11020
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11020 |
Rozszerzenie: |
11020 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11020 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11020 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11020 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz:
Dziewczyna i go��bie
In�ynier S. po wojnie osiedli� si� w Komorowie ko�o Pruszkowa, gdzie mia�. male�ki domek, i opr�cz zaj��
zawodowych po�wi�ci� si� ca�kowicie wychowaniu
swojego najm�odszego syna. Edward by� nieco zaniedbany przez ojca, ale teraz, po stracie �ony i dw�ch c�rek,
uczucia in�yniera dla syna znacznie si� wzmog�y
i mo�na nawet powiedzie� - nabra�y cech monomanii. Wprawdzie istnia� jeszcze najstarszy. Sta�, ale ten
usamodzielni� si� od dawna, w czasie wojny znalaz�
si� we Lwowie, a potem przyszed� z Pierwsz� Armi� jako jeden ze �piewak�w kwartetu Teatru Wojska
Polskiego, nast�pnie �piewa� w ch�rze Ertana jako tenor,
potem za� zosta� solist�, piosenkarzem, i mieszka� to we Wroc�awiu, to znowu latem w Zakopanem lub
Karpaczu, o ile nie wyst�powa� w objazdach Artosu na
Wybrze�u i gdzie indziej.
Domek in�yniera sk�ada� si� z dw�ch pokoi i kuchni na dole oraz z du�ego pokoju wbudowanego w wysoki
dach. Dach ten wida� z daleka, gdy si� jedzie kolejk�.
Ten. pok�j "strychowy" zajmowa� w�a�nie Edek. Op�niony w nauce wskutek perypetii wojennych i
powstaniowych, mimo uko�czonych osiemnastu lat ucz�szcza�
do dziesi�tej klasy zawodowej szko�y plastycznej przy ulicy Noakowskiego w Warszawie. Rysowa� wcale
nie�le, cho� bez zapa�u, i ojciec niepokoi� si�, ze
obra� dla syna fach nie bardzo mu odpowiadaj�cy. Chocia� sam Edek nie skar�y� si� i nawet si�; odgra�a�, �e
b�dzie znakomitym dekoratorem teatralnym, ale
na razie objawia� ma�o zapa�u do swego przysz�ego zaj�cia. Zreszt� ze szko�y przynosi� z rysunk�w odr�cznych i
technicznych same pi�tki, sumienie wi�c
in�yniera uspokaja�o si� stopniowo.
Mieszkanie in�yniera by�o ma�e, ale �adne. W kuchni i przyleg�ym pokoiku panowa�a niepodzielnie stara
"Ko�dusia", tak nazywana dla znakomitego przyrz�dzania
ulubionej potrawy in�yniera.
W drugim pokoju mie�ci�a si� pracownia in�yniera (co domek zwalnia�o od kwaterunku), sypialnia i jadalnia.
Tam ojciec i syn sp�dzali czas wieczorami. Je�eli
nie go�ci�o w tym mieszkaniu szcz�cie, to niew�tpliwie by�o w nim bardzo spokojnie. Ojciec i syn spotykali si�
dopiero przy kolacji, gdy� z rana wyje�d�ali
o r�nych porach, i ca�a tre��, ca�a istota ich �ycia koncentrowa�a si� w godzinach po wieczerzy, kiedy
rozmawiali, pracowali, od czasu do czasu przypominali
matk� lub wsp�lnie czytali lekkomy�lne listy Stasia. Imiona si�str nie pada�y nigdy w ich rozmowie.
Domek komorowski istnia� r�wnie� przed wojn�, ocala�o wi�c w nim troch� ksi��ek i pami�tek. Ale dziecinne
fotografie Krystyny i Marii znik�y po ich �mierci
ze �cian pracowni. Edek nie zdradza� zbyt du�ych zainteresowa� intelektualnych, ale potulnie czytywa� z ojcem
niekt�rych klasyk�w, co go czasami pot�nie
nudzi�o.
Kiedy in�ynier, wys�awszy Edka na g�r�, zostawa� sam w swoim pokoju, trudno mu by�o stre�ci� i zsumowa�
wszystko to, o czym m�wili, rozmowy ich nie mia�y
okre�lonych kszta�t�w, podobne raczej do monolog�w in�yniera, gdy� Edward by� bardzo ma�om�wny z natury.
Wszystkie jego pytania i powiedzenia ojciec powtarza�
sobie d�ugo w noc, doszukuj�c si� w nich jakiej� tre�ci. Pytania jednak i uwagi ch�opca by�y zupe�nie zwyczajne.
Powoli jednak in�ynier spostrzeg�, �e niejasno i w spos�b zupe�nie niesprecyzowany, w znacznej, O ile tak
mo�na okre�li�, odleg�o�ci, kr��y�y one woko�o,
czy te� zd��a�y do jednego tematu. Tematem tym by�a kobieta.
Oczywi�cie aluzje by�y dyskretne. Edek by� mo�e sam sobie nie zdawa� sprawy, �e powraca� do rozm�w o
s�siadkach, o kole�ankach. Zajmowa�y go kwestie ich
urody, powierzchowno�ci. Czy Helcia ma �adniejsze w�osy od Marysi, czy Ani oczy s� niebieskie, czy
szafirowe? In�ynier stara� si�, nie pokazuj�c tego po
sobie, skierowa� my�li syna na inne przedmioty. M�wi� o malarstwie, rysunkach, o sprawach technicznych, o
swojej pracy przy odbudowie Warszawy, o nowych
systemach murowania. Edek znowu po chwili zaczyna� o Basi, kt�ra mieszka�a w s�siedniej willi. By�a to ho�a,
wysmuk�a dziewczyna i sam in�ynier zwr�ci�
uwag� na jej radosn�, wiosenn� urod�. Ale teraz znowu zmieni� temat rozmowy. Taktyka ta mia�a swoje
powody.
In�ynier ba� si� erotyzmu. Uwa�a� go za element, kt�ry niszczy ludzkie �ycia. A przede wszystkim pozbawia go
dzieci. Sta� zdecydowa� si� na swoj� w�drown�
karier� pod wp�ywem jakiej� dziewczyny. Ale nie to by�o najpowa�niejsz� tragedi� w �yciu in�yniera. Mia�
jeszcze dwie c�rki - pomi�dzy Stasiom a Edkiem.
Jedna z nich zgin�a w powstaniu warszawskim. Znalaz�a si� w AK nie ze wzgl�d�w ideowych. Wci�gn�� j� do
tej organizacji kolega, w kt�rym si� �lepo zakocha�a.
Nie widzia�a ani jego g�upoty, ani arogancji, ani lekkomy�lno�ci, z kt�r� traktowa� sprawy polityczne i �yciowe.
Jego prawdziwie szlacheckie "jako� to
b�dzie" udzieli�o si� Krystynie. Ojciec mia� z ni� dwie powa�ne rozmowy. Krystyna wys�ucha�a ojca w obu
wypadkach z pokor� i zrozumieniem, przyzna�a mu
racj�, ale na jedno skinienie Krzysztofa posz�a za nim �lepo i z t�pym uporem, z martwym wyrazem twarzy, z
oczami zaci�gni�tymi mg��, jak� in�ynier widywa�
u podnieconych zwierz�t. Zgin�li razem - w do�� g�upi spos�b - bo zlekcewa�yli sobie "go��biarza"
strzelaj�cego z dachu na Placu Teatralnym, a "go��biarz"
ich sprz�tn��, dubletem jak par� dzikich kaczek. Druga c�rka, Marysia, posz�a tak�e za jakim� fircykiem.
Ch�opak ten, r�wnie� niewielkiej warto�ci, dosta�
si� w �apy, gestapo przy ob�awie na handlarzy brylantami, przeby� p� roku w Gusen i po wej�ciu Amerykan�w
skierowa� si� na Zach�d. Marysia, otrzymawszy
od niego wiadomo�� z Nadrenii, przekrad�a si� do niego przez zielon� granic�. Po paru miesi�cach in�ynier S
otrzyma� w Komorowie wiadomo��, �e c�rka jego
zgin�a w Bonn, przejechana na ulicy przez rozpasany jeep z ameryka�skimi �o�nierzami. Ona r�wnie� przed
ucieczk� mia�a par� rozm�w z ojcem i tak samo
jak jej siostra zgadza�a si� ze wszystkimi jego argumentami. Tak samo te� zauwa�y� na jej twarzy �w t�py,
zaci�ty wyraz, kiedy w wigili� wyjazdu przy�apa�
ja zawi�zuj�c� w�ze�ek bielizny i pakuj�c� go do przygotowanego zawczasu plecaka. L�ka� si� teraz tego
wyrazu jak ognia, a przede wszystkim nie chcia�
go spostrzec na twarzy jedynego dziecka, jakie mu zosta�o.
