3957

Szczegóły
Tytuł 3957
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3957 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3957 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3957 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZYGMUNT KACZKOWSKI GR�B NIECZUI TOM I 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 WST�P Ktokolwiek b�dziesz kiedy w tym oddalonym zak�tku podkarpackiej krainy, k�dy si� schodz� dawnej Ma�opolski i Rusi Czerwonej granice � oddawszy cze�� twoj� niepoliczonym tej ziemi pami�tkom przesz�o�ci � nie zapomnij te� tak�e zapyta� o miejsce, z kt�rego najlepiej wida� ruin� zag�rskiego klasztoru. Miejsce to znajdziesz z �atwo�ci�, bo ci go wska�� karczmy i kopce za�uskie, po�o�one przy samym go�ci�cu; lecz na g�rze tak bardzo wysokiej, �e z niej wida� nie tylko t� ogromn� i tak�e na wzg�rzu po�o�on� ruin�, jak gdyby na dole, ale wida� zarazem i ca�y kr�g ziemi, otoczonej g�rami doko�a, przerzni�tej Sanem przez �rodek i tak dziwnym urokiem poci�gaj�cej ku sobie, �e i ty, lubo obcy i �adnym dawniejszym z ni� nie zwi�zany wspomnieniem, wzrokiem twoim musisz przylgn�� do niej na d�ugo. Ty wszak�e niebawem przywi��esz si� do niej i sercem i po�wi�cisz jej cz�stk� twojego najtkliwszego uczucia, i niezapomnian� my�l o niej uniesiesz z sob� na zawsze. Ziemia ta bowiem tyle ma w sobie od Boga darowanej pi�kno�ci, tyle w niej jeszcze nie pogrzebanych pami�tek zamierzchaj�cej przesz�o�ci, a wszystko to jeszcze tak �ywe, tak wymowne i tak chwytaj�ce za. serce, �e zdaje si�, jakoby sama �mier� tutaj, �a�uj�c �ycia w gr�b zepchni�tego za wcze�nie, pootwiera�a wszystkie groby i trumny i siedz�c przy nich, opowiada�a dzieje przesz�o�ci. I je�li tylko masz serce i umiesz z wiar� przyjmowa� tu�aj�ce si� po tych grobach wspomnienia, je�eli umiesz rozm�wi� si� z star� baszt� zamkow� i stercz�cymi kolumnami kru�ganku, z spr�chnia�� trumn� i zardzewia�ym w niej pancerzem lub kordem, z podruzgotan� kopi� i zagniecion� w boju ostatnim misiurk�, z olbrzymi� ska��, zwieszaj�c� si� z g�ry wynios�ej, z wp�rozwalon� kapliczk� u do�u i �ebrakiem-staruszkiem siedz�cym przy niej na g�azie � to tw�j umys� i serce ju� si� st�d nie oderw� i got�w b�dziesz w pierwszym lepszym dworcu go�ciny poszuka�, a�eby si� jak najbli�ej obezna� z t� ziemi�, kt�ra ma tyle czaruj�cej pi�kno�ci na licu i tyle tajemniczego uroku w swym �onie. Jako� i o go�cin� pewnie ci trudno nie b�dzie, bo tutaj, w jakiej czci ziemia przechowuje pami�tki ojc�w i dziad�w, w takiej czci tak�e u ludzi s� ich cnoty i obyczaje. Wi�c w ka�dym domu, do kt�rego ci� los tw�j zawiedzie, czy to b�dzie staro�ytne, sczernia�e, niespo�yte wiekami zamczysko, czy z gruz�w dawnego szlacheckiego zameczku wy�wie�one mieszkanie, czy wreszcie stary dw�r modrzewiowy, now� strzech� pokryty � wsz�dzie znajdziesz otwarte serca i progi, wsz�dzie b�dziesz powitany po Bogu i wsz�dzie otoczony t� pradziadowsk� czci� i mi�o�ci�, kt�ra dzi� ju� nieznana na �wiecie, tu po staremu chowa si� jeszcze dla bia�ow�osych starc�w i go�ci. Tutaj te� pewnie ci na niczym nie braknie, bo tu st� zawsze dla ciebie nakryty, misy pe�ne i dzbany niepr�ne, i gospodarz serdeczny, i gospodyni uprzejma, i zgo�a wszystko ci rade jak bratu... a kiedy co wiecz�r ogie� na kominie rozp�onie i ju� ci� w krze�le wyz�acanym posadz�, i wszyscy si� ko�o ciebie zgromadz�, i sam gospodarz stoliczek z zaple�nia�� butelk� w�grzyna ku tobie posunie: to wtedy cisza taka powa�na zasi�dzie, jak gdyby w ko�ciele, a babunia-staruszka zacznie tobie tak cudne opowiada� powie�ci, �e ci si� zdawa� b�dzie, jakoby� jeszcze nic podobnego nie s�ysza�. W tych bowiem powie�ciach wyst�pi przed ciebie ca�y �wiat dawno umar�y, jak �ywy, i wyst�pi� przed ciebie ich sejmy i zjazdy, i czyny, i boje, i poka�� si� tobie ich twarze i domy, i serca tak jawnie i �ywo, �e ci si� zdawa� b�dzie, jakoby i w tobie samym ten stary duch wskrzesn�� na nowo, jakby� ty sam mia� pancerz na piersiach i szabl� u boku, z nimi tu prze�y� ca�e twe �ycie, z nimi podzieli� wszystko a� do grobu nie maj�c jeszcze ani przeczucia dni �ez i niedoli. 5 Ten widok ziemi tak pi�knej i tyl� pami�tek zasianej, ten dom p�staro�wiecki do dzi� dnia, ta go�cinno�� serdeczna, ten w�grzyn sple�nia�y, ta babka-staruszka z swoj� czaruj�c� powie�ci� � wszystko to ciebie tak wzruszy, rozciekawi, rozmarzy, �e ju� ci� widz�, jako nazajutrz do �witu pniesz si� przez g�ste zaro�le do zawieszonej nad wiosk� ruiny, tam w�asnymi r�kami oczyszczasz z mchu stare g�azy i wyczytujesz z nich wp�zatarte napisy; potem si� spuszczasz do grob�w, otwierasz trumny i przypatrujesz si� prochom i ko�ciom; potem zst�pujesz do wsi, pytasz si� o najstarszych ludzi i z nimi d�ugie rozpoczynasz gaw�dy... zgo�a badasz najpilniej i umar�e, i �ywe, a�eby� odgrzeba� jeszcze cho� kilka od�amk�w tych czaruj�cych wie�ci zza grob�w, kt�re w tym �yciu naszym, zag�uszonym samochwalczymi wrzaski wrzekomego post�pu, a przyt�umionym nieukojon� t�sknot� i b�lem, tyle naszemu sercu przynosz� ulgi i orze�wiaj�cego wytchnienia. Ale kt� wie, azali przyjdzie ci kiedy do tego? � Kto wie, czy ciebie, mieszka�ca puszcz nadnieme�skieh albo r�wnin podolskich lub mazowieckich, albo b�yszcz�cej zabawami Warszawy, jaki los szczeg�lniejszy w to ustronie zaniesie? � Kto wie zreszt�, czy wtedy, kiedy tu b�dziesz, ju� i tej ziemi nietkni�tej �elazne nie poprzerzynaj� koleje? czy tych ska� pi�knych nie powysadzaj� w powietrze, czy tych bor�w odwiecznych nie powycinaj� do szcz�tu, czy tych g�r samych nie rozorz� lub nie powierc� na wylot? � O! to wtedy i nie przychod� tu wcale, bo nic tu ju� dla ciebie .nie b�dzie. Kiedy te stare zamki si� zamieni� na warsztaty i ku�nie, te cudowne ruiny w fundamenta pod wiadukty i mosty, a te dwory i dworki na mieszkania dla tej nowej w�dr�wki narod�w, kt�ra t�uszcz� przemys�owo-kramarsk� zalewa �wiat od zachodu: wtedy stare podania i pie�ni ju� na zawsze umilkn�, nie maj�ce przytu�ku wspomnienie precz za wiekami uleci, a i sama �mier� nawet, jeszcze dzi� tak wymowna i �ywa, wst�pi do grobu przed tym nowym wprawdzie, lecz niemniej przeto zabijaj�cym �yciem. Dlatego dzisiaj, p�ki czas jeszcze, chod�, ja ci� w tej �mudnej ze starymi grobami rozmowie cho� w