Donnell Susan - Księżniczka Pocahontas

Szczegóły
Tytuł Donnell Susan - Księżniczka Pocahontas
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Donnell Susan - Księżniczka Pocahontas PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Donnell Susan - Księżniczka Pocahontas PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Donnell Susan - Księżniczka Pocahontas - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Donnell Susan Księżniczka Pocahontas Jest to historia oparta na faktach, opowiadająca o wielkiej, burzliwej miłości. Poznajemy w niej młodą księżniczkę dzikiego plemienia Powhatanów, żyjącego na terenach obecnej Wirginii. Pocahontas wkracza dopiero w dorosłe życie, a jako ukochana córka króla siedmiu krain ma z góry ustalone życie - jej przyszłym mężem ma być wspaniały wojownik Kokum. Poznaje jednak atrakcyjnego, intrygującego Anglika - Johna Smitha. I od tej pory wszystko się zmienia... Strona 3 Od Autorki Historia Pocahontas fascynowała mnie jeszcze w dzieciństwie, kiedy miałam dziesięć lat. Mieszkałam wtedy w Wirginii, gdzie wraz z bratem i kuzynami chętnie odgrywaliśmy scenki osnute wokół rozmaitych epizodów z jej życia. Jednak we wszystkich wariantach główna bohaterka w krytycznej chwili ratowała życie Johna Smitha. Istnieją dwie szkoły historyczne różniące się poglądami na temat, czy Pocahontas była kochanką Johna Smitha. Osobiście jestem pewna, że była. Istnieją wiarygodne świadectwa, że powtórne spotkanie z Johnem Smithem w Anglii, po latach rozłąki, stanowiło dla Pocahontas zbyt silny wstrząs, aby chodziło po prostu o jej znajomego. Poza tym, gdyby nic ich ze sobą nie łączyło, nie narażałaby przecież swojego życia dla ratowania Smitha i jego towarzyszy zupełnie obcych dla niej ludzi! W tamtych czasach życie było brutalne, ale bardzo urozmaicone i pełne nagłych zwrotów. Nawet wydawca z trudem dał się przekonać, że w tak krótkim czasie mogło wydarzyć się tak wiele. Ja jednak trwałam przy swoim przekonaniu, że są to fakty historyczne. Kiedy zbierałam materiały do książki, moją uwagę zwrócił także stosunek Anglików do Indian. Otóż Strona 4 uważali ich oni za ludzi równych sobie, może nieco innych, ale wcale nie gorszych. Plemię Powhatanów było ludem rolniczym, znającym skomplikowane technologie uprawy roślin, które chętnie przekazywali Anglikom. Żyli w osadach składających się z prymitywnie skleconych chat, przestrzegali surowego kodeksu etycznego, odżywiali się dużo racjonalniej niż Anglicy, a codzienna kąpiel należała do ich obrzędów religijnych. Nosili kunsztowne stroje ze skór wyprawianych na zamsz oraz z futer i piór. Wielki wódz Powhatan, którego Anglicy nazywali królem lub cesarzem, a jego córkę księżniczką - sprawował nad swoim plemieniem władzę absolutną, a w każdej osadzie miał wydzieloną osobistą rezydencję. Indianie prowadzili zdrowy tryb życia w nieskażonym środowisku, a ich stosunki z białymi nie były nacechowane uprzedzeniami, które narosły później, w rezultacie wieloletnich wojen. Przez wiele lat byłam zbyt zajęta pracą i podróżami po całym świecie, aby kontynuować studia nad postacią Pocahontas. Przypomniałam sobie o niej, kiedy mój dom rodzinny w stanie Wirginia, gdzie moi przodkowie zamieszkiwali od dwustu pięćdziesięciu lat, spłonął i nie dało się go odbudować. Przeprowadziłam się wtedy do Anglii, ale tam poczułam nieodpartą potrzebę powrotu do swoich korzeni, od których zostałam tak niespodziewanie oderwana. Postanowiłam więc odtworzyć i opisać historię mojej rodziny, która zaczyna się od księżniczki