13979
Szczegóły |
Tytuł |
13979 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13979 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13979 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13979 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA
KRYSTYNA SIESICKA
NASZA KSIĘGARNIA • WARSZAWA 1983
'
Ilustracje Anna Kołakowska
Okładka i karta tytułowa Teresa Jaskierny
© Copyright by Krystyna Siesicka, Warszawa 1966 rations © Copyright by Anna Kołakowska, Warszawa 1
— DZIAŁO SIĘ TO W CZASIE, KIEDY MÓJ OJCIEC, A WASZ... WASZ... — babcia przebierała fasolę na obiad i właśnie znalazła w niej mały kamyczek, który oglądała teraz uważnie, zupełnie tak, iakb Kczyła na to, że w fasoli można znaleźć brylanty.
nasz "iziadek — przyspieszała niecierpliwie Oleńka.
" 'vasz piadziadek pracował przy budowie kolei nowo-
v: <ej. Zostałam wtedy w Żytomierzu, u ciotki mojej, pani
riżańskiej. Była ona żoną brata mojego ojca i owdowia-
i wyszła powtórnie za mąż. Oleńko... ktoś dzwoni!
- Dlaczego ludzie zawsze dzwonią w najciekawszych miej-
:h, babciu? — westchnęła Oleńka. — Otwórz ty, Joanna, ja
nie mogę...
— Musisz!
— Nie, nie mogę, doprawdy! Tak mi potwornie gorąco!
— A jednak powinnaś! — upierała się Joanna.
— Czuję, że to ja w końcu pójdę otworzyć — zirytowała , się babcia. — Ruszy się któraś czy nie?
Joanna wstała wzdychając.
— Pójdę otworzyć, ale jeżeli roztyjesz się do reszty, to nie miej do mnie pretensji, Oleńka... Powinnaś się więcej ruszać!
Wyszła.
— Joanna staje się niemożliwa, prawda, babuniu? Wiecznie wszystkim coś radzi, do wszystkiego się wtrąca, tylko sobie nic nie daje powiedzieć...
— Kto tam? — spytała Joanna przy drzwiach.
— Ja.
— Co znowu za „ja"?
— No... ja.
Uchyliła drzwi. Stał za nimi wysoki, przystojny chłopak o pc nurym spojrzeniu.
— Proszę mnie wpuścić. Jestem ze studenckiej spółdzielni, do mycia okien. »
— Trzeba było mówić od razu. A pan mówi: ,,ja".
— No, bo ja. Gdzie można powiesić płaszcz?
— O, tu...
— Świetnie. Sądzę, że Kryształ i Silux...
Joanna zawahała się. Nie wiedziała, o co mu chodzi.
— Pytam, czy jest u pani w domu Kryształ i Silux?
— Nnnie... chyba nie!
— To czym myć?
— Mama zostawiła spirytus, szmatki, „Życie Warszawy i „Sztandar Młodych", co pan woli.
— Nic z tych rzeczy. Może jedynie szmatki. Dobrze, że b} łem przezorny: przyniosłem Silux i Kryształ ze sobą. — Wyjt z teczki dwie butelki: jedną dużą, drugą małą.
— Od którego zaczynamy?
Joanna^ wprowadziła go do pokoju. Obejrzał okno jak wł< ściciel stadniny — rasowego konia.
— Czy wanna jest wolna?
— A co... chce się pan wykąpać?
Nie odpowiedział. Zrozumiała, że żart był głupi.
— Niech się pan nie gniewa. Wanna jest wolna. Wprawnie wyjął okna z zawiasów. Poszła za nim do łaziei
ki. Uważnie obserwowała, jak rozcieńczył w misce Kryszt^ z wodą. Zanurzył w płynie miękką szczoteczkę i czyścił ram1 Zauważyła, że ma piękny profil. Na szybach zostawały %\ cieki.
— A po co ten Silux? — spytała. Spojrzał na nią łaskawym okiem.
— Do szyb.
Skropił szybę kilkunastoma kroplami Siluxu, który rozta;
czystą szmatką. Drugą szmatką przetarł szkło d^ s«.v;:.. Operacja z szybami trwała dosłownie kilka minut. Spojrzał iia Joannę z ukosa: — Czyste?
— Czyste. Pan chyba studiuje czarną magię?
— Nie, madame. Filologię orientalną.
— A więc jednak coś z tych rzeczy... Proszę mi podać tę buteleczkę z Siluxem. Spróbuję z drugą szybą.
— Ale proszę nie skrapiać za mocno! Świetnie! Kiedy ramy są jeszcze względnie czyste — można szyby przecierać Siluxem, nie wyjmując okien. I to bez najmniejszego wysiłku. Następnym razem będzie pani mogła sama to zrobić...
Ręka ze szmatką opadła.
— Muszę iść do babci... — powiedziała Joanna.
Wolała, żeby jednak to on mył okna następnym razem... i żeby szyby zabrudziły się prędko. Miała nadzieję, że letni kurz przylgnie do nich w czasie wakacji. W kuchni Oleńka powitała ją ironicznym spojrzeniem.
— Zaglądałam do łazienki. Jesteś pojętną uczennicą. Żebyś do matematyki miała taką głowę, jak do okien...
— Niepotrzebnie jej dokuczasz — wtrąciła babcia. — Chciało się dziecko przyuczyć!
— Raczej chciało się przypodobać, babuniu. Nauczyciel jest fantastycznie przystojny.
— Zatrzymajmy go na obiedzie, babuniu. Biedny studencina, na pewno jest głodny...
— Co ty mówisz, Joasiu? Wygląda na zagłodzonego? Biedne dziecko... — zatroskała się babcia. — Zaniesiesz mu zaraz te kanapki. O, proszę: dwie z kiełbaską, jedna z serkiem.
— Piotrowi nie kroi babunia takich grubych plasterków — skonstatowała z żalem Oleńka.
— Piotr jest już złapany —' odparła babunia filozoficznie — a temu trzeba dopiero zarzucić przynętę, prawda, Joasiu?
Wiedziała, że babunia kpi. Ale babuni było wolno. Jednej, jedynej babuni.
, — Babcia przysyła panu kanapki — powiedziała^wchodząc do pokoju. Ale tamten akurat przechylił się zręcznie i stanął na wewnętrznym parapecie.
6
7
— Pan wyleci! — krzyknęła histerycznie, łapiąc go za bosą stopę. — Pan wyleci!
Zachichotał, chwytając się kurczowo poprzecznej belki.
— Proszę zejść! Zaraz! Natychmiast!
Ciągle chichotał idiotycznie, nie wiedziała czemu. Wreszcie, wykrztusił:
— Wy... wy... wylecę! Na... na pewno wylecę, jeżeli pani będzie mnie... ojej... łas...' łaskotać!
Dopiero teraz spostrzegła, że trzyma go za bosą stopę. Zdjął buty, żeby nie zabrudzić parapetu. Puściła. Zeskoczył do pokoju.
— Ładne rzeczy... mało nie przypłaciłem życiem pani histerii.
— Bo tak się nie robi! To jest zabronione!
— Racja — zgodził się potulnie. — Racja! Tak się nie robi! Pyszne kanapki. Proszę podziękować babuni.
— Może pan sam podziękuje? Babunia jest w kuchni. Gotuje obiad.
— Można?
— Jasne. *
Wszedł do kuchni, wlokąc za sobą specyficzny zapach Siluxu. Talerzyk z kanapkami trzymał w spierzchniętych dłoniach.