cz�ci wyr�cz�. A jakem ci� niegdy� oprowadza� po tych zamkach i dworach i pokazywa� dawne ich �ycie i ludzi, i za ostatnim z ich rodu opowiada� zachowane przez niego powie�ci, tak ci dzi� ca�� t� ziemi� jakby na d�oni poka�� i tego starca gr�b ci poka��, i jeszcze jedn� powie�� o nim samym opowiem. Ow� tedy stoimy na g�rze wynios�ej, zajmuj�cej prawie �rodkowe miejsce pomi�dzy miasteczkami Sanokiem a Leskiem. Grunt ten, kt�rego si� stopa twoja dotyka, nale�a� od najdawniejszych czas�w do Kmit�w, kt�rzy tu mieli zamek wielki, murowany z kamienia, na szczycie g�ry Sobie�skiej. Zamek ten, niegdy� warowny i zbrojny, b�yszcza� znakomit� �wietno�ci�. W nim przyjmowa� Kmita W�adys�awa Jagie��� po �lubie wzi�tym w Sanoku z El�biet� Granowsk�; w nim gromadzi�a si� bitna szlachta sanocka przed ka�dym wyj�ciem na boje i po ka�dym zwyci�skim powrocie; w nim odbywa�y si� owe kr�lewskie biesiady, pe�ne najwymy�lniejszych igrzysk i wschodniego przepychu, kt�rych wie�ci jeszcze do dzi� dnia b��kaj� si� po chatach tutejszego wiejskiego ludu... Tu na takich igrzyskach w bro� i odwag� si� wprawia� s�awny �w Zyndram z Maszkowic, prosty szlachcic sanocki, kt�ry wszak�e nied�ugo potem wesp� z Witoldem hetmani� wojskom polskim mi�dzy Grunwaldem i Tannenbergiem; tu na tym zamku czasu Zygmunta Starego gromadzili si� pierwsi luminarze i pierwsi sekciarze Rzeczypospolitej, przebywa� tu Klemens Janicki i Marcin Bielski, Przy�uski i Orzechowski, znachodzli na koniec przytu�ek i tacy, jak Krowicki, sakramentariusz, Pe�ka, zab�jca Drohojowskiego, Odoli�scy, Rozborscy, a wreszcie Balowie, w�wczas zachwiani w wierze i buduj�cy aria�skie ko�cio�y po swoich dobrach. Wszystko to si� gromadzi�o na zamku u wojewody i marsza�ka wielkiego koronnego, odbywa�o ze sob� zawzi�te spory, wa�y�o g��wne sprawy krajowe, kt�re lubo w Rzeczypospolitej nieraz smutne na d�ugie wieki wywo�ywa�y za sob� skutki, tutaj ko�czy�y si� zawsze 6 hucznymi biesiadami przy odg�osie tr�b i mo�dzierzy, kt�rym cichymi g�osy wt�rowali r�nych narod�w lutni�ci, krwawymi nieraz zgie�kami goszcz�cy rycerze i szlachta, a lud okoliczny oniemia�ym podziwem. W tym zamku w owe czasy i inne, ach! ile� to �wietnych si� odegra�o dramat�w, w kt�rych mia�y udzia� pierwsze Rzeczypospolitej g�owy, a o kt�rych wie�� niepi�mienna uton�a w niepami�ci na zawsze!... Dzisiaj z tego wszystkiego tylko kilka g�az�w olbrzymich pozosta�o w mchach i zaro�lach. Ale i te jeszcze, zawieszone jak gniazdo orle na szczycie jednej z najwy�szych g�r okolicznych, jak zawsze w orle krainy podnosz� my�l nasz� i serce, tak czasem zdaj� si� chwia� w swych odwiecznych podstawach, jakie� g�osy chropawe daj� si� s�ysze� pomi�dzy nimi, duch zamku wstaje z swojej kamiennej po�cieli, wychyla si� na �wiat do po�owy, wymawiaj�c s�owa powtarzane za �ycia: Non omnis moriar! Ta ruina le�y po twojej lewej i patrzy nieruchomie na staro�ytn� Grzegorza z Sanoka kolebk�, kt�ra jak �ebrak-staruszek, po�o�ywszy si� krzy�em na brzegach Sanu i zwiesiwszy zamek sw�j stary ze stromej ska�y nad wod�, z ni� szepce razem swojej dawnej �wietno�ci wspomnienia i swoje do dzi� dnia jeszcze nie wys�uchane skargi... Sanok dzisiejszy, o! jaki� to obraz upadku, zubo�enia i n�dzy! Kiedy pe�ni po�wi�cenia si� i zapa�u szermierze niezmordowanie walcz� o prawa ubogich w �wiecie koteryj � sami ubodzy, nie wiedz�c nic o tym, coraz g��biej si� pogr��aj� w ub�stwo. Wolno�� i r�wno�� dla wszystkich, wchodz�ca w �ycie w tych krajach, za k�opoty i trudy, i niezaradno�� niemowl�cego �ycia, jeszcze zawsze nic-innego nie daje opr�cz dalekich nadziei � a dobry byt, spok�j i szcz�cie domowe zabra�a z sob� usuni�ta opieka dawnych panuj�cych i mo�nych. Tak, samym sobie pozostawione, wyludniaj� si� gminy, upadaj� wsie i w coraz wi�ksze ub�stwo pogr��aj� miasteczka. Na tej te� drodze i stary Sanok doszed� dzi� do tej n�dzy, �e w niej nie-tylko coraz wi�cej si� chyli i upada, ale nawet zaciera w sobie wszelkie wspomnienie dawnego szcz�cia i zamo�no�ci. A przecie� dawniej by�o tu ludno, by�o bogato, a cz�sto nawet i szumno. Zamek tutejszy, kt�rego rok zbudowania uton�� w zmroku nierozja�nionej przesz�o�ci, podczas wojen ruskich zburzony, ju� Kazimierz Wielki odbudowa� na nowo i nada� zarazem miastu prawo niemieckie. Kr�l W�adys�aw Jagie��o z okazji tutaj branego swego trzeciego �lubu i w dank za sowite przyj�cie, kt�rego do�wiadczy� od tutejszych mieszczan i szlachty, obdarzy� miasto znacznymi przywilejami, kt�re, p�niej przez kr�la Kazimierza Jagiello�czyka potwierdzone i pomno�one, wspomagaj�c jego rzemios�a, rozszerzaj�c jego handel z W�grami i Rusi� i ustalaj�c jego dochody, otworzy�y mu drog� do zamo�no�ci i wzrostu. Z tej ojcowskiej opieki kr�l�w umieli mieszczanie dzielnie i skrz�tnie korzysta� � a jak rych�o przyszli do znakomitej zamo�no�ci i si�y, i jak szlachetnie umieli tymi wp�nadanymi, a wp�nabytymi �rodkami rozrz�dza�, �wiadczy najlepiej sam Zygmunt Stary, kt�ry w przywileju (z roku 1510) pozwalaj�cym im miejskie wodoci�gi przeprowadza� przez grunta kr�lewskie, m�wi o nich wyra�nie: �...�e do wspomo�enia dobra Rzeczypospolitej pod�ug si� swoich r � k a m i i n o g a m i chwytaj� wszelk� sposobno��. W p�niejszym czasie z �aski swojego brata, kr�la Zygmunta Augusta, kr�lowa w�gierska Izabella ten zamek wraz z miastem posiad�a, co si� tak�e niema�o przyczyni�a do jego wzrostu, a pod�ug wie�ci, jeszcze �ywej do dzi� dnia, nawet mu szcz�cie na dalsze czasy przynios�o. Nigdy bowiem ju� odt�d nie nawiedzi�a go �adna kl�ska, omija�y go wojny, pomory i g�ody � a kiedy inne kraje i miasta cz�stokro� w jednym roku utr�ca�y swoje kilkudziesi�cioletnie dobytki i zamieniaj�c si� w obraz z samych ruin i zgliszcz�w z�o�ony, zaledwie w pokoleniach nast�pnych do dawnego wraca�y stanu � ziemia ta, na ustroniu le��ca i swoimi g�rami jak murem otoczona doko�a, wraz ze swoj� stolic�, tak pracowit� i skrz�tn�, ros�a ci�gle w zamo�no�� i zaludnia�a si� g�ciej jak inne. To te� by�o powodem, �e kiedy indziej ziemie t�uste, pszeniczne nie mog�y si� nigdy dostatecznie i trwale zaludni�, mniej urodzajne g�ry tutejsze roi�y si� ludem pracowitym i szlacht�, kt�ra, dziel�c si� ci�gle swymi nie-obszernymi dziedzictwy, dziwna rzecz, w jakich 7 nieraz wertepach