrafi� wam lepiej wyt�umaczy�. - To poka�. Zr�b tak, �eby ruszy�a i skr�ci�a w lewo. - Chcecie si� ze mn� przejecha�? Mo�e kt�ry� z was wejdzie tutaj. ��ty kans wskoczy� na transporter. Ruszyli. Po g�adkiej ��ce m�g� jecha� z szybko�ci� ponad sto kilometr�w na godzin�, ale ograniczy� si� do czterdziestu. Prawie wszystkie kansy towarzyszy�y mu biegn�c d�ugimi susami. Na miejscu spotkania zosta� tylko jeden, br�zowy osobnik. Po kr�tkiej przeja�d�ce Bill zawr�ci�. - Maszyna si� zm�czy�a? - znowu pyta�y kansy. - Maszyna si� nie m�czy. Czasem tylko jest popsuta. - To znaczy, �e umiera? - Ale� nie. Trzeba j� wtedy naprawi�. Czy wy naprawd� nie znacie maszyn? - Nie. Mamy tylko przyjaci� - Billowi wydawa�o si�, �e w s�owach tych wyczuwa smutek. I wtedy zrozumia� wszystko. Rozpatrywa� mo�liwo�� wojny j�drowej i bakteriologicznej, degeneracji i inwazji przybysz�w z kosmosu, ale nie pomy�la� o tym, �e ludzie mogli po prostu odej�� Zostawi� ska�ony piasek i ska�on� wod� p�yn�c� betonowymi �ciekami. Sk�d Kansy mog�yby mie� maszyny, je�li nawet glin� przywo�ono z Marsa? Musia�yby chyba przebiera� atom po atomie, �eby znale�� �elazo, siark�, mied�, o��w, nie m�wi�c ju� o rzadziej wyst�puj�cych pierwiastkach. Tyle razy ca�� powierzchni� Ziemi przeczesywa�y automaty poszukiwawcze, �e nie by�o na niej nieznanego kawa�ka metalu, czy rudy wa��cego wi�cej ni� kilogram. Mog�yby wykorzysta� drewno, ale drewno przywo�ono z Wenus, bo drzewa nie chcia�y rosn�� przy istniej�cym zapyleniu atmosfery. Surowce energetyczne? W�giel sko�czy� si� w dwudziestym drugim wieku. Ropa naftowa jeszcze wcze�niej. Naturalne pierwiastki promieniotw�rcze? Sam pomys� by� �mieszny. Pod koniec dwudziestego trzeciego wieku za rud� uwa�ano minera� zawieraj�cy trzy razy wi�cej uranu ni� przeci�tna ska�a. Kansom pozosta�y zwierz�ta. Przypomnia� sobie, �e dawno temu ludzie wykorzystywali si�� koni i wo��w. W takim razie s�owo �przyjaciel� oznacza�oby po prostu zwierz� hodowlane. Zapyta� o to komputer, ale ten zaprzeczy�: - Znam to poj�cie. Im chodzi o co� innego. Bill znowu zwr�ci� si� do kans�w. - Przyjaciele to istoty �ywe? - Tak. - Hodujecie je i u�ywacie do pracy? - Co to znaczy hodowa�? - No, opiekowa� si� nimi, budowa� dla nich domy... - Nie rozumiemy. My opiekujemy si� nimi, a oni nami. - Ale wy jeste�cie wy�szym gatunkiem. - Co to znaczy wy�szy gatunek? - To znaczy, �e wy ustalacie inne prawa dla siebie, a inne dla przyjaci�. - Prawo jest jedno dla wszystkich, kt�rzy �yj� w strefie zamieszka�ej. - A je�eli kto� �yje poza t� stref�? - Wtedy nie jest przyjacielem. - A co ma robi�, je�li chce nim zosta�? - Musi podej�� do strefy zamieszka�ej, zg�osi� si� u dozoruj�cego, a potem przebywa� na wyznaczonym terenie przez jedn� dwudziest� �redniego czasu �ycia swojego gatunku. - Nie mo�e i�� od razu do strefy zamieszka�ej? - Tego nigdy nie wolno robi�. Tak m�wi Prawo. - Broni� si� przed ska�eniami - pomy�la� Bill. - Zupe�nie sprytnie to wymy�lili Tylko jak d�ugo