5214
Szczegóły |
Tytuł |
5214 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5214 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5214 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5214 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Magier
We� mnie ze sob�, Thorge
A MOC, gdy j� wystawiaj� na pr�b�,
karci niem�drych.
Ods�oni�cia groty dokonywano raz na dwadzie�cia lat.
Avilon wype�nia� si� wtedy tysi�cami pielgrzym�w
przybywaj�cych z najdalszych zak�tk�w Mylo, aby ujrze� Jej
oblicze. Po dwudziestu latach zn�w ukazywa�a si� oczom swego
ludu, kt�ry kl�ka� przed Ni�, ca�owa� wiernymi ustami py�
suchej avilo�skiej ziemi i radowa� si� widokiem Kr�lowej-
Rodzicielki. Chorzy, kt�rzy doczekali Jej przyj�cia,
odzyskiwali zdrowie; kalecy mogli ta�czy� na Jej cze��.
Wierni pog��biali sw� wiar�, a heretycy wracali do dom�w
upokorzeni, lecz oczyszczeni Jej wzrokiem. Pokolenia
odchodzi�y, ale po nich nast�powa�y nowe i pami�� o Niej nie
gin�a. Avilon co dwadzie�cia lat stawa� si� miejscem
pielgrzymek, pe�nym gwaru i szumu. Zdawa� si� by� stolic�, do
kt�rej �ci�gaj� ludzie r�nych plemion, j�zyk�w i zwyczaj�w.
Tyle przekaza�y mi usta ojca. Tyle wiedzieli�my - ja,
Thorge i m�j m�odszy brat, Meki. Tym krzepi�y si� nasze
serca, gdy wspi�wszy si� na szczyt wzniesienia ujrzeli�my w
dole gliniane i kamienne domy Avilonu. M�j ojciec i matka
moja wracali tu po dwudziestu latach. Szli do miejsca,
gdzie dwadzie�cia zim temu nast�pi� czas rozwi�zania i gdzie
matka powi�a mnie na Jej oczach. Teraz wracali�my
podzi�kowa� Jej za to. P� roku min�o, jak opu�cili�my mury
rodzinnego domu; p� miesi�ca, jak usypali�my gr�b dziadka
Fa; p� dnia, jak po raz pierwszy ujrza�em Avilon. Tam, w
centrum miasta, czeka� park i grota z wej�ciem przywalonym
kamieniem. Jej grota i Jej �wiat.
Miasto by�o przepe�nione, wiedzieli�my o tym. Zdawali�my
si� okruchem po�r�d tysi�cy ludzi i rodzin. Widzia�em ich,
jak ci�gn�li ciemn� fal� poprzez ��te piaski pustyni i
gromadzili si� wok� miasta. Z tej odleg�o�ci trudno by�o
rozpozna�, do jakich plemion nale�eli, z kt�rych krain Mylo
w�drowali. My pod��ali�my w grupie p�nocnych lud�w wraz z
g�ralami z Garra, m�ami wielkiego wzrostu, pos�pnymi, ale
bitnymi i niezast�pionymi towarzyszami podr�y. Zd��yli�my
si� przyzwyczai� do ich cuchn�cych okry� ze sk�r g�rskich
kozic i lataj�cych lw�w, przystrojonych pi�rami s�p�w i
czaszkami z�otych krupii, male�kich ptak�w oaz.
Dochodzi�o po�udnie i nad szarym krajem pusty�, jak
m�wili o Mylo obcy kupcy, zaczyna� si� bezruch wiatru i
nielicznych ob�ok�w. Musia�o to wp�yn�� tak�e na ludzi.
Id�cy przed nami zatrzymali si� i zmusili nas do
przystani�cia. Meki z ulg� zrzuci� juki z ramion i, dysz�c
ci�ko, usiad� na nich. By� cztery lata m�odszy ode mnie,
ale sylwetk� mia� bardziej m�sk�, cho� przerasta�em go o
g�ow�. Lecz on nie prze�y� pustynnej gor�czki, z powodu
kt�rej ja ju� od roku nie mog�em wr�ci� do pe�ni si�. Teraz
w milczeniu obserwowa�em, jak d�oni� rozciera brudny pot na
szerokim karku.
- Rozk�adamy si�? - sapn��.
Spojrza�em na ojca. Wpatrzony w panoram� Avilonu
przypomina� staro�ytny pos�g ze Starego Miasta; jeden z
takich pos�g�w znajdowa� si� na terenach nale��cych do
naszego plemienia.
- Wstawaj - rzek� wreszcie. - Idziemy.
Meki wykrzywi� si�, ale po chwili rzuci� mi weso�e
spojrzenie. A ojciec nie czeka�. By� ju� przed nami,
przepycha� si� mi�dzy lud�mi rozk�adaj�cymi swoje tobo�y.
Poprawi�em ci�ar na plecach i uj�wszy matk� pod r�k�,
ruszy�em za nim. Za nami pod��a� Meki, rozpycha� na boki
pielgrzym�w i kl�� dzieciarni� pl�cz�c� si� pod nogami.
Kordon �o�nierzy wyr�s� nagle i nieoczekiwanie; ten widok
osadzi� nas w miejscu. Byli to pretorianie. Ich czerwone
p�aszcze i dziwaczne he�my os�aniaj�ce ca�e twarze stanowi�y
doskona�y znak rozpoznawczy, tak samo dobry jak kr�tkie
miecze o szerokich ostrzach i stopy w sanda�ach. Zapar�szy
ko�ce kopii w ziemi�, ostrza kierowali na zewn�trz.
Gdzieniegdzie le�a�y zw�oki nachalnych pielgrzym�w, znak, �e
stra� kr�lewska nie dla ozdoby nosi bro� u pasa. Spyta�em
ojca:
- Wiedzia�e�, �e tu b�d�?
Zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Nigdy ich nie by�o w tym dniu. Przynajmniej ostatnim
razem. Co� tu nie gra.
Skierowa� si� do �o�nierza przechadzaj�cego si� wzd�u�
szeregu i zagadn��:
- Panie, zgaduj�, �e nie wolno wchodzi� do miasta.
Wojak zmierzy� ojca niech�tnym spojrzeniem.
- Dobrze zgadujesz. Nie ma miejsc.
- My mamy je zarezerwowane.
Setnik zatrzyma� si�. Jego twarz by�a ciemna, spalona
s�o�cem i to dowodzi�o, �e jeszcze niedawno s�u�y� w jednej
z po�udniowych prowincji.
- Zarezerwowane? U kog� to?
- W karczmie mego przyjaciela - odpar� spokojnie ojciec.
- W domu kupca Ponescu.
Setnik zagwizda� przeci�gle.
- Mo�nych masz przyjaci�, cz�owieku. A to - wskaza� na
nas - twoja rodzina?
- Tak.
- Kim jeste� i sk�d przybywasz?
- Nazywam si� Pontus. Przyszli�my z prowincji Ir pod
w�adz� zarz�dcy Radestenesa.
- A, Radestenes - podchwyci� �o�nierz. - My�la�em, �e on
ju� nie �yje. Stary Radestenes zarz�dc�, kto by pomy�la�!
Ta wiadomo�� korzystnie wp�yn�a na nasz� sytuacj�, bo
uczyni� ruch r�k� i pretorianie zrobili przej�cie. Pier�cie�
�o�nierzy zamkn�� si� za nami natychmiast. Odprowadzani
zawistnymi spojrzeniami ruszyli�my do bramy Avilonu. Wok�
rozk�adali swe kramy kupcy, rzemie�lnicy i okoliczni ch�opi.
Weszli�my w ten t�um. Przestrzeni� zaw�adn�y g�osy
zachwalaj�ce towary, a w nozdrza uderzy�a wo� pokarm�w,
zwierz�t, �ajna, sk�ry i potu. Niekiedy przystawali�my
zaciekawieni wyst�pami kuglarzy, kt�rzy �ci�gn�li tu z
ca�ego kraju, spodziewaj�c si� �atwego zarobku. Nad t�umem
pob�yskiwa�y ostrza halabard Stra�y Miejskiej.
Wn�trze g��wnej sali karczmy by�o przestronne, lecz
ciemne. Kilka okien przys�ania�y okiennice, a kaganki
umieszczone na �cianach niezbyt skutecznie rozprasza�y mrok.
Pozostawa�o jeszcze daleko do wieczora, mimo to karczma
wype�niona by�a po brzegi. Na �awach spoczywa�y ca�e rodziny
pielgrzym�w, kt�rzy przybyli tu jako jedni z pierwszych lub
te�, tak jak my, przyj�ci zostali dzi�ki znajomo�ci
gospodarza. Ponescu wraz z �on� o imieniu Alaro uwija� si�
mi�dzy nimi. On roznosi� posi�ki, ona raczy�a go�ci
trunkami. Na �awach siedzieli przewa�nie po�udniowcy:
nieduzi, kr�pi, szerocy w barach, opaleni na br�z,
ciemnow�osi.
Wreszcie miska z polewk� stan�a przed nami, a Ponescu
opad� na �aw� obok.
