980
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 980 |
Rozszerzenie: |
980 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 980 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 980 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
980 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Danielle Steel
Koniec lata
`Dedykuj� Beatrix i Nicholasowi, istotom najdro�szym mojemu sercu D.S.
Koniec lata Lato przysz�o jak szept wpleciony w jej w�osy z nadziej� �e on b�dzie czeka� i marzy� i �e zatrzyma bieg zdarze� a� pozna� jej tajemnic� �e kto� przywr�ci� jej �ycie �e go kocha�a cho� czas nie czeka� i nie zaczeka... ju� by�a wolna i mog�a marzy� o s�odkim lecie o tym co przyjdzie i tym co by�o... i �e ich mi�o�� trwa� b�dzie do samego ko�ca lata 1 Gdy tylko pierwszy promyk �wiat�a wkrad� si� w p�mrok sypialni, Deanna Durs otworzy�a jedno oko i spojrza�a na zegarek. By�a 6.45. Gdyby wsta�a w tej chwili, mia�aby jeszcze prawie godzin� dla siebie. Mo�e nawet wi�cej. Godzin� spokoju bez atak�w i z�o�liwo�ci Pilar, bez telefon�w do Marca-Edouarda z Brukseli, Londynu czy Rzymu. Godzin� wytchnienia i samotno�ci. Po cichu wysun�a si� z po�cieli spogl�daj�c na Marca, kt�ry jeszcze spa� na drugim brzegu ��ka. Na bardzo odleg�ym brzegu. Obydwoje tak kurczowo trzymali si� swoich brzeg�w ��ka, �e mi�dzy nimi zmie�ci�aby si� jeszcze jedna albo dwie osoby. Nie znaczy�o to jednak, �e nigdy si� nie spotykali w �rodkowej cz�ci. To si� zdarza�o... czasami. Gdy Marc by� w mie�cie, gdy nie by� zm�czony, gdy nie wraca� do domu zbyt p�no... Cichutko si�gn�a do szafy po d�ugi jedwabny szlafrok w kolorze ko�ci s�oniowej. W porannym s�o�cu, z czarnymi w�osami opadaj�cymi na ramiona niczym szal z soboli, wygl�da�a m�odo i delikatnie. Zatrzyma�a si� na chwil� w poszukiwaniu pantofli. Znikn�y. Znowu musia�a je wzi�� Pilar. W tym domu nie by�o �adnych �wi�to�ci. Nawet pantofle nie by�y nietykalne, nie m�wi�c ju� o Deannie. U�miechn�a si� do siebie, id�c boso po puszystym dywanie, i jeszcze raz rzuci�a przelotne spojrzenie na �pi�cego spokojnie Marca. Gdy spa�, wci�� wygl�da� niesamowicie m�odo, prawie tak samo jak przed dziewi�tnastu laty, kiedy go pozna�a. Przygl�da�a mu si� stoj�c w drzwiach. Chcia�a, �eby si� poruszy�, �eby si� obudzi�, �eby u�miechaj�c si� sennie wyci�gn�� do niej r�ce, szepcz�c s�owa, kt�re pami�ta�a sprzed lat: "Reviens, ma cherie. Wracaj do ��ka, ma Diane. Ma belle Diane." Teraz by�a dla niego, jak dla wszystkich, po prostu Deann�. "Deanno, p�jdziesz na kolacj� we wtorek? Deanno, czy wiesz, �e drzwi do gara�u by�y niedok�adnie zamkni�te? Deanno, ta kaszmirowa marynarka, kt�r� kupi�em w Londynie, okropnie zniszczy�a si� w pralni. Deanno, wyje�d�am dzi� wieczorem do Lizbony... do Pary�a... do Rzymu..." Niekiedy si� zastanawia�a, czy Marc w og�le pami�ta jeszcze czasy, gdy by�a Dian�: przebudzenia p�nym rankiem, kaw� w jej mansardzie albo na dachu, gdzie napawali si� s�o�cem na kilka miesi�cy przed �lubem... Owe miesi�ce pe�ne by�y cudownych marze�, sk�ada�y si� z samych cudownych chwil - weekendowych wypad�w do Acapulco, czterech dni w Madrycie, gdzie Deanna udawa�a, �e jest jego sekretark�... Cz�sto powraca�a my�lami do tamtego okresu. Wczesne poranki zawsze przypomina�y jej przesz�o��. "Diane, mon amour, wracasz do ��ka?" Oczy zapala�y si� jej na t� pami�tne s�owa. Mia�a wtedy osiemna�cie lat i zawsze ch�tnie wraca�a do ��ka. By�a taka zakochana!... To uczucie wype�nia�o jej ka�d� godzin�, ka�d� chwil�. By�o widoczne nawet w jej obrazach roz�wietlonych blaskiem mi�o�ci. Pami�ta�a jego spojrzenie, gdy w pracowni patrzy� na ni�. Na kolanach trzyma� plik w�asnych papier�w, robi� notatki, czytaj�c od czasu do czasu marszczy� brwi, a gdy podnosi� wzrok, u�miecha� si� obezw�adniaj�co. - Alors, madame Picasso, czy mo�e pani zrobi� przerw� na obiad? - Jeszcze minutk�, prawie ju� ko�cz�. - Mog� zobaczy� - udawa�, �e chce zerkn�� zza sztalugi, i czeka�, a� Deanna poderwie si� i zaprotestuje. Zawsze tak robi�a, dop�ki nie zobaczy�a w jego oczach przekornych iskierek. - Przesta�! Przecie� wiesz, �e nie mo�esz, p�ki nie sko�cz�! - Dlaczego? Czy�by� malowa�a szokuj�cy akt? - �miech rozja�nia� jego b�yszcz�ce oczy. - By� mo�e, monsieur. Czy bardzo si� pan gniewa? - Oczywi�cie. Jest pani za m�oda, �eby malowa� szokuj�ce akty. - Czy�by? - otwiera�a szeroko swoje zielone oczy, dopatruj�c si� w jego s�owach powagi. Marc pod wieloma wzgl�dami zast�powa� jej ojca. By� dla niej autorytetem, polega�a na nim. �mier� ojca ogromnie j� przybi�a, tote� pojawienie si� w jej �yciu Marca-Edouarda Durasa okaza�o si� b�ogos�awie�stwem. Po �mierci ojca mieszka�a u r�nych ciotek i wujk�w, kt�rzy wcale nie pragn�li jej obecno�ci. W ko�cu, po roku tu�aczki u krewnych matki, sko�czywszy osiemna�cie lat usamodzielni�a si�. W dzie� pracowa�a w butiku, wieczorami uczy�a si� malarstwa, kt�re trzyma�o j� przy �yciu. Nikt nigdy nie planowa� jej przysz�o�ci. Matk� straci�a jako dwunastoletnia dziewczynka, ojca - maj�c siedemna�cie. Kiedy matka umar�a, jej krewni z San Fransisco obwinali go, cz�owieka ekstrawaganckiego i egoistycznego, o �mier� �ony, on wszak�e ani troch� o to nie dba�; ta cz�� rodziny przestawa� dla� istnie�. Deanna niezbyt pojmowa�a, co si� sta�o. Wiedzia�a tylko, �e jej mamusia umar�a. "Mamusia umar�a" - te s�owa ojca wypowiedziane owego strasznego poranka d�wi�cze� jej b�d� w uszach do ko�ca �ycia. Mamusia uciek�a od �wiata zamykaj�c si� w swoim pokoju i tam pi�a, a kiedy Deanna puka�a do drzwi, m�wi�a zawsze: "Chwileczk�, kochanie". To owo "chwileczk�, kochanie" wype�ni�o ca�e dziesi�� lat jej dwunastoletniego �ycia. Deanna bawi�a si� sama w korytarzu lub w swoim pokoiku, a ojciec lata� samolotem albo wyje�d�a� w interesach. Trwa�o to tak d�ugo, �e trudno powiedzie�, czy ojciec znika� dlatego, �e mama pi�a, czy te� mama pi�a, bo tatu� wci�� przebywa� poza domem. Tak czy inaczej Deanna by�a ci�gle sama. Po �mierci matki ojciec d�ugo rozwa�a� "co u diab�a, zrobi�". Czu�, �e sytuacja go przerasta. "Na mi�o�� bosk� - m�wi� - przecie� ja nie mam bladego poj�cia, jak si� wychowuje dzieci, a tym bardziej dziewczynki." Chcia� j� gdzie� ulokowa�, "w cudnym miejscu, gdzie b�d� konie, �liczne krajobrazy i mn�stwo kole�anek", Deanna jednak, bardzo przybita, tak si� upar�a, �e w ko�cu jej