523
Szczegóły |
Tytuł |
523 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
523 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 523 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
523 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
<Rysunek: AS ZONE: ><Rysunek>
<Rysunek: OPOWIADANIA>
"Droga, z kt�rej si� nie wraca" by Andrzej Sapkowski
[DROGA.TXT]
Droga, z kt�rej si� nie wraca
[Fantastyka 8/1988; Reporter 1990: "Wied�min"; Antologia "Co wi�ksze muchy" 1992;]
I
Ptak o pstrokatych pi�rkach, siedz�cy na ramieniu Visenny,
zaskrzecza�, zatrzepota� skrzyde�kami, z furkotem wzbi� si� i poszybowa�
mi�dzy zaro�la. Visenna wstrzyma�a konia, nas�uchiwa�a chwil�, potem
ostro�nie ruszy�a wzd�u� le�nej dr�ki.
M�czyzna zdawa� si� spa�. Siedzia� opieraj�c si� plecami o s�up
po�rodku rozstaju. Z bli�szej odleg�o�ci Visenna zobaczy�a, �e oczy ma
otwarte. Ju� wcze�niej spostrzeg�a, �e jest ranny. Prowizoryczny
opatrunek, pokrywaj�cy lewe rami� i biceps, przesi�kni�ty by� krwi�, kt�ra
jeszcze nie zd��y�a sczernie�.
- Witaj m�odzie�cze - odezwa� si� ranny, wypluwaj�c d�ugie �d�b�o
trawy. - Dok�d zmierzasz, je�li wolno spyta�?
Visennie nie spodoba� si� "m�odzieniec". Odrzuci�a kaptur z g�owy.
- Spyta� wolno - odpowiedzia�a - ale wypada�oby uzasadni� ciekawo��.
- Wybaczcie, pani - rzek� m�czyzna, mru��c oczy. - Nosicie m�ski
str�j. A co do ciekawo�ci, to jest ona uzasadniona, a jak�e. To jest
niezwyk�e rozdro�e. Spotka�a mnie tu interesuj�ca przygoda...
- Widz� - przerwa�a Visenna, patrz�c na nieruchomy, nienaturalnie
skr�cony kszta�t, le��cy na wp� zagrzebany w poszyciu nie dalej ni�
dziesi�� krok�w od s�upa.
M�czyzna pod��y� za jej spojrzeniem. Potem ich oczy spotka�y si�.
Visenna, udaj�c, �e odgarnia w�osy z czo�a, dotkn�a diademu, ukrytego pod
opask� z w�owej sk�ry.
- A tak - rzek� ranny spokojnie. - Tam le�y nieboszczyk. Bystre macie
oczy. Pewnie uwa�acie mnie za rozb�jnika? Mam racj�?
- Nie masz - powiedzia�a Visenna, nie odejmuj�c r�ki od diademu.
- A... - zaj�kn�� si� m�czyzna. - Tak. No...
- Twoja rana krwawi.
- Wi�kszo�� ran ma tak� dziwn� w�a�ciwo�� - u�miechn�� si� ranny.
Mia� �adne z�by.
- Pod opatrunkiem, zrobionym jedn� r�k�, b�dzie krwawi� d�ugo.
- Czy�by�cie chcieli zaszczyci� mnie swoj� pomoc�?
Visenna zeskoczy�a z konia, dr���c obcasem mi�kk� ziemi�.
- Nazywam si� Visenna - powiedzia�a. - Nie zwyk�am robi� nikomu
zaszczyt�w. Poza tym, nie cierpi�, kiedy kto� zwraca si� do mnie w liczbie
mnogiej. Zajm� si� twoj� ran�. Mo�esz wsta�?
- Mog�. A musz�?
- Nie.
- Visenna - powiedzia� m�czyzna, unosz�c si� z lekka, by u�atwi� jej
odwini�cie p��tna. - �adne imi�. M�wi� ci ju� kto�, Visenna, �e masz
pi�kne w�osy? Ten kolor nazywa si� miedziany, prawda?
- Nie. Rudy.
- Aha. Jak sko�czysz, ofiaruj� ci bukiet z �ubinu, o, tego, co ro�nie
w rowie. A w czasie operacji opowiem ci, ot tak, dla zabicia czasu, co
mi si� przydarzy�o. Widzisz, nadszed�em t� sam� drog�, co i ty. Widz�,
stoi na rozstaju s�up. O, w�a�nie ten. Do s�upa przymocowana deska. To
boli.
- Wi�kszo�� ran ma tak� dziwn� w�a�ciwo��. - Visenna oderwa�a
ostatni� warstw� p��tna, nie staraj�c si� by� delikatn�.
- Prawda, zapomnia�em. O czym ja... Ach, tak. Podchodz�, patrz�, na
desce napis. Strasznie ko�lawy, zna�em kiedy� �ucznika, kt�ry potrafi�
�adniejsze litery wysika� na �niegu. Czytam... A to co ma by�, moja panno?
Co to za kamyk? O, do licha. Tego si� nie spodziewa�em.
Visenna powoli przesun�a hematyt wzd�u� rany. Krwawienie usta�o
momentalnie. Zamkn�wszy oczy, uchwyci�a rami� m�czyzny obur�cz, mocno
dociskaj�c brzegi skaleczenia. Odj�a r�ce - tkanka zros�a si�,
pozostawiaj�c zgrubienie i szkar�atn� pr�g�.
M�czyzna milcza�, bacznie si� jej przypatruj�c. Wreszcie zdj��
ostro�nie rami�, rozprostowa� je, potar� szram�, pokr�ci� g�ow�. Naci�gn��
skrwawiony strz�p koszuli i kubrak, wsta�, podj�� z ziemi pas z mieczem,
kies� i manierk�, spinany klamr� w kszta�cie smoczego �ba.
- Tak, to si� nazywa mie� szcz�cie - powiedzia�, nie spuszczaj�c z
Visenny oka. - Trafi�em na uzdrowicielk� w samym �rodku puszczy, w wid�ach
Iny i Jarugi, gdzie zwykle �atwiej o wilko�aka, albo, co gorsza, pijanego
drwala. Jak b�dzie z zap�at� za leczenie? Chwilowo cierpi� na brak
got�wki. Wystarczy bukiet z �ubinu?
Visenna zignorowa�a pytanie. Podesz�a bli�ej do s�upa, zadar�a g�ow�
- deska przybita by�a na wysoko�ci wzroku m�czyzny.
- "Ty, kt�ry nadejdziesz od zachodu - przeczyta�a na g�os. - W lewo
p�jdziesz, wr�cisz. W prawo p�jdziesz, wr�cisz. Wprost p�jdziesz, nie
wr�cisz". Bzdury.
- Dok�adnie to samo pomy�la�em - zgodzi� si� m�czyzna, otrzepuj�c
kolana z igliwia. - Znam te okolice. Prosto, to jest na wsch�d, idzie si�
ku prze��czy Klamat, na kupiecki trakt. Niby dlaczego nie mo�na stamt�d
wr�ci�? Takie �adne dziewcz�ta spragnione zam��p�j�cia? Tania gorza�ka?
Wakuj�ce stanowisko burmistrza?
- Nie trzymasz sie tematu, Korin.
M�czyzna otworzy� usta zdumiony.
- Skad wiesz, �e nazywam si� Korin?
- Sam mi to m�wi�e� przed chwil�. Opowiadaj dalej.
- Tak? - M�czyzna spojrza� na ni� podejrzliwie. - Doprawdy? No,
mo�e... Na czym sko�czy�em? Aha. Czytam wi�c, i dziwi� si�, co za baran
wymy�li� ten napis. Naraz, s�ysz�, kto� be�koce i mruczy za moimi plecami.
Ogl�dam si�, babule�ka, siwiute�ka, zgarbiona, z kijaszkiem, a jak�e.