budowa�a swe dworki i jakie nieprzyst�pne wierzchowiny i wydmy zamienia�a w role rodzajne. Ale to tak�e by�o powodem, �e w tej ziemi, nieprzyst�pnej dla wojen i wichr�w �wiatowych, w takiej czysto�ci tak�e chowa�a si� stara cnota, �e niezmienione z pokolenia na pokolenie przechodzi�y: waleczno�� w boju, po�wi�cenie si� dla wsp�lnego dobra, religijno�� uczucia, mi�o�� pomi�dzy sob� braterska i owa szczeg�lniejsza pokora, kt�ra, zmieszana z dzik� czasem fantazj� i but�, pozostanie po wieczne czasy najwybitniejsz� cech� tutejszego lat dawnych mieszka�ca. Ten spok�j wewn�trzny, wiekowy tej odgraniczonej od innych ziemi sta� si� powodem na koniec, �e si� tutaj uchowa�a tak czysta domowa i publiczna moralno��, �e wszystkich sumienia i serca by�y jak jedno, �e sprawa jednego stawa�a si� zaraz spraw� wszystkich, �e najmniejsze zgorszenie wywo�ywa�o zaraz s�d i oburzenie powszechne, a co najwi�ksza, �e od najdawniejszych czas�w do ko�ca pami�� publiczna nie zachowa�a prawie ni jednej tu pope�nionej zbrodni lub g�o�niejszego wyst�pku. Taka by�a niegdy� ta ziemia, kt�ra, strze�ona na zach�d obronnymi murami odrzyko�skiego zamku i obejmuj�c st�d ku p�nocy odwieczne Junosz�w-Za�uskich, Strzemie�czyk�w- Trzecieskich, Ossori�w-Bukowskich siedziby, rozci�ga�a si�. a� po kopce ziem krasiczy�skich, staro�ytn� Krasickich-Rogalit�w kolebk�. Dalej ku p�nocnemu wschodowi strzeg�a j� swoj� cudown� opiek� Pac�awska Kalwaria, a od samego wschodu wspania�y zamek Dobromilskich Herburt�w i r�wnie �wietn� przesz�o�� maj�cy gr�d Maryny Mniszch�wnej. Wszak�e wszystkie te zamki i grody, strzeg�ce niegdy� z swych szczyt�w granic tej ziemi rozleg�ej, ju� s� daleko za tob�. Barczyste g�ry, na kt�rych dawniej spoczywa�y ich niezdobyte warownie, nikn� st�d w sinych mg�ach oddalenia: tylko garby wynios�e i z nich do g�ry wystrzelaj�ce ruiny rysuj� ci si� jakby jakie� fantastyczne postacie, to na niebieskim tle widnokr�gu, to w twojej w�asnej pami�ci. I zdaje ci si�, jakoby� sen mia� i widzia� starc�w, stoj�cych w daleko zakrojonym p�kolu, kt�rzy, spl�t�szy si� ramionami ze sob�, pogl�daj� w milczeniu swoimi pozarastanymi twarzami, czy nie zas�ysz� jeszcze cho�by echa tej pie�ni, kt�r� niegdy takim olbrzymim �piewali ch�rem, nie do�piewawszy do ko�ca... Ale za to przed tob� rozwija si� okolica, w kt�rej, do ska� i bor�w niedost�pnych przyros�e, jeszcze czasem si� odzywaj� ostatnie zwrotki tej pie�ni. Jest to obraz prze�liczny, ma�o mu r�wnych na ziemi, a ledwie kt�ry pi�kniejszy... Wi�c najpierwej na ostatnim kra�cu po�udniowego nieba maluj� ci si� wspania�e szczyty Karpat, wielkie, silne, barczyste, zbite g�sto ku sobie i tak czarnymi borami okryte, jak gdyby od dnia stworzenia dopiero im jeden wiek min�� i jeszcze ludzka r�ka ich nie dotkn�a. Spomi�dzy tych bor�w czarnych wygl�daj� tu i �wdzie ostre i nagie po�onin g�owy, kt�re niebieskaw� obci�gn�wszy si� barw�, jakby mogi�y na ukrai�skim stepie, zdaj� si� ��czy� ze sob�, ucieka� ku wschodowi i gin��. Patrz�c nieraz na t� grup� po�onin, kt�re istotnie s� jakby w ruchu, zda�o mi si�, �e to s� branki zakaukaskie lub greckie, kt�re �wiatoburcy w swoim krwawym na Europ� pochodzie prowadzili t�dy ze sob�. Pozarastanych, czarnych i strasznych naje�d�c�w B�g s�owia�ski powstrzyma� w p�dzie i w te g�ry barczyste zamieni� � a lekkie branki, wyrwawszy si� wtedy z ich straszliwego obj�cia, pozarzuca�y b��kitne zas�ony na g�owy i chcia�y uciec do domu. Ale �elazne skamienia�ych olbrzym�w d�onie przytrzyma�y ko�ce ich szaty i nie pu�ci�y od siebie. I tak to tutaj zosta�o na zawsze... Bli�ej ciebie wyst�puje w wyrazistszej postaci olbrzymiej obj�to�ci Magora, ko�o niej stoi ostrym grzbietem zje�ony Otryt, a po jej lewej podnosi dumnie poorane zmarszczkami czo�o niebotyczny �opiennik; przed ni� za� wlecze si� krokiem leniwym stary �uk�w w podartych szatach, ogl�daj�c si� nie bez zazdro�ci na swoj� m�odsz� siostr� Czulni�, ju� tymczasem m�odymi zaro�lami okryt�. Na tym tle g�r niebotycznych i nieprzejrzanych las�w rysuje si� z dawn� pot�g� i wspania�o�ci� wymurowana na wzg�rzu fara leska � a stoj�c w takiej ciszy i takiej powadze, jak matka-opiekunka opuszczonych przez ojca sierotek z prawdziwie macierzy�sk� mi�o�ci� tuli 8 do siebie ca�� gromadk� domk�w podupad�ego miasteczka, z kt�rych jedne zdaj� si� zbiega� do wielkiej Ska�y Poga�skiej, stoj�cej wysoko nad miasteczkiem na g�rze, drugie od niej ucieka� do zamku, kt�ry tu� obok, otoczony niezliczon� lip staro�ytnych gromad�, dumne swe dachy wznosi nad ich najwy�sze wierzcho�ki. Ska�a, o kt�rej tutaj wspominam, jest to ogromna masa jednostajnego albo przez d�ugie wieki zro�ni�tego ze sob� kamienia, kt�ra, stoj�c na stromej g�rze nad miastem, z daleka wygl�da jak cz�� starego, zrujnowanego zamczyska, z baszt� obronn� na przedzie; z bliska, lubo trudno przypu�ci�, �eby to m�g� by� tw�r ludzkiej r�ki, wida� tu jednak niby okno, g�adko w �cianie p�nocno-wschodniej wyci�te, i wida� �lady schod�w kamiennych. A wi�c i tutaj kiedy� mieszkali ludzie. Lecz kt� wie, jacy i kiedy? Mo�e tu jaki carzyk lub hetman kt�rej z hord najezdniczych za�o�y� niezdobyt� dla siebie twierdz�? mo�e jacy zg�odzeni i okrwawieni wygna�cy, uciekaj�cy przed jakimi hordami, tu si� schowali na chwil�? mo�e tu niegdy siedzieli zb�jcy i st�d wypadali w r�wniny na �upie�e i mordy? � Dzisiaj tutaj spokojnie i cicho. Mech tylko ro�nie w rozpadlinach tych skalisk i pn� si� po niej kar�owate krzewiny � a do mch�w i zaro�li tul� si� roje gminnych poda� i pie�ni, zwieszaj�c swoje cudowne kwiaty na pokarm duszy w�drowca. S�dziwy zamek, stoj�cy prawie pod miastem na dole, staro�ytna to jeszcze Stadnickich i Ossoli�skich, a p�niej Mniszch�w siedziba. Przechodz�c zawsze wianem z rodu do rodu, od najdawniejszych czas�w prawie w niczym nie zmieni� swojej zewn�trznej postaci. Ozdobne wspania�ymi rz�dami kolumn i ogromn� wystaw� piersi obr�ciwszy ku po�udniowi, barczystymi plecyma swymi obr�ci� si� ku p�nocy i ani patrzy w t� stron�. Czasem tylko, a mianowicie wieczorem, kiedy go s�o�ce zachodz�ce o�wieci, zdaje si� niby obraca� na prawo i gwarzy� co� z tymi staro�ytnymi drzewy, kt�re go otaczaj� z tej strony i chyl� si� wszystkie ku niemu. Z tej strony tak�e, niby z podziemi�w zamku