— Dziękuję — powiedział uśmiechając się do babuni.
Patrzyła przez chwilę — to na jego bose nogi, bo zapomniał włożyć buty, to na szare oczy błyszczące w roześmianej twarzy.
— Smacznego... — powiedziała wreszcie, podając mu rękę. Nachylił się i pocałował jej dłoń pachnącą cebulką.
Joanna i Oleńka spojrzały na siebie porozumiewawczo. Zawsze tak się kończyło: każdy chłopiec, który wchodził do tego domu, zakochiwał się w babuni. To, że Piotr ożenił się w końcu z Oleńką, było doprawdy jakimś cudem...
— NIE ROZUMIEM, PO CO JA MAM WŁAŚCIWIE ROBIĆ TE CWICZE-nia? Przecież — tak czy siak — koślawy paluch i płaska stopa siedzą w bucie! Nie widać ich.
— Chodzisz jak kaczka! -— zirytowała się mama. — Zupełnie jak kaczka. Zapytaj babuni...
— Babuniu?
— No... jak kaczka to może nie... ale chodzisz jak słoń... ciężko jak słoń.
— Robicie ze mnie ogród zoologiczny! — jęknęła Joanna łzawo.
— Więc nie rób tych ćwiczeń — powiedziała Oleńka zjadli-
9
wie — zobaczymy, co rzeknie twój Romeo, kiedy zaczniesz kuśtykać u jego boku!
— Jaki Romeo? — przeraziła się mama, jak zwykle kiedy słyszała z ust córek nowe imię męskie. — Romeo? Joanna! Ty znowu jesteś zakochana?!
—- Jakie jest pierwsze ćwiczenie, mamo? — spytała Joanną siląc się na obojętność. Ale nie wytrzymała i dorzuciła za-^ raz: — On wcale nie ma na imię Romeo..
— To jest bardzo przyjemny chłopiec — powiedziała babunia uspokajająco — nie wygląda na alkoholika!
Babunia bała się jedynie gęsi i alkoholików. Poza tym była nieustraszona.
— Pierwsze ćwiczenie to chodzenie na piętach. — Mama lubiła sprawy konkretne. — Stań na piętach, Joasiu, palce podciągnij jak najwyżej! Świetnie! Jeszcze trochę! Dość...
Mama zajrzała do swoich notatek.
— ...ze sportów wskazana jest jazda na nartach i łyżwach.. To raczej odłożymy. Jedziesz przecież na letnie wakacje, a nie na zimowisko! Jest za to drugie ćwiczenie. Joasiu, stopy ^równolegle. Równolegle. Równolegle!
— Ha! Ona nie odróżnia równoległych od prostopadłych, mamo! Spójrz, co robi to cielę!
— No! A teraz stań na zewnętrznych stronach stopy! Na zewnętrznych!
— Ha! Ona nie odróżnia zewnętrznych od wewnętrznych, mamo! Ona myśli tylko o swoim Florku!
— Żaden Florek! — żachnęła się Joanna.
— Przestańcie się kłócić! — Babunia tym razem wyglądałaj na wyprowadzoną z równowagi. — Joasia, czy ty już czujesz, że ci się ten platfus zmniejsza?
— Dajcie mi chustkę do nosa! — zażądała mama.
— Wandeczko, taki upał, a ty masz znowu katar? — zatro skała się babunia. — Poczekaj, zaraz zapuszczę ci do nosa parę kropli z liści mojego kaktusa... Podaj mi aloes, Joasiu, ale idi na palcach. Przy płaskich stopach trzeba jak najwięcej chodzić na palcach...
— Chustka jest mi potrzebna do platfusa, a nie do nosa -
sprostowała mama. — A na płaską stopę aloes Joasi nie . pomoże. Tylko ćwiczenia! Tylko ćwiczenia! Co najmniej trzy minuty dziennie! Joasiu, połóż tę chustkę na podłodze i podnieś ją dużym palcem. Wspaniale to robisz. Świetnie!
— Zawsze mówiłam, że ona nadaje się tylko do cyrku. I będzie z nich świetna para: akrobatka i filolog orientalny. Joanna i Józefat.
— On wcale nie ma na imię Józefat!i Mamo, czy to nie dosyć z tą chustką?
- Dosyć, kochanie. Teraz będzie potrzebna butelka... Gdzie jest jakaś butelka?
— U Piotra na biurku... — przypomniała sobie Oleńka.
Babunia podskoczyła w fotelu.
— U Piotra na biurku? To niemożliwe! Przecież Piotr nie jest alkoholikiem. W każdym razie — nie był! Co to ma znaczyć? Butelka u Piotra? Pokaż no tę butelkę, Joasiu... Po oranżadzie... a już się zdenerwowałam»,.. Co dziecko ma robić z tą butelką? \
— Dziecko ma objąć butelkę stopami, ale nie bokiem, spodem stóp. Joasiu! Dobrze! I teraz roluj tę butelkę, świetnie! Jeżeli poświęcisz na te wszystkie ćwiczenia parę minut dziennie, sama będziesz widziała rezultaty!
— Te ćwiczenia są przykre, mamo! Bolą mnie nogi...
— Po kilku dniach przyzwyczaisz się i nic cię nie będzie bolało. Na zakończenie zostawiłam ci najprzy-
10
jemniejsze: walc. Ale nie samba, nie tango — tylko walc] O, proszę! Przez radio grają jak na zamówienie!
— Ale z kim, mamo? Z kim tańczyć?
— Z Hipolitem! — zawołała Oleńka.
— Żaden Hipolit! Uspokój się wreszcie!
— Więc jak on ma w końcu na imię, Joasiu? — westchnęli mama z rezygnacją
— Nie wiem. Ale na pewno nie Romeo, nie Józefat i nie Hi polit! Oleńka zmyśla, mamo!
W tym miejscu babunia uśmiechnęła się tajemniczo, Joann dostrzegła to.
— Babunia wie! — zawołała .pędząc do niej przez cał pokój
- TO NIEMOŻLIWE, ŻEBYŚ TY SAMA ZROBIŁA TE ANDRUTY, JOASIU. Ostatecznie my chcemy to jeść... Pamiętam, jak zrobiłaś kiedyś lane kluski, to Piotr o mało się nie udławił, tak się zatkał tą packą...
— Nie masz racji, Oleńko — wtrąciła się babunia. — Nawet jeżeli Joanna nie umie czegoś robić, to trzeba ją nauczyć.
—- Niech się uczy na kim innym, nie na nas.
— Więc możesz nie jeść moich andrutów... — warknęła Joanna.
Rano spotkała filologa orientalnego i wykazała maksimum przytomności, zapraszając go do domu na dzisiejszy wieczór.
— Powiedziałam mu, że babunia ciągle o nim mówi i że speł-Biegnij na palcach, Joasiu! Na palcach! Biegnij na pałcacłfni dobry uczynek odwiedzając starszą, samotną kobietę jeszcze
to ci powiem! Bo widzisz,.kochanie, ja jestem praktyczniejsz niż ty. Ja go spytałam. Ma na imię — Janek! Ależ ty mni^ udusisz, szalona dziewczyna!
— Puść babunię, Joanno. Zatańcz tego walca i bierz się d| lekcji.