Pytam grzecznie, co jej jest. Ona mamroce: "G�odnam, cny rycerzyku, od
�witania na z�b nie by�o co wzi��". Zgaduj�, ma babule�ka jeszcze minimum
jeden z�b. Wzruszy�em si� jak nie wiem co, bior� wi�c z sakwy chleba k�sek
i po�ow� w�dzonego leszcza, kt�rego dosta�em od rybak�w nad Jarug� i daj�
starowince. Ta siada, mamle, chrz�ka, wypluwa o�ci. Ja nadal ogl�dam ten
dziwny drogowskaz. Naraz babcia odzywa si�: "Dobry�, rycerzyku,
poratowa�e� mnie, nagroda ci� nie minie". Chcia�em jej powiedzie�, gdzie
mo�e sobie wsadzi� swoj� nagrod�, a babka m�wi: "Zbli� si�, mam ci co�
rzec do ucha, wa�n� tajemnic� odkry�, jak wielu dobrych ludzi od
nieszcz�cia wybawi�, s�aw� zyska� i bogactwo".
Visenna westchn�a, siad�a obok rannego. Podoba� jej si�, wysoki,
jasnow�osy, z poci�g�� twarz� i wydatnym podbr�dkiem. Nie �mierdzia�, jak
zwykle m�czy�ni, kt�rych spotyka�a. Odp�dzi�a natr�tn� my�l, �e za d�ugo
w��czy si� samotnie po lasach i go�ci�cach. M�czyzna ci�gn��:
- Ha, pomy�la�em sobie, klasyczna okazja si� trafia. Je�li babka, nie
ma sklerozy, a ma wszystkie klepki, to mo�e i b�dzie z tego zysk dla
biednego wojaka. Schylam si�, nadstawiam ucha, jak kto g�upi. No i gdyby
nie refleks, dosta�bym prosto w grdyk�. Odskoczy�em, krew sika mi z
ramienia jak z fontanny pa�acowej, a babka sunie z no�em, wyj�c, parskaj�c
i pluj�c. Ci�gle jeszcze nie uwa�a�em, �e to powa�na sprawa. Poszed�em w
zwarcie, by pozbawi� j� przewagi, i czuj�, �e to �adna staruszka. Piersi
twarde jak krzemienie...
Korin zerkn�� w strone Visenny, by sprawdzi�, czy si� nie czerwieni.
Visenna s�ucha�a z grzecznym wyrazem zaciekawienia na twarzy.
- O czym to ja... Aha. My�la�em, zwal� j� z n�g i rozbroj�, ale gdzie
tam. Silna jak ry�. Czuj�, za moment wysmyknie mi si� jej r�ka z no�em. Co
by�o robi�? Odepchn��em j�, cap za miecz... Nadzia�a si� sama.
Visenna siedzia�a milcz�c, z r�k� u czo�a, niby w zadumie poprawi�a
w�ow� opask�.
- Visenna? M�wi�, jak by�o. Wiem, �e to kobieta i g�upio mi, ale nich
skonam, je�li to by�a normalna kobieta. Natychmiast po tym, jak upad�a,
odmieni�a si�. Odm�odnia�a.
- Iluzja - rzek�a Visenna w zamy�leniu.
- �e co?
- Nic - Visenna wsta�a, podesz�a do zw�ok le��cych w paprociach.
- Tylko popatrz. - Korin stan�� obok. - Baba jak pos�g w pa�acowej
fontannie. A by�a zgarbiona i pomarszczona jak zad stuletniej krowy. Niech
mnie.
- Korin - przerwa�a Visenna - nerwy masz mocne?
- H�? A co maj� do tego moje nerwy? Owszem, je�li ci� to interesuje,
nie narzekam.
Visenna zdj�a opask� z czo�a. Klejnot w diademie rozjarzy� si�
mlecznym blaskiem. Stan�a nad zw�okami, wyci�gn�a r�ce, zamkn�a oczy.
Korin przygl�da� si� z p�otwartymi ustami. Visenna pochyli�a g�ow�,
szepta�a co�, czego nie rozumia�.
- Grealghane! - krzykn�a nagle.
Paprocie zaszele�ci�y gwa�townie. Korin odskoczy� dobywaj�c miecza,
zamieraj�c w obronnej pozycji. Zw�oki zatrzepota�y.
- Grealghane! M�w!
- Aaaaaaaaa! - rozleg� si� z paproci narastaj�cy ochryp�y wrzask.
Trup wygi�� si� w kab��k, nieledwie lewitowa�, dotykaj�c ziemi plecami i
czubkiem g�owy. Wrzask �cich�, zacz�� si� rwa�, przechodzi� w gard�owy
be�kot, urywane j�ki i krzyki, stopniowo nabieraj�ce kadencji, ale
absolutnie niezrozumia�e. Korin poczu� na plecach zimn� stru�k� potu,
dra�ni�c� jak pe�zn�ca g�sienica. Zaciskaj�c pi�ci, by powstrzyma�
mrowienie w przedramionach, ca�� si�� woli walczy� z przemo�nym
pragnieniem ucieczki w g��b lasu.
- Oggg... nnnn...nngammm - wybe�kota� trup, dr�c ziemi� paznokciami,
bulgoc�c krwawymi ba�kami, p�kaj�cymi na wargach. - Nam... eeeggg...
- M�w!
Z wyci�gni�tych d�oni Visenny s�czy� si� m�tnawy strumie� �wiat�a, w
kt�rym wirowa� i k��bi� si� kurz. Z paproci frun�y w g�re suche listki i
�d�b�a. Trup zach�ysn�� si�, zamlaska� i nagle przem�wi�, zupe�nie
wyra�nie.
- ...rozstajach sze�� mil od Klucza w po�udnie najdalej. Poo...
Posy�a�. Kr�gu. Ch�opaka. Spra... ggg... aza�. Kaza�.
- Kto?! - krzykn�a Visenna. - Kto kaza�? M�w!
- Fffff... ggg... genal. Wszystkie pisma listy amulety.
Pier...�cienie.
- M�w!
- ...rze��czy. Ko�ciej. Ge... nal. Zabra� listy. Per... gaminy.
Przyjdzie z maaaaaaaaa! Eeeeeeeee! Nyyyyyyyyy!!!
Be�kotliwy g�os zawibrowa�, rozp�yn�� si� w przera�aj�cym wrzasku.
Korin nie wytrzyma�, rzuci� miecz, zamkn�� oczy i przycisn�� d�onie do
uszu. Sta� tak, dop�ki nie poczu� na ramieniu dotkni�cia. Drgn��,
pot�nie, ca�ym cia�em.
- Ju� po wszystkim - powiedzia�a Visenna, ocieraj�c pot z czo�a. -
Pyta�am, jakie masz nerwy.
- Co za dzie� - wyst�ka� Korin. Podni�s� miecz, schowa� go do pochwy,
staraj�c si� nie patrze� w stron� nieruchomego ju� cia�a. - Visenna?
- S�ucham?
- Chod�my st�d. Jak najdalej od tego miejsca.
II
Jechali we dw�jk� na koniu Visenny, le�nym duktem, zaro�ni�tym i
wyboistym. Ona z przodu, w siodle, Korin na oklep, z ty�u, obejmuj�c j� w
talii. Visenna ju� dawno przywyk�a bez skr�powania cieszy� si� drobnymi
przyjemno�ciami, sporadycznie ofiarowywanymi przez los, z zadowoleniem
opiera�a wi�c plecy o pier� m�czyzny. Milczeli oboje.
- Visenna - Korin zdecydowa� si� pierwszy, po blisko godzinie.
- S�ucham.
- Nie jeste� tylko uzdrowicielk�. Jeste� z Kr�gu?
- Tak.
- S�dz�c po tym... pokazie, Mistrzem?
- Tak.
Korin pu�ci� jej tali� i przytrzyma� si� ��ku siod�a. Visenna
zmru�y�a oczy z gniewu. Oczywi�cie nie dostrzeg� tego.
- Visenna?
- S�ucham?
- Zrozumia�a� co� z tego co ta... co to - m�wi�o?
- Niewiele.
Znowu milczeli. Pstrokaty ptak, przelatuj�cy nad nimi, w�r�d
listowia, zaskrzecza� g�o�no.
- Visenna?
- Korin, zr�b mi przyjemno��.
- H�?
- Przesta� gada�. Chc� pomy�le�.
Dukt sprowadzi� ich prosto w d�, w w�w�z, w koryto p�ytkiego
strumienia, leniwie przemykaj�cego w�r�d g�az�w i czarnych pni w
przenikliwym zapachu mi�ty i pokrzywy. Ko� �lizga� si� na kamieniach,
pokrytych osadem gliny i mu�u. Korin, by nie spa��, ponownie uchwyci�
tali� Visenny. Odp�dzi� natr�tn� my�l, �e za d�ugo w��czy si� samotnie po
lasach i go�ci�cach.
