5214

Szczegóły
Tytuł 5214
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5214 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5214 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5214 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Magier We� mnie ze sob�, Thorge A MOC, gdy j� wystawiaj� na pr�b�, karci niem�drych. Ods�oni�cia groty dokonywano raz na dwadzie�cia lat. Avilon wype�nia� si� wtedy tysi�cami pielgrzym�w przybywaj�cych z najdalszych zak�tk�w Mylo, aby ujrze� Jej oblicze. Po dwudziestu latach zn�w ukazywa�a si� oczom swego ludu, kt�ry kl�ka� przed Ni�, ca�owa� wiernymi ustami py� suchej avilo�skiej ziemi i radowa� si� widokiem Kr�lowej- Rodzicielki. Chorzy, kt�rzy doczekali Jej przyj�cia, odzyskiwali zdrowie; kalecy mogli ta�czy� na Jej cze��. Wierni pog��biali sw� wiar�, a heretycy wracali do dom�w upokorzeni, lecz oczyszczeni Jej wzrokiem. Pokolenia odchodzi�y, ale po nich nast�powa�y nowe i pami�� o Niej nie gin�a. Avilon co dwadzie�cia lat stawa� si� miejscem pielgrzymek, pe�nym gwaru i szumu. Zdawa� si� by� stolic�, do kt�rej �ci�gaj� ludzie r�nych plemion, j�zyk�w i zwyczaj�w. Tyle przekaza�y mi usta ojca. Tyle wiedzieli�my - ja, Thorge i m�j m�odszy brat, Meki. Tym krzepi�y si� nasze serca, gdy wspi�wszy si� na szczyt wzniesienia ujrzeli�my w dole gliniane i kamienne domy Avilonu. M�j ojciec i matka moja wracali tu po dwudziestu latach. Szli do miejsca, gdzie dwadzie�cia zim temu nast�pi� czas rozwi�zania i gdzie matka powi�a mnie na Jej oczach. Teraz wracali�my podzi�kowa� Jej za to. P� roku min�o, jak opu�cili�my mury rodzinnego domu; p� miesi�ca, jak usypali�my gr�b dziadka Fa; p� dnia, jak po raz pierwszy ujrza�em Avilon. Tam, w centrum miasta, czeka� park i grota z wej�ciem przywalonym kamieniem. Jej grota i Jej �wiat. Miasto by�o przepe�nione, wiedzieli�my o tym. Zdawali�my si� okruchem po�r�d tysi�cy ludzi i rodzin. Widzia�em ich, jak ci�gn�li ciemn� fal� poprzez ��te piaski pustyni i gromadzili si� wok� miasta. Z tej odleg�o�ci trudno by�o rozpozna�, do jakich plemion nale�eli, z kt�rych krain Mylo w�drowali. My pod��ali�my w grupie p�nocnych lud�w wraz z g�ralami z Garra, m�ami wielkiego wzrostu, pos�pnymi, ale bitnymi i niezast�pionymi towarzyszami podr�y. Zd��yli�my si� przyzwyczai� do ich cuchn�cych okry� ze sk�r g�rskich kozic i lataj�cych lw�w, przystrojonych pi�rami s�p�w i czaszkami z�otych krupii, male�kich ptak�w oaz. Dochodzi�o po�udnie i nad szarym krajem pusty�, jak m�wili o Mylo obcy kupcy, zaczyna� si� bezruch wiatru i nielicznych ob�ok�w. Musia�o to wp�yn�� tak�e na ludzi. Id�cy przed nami zatrzymali si� i zmusili nas do przystani�cia. Meki z ulg� zrzuci� juki z ramion i, dysz�c ci�ko, usiad� na nich. By� cztery lata m�odszy ode mnie, ale sylwetk� mia� bardziej m�sk�, cho� przerasta�em go o g�ow�. Lecz on nie prze�y� pustynnej gor�czki, z powodu kt�rej ja ju� od roku nie mog�em wr�ci� do pe�ni si�. Teraz w milczeniu obserwowa�em, jak d�oni� rozciera brudny pot na szerokim karku. - Rozk�adamy si�? - sapn��. Spojrza�em na ojca. Wpatrzony w panoram� Avilonu przypomina� staro�ytny pos�g ze Starego Miasta; jeden z takich pos�g�w znajdowa� si� na terenach nale��cych do naszego plemienia. - Wstawaj - rzek� wreszcie. - Idziemy. Meki wykrzywi� si�, ale po chwili rzuci� mi weso�e spojrzenie. A ojciec nie czeka�. By� ju� przed nami, przepycha� si� mi�dzy lud�mi rozk�adaj�cymi swoje tobo�y. Poprawi�em ci�ar na plecach i uj�wszy matk� pod r�k�, ruszy�em za nim. Za nami pod��a� Meki, rozpycha� na boki pielgrzym�w i kl�� dzieciarni� pl�cz�c� si� pod nogami. Kordon �o�nierzy wyr�s� nagle i nieoczekiwanie; ten widok osadzi� nas w miejscu. Byli to pretorianie. Ich czerwone p�aszcze i dziwaczne he�my os�aniaj�ce ca�e twarze stanowi�y doskona�y znak rozpoznawczy, tak samo dobry jak kr�tkie miecze o szerokich ostrzach i stopy w sanda�ach. Zapar�szy ko�ce kopii w ziemi�, ostrza kierowali na zewn�trz. Gdzieniegdzie le�a�y zw�oki nachalnych pielgrzym�w, znak, �e stra� kr�lewska nie dla ozdoby nosi bro� u pasa. Spyta�em ojca: - Wiedzia�e�, �e tu b�d�? Zaprzeczy� ruchem g�owy. - Nigdy ich nie by�o w tym dniu. Przynajmniej ostatnim razem. Co� tu nie gra. Skierowa� si� do �o�nierza przechadzaj�cego si� wzd�u� szeregu i zagadn��: - Panie, zgaduj�, �e nie wolno wchodzi� do miasta. Wojak zmierzy� ojca niech�tnym spojrzeniem. - Dobrze zgadujesz. Nie ma miejsc. - My mamy je zarezerwowane. Setnik zatrzyma� si�. Jego twarz by�a ciemna, spalona s�o�cem i to dowodzi�o, �e jeszcze niedawno s�u�y� w jednej z po�udniowych prowincji. - Zarezerwowane? U kog� to? - W karczmie mego przyjaciela - odpar� spokojnie ojciec. - W domu kupca Ponescu. Setnik zagwizda� przeci�gle. - Mo�nych masz przyjaci�, cz�owieku. A to - wskaza� na nas - twoja rodzina? - Tak. - Kim jeste� i sk�d przybywasz? - Nazywam si� Pontus. Przyszli�my z prowincji Ir pod w�adz� zarz�dcy Radestenesa. - A, Radestenes - podchwyci� �o�nierz. - My�la�em, �e on ju� nie �yje. Stary Radestenes zarz�dc�, kto by pomy�la�! Ta wiadomo�� korzystnie wp�yn�a na nasz� sytuacj�, bo uczyni� ruch r�k� i pretorianie zrobili przej�cie. Pier�cie� �o�nierzy zamkn�� si� za nami natychmiast. Odprowadzani zawistnymi spojrzeniami ruszyli�my do bramy Avilonu. Wok� rozk�adali swe kramy kupcy, rzemie�lnicy i okoliczni ch�opi. Weszli�my w ten t�um. Przestrzeni� zaw�adn�y g�osy zachwalaj�ce towary, a w nozdrza uderzy�a wo� pokarm�w, zwierz�t, �ajna, sk�ry i potu. Niekiedy przystawali�my zaciekawieni wyst�pami kuglarzy, kt�rzy �ci�gn�li tu z ca�ego kraju, spodziewaj�c si� �atwego zarobku. Nad t�umem pob�yskiwa�y ostrza halabard Stra�y Miejskiej. Wn�trze g��wnej sali karczmy by�o przestronne, lecz ciemne. Kilka okien przys�ania�y okiennice, a kaganki umieszczone na �cianach niezbyt skutecznie rozprasza�y mrok. Pozostawa�o jeszcze daleko do wieczora, mimo to karczma wype�niona by�a po brzegi. Na �awach spoczywa�y ca�e rodziny pielgrzym�w, kt�rzy przybyli tu jako jedni z pierwszych lub te�, tak jak my, przyj�ci zostali dzi�ki znajomo�ci gospodarza. Ponescu wraz z �on� o imieniu Alaro uwija� si� mi�dzy