i ogrodu, wyp�ywa San ju� szeroki, przejrzysty i niebieski jak b��kit majowy, a rozlewaj�c si� st�d coraz wspanialej i szerzej w zachwycaj�cej pi�kno�ci dolin�, jednym brzegiem podmywa ca�y szereg ska� ubarwionych powojem i kwitn�cymi bluszczami. Od tego obrazu oddziela ciebie pasmo ��k i zielonych pag�rk�w, kt�re zdaj� si� niby falami zastygni�tego morza, lecz na kt�rych wsz�dzie znajdujesz zajmuj�ce twe oko przedmioty: tam na stromym pag�rku mi�dzy starymi drzewami stoi samotna cerkiewka, tutaj z falistej przeguby wychyla si� wioska, �wdzie os�oniony sadami skromny na wzg�rku bieleje dworek, tam przy drodze na ska�ce stoi krzy� i kapliczka � a w po�rodku San p�ynie, a Sanem p�yn� jod�y masztowe i tratwy i �piew flisak�w rozlega si� po dolinach i g�rach... Opr�cz tego, jak po twej lewej wisz� tu� prawie nad tob� sobie�skiego zamku naro�ne w�g�y i mury � tak zn�w po prawej, niby u st�p twoich, uderzaj� ci� swoj� wielko�ci� i rozleg�o�ci� ruiny zag�rskiego klasztoru, kt�re o ile ocala�y z ostatniego po�aru, tak w swej ca�o�ci si� zachowuj� jeszcze do dzi� dnia. Dlatego stoi tu jeszcze nietkni�ty ca�y front tutejszego ko�cio�a i wszystkie �ciany klasztoru, i mury ogradzaj�ce go niegdy� doko�a � a wszystko to jeszcze tak ogorza�e i tak swym nieszcz�ciem wymowne, �e zdaje ci si�, jak gdyby� widzia� jeszcze dymy unosz�ce si� nad gruzami i widzia� mnich�w, b��dz�cych z pochylonymi g�owami pomi�dzy mury i szukaj�cych niedopalonych swych skarb�w po zgliszczach. I mnichy te rzeczywi�cie b��dzili tu d�ugo, i b��kali po �wiecie: szukali resztek swych skarb�w w popio�ach i serc lito�ciwych u ludzi; lecz nie znalaz�szy ni jednych, ni drugich, wyszli z tych ruin z b�lem w sercu i �zami w oczach, aby ju� nigdy nie wr�ci�... A w ruinach zosta�a cisza ponura jak w grobie. Pomi�dzy mury i stercz�cymi ku niebu kolumny le�� w nie�adzie porozwalane g�azy: tam spory kawa� marmurowego nagrobku, tu anio� bia�y, obr�cony twarz� do ziemi, indziej rycerz kamienny bez r�k i bez g�owy, tam ptak wiecznej ciemno�ci i �mierci, sowa bez n�g i bez 9 skrzyde�... Nad tym straszliwym polem podw�jnej �mierci wiecznie ze samej siebie si� odradzaj�ca natura odnosi swoje nieodbite zwyci�stwo i okrywa te �omy g�az�w mchem i zieleni�, i tu i �wdzie wyp�dza w g�r� olbrzymie chwasty i krzewy. Przez rozwalone dachy ca�ym swym blaskiem �wiec�ce, s�o�ce ogrzewa swym ciep�em to nadgrobowe �ycie tak samo, jak �ycie r�y rumieniej�cej si� z brzegu na skale i lilii bia�ej, wychylaj�cej twarz swoj� z topielisk, i pieszczonego w grz�deczce fijo�ka. Jak� i tutaj ju� nad murami zaczynaj� wspina� si� r�e i wi���c ga��zki swoje z listkami bluszcz�w zielonych i trawek, plot� z nich d�ugie festony i wie�ce. Tak ju� i na tym olbrzymim grobie zaczyna we dnie nowe maluczkie �ycie przyg�usza� wielkie wspomnienie �mierci... Lecz kiedy s�o�ce si� schowa za g�ry i ch�odna noc ziemi� okryje, i blady ksi�yc wyp�ynie na niebo, wtedy tu inna gra si� zaczyna. Wtedy tu wszystkie te mnichy wracaj� nazad, kt�rzy st�d wyszli na wiekuiste sieroctwo. Jedni z nich usiadaj� , na g�azach i opieraj� swe twarze zgrzybia�e na r�kach, jak gdyby chcieli ukry� �zy swoje albo si� oddawali wspomnieniom; drudzy id� w gmach dawnego ko�cio�a i tam si� gubi� mi�dzy murami. Na widok dawnych swych opiekun�w kamienny rycerz wstaje na nogi i miecz podnosi do g�ry, sowa uderza w skrzyd�a i unosi si� w g�r�, a bia�y anio� otwiera groby i budzi ze snu umar�ych. Ci, jedni w sk�rach lwich i lamparcich, drudzy w pancerzach i he�mach, inni w delie i d�ugie �upany odziani, wstaj� na nogi, przecieraj� swoje ko�ciane czo�a, gromadz� si� w �rodku dawnej �wi�tyni i razem z mnichami d�ugi rozpoczynaj� rozhowor; i tak razem co� gwarz� i radz�, i ogl�daj� smutne gruzy pysznej niegdy� �wi�tyni, i �zy wylewaj� na gruzach... Inni przez mur�w wy�omy i bramy wygl�daj� w �wiat �ywych; radzi by widzie�, jaki to �wiat jest i gdzie si� podzia�o to wszystko, co mu pozostawili pu�cizn�?... A� nagle �wiat�a si� zapalaj� na o�tarzach, kap�an staje na stopniach i poczyna si� nabo�e�stwo jak dawniej � a oni wszyscy ukl�kaj� na grobach, ko�ciste r�ce w krzy� sk�adaj� na piersiach i kom� g�owy pochylaj� ku ziemi... I tak garstka umar�ych modli si� Bogu za �ywych. Widzi to zawsze lud okoliczny i z tego rankiem dziwne wie�ci roznosi po chatach. Widzi to czasem przeje�d�aj�cy podr�ny i z niem� trwog� z miejsc tych straszliwych ucieka. Lecz s�yszy o tym cz�owiek my�li i serca, rozwa�a pilnie i m�wi: Jeszcze ta pami�� �mierci ma wi�cej si�y �ywotnej, ni�eli sztuczne maluczkie �ycie. Jako� tak jest w istocie. Jeszcze tu bowiem w tej ziemi, nie zawianej powietrzem materialnego post�pu, nie zalanej gwarliw� czered� wielbicieli dnia dzisiejszego nie umilk�y ze wszystkim te g�osy, kt�re wieki pozostawiaj� wiekom, pokolenia podaj� pokoleniom jako najdro�sz� po sobie pu�cizn�. Jeszcze tutaj w tej ziemi ka�den kamie� co� gada, ka�da w�ska dro�yna ma swoj� �yw� powiastk�, ka�den dom swoje dzieje, nieprzerwanie si� ci�gni�ce do dzi� dnia, a gin�ce swoim pocz�tkiem w zapomnianej ju� gdzie indziej przesz�o�ci. Tak jeszcze tutaj ca�a przesz�o�� ma �ywe �ycie, a lubo to �ycie, wzi�te w karby wprost mu przeciwnych warunk�w, rozbryzgn�o si� w drobne cz�steczki i objawia si� tylko w nader maluczkich i rozproszonych od�amkach, to� tych od�amk�w jeszcze zawsze jest tyle, �e z nich my�l ludzka z kochaj�cym sercem we sp�ce wi��e d�ugie i nieprzerwane ca�o�ci z tak� sam� �atwo�ci�, jak zgrabna i prawdziwym uczuciem pi�kno�ci kierowana r�ka dziewicy wije wie�ce z lu�nie rosn�cych w ogrodzie kwiat�w. Patrz�c z tej g�ry na ten obraz g�r, wiosek, zamk�w, ko�cio��w i dwor�w, kt�ren w swojej ca�o�ci staje przed twymi oczyma i przedstawia ci serce, g��wne niegdy� t�tno sanockiej ziemi, razem z nim i ta my�l staje widomie przed tob�. B�d�c obznajomiony z ka�dym podaniem, b��kaj�cym si� po tych miejscach, wtajemniczony w dzieje ka�dego zamku, ko�cio�a i domu, pami�taj�c gaw�dy wszystkich starc�w tej ziemi do niedawna jeszcze �yj�cych � kiedy to wszystko w dziwnym bez�adzie i sprzeczkach k��bi si� w twojej pami�ci � tutaj stajesz si� 10 panem tego wszystkiego, porozrywane wie�ci dziel� si� same z siebie na oddzia�y i grupy, pokrewne ��cz� si� z