b�dzie trwa�a ta sielanka? Wszyscy s� r�wni, wszyscy maj� jednakowe prawa.. Ciekawe, co oni jedz�? Zapyta� o to. - Jedzenie dla wszystkich daj� pola. Ono tam ci�gle powstaje. A wi�c pola planktonowe pozosta�y. Obraz spo�ecze�stwa kans�w i ich przyjaci�, jaki sobie wytworzy� na podstawie tej rozmowy nie by� wewn�trznie sprzeczny. Pola planktonowe karmi�y kiedy� trzysta miliard�w ludzi. Minie jeszcze wiele wiek�w, zanim na Ziemi b�dzie tyle istot �ywych. A ludzie ju� tu nie wr�c�. Bo i po co? Nawet gdy za setki tysi�cy lat biosfera zregeneruje si�, nie b�dzie tu nigdy z�� surowc�w mineralnych. Mo�e w�a�nie po tym mo�na rozpozna� planety, na kt�rych �yli�my? - Czy mam ich szuka�? - my�la� Bill. - W Uk�adzie S�onecznym i w Uk�adzie Proximy na pewno nie ma ludzi, bo przecie� przylatywaliby czasem na Ziemi�. A je�li nawet znajd� ich, to co wtedy? Kim oni s� teraz? Popatrzy� na milcz�ce kansy. One te� mu si� przygl�da�y. - M�wisz, �e odszed�e� st�d wiele lat temu. Czy wiesz co� o prakansach? - po raz pierwszy odezwa� si� br�zowy kans, jedyny, kt�ry nie pobieg� za transporterem. - A co wy o nich wiecie? - Znale�li�my ich szkielety, a przy nich wyroby z metalu. Byli na bardzo wysokim szczeblu rozwoju. O wiele wy�szym od naszego. Potem kultura ta musia�a zagin��, bo w kronikach nie ma o nich �adnej wzmianki. Je�li �y�e� dawno temu, musia�e� co� o nich s�ysze�. - Chcia�bym zobaczy� te szkielety. By� mo�e nazywali�my je inaczej. - Chod�. Poka�emy ci! - Wydawa�o si�, �e br�zowy kans jest uszcz�liwiony. - Poczekajcie. Nie umiem biega� tak szybko jak wy! - Bill wskoczy� na stoj�cy obok transporter. *** Stali przy jednym z wykop�w. Profesor powiedzia�: Te nasze najciekawsze znalezisko. Co� ci poka��. Zszed� na d�, a po chwili wr�ci� nios�c wygi�ty w kszta�cie obr�czy kawa�ek ��tego metalu. - Zobacz, jakie to �adne. Bill delikatnie odebra� znaleziony przedmiot i zdmuchn�� osiad�y na nim py�. Na g�adkiej powierzchni b�ysn�� napis: �Nazywam si� Pere�ka�. Cz�owiek pochyli� si� nad wykopem. W dole le�a� �wietnie zachowany szkielet kar�owatego pinczerka. I wtedy Bill roze�mia� si�. �mia� si� tak, �e musia� usi��� na brzegu wykopu, a grube �zy sp�ywa�y mu po twarzy. Bo jakie jeszcze hipotezy naukowe mogli wysnu� ci zmutowani potomkowie ps�w badaj�c londy�ski cmentarz swoich przodk�w? Min�a d�u�sza chwila zanim podni�s� wzrok. Z�ota g�owa Gave przes�ania�a mu s�o�ce. - Czy m�g�bym zosta� waszym przyjacielem? - zapyta� cz�owiek. SNY O ROZUMIE - Nie ma nic gorszego ni� taka praktyka - my�la� Jurek. - Co tu ciekawego? Rasowe krowy? Nowa obora? Popo�udniowe s�o�ce przyjemnie grza�o jego bia�e, nie opalone jeszcze plecy. Le�a� w trawie leniwie przerzucaj�c kartki ksi��ki. Wreszcie u�o�y� si� wygodnie i zacz�� czyta�. �Trzy lata temu Ail sko�czy� wydzia� zootechnologii. Do�� d�ugo szuka� potem pracy, bo chcia�, aby by�a ona nie tylko dobrze p�atna, ale i ciekawa. Wreszcie szcz�cie u�miechn�o si� i do niego. Uzyska� posad� inspektora zoofabryk