nimi. On roznosi� posi�ki, ona raczy�a go�ci trunkami. Na �awach siedzieli przewa�nie po�udniowcy: nieduzi, kr�pi, szerocy w barach, opaleni na br�z, ciemnow�osi. Wreszcie miska z polewk� stan�a przed nami, a Ponescu opad� na �aw� obok. - Uff, urwanie g�owy - st�kn��. - Nie wiem, ale albo ja si� starzej�, albo ten rok jest inny. - Czas leci - odpar� ojciec. - Dwadzie�cia lat to nie jeden dzie�. Starzejemy si�. Ale... - tu przerwa�, a my za jego przyk�adem pochylili�my g�owy nad sto�em. - Ale i mnie wydaje si�, �e co� jeszcze zmieni�o si� w Avilonie. Kupiec siedz�cy obok obejrza� si� niespokojnie i rzek� cicho. - Ja te� to zauwa�y�em. Widzieli�cie pretorian? I co ty na to, Pontus? Chodz� s�uchy, �e sam kr�l jest w mie�cie. Oficjalnie nikt nic nie wie, ale w przeciwnym razie po c� by tu stali? - Ile kohort jest w Avilonie? - spyta�em. - No w�a�nie. Wyobra�cie sobie, �e pi��. - To ponad po�owa - zdziwi� si� ojciec. - Sk�d o tym wiesz? - Pi�ciu prefekt�w widzia�em na w�asne oczy. Teraz oni rz�dz� miastem. Burmistrz i Stra� Miejska musz� ich s�ucha�. - Co� si� szykuje - ojciec skin�� g�ow�. - Mam z�e przeczucia. - Ej, wy - dobieg� g�os z kra�ca sto�u. Dostrzeg�em w g��bi dw�ch starc�w, jednakowych jak odbicia w lustrze. G�owy mieli siwe, d�ugie, rzadkie brody, kt�re wybiela�y ich niesamowicie pomarszczone twarze. Wyblak�e oczy kierowali w nasz� stron�. - Dlaczego szemracie tak cicho? Nasze uszy nie s� dobre jak dawniej. Mo�e ukrywacie jak�� tajemnic�? - powiedzia� jeden. A drugi doda�: - Tajemnice dziel� ludzi. Ponescu wyprostowa� si�, chrz�kn��, a wszystko to, by da� sobie czas do namys�u. - Nudne sprawy rodzinne - rzuci� wreszcie. Starcy zachichotali rozbawieni. - Rodzinne, h�? A ju� cieszy�em si�, �e mo�e ploteczki z wielkiego �wiata. - Mieli�my nadziej� - ko�czy� drugi - �e rywalizujecie w Grze Avilo�skiej. Do��czyliby�my. Tym razem wtr�ci� si� ojciec. - Nie. Nie mieliby�my szans. Musicie by� w tym mistrzami. Zachichotali po�echtani komplementem. - Co, nie spr�bujecie nawet? Ponescu i ojciec pokr�cili g�owami. - Co to jest Gra Avilo�ska? - spyta�em nie rozumiej�c. Tamci to us�yszeli. - Nie wie o Grze Avilo�skiej - rzek� niedowierzaj�co pierwszy. - Ch�opcze - wtr�ci� drugi - musisz przybywa� z daleka. - To m�j syn - odpar� za mnie ojciec. - Jest w mie�cie pierwszy raz. - B�dziesz wi�c tu na darmo, je�li cho� raz nie zagrasz. - Na czym polega gra? - rzuci�em. Poczu�em, jak ojciec k�adzie mi d�o� na ramieniu. - Lepiej si� nie dopytuj - szepn��. - Nie wzbraniaj mu! - przestrzeg� jeden ze starc�w. Wcze�niejsza wzmianka o z�ym s�uchu okaza�a si� nieprawdziwa. Ojciec poruszy� si�, ale nic nie odpowiedzia�. - Jakie s� wi�c te zasady? - przerwa�em cisz�. By�em coraz bardziej zaintrygowany, a ostro�no�� ojca wygl�da�a na przesadn�. Bli�niacy zbli�yli si� postukuj�c kosturami. Usiedli po obu moich stronach. Ten z prawej rzek�: - Musz� ci� jednak uprzedzi�, �e Gra Avilonu toczy si� zawsze o co�. Je�li wi�c przegrasz... - O co zagramy? - rzuci�em kr�tko. - Ja wezm� okrycie - rzek�, a drugi doda�: - Zadowol� si� butami. Wygl�daj� do�� solidnie. Rzeczywi�cie, buty mia�em dobre: sk�rzane, d�ugie, wygodne. - A co wy mi dacie? Zn�w zachichotali. K�tem oka dostrzeg�em, �e do karczmy wesz�o kilku pretorian. Stan�li przy szynkwasie i popijaj�c kwas przypatrywali si� nam spod oka. - Wybieraj. M�w, czego chcesz? Byli przebiegli. Zlustrowawszy ich wzrokiem, stwierdzi�em, �e nie posiadaj� niczego cennego. Obaj przyodziani byli w szare, szerokie szaty, przepasane powr�s�ami ze s�omy. My�la�em chwil�. - Wezm� wasze amulety. Spowa�nieli, spojrzeli po sobie. - Zgoda - rzek� wreszcie ten z lewej. Drugi zacz�� wyja�nia�: - Gra Avilo�ska polega na wymy�laniu przys��w zwi�zanych z zadanym tematem. Wylosowana strona zaczyna, a druga musi odpowiedzie� innym przys�owiem, prawd� lub formu��. Pami�taj jednak, �e nie mo�na m�wi� formu�, kt�re s� znane. Nale�y tworzy� nowe. Rozumiesz? - Kto zaczyna? Starzec z prawej otworzy� d�o�, na kt�rej b�yszcza�a drobna moneta. - Je�li b�dzie smok, ty - rzek�. - Je�li tygrys, my. Podrzuci� monet� i sprawnie z�apawszy ukaza� na d�oni. Na blasze widnia� tygrys. - Zaczynajcie - rzuci�em. Zachichotali swoim zwyczajem i popatrzyli na siebie. Ten z lewej rozpocz��: - Nie ma to jak z �lepcem w�drowa� lub z g�uchym w pie�� uderzy�, inni ci� wtedy za mistrza wezm�. Bezradnie uk�ada�em s�owa, kt�re teraz jak na z�o�� ucieka�y z pami�ci. Na j�zyk cisn�y si� formu�y ju� znane, gdzie� zas�yszane, kt�rych u�y� nie mog�em. Tymczasem drugi doda�: - Ka�dy my�li, �e mistrza pokona, dop�ki nie zostanie wy�miany. G�usi i �lepi s� w sam raz do �ebrania, inne zaj�cia niech lepszym zostawi�. Zdania, kt�re zbiera�em, posz�y w rozsypk�. Silna okaza�a si� tylko natr�tna my�l, �e bez but�w b�dzie mi o wiele gorzej. - Nie wysilaj si�, ch�opcze - dolecia�o nagle z cienia. - Niesprawiedliwa to gra. Obejrza�em si�, a starcy wyzywaj�co spojrzeli w g��b karczmy, wypatruj�c intruza. - Kto zarzuca nam niesprawiedliwo��? - Ja! Spomi�dzy stolik�w wysun�� si� jeszcze jeden staruszek. By� jednak o wiele mniejszy, jakby zasuszony. Wydawa� si� przez to starszy od bli�niak�w. - Jest was dw�ch, a on tymczasem samotny. Dwie g�owy wi�cej mog� wymy�le� ni� jedna. Czy� jest to sprawiedliwe? Spojrzeli po sobie. - Sam si� zgodzi�. Nic nie mieli�my przeciw temu, �eby sobie kogo� dobra�. Malutki starzec zbli�y� si� do nas i dopiero teraz dostrzeg�em sk�r� charakterystyczn� dla mieszka�c�w puszcz: bia��, nie spalon� wiatrem i s�o�cem. Obszed� st� i usadowi� si� naprzeciw nas. - Kim jeste�, �e chcesz nas os�dza�? - rzuci� jeden ze starc�w. Zanim tamten odpowiedzia�, zabrzmia� jednak g�os kt�rego� z pretorian: - Ma racj�. Post�pili�cie nies�usznie. - Niech dobierze sobie kogo� - dolecia�o z sali. Bli�niacy wtulili g�owy w ramiona. Ten z prawej podni�s� r�k�. - Ju� m�wili�my. Nic przeciwko temu nie mamy - powiedzia�, a spojrzawszy na mnie doda�: - Masz obro�c�w, ch�opcze. Zr�b, czego chc�. Rozejrza�em si� i wr�ci�em do zasuszonego staruszka. W dziwny spos�b przyci�ga� moj� uwag�. Wreszcie wyci�gn��em