11236

Szczegóły
Tytuł 11236
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11236 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11236 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11236 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pacy�ski �Opowiadania� Koral i smok Blaszany talerz z brz�kiem potoczy� si� po pe�nej szpar pod�odze z nieheblowanych desek. Wystraszone myszy skry�y si� b�yskawicznie w ciemnych k�tach. Match tylko zakl��, z dziwn� mieszanin� w�ciek�o�ci i �alu. Jason taktownie zmilcza�, spogl�daj�c jednak uwa�nie spod spuszczonych powiek. Match niepokoi� go, i to nie od dzisiaj. Te napady z�o�ci, te chwile, kiedy jak gdyby stawa� si� nieobecny, utkwiwszy spojrzenie gdzie� w przestrzeni. To zdarza�o si� cz�sto, zbyt cz�sto, jak na gust Jasona. P� biedy, gdy chwile t�sknej zadumy nachodzi�y Matcha pod wiecz�r, gdy m�g� wyj�� przed chat� i spogl�da� t�sknie na zachodz�ce s�o�ce. Gorzej by�o, gdy przerywa� w p� zdania rozmow�, wpatruj�c si� przed siebie niewidz�cym wzrokiem, z trudnym do zniesienia, tragicznym wyrazem twarzy. Owszem, Jason zna� przyczyny jego depresji. Ale obcy ludzie, i nie tylko ludzie, coraz cz�ciej brali Matcha za g�upka. Nawet ciemne gnomy z lasu, maj�ce trudno�ci z odr�nieniem ludzkich twarzy, a tym bardziej maluj�cych si� na nich odcieni uczuciowych, pyta�y dyskretnie, czy Match przypadkiem nie zjad� czego� nie�wie�ego. Tak, wybuchy z�o�ci by�y ju� lepsze. Ot, cho�by teraz. Wprawdzie znalezienie karalucha w kaszy nie powinno by� od razu powodem chwytania za miecz i rozgl�dania si� za karczmarzem, a ju� na pewno nie usprawiedliwia�o rzucania talerzem. Jednak z�o�� szybko mija�a i gdy uda�o si� bez szwanku przeczeka� jej pierwszy, gwa�towny wybuch, zazwyczaj obywa�o si� bez szk�d. Wi�kszych szk�d, pomy�la� Jason, zdrapuj�c z niesmakiem rozgotowane jag�y z kubraka. Swoj� drog�, karczmarzowi si� nale�y. Tyle razy przecie� m�wili�my, �eby nie rozgotowywa� kaszy na tak� pa�k�, ziarenka powinny by� osobno... � Lepiej ci? � spyta� Jason, ju� na g�os. Match sapn�� tylko i kopn�� talerz, kt�ry potoczy� si� z brz�kiem. Co odwa�niejsze myszy, kt�re zd��y�y ju� wychyn�� ze swoich szpar prysn�y z powrotem. � Kota tu trzeba... � mrukn�� Match. � Co? � spyta� Jason zaskoczony. Nie skojarzy� w pierwszej chwili. � Kota. � Match zn�w by� z�y. � Kot, zwierz� takie. Cztery �apy, ogon, pazury. Na og� wredny... I drapie... � A, kota... � Jason za�apa� i zaduma� si�. � Masz racj�. Te tutejsze gryfy si� nie nadaj�. Nie chc� gania� myszy ma piechot�, zaraz by podlatywa�y. I zamiast z�apa� mysz, wal� �bem w �cian�... Match kiwn�� ponuro g�ow�. Gryfy stanowczo nie sprawdza�y si� w pomieszczeniach zamkni�tych. Skrzypn�y otwierane drzwi, jak zwykle bez pukania. Zanim jeszcze si� odwr�cili, wiedzieli ju�, kogo zobacz�. Zd��yli ju� pozna� brak manier swego gospodarza. Zwalista, pochylona sylwetka karczmarza wype�ni�a wej�cie. Ma�e, chytre oczka �wieci�y w p�mroku. Jason oczekiwa�, �e Match z miejsca wyskoczy na karczmarza z powodu karalucha. Jednak karczmarz by� szybszy. � Rzuca� talerzami nie lza � burkn�� gburowato, zanim Match zd��y� nabra� powietrza do kunsztownej wi�zanki. � Miejcie na wzgl�dzie, �e zastawa kosztuje, do rachunku dolicz�... Popatrzy� na Matcha, kt�ry pora�ony tak� bezczelno�ci� zastyg� z otwartymi ustami. � Szlachetni panowie � poniewczasie przypomnia� sobie o dobrych manierach. Jason, kt�ry zd��y� wsta� z bar�ogu, szumnie nazywanego prycz�, stara� si� ukradkiem wepchn�� nog� talerz w ciemny k�t. Zapomnia�, �e karczmarz, jak wielu na pograniczu, by� miesza�cem. � A we�cie panie, t� nog�, bo ze szcz�tem talerz pogniecie... To na nic, dotar�o do Jasona. Ten sukinsyn wie, co chc� zrobi�, ma to po przodkach. Po mamusi, poprawi� si� w my�li. To, �e karczmarz odziedziczy� swe zdolno�ci po k�dzieli, by�o bardziej ni� pewne. Nie by�o ma��e�stw mieszanych, nawet na pograniczu. Miejscowe rasy i ludzie �yli w separacji, zbyt wielkie by�y r�nice kulturowe. I tylko te si� liczy�y, barier fizjologicznych nie by�o, ludzie mogli si� krzy�owa� nawet z gnomami, wyj�tkowo paskudnymi, jak na ludzki gust. Nie by�o ma��e�stw, nie by�o nawet przelotnych stosunk�w. Miesza�cy byli owocami gwa�tu. A gwa�t by� specjalno�ci� ludzi. Matka karczmarza by�a z pewno�ci� lekkomy�lna. Chodzi�a sama do lasu. I nie pomog�y jej, jak wida�, wrodzone zdolno�ci. Zdolno�ci do przenikania cudzych my�li. Karczmarz popatrzy� znacz�co na Jasona. Ten cofn�� nog�. � Przecie� powiedzia�e�, �e doliczysz do rachunku. � warkn��. � To talerz ju� nasz, mog� z nim robi�, co chc�... Ma�e oczka pod ci�kim nawisem brwi zal�ni�y z�o�liwie. � Tu jest karczma. � wyja�ni� niespiesznie ich w�a�ciciel. � Nie sklep, nie faktoria. Tu sprzeda�y zastawy sto�owej si� nie prowadzi. Zniszczyli�cie, trzeba zap�aci�. Ale talerz dalej jest m�j... Odwr�ci� si�, nie m�wi�c wi�cej ani s�owa. Jason zobaczy� tylko przygarbione plecy i pokryte rudawym w�osem ramiona. Po chwili ucich�o skrzypienie schod�w, zostali sami. Niezr�czne milczenie przerwa� Match. � A to nam si� �adnie dzie� zaczyna. A ty m�wisz, �e narzekam, �e nie jest tak �le... Przerwa�, spojrza� na Jasona ze zdziwieniem. � Co robisz? Jason spu�ci� ci�ki but na nieszcz�sny talerz. Popatrzy� krytycznie, poprawi� jeszcze raz. � Mia� by� pogi�ty... � mrukn�� z pasj�. � To b�dzie! *** Awantura o talerz o dziwo poprawi�a nastroje. Match nie kl�� ju� g�o�no, mrucza� tylko pod nosem o dawnych, dobrych czasach, kiedy by� uczciwym banit�, zajmuj�cym si� rozbojem i stawianiem czynnego oporu prawowitej w�adzy. Mamrota� co� pod nosem o �wiecie, w kt�rym nie by�o dziwnych lud�w, czarownik�w, a smok trafi� si� tylko jeden, a i to przyg�upi. Jason nie przerywa�. Zna� wprawdzie histori� smoka i jego szybkiego ko�ca. Uwa�a� jednak, �e Match stanowczo idealizuje stare, dobre czasy. Jak to zreszt� zwykle bywa. Owszem, ka�dy t�skni za sw� przesz�o�ci�. Jednak Jason mia� w �yciu kilka chwil, do kt�rych nie chcia� wraca�. Dziwnym trafem chwile te i prze�ycia zwi�zane by�y z Matchem. Trzeba rusza�, zdecydowa�. Ta z�o��, to z braku zaj�cia. To z braku celu w �yciu. Teraz, na szcz�cie, mia�o si� to zmieni�. Wiele trudu