Edek oczywi�cie nie orientowa� si� w uczuciach ojca i w konsekwentnym posuwaniu rozm�w o dziewczynkach
kr�powa�o go wobec ojca zwyk�e uczucie wstydliwo�ci,
kt�re tak silnie dzia�a zawsze wobec rodzic�w. Natomiast m�g� si� wygada� na te tematy, kt�re mu tkwi�y
g��boko w m�zgu, z "przyjacielem" swym, W�odkiem,
mieszkaj�cym obok niego, w tej samej willi co Basia.
W�odek by� starszy o par� lat od Edka.
R�nica wieku by�aby nawet niedu�a, ale W�odzio nadawa� sobie wobec przyjaciela tony do�wiadczonego i
praktycznego znawcy kobiet. Edek patrzy� w niego jak
w t�cz� i ka�de jego s�owo przyjmowa� jak wyroczni�. W�odek z racji wsp�lnego mieszkania w jednym domu z
Basi� uwa�a� za stosowne m�wi� o tej dziewczynie
z pewno�ci� siebie i nader cynicznie. Edzia takie traktowanie Basi oburza�o w g��bi serca, �ywi� on do niej
pewnego rodzaju nabo�e�stwo, ale nie �mia�
sprzeciwia� si� starszemu, pewnemu siebie koledze.
- Wisz, bracie, ona by ju� dawno do mnie przysz�a - powiada� W�odek - �ebym tylko chcia�. Ale ja nie lubi�
kramu z kobitami!
Edziowi bardzo si� nie podoba� ten ton W�odka, w�a�ciwie w ka�dym zdaniu czai�y si� tu nieprzyjemne
niedom�wienia. Co oznacza�o s�owo "przysz�a"? Co to
za "kram" mia�by W�odek z "kobitami"? I z jakimi to kobietami?
Wola� ju� powiedzenia ca�kiem cyniczne, ale okre�lone. Wtajemnicza�y go one w "�ycie". Na przyk�ad W�odek
wy�o�y� mu, �e jest lepiej, kiedy kobieca jest
szeroka w biodrach, gdy� wtedy jest wygodniej "przy stosunku", jest si� o co oprze�. S�owo "stosunek" W�odek
wymawia� z lubo�ci�, nieco sepleni�c przy
literach "s". Prze�ladowa�o ono Edka przez d�ugie wieczory, s�ysza� je wymawiane ze smakiem i lubie�no�ci�. I
�adna kobieta, nawet najstarsza, nie mog�a
go min�� na ulicy, aby nie skonstatowa�, jakie ma biodra. W kolejce przypatrywa� si� ich piersiom.
Oczywi�cie te zainteresowania nie mog�y si� nie odbi� na nauce szkolnej. Edek coraz mniej przejmowa� si�
zadaniami matematycznymi, j�zykiem rosyjskim, nawet
rysunkami. Doprowadza�o to do rozpaczy in�yniera, ale na swoje pytanie nie m�g� wydusi� z syna �adnej
rozs�dnej odpowiedzi. Domy�la� si� po cz�ci, co
by�o przyczyn� oboj�tno�ci Edwarda na wszystkie powaby pracy, i stara� si� obudzi� w nim przygas�e
zainteresowania.
Czasami wieczorami wydobywa� z szuflady specjalne papiery i zaczyna� szkicowa� jakie� fantastyczne projekty
budowli, aby zainteresowa� nimi syna. M�wiono
wtedy wiele o budowie miasteczka filmowego w Komorowie, in�ynier szkicowa� ewentualne plany tego
miasteczka, po obu stronach Utraty, ze sztucznym jeziorem.
Wreszcie uda�o mu si� z�apa� Edka na t� w�dk�, pocz�� on �ledzi� robot� ojca i robi� swoje uwagi.
- M�g�by� mi pom�c troch�. Narysuj, na przyk�ad, fronton pawilonu g��wnego nad jeziorem. Masz tu dane...
- Ale... - odpowiedzia� Edzio - ja nie jestem budowniczym. Nie potrafi�.
- Dlaczego nigdy nie rysujesz? Nie masz to pra� do szko�y.
- Dla szko�y mam wszystko wyko�czone.
- No, a te sosny przed domem? Obieca�e� mi, ze je narysujesz. Oprawi�bym je i powiesi� na �cianie. Tu akurat
puste miejsce.
- Przyjd� wakacje, to narysuj� - bez przekonania obieca� ch�opiec.
- A kiedy ju� te wakacje? - z pewnym niepokojem powiedzia� ojciec.
- Za dwa tygodnie...
Kiedy� in�ynier zawo�a� wieczorem Ko�dusi�. Edzio by� tego dnia w kinie l d�ugo nie wraca�.
- Moja Ko�dusiu - powiedzia� in�ynier - czy to jutro jest �roda?.
- A �roda.
- Pojedzie Ko�dusia na targ do Grodziska?
- A pojad�. Mas�a trzeba kupi�.
- Czy Ko�dusia si� zna na go��biach?
- Na go��biach? A sk�d�e...
- No, bo ja chcia�em dla Edka kupi� par� go��bi.
- Dla Edziula? - spyta�a Ko�dusia niedowierzaj�co - a bo to on b�dzie ko�o tego chodzi�!
- Tam na tym ma�ym stryszku, obok jego pokoju, m�g�by je sobie ulokowa�.
- Na tym stryszku? Ja tam zawsze skarpetki wieszam, jak przepior�...
- No, to powiesi Ko�dusia gdzie indziej. Czy to takie wa�ne?
- A go��bie to wa�ne?
- Chcia�bym, aby mia� jakie� zaj�cie. Wakacje za pasem.
- A na ob�z to on ju� nie pojadzie w tem roku?
- Za du�y ju�, moja Ko�dusiu, ro�nie.
- Ja go zawsze mierze, u mnie w kuchni. To za ostatnie p� roku ur�s� pi�� centymetry. Ju� wy�szy od pana
in�yniera.
- To nietrudno - u�miechn�� si� in�ynier, kt�ry nie by� wysoki i to by�o jego bol�czk�.
- Jemu ju� pora z panienkami si� bawi�, nie Z go��biamy - zauwa�y�a Ko�dusia.
- Moja Ko�dusiu - zirytowa� si� in�ynier - c� mi to tu Ko�dusia takie rzeczy opowiada.
- No, to jak z temy go��biamy? M�j J�zio to tam je trzyma� kiedy�, tobym pozna�a, jaki �adniejszy... tylko to
drogie tera, taki, co je trzyma, to my�li,
�e B�g wie co. Ceni jak jendykie. Ale niech pan co da, to kupie.
- A ile� toto mo�e kosztowa�?
- Jako� tam starguj�. Pan da dwadzie�cia z�otych.
- Nie ma�o?
- E, jeszcze przynie��. Albo rzadkiewki kupi�. Edek lubi wiosenn� sa�atk� - wzi�a banknot od in�yniera. - I
niech si� tam pan nie martwi. Ch�opak sw�j
rozum ma. I tak go w domu nie utrzymamy.
In�ynier machn�� r�k� i Ko�dusia znik�a, odchodz�c na swoich filcowych pantoflach cicho jak mara. In�ynier si�
zamy�li�.
Przebija� si� przez to �ycie w trudnych okoliczno�ciach. By� synem tak zwanego "str�a". Wielu rzeczy zazna�,
zanim doszed� do wiedzy i umiej�tno�ci, jakie
posiada�. Przekona� si� nieraz, �e pa�ska �aska na pstrym koniu je�dzi, i w ostatecznym rachunku wiedzia�, �e
mo�e liczy� tylko na siebie samego. Przez
ca�e �ycie prze�ladowa�a go samotno��. I kiedy widzia� teraz, jak jego koledzy znajduj� takie oparcie w partii, w
zwi�zku, w zespo�owej pracy, ogarnia�o
go uczucie zazdro�ci... Ora� w swojej pracowni urbanistycznej, ale jego usposobienie utrudnia�o mu prac� w
zespole, w gromadzie, tote� nie wysuwa� si�
na pierwsze miejsce, trzyma� si� w cieniu, nie odznacza� si� niczym opr�cz solidnej pracowito�ci. Koledzy go
lubili, ale trzymali si� od niego z daleka.
Zdzi� Karma�ski, zdolny bestia, z kt�rym zawsze do sp�ki opracowywa� projekty przed wojn�, zgin�� w czasie
okupacji. Zbli�y� si� teraz do innych, ale
to by�a praca czysto zawodowa, oficjalna, powiedzia�bym nawet.
- Jak g�upio tak kocha� kogo - pomy�la� o synu - wszystko, czym si� jest, skupi� na jednej zwyczajnej istocie,
ch�opcu tak bardzo przeci�tnym. Syn - to
prawda. Kog� mam kocha�, jak nie jego? Ju� mi tylko to pozosta�o...