sob� i wszystko razem potem zbiega si� w ca�o�� tak jednolit� i sp�jn�, a tak bogat� i rozmait� w swych cz�ciach, �e w niej ani jednego nie brakuje ogniwa � i ten duch owych wiek�w, kt�rego promienie zda�y ci si� tak rozpierzchnione i po�amane, tutaj staje w ca�ej pot�dze swojej przed tob� i dla ka�dego g�azu ma nowe tchnienie i �ycie. Reszty dokona serce i na widok tego obrazu samo z siebie si� budz�ce przeczucie... Odk�d te� lu�ne podania, gaw�dy starc�w i pradziadowskie notaty nazbiera�y si� u mnie w takiej ilo�ci, �em je zacz�� grupowa� i sk�ada� w powie�ci, nigdy nie pomin��em tego miejsca, a�ebym na nim chwil kilku nie spocz��. Czasem po kilka godzin tutaj bawi�em; nieraz dopiero zmrok mnie napomnia�, �e ju� nie czytam w tej ksi�dze olbrzymiej, rozpostartej przede mn�, tylko we w�asnej pami�ci i sercu... Wszak�e i takie czytanie, jak si� odbywa�o mi�o�ci�, tak nie by�o bez znamienitej korzy�ci. S�owa bowiem tej ksi�gi i s�owa pami�ci zlewa�y si� w�wczas w jedno, obja�nia�y i dope�nia�y si� wzajem i obudzaj�c coraz wi�ksz� ciekawo��, posuwa�y j� coraz dalej i dalej. Tym sposobem pomimo woli zapuszcza�em si� nieraz w te czasy, kt�re tylko jak widma senne wyst�puj� z nieprzetartej mg�y oddalonych od dziejowej jasno�ci wiek�w; czasy te, kiedy Wielkopolska roi si� jak ul pszczelny pracowitym ludem i szlacht� herbow�, w Ma�opolsce mniej szlachty, lecz za to coraz wi�ksi i coraz mo�niejsi powstaj� panowie � a tutaj ledwie pierwsze i to w r�wninach na brzegach Sanu si� pokazuj� osady. Zaledwie wiek jeden up�ywa, Wielkopolska ju� prawie przeludnia si� szlacht� i po pi��dziesi�ciu rycerzy jednego herbu stawia pod jedn� chor�gwi� � w Ma�opolsce ju� nieledwie tak samo si� rozradzaj� panowie, tytu�uj� si� komesami, muruj� zamki obronne nad granic� w�giersk� i a� do brzeg�w Sanu zasi�gaj� po ziemi � tutaj wtedy dopiero powstaje Sanok, poni�ej niego zasiadaj� Kmitowie i zak�adaj� kamie� w�gielny do zamku na Sobniu. Wszak�e odt�d zaczyna si� ta ziemia ju� coraz �wawiej zaludnia�: przychodz� Balowie z W�gier i zabieraj� ca�e g�ry a� po sam Bieszczad pod swoje dziedzictwo, na �y�niejszych dolinach zasiadaj� niewyposa�eni u siebie ma�opolscy przybysze i wszystko ro�nie, i wzmaga si�. Wkr�tce potem sobie�ski zamek ja�nieje ju� najwykwintniejsz� �wietno�ci�, a domy szlacheckie rozradzaj� si� do takiej pot�gi i liczby, �e daj� kr�lom w�asn� chor�giew na boje i spomi�dzy nich wychodzi taki Zyndram z Maszkowic, kt�ry z ksi�ciem Witoldem dzieli si� w�adz� hetma�sk�. Jednak jeszcze na�wczas jak ziemia, tak ludzie maj� sw�j w�asny, ca�kiem do innych wiek�w niepodobny charakter. Na ziemi role rzadkie, a g�stsze pasieki, bory ciemne i nieprzebyte, pe�ne dzikiego zwierza i zb�jc�w � a pomi�dzy borami tu i �wdzie z daleka od siebie dwory, murowane z kamienia albo na wysokich podmurowaniach drewniane, a wszystkie obronne. Ka�dy dw�r jak forteca, a ka�dy szlachcic nie rolnik jeszcze, ale wci�� �o�nierz albo my�liwy. Kiedy jest za domem, to si� bije z Ord�, z Krzy�aki, W�gry albo zdradliw� Wo�osz� � a kiedy w domu, to poluje na dziki, nied�wiedzie i zb�jc�. Czasem si� pokazuje na zamku sobie�skim i tam uczestniczy w biesiadach, igrzyskach i burdach. Zamek ten w�wczas jest pe�en bajecznej ju� dla nas �wietno�ci, ale ta �wietno�� przedstawia dziwn� zaiste mieszanin� wschodniego przepychu z rodowit� prostot�. I jak w charakterze �wczesnego szlachcica czy pana miesza si� spo�em niewie�cia tkliwo�� z barbarzy�sk� dziko�ci� � tak w jego domu obok prostej lawy d�bowej b�yszczy przepyszna z�otolita makata � tak i on sam wreszcie w dzie� powszedni w baranim ko�uchu i grubych butach, a w �wi�to k�pie si� w sobolach, jedwabiach i z�ocie. Pomimo tej pozornej sprzeczno�ci wszak�e by�a tam niezrozumia�a dzi� wielko�� w tych ludziach, nie dlatego tak wielka, �e od nas daleka, ale �e wielka w istocie. Pomimo tej pozornej sprzeczno�ci bowiem ka�dy m�� w�wczas by� z jednej sztuki, i jeden, i ten sam zawsze i wsz�dzie. Zaton�� on czasem w mi�kko�ciach i zbytkach i ugrz�z� nad miar� w biesiadzie, ale by�y to tylko przemijaj�ce fantazje, kt�re nie mia�y �adnego wp�ywu na hart jego duszy i surowe sumienie. Tote� kiedy g�os surmy bojowej albo j�ki o pomoc wo�aj�cego ucisku dole- 11 cia�y do jego uszu, porzuca� on bez namys�u swoje biesiadnicze rozkosze, k�ad� pancerz na siebie i siada� na konia. Sprawowanie rycerskich obowi�zk�w by�o daleko wi�ksz� dla niego rozkosz� ni�eli najwymy�lniejsza biesiada. To� r�wnie �wi�te by�y mu wszystkie obowi�zki, kt�rych go nauczono z pacierzem. Zaledwie umia� on czyta�, rzadko sam stawia� litery, ale w tym wszystkim, co nale�a�o do jego zawodu, by� mistrzem niepor�wnanym i dlatego rycerski sw�j zaw�d nazywa� r z e m i o s � e m. A tego rzemios�a dusz� by�y dwa naj�wi�tsze uczucia jakich godne jest serce ludzkie: by�a to wiara �wi�ta i mi�o�� ojczyzny. W tych �wi�to�ci obronie walczy� by�o najpierwszym obowi�zkiem tego rzemios�a, a w ich obr�bie zgin�� najpi�kniejszym zaszczytom. Dlatego rzemios�o to ju� sami starzy nazywali zakonem i jak po zakonnemu wykonywali prawa tego zakonu, tak te� i godni byli tego nazwiska. Rycerze niemieckiego zakonu tak zwani Krzy�acy, nosili krzy� na swych szatach; ale ci go nosili w sercu: tote� ci tylko byli w rzeczy zakonnymi rycerzami �wi�tego krzy�a, za krzy� walczyli do ostatnich dni swego �ycia i krzy� im si� dosta� w nagrod� po �mierci. G��wnym s�o�cem, pod kt�rego promieniami i ciep�em wzr�s� i wychowa� si� ten zakon rycerski, nie maj�cy r�wnego sobie na ziemi, by�a bez �adnej w�tpliwo�ci i mog�a by� tylko tak czysta, g��boka i niezachwiana wiara chrze�cija�ska, kt�ra na�wczas zastopowa�a sob� ca�� wiedz� i filozofi� i na swych r�kach ko�ysa�a wszystkie uczucia. Wiara te� taka chowa�a si� zrazu i na zamku kmitowskim. Lecz z czasem, kiedy z powodu r�nych rzeczywistych i urojonych nadu�y� zacz�a si� szerzy� po Europie �rodkowej wolnomy�lno��, a za ni� tworzy� r�ne sekty religijne, i kiedy to� sekciarstwo ju� bez powodu zacz�o znachodzi� i w Polsce dla siebie odg�os i oparcie, to i zamek sobie�ski zachwia� si� w wierze i sta� si� niebawem jakby gospod� nie tylko dla aposto��w i kaznodziej�w kacerskich, ale nawet dla wszystkich g��w niespokojnych ca�ego pa�stwa. Z