— Ależ nam już nic nie zadają, mamusiu! Klamka zapadłd klucz wysłany! Kto ma zostać na drugi rok, ten zostanie! A jl mogę myśleć już tylko o tym, że za kilka dni wakacje! Zycii jest cudowne, mamo! Zwłaszcza wtedy, kiedy człowiek wygrzej bie się jakoś z fizyki. I ten walczyk też jest cudowny!
- Ale tańcz go na palcach, Joasiu — zawołała babunia. -|
Jprzed wyjazdem na lato! — przyznała się otwarcie.
— Jeżeli zrobisz sama te andruty, twój filolog padnie trupem u nas w domu. I po co ci to? Milicja, śledztwo, przewód sądowy...
— Babuniu,, niech ona się uspokoi... Babunia mi pomoże, prawda? Ostatecznie to przecież będzie babuni gość...
Babunia westchnęła.
— Masło jest? — spytała gromko.
— Jest.
— Kwasek cytrynowy jest?
— Jest. I jajka dwa są, 'i dwie szklanki cukru są, babuniu
Co ty robisz? Takie pas jest dobre dla słonia, który biegnilnajlepsza na świecie, i trzy paczki albertów są także.
przez puszczę. Na palcach, kochanie! Na palcach!
- Wkładaj fartuch! Sobie! Sobie wkładaj, Joasiu, a nie mnie! Łfa będę tylko głosem doradczym... Sobie wkładaj, mówię prze-
Pież. ч
— Kiedy babuni bardzo do twarzy w fartuszku... — Joanna ■energicznie zawiązywała tasiemki, podrygując dokoła opędzającej się od niej babuni.
— Smarkata nieznośna... — skapitulowała babunia, wsypując fyżeczkę kwasku cytrynowego do pół szklanki gorącej wody — weź teraz te alberty, Joasiu, i ubij je w garnku tłuczkiem, ale (porządnie, tak, żeby były jak tarta bułka. No? Wio! Nie oglą-paj się na mnie.
13
Joanna zaciekle rozcierała alberty. Zdumiewająco szybko tej poszło! Teraz babunia wlała do nich kwasek, włożyła kostkej masła, wsypała dwie szklanki cukru * -wbiła dwa Całe ja,jka.v _;|
— Wymieszaj to starannie, Joasiu, a ja jeszcze zetrę trocha skórki z cytryny. Widzisz chyba, że całe te andruty.to żadna filozofia. ,
— Kiedy ma się taką babunię, to żadna filozofia, rzeczywi
ście!
— Ale przecież następne zrobisz już sama... Ucieraj, kocha nie, a ja rozłożę wafle. To dobrze, że kupiłaś kwadratowe, moj żna je ładniej pokroić. No, daj tę masę i będziemy smarowaćl Najlepiej szerokim nożem, kwietnie! Teraz poszukaj jakiego* przycisku! Najlepiej weź od Oleńki żelazko albo coś...
Joanna zajrzała do pokoju Oleńki. Piotr siedział na podłodze po turecku i uczył się słówek angielskich.
'.— Piotr, jak już tak siedzisz, to idź lepiej do kuchni i usiądź na andrutach. Przecież czymś w końcu muszę je przycisnąć.
— Weź raczej największy garnek i nalej do niego wody. Będzie dostatecznie ciężki. Po co zaraz ja?
— Genialny jesteś, Piotrze! Stwierdzam, że odkąd dostałeś się do naszej rodziny, niesłychanie się wyrobiłeś!
— Very nicę of you, indeed... — powiedział Piotr wsadzając nos w swoje słówka.
-^ Na pewno powiedziałeś coś obraźliwego — westchnęłć. Joanna — ale wybaczam ci, ponieważ pomysł z garnkiem jest doprawdy świetny...
- DLACZEGO ZNOWU PRZYDEPTUJESZ KAPCIE, JOASIU? CZYV NIE toożesz nasunąć ich na pięty?
— Och, babuniu, jestem tak dramatycznie zmęczona.
— Nasunięcie kapci na pięty nie, wymaga wielkiego wysiłku — zauważyła babunia sceptycznie. — Nawet najbardziej łramatycznie zmęczone osoby mogą to zrobić w przeciągu rzterech sekund. Po dwie sekundy na jeden kapeć. Te, które nają bardziej sprężysty kręgosłup, potrzebują tylko trzy sekun-ly. Myślę, Joasiu...
— Och, dobrze, babuniu, zaraz je nasunę, ale czy może mi >abunia ofiarować pięć sekund?
— Czas jest twój, Joasiu, jeżeli nie żal ci jednej sekundy :ycia na użeranie się z kapciami, to sobie nią .szastaj! Gdybyś ednak wzięła do ręki ołówek i kawałek papieru, a potem za-
■' lała sobie trud obliczenia, ile czasu zajmuje ci tego rodzaju i >owolność, bardzo szybko doszłabyś do wniosku, że guzdraniem narnujesz najpiękniejsze chwile swojej młodości.
15
— A babunia nigdy nie marnowała? Babunia jako dziewczyn* była pracowita jak mrówka i szybka jak konik polny? -- zain teresowała się nagle Joanna, na sercu!
,__ Był tam litr, prawda? Otóż robiłam ten twarożek tak: zagotowałam w garnuszku dwie szklanki świeżego mleka i zaraz Niech babunia powie z ręki po zdjęciu z ognia wlałam go do naczynia z zsiadłym. Łyżką
od zupy ostrożnie przemieszałam trzy, cztery razy i odstawiłam
— Z ręką na sercu mówię ci, Joasiu, że marnowałam. Tei na piętnaście minut. No, może na dwadzieścia, nie pamiętam, potrafiłam się snuć z kąta w kąt i teraz myślę o tym z żalem Potem wszystko wylałam do cedzaka, który oparłam'na gar-
Joanna spojrzała na babunię z ukosa. Wszystko wskazywali na to, że babcine wywody trzeba traktować serio.
— Och, babuniu, ale ja miałam taki trudny dzień! Miałyśm mecz siatkówki, a potem ustawiałyśmy krzesła na akademi w związku z końcem roku, i w ogóle mam za sobą cały ro szkolny wypełniony ciężką pracą umysłową i fizyczną.
— Ach, tak! — zdziwiła się babunia. — Nie wiedziałai o tym. Cały rok wypełniony ciężką pracą umysłową i fizyczne Moje ty biedactwo, rzeczywiście musisz być zupełnie wykot czona.
— Tak, babuniu, i jedynie ten twarożek mógłby mnie poste wić na nogi, ale on pewnie jest na kolację...
— Proszę cię bardzo, możesz go zjeść. To jest twarożek mc jej roboty. >
— Właśnie widzę na nim kółeczka od cedzaka — Joann oglądała twarożek z upodobaniem. — Wygląda wspaniale, b« buniu!
— Spróbuj, robiłam go zupełnie inaczej, niż robię zwykle Joanna sięgnęła po łyżeczkę i wzięła do ust pierwszą porcji
— Ummm... — zamruczała. — Jest fantastyczny!
— Prawda? — ucieszyła się babunia. Joanna zjadła drugą porcję.
— Oooo! Jest kapitalny! Trzecia wywołała nowy zachwyt.
— Ho, ho, babuniu! Czegoś takiego nie jadłam nigdy w żl ciu! Jeszcze żaden twarożek nie udał się babuni tak znakom cie. W jaki sposób babunia go zrobiła?
— W tak prosty, że to aż śmieszne, Joasiu!
— Mianowicie?
— Widziałaś to zsiadłe mleko, które stało na oknie?
— Tak, widziałam.
