12130
Szczegóły |
Tytuł |
12130 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12130 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Katzenbach
Opowie�� Szale�ca
(The Madman�s Tale)
Przek�ad Przemys�aw Bieli�ski
Rayowi, kt�ry pom�g� mi w opowiadaniu tej historii bardziej, ni� si� domy�la.
Cz�� 1
Niewiarygodny Narrator
Rozdzia� 1
Nie s�ysz� ju� swoich g�os�w, wi�c jestem troch� zagubiony. Podejrzewam, �e o
wiele lepiej
ode mnie wiedzia�yby, jak opowiedzie� t� histori�. Mia�yby przynajmniej jakie�
zdanie, sugestie
i pomys�y, co powinno by� na pocz�tku, co na ko�cu, a co w �rodku. M�wi�yby mi,
kiedy doda�
wi�cej szczeg��w, a kiedy pomin�� zb�dne informacje, co jest wa�ne, a co b�ahe.
Up�yn�o tyle
czasu, �e nie pami�tam wszystkiego i na pewno przyda�aby mi si� ich pomoc.
Bardzo du�o si�
zdarzy�o i trudno mi si� zdecydowa�, gdzie co umie�ci�. A czasami nie jestem
pewien, czy to, co
wyra�nie pami�tam, w og�le si� wydarzy�o. Wspomnienie, kt�re w jednej chwili
wydaje mi si�
solidne jak ska�a, w nast�pnej staje si� mgliste jak opar nad rzek�. To jeden z
najwi�kszych
problem�w szale�stwa: nigdy nie jeste� niczego pewien.
Przez d�ugi czas uwa�a�em, �e wszystko zacz�o si� od �mierci i na �mierci si�
sko�czy�o,
by�o odt�d dot�d, jak ksi��ki na p�ce, zamkni�te z obu stron solidnymi
podp�rkami, ale teraz nie
jestem tego ju� taki pewien. Mo�e tak naprawd� tym, co wprawi�o w ruch machin�
zdarze� wiele
lat temu, kiedy by�em m�ody i naprawd� ob��kany, by�o co� o wiele mniejszego i
trudniejszego
do zauwa�enia, jak ukryta zazdro�� albo niewidoczny gniew, albo o wiele
wi�kszego
i g�o�niejszego, jak uk�ad gwiazd, przyp�ywy m�rz albo niepowstrzymany ruch
Ziemi. Wiem, �e
zgin�li ludzie, a ja mia�em du�o szcz�cia, �e do nich nie do��czy�em � to by�o
jedno z ostatnich
spostrze�e�, jakie poczyni�y moje g�osy, zanim nagle mnie opu�ci�y.
Teraz leki mieszaj� ich szepty i jazgot. Raz dziennie pos�usznie bior�
psychotrop, jajowat�
niebiesk� pigu�k�, po kt�rej tak mi wysycha w ustach, �e kiedy m�wi�, chrypi�
jak starzec, kt�ry
wypali� za du�o papieros�w, albo jak spalony s�o�cem dezerter z Legii
Cudzoziemskiej, kt�ry
przebrn�� przez Sahar� i b�aga o �yk wody. Zaraz potem bior� obrzydliwy gorzki
lek na
poprawienie nastroju, �eby zwalczy� pojawiaj�c� si� czasami czarn�, samob�jcz�
depresj�,
w kt�r� � wed�ug mojej kurator z opieki spo�ecznej � w ka�dej chwili mog�
popa��, niezale�nie
od tego, jak si� naprawd� czuj�. Szczerze m�wi�c, mam wra�enie, �e m�g�bym wej��
do jej
gabinetu, podskoczy� i stukn�� obcasami radosny i zadowolony z �ycia, a ona i
tak zapyta�aby
mnie, czy wzi��em swoj� codzienn� dawk�. Po tej bezdusznej, ma�ej pigu�ce
dostaj� zaparcia
i puchlin�, jakby zaci�ni�to mi opask� uciskow� w pasie, a potem mocno j�
napompowano.
Dlatego musz� bra� kolejny lek, moczop�dny, i jeszcze jeden, przeczyszczaj�cy.
Oczywi�cie po
pigu�ce moczop�dnej dostaj� potwornej migreny, jakby kto� wyj�tkowo okrutny i
wredny t�uk�
mi w czo�o m�otkiem, wi�c mam te� w codziennej porcji powlekane kodein� leki
przeciwb�lowe
na ten ma�y efekt uboczny mojej kuracji, no i p�dz� do �azienki, �eby zaradzi�
na poprzedni.
A co dwa tygodnie dostaj� silny �rodek antypsychotyczny w zastrzyku. Id� do
pobliskiej kliniki
i �ci�gam spodnie przed piel�gniark�, kt�ra zawsze u�miecha si� dok�adnie tak
samo i pyta
dok�adnie tym samym tonem, jak si� dzi� czuj�, na co odpowiadam �bardzo dobrze�,
niezale�nie
od tego, czy to prawda, bo dla mnie to zupe�nie oczywiste, mimo szale�stwa,
cynizmu i lek�w, �e
tak naprawd� piel�gniarka ma to gdzie�, ale uwa�a za sw�j obowi�zek zapyta� mnie
o samopoczucie. Problem w tym, �e antypsychotyk, kt�ry zapobiega moim z�ym czy
nikczemnym zachowaniom � a przynajmniej tak m�wi� � wywo�uje u mnie dr�enie r�k,
kt�re
trz�s� si� jak u nieuczciwego podatnika przy�apanego przez kontrol� skarbow�.
�ci�gaj� mi si�
te� od niego k�ciki ust, musz� wi�c bra� �rodek rozlu�niaj�cy mi�nie, �eby
twarz nie zastyg�a
mi w upiorn� mask�. Wszystkie te konkokcje mieszaj� mi si� w �y�ach, szturmuj�c
r�ne
niewinne i prawdopodobnie zupe�nie zdezorientowane narz�dy napotkane w drodze do
celu,
a tym celem jest przyt�umienie impuls�w elektrycznych, kt�re przeskakuj� w moim
m�zgu jak
gromada niesfornych nastolatk�w. Czasami mam uczucie, �e moja wyobra�nia
przypomina
kostk� domina, kt�ra nagle traci r�wnowag� � najpierw chwieje si� w prz�d i w
ty�, a potem
przewraca i uruchamia d�ug� reakcj� �a�cuchow� innych kostek. I wszystko
przewraca si� we
mnie klik klik klik.
Sytuacja wydawa�a si� o wiele �atwiejsza, kiedy by�em m�ody i musia�em tylko
s�ucha�
g�os�w. Najcz�ciej nie by�y wcale takie z�e. Zazwyczaj odzywa�y si� s�abo, jak
gasn�ce echa
w dolinie albo jak szepty dzieci, dziel�cych si� sekretami w k�ciku pokoju
zabaw, chocia� kiedy
napi�cie ros�o, szybko przybiera�y na sile. Poza tym, og�lnie rzecz bior�c, nie
wymaga�y ode
mnie zbyt wiele. To by�y raczej, powiedzmy, sugestie. Rady. Sonduj�ce pytania.
Czasami troch�
natr�tne, jak stara ciotka, z kt�r� nie wiadomo, co zrobi� na �wi�tecznym
obiedzie, ale i tak si� j�
zaprasza; czasem be�kocze co� niegrzecznie, bez sensu albo politycznie
niepoprawnie, zazwyczaj
jednak siej� ignoruje.
Na sw�j spos�b g�osy dotrzymywa�y mi towarzystwa, zw�aszcza w cz�stych okresach,
kiedy
nie mia�em przyjaci�.
Raz mia�em dw�ch i odegrali oni pewn� rol� w tej opowie�ci. Kiedy� my�la�em, �e
najwa�niejsz�, ale teraz nie jestem tego ju� pewien.
Inni, ze spotka� w czasach, o kt�rych lubi� my�le� jako o latach najwi�kszego
ob��du, mieli
jeszcze gorzej ni� ja. Ich g�osy wykrzykiwa�y rozkazy jak niewidoczni sier�anci
musztry, tacy, co
nosz� ciemne, zielonobr�zowe kapelusze z szerokim rondem, wci�ni�te g��boko na
czo�o, tak �e
z ty�u wida� wygolone potylice. Ruszaj si�! Zr�b to! Zr�b tamto!
Albo gorzej: zabij si�.
Albo jeszcze gorzej: zabij kogo� innego.
