4089

Szczegóły
Tytuł 4089
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4089 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4089 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4089 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol Maliszewski PR�BY �YCIA Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 STRYCH Zawo�a�em w mro�n� noc, nikt nie odpowiedzia�. W poniedzia�ek mia�em i�� do nowej pracy. W kopalni d�ugo nie zagrza�em miejsca. Podziemie wyplu�o mnie. Na powierzchni pl�ta�em si� mi�dzy s�gami drewna, zamiata�em plac opa�owy. Potem znalaz�em prac� w cegielni, "prosz� stawi� si� o sz�stej, w poniedzia�ek". Poci�g wcina� si� w bia�y pergamin, okopcone no�yce rytmicznie kroi�y puszysty pejza�. Jedyny pasa�er w ostatnim wagonie, ja. Otworzy�em okno, krzykn��em pod wiatr, kt�ry natychmiast wcisn�� mi te s�owa z powrotem do gard�a. Te, kt�rym uda�o si� wymkn��, ci�gn�y si� za poci�giem ob�oczkiem pary. Odrobina ducha ze mnie, male�ka pneuma. Krzycza�em, �e jestem, �e jad�. �e �yj�. W �ele�niakach na peronach gas�y ogniska, migota�y �wiat�a stacyjek odrzucanych gdzie� w dal. W ubikacji zostawi�em wiersz napisany ubieg�ej nocy. Mo�e kiedy� kto�... Chcia�em napisa� "sraj�c". Przeczyta. Obok wydrapanego sloganu z rymami ( li�ci, komuni�ci) by� te� anons o spotykaniu si� w okre�lonych godzinach "celem brania do buzi". Drzwi toalety stawi�y niespodziewany op�r, z zawias�w posypa�y si� rdzawe opi�ki. Pisk hamulc�w, �wietliste bryzgi spod k� w ciemno�ci. Nie zaskoczy� mnie buchaj�cy par� osobnik skryty za w�g�em, troch� ju� pod dachem jakiego� magazynu. A wi�c dokumenty. Wagony z chrz�stem przesuwano na s�siedni tor. "Koniec �wiata, wysiada�!" Nie znalaz�em ich w kieszeni. Zawsze to dr�enie r�k. Opar�em plecak o zlodzony bruk, grzebi�c w kieszonkach. Twarz ��ta od blasku stacyjnych lamp. Drgn�� miesie� mi�dzy nosem a okiem. Chyba mia� tam jak�� blizn�. W szarej, przyfabrycznej, mgle dzie� wsta� nieufnie, ospale. Kolega mieszka� przy hucie kryszta��w. Wychodz�c do pracy, szarpn�� za ko�dr�. Nie min�o wiele czasu, gdy by�em gotowy do dalszej drogi. Zasypa�o czarny szlak mi�dzy �mijowcem a Porajsk� Prze��cz�. Zawia�o. Wiedzia�em, �e za grub� �cian� mg�y pulsuj� ska�y Strychu. Tam postanowi�em sp�dzi� ostatnie dni wolno�ci. W poniedzia�ek mia�em si� stawi�. "Pomocnik piecowego". D�ugo musia�em t�umaczy� funkcjonariuszowi sw�j chwilowo nie uregulowany stosunek. Noga za nog� posuwa�em si� w stron� Czarnej G�ry. W jednym miejscu szlak ��czy� si� z szos�. Mo�na by�o i�� po �ladach ci�gnik�w i ci�ar�wek. Odpocz��em, obesch�em. Pr�bowa�em rozpali� ognisko, ��cz�c strz�py brulionu - te wiersze przesta�y mnie cieszy� - z pastylkami paliwa. Ok�adka zeszytu przedstawia�a namolne braterstwo, kilka splecionych ze sob� flag. Wzm�g� si� wiatr. Przy�pieszy�em kroku i przez star� przecink�, skrajem m�odnika, dotar�em do sudeckiego traktu, pe�zn�c delikatnie po jego zlodzonej powierzchni. Raz po raz zapada�em si� z trzaskiem, t�uk�c j�drami o twardy �nieg. 5 Ju� w poci�gu wyobra�a�em sobie, �e mnie poch�onie, zasypie. Strych pomo�e podj�� decyzj�, kt�r� odk�ada�em z dnia na dzie�. Wszystko ku temu zmierza�o. Puszcza�y wi�zy ��cz�ce ze �wiatem. Pierwsze p�kni�cie przy mazistej dziurze - tak jakby ojciec chcia� porwa� ze sob� jeszcze kilku �a�obnik�w - rozje�d�a�y si� nogi na gliniastej �cie�ce, chybota�a trumna. Wuj J�zef zn�w by� pijany, co zapami�ta�em tylko dlatego, �e by� tym czwartym przy trumnie. Antek, Janusz i Romek. A Jacek za ma�y, �eby ojca nie��. Mia�em trzyna�cie lat, bracia ju� pracowali. Spoceni, post�kuj�cy pod czarn�, po�yskuj�c� d�bowin�. Ojciec opuch�y i ci�ki, jakby nie ten sam. Kiedy otworzyli wieko, poruszy� si�. Odebra�em to jako znak. Podbieg�em. Odci�gn�li, pocieszali. Matka pr�bowa�a przytula�. A mnie nic nie by�o. Suchy i trze�wy. Stanowczo roz�alony, �e nie dali ponie��. Nie doros�em do trumny. Ksi�dz patrzy� na mnie oficjalnie. W tym momencie nie przypomina�em jego ulubionego ministranta. Kilka uderze� �opat� pijaczyny Gurdziela, monotonne szuflowanie i ziemia zwar�a si� na powr�t. Glina szybko si� zesch�a, wie�ce zgni�y. Kilka tygodni p�niej przyszli�my tam z kolegami na kasztany. Sypa�y si� na ten gr�b jak i na inne. W og�lniaku czu�em si� wspaniale. Dobry profesor Macewicz potrafi� przytuli� jak syna i nie zwa�a� przy tym na b��dy ortograficzne. "To p�niej, p�niej...teraz id� za g�osem talentu." Gdybym m�g� tam zostawa� na noc, cho�by w kot�owni, by�bym najszcz�liwszym cz�owiekiem w tych g�rach. Mo�e nie dosi�ga�yby mnie koszmary, w kt�rych umiera�em w m�ce i po przebudzeniu d�ugo nie mog�em zasn��, wierc�c si� na poojcowskim tapczanie. Mi�o�� do kole�anki z klasy wybawi�a mnie z opresji, ju� zupe�nie nie mog�em spa�. Ukradkiem wychodzi�em z domu i ch�odzi�em twarz, kilkana�cie kilometr�w id�c dolin� Buk�wki wprost pod jej ciemne okna. Wraca�em nad ranem, ubo�szy o kartk� z diariusza, kt�rego prowadzenie zaleca�, chyba terapeutycznie, profesor. Hania znajdowa�a t� kartk� przybit� do okiennicy. Nazajutrz w szkole pyta�a, co znacz� poszczeg�lne metafory i kiedy wreszcie przestan� j� straszy� po nocach. Smuk�a i br�zowa, czysta i promienna, ga��zeczka Hanna. Nawet nie potrafi�em po m�sku spojrze� w te wielkie, b��kitne oczy. Pewnego wieczora zew by� tak silny, �e wybieg�em, nie gasz�c �wiat�a w kuchni. Zostawi�em w��czon� maszynk� elektryczn�. Zrobi�a si� dziura w stole, potem w pod�odze, i to sz�o dalej. Gdy wr�ci�em, stra�acy musieli mnie zas�ania�, ale matka i tak mnie dopad�a, bij�c na o�lep. Wykwaterowali nas na Woliborskie Przedmie�cie, do barak�w rotacyjnych, kt�re po ostatniej powodzi trzeba by�o zburzy�. Gwizdanie powt�rzy�o si�. Kto� nawo�ywa� we mgle, pogwizdywa�. Poczeka�em na niego. Wy�oni� si� po prawej stronie, a by�em przekonany, �e wyjdzie z lewej. Benek Kuciewski. Sk�d on si� tu wzi��? Stan�� jak wryty. Krucza czupryna, wydatny nos i charakterystyczne, nier�wne z�by. Czy mi nie zimno? Nie. Napij si�. Dobra. Wyci�gn�� piersi�wk�. Zapiek�o, chwytaj�c serce w ogniste szczypce. Wstrz�sn�o mn�, rzuci�o w �nieg, a� si� musia�em oprze� o �wierka. �miech. �e nie mam wprawy, a m�j stary mia�, �e ho, ho. Co ci gnoju do tego, czep si� tramwaju, a