497
Szczegóły |
Tytuł |
497 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
497 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 497 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
497 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
Ulice Aszkelonu
(The Streets of Ashkelon)
t�umaczy� Rados�aw Kot
HTML - Grabcu
Ponad wieczn� os�on� chmur �wiata Weskera da� si� s�ysze� narastaj�cy,
przyt�umiony �oskot. Handlarz Garth zatrzyma� si� raptownie, pozwalaj�c butom
zag��bi� si� w b�otnistej mazi, i przy�o�y� d�o� do ucha. Zniekszta�cony przez
g�st� atmosfer� grzmot by� coraz g�o�niejszy.
- To brzmi podobnie jak ha�as czyniony przez tw�j podniebny statek - powiedzia�
Itin przetrawiaj�c powoli skrawki informacji, by z zachowaniem wszelkich zasad
tutejszej logiki przeanalizowa� dok�adnie ka�dy z osobna. - Ale przecie� tw�j
statek stoi wci�� tam, gdzie wyl�dowa�e�, i chocia� w tej chwili go nie widzimy,
musi tam sta�, jeste� bowiem jedyn� osob�, kt�ra potrafi go obs�ugiwa�. Nawet
gdyby kto� jeszcze to umia�, s�yszeliby�my najpierw odg�osy jego startu.
Poniewa� tak nie by�o. a ten ha�as jest niew�tpliwie wydawany przez pojazd
kosmiczny, zatem musi to by�...
- ...jaki� inny statek - uci�� Garth, zbyt zaj�ty w�asnymi my�lami, by
cierpliwie czeka�, a� Itin dobrnie do ko�ca �a�cucha logicznego. Z ca��
pewno�ci� by� to jaki� inny go�� z przestrzeni, kieruj�cy si�, podobnie jak on
przedtem, na sygna� radaru S.S. Pojawienie si� kogo� takiego by�a tylko kwesti�
czasu. Nowo przyby�y niew�tpliwie szybko dojrzy na ekranach statek handlarza i
postara si� wyl�dowa� jak najbli�ej.
- Lepiej si� pospiesz, Itin -stwierdzi� Garth. - Najszybciej dotrzesz do wioski
wod�. Powiedz wszystkim, by schowali si� w bagnie, byle dalej od sta�ego l�du.
Urz�dzenia tego statku wytwarzaj� podczas l�dowania tak wysok� temperatur�, �e
ka�dy, kto znajdzie si� w miejscu przyziemienia, zostanie dos�ownie ugotowany.
By�a to gro�ba, kt�r� niewielki, ziemnowodny mieszkaniec �wiata Weskera
zrozumia� od razu. Zanim jeszcze Garth sko�czy� m�wi�, Itin zwin�� �ebrowane
uszy niczym nietoperz skrzyd�a i bez szmeru da� nurka do pobliskiego kana�u.
Garth ruszy� dalej przez hamuj�c� kroki ma�, docieraj�c do skraju wioski w
chwili, gdy �oskot przeszed� w og�uszaj�cy ryk, a statek kosmiczny wy�oni� si�
spo�r�d nisko zalegaj�cych chmur. Przes�oniwszy oczy d�oni�, by nie da� si�
o�lepi� d�ugiemu j�zykowi tryskaj�cego z dysz ognia, przygl�da� si� z mieszanymi
uczuciami szaro-czarnej sylwetce pojazdu.
Po sp�dzeniu na �wiecie Weskera prawie ca�ego standardowego roku, brak
towarzystwa innych ludzi zaczyna� powa�nie mu doskwiera�. Niemniej, podczas gdy
odziedziczony po ma�pich przodkach instynkt stadny domaga� si� swoich praw,
umys� kupca liczy� pilnie s�upki i dodawa� zyski. Ten statek te� m�g� nale�e� do
jakiego� handlarza, co oznacza�oby koniec monopolu na handel z t� planet�. Z
drugiej jednak strony, r�wnie dobrze m�g� to by� ktokolwiek inny. Pomy�lawszy
to, Garth schroni� si� pod gigantyczn� paproci� i poluzowa� tkwi�c� w kaburze
bro�. Statek osuszy� na wi�r co najmniej ze sto jard�w
kwadratowych moczar�w, a� w ko�cu silniki umilk�y, a stopy wspornik�w zag��bi�y
si� z trzaskiem w pop�kany grunt. Metal poskrzypywa� jeszcze, osiadaj�c w
miejscu, gdy chmura dymu powoli rozp�ywa�a si� w wilgotnym powietrzu.
- Garth... ty szanta�ysto, szczekaj�cy po tutejszemu... gdzie jeste�? -
zagrzmia� g�o�nik statku. Sylwetka pojazdu wygl�da�a tylko nieco znajomo, ale
brzmienie g�osu nie pozostawia�o �adnych w�tpliwo�ci. Garth u�miechn�� si�
krzywo wychodz�c na otwart� przestrze� i zagwizda� na palcach. Kierunkowy
mikrofon na stateczniku obr�ci� si� w jego stron�.
- Co ty tu robisz, Singh? - krzykn�� do mikrofonu. Zamiast znale�� w�asn�
planet�, wolisz okrada� innych z uczciwych zysk�w? Taki z ciebie podst�pny
kr�tacz?
- Uczciwych! - rykn�� wzmocniony g�os. - I kto to m�wi? Cz�owiek, kt�ry pozna�
wi�cej wi�zie� ni� burdeli, a tych ostatnich, s�owo daj�, jest niema�o. Przykro
mi, kompanie z dzieci�stwa, ale nie mo�esz liczy� na moj� pomoc w obrabianiu tej
morowej dziury. Mam na oku inny, o wiele mniej �mierdz�cy �wiat, gdzie zbij�
fortun�. Zatrzyma�em si� tu tylko na chwil�, bo trafi�a si� okazja, by zarobi�
uczciwie kilka kredyt�w. Jestem tu za taks�wk�. Przywioz�em ci towarzystwo,
idealne wr�cz dla ciebie. Facet nijak nie jest zwi�zany z twoim fachem, ale mo�e
ci si� przyda�. Wyszed�bym sam, aby ci� przywita�, gdyby nie te testy i
szczepienia. Wypuszczam pasa�era przez �luz� i mam nadziej�, �e pomo�esz mu z
baga�em.