kosztowa�o Jasona znalezienie zaj�cia, kt�re zainteresowa�oby Matcha. Nie dziwi� si�, trudno komu� z tak� przesz�o�ci� zaj�� si� na przyk�ad prac� na roli. Albo obj�� urz�d, nawet wysoki. Co te� Matchowi zaproponowano, ku jego szczeremu zdziwieniu. Jak r�wnie� zdziwieniu postronnych, w tym Jasona Jednak to zdziwienie nie przeszkodzi�o w natychmiastowym odrzuceniu propozycji. Match nie chcia� zarz�dza� hrabstwem, wola� narzeka� na bezczynno��. To zaj�cie by�o lepsze. Mimo narzekania, Match zdecydowa� si� je podj��, nawet nie trzeba by�o zbytnio namawia�. Nie bez znaczenia by� aspekt finansowy ca�ej sprawy. W tym �wiecie te� rz�dzi� ludzki wynalazek, jakim by� pieni�dz. Ludzie, gdy przybyli, zdeprawowali ten szcz�liwy �wiat. Teraz nawet skrzatom trzeba by�o p�aci�, by nasika�y do mleka. Inaczej nie kwa�nia�o. Match przyj�� zlecenie. By� najwy�szy czas, mimo s�awy, jaka ich tu otacza�a, nikt ju� nie kwapi� si� �ywi� ich za darmo. Zlecenie nios�o nadziej�, �e wkr�tce wype�ni� si� chude jak bezpa�skie psy sakiewki. Trzeba tylko wykona� zlecenie. Tylko zabi� smoka. A smoki w tym �wiecie nie by�y bynajmniej przyg�upie. *** Jason pakowa� sakwy. Match tymczasem poci�ga� nas�czon� olejem szmatk� po klindze swego miecza. S�ynnego miecza wykutego z �elaza, kt�re spad�o z nieba. Miecz, cho� s�ynny i znakomity, nie zapewnia� powodzenia w walce ze smokiem. Tylko bro� dalekono�na dawa�a szanse powodzenia, co prawda nader nik�e, jak zapewniali miejscowi. Opowiadali przy tym, �e jest jeden pewny spos�b, by gadzin� u�mierci�. Zacz�li nawet t�umaczy� jak, lecz Match przerwa� niegrzecznie, gdy tylko wspomnieli o owcy. Nie czeka�, a� zaczn� opowiada� o ingrediencjach, kt�rymi nale�y j� wypcha�. Zamiast tego uda� si� do warsztat�w na podzamczu i obstalowa� specjaln� kusz�, ze stalowym �uczyskiem i podw�jnym naci�giem. Zam�wi� te� tuzin be�t�w, grubych jak kciuk, z utwardzanymi grotami, nas�ucha� si� bowiem wiele o warstwowym pancerzu tutejszych smok�w. Taki pancerz zatrzymywa� bez trudu zwyczajne pociski, nie pozwala� im dosi�gn�� �ywotnych organ�w smoka, skrytych zreszt� g��boko w pot�nym cielsku. Tylko ci�ki be�t, wystrzelony ze specjalnej kuszy dawa� szanse pora�enia bestii. Mo�e nie �miertelnie, ale cho�by tak, by dobi� j� mieczem, rozp�atuj�c mi�kkie podbrzusze. Plotki g�osi�y wprawdzie, �e co m�odsze osobniki stosowa�y aktywn� ochron�, �e segmenty ich pancerza rozpryskiwa�y si� niszcz�c trafiaj�cy pocisk, ale Match mia� nadziej�, �e s� to zwyk�e plotki. Kt�re wszystko wyolbrzymiaj�. Miejscowy p�atnerz wykona� kusz� wed�ug zam�wienia, ��daj�c co prawda niebotycznej zap�aty. Odrzuci� te� wszelkie propozycje kredytu, gdy tylko dowiedzia� si�, �e Match ani Jason nie posiadaj� spadkobierc�w, od kt�rych m�g�by wyegzekwowa� nale�no��. Ten brak wiary w powodzenie ich wyprawy wytr�ci� nieco Jasona z r�wnowagi, lecz Match chwyciwszy pazernego rzemie�lnika za poplamion� wczorajszym, i nie tylko jad�em brod� rozpocz�� negocjacje. Z powodzeniem, zosta�o jeszcze na dwa, skromne wprawdzie posi�ki. P�atnerz by� wprawdzie pazerny, lecz bieg�y w swym rzemio�le. Jason docenia� to, patrz�c na le��c� w k�cie pot�n� machin�, naci�gan� jeszcze ci�sz� korb�. Patrzy� ze smutkiem, albowiem s�usznie przypuszcza�, �e to w�a�nie on b�dzie nosi� bro� za Matchem, gdy przyjdzie co do czego. A tak�e zapas pocisk�w. � Ruszajmy wreszcie, co tak stoisz! � ponagli� go Match. � Bierz sprz�t i ruszamy! Wskaza� wymownie na kusz�. � Zaraz... � Jason pokr�ci� g�ow�. � Nie tak pr�dko. Nie zapomnia�e� o czym�? Ca�y Match. Ruszamy i ju�. Niewa�ne gdzie, byle rusza�. � Mieli�my si� skontaktowa�... Match z rezygnacj� rzuci� sakwy na pod�og�. Nie znosi� zw�oki, nawet najbardziej uzasadnionej. Popatrzy� z ukosa, jak Jason wydobywa z zanadrza sk�rzany woreczek. Jason rozwi�za� rzemyki. Ostro�nie si�gn�� do woreczka. W p�mroku izby b�ysn�a kryszta�owa kula. Jason chuchn�� na ni�, ostro�nie przetar� r�kawem. K�tem oka z�owi� niech�tny grymas Matcha. � Nie mo�emy po prostu do niej pojecha�? � Match niecierpliwie skr�ca� w palcach rzemyki sakwy. � Nie wypada. � Jason uni�s� wzrok znad kuli. � To czarodziejka, trzeba zachowa� zasady. I nie przeszkadzaj, musz� si� skoncentrowa�. Przesta� chrz�ka�, do cholery! � Kaszla�em tylko � zaprotestowa� Match. � To nie kaszlaj! Wpatrywanie si� w kul� nie przynosi�o oczekiwanych rezultat�w. Krystaliczna powierzchnia wci�� b�yszcza�a, nie powlek�a si� mgie�k�, sygnalizuj�c� nawi�zanie kontaktu. Czo�o Jasona pokry�o si� kropelkami potu. Po chwili podni�s� wzrok, czuj�c na sobie drwi�ce spojrzenie Matcha. � Cholera, zn�w zapodzia�a gdzie� kul� i nie odbiera. Albo jest poza zasi�giem, cholerna wied�ma... Match wykrzywi� si� jeszcze bardziej. � Przestrzegaj zasad, Jason. Nie m�w wied�ma. To czarodziejka, s�ynna Koral... Rzeczywi�cie, s�ynna, pomy�la�. I tajemnicza. Odk�d przybyli do tego �wiata, s�yszeli wiele opowie�ci. W wi�kszo�ci niewiarygodnych i przesadzonych, jednak i w tych musia�o tkwi� ziarno prawdy. Gdy j� osobi�cie poznali, przekonali si�, jak niewiele by�o prawdy w legendach, nawet tych najs�awniejszych, kt�re rozwlekle spisa� s�ynny bajarz Sapa�a. On te� nie ustrzeg� si� b��d�w i przeinacze�. Czarodziejka nie mia�a nic wsp�lnego z Lytt� Neydt, kt�r� zwano pono� Koral. C�, stary Sapa�a nieco ju� w pi�tk� goni� i gubi� si� w swych bajaniach. Niewiele prawdy by�o w legendach. Ale prawda, ta najprawdziwsza, by�a bardziej niesamowita od legend. Koral to nie by� przydomek. Cho� to niewiarygodne, ona naprawd� si� tak nazywa�a, od urodzenia. Kt�re to wydarzenie, jak to u czarodziejek bywa, gin�o w pomroce dziej�w. Nie patrz�c na Matcha Jason pakowa� kul� do woreczka. � Na nic te wynalazki... � Match nie darowa�. � Od pocz�tku mi si� nie podoba�y. A w dodatku cz�owiek strasznie g�upio wygl�da, kiedy przez to rozmawia. Nie ma co, jedziemy do niej, pal diabli zasady... Jason zgodzi� si�, z rezygnacj� d�wigaj�c okrutnie ci�k� kusz�. Po p�mroku karczmy s�o�ce bole�nie razi�o oczy. Gdy stali przed budynkiem, os�aniaj�c d�o�mi �zawi�ce oczy, stan�� przed nimi cz�owiek z siw�, kr�tko przystrzy�on� br�dk�, prowadz�c ich konie. � Dwa p�groszaki � oznajmi� bez wst�p�w. Match