4000
Szczegóły |
Tytuł |
4000 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4000 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4000 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4000 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MAG
Wst�pienie�
Duma. Moc. Paradoks.
Narracyjna Gra Rzeczywisto�ci na Kraw�dzi
autorstwa Phila Brucato i Stephena Wiecka
Druga Edycja
Prze�o�y� Adam A. Gola�ski
Opracowanie
Oryginalny projekt i koncepcja: Stewart Wieck, oraz Stephan Wieck, Chris Early, Bill Bridges, Andrew Greenberg, Mark Rein*Hagen i Travis Williams
Projekt i rozwijanie Drugiej Edycji: Phil Brucato
System Narrator: Mark Rein*Hagen
Autorstwa: Phila Brucato, Briana Campbella, Deeny McKinney, Kevina A. Murphy, Nicka Rea, Johna R. Robeya, Kathleen Ryan, Allena Varneya i Teeuwynna Woodruffa.
Dodatkowy wk�ad: Ethan Skemp, James Estes, Cynthia Summers, Fred Yelk i Richard Dansky
Edycja: Cynthia Summers i Laura Perkinson
Wk�ad do projektu: Kevin A. Murphy, Kathleen Ryan. Specjalne podzi�kowania dla Christophera Kubasika za inspiracj�.
Kierownictwo artystyczne: Richard Thomas
Arty�ci: Ash Arnett, Mike Chaney, John Cobb, Michael Scott Cohen, Robert Dixon, Daryll Eliot, Mark Jackson, Lief Jones, Michael William Kaluta, Matt Milberger, Paul S. Philips, Michelle Prahler, Dan Smith, Lawrence Snelly, Alex Sheikman, Joshua Gabriel Timbrook i Andrew Trabbold
Projekt ok�adki: Ash Arnett
Sk�ad: Kathleen Ryan
Testuj�cy Gr�: Deena McKinney, Wayne Peacock, Stewart MacWiliams, Keith Martin, Darrel Autrey, Bob Asselin, Timmie Capler, Jeff Baty, Carl Capler, Jay Brown, Jamie Johnston, Ryan Casper, Christina Harkinson, Phil Brucato, Wendy Blacksin, Nicky Rea, Jackie Cassada, Shadow Lied, Judy McLaughlin i Ehrik Winters.
Dedykacje
Potr�jne podzi�kowania dla:
* Harlana Ellisona, kt�rego wizje i m�dro�� nawiedza�y, inspirowa�y i dra�ni�y niezliczonych czytelnik�w;
I uwierz mi, �e mo�esz co� osi�gn��. Nie jeste� bezsilnym pionkiem, jak kazano ci my�le�. Ka�dy z nas mo�e przyczyni� si� do zmiany... Mo�esz ruszy� �wiat. Mo�esz by� Zorro.
- Ostrze w moim g�osie, Installment #10
* Miriam �Starhawk� Simos, kt�rej tw�rczo�� daje wywa�on�, lecz optymistyczn� perpektyw� wobec k�opotliwych zagadnie� magii i postmodernistycznej wiary.
Lecz ostateczn� cen� wolno�ci jest gotowo�� spotkania najbardziej przera�aj�cego ze wszystkich stworze�, swego w�asnego ja.
- Spiralny Taniec
* i Josepha Campbella, kt�ry zrozumia�by, dlaczego te trzy r�norodne talenty winne by� uj�te w jednej dedykacji. Prawda nosi wiele masek.
Mit jest spo�ecznym marzeniem, a marzenie osobistym mitem. Je�li tw�j osobisty mit, twoje marzenie pasuje do spo�ecznego, to dobrze przystajesz do swego towarzystwa. Je�li za� nie, to przed sob� masz d�ug� przygod� w ciemnym lesie.
- Moc mitu
780 Park North Blvd.
Suite 100
Clarkston, GA 30021
USA
� 1995 White Wolf Game Studio. Wszystkie prawa zastrze�one. Powielanie, kopiowanie bez zezwolenia wydawcy zabronione, za wyj�tkiem cel�w recenzji. Mag: Wst�pienie i wszystkie zwi�zane z nim gry s� znakami firmowymi White Wolf Game Studio. Ca�a tre�� jest zastrze�ona przez White Wolf�a, chyba �e zaznaczono inaczej. Karta Bohatera i Magyiczna �ci�gawka mog� by� kopiowane dla osobistego u�ytku.
Domy Hermetyczne Bonisagus, Tytalus, Quaesitor i Diedne, Sezony Fundacji i pomys�y traktat�w pochodz� z gry Ars Magica, zastrze�onej dla Wizard of the Coast i u�yte s� za zezwoleniem.
Wymienienie lub odniesienie si� do jakichkolwiek firm lub produkt�w na tych stronach nie jest pr�b� naruszenia znak�w handlowych tych firm.
Ze wzgl�du na dojrza�o�� temat�w i zagadnie�, doradza si� dyskrecj� czytelnik�w.
Uwaga
Tak ludzie, to jest gra. Mimo, i� bazowany na rzeczywistych wierzeniach i praktykach, Mag jest fikcyjn� zabaw�, a nie zbiorem wiedzy okultystycznej, satanistyczn� propagand� czy te� retoryk� New Age. Po powiedzeniu tego, chcieliby�my was ostrzec, �e wiele s��w, grafik i pomys��w mo�e wstrz�sn�� i zniech�ci� pewnych wra�liwych czytelnik�w. Przykro nam, to jest tylko gra. Prawdziwe �ycie jest o wiele gorsze.
Mag jest przeznaczony dla dojrza�ej publiczno�ci. Wymaga otwartych umys��w i zdrowego rozs�dku.
MAG
Wst�pienie�
Opowiadanie
Wprowadzenie
Ksi�ga Pierwsza: Cia�o
Rozdzia� Pierwszy: Doczesno��
Rozdzia� Drugi: Mystyczna �cie�ka
Rozdzia� Trzeci: Spo�eczno�� Mag�w
Rozdzia� Czwarty: Drogi Magyi
Ksi�ga Druga: Duch
Rozdzia� Pi�ty: Zasady Podstawowe
Rozdzia� Sz�sty: Kreacja Bohatera
Rozdzia� Si�dmy: Narracja
Ksi�ga Trzecia: Maszyna
Rozdzia� �smy: Zasady Magyi
Rozdzia� Dziewi�ty: Zasady Inscenizacji
Rozdzia� Dziesi�ty: Dramatyzm
Dodatek
17 sierpnia 1995 roku.
Horyzontalna Dziedzina Mus
- Wzi�li zachodnie skrzyd�o, Kanclerzu. Musimy i��.
Lord Gilmore obr�ci� si� powoli, z bole�ci�, w stron� swego adiutanta, nie chc�c oderwa� oczu od szalej�cej nad nimi straszliwej bitwy. Na nocnym niebie wschodzi� p�on�cy czerwieni� Merkury, przyt�oczony pancernikami Technokracji i upstrzony ma�ymi srebrnymi okr�tami jej floty. Jego tarcz� przecina�y wypaczone i tr�dowate kszta�ty nienazwanej ohydy, przynosz�cej Nephandi na wojn�.
- Co z wys�anymi do Wie�y konsorami? Czy powr�cili? S� z nimi stra�e?
- Wie�a pad�a, m�j Panie. Konsorzy zostali odci�ci - powiedzia� cicho m�odszy mag. - Oni ju� nie wr�c�.
Jego prze�o�ony wzi�� d�ugi, dr��cy oddech i adiutant niemal ujrza� strumienie kontrmagyi Gilmore�a powracaj�ce z mur�w obronnych Fundacji, zwijaj�ce si� do �rodka, by os�oni� kilka ostatnich budynk�w wci�� utrzymywanych przez Porz�dek Hermesa. Obro�cy na murach drgn�li i czuj�c rych�� kl�sk� zacz�li ucieka� w stron� Biblioteki. Tam, gdzie sta�o ju� tylko dw�ch m�czyzn.
- James, otw�rz portal - rzek� jeden z nich.
I tak w�r�d faluj�cego dymu i zalegaj�cego ci�ko w powietrzu kamiennego prochu, Lord Edward Gilmore, 27 - i ostatni - Kanclerz Kolegium Fors Mercuris przeszed� przez otwarte drzwi portalu, opuszczaj�c sw�j dom na zawsze.
Lipiec 1809 roku
Hiszpania
Napoleon nigdy o tej wsi nie s�ysza�. Imiona obro�c�w przepad�y, starcie zanotowano za� jedynie jako �Op�r napotkany en route. Utrata 74 ludzi, 23 koni.�
Teraz wioska to tylko zgliszcza. Pola stoj� w p�omieniach, a grunt tli si� tam, gdzie nie przesi�k� krwi�. Dym i para s� jedn� gryz�c�, piek�c� oczy siarkow� chmur�. Nie wszystkie konie zgin�y - szalone r�enia ci�ko rannych zwierz�t zag�uszaj� wszelkie inne d�wi�ki.