G�osy, kt�re wrzeszcza�y na tych ludzi, nale�a�y do Boga, Jezusa, Mahometa albo
psa
s�siada, albo do dawno nie�yj�cej ciotecznej babki, albo kosmit�w, albo do ch�ru
archanio��w
czy demon�w. Te g�osy by�y natarczywe, rozkazuj�ce i nie dopuszcza�y �adnych
kompromis�w;
po jakim� czasie umia�em rozpoznawa� po nat�onym wzroku, napr�eniu mi�ni u
tych ludzi, �e
s�ysz� co� bardzo g�o�nego i natr�tnego i �e rzadko jest to co� dobrego. W
takich chwilach po
prostu si� oddala�em i stawa�em przy drzwiach albo pod przeciwleg�� �cian�
�wietlicy, bo
nieodmiennie dochodzi�o do nieszcz�liwych zdarze�. Kojarzy�o mi si� to troch� z
pewnym
drobiazgiem, jaki zapami�ta�em ze szko�y, jednym z tych dziwnych fakt�w, kt�rych
nie
zapomina si� przez ca�e �ycie: na wypadek trz�sienia ziemi najlepiej schowa� si�
w drzwiach, bo
konstrukcja otworu jest architektonicznie wytrzymalsza ni� �ciana i nie tak
�atwo zawala si� na
g�ow�. Dlatego za ka�dym razem, kiedy widzia�em, �e k��bi�ce si� w jakim�
pacjencie emocje
gro�� wybuchem, znajdowa�em sobie miejsce, w kt�rym mia�em najwi�ksze szanse
przetrwania.
Potem mog�em ju� pos�ucha� w�asnych g�os�w, kt�re og�lnie rzecz bior�c, dba�y o
mnie, cz�sto
ostrzegaj�c, kiedy powinienem ucieka� i gdzie� si� schowa�. Zachowywa�y si�
ciekawie � bardzo
ostro�nie, i wi�c gdybym nie by� tak g�upi i nie odpowiada� im na g�os, kiedy
pojawi�y si� po raz
pierwszy, nigdy by mnie nie zdiagnozowano i nie wys�ano do zak�adu. Ale to te�
cz�� mojej
opowie�ci, chocia� w �adnym razie nie najwa�niejsza; mimo to jednak brakuje mi
ich, bo teraz
jestem przewa�nie ca�kiem sam.
W dzisiejszych czasach jest bardzo ci�ko by� szale�cem w �rednim wieku.
Albo eksszale�cem, dop�ki bior� pigu�ki.
Sp�dzam teraz dni na poszukiwaniach r�nych form ruchu. Nie lubi� zbyt d�ugo
tkwi�
w jednym miejscu. Dlatego chodz� szybkim krokiem po ca�ym mie�cie, z park�w do
sklep�w, do
dzielnic przemys�owych, patrz�c i obserwuj�c, ale bezustannie pozostaj�c w
ruchu. Albo
wyszukuj� sobie miejsca, sk�d widz� wodospad, szkolny mecz futbolu albo
koszyk�wki, albo
nawet dzieci graj�ce w pi�k�. Je�li w zasi�gu mojego wzroku co� si� dzieje, mog�
odpocz��.
Inaczej si� nie zatrzymuj� � przez pi��, sze��, siedem albo wi�cej godzin
dziennie. Przez
codzienny maraton mam wytarte podeszwy but�w, jestem chudy i �ylasty. W zimie
dostaj�
niewygodne, ci�kie buciory z opieki spo�ecznej. Przez reszt� roku nosz� adidasy
z miejscowego
sklepu sportowego. Co kilka miesi�cy w�a�ciciel podrzuca mi par� jakiego�
przestarza�ego
modelu, na miejsce tych, kt�re schodzi�em na strz�py.
Wczesn� wiosn�, kiedy tylko puszczaj� lody, id� do Falls, gdzie s� jazy, i na
ochotnika
monitoruj� powr�t �ososi do wododzia�u rzeki Connecticut. Wymaga to ode mnie
przygl�dania
si� tysi�com litr�w wody przelewaj�cym si� przez tam�, �eby raz na jaki� czas
dostrzec pr�c�
pod pr�d ryb�, gnan� przemo�nym instynktem powrotu do miejsca, w kt�rym sama
zosta�a
sp�odzona � i gdzie, w najwi�kszej ze wszystkich tajemnic, sama z�o�y ikr�, a
potem umrze.
Podziwiam �ososia, bo sam wiem, jak to jest by� gnanym przez si�y, kt�rych inni
nie widz�, nie
czuj� ani nie s�ysz�, i czu� imperatyw obowi�zku wi�kszego ni� w�asne ja.
Psychotyczna ryba.
Po latach przyjemnego sp�dzania czasu w wielkim oceanie s�yszy pot�ny rybi
g�os,
rozbrzmiewaj�cy gdzie� w �rodku i rozkazuj�cy wyruszy� w niesamowit� podr� po
w�asn�
�mier�. Doskona�e. Lubi� sobie wyobra�a�, �e �ososie s� tak ob��kane jak kiedy�
ja sam. Kiedy
kt�rego� widz�, stawiam o��wkiem znaczek na formularzu, kt�ry dostaj� od S�u�b
Ochrony
Przyrody, i czasem szepcz� ciche pozdrowienie: witaj, bracie. Witaj w gronie
szale�c�w.
Wypatrywanie ryb wymaga wprawy, poniewa� s� smuk�e i srebrzystobokie po swoich
d�ugich podr�ach przez s�one wody oceanu. S� b�yskami w l�ni�cej wodzie,
niewidocznymi dla
niewprawnego oka, zupe�nie jakby jaka� widmowa si�a pojawi�a si� w ma�ym
okienku, kt�re
obserwuj�. Teraz ju� prawie wyczuwam obecno�� �ososia, zanim zobacz� go u
podstawy jazu.
Liczenie ryb sprawia mi satysfakcj�, mimo �e czasem przez wiele godzin nie
pojawia si� ani
jedna, a tych, kt�re przyp�ywaj�, jest zawsze za ma�o, by zadowoli� stra�nik�w
przyrody � patrz�
tylko na wykazy i zniech�ceni kr�c� g�owami. Ale moja umiej�tno�� wypatrywania
ryb przynosi
te� inne korzy�ci. To m�j szef ze S�u�b Ochrony Przyrody zadzwoni� do miejscowej
komendy
policji i powiedzia�, �e jestem zupe�nie nieszkodliwy, chocia� zawsze
zastanawia�o mnie, sk�d
takie przekonanie, bo sam szczerze w�tpi� w og�ln� prawdziwo�� tego
stwierdzenia. Jestem wi�c
tolerowany na meczach i innych imprezach, a teraz, naprawd�, je�li nie do ko�ca
mile widziany
w tym ma�ym, dawniej m�ynarskim miasteczku, to przynajmniej akceptowany. Nikt
nie ma nic
przeciwko moim codziennym zaj�ciom i jestem postrzegany nie tyle jak wariat, ile
jako cz�owiek
ekscentryczny, co, jak si� przekona�em z up�ywem lat, jest wystarczaj�co
bezpiecznym statusem.
Mieszkam w kawalerce op�acanej z pa�stwowego subsydium. Urz�dzi�em j� w stylu,
kt�ry
nazywam zbrukanym modernizmem. Ubrania mam z opieki spo�ecznej albo od dw�ch
m�odszych si�str, kt�re mieszkaj� kilka miast dalej i czasami, dr�czone dziwnym,
niezrozumia�ym dla mnie poczuciem winy, czuj� potrzeb� zrobienia czego� dla
mnie, wi�c
pl�druj� szafy swoich m��w. Kupi�y mi u�ywany telewizor, kt�ry rzadko w��czam,
i radio,
kt�rego nieregularnie s�ucham. Co kilka tygodni przyje�d�aj� z wizyt�, przywo��c
w plastikowych pude�kach lekko st�ch�e posi�ki w�asnej roboty; sp�dzamy ze sob�
troch� czasu,
rozmawiaj�c niezr�cznie, g��wnie o naszych starych rodzicach, kt�rzy nie chc�
mnie ju� widzie�,
bo przypominam im o straconych nadziejach i goryczy, jak� niespodziewanie
potrafi przynie��
�ycie. Rozumiem to i staram si� nie narzuca�. Siostry sprawdzaj�, czy mam
pop�acone rachunki
za ogrzewanie i pr�d. Upewniaj� si�, �e pami�tam o realizowaniu czek�w, kt�re
przychodz� od
r�nych zak�ad�w opieki spo�ecznej. Potem sprawdzaj� dwa razy dok�adniej, czy na
pewno
wzi��em wszystkie leki. Czasami p�acz�, jak s�dz�, nad rozpacz�, w kt�rej �yj�,
ale to ich punkt
widzenia, nie m�j, bo tak naprawd� jest mi ca�kiem dobrze. Szale�stwo pozwala
wyrobi� sobie
ciekawe podej�cie do �ycia. Na pewno sprawia, �e cz�owiek �atwiej godzi si� z
kaprysami losu,
za wyj�tkiem chwil, kiedy dzia�anie lek�w troch� s�abnie, bo wtedy staj� si�
troch� pobudzony
i z�y na to, jak �ycie mnie potraktowa�o.