w sze�cianie G-85. To by�o dwa lata temu. U�miechni�ty, promienny Ail lata� z jednej planety na drug� i sprawdza� czy automaty prawid�owo kieruj� hodowl�. Czasem poprawi� jakie� niedopatrzenia, zmodyfikowa� technologi� obr�bki surowca, skontrolowa� jako�� gotowego produktu... Urlopy sp�dza� w domu, na swojej rodzinnej Avedzie. Tam w cieniu hyponodusa wyci�ga� wszystkie pyndeki i wystawia� je na wiatr, rozkoszuj�c si� delikatnym mrowieniem na czubkach gilenod. Tak by�o i teraz. Ail le�a� w cieniu. S�oneczko �wieci�o. Cichutko, rozkosznie... I nagle wszystko zmieni�o si� w koszmar. W odleg�o�ci co najwy�ej pi�ciu metr�w przeszed� Alado z czerwonymi naszywkami doktora nauk. Ale �eby tylko przeszed�! On zawr�ci� i dwa razy przeparadowa� przed Ailem, podtykaj�c mu niemal pod oczy te swoje naszywki. Ail nie wytrzyma�. Poderwa� si� z miejsca, kt�re do tej pory wydawa�o mu si� najwygodniejszym miejscem we wszech�wiecie i podbieg� do Alado. - Zrobi�e� doktorat - powiedzia�. - Gratuluj�. - Ach, to nic trudnego. Samo jako� przysz�o. Ale dzi�kuj� ci, dzi�kuj�... Teraz id� na obiad do profesora Joto. Przepraszam ci� bardzo... I ju� go nie by�o. Ail trz�s� si� ze z�o�ci. - Doktor! �adny mi doktor. Na studiach by� gorszy ode mnie, a teraz prosz�... Co to jednak znaczy poparcie. A ja co? Nic. Latam, jak lata�em dwa lata temu. Dzi� tu, jutro tam. Wyl�dowa�, wysi���, wystartowa�, wyl�dowa�... I tak ci�gle... Przez ca�e �ycie?! Nie!!! Dosy� tego! Jak taki Alado zrobi� doktorat, to i ja go zrobi�. Tematy s�. Trzeba tylko wybra� jeden z nich, znale�� promotora i bra� si� do roboty. Koniec lenistwa. Jak taki Alado... Nie m�g� ju� ule�e� pod hyponodusem. Biega� po domu wykr�caj�c pyndeki. - Alado!!! Ten g�upi Alado zrobi� doktorat! I jeszcze patrzy na mnie z g�ry. Nie!! Nie wytrzymam... Nic dziwnego, �e przez pozosta�e dni urlopu Ail chodzi� nad�sany, nie zwracaj�c uwagi na otoczenie. Kilka razy nadepn�� na rakola s�siad�w, m�odszemu bratu przytrzasn�� drzwiami g�rny pyndek, do matki m�wi� �Mo�, czego ona nie znosi�a... W�a�ciwie narazi� si� wszystkim tak, �e rodzina i s�siedzi odetchn�li z ulg�, gdy nareszcie wr�ci� do pracy. Sam nie odzyska� jednak spokoju. Startowa�, l�dowa�, sprawdza�, startowa�... my�l�c tylko o jednym. Jaki temat b�dzie najlepszy, najbardziej odkrywczy, a jednocze�nie naj�ci�lej zwi�zany z jego prac�. I wreszcie znalaz� to, czego szuka�. Na trzeciej planecie kr���cej wok� przeci�tnego, ��tawego s�o�ca. S�o�ce by�o niepozorne, planeta te� nie najciekawsza, ale sama zoofabryka nale�a�a do najwa�niejszych w jego sze�cianie. Produkowano tu unikalny zwi�zek chemiczny - keratyn�, surowiec dla tysi�cy zak�ad�w. I ta w�a�nie zoofabryka by�a oczkiem w g�owie Aila. Ilekro� t�dy przelatywa� nigdy nie omieszka� zajrze� do niej, sprawdzi� przyrost liczb keratyniak�w, zbada�, czy s� odpowiednio od�ywiane... To by�o ol�nienie. Jak zawsze przechadza� si� d�ugim, w�skim korytarzem pomi�dzy boksami tych cudownych