Powoli, jeden po drugim, ocalali pojawiaj� si� w polu widzenia: dzieci biegn� poder�n�� zwierz�tom gard�a, starzy m�czy�ni kopi� groby, a kobiety, niczym kruki w swych wdowich �a�obach - chodz� mi�dzy pad�ymi, lamentuj�c nad ich �mierci�.
Mercedes Gonzaga de Ortiz odnajduje swego najm�odszego syna, pogrzebanego pod tu�owiem oficera. Ch�opiec wzdryga si�, gdy matka �ci�ga z niego oficerskie cia�o, z trudem otwiera oczy i zaczyna dr�e�. Wo�a do niej jak dziecko i mimo �e Mercedes powtarza jego imi� wci�� i wci�� (to z furi�, to szeptem, to w desperacji), on nie poznaje. P�aszcz w kt�ry go zawija nasi�ka krwi�, a jej r�ce zalewa szybko stygn�cy szkar�at.
Ch�opiec bierze ostatni ra�ny oddech - jej w�asne p�uca wydaj� si� p�ka� - i opuszcza j� niczym sen; jak wschodz�ce s�o�ce jego dusza powstaje nad cia�em. Kobieta niejasno czuje, �e do��czy� do niej kto� nowy. W czer� odziane d�onie nieznajomego rozpoczynaj� ostatni� pos�ug� dla zmar�ych. Gdy �wiat�o p�yn�ce z duszy zmienia si�, widzi, jak przez fa�dy woalu, ziemi� pod nimi, cia�o, r�ce kap�ana, ducha jej syna patrz�cego w niebiosa i z��czonego z ni� anio�a, o r�kach r�wnie okrwawionych jak jej. Ch�opiec robi krok do przodu i znika. Mercedes unosi wzrok i widzi starego Mauretanina, kiwaj�cego na ni� g�ow�
1 wrze�nia 1995 roku
Popo�udnie na Cerberusie. Poranne ch�ry dawno si� ju� zako�czy�y, a czytelnie opustosza�y. Studenci - magowie w szkoleniu - kr��� po korytarzu, ko�cz�c sw�j lunch w drodze do wychowawc�w. �miech wype�nia centralny dziedziniec, a Mistrz Fundacji (zwany tak, mimo �e nigdy nie zale�a�o mu na tytule - by� po prostu w ka�dej mowie S�dziwym Cz�owiekiem) odpoczywa u siebie w studium.
W swym ulubionym miejscu, usadowiony na parapecie pierwszego z wielkich, �ukowatych okien tego pokoju, mo�e ujrze� ciemnobr�zowe mury i blade piaskowce zamku. Zobaczy� matowe, krwawo-czerwone omurowanie pobliskiej stra�nicy i rozci�gaj�c� si� a� po horyzont pustyni� o bia�o-ko�cistym zabarwieniu. Na niebiesko-czarnym niebie wida� p�ksi�yc Plutona, przychodz�cego ku pe�ni Charona i o�lepiaj�cy punkcik dawno ju� zesz�ego z zenitu odleg�ego S�o�ca. ��tawe �wiat�o rzuca br�zowy poblask na jego ciemn� sk�rze i odkrywa kurz ta�cz�cy w spokojnym powietrzu izby.
Pukanie do drzwi przerywa mu zadum�.
- Wejd�.
Amanda otworzy�a ci�kie, d�bowe drzwi w ciszy, bo tak nakazywa� zwyczaj i szacunek. Zmru�y�a oczy od blasku z�ocistej mgie�ki kurzu zalegaj�cej komnat�. Gdy odzyska�a ostro�� widzenia, przeczesa�a wzrokiem pok�j (by� to jej stary nawyk) i chwilk� si� zatrzyma�a na z grubsza ociosanych drewnianych krokwiach, wiekowej warstwie bia�ego tynku, sparta�skich �awach, oraz dw�ch �cianach p�ek, uginaj�cych si� pod ci�arem ksi��ek i osobliwo�ci Senexa. Na pocz�tku, gdy rozpoczyna�a sw�j trening u s�dziwego Eutanatosa, cz�sto rozmy�la�a, jakie to dziwne i mroczne moce musia�y posiada� te wszystkie antyki. Teraz wiedzia�a, �e nie maj� �adnych. W tym tkwi�a cz�� szacunku, jaki �ywi�a dla niego.
Jedyn� now� rzecz� jak� dostrzeg�a, by� niski, okr�g�y stolik z drewna i mosi�dzu. Jego blat by� p�aski i troch� zapadni�ty, o podniesionym obrze�u. Sta� z dala od wszystkiego, w rzadko u�ywanym, zakurzonym k�cie.
- Dzie� dobry - powiedzia�a do S�dziwego Cz�owieka.
- Hej.
- Sp�ni�a� si� na poranne czytanie - (Nie krytykuj�c, nie pytaj�c)
- Niestety na �niadanie tak�e - odpowiedzia�a.
Senex wsta�, podszed� do najbli�szej �ciany z p�kami, wzi�� gliniany dzban pe�en wody i spocz�� na jednym kolanie przy ma�ym stoliku. Amanda podesz�a do niego, opar�a torb� o �cian� i przysiad�a.
Powoli i ostro�nie, Senex wyla� wod� z dzbana na mosi�ny blat stolika. Podczas tej czynno�ci nagle przem�wi�.
- Rzeczywisto�� nie jest kamieniem. Rzeczywisto�� jest wod�.
Zako�czy� i odstawi� dzban obok. Zarysowa� on lekko piaskowcow� pod�og�.
Pochyli� si� nad sto�em i dmuchn�� na jego powierzchni�. Powsta�e drobne zmarszczki na powierzchni wody rozesz�y ku kraw�dziom, zata�czy�y, gdy nowe zderza�y si� ze starymi, ju� odbitymi od brzeg�w, w ka�dej chwili coraz bardziej zmieniaj�c sw�j wz�r. Przesta� dmucha� i ruch na jej powierzchni zamar�.
Teraz powoli zanurzy� w niej palce i poruszy� nimi, tworz�c ma�e zmarszczki i wiry w ma�ej sadzawce. Zrobi� to spokojnie, bez bryzg�w. Wyj�� nast�pnie swe palce z wody i zaczeka�. Jej powierzchnia szybko si� uspokoi�a.
Bez ostrze�enia uderzy� pi�ci� o powierzchni� sto�u. Woda prysn�a si� na ich twarze. Amanda star�a j� z oczu i zobaczy�a, jak Senex zdejmuje bia�� szat�, wycieraj�c blat sto�u.
- Statyczna magia jest niczym m�j oddech. Nigdy nie przerwie powierzchni, ale nie zdradza si� �atwo obserwatorom. Jest to magia wiejskich czarownik�w, wampir�w i Garou. Nie mo�esz jej nie docenia� - tak, jest ona ograniczona, cz�sto jednowymiarowa, lecz silny wiatr tak�e mo�e ci� przewr�ci�. Silny wiatr mo�e stworzy� fale, kt�rych nie ujrzysz, p�ki ci� nie poch�on�.
- Przypadkowa magya jest niczym moje palce. Wielce mo�e zmienia� kszta�t i up�yw wody, lecz nie zaburza jej, gdy wprawnie u�yta. To oczywi�cie dla bezpiecze�stwa. Gdy magya staje si� niezb�dna, to nigdy nie zapominaj o innych, zwyczajnych �rodkach w twej dyspozycji. A gdy musisz u�y� magyi, u�ywaj tej, tak cz�sto jak mo�esz, a b�dziesz mniej widziana.
- Wulgarna magya, jest taka jak ma pi��. Jest niebezpieczna. Mimo i� osi�gasz zamierzony cel, nie wiesz co zrobi rozbryzg. Nie wiesz, kto mo�e ci� zauwa�y� - przerwa�, widz�c cisn�ce si� na jej usta pytanie.
- Powiedzia�e� mi ju� o tym wszystkim wcze�niej.
- Ale nie w ten spos�b.
- Nie...
- Je�eli nauczy�bym ci� tylko, �e magya jest ogniem, lub �e Paradoks jest huraganem, lub �e Consensus jest b�otem, czy te� wreszcie, �e rzeczywisto�� jest wod�, zrozumia�aby� tylko jeden z aspekt�w tego co czynisz i by�aby� r�wnie kaleka jak ka�dy z Technokrat�w lub wiejskich czarownik�w.
- Analogie mog� by� niebezpieczne, Amando - powiedzia�, lekko si� u�miechaj�c - gdy� �wiat jest niczym zamek z piasku...
Czysty, g��boki d�wi�k dzwonka przerwa� wszystko, a sam wyraz jego twarzy wystarczy� by Amanda powsta�a i stan�a przy nim. Wyci�gn�� n� i wyci�� w otaczaj�cym ich powietrzu z�o�ony wz�r - otoczenie zmieni�o si� natychmiast. Teraz otacza�y ich �ciany stra�nicy. Wyszli z jej korytarzy zanim ucich� alarmuj�cy d�wi�k.