nie mojego starego, za twoje nie pi�! Przecierali�my szlak na zmian�. Czy Benek by� mi zes�any na pociech� i poratowanie, czy to raczej ja jego wspomog�em? Szli�my. Opowiada�, jakie cuda czekaj� na g�rze, dzisiaj na Strychu studencki zjazd kole�e�ski. Zaci��em si� w sobie na t� wie��, chcia�em po�egna� si� i odwr�ci�. Benek namawia� i n�ci�. Wyobrazi�em sobie kominek w schronisku na Hali pod Strychem, przy�pieszy�em kroku. Niech tam. Jako� wytrzymam, byle ju� �ci�gn�� sztywne spodnie i mokre buty, usi��� przy kominku i nic nie m�wi�. Patrze� w ogie�, patrze� w twarz szlochaj�cej matki, widzie� szamocz�cych si� stra�ak�w, zbity t�um sparali�owanych s�siad�w, oskar�ycielsko nastawionych braci. Zapomnie�. Na egzaminie pr�bowa�em m�wi� co� o Gidzie. Bezbarwnego cz�owieczka zacieraj�cego za�zawione oczy zainteresowa� m�j zachwyt nad �wie�o przeczytanymi "Fa�szerzami". Ten chwilowy b�ysk w jego oku przewa�y�. Eugeniuszowi, z kt�rym razem wyruszy�em na egzaminy do wielkiego miasta, nie uda�o si�. Siedzia� na tapczanie i p�aka�. Pokoje w hotelu "Piastowska Korona" przyt�acza�y ogromem. Geno skulony gdzie� w k�cie, w ciemno�ci. Najbardziej �a�owa� tego, �e niepotrzebnie zapisa� si� do partii. M�wiono, �e na dziennikarstwo bez tego ani rusz. To jednak 6 nie wystarczy�o. P�aka� nad swym dalszym losem w miasteczku. T�umaczy�em, �e spr�buje za rok. Nigdy ju� nie spr�bowa�. Pracowa� w kopalni, mia� wypadek, rozwi�d� si� z �on�. Zamieszka�em w akademiku "Non Grata" przy Basztowej 7. By�o nas sze�ciu w pokoju. Kolega z roku, szafa w szaf�, ��ko w ��ko, cz�owiek z drugiego kra�ca Sudet�w, uczy� si� pilnie starocerkiewnos�owia�skiego i szybko zapomina� o swoim Technikum Hodowlanym. Ze mn� by�o coraz gorzej. Nie widziano mnie tam, gdzie by� powinienem. W tym czasie �l�cza�em w czytelniach nad stertami starych czasopism literackich. Koniecznie chcia�em znale�� "Poezj�" z debiutem Wojaczka i komentarzem Karpowicza. Dogrzeba�em si� w bibliotekach do ksi��ek, o kt�rych dot�d mog�em tylko marzy�. Nietzsche. Novalis. Holderlin. Nie zaliczy�em ekonomii politycznej, potem wychowania fizycznego. Towarzysz zza szafy gor�co namawia� do wyj�cia z tej nory i poprawienia sytuacji na uczelni. "Nie wszystko stracone". Poczciwina. Rzuca�em w niego Baudelairem, potem zrywa�em si� i ca�owa�em nadw�tlon� obwolut�. Rechot. Chcia�em by� artyst�, na razie by�em b�aznem. Rechot! Z Rimbaudem na ustach wychodzi�em w noc. Nad kubkiem herbaty w dworcowym barze czyta�em Jacoba i Nervala. Skre�lony z listy student�w waletowa�em przez jaki� czas, dop�ki kierownik nie znalaz� w moim tapczanie powielacza. Do dzi� nie wiem, kto go tam schowa�. Weso�y inseminator zza szafy? Spa�em na bombie, nie wiedz�c o tym. Chcia�em co� zrobi� dla ojczyzny, lecz zaci�ta twarz i w�skie, sine usta konspiratora z pokoju obok deprymowa�y, odstr�cza�y. Na Strych szed�em si� zabi�, mia�em skoczy� z wiatraka na po�udniowym sk�onie. To by� w�a�ciwie agregat pr�dotw�rczy, dzisiaj �ladu po nim nie ma. Ale wtedy sta� i kusi�. Wyobra�a�em sobie, �e rzuc� si� na �elazn� �mig�. I to b�dzie jak b�ysk samurajskiego miecza na filmach Kurosawy. Benek gada� i gada�. Jak� to on dziewuch� zapozna� na ostatniej dyskotece w �cinawce, jaki jego brat ma we Wroc�awiu samoch�d, jak ojcu palca w tartaku obci�o, ile dosta� odszkodowania, a matka by�a w szpitalu, bo jej co� wycinali. Wchodzi�em do schroniska og�uszony t� paplanin�. Pali�y si� �wiece i lampy naftowe. Przy kominku zaro�ni�ty facet gra� na gitarze i �piewa� Stachur�. Poczu�em si� ura�ony. Moi prorocy byli nie tylko moimi prorokami. Dra�ni�o mnie robienie pioseneczek z filozofii. W grupie wyr�nia�a si� drobna, szczup�a dziewczyna o twarzy kolegi z dzieci�stwa. M�wiono na niego Anio�ek, taki by� �adny. Dzisiaj �pi pod mostem, typowy menel z wielk�, czarn� brod�, nie wysz�o mu. Dziewczyna �mia�a si� w g�os, potem czesa�a si� przy ogniu. W pewnym momencie unios�a si� i zacz�a s�siadowi pokazywa� jakie� figury, Przelecia� mnie dreszcz, jakbym si� obudzi�. Nagle inaczej zacz��em widzie�, inaczej s�ysze�. Dochodzi�o do mnie to, co do tej pory doj�� nie mog�o. Zobaczy�em to. Siebie zobaczy�em. Przesta�em tak mocno siedzie� w sobie. Zobaczy�em swoje granice, przy ogniu obrysowywa� si� m�j p�ynny, bardziej gi�tki kszta�t. To przypomina�o taniec. Twarz i po�ladki. Przysi�g�bym, �e to wszystko zacz�o si� od po�ladk�w. Od widoku jej po�ladk�w. Trzeba w �yciu trafi� na odpowiednie po�ladki, zawarowan� w nich informacj�, b�yskawiczny kod uczuciowej intuicji. Wysz�a. Podnios�em si�. Sta�em pod drzwiami ubikacji, do kt�rej wesz�a. Wirowa�y d�wi�ki jak dzwonki, kt�rymi potrz�sa�em w ko�ciele. S�ysza�em, jak d�ugo wycieka z niej w�ska stru�ka, bij�c o porcelitowe naczynie sedesu. W wyobra�ni po��czy�em si� z ni�. Zobaczy�em nas na �nie�nym pustkowiu, sikaj�cych razem na �nieg. Popatrzy�a na mnie zdziwiona i powiedzia�a "prosz�", przekazuj�c drzwi. Woda burzy�a si� w rezerwuarze, wosk ze �wieczki kapa� na gazet�. W�szy�em. Zostawi�a mi odrobin� potu i perfum, ten zapach matki, ciep��, pulsuj�c� desk�, na kt�rej usiad�em. Jeszcze tego wieczora, nie zwa�aj�c na zadymk�, uda�em si� w stron� wiatraka, chc�c rozezna� si� w sytuacji. Robi�em to bez przekonania, si�� rozp�du, bo w ko�cu po co� tu przyszed�em. Pob��dzi�em. Nieludzko wyczerpany wr�ci�em do schroniska. Obudzi�em si� nast�pnego dnia z prze�wiadczeniem, �e prawdziwym powodem mojego tu pojawienia by� �w dreszcz doznany wczoraj. Wo�a�o mnie co�, wyprzedza�o my�li i przeczucia. I to nie by�a �mier�. Ona le�a�a na materacu i wymachiwa�a r�kami, pr�buj�c dotkn�� czego� znajduj�cego si� na wysoko zawieszonej p�ce. W ko�cu usiad�a i rozpocz�a regularn� gimnastyk�. Powiedzia�em "przepraszam" i �e mnie kierownik wys�a� po naft�. Nie mog�em znale��; przeszukiwane szafy 7 poj�kiwa�y, chwia�a si� lampa zawieszona na prowizorycznym rusztowaniu. Dziewczyna nagle podnios�a si� i ze sterty koc�w zsun�a kilka, po czym nakry�a si�. Nie wiem, co we mnie wst�pi�o. Zasun��em zasuwk�. Po�o�y�em si� obok niej i w p�mroku zacz��em dotyka� jej znowu wzniesione r�ce. Odwzajemni�a pieszczot�. �wiat�o zamigota�o, a przez szczeliny w deskach wsun�y si� j�zory lodowatego wichru. Przytuli�a mnie. Po tygodniu