7246

Szczegóły
Tytuł 7246
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7246 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7246 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Lem Edukacja Cyfrania Kiedy Klapaucjusza powo�ano na rektora uniwersytetu, Trurl, kt�ry zosta� w domu, bo nie cierpia� wszelkiego, wiec i uniwersyteckiego rygoru, sporz�dzi� sobie w przyst�pie dojmuj�cej samotno�ci zgrabn� maszynk� cyfrow�, tak zmy�ln�, �e sekretnie widzia� w niej ju� swego nast�pc� i dziedzica. Co prawda r�nie tam mi�dzy nimi bywa�o i pod�ug humoru oraz post�p�w nauczania nazywa� j� raz Cyfrankiem, Cyfranusiem i Cyfrani�tkiem, a raz � Cyfrantem. Przez jaki� czas grywa� z ni� w szachy, a� pocz�a mu dawa� mata za matem, a kiedy zwyci�y�a na mi�dzynebularnym turnieju stu mistrz�w naraz, daj�c im hektomata, zl�k� si� Trurl skutk�w nazbyt jednostronnej specjalizacji i by rozlu�ni� w Cyfraniu ducha, zleci� mu studiowa� na przemian chemi� z liryk�, popo�udniami za� oddawali si� wsp�lnie niewinnym igraszkom w rodzaju odnajdywania rym�w do wyszukanych s��w. Tak w�a�nie dzia�o si� jednego razu. S�onko grza�o, cicho by�o w pracowni, przeka�niki �wierka�y i s�ycha� by�o tylko rymowanie na dwa g�osy. � Obmawian? � rzuci� Turl. � Szczawian. � Zenek? � Tlenek. � Motylek? � Etylek. � Granat? � Wanad. � Ksieni? � Utleni. � Knia�? � Ma�. � C�, u licha, wci�� tylko chemia! � obruszy� si� Trurl. � Nie mo�esz ruszy� innym konceptem? Ubit! � Rubid. � O��opan? � Propan. � Stryjna? � Poliwalencyjna. � Przodek? � Jodek. � Sylen? � Etylen. � Do�� tej chemii! � zgniewa� si� Trurl, widz�c, �e tak mo�e to i�� w niesko�czono��. � A to czemu? � zaoponowa� Cyfranek. � Nic mi jej nie wzbrania. Nie mo�na zmienia� regu� w toku gry! � Nie m�drz si�! Nie b�dziesz mnie uczy�, co mo�na, a czego nie mo�na. Tymczasem malec rzek� spokojnie: � Teraz ty. Benzen? Trurl milcza�. � Hafn? Beryl? Ferryt? Azot? Dzi�kuj�, wygra�em! � rzek� Cyfranio. Trurl dysza� przez chwil�, rozgl�daj�c si� za �rubokr�tem, lecz opanowawszy irytacj�, rzek�: � Do�� na dzi� zabawy. Zajmiemy si� teraz sztuk� wy�sz�, a mianowicie filozofi�, jest to bowiem kr�lowa nauk i jako taka dotyczy absolutnie wszystkiego. Spytaj mnie o co�, a udziel� ci odpowiedzi dwa razy, raz zwyczajnie, a raz filozoficznie! � Czy cieplica to wystyg�a zimnica? � spyta�a maszynka. Trurl odchrz�kn�� i rzek�: � Nie, nie o takie pytania idzie � to dotyczy tylko s�ownika... � Ale powiedzia�e� przecie�, �e filozofia dotyczy wszystkiego! � upiera� si� Cyfranek. � Spytaj mnie o co� innego, kiedy ci m�wi�! � Dlaczego dobry z�odziej nie jest tym samym, czym z�y dobrodziej? � Sk�d bierzesz takie idiotyczne pytania?! � obruszy� si� Trurl. � No dobrze. Nie masz jeszcze wprawy, to zrozumia�e. Czy wiesz, czego pragniesz? � Por�niczkowa� sobie troch�. � Nie w tej chwili, o�le, tylko w �yciu! � Pragn� s�awy wi�kszej ni� twoja! � Jest to rzecz p�onna, niegodna stara�, a ju� na pewno nie nadaje si� na �yciowy cel! � To czemu wieszasz na �cianach wszystkie dyplomy i odznaczenia? � Tak sobie! To nie ma znaczenia. Nie przeszkadzaj mi wci��, bo ci� zaraz przeprogramuj�! � Nie mo�esz tego zrobi�, by�oby to nieetyczne. � Dosy� tego. Idziemy na strych � zrobi� ci pokazow� lekcj� filozofii, tylko s�uchaj, ucz si� i nie przerywaj mi wci��! Poszli wi�c, Trurl przystawi� do dymnika drabin�, wlaz� na ni�, za nim wspi�� si� Cyfranek i obaj stan�li na dachu, sk�d rozpo�ciera� si� rozleg�y widok. � Sp�jrz na drabin�, po kt�rej weszli�my ze strychu � powiedzia� �yczliwie Trurl. � Kupi�em j� okazyjnie, a �e by�a zbyt d�uga i nie chcia�em jej skraca�, bo� porz�dne drewno, wybi�em w dachu dziur� i wysun��em nadmiar przez ten otw�r. Jak widzisz, wystaje teraz dwa metry ponad dach. Kiedy w�azisz na ni� z do�u, ka�dy tw�j krok, postawiony na kolejnym szczeblu, ma sens zarazem jednoznaczny i wyra�ny. Lecz je�li b�dziesz le�� dalej, zostawiwszy pod sob� strych i dach, sens, jaki tkwi� w poprzednich twoich st�pni�ciach, ulotni si� na poziomie kalenicy i ju� �adnego �adnego wtedy nie b�dzie, jak tylko ten, kt�ry sam w�o�ysz w swe poczynania! Wi�c wolno m�wi�: �w�a�� na dach�, kiedy spytaj� o to, po co stawiamy nogi na niskich szczeblach, ale nie mo�na ju� odpowiada� tak samo, kiedy si� wysoko zalezie! Tam, na g�rze, m�j Cyfraniu, trzeba ju� samemu wymy�la� sobie cele i sensy. In ovo jest to ca�a teoria wy�szych but�w, czyli rozumu, kt�ry wychyn�wszy z kozio�k�w i awantur materii, poczyna si� dziwowa� temu, �e jest w�a�nie rozumny, i nie wie, co by mia� z sob� pocz��, jako te�, co oznacza ta jego rozterka! Zapami�taj me s�owa, bo to nader g��boka przypowie�� z wyd�wi�kiem filozoficznym! � Czy nie znaczy to, �e zanios�o nas zbyt wysoko? � spyta� maluch. � Poniek�d z samego impetu, bo ten proces leci bez pohamowania, kiedy nabierze ju� rozp�du. Teraz skup si�, bo b�d� ci m�wi� o r�nicy mi�dzy tym, co mo�liwe, i tym, co niemo�liwe. � Sam s�ysza�em, jak m�wi�e� wujkowi Klapaucjuszowi, �e mo�esz wszystko! � wypali� Cyfranio. � B�dziesz ty wreszcie cicho? M�wi�em to w innym sensie. Wiedza likwiduje zdziwienie, bo tego, kto wszystko wie, nic nie zaskoczy! Tote� nic nie mo�e mnie zadziwi�, uwa�asz? � A gdyby zasz�o to, co masz za niemo�liwe, te� by� si� nie zdziwi�? � Nie m�w g�upstw. To, co niemo�liwe, nie mo�e zaj��. Gdyby na przyk�ad w tej chwili spad� do naszego ogr�dka meteor � Nie doko�czy�, gdy� co� �wisn�o przera�liwie, dom zatrz�s� si� ca�y, kilka dach�wek wyprysn�o z dachu, drabina zadygota�a, a w ogr�dku uros�a kolumna py�u, po czym zjawisko sko�czy�o si� r�wnie nagle, jak zasz�o. � Co� spad�o z nieba! Na pewno meteor! Nie zdziwi�e� si�? � pisn�a uradowana maszynka. � Ani troch� � sk�ama� Trurl, kt�ry omal nie zlecia� z kalenicy. � Zasz�a rzecz wcale korzystna ze wzgl�du na lekcj�. By� to czysty przypadek, czyli tak zwana koincydencja zaj�� od siebie niezale�nych. Statystyki powiadaj�, �e upadek meteoru na spokojne domostwa jest rzecz� mo�liw�, jakkolwiek nader rzadk�. Niemo�liwe by�oby atoli, �eby po tym meteorze upad� zaraz nast�pny, a