uleg�. Nie �yczy�a sobie �adnych "cudownych miejsc" - pragn�a zosta� z nim, bo "cudowne miejsca" by�y tam gdzie on, czarodziej z samolotem, kt�ry przywozi� jej z dalekich podr�y wspania�e prezenty. Szczyci�a si� nim od najm�odszych lat, chocia� nigdy go nie rozumia�a. A teraz mia�a tylko jego, bo tylko on jej zosta�, gdy� kobieta zza zamkni�tych drzwi znikn�a z jej �ycia. Ostatecznie zosta�a wi�c z ojcem. Je�li m�g�, zabiera� j� ze sob�, a kiedy nie m�g�, zostawia� u przyjaci�. Uczy� c�rk� cieszy� si� �yciem. Dzi�ki niemu pozna�a hotel Imperial w Tokio, s�ynne kabarety przy avenue Georges V Pary�u, Stork Club w Nowym Jorku, gdzie ojciec siadywa� przy barze popijaj�c koktajl Shirley Temple. Ba! kiedy� nawet spotka� tam eleganck� legendarn� Shirley, wtedy ju� doros�� kobiet�! Poniewa� tatu� wi�d� ba�niowe �ycie, Deanna przy nim kosztowa�a tego samego. Co prawda znacznie kr�cej, za to bardzo intensywnie. Ch�on�a wszystko: eleganckie kobiety, interesuj�cych m�czyzn, ta�ce w El Morocco, weekendowe wycieczki do Beverly Hills... Jej ojciec by� niegdy� gwiazdorem filmowym, kierowc� wy�cigowym, w czasie wojny pilotem, kocha� hazard, kobiety, wszystko, co lata, a nade wszystko �ycie. Pragn��, aby Deanna te� lata�a, aby zobaczy�a to, co mo�na ujrze� z wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p, aby �eglowa�a w przestworzach w�r�d chmur, aby spe�ni�y si� jej sny. Ona jednak mia�a w�asne marzenia, zupe�nie inne. T�skni�a za spokojnym �yciem, za domem, w kt�rym by stale mieszkali, za macoch�, kt�ra nie ukrywa�aby si� "na minutk�" za drzwiami zamkni�tymi na klucz. Maj�c czterna�cie lat Deanna by�� ju� zm�czona El Morocco, a rok p�niej mia�a do�� zabaw z przyjaci�mi tatusia. Uko�czywszy w wieku szesnastu lat szko��, koniecznie chcia�a p�j�� do college'u plastycznego. Ojciec wmawia� jej, �e na pewno b�dzie si� tam nudzi�a, zacz�a wi�c sama malowa�. Malowa�a w szkicowniku lub na p��tnach, kt�re zabiera�a ze sob� wsz�dzie. Rysowa�a na papierowych obrusach na po�udniu Francji i na wolnych stronach w listach od jego przyjaci�, bo swoich nie mia�a. Rysowa�a na wszystkim, co wpad�o jej w r�ce. W�a�ciciel galerii w Wenecji powiedzia�, �e jest niez�a i gdyby si� postara�a, m�g�by zorganizowa� wystaw� jej prac. Oczywi�cie nie zrobi� tego. Po miesi�cu wyjechali z Wenecji, po dw�ch z Florencji, po sze�ciu z Rzymu, po jednym z Pary�a i w ko�cu wr�cili do Stan�w, gdzie tatu� obieca� jej prawdziwy tym razem dom, a by� mo�e prawdziw� macoch�. Pozna� w Rzymie ameryka�sk� aktork� - "na pewno j� polubisz", powiedzia� pakuj�c walizki na weekend na jej ranczu, gdzie� pod Los Angeles. Tym razem nie zabra� Deanny, chcia� by� sam. Zostawi� j� w Fairmont w San Francisco z czterystoma dolarami i obieca�, �e b�dzie z powrotem za trzy dni. Trzy godziny p�niej nie �y� - Deanna zosta�a sama. Tym razem na zawsze. Jak ongi� znowu zawis� nad ni� gro�ny cie� "cudownej szko�y". Strach przed "cudown� szko��" trwa� jednak kr�tko, nie mia�a bowiem pieni�dzy na szko��, ani na nic innego. Po ojcu odziedziczy�a tylko g�r� nie sp�aconych d�ug�w. Zadzwoni�a wi�c do zapomnianych krewnych matki. Przyjechali i zabrali j� do siebie. "Tylko na kilka miesi�cy, Deanno. Chyba rozumiesz, �e nie mo�emy ci� utrzymywa�. Pomieszkasz u nas, dop�ki nie znajdziesz sobie pracy, nie staniesz na nogi" us�ysza�a. Pracy? Jakiej pracy? C� ona mog�a robi�? Malowa�? Rysowa�?... Chyba tylko marzy�. Jakie mia�o to ju� teraz znaczenie, �e zna�a na wylot galerie Uffizi i Luwr, �e sp�dzi�a kilka miesi�cy w paryskim Jeu de Paume, �e patrzy�a, jak ojciec biega� z maklerami w Pampelunie, �e ta�czy�a w El Morocco i mieszka�a w hotelu Ritz? Kogo to obchodzi�o? Po trzech miesi�cach przeprowadzi�a si� do kuzynki, potem do drugiej ciotki. I zawsze s�ysza�a: "No dobrze, ale na kr�tko, rozumiesz...? Tak, teraz rozumia�a samotno��, rozumia�a cierpienie, rozumia�a, czego ojciec dokona�: przegra� �ycie. Bawi� si� nim i przegra�. Teraz rozumia�a, co sta�o si� z matk� i dlaczego. I zacz�a nienawidzi� cz�owieka, kt�rego niegdy� kocha�a, za to, �e zostawi� j� sam�, skaza� na strach, pozbawi� mi�o�ci. Z pomoc� przysz�a jej Opatrzno�� pod postaci� listu z Francji. Okaza�o si�, �e w tamtejszym s�dzie jej ojciec wytoczy� spraw� o drobn� w zasadzie kwot� - sze�� czy siedem tysi�cy dolar�w - i... wygra�! Proszono j� zatem, aby raczy�a si� skontaktowa� z reprezentuj�cym jej interesy adwokatem z francuskiej firmy. Z jakim adwokatem?... Zadzwoni�a do jednego, kt�rego znalaz�a na li�cie otrzymanej od ciotki, a on skierowa� j� do mi�dzynarodowej firmy prawniczej. Posz�a tam w pewien poniedzia�kowy poranek ubrana w "ma�� czarn�", od Diora kupion� we Francji, gdy by�a tam z ojcem. Str�j uzupe�nia�a czarna torebka z krokodylej sk�ry, kt�r� tatu� przywi�z� jej z Brazylii, oraz sznurek pere�, jedyna pami�tka po matce. Teraz wszak�e nie obchodzili jej Dior ani Pary�, ani Rio, nic. Obiecane sze�� czy siedem tysi�cy dolar�w by�o dla niej bajo�sk� sum�. Dzi�ki niej b�dzie mg�a rzuci� prac�, p�j�� do szko�y plastycznej i uczy� si� dniami i nocami, by w ko�cu zyska� s�aw�. Tymczasem za� mo�e uda jej si� prze�y� rok za sze�� tysi�cy dolar�w. Tego jedynie pragn�a przekraczaj�c pr�g ogromnego, wyko�czonego drewnianego biura, gdzie po raz pierwszy spotka�a Marca-Edouarda. Nigdy nie prowadzi� podobnej sprawy. By� specjalist� od prawa handlowego, od skomplikowanych mi�dzynarodowych proces�w, ale gdy sekretarka powiedzia�a mu o telefonie Deanny, poczu� si� zaintrygowany. Ujrzawszy j�, delikatn� kobiet�-dziecko o wystraszonej pi�knej twarzy, poczu�, �e jest ni� oczarowany. Porusza�a si� z nies�ychan� gracj�, a gdy popatrzy�a mu w oczy, jej wzrok przenikn�� go do g��bi. Posadzi� t� niezwyk�� klientk� za biurkiem naprzeciw siebie i stara� si� wygl�da� na powa�nego pana mecenasa, lecz podczas rozmowy b��dzi� gdzie� nieprzytomnym spojrzeniem, nie mog�c si� opanowa�. On bowiem te� uwielbia� Uffizi, te� ca�e dnie sp�dza� w Luwrze, te� by� w Sao Paulo i w Caracas, i w Deauville. Okaza�o si�, �e �yli w tym samym �wiecie, �e zn�w przed Deann� otwieraj� si� te drzwi i okna, kt�re uzna�a ju� za zatrza�ni�te na zawsze. Opowiedzia�a Marcowi o ojcu, ca�� t� okropn� histori�, wpatrzona w niego najwi�kszymi zielonymi oczyma, jakie w �yciu widzia�, tak krucha i delikatna, �e wzruszy�a go do g��bi. Mia� wtedy