* * *
Na ogrodzonym, piaszczystym dziedzi�cu przed nimi oczekiwa� t�um obcych (niekt�rzy byli w d�ugich szatach, inni w trampkach i drelichach). Wielu siedzia�o w piasku, cz�� usadowi�a si� na swych baga�ach; nie by�o twarzy, na kt�rej widnia�aby jakakolwiek nadzieja. Przed ca�ym tym zgromadzeniem sta�o siedmiu m�czyzn w pow��czystych szatach, desperacko walcz�c o zachowanie godno�ci. �rodkowy z nich przem�wi�. Senex. - zm�czona twarz Lorda Gilmore�a wyg�adzi�a si� przez moment, twarde rysy jego twarzy przybra�y wyraz mog�cy by� u�miechem. - Nie wiem jak ci dzi�kowa� za tw� go�cinno�� - jego g�os by� zgry�liwy, wype�niony ironi� wobec siebie. - Okaza�e� niew�tpliwe mi�osierdzie, daj�c schronienie staremu �ebrakowi i jego tu�aczej ho�ocie.
Mistrz Cerberusa wstrz�sn�� g�ow� i obj�� hermetycznego maga. - Nie, m�j przyjacielu. Tradycje zawdzi�czaj� tobie zbyt wiele, by� kiedykolwiek musia� �ebra� - za� ja wci�� jestem starszy od ciebie.
- A co do twych towarzyszy... P�ki nie znajdziecie innej Fundacji, nasz� nazywajcie domem.
Obr�ci� si� nast�pnie ku Adeptowi stoj�cemu na stra�y, (podejrzanie wygl�daj�cemu nastolatkowi, wci�� trzymaj�cemu sznur dzwonniczy) i d�ugi sznur uchod�c�w rozpocz�� sw�j uroczysty marsz w stron� zamku.
Marzec 1887 roku
Londyn
W o�wietlonej przez �wiat�o lampy gazowej, pe�nej porcelany prywatnej jadalni b�yszcz�cego od mosi�dzu i jedwabiu hotelu, odziana w czer� kobieta wsta�a ze swego miejsca, a jej towarzysze do��czyli do niej w chwil� potem.
- Panowie! Wznie�my toast: za nasze zwyci�stwo, za nasze szlachetne powo�anie i za nasz� przyja��. Oby przetrwa�a tysi�clecie. Mercedes upi�a �yk ze swego kieliszka, podczas gdy jej towarzysze podnie�li do ust swoje.
Aleksander Gericault, ol�niewaj�cy w swym najnowszym stroju wieczorowym, rozla� ka�demu jeszcze szampana, samemu si� uspokajaj�c.
- Za mnie, z mym niepoj�tym szcz�ciem w znalezieniu takich towarzyszy; za Senexa, kt�ry bez w�tpienia jest najlepszym strategiem jakiegokolwiek spotka�em; i za Mercy, bez kt�rej cichego no�a i czaruj�cej osobowo�ci ca�e nasze plany i szcz�cie by�yby dzi� bezu�yteczne.
Napili si� znowu, i Mercedes spojrza�a ponownie na Senexa gdy Gericault pom�g� jej z krzes�em.
- Jest rozmowny, czy� nie? - zapyta�a.
Ich rozmowa skierowa�a si� na zdarzenia tego dnia: udanego zamachu na przemys�owego giganta - fabrykanta z resztkami duszy, jeszcze mniejszym sumieniem i przep�acanymi ochroniarzami. Podczas deseru dyskutowali o mo�liwo�ci wykrycia - gdy� pokoj�wka, kt�ra winna by� wtedy gdzie indziej, przebywa�a tam, na miejscu akcji. Gdy podano ser, zadumali si� nad niemal perfekcyjn� synchronizacj�, precyzj� operacji, czysto�ci� zab�jstwa i delikatno�ci� Dobrej �mierci w ka�dej z akcji. Przerwa� im dopiero kelner, wnosz�c brandy.
Teraz ju� bardziej trze�wi, m�odsi magowie czekali, gdy Senex cicho studiowa� ich twarze. Przyj�li jego spojrzenie bez wahania i bez dumy. Mercy pos�a�a u�miech do swego starego przyjaciela i nauczyciela, a nast�pnie zwr�ci�a swe spojrzenie w stron� Gericaulta. Napotka�a jego badawczy wzrok i pod jego wp�ywem opu�ci�a oczy.
- Sprawili�my si� dzisiaj dobrze. Jestem dumny z was obu; jestem dumny z pracy, kt�r� wykonali�my, lecz nie b�d� pi� dla mej dumy trzy razy w ci�gu wieczoru. Bawcie si� dobrze tej nocy, lecz rankiem zapomnijcie o zwyci�stwie. Przed nami jest wi�cej pracy ni� mo�emy dostrzec i im mniej b�dziemy obci��eni baga�em wspomnie� z przesz�o�ci, tym �atwiejsze b�dzie nasze zadanie.
Mercy podnios�a g�ow� i ujrza�a k�tem oka grymas na twarzy Gericaulta.
- Za co wi�c wypijesz? - zapyta�.
- Pij� za �pi�cych - powiedzia� S�dziwy Cz�owiek.
- Za �pi�cych.
* * *
Mercedes ta�czy.
Prawa r�ka Gericaulta ogrzewa jej tali�, druga r�ka delikatnie trzyma jej praw�, za� jej lewa spoczywa lekko na g�adkim jedwabiu marynarki. On ta�czy doskonale, �lizgaj� si� zatem po parkiecie jakby byli jednym cia�em.
Kobieta wyczuwa spojrzenie na swej twarzy; ale nie chce go prowokowa�.
- Wygl�dasz dzi� bardzo pi�knie - m�wi i jej brwi unosz� si� w zaskoczeniu. - Ta suknia jest ci bardzo do twarzy. Mercy odwraca powoli g�ow� i patrzy na jego usta. Z�by Gericaulta s� bardzo bia�e, zarost nad g�rn� warg� l�ni bursztynowo w �wietle kandelabr�w. Nachyla si� i dotyka policzkiem jej czo�a.
- Powiedz mi... dlaczego na Ziemi nosisz gorset?
Mercy szarpie si� do ty�u, ca�a czerwieniej�c, trac�c rytm - i ich g�owy zderzaj� si� w nast�pnym kroku.
- Wybacz mi, Mercy - unosi chusteczk� ku swym ustom by otrze� je i cofa zakrwawion�. - Rozumiem, �e pr�bujesz by� powa�ana. Ja po prostu nie rozumiem dlaczego.
- Lubisz gorsety? Mo�e te fiszbiny u�atwiaj� ci ukrywanie no�y... - spogl�da na ni� jeszcze raz, zaraz przerywaj�c, ss�c rozbit� warg�. - Nie, teraz widz�, �e swe sztylety chowasz w oczach.
- Mercy, je�li zak�adasz gorset dla tych wszystkich wytwornych dam tam w k�cie, tych plotkarek, potwornych matron i chichocz�cych debiutantek - z nosami w chmurach i rynsztokowymi my�lami - to c�, przyznaj� �e jestem zaszokowany. Zaszokowany. Zdumiony. �pi�cy s� naszymi podopiecznymi, kochana, nie stra�nikami, nie s� nam r�wni - jego g�os opad� do szeptu - S�dz�, �e powinna� wybiera� bielizn� stosownie dla siebie.
- Jeste� pod�y Gericault. Zmie� temat.
- Jak chcesz, moja pani. Mog� powr�ci� bezpiecznie do tematu twej sukni?
- Zostali�my formalnie zapoznani - odpowiada ozi�ble. Gdy muzyka ustaje, sal� wype�niaj� grzeczno�ciowe oklaski, a oni przy nast�pnym ta�cu pozostaj� na parkiecie.
- Tak my�la�em - zaczyna, poci�gaj�c nosem - i nie s�dz�, �e czer� jest tw� jedyn� barw�... Uradowa�oby mnie ujrzenie ciebie w czerwieni.
- Gericault, czarny jest jedynym kolorem dla wdowy.
- Tw�j m�� nie �yje ju� od stu lat. Jak d�ugo b�dziesz nosi� po nim �a�ob�?
Mercy zatrzymuje si�, patrz�c si� na partnera z wyrazem g��bokiej, odr�twia�ej nienawi�ci.
Gericault pyta powoli:
- Czy ty jeszcze pami�tasz jak on wygl�da�?
Mercedes wyrywa si� z gniewem, i ma�o nie potr�caj�c natr�ta biegnie w stron� jadalni. Podkuty stal� obcas przydeptuje jej wiruj�c� sukni�, a gdy potykaj�c si� wyszarpuje j�, inna stopa ci�ko staje na jej lakierki. Podnosi wi�c w dzikim ge�cie sukni� i biegnie naprz�d. Pod��aj� za ni� spojrzenia i szepty dam siedz�cych w k�tach sali.