Pocahontas. Ja należę do czternastego pokolenia jej bezpośrednich potomków. Strona 5 Rozdział 1 Londyn, czerwiec 1616 roku — Johnie, czy tu każda rodzina ma swój własny kościół? Nie przypuszczałam, że może ich być aż tyle! — wykrzykiwała Pocahontas, stojąc przy relingu statku, który płynął w górę Tamizy. Minęli już Gravesend i zbliżali się do londyńskich doków. Poprzedniego dnia statek „Treasurer" przybił do Plymouth po rejsie przez ocean. Tam poseł do parlamentu, sir Edwin Sandys, wraz z kilkoma członkami Kompanii Wirgińskiej weszli na pokład, aby towarzyszyć indiańskiej księżniczce, jej mężowi Johnowi Rolfe'owi, ich małemu synkowi i świcie przy ceremonii powitalnej, mającej się odbyć w Londynie. Sir Edwin był pierwszym, który oczekiwał przybyłych u szczytu pochylni w Plymouth. Pocahontas od razu ujął jego zdecydowany, bezpośredni i prostolinijny sposób bycia. Czuła, że pod jego opieką ani jej, ani nikomu z jej otoczenia nie stanie się krzywda. Była przekonana, że zaproszenie do Anglii, które otrzymała od Kompanii Wirgińskiej, przyniesie korzyść jej ludowi i wzrost zainteresowania ich ojczyzną. Wspólnie z sir Edwinem i Johnem Rolfe'em ustalili marszrutę podróży do Anglii. Przy okazji Pocahontas dowiedziała się, że jej pierwszy przewodnik w świat cywilizacji białych, John Strona 6 Smith, przebywa właśnie w Szkocji i że wkrótce ma powrócić do Londynu. Na samo wspomnienie o nim zrobiło się jej słabo, ale już na początku podróży postanowiła, że nie będzie unikać tego tematu w rozmowach. O dziwo, ta decyzja przyniosła jej pewną ulgę, niemniej dźwięk znajomego nazwiska wciąż działał na nią porażająco. Statek zwolnił, przepływając obok Bramy Zdrajców. Pocahontas z przestrachem spojrzała na wysoki kontur wieży Tower. Pamiętała, że hrabia Northumberland, brat jej znajomego George'a Percy'ego, odbywa tam wieloletnią karę ciężkiego więzienia. Indianka uważała to za barbarzyństwo - jej ojciec albo od razu zabijał swoich przeciwników, albo ich uwalniał. Tylko czy chrześcijance wypada mieć takie wątpliwości? Musi kogoś o to zapytać. Wyciągnęła rękę do swego dwuletniego synka, Thomasa, ubranego w stylu angielskim w atłasowy kaftan i kapelusz z piórami. Jej. szwagier, Tomoco, trzymał go na ramieniu, tak aby chłopczyk mógł dobrze przyjrzeć się cumowaniu do przystani. Pocahontas oglądała tę ceremonię z takim samym podnieceniem jak on. W porcie było tłoczno od statków, holujących je robotników, wędrownych kuglarzy i pasażerów, zarówno wsiadających, jak i wysiadających. Nie przypuszczała, że gdzieś na świecie można spotkać aż tylu ludzi. Tomoco próbował od wyjazdu z Wirginii zaznaczyć nacięciem na trzcinowej laseczce każde dziesięć napotkanych osób. Wkrótce jednak zarzucił ten pomysł, gdyż nie starczyło mu miejsca. Wciąganiu sial ku do basenu portowego przyglądał się tłum rozgorączkowanych twarzy. Pocahontas była ubrana po europejsku, ale jej ludzie mieli na sobie Strona 7 odświętne stroje plemienia Powhatanów, ze skór przybranych piórami i lisimi futerkami. Kobiety w pelerynkach z piór farbowanych na czerwono, żółto lub zielono tworzyły barwną plamę na tle szarej angielskiej mgły. Oczekujący wyciągali szyje, aby je lepiej widzieć, i wznosili okrzyki podziwu. Sir Edwin zawczasu uprzedził Pocahontas, że mieszkańcy Londynu zgotują jej gorące przyjęcie. Na brzegu czekał już wysłannik króla, hrabia Dorset, ze swoją świtą. Nosił spiczastą bródkę w stylu hiszpańskim, modnym wówczas w kręgach dworskich. Stojący tuż obok niego grubas w szacie duchownego był najprawdopodobniej