prawie trzydzie�ci dwa lata, na pewno wi�c z ma�o, by by� jej ojcem. Zap�on�� zreszt� uczuciem bynajmniej nie ojcowskim. Wzi�� Deann� pod swoje adwokackie skrzyd�a, a trzy miesi�ce p�niej zosta�a jego �on�. Skromna ceremonia odby�a si� w ratuszu, miesi�c miodowy sp�dzili w domu jego matki w Antibes, potem dwa tygodnie w Pary�u. I wtedy Deanna zrozumia�a, co uczyni�a" po�lubi�a m�czyzn� i kraj. Po�lubi�a styl �ycia. musia�a by� doskona�a, wyrozumia�a i cicha. Musia�a by� czaruj�ca i bawi� jego klient�w i przyjaci�. Musia�a w samotno�ci sp�dza� ca�e dnie, gdy wyje�d�a�. I musia�a porzuci� marzenie o s�awie artystki. Marc bowiem nie zgadza� si�, aby zajmowa�a si� sztuk�. Kiedy zabiega� o jej wzgl�dy, bawi�o go, �e pr�buje swych si� w malarstwie, tyle �e jego �ona nie mog�a my�le� o takiej karierze. Przeznaczeniem madame Duras by�o ca�kiem inne �ycie. W ci�gu kilku nast�pnych lat Deannie przysz�o si� po�egna� z wieloma marzeniami, mia�� za to Marca, cz�owieka, kt�ry uwolni� j� od samotno�ci i ub�stwa, zyska� jej wdzi�czno�� i serce. Cz�owieka o nieskazitelnych manierach i doskona�ym gu�cie, kt�ry da� jej bezpiecze�stwo i cierpienie. Cz�owieka, kt�ry zawsze nosi� mask�. Wiedzia�a, �e j� kocha, lecz rzadko okazywa� to w taki spos�b jak przed �lubem. "Tylko dzieciom okazuje si� uczucia" powiada�. Sposobno�� do tego wkr�tce si� nadarzy�a - w niespe�na rok przysz�o na �wiat ich dziecko. Jak�e Marc tego pragn��! Teraz znowu m�g� okazywa�, jak bardzo kocha �on�. Mia� to by� ch�opiec, poniewa� on tak powiedzia�, i oboje byli pewni, �e tak b�dzie. Deanna tylko tego pragn�a, syna, bo dzi�ki niemu spodziewa�a si� zyska� szacunek, a mo�e nawet dozgonn� mi�o�� m�a. I w rzeczy samej na �wiat przyszed� syn, male�stwo ze szmerami w p�ucach. Zaraz po urodzeniu wezwano ksi�dza, kt�ry ochrzci� ch�opczyka imieniem Philippe-Edouard. Po czterech godzinach dziecko zmar�o. Marc zabra� Deann� na lato do Francji i pozostawi� pod opiek� matki i ciotki. Mia� pracowite lato w Londynie, ale przyje�d�a� na weekendy, pociesza� j� i ociera� jej �zy. W ko�cu znowu zasz�a w ci���, lecz drugie dziecko te� umar�o. Drugi ch�opczyk. Odt�d obsesyjnie pragn�a da� Marcowi dziecko, jedynym jej marzeniem by�o urodzi� mu syna. Przesta�a nawet malowa�. Gdy po raz trzeci zasz�a w ci���, lekarz kaza� jej le�e� w ��ku. Tego roku Marc mia� procesy w Mediolanie i w Maroku, cz�sto jednak telefonowa�, przysy�a� kwiaty, a gdy by� w domu, du�o czasu sp�dza� siedz�c na brzegu jej ��ka. I znowu powtarza�, �e b�dzie mia� syna. Tym razem si� myli�. D�ugo oczekiwany potomek, wymarzone dziecko Deanny, okaza� si� siln�, zdrow� dziewczynk� z aureol� jasnych w�os�w i niebieskimi oczami ojca. Marc ukry� rozczarowanie, a wkr�tce zakocha� si� po uszy w male�kiej blondyneczce. Nazwali j� Pilar. Niebawem Durasowie wybrali si� do Francji, aby pokaza� dziecko matce Marca. Pani Duras by�a niepocieszona, �e Deanna nie da�a jej synowi m�skiego potomka, Marc wszak�e wcale si� tym nie przejmowa�. Najwa�niejsze, �e mia� dziecko, krew z jego krwi i ko�� z ko�ci. Postanowi�, �e Pilar b�dzie m�wi�a tylko po francusku i ka�de lato sp�dza�a w Antibes. Deann� niepokoi�y troch� te plany, ale w ko�cu przesta�a sobie nimi zaprz�ta� g�ow� i zasmakowa�a rado�ci macierzy�stwa. Marc sp�dza� z c�rk� ka�d� woln� chwil�, chwali� si� ni� przed wszystkimi. Pilar, dziecko pogodne i roze�miane, pierwsze s�owa wym�wi�a po francusku. Do dziesi�tego roku �ycia wi�cej mieszka�a w Pary�u ni� w Stanach. Marc nadzwyczaj starannie dobiera� jej ksi��ki, ubrania, zabawki - wszystko. On to nauczy� j�, kim jest"pann� Duras, i jak si� nazywa jej ojczyzna: Francja. Gdy sko�czy�a dwana�cie lat, posz�a do szko�y z internatem w Grenoble. Dla Deanny oznacza�o to utrat� c�rki, kt�ra traktowa�a j� odt�d jak osob� obc�, winn� wszystkiemu, z czego by�a niezadowolona. Przez ni� nie mieszkali we Francji, przez ni� Pilar nie mog�a by� z przyjaci�mi, przez ni� tatu� nie m�g� mieszka� w Pary�u z dziadkiem, kt�ry tak bardzo t�skni�... W ko�cu wygrali. Po raz kolejny. Deanna cichutko zesz�a na d�, niemal bezszelestnie stawiaj�c bose stopy na perskim chodniku, kt�ry Marc przywi�z� z Iranu. Zajrza�a do salonu, cho� zazwyczaj tego nie robi�a. Wszystko by�o na swoim miejscu, jak zawsze: perfekcyjnie wyg�adzona delikatna narzuta z zielonego jedwabiu okrywa�a kanap�, krzes�a w stylu Ludwika XV sta�y r�wno niczym �o�nierze w szeregu, kobierzec z Aubusson w seledynowe i jasnomalinowe kwiaty prezentowa�y si� niezwykle wspaniale, srebra b�yszcza�y, popielniczki by�y nieskazitelnie czyste, portrety szanownych przodk�w Marca wisia�y pod precyzyjnie dobranym k�tem, okna obramowane storami ukazywa�y cudowny widok na most Golden Gate i zatok�, o tej porze jeszcze pust�, nie spowit� mg��. Deanna sta�a przez chwil� ze wzrokiem utkwionym w wod�. W ten pi�kny czerwcowy dzie� mia�a ochot� usi��� i po prostu patrzy�, lecz by�oby chyba �wi�tokradztwem zburzy� kanap�, podepta� kobierzec, a nawet oddycha� w tym pokoju. Najlepiej zrobi usuwaj�c si� do w�asnego �wiatka, do pracowni, w tylnej cz�ci domu, gdzie malowa�a. Tam by�o jej schronienie. Min�a jadalni� nie zagl�daj�c do �rodka, po czym przemkn�a si� bezszelestnie d�ugim korytarzem na ty� domu do schod�w prowadz�cych na p�pi�tro - do pracowni. Poczu�a pod stopami ch��d ciemnego parkietu. Oczywi�cie drzwi si� zaci�y. Marc ju� przesta� jej przypomina�, �e trzeba co� z tym zrobi�, doszed�szy wida� do wniosku, �e jej to odpowiada. I mia� racj�. Trudno by�o je otworzy� i zawsze trzaska�y, gdy zamyka�a si� wewn�trz jak w ma�ym kokonie. Pracownia by�a jej najukocha�szym �wiatem, gdzie kr�lowa�a muzyka i kwiaty i nie by�o ani krzty surowej powagi reszty domu. Tutaj nie mia�� �adnych wytwor�w r�kodzie�a z Aubusson, srebra, Ludwik�w XV. Tutaj wszystko by�o jasne i �ywe - farby na palecie, p��tna na sztaludze, jasno��te �ciany i ogromnie wygodne krzes�o, w kt�re mog�a si� wtuli� jak w czyje� obj�cia. Siadaj�c na nim u�miechn�a si� i rozgl�dn�a dooko�a. Poprzedniego ranka zostawi�a tutaj nieziemski ba�agan, ale to do niej pasowa�o. W tym pomieszczeniu mog�a sobie na nie�ad pozwoli�. Tutaj czu�a si� szcz�liwa i mog�a pracowa�. Rozsun�a kwieciste zas�ony, otworzy�a drzwi i wysz�a na niewielki taras, st�paj�c po lodowatych jasnych p�ytach. Cz�sto wstawa�a o tej porze, nawet