to, poniewa� � Cyfranio nie zdawa� si� go s�ucha� zbyt uwa�nie, bo wychyliwszy si� za skraj dachu, ogl�da� solidny lej, obwa�owany szcz�tkami ogrodzenia i truskawek; w jego dnie l�ni�o co� niczym szklana bry�a. � Tam co� jest � odezwa� si�. Wtem zn�w zawy�o, hukn�o, gruchn�o i wzbi�o si� kurzaw� opodal dziury w ziemi. � Drugi meteor! Teraz na pewno si� ju� zdziwi�e�! � piszcza� zachwycony Cyfranio. � Meteory nie padaj� dwa razy w to samo miejsce � to si� nie zdarza! � zawyrokowa� Trurl, odzyskawszy przytomno�� umys�u. � Nie jest wykluczone, �e obserwujemy nowy typ fatamorgany... Gdyby jednak mia�a to by� rzeczywisto��, wykluczy�aby na bardzo d�ugi czas nast�pny upadek meteoru, albowiem rozk�ad statystyczny � Zagrzmia�o i w chmurze szcz�tk�w, wyrzuconych w powietrze, wry� si� w ziemi� mi�dzy dwoma lejami jaki� kszta�t po�yskliwy, a tak pot�nie, �e dom zanios�o jak ��dk� na fali. � Trzeci! � pisn�� uszcz�liwiony Cyfranio. � Kryj si�! � zag�uszy� go Trurl, spadaj�c z drabiny na strych i poci�gaj�c za sob� pupila. Podni�s�szy si� i otrzepawszy z grubsza, zbiegli, nic ju� filozoficznie nie roztrz�saj�c, do ogrodu. Trurl obszed� trzy wielkie leje, trz�s�c g�ow� i nieznacznie wzdychaj�c, wreszcie przykucn�� na brzegu najmniejszego. � Dziwisz si�?! � triumfowa� za nim maluch. � A ja si� wcale nie dziwi�, bo matematyka idzie przed twoj� filozofi�! Zbi�r planet przecina si� ze zbiorem meteor�w, daj�c taki podzbi�r, w kt�rym meteory przynajmniej raz wlatuj� w truskawki. W tym podzbiorze musi si� znajdowa� pod � podzbi�r planet, na kt�re meteory padaj� dubeltowo, a w nim podpodzbi�r zderze� trzykrotnych! � Bzdury � odrzek� Trurl z roztargnieniem, bo zdrapywa� piasek i glin� z tajemniczej bry�y na dnie leja. � Dlaczego w�a�nie NAM to si� mia�o przydarzy�? � Dlatego, poniewa� komu� musia�o, zgodnie z dystrybucj� normaln� � wypali� Cyfranek. � A w jakim podzbiorze znajduj� si� meteoryty nadziewane instrumentami muzycznymi? � spyta� Trurl, powstaj�c, Cyfranio za�, spojrzawszy w g��b leja, wyda� zdumione pi�niecie. Trurl poszed� do drewutni i wezwa� g�osem kopark�, kt�ra jednak, b�d�c rozumn�, strwo�ona grzmotami z jasnego nieba dr�a�a wtulona w k�t, ani my�l�c go s�ucha�. � Oto skutki zbyt doskona�ej automatyzacji! � burkn�� Trurl, widz�c, �e nikt go nie wyr�czy. Jako� przy pomocy �opaty i oskarda wydoby� z mniejszego leja nieregularny z�om lodu, przybrudzony ziemi�, we wn�trzu m�tny, lecz gdy si� patrza�o w g��b, majaczy� tam walcowaty cie� z w�owo spl�tan� ta�m�. Przyniesionym z pracowni m�otkiem j�� odkuwa� l�d ostro�nie, by nie uszkodzi� wmarzni�tego we� przedmiotu. Bry�a p�k�a na koniec i wytoczy� si� z niej amarantowy walec, opatrzony wyszywan� z�otem ta�m�, kt�ry stukn�wszy o stylisko porzuconej �opaty, zahucza� dono�nie. � B�ben... � zadziwi�a si� maszynka, podnosz�c go z ziemi. By� to w samej rzeczy orkiestrowy b�ben z podstawk�, wybornie zachowany, obszyty ko�l� sk�r�. Cyfranio spr�bowa� zaraz wygra� na nim ma�y tryl. Tymczasem Trurl, nic nie m�wi�c, wzi�� si� do drugiego leja, bo i w nim tkwi�a bry�a lodu, wi�ksza znacznie od pierwszej. T�uk� metodycznie m�otkiem, a� spod odskakuj�cych okruch�w lodu wynurzy�y si� dwa r�wnoleg�e futera�y sk�rzane, po wierzchu zasznurowane zygzakiem, dalej za� sz�y parzyste s�upy spowite w zielony materia�. Trurl nie ustawa� w pracy i niebawem obiekt �w spocz�� na trawie, wyzwolony z lodowych okow�w. Okrywaj�cy go materia� twardy by� jak szk�o, ozdobiony rz�dem z�otych guzik�w, z jednej strony obramowany wy�o�onym ko�nierzem, z kt�rego stercza�a pa�uba zakryta sukiennym okr�glakiem, z drugiego za� ko�ca wystawa�y s�upy w futera�ach. � Ani chybi Istota z Gwiazd! � zawo�a� podniecony Trurl. � Rury, jakie ma na nogach, zw� si� sztylpami � widzia�em podobne w atlasie staro�ytno�ci u mego mistrza Kerebrona! To robot zamierzch�y, zgo�a archaiczny, ucz si� i patrz! Przesta� wali� w b�ben, bo mi uszy p�kn�! To jego kurta ozdobna, to kapelusz, a co dzier�y w d�oniach? Pa�ki! Nale�� do b�bna, b�ben do nich, sk�d wniosek, �e mamy przed sob� dobosza! Czy pod��asz za bystrym biegiem mojej my�li? � Nawet go wyprzedzam! � zawo�a�a zuchwale maszynka. � Je�li b�ben i dobosz lecieli razem, znaczy to, �e mieli wsp�ln� trajektori�, nie byli jednak zamkni�ci w meteorach, bo one nie miewaj� tak zbli�onych tor�w, wi�c truskawki zniszczy�a nam lodowa kometa! Skoro tak, s� to trzy fragmenty jej j�dra. Nie zdziwi�bym si� ani troch�, gdyby w trzecim tkwi� dyrygent albo czellista! � A to czemu, m�j m�dralo? � pyta� zbity z panta�yku Trurl. � Poniewa� ta kometa musia�a zawadzi� ogonem o ca�� orkiestr�! To w ka�dym razie zupe�nie prawdopodobne... � Nie ruszaj go! Nie dotykaj niczego! Sied� spokojnie, p�ki ci nie powiem, s�yszysz? � roze�li� si� znowu Trurl, umocniwszy si� za� w zwierzchniej pozycji tym strofowaniem, przyst�pi� do dalszych ogl�dzin Istoty. � Te sztylpy s� z klamerkami � rzek� pouczaj�co. � Ale czemu materia� skamienia�y? Ba, ba, wiadomo, zmarzni�ty na ko��, jak i jego w�a�ciciel! Mogliby�my go zbada� spektroskopem, uwa�asz, bior�c ma�e pr�bki, lecz poznamy w�wczas tylko jego budow� chemiczn�, a ta nie powie, w jaki spos�b dosta� si� do lodowego grobu! Wsadzimy go do zmartwychwstajni, tak b�dzie najlepiej! Siedzia� w kucki nad Istot� z Gwiazd, g��boko zamy�lony. � Gdyby si� nam powiod�o, b�dziemy mogli stawia� jej pytania i uzyskamy cenne odpowiedzi. Lecz jak� matryc� rezurekcji zastosowa�? Oto pytanie! Nie jest to przedstawiciel klasy Silicoidea, rz�d Festinalentinae, ani cyberak, tym bardziej cyberyba... � Zwyk�y perskusista, m�wi� przecie�! Najlepiej po�o�y� go na piecu! � wrzasn�a swoje maszynka. � Cicho sied�! Robot robotowi nie r�wny... Umieszczenie na piecu nie jest �adn� sztuk� i nie wymaga interwencji wiedzy, jak� posiadam! �atwo paln�� g�upstwo! B�ben mo�e by� rekwizytem zbijaj�cym z tropu, czyli kamufla�em, wtedy zabieg o�ywienia oka�e si� nader niebezpieczny, je�li to jest zab�jczy maszynak, kt�rego jaki� z�owrogi budowniczy wys�a� w Kosmos za upatrzonym � bo i tak bywa! Lecz z drugiej strony do