16
nuszku, żeby twarożek odsączał się pomału. Już po dwóch godzinach był gotowy i musisz przyznać, że jest cudowny w smaku, prawda? Delikatny i zupełnie inny niż z mleka owarzonego w gorącej wodzie.
— Więc na litr mleka zsiadłego, pół gotującego, tak?
— Tak, kochanie. Bardzo się cieszę, że pomimo trudów ubiegłego roku szkolnego twój umysł zdolny jest przyjmować jeszcze to i owo.
— Och, jaka babunia jest zjadliwa! — jęknęła Joanna. — A co będzie, jak ja go posolę? — zastanowiła się nagle. —- Albo posłodzę? \
— Będziesz wtedy miała twarożek na słodko albo na słono, Joasiu. Widzę, że twoje szare komórki rzeczywiście chwilami pracują dość ospale...
— Zobaczy babunia, że codzienna porcja twarc ',ku przyspieszy mi regenerację mózgu. A poza tym, może nareszcie przestanę łysieć. Babunia chyba zauważyła, że ja ostatnio kompletnie wyłysiałam?
— Może nie kompletnie, ale łysawa to jesteś istotnie! — zawołał filolog orientalny od progu., — Dzień dobry, babuniu. Dzień dobry, moje dziecko. *
— Moje dziecko! — fuknęła Joanna. — Babunia słyszy? Dziecko sobie znalazł!
— Pewnie, że dziecko! O mało się przez ciebie nie zabiłem, twoja torba szkolna i pantofle leżą przed drzwiami wejściowymi. To charakterystyczne dla maluchów.
— Nie jestem żaden maluch. Jestem po prostu wykończona i nie mam siły na nic, nawet na położenie torby na miejscu — oburzyła się Joanna. — Ratuję się twarogiem w tej chwili i może kiedy go zjem, obudzi się we mnie chęć do życia.
— Powinnaś wkroić sobie do twarogu szczypiorek — pora-
1 — Przez dziurkę...
XI
dził filolog. — Nic tak nie budzi chęci do życia jak szczypią rek. Ja ostatnio jadam po dwa pęczki dziennie i, mówię ci, taj się zacząłem do życia palić, jak się nigdy nie paliłem.
— Jeżeli tak, to może mi zdejmiesz plecak z antresol i namiot. Muszę wszystko posprawdzać przed wyjazdem n] obóz.
— Ależ zdejmę ci z wielką przyjemnością, Joasiu! — zawoła filolog żywo i poleciał do przedpokoju.
Joanna spojrzała na babunię wzrokiem pełnym bezgraniczne] go zdumienia.
— Czy to możliwe, żeby on się taki zrobił od szczypiorku] jak babunia myśli?
— Czy ja wiem, dziecko, chyba możliwe...
— A czy my mamy w domu szczypiorek?
— Mamy, jest na oknie.
— To ja sobie wkroję, dobrze? Może rzeczywiście coś się wj mnie zmieni od tego zielska.
Joanna szybko skroiła szczypiorek i wymieszała go z reszti twarogu. Babunia przyglądała się jej badawczo.
— No i jak? — zapytała po chwili. — Smakuje ci?
— Szalenie. A poza tym, wie babunia, czuję w sobie jakii przewrót. Coś, jakby mi skrzydła wyrastały, czy to nie cuj downe? Może babuni w czymś pomóc? Podłogę zafroterowaćj okna umyć?
— To nie, ale byłabym ci ogromnie wdzięczna, gdybyś nasuj nęła kapcie na pięty...
— Ależ oczywiście, babuniu! Dla mnie to sekunda, o, proszą już.
__ CZEMU BABUNIA MA TAKĄ ZDZIWIONĄ MINĘ? — SPYTAŁA foanna, mierząc przed lustrem swój kostium plażowy, który 3rzed- chwilą skończyła tworzyć.
— Zdziwioną? Nie. Mnie już nic nie dziwi, odkąd przejrzałam tę Piotra książkę o cybernetyce. Ja się zacznę dziwić na nowo dopiero wtedy, kiedy ludzie zaczną zjadać automaty.
— Babuniu?...
__ No, tak. Zwierzęta stają się niepotrzebne. Już nawet żółwie rodzą się ze sprężyn. I co my w końcu będziemy jedli? Móżdżki elektronowe zapiekane w muszelkach! Piotrze! Piotrze! Nie wchodź tutaj! .
__ Dlaczego nie chcesz wpuścić Piotra, babuniu?
'ZZ: Bo"pFzecież"ty" jesteś_źupełnie goła, Joasiu!
— Ależ, babuniu... To przecież mój kostium plażowy!
— Przepraszam cię, dziecinko. Nie zauważyłam. Ostatnio bardzo mi się wzrok popsuł.
— Nieprawda... — westchnęła Joanna — babunia ma oczy jak sokół!
— A czy w istocie nie było pieniędzy na odrobinę więcej materiału?
— Och, dobrze, że jesteś, Oleńko! Babunia mówi, że mój kostium jest paskudny!
— Nie mówię, że jest paskudny! Mówię, że go w ogóle nie widać. '
— Pyszny kostium, babuniu. Jeden szał! Piotr pyta, czy nie ma tu jego „Wstępu do cybernetyki"?
— Owszem, jest, Oleńko... Sam Piotr w ramach racjonalizacji podłożył cybernetykę pod nogę tego kulawego stoliczka. Przeglądałam ją kiedyś, bo nie miałam co czytać. To okropna książka i na pewno nie nadaje się do czytania!
— Nie biorę jej dla siebie, babuniu. Po prostu robimy porządek w bibliotece.
Babunia zatrzęsła się.
— To okropne! Wyobrażam sobie, jaki tam okropny zrobicie bałagan. A w ogóle czy Piotr nie jest chory? — zatroskała się babunia. — On zawsze w chorobie ma takie dziwne pomysły!
/ 19
— Jest zupełnie zdrowy, a porządek robimy planowo. Chód zobaczyć, Joanna! W życiu czegoś podobnego nie widziałaś.
Kiedy weszły do pokoju Oleńki, Piotr siedział na stercie ksi^ żek zaczytany do utraty przytomności.
— On odpoczywa po olbrzymim wysiłku umysłowym — wy jaśniła Oleńka z dumą. — Spójrz, co wymyślił i utrwalił nj papierze. O!
— Hm... — Joanna podrapała się po nosie, co zawsze ozną czało u niej zakłopotanie — obawiam się tylko, że to już ktq kiedyś wymyślił przed Piotrem...
— Możliwe — przyznała Oleńka — ale nikt nie przystosowj tego dla naszej biblioteki. Spójrz na te kartoniki. Tu każdy, kfc
pożyczy od nas książkę, własnoręcznie wpisze swoje nazwisk^ wziąć na obóz?
_ BABUNIU, CO BABUNI ZDANIEM POWINNAM PRZEDE WSZYSTKIM
O! Te kartki książek pożyczonych będzie się przechowywą oddzielnie i kontrolować co miesiąc. Biada temu, kto się będzi ociągał z oddaniem!
— A ta największa sterta, na której odpoczywa Piotr; to b^ letry styka?
— Nie... — odparła Oleńka z ciężkim westchnieniem — książki nie nasze... ___
— A czyje?
— Nie wiem. To te, które pożyczyliśmy.