r�k� w jego stron�. U�miechn�� si� porozumiewawczo, zatar� r�ce i spojrza� wyzywaj�co na bli�niak�w. - Jestem Mozgli z Parrakonu. Przyzwoito�� nakazuje, by�cie i wy si� przedstawili. - Tun i Gun z Avilonu. Byli�my �wiadkami siedmiu Jej przyj�� - powiedzia� zniecierpliwionym g�osem starzec siedz�cy na prawo ode mnie. Mozgli zn�w u�miechn�� si�, ale nie odpowiedzia� nic. - Zaczynamy - rzuci� drugi z bli�niak�w, brat Guna. - Mamy powt�rzy� przys�owia? M�j sprzymierzenic skin�� g�ow�. Musia� bardzo ich zdenerwowa�, bo nie zapytali nawet, co stawia do gry. - Nie ma to jak z �lepcem w�drowa� lub z g�uchym w pie�� uderzy�, inni ci� wtedy za mistrza wezm�. - Ka�dy my�li, �e mistrza pokona, dop�ki nie zostanie wy�miany. G�usi i �lepi do �ebrania dobrzy, a inne zaj�cia niech zostawi� lepszym. - Gdy w struny uderzy g�uchy, d�wi�k muzyki zobaczy na twarzach przechodni�w; s�ysz�cemu uszy w�asne wystarczy� musz� - odpar� spokojnie Mozgli. Bli�niacy spojrzeli po sobie ironicznie, aby obwie�ci�, �e odpowied� nie nastr�czy im najmniejszego k�opotu. - Los �lepca podobny do �ycia �ebraka. Pierwszy zda� si� musi na oczy innych, drugi na ich pieni�dze. Zasuszony staruszek z puszczy odpowiedzia� natychmiast: - Nie pro� bogacza, bo �mierdzi jak odchody, gdy go z miejsca ruszysz. Popro� biedaka, ten wie, co to potrzeba. Rozleg� si� �miech, a pretorianie zaklaskali w d�onie. Wi�kszo�� by�a po naszej stronie i Mozgli te� to dostrzeg�, bo pomacha� r�k� w podzi�ce. - Zostaw w spokoju starca, gdy wr�y� zaczyna, bo usta jego wci�� szybsze s� od twojej r�ki, cho� ona z �elaza, a one bezz�bne - sykn�� Gun. - G�upcem, kto rami� do miecza chce por�wna�, bo kr�l i bez korony w�adc�, a b�azen w p�aszczu gronostajowym i koronie wci�� d�wi�k dzwonk�w ni�s� za sob� b�dzie. Sala zn�w zaklaska�a, a bli�niacy powiedli wok� z�ym wzrokiem. Milczeli chwil�, zanim Tun przem�wi�: - W�drowny kuglarz graj�cy kr�la bardziej si� na niego nadaje, ni� kr�l uwa�any za kuglarza. Zrobi�o si� cicho. Zawiesi�em wzrok na Mozglim i m�g�bym przysi�c, �e wszyscy zrobili to samo. Ale on nie zawi�d�. - Cham nie uniesie zbroi rycerza, ona go zdusi i oddech st�amsi, miecza nie wyjmie, kroku nie zrobi, lepsza dla niego ju� zgrzebna p�achta. Odetchn��em i pos�a�em staruszkowi dzi�kczynne spojrzenie. U�miechn�� si� do mnie weso�o. Tym razem bli�niacy my�leli d�u�ej, a przem�wi� Gun: - W�adca podobny jest do konia. Gdy zrzuca obcego, chwa�� zbiera, po zrzuceniu swego, baty. - T�tent kopyt ko�skich podobny o�lemu, a kroki m�drca podobne s� krokom p�g��wka. G�os jednak zdradzi ich wiedz�. Starcy spojrzeli po sobie. Sytuacja stawa�a si� niekorzystna. Odpowiedzi Mozgliego by�y szybkie i trafne, jakby mia� je przygotowane. - Ko� bojowy to najlepszy przyjaciel, ale kopyta jego twarde jak i innych koni. Tym razem, jeszcze zanim Tun sko�czy�, w g�owie zacz�o mi si� uk�ada� przys�owie doskonale pasuj�ce do us�yszanych s��w. Wyrecytowa�em: - Krzywda z r�k przyjaciela boli bardziej, a przys�uga mniej cieszy, ale jego strata jest prawdziwym ciosem. Mozgli skin�� g�ow� z zadowoleniem i dorzuci�: - Przyjaciel przyjaciela nie jest ju� takim przyjacielem jak tw�j przyjaciel. Tun przymkn�� powieki i zacz�� porusza� ustami uk�adaj�c zdania. Odezwa� si� wreszcie, ale to, co powiedzia�, zupe�nie nie wi�za�o si� z tematem. - Nie plam cudz� krwi� w�asnych r�k, wiedz, �e mord to rzecz ohydna i tylko kat mo�e j� wybieli�. Spojrza�em na Mozgliego. - Kolor czerwony - odpar� - tak samo dobry jak ka�dy inny, ale skazaniec tego nie potwierdzi. - Ka�dy kwiatek pachnie, ale nie ka�dy cz�owiek jest o tym przekonany - doda�em. I to by� koniec. Po chwili ciszy Gun zerwa� z szyi wisiorek i, rzuciwszy go na st�, wyszed� z karczmy. Jego brat uczyni� to samo. Rozleg�y si� oklaski. Do naszego sto�u podeszli pretorianie i postawili na nim kufle z kwasem. Jeden z nich, klepi�c mnie po plecach, rzek�: - Doskonale. Dali�cie im nauczk�. Zapami�taj� j� na d�ugo. - Nale�a�o si� im. Napijcie si� z nami - doda� drugi. - To jest Mondalus, ja nazywam si� Krosd. Staruszek zmierzy� go wzrokiem i rzek� udaj�c surowo��: - Z�y to rycerz, kt�ry przed bitw� strach winem zabija, z�y zwyci�zca, kt�ry winem wzmacnia rado�� po walce. - Co? Dlaczeg� to?! - Bo szczero�� pijanego jest kr�tka, jak szczero�� nierz�dnicy. Rozwiewa si� po och�oni�ciu. Karczma wybuch�a �miechem. By�o ich czterech, ale zajmowali ca�� ulic�. Wraz z cz�ci� go�ci Ponescu siedzieli�my na obszernym ganku karczmy, patrz�c w d�. Na schodach przykucn�y matka i Alaro, a obok nich bawi�a si� ma�a c�reczka karczmarza. - Tego w �rodku zw� Rze�nik - szepn�� kto� za moimi plecami. - A ten w p�aszczu to Slip - doda� inny g�os. Przyjrza�em si� tej czw�rce uwa�niej. W odr�nieniu od wi�kszo�ci pielgrzym�w mieli bro� i wygl�dali na typowych zabijak�w. U trzech z nich, nad lewym ramieniem dojrza�em r�koje�ci mieczy; mod� w��cz�g�w nosili je na plecach. Tylko m�czyzna w p�aszczu si�gaj�cym kostek, nazwany Slipem, dzier�y� pochw� u boku.. Jej koniec wystawa� nieco spod czarnego, sk�rzanego przykrycia. W�osy mieli d�ugie, jasne, spadaj�ce na ramiona, u jednego przewi�zane przepask�. Przechodnie, pojawiaj�cy si� na ulicy, schodzili na boki nie chc�c ryzykowa� wszcz�cia b�jki. Dostrzeg�em, jak pretorianin Krosd, jedyny przytomny spo�r�d tych, kt�rzy popo�udnie sp�dzali w karczmie, odwraca twarz od ulicy. Nawet trunek nie zabi� w nim roztropno�ci. Tymczasem czw�rka zbli�a�a si� wolno i po chwili p�okr�giem otoczy�a ganek. Pierwszy z brzegu wskaza� na schody. - Go��bice Avilonu. Nie m��dki ju�, ale jeszcze nie stare - us�ysza�em. Zarechotali i podeszli do kobiet. - Obs�u�ycie zm�czonych przybysz�w? - zapyta� Slip. - Chyba si� pomylili�cie - powiedzia�a Alaro przygarniaj�c ma��. - Jestem �on� szanowanego w mie�cie kupca, a to moja przyjaci�ka. Przyby�a zobaczy� Jej przyj�cie. - Niewa�ne - rzek� m�czyzna z przepask� na w�osach. - Prowad�cie do schronienia! Matka rzuci�a nam l�kliwe spojrzenie. - To moja �ona, panowie - odezwa� si� ojciec. Podnie�li twarze, na kt�rych malowa�o si� udawane zdziwienie. - B�dziesz musia� nam j� odst�pi� na