zwierz�t. Zagl�da� do �rodka, czasem poklepa� kt�ry� z egzemplarzy, zapami�tany dzi�ki wyj�tkowej wydajno�ci swoich gruczo��w keratynogennych. Nagle us�ysza� g�os jednego z automat�w kieruj�cych produkcj�: - Uwaga panie Ail. Do dwie�cie pi�tnastej izolatki dostarczane s� egzemplarze o numerach 285 687 642 i 284 027 013. Prosz� w��czy� grawitatory. Powtarzam. Prosz� unie�� si� na grawitatorach. Ail w��czy� pole si�owe. Prawie jednocze�nie drzwi jednego z boks�w otworzy�y si�. Po chwili ukaza�a si� w nich okr�g�a, pokryta kr�tk� sier�ci� g�owa keratyniaka. Zwierz� rozejrza�o si� doko�a i nie zauwa�ywszy wisz�cego pod sufitem Aila wysz�o na korytarz. Drzwi boksu cichutko si� zamkn�y, a jednocze�nie pod�oga korytarza zacz�a powoli sun�� w stron� izolatek. Keratyniak przyj�� postaw� wyprostowan� i podrapa� si� przedni� �ap�. Ail zamar� pod sufitem nie chc�c niepotrzebnie go straszy�. Powierzchnia transportera, stanowi�ca pod�og� korytarza porusza�a si� coraz szybciej. Zwierz� zatrzyma�o si� jakby niezdecydowane, czy przestraszone. Jego skulona sylwetka zmniejsza�a si� gin�c w niesko�czenie d�ugim korytarzu. I nagle co� si� sta�o. Zwierz� zarycza�o i rzuci�o si� do ucieczki. Gna�o w kierunku Aila, ale poniewa� pr�dko�� transportera by�a ju� do�� du�a, zbli�a�o si� stosunkowo wolno. - Co to znaczy? - my�la�. - Chce si� schowa� do swego boksu? Przestraszy� si� czego�? Nic nie rozumiem. Keratyniak by� ju� blisko Bieg� d�ugimi susami, a jego bia�awa, prze�wituj�ca miejscami sk�ra b�yszcza�a w �wietle lamp. Pi�kny okaz o g�stej, ciemnej sier�ci. Samiec. Ail przygl�da� mu si� z upodobaniem. - Wi�cej takich - my�la�. - Powinny wyhodowa� z niego... Z niego i z Keratynki... Keratynka? Keratynka? Numer 284027 013. To by si� zgadza�o. Keratyniak dotar� ju� do drzwi swego boksu i bezskutecznie usi�owa� znale�� na ich g�adkiej powierzchni co�, czego m�g�by si� uchwyci�. Jego przednie �apy obmacywa�y b�yszcz�c� p�aszczyzn�, a tylnymi przebiera� tak szybko, �e ich kontury niemal si� zaciera�y. Wygl�da�o to bardzo zabawnie i wisz�cy pod sufitem Ail skr�ca� si� w atakach t�umionego �miechu. Zwierz� nie umia�o dostrzec humorystycznych aspekt�w swojego post�powania. Wyra�nie traci�o si�y, a mimo to nie rezygnowa�o. Pochyli�o si� i wci�� przebieraj�c tylnymi �apami, przednimi obmacywa�o dolne partie drzwi. Czas p�yn��. W pewnej chwili Ail zorientowa� si�, �e cho� �mieje si� jeszcze, ca�a ta sytuacja dawno ju� przesta�a go bawi�. By�o mu �al tego g�upiego stworzenia, kt�re z nieznanych powod�w broni�o si� tak rozpaczliwie. - Co on wyprawia? - zapyta� automat, wiedz�c, �e zmys�y zwierz�cia nie odbieraj� sygna��w, jakimi on sam pos�uguje si� przekazuj�c informacj�. - Nie chce i�� do izolatki. To nasz najbardziej wydajny egzemplarz. Powinni�my skrzy�owa� go z Keratynka, ale... - Czy on tak zawsze? - Nie. Keratyniaki lubi� wychodzi� z boks�w. Kiedy� umie�cili�my go z Keratynka i od tego czasu... - A z tamtego krzy�owania nie ma m�odych? - Nie. Najpierw