— Hm.... I tu Joanna chciała zadrwić, ale nie zdążyła, bo właśnie
w sąsiednim pokoju rozległ się jakiś rumor, a w sekundę póz niej babunia wpadła do Oleńki, pokrzykując nerwowo:
— Czy doprawdy musicie robić ten bałagan z książkami Stolik mi się zawalił, bo Oleńka zabrała nogę! Chciałam pa| wiedzieć — cybernetykę... Oddaj mi ją, Piotrze!
Piotr wstał i ze śmiertelną powagą podsunął babuni kartoniki
— Owszem, proszę bardzo... ale najpierw babunia pozwól podpisik. I w ten sposób wypełniona zostanie pierwsza karta
Autor
Tytuł
Data pożyczki
Data zwrotu
Podpis pożyczającego
20
— Głowę i kalosze. Nie rozumiem nawet, jak możesz o to pytać!
— Kalosze? Babuniu!
— Oczywiście! Już prędzej mogłabyś głowę zostawić w domu, kalosze jednakże musisz wziąć koniecznie. Jeżeli będziesz miała je ze sobą, wszystkie drogi staną ci się dostępne, nawet te, które deszcz zamieni w wartkie potoczki.
— Jaka babunia poetyczna! Ale kalosze... Pakować je naprawdę? Przecież jadę nad morze! Na plażę! Na słońce! Dlaczego babunia patrzy na mnie z takim sceptycyzmem?
— Bo jesteś skrajną optymistką. Liczyć ha to, że będzie słoneczna druga połowa lipca, to prawdziwa odwaga, że nie powiem — męstwo. Pakuj kalosze, moje dziecko, a jeżeli chcesz być bardzo wytworna, pożyczę ci swoją parasolkę! Czerwona parasolka będzie pięknie wyglądać na opustoszałej plaży. Sine morze, sina dal, sine niebo, rozmokły, bury piasek — i na tle tego wszystkiego ty, mój skarbie, pod czerwoną parasolką swojej babuni. Prócz tego weź ze sobą najcieplejszy sweter, jaki masz, i te grube, sztruksowe porcięta...
— Babuniu... i żadnych lepszych perspektyw? Nic korzystniejszego babunia dla mnie nie przewiduje?
— Nic. Tylko mżawki i wiatry silne lub porywiste! A co ty tam upychasz w tej walizce, Joasiu? Ileż tych sukienek?
— Sześć!
21
— Sześć? Ашш... sześć sukienek?
— Tak. I spódnica plisowana, i spódnica płócienna, i spódn ca kretonowa
— Weź dwie sukienki i spódnicę płócienną. Auuu... i t^ przechodzisz całe lato w spodniach i w kaloszach... auu... Al weź, weź kilka ciuszków na w razie czego! Nie pchaj tam teg fioletu. Spodnie masz zielone, spódnicę szafirową, po co ci f| letowa bluzka. Weź białą, tę, którą najłatwiej się pierze, i 1
auuu
__ Babunia ciągle — auuu! i auuu! Czy babunię coś boli?
__ Bardzo bolą mnie plecy. Nie, mogę się nachylać w ogóle.
__ Babunię pokręciło?
__ Pokręciło.
— Ale babunia nie będzie miała grypy? __ Nie, skąd! Marą przecież jeszcze masę cerowania. To mój
rtretyzm, kochanie... lato, a pogoda taka parszywa!
— To może ja babunię — mazidłem pieprzowcowym? Jak z^płócieikarCzerwonykolor j"est świetny przy twojf aśki mamę pokręciło, to Kaśka smarowała ja mazidłem i świe-
brązowej opaleniźnie! Oleńka, która opala się na buraczków ńe pomogło! I Kaśki mama łykała aspirynę. To może ja ba-
musi unikać wszelkich czerwoności. Ale ty możesz wziąć śmii urn aspirynę? .....
— Dobrze, kochanie, kupisz mi później tego mazidła, a aspi-
ynę możesz mi teraz dać. O, spójrz, weź jedną tabletkę z tego udełka po landrynkach.
— Och! A cóż tu jest w tym pudełku? N
— To apteczka. Żebyś nie musiała latać i szukać. Mam na-zieję, że nie będzie ci to wszystko potrzebne tak bardzo, jak alosze! A w tej tubce jest maść na oparzeliny!
— Na oparzeliny? Przecież ja tam nie będę gotować?
— Ale będziesz się opalać!
— Babuniu! Więc jednak wróży mi babunia trochę słońca? lo i maść, i ta bluzka czerwona...
Nic ci nie wróżę. Jestem tylko przezorna. A tu masz pa-zuszkę, którą naszykowała ci Oleńka. Są w niej dwie tryko-bwe bluzeczki i klapki. Oleńka ci pożycza. No i cóż się tak ladęłaś?
Bo mi jest przykro. Tylko ja jedna z całej naszej rodziny adę na wakacje. Oleńka zostaje, Zuzanna zostaje... Przecież to uzannie jest potrzebne powietrze, bardziej niż mnie. Taka jest ledziutka. Uwielbiam Zuzannę! Jest mi naprawdę okropnie na uszy, że musi przez lato być w mieście!
— Co zrobić, kochanie! Jak wygram w totka... A ty, Joasiu, rzecież też jedziesz tylko na cztery tygodnie! Co zrobisz z resz-ł czasu? Przesiedzisz w чЗопш, cudów nie ma. Ach, jak wy-ram w totka...
— Babuniu, wie babunia, jak wrócę do domu, to będę cho-ziła z Zuzanną na spacery. Na zmianę z Oleńką! Żeby Zuzan-
23
na była cały dzień w parku i żeby Oleńka mogła trochę oj tchnąć. Jeszcze niedawno, to myśmy się nie cierpiały z OleńW babunia wie... ale teraz, im jestem starsza, tym bardziej czii się do niej przywiązana...
Joanna w zamyśleniu pogładziła kolorowe Oleńkowe bj zeczki.
— Ja właściwie wiem, na czym to wszystko polegało! Zaws] zdawało mi się, że Oleńkę wszyscy bardziej kochają, że ] więcej- jej się pozwala, że mama jej kupuje różne szmat '
— Ale jak uprać parasolkę?
__ Zwyczajnie! Otworzyć, wziąć mydło, szczoteczkę i deli-tnie czyścić nad wanną! Potem spłukać mydło i zostawić pa-solkę do wyschnięcia. Dobry szwagier upierze ci parasolkę ramach wzajemnej pomocy i gwoli podtrzymania dobrosą-:dzkich stosunków!"
—- Co ty tam masz w tej paczuszce, Piotrze? — zaintereso-ała się babunia.
Ubijaczkę do piany. Oleńka kazała kupić mi nową, bo ta
i łaszki, a ja — ciągle te biele i granaty, te fartuchy, te fryzur dla grzecznych dziewczynek! Uważałam siebie za Kopciusz tara wysiadła Oleńka będzie piekła biszkopt dla Joanny, żeby w rodzinie i nawet czasami myślałam, że może jestem jak am n,ie skonała z.9łodu w P^wszych dniach pobytu nad mo-znajdą albo że ktoś rodzicom płaci za to, że mnie żywią. Ta гет; kied* wzmożony apetyt będzie jej się dawał solidnie we
byłam, babuniu, idiotka. Babunia wie?