t� noc. Ojciec zacisn�� pi�ci, ale nie wybuchn��. Kosztowa�o go to wiele nerw�w. - Odst�pcie - poprosi� �ami�cym si� g�osem. Zn�w si� za�mieli, a Slip podszed� do matki i chwyci� j� za r�k�. - Zaci�nij z�by, cz�owieku - rzek�. - Rano zn�w b�dzie twoja. - Pu�� j�! - sykn�� kto� z ty�u. By� to Krosd. Wolno, pr�buj�c zachowa� r�wnowag�, wsta�, ale wida� by�o, �e nogi odmawiaj� mu pos�usze�stwa. Slip zachrypia� g�o�nym, uw�aczaj�cym �miechem. - Lepiej by�oby dla ciebie, �o�nierzu, gdyby� le�a� pod �cian� tej karczmy, jak twoi koledzy. - Wynocha! - wrzasn�� pretorianin i zataczaj�c si� ruszy� do przodu. W jego r�ku b�ysn�o szerokie ostrze miecza. - Jak chcesz - rzek� Slip. Kobiety korzystaj�c z okazji odbieg�y na bezpieczn� odleg�o��. Slip obejrza� si� na swoich towarzyszy. Stali spokojnie obserwuj�c zbli�aj�cego si� napastnika. Zareagowa� tylko Slip. Gdy pretorianin by� pi�� krok�w od niego, podskoczy� i nag�ym ruchem doby� d�ugiego miecza, kt�ry ze �wistem przeci�� powietrze. �o�nierz przy�pieszy�, by zaatakowa�, gdy miecz przeciwnika na powr�t dotknie ziemi. Krosd �le obliczy�. Gdy pchn�� miecz w stron� przeciwnika, tamten zd��y� ju� odkr�ci� si� i ustawi� bokiem. Cios Krosda przeszed� obok Slipa i nim pretorianin zdo�a� wyhamowa�, dosta� ci�cie przez kark. Krzykn�� bole�nie, a padaj�c wzbi� tuman piasku. W��cz�ga odwr�ci� si� od niego z niech�ci�. - Bierzcie je! Idziemy! - rozkaza�. - Nie! - wrzasn�� ojciec, kt�ry bieg� ju� w jego stron�. Kamie� rzucony silnie przez Mekiego ugodzi� Slipa w oko. Ten na chwil� zas�oni� twarz d�oni� i zanim pozostali zd��yli zareagowa�, ojciec pchn�� go no�em w serce. Zab�jca pretorianina wypr�y� si�, pad� na kolana, a potem run�� pod nogi swego pogromcy. Ojciec podj�� jego miecz. Zamar�em. Zwabieni odg�osami walki ludzie oblegli ju� ca�y ganek. Tymczasem trzem pozosta�ym w��cz�gom przesta�o si� �pieszy�. Wiedzieli, �e ojciec nie mo�e im uj��. Rozejrza�em si� w poszukiwaniu pomocy, ale wok� by�y tylko przera�one i ciekawskie twarze pielgrzym�w. Trzej r�bacze zbli�ali si� wolno po linii p�kola. - Jeste�cie pod bokiem kr�lewskich kohort. Zawi�niecie! - krzykn�� Ponescu. Tylko zarechotali w odpowiedzi. Pierwszy zaatakowa� Rze�nik. Ci�� prosto z g�ry, jakby na pr�b�. Zazgrzyta�a stal, ojciec odbi� i obr�ciwszy si� uderzy� poziomym ciosem. Rze�nik odskoczy�, a widz�c, �e nie z rycerzem ma do czynienia, zaczepi� jego nog� ko�cem ostrza. Ojciec run��, miecz wypad� mu z r�ki. - Jedno twoje marne �ycie za �ycie Slipa to tyle co nic! - sykn�� Rze�nik unosz�c bro� do g�ry. Ludzie zamilkli, czekali przymru�aj�c powieki. Poderwa�em si� i, wyrzuciwszy r�ce do przodu, splot�em ze sob� palce obu d�oni. MOC, kt�ra w tej w�a�nie chwili zosta�a mi w tajemniczy spos�b objawiona, podzia�a�a. Wojak znieruchomia�. Na jego twarzy zastyg�ej w okrucie�stwie odbi�o si� zdziwienie, a miecz wypad� z bezw�adnej d�oni. Pad� na kolana i j�cz�c patrzy�, jak jego r�ce, kt�re niedawno trzyma�y jeszcze stal, wykr�ca teraz potworny parali�. Dwaj pozostali w��cz�dzy zrobili kilka krok�w ty�em, by nast�pnie umkn�� mi�dzy budynkami i znikn�� mi z oczu. Usiad�em na schodach. Dziesi�tki spojrze� �lizga�y si� po mnie; wiedzia�em, �e wszyscy zadaj� sobie to samo pytanie, na kt�re i ja nie zna�em odpowiedzi. Karczmarz szepn��: - Urodzi� si� na Jej oczach. To Jej dziecko. - To ju� tu - m�wi� staruszek Mozgli prowadz�c mnie przez przepe�nione ulice. - Pozna�em niegdy� burmistrza Nicosa. M�wi� ci, Thorge, to jedyny cz�owiek w Avilonie, kt�ry mo�e nam wyja�ni� t� spraw�. - Ale jak� spraw�? - z�apa�em go za r�k�. - Przecie� to nie jest pewne. Mistrz Gry Avilo�skiej wyrwa� si� i przy�pieszy� kroku. - Jak to? My�lisz, �e tylko od ciebie s�ysza�em o wyczynie przed karczm�?! - wykrzykn��. - P� miasta ju� o tym m�wi. Jutro b�dzie m�wi� drugie p� i nawet je�li chcia�by�, nie pozostaniesz w cieniu. Stan�li�my na pustym placu przed ratuszem, kt�ry wydawa� si� samotny i opustosza�y. - Raz na dwadzie�cia lat Avilon wariuje. Teraz wszyscy zajmuj� miejsca w okolicach parku. Ten plac jest pusty tylko w takim czasie - powiedzia� Mozgli i, poci�gaj�c mnie w stron� bramy, doda�: - Chod�my po prawd�. Nie by�o szansy odwrotu. Staruszek upar� si�, �e pewna przepowiednia, zawarta w jednej z ksi�g tutejszej biblioteki, zwi�zana jest ze mn�. A wszystkiemu winna by�a MOC, kt�r� w niewiadomy spos�b wyzwoli�em. Nie mia�em poj�cia, czy by�a we mnie ju� wcze�niej, czy te� obdarowany zosta�em dopiero teraz. Nie wiedzia�em i tego, czy nadal nosz� j� w sobie. Nie �mia�em pr�bowa�. Wszystko, co zdarzy�o si� na schodach ganku karczmy, wydawa�o si� nieprawdopodobne. A jednak oddziela� mnie od otoczenia pewnego rodzaju mur, kt�ry wraz z up�ywem czasu ro�nie i rozszerza si�. Zauwa�y�em, �e ludzie zaczynaj� mnie traktowa� jak mocarza niepoj�tego dla zwyk�ego �miertelnika. Wielu z nich my�la�o zapewne, i� nie zaszkodzi otoczy� mnie swego rodzaju czci�. Wrota ratusza rozwar�y si� ze zgrzytem, kt�ry echem odbi� si� w ciemnym korytarzu. Ruszyli�my we�, dudni�c butami po kamiennych schodach. - Powinna sta� tu Stra� Miejska, ale pewnie burmistrz wys�a� j� na ulice. Wszelkie robactwo z�azi si� w tych dniach do Avilonu. Zreszt� wiesz ju� co� o tym, prawda? - rozleg� si� w mroku g�os Mozgliego. Nie odpowiada�em. Nie wiem, jak czuje si� rycerz przed decyduj�c� bitw�, ale co� m�wi�o mi, �e w�a�nie tak jak ja teraz. Tajemnicza przepowiednia zawarta w grubej ksi�dze - istnieje naprawd� czy te� nie? C� wsp�lnego ma ze mn�? Loch sko�czy� si� wyj�ciem na jasny korytarz, kt�ry prowadzi� do gabinetu burmistrza. Siedzia� tam jak kr�l opuszczony przez sw�j dw�r, samotny, lecz dumny. Stan�li�my w progu. - O co chodzi, dobrzy ludzie? Sk�oni�em si� za przyk�adem Mozgliego, kt�ry wszed� do �rodka. - Pami�tasz mnie, Nicos? Tamten spowa�nia�, przyjrza� si� staremu uwa�niej i nagle twarz mu z�agodnia�a. Poderwa� si� i z�apa� starca za ramiona. - Mozgli! Mozgli z Parrakonu! Na m� g�ow�, to ty! - A jak�e - za�mia� si� m�j towarzysz. - A jak�e. - Siadaj - rzek� burmistrz, a dostrzeg�szy mnie, poprawi� si�. - Siadajcie. Spocz��em