wiatr usta�, drogi od�nie�ono. Na stryszku zamarz�a herbata w litrowym garnku. Sko�czy�a si� nafta i �arcie. Wygrzebali�my si� z koc�w i ruszyli�my w d� do miasteczka. Po raz pierwszy trzyma�em dziewczyn� za r�k� i szed�em z ni� przed siebie. Strych podj�� decyzj�. Przewracali�my si� na �liskich podej�ciach, ca�owali�my przez �nieg. Deklamowa�em jej Iwaszkiewicza. Oktostychy, a potem dla rozgrzewki co� z pami�tnego lata 1932 roku. Pragn��em uwieczni� w podobny spos�b zim� 1981, ale nie uk�ada�o si�, "nie by�o we mnie warunk�w do takiego klasycyzmu" (jakby powiedzia� Kostia, kolega, kt�ry rok wcze�niej zamarz� w Strychowym Masywie podczas imprezy sylwestrowej), by�em zbyt gor�cy, plebejski. Poci�g unosi� Karin� wychylon� z okna, przegi�ta, po�yskuj�c� barwnym kombinezonem, i zamyka� jeszcze jedn� histori� mi�osn�. Serce mia�em skurczone i z�e. Nie by�o mnie sta� na wi�cej. Zn�w przenocowa�em nieopodal huty. Kolega kilka dni wcze�niej rzuci� robot�. Spakowany plecak le�a� w k�cie. Zapyta�, co chc� robi�. Odpowiedzia�em najuczciwiej, jak mog�em. Nie wiem. To chod� ze mn�. B�dziemy razem t�skni�. "Pr�by �ycia" Najpierw szuka� bielizny porozrzucanej po pokoju. Kiedy si� ju� ogarn�� i przesiedzia� swoje przy zlewie, goniony rozpaczliwym skrzekiem zdezelowanego budzika, wyszed� na korytarz, tr�caj�c w progu s�siedzk� butelk� z mlekiem. Od razu skrzypn�y drzwi i wype�z�a z nich Zofia Rapanik, kiwaj�c r�k� na niego. G�upio mu by�o, niezdarnie wyciera�, co rozla�, suwa� jedn� nog� s�omian� wycieraczk� po zabielonym betonie, a drug� ju� przekracza� progi pachn�cej kiszon� kapust� czelu�ci. - Niech pan patrzy i nic nie m�wi - nagli�a s�siadka ci�gn�c go za r�kaw. - Mo�e potem przyjd�, bo wie pani... Nie da�a mu doko�czy�, wstrz�sn�a gniewnie potargan� czupryn� i przygi�a go do ziemi, ale tak, �eby okiem wstrzeli� si� w dziurk� po wyrwanym zamku w drzwiach toalety. To, co ujrza�, wzdrygn�o nim, a� si� podni�s�, lecz s�siadka pchn�a mocno i drzwi zatelepa�y. Podgl�dany s�siad skurczy� si�, a spod jego palc�w trysn�a sperma rozchlapuj�c si� na �cian� i lustro. Nie zdo�a� opanowa� fali, kt�ra wstrz�sn�a nim i odrzuci�a lekko w ty�, a� usiad� rozkraczony, w pasiastej pi�amie, na sedesie. - Widzia� pan... Rozchlapuje sobie, gdzie chce, �obuz, a dzieci jako� mie� nie mo�emy - m�wi�c to, odwr�ci�a si� i ukry�a twarz w d�oniach. Wykorzysta� moment i rzucaj�c "przepraszam" wybieg� z domu s�siad�w, zastanawiaj�c si�, czy przypadkiem nie �ni mu si� to wszystko. Bo niby sk�d ten nag�y przyp�yw szczero�ci, zaanga�owanie do promiskuitywnego happeningu. Z s�siadami ��czy�y go tej pory porozumiewawcze spojrzenia z ch�odnej oddali i nic wi�cej. Odwr�ci� si� i obmi�t� spojrzeniem okna zwariowanych - tak od tej pory b�dzie o nich my�la� - s�siad�w. S� chorzy. No tak, ale co z tego wynika dla niego, dla nich, dla �wiata. Zupe�nie nic. Jedna definicja wi�cej, a �wiat ju� rzyga od definicji. Nagle zauwa�y� poruszenie w ich oknie. Przystan��. S�siadka uwolni�a si� od oplataj�cych j� grubych stor i krzykn�a: - Chod� pan tu, gru... - przerwa�a, odwracaj�c twarz w stron� m�wi�cego co� do niej m�za. Co znowu, pomy�la�, i ju� chcia� znikn��, gdy ona krzykn�a ponownie. Skuli� si� w sobie i wykona� b�yskawiczny zwrot, depcz�c w ogr�dku chrupi�ce �odygi s�onecznik�w. - Gruszek panu nasypi�, pocz�stuje pan koleg�w w pracy - krzycza�a. Machinalnie rozchyli� torb�. Z g�ry zacz�y sypa� si� z�ociste pociski i wkr�tce, trzymaj�c teczk� za rozchylone uszy, poczu� spory ci�ar. Nagle zamkn�� torb� i uk�oniwszy si� (bo usta mia� zaj�te kawa�kiem smakowitej gruszki), wyszed� z 8 ogrodu. Gruszki sypa�y si� nadal, bo Zofia Rapanik nie mog�a zatrzyma� burzy, kt�r� rozp�ta�a. Kosz by� za ci�ki. Do szko�y sz�o si� pod g�rk�. R�wnie dobrze mo�na wzd�u� rzeczki dolin�, ale ostatnio kopano tam zapami�tale i buty grz�z�y w mdl�cej mazi. Raz o ma�o nie wpad� do takiego niespodziewanego rowu pe�nego plastikowych bebech�w, kt�rymi mia�y p�yn�� ekskrementy mieszka�c�w tej zacisznej dzielnicy, rozsiad�ej statecznie w cieniu ha�dy. Droga dobra na wiosn�, gdy ptaszki �piewaj�, i na lato, gdy �wiadkowie Jehowy zaczepiaj� i wr�czaj� swoje kolorowe pisemka. Z tego powodu nie lubi� tamt�dy chodzi�. Wybiera� wariant pierwszy, �eby mie� �wi�ty spok�j. Sz�o si� ulic� Kr�lowej Jadwigi i mo�na by�o mie� pewno��, �e nikt nie zaczepi, niczego nie wr�czy ani nie zabierze. Sz�o si� obok tr�jk�tnej poczty z zegarem na szczycie. Niemi�osiernie zabrudzone przez go��bie wskaz�wki rozmazywa�y na szybach esy floresy, tak �e cz�sto trzecia zlewa�a si� z drug� albo nawet pierwsz�. Sz�o si� tunelem, w kt�rym na kilka sekund dudni�o wszystko i nabrzmiewa�o groz�. Brodzi�o si� w t�umie nastolatek, pchaj�cych do przodu wype�nione wat� miseczki udaj�ce biust. Uchyla�o si� kapelusza, je�li si� go mia�o; ale co zrobi�, gdy cz�owiek zna p� miasta, to musi macha� kapeluszem do znudzenia b�d� szczeka� jak ten pies dzie� dobry, dzie� dobry, cze��, dzie� dobry. Nieraz wystarczy�oby g�ow� kiwn��, oczami strzeli�, wargi rozchyli�. Ludzie s� tacy niedomy�lni. - Nauczyciel, a �mieci, �adny przyk�ad... - us�ysza� zrz�dliwy g�os starego Zapiecka. Obejrza� si� i rzeczywi�cie ujrza� znajom� sylwet� mistrza �mieciarzy, wiecznie pochylonego nad sw� skrzypi�c� taczk�. Demonstracyjnie wznosi� ogryzek ponad t�umem p�dz�cych licealistek i powtarza�: - Taki to nauczyciel, patrzcie go... Jacek zaczerwieni� si� i zmiesza�. Zrozumia�, �e zab�jcze spojrzenie kr�la miotlarzy dotyczy�o jego skromnej osoby, a s�owa triumfu nad nim, inteligentem, by�y przygotowywane ju� od dawna. D�ugo czeka� na t� chwil� Leon Zapiecek. Dzier�y� w d�oni inkryminowany korpus pochodzenia ro�linnego, a go��bki pokoju obsiad�y jego ramiona i z wolna pocz�y dobiera� si� do gruszkowego ogryzka. Jacek opanowa� ju� sytuacj�, blado�� wr�ci�a na jego zapad�e policzki, r�ce przesta�y dr�e�, u�miechn�� si� nieznacznie i si�gn�� po nast�pn� gruszk�. - Tak to ju�, panie Leonie, jest. Kto� �mieci, aby sprz�ta� m�g� kto� - to powiedziawszy, poda� zdumionemu pracownikowi zak�adu oczyszczania miasteczka najbardziej z�ocist� gruszk�, jak� znalaz�; odwr�ci� si� na pi�cie i powr�ci� do szybkiego porannego rytmu krok�w. Dalsze s�owa mamrocz�cego