III
Osada by�a typow� ulic�wk�, przytulon� do zbocza g�ry, rozwleczon�
wzd�u� traktu - s�omian�, drewnian� i brudn� - przycupni�t� w�r�d krzywych
p�ot�w. Gdy podjechali, psy podnios�y jazgot. Ko� Visenny cz�apa�
spokojnie �rodkiem drogi, nie zwracaj�c uwagi na zajad�e kundle,
wyci�gaj�ce spienione pyski ku jego p�cinom.
Pocz�tkowo nie widzieli nikogo. Potem, zza p�ot�w, z dr�ek,
wiod�cych na gumna, pojawili si� mieszka�cy - podchodzili wolno, bosi i
chmurni. Nie�li wid�y, dr�gi, cepy. Kt�ry� schyli� si�, podni�s� kamie�.
Visenna wstrzyma�a konia. Unios�a r�k� - Korin spostrzeg�, �e w d�oni
trzyma ma�y, z�oty no�yk w kszta�cie sierpa.
- Jestem uzdrowicielk� - powiedzia�a wyra�nie i d�wi�cznie, cho�
wcale nieg�o�no.
Ch�opi opu�cili bro�, zaszemrali, spojrzeli po sobie. By�o ich coraz
wi�cej. Kilku bli�szych zdj�o czapki.
- Jak zowie si� to sio�o?
- Klucz - pad�o z ci�by po chwili ciszy.
- Kto starszy nad wami?
- Topin, wielmo�na pani. O, tamta cha�upa.
Nim ruszyli, przez szpaler rolnik�w przecisn�a si� kobieta z
niemowl�ciem na r�ku.
- Pani... - j�kn�a, dotykaj�c nie�mia�o kolana Visenny. - C�rka...
A� gorzeje z gor�czki...
Visenna zeskoczy�a z kulbaki, dotkn�a g��wki dziecka, zamkn�a oczy.
- Jutro b�dzie zdrowa. Nie owijaj jej tak ciep�o.
- Dzi�ki, wielmo�na... Stokrotne...
Topin, starszy osady, by� ju� na podw�rku i w�a�nie zastanawia� si�,
co pocz�� z wid�ami, kt�re trzyma� w pogotowiu. Wreszcie zgarn�� nimi ze
schod�w kurze �ajno.
- Wybaczcie - rzek�, odstawiaj�c wid�y pod �cian� cha�upy. - Pani. I
wy, wielmo�ny. Czas niepewny taki... Do �rodka prosz�. Na pocz�stunek
upraszam.
Weszli.
Topinowa kobieta, holuj�c uczepion� sp�dnicy dw�jk� s�omianow�osych
dziewuszek, poda�a jajecznic�, chleb i zsiad�e mleko, po czym znik�a w
komorze. Visenna, w odr�nieniu od Korina, jad�a ma�o, siedzia�a zas�piona
i cicha. Topin przewraca� oczami, drapa� si� w r�ne miejsca i gada�.
- Czas niepewny. Niepewny. Bieda nam, wielmo�ni. My owce na runo
hodujem, na sprzeda� to runo, a nynie kupc�w nie ma, tedy wybijamy stada,
runne owce bijem, by do garnka co w�o�y�. Dawniej kupce po jaszm�, po
kamie� zielony chodzili do Amellu, przez prze��cz, tam�j kopalnie s�.
Tam�j jaszm� dobywaj�. A jak kupce szli, to i runo brali, p�acili, r�ne
dobro ostawiali. Nie ma nynie kupc�w. Nawet soli nie ma, co ubijem, we
trzy dni zje�� musim.
- Omijaj� was karawany? Dlaczego? - Visenna w zamy�leniu co jaki�
czas dotyka�a opaski na czole.
- A omijaj� - burkn�� Topin. - Zamkni�ta droga do Amellu, na
prze��czy rozsiad� si� przekl�ty ko�ciej, �ywej duszy nie przepu�ci. To
jak tam kupcom i��? Na �mier�?
Korin zamar� z �y�k� zawieszon� w powietrzu.
- Ko�ciej? Co to jest ko�ciej?
- A bo to ja wiem? Ko�ciej, m�wi�, ludojad. Na prze��czy pono siedzi.
- I nie przepuszcza karawan?
Topin rozejrza� si� po izbie.
- Niekt�re ino. M�wi�, swoje. Swoje puszcza.
Visenna zmarszczy�a czo�o.
- Jak to - swoje?
- Ano swoje - zamrucza� Topin i poblad�. - Ludziskom z Amellu jeszcze
gorzej ni�li nam. Nas cho� b�r nieco po�ywi. A tamci na go�ej skale siedz�
i ino to maj�, co im ko�ciejowi za jaszm� sprzedadz�. Okrutnie, po
zb�jecku pono za ka�de dobro p�aci� ka��, ale co tamtym z Amellu czyni�?
Przecie jaszmy je�� nie b�d�.
- Jacy "ko�ciejowi"? Ludzie?
- Ludzie, i Vrany, i insi. Zbiry to, pani. Oni do Amellu wo�� to, co
nam pobior�, tam na jaszm� i kamie� zielony mieniaj�. A nam si�� bior�. Po
sio�ach, bywa�o, grabili, gwa�cili dziewki, a przeciwi� si� kto,
mordowali, z dymem puszczali ludzi. Zbiry. Ko�ciejowi.
- Ilu ich? - odezwa� si� Korin.
- Kto by ich tam, panie wielmo�ny, liczy�. Broni� si� sio�a, kupy
trzymaj�. Co z tego, kiedy w nocy nalec�, podpal�. Lepiej ju� nieraz da�,
czego chc�. Bo m�wi�...
Topin poblad� jeszcze bardziej, zadygota� ca�y.
- Co m�wi�, Topin?
- M�wi�, �e ko�ciej, je�li go roze�li�, wylezie z prze��czy i p�jdzie
ku nam, ku dolinom.
Visenna wsta�a raptownie, twarz mia�a zmienion�. Korina przeszy�
dreszcz.
- Topin - powiedzia�a czarodziejka. - Gdzie tu ku�nia najbli�sza? Ko�
m�j podkow� zgubi� na trakcie.
- Za osad� dalej, pod lasem. Tam�j ku�nia jest, i stajnia.
- Dobrze. Teraz id�, popytaj, gdzie kto chory lub ranny.
- Dzi�ki niech wam b�d�, dobrodziejko wielmo�na.
- Visenna - odezwa� si� Korin, gdy tylko za Topinem zamkn�y si�
drzwi. Druidka odwr�ci�a si�, spojrza�a na niego.
- Tw�j ko� ma wszystkie podkowy w porz�dku.
Visenna milcza�a.
- Jaszma to oczywi�cie jaspis, a zielony kamie� to jadeit, z kt�rego
s�yn� kopalnie w Amell - ci�gn�� Korin. - A do Amell mo�na doj�� tylko
przez Klamat, przez prze��cz. Drog�, z kt�rej si� nie wraca. Co m�wi�a
nieboszczka na rozdro�u? Dlaczego chcia�a mnie zabi�?
Visenna nie odpowiedzia�a.
- Nic nie m�wisz? Nie szkodzi. I tak wszystko zaczyna si� pi�knie
wyja�nia�. Babule�ka z rozstaju czeka�am na kogo�, kto zatrzyma si� przed
g�upim napisem, zakazuj�cym dalszego marszu na wsch�d. To by�a pierwsza
pr�ba - czy przybysz umie czyta�. Potem babka upewnia si� jeszcze - kt�,
je�li nie dobry samarytanin z Kr�gu Druid�w wspomo�e w dzisiejszych
czasach g�odn� staruszk�? Ka�dy inny, g�ow� daj�, odebra�by jej jeszcze i
kijaszek. Chytra babcia bada dalej - zaczyna gaworzy� o biednych ludziach
w nieszcz�ciu, potrzebuj�cych pomocy. Podr�ny, zamiast pocz�stowa� j�
kopniakiem i plugawym s�owem, jak uczyni�by to zwyk�y, szary mieszkaniec
tych okolic, s�ucha w napi�ciu. Tak, my�li babcia - to on. Druid, id�cy
rozprawi� si� z band�, prze�laduj�c� okolic�. A �e ponad wszelk�
w�tpliwo�� sama jest nas�ana przez ow� band�, si�ga po n�. Ha! Visenna!