na �awie, a Mozgli rozsiad� si� wygodnie w fotelu. - My ze spraw� do ciebie - zagadn��. Nicos nadstawi� uszu. - �mia�o, m�wcie - zach�ci�. Mozgli chrz�kn��. - To jest m�j przyjaciel Thorge - wskaza� w moim kierunku. - Czy to imi� co� ci m�wi? - Thorge, Thor... THORGAS! Staruszek przytakn�� skwapliwie i u�miechn�� si� tajemniczo. - Mo�liwe, �e w innym dialekcie brzmi to Thorgas. Pozosta�my przy Thorge. Powiedz, co przypomina ci to imi�. - No przecie� wiesz. Przepowiednia. Pono� to on ma wyzwoli� WIELK� MOC i zrobi� porz�dek w Mylo. Ale czego ty w�a�ciwie... - S�ysza�e� o zaj�ciu pod karczm� kupca Ponescu? Burmistrz zaprzeczy�, a staruszek za�mia� si�. - To jeste� chyba jedyny - rzuci� weso�o. - Co� powa�nego? - Na to si� zanosi. Widzisz tego ch�opca? - zn�w wskaza� na mnie. - To tw�j legendarny Thorgas. - Mozgli... - zacz��em, ale nie da� mi doj�� do s�owa. - Wczoraj wyzwoli� MOC i pokona� Ni� morderc�w, kt�rzy, jak wiesz, s� plag� naszego kraju. Kto wie, czy nie niesie ze sob� nowych czas�w. Upiera si�, �e zw� go Thorge, nie Thorgas, ale c� to za r�nica. Prawda? Nicos przygl�da� mi si� chwil�. - Sk�d wiesz, �e nie jest zwyczajnym magiem? - W�a�nie dlatego - odpar� Mozgli - przyszli�my do ciebie. Znasz przepowiedni� na pami��? - Nie, tylko jej sens. Ale w bibliotece jest ksi�ga, a w niej... - Dobra - przerwa� staruszek zacieraj�c r�ce. - Nie tra�my czasu. Burmistrz poprowadzi� nas przez kolejne komnaty, teraz zupe�nie bezludne, lecz pe�ne bogatych ornament�w, mebli, dywan�w gromadzonych przez wieki. - Jeste�my na miejscu - rzek� wreszcie otwieraj�c mocne, zdobione drzwi. Za progiem ukaza� si� naszym oczom �wiat ksi�g, papirus�w, rega��w. Rzuci�em spojrzenie g��biej, ale zgubi�o si� mi�dzy setkami stojak�w wype�nionych po brzegi. W powietrzu czu�o si� st�chlizn� i mia�em wra�enie, �e wraz z powietrzem wci�gam do p�uc kurz spoczywaj�cy tu od tysi�cleci. Burmistrz rozkoszowa� si� wra�eniem, jakie wywar�a na nas biblioteka. - To tylko filia Kr�lewskiej Biblioteki. By�em tam kiedy� w m�odo�ci i do tej pory jej wielko�� przygniata m�j umys�. - A gdzie nasza ksi�ga? - zapyta� Mozgli. - Mo�liwe jest dotarcie do niej? Macie tu jakie� kartoteki? - O to trzeba pyta� fachowca - odpar� Nicos i rozejrzawszy si� krzykn��: - Borto! Borto! Gdzie� z dala dotar� okrzyk "Id�", lecz d�ugo musieli�my czeka�, nim spomi�dzy rega��w wysz�a pochylona posta�. Komnata musia�a by� olbrzymia. - Jestem. Ju� jestem. Wzywa�e� mnie, Nicosie? - odezwa� si� starszy, chudy m�czyzna w bardzo lu�nych szatach. Sprawia�y wra�enie tak starych jak zgromadzone wok� ksi�gi. Musia�y pochodzi� z lat, gdy ich w�a�ciciel mia� jeszcze okr�g�� postur�. - Sprawa nie cierpi�ca zw�oki, Borto. - S�ucham uwa�nie. - Potrzebna nam "Ksi�ga Przepowiedni Mylo". - Sentymentalna podr� w przysz�o�� dzi�ki powrotowi w przesz�o��? - u�miechn�� si� bibliotekarz. - Co� w tym rodzaju - odpar� burmistrz. - Moi towarzysze twierdz�, �e w tak wielkiej liczbie skrypt�w niczego nie znajdziesz. - Myl� si�. Pi�tnasty segment, sz�sta p�ka. To gdzie� tam. Spojrza�em na Mozgliego, kt�ry mrugn�� porozumiewawczo. - Ma pami�� jak m�ciwy poborca podatk�w - szepn��, gdy ruszyli�my za Borto. Bez niego ju� po kilku krokach zgubiliby�my si� w g�szczu rega��w. Zdawa�y si� sta� bez �adnego �adu i porz�dku. Mimo tego pierwszy dostrzeg�em pi�tnastk� wypalon� na boku jednego z nich. - "Ksi�ga Przepowiedni Mylo" - odczyta�em g�o�no. Borto zdmuchn�� kurz, kt�ry ulecia� poka�n� chmur�. - Oto ona - rzek�. - Jakiej w�a�ciwie przepowiedni szukacie? - Najwa�niejszej - odpar� Mozgli. - To znaczy? Burmistrz wskaza� na mnie. - Podejrzewamy, �e on jest Thorgasem z przepowiedni. Twarz tamtego o�ywi�a si�. Zwr�ci� si� bystro w moim kierunku. - A jak zwiesz si�, ch�opcze? - Thorge. Szybko otworzy� ksi�g� i szeleszcz�c przerzuci� kilka po��k�ych kart. - Nie ma - oznajmi�. - Jak to?! - wykrzykn�� Nicos. - Gdzie� si� podzia�a?! - Wyrwana. Widzicie to miejsce? Tu w�a�nie by�a karta z przepowiedni�. Kto� musia� j� usun��. - Kto?! - oburzy� si� burmistrz. Borto wzruszy� ramionami. - Ja albo moi uczniowie... - Przesta�! - przerwa� Nicos. - Wcale ciebie nie pos�dzam. - Tote� nie obra�am si�. Teraz w�a�ciwie ka�dy ma dost�p do ratusza. Nawet dzi� rano kto� w��czy� si� po bibliotece. - �otry! - sapn�� burmistrz czerwony z oburzenia. - Trzeba tu b�dzie jednak postawi� stra�nika. - Lepiej p�no ni� wcale. Do przodu wysun�� si� staruszek Mozgli i przerwa� dyskusj�: - Wi�c nie us�yszymy przepowiedni? Borto u�miechn�� si�. - Tego nie powiedzia�em - rzek� tajemniczo, a potem krzykn��: - Scoth, przyprowad� Korynta! Scoth i Korynt okazali si� uczniami starego bibliotekarza. Mogli by� w moim wieku. Pierwszy mia� sylwetk� postawn�, a twarz drugiego by�a blada, oczy m�tne, a cia�o wychud�e i anemiczne. Ale to w�a�nie jego wskaza� mistrz. - Oto - zacz�� - duma naszego miasta, duma Avilonu, a kto wie, czy i nie ca�ego Mylo. Nazywa si� Korynt i jest tak samo cenny jak ca�a zawarto�� tej komnaty. - I co, my�lisz, �e znajdzie z�odzieja, kt�ry wyrwa� kartk�? - zadrwi� Nicos. Borto prychn�� �miechem. - Cz�owieku, daj mi sko�czy�. Znalaz�em go czterna�cie lat temu na placu przed ratuszem. �ebra�. Przygarn��em go i dopiero potem okaza�o si�, �e ma doskona��, nieprawdopodobn� wprost pami��. Zacz��em czyta� mu ksi�gi, kt�re pokocha� tak samo jak ja. Ju� teraz przer�s� swego nauczyciela. Jednym s�owem, zna ca�� bibliotek�. - Co?! - wyrwa�o si� burmistrzowi. - Na pami��? Spojrza�em na ch�opaka. Sta� cicho, spokojnie, z twarz� bez �adnego wyrazu, wpatrzony w punkt gdzie� nad naszymi g�owami. Borto dostrzeg� moje zainteresowanie, bo po�o�ywszy mu d�o� na ramieniu powiedzia�: - Korynt jest niewidomy od dziecka. - Wi�c jak... - zacz�� Mozgli, ale bibliotekarz przerwa�. - Czytamy mu. Podajemy numery stron i wierszy. Reszt� robi pami��. Prosz�, sprawd�cie go. Ch�opcze - zwr�ci� si� do mnie - we� jak�� ksi��k�, otw�rz na dowolnej stronie i przeczytaj wybrane zdanie. Potem pytaj, o co chcesz: stron�, linijk�, zdanie poprzedzaj�ce, nast�pne. Obejrza�em si� na towarzyszy, ale oni nie zareagowali. Podszed�em