Ale jego my�li kr��y�y naoko�o Edka w spos�b maniakalny. O niczym innym nie m�g� m�wi�. Korzysta� z
ka�dej sposobno�ci w biurze, aby wymieni� jego imi�,
pochwali� si� nim:
- A bo m�j syn to... a bo m�j syn tamto. Mojemu synowi ten projekt si� nie podoba... M�j syn to m�wi, ze
Mariensztat...
Koledzy znali ju� t� jego s�abo��. Wielcy budowniczowie Warszawy si�gali projektami daleko w przysz�o��,
spierali si�, uderzali na siebie mocno ustawionymi
argumentami. Obliczali ogrom przysz�ej stolicy socjalistycznego pa�stwa, wyliczali potrzeby, realizowali w
cudownym po�piechu swoje my�li w budowach, kt�re
czasami wyrasta�y pr�dzej ni� my�li - i by�y przez to troch� nieobmy�lone. Rodzina dla nich odchodzi�a na
dalszy plan, A tutaj tym wszystkim problematom
in�ynier S przeciwstawia� malutk� osob� jakiego� tam urwisa. Na s�owa "m�j syn" u�miechali si� i spogl�dali na
siebie porozumiewawczo. In�ynier S. wiedzia�
o tym i stara� si� jak najrzadziej wspomina� tat� Edka, ale to by�o ponad jego si�y. Czasami nawet
doblagowywa�, to te� by�a zbyt silna pokusa, aby si�
jej mo�na by�o przeciwstawi�. Rozpakowuj�c w biurze �niadanie, kt�re dla niego przygotowywa�a zawsze
Ko�dusia, niby od niechcenia powiada�: "O, m�j syn
zapakowa� mi rzodkiewki. Chcia� mi zrobi� niespodziank�, ja tak lubi� rzodkiewki". Nikt na to powiedzenie nie
zwraca� uwagi. Edek nie bardzo troszczy�
si� o ojca, ponury i zamkni�ty w sobie. O tym, aby przygotowa� ojcu �niadanie, w og�le nie by�o mowy. Ale
in�ynier pragn��, aby jego koledzy my�leli, �e
jest otoczony czu�� opiek� syna. W dnie, kiedy wiedzia�, �e Edek mia� i�� do kina albo do teatru, powiada�
podczas pracy, pochylony nad rysownic� czy nad
jakim� planem, do otaczaj�cych go: "Dzi� id� z moim synem do teatru!" i w g�osie jego brzmia�a nutka tryumfu.
Po czym po sko�czonej pracy spiesznie szed�
do kolejki i jecha� do Komorowa, aby przez d�ugi ciemny wiecz�r czeka� na powr�t Edwarda.
�aden z jego koleg�w nie, chodzi� do kina z rodzin� albo uwa�ali to za tak naturalne, �e o tym nawet nie
wspominali. In�ynier stopniowo wci�ga� si� w swoje
ma�e k�amstwa i nie pytany opowiada� tre�� filmu czy sztuki, na kt�rej jakoby by� wczoraj ze swoim synem.
Zna� t� tre�� z bardzo monosylabowych wypowiedzi
Edka i �atwo by go by�o z�apa� na nie�cis�o�ci. Ale kogo interesowa�y te kr�tkie zdania starego, po�ytecznego,
ale dla wszystkich oboj�tnego cz�owieka?
Koledzy puszczali te opowiadania mimo uszu. A in�ynier utrzymuj�c dom i wyp�acaj�c Edkowi niewielk�
pensyjk� nie mia� nawet za co p�j�� od czasu do czasu
do teatru lub kina cel�m sprawdzenia opowiadanych przez siebie streszcze�. Zreszt� w gruncie rzeczy nie
interesowa�o go to specjalnie. Wystarcza�a mu wyobra�nia.
- Bardzo si� podoba� nam wczoraj ten film - powiada�. Albo: - Wczorajsza sztuka nie zrobi�a na nas dodatniego
wra�enia.
A Edzio najcz�ciej chodzi� gdzie� z W�odkiem.
Nazajutrz Ko�dusia rzeczywi�cie przywioz�a z Grodziska par� bardzo �adnych bia�ych go��bk�w. Na razie
umie�ci�a je w kuchni, w klatce po kanarku, co zdech�
zesz�ego roku podrapany przez kota, kt�ry wsadzi� �apy mi�dzy pr�ty. Dwa bia�e ptaki siedzia�y przestraszone,
naczupierzone i nawet troch� pobrudzone w
swoim nowym pomieszczeniu i nie chcia�y nic je��, nawet tego grochu, kt�ry Ko�dusia z �alem w sercu nasypa�a
im na dno klatki.
Edek tego dnia przyjecha� z Warszawy p�no, dobrze ju� po przybyciu in�yniera, zm�czony jaki� i
zdenerwowany. Dopiero w Komorowie przekona� si�, �e jechali
jednym poci�giem z Basi�, ale w innych wagonach, i nie spotkali si� w drodze. By� niezadowolony z tego
powodu.
Ku wielkiemu zdziwieniu in�yniera bardzo si� ucieszy� z go��bi. Zgromadzili si� wszystko troj� w kuchni, gdzie
Edek jada� kolacj�, je�eli przyje�d�a� p�niej.
Edek pochyli� si� nad klatk� stoj�c� na stole i z czu�o�ci� patrzy� na ptaszki, poruszaj�c wargami. In�ynier
uwa�nie przygl�da� si� twarzy syna. Widzia�,
jak stopniowo schodzi� z niej wyraz pochmurnego zm�czenia, jak gdyby jaki� wietrzyk zmuskiwa� i �ci�ga� z
jego rys�w przejrzyst� mask� smutku. Powraca�
jego twarzy czu�y, dziecinny wyraz, kt�ry ojciec widywa� dawniej u malutkiego jeszcze Edka, kiedy ten siedzia�
na kolanach matki. Serce in�yniera �cisn�o
si� bolesnym przypomnieniem. Nie zwraca� wtedy nale�ytej uwagi na najm�odszego syna. Przyby� on
niepotrzebnie i nieoczekiwanie. Sta� go nie lubi�, bo mu
psu� jego jedynactwo, a Sta� by� wtedy najwa�niejsz� osob� w domu. In�ynier zajmowa� si� c�rkami, Krysia i
Marysia szczebiota�y zawsze naoko�o niego. Edek
pozosta� "synkiem mamusi". Ojca si� ba�, a in�ynier spogl�da� zawsze na niego krytycznym okiem. Teraz by�o
mu �al straconych tamtych lat, prawie ich nie
pami�ta�. Nie m�g� sobie uprzytomni�, jak wygl�da� Edek, kiedy by� malutk�, w�t�� istotk�. �al mu by�o
okrutnie i czyni� sobie wyrzuty.
Edek jakby to odczu�. Odwr�ci� si� nagle do ojca i powiedzia� swoim chmurnym, zawojowanym g�osem:
- Mama tak lubi�a go��bki.
Potem otworzy� klatk�, bra� oba go��bki po kolei do r�ki i otwieraj�c im dzi�bki wk�ada� ziarnka grochu.
Go��bie �yka�y je.
In�ynier poszed� do swego pokoju przynie�� synowi chleb i mas�o, kt�re tam zosta�y na stole.
- Jedz i ty - powiedzia�.
Ale Edzio wda� si� w sp�r z Ko�dusia. Okaza�o si�, �e niedo�wiadczona w tej dziedzinie kucharka kupi�a dwie
samiczki.
- Ale� to naprawd�, Ko�dusiu - m�wi� Edek ze szczerym oburzeniem - jak mo�na? C� one b�d� same robi�y?
- Chyba jaki samiec do nich przyleci - odpar�a Ko�dusia - to go sobie przykaraulisz.
- Ko�dusia chce, �ebym go��bie krad�?
- Pojedziesz w przysz�� �rod� do Grodziska i kupisz sobie samca - wtr�ci� ojciec. - B�dzie dobry pocz�tek
wakacji.
- A one b�d� ca�y tydzie� po�ci�y?.
- Dadz� sobie rad�.
- Musz� kupi� dwa samce - powiedzia� Edek siadaj�c przy stole - bo go��bie musz� �y� parami.
Nakry� by� klatk� czyst� �cierk�, a teraz zabra� si� do jedzenia weso�o i z apetytem. In�ynier towarzyszy� mu,
pal�c papierosa, i z rado�ci� skonstatowa�,
�e dziecinny swobodny wyraz pozosta� na twarzy syna. Po kolacji pocz�stowa� go papierosem. Wiedzia�, �e
Edek pali, ale nigdy nie m�wili o tym i Edek przy
ojcu nie wyjmowa� papieros�w. Edek u�miechn�� si� rado�nie, pokazuj�c wszystkie z�by, i wyj�� jednego
"mocnego" z papiero�nicy ojca. Zapa�ki mia� w kieszeni.