podj�cia wskrzesicielskich zabieg�w sk�ania imperatyw kosmicznej �yczliwo�ci, pojmujesz? Takim sposobem wprowadzi�em w rzecz etyk�. Mo�e dowiemy si� czego� wi�cej, si�gn�wszy do trzeciej jamy! Jak powiedzia�, tak uczyni� pod okiem bystrego Cyfranka, kt�ry przeszkadza� mu wci�� roztropnymi pytaniami, a� zgniewany Trurl j�� wali� m�otem w l�d coraz silniej. Rozleg� si� przera�liwy trzask, rozkuwana bry�a p�k�a na dwoje, a wraz z ni� � zamkni�ty w niej okaz. Trurl a� zaniem�wi� na mgnienie. � To przez ciebie! A�eby ci�... � A �yczliwo�� kosmiczna? � szepn�� Franio, te� mocno zreszt� stropiony. Trurl patrza� dobr� chwil� w l�ni�ce lakiery z klamrami, granatowe skarpety w czerwony pr��ek i zimne �ydy, co wystawa�y, oczyszczone ju�, z po��wki lodowego bloku. Nadzwyczajna schludno�� tych obiekt�w zafascynowa�a go. � By�a�by to istota oddaj�ca cze�� dolnym futera�om swoim? � rzek�, my�l�c w g�os. � Dziwne! Nie jestem te� pewien, czy powiedzie si� pr�ba o�ywienia rozdzielonych po��wek... nale�a�oby je pierwej z��czy� na powr�t! Przykl�k�szy, z bliska przyjrza� si� temu, co rozp�k�y mia� w �rodku. P�aszczyzna prze�omu l�ni�a lodowymi kryszta�kami, ukazuj�c chaotyczne esy i floresy urz�dze� wewn�trznych. Trurl podrapa� si� w g�ow�. � Czy�by�my mieli przed sob� istot� zbudowan� z kleju, jedn� z tych, o jakich pisa� staro�ytny cybermistyk Kliba � ber? Mieli�by�my przed sob� jednego z pratubylc�w Galaktyki, zamierzch�ego Je�czaka, zwanego w legendach Cz�akiem? Ty�em �wiat�w przebieg�, w tylu systemach po � bywa�em, a nie zdarzy�o mi si� jeszcze ujrze� na w�asne oczy My�l�cego Ma�laka! O, musz� wszystkie si�y przy�o�y�, by wskrzeszenie si� powiod�o! Co za okazja do rozmowy na tematy ontologiczne, nie wspominaj�c o minie, jak� zrobi tw�j wujek Klapaucjusz! Ale jak�e bez�adnie skonstruowany jest ten p�kni�ty! Biedny p�knisiu, zaiste gordyjskie masz w�tpia, ani tu �ruby za�o�y�, ani klamry, i nie wiadomo, co do czego pasuje! Jeno og�lny stan za � lodzenia trzyma w kupie te wszystkie kr�towid�a i rosolisy! � Tato � rzek�a maszynka, kt�ra zagl�da�a mu przez ramie � to nie jest Cz�ak, Ma�lak ani Je�czak, tylko zwyk�y Chandroid! � Co? Jak? Nie przeszkadzaj! Co m�wisz? Chandroid? Android chyba! � Nie, w�a�nie Chandroid, czyli android ogarni�ty chandr�! W�a�nie wczoraj wyczyta�am o takich z encyklopedii! � Nonsens! Sk�d mo�esz to wiedzie�? � Bo ma w r�ku puchar. � Puchar? Jaki puchar? To tam w lodzie? A rzeczywi�cie! No i co z tego? � W takim pucharze podaj� zwykle cykut�, wi�c skoro sam chcia� j� wypi�, jest niedokonanym samob�jc�, a sk�d ch�ci suicydalne, je�li nie od taedium vitae, czyli od chandry? � Zbyt ryzykowne sylogizmy! Niepoprawnie rozumujesz! Nie tak ci� uczy�em! � wyrzuca� z siebie Trurl pospiesznie, d�wigaj�c blok lodowy, kt�ry zawiera� korpus Chandroida. � Nie czas teraz zreszt� na takie rozwa�ania. Idziemy na g�r�! � Do pieca? � spyta�a maszynka, podskakuj�c na miejscu w najwi�kszym podnieceniu. � Do pieca, do pieca! � Nie do pieca, lecz na zapiecek! � sprostowa� Trurl. Przed u�o�eniem Chandroida na zapiecku wzi�� si� do �mudnej pracy anterowania. Przysuwa� atomy do atom�w dr�twiej�cymi r�kami, bo musia� pracowa� w sztucznym mrozie, mia� te� chwile powa�nych w�tpliwo�ci, co do czego nale�y, taki panowa� w Chandroidzie ba�agan, na szcz�cie m�g� si� orientowa� wed�ug powierzchni, to jest sukiennego odzienia, bo obszyte sk�r� guziki wyra�nie wskazywa�y, gdzie prz�d, a gdzie ty�. Kiedy po�o�y� obie istoty w cieple, zeszed� do pracowni, aby pokartkowa� na wszelki wypadek Wst�p do Wskrzeszalnictwa. �l�cza� nad ksi��kami, gdy na pi�trze rozleg�y si� �omotania. � Zaraz! Zaraz � krzykn�� Trurl i pobieg� na g�r�. Robot w sztylpach siedzia� na przypiecku, obmacuj�c si� ze zdziwieniem, Chandroid za� jak d�ugi le�a� na pod�odze, pragn�c bowiem wsta�, straci� r�wnowag� i upad�. � Szlachetni przybysze! � ozwa� si� z progu Trurl � witam was w moim domu! Zamkni�ci w lodowych bry�ach, spadli�cie do mego ogrodu, rujnuj�c mi truskawki, czego nie mam wam wszak�e za z�e. Odku�em was z lodu, a potem za pomoc� inkubacyjnej reanimacji termicznej oraz intensywnej resuscytacji doprowadzi�em do przytomno�ci, jak sami widzicie! Nie wiem jednak, sk�de�cie si� wzi�li w tym lodzie, i pa�am siln� ciekawo�ci� poznania waszych los�w! Wybaczcie obcesowo��, a co do reszty, malec, kt�ry podskakuje u mego boku, jest moim potomkiem nieletnim... � A kim wa�� jeste�? � spyta� s�abym g�osem Chandroid, kt�ry wci�� jeszcze siedzia� na pod�odze i obmacywa� si� po ca�ym korpusie. � Panowie przybysze � ty w sk�rzanych sztylpach oraz ty, pal�co i mokro wpatrzony we mnie, wiedzcie, �e jestem konstruktorem omnigenerycznym, imieniem Trurl, do�� znanym. To miejsce jest pracowni� moj� na �smej Planecie S�o�ca, kt�rego do niedawna nie by�o, gdy� skonstruowali�my je pospo�u z druhem Klapaucjuszem w ramach czynu spo�ecznego z mg�awicowych odpad�w. Zaj�cie me stanowi od eon�w do�wiadczalna ontologia, po��czona z optymalistyk� w zastosowaniu do wszystkich Rozum�w Universum! Pojmuj�, �e nag�e znalezienie si� na obczy�nie, a jeszcze w taki spos�b, przyprawi�o wasze jestestwa o pewien wstrz�s, zbierzcie atoli my�li i wyznajcie, co�cie za jedni, gdy� tak przyspieszymy og�lne porozumienie! � A z Bolicj� Gr�la Zbawnucego nie masz acan �adnych powi�za�? � spyta� do�� s�abym g�osem dobosz z pieca. � O tym Kr�lu, jako� te� o jego Policji nic mi nie wiadomo... zakatarzony� waszmo��? Rozumiem � to z przezi�bienia, ka�dy by si� zazi�bi� w takim ch�odzie... mo�e lipowego kwiatu? � Nie jestem zakatarzony, a tylko m�wi� z cudzoziemska � wyja�ni� robot w sztylpach, przyg�adzaj�c z wyra�n� ulg� z�ote szamerowania na piersi. � Kr�l, kt�remu poniek�d uszed�em, zwie si� w samej rzeczy Gr�lem, a to z tej przyczyny, �e nie Pa�stwem rz�dzi, lecz Ba�stwem... ale to ca�a historia. � Opowiadaj j� pan! prosimy! � zapiszcza�a maszynka w podskokach. Trurl uciszy� j� srogim spojrzeniem i powiedzia�: � Nie chcia�bym nagli� � b�d�cie moimi go��mi, prosz�! A waszmo�� � czy jeste� Androidem, czy te� Ma�licielem? � W