Przynajmniej nie b�dzie tu drugiego kupca, to jedno dobre. Ale jaki to niby
pasa�er zechcia� odby� podr� w jedn� stron� na tak zacofan� planet�? Co takiego
kry�o si� w pe�nym rozbawienia g�osie Singha? Garth obszed� statek, by znale��
si� naprzeciw rampy, i spojrza� na przybysza, kt�ry gramoli� si� przez luk
towarowy, z trudem taszcz�c wielk� pak�. Ten obr�ci� si�, ukazuj�c co� jakby
bia�� psi� obro��, oznaczaj�c� duchownego. Pow�d wszelkich chichot�w Singha z
miejsca sta� si� oczywisty.
- Co pan tu robi? - spyta� szorstko Garth pomimo stara�, by nada� g�osowi jak
naj�agodniejsze brzmienie. Je�li nawet tamten to zauwa�y�, to zignorowa� form�
powitania, u�miecha� si� bowiem nadal i schodz�c po rampie wyci�gn�� d�o�.
- Jestem ojciec Marek - powiedzia�. - Z Misyjnego Towarzystwa Braci. Mi�o mi
spotka�...
- Pyta�em, po co pan tu przyby�. - Garth panowa� ju� nad sob�, a jego g�os by�
cichy i wr�cz lodowaty. Wiedzia�, co trzeba zrobi�, i to jak najszybciej, je�li
mia�a istnie� jeszcze jaka� szansa.
- To chyba oczywiste - powiedzia� ojciec Marek, wci�� pe�en dobrego
samopoczucia. - Nasze stowarzyszenie misyjne jako pierwsze wysy�a duchownych
emisariuszy na obce �wiaty. Mia�em to szcz�cie...
- Zabieraj pan t� walizk� i wracaj zaraz na statek. Nie jeste� tu potrzebny,
nikt ci� nie zaprasza�. B�dziesz tu tylko ci�arem dla wszystkich, �aden tubylec
nie b�dzie nawet chcia� z tob� gada�.
- Nie wiem, kim pan jest, sir, ani czemu pan k�amie powiedzia� ksi�dz, wci��
spokojny, ale ju� bez u�miechu. Zapozna�em si� dobrze z prawem galaktycznym,
podobnie jak i z histori� tej planety. Nie ma tu �adnych chor�b ani
niebezpiecznych zwierz�t. Jest to planeta otwarta, a dop�ki Inspekcja Kosmiczna
nie zmieni jej statusu, mam takie samo prawo przebywa� na jej powierzchni, jak
pan.
Facet mia� racj�, rzecz jasna, ale Garth nie m�g� otwarcie tego przyzna�.
Blefowa�, maj�c nadziej�, �e ksi�dz nie zna dobrze swoich praw, ale niestety.
Zna�. Pozosta� tylko jeden spos�b, by go zawr�ci�, p�ki jeszcze mo�na to zrobi�.
- Wracaj na statek! - krzykn��, nie skrywaj�c Z�o�ci. P�ynnym ruchem wyci�gn��
bro� i z odleg�o�ci kilku cali wymierzy� czarn� luf� w �o��dek ksi�dza, kt�ry
zblad�, ale si� nie ruszy�.
- Co ty wyrabiasz, Garth?! - krzykn�� przez g�o�nik przera�ony Singh. - Ten
facet zap�aci� pe�n� taks� za przejazd i nie masz prawa wyrzuca� go z planety.
- Mam prawo - powiedzia� Garth, mierz�c dla odmiany mi�dzy oczy kap�ana. - Daj�
mu trzydzie�ci sekund na zawr�cenie, potem poci�gn� za spust.
- C�, wygl�da na to, �e albo oszala�e�, albo zebra�o ci si� na �arty. Je�li to
dowcip, to w z�ym stylu. I nieudany. W te klocki ja jestem lepszy.
Umieszczona w boku statku wie�yczka z czterema dzia�kami obr�ci�a si� z
post�kiwaniem i wycelowa�a lufy w Gartha.
- A teraz od�� pukawk� i pom� ojcu Markowi przenie�� baga� - rozkaza� Singh,
jakby lekko rozbawiony. - Chcia�bym ci pom�c, przyjacielu, ale nie mog�. Mam
wra�enie, �e jednak nale�y da� ci szans� zamienienia paru st�w z ojcem. Wiesz,
ostatecznie pozna�em go troch� w drodze z Ziemi.
Garth wcisn�� bro� do kabury. Czu�, �e przegra�. Ojciec Marek u�miechn�� si�
triumfuj�co i wyci�gn�� z kieszeni Bibli�.
- M�j synu...
- Nie jestem twoim synem - wykrztusi� Garth, wci�� prze�ywaj�c gorycz pora�ki.
Zamierzy� si� w gniewie pi�ci�, ale ostatecznie uderzy� intruza otwart� d�oni�.
Starczy�o, by ksi�dz upad� na ziemi�, a bia�e kartki ksi��ki splami�o b�oto.
Itin i inni tubylcy obserwowali to wszystko beznami�tnie. Garth nie zamierza�
niczego im wyja�nia�. Ruszy� w kierunku swojego domu, ale kiedy odwr�ci� si�,
ujrza�, �e nadal stoj� bez ruchu.
- Przyby� jeszcze jeden cz�owiek - powiedzia�. - Trzeba mu pom�c wy�adowa� jego
baga�e. Je�li nie b�dzie mia� ich gdzie schowa�, mo�ecie wpakowa� je do du�ego
magazynu, a� znajdzie sobie jakie� miejsce.