starego zag�uszy� szum wielu go��bich skrzyde�. Ptactwo wystraszone okrzykiem i gwa�townym ruchem r�k podnios�o si� na chwil� w powietrze i zaraz zn�w przysiad�o na �awce, na Zapiecku, na taczce, a nawet �opacie. Z�ocista gruszka w r�ku pryncypa�a jak�e n�ci�a skrzydlatych braci, ale rzeczy tej nie po�wi�cimy ju� wi�cej uwagi . Niech si� tam kot�uj� i bij� o k�sy, ile wlezie. Jacek by� ju� daleko, lawiruj�c teraz mi�dzy manewruj�cymi autobusami, z kt�rych wylewa�o si� szkolne bractwo przyjechawszy z rozmaitych �cinawek, �wierk, Dworek, Sokolic i Dzikowc�w. Pogruchiwanie go��bi karmionych przez starego �mieciarza przenios�o go na chwil� w inny �wiat. Wewn�trznie przesuwa� si� teraz szybciej ni� zewn�trznie - kartki z kalendarza trzaska�y jak iskry w maszynie elektrostatycznej, a s�owo "grucha�" wywo�a�o niespodziewane asocjacje. Przypomina� sobie szczeni�ce lata pierwszych erotycznych wtajemnicze�, gdzie niepodzielnie pierwsze skrzypce gra�o w�wczas s�owo "grucha�". Gruchaj� jak go��bki albo przygrucha� sobie kogo�. Na podw�rku przy ulicy Jeziornej zwroty te zla�y si� w jedno ze s�owem "rucha�" i zacz�y funkcjonowa� jako symbol seksu. Grucha� si� z kim� czyli robi� to, co wyprawia pies z suk�. Pompowa�. Przypomnia� sobie, jak w pierwszej klasie w kilka dni po rozpocz�ciu roku szkolnego koledzy zacz�li w�azi� na kole�anki. On nagle znalaz� si� na czarnow�osej, drobnej Ewie i pocz�� wykonywa� rytualne ruchy podpatrzone u doros�ych. Dziewczynka piszcza�a i broni�c si� rozpaczliwie, pazurkami utrwali�a ten moment na �wiat�oczu�ej b�onie Jackowego policzka. - Co ty sobie jaja robisz? - dolecia�o nagle. Jacek zwolni� kroku. Zreszt� zwolni� ju� wcze�niej, �eby nie wywr�ci� si� na �lizgawkach przygotowanych przez zapobiegliwych malc�w, przygotowuj�cych si� do olimpiady w Calgary. Ledwo trzymaj�cy si� na nogach ojciec ci�gn�� za ucho syna, kt�ry t�umaczy� co� p�aczliwie, �e nie mo�e, �e nie mo�e, bo musi i�� do szko�y. Jacek podszed� do tej laokoonowej grupki 9 rodzajowej, spi�tej niewidocznym �a�cuchem niemo�no�ci, i postanowi� wnie�� co� do ich �ycia, cho�by gruszk�. Z braku s��w czy wrodzonej nie�mia�o�ci szybkim ruchem otworzy� torb� i podsun�� pod nosy dwojga zbola�ych Polak�w owoc pachn�cy, wszelkie lody �ami�cy. Pijany cz�ek zg�upia� i pu�ci� ucho. Czy� nie o to chodzi�o? - Pan nauczyciel, aaa, pan nauczyciel gruszki rozdaje, a co pan chce, przypierdoli� czy jak? - mamrota� nietrze�wy cz�eczyna przera�ony nagle sw� ma�o�ci�, bezsensem po�o�enia, przegran� zgo�a egzystencj�. - Tatusiu! - rykn�� malec i pocz�� wyci�ga� z torby jesienn� s�odycz, gruszka za gruszk�, i wk�ada� do wielkich kieszeni ojca. Kiedy ju� je nape�ni�, chwyci� za nauczycielsk� r�k� i lekko szarpn��. Na ten znak tramwaj z napisem "Jacek" ruszy�, �lizgaj�c si� po chodnikowych p�ytach niczym po szynach. I tak doszli, przewracaj�c si� co� ze trzy razy, do szko�y imienia Sebastiana Klonowica starszego. Aza� to nie rozkosz wle�� do pokoju nauczycielskiego i stan�� przy kaloryferze? Tego dnia wszyscy byli poddenerwowani i patrzyli na niego spode �ba. Oczekiwano na wizytacj� z wojew�dztwa i panowa�o niemal powszechne mniemanie, �e to za spraw� naszego bohatera wiadome organy mia�y pojawi� si� w szkole. Sprz�taczka pracowa�a ze zdwojon� energi�, doprowadzaj�c nawet najmniejsze zak�tki do po�ysku. W pewnym momencie zauwa�ono rzecz przedziwn�: ukradkiem pryska�a dezodorantem �ciany, my�l�c, �e wydobywaj�cy si� z nich przyjemny zapach spowoduje weso�y nastr�j nieznanego wizytatora. Kiedy Jacek wszed� do gabinetu przestraszonego dyrektora, ten w�a�nie odwraca� zaczerwienion� twarz od bogatego �ona sekretarki, m�wi�c: - To ju� trzeci raz dzisiaj i wszystko na nic. Wypowied� dotyczy�a krawata, kt�ry rozwi�za� si� tego poranka po raz trzeci. - On zawsze tak, gdy si� pan denerwuje - rzuci�a sekretarka i spojrza�a niech�tnie na intruza. - Chcia�em s�ownik wyraz�w... - zacz�� b�ka�, ale przerwa� mu dyrektor. - Brzydkie wyrazy panu w g�owie, co? - Co mi w g�owie, tego nie wiem, a na krawacie, wie pan, powiesi� si� pewien poeta francuski - odrzek� Jacek. - Pewnie pederasta - odpowiedzia� dyrektor w swoim stylu, czekaj�c na wybuch �miechu sekretarki i przekr�ciwszy klucz w zamku, otworzy� szafk� i wyj�� jedn� z grubych ksi�g, trzymanych tam z dala od brudnych uczniowskich �ap. - Czyta�em ostatnio o takim w "Skandalach", Gajd si� nazywa� - pochwali� si� dyrektor i doda� wynio�le: - M�wi co� panu to nazwisko? - Je�eli by�o napisane Gide, to czyta si� �id - sprostowa� Jacek. - Nie do��, �e peda�, to jeszcze �yd, a propos de fakto w pana klasie dzieci wylewaj� na d�ugiej przerwie gor�ce kakao w czasie picia mleka do doniczek z kwiatami i te zaczynaj� schn��. Mia�em takie sygna�y od pa� sprz�taczek. Prosz� wp�yn�� na m�odzie�, �eby wi�cej tego nie robi�a, rozumiemy si�? - zapyta� Zyms. - Jak najbardziej - odrzek� Jacek spokojnie i wyszed� z grubym s�ownikiem pod pach�. Na korytarzu otoczy� go zaraz r�j dzieciak�w, ka�dy mia� jak�� spraw� z tych, co si� nazbiera�y przez tydzie�, a wymaga�y interwencji s�ownika. �mudne przepisywanie trwa�o jaki� czas, Jacek przest�powa� z nogi na nog�, bo na korytarzu okropnie wia�o. Chwilami wiatr porykiwa� jak nie napojona krowa na pastwisku, nawet gwar dzieci wtedy zamiera�, wszyscy przez moment ws�uchiwali si� w wycie z nabo�nym l�kiem i �ciskaniem w do�ku. Jacek sam by� jak dziecko, wi�c bardzo szybko nawi�za� kontakt z dzieciarni�, i chocia� min�o dopiero kilka miesi�cy, odk�d pojawi� si� w tej peryferyjnej szkole, z�y� si� ju� z dzie�mi i kr��y� po szkolnych korytarzach zawsze otoczony wianuszkiem chc�cych z nim porozmawia� uczni�w. Dzisiaj jednak schowa� si� w ubikacji, chc�c poby� sam na sam z gryz�cymi go w�tpliwo�ciami. Zastanawia� si�, dlaczego grono boczy si� na niego i doszed� w ko�cu do wniosku, �e wszystkiemu s� winne zapiski, prowadzony sporadycznie dziennik, drukowany w postaci "felieton�w emocjonalnych" na �amach lokalnego czasopisma. - Podejrzewaj� mnie, �e przes�a�em swe spostrze�enia do wojew�dztwa - pomy�la� i spu�ci� wod�. "27 stycznia 1989 roku. Moja czaszka gotowa. Mi�dzy palcami wyczuwam jej gotowo�� do lotu. Ikar spad�, bo mia� za ci�k� czaszk�. Nad skrajem oka skupiona �agodno��, zarys