gdy by�a mg�a, i oddycha�a g��boko. U�miecha�a si� do zawieszonego nad niewidoczn� zatok� mostu, ws�uchiwa�a w wycie syren mgielnych podobne do pohukiwania sowy. Ten ranek by� inny. Na zewn�trz s�o�ce �wieci�o tak mocno, �e musia�a przymkn�� oczy. Wymarzona pogoda do �eglowania. Albo do znikni�cia w t�umie na pla�y. Rozbawi� j� ten pomys�. Gdyby jej nie by�o w domu, kto by powiedzia� Margaret, co trzeba wypolerowa�? Kto by odpisa� na listy? Kto by wyja�ni� Pilar, dlaczego nie mo�e wyj�� wieczorem? Pilar... Tego dnia wyje�d�a�a na wakacje: lato mia�� sp�dzi� w Antibes, odwiedzi� babci�, ciotki, wujk�w i kuzyn�w z Pary�a. Deanna a� si� wzdrygn�a. Przez wiele lat takie wakacje by�y dla niej koszmarem, w ko�cu powiedzia�a: "Do��". Nie potrafi�a d�u�ej znosi� urok�w pobytu u rodziny Marca, zaciskania z�b�w, byle wytrwa� w uprzejmo�ci. Cierpia�a wr�cz fizycznie, czu�a si�, jakby niewidzialne ig�y wbija�y si� w jej cia�o. Durasowie nigdy Deany nie zaakceptowali, czego matka Marca wcale nie ukrywa�a. Deana by�a przecie� Amerykank�, o wiele za m�od�, aby dla jej syna stanowi� odpowiedni� parti�, na domiar z�ego pozostawion� bez grosza c�rk� ekstrawaganckiego lekkoducha. Ten zwi�zek Marcowi nic nie dawa�, korzysta�a wy��cznie ona. Jego krewni uwa�ali, �e tylko z tego powodu tak go usidli�a. Starali si� o tym nie m�wi� - w ka�dym razie nie cz�ciej ni� dwa razy w roku. A� przyszed� czas, kiedy Deana poczu�a, �e d�u�ej tego nie zniesie, i przesta�a odprawia� letnie pielgrzymki do Antibes. Teraz Pilar mia�a wyjecha� sama, co bardzo jej odpowiada�o. By�� jedn� z nich. Deana opar�a �okcie na balustradzie, uk�adaj�c brod� na wierzchu jednej d�oni. Ciche westchnienie wyrwa�o jej si� z piersi, gdy zobaczy�a statek wolno wp�ywaj�cy do zatoki. - Nie zimno ci tu, mamusiu? - S�owa Pilar by�y r�wnie ch�odne jak kafelki na tarasie. M�wi�a tak, jakby by�o co� niezwyk�ego w tym, �e jej matka stoi na tarasie w szlafroku i boso. Deanna jeszcze raz spojrza�a na statek i powoli odwr�ci�a si� z u�miechem. - Nie, zupe�nie nie. Lubi� sobie tak posta�... Jestem boso, bo nie mog�am znale�� pantofli. - Deana nie przestaj�c si� u�miecha� patrzy�a prosto w b�yszcz�ce niebieskie oczy c�rki. Pilar by�� do niej zupe�nie niepodobna. Mia�a z�ociste w�osy, �ywe niebieskie oczy i tryska�a m�odo�ci�. Przewy�sza�a matk� o ponad g�ow� i w ka�dym calu przypomina�a Marca. Co prawda nie potrafi�a jeszcze roztacza� wok� siebie takiej atmosfery wszechmocy, lecz na pewno przyjdzie jej z wiekiem. Je�li nauczy�a si� czego� od babki i ciotki, to niew�tpliwie perfekcyjnego udawania niech�ci i z�o�ci. Marc nie potrafi� robi� tego tak dobrze. Tyle �e nie musia�, by� przecie� m�czyzn�. Panie z rodu Duras�w uprawia�y bardziej wyrafinowan� sztuk�. Deana nie mia�a na to wi�kszego wp�ywu, mog�a chyba tylko trzyma� Pilar z dala od rodziny m�a. Na nic by si� to jednak zda�o, poniewa� Marc i starsza pani Duras za zgod� wnuczki zm�wili si�, �e dziewczynka jak najd�u�ej zostanie w Europie. Przecie� Pilar przypomina�a swoj� babk� nie tylko z wygl�du, w jej �y�ach p�yn�a ta sama krew i Deanna musia�� si� z tym pogodzi�. Nadal wszak�e ze zdumieniem stwierdza�a, �e odczuwa to tak bole�nie. Nie potrafi�a o tym zapomnie�, nie potrafi�a sobie powiedzie�, �e to nie ma znaczenia. Mia�o. Wci�� nowo prze�ywa�� strat� Pilar. U�miechn�a si� i spojrza�a na stopy c�rki. Mia�a na nich te pantofle, te, kt�re gdzie� przepad�y. - O, widz�, �e je znalaz�a�. - Oczy Deanny by�y wci�� u�miechni�te, ale w sercu czu�� znany od dawna b�l, ukrywany pod os�on� �art�w. - Czy to mia�o by� zabawne, mamusiu? - na twarzy Pilar pojawi�a si� wrogo��. - Ja nie mog� znale�� �adnego z najlepszych moich swetr�w, a czarna sp�dnica wci�� jeszcze le�y u krawca. Oskar�enie by�o powa�ne. Pilar odrzuci�a do ty�u d�ugie proste blond w�osy i spojrza�a na matk� ze z�o�ci�. Deann� cz�sto zastanawia�y ataki gniewu Pilar. M�odzie�czy bunt? A mo�e po prostu nie chcia�a dzieli� si� Markiem z matk�?... C�, niewiele mog�a na to poradzi�, przynajmniej na razie. Mo�e kiedy�, za pi��, sze�� lat, zdo�a odzyska� c�rk� i zaprzyja�ni� si� z ni�? Przecie� dla niej �y�a! Ta nadzieja pozwala�a jej przetrwa� trudny okres. - Sp�dnica od wczoraj wisi w szafie w holu. A swetry razem z reszt� rzeczy Margaret ci ju� spakowa�a. Czy to rozwi�zuje problem? - ka�de s�owo wymawiaj�c bardzo �agodnie. - Mamo! Ty w og�le nie s�uchasz! - us�ysza�a Deanna i ockn�a si� z zamy�lenia. - Pyta�am, co zrobi�a� z moim paszportem. Zielone oczy Deanny spotka�y si� z niebieskimi Pilar i przez d�ug� chwil� obie nie spuszcza�y z siebie wzroku. Wreszcie Deanna rzek�a tylko: - Jest u mnie. Dam ci go na lotnisku. - Chyba potrafi� pilnowa� swojego paszportu? - Oczywi�cie. Jestem tego pewna. - Deanna ostro�nie wesz�a do pracowni unikaj�c wzroku c�rki. - Zjesz �niadanie? - P�niej. Teraz musz� umy� g�ow�. - Powiem Margaret, �eby ci przynios�a. - �wietnie. Pilar wysz�a, Deanna za� poczu�a uk�ucie w sercu. Tak niewiele trzeba, aby zrani� cz�owieka! S�owa to niby nic takiego, a jak�e potrafi� przyt�oczy�. Czasami zastanawia�a si�, czy tak samo by�oby z jej synami. Mo�e tylko Pilar jest taka? Mo�e przepa�� pomi�dzy dwoma krajami i dwoma �wiatami okaza�a si� dla niej za wielka? Telefon zabrz�cza� cicho na jej biurku w chwili, gdy z westchnieniem usiad�a. By�o to po��czenie wewn�trzne, zapewne Margaret dzwoni�a, aby zapyta�, czy poda� kaw� do pracowni. Kiedy Marc wyje�d�a�, Deanna cz�sto jada�a sama w tym pokoju. Gdy by� w domu, �niadanie stawa�o si� rytua�em. Nieraz by� to jedyny posi�ek, kt�ry jedli razem. - Tak? - odezwa�a si� �agodnie. Zawsze tak m�wi�a, a matowy odcie� g�osu jeszcze t� �agodno�� pog��bia�. - Deanno, musz� zadzwoni� do Pary�a - us�ysza�a Marca. - Zejd� na d� za jakie� pi�tna�cie minut. Powiedz Margaret, �e chc� jajka usma�one, a nie spieczone na skorup�. Gazety s� u ciebie? - Nie. Margaret chyba po�o�y�a ci je na stole. - No to tymczasem. Nikt jej nie m�wi� "dzie� dobry", nie pyta�, jak si� miewa, i czy dobrze spa��, nie potwierdza�, �e j� kocha. Obchodzi�y ich tylko gazety, czarna sp�dnica, paszport... Oczy Deanny nabieg�y �zami. Otar�a je wierzchem d�oni. Nie robili tego z premedytacj�, po prostu tacy byli. Dlaczego jednak nie obchodzi�o ich, gdzie jest jej sp�dnica albo pantofle, jak jej si� uda� ostatni obraz? Pogr��ona