g�owie mi jeszcze szumi � odrzek� siedz�cy na pod�odze. � Meteor lodowy? Kometa? Mo�e by�! Mo�e to by�! Kometa, ale nie ta! Musia�em przegapi� moj�! Oj, b�dzie� mi, b�dzie! � To pan nie jeste� Chandroidem? � spyta� rozczarowany Cyfranio. � Chandroidem? Nie wiem, co to takiego. W g�owie mi szumi. � Nie zwa�ajcie, prosz�, na tego malucha! � odezwa� si� Trurl, piorunuj�c wzrokiem Cyfrania. � Panowie, widz�, �e przeszli�cie si�a tarapat�w, tote� przepraszam za niewczesne ponaglenia do wzajemnych przedstawie� i prosz� na pokoje, aby�cie mogli si� nieco och�do�y� i ukoi�, a te� posili� co nieco! Po wieczerzy, spo�ytej w milczeniu, oprowadzi� Trurl niezwyk�ych go�ci po ca�ym swoim domostwie, pokaza� im pracowni� i bibliotek�, a na koniec zawi�d� ich na strych, gdzie mia� szczeg�lnie osobliwe okazy. Strych �w urz�dzony by� na kszta�t sali muzealnej. Na p�kach sta�y eksponaty w oleju, parafinie i wyskoku, a spod pu�apu, zaczepiony na t�giej belce, zwisa� masywny automat, czarny jak w�giel i na poz�r martwy. O�ywi� si� wszak�e, gdy do� podeszli, i usi�owa� kopn�� rzekomego Chandroida. � Zechciej pan uwa�a�, gdy� moje pomoce naukowe funkcjonuj�! � wyja�ni� Trurl. � Automat, jaki widzicie panowie na tej linie stalowej, zbudowa� osiemset lat temu pramistrz staro�ytno�ci, arcydoktor Nyngus. Postanowi� on stworzy� My�lowca religijnego i dobrego, tak zwanego robota dewota, czyli Pobo�nika. Ostro�nie, panie doboszu, on nie tylko kopie, lecz i gryzie czasem. � Daj mi si� Bo�e urwa�, a zobaczysz, co potrafi�! � wyzgrzyta� zacinaj�cymi si� trybami czarny Pobo�nik. � Jak widzicie, panowie � ci�gn�� z naukowym zapa�em Trurl � on nie tylko m�wi, kopie i gryzie, ale solennie wierzy! Tu jednak mechaniczny fideista podni�s� taki wrzask, �e ca�e towarzystwo zmuszone by�o czym pr�dzej opu�ci� strych. � Skutki wiary bywaj� nieobliczalne � t�umaczy� Trurl, kiedy opuszczali si� spo�em po drabinie. Zasiedli na koniec w bawialnym, gdzie wszystko by�o ju� przyszykowane � g��bokie fotele, ogie� na kominku i podlane juntoforez� truskawkowe elektrety. Ogrzawszy si� i wzmocniwszy, obaj go�cie wodzili wci�� jeszcze zadziwionymi oczami po otoczeniu, milcz�c, gdy� Trurl nie chcia� ich ponagla� pytaniami przez wzgl�d na fatygi, jakie przeszli. Cyfranio jednak, wyrwawszy si� jak filip z konopi, wy�o�y� im pospiesznie w�asn� hipotez� wypadk�w, podpart� solidnymi obliczeniami. Oto lodowa kometa, kr���c po systemie, ogonem swym ociera�a si� o rozmaite planety, a porywaj�c osoby, znajduj�ce si� w tych akurat miejscach, unosi�a je zamro�one na amen do perihelium, gdzie, jak wiadomo, cia�a te wlok� si� niczym �limaki, a� po mileniach niewiadoma perturbacja wytr�ci�a j� z dotychczasowej orbity i cisn�a na sadyb� Trurla. Nim Trurl zd��y� go uciszy�, Cyfranek obliczy� jeszcze przybli�one elementy ruchu owej komety, a na�o�ywszy je na map� ca�ego uk�adu, kt�r� umia� na pami��, przyj�� takie wsp�czynniki g�sto�ci zaludnienia planet, �e wysz�a mu imponuj�ca liczba siedmiu tysi�cy siedmiuset siedemdziesi�ciu trzech os�b, kt�re winny si� by�y jeszcze znajdowa� w kometowym ogonie. Osoby te, poporywane w r�nych czasach i miejscach, oddala�y si� ju� od biesiaduj�cych z drug� szybko�ci� kosmiczn�. Teraz upadek dw�ch go�ci w dw�ch meteorytach oraz b�bna w trzecim sta� si� ju� zupe�nie zwyzjawiskiem fizycznym i Trurlowi j�o si� nawet robi� �al wszystkich owych nieznanych pasa�er�w wmarzni�tych w kometowy l�d, kt�rych nie wskrzesi, a tym samym i nie zdo�a pozna� osobi�cie. Chocia� noc dawno zapad�a, nikomu nie zbiera�o si� na senno��, rzecz �atwo zrozumia�a, gdy zwa�y�, jak d�ugo przebywali przybysze w lodowym letargu i jak� ciekawo�� ich kolei �ywi� Trurl pospo�u z Cyfrankiem. Gospodarz powr�ci� wi�c do wyra�onej ju� przedtem my�li, aby uratowani opowiedzieli historie swego �ycia, zwi�zane z kometowym wniebowzi�ciem. Owi spojrzeli po sobie, a pocertoliwszy si� kr�tko, kto ma zabra� g�os najpierw, uznali, �e porz�dek ten wyznaczy� sam ich wybawiciel kolejno�ci� wskrzeszania, tote� do rzeczy wzi�� si� robot w sztylpach. OPOWIE�� PIERWSZEGO ODMRO�E�CA Jak mnie tu widzicie, nienasyconym jestem artyst� perkusist�, i st�d bieda moja. Jeszcze maluchem niedotartym zdradza�em talent, b�bni�c na czym si� da�o, i w ka�dej rzeczy budzi�em jej w�a�ciwy ton. W rodzie naszym od wiek�w tak. Umiem perskusj� mi�kk� i tward� i od grom�w piorunowych do szmeru klepsydry rozpo�ciera si� umiej�tno�� moja. Kiedy rozb�bni� si�, �wiat mi z oczu ginie. Tako� tamburynuj� w wolnych chwilach, a nawet instrument grzeczny sam sporz�dz�, dajcie mi jeno koz� i spr�chnia�y pie� lub cebrzyk i ceratk�. Lecz w �adnej orkiestrze miejsca nie zagrza�em, w�druj� tedy po �wiecie, aby wszelkich jego kapeli pr�bowa�, byle �wietnych. S�uch za� mam absolutny i grania kocham grzmot. Co ja planet, gwiazd, filharmonii zwiedzi�em! Gdziem nie bywa�, gdziem nie grywa�! Wszelako wnet dr��ki mi z r�k wypada�y i dalej mi� niedosyt gna�. Dawa�em popisy solowe, na kt�rych j�k, p�acz, sza� i �miech, bywa�o, �e mi� t�um na r�kach ni�s�, a nawet b�bny moje na relikwie rwa�. Nie s�awy �akn��em, nie ona moj� kochanka, lecz zatracenie w wielkiej muzyce, �akn� orkiestry jak pr�d oceanu, aby tam wpa�� i w jego bezbrze�y rozp�yn�� si�. Ja bom dla siebie niczem, wszystkim melodia doskona�a i tej szuka�em, w partyturach kopa�em si� dzie� i noc. A� w planetarnym przysi�ku Aleocji pos�ysza�em o pa�stwie Hafnu pierwszy raz. To tam, gdzie si� zagina spiralny r�kaw mg�awiczki lokalnej i w manszecik przechodzi z gwiezdn� podszewk�. Tam ta wie�� dosz�a mnie na pohybel m�j i zapali�a mi w duszy wielk� t�sknic�, m�wiono bowiem, �e to nie zwyk�e pa�stwo, lecz filharmonijne i �e r�wno z granicami id� kolumnady kr�lewskiej filharmonii. M�wiono, �e tam ka�dy gra i s�ucha kr�l, bo taki jego sen, �eby muzyk� chram nape�ni� lub Muzyk� Sfer! Pu�ci�em si� wi�c w dyrdy, jakem sta�, w ow� stron�, �ywi�c si� po drodze zap�at� za granie moje, skocznym werblem p�osz�c troski i zagrzewaj�c m��d� i wiek, �owi�em ka�dy s�uch, by si� upewni�, �e w tej gadce prawda. Wszelako, dziwna