Czy� ja nie jestem m�dry?
Visenna nie odpowiedzia�a. Sta�a z g�ow� odwr�con� w stron� okna.
Widzia�a - p�prze�roczyste b�ony z rybich p�cherzy nie stanowi�y
przeszkody dla jej wzroku - pstrokatego ptaka, siedz�cego na wi�niowym
drzewku.
- Visenna?
- S�ucham, Korin.
- Co to jest ko�ciej?
- Korin - rzek�a Visenna ostro, odwracaj�c si� ku niemu. - Dlaczego
si� mieszasz do nieswoich spraw?
- Pos�uchaj - Korin ani troch� nie przej�� si� jej tonem. - Jestem
ju� wmieszany w twoje, jak m�wisz, sprawy. Tak wysz�o, �e chciano mnie
zar�n�� zamiast ciebie.
- Przypadkowo.
- My�la�em, �e czarodzieje nie wierz� w przypadki, tylko w magiczne
przyci�ganie, sploty wydarze� i r�ne takie. Popatrz tylko, Visenna co si�
dzieje - jedziemy na jednym koniu. Zr�bmy dla �miechu, �eby trwa�o to
nadal. Oferuj� ci pomoc w misji, kt�rej celu si� domy�lam. Odmow�
potraktuj� jako przejaw arogancji. M�wiono mi, �e wy, z Kr�gu, mocno
lekcewa�ycie sobie zwyk�ych �miertelnik�w.
- To k�amstwo.
- �wietnie si� sk�ada - Korin wyszczerzy� z�by. - Nie tra�my zatem
czasu. Jed�my do ku�ni.
IV
Mikula solidniej uchwyci� pr�t obc�gami i obr�ci� go w �arze.
- Dmij, Czop! - rozkaza�.
Czeladnik zawis� na d�wigni miecha. Jego puco�owata twarz b�yszcza�a
od potu. Pomimo szeroko otwartych drzwi, w ku�ni by�o niezno�nie gor�co.
Mikula przerzuci� pr�t na kowad�o, kilkoma mocnymi uderzeniami m�ota
rozp�aszczy� koniec.
Stelmach Radim, siedz�cy na nieobrobionym pie�ku brzozowym, r�wnie�
si� poci�. Rozpi�� sukman� i wyci�gn�� koszul� ze spodni.
- Dobrze wam gada�, Mikula - powiedzia�. - Wam bijatyka nie nowina.
Ka�dy wie, �e�cie nie ca�e �ycie w ku�ni kuli. Pono� dawniej �by
t�ukli�cie, nie �elazo.
- To i cieszy� si� powinni�cie, �e takiego macie w gromadzie - rzek�
kowal. - Po raz wt�ry m�wi� wam, �e nie b�d� wi�cej tamtym w pas si�
k�ania�. Ani robi� na nich. Nie p�jdziecie ze mn�, zaczn� sam, albo z
takimi co krew, nie podpiwek, maj� w �y�ach. W lasy zapadniem, b�dziem ich
po jednemu pra�, jak kt�rego nadybiem. Ilu ich? Trzydziestu? Mo�e i tego
nie. A si� po tej stronie prze��czy ile? Ch�opc�w mocnych? Dmij, Czop!
- Przecie dm�!
- Ra�niej!
M�ot dzwoni� o kowad�o rytmicznie, nieledwie melodyjnie. Czop d�� w
miech. Radim wysmarka� si� w palce, wytar� d�o� o cholew�.
- Dobrze wam gada� - powt�rzy�. - A ilu to z Klucza p�jdzie?
Kowal opu�ci� m�ot, milcza�.
- Takem my�la� - rzek� stelmach. - Nikt nie p�jdzie.
- Klucz sio�o ma�e. Mieli�cie wybada� w Porogu i w Kaczanie.
- Ano bada�em. M�wi�em wam, jak jest. Bez wojak�w z Mayeny ludzie nie
rusz�. Niekt�rzy gadaj� tak - co nam tamci, Vrany, Bobo�aki, tych na wid�y
mo�emy we trzy migi wzi��, ale co czyni�, gdy ko�ciej na nas p�jdzie? W
b�r umyka�. A cha�upy, dobytek? Na plecy nie we�miemy. A na ko�cieja nie
nasza moc, to wiecie.
- Sk�d mam wiedzie�?! Widzia� go kto?! - krzykn�� kowal. - Mo�e wcale
nie ma nijakiego ko�cieja? Tylko strachu chc� wam do rzyci nagoni�,
kmiotkom? Widzia� go kto?
- Nie gadajcie, Mikula - Radim schyli� g�ow�. - Sami wiecie, �e z
kupcami w ochron� nie byle jakie zabijaki chodzi�y, obwieszone �elazem,
istne rezuny. A wr�ci� kt�ry z prze��czy? Ani jeden. Nie, Mikula. Trzeba
czeka�, m�wi� wam. Da komes z Mayeny pomoc, wtedy inna sprawa b�dzie.
Mikula od�o�y� m�ot, ponownie w�o�y� pr�t w palenisko.
- Nie przyjdzie wojsko z Mayeny - powiedzia� ponuro. - Pobili si�
panowie mi�dzy sob�. Mayena z Razwanem.
- O co?
- A bo to wyrozumiesz, dlaczego si� wielmo�ni bij�?! Po mojemu, z
nud�w, kpy zaprza�e! - wrzasn�� kowal. - Widzieli�cie go, komesa! Za co my
jemu, gadowi, danin� p�acim?
Wyrwa� pr�t z �aru, a� sypn�y si� iskry, wywin�� nim w powietrzu.
Czop odskoczy�. Mikula chwyci� m�ot, waln�� raz, drugi, trzeci.
- Jak komes ch�opaka mojego wygna�, do Kr�gu tamtejszego go pos�a�em,
pomocy prosi�. Do Druid�w.
- Do czarownik�w? - spyta� Stelmach z niedowierzaniem. - Mikula?
- Do nich. Ale ch�opak nie wr�ci� jeszcze.
Radim pokr�ci� g�ow�, wsta�, podci�gn�� spodnie.
- Nie wiem, Mikula, nie wiem. Nie na moj� to g�ow�. Ale i tak na to
samo wychodzi. Czeka� trzeba. Ko�czcie robot�, wraz jad�, trzeba mi...
Przed ku�ni�, na podw�rzu, zar�a� ko�.
Kowal zamar� z m�otem wzniesionym nad kowad�em. Stelmach zaszcz�ka�
z�bami, zblad�. Mikula spostrzeg�, �e dr�� mu r�ce, wytar� je bezwiednie o
sk�rzany fartuch. Nie pomog�o. Prze�kn�� �lin� i ruszy� ku wyj�ciu, w
kt�rym wyra�nie rysowa�y si� sylwetki je�d�c�w. Radim i Czop poszli za
nim, bardzo blisko, z ty�u. Wychodz�c, kowal opar� pr�t o s�up przy
drzwiach.
Widzia� sze�ciu, wszystkich konno, w przeszywanicach, nabijanych
�elaznymi p�ytkami, kolczugach, sk�rzanych he�mach ze stalowymi nosalami,
wchodz�cymi prost� lini� metalu pomi�dzy ogromne, rubinowoczerwone oczy,
zajmuj�ce po�ow� twarzy. Siedzieli na koniach nieruchomo, jakby niedbale.
Mikula, biegaj�c spojrzeniem od jednego do drugiego, widzia� ich bro� -
kr�tkie dzidy o szerokim ostrzu. Miecze z dziwacznie wykut� gard�.
Berdysze. Z�bate gizarmy.
Na wprost wej�cia do ku�ni sta�o dw�ch. Wysoki Vran na siwku okrytym
zielonym kropierzem, ze znakiem s�o�ca na he�mie. I drugi...
- Mate�ko - szepn�� Czop za plecami kowala. I zachlipa�.
Drugi je�dziec by� cz�owiekiem. Mia� na sobie ciemnozielony, vra�ski
p�aszcz, ale spod dziobowatego he�mu patrzy�y na nich blade, niebieskie -
nie czerwone oczy. W oczach tych kry�o si� tyle zimnego, oboj�tnego
okrucie�stwa, �e Mikul� przeszy� potworny strach, wdzieraj�cy si� zimnem
do trzewi, mdl�cy, sp�ywaj�cy mrowieniem do po�ladk�w. Nadal by�o cicho.