tego, co b�dzie. Czy zazna spokoju mi�dzy bry�ami gliny? Moja glina czerwona. Ka�dy, kto tu przyje�d�a, wyj�� z podziwu nie mo�e, �e ziemia mo�e by� taka czerwona. A mo�e b�d� j� toczy�, kopa�, popycha� jak pi�k�? Zwr�ci�em uwag� kierownikowi szko�y, �e czyja� czaszka wala si� mi�dzy szparga�ami w szafie, ale nic na to nie odrzek�. Maj� mnie za dziwaka, a on - intelektualny dorob- 10 kiewicz - w pierwszym rz�dzie. Skandal zrobi�by si� mi�dzynarodowy, gdybym t� rzecz rozpowszechni�. To jest czaszka wykopana na ��ce obok szko�y, w miejscu, gdzie za niemieckich czas�w by� �ydowski cmentarz. Czaszka jakiego� �yda, kt�ry do ko�ca �ycia zachowa� wcale niez�y garnitur z�b�w, le�y w kartonowym pude�ku po butach w szafie naprzeciw mojego biurka. Jest ��ta, a miejscami br�zowa. Jeden z trzonowych z�b�w wype�niony srebrzystym metalem. I to w mojej klasie. Makabryczne odkrycie. A mo�e b�d� j� toczy�, kopa�, popycha� jak pi�k�" Z zamy�lenia, z ciep�a przykaloryferowego gniazdka wyrwa�y go szepty i syki. - Na dy�ur! - No, dy�ur! - Rusza� si�, panie Jacek, rusza�! - zerwawszy si� raptownie, wyrwa� zaplatany w praw� r�k� kabel. S�odk� muzyk�, trele Mozarta uci�� jak no�em i kiedy nachyli� si�, by ucapi� zapad�� pod st� wtyczk�, zobaczy� demonstracyjnie wyeksponowany gazetowy strz�p pe�en jego wierszy. Nast�pi�o symboliczne spalenie na stosie (poprzez p�ody jego umys�u) samego Jacka, wy�enienie go z grona. Spluni�to mu w twarz, rzucaj�c szcz�tki jego alter ego mi�dzy skrwawione podpaski, pieczo�owicie pozawijane w pasy wyszarpni�te z prowincjonalnej gazety. Koleba� si� mi�dzy tymi zwojami piskliwy g�os, ale skuteczne tr�by Bacha zag�usza�y ten coraz mniej znacz�cy monolog liryczny. W�asne szepty w koszu us�ysza�, wychodz�c, i ze �zami gotowymi do wyp�yni�cia stan�� fejs tu fejs z wrzeszcz�c� m�odzie�� wychodz�c� z gabinetu j�zyka angielskiego. Milena, miejscowa pi�kno�� z klasy �smej omal nie wybuchn�a �miechem na widok jego twarzy rozmam�anej i rys�w napi�tych do granic. On omal nie wybuchn�� �miechem na jej widok, bowiem zn�w ubra�a si� nadzwyczaj dziwacznie, a w�osy skr�ci�a w tak� ilo�� �miesznych koralik�w, jakiej historia tej szko�y jeszcze nie zna�a. Stali tak przez chwil� z rozdziawionymi g�bami pe�nymi niespe�nionego �miechu, gdy rozleg�y si� ledwo s�yszalne w tej ci�bie d�wi�ki fletu, kt�re rozproszy�y okoliczno�ciowe napi�cie powsta�e mi�dzy nimi i odrzuci�y ich od siebie. Odp�yn�li, niesieni fal� uczniowskiego t�umu, w dwa przeciwne kierunki. Drugim dy�uruj�cym nauczycielem by� tego dnia Szczepan Andrejk�w, nauczyciel muzyki, kt�ry nastawszy si� w tym osza�amiaj�cym huku, doznawa� zacz�� silnych b�l�w g�owy, wr�cz sensacji psychicznych. Sam ju� nie wiedz�c, co czyni, wyrwa� ze swej jak zawsze przepe�nionej kieszeni flet i zacz�� gra� "Ave Maria" wsp�czesnego kompozytora Stanis�awa Skupu�y - a co wi�ksze �obuzy niczym zahipnotyzowame w�e przystan�y na chwil� i dysz�c ci�ko ws�uchiwa�y si� w nieznan� im muzyk�. Nie trwa�o to d�ugo, lecz nawet te dwie zbawcze minuty ukoi�y stargane nerwy obydwu belfr�w, a wkr�tce dzwonek wyzwoli� ich od przykrego obowi�zku, wyrwa� z kipieli i rzuci� na go�cinny brzeg pokoju nauczycielskiego. Siedz�c w jego zaciszu, d�ugo jeszcze �apali powietrze, jakby naprawd� dopiero co wyp�yn�li z nielichego g�wna. Tego dnia lekcje przebiega�y mu nadzwyczaj szybko, drgn�y nawet opas�e kolosy z okolic ostatnich �awek. W mijaj�cych minutach zacz�� odnajdywa� dobrze znan� lekko��, wype�nia�o go dr�enie, egzaltacja ros�a wprost proporcjonalnie. Nieomal p�aka�, omawiaj�c "Testament m�j" S�owackiego na ostatniej lekcji, chrypia� i piszcza�, �a�o�nie przy tym pokas�uj�c. Opuszcza� szko��, dobrze wiedz�c, �e ju� do niej nie wr�ci. Po raz sz�sty w ci�gu ostatnich kilku lat wyruszy� mia� w nieznane. Jeszcze tego dnia rano nic na to nie wskazywa�o, sk�d wi�c w ci�gu niespe�na kilku godzin lekcyjnych dowiedzia� si� o tym, jak to w sobie odnalaz�, trudno orzec. Spakowa� liche manatki i nadzwyczaj starannie omijaj�c drzwi s�siad�w, wyruszy� w stron� ulubionych wzg�rz. Mazista �cie�ka wi�a si� pod stopami i rzuca�a nim na wszystkie strony niczym ostatnim wagonikiem kolejki w�skotorowej. Przytrzyma� plecak, �eby go nie utyt�a� w b�ocie. Zza pag�rka wychyli� si� Biedronacki Masyw, na kt�rego �agodnych, ob�ych stokach tak lubi�o si� zatrzymywa� jego oko. Penetrowa� do�� d�ugo znajome zakamarki i szczeliny oddalonej przestrzeni, ale niczego wyj�tkowego nie wypatrzy�. Czy to mg�a zwisaj�ca z nieba pokracznie niby zamoczona firana, czy przejrzysty opar szeleszcz�cy nad dolin� - w ka�dym razie znaku �adnego nie wypatrzy�. Kiedy� dopatrzy� si� zarysu rozbitej g�owy Apollinairea i ju� nast�pnego dnia jaki� spro�ny uczniak ugodzi� go p�askim, dobrym do puszczania kaczek, kamykiem w samo czo�o, a� krew si� pu�ci�a i zala�a binokle. Innym razem wypatrzy� kszta�t kobiety, ciele�nie najwyra�niej prawdziwy, i jeszcze tego samego dnia szamota� si� mi�o�nie z m�od� sprz�taczka Weronik� na stosie miota� i �cierek ostro pachn�- 11 cych past� do pod�ogi. Dzisiaj jednak znaku �adnego dopatrzy� si� nie m�g�, czy mo�e nie umia� b�d� nie chcia�. Rezygnacja zaj�a jego serce, nie pozwalaj�c zaanga�owa� si� zbyt powa�nie i mocno w cokolwiek. Sinoszpatackie Pasmo na p�nocnym wschodzie wydawa�o mu si� dziwnie czarne i ma�e, jakby przez jedn� noc skarla�o; szuka� niecierpliwie male�kiego krzy�yka wie�y widokowej na szczycie Kalenicy i wreszcie dojrza�. Po chwili b�ysn�o co� w�a�nie z krzy�yka i mimo mg�y dotar�o do jego �wiadomo�ci - jakby tylko dla niego przeznaczony b�ysk nadziei. Ciche porozumienie mi�dzy przypadkowym znakiem a nieprzypadkowym odbiorc�. Pragn�cy znaku doczeka si� go na pewno. Czy to znaczy�o, �e musi uda� si� na p�nocny wsch�d i g�ry przeskoczy�, czy raczej powinien od tego momentu bardziej gorliwie uczepi� si� symboliki krzy�a... Id�c w stron� stacji kolejowej, zaszed� po drodze do pomocniczego ko�ci�ka, maj�cego w swym kszta�cie co� z krzy�a, nie pami�ta� tylko dok�adnie, o co to chodzi�o. Ruch tam panowa� niezwyk�y. Stropiony, w pewnej chwili chcia� odej��. Dyryguj�ca tym wszystkim siostra zakonna, bior�c go widocznie za kogo� innego, mo�e cz�onka tej oszala�ej wsp�lnoty, wr�czy�a mu