cisn�� sakwy na ziemi�, a� unios�a si� chmura kurzu. � Co? � spyta� tylko z podejrzan� uprzejmo�ci�. � Dwa p�groszaki � powt�rzy�o indywiduum. Jason przyjrza� mu si� z ukosa. � A nie mo�e by� ca�y grosz? Cz�owiek stanowczo pokr�ci� g�ow�. � P�groszak za konia, za noc. Dwa konie. To b�dzie dwa p�groszaki. � Cz�owieku, p�l grosza i p� grosza to grosz... Przecie�... � Za co? � przerwa� Match wielkim g�osem. � O �esz ty, dawaj te konie, bo jak... � Za pilnowanie � dobieg� z ty�u burkliwy g�os. Obejrzeli si� jak na komend�. W drzwiach sta� w�a�ciciel karczmy i pogi�tej zastawy sto�owej. � Za pilnowanie � powt�rzy�. � To koniowi�z strze�ony. Strasznie tu kradn�. � Jason, trzymaj mnie � Match rzuci� bezradne spojrzenie. � Do cholery, musia�e� miecz przywi�za� do tobo�k�w? Akurat wtedy, kiedy jak raz potrzebny? � Nie sierd�cie si�, panie � karczmarz nie raczy� si� przestraszy�. � To pogranicze. Gdyby nie pilnowa�, na piechot� by�cie szli. Kradn� tu, m�wi�, strasznie, a co ukradn�, to za granic� idzie. Tu w co drugiej stajni sier�� przefarbuj�, pi�tno przepal�. A jak przegnaj� przez c�o, to szukaj wiatru w polu. U nich, to jak kamie� w wod�. A te wasze, zacne wida�, �akoma rzecz... � Trzeba by�o uprzedzi� � zacz�� Jason pojednawczo, trzymaj�c Matcha za r�kaw. Karczmarz pokr�ci� kud�at� g�ow�. � Kiedy� deska by�a, skryba wypisa�, co i jak. A przynajmniej mia� wypisa�. Tu lud nie czytaty, ja te� nie. Dopiero p�niej si� okaza�o, �e ino nieprzystojne s�owa na onej desce sta�y, wstydu tylko by�o, jak jeden uczony w pi�mie przyjecha�... � A co tam sta�o? � zaciekawi� si� Jason. Ten, co przyprowadzi� konie, parskn�� kr�tkim �miechem. Zaraz spowa�nia�, pod mia�d��cym spojrzeniem pryncypa�a. � A, takie r�ne... � karczmarz zby� ich ciekawo�� i na wszelki wypadek zmieni� temat. � To co, p�acicie, panowie? Jason z rezygnacj� pogrzeba� w sakiewce. Nie musia� d�ugo szuka�. � Zaraz � ockn�� si� karczmarz, widz�c w r�ku Jasona monet�. � Ten wasz ko�, to du�y, miejsca zajmuje za dwa. To b�d� razem trzy p�groszaki... Tym razem Jason nie zd��y�. � Ty wydrwigroszu pieprzony � Match podskoczy� do karczmarza, kt�ry pazerno�� odziedziczy� niew�tpliwie po m�skich przodkach. � Ja ci dam trzy p�groszaki... � P�tora grosza � mrukn�� p�g�osem Jason. � Ja ci dam! Pr�dzej zrobi� ci z dupy jesie� �redniowiecza! Jason zamar� z niedowierzaniem. Cz�owiek z siw� br�dk� wytrzeszczy� oczy. Tylko na karczmarzu nie zrobi�o to wra�enia. Spogl�da� spod przymru�onych, ci�kich powiek, drapi�c si� po ow�osionej piersi. Korzystaj�c z tego, �e Match na chwil� zamilk�, Jason mimo oporu odci�gn�� go do ty�u. � Co� ty powiedzia�? � spyta� z naciskiem. � Nic � Match tylko potrz�sn�� g�ow�. Jason chwyci� go za ramiona, obr�ci� do siebie. � Match � powiedzia� powoli i z namys�em. � Teraz jest �redniowiecze. Sam �rodek. Ma si� dobrze, jak widzisz doko�a. Nie s�ysza�em, by zbli�a�o si� do ko�ca. Do zmierzchu. Czy te� do jesieni... Match wyrwa� si�. Rzuci� na ziemi� monety. Grosz i p�groszak. � Niewa�ne, ruszajmy � mrukn��. � Nic tu po nas. Oby� zdech�, zdzierco... Karczmarz zarechota� z aprobat�. Skin�� na pomocnika. Ten podni�s� monety i ogl�da� przez chwil� z namys�em. Zwalisty karczmarz wyj�� mu z d�oni grosz, wetkn�� w pot�ne szcz�ki i prze�ama� na p�. Obie twarze, prawie ludzka i p�ludzka, rozja�ni�y si� zadowoleniem. Teraz si� zgadza�o, trzy p�groszaki... *** � Cholerne schody � utyskiwa� Jason, wlok�c ci�kie tobo�y. � Czy ta cholera nie mo�e mieszka� ni�ej? Schody istotnie by�y wysokie i strome. Zw�aszcza dla ludzi obarczonych przeciwsmokowym or�em. Jednak Jason wiedzia�, �e te schody maj� jeszcze jedn� tajemnicz� w�a�ciwo��. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e po wizycie u czarodziejki bardzo trudno nimi zej��. Zdarza�o si� zlatywa� z nich na pysk. � Wi�cej szacunku, Jason � wysapa� za nim Match. � M�wi�em, przestrzegaj zasad. �atwo ci m�wi�, pomy�la� Jason. Nie taszczysz tej cholernej kuszy. I od ma�ego masz zapraw� w bieganiu po lasach i wertepach, to i schody ci niestraszne. Trudno, tak trzeba. Istotnie, trzeba by�o. Bez wskaz�wek czarodziejki trudno by�oby znale�� smoka. Co, jak niekiedy w chwilach zw�tpienia my�la� Jason, nie by�oby takie z�e. Jednak za chwil� wizja brz�cz�cych monet zwyci�a�a i Jason wdrapywa� si� dalej. Bo i c� by�o robi�? Zdolno�ci Jasona w tym �wiecie by�y przydatne psu na bud�. Tu prawie wszyscy je posiadali, co gr� w ko�ci czyni�o bezsensown�. Przy niech�ci Matcha do uczciwej pracy pozostawa� tylko smok. No, mo�e posada urz�dowa nie by�a taka uczciwa, przesz�o Jasonowi przez my�l, przy powszechnej korupcji... Wszystko jedno, uczciwa czy nie, ale bardziej powa�ana. I bezpieczniejsza. Po raz kolejny kln�c sk�onno�ci czarodziej�w do zamieszkiwania w wysokich wie�ach Jason ostatkiem si� powl�k� si� dalej. Ju� na szcz�cie niedaleko. Z wysi�ku pociemnia�o w oczach. Dopiero, gdy uspokoi� si� oddech Jason rozejrza� si� po pomieszczeniu, roz�wietlanym woskowymi �wiecami. Prawdziwymi woskowymi �wiecami, zauwa�y� z podziwem, nie �adnymi ordynarnymi smolnymi szczapami w �elaznych kunach, daj�cymi wprawdzie ma�o �wiat�a, ale za to wiele gryz�cego dymu. Co za rozrzutno��, pomy�la� z mimowolnym podziwem. Wida� dochody z magicznej profesji s� daleko lepsze od profit�w z gry w ko�ci, nie m�wi�c ju� o zabijaniu smok�w na zlecenie. Myli� si�, woskowe �wiece nie by�y demonstracyjn� rozrzutno�ci�. Powodem takiego, a nie innego o�wietlenia by�o to, �e ju� na sam d�wi�k s�owa "�uczywo" Koral dostawa�a bia�ej gor�czki. B�ysn�wszy krytycznym spojrzeniem spod opadaj�cych na oczy jasnych, kr�conych g�os�w, czarodziejka wdzi�cznym gestem obci��onej srebrem d�oni zaprosi�a ich dalej. Widz�c zastawiony wykwintnym szk�em st� Match g�o�no prze�kn�� �lin�. Jason zgodzi� si� z nim bez s�owa. Jednym z wielu dziwactw Koral by�o to, �e pija�a wy��cznie wod�. Jednak jako�� wody w okolicznych strumieniach przedstawia�a wiele do �yczenia, prawd� m�wi�c ten, kto j� wypi�, m�g� mie� pretensje tylko do siebie. Czarodziejka u�ywa�a wi�c eliksiru o tajemnym sk�adzie, kt�rego zapach pozwala� przypuszcza�, �e jednym z jego sk�adnik�w jest ja�owiec. Destylat ten, w niezbyt umiarkowanych