rzecz � im okolica dalsza Hafnu, tym wi�cej chwali obyczaj jego muzykalny, wierzy w Harmoni� Sfer i m�wi, �e tam warto �y�, by gra�. Im atoli bli�ej, tym cz�ciej p�g�bkiem odpowiadaj� lub zgo�a milcz� z wytrz�saniem �ba albo w czo�o wr�cz stukaj� si�. Pr�bowa�em indagacjami przypiera� tubylc�w do �ciany, lecz wy�giwali si�. Rzek� mi jeden staruch na Oberuzji: Gra� to tam, wiadomo, graj�, nieustannie tn� od ucha, lecz z grania tego muzyki tyle co kot nap�aka�, nie � muzyczna to muzyka ichnia, wi�cej czego innego w niej jest. Jak�e to, muzyka bez muzyki, pyta�em rozciekawiony i c� jest owo inne, m�w mi wa��, lecz tylko da� mi znak, �e szkoda s��w. A inni znowu� swoje, �e sam kr�l Zbawnucy wzni�s� Kr�lewskie Konserwatorium pa�stwowe, �e w nim wirtuoz�w �ma, i nie to, �eby jakowa� akrobacjonistyka dmuchu � ci�gu, palcaty, zawodowstwo zrutynia�e, lecz natchnienie, bramy w raj z�otostrunny, bo maj� dobry tor i klucz Harmonii Sfer, tej w�a�nie, kt�r� Kosmos, milcz�c, gra! Wi�c ja do starca zn�w i pytam, a on rzecze: Nie m�wi�, �e nieprawda, ale te� i nie m�wi�, �e prawda. Co bym ci nie powiada�, nie to bym ci powiada�. Id� sam, jak chcesz, to i przekonasz si�. W talent sw�j wierzy�em, pok�ada�em zaufanie w nim, bo ja, braci robocia, jak wezm� dr��ki w palce, jak puszcz� z lekka w ma�y tryl na b�bna mego g�ad�, to ju� nie terkot i nie werbel, i nie wark, ju� nie b�bnienie zwyk�e i tamburynada, lecz taka rw�ca czule pie��, �e nie do wytrzymania, bo i kamie�, a popu�ci te�! Zmierza�em tedy dalej, pojmuj�c wszelako, �e nie mo�na na filharmonijny dw�r z dworsk� etykiet� jego wej�� jako z konopi wprost, pyta�em ka�dego, kogom napotka� po drodze, o hafnijski g�rny obyczaj, a tu niewiele albo nic, moc min, og�lne potrz�sanie czym kto mia�, ten g�ow�, ten nie g�ow� � tak rozeznania w tym i nie doszed�em. Lecz gdy trwa� dalszy marsz w�r�d gwiazd, spotykam kurdypo�cia usmolonego, ten mi� na bok wzi��, s�uchaj�e, do Hafnu idziesz, o, szcz�liwy� i szcz�liwa to godzina, tam namuzykujesz si�, Zbawnucy dobry mo�ny pan, kochanek muz, on ci� obsypie z�otem! Co mi z�oto, jak z orkiestr� tam, pytam go, on za� u�miecha� si�, szcz�liwy, m�wi, kto w niej gra, za miejsce w niej odda�bym �ycie! Jak�e, m�wi�, tedy czemu w odwrotn� stron� spieszysz? Ach, rzecze, ja do ciotki, a zreszt� zmierzam w dal, by g�osi� s�owo o Zbawnucym, niech zewsz�d spiesz� muzykanci, bo ju� otwarty szlak Harmonii Sfer! A i Harmonii Bytu, bo to jedno i to samo! Jak�e, m�wi�, Symfonia Bytu te� w tym jest?! To warto si� przy�o�y�! Ale prawdali? A on pokurcz (do�� zeprza�y, prawd� m�wi�c, utarajcowany w jakichsi koksach czy smo�ach, musi przypiek� si�, zeszmelcowa�, czy co) na to wo�a: C� ty! Sk�des si� taki ciemny, niewiedz�cy wzi��? To nie wiesz, �e Hafn nie jest zwyk�ym pa�stwem ni kr�lestwem, lecz Pa�stwem Nowego Typu, czyli Ba�stwem, a Zbawnucy nie zwyk�y kr�l, lecz Gr�l! Dynastyczny on powzi�� plan, �eby wszyscy grali i tym graniem do szcz�liwo�ci dograli si�: i nie ot, byle jak, kusztykuj�c i �lepo, lecz w spos�b scjentyficzny, metodologiczny i teoretyczny, wi�c utworzy� ci on Rad� Ministr�w Konserwatoryjn� i u�o�y� Harmonogram Harmonii Sfer, kt�r� lada dzie� odkryj� i wykonaj�, a mo�e ju� wykonali, wi�c pr�dko le�! A jaka� to ta harmonogramiczno � harmoniczna muzyka? � pytam jeszcze, on za� odpowiedzia�: Osob� ��czy z Przyrod�, Zespala T�sknot R�j i tworzy Ziemski Raj, wi�c le� pr�dko, m�wi� ci, bo wspom�c takie co� to galaktyczna rzecz! Ju� lec� � lecz, mo�ci pokurczu, chcia�bym jeszcze wiedzie�, jako� pa�stwo, to jest Ba�stwo Hafnu dosz�o partytury Sfer, ichniej Harmonii, sk�d mu si� to wzi�o? � Ba! � odpowie zglejowaniec � maj� wytyczne dok�adne, maj� tradycj� pradawn�, bo� gra� to zawsze grali, lecz nie tak i nie tym, i nie w ten spos�b, co w�a�ciwy, ale teraz ju� wiedz�, i od muzyki ich przystaje dech i oko w s�up, a ucho w�ci��, le� tedy, m�j b�bniarzu, by� si� na pr�b� nie sp�ni�! Za pozwoleniem, rzek�em, nie jestem ci ja �adnym b�bniarzem, jeno artyst� perkusist� pierwszej gildii, lecz powiedz mi, prosz�, jeszcze co nieco o obyczaju hafnijskim, bym si� tam znalaz� nale�ycie! Och, nie mam czasu, odrzecze, id� a migiem, obaczysz, jak� wdzi�czno�� b�dziesz ku mnie �ywi� po sam skon! Ruszy�em tedy, wszelako, gdy si� ju� zarysowa�y kontury planety, co by� Ba�stwem, bo� to nie jaka� �e�ska zwyk�a planeta, lecz m�ski, jakkolwiek ma�y, bardzo m�ski planeta, i gdym ujrza� zewn�trzny Mur Ogromny Marmurowy, i rozgorza�y na nim z�oty napis KONSERWATORIUM KORONNE, postrzeg�em opodal w�zek drewniany, olejno malowany, a na w�zku bardzo zm�czonego robota, kt�ry si� iska�, bo ze staro�ci moc opi�k�w mia� i te mu �ar�y ka�dy tryb, wi�c dopomog�em mu oczy�ci� stawy i stawid�a, a on pod nosem nuci� co� cichutko. Spyta�em, co to, odrzek�: Pie�� oleandrynna! Nie zna�em takiej. Nu� go pyta� o Hafn, on za� przyg�uchy by� i kaza� sobie powtarza� cztery razy ka�de s�owo, a potem do mnie rzek�: Perkusisto! Ty� m�ody, zwinny, krzepki i giczolny, zdzier�ysz wiele! Nie odradzam� do Hafnu i��, ale i nie radz� ci tego. Uczynisz, co zechcesz. � Czy tam graj�? � A zapewne, od nocy do rana i od rana do nocy, wszelako ka�dy kraj obyczaj ma swoisty, i powiem� jedn� rad�: Milcz. Czego by� nie obaczy� � ni pary z g�by. Cokolwiek by ci si� wydawa�o � ni mrumru. Ni tchu! J�zor w cuhalt, lice w kube�, milczeniem opiecz�tuj g�os, to, by� mo�e, b�dziesz jeszcze kiedy� opowiada�, co� tam zwidzia�, w co� tam gra�! A chociem go prosi� i molestacy� mu czyni�, jakem mu nie przek�ada�, ju� ani syllaby mi rzek�. C�, dopiero mi� to rozpar�o i zapali�o okrutn� ciekawo�ci�, chocia� nie powiem, �ebym puka� do Hafnu z�otych wr�t ca�kiem spokojny, bom przez sk�r� czu�, �e jaka� tajemnica w nim otch�anna! Lecz zako�ata�em ko�atk� szczeroz�ot�, a d�wi�k jej cudny by� i animuszu dodawa�, i bardzo ch�tnie mnie wpu�ci�a stra�, i rzek�a mi �agodnie: O, widzisz drzwi? wal tam do �rodka �mia�o. A przedsie� by�a ju� wspania�a � ju�em sta� w ogromie kolumniastym, b�yszcz�cym skarbami, nie sie�, lecz istny chram, i