Kowal s�ysza� bzykanie much, k��bi�cych si� nad kup� nawozu za p�otem.
Cz�owiek w he�mie z dziobem przem�wi� pierwszy.
- Kt�ry z was jest kowalem?
Pytanie by�o bezsensowne, sk�rzany fartuch i postura Mikuli zdradza�y
go na pierwszy rzut oka. Kowal milcza�. Uchwyci� okiem kr�tki gest, jaki
bladooki wykona� do jednego z Vran�w. Vran przechyli� si� w kulbace i
machn�� na odlew gizarm�, trzyman� w po�owie drzewca. Mikula skurczy� si�,
odruchowo kryj�c g�ow� w ramiona. Cios nie by� jednak przeznaczony dla
niego. Brzeszczot ugodzi� Czopa w szyj� i wci�� si� sko�nie, g��boko,
druzgoc�c obojczyk i kr�gi. Ch�opiec run�� plecami na �cian� ku�ni,
zatoczy� si� na s�up przy drzwiach i zwali� si� na ziemi�, w samym
wej�ciu.
- Pyta�em - przypomnia� cz�owiek w dziobowatym he�mie, nie
spuszczaj�c z Mikuli oka. D�oni� w r�kawicy dotyka� topora, zawieszonego u
siod�a. Dwaj Vranowie, stoj�cy najdalej, krzesali ogie�, zapalali smolne
�uczywa, rozdawali innym. Spokojnie, bez po�piechu, st�pa, okr��ali
ku�ni�, przyk�adali �agwie do strzechy.
Radim nie wytrzyma�. Zakry� twarz d�o�mi, zaszlocha� i ruszy� prosto
przed siebie, pomi�dzy dwa konie. Gdy zr�wna� si� z wysokim Vranem, ten z
rozmachem wbi� mu dzid� w brzuch. Stelmach zawy�, upad�, dwukrotnie
podkurczy� i rozprostowa� nogi. Znieruchomia�.
- No i co, Mikula, czy jak ci tam - powiedzia� bladooki. - Zosta�e�
sam. I po co ci to by�o? Ludzi buntowa�, po pomoc gdzie� tam posy�a�?
My�la�e�, �e si� nie dowiemy? G�upi jeste�. S� po wsiach i tacy, co
donios�, byle si� przypodoba�.
Strzecha na ku�ni trzeszcza�a, st�ka�a, bucha�a brudnym, ��tawym
dymem, wreszcie hukn�a, rykn�a p�omieniami, sypn�a iskrami, czkn�a
pot�nym oddechem �aru.
- Twojego czeladnika dopadli�my, wy�piewa�, dok�d go posy�a�e�. Na
tego, co ma przyj�� z Mayeny, te� czekamy - kontynuowa� cz�owiek w he�mie
z dziobem. - Tak, Mikula. Wepchn��e� sw�j parszywy nos tam, gdzie nie
nale�a�o go wpycha�. Za to spotka ci� zaraz powa�na nieprzyjemno��. Tak
my�l�, �e warto by ci� wbi� na pal. Znajdzie si� tu w obej�ciu jaki�
przyzwoity pal? Albo jeszcze lepiej - zawiesimy ci� za nogi na drzwiach
stodo�y i obedrzemy ze sk�ry, jak w�gorza.
- Dobra, dosy� tego gadania - rzek� wysoki Vran ze s�o�cem na he�mie,
ciskaj�c swoj� �agiew w otwarte drzwi ku�ni. - Zaraz zleci si� tu ca�a
wie�. Ko�czmy z nim raz dwa, zabierajmy konie ze stajni i odje�d�ajmy.
Sk�d to si� bierze w was, ludziach, to zami�owanie do katowania, do
zadawania m�ki? W dodatku niepotrzebnej? Dalej, ko�cz z nim.
Bladooki nie odwr�ci� g�owy w stron� Vrana. Pochyli� si� w siodle,
napar� koniem na kowala.
- W�a� - powiedzia�. W jego bladych oczach tli�a si� rado�� mordercy.
- Do �rodka. Nie mam czasu, aby oprawi� ci� jak nale�y. Ale mog� ci�
przynajmniej usma�y�.
Mikula zrobi� krok do ty�u. Na plecach czu� �ar p�on�cej ku�ni,
hucz�cej padaj�cymi ze stropu belkami. Jeszcze jeden krok. Potkn�� si� o
cia�o Czopa i o pr�t, kt�ry ch�opak przewr�ci�, padaj�c.
Pr�t.
Mikula schyli� si� b�yskawicznie, ucapi� ci�kie �elazo i nie
prostuj�c si�, z do�u, z ca�� si��, jak� wyzwoli�a w nim nienawi��, cisn��
pr�t prosto w pier� bladookiego. D�utowato wykute ostrze przebi�o
kolczug�.
Kowal nie czeka�, a� cz�owiek zwali si� z konia. Run�� do biegu, na
skos przez podw�rze. Za nim wrzask, t�tent. Dopad� drewutni, wczepi� si�
palcami w k�onic�, opart� o �cian�, natychmiast, z p�obrotu, na �lepo,
uderzy�. Cios spad� prosto na pysk siwka w zielonym kropierzu. Ko� stan��
d�ba, zwalaj�c w py� podw�rka Vrana ze s�o�cem na he�mie. Mikula uchyli�
si�, kr�tka w��cznia hukn�a w �cian� drewutni, zadygota�a. Drugi Vran,
dobywaj�c miecza, spi�� konia, uchodz�c przed �wiszcz�cym zamachem
k�onicy. Trzej nast�pni szar�owali, wrzeszcz�c, wywijaj�c broni�. Mikula
st�kn��, otaczaj�c si� straszliwym m�y�cem ci�kiego dr�ga. Trafi� co�,
znowu konia, kt�ry zar�a� i zata�czy� na tylnych nogach. Vran utrzyma� si�
w siodle.
Nad p�otem, od strony lasu, przelecia� ko�, wyci�gni�ty w skoku,
zderzaj�c si� z siwkiem w zielonym kropierzu. Siwek sp�oszy� si�, targn��
wodzami, przewracaj�c wysokiego Vrana, usi�uj�cego go dosi���. Mikula, nie
wierz�c w�asnym oczom spostrzeg�, �e nowy je�dziec rozdwaja si� - na
pokurcza w kapturze, pochylonego nad ko�skim karkiem i na jasnow�osego
m�czyzn� z mieczem, siedz�cego z ty�u.
D�uga, w�ska klinga miecza opisa�a dwa p�kola, dwie b�yskawice.
Dw�ch Vran�w zmiot�o z siode�, run�li na ziemi� w ob�okach kurzu. Trzeci,
zap�dzony a� pod drewutni�, odwr�ci� si� ku dziwnej parze i dosta� sztych
pod brod�, tu� ponad stalowy napier�nik. Ostrze miecza zal�ni�o, na moment
wyzieraj�c z karku. Jasnow�osy ze�lizn�� si� z konia i przebieg�
przez podw�rze, odcinaj�c wysokiego Vrana od jego wierzchowca. Vran doby�
miecza.
Pi�ty Vran kr�ci� si� po�rodku podw�rza, usi�uj�c opanowa� ta�cz�cego
konia, bocz�cego si� na p�on�c� ku�ni�. Ze wzniesionym berdyszem rozgl�da�
si�, waha�. Wreszcie wrzasn��, uderzy� konia ostrogami i run�� na
pokurcza, uczepionego ko�skiej grzywy. Mikula zobaczy�, jak malec odrzuca
kaptur i zrywa z czo�a opask�, spostrzeg� pomy�k�. Dziewczyna wstrz�sn�a
rud� grzyw� w�os�w i krzykn�a niezrozumiale, wyci�gaj�c d�o� w stron�
szar�uj�cego Vrana. Z jej palc�w trysn�a cienka stru�ka �wiat�a, jasnego
jak rt��. Vran wyfrun�� z siod�a, zatoczy� w powietrzu �uk i zwali� si� na
piasek. Jego ubranie dymi�o. Ko�, bij�c w ziemi� wszystkimi czterema
kopytami, r�a�, trz�s� �bem.