ilo�ciach dodawany do wody w znacz�cy spos�b podnosi� jej jako��. Tak uzdatniona woda, dobra wprawdzie dla czarownik�w i innych odmie�c�w, dla normalnych ludzi by�a trudna do prze�kni�cia. Nawet Match, kt�ry nie by� ca�kiem normalnym cz�owiekiem, krzywi� si� na sam jej widok, nie m�wi�c ju� o smaku. Na szcz�cie, jak odkryli kiedy� przez przypadek, sam destylat bez wody dawa� si� wypi�. Dawa� nawet bardzo dobrze. Po pierwszej szklance Jason odetchn��, rozlu�ni� si�. Dyskretnie rozejrza� si� po siedzibie czarodziejki. Zawsze interesowa�a go wiedza tajemna. Wn�trze wie�y co prawda wygl�da�o do�� zwyczajnie, ot, zwyk�a szlachecka siedziba. Jason wiedzia�, �e bro� wisz�ca na �cianach nie nale�y do samej Koral, ale do jej aktualnego partnera, draba o gro�nym wygl�dzie, pochodz�cego gdzie� z kra�c�w �wiata. Z kra�c�w tak dalekich, �e nie posiada�y nawet nazwy w �adnym zrozumia�ym j�zyku. Jak wie�� nios�a, ludno�� tamtejsza nie zesz�a jeszcze z drzew, przy czym s�owo "ludno��" by�o okre�leniem mocno przesadzonym. Spotkawszy ongi� owego draba Match z Jasonem d�ugo przygl�dali si�, usi�uj�c dostrzec, czy ma ogon. Nie mia�. Pewnie w�a�nie dlatego spad� z drzewa. Poza tym by� sympatycznym osobnikiem, mo�e z wyj�tkiem upodobania do uzdatnianej magicznym sposobem wody. Dzi� sympatycznego draba nie by�o, jedynym �wiadectwem jego istnienia by�a bro�, walaj�ca si� doko�a oraz wizerunki tajemniczych b�stw, udatnie wymalowanych na deskach. Wida� p��tna jeszcze nie znaj�, stwierdzi� Jason. Sama Koral, jak twierdzi�a, nie wierzy�a w �adnych bog�w. Jason jednak pow�tpiewa� w to. Podejrzewa� zwi�zki czarodziejki z prastarym, pochodz�cym jeszcze ze starego �wiata kultem straszliwego boga Baala. �wiadczy� o tym niek�amany podziw, jaki Koral �ywi�a do swego idola, wielkiego maga. Mag �w, zwany Baal�t�Zer by� jedyn� osob�, na kt�r� nie pozwala�a powiedzie� z�ego s�owa. Baal�t�Zer by� postaci�, delikatnie m�wi�c, do�� kontrowersyjn�. Match, ujrzawszy go kiedy� na ksi���cym dworze, gdzie �w wyczynia� swoje gus�a, zapytany p�niej powiedzia�, �e nie ma zaufania do ludzi o skrzekliwym g�osie i przylepionym do twarzy skrzywieniu warg, maj�cych imitowa� u�miech. Co za� do czarodziejskich praktyk, maj�cych jakoby prowadzi� ku �wietlanej przysz�o�ci w nieokre�lonym bli�ej, aczkolwiek odleg�ym terminie i poprawiaj�cych bilans p�atniczy, to nie zna si� na nich i w zwi�zku z tym ma je w dupie. Poza tym wystarczy spojrze� doko�a, rzemios�o upada, moneta schodzi na psy a obrok dla koni podro�a� ju� w tym roku dwadzie�cia razy... Jason nie by� tak ostro�ny w ocenach. Sam twierdzi� g�o�no, �e je�eli Baal�t�Zer jest wielkim, to wy��cznie szarlatanem, przypominaj�cym znanego mu z opowiada� niejakiego Copperfielda. Za� dzia�ania podejmuje wy��cznie w interesie swoim i kolesi�w szarlatan�w, kt�rzy opanowali rad� ksi���c�. Nie by�y to pogl�dy oryginalne, podziela�a je wi�kszo�� napotykanych ludzi i nie tylko ludzi. Jednak wypowiadanie takich ocen w przytomno�ci czarodziejki nie by�o bezpieczne. Tym bardziej dzi�, kiedy przyszli z ca�kiem konkretnym interesem. Zwykle ko�czy�o si� na inwektywach, lecz rozgniewana Koral mog�a ich po prostu pop�dzi�. A szukanie smoka na chybi� trafi� w pogranicznych lasach nie wr�y�o powodzenia. Istnia�o te� niebezpiecze�stwo, �e to smok znajdzie pierwszy... Solennie postanowiwszy trzyma� j�zyki za z�bami skwapliwie zaj�li si� destylatem, szczodrze dolewanym przez czarodziejk�. Nawet zbyt skwapliwie. Po nied�ugim czasie Jason zauwa�y�, �e Match, zwykle w towarzystwie mrukliwy i ponury, opowiada z wielkim zaanga�owaniem jaki� wyj�tkowo ma�o �mieszny dowcip, za� Koral �mieje si� z niego jak idiotka. Wida� woda z okolicznych strumieni te� okazywa�a swe dzia�anie. Jason pokr�ci� pob�a�liwie g�ow�, sam wielce zadowolony ze swej odporno�ci na magiczne eliksiry. Zach�cony ni� wychyli� kolejn� szklank�, po czym stwierdzi�, �e ma niejakie trudno�ci ze skupieniem wzroku. Tak go to zdenerwowa�o, �e napi� si� jeszcze raz, po czym postanowi� si� przej��. Wsta� chwiejnie. Koral i Match nie zwr�cili na niego uwagi. Przechodz�c do drugiej izby Jason us�ysza� jeszcze, jak czarodziejka opowiada co� o cz�eku zwanym Ohydek, zajmuj�cym jakie� podejrzane stanowisko na dworze. Widzia� kiedy� owego cz�eka, kt�ry wygl�da� dok�adnie tak, jak si� nazywa�. Zebra�o mu si� na md�o�ci, przyspieszy� kroku. W mroku izby wpad� na co� k�uj�cego. Kln�c wyswobodzi� si�. Na �mier� zapomnia� o dziwnych, kolczastych ro�linach o wyuzdanych kszta�tach, kt�re czarodziejka z upodobaniem hodowa�a. Wyd�ubuj�c kolce z r�kawa przypomnia� sobie, �e niekt�re pono� pochodzi�y z kraju le��cego za oceanem, a Koral przywioz�a je tu osobi�cie. Pokr�ci� g�ow�. Nie by�o to rozs�dne, bowiem mroczna izba zawirowa�a mu przed oczyma. Gdy m�tlik w g�owie nieco usta�, pokr�ci� g�ow� jeszcze raz, tym razem ostro�niej. Czego to ona nie wymy�li, kraj le��cy za oceanem! Przecie� ka�dy wykszta�cony cz�owiek wie, �e gdy dop�yn�� do kra�ca oceanu, to mo�na tylko spa�� i rozbi� sobie �eb o tego ��wia, na kt�rym stoi ca�y pieprzony �wiat. A kto twierdzi inaczej, jest zwyk�ym nieukiem. Pewnie �artowa�a, g�upia przecie� nie jest, doszed� do wniosku. My�la�a, �e uwierzymy. Zreszt�, kto j� tam wie, pomy�la� m�tnie, mo�e to nas ma za idiot�w. Odsun�� si� ostro�nie od ro�lin, kt�rych kszta�t sugerowa� nieodparcie, �e s� u�ywane do tajemnych praktyk fallicznych. Ostro�nie, bowiem mia� coraz wi�ksze trudno�ci z utrzymaniem r�wnowagi. Kraj za oceanem! My�l by�a natr�tna, nie dawa�a si� �atwo odp�dzi�. Przecie� nawet Wulf, syn Thormlunda, dow�dca stra�y szeryfa... Zaraz, to by�o w tamtym �wiecie, nie w tym... Jason przetar� twarz, co zreszt� nic nie pomog�o. Wulf, syn Thormlunda... To on opowiada�, jak jego wuj czy te� inny stryj dop�yn�� do l�du, kt�ry nazwa� Green Land. Pewnie zmy�la�, u nich zima d�uga, ciemna, to wymy�laj� z nud�w te swoje sagi. Dop�yn�� do l�du, swoim drakkarem bez pok�adu! �miechu warte... Wioski na wybrze�u �upi�, to potrafi�. Ale �eglowa� dalej, to nie do wiary, przecie� to prymitywy, g�upie jak m�ot Thora... Ju� pr�dzej kto� z chrze�cijan, albo Maur�w. O ile znajdzie si� kr�l, kt�ry zechce finansowa� tak�, z