Spojrza� jeszcze, jak rozko�ysanym krokiem pod��aj� w kierunku statku, a potem
wszed� do siebie i z niejak� satysfakcj� trzasn�� drzwiami tak mocno, a� p�k�a
jedna z szyb. Istotn� ulg� przynios�o mu otwarcie jednej z zaledwie kilku
pozosta�ych jeszcze butelek irlandzkiej whisky, kt�r� trzyma� na specjalne
okazje. C�, ta okazja by�a wystarczaj�co szczeg�lna, chocia� nie taka, jakiej
Garth by pragn��. Alkohol by� dobry, wypali� nieco paskudny smak, kt�ry czu� w
ustach. Gdyby mu si� uda�o, sukces okupi�by wszystko. Ale przegra�, robi�c z
siebie dupka. Singh odpali� silniki bez jakichkolwiek po�egna�. Trudno by�o
powiedzie�, co sobie o tym pomy�la�, ale na pewno po powrocie chlapnie co�
niestworzonego w klubie cechu. Nic, tym b�dzie si� martwi�, gdy zajrzy tam
nast�pnym razem. Teraz trzeba u�o�y� jako� sprawy z tym misjonarzem. Wyjrzawszy
przez okno zobaczy�, jak tamten w strugach deszczu walczy z namiotem, ca�a za�
ludno�� wioski stoi w szeregu i przygl�da si�. Oczywi�cie, nikt nie zaproponowa�
pomocy.
Do czasu, gdy namiot ju� stan��, a wszystkie paczki i pude�ka znalaz�y si� w
�rodku, deszcz przesta� pada�, a poziom napoju w butelce znacznie si� obni�y�.
Garth czu� si� o wiele lepiej przygotowany do stawienia czo�a nieproszonemu
go�ciowi. W gruncie rzeczy pragn�� nawet z nim porozmawia�, zapominaj�c na
chwil� o interesach. Ostatecznie, ca�y rok bez ludzkiego towarzystwa... W takiej
sytuacji ka�dy kompan m�g� by� mile widziany. Czy przyjmiesz zaproszenie na
obiad. John Garth, napisa� na odwrocie starej faktury. A mo�e za bardzo go
przestraszy� i duchowny nie zechce przyj��? Nie, tak si� nie zawiera
znajomo�ci. Wygrzeba� spod pryczy pude�ko do�� du�e, by pomie�ci�o pistolet.
Itin czeka� oczywi�cie za drzwiami, jako �e akurat teraz wypada�a jego kolej
jako dy�urnego Zbieracza Wiedzy. Garth da� mu pud�o i kartk�.
- Zaniesiesz to do tego nowego cz�owieka - powiedzia�.
- Czy ten nowy cz�owiek nazywa si� Nawy Cz�owiek'! - spyta� Itin.
- Nie! - warkn�� Garth. - Nazywa si� Marek. Ale prosz� ci� tylko, by� mu to
odda�, a nie �eby� wdawa� si� z nim w pogaw�dki.
- Nie prosisz mnie, bym z nim rozmawia� - powiedzia� wolno Itin. - Ale on mo�e o
to poprosi�. A inni spytaj� o jego imi�, i gdybym go nie zna�... - dalszy ci�g
zgin�� w huku zatrzaskiwanych drzwi. Jak zwykle, gdy Garth traci� zimn� krew i
zapomina� o dos�ownym traktowaniu wszystkiego przez tubylc�w, tubylcy wygrywali
rund�. Trza�ni�cie drzwiami by�o p�rodkiem, przy nast�pnym spotkaniu bowiem,
wszystko jedno, czy za dzie�, za tydzie� czy za miesi�c, Itin got�w by� wznowi�
monolog dok�adnie w tym samym miejscu, w kt�rym przerwa�. Garth zakl�� pod nosem
i dolni wody do dw�ch ostatnich opakowa� najlepszego w smaku koncentratu.
- Wej�� - powiedzia�, us�yszawszy ciche pukanie do drzwi. Ksi�dz pojawi� si� w
progu z pude�kiem.
- Zwracam i dzi�kuj�, panie Garth. Doceniam pa�ski gest. Nie mam poj�cia, co
spowodowa�o ten �a�osny incydent na l�dowisku, ale chyba najlepiej b�dzie o tym
zapomnie�, je�li mamy razem mieszka� na tej planecie przez jaki� czas.
- Drinka?- spyta� Garth, bior�c pude�ko i wskazuj�c na stoj�c� na stole butelk�.
Nala� do pe�na dwie szklaneczki i wr�czy� jedn� ksi�dzu. - Te� tak my�l�, ale
jestem jeszcze chyba winien par� wyja�nie�. - Spojrza� ponuro na szk�o, potem
uni�s� naczynie w kierunku kap�ana. - Wszech�wiat jest du�y i powinni�my umie�
jak najlepiej si� w nim znale��. Za Rozum!
- B�g z tob� - powiedzia� ojciec Marek i r�wnie� uni�s� szklaneczk�.
- Ani nie ze mn�, ani z t� planet� - powiedzia� zdecydowanie Garth. - I w tym
jest w�a�nie g��wny szkopu�. - Opr�ni� szklaneczk� do po�owy i westchn��.
- Czy chcesz mn� wstrz�sn��? - spyta� kap�an z u�miechem. - Zapewniam ci�, �e to
nie wystarcza.
- Nie chodzi o wstrz�sy, ale o fakty. Ja sam jestem kim�, kogo wy nazywacie
ateist�, a zatem ma�o obchodz� mnie wszystkie objawione prawdy jakiejkolwiek
religii. Co za� si� tyczy tubylc�w, prostych i nie uczonych, tkwi� oni jeszcze w
epoce kamienia �upanego. Uda�o im si� jednak doj�� do tego miejsca w historii
bez przes�d�w czy nawet �lad�w oddawania czci bogom. Mia�em nadziej�, �e uda im
si� uchroni� przed tym jeszcze d�u�ej.
- Co m�wisz? - kap�an zmarszczy� brwi. - Chcesz powiedzie�, �e oni nie maj�
bog�w, w nic nie wierz�? Przecie� musz� umiera�..:?