_ Wiem kochanie Joanna weszła do kuchni w chwili, kiedy Oleńka wsypywała
. odzynki do ciasta, i w chwili, kiedy Piotr je stamtąd wysku-
ywał
— Taka byłam idiotka, babuniu... a teraz wszystko się zmj nia. To ja mam ciągle nowe ciuszki, bo albo mi mama coś ku albo babunia przerobi, albo tata wsunie pod poduchę. Al] Oleńka zarzuci mi na głowę jakąś spódnicę czy bluzkę i mól
- Wiecie, co ja sobie umyśliłam? — powiedziała. — Jak rrócę znad tego morza, będę chodziła z Zuzanną na spacery.
że albo mi to pożycza, albo że mi daje, albo żebym się tym w l *?• Oleńko- Polatai5Z ?obie nad ,Wisłe- albo na ^sen. PÓŹDieJ
pchała! — Żebyś — co?
Dstaniesz w parku, a ja sobie pójdę! Co ty na to? A w nie-zielę to już ja będę z nią siedziała cały dzień. I obiad jej dam,
, , wszystko, co trzeba, zrobię. A wy poidziecie sobie we dwoike. — No, tak. Wczoraj przyszła, cisnęła we mnie swoim kost ; _ ,'. x', _ , , ' , . : y v s m
iotr Piotr Dokąd on poleciał? ;.
mem kąpielowym i mówi: „wypchaj się tym!" Teraz znowu
bluzki. I wstyd mi, że byłam taką zazdrośnicą, że nigdy r|7 "\e wiem- Pewnie ^u coś strzelłło do 9łowY' Naprawdę?
potrafiłam zrozumieć naturalnej kolei rzeczy. I przecież Pid tak mało daje jej pieniędzy, rodzice też niewiele im pomog a Oleńka nie żałuje mi niczego. I tak na pewno było zaws^j Nigdy nikt mi niczego nie żałował, tylko ja byłam za mała to, co chciałam mieć. Sty listka to ja nie jestem, tatuś ma racj Ale babunia zrozumiała, o co mi chodzi?
— Pochlebiam sobie, że zawsze to rozumiałam... Jeżeli i prawdę chcesz wziąć moją parasolkę, to musisz ją uprać.
— Uprać? Parasolkę? A woda jej nie zaszkodzi?
— Ha, ha! — zarechotał Piotr wchodząc do pokoju. — Szv| gierka, jak zawsze, bezkonkurencyjna! Zupełnie jakbyś ryj zapytała, czy umie pływać!
iwiłaś serio?
— Serio. Postanowiłam sobie, że pomogę wam wszystkim, jak ócę. To niemożliwe. To niemożliwe, żebym tylko ja miała kacje!
— Dobra jesteś, wiesz... — mruknęła Oleńka, wolniutko mie-ijąc ciasto. — Bardzo bym chciała, żeby mi ten biszkopt pię-
aie wyrósł! O, jest Piotr! Coś ty taki zziajany? Co mi tu wsy-ujesz? Drugą porcję rodzynków! Poczekaj) Muszę je wypłukać | cedzaku, poczekaj! Joanna! On ci wsypał drugą porcję ro-■ynków, ale brudnych!
Zje się! — zawołała Joanna. — Zje się! A jak mi piasek dzie w zębach trzeszczał, to sobie pomyślą, że to Piotrowe ce!
wością dla otoczenia. Wróciła w poniedziałek i już we wtol położyła babunię do łóżka
No, jak? — spytała babunia słabym głosem.
__ W porządku. Nie ma bebechów. Ale babunia mnie przestraszyła! On widać był kupiony pusty w środku. Ale jak się patroszy drób, babuniu? Niech ja wiem!
__ Kładzie się kurczaka i rozcina się go od żeber w dół... potem usuwa się wnętrzności bardzo ostrożnie, żeby coś nie popękało. Oddziela się od nich serce, wątróbkę i żołądek. Żołądek [trzeba rozkroić i starannie oczyścić w środku. Później należy rozciąć skórkę w dole szyi, usunąć krtań i sprawdzić, czy wszy-JOANNA WRÓCIŁA ZNAD MORZA PRZEPEŁNIONA ENERGIĄ I 2YC|stko ZOstało porządnie wyjęte.
— Paskudna robota, babuniu! — westchnęła Joanna. — Mam nadzieję, że mój rosół będzie babuni smakował. Włożyłam już
Jestem najzdrowszą babunią na świecie! Nie chcę H sporą porcję włoszczyzny z kapustą, kilka ziarenek angielskiego w łóżku! — krzyczała babunia rozpaczliwie, ale osłabła w k zjela na gazie przyrumieniłam pół marchewki i cebulkę
cu, napotykając okrutny opór Joanny.
— Babunia musi odpocząć! Ja babuni ugotuję rosół z kii i w ogóle. Babunia będzie leżała, a ja biorę cały dom na sieli Pranie wykończyłam, taty koszule już schną na balkonie i raz mu jedną wyprasuję, żeby mógł iść na tę konferencję ministra w pełnej gali! Kurczak już siedzi w garnku, babul zaraz włożę tam włoszczyznę.
— Opaliłaś go nad gazem, Joasiu? — spytała babuni! resztką energii.
— Opaliłam, wymoczyłam, kurczak jest jak senne marze|
— A jak sobie poradziłaś z patroszeniem?
— Z jakim patroszeniem?
— Joasiu! Nie powiesz mi, że gotujesz kurczaka z wnęt| nościami?
— Bebechów żadnych nie było...
— Sprawdziłaś? — babunia usiadła na łóżku, przyczajona | do skoku. В______
Nie sprawdzałam, babuniu... Proszę nie wstawać! Ja sal.
dziłam do garnka z bebechami, to... to, babuniu, to co?
Babunia opadła na poduszki na wpół zemdlona.
— Zaczyna się moja agonia! — jęknęła. — Mam nadzieję nie dożyję tego rosołu!
Po chwili Joanna wróciła z kuchni dumna jak paw.
26
Jeżeli chcesz, żeby rosół miał piękny kolor, dodaj do niego mały, suszony grzybek albo pół maleńkiego buraczka.
Świetnie! Zaraz wrzucę grzybek! Z czym zrobić rosół? |Z lanymi kluskami? Czy może z kaszą krojoną w kostkę?
— Z kaszką... — szepnęła babunia marzycielsko.
— Taką kostkę robi się z perłowej?
— Można z drobniutkiej perłowej, można z manny.
— Zrobię z manny! ,
— Ugotuj ją w niewielkiej ilości wody, tak żeby była dość fiesta. Tylko wsypuj pomału i ciągle mieszaj, bo łatwo robią się grudki! Potem wylej ją na półmisek spłukany zimną wodą. Kiedy zastygnie, łatwo da ci się pokroić w niewielkie kostki, [które ostrożnie wyłożysz na talerze.
— Zabieram się do dzieła! Ale najpierw uprasuję tacie ko-|szulę, bo przyjedzie, żeby się przebrać.
Kiedy Joanna wyszła z pokoju, babunia sięgnęła po książkę. |Ale nie mogła czytać. Ogarnęła ją senność i nagle pomyślała,
ь ■.-..,.,... • »e ten odpoczynek, siłą narzucony przez Joannę, jest jej na-
obejrzę sobie tego^zaJa]^ Je*f J^f ^ ^f 9 ^>rawdS potrzebny. Obudziła się po godzinie, w chwili kiedy do
|pokoju wtargnął tata. І____________________________________
— Co za potworny dom! — jęknął i dramatycznym ruchem |°padł na fotel. — Będę musiał jechać do ministra w piża-Rie.