g�ry skazan� na niepowodzenie wypraw�. Pr�dzej kr�lowa, kobiety s� lekkomy�lne... Tok my�li przerwa� widok rozdwajaj�cego si�, wyj�tkowo okaza�ego zielonego fallusa. Jason z wysi�kiem skupi� wzrok. Uda�o si�. Z k�ta dobieg� cichy plusk. Jason ostro�nie odwr�ci� si�, popatrzy�. Nad skopkiem mleka sta� brodaty skrzat w krety�skiej, spiczastej czapeczce. Napotkawszy wzrok Jasona niespiesznie dopi�� spodnie, wykrzywi� si� i pokaza� obel�ywy gest. Po czym znikn��. Jason pocz�tkowo uzna� to za przywidzenie, jeszcze jeden skutek podst�pnego destylatu. Jednak spieniona powierzchnia mleka �wiadczy�a, i� wszystko zdarzy�o si� naprawd�. Chwiejnym krokiem wr�ci� z powrotem. *** Konwersacja rozwija�a si� w najlepsze, lecz w nie najlepszym kierunku. -...M�wi� ci, tego cz�owieka powinno si� odsun��! Nie m�wi�, �e od razu uci�� �eb, nic z tych rzeczy! Tolerancyjny jestem, psia... � us�ysza� Jason wracaj�c. Match poczerwienia� na twarzy, oczy b�yszcza�y mu podejrzanie. Jason j�kn�� w duchu. Match nie wytrzyma�. Tak gwa�towne uczucia Match okazywa� zazwyczaj wypowiadaj�c si� o mistrzu i idolu czarodziejki. I to tylko wtedy, gdy wcze�niej spo�y� nieco s�awetnego destylatu. Na trze�wo zwyk� mawia�, �e ma go w dupie... Jason j�kn�� powt�rnie, lecz poprzesta� na j�ku. Na tym etapie dyskusji interwencja by�a bezcelowa i wielce ryzykowna. Match m�g� rozp�ata� oponenta jednym ci�ciem miecza, czego po wytrze�wieniu niechybnie by �a�owa�. A Koral... Jason nie mia� nawet ochoty sprawdza�, co mog�a zrobi� Koral. Zamiast tego Jason nala� sobie szklank� destylatu. Sam. Dyskusja zabrn�a na poziom, przy kt�rym nikt ju� nie my�la�, by go zabawia�. Riposta czarodziejki by�a natychmiastowa. I taka jak zwykle. � A ja ci�...! � wykrzykn�a. � Any time � westchn�� Match i oczy zasz�y mu mgie�k� rozmarzenia. � Powiedz tylko, gdzie i kiedy... Jak zwykle w chwilach rozmarzenia, spot�gowanych destylatem, Match pozbywa� si� w tajemniczy spos�b swego okropnego akcentu z zabitego dechami zadupia i zaczyna� m�wi� wykwintn� angielszczyzn�... Odpowiedzi Koral Jason nie dos�ysza�. W ka�dym razie nie by�a pozytywna, bo Match wyra�nie posmutnia� i straci� ochot� do dalszej dyskusji. Natr�tne wra�enie, �e o czym� zapominaj�, nie opuszcza�o Jasona. Pomimo, a mo�e w�a�nie na skutek kolejnych szklanek. S�ucha� jednym uchem czarodziejki peroruj�cej o ksi�ciu, podejmuj�cym zbo�ny trud naprawy ksi�stwa i coraz mniej parlamentarnych wypowiedzi Matcha. I to by�o ostatnim, co zapami�ta�. *** Poranki bywaj� rozmaite. S� pi�kne, gdy �wie�y wiaterek owiewa twarz, s�oneczko weso�o odbija si� w rosie. Rze�ki zapach lasu przydaje energii, a ko� st�pa tanecznie po wij�cej si� malowniczo drodze w�r�d szumu drzew. A niewinna ptaszyna �wiergocze weso�o w niebiesiech. S� te� takie, gdy wiatr wysusza sp�kane wargi, �upanie we �bie zag�usza le�ne odg�osy. S�o�ce, kt�re wsta�o nie wiadomo po co razi w oczy. Wredna szkapa wlecze si� niemi�osiernie trz�s�c, a niewinna ptaszyna mo�e co najwy�ej napaskudzi� na czapk�. Ten poranek stanowczo nale�a� do tego drugiego rodzaju. *** Wredna szkapa wlok�a si� niemi�osiernie trz�s�c. S�o�ce razi�o w oczy, pot�guj�c �upanie we �bie. Tylko ptaszyna, na szcz�cie, nie stan�a na wysoko�ci zadania. Jason poci�gn�� po raz kolejny wody z buk�aczka. Na razie nie pomaga�o. Nastroju nie poprawia�a te� natr�tna �wiadomo��, �e w zasadzie nie wiadomo dok�d jecha�. W ka�dym razie Jason nie wiedzia�, Match bowiem przejawia� irytuj�c� aktywno��, poganiaj�c co i rusz swego konia by zmusi� go do k�usa. Na razie Jason zaj�ty uzupe�nianiem niedoboru p�yn�w nie pyta�, dok�d tak naprawd� jad�. A by�a to sprawa istotna. Wizyta bowiem u czarodziejki o�wieci�a ich w wielu sprawach, z wyj�tkiem tej najwa�niejszej. Gdzie szuka� smoka. Dobrym objawem by�o, �e wygarbowany destylatem j�zyk Jasona poczyna� ju� wyczuwa� b�otnisty smak wody, nabranej �witem z podejrzanej sadzawki. Tak, pomy�la� Jason, gdy b�l g�owy zel�a� na tyle, i� w og�le pozwoli� na my�lenie, mamusia zawsze m�wi�a, �eby nie pi� wody, bo grozi to paskudnymi chorobami, od skr�tu kiszek poczynaj�c. Na czym ko�cz�c, nigdy nie o�mieli� si� zapyta�. Teraz jednak mia� nadziej�, �e skr�t kiszek b�dzie mniej dolegliwy ni� �upanie we �bie. � Czego si� tak wleczesz? � dobieg�o z przodu. Match wstrzyma� konia, spogl�da� przez rami� z nagan�. � A... � zachrypia� Jason. Prze�kn�� jeszcze jeden �yk wody o coraz wyra�niejszym posmaku b�ota i gdzie� g��biej niepochwytnym smaku gnoj�wki. Pomog�o troch�. � A ty dok�d si� tak spieszysz? � wysz�o ca�kiem wyra�nie. Match nie raczy� odpowiedzie�. Zgromi� Jasona spojrzeniem i ruszy� do przodu. � Zaczekaj... � skoro ju� m�g� si� wys�awia� w miar� bez przeszk�d, Jason nie zamierza� rezygnowa�. � Przecie�, do cholery, nie wiemy, dok�d jecha�. Rzeczywi�cie, nie wiedzieli. Match zatrzyma� si�. � Noo... � zacz��, w widoczny spos�b sam nie wiedz�c, co powiedzie�. W ko�cu nie powiedzia� nic. � Noo i co? � nielito�ciwie podtrzyma� rozmow� Jason. � Wiesz, gdzie ten pieprzony smok? � Wiem � mrukn�� Match p�g�bkiem, patrz�c gdzie� w bok. � Pyta�em przecie�... Jason nie zni�y� si� do stwierdzenia, �e ��e. Match te� wiedzia�, �e on wie. � No dobra, Jason, dali�my dupy... � przyzna� po chwili. � Uchlali�my si� i zapomnieli�my. A przecie� m�wi�em, �eby� tyle nie pi�, �eby za�atwi� spraw� na pocz�tku... Wprawdzie Jason za nic nie przypomina� sobie, by to Match co� takiego m�wi�, a nawet wr�cz przeciwnie, ale nie podj�� dyskusji. W ko�cu, czy to wa�ne? Wa�ne by�o to, co robi� z tak obiecuj�co rozpocz�tym dniem. Jason mia� sprecyzowane plany, nie s�dzi� jednak, by Match si� na nie zgodzi�. Zawsze przedk�ada� zobowi�zania nad mi�y sen w przydro�nym rowie. � Nie ma co � zdecydowa� Match, jak zwykle za nich obu. � Ruszamy dalej. No, co si� tak gapisz... � Pos�uchaj, Match � zacz�� Jason, bez nadziei, �e przem�wi do rozs�dku. � Ja wiem, �e tutaj gdzie splun��, to smok. Ale pami�taj, �e zap�ac� nam tylko za tego jednego... A za darmo, to sobie mo�esz sam chodzi� na smoki... Match obrazi� si�. Szarpn�� wodze i ruszy� bez s�owa. � Zaczekaj � krzykn�� za nim Jason pojednawczo. � Ju� trudno, jad� z tob�. Pod warunkiem... Match