- Owszem, umieraj� i obracaj� si� w proch. Jak wszystkie �ywe stworzenia. Znaj�
zjawiska przyrody, jak burze, drzewa i wod�, nie czcz� jednak b�yskawic, duch�w
drzew czy nimf wodnych. Nie ma tu ani szpetnych bo�k�w, ani �adnego tabu, ani
kl�tw, kt�re zatruwa�yby im �ycie. To jedyne prymitywne spo�ecze�stwo, jakie
pozna�em, wolne ca�kowicie od przes�d�w i dzi�ki temu o wiele szcz�liwsze i
rozs�dniejsze, bardziej normalne. Chcia�em po prostu uchroni� ich przed tego
rodzaju wp�ywami.
- Chcia�e� pozbawi� ich Boga, odebra� im zbawienie? - Oczy ksi�dza rozszerzy�y
si�, a on
sam a� si� cofn��. - Nie. Chcia�em uchroni� ich od przes�d�w do czasu, a�
dorosn� nieco i zaczn� patrze� na sprawy bardziej realistycznie. Gdy nie b�dzie
ju� grozi� im zag�ada za spraw� tego wszystkiego...
- Ubli�asz Ko�cio�owi, panie, r�wnaj�c wiar� z przes�dami...
- Prosz� - powiedzia� Garth, podnosz�c r�k�. - �adnych spor�w teologicznych. Nie
s�dz�, by twoje szefostwo kupi�o ci bilet po to tylko, by� mnie nawraca�.
Przyjmij po prostu do wiadomo�ci fakt, �e przez d�ugie lata dochodzi�em do
mojego obecnego �wiatopogl�du i �adna podejrzana metafizyka tego nie zmieni.
Obiecuj� ci, �e nie b�d� pr�bowa� zawraca� ciebie ze z�ej drogi, o ile ty
obiecasz mi to samo.
- Zgoda, panie Garth. Przypomnia� mi pan, �e moj� misj� jest troska o te dusze.
Ale czemu moje dzie�o tak bardzo panu przeszkadza, �e a� chcia� powstrzyma� mnie
pan przed zej�ciem na ten l�d? Grozi� mi pan nawet broni� i... - ksi�dz urwa� i
spojrza� na szklank�.
- I nawet pana uderzy�em? Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i mog� jedynie
przeprosi�. Oczywisty brak dobrych manier, jeszcze gorsze usposobienie. Prosz�
po�y� tu troch�, a i ksi�dz nie b�dzie lepszy. - Garth spojrza� ponuro na swe
wielkie, z�o�one na stole d�onie. Na sk�rze widnia�y liczne szramy i �lady
zadrapa�. - Powiedzmy, �e to frustracja, poniewa� ten �wiat jest taki, jaki
jest. W swoim fachu musi ksi�dz mie� mas� sposobno�ci, by zagl�da� w mroczne
zak�tki ludzkich dusz i umys��w, i wie chyba niejedno o motywach post�powania i
o szcz�ciu. By�em zawsze zbyt zaj�ty, by pomy�le� o osiedleniu si� gdzie�, o
za�o�eniu rodziny. Do niedawna wcale mi zreszt� lego nie brakowa�o, zacz��em
jednak my�le� o tych na po�y futrzastych, na po�y rybich tubylcach jak o
w�asnych dzieciach. Czuj� si� do pewnego stopnia za nich odpowiedzialny.
- Wszyscy jeste�my dzie�mi Boga - powiedzia� cicho ojciec Marek.
- Niech i tak b�dzie, ale w�wczas mamy tu gromadk� Jego dzieci, kt�re nawet nie
potrafi� wyobrazi� sobie Jego istnienia - warkn�� Garth, z�y nagle na samego
siebie za chwil� s�abo�ci. Zaraz jednak da� si� ponie�� emocjom. - Czy nie
rozumie ksi�dz, jakie to wa�ne? Prosz� po�y� troch� z nimi, a odkryje ksi�dz,
jak prosta i szcz�liwa jest ich egzystencja w por�wnaniu z �yciem w stanie
�aski, o kt�rej tyle m�wicie. Czerpi� przyjemno�� ze swego �ycia i nie zadaj�
cierpienia. Dzi�ki zbiegowi okoliczno�ci s� produktem swoistej ewolucji w
�wiecie niemal zupe�nie pozbawionym bogactw, nie mieli zatem szansy wyj�� poza
kultur� wieku kamienia. Umys�owo jednak mog� si� r�wna� z nami, mo�e nawet s�
lepsi. Wszyscy nauczyli si� mojej mowy, bym m�g� im wyja�nia� wszystko, co chc�
wiedzie�. Wiedza, jej gromadzenie, sprawia im prawdziw� satysfakcj�. Wydaj� si�
niezno�ni, ka�dy nowy fakt musi bowiem przez nich zosta� umiejscowiony w znanej
ju� strukturze rzeczy, ale im wi�cej si� dowiaduj�, tym pr�dzej ten proces
przebiega. Kt�rego� dnia stan� si� pod ka�dym wzgl�dem r�wni cz�owiekowi, pewnie
nawet nas przerosn�. Czy zechcia�by mi ksi�dz wy�wiadczy� pewn� uprzejmo��?
- Je�li tylko b�d� w stanie.
- Prosz� ich zostawi� w spokoju. Albo naucza� ich, skoro ju� ksi�dz musi,
historii, filozofii, prawa, wszystkiego, co pomo�e im stawi� czo�o realiom tego
wielkiego wszech�wiata, kt�rego istnienia nawet nie podejrzewaj�. Ale prosz� nie
miesza� im w g�owach wasz� nienawi�ci�, cierpieniem, poczuciem winy i obsesj�
grzechu i kary. Kto wie, co z�ego mo�e z tego wynikn��...