- Uff, urwanie g�owy - st�kn��. - Nie wiem, ale albo ja
si� starzej�, albo ten rok jest inny.
- Czas leci - odpar� ojciec. - Dwadzie�cia lat to nie
jeden dzie�. Starzejemy si�. Ale... - tu przerwa�, a my za
jego przyk�adem pochylili�my g�owy nad sto�em. - Ale i mnie
wydaje si�, �e co� jeszcze zmieni�o si� w Avilonie.
Kupiec siedz�cy obok obejrza� si� niespokojnie i rzek�
cicho.
- Ja te� to zauwa�y�em. Widzieli�cie pretorian? I co ty
na to, Pontus? Chodz� s�uchy, �e sam kr�l jest w mie�cie.
Oficjalnie nikt nic nie wie, ale w przeciwnym razie po c�
by tu stali?
- Ile kohort jest w Avilonie? - spyta�em.
- No w�a�nie. Wyobra�cie sobie, �e pi��.
- To ponad po�owa - zdziwi� si� ojciec. - Sk�d o tym
wiesz?
- Pi�ciu prefekt�w widzia�em na w�asne oczy. Teraz oni
rz�dz� miastem. Burmistrz i Stra� Miejska musz� ich s�ucha�.
- Co� si� szykuje - ojciec skin�� g�ow�. - Mam z�e
przeczucia.
- Ej, wy - dobieg� g�os z kra�ca sto�u. Dostrzeg�em w
g��bi dw�ch starc�w, jednakowych jak odbicia w lustrze. G�owy
mieli siwe, d�ugie, rzadkie brody, kt�re wybiela�y ich
niesamowicie pomarszczone twarze. Wyblak�e oczy kierowali w
nasz� stron�.
- Dlaczego szemracie tak cicho? Nasze uszy nie s�
dobre jak dawniej. Mo�e ukrywacie jak�� tajemnic�? -
powiedzia� jeden. A drugi doda�:
- Tajemnice dziel� ludzi.
Ponescu wyprostowa� si�, chrz�kn��, a wszystko to, by da�
sobie czas do namys�u.
- Nudne sprawy rodzinne - rzuci� wreszcie.
Starcy zachichotali rozbawieni.
- Rodzinne, h�? A ju� cieszy�em si�, �e mo�e ploteczki z
wielkiego �wiata.
- Mieli�my nadziej� - ko�czy� drugi - �e rywalizujecie w
Grze Avilo�skiej. Do��czyliby�my.
Tym razem wtr�ci� si� ojciec.
- Nie. Nie mieliby�my szans. Musicie by� w tym mistrzami.
Zachichotali po�echtani komplementem.
- Co, nie spr�bujecie nawet?
Ponescu i ojciec pokr�cili g�owami.
- Co to jest Gra Avilo�ska? - spyta�em nie rozumiej�c.
Tamci to us�yszeli.
- Nie wie o Grze Avilo�skiej - rzek� niedowierzaj�co
pierwszy.
- Ch�opcze - wtr�ci� drugi - musisz przybywa� z daleka.
- To m�j syn - odpar� za mnie ojciec. - Jest w mie�cie
pierwszy raz.
- B�dziesz wi�c tu na darmo, je�li cho� raz nie zagrasz.
- Na czym polega gra? - rzuci�em. Poczu�em, jak ojciec
k�adzie mi d�o� na ramieniu.
- Lepiej si� nie dopytuj - szepn��.
- Nie wzbraniaj mu! - przestrzeg� jeden ze starc�w.
Wcze�niejsza wzmianka o z�ym s�uchu okaza�a si�
nieprawdziwa.
Ojciec poruszy� si�, ale nic nie odpowiedzia�.
- Jakie s� wi�c te zasady? - przerwa�em cisz�. By�em
coraz bardziej zaintrygowany, a ostro�no�� ojca wygl�da�a na
przesadn�.
Bli�niacy zbli�yli si� postukuj�c kosturami. Usiedli po
obu moich stronach. Ten z prawej rzek�:
- Musz� ci� jednak uprzedzi�, �e Gra Avilonu toczy si�
zawsze o co�. Je�li wi�c przegrasz...
- O co zagramy? - rzuci�em kr�tko.
- Ja wezm� okrycie - rzek�, a drugi doda�:
- Zadowol� si� butami. Wygl�daj� do�� solidnie.
Rzeczywi�cie, buty mia�em dobre: sk�rzane, d�ugie,
wygodne.
- A co wy mi dacie?
Zn�w zachichotali. K�tem oka dostrzeg�em, �e do karczmy
wesz�o kilku pretorian. Stan�li przy szynkwasie i popijaj�c
kwas przypatrywali si� nam spod oka.
- Wybieraj. M�w, czego chcesz?
Byli przebiegli. Zlustrowawszy ich wzrokiem,
stwierdzi�em, �e nie posiadaj� niczego cennego. Obaj
przyodziani byli w szare, szerokie szaty, przepasane
powr�s�ami ze s�omy. My�la�em chwil�.
- Wezm� wasze amulety.
Spowa�nieli, spojrzeli po sobie.
- Zgoda - rzek� wreszcie ten z lewej. Drugi zacz��
wyja�nia�:
- Gra Avilo�ska polega na wymy�laniu przys��w zwi�zanych
z zadanym tematem. Wylosowana strona zaczyna, a druga musi
odpowiedzie� innym przys�owiem, prawd� lub formu��. Pami�taj
jednak, �e nie mo�na m�wi� formu�, kt�re s� znane. Nale�y
tworzy� nowe. Rozumiesz?
- Kto zaczyna?
Starzec z prawej otworzy� d�o�, na kt�rej b�yszcza�a
drobna moneta.
- Je�li b�dzie smok, ty - rzek�. - Je�li tygrys, my.
Podrzuci� monet� i sprawnie z�apawszy ukaza� na d�oni. Na
blasze widnia� tygrys.
- Zaczynajcie - rzuci�em.
Zachichotali swoim zwyczajem i popatrzyli na siebie. Ten
z lewej rozpocz��:
- Nie ma to jak z �lepcem w�drowa� lub z g�uchym w pie��
uderzy�, inni ci� wtedy za mistrza wezm�.
Bezradnie uk�ada�em s�owa, kt�re teraz jak na z�o��
ucieka�y z pami�ci. Na j�zyk cisn�y si� formu�y ju� znane,
gdzie� zas�yszane, kt�rych u�y� nie mog�em.
Tymczasem drugi doda�:
- Ka�dy my�li, �e mistrza pokona, dop�ki nie zostanie
wy�miany. G�usi i �lepi s� w sam raz do �ebrania, inne
zaj�cia niech lepszym zostawi�.
Zdania, kt�re zbiera�em, posz�y w rozsypk�. Silna okaza�a
si� tylko natr�tna my�l, �e bez but�w b�dzie mi o wiele
gorzej.
- Nie wysilaj si�, ch�opcze - dolecia�o nagle z cienia. -
Niesprawiedliwa to gra.
Obejrza�em si�, a starcy wyzywaj�co spojrzeli w g��b
karczmy, wypatruj�c intruza.
- Kto zarzuca nam niesprawiedliwo��?
- Ja!
Spomi�dzy stolik�w wysun�� si� jeszcze jeden staruszek.
By� jednak o wiele mniejszy, jakby zasuszony. Wydawa� si�
przez to starszy od bli�niak�w.
- Jest was dw�ch, a on tymczasem samotny. Dwie g�owy
wi�cej mog� wymy�le� ni� jedna. Czy� jest to sprawiedliwe?
Spojrzeli po sobie.
- Sam si� zgodzi�. Nic nie mieli�my przeciw temu, �eby
sobie kogo� dobra�.
Malutki starzec zbli�y� si� do nas i dopiero teraz
dostrzeg�em sk�r� charakterystyczn� dla mieszka�c�w puszcz:
bia��, nie spalon� wiatrem i s�o�cem.
Obszed� st� i usadowi� si� naprzeciw nas.
- Kim jeste�, �e chcesz nas os�dza�? - rzuci� jeden ze
starc�w.
Zanim tamten odpowiedzia�, zabrzmia� jednak g�os kt�rego�
z pretorian:
- Ma racj�. Post�pili�cie nies�usznie.
- Niech dobierze sobie kogo� - dolecia�o z sali.
Bli�niacy wtulili g�owy w ramiona. Ten z prawej podni�s�
r�k�.
- Ju� m�wili�my. Nic przeciwko temu nie mamy -
powiedzia�, a spojrzawszy na mnie doda�: - Masz obro�c�w,
ch�opcze. Zr�b, czego chc�.
Rozejrza�em si� i wr�ci�em do zasuszonego staruszka. W
dziwny spos�b przyci�ga� moj� uwag�. Wreszcie wyci�gn��em
r�k� w jego stron�. U�miechn�� si� porozumiewawczo, zatar�
r�ce i spojrza� wyzywaj�co na bli�niak�w.
- Jestem Mozgli z Parrakonu. Przyzwoito�� nakazuje,
by�cie i wy si� przedstawili.
- Tun i Gun z Avilonu. Byli�my �wiadkami siedmiu Jej
przyj�� - powiedzia� zniecierpliwionym g�osem starzec
siedz�cy na prawo ode mnie.