Du�o p�niej Gericault odnajduje j� w ogrodzie. Ma na sobie os�aniaj�cy j� przed zimn� bryz� p�aszcz Senexa. On podchodzi do niej skruszony, z opuszczon� g�ow�.
- Dlaczego - zaczyna ona (z promieniuj�c� furi�, jakiej jeszcze nigdy nie widzia�) - robisz to wszystko? Dlaczego wszystko komplikujesz?
On starannie ogl�da swe buty i mokry �wir pod nimi. - Przepraszam.
- Dobrze -
Przerywa jej szybko, suchym g�osem: - Czy nie jeste� samotna, Mercy?
Patrzy na niego, oszo�omiona przez chwil� i zanim odzyskuje mow�, on odzywa si� znowu (o�mielony przerw�), prze�ykaj�c ci�ko �lin�, j�kaj�c si�.
Ja... ja zakocha�em si� w tobie Mercy. Przykro mi.
A ona nie wie co rzec.
2 wrze�nia 1995 roku
Wielki Hall Cerberusa by� zat�oczony jak rzadko kiedy, a jego mieszka�cy i nowo przybyli uchod�cy wci�� nap�ywali. Krzes�a i sto�y �ci�gni�te z ka�dego pokoju by�y rozstawione dos�ownie wsz�dzie i nawet stary kredens ze stajni zosta� tu wykorzystany. Tylko w jednym miejscu d�ugi rz�d drewnianych siedze� pozostawa� pusty. Seniorzy jeszcze nie przybyli.
Gdy ostatni uczniowie wpadli do �rodka, po�piesznie ustawiaj�c tace i puchary, otworzy�y si� drzwi na ko�cu sali. Senex i Lord Gilmore weszli razem, cicho rozmawiaj�c. Gdy weszli, w ca�ej sali zapad�a cisza. Dw�jkami i tr�jkami reszta pod��y�a na swe miejsca. Mieszka�cy Cerberusa niezdecydowanie aczkolwiek uprzejmie usadzali swych go�ci.
Nagle spok�j zosta� przerwany. Przy drugim stole, najbli�szym seniorom, ciche szepty przesz�y w g�o�ny krzyk:
- Nie, nie b�d� cicho. Ja znam swoje miejsce, Ellen.
M�wi�cy to wsta� i napotka� badawcze spojrzenie Senexa i Kanclerza. - Dlaczego, o moi panowie, usadzono mnie ni�ej ni� t� kobiet�? Wskaza� przy tym na �rodek ich sto�u, na ma��, k�dzierzaw� magini�, spogl�daj�c� na niego z niedowierzaniem. - Jestem Nicodemus Dribb, Mistrz Si�, a ona je�li jest cho�by Adeptem czegokolwiek, to b�d� bardzo zaskoczony.
S�dziwy Cz�owiek uni�s� brwi i obr�ci� si� ku stoj�cemu po prawicy Lordowi Gilmore. Przyw�dca hermetycznych mag�w wzruszy� ramionami i wstrzyma� si� na os�d Eutanatosa. Senex spojrza� w d� sto�u.
Z lekko st�chni�tego miejsca na ko�cu sali Amanda i Julia obserwowa�y wszystko z niepokojem.
- Zauwa�y�a�? - powiedzia�a druga z nich
- Tak. Senex i Mitzi? - odpowiedzia�a Amanda, my�l�c o �ladach telepatii przeb�yskuj�cych u szczytu sto�u.
- Tak my�l�.
Mitzi powsta�a ze swego krzes�a. - Je�eli obrazili�my ci�, sir - powiedzia�a - wybacz nam. Nic praktycznie nie wiedzieli�my o twej randze, gdy ustawiali�my st�. Prosz�, si�d� na mym miejscu.
M�czyzna obok pom�g� jej wsta� i po ostatnim spojrzeniu na Senexa szybko odesz�a.
- A widzisz to? Julia splun�a.
- Taa... Senex? - odpowiedzia�a Amanda, widz�c chmur� entropii zawis�� na sekund� ponad pustym krzes�em.
- Mam nadziej�.
Mistrz Dribb przepchn�� si� przez t�um mi�dzy �awkami w stron� podium, popychaj�c po drodze Mitzi i zadowolony z siebie zaj�� swe w�a�ciwe miejsce.
Nagle krzes�o za�ama�o si�, wywracaj�c go na plecy poza kraw�d� podium. Jego szaty wylecia�y w niezgrabnej chmurze tkaniny (wydawa�oby si� �e po kolana) i przykry�y go le��cego na piaszczystej pod�odze.
St�umione chichoty rozleg�y si� w sali, ale jeden g�os zabrzmia� kaskadami perlistego �miechu.
- Amando! Przesta�. Wszyscy patrz� na nas.
Ale Julia odezwa�a si� zbyt p�no i rozgniewany Nicodemus przepycha� ju� si� w ich stron�, patrz�cy, rozgl�daj�cy si� oczyma pe�nymi zranionej dumy.
A Amanda wci�� si� �mia�a.
- Jak �miesz! - Jak �miesz ? Wyzywam ci�.
Wstrzyma�a si�, k�ciki ust nerwowo zadrga�y.
- Wyzywam ci�. ��dam satysfakcji -
Wybuchn�a znowu �miechem.
Hermetyczny mag obdarzy� j� spojrzeniem czystej nienawi�ci i wydusi� przez z�by: - Wyzywam ci� na cert�men.
Amanda poczu�a jak otaczaj� j� skrzyd�a Avatara, poczu�a wol� walki u tego krwawor�kiego anio�a. Moc przep�yn�a przez ni�, prawy gniew zasili� magy�, wyostrzaj�c j� jak n� - i z trudem zmusi�a si� do jego ukrycia.
- Wybierz swych sekundant�w, bezczelna dziwko.
Anio�, odsuni�ty, odszed�, nawet gdy tyrada hermetycznego maga zbli�a�a si� do ko�ca:
- O wschodzie S�o�ca, jutro, na -
- �adnych pojedynk�w - s�owa Senexa wype�ni�y Hall
- ��dam -
- �adnych pojedynk�w, - powt�rzy� S�dziwy Cz�owiek i uni�s� sw�j widelec.
Wrzesie� 1887 roku
26� 41' 57" szeroko�ci geograficznej p�nocnej
71� 32' 5" d�ugo�ci geograficznej zachodniej
Mercedes obr�ci�a sw�j n� powoli, ostro�nie, by suknia nie szele�ci�a i zaczeka�a, a� palacz wynurzy si� zza skrzyni na w�giel. Ma�y cz�owieczek by� przestraszony, wyra�nie dr�a�, podskakiwa� przy najmniejszym d�wi�ku. W chwil� p�niej jego nerwy pu�ci�y i gdy wyrwa� si� zza swej os�ony, n� b�ysn�� w powietrzu, uderzaj�c go r�koje�ci� w czaszk�, wydaj�c przy tym odg�os upadaj�cego jab�ka.
To ju� ostatni, S�dziwy Cz�owieku, pomy�la�a, pozwalaj�c lekko opa�� na pod�og� cia�u palacza.
- Dobrze. Jeste�my gotowi. Poczu�a, jak zajmuje miejsce dalej, za kot�em, z lask� w r�ku. - Sprowad� ich na d�, Gericault.
Na g�rze �r�d�o �omocz�cych krok�w i przyt�umionych rozkaz�w wydawa�o si� zbli�a�. Francuz zeskoczy� przez luk, kt�ry przypadkowo znalaz� si� w pod�odze korytarza nad nimi. Stan�� zaraz ko�o Mercy i teraz ca�a tr�jka s�ysza�a �cigaj�cych ich cz�onk�w Porz�dku Rozumu - kt�rzy odkryli, �e w ciemno�ci nie mog� znale�� sposobu na otwarcie luku. Jeszcze kilka obcesowych s��w pop�yn�o w stron� oczekuj�cych na dole Eutanatos�w i ich kroki oddali�y si� w stron� przej�cia za schodami.
Teraz prze�azili przez drzwi, rozstawiaj�c si� wzd�u� pochylni i schod�w: czterech umundurowanych twardzieli wraz z na czarno ubranym d�entelmenem w okr�g�ych, ciemnych okularach b�yszcz�cych w s�abym czerwonym �wietle pokoju. Za nim, para n�dznie odzianych, st�oczonych ludzi, a za nimi...
Lekarz.
Ubrany by� na bia�o. Jego twarz wygl�da�a dobrotliwie i wytwornie, za� zachowanie przywodzi�o na my�l spe�niaj�cego przykry obowi�zek cz�owieka. Tylko usta (zbyt mocno zaci�ni�te, wyra�nie w szale) i oczy (naznaczone przera�aj�cym okrucie�stwem w swej oboj�tno�ci) zdradza�y go - i oczekuj�ca tr�jka poczu�a si� usatysfakcjonowana. Zab�jstwo przemys�owca sp�oszy�o ich prawdziw� ofiar�. Oczy Lekarza spocz�y na Senexie i wtedy rozgorza�a walka.
