12107
Szczegóły |
Tytuł |
12107 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12107 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12107 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12107 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antologia SF
Nowe Legendy
Wyboru dokona�
GREG BEAR
Przy wsp�pracy Martina Greenberga
(New Legends)
Data wydania oryginalnego 1995
Data wydania polkskiego 1997
GREG BEAR
WST�P
Kilka lat temu moja �ona Astrid i ja wydali�my doroczne przyj�cie nad brzegiem jeziora dla uczestnik�w kurs�w literackich w Clarion West. Organizowali�my te przyj�cia od roku 1988, w po�owie kursu, aby da� uczestnikom chwil� wytchnienia po trzytygodniowej ci�kiej pracy. Dzie� by� ch�odny i pochmurny, co latem nie nale�y w Seattle do rzadko�ci. Jezioro przypomina�o tafl� mlecznego szk�a si�gaj�c� a� po drzewa i zabudowania na przeciwleg�ym brzegu. Siedzia�em na pomo�cie z jednym ze student�w; w pewnej chwili powiedzia�em �artem:
- Je�li chcesz, to wyjawi� ci tajemnic�, w jaki spos�b sta� si� wielkim pisarzem.
Spojrza� na mnie ca�kiem powa�nie i zapyta�:
- W jaki?
Mia�em ju� wybuchn�� �miechem, kiedy podesz�a do nas niespe�na czteroletnia jasnow�osa dziewczynka, c�rka dobrych znajomych, usiad�a mi�dzy nami, a nast�pnie, zapatrzona gdzie� daleko, o�wiadczy�a:
- Nie wiem, jak po litewsku b�dzie �drzewo�.
Student spojrza� na ni� ze zdziwieniem, rozmowa zesz�a na inny temat, a tajemnica pozosta�a tajemnic�.
W roku 1993 wyk�ada�em w Clarion przez sz�sty, ostatni tydzie�. Uczestnicy kursu byli wymagaj�cy, krytycznie nastawieni, zahartowani po wielogodzinnych zaj�ciach z licznymi pisarzami. Trudno im by�o dogodzi�. Ostatniego dnia dyskusja w og�le si� nie klei�a. Wszyscy siedzieli wpatrzeni w blaty stolik�w, my�l�c o tym, �e ju� nied�ugo b�d� musieli wr�ci� do innego, rzeczywistego �wiata. Niespodziewanie kto� zapyta�:
- Co jest potrzebne, �eby zosta� wielkim pisarzem?
- Wielka dusza - odpowiedzia�em bez wahania.
Zastanawiali si� przez chwil�, po czym skin�li g�owami.
Tajemnica przesta�a by� tajemnic�. I co najwa�niejsze, jest to prawd�.
W naszym spo�ecze�stwie science fiction zawsze odgrywa�a istotn� rol�. To jedyny gatunek literacki wyra�nie i nieprzerwanie krytykuj�cy �wi�to�ci zachodniego �wiata: dociekania naukowe i rozw�j technologii. Przez �krytykowanie� rozumiem sprawdzanie, dialog oraz... c�, w�a�nie krytykowanie, to znaczy wychwytywanie problem�w, zanim zd��� przybra� gro�ne rozmiary, i przygotowywanie nas na nieuniknione zmiany. �w krytycyzm niekiedy si�ga j�dra tych �wi�to�ci, poniewa� science fiction nigdy nie by�a do ko�ca pronaukowa ani post�powa.
Mimo to, na przek�r faktom, przez ca�e dekady SF by�a pot�piana przez niekt�rych jako antyliteratura, gatunek ca�kowicie pozbawiony duszy. Nawiasem m�wi�c, identyczne zarzuty wysuwano w swoim czasie wobec jazzu.
Te k�amliwe opinie nie zdo�a�y mnie jednak powstrzyma� przed po�wi�ceniem fantastyce naukowej ca�ego tw�rczego �ycia. Ignoruj�c science fiction, tracimy znakomit� okazj� do ostrzegawczego wymachiwania r�kami i wykrzykiwania rozpaczliwych upomnie�, kt�rych teraz trzeba nam wi�cej ni� kiedykolwiek.
Pewnego dnia zadzwoni� do mnie Martin Greenberg, jeden z najpracowitszych i najbardziej do�wiadczonych tw�rc�w antologii, i zapyta�, czy zechcia�bym przygotowa� wyb�r opowiada� science fiction. W mojej g�owie natychmiast zapali�o si� zielone �wiate�ko. Oczywi�cie. Ale to nie b�dzie zwyczajny wyb�r, jeden z wielu, jakie co roku ukazuj� si� na rynku.
To b�dzie co� w rodzaju drogowskazu, zbi�r zupe�nie nowych tekst�w autorstwa najwspanialszych pisarzy, kt�rzy udowodni� niedowiarkom, �e na naszym podw�rku wci�� znajduje si� sporo umys�owych gigant�w, silniejszych i sprawniejszych ni� kiedykolwiek przedtem. To b�dzie co� wspania�ego i ekscytuj�cego...
Science fiction z wielk� dusz�.
Musia�em tylko sprawdzi�, czy znajdzie si� wystarczaj�co wielu tw�rc�w, szczeg�lnie m�odych, kt�rzy zechc� wspi�� si� na podwy�szenie, by ostrzegawczo wymachiwa� r�kami i wykrzykiwa� rozpaczliwe upomnienia, kt�rzy odwa�� si� skorzysta� z mo�liwo�ci dialogu, jak� daje fantastyka, kt�rym b�dzie si� chcia�o na serio bawi� fantastycznymi pomys�ami.
- Wiesz co, Marty? - odpar�em. - P�jdziemy na ca�o��. Zrobimy antologi� nigdzie nie publikowanych tekst�w, grub� i ci�k�. Ka�de opowiadanie musi by� �wietnie napisane, musi mie� wyra�nie zarysowan� akcj�, wiarygodne postaci, a przede wszystkim, musi by� stuprocentow� science fiction. �adnych historii �z pogranicza�, �adnej ba�niowej fantastyki, ale te� nie nazwiemy tego hard SF, bo ten termin by� zbyt wiele razy nadu�ywany. Najwa�niejsze, �eby w tych tekstach a� wrza�o od silnych emocji. Nie wiem, jak jest z tob� - doda�em - ale we mnie najsilniejsze emocje wywo�uje zdziwienie.
Marty z entuzjazmem przyklasn�� memu pomys�owi. Przeczucie podpowiada�o mu, �e pora jest odpowiednia. I oto, prosz� bardzo: zar�wno nasz wydawca, John Jarrold, jak i wydawnictwo, czyli brytyjski oddzia� Random House, wyrazili zgod�, dzi�ki czemu ju� kilka tygodni p�niej, w poczekalni na jakim� lotnisku, mog�em sporz�dzi� list� ewentualnych tytu��w antologii. Na pierwszym miejscu tej listy znalaz�y si� �Nowe legendy�.
Legendy okre�laj� charakter cywilizacji. Legendy s� rodzajem mitu, cz�sto za� tworz� je jednostki tak wybitne, �e ich imiona towarzysz� nam przez wieki, nie poddaj�c si� niszcz�cemu dzia�aniu czasu.
Na tym samym lotnisku przygotowa�em list, kt�ry potem zosta� rozes�any do ponad stu pisarzy; jego najwa�niejsz� cz�ci� by�a moja osobista definicja science fiction. Brzmi ona mniej wi�cej tak: Ka�da opowie�� science fiction musi pokazywa�, w jaki spos�b czytelnik bez pomocy magii mo�e znale�� si� w przedstawionej tam rzeczywisto�ci. Akcja utworu SF musi dzia� si� we wszech�wiecie urz�dzonym zgodnie z przewidywaniami nauki, wszystko jedno, dzisiejszej czy przysz�ej. Czytelnikowi powinno towarzyszy� przekonanie, �e wszystko to mo�e si� naprawd� zdarzy�, nawet je�li nie jemu, to jego dzieciom albo wnukom.