w nieweso�ych my�lach obejrza�a si� jeszcze przez rami�, nim zamkn�a za sob� drzwi pracowni. Zacz�� si� jej normalny dzie�. Margaret us�ysza�a szelest gazet w jadalni i otworzy�a kuchenne drzwi z nieod��cznym u�miechem na twarzy. - Dzie� dobry panu. - Dzie� dobry Margaret. Wszystko toczy�o si� jak zwykle, dok�adnie i z wdzi�kiem. Polecenia wydawano uprzejmie, gazety by�y starannie u�o�one wed�ug hierarchii wa�no�ci, kawa we w�a�ciwej chwili pojawia�a si� na stole. Kawa w delikatnym dzbanku z Limoges, kt�ry nale�a� do matki Marca. Odsuwano zas�ony, m�wiono o pogodzie, ka�dy zajmowa� swoje miejsce i przywdziawszy swoj� mask�, rozpoczyna� nowy dzie�. Deanna zapomina�a o swoich smutkach. Zacz�a przegl�da� gazet� popijaj�c ma�ymi �ykami kaw� z niebieskiej fili�anki w kwiaty i pocieraj�c o dywan stopy zzi�bni�te od ch�odu p�ytek na tarasie. O poranku wygl�da�a m�odo z rozpuszczonymi ciemnymi w�osami, du�ymi oczami i sk�r� jasn� jak sk�ra Pilar. D�onie mia�a takie same jak przed dwudziestu laty, delikatne i g�adkie. Nie wygl�da�a na trzydzie�ci siedem lat, raczej na dwadzie�cia kilka. Odm�adza� j� spos�b m�wienia, �agodna twarz, iskierki w oczach, u�miech roz�wietlaj�cy jej rysy. W p�niejszych godzinach dnia jej dziewcz�co�� znika�a: ubrana ze skromn� elegancj�, z w�osami starannie upi�tymi w kok, porusza�a si� dystyngowanie. Z samego rana nie by�a jednak ska�ona przynale�no�ci� do rodu Duras�w - by�a po prostu sob�. Us�ysza�a, �e Marc schodzi na d�, po drodze weso�o zagadn�wszy po francusku Pilar, kt�ra sta�a z mokrymi w�osami na pi�trze. M�wi� co� o wyje�dzie do Nicei i o tym, �e ma by� grzeczna w Anibes. W przeciwie�stwie do Deanny mia� si� widywa� z c�rk� tego lata, planowa� bowiem kilka wyjazd�w do Francji i zamierza� sp�dza� w Antibes ka�dy wolny weekend. Trudno mu by�o prze�ama� stare nawyki, nie potrafi� si� te� oprze� czarowi c�rki. Zawsze byli przyjaci�mi. - Bonjur, ma chere. - Powiedzia� do niej "moja droga", a nie ma cherie, najdro�sza. Deanna zauwa�y�, �e w ostatnich latach z jego s�ownika znikn�y superlatywy. - �adnie dzi� wygl�dasz. - Dzi�kuj� - cie� u�miechu przemkn�� przez jej twarz, gdy spostrzeg�a, �e Marc ju� pogr��y� si� w przegl�daniu gazet. Komplement by� bardziej formalno�ci� ni� pochwa��. Taka francuska sztuczka. Zna�a j� �wietnie. - Co nowego w Pary�u? - Opowiem ci po powrocie. B�d� tam jutro przejazdem - odpar�, z jego tonu wynika�o wszak�e, i� jego pobyt potrwa d�u�ej, ni� zapowiada�, jak zwykle. Spojrza� na ni� lekko rozbawiony i natychmiast oczywi�cie przypomnia�a sobie, dlaczego ongi� si� w nim zakocha�a. Marc by� niesamowicie przystojnym m�czyzn�, mia� delikatne szlachetne rysy twarzy i niebieskie oczy b�yszcz�ce jeszcze bardziej ni� oczy Pilar. Siwizna na skroniach by�a prawie niewidoczna w�r�d jasnych w�os�w. Wci�� wygl�da� m�odo i energicznie i prawie zawsze by� w dobrym humorze, zw�aszcza w Stanach. Uwa�a�, �e Amerykanie s� "�mieszni": bawi�o go, gdy przegrywali z nim w tenisa i squasha, w bryd�a i tryktraka, nade wszystko za� gdy� zwyci�a� nad nimi w s�dzie. Pracowa� tak samo, jak gra� - ostro, szybko i dobrze, wyniki osi�gaj�c nieprzeci�tne. M�czy�ni mu zazdro�cili, ka�d� kobiet� m�g� mie� u st�p. I zawsze wygrywa�. Pocz�tkowo Deanna kocha�a w nim ten w�a�nie styl wiecznego zwyci�zcy, tote� gdy wyzna� jej mi�o��, ogarn�o j� przyjemne poczucie triumfu. - Pyta�am, na jak d�ugo wyje�d�asz - rzek�a Deanna z nutk� szorstko�ci w g�osie. - Nie wiem dok�adnie. Na kilka dni. Czy to wa�ne? - Oczywi�cie - jej g�os zabrzmia� jeszcze ostrzej. - A co? Czy mamy jakie� plany? - popatrzy� na ni� nieco zdziwiony i zajrza� do kalendarza, lecz nic w nim nie znalaz�. No powiedz mu, m�wi�a sobie Deanna. Powiedz, �e to nic wa�nego, �e chodzi tylko o nas. - Nie, nic takiego - odpar�a. - Po prostu chcia�abym wiedzie�. - Dam ci zna� jeszcze dzisiaj. Mam kilka spotka�, po kt�rych wszystko powinno si� wyklarowa�. Chodzi o du�y proces z armatorem. Z Pary�a b�d� musia� chyba polecie� do Aten. - Znowu? - Wygl�da na to, �e tak. Wr�ci� do gazet i nie odrywa� si� od nich, a� Margaret postawi�a przed nim jajecznic�. Wtedy podni�s� wzrok na �on�. - Odwieziesz Pilar na lotnisko? - Oczywi�cie. - Dopilnuj z �aski swojej, �eby si� odpowiednio ubra�a. Mama dosta�aby zawa�u, gdyby znowu wysiad�a z samolotu, w kt�rym� z tych swoich koszmarnych ciuch�w. - Dlaczego sam nie dopilnujesz? - Deanne spojrza�a na niego swymi zielonymi oczami. - Wydawa�o mi si�, �e to twoja dzia�ka - odpar� z niewzruszonym spokojem. - Co? Dyscyplina czy jej ubi�r? - Oboje wiedzieli, �e jedno i drugie jest niewdzi�cznym zadaniem. - W pewnym sensie i to, i to - wyja�ni� uprzejmie. Deanna mia�� ochot� zapyta�, w jakim sensie, ale zrezygnowa�a. Wiedzia�a przecie�, �e w ka�dej dziedzinie ma na c�rk� wp�yw w takim sensie, w jakim jej oboje z ojcem i jego rodzin� pozwalaj�. - Dosta�a kieszonkowe na wakacje. Nie musisz jej ju� nic dawa�. - Ile? - S�ucham? - rzuci� jej ostre spojrzenie. - Pytam, ile pieni�dzy jej da�e� - odpowiedzia�a spokojnie. - Czy to wa�ne? - My�l�, �e tak. Czy tylko dyscyplina i ubi�r mog� mnie obchodzi�? - w jej tonie zabrzmia�o do�wiadczenie nabyte w ci�gu osiemnastu lat ma��e�stwa. - Niekoniecznie. Ale nie martw si�, wystarczy jej. - W to nie w�tpi�. - Wi�c o co ci chodzi? - Ton Marca nie by� ju� uprzejmy, a spojrzenie Deanny przybra�o odcie� stalowy. - Uwa�am, �e nie powinna mie� na wakacjach za du�o pieni�dzy. Nie b�d� jej potrzebne. - Przecie� to rozs�dna dziewczyna.