- To zniewaga, sir! - powiedzia� kap�an, zrywaj�c si� na nogi. Ledwo si�ga�
handlarzowi do brody, ale zachowywa� si� tak odwa�nie, jak kto� prze�wiadczony o
s�uszno�ci swoich racji. Garth te� wsta�, trac�c cierpliwo�ci. Stan�li
naprzeciwko siebie, mierz�c si� gniewnymi spojrzeniami, gotowi broni� w�asnych
pogl�d�w.
- To ty jeste� obraz� rodzaju ludzkiego! - krzykn�� Garth. - Ten wasz
niewiarygodny egotyzm ka�e wam wierzy�, �e wasza ma�a mitologia, niewiele
r�ni�ca si� od tysi�cy innych brzemion cz�owieka, jest w stanie uczyni�
cokolwiek wi�cej, ni� tylko zamroczy� nie zm�cone jeszcze umys�y. Czy nie
rozumiesz, �e oni wierz� w prawd� i nigdy nie s�yszeli o czym� takim, jak
k�amstwo? Nie s� przygotowani, by zrozumie� umys�y pod��aj�ce innymi �cie�kami.
Nie oszcz�dzisz im tego...?
- B�d� czyni� moj� powinno��, gdy� taka jest wola boska, panie Garth. Oto s�
bo�e istoty, kt�re maj� dusze. Nie mog� poniecha� ich, nie mog� pozbawi� ich
S�owa, kt�re mo�e otworzy� im wrota do Kr�lestwa Niebieskiego.
Gdy ksi�dz uchyli� drzwi, wiatr rozwar� je szeroko. Kap�an znikn�� w deszczowej
ciemno�ci, a krople wody zacz�y wpada� do �rodka. Buty Gartha zostawia�y na
pod�odze b�otniste �lady, gdy ich w�a�ciciel podszed�, by zamkn�� drzwi i
odizolowa� si� od siedz�cego cierpliwie i nieporuszenie na deszczu Inna. Niczym
nie zra�ony tubylec dalej czeka� na chwil�, gdy Garth zn�w dopu�ci go do tej
wiedzy, kt�rej przywi�z� ze sob� tak wiele.
Na mocy milcz�cego porozumienia zar�wno Garth, jak i ksi�dz postanowili
nigdy nie wraca� do kwestii poruszonych owego pierwszego wieczoru. Kilka dni
odosobnienia pogorszy�o jeszcze spraw�, obaj bowiem przez ca�y czas mieli
wzajemn� �wiadomo�� swojej obecno�ci. Zacz�li zatem rozmawia� ze sob�, staraj�c
si� pozosta� w obr�bie neutralnych temat�w. Garth powoli spakowa� swoje towary,
ale nie wspomina� g�o�no o tym, �e jego praca dobieg�a ju� ko�ca i w ka�dej
w�a�ciwie chwili m�g�by odlecie�. Zebra� do�� interesuj�cych okaz�w botanicznych
i potencjalnych lekarstw, by uzyska� za nie dobr� cen� i sporo namiesza� na
galaktycznym rynku.
Przed jego przybyciem tutejsze rzemios�a by�y ledwie rozwini�te i ogranicza�y
si� g��wnie do mozolnego rze�bienia u�amkami kamienia w twardym drewnie. Dopiero
on dostarczy� narz�dzi i nie obrobionych metali z w�asnych zapas�w, w sumie
zreszt� niezbyt wiele. Nim up�yn�o kilka miesi�cy, tubylcy nie tylko nauczyli
si� robi� u�ytek z nowych d�br, ale zdo�ali przetransponowa� ludzkie wzory i
formy na w�asne wyroby, obce z gruntu ich kulturze, ale zarazem pi�kne.
Pozosta�o tylko wprowadzi� ich dzie�a na rynek, stworzy� zapotrzebowanie i
wr�ci� po wi�cej. Tubylcy ��dali w zamian jedynie narz�dzi, ksi��ek i wiedzy.
Garth by� pewien, �e post�puj�c w ten spos�b, z �atwo�ci� zapewni� sobie miejsce
w galaktycznej wsp�lnocie.
Tak� przynajmniej mia� nadziej�. Teraz jednak w ma�ej osadzie, kt�ra wyros�a
wok� jego statku, powia� wiatr przemian. Ju� nie on by� w centrum uwagi wioski.
U�miecha� si�, ile razy pomy�la� o utracie swej pozycji, ale by� to krzywy
u�miech. Pe�ni powagi i uwa�ni tubylcy przybywali wci��, by pe�ni� dy�ury na
stanowisku Zbieracza Wiedzy przed jego domem, ale ich zapisy, b�d�ce rejestracj�
fakt�w, ani umywa�y si� do huraganu intelektualnego, kt�ry szala� wok� osoby
ksi�dza.
Podczas gdy Garth kaza� im odpracowywa� ka�d� ksi��k� czy maszyn�, ksi�dz
rozdawa� je za darmo. Garth stara� si� stopniowa� dost�p do wiedzy, traktuj�c
tubylc�w jak bystre, ale niewykszta�cone dzieci. Chcia� nauczy� je chodzi�, krok
po kroku, nim zaczn� biega�.
Ojciec Marek zacz�� od razu wyk�ada� im wszystkie zasady chrze�cija�stwa. Jedyny
wysi�ek, kt�rego wymaga�, to budowa ko�cio�a, miejsca kultu i nauki. Z
bezkresnych, og�lnoplanetarnych bagnisk przyby�o jeszcze wi�cej tubylc�w i w
ci�gu paru dni stan�� dach wsparty na palach. Ka�dego ranka kongregacja
pracowa�a troch� nad �cianami, a potem rzuca�a si� do nauki wszystko
wyja�niaj�cych, wszystko obiecuj�cych i nade wszystko jedynych prawdziwych
fakt�w o wszech�wiecie.
Garth nigdy nie powiedzia� tubylcom, co s�dzi o ich nowych zainteresowaniach.
G��wnie dlatego, �e wcale go o to nie pytali, poczucie honoru za� nie pozwala�o
mu na urz�dzanie �apanek na s�uchaczy i wylewanie przed nimi wszystkich swych
�al�w. Mo�e by�oby inaczej, gdyby Itin zjawia� si� na dy�urach, ale w dzie� po
przybyciu ksi�dza przys�ano kogo� innego i Garth nie mia� wi�cej okazji z nim
porozmawia�.