Mozgli zn�w u�miechn�� si�, ale nie odpowiedzia� nic.
- Zaczynamy - rzuci� drugi z bli�niak�w, brat Guna. -
Mamy powt�rzy� przys�owia?
M�j sprzymierzenic skin�� g�ow�.
Musia� bardzo ich zdenerwowa�, bo nie zapytali nawet, co
stawia do gry.
- Nie ma to jak z �lepcem w�drowa� lub z g�uchym w pie��
uderzy�, inni ci� wtedy za mistrza wezm�.
- Ka�dy my�li, �e mistrza pokona, dop�ki nie zostanie
wy�miany. G�usi i �lepi do �ebrania dobrzy, a inne zaj�cia
niech zostawi� lepszym.
- Gdy w struny uderzy g�uchy, d�wi�k muzyki zobaczy na
twarzach przechodni�w; s�ysz�cemu uszy w�asne wystarczy�
musz� - odpar� spokojnie Mozgli.
Bli�niacy spojrzeli po sobie ironicznie, aby obwie�ci�,
�e odpowied� nie nastr�czy im najmniejszego k�opotu.
- Los �lepca podobny do �ycia �ebraka. Pierwszy zda� si�
musi na oczy innych, drugi na ich pieni�dze.
Zasuszony staruszek z puszczy odpowiedzia� natychmiast:
- Nie pro� bogacza, bo �mierdzi jak odchody, gdy go z
miejsca ruszysz. Popro� biedaka, ten wie, co to potrzeba.
Rozleg� si� �miech, a pretorianie zaklaskali w d�onie.
Wi�kszo�� by�a po naszej stronie i Mozgli te� to dostrzeg�,
bo pomacha� r�k� w podzi�ce.
- Zostaw w spokoju starca, gdy wr�y� zaczyna, bo usta
jego wci�� szybsze s� od twojej r�ki, cho� ona z �elaza, a
one bezz�bne - sykn�� Gun.
- G�upcem, kto rami� do miecza chce por�wna�, bo kr�l i
bez korony w�adc�, a b�azen w p�aszczu gronostajowym i
koronie wci�� d�wi�k dzwonk�w ni�s� za sob� b�dzie.
Sala zn�w zaklaska�a, a bli�niacy powiedli wok� z�ym
wzrokiem. Milczeli chwil�, zanim Tun przem�wi�:
- W�drowny kuglarz graj�cy kr�la bardziej si� na niego
nadaje, ni� kr�l uwa�any za kuglarza.
Zrobi�o si� cicho. Zawiesi�em wzrok na Mozglim i m�g�bym
przysi�c, �e wszyscy zrobili to samo. Ale on nie zawi�d�.
- Cham nie uniesie zbroi rycerza, ona go zdusi i oddech
st�amsi, miecza nie wyjmie, kroku nie zrobi, lepsza dla
niego ju� zgrzebna p�achta.
Odetchn��em i pos�a�em staruszkowi dzi�kczynne
spojrzenie. U�miechn�� si� do mnie weso�o.
Tym razem bli�niacy my�leli d�u�ej, a przem�wi� Gun:
- W�adca podobny jest do konia. Gdy zrzuca obcego, chwa��
zbiera, po zrzuceniu swego, baty.
- T�tent kopyt ko�skich podobny o�lemu, a kroki m�drca
podobne s� krokom p�g��wka. G�os jednak zdradzi ich wiedz�.
Starcy spojrzeli po sobie. Sytuacja stawa�a si�
niekorzystna. Odpowiedzi Mozgliego by�y szybkie i trafne,
jakby mia� je przygotowane.
- Ko� bojowy to najlepszy przyjaciel, ale kopyta jego
twarde jak i innych koni.
Tym razem, jeszcze zanim Tun sko�czy�, w g�owie zacz�o
mi si� uk�ada� przys�owie doskonale pasuj�ce do us�yszanych
s��w. Wyrecytowa�em:
- Krzywda z r�k przyjaciela boli bardziej, a przys�uga
mniej cieszy, ale jego strata jest prawdziwym ciosem.
Mozgli skin�� g�ow� z zadowoleniem i dorzuci�:
- Przyjaciel przyjaciela nie jest ju� takim przyjacielem
jak tw�j przyjaciel.
Tun przymkn�� powieki i zacz�� porusza� ustami uk�adaj�c
zdania. Odezwa� si� wreszcie, ale to, co powiedzia�,
zupe�nie nie wi�za�o si� z tematem.
- Nie plam cudz� krwi� w�asnych r�k, wiedz, �e mord to
rzecz ohydna i tylko kat mo�e j� wybieli�.
Spojrza�em na Mozgliego.
- Kolor czerwony - odpar� - tak samo dobry jak ka�dy
inny, ale skazaniec tego nie potwierdzi.
- Ka�dy kwiatek pachnie, ale nie ka�dy cz�owiek jest o
tym przekonany - doda�em.
I to by� koniec. Po chwili ciszy Gun zerwa� z szyi
wisiorek i, rzuciwszy go na st�, wyszed� z karczmy. Jego
brat uczyni� to samo. Rozleg�y si� oklaski. Do naszego sto�u
podeszli pretorianie i postawili na nim kufle z kwasem.
Jeden z nich, klepi�c mnie po plecach, rzek�:
- Doskonale. Dali�cie im nauczk�. Zapami�taj� j� na
d�ugo.
- Nale�a�o si� im. Napijcie si� z nami - doda� drugi. -
To jest Mondalus, ja nazywam si� Krosd.
Staruszek zmierzy� go wzrokiem i rzek� udaj�c surowo��:
- Z�y to rycerz, kt�ry przed bitw� strach winem zabija,
z�y zwyci�zca, kt�ry winem wzmacnia rado�� po walce.
- Co? Dlaczeg� to?!
- Bo szczero�� pijanego jest kr�tka, jak szczero��
nierz�dnicy. Rozwiewa si� po och�oni�ciu.
Karczma wybuch�a �miechem.
By�o ich czterech, ale zajmowali ca�� ulic�.
Wraz z cz�ci� go�ci Ponescu siedzieli�my na obszernym
ganku karczmy, patrz�c w d�. Na schodach przykucn�y matka
i Alaro, a obok nich bawi�a si� ma�a c�reczka karczmarza.
- Tego w �rodku zw� Rze�nik - szepn�� kto� za moimi
plecami.
- A ten w p�aszczu to Slip - doda� inny g�os.
Przyjrza�em si� tej czw�rce uwa�niej. W odr�nieniu od
wi�kszo�ci pielgrzym�w mieli bro� i wygl�dali na typowych
zabijak�w. U trzech z nich, nad lewym ramieniem
dojrza�em r�koje�ci mieczy; mod� w��cz�g�w nosili je
na plecach. Tylko m�czyzna w p�aszczu si�gaj�cym kostek,
nazwany Slipem, dzier�y� pochw� u boku.. Jej koniec wystawa�
nieco spod czarnego, sk�rzanego przykrycia. W�osy mieli
d�ugie, jasne, spadaj�ce na ramiona, u jednego przewi�zane
przepask�. Przechodnie, pojawiaj�cy si� na ulicy, schodzili
na boki nie chc�c ryzykowa� wszcz�cia b�jki. Dostrzeg�em,
jak pretorianin Krosd, jedyny przytomny spo�r�d tych, kt�rzy
popo�udnie sp�dzali w karczmie, odwraca twarz od ulicy.
Nawet trunek nie zabi� w nim roztropno�ci.
Tymczasem czw�rka zbli�a�a si� wolno i po chwili
p�okr�giem otoczy�a ganek. Pierwszy z brzegu wskaza� na
schody.
- Go��bice Avilonu. Nie m��dki ju�, ale jeszcze nie stare
- us�ysza�em.
Zarechotali i podeszli do kobiet.
- Obs�u�ycie zm�czonych przybysz�w? - zapyta� Slip.
- Chyba si� pomylili�cie - powiedzia�a Alaro
przygarniaj�c ma��. - Jestem �on� szanowanego w mie�cie
kupca, a to moja przyjaci�ka. Przyby�a zobaczy� Jej
przyj�cie.
- Niewa�ne - rzek� m�czyzna z przepask� na w�osach. -
Prowad�cie do schronienia!
Matka rzuci�a nam l�kliwe spojrzenie.
- To moja �ona, panowie - odezwa� si� ojciec.
Podnie�li twarze, na kt�rych malowa�o si� udawane
zdziwienie.
- B�dziesz musia� nam j� odst�pi� na t� noc.
Ojciec zacisn�� pi�ci, ale nie wybuchn��. Kosztowa�o go
to wiele nerw�w.
- Odst�pcie - poprosi� �ami�cym si� g�osem.
Zn�w si� za�mieli, a Slip podszed� do matki i chwyci� j�
za r�k�.
- Zaci�nij z�by, cz�owieku - rzek�. - Rano zn�w b�dzie
twoja.
- Pu�� j�! - sykn�� kto� z ty�u. By� to Krosd.