t� zmian� na zamku, kt�ry by� i najwy�szym, i �rodkowym punktem ca�ej ziemi sanockiej, ca�a ta kraina wst�puje w wigili� zmian wielkich i cale nowej dla siebie epoki. Kmita bowiem przyjmuje kacerzy i libertyn�w u siebie, biesiaduje z nimi, rozprawia i rzuca pomys�y r�nych rokosz�w i niespokoj�w � a na te biesiady przyje�d�a tak�e i szlachta i bierze udzia� gor�cy w tym wszystkim. Lecz kiedy Kmita po owych ekscentrycznych biesiadach, u�piony szmerem woniej�cych w�d, tryskaj�cych z marmurowej fontanny, pod bisiorami z�otolitej kotary jak najspokojniej usypia, kiedy jego �ona, pobo�na i zacna G�rk�wna, modl�c si� na przet�umaczonym przez Wr�bla dla siebie psa�terzu, gor�ce pro�by zanosi do Boga o o�wiecenie tych g��w oszala�ych � szlachta nic mo�e strawi� tych poci�gaj�cych ku sobie nowinek i je�d��c po nocach od dworu do dworu, rada by na tuj drodze jak najpr�dzej przyst�pi� do czynu. Z tego powodu robi si� nies�ychany rozgwar po ca�ej ziemi, wszczynaj� si� spory pomi�dzy s�siady, powstaj� na si� najlepsi dotychczas przyjaciele, burz� si� dzieci przeciw rodzicom i zgo�a przygotowuje si� epoka najswarliwszej anarchii... Najgor�cej wszak�e ze wszystkich chwytaj� si� tych nowinek Balowie. S� oni mo�ni na�wczas i rozrodzeni; dziedzicz� na Nowym Ta�cu, �redniej Wsi, Hoczwi i dalej a� po sam Bieszczad; na swoich dobrach trzymaj� liczn� czelad� wojskow�, maj� znamienite koligacje w Krakowskiem i S�domirskiem i prawie si� r�wnowa�� z Kmitami. Ci tedy staj� si� g��wnymi przyw�dcami r�nowierczych zast�p�w, odst�puj� uroczy�cie od wiary, osadzaj� kacerz�w w Hoczwi, po wielu miejscach buduj� zbory, a p�niej nawet stawiaj� ca�kiem nowe ko�cio�y, z kt�rych jeden, aria�ski, wybudowany w �redniej Wsi, stoi jeszcze w swojej pierwotnej postaci do dzi� dnia. Ci nowowiercy znamionuj� si� takim zapa�em i wytrwa�o�ci�, �e w ko�cu, kiedy w ca�ej ziemi sanockiej ju� nikomu si� nie �ni o nowej wierze, oni wszyscy chowaj� si� w dawnym odst�pstwie, utrzymuj� ci�g�e stosunki z kalwinami w kraju i za granic�, dzieci swe wysy�aj� na nauki do Niemiec i z tak� gorliwo�ci� przestrzegaj� swej nowej wiary, �e uczuwaj�cych ch�� nawr�cenia si� swoich syn�w i wnuk�w nawet przekl�ctwami i 12 gwa�ty do wytrwa�o�ci w odst�pstwie zmuszaj�. I w ich to rodzinie zdarza si� ten wypadek, �e kiedy m�odzieniec, konaj�cy na �o�u �miertelnym, rozpaczaj�cym g�osem b�aga o katolickiego kap�ana, rodzona matka przenosi raczej �mier� jego, ni�eliby mia�a go widzie� odst�puj�cego od wiary, w kt�rej �yli jego rodzice. Ta �mier� straszliwa by�a jednak ju� ostatnim wa�niejszym wypadkiem sekciarskiego �ywota Bal�w. Od d�u�szego czasu ju� bowiem cala sanocka fortuna Kmit�w przesz�a by�a w r�ce Stadnickich, a z tym przej�ciem i ca�a ziemia sanocka zacz�a przechodzi� poma�u w t� now� faz� swojego �ycia, do kt�rego si� przygotowywa�a ju� od czasu �mierci Zygmunta Starego. Jako� ca�kiem inna posta� rzeczy ju� teraz, ni�eli by�a za Kmit�w. Zamek sobienski ju� jest w ruinie, a w jego miejsce podni�s� si�, nie taki wprawdzie dumny i wznios�y, ale niemniej powa�ny i wiele g�adszej powierzchowno�ci zamek leski. Powsta�o przy nim, wznios�o si� i zamurowa�o po cz�ci miasteczko Lesko; w nim stan�� ko�ci� pi�kny, obmurowany i uposa�ony dostatnio. W miasteczku Lesku osiadaj� r�kodzielnicy i kupcy, zaczyna o�ywia� si� handel i przemys� i zgo�a wszelka mo�liwa cywilizacja osiada w mie�cie i stamt�d rozprzestrzenia si� na wsie. A wszystko to ma �r�d�o swoje w Stadnickich. Stadniccy wprawdzie sami pod owe czasy licz� pomi�dzy sob� niema�o g��w niespokojnych. Dziedzicz�c na �migrodzie, �a�cucie, Lesku i mn�stwie innych maj�tk�w, utrzymuj� tysi�czne na swoich zamkach milicje. Tymi milicjami prowadz� prawie wojny domowe z Herburtami i Drohojowskimi, oblegaj� i zabijaj� si� wzajem, a na zamku leskim chowa si� nawet przez jaki� czas kr�tki �w s�awny Stanis�aw, nazwany �Diab�em�, kt�ry p�niej ca�� prawie Europ� s�aw� swojego junactwa nape�nia, staje si� jednym z najg��wniejszych filar�w Zebrzydowskiego rokoszu, a w ko�cu ginie w wojnie domowej, za�egnionej przeciwko Opali�skiemu. Pomimo to wszak�e Stadniccy wp�ywami swymi o wiele pod ka�dym wzgl�dem przenosz� Kmit�w. Chowa si� bowiem u nich ju� europejska o�wiata, piel�gnuj� si� powa�ne i stateczne nauki i kwitnie w ca�ym blasku owa mi�o�� braterska dla ubo�szej od siebie braci, kt�ra jest jedn� z g��wnych cech r�ni�cych nasze rody zamo�ne od zagranicznych ksi���t i graf�w. Co� z tej nieswojskiej pa�sko�ci chowa�o si� w zamku Kmit�w i dlatego tak bardzo ich pami�� tutaj za�mili Stadniccy. I s�usznie. Kiedy bowiem Kmita chowa� na swoim zamku w�druj�cych �piewak�w, ci chowali uczonych i sami si� oddawali naukom. Tamten utrzymywa� zbrojn� czered� pancernych s�ug i junak�w, ci chowali dw�r liczny z zacnych przyjaci� z�o�ony. Tamten sprasza� szlacht� s�siedni� do siebie i wyprawia� im uczty, igrzyska i pl�sy, ci z braci� ubo�sz� dzielili si� chlebem powszednim i trwa�ym. Jako� ju� w owych czasach pa�stwo leskie liczy�o przesz�o dwudziestu dzier�awc�w i zastawnik�w, z kt�rych ka�dy trzyma� wie� za bezcen albo gdy trzyma� j� dro�ej, to kwit na odebran� tenut� dostawa� rokrocznie w darunku. Tak ju� na�wczas, ojcowsk� opiek� mo�niejszego od siebie brata n�cona, zacz�a si� �ci�ga� w te strony szlachta i zaludnia� wsie okoliczne; p�niej osadza�y si� z wolna i dalsze wioski, a pomi�dzy je wszystkie rozprzestrzenia�a si� z zamku o�wiata, g�adko�� obyczaj�w i te wszystkie tradycjonalne cnoty domowe, kt�re p�niej, nabrawszy jednolitego ducha i form wyrobionych, sta�y si� dla m�odzie�y szko�� tak wyborn� i odpowiedni� swym celom, �e j� �adna nie zdo�a�a zast�pi� wszechnica... Stadnickich wp�yw na t� ziemi� jest ci�gle zbawienny i wa�ny. Za ich powodem bowiem �ci�gaj� si� tutaj nie tylko dzier�awcy i zastawnicy przez nich zapomagani, lecz osiadaj� tak�e na wsiach dziedzicznych rody ju� znane gdzie indziej. Jako� ju� wtedy, to jest oko�o ko�ca panowania Zygmunta III, znachodzimy oko�o pa�stwa leskiego ugrupowanych Korabit�w- Laskowskich, Gryfit�w-Bobowskich, Jastrz�bc�w-Strzeleckich, Leliwit�w-Krajewskich i G�rskich. 