Ale na og� jestem, je�eli nie szcz�liwy, to pogodzony z losem.
Ponadto dokona�em pewnych intryguj�cych odkry�, z kt�rych do�� istotnym jest to,
w jak
du�ym stopniu sta�em si� badaczem �ycia tego ma�ego miasta. Byliby�cie
zaskoczeni, jak wiele
si� dowiaduj� podczas codziennych w�dr�wek. Je�li tylko mam oczy i uszy otwarte,
zbieram
najrozmaitsze strz�py informacji. Przez lata, kt�re min�y, odk�d zwolniono mnie
ze szpitala, po
tym wszystkim, co si� tam wydarzy�o, nauczy�em si� obserwowa�. Podczas moich
wypraw
dowiedzia�em si�, kto ma romans z s�siadk�, czyj m�� ucieka z domu, kto za du�o
pije, kto bije
dzieci. Wiem, kto cienko prz�dzie, a kto dosta� troch� pieni�dzy w spadku po
rodzicach albo
wygra� na loterii. Odkrywam, kt�ry nastolatek liczy na stypendium sportowe na
studiach i kt�ra
nastolatka za kilka miesi�cy zostanie wys�ana do dalekiej ciotki, by zrobi� co�
z niespodziewan�
ci���. Dowiedzia�em si�, kt�rzy gliniarze daj� ci spok�j, a kt�rzy szybko
si�gaj� po pa�k� albo
bloczek mandat�w, zale�nie od wykroczenia. Do tego dochodz� te� r�ne
spostrze�enia zwi�zane
z tym, kim jestem i kim si� sta�em � na przyk�ad fryzjerka pod koniec dnia
gestem przywo�uje
mnie do swojego salonu i przystrzyga mi w�osy, �ebym lepiej wygl�da� podczas
moich
codziennych podr�y; kierownik lokalnego McDonalda, biegnie za mn� z torb�
hamburger�w
i frytek i zna mnie na tyle, by wiedzie�, �e wol� shaki waniliowe od
czekoladowych. Szale�stwo
i d�ugie, piesze spacery to okno z najrozleglejszym widokiem na ludzk� natur�;
to tak, jakby
miasto przep�ywa�o obok, niczym woda sp�ywaj�ca kaskad� ze �luzy jazu.
Nie my�lcie sobie, �e jestem do niczego nieprzydatny. Raz zauwa�y�em, �e drzwi
fabryki s�
otwarte, gdy zazwyczaj o tej porze by�y zamkni�te na k��dk�; poinformowa�em o
tym policjanta,
kt�ry potem sobie przypisa� ca�� zas�ug� � udaremnienie w�amania. Ale policja
wr�czy�a mi
dyplom za zapisanie numeru rejestracyjnego samochodu, kt�rego kierowca pewnego
wiosennego
popo�udnia potr�ci� rowerzyst� i uciek� z miejsca wypadku. Mam te� sukcesy w
dziedzinie
niezr�cznie zbli�onej do kategorii �sw�j pozna swego� � pewnego jesiennego
weekendu
przechodzi�em obok placu zabaw pe�nego dzieci i zauwa�y�em m�czyzn� kr�c�cego
si� przy
furtce; od razu wiedzia�em, �e co� jest nie tak. Gdyby dostrzeg�y go moje g�osy,
wykrzycza�yby
ostrze�enie, ale tym razem wzi��em to na siebie: poszed�em do znanej mi
przedszkolanki, kt�ra
czyta�a pismo dla kobiet trzy metry od piaskownicy i hu�tawek, nie pilnuj�c
nale�ycie
podopiecznych. Okaza�o si�, �e m�czyzna zosta� dopiero co zwolniony z
wi�zienia, a tego
samego dnia rano zarejestrowano go jako pedofila.
Tym razem nie dosta�em dyplomu, ale przedszkolanka kaza�a dzieciom narysowa�
siebie
samych przy zabawie, a one wypisa�y na kolorowym obrazku podzi�kowania tym swoim
cudownie zwariowanym pismem, jakie dzieci maj�, zanim obarczymy je rozs�dkiem i
w�asnym
zdaniem. Powiesi�em obrazek u siebie nad ��kiem, gdzie wisi do teraz. Moje
�ycie jest szare
i ponure, a obrazek przypomina mi o kolorach, kt�rych m�g�bym do�wiadczy�, gdyby
los nie
popchn�� mnie �cie�k� prowadz�c� tu, gdzie jestem obecnie.
Tak mniej wi�cej wygl�da moja egzystencja � cz�owieka �yj�cego na obrze�ach
normalnego
�wiata.
I podejrzewam, �e sp�dzi�bym w ten spos�b reszt� swoich dni, i nie przysz�oby mi
do g�owy
opowiada� o wydarzeniach, kt�rych by�em �wiadkiem gdybym nie dosta� listu.
By� podejrzanie gruby, z wydrukowanym moim nazwiskiem na kopercie. Bardzo
wyr�nia�
si� w�r�d stosu reklam�wek sklepu spo�ywczego i zni�kowych kupon�w. Je�li
prowadzi si�
samotne �ycie jak ja, nie dostaje si� du�o list�w, kiedy wi�c przychodzi co�
niezwyk�ego, to a�
si� prosi, �eby zosta�o zbadane. Wyrzuci�em niepotrzebne papierzyska i
otworzy�em list, pa�aj�c
ciekawo�ci�. Pierwsze, co zauwa�y�em, to �e dobrze zapisali moje imi�.
Drogi Panie Francis X. Petrel, Zaczyna�o si� nie�le. Zwykle imi� dzielone z
p�ci� przeciwn�
wywo�uje zamieszanie. Przywyk�em dostawa� listy z Medicare�u, zmartwionego, �e
nie otrzyma�
wynik�w mojego ostatniego rozmazu Papanicolau, i pytaj�cego, czy robi�em badania
na raka
piersi. Przesta�em ju� poprawia� ich komputery.
Komitet Zachowania Szpitala Western State zidentyfikowa� Pana jako jednego z
ostatnich
pacjent�w, kt�rych wypisano z tej plac�wki, zanim zosta�a zamkni�ta na sta�e
oko�o dwudziestu
lat temu. Jak Pan zapewne wie, istnieje d��enie, by cz�� szpitala zamieni� w
muzeum, a reszt�
terenu odda� pod inwestycje. W ramach tego d��enia komitet sponsoruje
ca�odzienne badanie
szpitala, jego historii, wa�nej roli, jak� odegra� w naszym stanie, a tak�e
obecnego podej�cia do
leczenia psychicznie chorych. Zapraszamy Pana do wzi�cia udzia�u w tym
spotkaniu. Plan dnia
obejmuje seminaria, odczyty i imprezy o charakterze rozrywkowym. Za��czamy
przybli�ony
program wyst�pie�. Je�li mo�e Pan by� obecny, prosimy skontaktowa� si� z podan�
poni�ej
osob� przy najbli�szej sposobno�ci.
Zerkn��em na d�, na nazwisko i numer telefonu osoby, nosz�cej tytu� wiceprezesa
Komisji
Planowania. Potem zajrza�em do za��cznika, kt�ry okaza� si� list� zaj��.
Zaplanowano kilka m�w
polityk�w, w tym zast�pcy gubernatora i przewodnicz�cego Stanowej Mniejszo�ci
Senackiej.
Mia�y si� odby� panele dyskusyjne prowadzone przez lekarzy i historyk�w z kilku
pobliskich
college��w i uniwersytet�w. Moj� uwag� zwr�ci�a jedna pozycja: sesja
zatytu�owana
Rzeczywisto�� szpitalnego do�wiadczenia � prezentacja. Obok podano nazwisko
kogo�, kogo
chyba pami�ta�em z czas�w w�asnego pobytu w szpitalu. Obchody mia�y si�
zako�czy�
wyst�pem orkiestry kameralnej.
Po�o�y�em zaproszenie na stole i przez chwil� na nie patrzy�em. W pierwszym
odruchu
chcia�em wyrzuci� je do kosza razem z reszt� pocztowego �miecia, ale nie
zrobi�em tego. Zn�w
je podnios�em, przeczyta�em po raz drugi, potem usiad�em na rozchwianym krze�le
w rogu
pokoju i zacz��em si� zastanawia�. Wiedzia�em, �e ludzie bez przerwy je�d�� na
uroczyste
zjazdy. Spotykaj� si� weterani wojen. Koledzy i kole�anki z liceum, na spotkaniu
po dziesi�ciu
czy dwudziestu latach, ogl�daj� swoje rosn�ce w obwodzie brzuchy, �ysiny i
powi�kszone piersi.