Wysoki Vran ze s�o�cem na he�mie cofa� si� powoli przed jasnow�osym
ku p�on�cej ku�ni, zgarbiony, obie r�ce - w prawej miecz - wyci�gaj�c
przed siebie. Jasnow�osy przyskoczy�, �ci�li si� raz, drugi. Miecz Vrana
polecia� w bok, a on sam, g�ow� do przodu, zawis� na przeszywaj�cym go
ostrzu. Jasnow�osy cofn�� si�, szarpn��, wyrwa� miecz. Vran upad� na
kolana, przechyli� si�, zary� twarz� w ziemi�.
Je�dziec wysadzony z siod�a b�yskawic� rudow�osej, uni�s� si� na
czworaki, maca� dooko�a w poszukiwaniu broni. Mikula otrz�sn�� si� z
zaskoczenia, zrobi� dwa kroki, wzni�s� k�onic� i spu�ci� j� na kark
powalonego. Chrupn�a ko��.
- Niepotrzebnie - us�ysza� tu� obok siebie.
Dziewczyna w m�skim stroju by�a piegowata i zielonooka. Na jej czole
b�yszcza� dziwny klejnot.
- Niepotrzebnie - powt�rzy�a.
- Pani wielmo�na - zaj�kn�� si� kowal, trzymaj�c sw�j dr�g jak
gwardzista halabard�. - Ku�nia... Spalili. Ch�opaka zabili, zasiekli. I
Radima. Zasiekli, zb�je. Pani...
Jasnow�osy obr�ci� nog� cia�o wysokiego Vrana, przyjrza� mu si�, po
czym podszed�, chowaj�c miecz.
- No, Visenna - powiedzia�. - Teraz to ju� wmiesza�em si� na dobre.
Jedno, co mnie niepokoi, to czy aby por�ba�em tych co trzeba.
- Ty� jest kowal Mikula? - spyta�a Visenna, zadzieraj�c g�ow�.
- Ja. A wy�cie z Druidzkiego Kr�gu, wielmo�ni? Z Mayeny?
Visenna nie odpowiedzia�a. Patrzy�a na skraj lasu, na zbli�aj�c� si�
biegiem gromad� ludzi.
- To swoi - rzek� kowal. - Z Klucza.
V
- Dostalim trzech! - grzmia� czarnobrody przyw�dca grupy z Poroga,
potrz�saj�c kos� osadzon� na sztorc. - Trzech, Mikula! Za dziewkami na
pola przygnali i tam my ich... Jeden ledwo zdo�a� uj��, konia dopad�, psi
syn!
Odzia�, st�oczony na polanie, wewn�trz kr�gu ognisk, znacz�cych czer�
nocnego nieba punkcikami lec�cych iskier, wrzeszcza�, pohukiwa�,
wymachiwa� or�em. Mikula wzni�s� r�ce, ucisza�, chc�c pos�ucha� dalszych
relacji.
- Do nas wczoraj z wieczora przyskaka�o czterech - rzek� stary, chudy
jak tyka so�tys z Kaczana. - Po mnie. Musia� kto� donie��, �em si� z
wami zgadywa�, kowalu. Zd��y�em na stryszek w stodole, drabin� wci�gn��em,
wid�y w gar��, chod�cie, wo�am, psie krwie, no, kt�ry, wo�am. Wzi�li si�
stod�k� pali�, ju� by po mnie by�o, ale ludziska nie strzymali, poszli na
nich kup�. Tamci w konie, przebili si�. Naszych par� pad�o, ale jednego z
siod�a zmietlim.
- �yw? - spyta� Mikula. - S�a�em wam, �eby kt�rego �ywym wzi��.
- Eeee - �achn�� si� tykowaty. - Nie zd��ylim. Baby wzi�y wrz�tku,
podlecia�y pierwsze...
- Zawszem m�wi�, �e w Kaczanie gor�ce baby - mrukn�� kowal, drapi�c
si� w kark. - A tego, co donosi�?
- Znale�lim - kr�tko rzek� chudzielec, nie wdaj�c si� w szczeg�y.
- Dobrze. A teraz s�uchajcie, gromada. Gdzie tamci siedz�, wiemy ju�.
Na podg�rzu, obok owczarskich sza�as�w, s� jamy w skale. Tam�j zb�je
zapad�y, i tam ich dostaniemy. Siana, chrustu we�miem na wozy, wykurzymy
ich jak borsuk�w. Drog� zasiekiem zawalim, nie ujd�. Takem z tym oto
rycerzem, co si� zwie Korin, uradzi�. A i mnie, jako wiecie, wojaczka nie
pierwszyzna. Z wojewod� Grozimem na Vran�w chadza�em czasu wojny, zanim w
Kluczu osiad�em.
Z ci�by zn�w si� rozleg�y bojowe okrzyki, ale szybko �cich�y,
przyduszone s�owem, zrazu wypowiadanym cicho, niepewnie. Potem coraz
g�o�niej. Wreszcie zapad�a cisza.
Visenna wysun�a si� zza plec�w Mikuli, stan�a u boku kowala. Nie
si�ga�a mu nawet do ramienia. T�um zaszemra�. Mikula znowu uni�s� obie
d�onie.
- Przyszed� czas taki - zawo�a� - �e nie ma co d�u�ej w tajemnicy
kry�, �em po pomoc pos�a� do druid�w z Kr�gu, gdy komes z Mayeny pomocy
nam odm�wi�. Nie nowina mi, �e mnodzy z was krzywo na to patrz�.
T�um ucich� z wolna, lecz wci�� falowa�, pomrukiwa�.
- Oto jest pani Visenna - rzek� Mikula wolno. - Z maye�skiego Kr�gu.
Na pomoc nam pospieszy�a na pierwsze wezwanie. Ci, co s� z Klucza, znaj�
j� ju�, ludzi tam leczy�a, uzdrawia�a moc� swoj�. Tak, ch�opy. Pani to
male�ka, ale moc jej wielka. Ponad zrozumienie nasze owa moc i straszna
nam, ale przecie� ku pomocy nam pos�u�y!
Visenna nie odezwa�a si� ani s�owem, nie przem�wi�a ani nie uczyni�a
�adnego gestu w stron� zebranych. Ale ukryta moc tej ma�ej, piegowatej
czarodziejki by�a niewiarygodna. Korin ze zdumieniem poczu�, �e przepaja
go dziwny entuzjazm, �e obawa przed tym czym�, co kryje si� na prze��czy,
obawa przed niewiadomym, znika, rozwiewa si�, przestaje istnie�, staje si�
niewa�na, tak d�ugo, jak d�ugo b�yszczy �wietlisty klejnot na czole
Visenny.
- Tak widzicie - ci�gn�� Mikula - i na owego ko�cieja spos�b si�
znajdzie. Nie sami idziemy, nie bezbronni. Ale wprz�dy tamtych zb�j�w
wybi� mus nam!
- Mikula praw! - wrzasn�� brodacz z Poroga. - Co nam, czary nie
czary! Na prze��cz, ch�opy! Na pohybel ko�ciejowym!
T�um hukn�� jednym g�osem, p�omie� ognisk rozb�ys� na ostrzach
wzniesionych kos, pik, siekier i wide�.
Korin przedar� si� przez ci�b�, wycofa� pod las, odnalaz� kocio�ek
zawieszony nad ogniskiem, misk� i �y�k�. Wydrapa� z dna kot�a resztk�
przypalonej kaszy ze skwarkami. Usiad�, opar� misk� na kolanach, jad�
powoli, wypluwaj�c �uski j�czmienia. Po chwili poczu� obok siebie czyj��
obecno��.
- Siadaj, Visenna - powiedzia� z pe�nymi ustami.
Jad� dalej, zerkaj�c na jej profil, wp� przys�oni�ty kaskad� w�os�w,
czerwonych jak krew, w blasku ognia. Visenna milcza�a, zapatrzona w
p�omienie.
- Hej, Visenna, czemu siedzimy jak dwa puszczyki? - Korin odstawi�
misk�. - Ja tak nie mog�, zaraz mi si� robi smutno i zimno. Gdzie oni
schowali ten samogon? Dopiero co sta� tu dzbanek, zaraza z nim. Ciemno jak
w...
Druidka odwr�ci�a si� ku niemu. Jej oczy �wieci�y dziwnym,
zielonkawym blaskiem. Korin zamilk�.