- Marc, ona nie ma jeszcze szesnastu lat? Ile jej da�e�? - Tysi�c - odrzek� spokojnie, jak gdyby zamierza� na tym sko�czy� dyskusj�. - Dolar�w? - otworzy�a szeroko oczy. - To po prostu skandal! - Czy�by? - Dobrze wiesz, �e tak. I dobrze wiesz, co z nimi zrobi. - My�l�, �e si� zabawi. To jej nie zaszkodzi. - Nieprawda, kupi sobie ten cholerny motocykl, o kt�rym tak marzy! A ja absolutnie si� na to nie zgadzam! - Gniew by� tylko oznak� bezsilno�ci, o czym Deanna doskonale wiedzia�a. Pilar wyje�d�a�a teraz do "nich", wymyka�a si� spod jej kontroli. - Nie chc�, �eby mia�a tyle pieni�dzy. - Nie b�d� �mieszna. - Marc, na mi�o�� bosk�... Telefon zadzwoni� akurat w chwili, gdy zaczyna�a przedk�ada� swoje racje. By�a to rozmowa do Marca z Mediolanu. P�niej nie mia� ju� czasu jej wys�ucha�, o wp� do dziesi�tej by� bowiem um�wiony. - Przesta� histeryzowa�, Deanno - rzek� spogl�daj�c na zegarek. - Oddajemy dziecko w dobre r�ce. Czu�, �e to r�wnie� nale�a�oby om�wi�, lecz nie mia� teraz czasu. - Do zobaczenia wieczorem. - B�dziesz w domu na kolacji? - Chyba nie. Poprosz� Dominique, �eby do ciebie zadzwoni�a. - Dzi�kuj�. Patrzy�a za nim, gdy zamyka� drzwi, chwil� p�niej us�ysza�a na drodze warkot jego jaguara. Nast�pna przegrana bitwa. - Nie daj�cy jej spokoju temat pieni�dzy poruszy�a jeszcze z Pilar w drodze na lotnisko. - Ja rozumiem, ojciec da� ci na wakacje spore kieszonkowe. - Tak. A o co chodzi? - Dobrze wiesz, o co chodzi. O ten cholerny motocykl. Powiem ci wprost, kochanie: je�li go sobie kupisz, dostaniesz w domu lanie. Pilar mia�a ochot� roze�mia� si� i zapyta�, sk�d by si� matka dowiedzia�a, nie starczy�o jej wszak�e tupetu. - No dobrze, nie kupi� go. - I nie b�d� je�dzi� - podpowiedzia�a Deanna. - I nie b�d� je�dzi� - powt�rzy�a Pilar jak papuga, a Deanna poczu�a, �e po raz pierwszy od bardzo dawna chce jej si� krzycze�. Prowadz�c samoch�d przez chwil� patrzy�a na c�rk�, potem znowu prosto przed siebie. - Czy musimy si� wiecznie k��ci�? Wyje�d�asz na trzy miesi�ce, tyle czasu nie b�dziemy si� widzie�... Mog�yby�my chocia� dzisiaj by� dla siebie mi�e. - Nie ja zacz�am. Ty si� czepia�a� o motocykl. - A jak my�lisz, dlaczego?... Bo ci� kocham, bo mi na tobie zale�y. Bo nie chc�, �eby� si� zabi�a. Czy to do ciebie dociera? - w jej g�osie zabrzmia�a desperacja i gniew. - Mhm. Oczywi�cie. Dalej jecha�y w milczeniu. Deanna znowu czu�a, �e �zy nap�ywaj� jej do oczu, lecz nie chcia�a, by Pilar to zauwa�y�a. Musia�a by� doskona�a, musia�a by� silna. Taki by� Marc, za tak� pragn�a uchodzi� ca�a ta jego francuska rodzina, taka chcia�a by� Pilar. Dojechawszy na lotnisko, Deanna zostawi�a samoch�d parkingowemu i pod��y�a do hali dworca. Pilar posz�a za�atwia� formalno�ci. Gdy urz�dnik odda� jej paszport i bilet, odwr�ci�a si� do matki. - Odprowadzisz mnie do wyj�cia? - w jej g�osie by�o wi�cej wahania ni� zach�ty. - My�la�am, �e sprawi ci to przyjemno��. Czy masz co� przeciw? - Nie - odpar�a ponuro i gniewnie. Cholerna smarkula! Deanna mia�a ochot� uderzy� j� w twarz. Kim ona w�a�ciwie jest? Co wyros�o z jej ma�ej c�reczki? Gdzie si� podzia�a ta jasnow�osa kochaj�ca dziewczynka? Do wyj�cia dosz�y pogr��one we w�asnych my�lach. Ludzie ogl�dali si� za nimi z podziwem, stanowi�y bowiem rzucaj�c� si� w oczy par�: Deanna - czarnow�osa pi�kno�� w doskonale skrojonej czarnej sukience z najlepszej we�ny ze starannie upi�tym kokiem, z czerwonym �akietem przerzuconym przez rami� i Pilar - tryskaj�ca m�odo�ci� blondynka, wysoka, smuk�a i zgrabna w bia�ej lnianej sukience. Matka nie mia�a zastrze�e� do tego ubioru, gdy ujrza�a c�rk� id�c� schodami na d�. Nawet babci powinna przypa�� do gustu, chyba �e uzna sukienk� za zbyt ameryka�sk� w kroju. W przypadku pani Duras wszystko by�o mo�liwe. Gdy dotar�y na miejsce, pasa�erowie wsiadali ju� do samolotu, tote� Deanna mog�a tylko u�cisn�� c�rk�. - Kochanie, tak si� martwi� o ten motocykl... Prosz�... - Dobrze, dobrze. - Pilar nie patrzy�a ju� na Deann�, pragn�c jak najszybciej znale�� si� w samolocie. - Zadzwoni� do ciebie. Albo ty zadzwo�, gdyby� mia�a problemy. - Na pewno nie b�d� mia�a - odpar�a z pewno�ci� siebie w�a�ciw� nastolatkom. - Mam nadziej� - twarz Deanny z�agodnia�a, gdy popatrzy�a na c�rk� i przytuli�a j� mocno. - Kocham ci�, skarbie. Baw si� dobrze. - Dzi�kuj�, mamusiu - obdarowa�a matk� przelotnym u�miechem, skin�a r�k� na po�egnanie, po czym jej z�ota grzywa znikn�a w przej�ciu. Deanna poczu�a nagle kamie� na sercu. Jej dziecko znowu wyjecha�o. Dziewczynka z jasnymi lokami, c�reczka, kt�ra co wiecz�r ufnie wyci�ga�a do niej r�ce, aby j� przytuli�a i poca�owa�a... Usiad�a w holu czekaj�c, a� boeing 747 wystartuje. Kiedy wzbi� si� w powietrze wsta�a i wolnym krokiem uda�a si� na parking. Parkingowy uprzejmie uchyli� czapki, gdy wr�czy�a mu dolara, i przygl�da� si� jej, gdy z gracj� wsiada�a do wozu, ukazuj�c zgrabne nogi. By�a naprawd� artakcyjn� kobiet�, trudno nawet powiedzie�, ile mog�a mie� lat. Dwadzie�cia osiem? Trzydzie�ci dwa? Trzydzie�ci pi��? Czterdzie�ci? Naprawd� trudno by�o zgadn��. Mia�a bardzo m�od� twarz, a reszta jej cia�a, spos�b poruszania, wzrok nosi�y znamiona staro�ci. Deanna szczotkowa�a prze toaletce w�osy, gdy us�ysza�a kroki Marca na schodach. By�o ju� dwadzie�cia po dziesi�tej. Wraca� jak zwykle p�no, lecz nie zdzwoni� do niej przez ca�y dzie�. Tylko Dominique, jego sekretarka, zostawi�a w po�udnie wiadomo�� u Margaret: pan Duras nie przyjdzie do domu na kolacj�. Deanna wi�c zjad�a sama w pracowni, nie przerywaj�c rysowania, cho� my�lami przez ca�y czas by�a zupe�nie gdzie indziej, martwi�c si� o Pilar. Kiedy wszed� do pokoju, odwr�ci�a si� i przywita�a go u�miechem. Mimo wszystko st�skni�a si� za nim, a panuj�ca przez ca�y dzie� w domu dziwna cisza przera�a�a j�. - Cze��, kochanie. Mia�e� dzisiaj d�ugi dzie�. - O tak, bardzo d�ugi. A ty? - Spokojny, mo�e nawet za bardzo. Strasznie tu cicho bez Pilar. - Nigdy nie s�dzi�em, �e us�ysz� to od ciebie. - Marc-Edouard u�miechn�� si� do �ony i usiad� w ogromnym fotelu obitym b��kitnym welwetem, kt�ry sta� tu� przy kominku. - Ja te� nie przypuszcza�am, �e kiedy� to powiem. Jak uda�y si� spotkania? - Bardzo mnie zm�czy�y. Marc nie by� zbyt rozmowny. Deanna odwr��i�a si� i spojrza�a na m�a. - Jutrzejszy wyjazd do Pary�a jest aktualny? Marc skin�� g�ow� i rozprostowa� swoje d�ugie nogi. Deanna nie spuszcza�a z niego wzroku. Nie by�o wida� po nim zm�czenia, wygl�da� zupe�nie tak samo jak rano, jak gdyby w ka�dej chwili by� got�w rozpocz�� nowy dzie�. "M�cz�ce" spotkania wida� s�u�y�y mu doskonale. Wsta� i powoli zbli�y� si� do niej z u�miechem w oczach. - Tak, jad� jutro do Pary�a. Na pewno nie chcesz zobaczy� si� z Pilar i moj� matk� w Antibes? - Na pewno - odpar�a Deanna kategorycznie. - Dlaczego mia�abym chcie�? - M�wi�a�, �e tu jest za cicho, pomy�la�em wi�c, �e mo�e... - Stoj�c za ni� kr�tk� chwil� po�o�y� d�onie na jej ramionach. - Deanno, nie b�dzie mnie przez ca�e lato. - Poczu�, �e jej ramiona zadr�a�y. - Przez ca�e lato? - Prawie ca�e. Sprawa Salco jest zbyt powa�na, �ebym j� powierzy� komu innemu. Przez ca�e lato b�d� kr��y� mi�dzy Pary�em i Atenami... I po prostu nie