trzepaczk� i oddali�a si� szybkim krokiem, nawo�uj�c kogo� niewidocznego z tej strony muru. Plecak z�o�y� pod drzewem i pocz�� trzepa� olbrzymi czerwony dywan, kt�rego z�ote desenie mia�y co� z figury kielicha. Belka trzepakowa zawieszona mi�dzy dwiema pot�nymi lipami, wystawiona na wiatr i s�o�ce, biela�a nad dolin�. Kto sta� teraz w dole, m�g� j� doskonale widzie� i swoje my�le�; a Jackiem zachwia�o, gdy przeci�gn�� dywan na swoj� stron� i z nag�a si� nim objuczy�. Ugina� si� i zatacza�, ci�gn�c za sob� chybocz�cy cie�, usi�owa� wle�� na stopnie ko�cio�a. Zn�w go zarzuci�o. Opar� si� o �elazny p�otek zwie�czony kunsztownie kutymi szpicami, przypominaj�cymi dzidy afryka�skich wojownik�w. Groty wesz�y mi�kko w dywan, a Jacek uwolniwszy wreszcie jedn� z r�k, otar� z potu czo�o. Za plecami mia� przepa�� pe�n� wij�cych si� schodk�w, osypuj�cej si� ziemi, drzewnych pni zsuwaj�cych si� ku rzece m�tnej, cichej i s�abej. Zalatuj�cy od czasu do czasu smrodek te� by� dzie�em tej rzeczki, za� sama rzeczka w swej obecnej postaci by�a dzie�em r�k ludzkich mozol�cych si� od dawna, by �ciek z niej zrobi� bez ducha i pstr�ga. Gdyby Jacek odwr�ci� si�, dostrzeg�by mo�e sun�cy drog� przy rze�ni i rzeczonej rzeczce kondukt pogrzebowy magnata miejscowego biznesu, kt�ry jako pierwszy w okolicy zatru� si� jadalnymi, czekoladowymi prezerwatywami. Gdyby spojrza�, dojrza�by i mecz pi�karski rozgrywany w pokorze przy anemicznie reaguj�cej p�pijanej publiczno�ci. Pokora unosz�c� si� w mglistym - teraz lekko prze�wietlonym s�o�cem - powietrzu, bra�a si� z faktu, �e miejscowa Pogo� czy Sparta bra�a baty, z kt�rymi tutejsi kibice dawno zd��yli si� oswoi�. Z wysoko�ci ko�cielnych taras�w figurki pi�karzy wydawa�y si� nakr�conymi ludzikami, z kt�rych jeden, w czarnym odzieniu, nawet gwizda� potrafi�, co by�o zas�ug� jakiego� dodatkowego mechanizmu wkr�conego gdzie� w zadek. W g�uchej niszy - poch�aniaj�cej wszystkie d�wi�ki - wydr��onej w stromym wzg�rzu, w zieleni tamtego sportowego zak�tka, wybucha�y niezdarne okrzyki szybko d�awione przez poszarpan� �cian� lasu. Honorowa bramka strzelona przez ulubie�ca t�umu, Henryka Nogaj��, wykrzesa�a z narodu jaki taki entuzjazm i rzuci� si� wreszcie na miasto porz�dny i zorganizowany wrzask, kt�ry zala� mrowi�c� fal� podw�rka i uliczki. "4 kwietnia 1989 roku. Pukaj� i pukaj� jak nakr�ceni. Mogliby ju� odej�� od drzwi. M�wi� o jakim� bogu, gor�co w to wierz�. Deska, z kt�rej zrobione s� drzwi, ma 20 milimetr�w grubo�ci, lecz dla mnie jest przezroczyst� szyb�, i widz� twarze z przylepionymi do ust, niczym pety, u�mieszkami wy�szo�ci, zadufania. Znale�li swoje Trzecie Wyj�cie. Religijni chodziarze. Metafizyczni domokr��cy; perkaliki i koraliki w tandetnej walizeczce. Za� inni uczepieni szat Jezusa. Te� im si� wydaje, �e wymigaj� si� od odpowiedzi, �e przemkn� niepostrze�enie na drug� stron�, jako te wszy w brudnych w�osach zdro�onego Mesjasza. Pukaj�, bo my�l�, �e im wolno, skoro ju� raz zostawili swoj� kolorow�, pouczaj�c� gazetk�, zaznaczyli terytorium m�tn� szczyn�, jehowym bobkiem. Szeleszcz� zadrukowanym papierem za zbawienn� desk� jak korniki. Przytulam do drzwi rozpalony policzek. Co� uciska pier�. Nie mo�na si� wyrwa�. Wszystko zak�amane. Tak naprawd� to trudno wyj�� na ulic�. A ci pukaj�. Pukaj�. Pewni siebie. Pewni swego �ycia, �wiata, znale�li spos�b na 12 rzeczywisto��, mask�, w kt�rej mo�na pokaza� si� na ulicy, nie ugi�� si�, �y� spokojnie, normalnie. Namaszczeni olejkiem tej swojej pewno�ci. A cierpienia poszukiwacza Trzeciego Wyj�cia s� nie do opisania, bo nic bardziej nie przemawia za byciem ni� za niebyciem. Rachunek szcz�liwych chwil i tych straszliwie gorzkich, nudnych i czczych jest w miar� r�wny." Obr�ci� si� na pi�cie i spojrza� bystro ponad dachy Starej Por�by, jakby chcia� wypatrzy� ten sk�rzany, okr�g�y przedmiot tkwi�cy w zwojach siatki rozci�gni�tej mi�dzy s�upkami. Zobaczy� garstk� male�kich g��wek przesypuj�cych si� teraz, podskakuj�cych, jedna ich cz�� wyla�a si� nawet na muraw�. B�ysn�o co� w tym boiskowym zak�tku, hukn�o, zawy�a policyjna syrena, potem wszystko wr�ci�o do normy. Pod nogami te� co� hukn�o. Groty nie wytrzyma�y. Rzuci� si� za tym, zrozumiawszy, co si� sta�o. Sp�niona, bezsensowna reakcja. Co on chcia� �apa�? Przecie� ju� hukn�o i pacn�o; zamacha� r�kami, ale tylko suche li�cie z ga��zi zdar�, zaprzepa�ci� trzepaczk�. Pisk us�ysza� w tym pacni�ciu. Teraz go sobie u�wiadomi�. Dywan �upn�� o schody, przyt�umiaj�c odg�os upadku na jakim� cielsku, obrysowa� czyj� kszta�t, przygni�t�, przydusi�. Zbieg� szybko i pocz�� szarpa� si� z dywanem - le��cym sobie spokojnie przez rok w tej �wi�tyni na wzg�rzu (u st�p tabernakulum, deptany tylko przez kap�ana i ministrant�w, nawet du�o kurzu nie by�o), a teraz nara�onym na przygody i przej�cia, jakich do tej pory w swym spokojnym bycie okadzanego przedmiotu kultowego nie zazna�. Wiatr, s�o�ce, uderzenia, upadek, zabicie psa. Hej! Kt� zna�by imiona wszystkich kundli wa��saj�cych si� po miasteczku. Jacek wyszarpa� spod �mierciono�nego zwoju zw�oki psa, jakiego jeszcze nie widzia�, o jakim jeszcze nie s�ysza�. Nie by� zbyt du�y, ani zbyt ma�y, nie by� zbyt czarny ani zbyt bia�y. Jaki� pospolity i nietypowy zarazem. Oczy wyba�uszy� na Jacka, jakby czeka�, �e to on w�a�nie mu je zamknie. Kiedy Jacek zbli�y� praw� d�o� do psiej g�owy, kundel nagle drgn�� i chwyci� j� z�bami. Jacek krzykn�� i cofn�� si� o dwa kroki. Pies odzyska� przytomno��, chocia� nieco chwia� si� na nogach i ku�tykaj�c zmyka� �cie�k� pod murami otaczaj�cymi ko�ci�. Pies si� wyli�e, pomy�la�. Nad psem jaka� opatrzno�� czuwa. W og�le zwierz�ta jasno maj� okre�lone �cie�ki, tylko cz�owiek b��ka si� i szamocze. - Tylko cz�owiek - powiedzia� p�g�osem. - Co tylko cz�owiek? - zapyta� go kto�, kto swe buty zwyk� malowa� r�nobarwnymi farbkami. Buty te wystawa�y spomi�dzy pr�t�w �elaznego ogrodzenia, znajduj�c si� w�a�nie nad g�ow� Jacka. - Nie, nic, panie Walasek. Ja tak sam do siebie - powiedzia�, unosz�c g�ow� i omiataj�c spojrzeniem tykowat� posta� niespodziewanego rozm�wcy. - Ja te� sam do siebie, bo tu nikt z wariatem nie chce gada�. A ja tylko raz w zak�adzie. Dali mi papier, �e jestem zdrowy - powiedzia� Walasek i zacz�� szuka� czego� w