wi�c do p�ki i wzi��em jedn� z ksi�g. Otworzy�em na �rodku. - "Kr�l, lubo w�adca, powie: Nie masz nic ponade mnie, i ka�e sobie oddawa� ho�d. A jego �ona, kr�lowa powie: Nie masz pi�kniejszej kobiety nade mn�, i ka�e sobie ho�d dawa�, a ty co uczynisz wtedy?" - odczyta�em. - Pytaj. - Strona? - 2382 i 2384. Wytrzeszczy�em oczy. To by�o niesamowite. - Dwa nast�pne zdania. Korynt my�la� chwil�. Twarz o�ywi�a mu si�, pokry�a rumie�cem i tylko oczy nadal martwo sta�y w miejscu. - "Ty na to nic, pami�taj. Przekl�ty�, je�liby� uczyni� to i je�li tego nie uczynisz". - Zgadza si�! - krzykn��em. Borto pog�adzi� ch�opca po g�owie. - Pytajcie go. Burmistrz podni�s� r�k�. - Korynt - odezwa� si� - pami�tasz "Ksi�g� Przepowiedni Mylo"? - Tak. - Pami�tasz przepowiedni� o Thorgasie, m�u, kt�ry wyzwoli� MOC i zwyci�y�? - Pami�tam. - Powt�rz ca�� przepowiedni�. Niewidomy mistrz wzi�� g��boki wdech i wolno zacz�� recytowa�: - "Avilon b�dzie za� miejscem, w kt�rym przyjdzie na �wiat Thorgas, syn kobiety i m�czyzny, ale dziecko Jej, bo na Jej oczach ujrzy �wiat�o dzienne. Nie zamieszka jednak w Avilonie, bo rodzice zabior� go na p�noc, gdzie wychowywa� si� b�dzie. Do miasta narodzin wr�ci jednak na nast�pne Jej przyj�cie, aby tu objawiona mu zosta�a MOC, kt�ra odt�d stanie si� jego udzia�em. A lud pozna go w chwili Jej przyj�cia i wraz z nim stoczy walk�. Miecz przeciwko maczudze, zbroja przeciwko sk�rze. Thorgas za� b�dzie mia� brata, kt�ry nie b�dzie walczy� po �adnej ze stron. Thorgas rozpocznie walk�, lecz nie zwyci�stwa. Bo walka b�dzie d�uga i krwawa, a jego dni w Avilonie kr�tkie b�d�. Tu jednak zostanie, by ujrze� kraj wolny, lecz rozbity i biedny. Ona go przyprowadzi, by zosta� ju� w�r�d swego ludu, kt�ry od�yje, a Mylo uro�nie wielce. I nigdy ju� lud nie zapomni o Thorgasie, kt�ry wyzwoli MOC i zwyci�y. Tak przekazuj� ja, Strosobor, kt�remu prawda ta objawiona zosta�a". Zaleg�a cisza. Tak samo jak przed karczm� Ponescu, poczu�em na sobie wzrok. By� to wzrok ludzi zaciekawionych s�owami starej przepowiedni. - Thorgasie, zabij t� much�! - rozkaza� Mozgli. Brz�czenie dochodzi�o gdzie� zza rega��w i w ciszy komnaty dudni�o niesamowitym echem. M�czy�o. Oczami wyobra�ni ujrza�em j� na swej r�ce, wi�c wolno zacisn��em d�o�. Mucha zamilk�a. By� wysoki, muskularny i przystojny, a obstawa, kt�r� zostawi� przed karczm�, �wiadczy�a, �e wi�cej znaczy ni� �o�nierz z dobieranych starannie oddzia��w pretorian. Wszed�, obrzuci� wzrokiem zebran� w szynku ho�ot� i krzykn��: - Cisza! Zareagowali, zamilkli. Wszystkie oczy zwr�ci�y si� w jego stron�. - Czy kto� mo�e wskaza� Thorge'a z Ir? Spojrzeli po sobie, zaszemrali, lecz nim zd��yli odpowiedzie�, wsta�em. - Ja nim jestem. Podszed� ku mnie. - Przychodz� z polecenia Ajudasa, prefekta przybocznej kohorty kr�la. Pan m�j chce si� z tob� widzie�. S�ysza� o tobie i dlatego ma zaszczyt wr�czy� ci dwa dary. Ma nadziej�, �e przyjmiesz je i udasz si� z nami do niego - wypowiedziawszy te s�owa zdj�� z plec�w futera�, kt�rego dot�d nie spostrzeg�em, po�o�y� go na stole i otworzy�. Wewn�trz by� miecz. Bogato zdobiona pochwa skrywa�a szlachetn� stal, a pi�kna r�koje�� z wie�cz�c� j� g�ow� smoka skrzy�a si� weso�o. Widok by� przepi�kny; ta bro� wysz�a spod r�ki mistrza. Delikatnie wzi�� j� w d�onie, uni�s� przed oczy i poda� mi. Dotkn��em ostrza. Sta� by�a zimna, srebrzysta i g�adka jak wyroby z�otnik�w z Kuhuraju. Palcami pog�adzi�em g��wk� smoka. - Jest ze szczerego z�ota - powiedzia�. - Ten miecz to Smoczy Z�bek. - To wielki dar - odrzek�em. - Czym zas�u�y�em na tak� �ask� prefekta? - Je�li tylko zechcesz, sam ci to wyjawi. "O co tu chodzi?" - pomy�la�em. - "Czy�by zaczyna�a si� s�awa?" "Nie daj si� omami�" - doradza� rozs�dek. Miecz, dar cz�owieka, kt�ry chcia� mnie widzie�, niezwykle wa�nego cz�owieka, by� bardzo k�opotliwym prezentem. Pozostawia� tylko jedno wyj�cie. - Prowad� - rzuci�em. Wyra�nie si� ucieszy� i ruszy� przodem. W�o�y�em miecz do futera�u i zarzuci�em go na plecy. Nagle czyja� d�o�, po�o�ona na ramieniu, kaza�a mi si� odwr�ci�. To by� Mozgli. Staruszek ostatnio nie odst�powa� mnie na krok. - Nie li� mu dupy - szepn��. Wzruszy�em ramionami i poszed�em dalej. A jednak by�o to znakiem, �e jego tak�e zastanawiaj� intencje g��wnego prefekta. Mimo wszystko nikomu nie zamierza�em si� podlizywa�. Wyszli�my na ulic�. Od razu spostrzeg�em bia�ego, pe�nokrwistego rumaka, kt�rego trzyma�o dw�ch �o�nierzy. Wida� by�o, �e jest nie uje�d�ony, ale jego cena i tak musia�a by� ogromna. Niew�tpliwie u nas w Ir mo�na by kupi� za takiego konia par� wsi. - Oto drugi dar prefekta Ajudasa - oznajmi� m�j przewodnik. - Pi�kny. Prefekt jest nazbyt hojny. - Tak - potwierdzi� nieszczerze. - Gdzie mamy go umie�ci�? - Rozka�, niech zwr�c� si� do Ponescu, by wskaza� im stajni�. Przekaza� polecenie i zn�w ruszyli�my. Za nami sun�a reszta pretorian. Namiot prefekta znajdowa� si� na drugim co do wielko�ci, po ratuszowym, placu Avilonu. Pozna�em ju� miasto i doskonale wiedzia�em, �e kilka krok�w st�d jest ulica, kt�ra prowadzi do parku i Jej groty. Czy by�o przypadkiem, �e roz�o�yli si� w�a�nie tutaj, gdy Avilon jest tak wielki? Po chwili byli�my na miejscu. Stra�nik namiotu pozna� prowadz�cego i bez s�owa wpu�ci� nas do wn�trza. Prefekt okaza� si� niewysokim, t�ustym cz�owieczkiem o bia�ej, obrzydliwej sk�rze, prze�wituj�cej przez przezroczysty materia� tuniki. Na nasz widok wsta� i sapi�c wyszed� nam naprzeciw. Pami�ta�em s�owa Mozgliego, wi�c tylko nieznacznie skin��em mu g�ow�. - Witaj - rzek� odprawiaj�c pretorianina. - Widz�, �e otrzyma�e� moje podarki. - Tak. Wielka to dla mnie �aska. Nie zas�u�y�em... - Tak tylko wspomnia�em - machn�� r�k�. - Moi ch�opcy to doskonali �o�nierze i zabijaki, ale r�wnie dobrzy z�odzieje. M�wisz wi�c, �e podoba�y ci si�. - Tak. Bardzo dzi�kuj�. Naprawd� nie wiem, czym m�g�bym si� odwdzi�czy� - nagle zda�em sobie spraw�, �e robi� to, przed czym ostrzega� mnie Mozgli. Chrz�kn��em wi�c i doda�em twardo: - O co w�a�ciwie chodzi? Bo nie s�dz�, by dary tak drogocenne rozdawano za darmo. Jemu te� wyraz twarzy