zachowywali si� normalnie, ale po chwili wlaz� w k�t i nie chcia� ju� z niego wyj��. - Ja te� bym nie chcia� - powiedzia� Ail i ta w�a�nie my�l by�a najbardziej odkrywcza w jego d�ugim, tyloma sukcesami uwie�czonym �yciu. Nigdy nie przyzna� si� do tego, komu j� zawdzi�cza�: Keratynce i tej ohydnej Awolce. Dwie istoty: Keratynk� - wspania�� samic� z gatunku keratyniak�w i Avolk�, sekretark� dyrektora G��wnego Inspektoratu Zoofabryk ��czy�o co�, co trudno by�oby nazwa� podobie�stwem. Co�, co budzi�o w Ailu tak� sam� ch�� ucieczki, wstr�t i wiele innych uczu�, kt�rych nawet nie umia� nazwa�. Nie znaczy to bynajmniej, �e Awolka by�a dla� niegrzeczna. Wprost przeciwnie. By�a bardzo mi�a. Dla niego i dla wszystkich m�odych inspektor�w. I to by�o jeszcze gorsze. Otrz�sn�� si� na samo wspomnienie jej pieszczotliwego g�osu: - Pan inspektor Ail ma wspania�e pyndeki. Tak, panie inspektorze. Pan si� u nas marnuje. M�odzi inspektorzy powinni by� kierowani na najodpowiedzialniejsze odcinki. Tu, w centrali. Oczywi�cie nasz dyrektor bardzo dobrze wyra�a si� o panu. Kiedy� s�ysza�am jak m�wi�: �Ten nasz Ail�. Rozumie pan: �Ten nasz Ail�. To tak przyjemnie brzmi. Przypomn� mu te s�owa przy rozdziale nagr�d. Na pewno o panu nie zapomnimy. A czy pan b�dzie o nas pami�ta�?... B�dzie pami�ta�, na pewno b�dzie pami�ta�. Wyci�gn�a trzy pyndeki i macha�a nimi tu� przy jego oczach. Cofn�� si�, lecz wci�� wydawa�o mu si�, �e czuje dotyk ich suchej, chropowatej sk�ry. Chcia� uciec, ale nie m�g� si� przecie� narazi� sekretarce samego dyrektora. Tymczasem Awolka ci�gn�a dalej: - To takie przykre. Tylu pi�knych inspektor�w pracuje poza naszym uk�adem. Wiem, �e jeste�cie tam potrzebni. Wiem, �e nasza cywilizacja nie mo�e zrezygnowa� z waszych eskapad... Mog�a tak gada� w niesko�czono��. Ail wisia� pod sufitem i wyobra�a� sobie, �e to w�a�nie jego, nie tego biednego keratyniaka maj� zamkn�� w izolatce. Z Awolk�. Jak by si� broni�? Chyba tak samo g�upio i beznadziejnie. Zwierz� os�ab�o i upad�o na transporter. Jego nieruchome cia�o dawno ju� znikn�o w dali, a Ail wci�� nie m�g� si� uspokoi�. Wizja tygodni sp�dzonych sam na sam z Awolk� by�a tak przera�aj�ca, �e nie zgodzi�by si� na to, nawet gdyby wiedzia�, �e ich dzieci b�d� mia�y pi�kn�, jedwabist� sier�� i twarde, d�ugie pazury. Ze b�d� wspania�ymi egzemplarzami hodowlanymi, �r�d�em keratyny, kt�ra jest surowcem... I wtedy znalaz� to, czego szuka�. Temat pracy doktorskiej: Analiza nieinstynktownych zachowa� wsp�lnych zwierz�tom i istotom rozumnym. *** Min�o pi�� lat. Onie�mielony Ail siedzia� w gabinecie profesora Joto przek�adaj�c z pyndeka do pyndeka egzemplarz swojej pracy doktorskiej. Wszed� tu przed chwil�. Profesor poprosi� go by usiad�. Zamienili kilka nic nie znacz�cych uwag o pogodzie. Teraz zapad�a cisza. Czas by�o rozpocz�� w�a�ciw� rozmow�. - Mam do pana pro�b� - powiedzia� nie�mia�o. - O co chodzi? - profesor siedzia� za biurkiem i ma�ymi, �widruj�cymi oczkami patrzy� na