I oto kiedy ch�opiec zapala� papierosa i wci�ga� pierwszy dym zo zwyczajnym w tym wypadku skurczem mi�ni
twarzy, kiedy zmarszczy� wargi, na rysy jego powr�ci�
nalot smutku, oczy, zw�zi�y si�, pobieg�y gdzie� za dymem w g�r�, usta po wypuszczeniu zawar�y si� jak gdyby
z gorycz�, a po tem od�y si� wyrazem pychy
i bezczelno�ci, tak obcym zazwyczaj skromnej twarzy ch�opca.
- Nie pami�tam go, jak by� malutki, jak ssa� piersi Heleny, jak zasypia�, z ma�ymi pi�stkami przy uszach -
pomy�la� in�ynier - a teraz widz�, jak pali pierwszego
oficjalnego papierosa. Ko�dusia zacz�a gdera�.
- Nie cz�stowa�by to pan dziecka papierosem. Ma jeszcze czas. Pani nieboszczka nigdy by mu nie pozwoli�a
pali�, a pan to mu na wszystko pozwala, Zbisurmani
si� i ju�.
- Co oni tak dzisiaj t� Helen� wspominaj� - pomy�la� in�ynier, ale nic nie powiedzia�.
Edek na s�owa Ko�dusi u�miechn�� si� lekko i do�� smutnie, jakby z pogard�. Nieobecne jego oczy �ledzi�y lot
dymu.
- Ko�dusia mnie zawsze uwa�a za dziecko - po wiedzia� powoli - a ja ju� nie dziecko.
- Dla mnie zawsze b�dziesz dzieckiem - swarliwie powiedzia�a Ko�dusia - na r�kum ci� nosi�a, fartuch mi
zalewa�e�...
- A ja nie pami�tam, �ebym go nosi� na r�ku - my�la� in�ynier. - Stasia nosi�em, to pami�tam. Ale raz go
upu�ci�em, na szcz�cie na ��ko - i potem ju�
dzieci nie nosi�em, dziewczynek te� nie nosi�em. I Edzia nie... takie mia� delikatne, drobne cia�ko...
- Fe, te� co� - powiedzia� Edek - przypomina Ko�dusia takie nieprzyzwoite rzeczy.
Wsta� gwa�townie, jakby otrz�saj�c si� ze snu, poprawi� sobie spodnie l poszed� na g�r�, schwyciwszy teczk� z
ksi��kami. Przeskakiwa� po dwa stopnie i po
chwili rozleg� si� jego weso�y, przenikliwy gwizd w g�rnym pokoju.
Koldusia przysiad�a przy stole na miejscu, kt�re zajmowa� Edek. Zamy�li�a si�. Ca�a jej pochylona posta�,
opuszczone r�ce, pomarszczona twarz wyra�a�y zm�czenie.
- C� tam, Ko�dusiu? - serdecznie spyta� in�ynier. - Zm�czy�a� si�?
- Ano tak - westchn�a stara - takie to �ycie jest.
W tym momencie z pot�nym trzaskiem obcas�w Edek zlecia� ze schod�w i gwa�townie otworzywszy drzwi
kuchni zawo�a�:
- Id� jeszcze do Basi, zanios� jej "M�od� Gwardi�", bo mnie prosi�a.
Zatrzasn�wszy drzwi, raz jeszcze je otworzy� i wsadzi� g�ow� do kuchni:
- Opowiem jej o go��bkach. Ucieszy si�.
I znowu trzask drzwi od kuchni, a potem wej�ciowych. Ko�dusia u�miechn�a si�.
- Jakie to jeszcze dziecinne. In�ynier nic na to nie odpowiedzia�.
Edek nie tyle chcia� Basi opowiedzie� o go��biach, ile przedstawi� jej ca�y projekt wyprawy" do Grodziska po
samce. Zreszt� bardzo si� zapali� do sprawy
ptak�w. Nazajutrz wsta� o godzin� wcze�niej ni� zwykle i majstrowa� na stryszku. Z jakiej� starej paki porobi�
"duki" dla go��bi, a raczej zacz�� je robi�,
bo plan inwestycji go��bnikowych nakre�li� sobie bardzo szeroko; trzeba by�o zrobi� wylot, przed wylotem
balkonik zamykany na noc, przykryty siatk�, trzeba
by�o wydoby� sk�dsi� miseczki na wod� i skrzynki na pokarm. Jednym s�owem, roboty by�o w br�d. Tego dnia
Edek wr�ci� wcze�niej z Warszawy i natychmiast
znowu polecia� na stryszek, tym razem lokujac ju� tam samotne samice. Nast�pnego ranka go��bice grucha�y ju�
s�odko na swoim stryszku, na balkoniku pod
siatk�. Spogl�da�y one w stron� domu, gdzie mieszka�a Basia. Go��bnik by� tak zaplanowany, �e ptaki patrzy�y
zawsze w tamt� stron�, a Edek przy pracy tak�e
mia� na oku mieszkanie dziewczyny. Majstruj�c, m�g� przez otw�r ptasiej kom�rki ujrze� za oknami s�siedniej
willi to tu, to �wdzie przemykaj�c� si� sylwetk�
Basi. Gdy j� spostrzega�, gwizda� mocniej i weselej.
W nast�pn� �rod� wybrali si� rzeczywi�cie do Grodziska. By�o to nazajutrz po zako�czeniu roku szkolnego, przy
samym ko�cu czerwca. Edek czu� si� specjalnie
lekko, nauka zako�czy�a si� szcz�liwie, bez zahacze�. Nie m�g� spa� ju� od czwartej, S�o�ce wzesz�o
pogodnie, potem jednak zacz�o si� gwa�townie chmurzy�.
Ze swojego pokoju Edek nie widzia� willi Basi i nie m�g� obserwowa�, czy ona ju� wstaje. O pi�tej nie
wytrzyma� i poszed� do go��bi. Otworzy� im klapk�.
Ptaki zacz�y spacerowa� po niej tam i z powrotem, kiwaj�c ma�ymi, g�adkimi g��wkami i faluj�c podgardlem.
Od czasu do czasu spotyka�y si� na �rodku promenady
i oboj�tnie odskakiwa�y od siebie, ust�puj�c drogi. Gdy Edek wyjrza� ze swego punktu obserwacyjnego,
spostrzeg�, �e u Basi �pi� jeszcze wszyscy, okna by�y
pozamykane L bia�e firanki pozaci�gane. B�yszcza�y one w �wietle porannego s�o�ca. Niestety, by�y to nietrwa�e
promienie.
Wr�ci� do siebie i z trosk� spogl�da� na niebo, kt�re si� zawleka�o szarymi chmurami, a raczej r�wnomiern�
popielat� zas�on�. Na pr�no si� pociesza� maksym�
Ko�dusi "deszcz ranny - p�acz panny". Chmury stawa�y si� coraz g�stsze � wreszcie zacz�o pada� drobniutkimi,
si�paj�cymi kroplami. Pod szarym pu�apem
zjawi�y si� zielonawe, ruchliwe ob�oczki, ko�o sz�stej deszcz rozpada� si� na dobre.
Ale o p� do si�dmej Edek odzia� si� w peleryn� i wyszed�. Basia czeka�a na niego w progu swojego mieszkania
z olbrzymim starym parasolem w r�ku. �mia�a
si� g�o�no.
- Zachcia�o si� nam go��bk�w - zawo�a�a, zanim si� jeszcze przywita�a z Edkiem.
- Pieczone go��bki nie lec� same do g�bki - powiedzia� ni w pi��, ni w dziewi�� Edek.
Maszerowali szybko w stron� kolejki. Prze�adowane wagony mkn�y w kierunku Warszawy. Te, kt�re sz�y w
przeciwn� stron�, mniej by�y nat�oczone, ale w Komorowie
wraz z nimi wsiad�o wiele: bab z koszami, workami, jecha�y po zakupy na targ. W Nowej Wsi, a zw�aszcza w
Podkowie przyby�o tych podr�niczek. Zna�y si�
one mi�dzy sob�, Wita�y, rozmawia�y, �artowa�y z konduktorkami, wymienia�y ceny produkt�w, umawia�y si� o
wsp�lny powr�t. Za Podkow� na ka�dej stacyjce
powi�ksza�o si� ich gwarne grono, stopniowo w wagonie zrobi�o si� bardzo ciasno.
Basia i Edek stali na przedniej platformie drugiego wagonu, otoczeni zwart� mas� weso�ych kumoszek. Czuli si�
odosobnieni i jakby wydzieleni z tego towarzystwa
swoim onie�mieleniem. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko siebie, w tym t�oku stykali si� r�kami i ca�ym cia�em.
Edek spojrzawszy przypadkiem na Basie ujrza�
tu� przed sob� jej �renice, ciemnozielone i nakrapiane z�otem. Wargi jej z bliska wydawa�y si� jeszcze
pon�tniejsze, bardzo �wie�e w kolorze. Rozchyli�
je nie�mia�y u�miech.