Pocz�tkowo reakcja by�a pow�ci�gliwa. Mija�y miesi�ce, opowiadania nap�ywa�y w �limaczym tempie, a� wreszcie, kupiwszy zaledwie cztery teksty, musia�em przesun�� termin nadsy�ania utwor�w.
Przekona�em si� na w�asnej sk�rze, co to znaczy by� autorem wyboru. Cieszy�em si�, akceptuj�c teksty, czu�em si� fatalnie za ka�dym razem, kiedy musia�em jaki� odrzuci�. Niekt�re opowiadania podoba�y mi si� tak bardzo, �e odk�ada�em je na bok i wraca�em do nich po jakim� czasie, z ch�odn� g�ow�. Okaza�o si� jednak, �e pierwsza ocena zawsze by�a s�uszna.
Odrzuci�em kilka bardzo dobrych opowiada�, a to dlatego, �e albo nie mia�y nic wsp�lnego z science fiction, albo by�a to nie ta science fiction, o jak� mi chodzi�o. Kilku pisarzy - zaskakuj�co niewielu - wyrazi�o swoje niezadowolenie z tego powodu.
Wydawcy zacz�li si� niecierpliwi�. Po obu stronach Atlantyku palce b�bni�y nerwowo w l�ni�ce blaty biurek.
Wreszcie cienki strumyk wyra�nie wezbra�. Nie by�a to jeszcze pow�d�, ale co tydzie� otrzymywa�em pi�� lub sze�� nowych opowiada�, spo�r�d kt�rych z trudn� do opisania rado�ci� wy�awia�em autentyczne pere�ki. Po pewnym czasie u�wiadomi�em sobie z niepokojem, �e w�r�d moich autor�w dominuj� Gregowie oraz �e s� tylko trzy kobiety. Czy�by w ten spos�b dawa�a o sobie zna� prawid�owo�� polegaj�ca na tym, �e SF najch�tniej pisz� m�czy�ni o imieniu Greg, najrzadziej natomiast czyni� to kobiety, by� mo�e znu�one trwaj�c� od dziesi�cioleci walk� o r�wnouprawnienie? Po�wi�ciwszy sprawie nieco namys�u, doszed�em jednak do wniosku, i� nadmiar Greg�w oraz niedob�r kobiet zawdzi�czam wy��cznie przypadkowi. Kupowa�em przecie� to, co najlepsze, a nie jest moj� win�, �e tak niewiele kobiet zareagowa�o na m�j list z pro�b� o nades�anie opowiadania.
W styczniu 1994 roku, po dziewi�ciu miesi�cach, antologia przybra�a ostateczny kszta�t. U�o�y�em teksty w wysok� stert� i u�miechn��em si� od ucha do ucha. Koledzy po pi�rze nie zawiedli moich oczekiwa�. Nowe legendy s� r�norodne i eleganckie. To antologia z wielk� dusz�.
Opowiadania, kt�re maj� Pa�stwo przed sob�, zmuszaj� do my�lenia i odczuwania w nowy, intensywny spos�b. Nie u�o�y�em ich wed�ug jako�ci, co cz�sto spotyka si� w antologiach, gdzie teksty, kt�re najbardziej przypad�y do gustu autorowi wyboru, trafiaj� na pocz�tek ksi��ki. Nie odwa�y�bym si� dokona� takiej oceny, w zwi�zku z czym pouk�ada�em je w grupy tematyczne. Niekt�re dziej� si� w bliskiej nam rzeczywisto�ci, akcja innych rozgrywa si� w trudnej do wyobra�enia przysz�o�ci, niekt�re s� bardzo powa�ne, autorzy innych wyra�nie puszczaj� do nas oko, wszystkie jednak �wiadcz� dobitnie o tym, �e na naszym podw�rku science fiction a� huczy od plotek i dyskusji, �e wci�� ze sob� rozmawiamy, czy to za po�rednictwem naszych utwor�w, czy osobi�cie. Dysponujemy przeogromnym bogactwem pomys��w nie ustalonego autorstwa. Ka�dy mo�e z nich korzysta� do woli, obowi�zuje jednak zasada, �e trzeba spo�ytkowa� je lepiej, ni� uczynili to poprzednicy.
Jednak po naszym podw�rku w��cz� si� nie tylko marzyciele. Nowe legendy stanowi� cz�� jak�e wa�nego dialogu mi�dzy marzycielami i lud�mi czynu, mi�dzy lud�mi wykonuj�cymi prac� fizyczn� i politykami, fizykami, biologami, socjologami, psychologami, in�ynierami, lekarzami, specjalistami od komputer�w, tw�rcami oprogramowania, a tak�e niezamo�nymi studentami, kt�rzy niebawem zasil� szeregi wymienionych powy�ej grup. Mi�dzy lud�mi, kt�rych obchodzi nasza przysz�o�� � kt�rzy pragn� nie tylko my�le�, ale tak�e marzy�.
Podw�rko science fiction si�ga od kra�ca do kra�ca wszech�wiata, od pocz�tku czasu do jego ko�ca.
Dok�adnie tak samo jak te opowiadania.
CZʌ� PIERWSZA
Wybory
Mary Rosenblum
ELEGIA
(ELEGY)
T�umaczyli Gra�yna Grygiel i Piotr Staniewski
Mary Rosenblum opublikowa�a trzy �yczliwie przyj�te
powie�ci SF - Drylands, Chimera i The Stone Garden
- a tak�e wiele opowiada�. Utwory jej wyr�niaj� si�
wyczuciem stylu, wra�liwo�ci� oraz pietyzmem,
z jakim traktuje szczeg�y naukowe.
Elegia to klasyczne w formie opowiadanie o rozterkach,
braniu i dawaniu. Co winni�my przyrodzie w zamian
za jej hojno��? Czy zdo�amy si� jej kiedykolwiek odwdzi�czy�?
Amanda Carnack przepisowo przechyli�a si� do ty�u z burty zakotwiczonej motor�wki. Jedn� r�k� przyciska�a do twarzy mask�. Butle akwalungu stukn�y j� w plecy, wok� wybuchn�� gejzer srebrzystych b�belk�w, a nad jej g�ow� zamkn�a si� powierzchnia wody. Ch�odnej, ale nie zimnej. Otoczy�y j� d�wi�ki morza; s�ysza�a sw�j chrapliwy oddech i bulgotanie wypuszczanego powietrza. Spoza tych odg�os�w dociera�o do niej brzmienie oceanu - jakby wra�enie d�wi�ku poni�ej poziomu s�yszalno�ci, prawie dotykalne. Przekr�ci�a si� na brzuch i p�etwami z rozmachem zagarnia�a wod�. Sun�a na d� ku niebieskozielonemu mrokowi. Jej zdenerwowanie powoli ust�powa�o.
Operacja p�jdzie doskonale, m�wi�a sobie w duchu. Neurony ka�amarnicy zr�nicuj� si� tak jak trzeba. I to ona tego dokona.
Czy media podadz� jej nazwisko, czy te� okre�l� j� jako �c�rk� Roberty Guilliam�?
Jakie to ma znaczenie? W przyp�ywie z�o�ci Amanda mocno wyrzuci�a nogi i napinaj�c mi�nie ud, popru�a przez wod� jak orka. Roberta nauczy�a j� nurkowania, polowania na ryby z harpunem, obja�ni�a, jak prawid�owo zaplanowa� wszystkie czynno�ci zwi�zane z eksperymentem. Po czym odwr�ci�a si� do niej plecami. Na zawsze.
�odygi wodorost�w falowa�y �agodnie w rozproszonym �wietle; morze pie�ci�o j� sw� pie�ni�, pulsowaniem �ycia, bardziej wyczuwalnym ni� s�yszalnym. �ycie. Taka cenna rzecz. Amanda rozwar�a palce, rozkoszuj�c si� wod� op�ywaj�c� d�onie. Usi�owa�a ratowa� co� wa�niejszego ni� �ycie. �ycie to mi�sie� sercowy i kom�rki krwi bezrozumnie kozio�kuj�ce mi�dzy �ciankami naczy�. Lekarze pogotowia �wietnie potrafi� utrzymywa� ten ruch.