kieszeni. - Nie trzeba, panie Walasek, mnie to niepotrzebne. Ja nie dziel� ludzi na normalnych i nie - cichym g�osem odezwa� si� Jacek, a Walasek przesta� szuka�, uspokoi� rozbiegane r�ce i oczy, wpatruj�c si� w twarz Jacka. Trwa�o to jaki� czas. Raptem Walasek schyli� si� i podni�s� le��cy obok balustrady plecak. - Mo�e mi go pan rzuci� - krzykn�� Jacek, czym wystraszy� Walaska, kt�ry zerwa� si�, jakby chcia� ucieka�. Nawet przebieg� par� metr�w, lecz po chwili wr�ci� i rzuci� plecak. Jacek z�apa� go zr�cznie, u�miechn�� si� i machn�� r�ka na po�egnanie. Poszed� t� sama �cie�k�, kt�r� przed chwil� poku�tyka� pies. Na stacji nie by�o nikogo. Zdumia�o go to. Za chwil� mia� si� pojawi� poci�g, a tu ani �ywego ducha. W ostatniej chwili dowlok�a si� babcia z laseczk�, potem wpad�o zziajane m�ode ma��e�stwo z dzieckiem i olbrzymim plecakiem, a na ko�cu rakarz na emeryturze, niejaki Nizio�. Lokomotywa zasapa�a si� niemi�osiernie, ci�gn�c cztery wagoniki chyba jeszcze z ubieg�ego wieku. Osoba urz�dowa w kolejarskich dystynkcjach, kt�ra wysz�a na peron, by przywita� i odprawi� sk�ad, sprawia�a wra�enie chorej b�d� zaspanej. Nikt nie zapowiedzia� nadej�cia poci�gu - co� wprawdzie powarkiwa�o w g�o�nikach - tote� sapi�ca lokomotywa zmaterializowa�a si� do�� zaskakuj�co i wysun�a si� z mg�y jak instrument z futera�u, dziwi�c zebranych s�uchaczy, �e to ju�. S�dz�c po odg�osach, symfonia mia�a jeszcze trwa� par� minut. Maszynista zgubi� nuty i zanim znalaz� partytur�, kt�r� pomocnik chcia� mu w palenisko wrzuci�, nasi podr�ni zd��yli wsi��� i zaj�� miejsca. Mruga�y lampy jarzeniowe, w powietrzu unosi� si� kwa�ny zapach w�gla i pary. Wszystko pokryte by�o w�glowym py�em. Staruszka, zanim usiad�a, roz�o�y�a na siedzeniu gazet� "ju� przeczytan�" - tak poinformowa�a Jacka, prosz�c go, by zamkn�� okno. Tu� przed por�bsk� 13 stacj� by� d�ugi tunel i przez nie zamkni�te okna nawciska�o si� sporo dymu. Dziecko pokas�ywa�o. Jacek mocowa� si� z uchwytem okna, w ko�cu co� j�kn�o, poci�g ruszy�, a on zosta� z uchwytem w r�ce. Okno zawis�o na jednym stalowym drucie i nic nie wskazywa�o na to, by da�o si� kiedykolwiek zamkn��. Poci�g rozp�dzi� si� i pocz�� hamowa�. Stara Por�ba Przedmie�cie - male�ka stacyjka przy du�ej likwidowanej kopalni w�gla i �upku ogniotrwa�ego. Ponure twarze pozbawionych sensu �ycia g�rnik�w przemkn�y za szyb� przedzia�u, jakby na panoramicznym filmie, i w k��bach machorki przenios�y si� gdzie� dalej. Zwyczajny rytm rozp�dzaj�cego si� poci�gu zak��ci� nagle sygna� alarmowy, co� w rodzaju d�wi�ku tr�bki, i nag�y pisk hamulc�w. Uderzone czym� dziecko rozp�aka�o si�. - Wysiada�, wysiada� - kto� dar� si� jak op�tany. By� to konduktor. - Nie ma jazdy. Przesiadka na autobus. Szybciej, szybciej! Najwy�szy w by�ej monarchii wiadukt rozpad� si� podczas ostatniej nawa�nicy. Dalsza jazda mia�a odbywa� si� za po�rednictwem autobus�w. Na miejscu powiedziano im, �e autobus z jakich� przyczyn jeszcze nie nadjecha�, wi�c mog� spokojnie przej�� do poczekalni. Czekali cierpliwie i chocia� niespodziewanie szybko min�a godzina, czekali dalej, wierz�c, �e niebawem zn�w rusz� przed siebie. Dziecko zasn�o na r�kach i by� wzgl�dny spok�j, przerywany ha�a�liwym dok�adaniem do dymi�cego piecyka. Mocno naburmuszony, wr�cz w�ciek�y osobnik gwa�townie nape�nia� �opatk� w�glem i z rozmachem lokowa� jej zawarto�� w rozwartym pysku obskurnego piecyka. Jacek przypomnia� sobie nagle wiersz, w kt�rym apokryficznie opisywa� narodziny Jezusa w takiej w�a�nie scenerii i w�r�d takich ludzi. Tekst zagin�� wraz z licznymi wariantami i redakcjami, to za�, co wydrukowano w jednym z tygodnik�w, by�o wersj� najmniej doskona��. Twarz Walaska, ujrzana w ciemnej g��bi za szyb�, przerazi�a go. Nie by� to Walasek, ale sk�d m�g� zna� tutejszego w��cz�g� Biodronia, zaintrygowanego wielkim ruchem na ma�ej stacyjce, wpatruj�cego si� w twarze obcych ludzi, wyci�gaj�cego r�ce do promieniuj�cego ciep�em pieca. Stuka� w szyb� i rozwar� w niby to u�miechu usta, ukazuj�c rz�d popsutych z�b�w. Z t�umoka, kt�ry wyci�ga� przed siebie, wystawa�y poszarpane grzbiety brudnych ksi��ek i widok ten bardzo zebranych zadziwi�. W�a�ciwie zadziwi� tylko Jacka, bowiem inni drzemali b�d� cicho ze sob� rozmawiali, nie zwracaj�c uwagi na sekretny tumult czyniony przez kretyna. Jacek wyszed� z poczekalni i zdziwi� si� wiatrem, kt�ry w mi�dzyczasie si� zerwa�. Biodronia ju� nie by�o. Kto� ze�lizgiwa� si� ze stromego zbocza kolejowego nasypu. Jacek ruszy� w tamtym kierunku, zastanawiaj�c si�, sk�d grube tomiska mog�y si� znale�� w �ebraczym t�umoku. Nagle wyczu� co� pod stopami. Nachyli� si� i wymaca� mi�dzy kamieniami ksi��k�, a za chwil� jeszcze jedn�. Schowa� je za pazuch� i postanowi� wr�ci� do ciep�ej poczekalni. Usiad� w k�cie i spojrza� na ok�adki. Zamazane nazwisko autora nic mu nie m�wi�o, ksi��ka rozsypywa�a si� ze staro�ci. Gotyckie litery przyci�ga�y wzrok. Czyta� przez chwil� dla samego czytania, dla d�wi�ku i melodii j�zyka. Potem zacz�� ogl�da� drug� ksi��k�. By�a mniej zniszczona i cho� sta�o czarno na bia�ym, �e jej autorem jest jaki� Niemiec, to jednak wydrukowana by�a po polsku. Przerzuci� par� stron i zatrzyma� si� na pierwszym lepszym fragmencie. "W�drowa� przez dzie� ca�y do zachodu s�o�ca. Zanim si� znowu u�o�y� do snu w stogu siana, modli� si� zwr�cony twarz� ku zachodz�cemu s�o�cu, za� rankiem ku wschodz�cemu. Po czym zn�w podejmowa� w�dr�wk�." Modli� si� i w�drowa�? Te s�owa mo�na by�o potraktowa� jak wskaz�wk�. Jacek otrzepa� ksi��ki z niewidzialnego py�u, zrobi�y si� nagle cenne dla niego. Wcisn�� je do plecaka. Spojrza� jeszcze raz w twarz �pi�cego dziecka, przed kt�rym wszelkie niespodzianki �ycia sta�y ziej�cym otworem, i opu�ci� budynek stacji. Postanowi� ruszy� w �lad za w��cz�g�. Ju� wiedzia�, �e by�o mu to przeznaczone. 