Jaki� stary kolejarz stoj�cy w k�cie zrobi� sarkastyczn� uwag�:
- Sk�d si� ich tyle bierze, tych bab?
Gruba gosposia, kt�ra dopiero co wsiad�a ob�adowana dwoma pustymi koszami, oburzy�a si� na wp� �artem, na
wp� serio:
- Tylko nie baby, tylko nie baby - powiedzia�a g�o�no - my was dziadami nie nazywamy. Potem obejrzawszy si�,
szeroko u�miechni�ta, po st�oczonych pasa�erkach
i ujrzawszy Basi� doda�a: - Tutaj s� nawet bardzo �adne panienki. Edek spojrza� na ni� z wdzi�czno�ci�, Basia
si� zarumieni�a.
- Zna si� na rzeczy - szepn�� Edek do swej towarzyszki.
Basia chcia�a machn�� r�k�, ale nie mog�a uczyni� �adnego gestu, tak by�a ze wszystkich stron �ci�ni�ta. Edek
uczu� pod palcami ten niedosz�y ruch jej d�oni
i wzi�� jej palce w swoje. Spokojnie wysun�a r�k�, nie patrz�c na niego. Edkowi zrobi�o si� przykro.
Deszcz sieka� w szyby zostawiaj�c na nich wz�r okr�g�ych kropelek, smugi wody zmywa�y brudne szk�a. Kiedy
doje�d�ali do celu podr�y, rozja�ni�o si� troch�.
Tak dotoczyli si� do Grodziska. Wagony stan�y i kupy bab wysypa�y si� na zab�ocon� ulic�. Pod�u�ne ka�u�e
widnia�y wzd�u� tor�w, trzeba je by�o przeskakiwa�.
Wozy nadje�d�a�y ze wszystkich stron, znowu rozleg�y si� piski i krzyki. Wo�nice wstrzymywali zaprz�gi i kl�li
siarczy�cie.
Edek zeskoczy� pierwszy i poda� r�k� Basi. Poszli trotuarem w t�umie przyby�ych kobiet. Ka�u�e na ka�dym
kroku utrudnia�y im ruchy.
- Ty wiesz, gdzie sprzedaj� go��bie? - spyta�a Basia.
- Pewnie! - kiwn�� tylko g�ow�. Targ na go��bie le�a� w za�omie jednej z bocznych ulic. Poprzedza�a go grupa
handlarzy kr�lik�w. Porozk�adane worki pe�ne
by�y szynszylowych, srebrzystych futerek, kr�liki kurczy�y si� od deszczu i tuli�y do siebie, tworz�c puszyste
k��bki. W klatkach siedzia�y powiewne angory.
Zaraz za kr�likami sta�y grupy go��biarzy. Wszystkich ich - pomimo najr�norodniejszych stroj�w i
najodmienniejszych profesji - ��czy� wsp�lny wyraz twarzy,
niech�� do spogl�dania przed siebie, co� zatajonego we wzroku, zatajonego z patrzenia w g�r�, odbicie nieba. W
sztywnym od go��biarskiej choroby karku
zatajona ch�� ustawicznego spogl�dania w g�r�, ch�� oderwania si� od pospolitego widoku, jaki ich otacza�.
W momencie, kiedy nasza para zbli�a�a si� do tego targu, jeden z go��bi wyrwa� si� i frun��. Wszystkie g�owy
podnios�y si� w jednej chwili i oczy wszystkich
zgromadzonych �ledzi�y lot ptaka. Go��b usiad� na dachu i g�owy opad�y.
W ciasnych klatkach pieni�o si� bia�e pierze. Od czasu do czasu widzia�o si� czarnego "murzyna" albo pi�kny
jasnobr�zowy okaz z t�czowymi pi�rkami na podgardlu.
Ptaki zachowywa�y si� nad wyraz potulnie i spokojnie. Nie mo�na by�o tego powiedzie� o handlarzach.
- Panie, panie, co� pan z byka spad�? Pi�tna�cie z�otych za takiego wr�bla?
- Patrz pan, we� pan go do r�ki, zobacz pan, jaki letki.
Basia zdziwi�a si�.
- To go��b powinien by� lekki?
- Widocznie - powiedzia� Edzio, kt�ry tak�e po raz pierwszy to s�ysza�.
- Pani, niech pani kupi samice do tego samca - nagabywa� wysoki cz�owiek w zniszczonym wojskowym ubraniu,
Paniusia w koronkowym szaliku u�miechn�a si� z za�enowaniem, trzymaj�c w r�ku siwego go��bia.
- Pani przecie ma samice, nie samca - co pan zawracasz g�ow� - m�wi� obserwuj�cy scen� stary, powa�ny
stolarz.
Paniusia popatrywa�a to na jednego, to na drugiego z niepewnym u�miechem. Wida� kupowa�a go��bie na rze�,
a nie �mia�a si� przyzna� do tego w tym k�ku
amator�w. Nie sprzedaliby jej, gdyby si� przyzna�a.
Edzio i Basia kr�cili si� mi�dzy tym. t�umem troch� zawstydzeni. Edzio nie bardzo wiedzia�, jak wzi�� si� do
kupna. Wreszcie zaczepi� m�odego go��biarza,
by� on mniej wi�cej w tym samym wieku co on, poczu� wi�c do niego kole�e�sk� sympati�.
- S�uchajcie, kolego - powiedzia� nawet - ja bym chcia� ze dwa samce, tylko �eby by�y �adne.
- Tu same �adne - powiedzia� szczerz�c z�by m�ody ch�opiec - brzydkich nie sprzedajemy - zakpi�.
Ale widocznie poczu� sympati� do Edzia, a mo�e podoba�a mu si� Basia, do��, �e zmieni� ton i tr�caj�c kupca
�okciem zwierzy� mu si� na ucho:
- Chod� pan tam dali. Tam s� lepsze, takie amatorskie ptaki.
Wyprowadzi� Edka i Basie poza ca�y jarmarczny rejwach i wszed� na ma�e podw�rko domu, kt�ry sta� w
pobli�u. Na podw�rku czuwa� mniejszy ch�opak nad koszami
i klatkami przykrytymi brezentem.
- Olek - powiedzia� m�ody handlarz - daj dwa orzechy dla faceta.
Ch�opak bez s�owa nachyli� si� i wydoby� - do�� bezceremonialnie przeci�gaj�c je przez pr�ty klatki - dwa
nastroszone, �nie�yste ptaki.
- To jest towar - powiedzia� handlarz odbieraj�c od Olka go��bie i podaj�c je Edkowi.
- Trzymaj, trzymaj pan - doda�, widz�c, �e Edek niezgrabnie ujmuje ptaki - jeszcze pan wypu�cisz takie skarby.
Edek pokaza� go��bie Basi. Pochylili si� nad nimi, delikatnie rozprostowuj�c palcami zmierzwione ich pi�rka. W
pochyleniu nad ptakami w�osy Edka wypad�y
spod czapki i musn�y Basie po twarzy. Odgarn�� je r�k�, a potem oczy ich opu�ci�y go��bie, a skierowa�y si� ku
sobie.
Edek patrz�c na Basie poczerwienia�.
- Widzisz, jakie fajne go��bki - powiedzia� odwracaj�c si� ku ptakom - moje samiczki si� uciesz�.
Wr�cili do Komorowa ob�adowani ptakami, gdy� Basia kupi�a jeszcze jedn� park� "za swoje" i przekaza�a je
Edkowi do pilnowania.
- Co ja teraz b�d� mia� roboty - m�wi� ch�opiec w powrotnej drodze - b�d� musia� pilnowa� twoich go��bi i
moich go��bi... moich dzieci i twoich dzieci -
za�mia� si�, ale Basia spowa�nia�a.
- Dobrze, �e ju� zaczynaj� si� wakacje.
Z pocz�tku Edek bardzo zajmowa� si� go��biami, karmi� je i piastowa�. W�odek doda� mu jeszcze jedn� par�. Po
kilku dniach ptaki oswoi�y si� i lata�y naoko�o
domku, siadywa�y na dachu, grucha�y czule o po�udniu. Basta wyjecha�a na dwa tygodnie - pierwsze tygodnie
lipca - do ciotki, do Strykowa. Edek udawa�,
�e to nic nie znaczy dla niego, l zrazu zajmowa� si� go��biami, ale potem, porzuci� ptaki i zda� je na w�asny los.
Ko�dusia mu przypomina�a:
- A go��bki?
Macha� d�oni�.
- Musisz o nich pami�ta�. To nie tylko twoje ptaszki, ale i Basi, i W�odka. Z g�odu pogin�.
- Nie pogin� - m�wi� Edek i niech�tnie ni�s� im na strych zbo�e i ziarno. Nie chcia�o mu si� nic robi�, odk�d
Basia wyjecha�a. Przez te dwa tygodnie prowadzi�
jakie� dziwne, ospa�e �ycie. Tym dziwniejsze mu si� ono wydawa�o, �e ojciec zaj�ty przy budowie MDM wraca�
do domu bardzo p�no i spracowany pot�nie.