Jak matka m�wi�a? �ycie to co� wi�cej ni� tkanka i krew. Te sprawy pozostawiam internistom. Kiedy to powiedzia�a? Wspomnienia znik�y r�wnie nagle, jak przedtem nap�yn�y, pozostawiaj�c po sobie w�tpliwo�ci. Czy Roberta rzeczywi�cie tak powiedzia�a? Amanda unosi�a si� w wodzie, usi�uj�c to sobie przypomnie�. Na pewno pami�ta, musi to pami�ta�. W mroku dostrzeg�a srebrzysty b�ysk i ruszy�a w tamt� stron�, z ulg� uciekaj�c od w�asnych my�li. Ka�amarnica. Amanda zastyg�a bez ruchu, patrz�c, jak �awica mknie w jej kierunku. Ma�e g�owonogi porusza�y si� zygzakiem pulsuj�cymi skurczami. Gonatus fabricii. W laboratoryjnym zbiorniku nie zawadzi kilka dodatkowych sztuk. Powoli, by nie sp�oszy� zwierz�t, odpi�a od pasa sie�. Te ma�e krewniaki wielkich kalmar�w potrafi�y wykonywa� b�yskawiczne ewolucje dzi�ki szczeg�lnemu uk�adowi nerwowemu. Du�e, prymitywne neurony przewodzi�y sygna�y z niewiarygodn� szybko�ci�. Amanda, moc� swej biochemicznej magii, potrafi�a przekszta�ci� te neurony, zmieni� je w srebrne nici do zszywania porwanego ludzkiego m�zgu.
A mo�e do przywracania zagubionej przesz�o�ci?
Czy ktokolwiek potrafi�by tego dokona�?
Niewykluczone.
- Chod�cie do mnie - nuci�a. - Chod�cie. Kocham was.
Jakby j� us�ysza�y. Ca�a �awica znieruchomia�a - ca�kowicie i w jednej chwili. Obraca�y si� ku niej w niesamowitym, zsynchronizowanym balecie. Skierowa�y przed siebie macki, jakby wskazuj�c Amand�. Mia�a wra�enie, �e patrz� na ni� wielkimi ciemnymi oczami, a przez �awic� falami przechodzi�y pasma barw: br�zowej, rdzawoczerwonej i czarnej. Amandzie wydawa�o si� przez chwil�, �e te wzory, zlewaj�c si�, utworzy�y jaki� rozpoznawalny kszta�t...
�mign�a sieci�. Nie by� to wprawdzie ruch tak b�yskawiczny, jak ruch ka�amarnicy, ale ta szybko�� wystarczy�a. �awica odp�yn�a w zielonkaw� szaro��, zostawiaj�c za sob� ciemne chmury atramentu. W jej sieci dryfowa�y z�apane ka�amarnice, teraz prawie bezbarwne, z popl�tanymi mackami. Nie stawia�y oporu. Nigdy nie stawia�y oporu. Amanda energicznie p�yn�a ku powierzchni ze sw� nieoczekiwan� zdobycz�. Ale dlaczego czu�a si� tak nieswojo?
- Zesz�ej nocy mia�am dziwaczny sen - Amanda, zamkni�ta w niesterylnej kabinie, obserwowa�a, jak na g��wnym ekranie doktor Ahmed kiwa g�ow�. - By�am chyba... ryb�. - By�a male�ka, szamota�a si� przera�ona w b�onkowatych, p�taj�cych j� bezkszta�tnych pasemkach chaosu. Dusi�y, wpija�y si�, mia�d�y�y j� wraz z tysi�cami innych szamoc�cych si� cia�. Czu�a... wszyscy czuli... jak nadchodzi �mier�. Umiera�y jedna po drugiej, jak wy��czane kolejno �wiat�a, iskierki strachu i b�lu, a potem nic. I powoli morze stawa�o si� niebieskie i przejrzyste. Sterylne. Pozbawione �ycia. - Przestraszy�o mnie to. - Amand� �cisn�o co� w gardle na wspomnienie tamtego spustoszenia.
- Ryby to symbol freudowski. - Ahmed, niemal naturalnej wielko�ci na du�ym ekranie, wyszorowana do czysta, w fartuchu, trzyma�a teraz wyci�gni�te d�onie z rozstawionymi palcami, czekaj�c, a� piel�gniarka na�o�y jej r�kawiczki. Zajmowa�a si� chirurgi� zgrubn�, przygotowuj�c teren dla delikatnych wirtualnych palc�w Amandy. - Mnie �ni� si� ogrody. I paj�ki. Paj�ki oznaczaj� chyba matk�.
- A mnie zawsze �ni si� morze. - Sie�, te okropne spl�tane w��kna to sie�. Czy�by tra�? W ka�dym razie co� olbrzymiego. - Chyba by�am ka�amarnic� - rzek�a Amanda. - Gdy nurkuj�, kr��� przy mnie, jakby chcia�y, bym je �apa�a.
�miech uwi�z� jej w gardle. Przypomnia�a sobie nagle, jak �awica ka�amarnic unosi�a si� w wodzie, jak patrzy�y na ni� z wycelowanymi w jej kierunku setkami ramion. Czeka�y, by z�apa�a je w sie�?
- Jeste� chyba zdenerwowana.
Amanda nie potrafi�aby powiedzie�, czy na os�oni�tej mask� twarzy Ahmed pojawi� si� u�miech. Do diab�a, jest naprawd� zdenerwowana. Czuj�c przyp�yw adrenaliny, ponownie przebieg�a my�lami ca�� list�: neurony gotowe, programy awaryjne za�adowane do komputera. Gerald, jej asystent, dwukrotnie wszystko sprawdzi�. On nigdy o niczym nie zapomina. Tylko spokojnie, napomina�a si�. Nigdy tak si� nie denerwowa�a od czasu swej pierwszej operacji. - Ci�nienie? - spyta�a szybko.
- Dziewi��dziesi�t na siedemdziesi�t. Stabilne - anestezjolog spojrza� gniewnie w jedn� z kamer. - Masz to na ekranie.
Rzeczywi�cie, rzeczywi�cie. Jak on si� nazywa? Przeszukiwa�a sw� pami�� po omacku, czuj�c uk�ucie trwogi. Roberts? Robertson? Nie pami�ta. Wi�c dobrze, nie pami�tam, masz z�o�y� to na karb zdenerwowania, jasne? Na ekranie owini�te cia�o w jaskrawym �wietle lamp wygl�da�o nierealnie. Ahmed i pozostali cz�onkowie zespo�u operacyjnego t�oczyli si� u wezg�owia. Otwierali czaszk�. Arthur Montagne. Trzydzie�ci dwa lata, Murzyn, wyj�tkowo skr�powany w obecno�ci lekarzy... a przynajmniej w jej obecno�ci. Aktor, umiarkowanie popularny, grywa� w sztukach, o kt�rych Amanda nigdy nie s�ysza�a. A zreszt�, nie chodzi�a zbyt cz�sto do teatru z prawdziwymi aktorami.
Pewnego zwyk�ego popo�udnia, gdy wraca� ze sklepu z torb� jedzenia, z przeje�d�aj�cego samochodu kto� otworzy� ogie�. Dziennik poranny cz�sto donosi o podobnych okropno�ciach. S�ucha si� tego jednym uchem. Kula trafi�a Arthura Montagne�a w g�ow�. Krwawienie podczaszkowe od rany postrza�owej. Miejsce uszkodzenia oczyszczono z krwi, ale niefortunny wylew spowodowa� cz�ciowy parali� twarzy.
Amanda widzia�a na kilku ekranach okryty zielonym prze�cierad�em wzg�rek, ukazywany z r�nych stron. Usi�owa�a wyobrazi� sobie zamiast wzg�rka ciemn� sk�r�, wiotkie mi�nie, k�pk� w�os�w �onowych - ale nie potrafi�a. Tamto morze ze snu by�o takie b��kitne. Ja�owy kolor. Niczym pustynia, pomy�la�a Amanda. To poczucie rozpaczliwej pustki dusi�o j�, chwyta�o za gard�o, jak czyja� zaciskaj�ca si� d�o�. Kabina na chwil� znikn�a, rozpu�ci�a si� w niebieskiej wodzie, g�os, jakie� zawodzenie z oddali... Dosy�! Amanda z trudno�ci� odp�dzi�a t� wizj�. Do diab�a, co si� tu dzieje? Otrz�sn�a si�, skupi�a wzrok na ekranie. W jej brzuchu wierci� si� strach.