Aila. - Napisa�em prac�, kt�ra mog�aby by� moj� prac� doktorsk�. Chcia�bym, aby pan profesor by� moim promotorem. - I teraz dopiero zwraca si� pan do mnie? Teraz, gdy praca jest ju� uko�czona? - Najpierw zbiera�em materia�y. To trwa�o bardzo d�ugo. Cztery lata. Potem, gdy zacz��em je porz�dkowa�, zorientowa�em si�, �e musz� zrobi� jakie� notatki, wyci�gn�� wnioski... Przepisa�em to i... Oczywi�cie nie �udz� si�, �e wszystko jest ju� w porz�dku, �e... - No dobrze. Chce pan, abym to przeczyta�... Porobi� uwagi... A czy pan wie jak ma�o mam czasu? Ilu jest takich ch�tnych? Tych, co pracuj� naukowo, a nie szwendaj� si� po jakich� zakazanych dziurach? - Pewnie nie mam racji, ale wydaje mi si�, �e uzyska�em ciekawe wyniki. - Ka�demu tak si� wydaje. - Panie profesorze! - Ail zdoby� si� wreszcie na odwag� To jest bardzo wa�ne. Dla nas wszystkich. Kiedy� otrzymywa�em u pana najwy�sze mo�liwe oceny. By�em dobrym studentem. Teraz oczywi�cie mog� si� myli�, ale... Niech pan zaryzykuje... Mo�e powiem tylko jakie uzyska�em wyniki... To nie potrwa d�ugo. Profesor zawaha� si�. - A jaki tytu� ma pa�ska praca? - zapyta�. - Zmienia�em go wielokrotnie. Teraz nazwa�em to: �Badania nad przyczynami zag�ady spo�ecze�stw r�nych istot rozumnych�. - Pi�kny temat. Tylko, o ile wiem, znamy ju� przyczyny zag�ady spo�ecze�stw. Z historii. Nie zajmuj� si� t� dziedzin� nauki. - Mnie chodzi o r�ne istoty rozumne. Nie tylko o nas. - Takie spo�ecze�stwa nie istniej�. A przynajmniej do tej pory ich nie spotkali�my. Nie ma nawet �lad�w �wiadcz�cych o tym, by kiedykolwiek istnia�y. - S� takie �lady. Odkry� pan co� nowego? - profesora coraz bardziej interesowa�a praca kt�r� Ail wci�� jeszcze przyciska� do siebie. - Niewiele. Raczej zacz��em inaczej interpretowa� znane wszystkim fakty. - Niech pan m�wi. - To si� zacz�o od keratyniak�w. Pami�ta pan? Obcinamy im sier�� i pazury, kt�re nast�pnie przerabiamy na keratyn�. By�em inspektorem tej zoofabryki. W sze�cianie G-85. Zainteresowa�em si� nimi, poniewa� niekt�re ich zachowania by�y do�� dziwne. Zbiera�em literatur�, studiowa�em obyczaje... W�r�d r�nych prac znalaz�em kilka podaj�cych rozmieszczenie planet zamieszkanych przez te zwierz�ta. Tak. Ta sprawa by�a ju� wielokrotnie omawiana. Zwierz�ta potrafi� przebywa� lata �wietlne po to tylko, by znale�� planet�, na kt�rej mog� si� rozmna�a�. Instynkt w�drowny wyst�puje zreszt� nie tylko u keratyniak�w. Obserwujemy go r�wnie� u synorus�w, garuk�w i innych. W swoich w�dr�wkach pos�uguj� si� one nap�dem chemicznym, elektrycznym, atomowym, a r�wnie� anihilacyjnym i plazmowym. Natura potrafi pokona� wszystkie przeszkody. - Na planetach zamieszkanych przez keratyniaki istnia�y sztuczne budowle, cz�sto wymy�lnie zdobione. - Instynkt osiedle�czy i zdobniczy. To te� znana historia. - Czy nie uwa�a pan, �e zbyt wiele ich zachowa� t�umaczymy instynktem? - Taaak... Przeczytam pana prac�. My�la�em kiedy� o tym, ale... Wie pan doskonale, �e problem ten jest problemem