College�e wykorzystuj� zjazdy do wyci�gania pieni�dzy od wzruszonych do �ez
absolwent�w,
kt�rzy potykaj�c si�, zwiedzaj� stare korytarze i wspominaj� tylko dobre chwile,
zapominaj�c
o z�ych. Zjazdy s� nieod��czn� cz�ci� normalnego �wiata. Ludzie bez przerwy
pr�buj� wr�ci�
do czas�w, kt�re w ich wspomnieniach s� lepsze, ni� by�y naprawd�, i rozpali� na
nowo uczucia,
kt�re dawno ju� wygas�y.
Ja nie. Jednym ze skutk�w ubocznych mojego stanu jest sta�y zwrot w kierunku
przysz�o�ci.
Przesz�o�� to rupieciarnia pe�na niebezpiecznych i bolesnych wspomnie�. Po co
mia�bym do nich
wraca�?
A mimo to waha�em si�. Wpatrywa�em si� w zaproszenie z rozkwitaj�c� fascynacj�.
Chocia�
Szpital Western State by� oddalony zaledwie o godzin� drogi, przez lata nie
wr�ci�em tam ani
razu. W�tpi�em, by zrobi�a to cho� jedna osoba, kt�ra sp�dzi�a za tamtymi
drzwiami cho� minut�.
Spojrza�em na swoj� d�o� � lekko dr�a�a. Mo�e przestawa�y dzia�a� leki. Po raz
drugi
pomy�la�em, �e powinienem wyrzuci� list do �mieci, a potem przej�� si� po
mie�cie. To by�o
niebezpieczne. Niepokoj�ce. Zagra�a�o ostro�nej egzystencji, jak� uda�o mi si�
zbudowa�. Id�
szybko, powiedzia�em sobie. Podr�uj pr�dko. Wychod� swoje codzienne kilometry,
bo to twoje
zbawienie. Zostaw wszystko za sob�. Zacz��em wstawa�, ale znieruchomia�em.
Si�gn��em po s�uchawk� telefonu i wystuka�em numer do wiceprezes. Zaczeka�em dwa
sygna�y, potem us�ysza�em g�os:
� S�ucham?
� Z pani� Robinson-Smythe poprosz� � powiedzia�em troch� zbyt szorstko.
� Jestem jej sekretark�. Kto m�wi?
� Nazywam si� Francis Xavier Petrel...
� O, pan Petrel, pewnie dzwoni pan w sprawie �wi�ta Western State...
� Zgadza si� � powiedzia�em. � B�d�.
� �wietnie. Ju� pana ��cz�...
Aleja od�o�y�em s�uchawk�, niemal przera�ony w�asn� impulsywno�ci�. Zanim
zd��y�em si�
rozmy�li�, wypad�em na dw�r. Bieg�em przed siebie najszybciej, jak mog�em. Metry
betonowego
chodnika i czarnego makadamu autostrady znika�y pod moimi podeszwami, sklepowe
witryny
i domy zostawa�y w tyle niezauwa�one, a ja zastanawia�em si�, czy g�osy kaza�yby
mi jecha� na
zjazd, czy nie.
Dzie� by� niezwykle gor�cy, nawet jak na koniec maja. Musia�em trzy razy si�
przesiada�,
zanim dotar�em do miasta, a za ka�dym razem mia�em wra�enie, �e mikstura
gor�cego powietrza
i spalin dieslowskiego silnika by�a coraz bardziej dra�ni�ca. Smr�d wi�kszy.
Wilgotno��
powietrza wy�sza. Na ka�dym przystanku powtarza�em sobie, �e bardzo �le robi�,
wracaj�c do
szpitala, ale potem, wbrew w�asnym wnioskom, jecha�em dalej.
Szpital le�a� na obrze�ach typowego, nowoangielskiego miasteczka
uniwersyteckiego,
z licznymi ksi�garniami, pizzeriami, chi�skimi restauracjami i sklepami z tani�
odzie��,
wzorowan� na wojskowej. Niekt�re obiekty mia�y lekko obrazoburczy charakter �
jak ksi�garnia
z poradnikami o samopomocy i duchowym rozwoju, w kt�rej sprzedawca wygl�da�,
jakby
przeczyta� je wszystkie i w �adnej nie znalaz� pomocnej wskaz�wki; albo bar
sushi, troch�
zapuszczony i wygl�daj�cy jak miejsce, w kt�rym siekaj�cy ryb� kucharz ma na
imi� Ted albo
Paddy i m�wi z po�udniowym lub irlandzkim akcentem. Zdawa�o si�, �e �ar s�o�ca
bije wprost
z chodnika, pali ciep�em jak grzejnik w zimie, kt�ry ma tylko jedno fabryczne
ustawienie: gor�co
jak cholera. Bia�a koszula, jedyna, jak� mia�em, lgn�a mi nieprzyjemnie do
plec�w;
poluzowa�bym krawat, gdybym si� nie ba�, �e potem nie zdo�am go poprawi�. Mia�em
na sobie
sw�j jedyny garnitur: niebieski, we�niany, pogrzebowy, kt�ry kupi�em w sklepie z
u�ywan�
odzie�� na wypadek �mierci i pogrzebu rodzic�w, ale jak dot�d obojgu udawa�o si�
uparcie
trzyma� �ycia, wi�c to by� pierwszy raz, kiedy go w�o�y�em. Na pewno nadawa� si�
do trumny,
bo bez w�tpienia moim szcz�tkom by�oby w nim ciep�o w zimnej ziemi. W po�owie
drogi na
wzg�rze, gdzie znajdowa� si� szpital, przysi�ga�em ju� sobie, �e to ostatni raz,
kiedy dobrowolnie
w�o�y�em ten garnitur. Niewa�ne, jak w�ciekn� si� moje siostry, kiedy zjawi� si�
na stypie po
rodzicach w szortach i obrzydliwie jaskrawej hawajskiej koszuli. Ale w sumie co
mog�y
powiedzie�? W ko�cu jestem wariatem. To t�umaczy wszystkie dziwaczne zachowania.
W ramach wielkiego, specyficznego budowlanego �artu Szpital Western State
postawiono na
szczycie wzg�rza, nad kampusem s�ynnego �e�skiego college�u. Budynki szpitala
przypominaj�
uniwersyteckie � du�o na nich bluszczu, s� z ceg�y, maj� bia�e kanciaste okna,
trzy �
i czteropi�trowe dormitoria, kt�re otaczaj� czworok�tne dziedzi�ce z �awkami i
k�pami wi�z�w.
Zawsze podejrzewa�em, �e oba obiekty projektowa� ten sam architekt, a firma
buduj�ca szpital po
prostu podkrada�a materia�y z placu budowy college�u. Przelatuj�ca wrona
uzna�aby, �e budynki
stanowi� jedn� ca�o��. Nie dostrzeg�aby r�nic mi�dzy dwoma kampusami, dop�ki
nie zajrza�aby
do �rodka. Wtedy zobaczy�a by czym si� r�ni�.
Fizyczn� lini� demarkacyjn� by�y: jednopasmowa, czarna asfaltowa droga, bez
chodnika,
wij�ca si� z jednej strony wzg�rza, i zagroda je�dziecka z drugiej, gdzie
studenci lepiej
sytuowani od innych � i tak dobrze sytuowanych � je�dzili na swoich koniach.
Boksy
i przeszkody sta�y tam, gdzie widzia�em je po raz ostatni, dwadzie�cia lat temu.
Samotny ko�
z je�d�cem bez ko�ca okr��ali wybieg, przyspieszaj�c przed ka�dym skokiem.
Moebiusowska
trasa. S�ysza�em ci�ki, chrapliwy oddech zwierz�cia trudz�cego si� w upale i
widzia�em d�ugi
jasny kucyk wystaj�cy spod czarnego toczka je�d�ca. Koszula dziewczyny by�a
mokra od potu,
a boki konia l�ni�y. Oboje wydawali si� nie�wiadomi tego, co dzia�o si� nad
nimi, na szczycie
wzg�rza. Min��em ich, zmierzaj�c w stron� namiotu w jasno��te pasy, tu� za
wysokim
ceglanym murem i �elazn� bram� szpitala. Przed namiotem sta�a tabliczka z
napisem
REJESTRACJA.
Gruba, zbyt wylewna kobieta za stolikiem z rozmachem przypi�a mi do marynarki
identyfikator. Da�a mi te� teczk� z przedrukami rozmaitych artyku��w z gazet,
szczeg�owo
opisuj�cych plany inwestycji na dawnych terenach szpitala: mia�o tu stan��
luksusowe osiedle
mieszkaniowe, poniewa� rozci�ga� si� st�d widok na dolin� i odleg�� rzek�.