27
— Nie szkodzi — powiedziała babunia rozespanym głosem dziś nikt nie przywiązuje takiej wagi do stroju.
— W piżamie, mamo! W piżamie! To tak, jakby mama pj szła do opery w nocnej koszuli!
— Ale dlaczego wybierasz się w piżamie? Przecież masz pr różne koszule.
— Nie mam koszul! Wszystkie są mokre, a ta, którą Joamj dosuszyła, stoi w moim pokoju. Stoi, mamo! Jest tak sklejoj krochmalem, że nie sposób przecisnąć się przez nią! РгоЬоля І łem, ale ta koszula jest silniejsza ode mnie!
Tata pojechał na konferencję w koszuli, którą nosił przez pi przednie dwa dni. Babunia wstała z łóżka, żeby wyciągnj Joannę z otchłani rozpaczy.
— Zapamiętaj sobie raz na zawsze! Krochmal musi być rzi ki! Ot, tak, żebyś czuła lekki opór wody pod ręką. Najlepil nalać do miednicy gorącej wody, w garnuszku rozprowadj
oąlcę ziemniaczaną zimną wodą i stopniowo wlewać do miedni-y, ciągle mieszając. W ten sposób nie porobią ci się grudki będziesz mogła kontrolować gęstość krochmalu. A tu masz Łzy^ote i idź na lody!
__ A babunia do łóżka... — szepnęła Joanna, z trudem wyciekać nos w zbyt mocno nakrochmaloną chustkę.
- JAK BABUNI JEST ŁADNIE W ТУМ SWETERKU — POWIEDZIAŁA
anna wchodząc do kuchni. — Babunia wygląda w nim jak oda dziewczyna.
— Cieszę się, Joasiu, że ci się podoba. Ale mój wygląd tobie wdzięczam* Nie poznajesz? To przecież twój sweterek, który zeszłym roku wetknęłaś do szuflady ze starymi szmatkami, ierdząc, że to paskudztwo nie nadaje się już do noszenia.
— O, pardon, nie poznałam... — speszyła się Joanna, ale nie długo.
— Włoski takie babunią ma śliczne — powiedziała przymil-i. — Byłaś, babuniu, u fryzjera?
— Nie byłam, Oleńka miała mi umyć głowę i ułożyć włosy, i stale jej coś wypada. Wczoraj na przykład wypadła jej
lomba i musiała pójść do dentystki.
— I kapciuszki babunia ma nowe! — nie dawała za wygraną oanna.
— To od cioci Irmy. Kupiła sobie za małe i musiała coś nimi zrobić. Nie denerwuj mnie! — zakończyła babunia ostro.
— Czym ja babunię denerwuję? — zapytała Joanna z rozplenieni w głosie. — Tym, że mi się wszystko w babuni |odoba?
— Tak. Wolałabym, żebyś mi powiedziała krótko i węzłowa-ile potrzebujesz pieniędzy i na co.
29
_- Aha! Widzi babunia! Przypomniałem sobie! Przyszedłem o pomidorka. Dobra książka plus pomidorek to się równa, ba-uniu... to się równa...
Piotr wsunął rękę do torby i grzebał.
— Nie miętoś tak tych pomidorów, Piotrze — zawołała ba-|)unia... — One są na sałatkę, a nie na marmoladę.
— Obawiam -się, babuniu, że proszę mi wierzyć, sam nad tym
>oleję... obawiam się, babuniu, że tych pomidorów w ogóle nie
)aa. Zdematerializowały się biedactwa, jakże mi przykro... a że-
______________ - . . . ,. /І >У nie bYć gołosłownym, udowodnię to babuni w sposób aku-
Joasiu, raroga nie robię. Ja tylko baiJtyczriy.
I tu Piotr podniósł do ust papierową torbę po pomidorach, padmuchał ją i wystrzelił.
Kto je zjadł? boru we wzroku. ^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Ja zjadłem tylko kilka — zapewnił Piotr. __
|ii wspomniałem, dobra książka plus pomidorek...
Piotrze! Miejże litość nade mną! — zawołała babunia ła-)iąc się za głowę.— Przecież ja nic nie mam na kolację. Leć ю pomidory, może jeszcze gdzieś dostaniesz. — Wiedziałaś. Dlaczego nie przyszłaś do mnie i nie роЯ Oleńka zajrzała do kuchni, działaś, że trzeba dokupić? Proszę bardzo, jeżeli o mnie chj _ Dokąd Qn poszedł babuniu?
Joanna opuściła głowę i zaczęła zwijać w rulonik brzeg s\
jej spódnicy. Ł^^^^_^^^_^^^^^^^^^^^^
— Babunia to ma intuicję — mruknęła po chwili wyraź
nadąsana. |_________
— Nie dość, że potrzebujesz pieniędzy, to jeszcze się obił
żasz?
— Nie obrażam się, skąd! — odparła Joanna sztywno.) Nawet nie mam zamiaru się obrażać, dlaczego babunia robi mnie raroga?
— Ja z ciebie chętnie ukręciłabym ci głowę. To wszystko bunia otwarcie. . .
— A co ja takiego...?
— Były u ciebie koleżanki po południu?
— Były.
— Dawałaś chleb na podwieczorek?
— Dawałam. - Wiedziałaś, że to był chleb kupiony już na kolację?
powiedziała
Po pomidory, tylko nie wiem, czy sklep jest jeszcze
możesz karmić chlebem całą szkołę, nikomu jeszcze сЛ _ ^___
w swoim życiu nie pożałowałam. Ale powiedz mi o tym. ^Łwarty, ale może gdzieś na wózku żebym dopiero w ostatniej chwili, kiedy zabieram się do kowania kola...
Babuniu! Ja jeszcze zdążę kupić! Tylko bardzo pri
Przepraszam, daję słowo, że to niechcący
— Już, już, Joasiu! Masz tu cztery złote i leć. Ja przel czas zrobię sałatkę z pomidorów.
Joanna w drzwiach zderzyła się z Piotrem, który wtó| wchodził do kuchni
- E,
Zaraz, co to ja chciałem, po co ja tu przyszedłem... eee..
zapytała babunia bez śladu poczucia hu-
Jak już babu-
Bo u nas to wszystko tak na ostatnią chwilę. Trzeba |>yło wcześniej posłać, babuniu. — Czy musisz się mądrzyć?
go
niech babunia mówi do mnie innym głosen^^І^Л ■ °1ЄЙка PrzYcichła j sP°irz^ na babunię z takim zdumie-babunia chociaż raz będzie człowiekiem! Och, jak to w^iem ±Q zapomniała n&wet q zamknięciu ust ^^ otwor2y.
a lodówkę i przez chwilę kontemplowała jej przepastne wnę-rze. Wreszcie zapytała:
Gdzie masło? Przecież tu była kostka masła?
Masło, babuniu? — oprzytomniała Oleńka. — Po południu, Г babuni nie było, wpadła pani Zosia z góry i prosiła, żeby
- — ------ .... ,„„„ J ~*v- ^jri^. >»£ді._іісі иаш і.има z, uui V 1 prosiła ZeDV
babuniu, co to ja chciałem... - bąkał nieprzytomnej pożyczy. _ ^ ^^ J^^ ^J ^ ^ ma Д
ona zupełnie nie może chodzić po
_ Xhl^ nogę i, babuniu, — Tyś powinien zainteresować się swoją sklerozą -lodach, bo sama babunia rozumie, że z taką zwichniętą nogą
niowała babunia. — To się robi niepokojące.