przedstawicielem biskupa Londynu. Dwunastu kupców, którzy sfinansowali przyjazd Pocahontas, prowadziło nie opodal rozmowę. Jedwabie i atłasy strojów świadczyły o zamożności właścicieli. Grupkę notabli otaczał tak ściśle tłum, że pokonanie odległości od statku do gospody „Belle Sauvage" na Ludgate Hill zajęło gościom i ich dwudziestoosobowej asyście bardzo dużo czasu. Mężczyźni szli pieszo, kobiety niesiono w lektykach. Sir Edwin uprzedzał Pocahontas, że miejscowi ludzie będą tłoczyć się wokół niej, aby dotknąć choć rąbka jej sukni. Niemniej przebijanie się przez tłum gapiów było niezwykle uciążliwe, zwłaszcza z uwagi na odór nie domytych ciał. Mimo że tak ona, jak i jej siostra Mehta otrzymały do wąchania pomarańcze naszpikowane goździkami i trzymały je cały czas przy nosach - Mehta w swojej lektyce niemal słabła. I trudno stwierdzić, czy bardziej cierpiał ich węch, czy słuch, gdyż bębenki uszne przybyszów, przywykłe do ciszy leśnej, porażał gwar wielkiego miasta, okrzyki ciekawskich widzów i nawoływania przekupniów. Strona 8 Sandys zarezerwował do dyspozycji gości całą gospodę. Nie przewidział jednak, że już w godzinę po przyjeździe, jeszcze niepewnie stąpając po długiej morskiej podróży, Indianie przewrócą cały zajazd do góry nogami. Okazało się, że przejawiają oni niebywałe zamiłowanie do czystości i porządku, toteż od razu zażądali mioteł, ścierek i wody. Ponieważ zajazd od lat nie był sprzątany, służba z orszaku księżniczki z pasją rzuciła się do usuwania pokładów brudu. Sir Edwin musiał wyciągnąć przerażonego oberżystę na stronę, postawić mu wino i dopłacić sztukę złota, aby skłonić go do wyrozumiałości dla dziwnych zachcianek zamorskich przybyszów. Wkrótce u bram zajazdu pojawili się paziowie i chłopcy na posyłki, przynoszący prezenty, koszyczki wiosennych kwiatów lub wykaligrafowane na ozdobnym papierze zaproszenia na różnego rodzaju imprezy i przyjęcia. Wieczorem Pocahontas kręciło się już w głowie od nadmiaru wrażeń. Zastanawiała się, czy będzie w stanie na dłuższą metę wytrzymać tak zabójcze tempo, i prosiła Boga o chwilę spokoju dla zebrania myśli. Wiedziała, że Smith jest aż w Szkocji, a mimo to wzdrygała się na każde stukanie do drzwi. Następnego ranka znów doszło do przykrego zgrzytu, gdyż okazało się, że Indianie z plemienia Powhatanów muszą codziennie odbywać rytualną kąpiel, a w zajeździe nie ma tylu wanien. Tomoco wraz z czteroosobową obstawą próbował dokonać ablucji w rzece, ale przywabił tym tylu gapiów, że nie mógł spokojnie odprawić modłów na cześć Ahone - opie- kuńczego ducha rzeki. W końcu Indianie dali się przekonać, aby na czas swojego pobytu w Anglii zrezygnować z rytualnych ablucji w publicznych miejs- Strona 9 cach. Wytłumaczono im, że Anglikom takie zwyczaje są obce, a nawet mogą ich szokować. Goście upierali się jednak przy wannach. John Rolfe uratował sytuację, zabierając mężczyzn do tureckiej łaźni parowej, dopóki nie zdołano ściągnąć z całej okolicy odpowiedniej liczby drewnianych balii. Podczas gdy Pocahontas odpoczywała, krawcowa przyniosła jej chyba ze dwa tuziny strojów. Młoda kobieta zachwycała się nie znanymi jej dotąd tkaninami i ich kolorami - brzoskwiniowym, lawendowym, białym, czerwonym, różnymi odcieniami zieleni, żółci i błękitu. Nie miała pojęcia, że można wyprodukować tkaniny w tylu barwach i fakturach. Sir Edwin wytłumaczył jej, że Anglicy już na rok naprzód przygotowywali się do jej wizyty, a w listach dokładnie opisano jej wygląd i wymiary. Pocahontas zastanawiała się, jak będzie przechodziła przez drzwi