14 DROGA Jechali�my star� syrenk�, kt�ra rz�zi�a na podjazdach i trz�s�a si� na zakr�tach, ale w ko�cu dowioz�a nas do celu. Podzi�kowali�my za przys�ug� i poszli�my wzd�u� Bia�ki. Zmierzcha�o, gdy zapukali�my do niskiej, bia�ej chaty nad wod�. Drzwi otworzy� m�ody, kr�tko ostrzy�ony m�czyzna w okularach. U�ciska� Marcina, mnie poda� r�k�. Dostali�my pokoik na g�rze, a nazajutrz mieli�my si� wzi�� do pracy. Nasz gospodarz, Tobiasz, chcia� zbudowa� owczarni�. Marcin zna� si� na ka�dej robocie, mia�em mu pomaga�. Tobiasz kilka lat temu rzuci� asystentur� na wydziale psychologii i z �on� przyjecha� do P�oszczyny. Cieszyli si� t� star� chat� jak dzieci, �piewali wieczorami swoje pie�ni. Przez ile dr�g musi przej�� ka�dy z nas, gdzie nas powiedzie skrajem dr�g gzygzakowaty �ycia sznur. Niekt�re zna�em, bo Marcin ci�gle sobie pod�piewywa�. Potrafi� gra� na skrzypcach, na gitarze i harmonijce ustnej, zna� na pami�� ca�y �piewnik , majster Bieda, na po�oninach, te buty, buty rajdowe i tak dalej. Po miesi�cu ruszyli�my dalej. W znajomym schronisku pod Strychem potrzebowali bufetowego i palacza. Wytrzyma�o si� kilka tygodni. W Siennicy znalaz�o si� miejsce dla dw�ch opiekun�w stada. Przede wszystkim przyj�li Marcina, by� po Technikum Rolniczym, na mnie patrzyli nieufnie. Na pocz�tku odnowi�em wszystkie napisy propagandowe, kierownik wyda� mi z magazynu du�o czerwonej farby. Od twojej postawy zale�y przysz�o�� socjalistycznej oczyzny. Potem d�ugo mnie prze�ladowali za to zgubione J. Jaki� przyg�up z chlewni dorobi� mi przydomek, wkr�tce z "uszyzny" zrobi� si� Uszatek. Mieli�my z Marcinem samodzieln�, nieco oddalon� kwater�, nazywan� "Dziupl�". By�a to ruina stod�ki, kt�r� jako tako wyszykowano na przyj�cie dw�ch, nie wi�cej, obie�y�wiat�w. Wieczorami s�uchali�my radia, troch� si� w ojczy�nie kot�owa�o, ale to nie przeszkadza�o naszej mi�osnej t�sknocie i nie mia�o wiele wsp�lnego z g�odem w�dr�wki. Marcin gra� i �piewa�, a ja powolutku wychodzi�em z klasycyzmu zapatrzony w niebiesk� ksi��eczk� przyniesion� kt�rego� dnia z gminnej biblioteki. Krynicki. M�j przyjaciel miewa� napady chandry, na kilka dni zaszywa� si� w okolicznych lasach albo szed� na stopa i jecha� w gor�czce do swojej Ma�gorzatki. Wtedy kierownik zamiast niego wysy�a� mnie do owczarni. Czy�ci�em pa�niki, zadawa�em siano, jednego oseska karmi�em z butelki. Potem chodzi� za mn� i zabawnie tryka� od ty�u, kr�c�c dr��cym ogonkiem. Lubi�em wciska� si� mi�dzy zbite owce i siedzie� tak niezauwa�ony. Hukali na mnie, nawo�ywali, kl�li. Zupe�na nirwana. Pusto i cicho by�o w naszym domku. W takie dni nikt nie podchodzi� pod okna, by pos�ucha� jak Marcin �piewa. Wraca� brudny i zaro�ni�ty, przybity i zamkni�ty w sobie. Otwiera� si� po kilku dniach i wtedy usta mu si� nie zamyka�y. Marzy� o swoim kawa�ku ziemi, swoich zwierz�tach i swojej kobiecie. Go�ka mia�a dla niego coraz mniej czasu. Marcin by� tylko, jak sam twierdzi�, wype�niaczem jej splinowatych weekend�w. Po kilku tygodniach nasze drogi rozesz�y si�. Jaka� jego daleka krewna w Kieleckiem chcia�a zda� gospodarstwo, pojecha� pertraktowa�. Kierownik da� mi do zrozumienia, ze owce potrzebuj� fachowca. My�la�em o Karinie, pisa�em o niej w dzienniku, pr�bowa�em narysowa� wyraz jej oczu w �agodnym s�siedztwie nosa. Wyszed�em na szos�. Zatrzyma� si� du�y fiat, podjecha�em w stron� Strychu. Mia�em szcz�cie, na szczycie nikogo nie by�o. Z rumowiska wybra�em kilkana�cie kamieni i u�o�y�em wielki napis. Przed laty sta�a tam wie�a widokowa z gospod� u podn�a. Pot�na wichura rozprawi�a si� z t� wynios�� budowl�, ujawniaj�c skrytk� w podziemiach. Miejscowe hieny oszala�y, rozpocz�o si� masowe przekopywanie terenu. W skrytce znaleziono dokumenty Niemieckiego Stowarzyszenia Turyst�w K�odzkich. Zakochani uk�adali tu z kamieni imiona ukochanych. I ja chcia�em, �eby niebiosa wpatrzy�y si� w to imi� i zachowa�y go dla mnie na wieki. Strychowe �cie�ki wypchn�y mnie w stron� P�oszczyny. Kobieta doi�a krow� przy ksi�ycu. By�o widmowo i dostojnie. Pr�gi ksi�ycowego �wiat�a zdawa�y si� osiada� na grzbiecie cierpliwego zwierz�cia, sp�ywa� z palc�w kobiety. Czu�em je nawet na w�osach. S�ysza�em g�osy, kt�rych w rzeczywisto�ci nie by�o. Szepty umar�ych rozdzwoni�y si� w ksi�ycowym powietrzu, wystarczy�o tylko nat�y� s�uch, �eby schwyci� kilka przelatuj�cych wers�w. Brzmia�y tajemniczo, 15 lecz swojsko. Wypowiadane wewn�trznym jezykiem mgnie� i wahni��. Nie przeszkadza�o, �e kiedy� byli tu Niemcy, �e to chyba oni do mnie m�wili. Czu�em na szyi ciep�y ucisk szalika Kariny. By�a przy mnie. Ten skrawek pachn�cej tkaniny przenosi� mnie mi�dzy za�omy jej sk�ry, mi�dzy w�osy, do gor�cego wn�trza. S�ysza�em plusk jej krwi , skurcze zasypiaj�cego serca. Zapuka�em. Otworzy�a �ona Tobiasza. Bez s�owa wprowadzi�a do pokoiku na g�rze. Wertuj�c ksi��ki, osun��em si� na ��ko i zasn��em. W nocy zerwa�em si� przera�ony. Z trudem �apa�em powietrze. Bola�a szyja skr�powana szalikiem. Z do�u dochodzi�y podniesione g�osy. Ksi�yc przygasa� w male�kim, spowitym paj�czynami, oknie. Wiatr targa� ga��ziami grab�w i uderza� porozwieszanym kablami o parapet. Chmury zarzuci�y zachodni skraj nieba, cierpliwie wsysaj�c ksi�yc i popio�em zasypuj�c jego rozrzutny blask. G�ucho si� zrobi�o i pusto. Otworzy�em okno. Zapisa�em kilka linijek zas�yszanych w lunatycznym powietrzu. Stodo�� przeszed� dreszcz. Pisn�o male�kie zwierz�tko pod pazurami nocnego drapie�nika. Coraz wyra�niej s�ysza�em poszczeg�lne s�owa. K��cono si� o mnie. Czy si� do czego� nadam i po co tu b�d�. �al mi si� zrobi�o ksi��ek, kt�rych nie przeczytam. Tyle ich sta�o na p�kach wok� mojego ��ka, a jeszcze wi�cej w walizach i pakach na pod�odze. Otworzy�em pierwsz� z brzegu. Przeczyta�em kawa�ek z Cassirera, a potem z Junga. Utwierdzi�em si� na moment we w�asnej prawdzie. Niewa�ne co b�d� robi�. Wystarczy�o wspi�� si� na spr�chnia�y parapet. Skok w ciemno�� na pobliski dach szopy. Jeszcze podpe�zn�� pod okno k��c�cych si�. Tam teraz j�k. Kobieta p�acze. Ksi�yca nie wida�. Trzeszczy pod nogami suchy krzak. Dlaczego usech�, dlaczego zakwit�... S�owa wypadaj� ze szlochu jak kamyki ze wzburzonego potoku. Bulgocz�ca Bia�ka zag�usza czu�y g�os m�czyzny, kt�ry, widz�, g�adzi kobiet� po r�kach, po w�osach i policzku. B�dziemy mieli kiedy� nowe. Dlaczego B�g. Nie trzeba. Nie m�w tak. Pos�uchaj. Musimy zapomnie� o Marysi. Ju� dobrze, ju� no... Odchodz�. Widz� na niebie r�aniec drobnych chmur w �wietlistej r�ce nawr�conego ksi�yca. Co� szarpie si� na wietrze, dr�y i faluje. Szum wpadaj�cej na kamienne progi Bia�ki. Most. Ruina spichrza. Nag�a cisza za pag�rkami �u�la poro�ni�tego traw�. Spok�j z g