Twardziele po�pieszyli naprz�d, nie zwa�aj�c na grad pocisk�w, jakim cz�stowa� ich Gericault ze swych pistolet�w. No c�, przystosowano ich do niezwyci�ono�ci, lecz jego amunicja r�wnie� by�a wi�cej ni� o�owiem i zanim opu�cili schody dwoje z nich pad�o. Mercy cisn�a w nich swymi rowkowanymi no�ami by zapobiec zmartwychwstaniu i pok�j wybuch� �wiat�em ich jarz�cych si� os�on.
Reszta zbli�y�a si�, ostro�niej ni� dot�d i cz�owiek w czerni cisn�� przed nich dymi�ce pigu�ki - teraz zmartwiony, gdy� �cigani renegaci byli ha�a�liwie wulgarni w swej magyicznej obronie i przy tym cudem niedra�ni�ci. Mercedes prze�lizn�a si� na bok, zadowolona, �e strach przed Paradoksem powstrzyma go wystarczaj�co d�ugo, by Gericault zdj�� bez problem�w wszystkich trzech. Zbli�y�a si� w stron� schod�w, do pierwszego z dziwnych ludzi.
Na chwil� zamar�a, staj�c twarz� w twarz z jakim� umbralnym insektoidem - wielkie, p�askie oczy pokryte p�on�cymi jasnozielono punktami, dziwne metaliczne, kocie w�sy i wij�ca si� masa czerwonych robak�w wyrastaj�cych z prawej strony czo�a. Kreatura skoczy�a naprz�d, musn�a j� w przelocie i Mercedes rozpozna�a j� raptem jako jednego z tych dziwnych ludzi ze �rodka grupy. Chmura dymu zakry�a wszystko i nagle zosta�a sama z drugim przeciwnikiem. Przygotowuj�c swe sztylety, obejrza�a go. Zamiast wyci�gn�� bro�, dziko nieuczesany mag Porz�dku Rozumu wyj�� z pochwy na swym udzie d�ugi w�� stra�acki, a Mercy po raz pierwszy dostrzeg�a plecak, do kt�rego by� on pod��czony. Technomanta obliza� swe usta i zakrzycza� w heroicznym uniesieniu.
- Teraz, wied�mo �mierci, poczuj zemst� Elektrycznego Elliptitronu �wi�tego Elma!
Dysza w�a stra�ackiego wype�ni�a si� jasnym �wiat�em i zanim Mercy zda�a sobie spraw� z niebezpiecze�stwa, pokry� j� zaporowy ogie� piorun�w kulistych.
- Ha! Cios za przyzwoito�� i uwolnienie Eteru! - opu�ci� koniec maszyny w d�, tam gdzie upad�a w konwulsjach, ra�ona elektryczn� sfer�, a nast�pnie si�gn�� ku prze��cznikowi z ty�u plecaka. Mercedes opanowa�a dzi�ki koncentracji swe drgawki robi�c dziur� w otaczaj�cym j� b�blu ognia. Zaatakowa�a jego �r�d�o bezpo�rednio: prze��cznik skruszy� si� w jego r�ku, przerdzewia�y i zniszczony, zanim Technomanta zdo�a� z�apa� oddech. Zmiana taktyki w chwili, gdy wci�� si� j�ka� sprowadzi�a na niego niezak��cony sen.
Obr�ci�a si� dooko�a, jej przypalona suknia zaszele�ci�a, i stwierdzi�a, �e szale zwyci�stwa przechylaj� si� coraz bardziej na stron� przeciwnik�w. Co prawda S�dziwy Cz�owiek i Lekarz wci�� byli zamkni�ci w nieosi�galnej dla innych walce, lecz Gericault ust�powa� powoli pola, wobec czw�rki wci�� przykucni�tej za ci�k� maszyneri�.
- Gericault? - biegn�c, uchylaj�c si�, wyrazi�a swoje zaskoczenie i strach o niego.
- Ten w ciemnych okularach - au! - poj��, �e usun�li�my �wiadk�w i zwulgaryzowa� si�.
Mercy skoczy�a ku pierwszemu z akolit�w cz�owieka w czerni i poder�n�a mu gard�o, celuj�c w szyj� tak, by krwi� o�lepi� stoj�cego za nim towarzysza. - On nie jest w tym zbyt dobry, ale to uh... czyni r�nic�... gdy kontruje. Gericault do��czy� do niej strzelaj�c z bezpo�redniej odleg�o�ci w o�lep�ego cz�owieka, a pociski z �atwo�ci� odnalaz�y sw�j cel. - Wreszcie.
Cz�owiek w czerni par� naprz�d, z desperack� przebieg�o�ci� w oczach, a jego towarzysz z dziwacznymi goglami na twarzy odskoczy� w ty�, si�gaj�c do p��ciennej torby za sob�.
- Co� szykuj� - przekaza� jej Gericault. - Czy mo�esz si� tam dosta�?
Zaryzykowa�a spojrzenie w stron� przej�cia, i kolejny strza� niemal nie pozbawi� jej nosa. Cz�owiek z torb� okaza� si� lepszym strzelcem ni� mog�oby si� wydawa�, a dziwna magya jego ekwipunku ochrania�a go przed tymi kilkoma atakami, kt�rych mog�aby u�y� zza rogu, poprzez pi�� koszy z w�glem. Jednak gdy zaczerpn�a oddech, zda�a sobie spraw�, �e otaczaj�ce j� powietrze uleg�o zmianie - teraz zdawa�o si� by� t�uste. A nad skomplikowanymi machinami wroga rozp�ta�a si� burza malutkich iskierek. Drobne niemo�liwo�ci ju� uziemia�y ich aparaty, �ami�c cz�ci zapomniane i nadu�yte. Wszech�wiat utraci� tu sw� stabilno�� i to da�o jej odrobin� nadziei.
- Nie. Ale mam pomys�.
Mercy odwr�ci�a si�, skacz�c mi�dzy rz�dy skrzy� i turbin, tam gdzie le�a�o cia�o palacza. Z �atwo�ci� wzi�a go na plecy i odci�gn�a do przodu. Kilkoma szybkimi gestami uleczy�a go ze wstrz�su i u�o�y�a za wielk�, dr��c� instalacj� gazow�. W przerwach mi�dzy rurami walka by�a doskonale widoczna, a Mercy szarpn�a ma�ym cz�owieczkiem.
- Obud� si�! Och, prosz� panie, obud� si�! - krzykn�a, a jej twarz porysowa�y �zy niepokoju.
Palacz j�kn��, otworzy� oczy i usiad�.
- Prosz� mi pom�c! Zamkni�to mnie tu, a oni walcz�...
Palacz spojrza� na przepi�kn�, �niad� kobiet� - bez w�tpienia rann� i wyczerpan� - i znalaz� w sobie odwag�.
- T�dy, t�dy pani. Wszystko b�dzie w porz�dku. Wyjrza� z ich kryj�wki, ukrywaj�c swe przestraszone oczy przed dam� i zobaczy�...
...klekocz�c� z okropn� pr�dko�ci� przez pok�ad, wiruj�c�, podskakuj�c� i r�bi�c� niczym berserker, szkieletow�, spr�ynow� kul� ostrzy, tocz�c� si� prosto na d�entelmena w wieczorowym stroju. D�entelmen strzela� z obu swych pistolet�w do miedzianej, b�yszcz�cej maszyny �mierci, lecz bez widocznego skutku. Za mechaniczn� niemo�liwo�ci� bieg�o dw�ch m�czyzn, jeden z najdziwniejsz� par� motocyklowych gogli, jakie palacz kiedykolwiek widzia�, drugi za� strzelaj�cy z rewolweru o d�ugiej ta�mie pocisk�w tam, gdzie winien by� jego b�benek.
Palacz cofn�� si�, chwiej�c si� na nogach. - Nie wierz� w to! - zawo�a�, a na twarzy Mercy wykwit� u�miech.
Miedziana maszyna �mierci wyskoczy�a za r�g i nagle upad�a, rozsypuj�c si� w stos b�yszcz�cych cz�ci tu� pod nogami Gericaulta. Cz�owiek w czerni, ten w goglach i dziwny rewolwer rozp�yn�y si� w nico�ci (mimo i� Mercy mog�a ich us�ysze�, wci�� biegn�cych tam, gdzie odeszli).
- Gericault?
- Wci�� tutaj, kochana. Dzi�kuj�.
- Senex?
- W�a�nie sko�czy�em.
Palacz usiad� - oszo�omiony, skonfundowany i zapomniany - i zacz�� oczyszcza� twarz z sadzy. Gdy ekspedycja ratunkowa przyby�a godzin� p�niej, znale�li go u�miechni�tego, siedz�cego wraz z innymi (facetem w mundurze i amnezj�, obs�ug� maszyn parowych ze strasznym b�lem g�owy i zwariowanym majsterkowiczem p�acz�cym gorzko nad w�em stra�ackim). Na jego zabrudzonym lewym policzku widnia� czysty �lad w kszta�cie kobiecych ust.