Wolno, pr�buj�c zachowa� r�wnowag�, wsta�, ale wida�
by�o, �e nogi odmawiaj� mu pos�usze�stwa.
Slip zachrypia� g�o�nym, uw�aczaj�cym �miechem.
- Lepiej by�oby dla ciebie, �o�nierzu, gdyby� le�a� pod
�cian� tej karczmy, jak twoi koledzy.
- Wynocha! - wrzasn�� pretorianin i zataczaj�c si� ruszy�
do przodu. W jego r�ku b�ysn�o szerokie ostrze miecza.
- Jak chcesz - rzek� Slip.
Kobiety korzystaj�c z okazji odbieg�y na bezpieczn�
odleg�o��. Slip obejrza� si� na swoich towarzyszy. Stali
spokojnie obserwuj�c zbli�aj�cego si� napastnika. Zareagowa�
tylko Slip. Gdy pretorianin by� pi�� krok�w od niego,
podskoczy� i nag�ym ruchem doby� d�ugiego miecza, kt�ry ze
�wistem przeci�� powietrze. �o�nierz przy�pieszy�, by
zaatakowa�, gdy miecz przeciwnika na powr�t dotknie ziemi.
Krosd �le obliczy�. Gdy pchn�� miecz w stron� przeciwnika,
tamten zd��y� ju� odkr�ci� si� i ustawi� bokiem. Cios Krosda
przeszed� obok Slipa i nim pretorianin zdo�a� wyhamowa�,
dosta� ci�cie przez kark. Krzykn�� bole�nie, a padaj�c wzbi�
tuman piasku. W��cz�ga odwr�ci� si� od niego z niech�ci�.
- Bierzcie je! Idziemy! - rozkaza�.
- Nie! - wrzasn�� ojciec, kt�ry bieg� ju� w jego stron�.
Kamie� rzucony silnie przez Mekiego ugodzi� Slipa w oko. Ten
na chwil� zas�oni� twarz d�oni� i zanim pozostali zd��yli
zareagowa�, ojciec pchn�� go no�em w serce.
Zab�jca pretorianina wypr�y� si�, pad� na kolana, a
potem run�� pod nogi swego pogromcy. Ojciec podj�� jego
miecz.
Zamar�em.
Zwabieni odg�osami walki ludzie oblegli ju� ca�y ganek.
Tymczasem trzem pozosta�ym w��cz�gom przesta�o si� �pieszy�.
Wiedzieli, �e ojciec nie mo�e im uj��. Rozejrza�em si� w
poszukiwaniu pomocy, ale wok� by�y tylko przera�one i
ciekawskie twarze pielgrzym�w. Trzej r�bacze zbli�ali si�
wolno po linii p�kola.
- Jeste�cie pod bokiem kr�lewskich kohort. Zawi�niecie! -
krzykn�� Ponescu.
Tylko zarechotali w odpowiedzi.
Pierwszy zaatakowa� Rze�nik. Ci�� prosto z g�ry, jakby na
pr�b�. Zazgrzyta�a stal, ojciec odbi� i obr�ciwszy si�
uderzy� poziomym ciosem. Rze�nik odskoczy�, a widz�c, �e nie
z rycerzem ma do czynienia, zaczepi� jego nog� ko�cem
ostrza. Ojciec run��, miecz wypad� mu z r�ki.
- Jedno twoje marne �ycie za �ycie Slipa to tyle co nic!
- sykn�� Rze�nik unosz�c bro� do g�ry.
Ludzie zamilkli, czekali przymru�aj�c powieki. Poderwa�em
si� i, wyrzuciwszy r�ce do przodu, splot�em ze sob� palce
obu d�oni. MOC, kt�ra w tej w�a�nie chwili zosta�a mi w
tajemniczy spos�b objawiona, podzia�a�a. Wojak
znieruchomia�. Na jego twarzy zastyg�ej w okrucie�stwie
odbi�o si� zdziwienie, a miecz wypad� z bezw�adnej d�oni.
Pad� na kolana i j�cz�c patrzy�, jak jego r�ce, kt�re
niedawno trzyma�y jeszcze stal, wykr�ca teraz potworny
parali�. Dwaj pozostali w��cz�dzy zrobili kilka krok�w
ty�em, by nast�pnie umkn�� mi�dzy budynkami i znikn�� mi z
oczu. Usiad�em na schodach. Dziesi�tki spojrze� �lizga�y
si� po mnie; wiedzia�em, �e wszyscy zadaj� sobie to samo
pytanie, na kt�re i ja nie zna�em odpowiedzi. Karczmarz
szepn��:
- Urodzi� si� na Jej oczach. To Jej dziecko.
- To ju� tu - m�wi� staruszek Mozgli prowadz�c mnie
przez przepe�nione ulice. - Pozna�em niegdy� burmistrza
Nicosa. M�wi� ci, Thorge, to jedyny cz�owiek w Avilonie,
kt�ry mo�e nam wyja�ni� t� spraw�.
- Ale jak� spraw�? - z�apa�em go za r�k�. - Przecie� to
nie jest pewne.
Mistrz Gry Avilo�skiej wyrwa� si� i przy�pieszy� kroku.
- Jak to? My�lisz, �e tylko od ciebie s�ysza�em o
wyczynie przed karczm�?! - wykrzykn��. - P� miasta ju� o
tym m�wi. Jutro b�dzie m�wi� drugie p� i nawet je�li
chcia�by�, nie pozostaniesz w cieniu.
Stan�li�my na pustym placu przed ratuszem, kt�ry wydawa�
si� samotny i opustosza�y.
- Raz na dwadzie�cia lat Avilon wariuje. Teraz wszyscy
zajmuj� miejsca w okolicach parku. Ten plac jest pusty tylko
w takim czasie - powiedzia� Mozgli i, poci�gaj�c mnie w
stron� bramy, doda�: - Chod�my po prawd�.
Nie by�o szansy odwrotu. Staruszek upar� si�, �e pewna
przepowiednia, zawarta w jednej z ksi�g tutejszej
biblioteki, zwi�zana jest ze mn�. A wszystkiemu winna by�a
MOC, kt�r� w niewiadomy spos�b wyzwoli�em. Nie mia�em
poj�cia, czy by�a we mnie ju� wcze�niej, czy te� obdarowany
zosta�em dopiero teraz. Nie wiedzia�em i tego, czy nadal
nosz� j� w sobie. Nie �mia�em pr�bowa�. Wszystko, co
zdarzy�o si� na schodach ganku karczmy, wydawa�o si�
nieprawdopodobne. A jednak oddziela� mnie od otoczenia
pewnego rodzaju mur, kt�ry wraz z up�ywem czasu ro�nie i
rozszerza si�. Zauwa�y�em, �e ludzie zaczynaj� mnie
traktowa� jak mocarza niepoj�tego dla zwyk�ego �miertelnika.
Wielu z nich my�la�o zapewne, i� nie zaszkodzi otoczy� mnie
swego rodzaju czci�.
Wrota ratusza rozwar�y si� ze zgrzytem, kt�ry echem odbi�
si� w ciemnym korytarzu. Ruszyli�my we�, dudni�c butami po
kamiennych schodach.
- Powinna sta� tu Stra� Miejska, ale pewnie burmistrz
wys�a� j� na ulice. Wszelkie robactwo z�azi si� w tych
dniach do Avilonu. Zreszt� wiesz ju� co� o tym, prawda? -
rozleg� si� w mroku g�os Mozgliego.
Nie odpowiada�em. Nie wiem, jak czuje si� rycerz przed
decyduj�c� bitw�, ale co� m�wi�o mi, �e w�a�nie tak jak ja
teraz. Tajemnicza przepowiednia zawarta w grubej ksi�dze -
istnieje naprawd� czy te� nie? C� wsp�lnego ma ze mn�? Loch
sko�czy� si� wyj�ciem na jasny korytarz, kt�ry prowadzi� do
gabinetu burmistrza. Siedzia� tam jak kr�l opuszczony przez
sw�j dw�r, samotny, lecz dumny. Stan�li�my w progu.
- O co chodzi, dobrzy ludzie?
Sk�oni�em si� za przyk�adem Mozgliego, kt�ry wszed� do
�rodka.
- Pami�tasz mnie, Nicos?
Tamten spowa�nia�, przyjrza� si� staremu uwa�niej i nagle
twarz mu z�agodnia�a. Poderwa� si� i z�apa� starca za
ramiona.
- Mozgli! Mozgli z Parrakonu! Na m� g�ow�, to ty!
- A jak�e - za�mia� si� m�j towarzysz. - A jak�e.
- Siadaj - rzek� burmistrz, a dostrzeg�szy mnie, poprawi�
si�. - Siadajcie.
Spocz��em na �awie, a Mozgli rozsiad� si� wygodnie w
fotelu.
- My ze spraw� do ciebie - zagadn��.
Nicos nadstawi� uszu.
- �mia�o, m�wcie - zach�ci�.
Mozgli chrz�kn��.
- To jest m�j przyjaciel Thorge - wskaza� w moim
kierunku. - Czy to imi� co� ci m�wi?
- Thorge, Thor... THORGAS!
Staruszek przytakn�� skwapliwie i u�miechn�� si�
tajemniczo.