Pogoda przez ca�y ten czas by�a upalna i pi�kna. Edek z W�odkiem dnie sp�dzali nad gliniankami, po�o�onymi
pomi�dzy Komorowem a Pruszkowem. W wodzie siedzieli
niedu�o, le�eli opalaj�c si� i od czasu do czasu przerzucali si� leniwymi s�owami. Gdy in�ynier wraca�
wieczorem do domu, Ko�dusia mu komunikowa�a z pozorn�
oboj�tno�ci�:
- Ten ch�opak to jak we �nie. Rusza si� jak mucha na jesieni.
- No, a go��bie, go��bie? - pyta� in�ynier.
- Co tam go��bie... ani o nie zadba...
W�odek z Edkiem nie rozmawiali o Basi. W og�le ma�o m�wili le��c obok siebie na s�o�cu. Jednak temat
kobiecy cz�sto powraca� w ich rozmowach. Edek sam nic
nie m�wi� o tym, co go najbardziej interesowa�o, ale jako� tak odleg�e ko�owa�, �eby W�odka wyci�gn�� na
s�owa. Zreszt� to nie by�o trudne, my�li m�odego
ch�opca bezustannie kr��y�y naoko�o tego samego przedmiotu, a nie mia� tej wstydliwo�ci, co Edek, wi�c nie
pow�ci�ga� j�zyka.
- Dlaczego� j� wypu�ci� do tego Strykowa? - spyta� wreszcie W�odek. - Ja bym jej na to nigdy nie pozwoli�.
- A dlaczego?
- Jak to? Zacz�y si� wakacje. Teraz najlepszy czas.
- Ty wci�� swoje.
- No bo jak�e? Czego ty chcesz od kobiety?
Edek nie odpowiedzia�. Nie mia� tak bezwzgl�dnej pewno�ci jak W�odek, czego chce od kobiety.
- Trzeba si� zdecydowa� - po d�ugiej chwili milczenia m�wi� W�odek - albo chcesz, albo nie chcesz. I tak
post�powa�.
Znowu milczeli chwileczk�. S�o�ce doskwiera�o tak, a� im sk�ry pachnia�y przypalonym potem.
- No, bo ja si� dawno zdecydowa�em - znowu odezwa� si� W�odek - m�wi� ci: nie chc� kramu z kobietami. Po
co mi to? No, a ty?
Edek nie �mia�a si� przyzna� W�odkowi, �e zupe�nie nie wie, czy mi si� zdecydowa�, czy nie - nawet nie bardzo
rozumie, co W�odek chce przez to powiedzie�.
Tylko czu�, �e jeszcze nigdy do nikogo nie t�skni� tak, jak do Basi, przez tych kilka dni, co jej nie widzia�. Nic
go nie interesowa�o, nic go nie obchodzi�o,
o go��biach my�la�: niech zdychaj�. Tylko mu si� chcia�o znowu widzie� Basi�, jej u�miech, jej r�ce, albo po
prostu czu�, �e mo�e j� ka�dej chwili spotka�,
�e wyjdzie ze swojego domu, �e wsi�dzie do tej samej kolejki.
Usiad�, wydoby� z kieszeni w k�pielowych spodenkach niebieski grzebyk, kt�ry zawsze mia� na podor�dziu, i
pocz�� przyczesywa� swoje d�ugie w�osy, kt�re
i tak mu si� zawsze g�adko trzyma�y i b�yszcza�y jak jedwab.
W�odek nie odejmuj�c policzka od piasku rzuci� ku niemu senny wzrok, le�a� na brzuchu:
- No, a ty co? - powt�rzy�.
Edek wzruszy� ramionami.
- No, chc� - powiedzia� - pewnie, �e chc�.
- Ty nie b�d� g�upi - W�odek o�ywi� si� znacznie - ja ci m�wi�, bracie. Ju� ja ci� musz� przypilnowa�, bo ty
wszystko przefajtasz. I wiesz co?
- No, co? - spyta� oboj�tnie Edek, nie patrz�c na przyjaciela i znowu powoli przyk�adaj�c si� do piasku. -
Nudzisz mnie - doda�.
- Jed�my za ni� do tego Strykowa - zaproponowa� W�odek jak z bicza trzas�.
- A po co? - spyta� Edek. - Ona za tydzie� wr�ci.
- Wr�ci? A mo�e nie wr�ci? Po co ona tam pojecha�a?
- Do jakiej� ciotki. To tak jak na wsi...
- W takiej sielance to zawsze �atwiej - powiedzia� z przekonaniem W�odek - w�dki si� napijemy...
- Nie b�d� poi� w�dk� Basi - oburzy� si� Edek - zupe�nie mnie nie rozumiesz.
- Nie rozumiesz, nie rozumiesz - zapiszcza� W�odek. - Ch�opak zawsze ch�opaka rozumie.
- Mo�e by rzeczywi�cie do tego Strykowa pojecha�? Czy to daleko?
- Za dzie� obr�ci. A mo�e na noc zatrzymaj�? Jedziemy?
- No, jak chcesz. Mo�emy pojecha�.
Basia mieszka�a w Strykowie za miasteczkiem, za m�ynem i za ko�cio�em mariawit�w, w stron� Dobrej, w
stron� �odzi. Ciotka jej by�a zam�na za dawnym pomocnikiem
m�ynarskim, kt�ry jeszcze przed wojn� kupi� sobie tutaj chat� i kawa�ek gruntu, na kt�rym za�o�y� spory ogr�d.
Dom sk�ada� si� z dw�ch pokoi przedzielonych
sieni�, w jednym z tych pokoi sta� piec kuchenny. Basia raczej zmiesza�a si�, ni� ucieszy�a, kiedy ch�opcy
zjawili si� niespodziewanie. By�o jeszcze wcze�nie,
bo wyjechali najranniejszym poci�giem. Basia podpala�a w�a�nie ogie� i trzymaj�c w r�ku trzaski odgarnia�a
d�oni� kosmyki zwisaj�cych nad oczami w�os�w.
- O! - powiedzia�a nie wstaj�c od ognia - a wyj�cie sk�d si� tu wzi�li?
- �adnie witasz go�ci - powiedzia� z emfaz� W�odek, cho� wida� by�o, �e takie przyj�cie nic go nie obchodzi.
Przy p�ycie sta�a ciocia Basi, t�ga kobieta.
- Ciociu, to s� moi koledzy - powiedzia�a Basia wstaj�c sprzed ognia i przek�adaj�c trzaski i zapa�ki z prawej
r�ki do lewej.
- Ojej go�cie od samego rana - powiedzia�a ciocia Sabina z pewnym zak�opotaniem, ale raczej �yczliwie. - No,
niech panowie siadaj�, na czym mo�na - doda�a
przywitawszy si� - zaraz b�dzie mleko.
- My�my tutaj przywie�li ca�e gospodarstwo - powiedzia� W�odek siadaj�c i k�ad�c przed sob� na kuchennym
stole wypchan� teczk�.
- Ko�dusia pewnie nadawa�a zapas�w - u�miechn�a si� Basia - dla swojego Edziula...
- Ko�dusia i nie Ko�dusia. Moja matka te� jest co� warta - doda� W�odek.
I zaraz zacz�� wyk�ada� na st� jaja na twardo, pomidory, surowe og�rki, bu�eczki.
- O, widzi panna Basia, to mi �niadanie.
Ciocia Sabina by�a zachwycona.
- Go�cie nie z pr�nymi r�kami przyszli - powiedzia�a z uznaniem. - �niadanie a� mi�o. A napijecie si� herbaty
czy mleka?
- Niech im ciocia da mleka, to zdrowiej - poprosi�a Basia.
- No, mleko z pomidorami, to nie wiem - zauwa�y�a ciocia Sabina, ale postawi�a przed ch�opcami po du�ym
kubku mleka. W�odek mruga� jednym okiem do przyjaciela.
Edek siedzia� przy stole i wpatrzony w sw�j kubek nie �mia� nawet spojrze� na Basi�. Wstydzi� si� swojego
niespodziewanego przyjazdu. Nie odezwa� si� dotychczas
ani s�owem. Wydawa�o mu si�, �e Basia i nawet ciocia odgad�y natychmiast, z jakimi zamiarami przywi�z� go
W�odek, i okropnie go to martwi�o. Basia wyda�a
mu si� w tym codziennym otoczeniu taka mi�a, taka zwyczajna i taka kole�e�ska, �e wszystkie rozmowy z
W�odkiem wyda�y mu si� czym� okropnie g�upim i nierzeczywistym,
powiedzia�by: pod�ym.