5 Wrze�nia 1995 roku.
Amanda ci�a ku g�rze, wbijaj�c sw�j n� g��boko w owini�t� materia�em plastykow� butelk�. Woda ze �rodka przesi�k�a przez star� bawe�nian� bluzeczk�, skapuj�c na brudne pod�o�e. Patrzy�a, pr�buj�c sobie
przypomnie� ostatnie my�li, wci�� nie�wiadomie przebijaj�c butelk�. Ca�y czas rozproszona, cofn�a si� i przygotowa�a do kolejnego �wiczenia.
Us�ysza�a trzask ga��zki gdy pchn�a no�em. Bez zw�oki obr�ci�a si� ku intruzowi - jednej z tych hermetycznych uchod�c�w, jak si� zorientowa�a, z kud�ami szarych w�os�w i b��kitnymi oczyma. Kobieta drgn�a, schwytana mi�dzy no�e i niewdzi�czne u�ciski r�anego krzewu.
- Przepraszam, - powiedzia�a Amanda, wyra�nie niezadowolona. - My�la�am, �e jeste� jedn� z nas. Ka�dy w tym ogrodzie jest bardzo odwa�ny. No�e znikn�y i jej go�� odpr�y� si�
- Ja... Ja nie chcia�am ci przeszkadza� - powiedzia�a. Jej rozgl�daj�ce si� oczy znalaz�y �awk� poza wci�� rozko�ysan� butelk� i tam usiad�a. - W�a�ciwie, to jestem tu by przeprosi�.
Amanda skoczy�a ku drzewu, przywi�zuj�c do niego butelk�. - Za co?
- Za Nicodemusa. Prosz�, nie my�l o nim zbyt �le - i prosz�, nie zak�adaj, �e reszta z nas b�dzie si� tak zachowywa�.
- Nie ma sprawy.
- Nie. Jeste�my tutaj go��mi. - wyrwa�a mlecz, nerwowo go kr�c�c w d�oniach. - Nicodemus... jego �ona przysta�a rok temu do Maruder�w. Kolegium na Mus by�o wszystkim, co mu zosta�o i by� jednym z ostatnich go opuszczaj�cych... on, James i Kanclerz. Tak, to wci�� nie jest wyt�umaczenie, ale mo�e teraz zrozumiesz troch� jego gniew.
Amanda popatrzy�a na ni� w ciszy.
- Rozumiesz, on wsz�dzie widzi Nephandi. I wypytywa� si� o ciebie od tamtego wieczoru.
Oczy Amandy zw�y�y si�.
- No c�... woko�o chodz� pog�oski, �e dwa miesi�ce temu przyprowadzi�a� do tej Fundacji Nephandusa. I �e rozmawia�a� z nim zamiast walczy�...
- A wi�c jeste� tu, by sprawdzi� pog�oski.
Magini skin�a g�ow�, wi���c �odyg� kwiatu w niepokoj�ce w�z�y.
- Kim ty w og�le jeste�?
- Mam na imi� Ellen.
- Dobrze Ellen, mo�esz wys�ucha� czystej prawdy. Przewierci�a starsz� kobiet� wzrokiem, m�wi�c beznami�tnym g�osem.
- By� tu Nephandus. Nie przeszed� przez stra�nic�. Rozmawia�am z nim, bo przyszed� przez Bram� Peregrina, gdy sta�am na stra�y. Go�cili�my wtedy konferencj� Doktora Bridges�a. Sprawdzi�y go ochronne wzorce. Zacz�am przeprowadza� go przez labirynt. Stra�nica nie przepu�ci�a nas jednak. Nakarmi� mnie wtedy wieloma k�amstwami o mym poprzednim �yciu. P�niej znikn��.
- I to ju� wszystko.
Hermetyczna magini ponownie skin�a. Spojrzenie jej b��kitnych oczu znowu omiot�o twarz Amandy, a kwiat trzymany w r�ce sta� si� puchat� mas� ��tych strz�p�w. - Dzi�kuj� za twe... wyja�nienia. - wsta�a. - Jestem pewna, �e moi ludzie poczuj� si� lepiej s�ysz�c to.
- Na pewno. I jeszcze jedno Ellen - b�d� ostro�na opuszczaj�c ogr�d, nie jestem tu jedyn� �wicz�c� - za�mia�a si� i ponownie rozhu�ta�a butelk�.
Maj 1889 roku
Riwiera Francuska.
Gericault, z herbat� i kanapkami w r�kach, usiad� ostro�nie na skraju eleganckiego wiklinowego krzes�a. Postawi� pe�n� tac� na blacie ma�ego stolika przed sob� i os�oni� oczy od popo�udniowego s�o�ca.
Mercedes u�miechn�a si�, z�o�y�a parasol, rozbawiona.
- Herbaty?
- Nadpitej przez Pana i Pani� Melvin Abercrombie, brytyjsk� szlacht� na wakacjach. Musimy zachowywa� odpowiedni� powierzchowno��, cho�by w imi� naszych paszport�w. - usiad� znowu. - Nalejesz mi?
Mercedes nic nie odpowiedzia�a, ale umy�lnie nachyli�a ku niemu. Gericault zamkn�� oczy, wzdychaj�c.
- Prawie bym chcia�, by trwa�o to wiecznie. �adnego Senexa, �adnej Rady, �adnych mechanicznych ludzi i Rozumist�w... Po prostu dw�ch zm�czonych �pi�cych na wakacjach, ciesz�cych si� wolnymi chwilami. - wzi�� sw� fili�ank� nie patrz�c.
- Podoba mi si� to, - powiedzia�a Mercy, - ale chcia�abym wr�ci� na czas. Rozmawia�am z S�dziwym Cz�owiekiem zanim wyjechali�my, kochany. Ostatecznie wyrwiemy te �mije Nephandi z Piccadilly.
Gericault nic nie odpowiedzia�.
- Chcesz kanapk�?
- Nie, dzi�kuj�, - odpowiedzia� ostro�nie.
- Czujesz si� dobrze?
- Mercedes... Musz� ci co� powiedzie�. Jego g�os by� dziwny, powa�ny, wsta� gdy zacz�� m�wi�. - To bardzo trudno powiedzie�...
- Mnie mo�esz powiedzie� wszystko, Alec. Powsta�a i uj�a jego r�k�.
Gericault spojrza� na ni�, wstrz�sn�� g�ow�, uni�s� jej palce do ust, ca�uj�c je przez chwil�. - Jakiej ja jestem Tradycji, Mercy?
- No c�, by�by� bardzo dobrym Eutanatosem, ale Senex i ja nigdy nie s�dzili�my, �e jeste� jednym z nas.
- Mo�esz by� M�wc� Marze�, gdy� tak bardzo nienawidzisz Porz�dku Rozumu, lub mo�e Kultyst�, jako ze jeste� cokolwiek libertynem i lekcewa�ysz polityk� Rady.
- Nie jestem �adnym z nich, - powiedzia�. - Nie jestem w og�le magiem Tradycji.
- To nie ma dla mnie znaczenia. Do kt�rego Cechu nale�ysz? A mo�e jeste� Sierot�?
- Nie jestem Sierot�. Nie mam Cechu.
Mercedes wstrzyma�a si�, niepewna, patrz�c si� na twarz kochanka. Szum fal wype�ni� cisz�.
- Jestem Upad�ym, Mercy. Oboje zamarli w bezruchu. - S�u�� Panom Zapomnienia.
Ugryz�a si� w warg�, patrz�c, oddychaj�c p�ytko, wr�cz d�awi�c si�. Jej r�ce zacisn�y si� kurczowo na fa�dach sukni, ugniataj�c materia�, szukaj�c no�y. Gdy opu�ci� z niej wzrok, b�yskawicznie skoczy�a i Gericault upad� na ziemi�, maj�c przy gardle jej ostrza.
- Zdrajca!
- Nie zdrajca, Mercy. Szpieg - powiedzia� smutnie - szpieg, kt�ry zakocha� si� we wrogu. Teraz daj mi wsta�.
- Zabij� ci�!
Jeste� praktyczn� kobiet�, Mercy, a to nie jest tania, groszowa nowela. Je�li chcia�aby� mnie zabi�, zrobi�aby� to pi�� sekund temu. Daj mi wsta�.
I Mercedes, milcz�co, powoli schowa�a swe no�e i wsta�a, dr��c. Gericault podprowadzi� j� do krzes�a, usiad� naprzeciw i delikatnie po�o�y� d�onie na jej kolanach.
- Tak. Po pierwsze pozw�l mi przeprosi�. Jest mi strasznie przykro, �e wzi��em to zadanie, spotka�em ciebie i �e musia�em k�ama� tak d�ugo jak ci� znam. Czuj� si� strasznie, moja droga.