- Mo�liwe, �e w innym dialekcie brzmi to Thorgas.
Pozosta�my przy Thorge. Powiedz, co przypomina ci to imi�.
- No przecie� wiesz. Przepowiednia. Pono� to on ma
wyzwoli� WIELK� MOC i zrobi� porz�dek w Mylo. Ale czego ty
w�a�ciwie...
- S�ysza�e� o zaj�ciu pod karczm� kupca Ponescu?
Burmistrz zaprzeczy�, a staruszek za�mia� si�.
- To jeste� chyba jedyny - rzuci� weso�o.
- Co� powa�nego?
- Na to si� zanosi. Widzisz tego ch�opca? - zn�w wskaza�
na mnie. - To tw�j legendarny Thorgas.
- Mozgli... - zacz��em, ale nie da� mi doj�� do s�owa.
- Wczoraj wyzwoli� MOC i pokona� Ni� morderc�w, kt�rzy,
jak wiesz, s� plag� naszego kraju. Kto wie, czy nie niesie
ze sob� nowych czas�w. Upiera si�, �e zw� go Thorge, nie
Thorgas, ale c� to za r�nica. Prawda?
Nicos przygl�da� mi si� chwil�.
- Sk�d wiesz, �e nie jest zwyczajnym magiem?
- W�a�nie dlatego - odpar� Mozgli - przyszli�my do
ciebie. Znasz przepowiedni� na pami��?
- Nie, tylko jej sens. Ale w bibliotece jest ksi�ga, a w
niej...
- Dobra - przerwa� staruszek zacieraj�c r�ce. - Nie
tra�my czasu.
Burmistrz poprowadzi� nas przez kolejne komnaty, teraz
zupe�nie bezludne, lecz pe�ne bogatych ornament�w, mebli,
dywan�w gromadzonych przez wieki.
- Jeste�my na miejscu - rzek� wreszcie otwieraj�c mocne,
zdobione drzwi.
Za progiem ukaza� si� naszym oczom �wiat ksi�g,
papirus�w, rega��w. Rzuci�em spojrzenie g��biej, ale zgubi�o
si� mi�dzy setkami stojak�w wype�nionych po brzegi. W
powietrzu czu�o si� st�chlizn� i mia�em wra�enie, �e wraz z
powietrzem wci�gam do p�uc kurz spoczywaj�cy tu od
tysi�cleci. Burmistrz rozkoszowa� si� wra�eniem, jakie
wywar�a na nas biblioteka.
- To tylko filia Kr�lewskiej Biblioteki. By�em tam kiedy�
w m�odo�ci i do tej pory jej wielko�� przygniata m�j umys�.
- A gdzie nasza ksi�ga? - zapyta� Mozgli. - Mo�liwe jest
dotarcie do niej? Macie tu jakie� kartoteki?
- O to trzeba pyta� fachowca - odpar� Nicos i
rozejrzawszy si� krzykn��:
- Borto! Borto!
Gdzie� z dala dotar� okrzyk "Id�", lecz d�ugo musieli�my
czeka�, nim spomi�dzy rega��w wysz�a pochylona posta�.
Komnata musia�a by� olbrzymia.
- Jestem. Ju� jestem. Wzywa�e� mnie, Nicosie? - odezwa�
si� starszy, chudy m�czyzna w bardzo lu�nych szatach.
Sprawia�y wra�enie tak starych jak zgromadzone wok� ksi�gi.
Musia�y pochodzi� z lat, gdy ich w�a�ciciel mia� jeszcze
okr�g�� postur�.
- Sprawa nie cierpi�ca zw�oki, Borto.
- S�ucham uwa�nie.
- Potrzebna nam "Ksi�ga Przepowiedni Mylo".
- Sentymentalna podr� w przysz�o�� dzi�ki powrotowi w
przesz�o��? - u�miechn�� si� bibliotekarz.
- Co� w tym rodzaju - odpar� burmistrz. - Moi towarzysze
twierdz�, �e w tak wielkiej liczbie skrypt�w niczego nie
znajdziesz.
- Myl� si�. Pi�tnasty segment, sz�sta p�ka. To gdzie�
tam.
Spojrza�em na Mozgliego, kt�ry mrugn�� porozumiewawczo.
- Ma pami�� jak m�ciwy poborca podatk�w - szepn��, gdy
ruszyli�my za Borto.
Bez niego ju� po kilku krokach zgubiliby�my si� w g�szczu
rega��w. Zdawa�y si� sta� bez �adnego �adu i porz�dku. Mimo
tego pierwszy dostrzeg�em pi�tnastk� wypalon� na boku
jednego z nich.
- "Ksi�ga Przepowiedni Mylo" - odczyta�em g�o�no.
Borto zdmuchn�� kurz, kt�ry ulecia� poka�n� chmur�.
- Oto ona - rzek�. - Jakiej w�a�ciwie przepowiedni
szukacie?
- Najwa�niejszej - odpar� Mozgli.
- To znaczy?
Burmistrz wskaza� na mnie.
- Podejrzewamy, �e on jest Thorgasem z przepowiedni.
Twarz tamtego o�ywi�a si�. Zwr�ci� si� bystro w moim
kierunku.
- A jak zwiesz si�, ch�opcze?
- Thorge.
Szybko otworzy� ksi�g� i szeleszcz�c przerzuci� kilka
po��k�ych kart.
- Nie ma - oznajmi�.
- Jak to?! - wykrzykn�� Nicos. - Gdzie� si� podzia�a?!
- Wyrwana. Widzicie to miejsce? Tu w�a�nie by�a karta z
przepowiedni�. Kto� musia� j� usun��.
- Kto?! - oburzy� si� burmistrz.
Borto wzruszy� ramionami.
- Ja albo moi uczniowie...
- Przesta�! - przerwa� Nicos. - Wcale ciebie nie
pos�dzam.
- Tote� nie obra�am si�. Teraz w�a�ciwie ka�dy ma dost�p
do ratusza. Nawet dzi� rano kto� w��czy� si� po bibliotece.
- �otry! - sapn�� burmistrz czerwony z oburzenia. -
Trzeba tu b�dzie jednak postawi� stra�nika.
- Lepiej p�no ni� wcale.
Do przodu wysun�� si� staruszek Mozgli i przerwa�
dyskusj�:
- Wi�c nie us�yszymy przepowiedni?
Borto u�miechn�� si�.
- Tego nie powiedzia�em - rzek� tajemniczo, a potem
krzykn��:
- Scoth, przyprowad� Korynta!
Scoth i Korynt okazali si� uczniami starego
bibliotekarza. Mogli by� w moim wieku. Pierwszy mia�
sylwetk� postawn�, a twarz drugiego by�a blada, oczy m�tne,
a cia�o wychud�e i anemiczne. Ale to w�a�nie jego wskaza�
mistrz.
- Oto - zacz�� - duma naszego miasta, duma Avilonu, a kto
wie, czy i nie ca�ego Mylo. Nazywa si� Korynt i jest tak
samo cenny jak ca�a zawarto�� tej komnaty.
- I co, my�lisz, �e znajdzie z�odzieja, kt�ry wyrwa�
kartk�? - zadrwi� Nicos.
Borto prychn�� �miechem.
- Cz�owieku, daj mi sko�czy�. Znalaz�em go czterna�cie
lat temu na placu przed ratuszem. �ebra�. Przygarn��em go i
dopiero potem okaza�o si�, �e ma doskona��, nieprawdopodobn�
wprost pami��. Zacz��em czyta� mu ksi�gi, kt�re pokocha� tak
samo jak ja. Ju� teraz przer�s� swego nauczyciela. Jednym
s�owem, zna ca�� bibliotek�.
- Co?! - wyrwa�o si� burmistrzowi. - Na pami��?
Spojrza�em na ch�opaka. Sta� cicho, spokojnie, z twarz�
bez �adnego wyrazu, wpatrzony w punkt gdzie� nad naszymi
g�owami. Borto dostrzeg� moje zainteresowanie, bo po�o�ywszy
mu d�o� na ramieniu powiedzia�:
- Korynt jest niewidomy od dziecka.
- Wi�c jak... - zacz�� Mozgli, ale bibliotekarz przerwa�.
- Czytamy mu. Podajemy numery stron i wierszy. Reszt�
robi pami��. Prosz�, sprawd�cie go. Ch�opcze - zwr�ci� si�
do mnie - we� jak�� ksi��k�, otw�rz na dowolnej stronie i
przeczytaj wybrane zdanie. Potem pytaj, o co chcesz: stron�,
linijk�, zdanie poprzedzaj�ce, nast�pne.
Obejrza�em si� na towarzyszy, ale oni nie zareagowali.
Podszed�em wi�c do p�ki i wzi��em jedn� z ksi�g. Otworzy�em
na �rodku.
- "Kr�l, lubo w�adca, powie: Nie masz nic ponade mnie, i
ka�e sobie oddawa� ho�d. A jego �ona, kr�lowa powie: Nie
masz pi�kniejszej kobiety nade mn�, i ka�e sobie ho�d dawa�,
a ty co uczynisz wtedy?" - odczyta�em.