wsz�dzie wisz� z�ote instrumenty! Wi�c w drzwi; wchodz� i oczym zmru�y�, taki buchn�� blask od alabastru i onyks�w, i srebra, wok� kolumn b�r, na dnie amfiteatrum stoj�, jerum, przepa�� to, g��b, wida� wiekami wydr��ali glob i w �rodku urz�dzili Filharmoni�! Nie ma tu miejsc dla publiczno�ci, a tylko same dla orkiestry, fotele jednym, innym stoliki, adamaszkiem kryte w srebrny groch, rubinem przytrza�ni�te, i stojaki wdzi�czne na nuty, i spluwaczki w srebrze kute dla d�tyst�w, to jest dm�cicieli tr�b, klarnet�w i oboj�w, a wy� brylantuje �wiecznikami paj�kami, ka�dy t�czowo �yrandoli si� i w zimnym ogniu barw nic ani widowni, ani galerii, jeno w �cianie g��wnej naprzeciw orkiestry na ca�� szeroko�� jedna jedyna lo�a, w boazeriach, weneriach i draperiach, amory w konchy dm�, lampasy tam, kutasy, a lo�a skryta zas�on� ze z�otog�owiu, hafty na niej wiolinowe i bemolowe, i ksi�yc na nowiu, i ci�ary z o�owiu, i palmy w donicach jak dom, a za zas�on� chyba tron, lecz zaci�gni�te tam i nic nie wida�. Ale od razu zmiarkowa�em, �e to musi by� kr�lewska lo�a! Widz� te� na dole amfiteatrum pulpit dyrygencki, lecz nie zwyk�y pulpit, bo pod kryszta�owym baldachimem, o�tarz istny, feretron, a nad nim neonowy napis CAPELLOMAY � STERIUM BONISSIMUM ORBIS TOTIUS! Znaczy, �e najlepszy na �wiecie kapelmistrz, czyli orkiestralny konduktor. Muzyk�w t�um, lecz na mnie nikt nie zwa�a, odziani do�� cudnie, z rozmaito�ci� liberyjn� i liberaln�, temu �ydy opina skarpeta bia�a w same fa i soi, lecz cerowana; tamtego meszty z klamr� z�ot� w niskie Ce, lecz obcas �ci�ty; �w ko�pak ma na g�owie z pi�ropuszem, lecz mole zjad�y nieco pi�r, a te� nie dojrz�, aby kt�ry prosto si� trzyma�, tak ich ordery ci�gn� w prz�d, suknem pod�cielone, zna�, �eby ich d�wi�k muzyki nie psu�! O wszystkim pomy�lano tu! Wida� dobry monarcha, hojny meloman i leci ode� grad odznacze� na pan�w muzykant�w! Przepycham si� nie�mia�o przez ci�b�, a bo to, widz�, przerwa w pr�bie i wszyscy naraz gadaj�, a kapelmistrz w z�otym cwikierze spod baldachimu koronnokryszta�owego poucza. Nie pa�eczk� dzier�y w r�kawicznym ku�aku, raczej palic� wprost, lecz on ni� macha, a �e zmacha si�, nie moja rzecz. Sala ogromna i nadzwyczajn� musi by� jej akustyczno��! Do grania czuj� p�d... a kapelmistrz, wspar�szy na mnie przelotne oko, rzecze z dala �askawie: A, nowy�? Dobrze! co umiesz � arfiarzem�? Co, perkusista? Ot, siadaj tam, wyby� nam ano perkusista, czy zdasz si�, oba � czym! Siadaj�e wa��! Mo�ci czellisto, nie pchaj si�, a widz�, �e czelny czellista co� w �ap� dyrygentowi tka � kopert� wypchan� � list mu napisa� koncertowy, czy jak? � No, wszak nic nie wiem jeszcze... siadam. A kapelmistrz m�wi do stu naraz: � Klarnecie! Nie dydyryduwydudydudym, lecz diduriduwidubidupiim! To nie s� zawijasy lukrowe na torcie, m�j panie, to vivace, lecz nie MOLTO vivace, czy masz d�bowe ucho wa��!? A dalej trillitrullifrullifram, i to nie friorytura, musisz si� wk�ada� mi�kcej, prosz� mi� � kuchno, ale podszywaj stal�, lecz nie po wierzchu, tu mi�kko, a tam tward�! I trilliridapadabrabbam! Ty tam, hola, blacho, nie zag�uszaj mi piccola w szesnastkach, bo� rujnacja lejtmotywu, nie g�usz � m�wi�, wi�c widz�, �e zupe�nie zwyczajne panuj� tu maniery i gadanie akurat takie jak na wszystkich salach koncertowych Universum. Siedz� w szumie � gwarze i rozgl�dam si�. Najpierw do b�bna: cudowny to jaki� b�ben! Nie po prostu, lecz bardzo w sobie wzmo�ony, boki jego ob�e, t�gie, masne, kr�g�e, jakie� samiczo � dziewicze, lazurne w sznurach haftowanych z�otym li�ciem d�bowym, no, a ju� powierzchnia tak napi�ta, ni skazy, dzwonna i b�onna, musi huczny w niej by� grom!! Patrz�, a tu partytur� nios�, nie zwyczajn�, lecz ksi�ga istna, folia� w sk�r� �bicz� oprawny, jej ogon kutasem ko�czy si�, a do kutasa chustka przywi�zana, dla otarcia potu rz�sistego po finale! O wszystkim tu, widz�, pomy�lano! A gdzie nie spojrz�, stiuki, gryfy, herby, muzy cycate, kariatydy, wenusy, fauny, pozauny, bomboniery, bomstengi, gryfy, groty, sztaksle, priapy, szperklapy, bezanmaszty, cumy, bajdewindy, �e muzyko p�y�! A nad lo�� gr�lewsk� herb ba�stwowy, pa�stwowotw�rczy szopon we wie�cu dukatowo podkutym, i rusza si� zas�ona lo�y, jak gdyby Gr�l w niej siedzia� ju�, lecz chowa� si� przed nami...? Lecz ju� Kapelmistrz w binoklach, zwinny, ekspresowy, pospiesznie wsz�dobylski, uwaga! wo�a, na miejsca! I: zaczynamy! do pr�by! Wszyscy tedy kopn� si�, biegn�, brzd�kliwie stroj�, ja dr��ki ujmuj�, a to nie dr��ki, lecz obuchy istne udarowe! Pa�y dzwonne! Rychtuj� nuty, w gar�cie spluwam i patrz� w nuty jak sroka w ko��, kapelmistrz uno, duo, tr� wo�a, stuka, i cwikierem z�oto b�yska nam, i wchodz� zgrzybce z cicha p�k... ale co to? Dyryguje kapelmistrz, lecz nic nie s�ysz�, jeno jakby kto� szmerglem tar�... oj, zgrzypi� te zgrzybce... struny zapaskudzi�y si� czy co? A ot i moje wej�cie, wi�c spuszczam d�o�, by tarabambn��, dzielnie uderzam, lecz tylko pstuk, pstuk, s�ysz�, jak we drzwi, patrz�, a b�ben ani drgnie, powierzchnia jaka� sztywna, g�adka jak sadzawka zamarzni�ta, jak tort, nic nie pojmuj�, i znowu stuk! stuk! � nie b�dzie z tego wiele, my�l�, a ju� orkiestra wchodzi, kwiczy, pstryczy, szu�ci, gwazdra i widz�, olaboga, puzonista puzonowi pomaga wargami bububu, a zgrzypacze buzie w ciup i tititi, sami nuc�, niemym instrumentom w sukurs spiesz�, jaka� to gra, a kapelmistrz ws�uchany, nagle w pulpiterium ba�! i rzecze: Nie. Ach, nie tak! Niedobre to jest. Da capo! Wi�c my jeszcze raz, a on schodzi z pulpitu i wkracza mi�dzy nas, przechadza si�, uchem �owi skrzyp i zgrzyt, przybli�a si� u�miechni�ty, ale krzywo, i za policzek waltornist�, jak w c�gi palcami, oj, zakr�ci � skr�ci�, a� waltornista traci dech; idzie i ucho obojowi nadrywa mimochodem w przej�ciu zarazem pa�k� ba�! po g�owie drugie zgrzybce, zatoczy� si� grajek, chustka mu spod brody wylecia�a, z�bami wydzwoni� ma�y tusz, a kapelmistrz do puzon�w i reszty szepce spod cwikiera: Draby! Co to za nie�ad! To ma by� muzyka?! Gra�, gra�, a to si� zbudzi Gr�l i dopiero� nam b�dzie! I m�wi: Jako Gapelmistrz Dyrygentissmus domagam si�! Przypominam i powtarzam: Symfonium odegramy Uwerturalne Ciszy! Silentissime, allegro vivace, con brio dalej, ale i piano, pianissimo, bo chi va piano, va sano! A! pojmuj�, �art! �artuje ku nam, bo Dobry! M�wi: Panowie! Waltornisto, Arfiarzu, Trombonie i ty, Klarnecie Jeden! I wy klawikordia�y, przyk�adajcie si�! Blacha p�ynnie i mied�! Piccolo czujnie, a czello z wiol� czulej tam! A fortepiano, czyli Silnos�ab, na sordyn� bacz! Schodzi i stuka w pulpit: Pod Nasz� Batut�, na Moj� Komend�, Ku Harmonii Sfer, za mn� � gra�! Gramy. Wszelako dalej nic nie s�ycha� okrom zgrzypie� i charpa� i stuka�, w og�le wi�cej nic! I rusza dyrygent w orkiestr�, u�miechni�ty, i rozdaje cukierki mi�towe, lecz komu cukierek da, to zaraz i pa�� w �eb. W kr�g hucz� �by! Pe�en zmartwienia bije i daje do zrozumienia, wi�c pojmujemy, �e nie od siebie wali, lecz tylko aby Majestatu nie urazi�, w Imieniu oraz aby nie dopu�ci� kakofonii do gr�lewskiego ucha, a kto obrywa, kuli si� i kapelmistrzowi od�miecha si� przymilnie i potulnie, kt�ry, te� u�miechni�ty, ugaszcza i ba�! ba�! bo nie samym sob� leje, lecz aby nie dopu�ci� i ratowa�, a mo�e, by gorsze ci�gi, razy, aby Prawdziwy Bat nie obruszy� si�... Wiem, bo w przerwie grajkowie rozprawiaj�, nawzajem sobie plastry przyklejaj�c wedle mego b�bna: on dobry, nasz Kapellenrnayster, wszak napisane ma Bonissimus, wszelako musi tak, by Gr�l nie rozgniewa� si�, w samej rzeczy widz� zg�oski �Capellenmaysterium Bonissimum�, oj, dobry, m�wi�, dyrygent, a i serce z�ote, lecz musi la�, by nam Kto Inny nie da� w �eb! Kto, kto taki? � pytam, ale nikt nie odpowiada. Co do bicia, ju� wyrozumiane mam, ale z muzyk� do �adu nie dochodz�, bo nic jeno chrap i drap, i zgrzyt straszliwy, ale gramy. Cwikier z�otem b�yska, biega, �upie, a cho� �by trzeszcz�, pojmujemy, �e tak musi by�; a� tu zas�ona Lo�y rusza si� i wychyla spoza niej Pi�ta Du�a Bosa i poniek�d Go�a, lecz nie jaka� uliczna, szeregowa pi�ta, ale Namaszczona, w Koronnej Pid�amie z nogawki wysuni�ta Tronowej, i obraca si� ona, i rozchylaj� si� fa�dy draperii, a tam chrapanie i nie tron, lecz �o�e w z�ocie i r�yczkach, z adamaszkowym blaskiem poszwy, na z�otym prze�cieradle Gr�l, znu�ony symfonicznie �pi z aksamitowym Ja�kiem w g�bie, i nic, tylko �pi, a my pod Pi�t� piano, pianissimo, �eby nie zbudzi�. Markujemy...? Ach, pojmuj�, markowana pr�ba! Dobrze, ale czemu bicie nie markowane? I czemu w�osia w smyczkach brak, a b�ben m�j jak stara decha? Dostrzeg�em te�, �e w najciemniejszym k�cie sali szafa stoi wielka jak organy, czarna, ogromna i zamkni�ta, a w niej lufcik z kratk� i kiedy zdarzy si� mocniejszy fa�sz, wida� tam oko mokre i pal�ce, okropnie nieprzyjemne, wi�c pytam trombonist�, kto tam. A on nic. Ja do kontrabasa � nic. Czello � nic. Triangiel � nic. A flecik kopn�� mnie w kostk�. Wspomnia�em wi�c przestrog� starca i milcz�c, gram, to jest stukam. A tu skrzypienie okropne, otwiera si� Szafa w K�cie, a z niej wy�azi Kto� Czteropi�trowy. Czarny jak noc, z oczami jak kamienie m�y�skie i siada mi�dzy dwiema kolumnami, nie przymierzaj�c jak w lesie, i siedz�c, przypatruje si� nam wilgotno i pal�co. O ty�ek marmurowy muzy grzbietem sko�tunionym si� czochra, drug� muz� w �okciu ma, oj, straszliwy ten jaki� k�ciarz, gdy go widz�, czuj� mr�wki gnaj�ce po krzy�u! Tu dopiero ca�kiem zacz�a mi przechodzi� ch�� muzykowania w Filharmonii Hafnu, bo jak wzi�� si� g�b� otwiera�, to odmyka� ci j� i rozsuwa�, a przez og�lny ogrom i rozmiary trwa�o to d�u�ej, ni�bym sobie �yczy�, w �rodku za� paskudnie wprost nie do wiary � i k�y paskudne, i j�zyk za nimi nawet paskudniejszy, zwinny i �linny, i wrazi� sobie Szafon K�ciarz paluch w mord� i nu� tam z wolna, lecz usilnie gmera�. Ogl�dam si�, jako mam podle siebie kontrabas i blach�, i te� g�b� otwieram, �eby spyta�, kto zacz owa potwora, sk�d i dlaczego oraz po co tak, w og�le � z jakim sensem? Tum atoli wspomnia� s�owa starca, zabrzmia�o mi w g�owie: �Cokolwiek by ci si� strasznym wydawa�o, milcz, ni pary z g�by, ni mru � � mru�, wi�c zreflektowawszy si�, z �yd� podci�t� dr�eniem i z mi�kkim podkolaniem gram. Widz� nuty, bo� si� wytrzeszczam, lecz niewyra�ne jakie�, jakby muchy narobi�y, nie wiadomo, co kwinta, co kwarta, plamy, kleksy, zamazane wszystko jak diabli, oj, bo te� diabli nadali, my�l�, i nastaje cisza na takt�w osiem, w niej za�, ach, jaki paskudny d�wi�k: zjadliwy, g�sty, plugawy, borborygmiczny i gardialny ziaj si� rozlega, K�ciarz ziewn��, k�apn��, przeci�ga si�, bark szczeciniasty trze o zadek muzy, wyjrza� z k�ta, pow�szy�, sapn��, wreszcie czkn��, grepsn�o mu si�, w tej ciszy �wi�tynnej, skupionej filharmonijnie, okropnie paskudenny Greps, lecz nikt nie widzi, nie s�yszy nic a nic! Pozna� nie daj� po sobie! A po po�udniu jest galowy koncert i Gr�l Pan siedzi w lo�y, otoczony dygnitarstwem rozgwie�d�onym, i w palcach upier�cienionych kr�ci co�, i raczy sobie sam do ucha w�ciubia�, wyt�am wzrok, a tam talerzyk z�oty, i kulki z waty kr�ci Gr�l, w olejach po�wi�canych macza i w uszy tka! Ju� nie pojmuj� nic. A my w fortissimach tak� pi�� pi�ujemy i takim r�ni�ciem r�niemy r�n�cym, �e z okna za kratk� co� jakby �za, a Gr�l ka�e drapery� zasun��, gdy� czas mu do ba�stwowych spraw. Wi�c jak�e teraz dalej? Panowie grayce! m�wi kapelmistrz cwikierowy, blady, musimy naradzi� si� i skrytykowa�, bo� to nie to, nie tak, b�jcie� si� Boga, gdzie wy, a gdzie Harmonia Sfer, to� Gr�la os�abicie takim graniem! Otwieram narad�!! I gdy ja nie wiem, co do czego, i wci�� ku szafie zezuj� na wszelki wypadek, oni po kolei o g�os prosz� i wstaj� i zaczyna si� wielkie deliberowanie i radzenie, oczy skrz� si� im z ch�tnej gorliwo�ci, krytykuj� wykonawstwo, smyki, blacha, d�ty�ci nie to i nie tak, palce �le ustawione, ma�o wprawy, nie do�� pr�b, gimnastyki brak, nie zwijamy si�, koledzy, jak nale�y, nie przyk�adamy si� � bardzo surowy ka�dy dla siebie, a ju� co do innych koleg�w, to nie daj Bo�e � suchej nitki nie zostawiaj�, z wyj�tkiem trombonisty, triangla i waltorni, nie wiem