13 Lecz oko�o tego czasu ju� zas�ugami oko�o ucywilizowania i zaludnienia tej ziemi zaczynaj� si� dzieli� ze Stadnickimi i inni, a Balowie nawet sami na w�asn� r�k� puszczaj� si� z nimi w zawody. W familii Bal�w zachodzi wtedy wielka zmiana. Przechodz� oni bowiem wszyscy na powr�t na �ono ko�cio�a i staj� si� najgorliwszymi katolikami. W tym zdarzeniu wyst�puje najja�niej pe�na zacno�ci, powagi i po�wi�cenia si� posta� Piotra Bala, p�niej podkomorzego sanockiego i g�owy familii. Z odst�pczych w wierze urodzony rodzic�w, b�d�c na nauki wys�any na jak�� nowowiercz� wszechnic� do Niemiec, sam si� przeni�s� do Ingolsztadu, ju� tam na �ono katolickiego ko�cio�a powr�ci� i przywi�z� ze sob� do kraju niezachwiane postanowienie wszystko ze swojej strony po�wi�ci�, a�eby ca�owiekowe grzechy swojego rodu zatrze� i imieniowi dawn�, niepokalan� s�aw� przywr�ci�. Walki te, jakie zwodzi� ze swymi rodzicami, uporczywie trzymaj�cymi si� b��d�w kacerskich, i to zwodzi� w ten spos�b, �e ani przeciwko swojemu postanowieniu, ani przeciwko powadze rodzicielskiej nie zgrzeszy�, przedstawia�y obraz tym wi�cej zajmuj�cy i wznios�y, ile �e w ko�cu przecie uporczywo�� ich ugi�� i zamar�� wiar� w nich wskrzesi�. Za staruszkami, rewokuj�cymi swe religijne odst�pstwo, powracaj� do dawnej wiary i inni, a m�ody Piotr pierwszy wst�p sw�j w �wiat rzeczywisty u�wietnia czynem tak wznios�ym i pi�knym, �e ca�� famili� swoj�, sk�adaj�c� si� z g��w kilkudziesi�ciu, w�asn� r�k� do pa�skiej �wi�tyni wprowadza i oddaje na powr�t na us�ugi Matce Naj�wi�tszej i jej ukrzy�owanemu Synowi. Tak pi�knie zacz�wszy, zach�ca on si� jeszcze tym wi�cej do us�ug krajowi i wierze. Jako� zamiast zasiada� wygodnie na kt�rym ze swoich zabudowanych i zaopatrzonych we wszystko maj�tk�w, idzie on w g��b g�r i bor�w i tam zak�ada miasteczko Balogr�d. Tam zmurowuje zamek i osadziwszy go licznym zaci�giem zbrojnych, za ich pomoc� ca�e g�ry sanockie na zawsze oczyszcza z opryszk�w. Jednocze�nie w Balogrodzie muruje ko�ci�, zak�ada liczne wsie w okolicy, stawia wsz�dzie ko�cio�y i przy nich s z k � � k i dla ludu buduje. Wykonuj�c te prace ogromne w g�rach, nie zapomina on i o ca�ej ziemi sanockiej; jako� on to jest tak�e, kt�ry w Nowym Ta�cu nowy funduje ko�ci�, z Hoczwi reszt� kacerzy kalwi�skich wyrzuca, jezuit�w sprowadza do Krosna, muruje im dom i zaopatruje w dochody, a na koniec i klasztor Franciszkan�w w Sanoku, spalony do gruntu, odbudowuje na nowo i zakonnik�w do niego sprowadza. �r�d tak pracowitego i pe�nego po�wi�ce� zawodu doczekuje si� p�nej staro�ci, kt�rej lata ostatnie po�wi�ca pracom pi�miennym o religii i dziejach Ko�cio�a. Tak oczy�ciwszy g�ry tutejsze z niebezpiecznych w��cz�g�w i zb�jc�w i pobudowawszy wsie w g��wnych miejscach, ubezpieczy� on komunikacj� z W�grami i za�o�y� fundamenta do zaludnienia tych bor�w, dotychczas ledwie zagorza�ym my�liwym dost�pnych. Jako� od tego czasu zaczynaj� si� rzeczywi�cie zaludnia� te g�ry, a zaludnienie to post�puje jak na owe czasy w spos�b tak szybki, �e zaledwie p�tora wieku potrzeba na to, a�eby ca�y ten obszar ogromny a� po sam Bieszczad zasiad� si� dobrze osadzonymi wsiami, i to wsiami takimi, z kt�rych prawie na ka�dej mieszka� osobi�cie jej w�a�ciciel, a p�niej nawet i kilku. Za panowania August�w g�ry tutejsze r o j � s i � j u � s z l a c h t � o s i a d � � i l u d e m � a za konfederacji barskiej, kiedy Pieni��ek pierwszy jej sztandar tu w g�rach podnosi, to zaraz w pierwszym dniu z samych okolic Balogrodu zbiega si� do niego sto szlachty zbrojnej, kt�rymi ima dnia tego sto W�gr�w zaci�nych wojewodzi�skich, uciekaj�cych t�dy za Bieszczad. Nim ten�e Pieni��ek ze twoim oddzia�em do Sanoka dochodzi, ze setki szlachty robi mu si� d w i e s e t e k � a kiedy we trzy dni p�niej konfederacja ca�ej ju� ziemi sanockiej zebra�a si� pod Rymanowem, to liczy�a ju� 6000 zbrojnego ludu, pomi�dzy kt�rym by�o 600 ludzi zaci�nych ksi�cia Marcina Lubomirskiego, 100 Tatar�w, a 2000 samej szlachty sanockiej. 14 To s� ju� fakta dziejowe, liczebne, kt�re tutaj nadmieni� o tyle wi�cej mia�em sobie za obowi�zek, ile �e takie zaludnienie nieurodzajnych g�r tutejszych w por�wnaniu z �wczesnym zaludnieniem innych, daleko �y�niejszych okolic, �atwo mog�oby zrodzi� pow�tpiewanie w prawd� mojego podania. A tymczasem prawda ta nie tylko si� opiera i na pi�miennych, i ustnych swego czasu dowodach, ale te dowody s� jeszcze do tego stopnia szczeg�owe i jasne, �e nie zostawiaj� pola najmniejszemu w�tpieniu. Jako� sam przyzna� to musz�, �e gdyby nie tak ca�kiem niezaprzeczone, bardzo cz�sto by przysz�o zw�tpi� o prawdzie ich poda�, bo nieraz takie przynosz� wie�ci, kt�re dzi� w oczach znaj�cego po�o�enie tego kraiku trac� wszelkie pozory prawdy i wygl�daj� nieraz jakby poprzetwarzane cienie dziejowych zdarze�, b��kaj�ce si� mi�dzy chatami wiejskiego ludu. Tak na przyk�ad jest wie�� jaka� niepewna o jakim� panu bogatym i wielkim, kt�ry kiedy� przed laty mia� mieszka� pod samym Bieszczadem, w ma�ej wiosce �ubracze. Wie�� ta opisuje ze szczeg�ami wynios�y i uzbrojony dw�r jego i dziwne rzeczy rozpowiada o jego c�rce. Tej wie�ci dziwnej, ju� na pierwszy rzut oka niepodobna da� wiar�, bo wie� �ubracze jest ostatni� wsi� pod samym Bieszczadem, le�y w tak nieprzyst�pnym wertepie i pomi�dzy tak ogromnymi borami, �e jeszcze dzi� mo�na by tego nazwa� odwa�nym, kto by sobie j� obra� na sta�e mieszkanie. A tymczasem owa wie�� niby niepodobna do prawdy jest sam� prawd� � na tej wsi bowiem w r. 1765 mieszka� w istocie szlachcic mo�ny i znamienity, a do tego jeszcze princeps nobilitatis, bo podkomorzy sanocki, Hieronim Bal, urodzony z Justyny Stadnickiej ze �migroda, fundatorki wo�kowyjskiego ko�cio�a, kt�ra p�niej by�a za Orzechowskim, a maj�cy za sob�, tak jak jeden z jego przodk�w, Tar��wn�, kt�rej by�o Jadwiga na imi�. I nie mieszka� tu wcale dla jakiego� osobliwego powodu, bo opr�cz tej posiada� on jeszcze wsi kilkana�cie w samej ziemi sanockiej i utrzymywa� dw�r najznakomitszy w�r�d wielki, bogaty i ludny, i urz�dowa� na podkomorstwie a� do ostatnich dni swego �ycia. I tak samo jak Bal na �ubraczem, mieszka� pod owe czasy na Jab�onkach Urba�ski, podstoli, a p�niej jenera�; na Smereku, Kalnicy i �uhu �o� m�ody, a dalej inni, kt�rzy wszyscy si� dadz� wyliczy� i wymieni� imiennie, a wielu z nich nawet opisa� ze szczeg�ami. Patrz�c dzi� na