w szerokich krynolinach, których nie noszono w Jamestown. Przez prawie całe popołudnie ćwiczyła poruszanie się w takiej sukni. Kiedy przybysze z Wirginii rozgościli się na dobre, sir Edwin zaaranżował pierwszy publiczny występ księżniczki. Był to obiad u sir Johna Smythe'a, jednego z najbogatszych londyńskich kupców, członka-założy-ciela Kompanii Wirgińskiej. Przyjęcie zapowiadało się raczej skromnie, gdyż chodziło o to, aby dać Pocahontas tylko przedsmak tego, co ją czeka. Już po pierwszym daniu podanym podczas obiadu Pocahontas zdała sobie sprawę, jaką prowincjonalną dziurą było Jamestown w porównaniu z Londynem. John Rolfe zawczasu próbował jej opowiedzieć, jak wyglądają przedmioty ze srebra, złota, jedwabiu, kryształowego szkła, gobeliny na ścianach i meble z luksusowych gatunków drewna. Jednak żaden opis nie był Strona 10 w stanie oddać tego, co zobaczyła na własne oczy. Natomiast potrawy niezbyt jej smakowały, gdyż nie były tak świeże, urozmaicone i smaczne jak to, co dotąd jadała. Rolfe uprzedził ją także, jacy są mieszkańcy Londynu. Radził, aby początkowo odzywała się jak najmniej i starała się słuchać, co mówią inni, dopóki nie nabędzie większej pewności siebie. Jednak siedzący po jej prawej ręce poseł do parlamentu zarzucił ją lawiną pytań dotyczących jej narodu, a zwłaszcza ojca. Inte- resowały go bogactwa tego potężnego władcy oraz towary, jakich potrzebował, a suche i rzeczowe treści przeplatał zręcznymi komplementami. Jest sprytny, jak najlepszy kupiec mojego ojca -pomyślała Pocahontas. - Wasza Wysokość, nie trzeba traktować tego pana tak poważnie - doradził dobrodusznie gospodarz, siedzący po jej lewej stronie. - Parlamentarzyści zawsze dużo gadają, to ich zawód! Mimo to Pocahontas od razu poczuła sympatię do posła, gdyż jego intencje wydawały się jej uczciwe. Reszta wieczoru przebiegła jej na nawiązywaniu nowych znajomości z różnymi osobami. Szczególnie zabiegała o względy kobiet, gdyż sir Edwin uprzedził ją, jak niebezpieczne mogą być ich zakulisowe intrygi i że chętnie zaprzyjaźnią się z kimś, kto zrobi na nich dobre wrażenie. Istotnie, następnego dnia Sandys z uśmiechem oznajmił jej, że zdała ten egzamin celująco. Po jej wyjściu wszyscy goście zgodnie stwierdzili, że zachowywała się, jak przystało na królewską córkę. Teraz Pocahontas już śmielej brała udział w innych zaplanowanych dla niej przyjęciach i rautach. Sandys poinformował ją, że szlachetnie urodzeni panowie, którzy towarzyszyli księżniczce w Jamestown, popadli Strona 11 w niełaskę u dworu, wobec czego poprosił Johna Smitha, aby napisał jej list polecający do króla i królowej. Od królewskiej pary nadeszła odpowiedź, że chętnie przyjmą księżniczkę Rebekę, jak brzmiało imię nadane jej podczas chrztu. Otrzymała zaproszenie na Bal Świętojański w Hampton Court, ale na samą myśl, że ma jakieś nowe zobowiązania wobec Johna Smitha, robiło się jej słabo. Z dworskim ceremoniałem i przepychem panującym w Anglii Pocahontas zapoznała się podczas przyjęcia wydanego na jej cześć w Lambeth Pałace, rezydencji biskupa Londynu. Na tę okazję ubrała się w białą suknię z koronkową krezą i biały kapelusz z takim samym piórem. Strój jej został dobrany tak, aby pasował do wystroju paradnej biskupiej barki, udekorowanej białymi i złotymi poduszeczkami. Łodzią tą przepłynęli na drugi brzeg Tamizy, gdzie mieścił się pałac biskupi. Pasażerowie innych statków rzecznych frenetycznymi oklaskami pozdrawiali flotyllę bogato przystrojonych barek, niosących na swoich pokładach bajecznie kolorowych wojowników