- Pytaj.
- Strona?
- 2382 i 2384.
Wytrzeszczy�em oczy. To by�o niesamowite.
- Dwa nast�pne zdania.
Korynt my�la� chwil�. Twarz o�ywi�a mu si�, pokry�a
rumie�cem i tylko oczy nadal martwo sta�y w miejscu.
- "Ty na to nic, pami�taj. Przekl�ty�, je�liby� uczyni�
to i je�li tego nie uczynisz".
- Zgadza si�! - krzykn��em.
Borto pog�adzi� ch�opca po g�owie.
- Pytajcie go.
Burmistrz podni�s� r�k�.
- Korynt - odezwa� si� - pami�tasz "Ksi�g� Przepowiedni
Mylo"?
- Tak.
- Pami�tasz przepowiedni� o Thorgasie, m�u, kt�ry
wyzwoli� MOC i zwyci�y�?
- Pami�tam.
- Powt�rz ca�� przepowiedni�.
Niewidomy mistrz wzi�� g��boki wdech i wolno zacz��
recytowa�:
- "Avilon b�dzie za� miejscem, w kt�rym przyjdzie na
�wiat Thorgas, syn kobiety i m�czyzny, ale dziecko Jej, bo
na Jej oczach ujrzy �wiat�o dzienne. Nie zamieszka jednak w
Avilonie, bo rodzice zabior� go na p�noc, gdzie wychowywa�
si� b�dzie. Do miasta narodzin wr�ci jednak na nast�pne Jej
przyj�cie, aby tu objawiona mu zosta�a MOC, kt�ra odt�d
stanie si� jego udzia�em. A lud pozna go w chwili Jej
przyj�cia i wraz z nim stoczy walk�. Miecz przeciwko
maczudze, zbroja przeciwko sk�rze. Thorgas za� b�dzie mia�
brata, kt�ry nie b�dzie walczy� po �adnej ze stron. Thorgas
rozpocznie walk�, lecz nie zwyci�stwa. Bo walka b�dzie d�uga
i krwawa, a jego dni w Avilonie kr�tkie b�d�. Tu jednak
zostanie, by ujrze� kraj wolny, lecz rozbity i biedny. Ona
go przyprowadzi, by zosta� ju� w�r�d swego ludu, kt�ry
od�yje, a Mylo uro�nie wielce. I nigdy ju� lud nie zapomni o
Thorgasie, kt�ry wyzwoli MOC i zwyci�y. Tak przekazuj� ja,
Strosobor, kt�remu prawda ta objawiona zosta�a".
Zaleg�a cisza. Tak samo jak przed karczm� Ponescu,
poczu�em na sobie wzrok. By� to wzrok ludzi zaciekawionych
s�owami starej przepowiedni.
- Thorgasie, zabij t� much�! - rozkaza� Mozgli.
Brz�czenie dochodzi�o gdzie� zza rega��w i w ciszy
komnaty dudni�o niesamowitym echem. M�czy�o.
Oczami wyobra�ni ujrza�em j� na swej r�ce, wi�c wolno
zacisn��em d�o�.
Mucha zamilk�a.
By� wysoki, muskularny i przystojny, a obstawa, kt�r�
zostawi� przed karczm�, �wiadczy�a, �e wi�cej znaczy ni�
�o�nierz z dobieranych starannie oddzia��w pretorian.
Wszed�, obrzuci� wzrokiem zebran� w szynku ho�ot� i
krzykn��:
- Cisza!
Zareagowali, zamilkli. Wszystkie oczy zwr�ci�y si� w jego
stron�.
- Czy kto� mo�e wskaza� Thorge'a z Ir?
Spojrzeli po sobie, zaszemrali, lecz nim zd��yli
odpowiedzie�, wsta�em.
- Ja nim jestem.
Podszed� ku mnie.
- Przychodz� z polecenia Ajudasa, prefekta przybocznej
kohorty kr�la. Pan m�j chce si� z tob� widzie�. S�ysza� o
tobie i dlatego ma zaszczyt wr�czy� ci dwa dary. Ma
nadziej�, �e przyjmiesz je i udasz si� z nami do niego -
wypowiedziawszy te s�owa zdj�� z plec�w futera�, kt�rego
dot�d nie spostrzeg�em, po�o�y� go na stole i otworzy�.
Wewn�trz by� miecz. Bogato zdobiona pochwa skrywa�a
szlachetn� stal, a pi�kna r�koje�� z wie�cz�c� j� g�ow�
smoka skrzy�a si� weso�o. Widok by� przepi�kny; ta bro�
wysz�a spod r�ki mistrza.
Delikatnie wzi�� j� w d�onie, uni�s� przed oczy i poda�
mi. Dotkn��em ostrza. Sta� by�a zimna, srebrzysta i g�adka
jak wyroby z�otnik�w z Kuhuraju. Palcami pog�adzi�em g��wk�
smoka.
- Jest ze szczerego z�ota - powiedzia�. - Ten miecz to
Smoczy Z�bek.
- To wielki dar - odrzek�em. - Czym zas�u�y�em na tak�
�ask� prefekta?
- Je�li tylko zechcesz, sam ci to wyjawi.
"O co tu chodzi?" - pomy�la�em. - "Czy�by zaczyna�a si�
s�awa?"
"Nie daj si� omami�" - doradza� rozs�dek.
Miecz, dar cz�owieka, kt�ry chcia� mnie widzie�,
niezwykle wa�nego cz�owieka, by� bardzo k�opotliwym
prezentem. Pozostawia� tylko jedno wyj�cie.
- Prowad� - rzuci�em.
Wyra�nie si� ucieszy� i ruszy� przodem. W�o�y�em miecz do
futera�u i zarzuci�em go na plecy. Nagle czyja� d�o�,
po�o�ona na ramieniu, kaza�a mi si� odwr�ci�. To by� Mozgli.
Staruszek ostatnio nie odst�powa� mnie na krok.
- Nie li� mu dupy - szepn��.
Wzruszy�em ramionami i poszed�em dalej. A jednak by�o to
znakiem, �e jego tak�e zastanawiaj� intencje g��wnego
prefekta. Mimo wszystko nikomu nie zamierza�em si�
podlizywa�. Wyszli�my na ulic�. Od razu spostrzeg�em
bia�ego, pe�nokrwistego rumaka, kt�rego trzyma�o dw�ch
�o�nierzy. Wida� by�o, �e jest nie uje�d�ony, ale jego cena
i tak musia�a by� ogromna. Niew�tpliwie u nas w Ir mo�na by
kupi� za takiego konia par� wsi.
- Oto drugi dar prefekta Ajudasa - oznajmi� m�j
przewodnik.
- Pi�kny. Prefekt jest nazbyt hojny.
- Tak - potwierdzi� nieszczerze. - Gdzie mamy go
umie�ci�?
- Rozka�, niech zwr�c� si� do Ponescu, by wskaza� im
stajni�.
Przekaza� polecenie i zn�w ruszyli�my. Za nami sun�a
reszta pretorian.
Namiot prefekta znajdowa� si� na drugim co do wielko�ci,
po ratuszowym, placu Avilonu. Pozna�em ju� miasto i
doskonale wiedzia�em, �e kilka krok�w st�d jest ulica, kt�ra
prowadzi do parku i Jej groty. Czy by�o przypadkiem, �e
roz�o�yli si� w�a�nie tutaj, gdy Avilon jest tak wielki?
Po chwili byli�my na miejscu. Stra�nik namiotu pozna�
prowadz�cego i bez s�owa wpu�ci� nas do wn�trza. Prefekt
okaza� si� niewysokim, t�ustym cz�owieczkiem o bia�ej,
obrzydliwej sk�rze, prze�wituj�cej przez przezroczysty
materia� tuniki. Na nasz widok wsta� i sapi�c wyszed� nam
naprzeciw. Pami�ta�em s�owa Mozgliego, wi�c tylko nieznacznie
skin��em mu g�ow�.
- Witaj - rzek� odprawiaj�c pretorianina. - Widz�, �e
otrzyma�e� moje podarki.
- Tak. Wielka to dla mnie �aska. Nie zas�u�y�em...
- Tak tylko wspomnia�em - machn�� r�k�. - Moi ch�opcy to
doskonali �o�nierze i zabijaki, ale r�wnie dobrzy z�odzieje.
M�wisz wi�c, �e podoba�y ci si�.
- Tak. Bardzo dzi�kuj�. Naprawd� nie wiem, czym m�g�bym
si� odwdzi�czy� - nagle zda�em sobie spraw�, �e robi� to,
przed czym ostrzega� mnie Mozgli. Chrz�kn��em wi�c i doda�em
twardo: - O co w�a�ciwie chodzi? Bo nie s�dz�, by dary tak
drogocenne rozdawano za darmo.
Jemu te� wyraz twarzy si� zmieni�, jakby zrzuci� mask�.
- Tak. Masz racj�, Thorgasie. Mamy do ciebie spraw�
wielkiej wagi.
Nadstawi�em uszu. Zrozumia� to jako zach�t� do wyjawienia
tajemnicy.