Pomy�la�em, �e to
dziwne. Przez ca�y czas, jaki tu sp�dzi�em, ani razu nie dostrzeg�em b��kitnej
wst��ki rzeki.
Oczywi�cie mo�liwe, �e uzna�bym to za halucynacj�. W teczce znalaz�em te�
skr�con� histori�
szpitala i kilka ziarnistych, czarnobia�ych zdj�� pacjent�w w trakcie kuracji
b�d� sp�dzaj�cych
czas w �wietlicy. Przyjrza�em si� fotografiom, szukaj�c znajomych twarzy, w tym
w�asnej, ale
nikogo nie pozna�em, chocia� poznawa�em wszystkich. Byli�my kiedy� tacy sami.
R�ni� nas
tylko stopie� ubrania i nafaszerowania lekami.
W teczce by� program dnia. Zobaczy�em, �e sporo ludzi kieruje si� do budynku �
jak
pami�ta�em � dawnej administracji. Wyznaczon� na t� godzin� prezentacj�,
zatytu�owan�
Kulturalne znaczenie Szpitala Western State, prowadzi� profesor historii.
Zwa�ywszy, �e my,
pacjenci, nie mogli�my opuszcza� terenu szpitala, a najcz�ciej siedzieli�my pod
kluczem
w dormitoriach, zastanawia�em si�, na jakiej podstawie profesor przygotowa�
wyst�pienie.
Pozna�em zast�pc� gubernatora, otoczonego przez kilku asystent�w. Z u�miechem
wymienia�
u�ciski d�oni z innymi politykami, kiedy przechodzi� przez drzwi. Nie potrafi�em
sobie
przypomnie�, by ktokolwiek inny wprowadzany tym wej�ciem si� u�miecha�. Tu
w�a�nie
przyprowadza�o si� delikwenta na pocz�tku i tu si� go rejestrowa�o. Na samym
dole kartki
z programem widnia�o du�e, wypisane drukowanymi literami ostrze�enie, �e wiele
szpitalnych
budynk�w jest w z�ym stanie i wchodzenie do nich grozi niebezpiecze�stwem. Go�ci
proszono
o ograniczenie spacer�w do budynku administracji i dziedzi�c�w.
Zrobi�em kilka krok�w w stron� grupy id�cej na odczyt, potem si� zatrzyma�em.
Patrzy�em,
jak t�um si� kurczy, poch�aniany przez budynek. Odwr�ci�em si� i szybkim krokiem
przeszed�em
przez dziedziniec.
U�wiadomi�em sobie bardzo prost� prawd�. Nie przyjecha�em tu wys�uchiwa� m�w.
Znalezienie mojego starego budynku nie zaj�o mi du�o czasu. Mog�em si� tu
porusza�
z zamkni�tymi oczami.
Metalowe kraty w oknach przerdzewia�y, �elazo zmatowia�o z brudu i up�ywu czasu.
Jedna
zwisa�a na pojedynczym zawiasie jak z�amane skrzyd�o. Ceglany front te�
sp�owia�, sta� si� bury
i ziemisty. P�dy bluszczu, zazielenione na wiosn�, ledwie trzyma�y si� �cian,
zaniedbane
i zdzicza�e. Krzewy zdobi�ce wej�cie zmarnia�y, a wielkie, podw�jne drzwi
sm�tnie tkwi�y
w sp�kanej futrynie. Nazwa budynku wykuta w szarym granicie te� ucierpia�a: kto�
od�upa�
spory kawa�ek p�yty, tak �e wida� by�o tylko litery MHERST. �A� na pocz�tku
zamieni�o si�
w poszarpan� blizn�.
Wszystkie dormitoria ochrzczono � co za czyje� kosmiczne poczucie ironii �
nazwami
s�awnych uczelni. Mieli�my Harvard, Yale i Princeton, Williams i Wesleyan, Smith
i Mount
Holyoke i Wellesley, i oczywi�cie moje Amherst. Budynek nosi� nazw� miasta i
college�u, kt�re
z kolei nazwano tak na cze�� brytyjskiego �o�nierza lorda Jeffreya Amhersta,
s�ynnego dzi�ki
temu, �e rozdawa� india�skim szczepom koce zara�one osp�. Jego dary szybko
dokona�y tego,
czego dokona� nie mog�y kule, �wiecide�ka i negocjacje.
Na drzwiach kto� przybi� tabliczk�; podszed�em, �eby j� przeczyta�. Najpierw
by�o UWAGA,
wypisane wielkimi literami. Potem nast�powa� be�kot inspektora budowlanego,
sprowadzaj�cy
si� do stwierdzenia, �e budynek zosta� oficjalnie przeznaczony do rozbi�rki.
Dalej, r�wnie
wielkimi literami, sta�o: NIEUPOWA�NIONYM WST�P WZBRONIONY.
Pomy�la�em, �e to interesuj�ce. Kiedy� ludziom zamieszkuj�cym ten budynek
wydawa�o si�,
�e to oni s� przeznaczeni do usuni�cia. Nikomu z nas nigdy nie przysz�o do
g�owy, �e te mury,
kraty i zamki, definiuj�ce nasze �ycie, same kt�rego� dnia znajd� si� w
identycznej sytuacji.
Wygl�da�o te� na to, �e kto� jeszcze nie przestrzega� zakazu. Zamek rozwalono
topornym
�omem, a same drzwi by�y uchylone. Poci�gn��em je mocno � otworzy�y si�,
skrzypi�c g�o�no.
W pierwszym korytarzu �mierdzia�o ple�ni�. W rogu le�a� stos pustych butelek po
winie
i piwie, co, jak uzna�em, zdradza�o natur� go�ci budynku: nastolatk�w
szukaj�cych miejsca,
w kt�rym mogliby si� upi� z dala od czujnego wzroku rodzic�w. �ciany by�y
poznaczone
smugami brudu i dziwnymi, wysprejowanymi has�ami w r�nych kolorach. Jedno z
nich g�osi�o:
BAD BOYS RZ�DZ�. By�em sk�onny si� z tym zgodzi�. Z sufitu zwisa�y rury, z nich
za� na
linoleum pod�ogi kapa�a cuchn�ca brudna woda. �mieci i odpadki, kurz i brud
za�cie�a�y
wszystkie k�ty. St�ch�y zapach staro�ci i bezruchu miesza� si� z wyra�nym odorem
ludzkich
odchod�w. Podszed�em kilka krok�w do przodu, ale musia�em si� zatrzyma�. W
poprzek
korytarza le�a� du�y kawa� zawalonej �ciany. Po lewej zobaczy�em g��wne schody.
By�y
zasypane jeszcze wi�kszymi stosami �mieci. Zamierza�em przej�� przez �wietlic� i
zajrze� do sal
terapeutycznych ci�gn�cych si� wzd�u� korytarza na parterze. Chcia�em te�
zobaczy� cele na
pi�trze, gdzie nas zamykano i gdzie staczali�my boje z lekami i w�asnym
szale�stwem. Prycze
w dormitoriach, gdzie spali�my jak nieszcz�liwe dzieci na koloniach, w rz�dach
stalowych
��ek. Ale schody wygl�da�y na niepewne, jakby mog�y zawali� si� pod moim
ci�arem.
Nie wiem, jak d�ugo tam by�em. Przykucni�ty, nachylony wy�awia�em echa
wszystkiego, co
kiedy� widzia�em i s�ysza�em. Zupe�nie jak dawniej czas wydawa� si� mniej
istotny, mniej
nagl�cy, jakby wskaz�wki zegarka zwolni�y, a minuty niech�tnie posuwa�y si�
naprz�d.
Nawiedza�y mnie duchy pami�ci. Widzia�em twarze, s�ysza�em g�osy. Smaki i
zapachy
szale�stwa i zaniedbania powraca�y miarowymi falami jak przyp�yw. Ws�uchiwa�em
si�
w wiruj�c� dooko�a mnie przesz�o��.
Kiedy �ar wspomnie� w ko�cu si� przyt�oczy�, wsta�em sztywno i powoli wyszed�em.
Usiad�em na �awce pod drzewem na dziedzi�cu, zn�w zwracaj�c twarz w stron�
swojego
dawnego domu. Czu�em si� wyczerpany; z wysi�kiem wdycha�em �wie�e powietrze,
bardziej
zm�czony, ni� po codziennych pieszych w�dr�wkach po mie�cie. Nie odwr�ci�em si�,
dop�ki nie
us�ysza�em za sob� krok�w na �cie�ce.
Niski, przysadzisty m�czyzna, nieco starszy ode mnie, z przerzedzonymi,
przylizanymi
czarnymi w�osami, przetykanymi srebrem siwizny, zmierza� pospiesznie w moj�
stron�.
U�miecha� si� szeroko, ale w oczach mia� niepok�j. Pomacha� mi boja�liwie.