ЗО
to nikt nie mógłby chodzić po schodach, a jeszcze ona ta gruba, przecież babunia sama mówiła, że babunia podziwia, ona tak może po tych schodach, więc w ogóle, to pomyślał» sobie, że taki dobry mój uczynek powinien babunię uciesz więc nie wiem, dlaczego babunia tak na mnie patrzy? To ma ja poproszę o pieniądze, babuniu, i pojadę do Delikatesów zakończyła Oleńka swoje przemówienie.
— Dobrze, moje dziecko — powiedziała babunia głosem M biety pogodzonej z życiem, to znaczy głosem bardzo pasł nym. — Powiedz mi tylko, gdzie jest Zuzanna, żebym na mogła spojrzeć, jak ty wyjdziesz z domu.
— Ona jest, babuniu, na balkonie i karmi psa.
— Jakiego psa?
— A stoi tam jakiś kundel na dole, pod naszym balko i ona mu rzucą kiełbasę.
— Jaką kiełbasę? —-• Zwyczajną. -Przecież babunia jej chyba sama dawała
kiełbasę, nie?
— Nie! — powiedziała babunia krótko,, znowu zajrzała! lodówki i, jakby przecząc samej sobie, powiedziała z kolei; No tak!
Kiedy Oleńka wybiegała z domu, Joanna właśnie wracał!
— Dokąd lecisz? — zapytała.
— Po masło.
— Nie mogłaś powiedzieć, że potrzebne? Mogłam kupić
— Czy musisz się mądrzyć? — warknęła Oleńka i trzasi| drzwiami.
— Dostałaś chleb, Joasiu? — zapytała babunia.
— Tak, babuniu, ale sprzed trzech dni. O! — postukała | cem w twardy bochenek.
— No! — odetchnęła babunia z ulgą. — Nic nie szkodzi,; czerstwy. Odświeżę go. Nawet lubię taki. odświeżany. —M bunia włączyła piecyk gazowy.
— Weź teraz ten chleb, Joasiu, i polej go wodą.
— Polej wodą? — powtórzyła Joanna. — A po co? I jaki
— Zwyczajnie, odkręć kran i podstaw chleb pod strure wody. Musi być polany ze wszystkich stron. Tak, dobrze. Tfl
32
wstawimy go do piecyka na jakieś dziesięć minut, Najlepiej położyć go na tej drabince, którą podkłada się pod blaszki od ciasta.
— Czy na pewno po dziesięciu minutach będzie miękki?
— Przypuszczam, ale najlepiej sprawdzić to przed wyjęciem. Po prostu otworzyć piecyk i przez czystą ściereczkę nacisnąć palcami bochenek. Jeżeli będzie miękki, to znaczy, że jest miękło, jeżeli będzie twardy, to znaczy, że jest twardy.
__ Co babunia powiedziała? — uśmiechnęła się Joanna, przyglądając się babuni z niedowierzaniem. — Ze jeżeli będzie miękki, to znaczy, że jest miękki, a jeżeli będzie...
— Trzeba było słuchać! Uważaj na piecyk. Chleb musi siedzieć w średnio gorącym. Dostałeś pomidory, Piotrze?
— Oczywiście, babuniu! Ja bym nie dostał? I jak tanio, zawsze wszystko dostaję, babuniu!
— Zdaje się, że tym razem to ty dostaniesz, ale ode тпЯ Tanio! Tanio! Pewnie, że tanio! Przecież to są pomidory Ą zupę.
— Może je włożymy do piecyka? — zaproponowała Joannl
Babunia spojrzała na nią spod oka.
— Pilnuj raczej swojego chleba. Jeszcze tylko brakuje, żeli go spaliła na węgiel!
— Oj, nie, babuniu! Ja myślę, że już niczego nie brakuje... szepnęła Joanna.
jedij Ch
— CZEGO TY TAM SZUKASZ, JOASIU? WIESZ, JAK NIE LUBIĘ GrI
bania po szufladach mojego biureczka. Dlaczego wyjmujesz teczkę, moje dziecko?
— Babuniu, ja nie grzebię, przysięgam! Niczego nie ruszaJ na nic nie patrzę, szanuję babcine tajemnice. Tylko tę J~* teczuszkę otworzę sobie na momencik...
— Zostaw, bardzo/cię proszę! Tam są zdjęcia.
— Właśnie, babuniu, mnie się też tak zdawało. A ja, wj babunia, szukam swojego zdjęcia.
— Dlaczego szukasz swojego zdjęcia w moich rzeczach?
— Bo ja już nie mam odbitek, a muszę mieć koniecznie. Babunia wyjęła z rąk Joanny różową teczkę.
— Nie dąm ci żadnego zdjęcia, Joasiu — powiedziała ka gorycznie. ■
— Niech babunia będzie człowiekiem, babuniu! Niech bunia zrozumie! Ja muszę mieć to zdjęcie, bo obiecałam * kowi.
■— Jakiemu Leszkowi?
34
___ Temu, o którym babuni opowiadałam. Nie pamięta babunia?
__jeżeli masz na myśli tego ananaska, który jechał z tobą
" pociągiem, to pamiętam.
__Dlaczego ananaska? On był szalenie miły, babuniu! Jak
babunia może mówić ananasek o kimś, kogo babunia w ogóle 'nie zna? ,
— Widziałam go na dworcu. Rzut oka wystarczył mi na dokładną ocenę tej wybitnej osobowości. Ktoś, kto mówi dziewczynie na do widzenia: „Sie masz, brylancie! Cieszę się, że poznałem taką babkę" — ma u mnie kreskę i basta.
— To babunia uważa, że ja nie jestem brylantem? — oburzyła się Joanna. — Oj, babuniu! Babunia mnie w ogóle nie docenia.
— Może cię i nie doceniam, ale ten ananasek to ciebie przecenił z całą pewnością.
— Dlaczego?
— Bo żaden autentyczny brylant nie wysyła swoich zdjęć chłopakowi, którego widział przez godzinę w pociągu.
— Ale on mnie prosił!
— Ja cię też proszę, żebyś mi nie grzebała w biurku — babunia z rozmachem zamknęła Szufladę.
Muszę mu posłać! — zawołała Joanna rozdzierająco. —■ icę, żeby o mnie pamiętał, babuniu, ja się w nim zakochałam od pierwszego wejrzenia. Czy babunia przeżyła kiedyś taką [miłość?
— Od pierwszego wejrzenia, Joasiu, to ja się kiedyś zako-jchaiam w jednym takim panu Feliksie. On się nawet oświadczył o moją rękę, ale na szczęście w porę dowiedziałam się, ze ma w innym mieście żonę i troje dzieci.
— Babuniu, ale Leszek na pewno nie ma w innym mieście eony i dzieci, bo przecież jest o rok starszy ode mnie! Bardzo proszę, niech babunia na mnie popatrzy: czy ja wyglądam Ьа to, żebym mogła mieć w innym mieście żonę i troje
'^ci?
Ty na to nie wyglądasz — odparła babunia z najgłębszym przekonaniem — i on może też nie. Chcę ci tylko udowodnić,
35
LeS dzie
jaka może być miłość od ріеЯ szego wejrzenia. Bardzo cię pil szę, nie posyłaj żadnych zdjJ temu brudasowi.
— Skąd babunia wie, że щ jest brudasem?
—v Wyglądał mi na brudal znam się na tym. Poślesz J zdj