te wioski, jak s� opuszczone, nieintratne i biedne, zaprawd� poj�� jest trudno, jak w owe czasy mogli tu mieszka� ludzie tacy, kt�rzy si� ubierali w aksamity, jedwabie i z�oto, utrzymywali dwory liczne, otwarte, weso�e, trawili �ycie na biesiadach i ucztach i jeszcze synom swoim i wnukom zostawiali nie znane ju� dzisiaj dostatki. Ale� czy� to tylko t� jedn� rzecz z owych czas�w poj�� nam trudno? Ca�e te czasy dzisiaj ju� nam s� dziwne! niezrozumia�e nigdy zupe�nie, a domniemane li tylko wtedy, je�eli im z g�ry przyznamy mi�o�� bratersk�, dzi� ju� wcale nie znan�, patriarchaln� prostot� i b�ogos�awie�stwo Bo�e, spoczywaj�ce bezustannie nad nimi. Wr��my wszak�e do Zubraczego. Do tego Bala bowiem, na�wczas tam zamieszka�ego, wi��e si� szczeg�lniejsze zdarzenie, kt�re o tyle ja�niejsze rzuca �wiat�o na tamte czasy i tamtych ludzi, ile �e sam� prawd� w sobie zawiera. Opowiem je tak, jak si� do mnie dosta�o. Podkomorzy, �eni�c si� z Jadwig� Tar��wn�, mia� ju� w�osy przypr�szone siwizn�. Ma��e�stwo to przez lat kilka Pan B�g �adnym nie b�ogos�awi� potomstwem. Dojmowa�o to podkomorzego o tyle g��biej, ile �e mia� si� ju� za ostatniego potomka tej zamo�nej i tak znakomitej rodziny, bo lubo by� jeszcze jeden Bal, jego brat lub synowiec, dziedzicz�cy na Nowosi�kach, lecz ten poszed�szy na kresy, od lat d�ugich �adnej o sobie nie dawa� wie�ci. Wszak Pan B�g nareszcie ulitowa� si� nad podkomorstwem i da� im c�rk�, kt�ra si� urodzi�a dnia 4 grudnia w roku 1765. Wielka st�d rado�� w domu, sute chrzciny, przy kt�rych nowo narodzone dzieci� dostaje imi� Barbara. Jednak�e wielkie to wesele zmienia si� nagle w jeszcze daleko wi�ksz� �a�ob�. Po chrzcinach bowiem rozweseleni go�cie zabieraj� podkomorzego na dni 15 kilka ze sob�, a tymczasem podkomorzyna nagle zapada w s�abo�� i umiera. Podkomorzy powraca do domu, a zastawszy �on� na katafalku, apopleksj� ra�ony, upada przy jej zw�okach nie�ywy. Dziesi�� dni �ycia dopiero licz�ca Basia zostaje wprawdzie pani� wsi kilkunastu, ale zarazem i sierot�, w najnieszcz�liwszym pozostawion� stanie. Nigdzie bowiem w blisko�ci nie by�o krewnych bli�szych, a chocia� jacy byli, to ci, przy zatamowanej przez zaspy i burze zimowe komunikacji, mo�e i d�ugo nic nie wiedzieli. Tak to dzieci� pozostawione dworowi, kt�ry po �mierci podkomorstwa jeszcze si� jaki� czas trzyma, lecz niebawem ju� si� zaczyna roz�azi�. Wkr�tce wszak�e zjawiaj� si� sk�de� dwaj dalecy krewni podkomorzego imieniem Karszniccy, kt�rzy kto wie, azali nawet z dala byli mu krewni. Karszniccy-Leliwici byli wprawdzie po kilkakrotnie spokrewnieni z Balami, a najbli�ej przez Franciszka Karsznickiego, podkomorzego halickiego, kt�ry mia� za sob� Bal�wn�, a kt�rego c�rka jedyna by�a za Bobowskim; ale jak ci wszyscy ju� na�wczas nie �yli, tak o tamtych nikt nic prawie nie wiedzia�. Pewn� rzecz� jest jednak, �e jakimkolwiek piecz�towali si� herbem, byli to wielcy hultaje, nie maj�cy �adnej w�asno�ci i hultaj�cy po �wiecie od dawna. Przybywszy oni do �ubraczego, zacz�li w nim zaraz gospodarowa�. Jako� i�cie hultajskie by�o to gospodarstwo, do kt�rego stanowczo i g��wnie dopomog�y im burze zimowe tak gwa�towne i trwa�e, �e po ich przybyciu do �ubraczego przez kilka tygodni nie by�o tam �adnego przyst�pu. Te kilka tygodni by�o dostatecznymi dla Karsznickich do uskutecznienia tego wszystkiego, co le�a�o w ich niecnych zamiarach. Jako� przez ten czas popakowali oni wszystkie z�ota, srebra i kosztowno�ci, kt�re zape�ni�y kilka sa� drabnych; przez ten czas porozp�dzali reszt� s�ug wiernych nieboszczykowskich, wyprawiaj�c ich w wi�kszej cz�ci do bliskich W�gier; przysposabiaj�c za� ostatki ruchomego maj�tku do tym �atwiejszego wywozu, sp�dzonymi z Zubraczego ch�opami torowali tymczasem drogi do jak najpr�dszego wyjazdu. Niebawem te� powyprawiali naprz�d wy�adowane kosztowno�ciami sanie, za nimi inne sprz�ty wi�kszej warto�ci, a wreszcie i sami, niemowl�c� Basie w pieluszkach zabrawszy z sob�, wyruszyli w drog�. Jednak�e jad�c, zapewnie dobrze podchmieleni na burz� i wi�cej transportem d�br zrabowanych, ni�eli ich w�a�cicielk� zaj�ci, dzieci� to drobne w jakiej� zamieci oko�o Jab�onek zgubili i nie wiedz�c nic o tym, dalej odjechali. Wszak�e nad t� dziecin�, pozbawion� ludzkiej opieki w tej chwili, czuwa wyra�nie opieka Boska. Maluczk� Basi� bowiem, zagro�on� zmarzni�ciem w �niegowej zaspie, znajduje poczciwa wie�niaczka z Jab�onek, przynosi j� do swej chaty, ogrzewa, odkarmia i otacza macierzy�sk� mi�o�ci� i piecz�. Karszniccy, ujechawszy mil par�, spostrzegaj� si�, �e dzieci� zgubili, wracaj� nazad i odszukuj� je dnia drugiego w wie�niaczej chacie, lecz na pro�b� usiln� ciesz�cej si� ni� nad wszelki wyraz jej przypadkowej matki, zostawiaj� j� u niej do czasu z dodatkiem wprawdzie znacznej nagrody, ale te� i z najsro�szym rozkazem niewyjawienia tej tajemnicy. Po uciszeniu si� burz i przywr�ceniu komunikacji dowiaduje si� szlachta o wszystkim, co si� sta�o w �ubraczem. Zawsze jak najsurowiej i z zakonn� prawie solidarno�ci� przestrzegaj�ca zacno�ci obywatelskiej, burzy si� ta� szlachta tym nies�ychanym wypadkiem; burzy si�, zje�d�a po domach, wykrzykuje i grozi krwaw� zemst� Karsznickim; lecz w braku bli�szych krewnych ukrzywdzonej dzieciny, w braku nawet krewnych takich, kt�rzy by dla zysku pragn�li dla siebie tak korzystnej nad ogromn� fortun� opieki, sprawa ta poma�u upada i ga�nie. A kiedy wreszcie szlachta doprowadza do tego, �e przez obranych do tego pe�nomocnik�w odszukuje gdzie� na Podolu Karsznickich, to ju� si� to staje po czasie: Karszniccy bowiem wtedy wykazuj� s�downie im przyznan� opiek�. O ma�ej Basi nikt nic nie wie i o ni� nie pyta. Karszniccy wszak�e pami�taj� o niej a� nadto dobrze; jako� po dw�ch leciech odbieraj� j� milczkiem od przybranej matki wie�niaczej i r�wnie milczkiem oddaj� j� na wychowanie do klasztoru panien benedyktynek w Przemy�lu. Jakie w sprawie tego wychowania pomi�dzy Karsznickimi a prze�o�on� klasztoru zawarte 16 zosta�y umowy, poka�� to dalsze tej historii wypadki � na teraz ca�� t� spraw� pokrywa nieprzerwane milczenie i podczas kiedy Karszniccy wedle swojego upodobania gospodaruj� na pozosta�ych po podkomorzym maj�tkach, o m�odej Bal�wnie tylko bajeczne jakie� wie�ci kr��� prze