dam rady tu przyje�d�a�. - M�wi� teraz z troch� wyra�niejszym akcentem francuskim, jakby ju� wyjecha� ze Stan�w. - Ale za to b�d� mia� wi�ksz� mo�liwo�� dopilnowania Pilar, co powinno ci� cieszy�, chocia� my si� d�ugo nie zobaczymy - ci�gn��. Deanna chcia�a zapyta�, czy to ma dla niego jeszcze jakie� znaczenie, lecz w ko�cu zrezygnowa�a. - My�l�, �e proces si� przeci�gnie i... i potrwa oko�o trzech miesi�cy. Dla Deanny zabrzmia�o to prawie jak wyrok �mierci. - Trzy miesi�ca? - powt�rzy�a ledwie s�yszalnym g�osem. - Teraz rozumiesz, dlaczego pyta�em, czy chcia�aby� pojecha� do Antibes. Czy nadal nie zmienisz zdania? Wolno potrz�sn�a g�ow�. - Nie, nie zmieni�. I tak ciebie tam nie b�dzie, a Pilar, jak s�dz�, chcia�aby odpocz�� ode mnie. Nie m�wi�c ju� o... - urwa�a. - O mojej matce? - domy�li� si� Marc. Skin�a g�ow�. - Rozumiem. A wi�c b�dziesz, ma cherie, siedzie� w domu zupe�nie sama. Dlaczego, do diab�a, nie poprosi�, aby z nim pojecha�a, aby z nim kr��y�a pomi�dzy Pary�em i Atenami? W pierwszej chwili mia�a ochot� podsun�� mu t� my�l, wiedzia�a jednak, �e nie pozwoli jej jecha�, tote� da�a temu spok�j. Zawsze chcia� by� swobodny gdy pracowa�, i nigdy nie zabiera� rodziny. - Dasz sobie rad� sama? - zapyta�. - A mam inne wyj�cie? Czy mog� powiedzie�, �e sobie nie poradz�, i ty wtedy nie pojedziesz? - Podnios�a g�ow� i spojrza�a mu w oczy. - Przecie� wiesz, �e to niemo�liwe. - Wiem. - Przez chwil� milcza�a, potem wzruszy�a ramionami i u�miechn�a si�. - Jako� sobie poradz�. - Wiem. Sk�d wiesz, do diab�a? No sk�d?, pomy�la�a. A gdyby by�o inaczej? gdybym ci� potrzebowa�a, co wtedy? - Deanno, jeste� wspania�� �on�. Przez chwil� nie by�a pewna, czy ma podzi�kowa� za ten komplement, czy raczej wymierzy� mu policzek. - W jakim sensie? - spyta�a. - Chodzi ci tylko o to, �e nie skar�� si� za bardzo? A mo�e powinnam? - u�miechn�a si�, by ukry�, co naprawd� my�li i w ten spos�b pozwoli� mu wykr�ci� si� od odpowiedzi na pytania, na kt�re nie mia� ochoty odpowiada�. - Nie, nie powinna�. Jeste� wspania�a taka, jaka jeste�. - Merci, monesieur - wsta�a i odwr�ci�a si�, aby nie widzia� jej twarzy. - Spakujesz si� sam czy mam ci pom�c? - Zrobi� to sam. Id� do ��ka. Ja te� zaraz si� po�o��. Deanna patrzy�a, jak przez chwil� kr�ci� si� po garderobie, potem zszed� na d�, zapewne do swojego gabinetu. Zgasi�a �wiat�a w sypialni i le�a�a cicho na swoim brzegu ��ka. Po chwili zjawi� si� Marc. - Tu dors? �pisz? - Nie - odpar�a matowym g�osem. - Bon. Dobrze. Dlaczego dobrze? Jakie mia�o znaczenie, czy �pi, czy nie? Czy�by chcia� porozmawia�? powiedzie�, �e j� kocha i �e mu przykro, i� wyje�d�a. Wcale nie by�o mu przykro. o czym oboje wiedzieli. Marc lubi� podr�e. Praca zawsze sprawia�a mu ogromn� rado��. Wsun�� si� do ��ka i przez chwil� le�eli cicho i bez ruchu, ale �adne nie zasypia�o. - Masz mi za z�e, �e wyje�d�am na tak d�ugo? - Nie, nie mam ci za z�e, ale jest mi przykro. B�d� za tob� t�skni�... Bardzo. - Czas szybko ci przeleci. - Nie odpowiedzia�a, opar� si� wi�c na �okciu, aby lepiej widzie� jej twarz. - Bardzo mi przykro, Deanno. Naprawd�. - Mnie te�. Marc delikatnie pog�adzi� jej w�osy i u�miechn�� si�. Powoli odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na niego. - Ci�gle jeste� tak samo pi�kna, wiesz? Nawet pi�kniejsza, ni� kiedy by�a� m�od� dziewczyn�. Bardzo �adn� zreszt�. Tego jednak Deannie by�o za ma�o. Pragn�a w jego oczach by� nie tylko pi�kn� kobiet� - jak ongi� chcia�a by� jego Dian�. - Pilar te� kiedy� b�dzie taka - doda� z dum�. - Ju� jest bardzo �adna - odpar�a Deanna z lekkim rozdra�nieniem, ale bez zazdro�ci. - Jeste� o ni� zazdrosna? - zaciekawi� si�, wyra�nie zadowolony, �e taka my�l przysz�a mu do g�owy, co Deann� zdumia�o. Czy�by o to mu chodzi�o? Czy�by dzi�ki temu czu� si� wa�niejszy albo m�odszy? Uzna�a, �e nie powinna zaczepki pomin�� milczeniem. Bo niby dlaczego? - Tak, czasami jestem o ni� zazdrosna. Chcia�abym by� znowu taka m�oda, pewna siebie i ciekawa �ycia. Dla osoby w jej wieku wszystko jest takie oczywiste! Zas�ugujesz na to, co najlepsze, i b�dziesz to mie�. Ja te� tak kiedy� my�la�am. - A teraz? Co teraz my�lisz? Czy dosta�a� od �ycia to, co ci si� nale�a�o? - W pewnym sensie tak. Ich spojrzenia si� spotka�y i Marc spostrzeg� w jej oczach smutek. Po raz pierwszy od wielu lat wr�ci� wspomnieniami do dnia, kiedy zobaczy� osiemnastoletni� sierot� w "ma�ej czarnej" od Diora. Zastanawia� si�, czy istotnie j� unieszcz�liwi�. Mo�e potrzebowa�a od niego czego� wi�cej? Ale tak wiele przecie� jej da�! Klejnoty, futra, samochody, dom - wszystko, czego mo�e po��da� kobieta. C� jeszcze mog�aby od niego chcie�? Wpatrywa� si� w ni� przez d�ug� chwil� i nagle przysz�a mu do g�owy pewna my�l. Czy�by naprawd� zupe�nie jej nie rozumia�? - Deanno?... - Nie mia� ochoty zadawa� jej tego pytania, lecz naraz poczu�, �e musi. W jej spojrzeniu by�o co�, co zmusza�o go do tego. - Czy czujesz si� nieszcz�liwa? Popatrzy�a mu w oczy otwarcie. Korci�o j�, by odpowiedzie� twierdz�co, obawia�a si� jednak, �e wtedy straci Marca, a przecie� nie o to jej sz�o. - Czy czuj� si� nieszcz�liwa? - powt�rzy�a pytanie ze smutkiem, kt�ry m�wi� wszystko. Nie musia�a ju� dodawa� ani s�owa, raptem wszystko sta�o si� jasne, nawet dla niego. - Czasem tak, czasem nie. Najcz�ciej w og�le nie my�l� o tym. �al mi tylko... �al mi tamtych dni, kiedy poznali�my si�, kiedy byli�my tacy m�odzi - rzek�a cichutko. - Doro�li�my, Deanno, tego nie mo�na ju� cofn��. - Marc nachyli� si� i dotkn�� jej policzka, jakby chcia� j� poca�owa�. - By�a� uroczym dzieckiem - u�miechn�� si� na tamto wspomnienie. - Nienawidzi�em twojego ojca, �e tak ci� zostawi�. - Ja te�. Ale on po prostu taki by�, ju� si� z tym pogodzi�am. - Naprawd�? - Skin�a twierdz�co g�ow�. - Jeste� pewna? - A dlaczego nie mia�abym si� pogodzi�? - Czasami zdaje mi si�, �e jeszcze masz do niego �al. S�dz�, �e dlatego w�a�nie malujesz. Chcesz sobie udowodni�, �e potrafisz co� zrobi� samodzielnie, gdyby� kiedy� znowu musia�a. Patrzy� na ni� w napi�ciu, marszcz�c czo�o. - A przecie� wiesz, �e nie b�dziesz musia�a. Nigdy nie zostawi� ci� w takim po�o�eniu, w jakim znalaz�a� si� przez ojca. - O to si� nie martwi�. A ty si� mylisz: maluj� dlatego, �e to lubi�, �e to jest cz�stk� mojego �ycia i mnie - rzek�a, cho� wiedzia�a, �e go nie przekona. Marc