si� zmieni�, jakby zrzuci� mask�. - Tak. Masz racj�, Thorgasie. Mamy do ciebie spraw� wielkiej wagi. Nadstawi�em uszu. Zrozumia� to jako zach�t� do wyjawienia tajemnicy. - Rzuci�o ci si� zapewne w oczy, �e w tym roku pretorianie kr�la s� w Avilonie. Nie spos�b ich przeoczy�. Ot� trzymamy tu siedem kohort. S�usznie my�lisz, to nie jest zwyk�a sprawa. Otrzymali�my misj�, rozkaz kr�la, a ten, jak wiesz, trzeba wype�ni�. Dlatego potrzebujemy twojej pomocy. - Siedem tysi�cy �o�nierzy pragnie pomocy jednego cz�owieka? U�miechn�� si� mrugaj�c porozumiewawczo. - Ale jakiego cz�owieka? THORGASA! Chyba ka�de dziecko w Mylo s�ysza�o o Thorgasie. - Ja jestem Thorge, syn w�jta ma�ej osady w Ir. Za�mia� si� i pogrozi� mi palcem. - Dobrze, dobrze. Dosy� wykr�t�w. Wiemy ju�, kim jeste�. A jeste� Thorgasem, Jej dzieckiem. Wyzwoli�e� MOC i posiadasz j�. Szanujemy ci� i prosimy o pomoc. Cena nie jest wa�na. Wymie� sum�, a zostanie ci wyp�acona. Prze�kn��em �lin�. Co� wa�nego mia�o si� zdarzy� w Avilonie. Sam g��wny prefekt kr�lewskiej kohorty to powiedzia�. A je�li siedem kohort nie gwarantowa�o zwyci�stwa i potrzebna by�a jeszcze MOC, to musia�o to by� co� powa�nego. Cena nie odgrywa�a przecie� roli. - Nie bior� zap�aty przed wykonaniem zadania - odrzek�em. - Czego oczekujecie ode mnie? - A wi�c zgadzasz si�? - Musz� wiedzie� na co. Zamilk� i zamy�li� si�. Przez chwil� wydawa�o si�, �e nie powie, ale zale�a�o mu na MOCY o wiele bardziej, ni� si� pocz�tkowo spodziewa�em. - Jak wiesz - zacz�� - pojutrze b�dzie dzie� Jej kolejnego przyj�cia. Kr�l nasz, Ratwoorth, tak�e chcia�by spojrze� na Ni�. Pragnie wzi�� udzia� w og�lnym �wi�cie swego kr�lestwa i dlatego postanowi� si� z Ni� spotka�. - Przyb�dzie tu, do Avilonu?! - Nie, to Ona... uda si� do niego. Albo nie zrozumia�em, albo... - Przecie� nigdy nie oddala si� od parku. - Przy twojej pomocy, dzi�ki MOCY, b�dzie musia�a to zrobi�. Na chwil� straci�em oddech. Straszne podejrzenie, kt�re kie�kowa�o w mej g�owie, teraz wybuch�o okropn� prawd�. - Chcecie J� porwa�! - rykn��em. - Podnie�� r�k� na nasz� Kr�low�-Rodzicielk�! Wy, wy... Prefekt nie zareagowa� na m�j wybuch. - To Ratwoorth jest twoim i naszym kr�lem, kt�remu winiene� s�u�y�. - Ona jest wa�niejsza od kr�la! Podszed� i z�apa� mnie za ramiona pulchnymi palcami. - Nic si� Jej nie stanie. B�dzie w pa�acu. Lepsze to chyba ni� jaskinia. Kr�lowej potrzebny pa�ac. Kr�l kaza� wybudowa� nowe skrzyd�o zamku, sypialnie. Dajmy kr�lom, co kr�lewskie! - krzykn�� szarpi�c mn�. U�y�em MOCY i prefekt upad� na ziemi�. - Wi�c to tak! Tw�j n�dzny kr�l chce u�wietni� swoj� sypialni�! Znudzi� mu si� harem z niewolnicami wszystkich prowincji?! Siedzia� na ziemi. Z jego twarzy wprost przelewa�a si� w�ciek�o��. - A tak! Jest m�czyzn�, a Ona kobiet�. Nic tobie do tego, n�dzny magu! Chcia�, bym wci�gn�� ciebie do tego zadania, ale to zbyteczne. My�la�e� mo�e, �e na ciebie zwr�ci sw�j wzrok i g�adkie lico? Gnojku, i bez ciebie dowieziemy J� do zamkowej sypialni. Ty... ty... b�karcie pocz�ty iluzj�! Bez namys�u zacisn��em pi�ci. Prefekt nagle zamilk�, a jego wargi zacz�y po��dliwie szuka� powietrza. Z�apa� si� za szyj� i zacz�� pe�za�. Patrzy�em, jak oczy wy�a�� mu na wierzch, a usta k�api� niczym pysk ryby wyj�tej z wody. - Nie zapominaj, kim jeszcze przed chwil� sam mnie nazwa�e�. Jestem Thorgas. �a�uj�, �e ciebie pozna�em! - sykn��em i rozlu�niaj�c palce wyszed�em z namiotu. Po stra�y nie by�o �ladu. S�ysza�em, jak le��cy zn�w zaczyna oddycha�, jak szybko, nier�wnomiernie nabiera powietrza olbrzymimi haustami. - Sk�d to masz? - spyta�em. Nie odpowiada�. Sta� przede mn� radosny, szcz�liwy, dr��cy z podniecenia, czy te� mo�e z innego powodu. Jeszcze raz obrzuci�em go wzrokiem. Szerokie ramiona pokrywa�a stal naramiennik�w i napier�nika; robi�y z niego prawdziwego mocarza. Na to narzucony mia� typowy �o�nierski p�aszcz si�gaj�cy kolan. Przepasany by� ci�kim, szerokim pasem z grubej sk�ry, nabijanym metalem. Z lewej strony pas obci�gni�ty by� mieczem. Str�j, go�e nogi w nagolennikach i sanda�ach, przywodzi� na pami�� wyposa�enie pretorianina. Za to miecz by� nietypowy, d�ugi, niemal�e ko�cem si�gaj�cy ziemi. - Sk�d to masz? - powt�rzy�em. - Czy tylko ty mo�esz otrzymywa� prezenty, bracie? Prezent? Spojrza�em na ojca, kt�ry podszed� i po�o�y� mu d�o� na ramieniu. - Meki, kto� ci to ofiarowa�? - spyta�. - Tak. - To bardzo drogie. Kt� by� tak hojny? Popatrzy�em na mojego brata uwa�nie. Dobrze wiedzia�em o jego zami�owaniu do wojaczki. Od dawna napomyka� o mieczu i zbroi oraz o zaci�gni�ciu si� do oddzia�u kt�rego� z trybun�w w Ir. Ale bezskutecznie. Pierwszego nie chcia� mu dot�d sprezentowa� ojciec, a o armii nie chcia�a s�ysze� matka. I nagle takie zaskoczenie. Czy�by dobry mag? - Pewien bogaty obcokrajowiec chcia�, �ebym zaprowadzi� go do parku. Da� mi za to troch� monet. Srebrnych. K�ama�. Niczym nie zdradzi� si�, a jednak pewny by�em, �e k�amie. - Jak przedosta� si� do miasta mimo pretorian? - zapyta�em. - Chyba mia� glejt. Zreszt� s�abo m�wi� po naszemu. No co tak stoicie? Nie chcieli�cie da� troch� pieni�dzy, to sam zarobi�em. Czy tego te� mi nie wolno?! - Ale� mo�na, synu... - zacz�� ojciec, ale przerwa�a mu matka: - Chcemy tylko wiedzie�, czy zarobi�e� je uczciwie. Za�mia� si�. - Najzupe�niej. Przecie� sam da� mi te pieni�dze i wiedzia�, co robi. Dlaczego k�ama�? Co� skrywa�. "Czy�by jeszcze jedna tajemnica?" - pomy�la�em. Poczu�em na ramieniu jego r�k�. - Ty te� masz mi to za z�e? - zapyta�. - Ale�, wcale nie - u�miechn��em si� - poka� no miecz. Ochoczo wyj�� go z pochwy i zacz�� wywija� z du�� wpraw�. - Hej, poucinasz nam g�owy, ch�opcze! - krzykn�� kt�ry� z go�ci Ponescu. Wyszli�my z karczmy na ulic�. - Po�wiczymy? - zapyta� Meki. Wr�ci�em po sw�j Smoczy Z�bek i wkr�tce stal zad�wi�cza�a o stal. Meki by� dobry, bardzo dobry. Pocz�tkowo osacza�em go ciosami, ale wkr�tce zacz�� bra� g�r� i j��em si� cofa�. Odczuwa�em omdlewanie mi�ni przy jego uderzeniach, tote� ograniczy�em si� do obrony i sporadycznych atak�w. Przechodnie, my�l�c, �e walczymy naprawd�, mijali nas z dala, niekt�rzy przystawali