plemienia Powhatanów w czerwonych, żółtych i zielonych strojach narodowych, jak i niewiele mniej barwnie umundurowanych gwardzistów biskupa. Najstarsi ludzie nie pamiętali, aby jakakolwiek kobieta, poza nieboszczką królową Elżbietą, była tu przyjmowana z takimi honorami. Wszystko to jednak było niczym wobec radości, jakiej doznała Pocahontas na widok jerychońskich róż, tulipanowców i winorośli rosnących w pałacowym ogrodzie. Przecież były one zupełnie takie same jak w Wirginii! Chętnie objęłaby ramionami pień drzewa osypanego białym kwieciem. Nie mogła więc powstrzy- Strona 12 mać się od zadania pytania: jak to możliwe, aby te rośliny zza oceanu rozwijały się tak dobrze z dala od swego naturalnego środowiska? Otrzymała odpowiedź, że jest to wynikiem wieloletniej pracy ojca i syna Tradescantów, specjalistów zajmujących się botaniką. Pocahontas przypomniała sobie, że starszego z tych dwóch panów przelotnie poznała w Jamestown. Byłaby na dłużej zatrzymała się wśród kwitnących egzotycznych drzew i krzewów, których sadzonki przywieziono aż z Indii lub Chin — dopiero niedawno dowiedziała się czegoś więcej o tych krajach! Cóż, kiedy czekał na nią zastawiony stół, gospodarz — biskup i głodni goście... Na bal u hrabiego Dorseta przebrała się w błękitną suknię z chińskiego jedwabiu. Dama przydzielona przez królową dla wprowadzenia jej do towarzystwa, lady de la Warr, żona pierwszego gubernatora Wirginii, przystroiła jej włosy i szyję diamentami, wyjaśniając, że takie diamenty o niebieskawym odcieniu właśnie się nosi. Mało tego, pożyczyła Pocahontas tę biżuterię, dopóki mąż nie kupi jej innej. Tańce i wino szybko uderzyły jej do głowy. Hrabia Dorset był tak gościnny, że przysłał po nią własną lektykę wybitą wewnątrz jedwabną materią i bogato uperfumowaną piżmem z Arabii, aby wyziewy plebsu na ulicach nie raziły nozdrzy księżniczki. Wzdłuż schodów, wiodących do urządzonego w stylu francuskim pałacyku hrabiego, stali lokaje w szkarłatnej liberii, oświetlając wejście pochodniami. Pocahontas była wdzięczna Johnowi Rolfe'owi za to, że w swoim czasie, jeszcze w Jamestown, godzinami uczył ją tanecznych kroków. Teraz to się przydało, bo niemal każdy z obecnych na balu mężczyzn chciał Strona 13 zatanczyc z zamorską księżniczką. Okazało się, że poruszała się z wdziękiem zarówno w rytmie galiardy, jak branie i kuranta przy akompaniamencie lutni i klawikordu. Zauroczona Pocahontas chciała owinąć ten dzień i wieczór wokół siebie jak jedwabny płaszcz i na zawsze zatrzymać przy sobie. W ostatnich dniach czerwca jedno atrakcyjne przyjęcie goniło drugie, jeszcze atrakcyjniejsze. Król Jakub nie mógł już doczekać się chwili, gdy pozna kobietę, która zdołała tak zawojować serca i umysły londyńczyków. Polecił więc sir Edwinowi, aby przywiózł ją wraz z mężem do Hampton Court na tydzień wcześniej, niż było zaplanowane. Był niezmiernie ciekaw widoku egzotycznej księżniczki, chociaż zdawał sobie sprawę, że może ona zagrozić jego interesom w Wirginii! Zdecydowali się na podróż łodzią, gdyż drogi były zakurzone i zatłoczone. Mały Thomas był zachwycony rejsem po rzece i z radością przyglądał się przepływającym obok statkom pasażerskim i towarowym. Zainteresowały go także gnieżdżące się nad Tamizą łabędzie, kaczki i gęsi. Pocahontas czuła ulgę przebywając poza murami zajazdu. Zdawała sobie sprawę, że John Smith może powrócić lada chwila, a pobyt w Hampton Court choćby czasowo odsuwał od niej prześladującą ją od tygodni wizję chwili, kiedy zastuka do jej drzwi. Była do głębi wzruszona