� Tak my�la�em, �e ci� tu znajd� � powiedzia�, sapi�c z wysi�ku i gor�ca. �
Widzia�em twoje
nazwisko na li�cie w rejestracji. � Zatrzyma� si� nagle. � Witaj, Mewa � odezwa�
si� po chwili.
Wsta�em i wyci�gn��em r�k�.
� Bonjour, Napoleonie � odpar�em. � Nikt mnie tak nie nazywa� od bardzo, bardzo
dawna.
U�cisn�� moj� d�o�. Jego by�a lekko wilgotna, dr��ca i s�aba. To m�g� by� efekt
lek�w. Ale
u�miech nie znikn�� z jego twarzy.
� Mnie te� � przyzna�.
� Widzia�em twoje prawdziwe nazwisko w programie � powiedzia�em. � Wyg�aszasz
mow�?
Kiwn�� g�ow�.
� Nie wiem, jak mam stan�� przed tyloma lud�mi � przyzna�. � Ale m�j lekarz jest
jednym
z tw�rc�w ca�ego tego planu inwestycji i to jego pomys�. Powiedzia�, �e to
b�dzie dla mnie
po�yteczne do�wiadczenie. Porz�dna demonstracja pi�knej drogi do ca�kowitego
wyleczenia.
Zawaha�em si�.
� A ty jak my�lisz? � zapyta�em.
Napoleon usiad� na �awce.
� My�l�, �e to on zwariowa�. � Zachichota� troch� szale�czo piskliwym �miechem,
kt�ry
��czy� w sobie weso�o�� i zdenerwowanie i kt�ry pami�ta�em z czas�w, kiedy
przebywali�my tu
razem. � To, �e wszyscy uwa�aj� ci� za wariata, ma swoje dobre strony, bo nie
mo�na narobi�
sobie wstydu � doda�.
Za�mia�em si� razem z nim. Takie spostrze�enie m�g� zrobi� tylko kto�, kto by�
pacjentem
szpitala dla umys�owo chorych. Usiad�em obok niego i obaj popatrzyli�my na
budynek Amherst.
Po chwili Napoleon westchn��.
� By�e� w �rodku?
� Tak. Straszny burdel. Czeka na rozwa�k�.
� To samo my�la�em wiele lat temu. A wszyscy uwa�ali, �e nie ma dla nas lepszego
miejsca.
Przynajmniej tak powiedzieli, kiedy mnie przyjmowali. Najnowocze�niejsza
plac�wka zdrowia
psychicznego. Najlepszy spos�b leczenia umys�owo chorych w otoczeniu
rezydencjalnym. Co za
bujda. � Wstrzyma� oddech, potem doda�: � Cholerne �garstwo.
Przytakn��em.
� To im powiesz. W swojej mowie.
Pokr�ci� g�ow�.
� Chyba nie to chc� us�ysze�. Rozs�dniej b�dzie m�wi� im same przyjemne rzeczy.
Pozytywne. Planuj� seri� obrzydliwych k�amstw.
Przez chwil� si� nad tym zastanawia�em, potem si� u�miechn��em.
� To mo�e by� oznaka zdrowia umys�owego � przyzna�em. Napoleon si� roze�mia�.
� Pewnie masz racj�.
Przez kilka chwil obaj milczeli�my. Potem Napoleon powiedzia� smutnym g�osem:
Nie wspomn� o morderstwach. I ani s�owa o Stra�aku, �ledczej, kt�ra tu
przyjecha�a, ani
o tym, co si� wydarzy�o na ko�cu. � Spojrza� na budynek Amherst. � Zreszt� i tak
ty powiniene�
o tym opowiada�, nie ja � doda�.
Nie odpowiedzia�em.
Napoleon przez chwil� si� nie odzywa�.
� My�lisz jeszcze o tym, co si� sta�o? � spyta�.
Pokr�ci�em g�ow�, ale obaj wiedzieli�my, �e to nieprawda.
� Czasami mi si� to �ni � przyzna�em. � Ale trudno rozr�ni�, co by�o naprawd�,
a co nie.
� Racja � mrukn��. � Wiesz, jedno nie daje mi spokoju � doda� powoli. � Nigdy
si� nie
dowiedzia�em, gdzie chowali ludzi. Zmar�ych pacjent�w. To znaczy, w jednej
chwili byli
w �wietlicy albo �azili po korytarzach razem ze wszystkimi, a w nast�pnej mogli
nie �y�, ale co
wtedy? Wiedzia�e�?
� Tak � odpowiedzia�em po d�u�szej chwili. � Mieli ma�y cmentarzyk na skraju
szpitala, pod
lasem za administracj� i Harvardem. Za ogr�dkiem. Teraz jest tam chyba boisko.
Napoleon otar� czo�o.
� Dobrze wiedzie� � powiedzia�. � Zawsze si� nad tym zastanawia�em.
Zn�w milczeli�my przez kilka chwil.
� Wiesz, co mnie najbardziej przybi�o? � odezwa� si� zn�w Napoleon. � Ju� po
wszystkim,
kiedy nas wypu�cili, przenie�li do przychodni, kiedy dostali�my nowe leki...
Wiesz, co mnie
dobi�o?
� Co?
� �e z�udzenie, kt�rego tak mocno si� trzyma�em przez tyle lat, okaza�o si� nie
tylko
z�udzeniem, ale do tego zwyczajnym, pospolitym z�udzeniem. �e nie by�em jedynym
cz�owiekiem, kt�ry uwa�a� si� za francuskiego cesarza. W Pary�u jest takich
pe�no.
Nienawidzi�em tego. Kiedy mia�em z�udzenia, by�em wyj�tkowy. Jedyny w swoim
rodzaju.
Teraz jestem zwyk�ym facetem, kt�ry musi bra� pigu�ki, kt�remu bez przerwy
trz�s� si� r�ce,
kt�ry nie potrafi utrzyma� najprostszej pracy i kt�rego rodzina pewnie
chcia�aby, �eby znikn��.
Ciekawe, jak po francusku jest �puf!�
Chwil� si� zastanawia�em.
� Wiesz, ja osobi�cie, o ile to cokolwiek znaczy, zawsze mia�em wra�enie, �e
by�e� cholernie
dobrym francuskim cesarzem. Czy to fa�szywym, czy nie. A gdyby� to naprawd� ty
rozkazywa�
oddzia�om pod Waterloo, cholera jasna, wygra�by�.
Napoleon zachichota� z ulg�.
� Mewa, wszyscy zawsze wiedzieli�my, �e umia�e� obserwowa� �wiat lepiej ni�
ktokolwiek
inny. Ludzie ci� lubili, chocia� byli�my wariatami i mieli�my zwidy.
� Mi�o mi to s�ysze�.
� A Stra�ak? By� twoim przyjacielem. Co si� z nim sta�o? Znaczy, po wszystkim.
Milcza�em chwil�.
� Wyszed�. Wyprostowa� wszystkie swoje sprawy, przeni�s� si� na Po�udnie i zbi�
du�� kas�.
Za�o�y� rodzin�. Wielki dom, wielki w�z. Og�lnie sukces ca�� g�b�. Kiedy
ostatnio o nim
s�ysza�em, by� szefem jakiej� fundacji charytatywnej. Szcz�liwy i zdrowy.
Napoleon kiwn�� g�ow�.
� Mog� w to uwierzy�. A ta kobieta, kt�ra prowadzi�a �ledztwo? Pojecha�a z nim?
� Nie. Zosta�a s�dzi�. Chwa�a, zaszczyty i tak dalej. Wspaniale si� jej
pouk�ada�o.
� Tak przypuszcza�em.
Oczywi�cie to wszystko by�a nieprawda. Napoleon spojrza� na zegarek.
� Musz� wraca�. Przygotowa� si� na wielk� chwil�. �ycz mi powodzenia.
� Powodzenia � powiedzia�em.
� Dobrze by�o zn�w ci� zobaczy� � doda�. � Wida�, nie�le sobie radzisz.
� Ty te� � odpar�em. � �wietnie wygl�dasz.
� Naprawd�? Nie wydaje mi si�. Zreszt� nie s�dz�, �eby ktokolwiek z nas �wietnie
wygl�da�.
Ale to nic. Dzi�ki za mi�e s�owa.
Wsta�em i stan��em obok niego. Obaj obejrzeli�my si� na Amherst.
� Uciesz� si�, kiedy wreszcie go zburz� � odezwa� si� Napoleon z nag�� gorycz�.
� To by�o
niebezpieczne, z�e miejsce, nie wydarzy�o si� tam nic dobrego. � Potem odwr�ci�
si� do mnie. �
Mewa, ty tam by�e�. Widzia�e� wszystko. Opowiedz o tym.