- Tak. Zgadza si� - powiedzia� po chwili i odkaszln�� - Jestem
z�odziej. Najemnik. Rabu�. Wmiesza�em si�, bo lubi� bijatyki, wszystko mi
jedno z kim si� bij�. Wiem, jaka jest cena jaspisu, jadeitu i innych
kamieni, jakie jeszcze si� trafiaj� w kopalniach Amell. Chc� si� ob�owi�.
Jest mi oboj�tne, ilu z tych ludzi jutro zginie. Co jeszcze chcesz
wiedzie�? Sam powiem, niepotrzebnie u�ywasz tej b�yskotki, schowanej pod
w�ow� sk�rk�. Nie zamierzam niczego ukrywa�. Masz racj�, nie pasuj� ani
do ciebie, ani do twojej szlachetnej misji. To wszystko. Dobranoc. Id�
spa�.
Wbrew s�owom, nie wsta�. Chwyci� tylko kij i d�gn�� nim kilkakrotnie
p�on�ce g�ownie.
- Korin - rzek�a Visenna cicho.
- Tak?
- Nie odchod�.
Korin spu�ci� g�ow�. Z brzozowego polana w ognisku bucha�y
niebieskawe gejzery p�omienia. Spojrza� na ni�, ale nie m�g� znie�� widoku
niesamowicie b�yszcz�cych oczu. Odwr�ci� g�ow� z powrotem w stron� ognia.
- Nie wymagaj od siebie za wiele - powiedzia�a Visenna owijaj�c si�
p�aszczem. - Tak ju� jest, �e to, co nienaturalne, budzi strach. I wstr�t.
- Visenna...
- Nie przerywaj mi. Tak, Korin, ludzie potrzebuj� naszej pomocy, s�
za ni� wdzi�czni, cz�sto nawet szczerze, ale brzydz� si� nami, boj� si�
nas, nie patrz� nam w oczy, spluwaj� za plecami. M�drzejsi - jak ty - s�
mniej szczerzy. Nie jeste� wyj�tkiem, Korin. Od wielu ju� s�ysza�am, �e
nie s� dostatecznie godni, by siedzie� ze mn� przy jednym ognisku. A
zdarza si�, �e to my potrzebujemy pomocy tych... normalnych. Albo ich
towarzystwa.
Korin milcza�.
- Wiem - ci�gn�a Visenna - �e by�oby ci �atwiej, gdybym mia�a siw�
brod� do pasa i haczykowaty nos. W�wczas wstr�t do mojej osoby nie
powodowa�by takiego zamieszania w twojej g�owie. Tak, Korin, wstr�t. Ta
b�yskotka, kt�r� nosz� na czole, to chalcedon - jemu w du�ej mierze
zawdzi�czam swoje zdolno�ci magiczne. Masz racj�, z pomoc� chalcedonu
udaje mi si� czyta� co wyra�niejsze my�li. Twoje s� a� nadto wyra�ne. Nie
wymagaj, �eby mi by�o z tego powodu przyjemnie. Jestem czarownic�,
wied�m�, ale opr�cz tego kobiet�. Przysz�am tu, bo chcia�am si� z tob�
przespa�.
- Visenna...
- Nie. Teraz ju� nie chc�.
Siedzieli w milczeniu. Pstrokaty ptak, w g��bi lasu, w ciemno�ciach,
na ga��zi drzewa, czu� strach. W lesie by�y sowy.
- Z tym wstr�tem - odezwa� si� wreszcie Korin - lekko przesadzi�a�.
Przyznaj� jednak, �e budzisz we mnie co� w rodzaju... niepokoju. Nie
powinna� by�a pozwoli�, bym ogl�da� to, wtedy, na rozstaju. Ten trup,
wiesz?
- Korin - rzek�a czarodziejka spokojnie. - Kiedy ty, pod ku�ni�,
wbi�e� Vranowi miecz w gard�o, ja o ma�o nie wyrzyga�am si� na grzyw�
konia. Mia�am k�opoty z utrzymaniem si� w siodle. Ale zostawmy nasze
specjalno�ci w spokoju. Sko�czmy rozmow�, kt�ra prowadzi donik�d.
- Sko�czmy, Visenna.
Czarodziejka szczelniej otuli�a si� p�aszczem. Korin dorzuci� do
ogniska kilka szczap.
- Korin?
- Tak?
- Chcia�abym, �eby przesta�o by� ci oboj�tne, ilu ludzi jutro zginie.
Ludzi i... i innych. Licz� na twoj� pomoc.
- Pomog� ci.
- To jeszcze nie wszystko. Zostaje sprawa prze��czy. Musz� otworzy�
drog� przez Klamat.
Korin wskaza� �arz�cym si� ko�cem patyka inne ogniska i u�o�onych
przy nich ludzi, u�pionych lub pogr��onych w cichych rozmowach.
- Z nasz� wspania�� armi� - powiedzia� - nie powinni�my z tym mie�
k�opot�w.
- Nasza armia zwieje do dom�w w momencie, w kt�rym przestan� j�
otumania� czarami - u�miechn�a si� smutno Visenna. - A ja nie b�d� ich
otumania�. Nie chc�, �eby kt�ry� z nich zgin�� w walce nie za swoj�
spraw�. A ko�ciej to nie jest ich sprawa, tylko sprawa Kr�gu. Musz� i��
sama na prze��cz.
- Nie. Sama nie p�jdziesz - rzek� Korin. - P�jdziemy tam razem. Ja,
Visenna, od dziecka wiedzia�em, kiedy nale�y ucieka�, a kiedy jeszcze za
wcze�nie. Wiedz� t� doskonali�em przez lata praktyki i dzi�ki temu
uchodz� obecnie za odwa�nego. Nie mam zamiaru nara�a� swojej opinii. Nie
musisz mnie otumania� czarami. Najpierw zobaczymy, jak ten ko�ciej
wygl�da. Nawiasem m�wi�c, wed�ug ciebie, co to jest, ten ko�ciej?
Visenna pochyli�a g�ow�.
- Obawiam si� - szepn�a - �e to jest �mier�.
VI
Tamci nie dali si� zaskoczy� w jaskiniach. Czekali w siod�ach,
nieruchomi, wyprostowali, wpatrzeni w wychodz�ce z lasu szeregi
uzbrojonych ch�op�w. Wiatr, targaj�cy ich p�aszczami, upodabnia� ich do
wychud�ych, drapie�nych ptak�w o postrz�pionych pi�rach, gro�nych,
budz�cych respekt i strach.
- Osiemnastu - policzy� Korin, staj�c w strzemionach. - Wszyscy
konno. Sze�� luzak�w. Jeden w�z. Mikula!
Kowal szybko przeformowa� sw�j oddzia�. Uzbrojeni w piki i oszczepy
przykl�kli na skraju zaro�li, wbijaj�c tylce broni w ziemi�. �ucznicy
wybrali pozycj� za drzewami. Reszta wycofa�a si� w g�szcz.
Jeden z je�d�c�w ruszy� w ich stron�, zbli�y� si�. Wstrzyma� konia,
uni�s� r�k� nad g�ow�, co� krzykn��.
- Podst�p - mrukn�� Mikula. - Znam ich, psich syn�w.
- Przekonamy si� - rzek� Korin, zeskakuj�c z kulbaki. - Chod�.
Wolno podeszli do konnego, we dwu. Po chwili Korin spostrzeg�, �e
Visenna idzie za nimi.
Je�dziec by� Bobo�akiem.
- B�d� m�wi� kr�tko - zawo�a�, nie zsiadaj�c z konia. Jego ma�e,
b�yszcz�ce oczka migota�y, wp� skryte w futrze, porastaj�cym twarz. -
Jestem obecnym dow�dc� grupy, kt�r� tam widzicie. Dziewi�ciu Bobo�ak�w,
pi�ciu ludzi, trzech Vran�w, jeden Elf. Reszta nie �yje. Dosz�o mi�dzy
nami do nieporozumie�. Nasz by�y przyw�dca, kt�rego pomys�y tutaj nas
sprowadzi�y, jest tam w jaskini, zwi�zany. Zrobicie z nim, co zechcecie.
My chcemy odjecha�.
- W rzeczy samej, mowa by�a kr�tka - parskn�� Mikula. - Wy chcecie
odjecha�. A my chcemy wypru� z was flaki. Co ty na to?