To nic gro�nego, tylko dreszcz emocji. Ahmed mia�a racj�. Na pewno. Amanda si�gn�a po okulary. Zaraz wejdzie do m�zgu m�czyzny, bezprawnie wkroczy w jego wspomnienia: o poca�unku kochanki, o pi�tych urodzinach, o umiej�tno�ci kiwania ma�ym palcem u nogi czy czesania si�. Pracowa�a w rzeczywisto�ci wirtualnej, ale na prawdziwym ciele, wi�c oczywi�cie denerwowa�a si�. Jasne, �e nie mo�e chodzi� o nic innego. Powiesi�a okulary na szyi, wmawiaj�c sobie, �e jest tego ca�kowicie pewna. Na ekranie Ahmed pochyli�a si� nad zielonym wzg�rkiem, kt�ry by� m�czyzn�. w jego m�zgu umiera�y neurony, ka�dego dnia coraz wi�cej, w miar� jak krew s�czy�a si� z uszkodzonych naczy�. Naczynia krwiono�ne za�ata� nietrudno, ale m�czyzna nigdy nie b�dzie si� u�miecha�. Ludzkie nerwy nie regeneruj� si�. Amanda naci�ga�a mi�kkie r�kawiczki do wirtualnej operacji.
Tylko ona jedna potrafi�a przywr�ci� m�czy�nie u�miech. Tak jak matka przywr�ci�a jej w�asny u�miech...
- Czaszka otwarta - Ahmed wrzuci�a zakrwawiony kawa�ek ko�ci do rynienki z sol� fizjologiczn�. Nie spogl�da�a na kamery w g�rze. - Gotowe.
Jej g�os brzmia� cholernie spokojnie. Amanda wzi�a g��boki oddech.
- W��czy� jednostk� pierwsz�. Co z zup�, Geraldzie?
- Czeka na ciebie - g�os Geralda w s�uchawkach brzmia� r�wnie spokojnie jak g�os Ahmed.
Amanda zmarszczy�a brwi, gdy mikrochirurgiczne urz�dzenie opuszcza�o si� powoli, j�kliwie z prowadnicy pod sufitem. Gerald, z w�asnej oddzielnej kabiny, kierowa� j� na w�a�ciwe miejsce. Z prawie nies�yszalnym westchnieniem przyrz�d zawis� delikatnie nad g�ow� Arthura, przes�aniaj�c Amandzie ostatnie widoczne spod prze�cierade� centymetry kwadratowe cia�a.
- Jednostka mikrochirurgiczna ustawiona - oznajmi�a Ahmed dla dokumentacji wideo. - Pacjent przygotowany. Teraz nale�y do ciebie, Amando.
W porz�dku.
- Dost�p systemowy.
�ebym tylko znowu si� nie od��czy�a, modli�a si� bezg�o�nie, wk�adaj�c okulary. Nerwy czy nie nerwy, nie czas na to. Zamkn�a oczy, by nie odczu� dezorientuj�cego przeskoku i wesz�a do rzeczywisto�ci wirtualnej.
Gdy otworzy�a oczy, sta�a w dziko�ci barwnej paj�czyny, czerwonej, srebrzystej, ��tej i bladoturkusowej. Mikro kamery przekazywa�y do jej systemu obrazy poszczeg�lnych kom�rek pacjenta, barwi�c je na odpowiednie kolory. Pulsuj�cy srebrny oznacza� zdrowe neurony, czerwony - uszkodzone. Ciemna purpura oplata�a srebrny i zielony od do�u z lewej strony. Amanda zwr�ci�a si� w tamtym kierunku, wyci�gn�a praw� r�k�, by umie�ci� t� barw� w centrum pola widzenia. No, tak. To w�a�nie tutaj, jak w modelu. Przyci�gn�a bli�ej uszkodzony purpurowy w�ze�. Ludzki m�zg nie zosta� jeszcze ca�kowicie poznany. Mimo du�ego wysi�ku przy budowie tego tr�jwymiarowego odwzorowania, mog�a znajdowa� si� o ca�e wirtualne mile od w�a�ciwego miejsca. Uj�a pulsuj�c� pl�tanin�, odsun�a od siebie rozwarte d�onie, by powi�kszy� pole widzenia. Kilka martwych kom�rek i Arthur Montagne przesta� by� aktorem. M�zg to taka krucha rzecz. Pechowy powr�t z zakup�w, kilka mikrolitr�w ciekn�cej krwi. Upadek... Tyle mo�na straci�. Gar�� obumar�ych neuron�w i biochemiczka, laureatka Nagrody Nobla sta�a si� czym? Zdziecinnia�� staruszk�. Nie. Zanim jeszcze te neurony usch�y, Roberta Guilliam przesta�a by� nagradzan� biochemiczka. A tak�e matk�.
Pl�tanina neuron�w utworzy�a na chwil� rozmazan� plam�. Amanda usi�owa�a si� uspokoi�. Nie my�l teraz o Robercie. Nie tutaj. Nie mo�esz przegra�. Szybko nabra�a powietrza i pstrykn�a palcami. Koniuszek jednego palca roz�arzy� si� na bia�o. Amanda pog�adzi�a grub�, �uskowat� �ciank� uszkodzonej �y�ki. Ostro�nie... Postrz�piony otw�r powoli zamkn�� si�. Pod sterylnym mikrochirurgicznym kapturem w sali operacyjnej, laserowy skalpel na�ladowa� ruchy jej palc�w, wykonuj�c taniec niesko�czenie bardziej subtelny. Tak... Gdy uszczelni�a miejsce wycieku, usun�a przes�czon� krew, po czym zacz�a ci�� doko�a uszkodzonych neuron�w. Wyci�ga�a je po kolei (pod kapturem, w��kna sztywnego silikonu, uprz�dzione w stanie niewa�ko�ci na stacji orbitalnej, wyci�ga�y z k��bu wyci�te neurony).
- Teraz zupa.
- Gotowe.
G�os Geralda brzmia� rado�nie. Do diab�a z nim.
- Prze��czy� na system B.
Nie zamkn�a oczu na czas, musia�a pokona� przyp�yw nudno�ci, gdy sie� neuronowa zamigota�a, sta�a si� mozaik� �wiec�cego srebra. Amanda tak przybli�a�a pole widzenia, a� zobaczy�a poszczeg�lne neurony zanurzone w swym p�ynie pokarmowym. Neurony ka�amarnicy by�y wspaniale prymitywne. Gdy zrozumia�o si� zasady ich chemicznego sterowania, mo�na by�o im kaza� ta�czy� tak, jak si� zagra�o. Je�li przy pomocy retrowirus�w pomajstrowa�o si� troch� przy DNA, mo�na by�o dosta� porcj� prymitywnych, przyswajalnych przez cz�owieka neuron�w, gotowych w razie potrzeby do zr�nicowania si� w m�zgu Arthura Montagne�a. Ryzyko odrzutu - minimalne; regeneracja sprawno�ci - maksymalna.
Tak przynajmniej wygl�da�o to na modelu.
W rzeczywisto�ci wirtualnej - dzia�a�o.
Amanda prze�kn�a �lin�, gdy� nagle poczu�a sucho�� w ustach.
- Transfer. Prze��czy� na system A, nak�adka B.