- Po drugie, pozw�l mi powiedzie�, �e nie jest mi przykro, �e ci� kocham, �e nigdy nie sk�ama�em w tym temacie i je�li nawet teraz rozstaniemy si�, b�d� ci� kocha�, a� do �mierci lub ko�ca wszech�wiata. Mam nadziej�, �e niezale�nie od mego haniebnego zachowania, Mercy, kiedy� b�dziesz mog�a mnie czule wspomina�.
- Po trzecie, nie przyby�em do ciebie i Senexa by was skrzywdzi� lub skorumpowa�. Moim zadaniem by�o cz�ciowo przebadanie was pod k�tem s�abo�ci, dla p�niejszego wykorzystania, - powiedzia� i Mercy wzdrygn�a si� - lecz najwa�niejszym by�o przekazanie wam tego, co moja... organizacja... wiedzia�a o Lekarzu i by przekona� was, �e by� tak niebezpieczny jak ju� wiecie.
- Wykorzysta�e� nas - wymamrota�a.
- Musieli�my. Lekarz nigdy nie opu�ci� Ziemi. Nikt z mego Labiryntu nie by� w stanie przeciwstawi� si� mu w tej Rzeczywisto�ci. Senex m�g�, a zreszt� polowa� ju� wtedy na naszego wroga.
- I jeszcze jedno. Nie zmusi�em go do niczego, czego by nie chcia�, Mercy. Nie potrafi�bym.
- Zabili�my Lekarza dwa lata temu. Dlaczego wci�� tu jeste�?
- Dlaczego nie? Walczymy z Porz�dkiem Rozumu, ja obserwuj� Tradycje, jestem u�yteczny. Nie chcia�em odchodzi� - Gericault zmarszczy� brwi.
- Teraz S�dziwy Cz�owiek chce zmasakrowa� Fundacj� Piccadilly. Nie mog� zosta� i mu pom�c, nie chc� te� wci�gn�� go w pu�apk�. Musz� odej��.
Mercedes spojrza�a po raz pierwszy na niego, z czerwonymi oczyma, blad� twarz� poznaczon� �zami.
Kiwn�� g�ow�. - Wci�� nie chc� odchodzi�. Kocham ci� - powiedzia� i Mercy drgn�a. - Teraz musz� spyta� ci� o co� do czego nie mam prawa:
- Czy p�jdziesz ze mn�? Nie prosz� ci� o zostanie barabbi. Nie prosz� ci� o zdradzenie Senexa, lub przekazanie moim ludziom jakichkolwiek sekret�w Rady. Nigdy nie b�dziesz musia�a spotka� innego Nephandusa, tak d�ugo jak b�dziesz �y�, lub wszech�wiat si� sko�czy - m�wi� teraz szybko, z desperacj�, - tylko prosz�, prosz�, p�jd� walczy� z prawdziwym wrogiem, z Porz�dkiem Rozumu... wraz ze mn�.
6 wrze�nia 1995 roku
Popo�udnie na Cerberusie. Amanda przepchn�a si� przez t�um na dziedzi�cu przed Wschodnimi Schodami. Ze wszystkich stron potr�cali j� obcy, a ha�as by� przygniataj�cy. Jej dom zawsze by� g�o�ny, w rado�ci, smutku i gniewie, lecz wieczne brz�czenie wielu rozm�w by�o czym� nowym., czego nie znosi�a. Min�a dw�ch w��cz�cych si� hermetycznych mag�w (kt�rzy obrzucili j� wzrokiem pe�nym wrogiej ciekawo�ci) i skr�ci�a w korytarz wiod�cy do studium Senexa.
Lord Gilmoire, jak ujrza�a, akurat wchodzi� do tego wci�� cichego pokoju. Zwolni�a krok, teraz niepewna czy zapuka�. To co us�ysza�a, zatrzyma�o j� i nak�oni�o do dalszego pods�uchiwania.
Kanclerz Mus m�wi�:
- ...�ciowa plotka, oczywi�cie, lecz to niepokoi moich ludzi, a oni denerwuj� ciebie. Czy mog� zada� ci kilka pyta�?
Opowiedz mi o tych plotkach, wasza lordowska mo��, - odpowiedzia� jej nauczyciel.
- Dobrze.
Kanclerz �ciszy� g�os i Amandzie nie uda�o si� nic us�ysze�. Trwa�o to troch�, a� pod koniec mia�a wra�enie, �e o co� pyta si�.
S�dziwy Cz�owiek warkn��. - Gilmore, m�w ja�niej o co ci chodzi.
- Masz czy nie masz widderslainte jako ucznia?
Amanda nic nie us�ysza�a, pewna ju�, �e niedos�ysza�a odpowiedzi, lecz Senex odezwa� si�, g�osem cichym i zm�czonym:
- Amanda nigdy nie by�a Nephandi - z naciskiem na jej imi�.
- A przed Amand�?
Up�yn�o siedem sekund.
- Tak. By�a.
Kobieta na korytarzu wyprostowa�a si�, chwyci�a sw� torb� i odwr�ci�a si� cicho. Spokojnie odesz�a, z grzechocz�cymi w g�owie s�owami, a g�os Gericaulta odbija� si� w echu jej krok�w.
Mercy posz�a za mn� do Czepc�w
Skr�ci�a ko�o drwi�cych uchod�c�w.
Tw�j nauczyciel polowa� na ni� i zabi�
Uskoczy�a na drog� do Wschodnich Schod�w.
Kiedy si� odrodzi�a, prze�ladowa� jej nowe �ycie
Zignorowa�a Juli�, min�a Mitzi.
Prze�ladowa� twoje �ycie
Znalaz�a si� w ogrodzie. Pluton wschodzi�.
By powstrzyma� ci� od przypomnienia
Przesz�a przez krzaki r�, dr�c swe ubranie o kolce.
Twego kochanka
Opad�a zadumana na �awk�.
Twego morderc�
I zatopi�a si� we wspomnieniach swego szale�stwa.
Mercy posz�a za mn� do Czepc�w
Pa�dziernik 1896 roku
Labirynt Nephandi, po�o�enie nieznane
Mercedes opiera si� na ramieniu Gericaulta, id�c powoli przez t�um. Powietrze jest gor�ce i s�one. �mierdzi metalem. Jest spocona i zdenerwowana, a cia�o dr�y mimo gor�ca. �ciany po obu stronach ton� w mroku.
Kto� z przodu grupy cicho �piewa, w j�zyku, kt�rego Mercy nie rozumie. M�czyzna po lewej odzywa si� do niej, a jego g�os jest silny, hipnotyzuj�cy i podniecony.
- Och, Mercedes, pragn� ci powiedzie� jak bardzo jeste�my szcz�liwi maj�c ci� tutaj. Jest to cudowne, najbardziej dla Gericaulta. Pog�adzi� j� po ramionach i lekko dotkn�� jej w�os�w. - Wszyscy si� modlili�my, ka�dej nocy, przez lata ca�e, by� kiedy� do nas do��czy�a... i teraz, dzi�ki Mocom, jeste� tu. Obcym i szarpi�cym ruchem ��czy swe d�onie, splataj�c palce tak mocno, �e Mercedes s�yszy ocieraj�ce si� ko�ci. - Nawet teraz, wiem, mo�esz mie� w�tpliwo�ci, lecz po dzisiejszej nocy poznasz prawdziw� rado�� i jedyny cel. Do��czy� do narastaj�cego �piewu.
Procesja dotar�a do wielkiego pokoju o nieregularnym suficie. Gericault przyci�gn�� j� do siebie, przytulaj�c.
- Przestraszona, kochanie? - szepn�� cicho. - Wci�� mo�esz jeszcze zmieni� decyzj�. Wielu z najbardziej nam oddanych nigdy -
- Nie. Podnios�a wzrok i jej oczy zw�zi�y si�. - Chc� p�j�� tam, gdzie poszed�e� ty. Kocham ci�. I odwr�ci�a si� z odwag�, mocno zaciskaj�c szcz�k�. Zrobi�a krok naprz�d.
Odleg�a �ciana poruszy�a si� i Nephandi staj� po obu stronach, rozpalaj�c lampy. Tworz� przej�cie przez swe szeregi, od pary kochank�w do dziwnej kurtyny, zdaj�cej si� pokrywa� t� �cian�. Gericault podchodzi by j� odprowadzi� i oboje krocz� powoli wzd�u� przej�cia. Reszta obserwuje to wszystko w ciszy. Pierwszy �piewak zaczyna dziwn�, pozbawion� emocji nut� Dw�jka mag�w dochodzi do ko�ca, przy kt�rym przemawia starszy pan w pomara�czowych szatach.
- Przychodzisz tu ch�tnie?
- Przychodz�.
- Witaj nam c�rko. Niech spok�j zapomnienia pocieszy tw�j umys� i odpr�y dusz�.
Kurtyna zwin�a si� na bok. W jasnym �wietle pochodni wn�trze wydawa�o si� r�owawo-be�owe i lekko wilgotne - z widocznymi �y�kami i membranami. Kurtyn� tworzy�o wiele pasm cofaj�cych si� ku cielistym kraw�dziom pod�ogi, �lizgaj�cych si� jedno po drugim, podci�gaj�cych ku sufitowi. Rozwar�y si� u do�u, gotowe do jej przyj�cia.