przyjęciem, jakiego doznała w Londynie, i każdemu, kto tylko chciał słuchać, chętnie opowiadała o urokach Wirginii. Nie uważała jednak zachwalania Nowego Świata za jakiś poważny obowiązek, a jeśli z zapałem oddawała się temu zajęciu, to tylko Strona 14 dlatego, aby nie myśleć o nieuniknionej konfrontacji z Johnem Smithem. Ogólnie jednak czuła się tu dobrze. Już w pierwszym dniu pobytu w Hampton Court małżonkowie Rolfe zostali wezwani przed oblicze królewskiej pary. Miał to być uroczysty obiad, więc Pocahontas ubrała się na tę okazję w różową suknię, a we włosy wpięła róże i perły. Jednak, mimo iż uprzedzono ją, jak wygląda król - na widok tego mężczyzny o patykowatych nogach, długich rękach i obwisłych wargach nerwowo ścisnęła męża za ramię. Musiała wszakże starać się mu przypodobać, gdyż Sandys z naciskiem podkreślał, jak ważne jest, aby pozyskała zaufanie króla. Natomiast królowa była korpulentna i, mimo rozszerzonych żyłek na twarzy, wciąż ładna. Często też się uśmiechała. Na Pocahontas zrobiła wrażenie osoby miłej i inteligentnej. Następne dni wypełnione były po brzegi piknikami, grą w tenisa, spacerami po ogrodach i wieczornymi przyjęciami. Podczas tych zabaw król ze swą świtą, złożoną z przystojnych młodzieńców, nieraz zatrzymywał się, aby porozmawiać z Pocahontas, której towarzyszył przydzielony jej dworzanin, sir David, i kilku wojowników z jej plemienia. Pocahontas użyła całego swego kobiecego wdzięku i atrakcyjności swojej egzotycznej obstawy do oczarowania króla i jego dworu. Najwidoczniej to się udało, gdyż później król wezwał zadowolonego sir Edwina i oznajmił mu: - Ona jest urocza, a jaka inteligentna! W każdym calu córka potężnego władcy! I miałeś rację, w niczym nie zagraża moim interesom w koloniach! W dniu, w którym miał się odbyć wielki Bal Świętojański, Pocahontas udała się na poranną przechadzkę w towarzystwie interesantów, którzy przybyli Strona 15 specjalnie z Londynu, aby zasięgnąć jej rady w sprawie możliwości inwestowania w Wirginii. Przechodząc obok kortu tenisowego, zatrzymała się nagle, gdyż usłyszała strzępy rozmowy graczy: - Podobno John Smith ma wkrótce powrócić? — Tak, może nawet będzie tu już dziś wieczorem... Pocahontas odniosła wrażenie, jakby jej serce przez moment przestało bić, a potem zaczęło walić jak oszalałe. Jak tylko mogła najszybciej, spławiła swoich gości. Potem tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to dobre maniery, z drżeniem rąk wycofała się do swoich apartamentów. Po południu Pocahontas przeszła do garderoby sąsiadującej z jej sypialnią. Podeszła do kominka i przyłożyła twarz do jego chłodnych, gładkich marmurów. Nie przywoływała panien służących, gdyż było jeszcze za wcześnie, aby ubierać się na bal. Wolała poroz-koszować się rzadkimi w tym pałacu chwilami samotności. Nie przywykła do tego, aby wciąż kręciło się wokół niej tyle osób. Raptem, jakby przyszedł jej do głowy nagły pomysł - sięgnęła dłońmi za siebie, rozpięła krynolinę i niewygodna część garderoby z głuchym stukiem osunęła się na podłogę. Zaraz potem zrzuciła suknię, dwie halki i pan talony. Kiedy stała już nago, przeciągnęła się, rozłożyła szeroko ramiona i przedefilowała w stronę wnęki okiennej. Na dworze mgły się rozwiały i zapadał już zmierzch. Pocahontas stała w oknie z ramionami przyciśniętymi do boków i napawała się odświeżającym chłodem wieczornego powietrza. Poczuła się znów wolna i niczym nie skrępowana. Przyjemne ciepło kominka grzało ją w plecy. Ogarnęła ją tęsknota za rodzinnymi Strona 16 stronami tak przemożna, że