Zaczyna�a si� najtrudniejsza cz��. Obraz rozmaza� si�; Amanda znowu patrzy�a na spl�tan� sie� m�zgu, ale teraz jasna �awica neuron�w p�ywa�a w prawym dolnym rogu jej pola widzenia. Przez niepokoj�c� chwil� neurony wygl�da�y jak male�kie ka�amarnice, jak �awica w jej zatoczce. W ka�dej chwili mog� odp�yn��, wyrzucaj�c za sob� smug� atramentu... Amanda zamruga�a i przegna�a natr�tn� wizj�. Skoncentruj si�, na mi�o�� bosk�. Neurony mia�y fioletowe kontury, co oznacza�o, �e nie zaj�y jeszcze w�a�ciwych pozycji. Chod��e, Geraldzie. Zacisn�a z�by, ponownie przera�ona w�asnym brakiem skupienia. Czy to tylko zdenerwowanie, czy... co� wi�cej?
- Gotowe.
Gdy Gerald odezwa� si�, fioletowy obrys znikn��.
- R�wnomiernie - rzuci�a i czeka�a, a ka�amarnicze neurony stawa�y si� wi�ksze. Gdyby tak cz�owiek mia� czas reakcji ka�amarnicy? Nag�a wizja tych g�owonog�w odwracaj�cych si� jak na komend�, by na ni� spojrze�, na�o�y�a si� na sie� neuronow�. Amanda potrz�sn�a g�ow�, oszo�omiona tym przelotnym obrazem b��kitnego pustkowia. R�ce w r�kawicach ju� mia�y zadr�e�. Spokojnie, spok�j. To nie r�ni si� od modelu. I niewiele od procedury, dzi�ki kt�rej Roberta Guilliam dosta�a nagrod� Nobla. Tylko �e ona u�ywa�a kom�rek p�odu, zanim decyzja S�du Najwy�szego po�o�y�a kres wszystkim badaniom z kom�rkami ludzkiego p�odu.
Amanda wyci�gn�a obie d�onie i obj�a delikatnie neuron. Porusza� si� z �atwo�ci�, w�lizguj�c si� w malutk� przestrze�, kt�r� dla niego wcze�niej przygotowa�a, zaszed� na srebrzyst� siatk� zdrowych neuron�w. Z zapartym tchem, delikatnie, drobnymi pchni�ciami wprowadzi�a nast�pny na w�a�ciwe miejsce. Je�li to si� uda, nowe neurony osi�d� uszcz�liwione w swym nowym domu, przyjmuj�c sygna�y, jak gdyby tkwi�y tam od urodzenia, i wype�ni� luk� powsta�� po uszkodzeniu m�zgu.
Je�li si� uda.
W tym cholernym �wiecie nie mo�na by�o na nic liczy�. Ani na �ycie, ani na s�aw�, ani na umys�. Do diab�a, jak nazywa si� ten anestezjolog? Kolejno wsuwa�a neurony na swoje miejsce, tkaj�c od nowa l�ni�c� sie�, kt�ra by�a wirtualn� metafor� dla mocnego u�cisku d�oni, u�miechu, kwestii wypowiedzianej na scenie. Sto, tysi�c... ceruje porwan� przysz�o�� tego cz�owieka. Amanda si�ga�a, wskazywa�a, znowu si�ga�a. Kiedy� jej w�asna przysz�o�� by�a porwana w taki sam spos�b. Roberta Guilliam naprawi�a j�... Czyjej si� to uda�o? Jak si� te� zwie ten anestezjolog? Sk�d przychodz� te zalewaj�ce umys� wizje? Amanda zamruga�a, pot szczypa� w oczy, r�ce teraz naprawd� dr�a�y. Sko�czone? Tak.
- System, zako�cz - s�owa wychodzi�y z ust wraz z przy�pieszonym oddechem.
- Ci�nienie krwi stabilne, dziewi��dziesi�t na sze��dziesi�t dziewi��.
Z ekranu dotar�o do niej ciche brz�czenie cofaj�cego si� manipulatora.
- Zamykam - rzek�a Ahmed.
O Bo�e, zaraz zacznie si� trz���...
- Wyj�cie - Amanda �ci�gn�a okulary.
- Bingo, doktorze - Gerald u�miecha� si� z ekranu. - Pierwszorz�dna robota.
- Taa, dzi�ki - potar�a zaczerwienion� sk�r�, gdzie okulary dotyka�y cia�a, i zacz�a zdejmowa� r�kawice. - B�dzie pierwszorz�dna, kiedy nasz pacjent u�miechnie si� przed lustrem, i spodoba mu si� to. - Nie patrzy�a na g��wny ekran, gdzie Ahmed z zespo�em ko�czy�a robot�. - Wracam do laboratorium.
- Tak, jasne.
W g�osie Geralda pobrzmiewa�o co� zagadkowego.
Teraz dalsza obserwacja nie mia�a sensu. Amanda opu�ci�a sal� operacyjn� i skierowa�a si� do windy. Ahmed nie powinna mie� �adnych k�opot�w z pacjentem. Sko�cz�, wy�l� go na Oddzia� Reanimacji, a w ko�cu z powrotem do jego pokoju. Jutro rano p�jdzie go odwiedzi�, ale to i tak zbyt wcze�nie. Drzwi windy rozsun�y si� b�yskawicznie; Amanda wesz�a, nie zwracaj�c uwagi na m�od� piel�gniark� z tac� igie� do pobierania krwi, strzykawek i prob�wek. Roberta te� zajmowa�a si� uszkodzeniami pourazowymi. Jej metody - pierwotne mikromanipulatory i rzeczywisto�� wirtualna - by�y prymitywne. Ale dzia�a�y. Dzi�ki Bogu. Amanda dotkn�a na swej czaszce drobnej, wybrzuszonej, zakrzywionej blizny, niewidocznej pod w�osami.
Sun�a palcami po ko�ci policzkowej. Wyczuwa�a drobne nier�wno�ci swej trzydziestoo�mioletniej sk�ry, �wiadoma nacisku opuszk�w palc�w przygniataj�cych epiderm� i mi�nie do twardej ko�ci, �wiadoma unoszenia si� sk�ry i mi�ni w czasie u�miechu. By mog�a to poczu�, milion cz�steczek acetylocholiny przep�ywa�o przez malutk� przerw� mi�dzy kilkuset tysi�cami neuron�w.
Kolejne setki tysi�cy pozwala�y jej pami�ta� swe w�asne nazwisko czy miejsce, gdzie zaparkowa�a wczoraj samoch�d. Dop�ki te neurony nie umr�. Czu�a si� tak dziwnie, zanurzona w tamtej niebieskiej pustce. Zupe�nie jakby to nie by�a ona... Drzwi otworzy�y si� z szelestem i Amanda odj�a r�k� od twarzy, zdaj�c sobie spraw�, �e piel�gniarka dziwnie na ni� patrzy. Min�a j� i ci�kim krokiem posz�a holem do laboratorium. Znajome brz�czenie przyrz�d�w oraz nieokre�lony zapach chemikali�w i ryb otoczy�y j� pocieszaj�co. Na wielkim �ciennym ekranie Ahmed wyprostowa�a si� nagle, wzi�a jaki� instrument z tacy i znowu pochyli�a si� nad sto�em. Masywne k��bowisko aparatury manipulator�w wy�ania�o si� nad ni� jak z�o�liwy robot z podrz�dnego filmu SF.
- �wiat�o - Amanda pstrykn�a palcami.
Pasma nad g�ow� rozja�nia�y si� z wolna, za�miewaj�c Ahmed i jej zesp� w zielonych fartuchach. W wielkich zbiornikach pod �cianami dziesi�tki ka�amarnic unosi�y si� w uporz�dkowanych szeregach. Amanda podesz�a i zerkn�a przez szyb�. Zwierz�ta w ka�dym zbiorniku patrzy�y w tym samym kierunku, macki wi�y si� powoli w �agodnie zm�conej wodzie morskiej, cia�a po�yskiwa�y faluj�cymi smugami delikatnego br�zu i pomara�czy. Dawcy neuron�w pochodzili z tego zbiornika. Amanda zanurzy�a r�k� we wn�trzu zbiornika. Porusza�a palcami w ch�odnej wodzie. Jak na komend�, wszystkie ka�amarnice we wszystkich zbiornikach odwr�ci�y si� ku niej.