Basia zauwa�y�a natychmiast, �e milczy jak zakl�ty i siedzi nie patrz�c na ni� wcale. Wzruszy�a na to ramionami
i zajmowa�a si� g��wnie W�odkiem. Ciocia
Sabina te� tego okaza�ego i gadatliwego m�odzie�ca uwa�a�a za wa�niejszego go�cia, za kawalera siostrzenicy, i
cz�stowa�a go mlekiem, chlebem i kie�bas�,
kt�r� wydoby�a z bia�ego kredensu.
- M�j m�� poszed� do m�yna - powiedzia�a - ale chyba zaraz przyjdzie - doda�a niepewnie.
Edkowi by�o troch� przykro, �e tak nikt nie zwraca na niego uwagi. Siedzia� z opuszczon� g�ow� i udaj�c, �e nie
zauwa�a mrugania W�odka, popija� owo mleko,
kt�rego mu si� bardzo nie chcia�o. Wreszcie Basia zauwa�y�a jego ponur� min� i zwr�ci�a si� do niego z
pytaniem:
- No, a jak�e nasze go��bie?
- A nic! - odpowiedzia� Edek takim basem, �e ciocia Sabina spojrza�a na niego zdziwiona.
Basia czeka�a przez chwil�, �e Edek powie co� jeszcze o go��biach, ale ch�opak milcza�. Wyci�gn�� tylko nogi
przed siebie i wyj�� z kieszeni spodni papiero�nic�.
Wyj�� papierosa i zapali�.
- Taki m�ody cz�owiek i ju� pali - zastanowi�a si� ciocia Sabina.
- O, on ju� dawno pali - obja�ni� za towarzysza W�odek. - Ojciec mu pozwoli�.
- Ojciec go rozpieszcza - doda�a Basia ciotce - bo on tak jest, jak jedynak.
- Wcale nie jak jedynak - znowu basem powiedzia� Edek - mam przecie jeszcze brata Stasia... - doda� po chwili.
W�odek si� zainteresowa�: - Masz brata? Nie wiedzia�em. A gdzie jest?
- W Katowicach, prawda? - powiedzia�a Basia.
Edek nic nie odpowiedzia�.
Milkliwo�� jego pocz�a denerwowa� W�odka. Przesta� na niego mruga�, tylko ju� koniecznie chcia� wywo�a� z
jego strony jakie� wypowiedzenie si� i trzepa�
najr�norodniejsze rzeczy, wci�� wzywaj�c Edka na �wiadka: "No, powiedz, Edek. No, prawda, Edek? No, czy
nie tak, bracie?" powtarza� po ka�dym prawie zdaniu,
ale to nic nie pomaga�o. Edek milcza�, cho� zjad� bardzo du�o na �niadanie.
Posiedzenie przerwa�a im kole�anka Basi czy przyjaci�ka, bardzo zabawna, pretensjonalna dziewczyna z
prowincji. Przysz�a pod jakim� pretekstem, ale oczywi�cie
od razu by�o wiadomo, �e wie�� o przyje�dzie go�ci do Basi rozesz�a si� migiem w�r�d okolicznych dom�w i �e
Anielcia zjawi�a si� tylko po to, aby obejrze�
W�odka i Edka. I ona te�z nie zwr�ci�a najmniejszej uwagi na Edwarda, natomiast zaj�a si� gadatliwym i
"dowcipnym" W�odkiem. Edek cierpia� katusze. Wreszcie
Basia zaproponowa�a spacer nad Moszczenic�.
- Co to jest Moszczenic�? - spyta� W�odek.
- To rzeczka tutejsza - odpowiedzia�a Anielcia.
- Chod�, dzie� taki �adny.
- A rzeczka �adna? - spyta� W�odek.
Basia wzruszy�a ramionami.
- Et, taka tam struga.
Wychodz�c ch�opcy znale�li si� przez chwil� sami przed domem. Dziewczyny zosta�y w pokoju.
- Ach, ty - powiedzia� W�odek i uderzy� Edka w bok - nie b�d��e fajt�ap�. Po co� tu przyjecha�?
- Nam�wi�e� mnie - z grymasem powiedzia� Edek - sam nie wiem, po co przyjecha�em.
Dzie� by� rzeczywi�cie prze�liczny. Niebem p�yn�y spokojnie ob�oki i wia� ciep�y wietrzyk.
- Gor�co. Jak w lipcu - za�artowa� W�odek.
Ch�opcy byli w koszulkach, Edek w trykotowej koszulce w paski, kt�r� ojcu przys�a� kto� z zagranicy,
dziewczyny w jasnych sukienkach; ��ki nad Moszczenic�,
niedawno wykoszone, s�a�y si� jak aksamit. B�yszcza�y zieleni�. Za ��kami zaczyna�y si� suche laski, a dalej ku
Skoszewom p�yn�y faliste wzg�rza, na kt�rych
od czasu do czasu widnia�y plamy kamionek lub sylwety polnych grusz. Skowronki jeszcze �piewa�y. Na
dalekich wzg�rzach biela�y �any dojrzewaj�cego �yta,
��ci� si� �ubin. Dolatywa� stamt�d s�odki zapach, zapach m�odo�ci.
W�odek wysforowa� si� naprz�d z Anielci�.
Dziewczyna wdzi�czy�a si� do niego i �artowa�a, ale ci�gle ogl�da�a si� na Basie, czy ona jej tego nie ma za z�e.
Edek pozosta� z Basi�. Basia w milczeniu
gryz�a jak�� trawk�. Wreszcie przysiedli na brzegu ��ki pod niewielk� sosn�.
- Po co� przyjecha�? - spyta�a nagle Basia.
- Przecie� ja za tydzie� b�d� ju� w Komorowie.
- Tak. Nudzi�o mi si�. W�odek mnie nam�wi�.
- C� W�odkowi strzeli�o do g�owy. On ma zawsze takie pomys�y. Prawie si� nie znamy.
- Podobno kochasz si� w nim - oboj�tnym basem i nie patrz�c na Basie wyrzuci� Edek.
- Ja? Rzeczywi�cie. Kto ci powiedzia�?
- Sam widzia�em. Przed chwil�.
- Przywidzia�o ci si�.
- Tak si� ucieszy�a� na jego widok, jakby to by� tw�j narzeczony. Ugaszcza�a� go...
- A co mia�am robi�? Ugaszcza�am go z tego, co�cie sami przywie�li...
- Ciotka go kie�bas� cz�stowa�a,
- Nie wiedzia�am, �e jeste� taki ma�ostkowy - powiedzia�a Basia i nachmurzy�a si�. - Je�eli masz by� ca�y czas
taki mi�y, to mog�e� lepiej nie przyje�d�a�.
Edek bez s�owa wsta� i ruszy� w stron�, sk�d przyszli. Basia siedzia�a jeszcze przez chwil� i �ledzi�a go z�ym
okiem. Ale potem zacz�a go goni�.
- Edek! Edeki - wo�a�a.
Ch�opiec zatrzyma� si�:
- Co?
- Nie b�d� g�upi. Co ci si� zrobi�o? No? Chwyci�a go za r�k� i stara�a si� popatrze� w oczy.
- Ej, nie kapry� - pogrozi�a mu palcem - bo b�dziesz potem �a�owa�.
Edek roze�mia� si�.
I poszli rozmawiaj�c ju� teraz swobodnie, jak wtedy, kiedy je�dzili do Grodziska.
A W�odek tymczasem le�a� pod lasem i wyk�ada� oratorsko pannie Anielci:
- Bo wie pani, ja nie lubi� �adnej organizacji. To mnie kr�puje. Ja lubi� by� swobodny. Na przyk�ad w
stosunkach z kobietami... pani rozumie? ZMP miesza
si� do wszystkiego, absolutnie. A ja chc� by� swobodny. Ja lubi� zmienia� kobiety...
Anielci� si� zainteresowa�a.
- Cz�sto pan to robi?
- Co? - spyta� W�odek.
- No, chod� - powiedzia�a Basia - dogonimy tamtych.
- No, z tymi kobietami... cz�sto pan zmienia kobiety?
- To zale�y - wymijaj�co odpowiedzia� W�odek.
- A z Basi� dawno pan chodzi?
- Ja? Z Basi�? To Edek, m�j przyjaciel, kocha si� w pannie Basi...
- Jak to? To nie pan? - Anielcia jeszcze si� bardziej zainteresowa�a i nawet jak gdyby przysun�a troch� do
W�odka. - A Basia co?
- Czy ja wiem? Nie pyta�em si� o to.
- Co ona mo�e widzie� w takim smarkaczu?
- W�a�nie. To dziecko. On nie potrafi jeszcze bra� si� do rzeczy. Nie to, co ja...
To m�wi�c W�odek usi�owa� obj�� Anielci� i uca�owa� j�. Ale dziewczyna si� wyrwa�a.
- Co pan wyrabia, panie W�odku - powiedzia�a nie bardzo nawet oburzona.