zatrzyma� si� niech�tnie. � Pod warunkiem, �e si� chwil� zastanowimy... � A co tu si� zastanawia�? � spyta� Match nieco �agodniej. � Znam t� drog�, niedaleko s� rozstaje. A zwykle na rozstajach... Jason nie s�ucha� dalej, co zwykle na rozstajach. Powl�k� si� za Matchem pe�en najgorszych my�li. *** Jak to zwykle na rozstajach znale�li wbity w ziemi� s�up. Z przybit� desk�. Deska zaostrzonymi ko�cami wskazywa�a w obie strony. Na nie pociemnia�ej jeszcze powierzchni drewna widnia�y ko�lawe, acz czytelne litery. Podjechali bli�ej. � "P�jdziesz w prawo, zginiesz. P�jdziesz w lewo, pokr�ci ci�" � przeczyta� Match g�o�no. Obejrza� si�. � My�lisz, �e to do nas? � spyta�. � Hej, Jason, a ty dok�d? � Wracam � rzuci� Jason sucho przez rami�. � Nie jest napisane, co si� stanie, jak wr�c�. � A niech ci�... � Match zme�� w ustach przekle�stwo. Podjecha� bli�ej, przyjrza� si� bli�ej desce. � Zaczekaj! � krzykn��. Jason zatrzyma� si� niech�tnie. � Popatrz tu! Gdy Jason zbli�y� si� do deski, ujrza� naskrobany drobnymi znaczkami napis przy samej kraw�dzi. Napis g�osi� � "a kto wraca, jest...". Ostatnie s�owo by�o zamazane. Jason splun�� i zawr�ci�. � Wol� by�..., ni� martwym � oznajmi�. � Albo pokr�conym. � Zaczekaj � powt�rzy� Match. � To pewnie do nas. To jej pokr�cone poczucie humoru, poznaj�... � My�lisz? � spyta� Jason z pow�tpiewaniem. � Nie zd��y�aby... Przecie� wczoraj by�a ledwie ciep�a, tak jak my... Podrapa� si� po g�owie. � A zreszt�, kto j� wie... Odporna jest, pije do rana, a potem na miot�� i do roboty. Cholera, mo�e masz i racj�, �e to ona, albo kt�ry� z jej konfratr�w... Z j�kiem zwl�k� si� z wierzchowca, trzymaj�c go za wodze podszed� bli�ej do wskazuj�cej dwa przeciwne kierunki deski. Poskroba� wydobytym zza cholewy no�em wypalone litery. � �wie�e... � mrukn�� z namys�em. Odwr�ci� si� do Matcha, kt�ry wci�� sztywno siedzia� w siodle. Te� unika� gwa�townych ruch�w. � I co w zwi�zku z tym? � spyta� Jason po d�u�szym milczeniu. Match poskroba� si� pod opask� przytrzymuj�c� w�osy. � Nie wygl�da to na pu�apk� � odpar� wreszcie. � W zwi�zku z tym, proponuj� jednak w lewo... To chyba szczere ostrze�enie... Jason pokr�ci� g�ow� z pow�tpiewaniem. Match rozz�o�ci� si�. � Lepiej chyba by� pokr�conym ni� zgin��? � spyta� sarkastycznie. � Czego kr�cisz �bem? � Widzisz, przypominam sobie... � Jason dalej kr�ci� g�ow�. � Przypominam sobie, jak mnie wiosn� pokr�ci�o... Nawet do wychodka sam nie mog�em p�j��, dopiero ta ma��... � Do cholery, pami�tam � oburzy� si� Match. � Pami�tam doskonale, przecie� to nikt inny, tylko ja prowadza�em ci� do tego wychodka. Ale nie powiesz przecie�, �e lepsza �mier� ni� pokr�cenie. Pokr�cenie mija, �mier� zazwyczaj jest permanentna. Jason przesta� kr�ci� g�ow�, za to wstrz�sn�� si� z odraz�. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e wyst�powa� r�wnie� permanentne pokr�cenie. A wtedy trzeba si� zastanowi�. � Jason, nie my�l tyle, bo nic dobrego z tego nie b�dzie � zdecydowa� Match. � Siadaj i jedziemy, na lewo. Ja tam wierz� w ten napis... Stukn�� konia pi�tami, ruszy�. Jason chc�c nie chc�c wgramoli� si� na konia i pod��y� za nim. � To dobry wyb�r � us�ysza� zr�wnawszy si� z Matchem. � Na pewno dobry... Mimo, i� Match powt�rzy� to dwukrotnie, Jason czu�, �e usi�uje sam siebie przekona�. � Mam przeczucie... Resztki optymizmu opu�ci�y Jasona bezpowrotnie. Z przeczu� Matcha, jak wynika�o z bolesnych do�wiadcze�, nigdy nie wynika�o nic dobrego. *** Na wynik przeczu� nie trzeba by�o d�ugo czeka�. Las po obu stronach �cie�ki zmienia� si�, sosny i �wierki zast�powane by�y przez wi�zy i graby. Kilka staja� dalej przez wierzby i olchy. Match o�ywi� si�. �ci�gn�� wodze, zwolni�. � Widzisz? � spyta� �ciszonym g�osem. � Zbli�amy si� do bagna, ani chybi... Tam b�dzie gadzina, lubi� bagna. Sprawdzi� przewieszony przez plecy miecz, doci�gn�� przytrzymuj�cy go pas. � Z�a� z konia � rozkaza� kr�tko. � I odtrocz kusz�, napnij. Ale jeszcze nie �aduj, �eby� mi ty�ka nie odstrzeli�... � Odstrzeli�em ci kiedy�? � oburzy� si� Jason. � Ciszej � sykn�� Match. � Nie, nie odstrzeli�e�. Ale zawsze musi by� ten pierwszy raz. Jason wzruszy� gniewnie ramionami, ale wykona� polecenie. Z wysi�kiem, od kt�rego wkr�tce pociemnia�o mu w oczach, pocz�� kr�ci� olbrzymi� korb�. Skrzypia�a niemi�osiernie. Match krzywi� si� jeszcze bardziej niemi�osiernie, ale rozs�dnie milcza�. Czu�, �e jedno jego s�owo, a Jason ci�nie niepor�czn� machin�. Gdy gruba na palec ci�ciwa zaskoczy�a wreszcie w rowku orzecha, Jason wyprostowa� si� ze st�kni�ciem ulgi. Otar� pot, kt�ry wyst�pi� na czole mimo ch�odu poranka. � Got�w jeste�? � spyta� Match niecierpliwie. � To ruszamy. Jak zwykle, ja pierwszy, ty kilka krok�w za mn�... Ruszy�, lecz j�k Jasona osadzi� go w miejscu. Gdy spojrza� na przyjaciela, przekle�stwo zamar�o mu na ustach. Jason ledwo trzyma� si� na nogach. Wysi�ek napinania kuszy wyczerpa� rezerwy nadw�tlonego piekielnym eliksirem organizmu. Match zorientowa� si�, �e nie zdo�a nic wi�cej z niego wykrzesa�, przynajmniej na razie. Sam czu� si� te� nieszczeg�lnie. � A, co tam... � usiad�, czuj�c, �e te� potrzebuje chwili wypoczynku. � Gadzina nie ucieknie. Nigdy nie uciekaj�... Siedzieli d�u�szy czas w milczeniu. W ko�cu Match pocz�� si� niecierpliwi�. � Wiesz, pora rusza� � zacz��. � Mo�e gadzina nie ucieknie, ale ja mam dosy� tego czekania. Ju� mi prawie przesz�o, a tobie... Us�ysza� niewyra�ne mrukni�cie. Wola� nie docieka�, co Jason powiedzia�. � Widzisz, trzeba by�o pos�ucha� � Match nie m�g� si� powstrzyma�. � Nie chla� tej wody, ale napi� si� mleka, tak jak ja. M�wi�em ci rano, jak je znalaz�em w skopku. Dobre by�o, kwa�ne... A ty narzyga�e� czarodziejce w bali�. I nie do��, �e si� �le czujesz, to g�upio b�dzie.... Ca�� reakcj� Jasona by� dreszcz, kt�ry wstrz�sn�� zgarbionymi plecami. � G�upio b�dzie, ale trudno � ci�gn�� Match, nie doczekawszy si� odpowiedzi. � Jason, nie przejmuj si�, dobrze b�dzie. Znale�li�my znak, znaki nie k�ami�... Przerwa� zniech�cony. Dopiero po d�u�szej chwili dotar�o do niego, �e Jason co� mruczy pod nosem. Wyt�y� s�uch. -... Znaki straszliwe na niebie i ziemi. A przy go�ci�cu znak si� objawi� na kszta�t dziwny i osobliwy � w b��kitnym polu krzy� czerwony, tak�� obw�dk� otoczony. By� to niew�tpliwie straszliwy znak... � Jason, co ty pieprzysz... Jason podni�s� g�ow�, zamruga� oczyma. � Ja? � zdziwi� si� ju� pe�niejszym g�osem. � Nie pieprz�, tylko kodeks jeden staro�ytny cytuj�, na kt�ry natrafi�em podczas swych studi�w w jednym klasztorze... Studi�w w klasztorze, pomy�la� Match, dobre sobie. Pewnie chowa� si� tam przed wierzycielami i z nud�w kurz z ksi�g omiata�... � A kodeks �w zaciekawi� mnie wielce, gdy� zdarzenia w nim opisane by�y rzadkie a cudowne, oraz znaki prorocze na niebie i ziemi si� objawiaj�ce. Jako to ciel� z jedn� g�ow�, ale za to z dwiema dupami, szyby brudne, na kt�rych cudownym sposobem Rodzicielka Bo�a si� objawia�a. Tako� o �wiat�ach osobliwych na niebie i ludzikach ma�ych, jeno nie takich jak zwyk�e gnomy czy skrzaty, ale ca�kiem zielonych. Kodeks �w w skryptorium w indeksie pod fascyku�em krzy�a uko�nego by� umieszczony, albo inicja�em X, nie wiem, zatarte troch� by�o... A znak ten, o kt�rym m�wi�em, w�drowcowi na go�ci�cu si� ukazywa� i zatrzymywa� si� zabrania� pod kar�... Jason urwa�. � Jak� kar�? � spyta� Match zaintrygowany. � Jak�? � zamy�li� si� Jason na chwil�. � Nie wiem. Dalej pergamin myszy zjad�y... Match pokiwa� g�ow�. Mimo, i� nie przyznawa� si� do tego, wierzy� w straszliwe znaki. Jason powsta� oci�ale. � Chod�, Match � powiedzia�, unosz�c ci�k� kusz�. � Idziemy skopa� smocz� dup�... *** Znaki nie k�ama�y, przynajmniej, je�eli chodzi o znalezienie smoka. Co prawda, pomy�la� Jason, smok�w tu jak nasra�, co rusz to jeden. B�otne, le�ne, polne, jakie tylko chcesz. Pytanie, czy to ten w�a�ciwy, na kt�rego mieli prawo do odstrza�u. Bo inaczej oznacza�o to k�opoty z borowym. Poza tym za niew�a�ciwego nikt nie zap�aci. Ostatnie kilkadziesi�t krok�w przebyli czo�gaj�c si�. Gdy rozchylili k�p� wysokiej, bagiennej trawy, ujrzeli besti� w ca�ej okaza�o�ci. Match zakl��. Smok by� s�abo widoczny nawet z tak niewielkiej odleg�o�ci, br�zowo zielone plamy pomaga�y mu wtopi� si� w otoczenie. Jednak mimo to Match widzia� wyra�nie segmenty reaktywnego pancerza pokrywaj�cego grzbiet i boki bestii. Za Matchem rozleg� si� szcz�k metalu. Jason z poblad�� twarz� �adowa� kusz�. Match cofn�� si�, zleg� obok niego. Po�o�y� mu r�k� na ramieniu. � Zostaw � sykn��. Jason spojrza� nie rozumiej�c. � Zostaw � powt�rzy� Match. � To na nic. Kusza si� nie przyda... Ma pancerz reaktywny, pod nim pewnie warstwowy. Nie przebije... � To co, wracamy? � szepn�� Jason. W oczach b�ysn�a mu rado��. Pal diabli pieni�dze, byle wynie�� ca�e ty�ki. Jednak szybko si� zorientowa�, �e tak dobrze nie b�dzie. � Du�y jest, ci�ki � mrucza� Match do bardziej do siebie, zn�w obserwuj�c smoka. � Jakby go tak... � Oszala�e� � skomentowa� kr�tko Jason. � Nie, nie oszala�em. To si� mo�e uda�. Pos�uchaj... Jason pos�ucha�. Jednak gdy wys�ucha� do ko�ca, wcale nie by� zachwycony. Wiedzia� jednak, �e nie odwiedzie Matcha od powzi�tej decyzji. *** Plan by� prosty. Jason mia� zwr�ci� na siebie uwag� bestii. Sprowokowa� do ataku. Gdy smok pogoni za nim, Match zabiegnie z boku, tnie w s�abo opancerzon� od spodu szyj�. Smok jest ci�ki, nie zdo�a powstrzyma� p�du, odwr�ci� si�. Powinno si� uda�. Plan by� prosty. Zbyt prosty. Gdy Jason, wyprostowawszy si� na ca�� wysoko��, wyda� z siebie co� na kszta�t beczenia, zamiast planowanych ur�gliwych okrzyk�w, smok nie pu�ci� si� p�dem w jego kierunku. W og�le si� nie pu�ci�. Echo �a�osnego okrzyku Jasona nie zd��y�o jeszcze powr�ci� odbite od �ciany lasu za bagniskiem, gdy plamiste cielsko drgn�o. Nad niekszta�tn� bry�� wystrzeli�a d�uga szyja, zako�czona ma�� g��wk�. Po chwili do��czy�a do niej druga. A za chwil� trzecia. G�owy rozgl�da�y si� czujnie. Jason a� przykucn�� z wra�enia. Trafili na najgorsz� besti�. Tr�jg�owego smoka. Trzeba spieprza�, to oczywiste... Mo�e i oczywiste, ale nie dla Matcha. Widz�c, �e potw�r nie rusza si� z miejsca Match wypad� ze straszliwym krzykiem w trzasku �amanych zaro�li. Jedna z g��w drgn�a, obr�ci�a si�. Na Matcha spojrza�y przeci�te pionow� szpar� �renicy zimne oczy. Ostatni d�ugi krok, pewne st�pni�cie na lew� nog�. Match ju� w trakcie tego kroku odchyla� si�, bra� rozmach do pot�nego ci�cia. B�ysku klingi nie zd��y�y z�owi� nawet bystre smocze oczy, klinga trafi�a w dw�ch trzecich d�ugo�ci. Na Matcha wiruj�cego w uniku bryzn�a czarna, gor�ca posoka. G�owa wielko�ci dobrego ko�skiego �ba zawirowa�a w powietrzu, d�uga szyja zwi�d�a i opad�a jak lilia �ci�ta mrozem. Unik odsun�� Matcha od potwora, kt�ry dopiero teraz zwr�ci� do niego pozosta�e dwie g�owy sycz�c paskudnie. Plamiste cielsko spr�y�o si�, rozleg� si� g�uchy syk. Za chwil� zacznie zia�, pomy�la� Match, odwr�cony w uniku, os�aniaj�c plecy wyrzucon� za siebie kling�. Niepotrzebnie, smok nie odpiera� ataku ciosem �apy ani ogona, zdecydowa� si� chyba na miotanie ogniem. Match wiedzia�, �e ma niewiele czasu, dwa, mo�e trzy uderzenia serca. Tyle czasu zajmowa� zap�on gruczo��w ogniowych smoka. Bardziej na wyczucie ci�� z p�obrotu tam, gdzie przed chwil� znajdowa�a si� druga smocza g�owa. Trafi�, cho� nie tak czysto. G�owa nie potoczy�a si� po bagiennej turzycy, zwis�a po��czona strz�pem sk�ry i �ci�gien z wypr�on� jeszcze przez chwil� szyj�. Teraz trzecie ci�cie, albo... Trzecie ci�cie chybi�o. Smok b�yskawicznie odgi�� szyj� w ty� na kszta�t �ab�dziej. Match przekozio�kowa� po ziemi, powsta� b�yskawicznie, wiedz�c, �e to i tak na nic. Za chwil� z ocala�ej g�owy rzygnie p�omie�, kt�ry spopieli go do cna. Dobrze, jak zel�wki zostan�... Za k�p� trawy Jason wpi� palce w ziemi�. Match, zdaj�c sobie spraw� z daremno�ci tego gestu os�oni� twarz wzniesion� r�koje�ci� miecza. Czeka�. Czeka� na nieuchronne. Szyja odgi�a si� jeszcze bardziej do ty�u. Dwie krwawi�ce, boczne bezg�owe szyje zwisa�y bezw�adnie. Cisza. Tylko �wiszcz�cy oddech Matcha i cichy syk wydobywaj�cy si� z paszczy potwora. Match powoli opu�ci� r�k�. Spojrza� prosto w przepastne oczy bestii. � Pokr�ci�o ci�, czy co? � spyta� smok z wyrzutem. � Ja tu tylko wod� pij�... Nagroda Cie� przes�oni� s�o�ce. Obdarty pastuszek, zaj�ty kr�ceniem fujarki z wierzbowego pr�ta wzdrygn�� si� z