czemu. I wadz� si� nad ka�d� nut�, jak z niej wyt�oczy� dzwonny sok, cel przy�wieca im wsp�lny, s�ucham z podziwem, teori� ci tu ka�dy ma w ma�ym palcu, jak z nut idzie ta narada, s�ucham, patrz�, a� tu cie� na nas pad�, olaboga otwar�a si� szafa, siad�o w niej, drapie si� po czarnomszystym brzuszysku wszawym, zapuszcza paluch w p�pek, nie p�pek, lecz czarny Maelstromu lej! I tak sapi�c, czkaj�c, drapi�c si�, siedzi, d�ubie w nosie z du�ym powolnym smakiem i satysfakcj�, pe�n� koncentracji. I nagle robi si� straszna cisza, bo taki ma�y jeden od dzwoneczk�w wstaje i m�wi w wolnych wnioskach: Panie Kapelmistrzu i Koledzy! Instrumenty s� NIEZDATNE, wi�c nie mo�e by� z tego nic! Owszem, na oko �adne, z�ocone, lecz bezd�wi�czne, albowiem felerne; groby to pobielane, nie instrumenty. Wnioskuj� wniosek wi�c, �eby nam Prawdziwe da�, a te do muzeum lub gdzie� indziej na z�om. I siad�. � Ca? Ca?! Ca!!!??? � krzyknie nasz dobry w cwikierze, najlepszy. � Instrumenty Z�E!? Nie godz� si�? Nie podobaj� si�...? Na Trudno�ci Obiektywne spycha si� w�asn� Niedojdziasto��, niemoc? A to mi dyngus, nygus, a to mi zdrajca Sprawy, a to ci Dywersjum! Ty �otrze jaki � taki, ty Podes�a�cze Odmie�cze, sk�de� si� taki wzi��?! Jak, sk�d? Kto podsun�� ci Zbrodnicz� My�l? A mo�e wsp�lnik�w masz? Kto jeszcze mniema tak? Cisza jak makiem sia�, a tu podbiega Lokajczyk liberyjno � dworski i podaje mu zapisk� i czyta on, oddaliwszy papier od oczu, bo jest w cwikierze swym dalekowzroczny, by nas na oku wszystkich mie�, i m�wi: No tak. Og�aszam Przerw�, poniewa� oto moje Wezwanie na Dw�r, na Narad� Ministerialn�. Jak wr�c�, uczyni� wam Podsumowanie! A teraz odtr�biono! Siedzimy i m�wimy, �e, panie dzieju, �rubuchny w oleju, no i, panie tego, moja chata z brzegu, oraz podobne uwagi przez ca�� noc. Przychodz� z rana tr�bacze fanfarzy�ci i og�aszaj� Gr�la Uniwersa� i Manifest, jako odb�dzie si� specjalna Konferencja Naukowa, na kt�rej Kompleksowo b�d� zbadane wszelkie impedimenta, stoj�ce na drodze ku Harmonii Sfer (Ha. Sf.). Zwali�a si� zaraz moc melolog�w, meloman�w, muzyko � znawc�w, d�wi�karzy i melodyst�w z wy�szym wykszta�ceniem polifonicznym, sami prof. konc. i dr hab. cich. i cz�onkowie d�wi�ku rzeczywi�ci, korespondencyjni sz�a korespondentki z odpowiednimi nagraniami. Pierwej wyst�p zarejestrowali na sze�ciuset aparatach powtykanymi w instrumenty mikromikrofonikami, a do b�bna w�o�ono mi makromikrofon, ta�my opiecz�towali zielonym woskiem i czerwonym lakiem, wzi�li pr�bki powietrza rozedrganego, przez lupy obejrzeli nas i ka�dy k�t, a potem naradzali si� siedem dni i jeszcze miesi�c. Precyzji analiz nie wys�owisz! Nie zetkn��em si� jeszcze z takim oberwaniem nauki w jednym miejscu! Wszystko zosta�o na�wietlone i uzgodnione z w�a�ciwych pozycji metodologicznych, nad naradami sam Majestat obj�� mi�o�ciwie Wysoki Protektorat, lecz osobi�cie nie uczestniczy� i zast�powa� go Podsekretarz Stanu Obojga Uszu. W ostatnim dniu o�mnastu Dziekannych Rektor�w ch�rem odczytuje nam Ekspertoliz� zredagowan� wsp�lnie z pe�n� jednomylno�ci� badawcz�: Skonstatowa�a Komissya, pisz�, pewne Braki. Instrumentarium Nieca�e Pe�nowarto�ciowym jest. Tam tu, to tego brak, �wdzie za� owego nie dostaje. Tu zakr�tasa, tam obertasa. Tu, we wioli, struny poniek�d gipsowe, a tam pud�o czella pe�ne otr�b. Nie tak to zapewne mia�o by�, lecz jakby jest. Tu trombon zatkany, bo czyja� szlafmyca wpad�a z bawe�nianej dzianiny pi��dziesi�cioprocentowej z domieszk� nylonu, drugiego gatunku, a mo�e to szraubmyca, dosy� �e doradzamy przekanalizowanie trombonu, a odt�d radzimy, niechaj stoi szczotka kominiarska ko�o trombonisty, niech takowy z przepychem gra. Klawicymba� za� znale�li�my Og�lnie Pustym: w �rodku nie ma nic, jeno By�y Kurnik po G�siach. G�le: zamiast g�li, G�si skonstatowali�my ze s�abym jaj udojem, bo dokonali�my analizy ich Pyrometrem, to jest Pi�romierzem, gdy� Pierze utrudnia G�siom d�wi�czenie, nie mog� przez to G�si czystego d�wi�ku mie�. Ergo ALBO niezb�dna jest onych depierzacja, ALBO nale�y ze szkatu�y koronnej ekspensem uczynionym g�le naby� i je g�larzem obsadzi�, albowiem obecny g�larz indykatorem jest z zawodu, czyli hodowc� indyk�w. Co do Silnos�abego Fortepianu, dwie kopy myszy w nim ogonkami do m�otk�w uwi�zano, przez to Bardzo Cienko �piewa, zw�aszcza i� Myszarz fundusz przeznaczony na karm� defraudantnie straci�. Je�li nie b�dzie �aski Gr�lewskiej, w dyby go. Co do Triangla, powinien by� Metalowy, a nie Obwarzankowy, chocia� na dro�d�ach. Teraz Bassy. G��wny Kontrabas przewraca si� przy Passa�ach, poniewa� ma zamiast Ostrogi Kolcowej K�ko i odje�d�a na nim, a te� Bassist� poci�ga impetem za sob�, przez co ten przy ka�dym Basso Dolce Profondo musi nogami nakrywa� si�. Sugeruje Komissya: trzeba albo sznurem go, albo do�ek wyciosa�, albo w troki, albo zaklinowa�, albo przeprowadzi� zgo�a odko�owacenie, czyli tak zwan� deszraubizacy�. Zmyczkom przyda�oby si� w�osia, gdy� zamiast niego wydiagnozowali Ekspertyczni Komissyanci jeno Atmospher�, tj. mieszanin� azotu, tlenu, dwutlenku w�gla ze �ladami gaz�w szlachetnych, jako to xenonu, argonu i kryptonu, oraz krztyn� pary wodnej. A tak�e nieco P�ynnej Zawiesiny, kt�ra jest Odpadow� Pochodn� Rozkaszlania i Zaplucia Graycami � Uzdnik�w d�tystyczno � trombo�skich. W�osie atoli uwa�a Komissya za lepsze do grania od powietrza, a zw�aszcza zdatne dobrze do Dr��czkowo � Pocieralnego suwania po strunach. I tak leci ta ekspertyza na tysi�c o�mset stron, i o b�bnie w niej jest, a jak�e, po�wi�ci�a uwag� komissya b�bnowi mojemu: malowana decha ko�em s�katym podparta, cho� i w z�ocie, a nie b�ben. I sformu�owano trzysta osiemdziesi�t jeden wniosk�w skierowanych resortowymi drogami do Ministerstwa Tr�b, Czombr�w i Puzon�w, do Ministerstwa Dzwonnic, Sfer i Propinacyi Harmonosferycznej, do Podsekretarza Stanu Beznadziejnego oraz do Najwy�szej Izby D�tystycznej. Sam Marsza�ek Blachy wag� wniosk�w piecz�ci� skrzepi�. I jak teraz orkiestra nie skoczy na r�wne nogi, nie skrzyknie si�, nie rozdyskutuje! Tak! Tak jest! B�ben otok stary, pien