� Kto by chcia� s�ucha�?
� Kto� taki m�g�by si� znale��. Spisz t� histori�. Potrafisz.
� Niekt�re historie lepiej zostawi� niespisane � odpar�em.
Napoleon wzruszy� w�skimi ramionami.
� Je�li j� spiszesz, stanie si� prawdziwa. Je�li to wszystko zostanie tylko w
twoich
wspomnieniach, to tak, jakby nigdy si� nie wydarzy�o. Jakby to by� jaki� sen.
Albo halucynacja
wariat�w. Nikt nam nie wierzy, kiedy co� m�wimy. Ale je�li to spiszesz, no,
wtedy nabierze
tre�ci. Uwiarygodnisz to.
Pokr�ci�em g�ow�.
� K�opot w tym, �e wariatowi bardzo trudno odr�ni�, co prawdziwe, a co nie �
powiedzia�em. � I to si� nie zmieni�o tylko dlatego, �e bierzemy do�� pigu�ek,
�eby jako� sobie
radzi�.
Napoleon si� u�miechn��.
� Masz racj� � przyzna�. � A mo�e nie. Nie wiem. Ale m�g�by� to opowiedzie� i
mo�e par�
os�b by ci uwierzy�o, a to by ju� by�o dobrze. Dawnej, wtedy, nikt nam nie
wierzy�. Nawet kiedy
brali�my leki.
Zn�w spojrza� na zegarek i nerwowo zaszura� nogami.
� Powiniene� wraca� � powiedzia�em.
� Musz� wraca� � powt�rzy�.
Stali�my w niezr�cznym milczeniu, a� si� odwr�ci� i odszed�. W po�owie �cie�ki
zn�w si�
odwr�ci� i niepewnie pomacha�, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy mnie zauwa�y�.
� Opowiedz! � zawo�a�. A potem szybko odszed�, swoim zwyk�ym, troch� kaczkowatym
chodem. Zn�w trz�s�y mu si� r�ce.
By�o ju� po zmroku, kiedy w ko�cu zamkn��em si� w bezpiecznych czterech �cianach
swojego ma�ego mieszkanka. W �y�ach pulsowa�o mi nerwowe zm�czenie, p�yn�ce
krwiobiegiem obok czerwonych i bia�ych krwinek. Spotkanie z Napoleonem i to, �e
u�y� mojego
szpitalnego przezwiska wznieci�y we mnie r�ne uczucia. Mocno si� zastanawia�em,
czy nie
wzi�� jakich� proszk�w. Wiedzia�em, �e mam takie, kt�re powinny mnie uspokoi�,
gdybym za
bardzo si� wzburzy�. Ale nie zrobi�em tego. �Opowiedz histori�, powiedzia�.
� Jak? � spyta�em na g�os cisz� mojego domu. Pytanie rozbrzmia�o echem.
� Nie mo�esz jej opowiedzie� � przekonywa�em sam siebie. A potem zada�em sobie
pytanie:
Dlaczego nie?
Mia�em d�ugopisy i o��wki. Brakowa�o mi papieru.
Wtedy przyszed� mi do g�owy pewien pomys�. Przez chwil� zastanawia�em si�, czy
to
niejeden z moich g�os�w powr�ci� i szepta� do ucha szybkie sugestie i �agodne
polecenia.
Znieruchomia�em, nas�uchuj�c uwa�nie. Spomi�dzy odg�os�w ulicy pr�bowa�em
wy�owi�
charakterystyczne tony znanych mi przewodnik�w przebijaj�cych si� przez mozolny
warkot
klimatyzatora w oknie. Ale nie umia�em ich wychwyci�. Nie wiedzia�em zreszt� czy
naprawd�
si� pojawi�y. Przywyk�em jednak do niepewno�ci.
Wzi��em stare, odrapane krzes�o i postawi�em je w rogu pokoju. Nie mam papieru,
my�la�em
g�o�no. Ale mam bia�e �ciany, go�e, bez plakat�w ani obrazk�w.
Balansuj�c na krze�le, si�ga�em prawie pod sam sufit. �cisn��em d�ugopis i
wychyli�em si�
do przodu. Potem zacz��em szybko pisa�, drobnym, �ci�ni�tym, ale czytelnym
pismem:
Francis Xavier Petrel przyjecha� do Szpitala Western State karetk�. Zap�akany,
ze
zwi�zanymi i skutymi r�kami i nogami. Pada� ulewny deszcz, szybko zapada� zmrok.
Francis mia�
dwadzie�cia jeden lat i by� przera�ony bardziej ni� kiedykolwiek w ca�ym swoim
kr�tkim i � a� do
tej pory � do�� nudnym �yciu...
Rozdzia� 2
Francis Xavier Petrel przyjecha� do Szpitala Western State karetk�, zap�akany,
ze
zwi�zanymi i skutymi r�kami i nogami. Pada� ulewny deszcz, szybko zapada� zmrok.
Francis
mia� dwadzie�cia jeden lat i by� przera�ony bardziej ni� kiedykolwiek w ca�ym
swoim kr�tkim
i � a� do tej pory � do�� nudnym �yciu.
Dwaj m�czy�ni, kt�rzy przywie�li go do szpitala, podczas jazdy niewiele si�
odzywali.
Psioczyli tylko pod nosem na nietypow� pogod� i rzucali jadowite uwagi pod
adresem innych
kierowc�w, z kt�rych �aden najwyra�niej nie dorasta� do ich standard�w
doskona�o�ci. Mimo
w��czonego koguta ambulans sun�� bez po�piechu. Obaj m�czy�ni wygl�dali na
znudzonych
rutynow� jazd� do szpitala. Jeden popija� gazowany nap�j z puszki, mlaskaj�c
g�o�no. Drugi
gwizda� melodie popularnych piosenek. Pierwszy nosi� presleyowskie baki, drugi
mia� g�st� lwi�
czupryn�.
Dla dw�ch sanitariuszy mog�a to by� nudna podr�, ale dla m�odego m�czyzny, z
ty�u
samochodu sztywnego z napi�cia, z trudem �api�cego powietrze sprintera, by�o to
co� zupe�nie
innego. Ka�dy d�wi�k, ka�de wra�enie co� mu sygnalizowa�o, jedno bardziej
przera�aj�ce od
drugiego. Rytmiczny stukot wycieraczek brzmia� jak odg�os b�bn�w g��boko w
d�ungli,
dudni�cych o zag�adzie. Szum opon na �liskiej nawierzchni by� syreni� pie�ni�
rozpaczy. Nawet
�wist w�asnego, pe�nego wysi�ku oddechu wydawa� si� echem w grobowcu. Wi�zy
wpija�y si�
ch�opakowi w cia�o; otworzy� usta, by zawo�a� o pomoc, ale nie m�g� krzykn��.
Zagulgota� tylko
rozpaczliwie. Symfoni� bez�adu przebija�a tylko jedna my�l � je�eli prze�yje ten
dzie�, nigdy nie
spotka go ju� nic gorszego.
Kiedy ambulans z dygotem zatrzyma� si� przed wej�ciem do szpitala, ch�opak
us�ysza� jeden
ze swoich g�os�w, wybijaj�cy si� z odm�t�w strachu: Zabij� ci� tu, je�li nie
b�dziesz uwa�a�.
M�czy�ni z ambulansu wydawali si� nie�wiadomi wisz�cego nad nimi
niebezpiecze�stwa.
Z trzaskiem otworzyli drzwi samochodu i, nie sil�c si� na delikatno��,
wyci�gn�li Francisa na
noszach na k�kach. Poczu� krople deszczu na twarzy, mieszaj�ce si� z potem na
czole. Potem
dwaj m�czy�ni wwie�li go przez szerokie, podw�jne drzwi do �wiata ostrych i
surowych
�wiate�. Jechali korytarzem, k�ka noszy piszcza�y na linoleum i na pocz�tku
Francis widzia�
tylko szary, �aciaty sufit. By� �wiadom, �e na korytarzu s� te� inni ludzie, ale
za bardzo si� ba�, �e
si� do nich odwr�ci�. Zamiast tego wbija� wzrok w sufit i liczy� �wietl�wki, pod
kt�rymi
przeje�d�a�. Kiedy dotarli do czwartej, sanitariusze stan�li. Francis zda� sobie
spraw�, �e kto�
podszed� do noszy.
� W porz�dku, panowie � us�ysza� tu� nad g�ow�. � Przejmiemy go.
Potem nagle pojawi�a si� nad nim wielka, okr�g�a, czarna twarz, pokazuj�ca w
u�miechu
szeroki rz�d nier�wnych z�b�w. Twarz wystawa�a z bia�ego piel�gniarskiego kitla,
na pierwszy
rzut oka o kilka numer�w za ma�ego.