przestrachem, s�ysz�c dobiegaj�cy z g�ry szum i dziwny, sk�rzasty �opot. Zdj�ty nag�ym, pora�aj�cym strachem tkwi�cym gdzie� g��boko w pod�wiadomo�ci ca�ych pokole� pastuszk�w cisn�� niedoko�czony instrument na ziemi� porzucaj�c swe drugie w kolejno�ci, zaraz po d�ubaniu w nosie, ulubione zaj�cie. Z niezwyk�� jak na nieco oci�a�y umys� szybko�ci� reakcji drapn�� w krzaki, pozostawiaj�c powierzone sobie stadko swemu losowi. Losowi nader nieprzyjemnemu, jak si� wkr�tce okaza�o. Wyl�knione jak pastuszek krowy zbi�y si� w gromadk�, pora�one pot�niej�cym �opotem i rykiem. Rykiem pikuj�cego od strony s�o�ca smoka. Rozpostarte tu� nad ziemi� olbrzymie skrzyd�a wznios�y tumany kurzu, zapr�szaj�c dokumentnie szeroko otwarte oczy skrytego w krzakach pastuszka. Ziemia zadr�a�a pod ci�arem bestii, lecz sam moment l�dowania i to, co sta�o si� zaraz po nim skrywa�y k��by kurzu i wiruj�cych w powietrzu �mieci. S�ucha� by�o tylko �a�osne porykiwanie kr�w, tupot racic i ohydne chrupni�cia. Po niesko�czenie d�ugiej chwili wszystko ucich�o. Kurz zwolna zaczyna� opada�. Sparali�owany strachem pastuszek nie m�g� zerwa� si� do ucieczki. Przypad� tylko do ziemi, rozp�aszczy� si� na niej, odmawiaj�c w duchu modlitwy do wszystkich �wi�tych ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem �wi�tego Jerzego. Nie modli� si� o to, by sam Smoczy Rycerz pojawi� si� i porazi� besti�. Modli� si� tylko o to, by smok nie by� zbyt spostrzegawczy. Mia� dziwne przeczucie, i� jest smaczniejszym k�skiem ni� �ykowate, ojcowe kr�wska. Kurz i �mieci opad�y wreszcie, pokrywaj�c szarym nalotem ��k�. Ju� nie zielon�. Teraz zakurzon� ziele� plami�a czerwie� posoki, brunatne bruzdy ziemi rozrytej racicami. Nieruchome lub drgaj�ce jeszcze krowie cia�a. Smok z mlaskaniem po�era� wn�trzno�ci wylewaj�ce si� sinoczerwon� mas� z rozdartego brzucha. By� czujny. Co chwila przerywa� posi�ek, jego nieproporcjonalnie ma�a w stosunku do cielska g�owa unosi�a si� na d�ugiej szyi, b�yszcz�ce krwawo oczy rozgl�da�y si� uwa�nie. Wygl�da� na star�, do�wiadczon� besti�, o czym �wiadczy�y liczne blizny widoczne na nie pokrytych pancerzem cz�ciach sk�ry. Jeden z kr�conych, baranich rog�w by� u�amany przy ko�cu, zwisaj�ce o�le uszy ponadrywane. Potw�r wywl�k� jeszcze troch� kiszek, lecz ju� bez wi�kszego entuzjazmu. Zacz�� rozgl�da� si�, wybieraj�c zdobycz, kt�ra zabierze ze sob�. Wiedzia�, �e smoki ucztuj�ce na miejscu polowania nie do�ywaj� p�nego wieku. Z dono�nym st�kni�ciem uni�s� si� na tylnych �apach. Gdy tak sta�, pastuszkowi zdawa�o si�, �e przewy�sza wzrostem ko�cieln� dzwonnic�. Strach wszystko wyolbrzymia, smok nie by� wy�szy ni� pi�ciu ch�opa. Przeci�tny, nie �aden okaz. Smok chwyci� wybrane starannie �cierwo w pazury przednich �ap, rozpostar� skrzyd�a. Z wyra�nym wysi�kiem wzni�s� si� w powietrze. Tym razem kurz nie przes�oni� tej sceny w ca�ej jej potworno�ci, ju� l�dowanie zdmuchn�o z ��ki wi�kszo�� kurzu i �miecia. Smok zawis� kilka �okci nad ��k�, z wysi�kiem machaj�c skrzyd�ami. Ci�ar zdobyczy nie pozwala� mu wznie�� si� pionowo, aczkolwiek nie opada� dzi�ki efektowi ziemi. Wiedziony odwiecznym smoczym instynktem ruszy� do przodu z g�o�niejszym �opotem sk�rzastych skrzyde�. Po chwili osi�gn�� pr�dko�� translacyjn� i zacz�� si� wznosi�. Z wysi�kiem przeszed� tu� nad rosn�cymi na skraju ��ki drzewami przeczesuj�c szczyty koron pazurami tylnych �ap i znikn��. Pastuszek le�a� jeszcze d�ugo z twarz� wtulon� w traw�, nie �mi�c podnie�� oczu. Wreszcie zebra� si� na odwag� i pochlipuj�c pobieg� co si� do miasta, a� miga�y w powietrzu brudne pi�ty. Ojcu na razie wola� si� nie pokazywa�. *** � Auuu! Mistrz Erazm rzuci� karc�ce spojrzenie spod obwis�ych siwych brwi. Pokr�ci� z dezaprobat� g�ow�. Ten ch�opak nigdy si� nie nauczy, pomy�la� niech�tnie. Zreszt�, ch�opak... Pod trzydziestk� mu idzie, pi�tnasty rok b�dzie, jak terminuje, a gwo�dzia wbi� nie potrafi. Inni dawno si� wyzwolili na czeladnik�w, warsztaty w�asne pootwierali, a ten nic, ino gwo�dzie psuje. Jednak z�o�� przesz�a szybko. Mistrz szewski Erazm, artysta w swym zawodzie co najmniej raz dziennie mia� okazj� by z�o�ci� si� na swego wyj�tkowo nieudanego ucznia. Zd��y� si� przyzwyczai�. Zgodnie ze sw� �elazn� zasad� powr�ci� do przerwanej pracy. Zasada owa brzmia�a � pilnuj, szewcze, kopyta! Obiekt jego z�o�ci r�wnie� nie przej�� si� niech�tnym spojrzeniem. Te� by� przyzwyczajony, mia� czas, by si� przyzwyczai�. Dmuchaj�c na st�uczony palec zagapi� si� w przes�oni�te zasmolonymi b�onami okno warsztatu. Mistrz wiedzia�, �e nie warto go pop�dza�. C�, nie uda� si�... Ale nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o. Kto� przecie� musia� zamiata� warsztat, biega� po piwo dla mistrza i czeladnik�w, wykonywa� wszelkie prace, kt�rych nikt inny nie chcia� si� nawet dotkn��. A Jamroz, zwany przez wszystkich Zel�w� czyni� to ch�tnie i bez protestu, mimo, i� nie by� ju� pachol�ciem, a nawet m�odzie�cem. Czyni� od pocz�tku, od pi�tnastu bez ma�a lat. Tylko szewstwa nie m�g� si� nauczy�. Dratwa, cho�by nie wiadomo jak dobrze nasmolona rwa�a mu si� w r�kach, ig�y gi�y i �ama�y. Prawie nigdy nie zdarza�o si�, by trafi� w gw�d�, zamiast we w�asny palec. Przyzna� nale�y, �e rzadko pr�bowa�. Taki uk�ad ustali� si� przez lata i w ko�cu odpowiada� wszystkim. Mistrzowi Erazmowi, bo ojciec Jamroza, znany w mie�cie kupiec b�awatny sumiennie od lat wp�aca� nale�no�� za nauki syna. Nauczony zreszt� do�wiadczeniem, �e w ten spos�b wiele oszcz�dza, bowiem straty, jakie poni�s� przed laty usi�uj�c przyuczy� syna do handlu by�y znacznie wi�ksze. Uk�ad odpowiada� czeladnikom, kt�rzy mieli si� kim wys�ugiwa� i mieli komu robi� proste, rzemie�lnicze dowcipy, zw�aszcza w ci�my. Co najdziwniejsze, uk�ad zdawa� si� odpowiada� g��wnemu zainteresowanemu, co powodowa�o, �e wszyscy wko�o, nie wy��czaj�c w�asnego ojca, mieli go za idiot�. Ojcu nale�y odda� sprawiedliwo��, i� czyni� to z ubolewaniem. Istotnie, Zel�wa sprawia� wra�enie idioty, gdy siedzia� ca�ymi dniami w k�cie warsztatu, wpatruj�c si� przed siebie niewidz�cymi oczyma. Albo gdy trzyma� godzinami uniesiony m�otek, ze skrzywion� twarz� i zaci�ni�tymi powiekami, wybieraj�c miejsce do uderzenia. Ni