znów wzniosła ramiona ku niebu. Zaczęła cicho nucić, jak w transie, a jej głos to wznosił się, to opadał. Z ust wyrwały się dawno nie wypowiadane słowa. Ahone, Ahone! - zawodziła. Raptem urwała i sama siebie skarciła lękliwym szeptem: - Nie, nie! Opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Przeżegnała się zamaszyście i szybko odmówiła chrześcijański akt skruchy. Po chwili usiadła po turecku na podłodze, obok kominka, nadal patrząc w okno. Nic nie mówiła,' lecz myśli jej krążyły wokół spraw, które do niedawna wydawały się nieaktualne. - Przez sześć lat nie odezwał się do mnie ani słowem! Tak długo myślałam, że nie żyje! Jak mógł mnie tak bez słowa opuścić? Był moim całym światem, moim ukochaniem! Jak zniosę teraz ponowne spotkanie z nim? - Biła się z myślami. W końcu jednym ruchem poderwała się z podłogi i nałożyła halkę. Podeszła do kominka i pociągnęła za taśmę dzwonka przywołującego służbę. Strona 17 Rozadzial 2 Wirginia, 30 kwietnia 1607 roku Ziemia była tak nagrzana wiosennym słońcem, że milej było spać na niej niż na posłaniu z lisich i wiewiórczych skór. Pocahontas wyczuwała przez ubranie twardość gałązek i kamyków jednocześnie z miękkością mchu i łaskotliwym dotknięciem trawek. Wydawało jej się, że stanowi jedność wraz z ziemią i swym duchem opiekuńczym. Mogła tak całymi godzinami leżeć na plecach, wpatrując się w niebo i chmury ponad czubkami sosen. Bracia śmiali się z niej i nazywali marzyciel-ką, ale jak inaczej miała się dowiedzieć, co chcą jej objawić bóstwa opiekuńcze nieba i chmur? Najlepiej wejść z nimi w bezpośredni kontakt. Pocahontas przekręciła się na bok, przy czym jej obszyta frędzlami zamszowa spódnica przylgnęła do ziemi. Po wczorajszym deszczu w wielu miejscach utrzymały się jeszcze kałuże, toteż Pocahontas podsunęła się do którejś z nich, by zobaczyć swoje odbicie. To, co ujrzała, usatysfakcjonowało ją, ale zaczęła kręcić głową z boku na bok, żeby przejrzeć się lepiej. W tafli wody widać było zaokrąglony, lecz mocny zarys jej szczęki z dobrze zaznaczonym podbródkiem; nos może nieco przydługi, ale prosty; duże, szeroko rozstawione, piwne oczy z łobuzerskim błyskiem. Właśnie dlatego, że często przychodziły jej do głowy zwariowa- Strona 18 ne pomysły, ojciec nadał jej imię Pocahontas, co oznaczało Mała Psotnica, Figlarka lub coś w tym rodzaju. Nie była już taka mała - miała długie, ładnie ukształtowane ramiona i nogi, a cerę koloru piasku wymytego przez wodę. Wiedziała, że może się podobać, i to dawało jej poczucie własnej wartości. Ludzie nieraz mówili, że jest podobna do swojej matki, ale Pocahontas nigdy w życiu jej nie widziała. Zaraz po urodzeniu córki wielki wódz Powhatan odstąpił ją przywódcy małej wspólnoty lokalnej nad rzeką Rappahannock. Taki zwyczaj panował w plemieniu, które od niego przybrało nazwę Powhatanów - tylko wielki wódz mógł utrzymywać tyle żon, ile chciał. Jej ojciec zatrzymywał przy sobie tylko nieliczne, wybrane przez siebie dzieci. Przebywały one w osadzie pod opieką wyznaczonych kobiet. Pocahontas też miała taką piastunkę. Wowoca opiekowała się nią bardzo troskliwie, starając się wychować ją na przyszłą weroans-qua, czyli przywódczynię małego, plemiennego państewka. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Pocahontas absolutnie nie chciała zachowywać się tak, jak przystało dobrze ułożonej panience z najwyższych sfer. Jednak i tak była ukochanym dzieckiem wielkiego wodza, który cenił jej inteligencję i silny charakter. Przypuszczalnie miał zamiar w przyszłości wydać ją za któregoś z pomniejszych wodzów. Dziewczyna przewróciła się ponownie na plecy i wpatrzyła w niebo, którego błękit stawał się tym ciemniejszy, im wyżej wznosiło się słońce. Zapowiadał się upalny dzień. Spróbowała teraz połączyć się myślami z duchem opiekuńczym nieba, swoim ulubionym bóstwem. Poczucie więzi z nim zawsze wnosiło spokój i ład w jej życie. Strona 19 Dziś było jej to szczególnie potrzebne, gdyż w głowic miała zamęt, który wywołały zasłyszane przez nią wczoraj wieczorem wiadomości. Niestety, nie zdołała podsłuchać wszystkiego, gdyż wartownik przyłapał ją na gorącym uczynku, wlepił tęgiego klapsa i kazał zmykać. Łamała więc sobie głowę, jak się dowiedzieć, o czym była dalej mowa, tak aby ojciec nie domyślił się, że podsłuchiwała. Przez wąską szczelinę w ścianie domu rady starszych niewiele było widać, ale Pocahontas nieraz już tam bywała, więc miała przed oczami rozkład wnętrza chaty. Było słabo oświetlone, a pod sufitem kłębił się fajkowy dym. Ściany chaty, plecione z trzciny i kory, udekorowano barwnymi piórami upolowanych ptaków. Podłogę zastępowała ubita ziemia, przykryta kolorowymi matami. Słychać było głównie głęboki głos stryja dziewczyny, Wowincho. Cóż on mógł tu robić? Mieszkał przecież o dzień drogi od głównej osady. W normalnych warunkach jego przybycie zawczasu zaanonsowaliby gońcy wysłani z jego wioski i Powhatan miałby czas wysłać mu naprzeciw delegację powitalną. Ciekawość jeszcze silniej przykuła Pocahontas do szpary w ścianie. Widziała przez nią swego ojca siedzącego na małym tronie przykrytym futrami. Gdyby był tylko w towarzystwie żon - weszłaby do środka, aby życzyć mu dobrej nocy. Wokół wodza siedzieli jednak jego najwyżsi rangą wojownicy, pogrążeni w ożywionej rozmowie. Przez cienką ściankę z kory wyczuwało się nutę napięcia w ich głosach. Nie było natomiast wśród nich żadnego kapłana wymalowanego w czarne barwy obrzędowe. Pocahontas wysilała się, aby wychwycić choć fragmenty z tego, co mówił stryj. Strona 20 - Złe duchy... wydają dziwne dźwięki... znowu ci brudni, owłosieni wojownicy... na wielkich łodziach... Pocahontas była zaszokowana. O czym ci ludzie mówili? Wowincho wspomniał o „złych duchach" i jakichś wojownikach. Czyżby zagrażało im nowe, nieznane jeszcze plemię? Zauważyła gniewny, wręcz groźny wyraz twarzy ojca, lecz nie odczuwała strachu. Dotychczas nie widziała jeszcze, aby coś było w stanie go zaniepokoić. Był przecież absolutnym władcą swoich ziem, może nawet równie wszechmocnym jak bogowie. Jego wola była rozkazem przez nikogo nie kwestionowanym. Poca- hontas przywykła do widoku jego wiernych poddanych, którzy drżeli lub nawet mdleli ze strachu przed nim. Nie bała się więc, ale czuła, że coś niedobrego wisi w powietrzu. To, co zdołała usłyszeć, było czymś zupełnie innym niż informacje, które docierały do niej wcześniej. Leciutka chmurka, przejrzysta jak pajęczyna, zasłoniła słońce, więc Pocahontas zadrżała z zimna. Wiedziała, że będzie musiała czekać, dopóki starsi sami nie zechcą poruszyć tego tematu. A to nie będzie proste! Przez pół nocy nie spała, próbując obmyślić sposób zaspokojenia swojej ciekawości. Miała dopiero dwanaś- cie lat i bardzo nie lubiła czekać. Może powinna w tej intencji złożyć bogom jakąś ofiarę - na przykład ptaszka, wiewiórkę czy królika? W ten sposób przebłagałaby bóstwa i wyprosiła odsunięcie od siebie gniewu ojca za podsłuchiwanie. Jeszcze przez chwilę leżała na wygrzanej słońcem ziemi, rozmyślając, co ma teraz zrobić. Instynktownie przyłożyła ucho do podłoża, aby zbadać, czy coś nie