Zdziwi� si� zatem, gdy po siedemnastu tutejszych dniach, trzykrotnie d�u�szych
od ziemskich, zaraz po �niadaniu pojawi�a si� na jego progu delegacja, kt�rej
przewodzi� w�a�nie Itin. Sta� z lekko otwartymi ustami, podobnie jak pozostali,
ukazuj�c podw�jny rz�d ostrych z�b�w i purpurowo-czarne podniebienie. Ten znak
u�wiadomi� Garthowi, �e delegacja przybywa w powa�nym celu, otwarcie ust bowiem,
jak pami�ta�, sygnalizowa�o nie ziewanie, lecz silne emocje - szcz�cie, smutek,
z�o��. O kt�re z nich chodzi tym razem, nie wiedzia�. Tubylcy byli zazwyczaj
opanowani i zbyt rzadko widywa� ich w stanie wzburzenia, by m�c ustali�
przyczyn�.
- Pomo�esz nam, Garth? - spyta� Itin. - Mamy pytanie.
- Odpowiem na ka�de - powiedzia� lekko zaniepokojony Garth. - W czym rzecz?
- Czy jest B�g?
- Co rozumiecie przez okre�lenie ,,B�g"? - odpowiedzia� pytaniem Garth. No bo i
co mia� im powiedzie�? C� takiego mog�o l�gn�� si� im w g�owach, skoro a�
przyszli do niego z takim pytaniem?
- B�g jest Ojcem naszym w Niebiesiech, kt�ry uczyni� nas i chroni nas. Do
kt�rego modlimy si� o pomoc, a je�li dost�pimy zbawienia, to w�wczas u Jego
boku...
- Starczy - przerwa� Garth. - Nie ma Boga. Wszyscy otworzyli usta i spojrzeli na
Gartha, jakby chc�c przemy�le� jego odpowied�. Gdyby nie zna� ich tak dobrze,
widok ostrych z�b�w m�g�by go przerazi�. Przez chwil� zastanowi� si�, czy ulegli
ju� indoktrynacji, i czy nie spogl�dali na niego jak na heretyka, ale odsun�� t�
my�l.
- Dzi�kujemy - powiedzia� Itin i ca�a gromadka odesz�a.
Wprawdzie ranek by� ch�odny, ale z nieznanych przyczyn Garth spoci� si� jak
mysz.
Nie musia� d�ugo czeka� na ci�g dalszy. Itin wr�ci� ju� po po�udniu.
- Przyjdziesz do ko�cio�a? - spyta�. - Wiele skomplikowanych spraw obecnie
poznajemy, ale �adna nie jest tak trudna do zrozumienia, jak ta w�a�nie.
Potrzebujemy twojej pomocy. Musimy us�ysze� ciebie i ojca Marka m�wi�cych razem
w jednym miejscu, poniewa� on naucza, �e co� jest prawd�, a ty twierdzisz, �e
prawda jest zupe�nie inna. Obie te opinie nie mog� jednocze�nie by� wiarygodne.
Musimy dowiedzie� si�, kt�ra jest s�uszna.
- Przyjd�, oczywi�cie - powiedzia� Garth, staraj�c si� ukry� nag�e podniecenie.
Nic nie zrobi�, a tubylcy i tak przyszli do niego. Wci�� jeszcze mo�na by�o mie�
nadziej�, �e pozostan� wolni.
W ko�ciele by�o gor�co i Garth a� zdumia� si� liczb� zgromadzonych tam
Weskers�w. Nigdy jeszcze nie widzia� ich tylu naraz. Wielu mimo otwarte usta.
Ojciec Marek siedzia� przy zarzuconym ksi��kami stole i wygl�da� do��
nieszcz�liwie, ale nic nie powiedzia�, gdy Garth wszed� do �rodka.
- Wiesz chyba, �e to by� ich pomys� - odezwa� si� handlarz. - Sami przyszli do
mnie i poprosili, bym tu zajrza�.
- Wiem - powiedzia� ksi�dz z rezygnacj� w g�osie. Czasami to trudni
wychowankowie. Ale ucz� si�, chc� wierzy�, a to najwa�niejsze.
- Ojcze Marku, handlarzu Garth, potrzebujemy waszej pomocy - powiedzia� Itin. -
Obaj wiecie wiele rzeczy, kt�rych my nie wiemy. Musicie pom�c nam poj�� religi�,
co nie jest rzecz� prost�. - Garth chcia� co� powiedzie�, ale zmieni� zamiar. -
Przeczytali�my Bibli� i wszystkie ksi��ki, kt�re da� nam ojciec Marek, i jedno
wynika z nich jasno. Przedyskutowali�my to i wszyscy si� zgodzili. By�y to inne
ksi��ki ni� te, kt�re dostali�my od kupca Gartha. Tamte opisywa�y wszech�wiat,
kt�rego nie znamy, kt�ry obywa si� bez Boga, nigdzie nie ma bowiem o Nim ani
wzmianki, dok�adnie sprawdzili�my. W ksi��kach ojca Marka On jest wsz�dzie i nic
nie dzieje si� bez Niego. Jedno z tych podej�� musi zatem by� fa�szywe. Nie
wiemy, jak to mo�liwe, ale gdy ustalimy, kto ma racj�, w�wczas poznamy i
mechanizm fa�szu. Je�li Boga nie ma...
- Ale� oczywi�cie, moje dzieci, �e On istnieje - wtr�ci� pe�nym �arliwo�ci
g�osem ojciec Marek. - Jest Ojcem naszym w Niebiesiech, kt�ry nas stworzy�...
- Kto stworzy� Boga? - spyta� Itin, a po ko�ciele przeszed� pomruk �wiadcz�cy o
tym, �e innych te� to interesuje. Wszyscy wpatrzyli si� z przej�ciem w ojca
Marka, kt�ry zmiesza� si� nieco pod tyloma spojrzeniami; potem jednak odrzek� z
u�miechem:
- Nikt, skoro to On jest Tw�rc�. Zawsze by�...