- Rzuci�o ci si� zapewne w oczy, �e w tym roku
pretorianie kr�la s� w Avilonie. Nie spos�b ich przeoczy�.
Ot� trzymamy tu siedem kohort. S�usznie my�lisz, to nie
jest zwyk�a sprawa. Otrzymali�my misj�, rozkaz kr�la, a ten,
jak wiesz, trzeba wype�ni�. Dlatego potrzebujemy twojej
pomocy.
- Siedem tysi�cy �o�nierzy pragnie pomocy jednego
cz�owieka?
U�miechn�� si� mrugaj�c porozumiewawczo.
- Ale jakiego cz�owieka? THORGASA! Chyba ka�de dziecko w
Mylo s�ysza�o o Thorgasie.
- Ja jestem Thorge, syn w�jta ma�ej osady w Ir.
Za�mia� si� i pogrozi� mi palcem.
- Dobrze, dobrze. Dosy� wykr�t�w. Wiemy ju�, kim jeste�.
A jeste� Thorgasem, Jej dzieckiem. Wyzwoli�e� MOC i
posiadasz j�. Szanujemy ci� i prosimy o pomoc. Cena nie jest
wa�na. Wymie� sum�, a zostanie ci wyp�acona.
Prze�kn��em �lin�. Co� wa�nego mia�o si� zdarzy� w
Avilonie. Sam g��wny prefekt kr�lewskiej kohorty to
powiedzia�. A je�li siedem kohort nie gwarantowa�o
zwyci�stwa i potrzebna by�a jeszcze MOC, to musia�o to by�
co� powa�nego. Cena nie odgrywa�a przecie� roli.
- Nie bior� zap�aty przed wykonaniem zadania -
odrzek�em. - Czego oczekujecie ode mnie?
- A wi�c zgadzasz si�?
- Musz� wiedzie� na co.
Zamilk� i zamy�li� si�. Przez chwil� wydawa�o si�, �e nie
powie, ale zale�a�o mu na MOCY o wiele bardziej, ni� si�
pocz�tkowo spodziewa�em.
- Jak wiesz - zacz�� - pojutrze b�dzie dzie� Jej
kolejnego przyj�cia. Kr�l nasz, Ratwoorth, tak�e chcia�by
spojrze� na Ni�. Pragnie wzi�� udzia� w og�lnym �wi�cie
swego kr�lestwa i dlatego postanowi� si� z Ni� spotka�.
- Przyb�dzie tu, do Avilonu?!
- Nie, to Ona... uda si� do niego.
Albo nie zrozumia�em, albo...
- Przecie� nigdy nie oddala si� od parku.
- Przy twojej pomocy, dzi�ki MOCY, b�dzie musia�a to
zrobi�.
Na chwil� straci�em oddech. Straszne podejrzenie, kt�re
kie�kowa�o w mej g�owie, teraz wybuch�o okropn� prawd�.
- Chcecie J� porwa�! - rykn��em. - Podnie�� r�k� na nasz�
Kr�low�-Rodzicielk�! Wy, wy...
Prefekt nie zareagowa� na m�j wybuch.
- To Ratwoorth jest twoim i naszym kr�lem, kt�remu
winiene� s�u�y�.
- Ona jest wa�niejsza od kr�la!
Podszed� i z�apa� mnie za ramiona pulchnymi palcami.
- Nic si� Jej nie stanie. B�dzie w pa�acu. Lepsze to
chyba ni� jaskinia. Kr�lowej potrzebny pa�ac. Kr�l kaza�
wybudowa� nowe skrzyd�o zamku, sypialnie. Dajmy kr�lom, co
kr�lewskie! - krzykn�� szarpi�c mn�.
U�y�em MOCY i prefekt upad� na ziemi�.
- Wi�c to tak! Tw�j n�dzny kr�l chce u�wietni� swoj�
sypialni�! Znudzi� mu si� harem z niewolnicami wszystkich
prowincji?!
Siedzia� na ziemi. Z jego twarzy wprost przelewa�a si�
w�ciek�o��.
- A tak! Jest m�czyzn�, a Ona kobiet�. Nic tobie do
tego, n�dzny magu! Chcia�, bym wci�gn�� ciebie do tego
zadania, ale to zbyteczne. My�la�e� mo�e, �e na ciebie
zwr�ci sw�j wzrok i g�adkie lico? Gnojku, i bez ciebie
dowieziemy J� do zamkowej sypialni. Ty... ty... b�karcie
pocz�ty iluzj�!
Bez namys�u zacisn��em pi�ci. Prefekt nagle zamilk�, a
jego wargi zacz�y po��dliwie szuka� powietrza. Z�apa� si�
za szyj� i zacz�� pe�za�. Patrzy�em, jak oczy wy�a�� mu na
wierzch, a usta k�api� niczym pysk ryby wyj�tej z wody.
- Nie zapominaj, kim jeszcze przed chwil� sam mnie
nazwa�e�. Jestem Thorgas. �a�uj�, �e ciebie pozna�em! -
sykn��em i rozlu�niaj�c palce wyszed�em z namiotu. Po stra�y
nie by�o �ladu. S�ysza�em, jak le��cy zn�w zaczyna oddycha�,
jak szybko, nier�wnomiernie nabiera powietrza olbrzymimi
haustami.
- Sk�d to masz? - spyta�em.
Nie odpowiada�. Sta� przede mn� radosny, szcz�liwy,
dr��cy z podniecenia, czy te� mo�e z innego powodu.
Jeszcze raz obrzuci�em go wzrokiem. Szerokie ramiona
pokrywa�a stal naramiennik�w i napier�nika; robi�y z niego
prawdziwego mocarza. Na to narzucony mia� typowy �o�nierski
p�aszcz si�gaj�cy kolan. Przepasany by� ci�kim, szerokim
pasem z grubej sk�ry, nabijanym metalem. Z lewej strony pas
obci�gni�ty by� mieczem. Str�j, go�e nogi w nagolennikach i
sanda�ach, przywodzi� na pami�� wyposa�enie pretorianina. Za
to miecz by� nietypowy, d�ugi, niemal�e ko�cem si�gaj�cy
ziemi.
- Sk�d to masz? - powt�rzy�em.
- Czy tylko ty mo�esz otrzymywa� prezenty, bracie?
Prezent? Spojrza�em na ojca, kt�ry podszed� i po�o�y� mu
d�o� na ramieniu.
- Meki, kto� ci to ofiarowa�? - spyta�.
- Tak.
- To bardzo drogie. Kt� by� tak hojny?
Popatrzy�em na mojego brata uwa�nie. Dobrze wiedzia�em o
jego zami�owaniu do wojaczki. Od dawna napomyka� o mieczu i
zbroi oraz o zaci�gni�ciu si� do oddzia�u kt�rego� z
trybun�w w Ir. Ale bezskutecznie. Pierwszego nie chcia� mu
dot�d sprezentowa� ojciec, a o armii nie chcia�a s�ysze�
matka. I nagle takie zaskoczenie. Czy�by dobry mag?
- Pewien bogaty obcokrajowiec chcia�, �ebym zaprowadzi�
go do parku. Da� mi za to troch� monet. Srebrnych.
K�ama�. Niczym nie zdradzi� si�, a jednak pewny by�em, �e
k�amie.
- Jak przedosta� si� do miasta mimo pretorian? -
zapyta�em.
- Chyba mia� glejt. Zreszt� s�abo m�wi� po naszemu. No co
tak stoicie? Nie chcieli�cie da� troch� pieni�dzy, to sam
zarobi�em. Czy tego te� mi nie wolno?!
- Ale� mo�na, synu... - zacz�� ojciec, ale przerwa�a mu
matka:
- Chcemy tylko wiedzie�, czy zarobi�e� je uczciwie.
Za�mia� si�.
- Najzupe�niej. Przecie� sam da� mi te pieni�dze i
wiedzia�, co robi.
Dlaczego k�ama�? Co� skrywa�. "Czy�by jeszcze jedna
tajemnica?" - pomy�la�em. Poczu�em na ramieniu jego r�k�.
- Ty te� masz mi to za z�e? - zapyta�.
- Ale�, wcale nie - u�miechn��em si� - poka� no miecz.
Ochoczo wyj�� go z pochwy i zacz�� wywija� z du�� wpraw�.
- Hej, poucinasz nam g�owy, ch�opcze! - krzykn�� kt�ry� z
go�ci Ponescu.
Wyszli�my z karczmy na ulic�.
- Po�wiczymy? - zapyta� Meki.
Wr�ci�em po sw�j Smoczy Z�bek i wkr�tce stal zad�wi�cza�a
o stal. Meki by� dobry, bardzo dobry. Pocz�tkowo osacza�em
go ciosami, ale wkr�tce zacz�� bra� g�r� i j��em si� cofa�.
Odczuwa�em omdlewanie mi�ni przy jego uderzeniach, tote�
ograniczy�em si� do obrony i sporadycznych atak�w.
Przechodnie, my�l�c, �e walczymy naprawd�, mijali nas z
dala, niekt�rzy przystawali zaciekawieni. Zwarli�my si�.