To dziwaczne. Wzd�u� cia� ka�amarnic uk�ada�y si� pstre wzory, delikatnie pulsuj�c barwami: pomara�czow�, br�zow� i ��t�. Przez moment ogarn�a Amand� my�l, �e ka�da ka�amarnica to pojedynczy kawa�ek wielkiej uk�adanki. Gdyby umie�ci�a je w jednym zbiorniku, sprz�g�yby si� i utworzy�y obraz. Obraz czego? Amanda zadr�a�a i szybko wyj�a d�o� z wody. Lu�ny r�kaw bluzki zmoczy� si� prawie do �okcia, wzory na tkaninie - zygzakowate z�ote i zielone pasy - �ciemnia�y od wody. Na �ciennym ekranie Ahmed odchodzi�a od sto�u, pozostawiaj�c swemu zespo�owi ostatnie szczeg�y operacji.
Zabieg chirurgiczny sko�czy� si�. Za par� minut ca�y personel wpadnie tutaj, chc�c to uczci�. T�umi�c nag�y przyp�yw strachu, Amanda zerwa�a z wieszaka sw�j p�aszcz i torb�. Nie mog�a bra� w tym udzia�u, jeszcze nie teraz - Arthur Montagne nie dojecha� przecie� nawet na Oddzia� Reanimacji. Sam zabieg chirurgiczny znaczy� tyle co nic. Uciek�a holem do toalety, przebra�a si� w jednej z kabin i wy�lizgn�a ze szpitala s�u�bow� wind�. Gdy skr�ci�a za r�g, us�ysza�a szelest drzwi windy i pierwsze podniesione g�osy.
Jak�e si� nazywa ten anestezjolog?
W Kompleksie, mieszkanie jej matki pachnia�o lekko sosn�. Nie drzewem, lecz zapachem sosny u�ywanym w �rodkach czyszcz�cych i od�wie�aczach powietrza. Sosna i siki, ilo�ci �ladowe, ale wyczuwalne. �o��dek Amandy poruszy� si� niespokojnie.
- Cze��, Roberto - Amanda zamkn�a za sob� drzwi. - Jak si� czujesz?
- Gdzie jest m�j sok? - prawie zagubiona w g��bokim fotelu, Roberta Guilliam wychyli�a si� do przodu. - Prosz� ci� o niego od godziny - powiedzia�a. G�os mia�a wysoki, dzieci�cy. - Powiem Brentowi, je�li nie dasz mi soku.
Amand� ogarn�y wspomnienia - Roberta w ich ma�ej motor�wce strz�sa wod� z w�os�w, odpinaj�c akwalung, g�ow� odrzuci�a do ty�u, �mieje si� do b��kitnego nieba. Ze �ci�ni�tym gard�em Amanda odwr�ci�a wzrok. Przypomina�a matk�, wszyscy jej to m�wili, przez ca�e �ycie. Ta krucha, zagubiona twarz by�a przera�aj�cym lustrem.
- To ja, Amanda - rzek�a. - Chcia�a� soku?
- M�wi� ci i m�wi�. Je�li nie zamkniesz drzwi inkubatora, stracimy to ca�e cholerne stado - s�owa zosta�y wypowiedziane ostrym, pewnym siebie g�osem doktor Roberty Guilliam i przez moment jej twarz okrzep�a. Potem jej wargi zadr�a�y i przelotne wra�enie si�y i zdecydowania znik�o. - Brent nie �yje, prawda? - osun�a si� jeszcze raz w niepewne dr�enie. - Amanda? Kiedy� tu przysz�a?
Brent by� asystentem w laboratorium Roberty i kr�tko, bardzo kr�tko, jej m�em.
- Tak, Roberto, tatu� nie �yje. - Ju� od bardzo dawna. - Przynios�am ci �onkile - Amanda podesz�a do lady kuchennej, zajmuj�cej cz�� �ciany, i pogrzeba�a w szafkach, poszukuj�c wazonu. Wazony by�y plastikowe, podobnie jak talerze, niet�uk�ce i bezpieczne dla niesprawnych umys�owo starc�w, kt�rych sta� by�o na mieszkanie w Kompleksie. Roberta Guilliam nie cierpia�a wyrob�w z plastiku. - �liczne, prawda? - Pu�ci�a wod�, w�o�y�a g�sty bukiet kwiat�w do wazonu i ustawi�a go na stole. Czu�a do siebie odraz� za ten �wiergotliwy fa�szywy g�os, za to, �e w og�le tutaj jest, za poczucie, �e musi tutaj by�. - Implantowali�my dzisiaj pacjentowi nasze pierwsze neurony z ka�amarnic. Nie wiem jeszcze, czy dzia�aj�, czy nie.
- To mi�o, kochanie - oczy Roberty sta�y si� szkliste i senne. - S� bardzo �adne.
Dlaczego jej o tym powiedzia�a? - Amanda wepchn�a niesforny �onkil na miejsce. Kiedy� dzieli�a ze sw� wiecznie zaj�t�, zdoln�, ogarni�t� naukow� pasj� matk� du�� cz�� �ycia - prac� w szkole, k�opoty, wszystko. Wtedy, przed zakazem stosowania kom�rek p�odowych. Wtedy, zanim Roberta odci�a si� od niej... obarczy�a j� win�.
- Musz� ju� i�� - radosne s�owa jak od�amki szk�a upad�y na gruby dywan. - Wpadn� jutro.
- Doskonale - Roberta spojrza�a na ni�, marszcz�c si� nieco. - Dzi�kuj� za cukierki. Och, to nie by�y cukierki, prawda? - odwr�ci�a wzrok. - Przepraszam. Ja... zapominam r�ne rzeczy.
Czy to w�a�nie tak si� zacz�o? Zapominaniem drobiazg�w, na przyk�ad nazwiska anestezjologa? Czy te� mo�e nieoczekiwanymi nawrotami snu na jawie, jak jej wizja niebieskiego morza na sali operacyjnej?
- Do widzenia - Amanda wzi�a p�ytki oddech, smakuj�c tani, przyprawiaj�cy o md�o�ci zapach sosny. - Zobaczymy si� jutro.
- �onkile - Roberta wyjrza�a przez okno do ogrodu, kt�ry w rzeczywisto�ci by� hologramem. - Przynios�a� mi �onkile. Na zewn�trz nie ma �onkili - odwr�ci�a si� nagle, jej wzrok spotka� si� ze wzrokiem Amandy. - Lubi� �onkile.
Jej oczy mia�y kolor wody na torfowisku, czystej i p�ytkiej, tak p�ytkiej, �e widzia�o si� dno. Znowu nasz�a j� tamta wizja - Roberta, pe�na energii, �mieje si�, przemoczona morsk� wod�. Amanda poczu�a b�l. Co sta�o si� z tym wszystkim - ze wszystkimi wspomnieniami, wyobra�ni�, z jej szybkim kojarzeniem fakt�w? Co sta�o si� z jej temperamentem, jej niecierpliwo�ci� i nieust�pliw�, egocentryczn�, obsesyjn� energi�? Czy nadal pozosta�a? Zamkni�ta gdzie� tam, za �cian� skurczonych neuron�w? A mo�e odesz�a na zawsze?
Ile neuron�w kurczy�o si� w jej w�asnym m�zgu?
- Do widzenia, mamo - g�os Amandy zadr�a�. - Wpadn� jutro.
Otworzy�a drzwi i uciek�a.
Hol wy�o�ony dywanami r�wnie� pachnia� sosn� i moczem i by� tak samo czysty jak pok�j. Roberta Guilliam nigdy nie mia�a u siebie porz�dku. W jej pomieszczeniach zawsze wala�y si� sterty czasopism, nie uko�czonych artyku��w, brudnych ubra�, resztki obiad�w na wynos. Tutaj porz�dek utrzymywa�y pracownice. Mo�e r�wnie� j� ubiera�y. Amanda nie pyta�a, lecz z ka�dym miesi�cem pracownice robi�y nieco wi�cej dla Roberty Guilliam.