typowo akademickim. Nawet je�li udowodni�by pan, �e istoty te s� rzeczywi�cie rozumne, niczego to nie zmieni. Nasz gatunek musi si� rozwija�. A ich inteligencja...? Zreszt� niech pan pos�ucha, co na ten temat pisze jeden z naszych najwi�kszych uczonych. Profesor wsta� i z podr�cznej biblioteczki wyj�� opas�y tom. ... �Dla pyndekusa, jako istoty rozumnej - zacz�� czyta� obowi�zkiem wobec samego siebie, wobec w�asnej rozwijaj�cej si� cywilizacji, oraz wobec przysz�ych pokole�, jest pe�ne wykorzystanie tych bogactw, kt�re zasta� w swoim otoczeniu. Poniewa� rakiety umo�liwiaj� nam loty poza nasz� planet�, wszystkie planety powinny by� traktowane na r�wni z naszym globem macierzystym, jako wiano podarowane nam przez przyrod�. Planety, asteroidy, s�o�ca, okre�laj� zapas materii, jak� dysponujemy w charakterze budulca. Ilo�� energii w naszym skarbcu, to ca�kowita moc promieniowania, s�o�c. Ta moc powinna by� zu�ytkowana dla �ycia pyndekus�w, oraz dla nap�du ich urz�dze� przemys�owych. Nasz uk�ad zapewnia �wiat�o i ciep�o wystarczaj�ce dla �ycia tylko 3 x 1023 pyndekus�w.� Profesor z�o�y� ksi��k� i wstawi� j� na miejsce. - Tak pisali pionierzy naszej nauki - powiedzia�. - My realizujemy ich marzenia. - Przy tak du�ej populacji gospodarka �ywno�ciowa musi by� bardzo racjonalna. - Oczywi�cie. Ka�da nas�oneczniona powierzchnia jest wykorzystana. - Panie profesorze. Na planetach zamieszkanych przez keratyniaki istnia�y kiedy� inne istoty �ywe, kt�re potem wygin�y. - Na naszej planecie te� istnia�y kiedy� inne istoty �ywe. - I te� wygin�y. Niemal ca�kowicie. W pracy tej o�mielam si� twierdzi�, �e je�eli na jakiejkolwiek planecie powstan� istoty rozumne, w ci�gu stosunkowo kr�tkiego na skal� kosmiczn� czasu, gin� pozosta�e zwierz�ta. To samo dzieje si� na wszystkich planetach, na kt�rych istoty te si� osiedl�. Wynika to w�a�nie z ich racjonalnej gospodarki. - A na ilu planetach w chwili odkrycia ich przez nas �y� tylko jeden gatunek? - Na dw�ch tysi�cach o�miuset czterdziestu pi�ciu. - Ile gatunk�w istot rozumnych odkryli�my zgodnie z pana teori�? Dwadzie�cia trzy. Dwadzie�cia wyt�pili�my. Pozosta�e hodujemy w zoofabrykach. - Tak. I to s� pa�skie �przyczyny zag�ady spo�ecze�stw r�nych istot rozumnych�. Jakie pan z tego wyci�gn�� wnioski? - Musimy natychmiast zniszczy� wszystkie sondy wys�ane w celu znalezienia innych istot rozumnych, przerwa� nadawanie sygna��w... - Dlaczego?! - profesor niemal krzycza�. - Twierdz�, �e podane przed chwil� informacje, nie s� informacjami przypadkowymi. S� prawem. W wyniku spotkania dw�ch gatunk�w istot rozumnych jeden z nich zostaje zniszczony. Ten s�abszy. - A przyja��, wsp�praca? - Owszem. O ile nie maj� czego�, co nam jest potrzebne. - Keratyny, fina��w, czy obszar�w nadaj�cych si� do kolonizacji? - Im spo�ecze�stwo bardziej rozwini�te, tym r�norodniejsze s� jego potrzeby - powa�nie odpowiedzia� Ail. Profesor powoli uspokaja� si�. - Do tej pory wygrywali�my. Keratyniaki, synorusy, char