- Je�li istnia� zawsze, to czemu wszech�wiat nie mo�e istnie� zawsze bez tw�rcy?
- przerwa� mu Itin. Waga tego pytania by�a dla wszystkich oczywista. Ksi�dz
zacz�� cierpliwie udziela� odpowiedzi.
- Gdyby to by�o takie proste, moje dzieci... Ale nawet naukowcy nie s� zgodni w
kwestii stworzenia wszech�wiata. Podczas gdy oni w�tpi� i b��dz�, my znamy
�wiat�o prawdziwej wiedzy. Wsz�dzie w ko�o dostrzegamy cuda stworzenia. A jak
mo�e istnie� jakikolwiek tw�r bez stw�rcy? To On, nasz Ojciec, nasz B�g w
Niebiesiech. Wiem, �e targaj� wami w�tpliwo�ci, a to dlatego, �e dusze wasze
obdarzone s� woln� wol�. Niemniej odpowied� jest prosta. Miejcie wiar�, tyle
tylko trzeba. Po prostu uwierzcie.
- Jak mo�na uwierzy� bez dowodu?
- Je�li nie dostrzegasz, �e sam ten �wiat jest dowodem na Jego istnienie,
w�wczas powiem ci, �e nie trzeba tu dowod�w. Wiara wystarczy!
Podni�s� si� gwar i coraz wi�cej tubylc�w otwiera�o usta, jakby chc�c przebi�
si� my�lami przez gmatwanin� s��w i wybra� z tego prawdziwy sens.
- Czy mo�esz nam to wyt�umaczy�, Garth? - odezwa� si� Itin, uciszaj�c swym
pytaniem ci�b�.
- Mog� podpowiedzie� wam jedynie, �e nale�y si�gn�� po naukow� analiz�, kt�ra
weryfikuje wszystkie rzeczy, z sam� sob� ��cznie, i znajduje odpowied� dowodz�c�
prawdy lub fa�szu ka�dego twierdzenia.
- To w�a�nie musimy uczyni�. Tak�e doszli�my do tego wniosku. - Uni�s� grub�
ksi�g�, a wielu obecnych mu przytakn�o. - Studiowali�my Bibli� tak, jak uczy�
nas tego ojciec Marek, i znale�li�my odpowied�. B�g uczyni dla nas cud, by
dowie��, i� nas obserwuje. Dzi�ki temu znakowi poznamy, �e istnieje, i p�jdziemy
za Nim.
- To oznaka fa�szywej dumy - powiedzia� ojciec Marek. - B�g nie potrzebuje
cud�w, by dowie�� swego istnienia.
- Ale my potrzebujemy cudu! - krzykn�� Itin, i chocia� nie by� on cz�owiekiem, w
jego g�osie zabrzmia�o dziwnie ludzkie pragnienie. - Czytali�my tu o wielu
mniejszych cudach, o chlebie, rybach, winie, w�ach, kt�re mia�y miejsce z o
wiele bardziej b�ahych powod�w. Jedyne, co On musi zrobi�, to uczyni� cud, a
w�wczas wszyscy p�jdziemy za Nim. Cud wystarczy, by ca�y nowy �wiat pad� u Jego
tronu, jak nas uczy�e�, ojcze Marku. Sam powiedzia�e� nam, jakie to istotne.
Przedyskutowali�my spraw� i wiemy ju�, �e jest tylko jeden cud najlepszy na tak�
okazj�.
Ca�e znudzenie t� teologiczn� imprez� opu�ci�o Gartha w mgnieniu oka. Nie
dostrzega� dotychczas, albo i nie chcia� dostrzega�, do czego to wszystko
prowadzi. Lekko tylko odwr�ciwszy g�ow� ujrza� ilustracj�, na kt�rej Itin
otworzy� Bibli�. Z g�ry zreszt� wiedzia�, jaki to obrazek. Wsta� powoli, jakby
si� przeci�ga�, i zwr�ci� si� do ksi�dza.
- Przygotuj si�! - wyszepta�. - Uciekaj st�d i schowaj si� w statku. Ja ich tu
zatrzymam. Nie s�dz�, by zrobili mi krzywd�...
- O co ci chodzi? - spyta� ksi�dz, mrugaj�c pe�nymi zdumienia oczami.
- Zmykaj st�d, g�upcze! - sykn�� Garth. - Jak s�dzisz, jaki cud ich zadowoli?
Jaki to cud uznaje chrze�cija�stwo za sw� podstaw�?
- Nie - powiedzia� ojciec Marek. - To niemo�liwe. To po prostu niemo�liwe...
- Ruszaj st�d! - krzykn�� Garth, �ci�gaj�c ksi�dza z krzes�a i pchaj�c go ku
tylnej �cianie, ale ten zatrzyma� si� i odwr�ci�. Garth chcia� go chwyci�, ale
by�o ju� za p�no. Tubylcy byli niewielcy, ale by�o ich du�o. Garth zdzieli�
Inna, wpychaj�c go z powrotem w t�um, ale gdy on bi� si� z jednymi, inni zaj�li
si� ksi�dzem. To by�o jak walka z falami morza. Futrzaste, pachn�ce pi�mem cia�a
zakry�y misjonarza. Szarpa� si�, a� go zwi�zali i tak przy�o�yli w �eb, �e
znieruchomia�. Wyci�gn�li go potem na zewn�trz, gdzie pozosta�o mu jedynie le�e�
na deszczu, przeklina� i patrze�.
Weskersi byli wspania�ymi rzemie�lnikami i wszystko, co
zrobili, do ostatniego detalu odpowiada�o instrukcjom z Biblii. Krzy� ustawiono
na szczycie niewielkiego wzg�rza, metalowe gwo�dzie l�ni�y, obok le�a� m�ot.