Alzheimer. Zawsze mo�na by�o znale�� dotacje na badania w tej dziedzinie. �rednia wieku ludzi wzrasta�a z ka�dym rokiem i wszyscy chcieli, by ich umys�y �y�y tak d�ugo jak cia�a. Cz�� jej w�asnych pieni�dzy pochodzi�a z Ameryka�skiej Fundacji Alzheimera. Zogniskowanymi falami d�wi�kowymi potrafiono skruszy� p�ytki formuj�ce si� w m�zgu. To pomaga�o, lecz obumar�e neurony by�y na zawsze stracone. Amanda dotar�a do westybulu, kt�ry swym wystrojem przypomina� hol luksusowego hotelu, i zatrzyma�a si� przy recepcji. Czeka� tu na ni� Daniel, kt�ry siedzia� na sofie, roz�o�ywszy d�ugie r�ce na oparciu. Recepcjonistka zerka�a na niego ukradkiem, gdy� by� wspania�y - ciemnow�osy i szczup�y. Zbyt wspania�y na asystenta biologii w miejscowym college�u. Mimo ponurego nastroju, Amanda u�miechn�a si�.
- A ty co tu robisz? - wyci�gn�a do niego r�ce, w przyp�ywie przyjemnego zaskoczenia. - Wyrzucili ci� z pracy?
- Dzi� przecie� �roda. W tym semestrze prowadz� tylko jedn� grup�. Przechodzi�em obok laboratorium. Gerald powiedzia�, �e wysz�a� natychmiast po operacji - wzi�� j� pod r�k� i poprowadzi� ku drzwiom. - Wszystko w porz�dku, Manda? Gerald m�wi�, �e operacja posz�a doskonale.
- Och, posz�a. Tak jak na modelu - odpar�a. Patrzy� na ni� uwa�nie. Odwr�ci�a wzrok. - Jest jeszcze cholernie wcze�nie na �wi�towanie - poczeka�a, a� drzwi westybulu otworz� si�, i przekroczy�a je. - Dlaczego w�a�nie tutaj mnie szuka�e�? - spyta�a przez rami�.
Daniel wzruszy� ramionami.
- Domy�li�em si�, �e tu przyjdziesz - uj�� jej d�o�, gdy szli razem na parking. - Chcesz, �eby by�a z ciebie dumna.
- Doprawdy? - Amand� chwyci� nag�y gniew. - Nie baw si� ze mn� w czytanie my�li, Danielu. Nie masz �adnych podstaw. - Wyrwa�a mu d�o� i szuka�a kluczyk�w. Gniew ulecia� r�wnie nagle, jak nadszed�, zostawiaj�c j� niczym wyrzuconego na brzeg delfina. - Och... Nie wiem. Przepraszam. Przesta�am chcie�, by by�a ze mnie dumna, mniej wi�cej wtedy, kiedy mi powiedzia�a, co my�li o moich badaniach - szarpn�a drzwiczki. - W ka�dym razie, jest ju� za p�no.
- Chyba tak. Manda? - Daniel delikatnie dotkn�� jej ramienia. - Chcesz, �ebym poprowadzi�?
- Czuj� si� �wietnie - wcisn�a si� za kierownic�. - Jad� dzisiaj do domku.
- Te� chcia�bym tam pojecha� - westchn��. - Musz� jednak sko�czy� sprawdzanie tych ostatnich sprawozda� laboratoryjnych. Czy mo�esz wyrzuci� mnie przy kolejce?
- Jasne - st�umi�a nieoczekiwany przyp�yw rozczarowania i zamaskowa�a je krz�tanin� przy uruchamianiu samochodu. Daniel oferowa� pocieszenie, a w zamian nie prosi� o zbyt wiele. Czasami jego bezinteresowna akceptacja jej osoby niecierpliwi�a j�. Czasami... by�a jej potrzebna. - Jeste� biologiem - powiedzia�a nagle. - Co wiesz o ka�amarnicach?
- Ka�amarnicach? - Daniel wyba�uszy� na ni� oczy. - Jestem tylko nauczycielem. To ty jeste� ekspertem od ka�amarnic.
- Wiem jedynie, jak pracuj� ich neurony. - Wje�d�aj�c na autostrad�, zerkn�a na przeje�d�aj�cy samoch�d z trzema przyczepami. - Umiem utrzymywa� je przy �yciu w zbiornikach. Umiem zmienia� ich neurony w do�� dobre przybli�enie ludzkich kom�rek. Nie s� zagro�onym gatunkiem. - Chocia� mog� si� nim sta�. Te sny o pustej, sterylnej, niebieskiej wodzie wci�� j� nawiedza�y. - Nie wiem zbyt wiele o ich zachowaniu. Ka�da ka�amarnica robi t� sam� rzecz w tym samym czasie.
- Wibracje - skin�� m�drze g�ow�. - Jak u stadnych ryb. Wibracje, wywo�ane ruchem innej ka�amarnicy w �awicy, m�wi� jednostce, co si� dzieje, i ona reaguje tak samo.
- Nie, nie robi� tego w ten spos�b. - Wibracje nie przenosz� si� przez powietrze mi�dzy zbiornikami. - A co z kolorami?
- W�a�nie tak to robi�. Pami�taj, �e to ty sama uwa�asz mnie za eksperta - uni�s� jedn� brew. - Kolor to kamufla�, ale gdzie� chyba czyta�em, �e mo�e on r�wnie� s�u�y� jako rodzaj pewnej prymitywnej komunikacji - palcem dotkn�� jej policzka. - Co ci� gryzie, Mando?
- Nie wiem. - Zabucza� alarm, ostrzegaj�c j�, �e za bardzo zbli�y�a si� do poprzedzaj�cego j� samochodu i Amanda wcisn�a hamulec, kln�c pod nosem. - Roberta zacz�a z ka�amarnicami. Opracowa�a procedur�, kt�r� dzisiaj stosuj� - w ka�dym razie w przybli�eniu - z neuronami ka�amarnic, zanim przesz�a do tkanki p�od�w. Wiesz, obecnie jeste�my mniej wi�cej na takim samym stopniu zaawansowania, jaki osi�gn�a Roberta, kiedy zapad�a decyzja S�du Najwy�szego: eksperymentalne zastosowanie u �ywych pacjent�w - za�mia�a si� kr�tko. - Chyba w�a�nie to mnie przera�a. S�dz�, �e dlatego mam te wszystkie sny i wizje. Jestem przes�dna.
- Jakie sny i wizje? - rzuci� jej szybkie, badawcze spojrzenie.
- Nic szczeg�lnego - Amand� niepokoi� jego przenikliwy wzrok. - Po prostu nie sypiam dobrze.
By�a to prawda, wi�c co j� w takim razie niepokoi�o? �e wszystkie jej sny dotyczy�y morza albo nurkowania z Roberta? Mo�e jednak tkwi�y w tym jakie� freudowskie przes�ania?
- Wiesz, zawsze zastanawia�em si�... - dzi�ki Bogu, Daniel zmieni� temat - jak to si� sta�o, �e twoja matka nie przenios�a swych bada� do Europy? Francja nadal finansowa�a prace z kom�rkami p�od�w.
- Nie pytaj mnie o to - Amanda wjecha�a na ramp� zbyt szybko, opony zaprotestowa�y z piskiem. - Mog�a. Nie zrobi�a tego. Po prostu przesta�a to robi�.
Znowu opanowa� j� gniew. Gniew na siebie, �e tak du�o opowiada Danielowi, gniew na niego, za jego milczenie. - Do diab�a. Wiesz, to naprawd� jest reakcja po zrobieniu operacji - wjecha�a na ogromny parking przy peronie kolejki magnetycznej i zahamowa�a przy �cie�ce dla wysiadaj�cych. - Wi�c przepraszam, �e zwali�am ci to na kark, i do zobaczenia wkr�tce.
- Taa - otworzy� drzwi ze swojej strony, twarz mia� zatroskan�. - Mo�e by� dzisiaj zosta�a w mie�cie? Doko�czenie tych sprawozda� nie potrwa zbyt d�ugo.
- Nie - targana sprzecznymi uczuciami, odwr�ci�a wzrok. Potrzebowa�a samotno�ci. Albo morza? Schronienia. - Nie, dzi�kuj� - zdo�a�a u�miechn�� si� do niego. - Zobaczymy si� wkr�tce.