W tej chwili nadeszli Edek i Basia.
Wr�cili razem do domu. By�o po�udnie. Basia z cioci� Sabin� nakry�y serwet� st� w drugim pokoju, gdzie sta�y
dwa wysoko zas�ane ��ka. Wyj�to z bufetu
talerze, kieliszki, Edek pomaga� Basi. Przyszed� wujek: na czole mia� sklejone kosmyki w�os�w i krople potu
sp�ywa�y mu po twarzy. Narzeka� na upa�.
- A. gdzie to ty chodzi�e� do tej pory? - spyta�a do�� surowo ciocia Sabina.
- A we m�ynie by�em, kochanie, we m�ynie - odpowiedzia� wujek niepewnym g�osem.
- A� m�ynarzem gdzie� chodzi�?
- Nigdzie ja nie chodzi�em, Sabinko, kochanie - t�umaczy� si� wujek.
W�odek z Anielci� siedzieli na �aweczce przed oknem i przekomarzali si� w spos�b klasyczny. Ciocia Sabina
przynios�a z kuchni du�y kawa� schabu. Nala�a
wi�niaku do kolorowych kieliszk�w.
- Chod�cie je�� - powiedzia�a zasiadaj�c sama do sto�u - m�odzi i po spacerze, to powinni mie� apetyt. Chod�,
Anielciu, zjesz z nami, co tam jest.
- M�odzi maj� apetyt, ale jak na co, jak na co, moja stara - powiedzia� wujo obcieraj�c sobie g�b� po Wypiciu
kieliszka.
Po obiedzie Edek z Basia z kolei wyszli przed dom.
- Dlaczego ty tu siedzisz? - spyta� Edward - tu przecie jest okropnie...
Basia spojrza�a na niego ze zdziwieniem.
- Nie, wcale nie. Wujostwo s� bardzo dobrzy. Mnie tu bardzo dobrze. I �adnie jest tutaj.
- W Komorowie �adniej - powiedzia� lakonicznie Edek.
- O, nie - �ywo zaprzeczy�a Basia - tutaj to taka prawdziwa wie�...
Tak si� ci�gn�o a� do wieczora. Snuli si� wko�o chaty, pili, jedli; pylnym zmrokiem poszli na stacj�, panny ich
odprowadza�y.
- Niech panowie cz�ciej przyje�d�aj� - m�wi�a Anielci�, kiedy ju� czekali na poci�g z �odzi. - Tutaj takie nudy.
Na wsi. Panowie z wielkiego �wiata.
- Wielki �wiat - Komor�w! - mrukn�� Edek.
Basia nic nie m�wi�a. Zapewnia�a tylko W�odka, �e za tydzie� wr�ci.
- Niech pan powie mamusi, �e w przysz�� niedziel� przyjad�.
- A pani? - zwr�ci� si� W�odek do Anielci.
- Ja przyjad� na 22 lipca. Jestem przodownic� pracy. Przyjad� na zlot.
- Ho! ho! - za�mia� si� W�odek - i w czym�e to pani tak przoduje?
Nadszed� poci�g, �cisk by� wielki. T�um wsiadaj�cych rozdzieli� ch�opc�w i umie�cili si� w r�nych wagonach.
Wiecz�r by� ciep�y i pe�ny kurzu.
Gdy wysiedli w Warszawie i przechodzili na kolejk�, W�odek wzi�� Edka pod r�k�.
- Co jak co, ale z t� Anielci� mo�na pokombinowa�.
Edek milcza� po swojemu.
- A ty co? Zachowujesz si� jak sentymentalny m�odzieniec sprzed stu lat. Sam nie wiesz, czego chcesz.
- A w�a�nie - odpowiedzia� po chwili milczenia Edek - sam nie wiem, czego chc�.
- Gapa jeste� - zadecydowa� bezapelacyjnie W�odek.
Edek si� zmarszczy�, jak gdyby si� namy�la� nad bardzo trudnym zagadnieniem.
- A ty �winia - powiedzia�, gdy ju� wsiadali do wagonu kolejki.
W�odek nie obrazi� si� za t� nazw�. Uwa�a� j� za przyjacielski �arcik. �mia� si� tylko d�ugo i bardzo z�o�liwie.
W Komorowie po�egnali si� ch�odno.
Ca�y tydzie� po powrocie ze Strykowa, a� do powrotu Basi, Edek sp�dza� bardzo g�upio. W�a�ciwie m�wi�c sam
nie wiedzia�, co robi�. Spa� albo le�a� na ��ku
ubrany, udaj�c, �e czyta. Na obiad wcale nie schodzi�, cho� go Ko�dusia wo�a�a, a nawet sama wdrapa�a si� do
niego na g�r� i zasapana usiad�a u mego na
��ku.
- C� ci jest? Chory�? - pyta�a.
Edek odpowiedzia� niewyra�nym mrukni�ciem,
- Za ma�o ci� ojciec pra�... - zrobi�a uwag� Ko�dusia filozoficznym tonem.
Edek bez s�owa kopn�� nog� w �cian�, ko�o kt�rej le�a�.
- Nie z�o�� si�, nie z�o�� si� - doda�a kucharka z trudno�ci� wstaj�c i obracaj�c si� ku drzwiom - z�o�� pi�kno�ci
szkodzi.
Stan�a jeszcze w drzwiach i patrz�c z ubolewaniem na ch�opaka, pokiwa�a g�ow�. Edek odwr�ci� si� do �ciany i
nie patrzy� na ni�.
- No, przyjdziesz na obiad? - powiedzia�a troch� �agodniejszym tonem. Nie odpowiedzia�.
- Jak chcesz - powiedzia�a stara znowu poprzednim gro�nym tonem - nie chcesz je��, to nie jedz. Zdychaj sobie
z g�odu - mnie tam co? Tatusiowi tylko k�opot...
Wysz�a, mocno zatrzaskuj�c drzwi.
Wieczorem posz�a da pokoju, do in�yniera. Podni�s� na ni� zm�czone oczy. Zaj�ty by� jakimi� obliczeniami i
nudzi�a go wizyta Ko�dusi.
- Prosz� pana - m�wi�a kucharka, siadaj�c na krze�le przy roboczym stole in�yniera, kt�ry by� jednocze�nie
sto�em jadalnym - sama nie wiem, co robi�. Tak
si� kocha, tak si� kocha... no, m�wi� panu, obiadu dzi� nie jad�.
- Ale, Ko�dusiu, co Ko�dusia wymy�la - zniecierpliwi� si� nieco in�ynier - takie dziecko jak Edek. Czy on mo�e
tak si� bardzo kocha�? Ot, dziecinne urojenie.
- Pan nie chce wierzy�. A ja panu prawd� m�wi�. Sam si� pan in�ynier nie kocha� w tym wieku?
- A wie Ko�dusia, �e si� nie kocha�em.
- Aha, nie kocha�em. Nie pami�ta pan in�ynier.
- Mo�e nie pami�tam...
- O, bo ja si� kocha�am. Tam w jednym... To jakem go spotka�a na ulicy, to ca�a si� zatrz�s�am.
Powiadam panu, jakby mnie kontrakt elektryczny z�apa�.
- A gdzie on teraz jest?
- A nie wiem. Poszed� gdziesi�. Ca�ymi wieczorami gdzie� si� w��czy. A chodzi tak, jakby nogi mia�
bawe�niane. To musi tak z os�abienia.
- Co on robi przez ca�y dzie�?
- Nic. Albo le�y, albo chodzi. I albo nic nie m�wi, albo odezwie si� jak do psa. Jeszczem go takiego nie
widzia�a.
- Kiedy� ta Basia przyje�d�a?
- Pono� w niedziel�. M�wi�a mi ta jeich str�owa,
- Czy my�lisz, �e on si� zmieni?
- On taki jest, prosz� pana, �e nic nie wiadomo. On jest do ni nie�mia�y. Jak pojechali, wtedy do tego Strykowa,
m�wi� W�odek ty Magdalenie, no, ty, co
u nich zamiata, to m�wi, �e ani s�owa si� do ni nie odezwa�. Chodzi� jak mruk, to W�odek m�wi�, �e tylko si� z
niego u�mia�.
- Nie by�o z czego si� �mia�.
- Pewni. A on nie umi si� do kobity wzi��.
Dzieciak taki. Tylko u niego to tak wszystko w �rodku, w �rodku... a na wirzch to niemo�ebne. Oj, panie
in�ynierze, takie mom z nim zmartwienie.
- No, chyba i ja si� martwi�.
- No, pewni, pewni. Takie ma pan kochliwe dzieci.
In�ynier si� zmarszczy�.
- No, moja Ko�dusiu, ja musz� zrobi� na jutro wa�ne obliczenie. Jak mi Ko�dusia b�dzie tuta] g�ow� zawraca�a
byle czym - to nic nie zd���,..
Ko�dusia wsta�a.
- A herbaty panu in