Ojciec Marek zosta� rozebrany i przystrojony w starannie zawi�zan� przepask�
biodrow�. Wyprowadzili go z ko�cio�a. Na widok krzy�a omal nie zemdla�. Potem
jednak podni�s� wysoko g�ow� zdecydowany umrze� tak, jak �y�, z wiar�.
Nie by�o to jednak �atwe. Nawet dla Gartha, kt�remu przypad�a jedynie rola
widza. Modli� si� przed krucyfiksem, na kt�rym widnieje rze�ba i m�wi� o
ukrzy�owaniu to jedno, ca�kiem za� czym� innym jest widzie� nagiego m�czyzn�,
kt�remu liny wpijaj� si� w sk�r� i kt�ry zwisa z drewnianego krzy�a. I widzie�
te� ostry gw�d� przystawiany z namys�em do mi�kkiej powierzchni jego d�oni,
widzie� m�ot przymierzaj�cy si� do ciosu, s�ysze� jego uderzenia i to, jak metal
rozdziera cia�o.
I jeszcze krzyk!
Niewielu rodzi si� m�czennikami. Ojciec Marek nie nale�a� do tej garstki. Przy
pierwszych uderzeniach krew pop�yn�a mu z kurczowo zaci�ni�tych ust. Potem
otworzy� je szeroko i m�ny duch go opu�ci�. Krzykn�� gard�owo, w przera�eniu,
zag�uszaj�c szmer padaj�cego deszczu. Krzyk odbi� si� echem od szereg�w widz�w,
kt�rzy rozwarli usta. Jakiekolwiek uczucie to spowodowa�o, szereg za szeregiem
popada� w epileptyczne pl�sy, na�laduj�c cierpienie ukrzy�owanego kap�ana.
Zemdla�, zanim wbito ostatni �wiek. Krew sp�ywa�a ze �wie�ych ran i mieszaj�c
si� z deszczem sp�ywa�a lekko r�ow� pian� z jego st�p. Z ksi�dza uchodzi�o
�ycie. W tej w�a�nie chwili ot�pia�y od cios�w w g�ow�, szarpi�cy si� w wi�zach
i szlochaj�cy Garth straci� przytomno��.
Obudzi� si� w swoim magazynie. By�o ciemno. Kto� rozcina� plecione liny, kt�rymi
go zwi�zano. Na zewn�trz wci�� szumia� deszcz.
- Itin - powiedzia�, jako �e nie m�g� to by� nikt' inny. - Tak - odszepn��
tubylec. - Pozostali naradzaj� si�
w ko�ciele. Lin zmar� nied�ugo po tym, jak uderzy�e� go w g�ow�, a Inon jest
ci�ko ranny. Niekt�rzy m�wi�, �e ciebie te� nale�y ukrzy�owa�, i obawiam si�,
�e w ko�cu do tego dojdzie. Lub te� zabij� ci� w ten sam spos�b, jak ty zabi�e�
Lina. Znale�li w Biblii takie miejsce...
- Znam to - przerwa� mu Garth zm�czonym g�osem. - Oko za oko. Wiele jeszcze
tam znajdziecie, je�li b�dziecie tak szuka�.
- Musisz odej�� i dosta� si� do statku tak, �eby nikt ci� nie zauwa�y�. Do��
ju� zabijania. - G�os Itina tak�e pobrzmiewa� zm�czeniem.
Garth wsta� ostro�nie. Przycisn�� g�ow� do szorstkiej �ciany i poczeka�, a�
min� nudno�ci.
- Nie �yje - stwierdzi� raczej, ni� spyta�.
- Tak, zmar� jaki� czas temu. Inaczej nie m�g�bym przyj�� do ciebie.
- I zosta� pogrzebany. Gdyby tak si� nie sta�o, nie pomy�leliby, �eby teraz
zabra� si� za mnie.
- I pogrzebany! - W g�osie Inna pojawi�a si� osobliwa emocja, echo s��w
martwego ju� ksi�dza. - Pogrzebano go i zmartwychwstanie. Tak jest napisane
w ksi�dze i tak si� stanie. Ojciec Marek b�dzie szcz�liwy, �e sprawy u�o�y�y
si� po jego my�li. - Wydawa�o si�, �e s�ycha� w tym ludzki p�acz, ale to
niemo�liwe, przecie� Itin nie by� cz�owiekiem. Garth z wysi�kiem dotar� wzd�u�
�ciany do drzwi, gdzie opar� si�, by nie upa��.
- Dobrze zrobili�my, prawda? - spyta� Itin, ale nie doczeka� si� odpowiedzi.
- Zmartwychwstanie, Garth, prawda?
A� tutaj dochodzi�o nieco blasku z rz�si�cie o�wietlonego ko�cio�a. Garth
dojrza� swe zakrwawione d�onie zaci�ni�te na framudze. Twarz Itina by�a tu�
obok. Kupiec poczu� drobne, uko�czone pazurkami d�onie, wpijaj�ce si� w jego
ubranie.
- Zmartwychwstanie, prawda, Garth?
- Nie. Zostanie w ziemi tam, gdzie go pochowali�cie. Nic si� nie zdarzy, bo
jest martwy i takim pozostanie. Deszcz sp�ywa� po futrze Itina, kt�ry otworzy�
usta szeroko, jak do krzyku, got�w zm�ci� oboj�tn� cisz� nocy. Ca�ym wysi�kiem
zmusi� si� jednak do wypowiedzenia kilku s��w, wyra�aj�c swe obce my�li w obcej,
tubylczej mowie.
- A zatem nie zostaniemy zbawieni? Nie staniemy si� bezgrzeszni?
- Byli�cie czy�ci - powiedzia� Garth, na po�y �miej�c si� i p�acz�c. - I to
jest w�a�nie najpaskudniejsze w ca�ej tej sprawie. Byli�cie nieskalani, bez
grzechu, a teraz jeste�cie...
- Mordercami - powiedzia� Itin, a woda �cieka�a po jego opuszczonej nisko
g�owie i odp�ywa�a w ciemno��.