zaciekawieni. Zwarli�my si�. Spojrza�em w twarz brata; przede mn� by�y oczy zimne jak to� morska. Przestraszy�em si�. Dopiero po chwili, jakby przypominaj�c sobie o czym� bardzo wa�nym Meki sprawi�, �e z jego oczu znik� ch��d. Nagle odskoczy�, a ja, wparty w niego z ca�ych si�, run��em na ziemi�. Szybko odwr�ci�em si� do�, ale natkn��em si� na ostrze. Pod brod� poczu�em ch��d miecza. Zadr�a�em, a Meki za�mia� si� i schowa� bro� do pochwy. - Wygra�em! - krzykn�� rado�nie. Nazbyt rado�nie. Roz�o�y�em r�ce na znak bezsilno�ci i wsta�em ci�ko. Ruszyli�my do karczmy, on podskakuj�c, ja podpieraj�c si� mieczem. Obok przebieg�o stadko dzieci pokrzykuj�c, �e na Placu Arki roz�o�y� si� cyrk. W tej chwili dostrzeg�em co� jeszcze, co mog�o by� kolejnym znakiem. Meki wtuli� g�ow� w ramiona, a jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz. Ledwie zd��y�em odwr�ci� g�ow�, gdy obejrza� si�. Sprawdzi�, czy zauwa�y�em? Przemierzali�my opustosza�e, brudne, wymiecione z ludzi ulice Avilonu. Wczoraj wszyscy pielgrzymi koczuj�cy po ulicach, parkach i placach usuni�ci zostali poza mury miasta, kt�rego bramy zatrzasn�y si� na dobre. Pretorianie, po dobrze wykonanej pracy, leniwie przemierzali senne ulice, nad kt�rymi pochyla�y si� puste mury domostw. Wszyscy mieszka�cy miasta gromadzili si� ju� w parku, wok� groty, oczekuj�c na moment, w kt�rym g�az zostanie odsuni�ty na bok jak�� ogromn� si��, a ze �rodka wyjdzie Ona. - Jak to b�dzie? - spyta�em. Obok mnie truchta� Mozgli. Staruszek wyci�ga� jak m�g� swoje kr�tkie nogi, by nad��y�, ale czasu zosta�o ju� niewiele. Nie zwalnia�em. - Jak b�dzie? Nie wiem. Wiem, jak by�o dot�d. G�az drga�, ludzie padali twarzami do ziemi, niekt�rzy mdleli. Potem wychodzi�a Ona, u�miecha�a si� i sz�a do ludzi. Podnosili wtedy oczy i radowali Jej widokiem. - Jaka Ona jest? U�miechn�� si�. - Wiele dziesi�cioleci temu powiedzia�bym ci, �e jest pi�kna, �e ludzkie oko nigdy nic r�wnie pi�knego nie widzia�o, �e twarze naj�adniejszych kurtyzan kr�la w por�wnaniu z Jej twarz� s� szkaradne. - A teraz? - Teraz - odrzek� - m�j czas min��, a Jej trwa ci�gle. Wiem, �e zn�w wyjdzie m�oda, �wie�a, weso�a, promieniuj�ca u�miechem cieplejszym od s�o�ca. Teraz powiem, jak powinien m�wi� stary cz�owiek. Jest dobra. Na Jej przyj�cie czekaj� wszyscy ludzie Mylo. To Ona jest nasz� kr�low�, nie jaki� tam obcy Ratwoorth. Bez Niej uschliby�my jak �d�b�o trawy przeniesione na pustyni� Helly. �ycie ludzi z Mylo jest ci�kie. Pracuj� po to tylko, by pacho�ki dworskie mog�y odebra� im owoce ich pracy. Sami przymieraj� g�odem. Zreszt� wiesz, jak jest, tw�j ojciec jest w�jtem. Czy widzia�e� kogo� prawdziwie szcz�liwego dziesi��, pi�� lat temu? Nie. Szcz�liwi s� dzi�. Od jutra rozpoczn� codzienn� prac�, ale b�d� chcieli �y�. Wiesz dlaczego? Bo zechc� do�y� nast�pnego Jej przyj�cia. - Kim Ona jest? - zapyta�em. - A kim jest deszcz, kt�ry raz do roku zrasza tutejsze pustynie? Wzruszy�em ramionami, a on pokiwa� g�ow�. - Tym w�a�nie jest Ona. Z kt�rego� z dom�w przed nami wypad� m�czyzna z workiem wypchanym po brzegi i znikn�� w nast�pnej uliczce. Po chwili rozleg�y si� krzyki pretorian i tupot st�p. - Z�odziej? - rzuci�em. - Mhm. A co, dziwisz si�, �e s� na �wiecie z�odzieje? - Nie, ale dzisiaj... - Stawiam g�ow�, �e i on za chwil� b�dzie w parku. Je�li go nie z�api�. - Ju� - szepn�� ojciec i rzeczywi�cie g�az drgn��. Szmer g�os�w przeszed� przez lud. Widzia�em wyra�nie, jak kordon pretorian zako�ysa� si� nerwowo. Ogromny kamie� odskoczy�, a z mroku wysz�a Ona. Nie mog�em powstrzyma� si�y, kt�ra wraz z innymi rzuci�a mnie na kolana. Szyk czerwonych postaci za�ama� si�. Niekt�rzy padali na ziemi�, inni wparli si� nogami w traw�, by nie p�j�� w ich �lady. Rydwan wpad� na polan� nagle. Spienione konie run�y mi�dzy �o�nierzy tratuj�c tych, kt�rzy nie zd��yli uskoczy�. A Ona sta�a prosto, bez ruchu, wpatrzona w nadci�gaj�ce niebezpiecze�stwo. Wszystko wyda�o si� by� snem, w kt�rym nikt nic nie mo�e zrobi�, bo jaki� okropny bezw�ad opad� na miasto, by przyj�� z pomoc� �wi�tokradcom. Wyrwa�em miecz z futera�u i ju� bieg�em w stron� groty. Za sob� s�ysza�em czyje� kroki, ale nie by�o czasu na ogl�danie si�. Smoczy Z�bek przeci�� powietrze i wyr�ba� przej�cie w kordonie skamienia�ych pretorian. Twarz zala�a mi ciep�a, lepka krew. A rydwan zatrzyma� si�. Powo��cy, przybrany w l�ni�cobia�y str�j, zeskoczy� na ziemi�. Rykn��em wywijaj�c mieczem bezsilnie. Tymczasem plugawe r�ce ju� wyci�ga�y si� by J� unie�� i porwa� rydwanem. Nie uchyli�a si�, nie zrobi�a kroku. Popatrzy�a tylko i wtedy dotykaj�ce J� d�onie zap�on�y. M�czyzna stan�� i chyba ca�y Avilon us�ysza� jego bolesny krzyk. R�ce pali�y si� skwiercz�c i wysy�aj�c wok� md�� wo�. Z ty�u kto� wrzeszcza�, ale to by�o niewa�ne. Przypad�em do gorej�cego i wbi�em mu ostrze w pier�. Pad� patrz�c na mnie dzi�kczynnie. Pozna�em twarz g��wnego prefekta kr�lewskiej kohorty. Ale wa�na by�a tylko Ona. Run��em na kolana i z dr�eniem cia�a poczu�em, �e mnie dotyka. Serce zacz�o mi wali� jak kowalski m�ot i wtedy odezwa�a si�: - Thorgas? - Tak, pani - szepn��em, czy mo�e nawet pomy�la�em tylko. - Co si� tu dzieje, Thorgasie? - Pani... - j�kn��em podnosz�c oczy. U�miechn�a si�, ale by� to u�miech smutny, rozdzieraj�cy, taki, za kt�ry m�g�bym rozp�ata� sobie gard�o Smoczym Z�bkiem. - Zabij! - us�ysza�em z ty�u i odwr�ci�em g�ow�. Nade mn� sta� Meki w swojej nowej zbroi, z mieczem uniesionym lekko do g�ry. By� blady, prawie przezroczysty i tylko czarne oczy wpatrywa�y si� we mnie nieprzytomnie. Za nim bieg� wysoki, gruby m�czyzna; g�os wychodzi� z jego ust. - Zabij! Wzi��e� pieni�dze! - us�ysza�em zn�w. Ale Meki nie poruszy� si�. Nim tamten dobieg�, odrzuci� miecz, pad� na kolana i j�kn��: - Przebacz. Zrobi�o mi si� zimno. STRASZNIE. Tym razem wo�a� kto� od strony pretorian i nim zrozumia�em, o co chodzi, m�czyzna ten krzycz�c "Nie", przyskoczy� do Niej. W powietrzu zafurkota�o kilka strza� mi�kko wchodz�c w jego plecy. Jedna utkwi�a w szyi, a szkar�atne ostrze wyzywaj�co tkwi�o pod dr��cym podbr�dkiem. Zachwia� si�. - Ja tylko... chcia�em