Bobo�ak b�ysn�� szpiczastymi z�bami, prostuj�c w siodle sw� male�k�
posta�.
- My�lisz, �e paktuj� ze strachu przed wami, przed wasz� band�
zasra�c�w w s�omianych �apciach? Prosz� bardzo, je�li chcecie,
przejedziemy wam po brzuchach. To nasze rzemios�o, ch�opie. Wiem, czym
ryzykujemy. Nawet je�li cz�� padnie, reszta przejedzie. Takie jest �ycie.
- W�z nie przejedzie - wycedzi� Korin. - Takie jest �ycie.
- Trudno.
- Co jest na wozie?
Bobo�ak splun�� przez prawe rami�.
- Jedna dwudziesta tego, co zosta�o w jaskini. I �eby wszystko by�o
jasne - ka�ecie zostawi� w�z, nie ma zgody. Je�eli mamy wyj�� z tej hecy
bez profitu, to wolimy ze �wiadomo�ci�, �e nie bez walki. No, jak b�dzie?
Je�eli mamy si� bi�, to wol� teraz rano, zanim s�onko nie zacznie
przypieka�.
- �mia�y jeste� - powiedzia� Mikula.
- Wszyscy tacy w mojej rodzinie.
- Pu�cimy was, je�li z�o�ycie bro�.
Bobo�ak splun�� ponownie, dla odmiany przez lewe rami�.
- Nic z tego - warkn�� kr�tko.
- Tu ci� boli - za�mia� si� Korin. - Bez broni jeste�cie �miecie.
- A ty czym jeste� bez broni? - zapyta� karze� bez emocji. -
Kr�lewiczem? Przecie� widz�, co� za jeden. My�lisz, �e jestem �lepy?
- Z broni� gotowi�cie jutro wr�ci� - powiedzia� wolno Mikula. -
Cho�by po reszt� tego, co zosta�o w jaskini, jako powiadasz. Po jeszcze
wi�kszy profit.
Bobo�ak wyszczerzy� z�by.
- By� taki pomys�. Ale zrezygnowali�my z niego po kr�tkiej dyskusji.
- Bardzo s�usznie - rzek�a nagle Visenna, wysuwaj�c si� przed Korina,
staj�c te� przed konnym. Bardzo s�usznie, �e zrezygnowali�cie, Kehl.
Korinowi wyda�o si�, �e wiatr raptownie si� wzm�g�, zawy� w�r�d ska�
i traw, uderzy� zimnem. Visenna m�wi�a dalej, nie swoim, metalicznym
g�osem:
- Ka�dy z was, kt�ry spr�buje tu wr�ci�, umrze. Widz� to i
przepowiadam. Odejd�cie st�d natychmiast. Natychmiast. Zaraz. Ka�dy, kto
spr�buje wr�ci�, umrze.
Bobo�ak pochyli� si�, spojrza� na czarodziejk� znad ko�skiego karku.
Nie by� m�ody - futro mia� ju� prawie popielate, upstrzone bia�ymi
kosmykami.
- To ty? Tak my�la�em. Rad jestem, �e... Mniejsza z tym.
Powiedzia�em, �e nie zamierzam tu wraca�. Do��czyli�my do Fregenala dla
zarobku. To si� sko�czy�o. Teraz mamy na karku Kr�g i ca�e wsie, a
Fregenal zacz�� bredzi� o w�adzy nad �wiatem. Mamy do�� i jego i tego
straszyd�a z prze��czy.
Szarpn�� wodzami, obr�ci� konia.
- Po co ja to m�wi�? Odchodzimy. Bywajcie w zdrowiu.
Nikt mu nie odpowiedzia�. Bobo�ak zawaha� si�, spojrza� na skraj
lasu, potem obejrza� si� na nieruchomy szereg swoich je�d�c�w. Znowu
pochyli� si� w siodle i zajrza� w oczy Visenny.
- By�em przeciwny zamachowi na ciebie - powiedzia�. - Teraz widz�, �e
s�usznie. Je�li ci powiem, �e ko�ciej to �mier�, to i tak p�jdziesz na
prze��cz, prawda?
- Prawda.
Kehl wyprostowa� si�, krzykn�� na konia, pocwa�owa� do swoich. Po
chwili konni formuj�c kolumn�, otaczaj�c w�z, ruszyli w stron� drogi.
Mikula ju� by� przy swoich, perorowa�, uspokaja� brodacza z Poroga oraz
innych, ��dnych krwi i zemsty. Korin i Visenna w milczeniu obserwowali
mijaj�cy ich oddzia�. Tamci jechali wolno, patrz�c przed siebie,
demonstruj�c spok�j i zimn� pogard�. Jedynie Kehl, mijaj�c ich, uni�s�
lekko d�o� w po�egnalnym ge�cie, z dziwnym grymasem na twarzy przypatruj�c
si� Visennie. Potem raptownie poderwa� konia, pop�dzi� na czo�o kolumny,
znikn�� w�r�d drzew.
VII
Pierwszy trup le�a� przy samym wej�ciu do pieczar, st�amszony,
wci�ni�ty mi�dzy worki z owsem i kup� chrustu. Korytarz rozwidla� si�, tu�
za rozwidleniem le�a�y nast�pne dwa - jeden prawie zupe�nie pozbawiony
g�owy uderzeniem maczugi lub obucha, drugi pokryty zakrzep�� krwi� z
licznych ran. Wszyscy byli lud�mi.
Visenna zdj�a opask� z czo�a. Z diademu emanowa� blask, ja�niejszy
od �wiat�a pochodni, o�wietlaj�c mroczne wn�trze jamy. Korytarz wwi�d� ich
do wi�kszej pieczary. Korin zagwizda� cichutko przez z�by.
Pod �cianami sta�y skrzynie, worki i beczki, pi�trzy�y si� stosy
ko�skiej uprz�y, bele we�ny, bro�, narz�dzia. Kilka skrzy� by�o rozbitych
i pustych. Inne by�y pe�ne. Przechodz�c, Korin widzia� matowo zielone
grudki jaspis�w, ciemne od�amki jadeitu, agaty, opale, chryzoprazy i inne
kamienie, kt�rych nie zna�. Na kamiennym pod�o�u, skrz�cym si�
gdzieniegdzie porozrzucanymi punkcikami z�otych, srebrnych i miedzianych
monet, le�a�y, ci�ni�te bez�adnie, p�ki futer - bobr�w, rysi, lis�w,
rosomak�w.
Visenna nie zatrzymuj�c si� nawet na chwil�, zmierza�a do dalszej
kawerny, znacznie mniejszej, mrocznej. Korin pod��y� za ni�.
- Tutaj jestem - odezwa� si� ciemny, niewyra�ny kszta�t, le��cy na
stosie szmat i sk�r, pokrywaj�cych ziemi�.
Zbli�yli si�. Skr�powany cz�owiek by� niski, �ysy, oty�y. Ogromny
siniak pokrywa� mu po�ow� twarzy.
Visenna dotkn�a diademu, chalcedon na sekund� rozb�ysn�� ja�niejszym
�wiat�em.
- To niepotrzebne - rzek� skr�powany. - Znam ci�. Zapomnia�em, jak
ci� nazywali. Wiem, co masz na czole. To niepotrzebne, m�wi�. Napadli mnie
podczas snu, zabrali m�j pier�cie�, zniszczyli r�d�k�. Jestem bezsilny.
- Fregenal - powiedzia�a Visenna - zmieni�e� si�.
- Visenna - mrukn�� grubas. - Przypomnia�em sobie. My�la�em, �e to
b�dzie m�czyzna, dlatego pos�a�em Maniss�. Z m�czyzn� moja Manissa
poradzi�aby sobie.
- Nie poradzi�a sobie - pochwali� si� Korin, patrz�c dooko�a. -
Chocia� trzeba odda� nieboszczce sprawiedliwo��. Stara�a si� jak mog�a.
- Szkoda.
Visenna rozejrza�a si� po jaskini, pewnym krokiem skierowa�a si� do
k�ta, czubkiem buta odwr�ci�a kamie�, z jamki pod nim wydoby�a gliniany
garnuszek, zawi�zany nat�uszczon� sk�r�. Rozci�a rzemyk swoim z�otym
sierpem, wyci�gn�a zw�j pergaminu. Fregenal przygl�da� si� jej z�owrogo