Gericault poczu�, jak jej oddech przy�piesza i wyostrza si�. Jego kochanka naprawd� by�a przera�ona.
M�czyzna w pomara�czowej szacie u�miechn�� si� delikatnie i dotkn�� jej r�ki. Mercy pod��y�a za nim, przechodz�c t�po przez brzeg Czepca. Odwr�ci�a si�, by widzie� Gericaulta i unios�a r�ce do gard�a. Wewn�trzne membrany wyci�gn�y si� po ni�, a on wci�� patrzy� jej w oczy. Po�o�y� d�onie na wierzchu kurtyny, spowi� j� ciep�em cia�a i zamkn�� wn�trze.
Czepiec zad�wi�cza� urwanym, przeci�tym krzykiem i blade zas�ony zadr�a�y od si�y bryzgaj�cej w �rodku krwi. Na twarzach Nephandi wykwit�y u�miechy, zewn�trzne fa�dy zamkn�y si�, a Gericault pad� na ziemi� w b�ogiej uldze.
Amanda wsta�a, teraz ju� pewna, gdzie s� jej utracone wspomnienia.
Pluton by� teraz wy�ej, ni� kiedy przysz�a, a d�wi�ki i zapach obiadu dochodzi�y z Wielkiego Hallu. Spojrza�a trzy pi�tra w g�r�, na ciemne okna studium Senexa i w�lizgn�a si� na tylne schody, podchodz�c cicho do jego komnaty. Wesz�a bez pukania, po�o�y�a si� na o�wietlonej �wiat�em planety nagiej pod�odze i zamkn�a oczy.
Czeka�a, pr�buj�c cofn�� si� do swego umys�u, szukaj�c ostro�nie. Zapach, twardo�� pod�ogi i powiew wiatru na r�ce odesz�y. Spojrza�a jeszcze raz na anio�a o zakrwawionych d�oniach, na jej Avatara.
Jego skrzyd�a s� ogniem, suknia bia�a niczym mg�a a kszta�ty jak u m�odej dziewczyny.
- Amanda. Mi�kki g�os ni�s� zaskoczenie i niepok�j, a bia�e szaty porusza�y si�, mimo braku wiatru w stron� �miertelnej.
- Taa... Mam pytanie.
- Prosz�, musisz tylko zapyta�.
- Moje poprzednie �ycia. Kim by�am? Co uczyni�am?
Anio� lekko wstrz�sn�� g�ow�. - Jakie poprzednie �ycia? Jego g�os by� s�odki i zagadkowy, wci�� sta� sztywno, zak�opotany. - Czy nie jeste�my nowo przyby�ymi ze Studni Dusz?
Amanda spojrza�a na niego.
- Nie, do diab�a, nie jeste�my!
Z�apa�a swego Avatara za r�k� i poci�gn�a za sob�, prawie wlok�c go po ziemi. Wysz�a odwa�nie naprzeciw swego zapomnienia, w najmroczniejsze obszary. Kurz na pod�odze by� g�adki i niezm�cony, przesz�a po nim szukaj�c miejsc kt�re zna�a. Doszli do kilku �lad�w, mglistych i niewyra�nych, zanikaj�cych w oddali i Amanda po�pieszy�a wzd�u� nich.
Spojrza�a na Avatara i rozkaza�a:
- �wiat�o.
Otoczy� ich blady poblask, przez chwil� wystraszaj�c cieniami dw�ch biegn�cych postaci. Amanda rozpozna�a je jako ich odbicia, spojrza�a na kraw�d� lustra i ma�o nie upad�a od zawrotu g�owy.
Ca�a przednia �ciana by�a jednym prostym, gigantycznym, jednocz�ciowym lustrem, wy�szym ni� �wiat�o Avatara mog�o si�gn��, ci�gn�cym si� we wszystkie strony, daleko poza zasi�g ich wzroku. Anio� spr�bowa� si� zatrzyma�, przestraszony. Amanda popchn�a go do przodu, ma�o nie przewracaj�c i dotkn�a �ciany. Odwr�ci�a si� do swej przestraszonej duszy i zapyta�a - Co to jest?
- Nie wiem. Oszo�omiony, og�uszony, szepcz�cy anio� ukry� si� w swych skrzyd�ach, powtarzaj�c - Nie wiem. Nie wiem. To nie moje. Co to jest?
Amanda cofn�a si�, patrz�c na szczytowy punkt horyzontu.
- Je�li bym wiedzia�a - powiedzia�a, wk�adaj�c n� mi�dzy dwie p�yty pod�ogowe, - nie musia�abym pyta�.
Wywa�y�a jedn� z desek -
- Co robisz? - zapyta� bardzo cichym g�osem jej Avatar.
- i unios�a j� niczym kij baseballowy.
- Odsu� si�.
Wzi�a zamach, uderzy�a i lustro rozprys�o si� - b�yszcz�ce rysy rozbiegaj�ce si� od p�kni�cia, wielkie tr�jk�ty srebra opadaj�ce powoli na pod�og�. Fragmenty szk�a opad�y mi�dzy ma�ymi postaciami i odbi�y je miliony razy, rozszczepiaj�c i pomna�aj�c si� wzajemnie. Amanda straci�a anio�a z wzroku w tym rozgardiaszu i odskoczy�a za stosy skorup w bezpieczny cie�.
Grudzie� 1923 roku
Nowy Jork
Ciemno�� zmniejsza�a si� w miar� jak podchodzi�a ku niej. Zatrzyma�a si�.
Zamar�a, maj�c przed sob� dziwn�, zatrzyman� w kadrze sytuacj�:
Senex gestykuluje do Gericaulta, jakby chcia� go odepchn��, r�ce S�dziwego Cz�owieka s� na wp� zgi�te, odzie� przesi�kni�ta krwi�, postawa spokojna.
Na twarzy Gericaulta maluje si� udr�ka; troch� sza�u, troch� desperacji. Jego r�ce s� rozpostarte w akcie gwa�townej magyi.
Mercedes jest najbli�ej, ubrana jak podlotek, r�ce i nogi zgi�te w ruchu. Biegnie, jej usta otwarte w krzyku lub wrzasku, a jej oczy niczym czarne ognie.
Nie ma �cian, nie ma nieba, tylko p�mrok i pod�oga z popio��w. Amanda robi krok do przodu w stron� swej poprzedniczki i odnajduje si� nagle w jej ciele. Postacie zaczynaj� si� porusza�.
Mercy krzyczy niczym huragan a no�e w jej r�kach s� wiatrem. Doskakuje do swego nauczyciela, obserwuj�cego j� bez zdejmowania r�ki z Gericaulta. Pot�ga woli Senexa odpycha Francuza, a przestrze� puchnie wok� niego, do chwili gdy nie mo�e si� ju� rusza� - ledwo oddycha.
Oczy Senexa zamigota�y, gdy spojrza� na swego wi�nia. Obszed� Mercy bez patrzenia. Obr�cili si� twarz� w twarz.
- Daj mu odej��, stary cz�owieku, - zaskrzecza�a, skacz�c by go zabi�.
Mistrz nic nie odpowiedzia�. Jego nieuzbrojona r�ka zacz�a si� porusza�. Mercy odwr�ci�a sw�j lewy n�, pr�buj�c unikn�� jego magyi, lecz zakl�cie kt�rego u�y� by�o jej ca�kiem nieznane i pr�ba spe�z�a na niczym. Teraz, zaskoczona �e jest jeszcze wolna, spr�bowa�a ponownie przej�� jego gard�.
Senex rzuci� si� do przodu, bior�c ci�cie na r�k�, a na twarzy wykwit� mu grymas b�lu. Chwyci� j� pr�buj�c z�apa� za g�ow�, nie z�apa� niczego, przekr�ci� si� i nagle Mercy ujrza�a si� poza swym cia�em, zatrzymana w jego chwycie. Spojrza� w jej oczy twardym, smutnym spojrzeniem i g�os, kt�ry prowadzi� j� przez sto lat rozkaza�:
- Patrz.
Obr�ci� j� ku ciemnemu miejscu w otaczaj�cym ich zmroku. Na popio�ach pod�ogi le�a�a jaka� ciemniejsza rzecz, coraz lepiej widoczna, w miar� jak mentor zmusza� j� do patrzenia.
Jej Avatar kuli si� tam. P�on�ce skrzyd�a anio�a s� z�amane, bez jednego pi�ra. Nie ma ju� bia�ych szat. Strz�py i �aty z o�owiu - niekt�re jak tkanina, inne przepalaj�ce jego nag� sk�r�, cz�� zimnych, odpadaj�cych w miar� jak wstaje, odpadaj�cych z wielkimi p�atami na szaro wygotowanej sk�ry i mi�ni. Oczy anio�a umieraj� w szale�stwie; ocz