Spojrza�em w twarz brata; przede mn� by�y oczy zimne jak to�
morska. Przestraszy�em si�. Dopiero po chwili, jakby
przypominaj�c sobie o czym� bardzo wa�nym Meki sprawi�, �e z
jego oczu znik� ch��d. Nagle odskoczy�, a ja, wparty w niego
z ca�ych si�, run��em na ziemi�. Szybko odwr�ci�em si� do�,
ale natkn��em si� na ostrze. Pod brod� poczu�em ch��d
miecza. Zadr�a�em, a Meki za�mia� si� i schowa� bro� do
pochwy.
- Wygra�em! - krzykn�� rado�nie. Nazbyt rado�nie.
Roz�o�y�em r�ce na znak bezsilno�ci i wsta�em ci�ko.
Ruszyli�my do karczmy, on podskakuj�c, ja podpieraj�c si�
mieczem. Obok przebieg�o stadko dzieci pokrzykuj�c, �e na
Placu Arki roz�o�y� si� cyrk. W tej chwili dostrzeg�em co�
jeszcze, co mog�o by� kolejnym znakiem. Meki wtuli� g�ow� w
ramiona, a jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz. Ledwie zd��y�em
odwr�ci� g�ow�, gdy obejrza� si�.
Sprawdzi�, czy zauwa�y�em?
Przemierzali�my opustosza�e, brudne, wymiecione z ludzi
ulice Avilonu. Wczoraj wszyscy pielgrzymi koczuj�cy po
ulicach, parkach i placach usuni�ci zostali poza mury
miasta, kt�rego bramy zatrzasn�y si� na dobre. Pretorianie,
po dobrze wykonanej pracy, leniwie przemierzali senne ulice,
nad kt�rymi pochyla�y si� puste mury domostw. Wszyscy
mieszka�cy miasta gromadzili si� ju� w parku, wok� groty,
oczekuj�c na moment, w kt�rym g�az zostanie odsuni�ty na bok
jak�� ogromn� si��, a ze �rodka wyjdzie Ona.
- Jak to b�dzie? - spyta�em.
Obok mnie truchta� Mozgli. Staruszek wyci�ga� jak m�g�
swoje kr�tkie nogi, by nad��y�, ale czasu zosta�o ju�
niewiele. Nie zwalnia�em.
- Jak b�dzie? Nie wiem. Wiem, jak by�o dot�d. G�az drga�,
ludzie padali twarzami do ziemi, niekt�rzy mdleli. Potem
wychodzi�a Ona, u�miecha�a si� i sz�a do ludzi. Podnosili
wtedy oczy i radowali Jej widokiem.
- Jaka Ona jest?
U�miechn�� si�.
- Wiele dziesi�cioleci temu powiedzia�bym ci, �e jest
pi�kna, �e ludzkie oko nigdy nic r�wnie pi�knego nie
widzia�o, �e twarze naj�adniejszych kurtyzan kr�la w
por�wnaniu z Jej twarz� s� szkaradne.
- A teraz?
- Teraz - odrzek� - m�j czas min��, a Jej trwa ci�gle.
Wiem, �e zn�w wyjdzie m�oda, �wie�a, weso�a, promieniuj�ca
u�miechem cieplejszym od s�o�ca. Teraz powiem, jak powinien
m�wi� stary cz�owiek. Jest dobra. Na Jej przyj�cie czekaj�
wszyscy ludzie Mylo. To Ona jest nasz� kr�low�, nie jaki�
tam obcy Ratwoorth. Bez Niej uschliby�my jak �d�b�o trawy
przeniesione na pustyni� Helly. �ycie ludzi z Mylo jest
ci�kie. Pracuj� po to tylko, by pacho�ki dworskie mog�y
odebra� im owoce ich pracy. Sami przymieraj� g�odem. Zreszt�
wiesz, jak jest, tw�j ojciec jest w�jtem. Czy widzia�e�
kogo� prawdziwie szcz�liwego dziesi��, pi�� lat temu? Nie.
Szcz�liwi s� dzi�. Od jutra rozpoczn� codzienn� prac�, ale
b�d� chcieli �y�. Wiesz dlaczego? Bo zechc� do�y� nast�pnego
Jej przyj�cia.
- Kim Ona jest? - zapyta�em.
- A kim jest deszcz, kt�ry raz do roku zrasza tutejsze
pustynie?
Wzruszy�em ramionami, a on pokiwa� g�ow�.
- Tym w�a�nie jest Ona.
Z kt�rego� z dom�w przed nami wypad� m�czyzna z workiem
wypchanym po brzegi i znikn�� w nast�pnej uliczce. Po chwili
rozleg�y si� krzyki pretorian i tupot st�p.
- Z�odziej? - rzuci�em.
- Mhm. A co, dziwisz si�, �e s� na �wiecie z�odzieje?
- Nie, ale dzisiaj...
- Stawiam g�ow�, �e i on za chwil� b�dzie w parku. Je�li
go nie z�api�.
- Ju� - szepn�� ojciec i rzeczywi�cie g�az drgn��.
Szmer g�os�w przeszed� przez lud. Widzia�em wyra�nie, jak
kordon pretorian zako�ysa� si� nerwowo. Ogromny kamie�
odskoczy�, a z mroku wysz�a Ona. Nie mog�em powstrzyma�
si�y, kt�ra wraz z innymi rzuci�a mnie na kolana. Szyk
czerwonych postaci za�ama� si�. Niekt�rzy padali na ziemi�,
inni wparli si� nogami w traw�, by nie p�j�� w ich �lady.
Rydwan wpad� na polan� nagle. Spienione konie run�y
mi�dzy �o�nierzy tratuj�c tych, kt�rzy nie zd��yli uskoczy�.
A Ona sta�a prosto, bez ruchu, wpatrzona w nadci�gaj�ce
niebezpiecze�stwo. Wszystko wyda�o si� by� snem, w kt�rym
nikt nic nie mo�e zrobi�, bo jaki� okropny bezw�ad opad� na
miasto, by przyj�� z pomoc� �wi�tokradcom. Wyrwa�em miecz z
futera�u i ju� bieg�em w stron� groty. Za sob� s�ysza�em
czyje� kroki, ale nie by�o czasu na ogl�danie si�. Smoczy
Z�bek przeci�� powietrze i wyr�ba� przej�cie w kordonie
skamienia�ych pretorian. Twarz zala�a mi ciep�a, lepka
krew. A rydwan zatrzyma� si�. Powo��cy, przybrany w
l�ni�cobia�y str�j, zeskoczy� na ziemi�. Rykn��em wywijaj�c
mieczem bezsilnie. Tymczasem plugawe r�ce ju� wyci�ga�y si�
by J� unie�� i porwa� rydwanem. Nie uchyli�a si�, nie
zrobi�a kroku. Popatrzy�a tylko i wtedy dotykaj�ce J� d�onie
zap�on�y. M�czyzna stan�� i chyba ca�y Avilon us�ysza�
jego bolesny krzyk. R�ce pali�y si� skwiercz�c i wysy�aj�c
wok� md�� wo�. Z ty�u kto� wrzeszcza�, ale to by�o
niewa�ne. Przypad�em do gorej�cego i wbi�em mu ostrze w
pier�. Pad� patrz�c na mnie dzi�kczynnie. Pozna�em twarz
g��wnego prefekta kr�lewskiej kohorty. Ale wa�na by�a tylko
Ona. Run��em na kolana i z dr�eniem cia�a poczu�em, �e mnie
dotyka. Serce zacz�o mi wali� jak kowalski m�ot i wtedy
odezwa�a si�:
- Thorgas?
- Tak, pani - szepn��em, czy mo�e nawet pomy�la�em tylko.
- Co si� tu dzieje, Thorgasie?
- Pani... - j�kn��em podnosz�c oczy.
U�miechn�a si�, ale by� to u�miech smutny,
rozdzieraj�cy, taki, za kt�ry m�g�bym rozp�ata� sobie gard�o
Smoczym Z�bkiem.
- Zabij! - us�ysza�em z ty�u i odwr�ci�em g�ow�.
Nade mn� sta� Meki w swojej nowej zbroi, z mieczem
uniesionym lekko do g�ry. By� blady, prawie przezroczysty i
tylko czarne oczy wpatrywa�y si� we mnie nieprzytomnie. Za
nim bieg� wysoki, gruby m�czyzna; g�os wychodzi� z jego
ust.
- Zabij! Wzi��e� pieni�dze! - us�ysza�em zn�w.
Ale Meki nie poruszy� si�. Nim tamten dobieg�, odrzuci�
miecz, pad� na kolana i j�kn��:
- Przebacz.
Zrobi�o mi si� zimno. STRASZNIE.
Tym razem wo�a� kto� od strony pretorian i nim
zrozumia�em, o co chodzi, m�czyzna ten krzycz�c "Nie",
przyskoczy� do Niej. W powietrzu zafurkota�o kilka strza�
mi�kko wchodz�c w jego plecy. Jedna utkwi�a w szyi, a
szkar�atne ostrze wyzywaj�co tkwi�o pod dr��cym podbr�dkiem.
Zachwia� si�.
- Ja tylko... chcia�em