bowiem nigdy nie wierzy� i nie chcia� wierzy�, i� to, co maluje,, jest odzwierciedleniem jej duszy. Przez chwil� nie odpowiada� , w zadumie wpatrzony w sufit. - B�dziesz si� gniewa�, �e wyje�d�am na ca�e lato? - Przecie� ju� powiedzia�am, �e nie. B�d� malowa�, odpoczywa�, czyta�, spotyka� si� z przyjaci�mi... - Cz�sto b�dziesz wychodzi�a z domu? - Marc sprawia� wra�enie zmartwionego, co troch� j� rozbawi�o. Sk�d mu to przysz�o do g�owy? - Nie wiem, g�uptasie. Ale skoro ju� pytasz, to chyba musz� ci zdradzi� szczeg�y. Ot� na pewno co wiecz�r b�d� chodzi� na uroczyste kolacje, benefisy, koncerty i tym podobne imprezy. - Marc bez s�owa skin�� g�ow�. - Panie Duras, czy�by� by� zazdrosny? - spojrza�a na niego figlarnie, lecz kiedy popatrzy� jej prosto w twarz, roze�mia�a si� w g�os. - O! widz�, �e naprawd� jeste� zazdrosny! Zabawne, �e dopiero teraz, po tylu latach! - A kiedy mia�bym by� zazdrosny, je�li nie teraz? - Nie b�d� �mieszny. Przecie� wiesz, �e to zupe�nie nie w moim stylu. Istotnie, to niew�tpliwie nie by�o w stylu Deany. - Wiem - przyzna� - ale nigdy nic nie wiadomo. - Jak mo�esz tak w og�le my�le�? - Bo mam tak pi�kn� �on�, �e ka�dy m�czyzna musia�by by� z kamienia, �eby si� w niej nie zakocha�. - By� to chyba najbardziej wyszukany komplement, jaki Deanna us�ysza�a od m�a w ci�gu ostatnich lat, tote� nie ukrywa�a zdziwienia. - My�lisz, �e tego nie widz�? To ty nie b�d� �mieszna. Jeste� przecie� m�od� pi�kn� kobiet�. - Skoro tak, to nie jed� do Grecji - u�miechn�a si� niczym ma�a dziewczynka. Marc wszak�e nie mia� akurat ochoty na �arty. - Przecie� wiesz, �e musz�. - To we� mnie ze sob� - jej g�os zabrzmia� dziwnie, na po�y przekornie, na po�y powa�nie. Marc przez d�ug� chwil� nie odpowiada�. - Mog� jecha� z tob�? Potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie mo�esz. - C�, w takim razie chyba powiniene� by� zazdrosny. - Nie �artowali tak ze sob� od lat. Zapowied� trzymiesi�cznego wyjazdu Marca przywo�a�a jakie� dziwne wspomnienia i uczucia. Deanna nie chcia�a go jednak denerwowa�, tote� doda�a: - Ale tak naprawd�, kochanie, mo�esz si� nie obawia�. - Mam nadziej�. - Marc! Przesta�. - Nachyli�a si� i chwyci�a go za r�ce. Marc nie uwalnia� si� z jej u�cisku. - Kocham ci�, wiesz? - Wiem. A czy ty wiesz, �e ja ci� te� kocham? Deanna spojrza�a na� powa�nie. - Czasami nie jestem tego pewna... - Stale by� zbyt zaj�ty, aby okaza� jej mi�o��, zreszt� nie le�a�o to w jego stylu. Teraz jednak co� m�wi�o jej, �e dotkn�a czu�ego punktu, tote� wpatrywa�a si� we� z coraz wi�kszym zdziwieniem. Czy�by nie wiedzia�? Czy�by nie u�wiadamia� sobie, co zrobi�? Zbudowa� przecie� wok� siebie mur, uciek� w prac� i interesy, znika� na ca�e dni, tygodnie, a nawet miesi�ce. Tylko w Pilar mia� sprzymierze�ca. - Wybacz skarbie. Wiem, �e mnie kochasz, ale nieraz sama musz� sobie o tym przypomina�. - Ale� ja naprawd� ci� kocham! Chyba to czujesz, prawda? - Tak, w�a�nie tak... - Jego uczu� by�a pewna, gdy wspomina�a wsp�lnie sp�dzone chwile, kt�re co� w jej �yciu znaczy�y i uk�ada�y si� w pi�kn� ba��. Dlatego w�a�nie wci�� jeszcze go kocha�a. Marc westchn��. - Musisz by� pewna, tak, kochanie? - Przytakn�a i poczu�a si� zn�w m�oda i odwa�na. - Rozumiem, �e potrzebujesz nie tylko mojego uczucia, ale i czasu. Potrzebujesz... enfin czego�, czego nie mog� ci da�. - Nieprawda! Przecie� mo�esz mie� czas dla siebie. Mo�emy znowu robi� to, co kiedy�. Naprawd� mo�emy - m�wi�a jak dziecko na granicy �ez. Wiedzia�a, �e sprawia takie wra�enie, i by�a o to z�a na siebie. Zachowa�a si� niczym dziecko, kt�re pr�buje zmusi� ojca, aby zabra� je ze sob�. A przyrzeka�a sobie, �e ju� nigdy tak nie zrobi! - Przepraszam, rozumiem... - spu�ci�a wzrok i zamilk�a. - Naprawd� rozumiesz? - spojrza� na ni� badawczo. - Oczywi�cie. - Oh, ma Diane... - wzi�� j� w ramiona z dziwnym zak�opotaniem w oczach. Deanna wszak�e tego nie zauwa�y�a, jej oczy bowiem wype�ni�y si� naraz �zami. W ko�cu powiedzia� to, na co czeka�a tak d�ugo: "Ma Diana..." 2 - W banku masz tyle pieni�dzy, �e powinno ci wystarczy� na czas, kiedy mnie nie b�dzie. Gdyby� jednak potrzebowa�a wi�cej, zadzwo� do Dominique, to zrobi przelew. Powiedzia�em Sullivanowi, �eby zagl�da� do ciebie przynajmniej dwa razy w tygodniu. I... Deanna spojrza�a na m�a ze zdziwieniem. - Powiedzia�e� Jimowi, �eby zagl�da� do mnie? Po co? - Jim Sullivan by� ameryka�skim wsp�lnikiem Marca-Edouarda, jednym z nielicznych Amerykan�w, kt�rych naprawd� lubi�. - Chc� mie� pewno��, �e wszystko u ciebie w porz�dku, �e jeste� szcz�liwa i niczego ci nie brakuje. - Dzi�kuj�, ale to bez sensu. Fatygowa� Jima!... - Zrobi to z przyjemno�ci�. Mo�esz mu pokaza� swoje obawy, mo�ecie zje�� razem kolacj�... Ufam mu... - spojrza� na �on� z u�miechem, kt�ry Deanna odwzajemni�a. - Mnie te� mo�esz ufa�. - Przez osiemna�cie lat ma��e�stwa nigdy nie oszuka�a Marca i nadal nie mia�a takiego zamiaru. - Oczywi�cie, �e ci ufam - zapewni�. - B�d� dzwoni�, jak tylko czas mi pozwoli, zreszt� wiesz, gdzie mnie szuka�. Gdyby co� si� sta�o, dzwo�, a je�li mnie nie zastaniesz, na pewno si� odezw�. Deanna skin�a g�ow� bez s�owa i cicho westchn�a, Jaguar mkn�� niemal bezszelestnie. Marc odwr�ci� nieco g�ow� i spojrza� na ni�. W jego oczach na kr�tk� chwil� pojawi�o si� zatroskanie. - Wszystko b�dzie dobrze, Deanno, zobaczysz. Ich oczy spotka�y si� i Deanna przytakn�a: - Tak, wszystko b�dzie dobrze, tylko �e b�d� za tob� t�skni�a. Marc znowu patrzy� na drog�. - Czas szybko zleci, ale oczywi�cie gdyby� zmieni�a zdanie, zawsze mo�esz przyjecha� do Antibes, do matki i Pilar - u�miechn�� si� do �ony. - Ale na pewno nie o tym marzysz. - W�a�nie. - Deanna odwzajemni�a u�miech. - Ale� z ciebie uparciuch! Tylko �e chyba w�a�nie dlatego ci� kocham. - Dlatego? A ja tak si� g�owi�am!... - w jej oczach zab�ys�y przekorne iskierki, gdy uwa�nie spogl�da�a na szlachetny profil m�czyzny siedz�cego obok niej w samochodzie. - B�dziesz na siebie uwa�a�, prawda? Nie b�dziesz si� przepracowywa�? - rzek�a cho� obydwoje wiedzieli, �e m�wi na darmo. - Nie b�d� - u�miechn�� si� lekko. - B�dziesz. - B�d�. - I b�dziesz si� cieszy� ka�d� minut� tej har�wki - skonstantowa�a. - Mam nadziej�, �e wygrasz ten proces. - No pewnie. Co do tego nie ma w�tpliwo�ci. - Marcu-Edouardzie Duras, jeste� niemo�liwie zarozumia�y. Czy kto� ci to ju� powi