� W porz�dku, panie Francis Xavier Petrel. Nie b�dzie pan nam sprawia� �adnych
problem�w, prawda?
M�czyzna m�wi� �piewnym tenorem, tak �e jego s�owa zawiera�y tyle samo gro�by,
ile
rozbawienia. Francis nie wiedzia�, co odpowiedzie�.
Z drugiej strony noszy w jego polu widzenia pojawi�a si� niespodziewanie druga
czarna
twarz.
� Nie wydaje mi si�, �eby ten ch�opak robi� nam trudno�ci � oznajmi� drugi
m�czyzna. �
Ani trosze�k�. Zgadza si�, panie Petrel?
On te� m�wi� z lekkim po�udniowym akcentem.
Powiedz im, �e tak! � krzykn�� g�os w uchu Francisa.
Francis spr�bowa� pokiwa� g�ow�, ale mia� k�opoty z poruszaniem szyj�.
� Nie b�d� robi� problem�w � wykrztusi�. S�owa zabrzmia�y chrapliwie i szorstko,
ale cieszy�
si�, �e mo�e m�wi�. Doda�o mu to troch� otuchy. Przez ca�y dzie� ba� si�, �e z
jakiego� powodu
w og�le straci mo�liwo�� porozumiewania si�.
� To dobrze, panie Petrel. Zdejmiemy pana z noszy. Potem usi�dziemy, grzecznie
i spokojnie, na w�zku. Jasne? Ale kajdanek z r�k i n�g na razie nie zdejmiemy.
Najpierw pogada
pan z lekarzem. Mo�e da co�, �eby si� pan od razu uspokoi�. Wyluzowa�. A teraz
spokojnie.
Siadamy, niech pan zsunie nogi.
R�b, co ci ka��!
Zrobi�, co mu kazano.
Zakr�ci�o mu si� w g�owie i przez chwil� mia� wra�enie, �e si� chwieje. Poczu�,
�e za rami�
�apie go wielka d�o�. Odwr�ci� si� i zobaczy�, �e pierwszy piel�gniarz jest
olbrzymi, mierzy
dobrze ponad dwa metry i wa�y ze sto pi��dziesi�t kilo. M�czyzna mia� pot�nie
umi�nione
ramiona i nogi jak beczki. Jego partner by� �ylastym, chudym cz�owieczkiem, przy
swoim
koledze prawie kar�em. Nosi� kr�tk� br�dk� i fryzur� afro, kt�ra nie powi�ksza�a
jednak jego
mizernej postury. We dw�ch m�czy�ni posadzili Francisa na w�zku.
� W porz�dku � odezwa� si� ma�y. � Jedziemy do lekarza. Nic si� pan nie boi.
Teraz mo�e
si� wydawa�, �e jest fatalnie, �le i paskudnie, ale nied�ugo b�dzie lepiej. Ma
pan to jak w banku.
Francis mu nie uwierzy�. W ani jedno s�owo.
Piel�gniarze zawie�li go do ma�ej poczekalni. Tam, za stalowym, szarym biurkiem
siedzia�a
sekretarka; kiedy wszyscy trzej pojawili si� w drzwiach, podnios�a wzrok. Robi�a
wra�enie
rzeczowej, sztywnej osoby. By�a w �rednim wieku, ubrana w obcis�y niebieski
kostium. Mia�a
troch� za mocno utapirowane w�osy, troch� zbyt mocno podkre�lone oczy i zbyt
b�yszcz�ce usta,
co nadawa�o jej niesp�jny wygl�d p� bibliotekarki, p� dziwki.
� Pan Petrel, tak? � zwr�ci�a si� szorstkim tonem do dw�ch czarnych
piel�gniarzy, chocia�
dla Francisa by�o oczywiste, �e sekretarka nie oczekuje odpowiedzi, bo ju� j�
zna. � Mo�ecie
wej��, doktor czeka.
Przejechali przez nast�pne drzwi do nast�pnego pomieszczenia troch�
przytulniejszego; dwa
okna na tylnej �cianie wychodzi�y na dziedziniec. Wida� by�o chwiej�cy si� na
wietrze d�b, za
nim za� w oddali inne budynki, ceglane, z czarnymi, �upkowymi dach�wkami,
zlewaj�ce si�
z ponur� czerni� nieba. Pod oknami sta�o olbrzymie drewniane biurko. W rogu
pokoju by� rega�
z ksi��kami, a na szarej wyk�adzinie, przed ciemnoczerwonym, orientalnym
dywanikiem sta�y
dwa mi�kkie fotele. Na �cianie, obok portretu prezydenta Cartera, wisia�o
zdj�cie gubernatora.
Francis b�yskawicznie obejrza� to wszystko, kr�c�c na wszystkie strony g�ow�.
Jego wzrok
jednak szybko spocz�� na niskim m�czy�nie, kt�ry wsta� zza biurka, kiedy
piel�gniarze
wepchn�li pacjenta do gabinetu.
� Dzie� dobry, panie Petrel. Jestem doktor Gulptilil � powiedzia� energicznie
wysokim,
prawie dzieci�cym g�osem.
Doktor by� mocno zaokr�glony, zw�aszcza w barkach i w pasie; przypomina�
�ci�ni�ty
balonik. By� Hindusem albo Pakista�czykiem. Na szyi mia� ciasno zawi�zany,
jaskrawoczerwony
krawat. Nosi� l�ni�c� czysto�ci� bia�� koszul�, ale niedopasowany, szary
garnitur mia�
wystrz�pione mankiety. Doktor sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry straci�
zainteresowanie
swoim wygl�dem w trakcie porannego ubierania si� do pracy. Nosi� grube okulary w
czarnych
oprawkach, a zaczesane do ty�u w�osy zawija�y mu si� nad ko�nierzem. Francis
mia� trudno�ci
z okre�leniem wieku lekarza. Doktor lubi� podkre�la� ka�de s�owo machni�ciem
r�ki, tak wi�c
jego mowa wygl�da�a jak popis dyrygenta.
� Dzie� dobry � odezwa� si� Francis niepewnie.
Uwa�aj, co m�wisz! � krzykn�� jeden z g�os�w.
� Wie pan, dlaczego tu trafi�? � zapyta� doktor. Wydawa� si� tym autentycznie
zainteresowany.
� Nie jestem pewny � odpar� Francis.
Doktor Gulptilil zajrza� w kart�.
� Najwyra�niej przestraszy� pan kilka os�b � powiedzia� powoli. � A one chyba
uwa�aj�, �e
potrzebuje pan pomocy.
M�wi� z delikatnym brytyjskim akcentem, angielszczyzn�, kt�ra zerodowa�a przez
lata
sp�dzone w Stanach Zjednoczonych. W pokoju by�o ciep�o; jeden z grzejnik�w pod
oknem
sycza�.
Francis pokiwa� g�ow�.
� To by�a pomy�ka � oznajmi�. � Nie chcia�em. Wszystko troch� wymkn�o mi si�
spod
kontroli. Naprawd� to by� wypadek. Zwyk�y b��d w ocenie. Chcia�bym wr�ci� do
domu.
Przepraszam. Obiecuj�, �e si� poprawi�. Bardzo si� poprawi�. To by�a pomy�ka.
Nic nie
znaczy�a. Naprawd�. Przepraszam.
Doktor pokiwa� g�ow�, ale raczej nie w reakcji na odpowied� Francisa.
� Czy s�yszy pan w tej chwili g�osy? � zapyta�. Powiedz, �e nie!
� Nie.
� Nie?
� Nie.
Powiedz mu, �e nie wiesz, o czym m�wi! Powiedz, �e nigdy nie s�ysza�e� �adnych
g�os�w.
� Nie do ko�ca rozumiem, o co panu chodzi z tymi g�osami � powt�rzy� Francis.
Bardzo dobrze!
� Pytam, czy s�yszy pan g�osy os�b fizycznie nieobecnych. Czy mo�e s�yszy pan
to, czego
nie s�ysz� inni?
Francis gwa�townie pokr�ci� g�ow�.
� To by by�o wariactwo � obruszy� si�. Zaczyna� czu� si� troch� pewniej.
Doktor przyjrza� si� karcie, potem zn�w podni�s� wzrok na Francisa.
� A wi�c dlaczego cz�onkowie pana rodziny wiele razy zauwa�yli, �e nie wiadomo
do kogo
pan m�wi?
Francis poruszy� si� na w�zku, zastanawiaj�c si� nad pytaniem.
� Mo�e co� im si� pomyli�o? � W jego g�osie zn�w pojawi�a si� niepewno��.
� Nie s�dz� � odpar� doktor.
� Nie mam wielu przyjaci� � doda� Francis ostro�nie. � Ani w szkole, ani w
s�siedztwie.
Inne dzieci zawsze zostawia�y mnie w