Patrzy�a, jak z wdzi�kiem przesuwa si� w�r�d pieszych, mimo tej swojej tyczkowato�ci. �agodne pocieszenie, Daniel, tak dobrze czuj�cy si� w swej sk�rze. Sk�d to poczucie swojego �ja� si� bierze? Czy tkwi ono w z�o�onych arrasach neuron�w - krucha obecno��, kt�r� mo�e zniszczy� jaka� kula, rozrywaj�ca naczynia krwiono�ne?
Albo wi�dn�ce neurony, albo upadek? Dotkn�a g�owy, znalaz�a tamt� star� blizn�, wspomnia�a ziemi� i niebo mkn�ce obok, pami�ta�a szok uderzenia, kt�ry nie by� b�lem, lecz chwil�... zdziwienia.
M�zg, taka krucha rzecz. Amanda opu�ci�a szyb�, chc�c przywo�a� Daniela, powiedzie�, �e mimo wszystko p�jdzie z nim do domu. Ale znikn�� ju� w budynku stacji. Wzruszy�a gwa�townie ramionami, podnios�a okno i uruchomi�a samoch�d.
Rathbone. Przypomnia�a sobie, gdy odje�d�a�a od kraw�nika. Nazwisko anestezjologa brzmia�o Rathbone.
Do domku na pla�y jecha�o si� d�ugo, lecz warto by�o. Roberta przepisa�a go na Amand� na trzydzieste urodziny c�rki, nied�ugo przed przeniesieniem si� do Kompleksu. Amanda utrzymywa�a go, chocia� podatki i niezb�dne naprawy nadwer�a�y czasami jej bud�et. Kr�ta droga wznosi�a si� i przecina�a wzg�rza, potem wi�a si� w d�, schodz�c w ma�y, wiod�cy ku wybrze�u w�w�z ze strumieniem. Amanda zostawi�a za sob� chaos przedmie�� i przeje�d�a�a przez uporz�dkowany krajobraz zraszanych, uprawianych automatycznymi maszynami p�l. Wi�kszo�� dni roboczych sp�dza�a w swym mieszkanku obok szko�y medycznej lub z Danielem. Czemu dzi� nie? - zastanawia�a si�, hamuj�c przed zakr�tem. Poniewa� potrzebowa�a samotno�ci.
A mo�e potrzebowa�a oceanu?
Droga zesz�a na brzeg leniwie p�yn�cego strumienia, wypad�a nagle na roztaczaj�ce si� trawiaste wybrze�e. Domek sta� po zawietrznej stronie przyl�dka, przy drodze prowadz�cej przez nieu�ytki mi�dzy dwoma malutkimi miasteczkami. Min�o j� kilku miejscowych w poobijanych p�ci�ar�wkach i na pordzewia�ych rowerach. O tej porze roku nie by�o tu zbyt wielu turyst�w. Wjecha�a na kamienisty, poro�ni�ty traw� podjazd pod nasmo�owanym molem, podpieraj�cym dom od urwiska. Gdy wysiada�a z samochodu, wilgotna solna bryza g�aska�a j� po twarzy, odgarnia�a kr�tkie w�osy, powiewa�a po�� d�ugiej bluzki. Przyb�j hucza� i za�amywa� si�, ciemnozielony i bia�y, nie sterylnie niebieski. Jego rytm stawa� si� jakby przyzywaj�cym g�osem, czy te� mo�e g�os rzeczywi�cie tam by�, za szumem wody na piasku.
Wbieg�a po chwiejnych, czekaj�cych na napraw� schodach, odemkn�a frontowe drzwi. Zat�ch�y, znajomy, koj�cy zapach domu �cisn�� jej gard�o i wywo�a� nieoczekiwane �zy. Omal nie krzykn�a, by zawo�a� Robert�, jakby oczekuj�c, �e zobaczy j� zwini�t� na sofie z torb� p�atk�w kukurydzianych i czasopismem albo laptopem. Amanda zerwa�a z siebie bluzk�, �ci�gn�a spodnie i majtki. Na drzwiach �azienki wisia� kostium k�pielowy, czerwono-bia�y, w kwiecisty wz�r. Dosta�a g�siej sk�rki, gdy go wci�gn�a - lepi� si� od soli. Zapomnia�a go wyp�uka� ostatnim razem.
Dr��c, wybieg�a przez tylne drzwi i ruszy�a po �cie�ce na pla��. Przeskakiwa�a z kamienia na kamie�, przekroczy�a lini� przyp�ywu oznaczon� martwymi wodorostami, pot�uczonymi muszlami i plastikowymi �mieciami. Martwe ryby le�a�y w dziwacznie regularnych liniach - jedna za drug�. Pozbawione sk�ry plamy surowego mi�sa pstrzy�y ich srebrzyste boki. Zanieczyszczenia? Jaka� choroba? Przeskoczy�a przez ryby, maj�c nadziej�, �e przyp�yw je zabierze, zanim zaczn� cuchn��.
Morze wysz�o jej na spotkanie pienistym nap�ywem, schwyci�o za nogi, a� si� potkn�a. Wymachiwa�a r�kami, by z�apa� r�wnowag�, i brn�a g��biej w przyb�j. Przesz�a w zamaszysty kraul, przedzieraj�c si� na grzyw� nadchodz�cego ba�wana, ze�lizgn�a si� po nim z ty�u, a z przodu fala za�ama�a si�, schodz�c w pienist� otch�a�. Kierunek przyp�ywu zmienia� si� i gnane wiatrem d�ugie fale unosi�y j� do�� wysoko, tak �e mog�a z wody widzie� g��wn� drog�.
Czy Daniel mia� racj�? Czy chcia�a, by Roberta by�a z niej dumna, by przyzna�a, �e ona, Amanda, odnios�a sukces, tam gdzie Roberta musia�a ponie�� pora�k�?
Roberta mog�a tego dokona�. Z ka�amarnic�. W ka�dym razie mog�a pr�bowa�. �zy nap�ywa�y znowu i Amanda macha�a nogami mocniej, z ca�ych si�. Wiadomo�� o zdobyciu funduszy przynios�a jak dar, tak dawno temu. Hojny grant - przyznany cz�ciowo dlatego, �e by�a c�rk� Roberty Guilliam, i to bola�o, ale chcia�a tych pieni�dzy. I by�a z tego taka dumna - ten grant pozwoli jej przynajmniej podj�� pr�b� kontynuacji tego, co Roberta musia�a porzuci�.
I opowiada�a matce o tym wszystkim, ale s�owa za�amywa�y si�, gdy oczy Roberty stawa�y si� coraz zimniejsze, a twarz twardnia�a - �ywe cia�o zacz�o przypomina� kamie�. - A wi�c wydaje ci si�, �e osi�gniesz to z ka�amarnicami? - spyta�a, a gorycz jej s��w pali�a jak kwas. - My�lisz, �e jeste� taka dobra? W�tpi� w to.
Oszo�omiona, tak oszo�omiona, jak gdyby Roberta j� uderzy�a, Amanda zdo�a�a tylko wyszepta�: - Tak.
Od tamtego czasu nie powiedzia�a ani jednego s�owa o swych badaniach, czeka�a, by Roberta j� zapyta�a, by si� usprawiedliwi�a, do cholery. Roberta nie pyta�a. Ani nie przeprasza�a. A potem... by�o ju� za p�no.
- Udaje mi si� to, Roberto - Amanda bi�a wod�. Dysza�a, by z�apa� oddech, jej nag�y przyp�yw energii wyczerpa� si�. - Myli�a� si�, to b�dzie dzia�a�. Tak, jestem taka dobra.
By� mo�e. Srebro migota�o w wodzie. Pokr�ci�a g�ow�, strz�saj�c z oczu w�osy.
Ka�amarnice. Pojawi�y si� w mgnieniu oka, tysi�ce, otaczaj�c j� plam� nerwowego, po�yskuj�cego srebra. Powoli obr�ci�y si� ku niej w dziwacznym unisono, jak ka�amarnice w zbiorniku. Amand� przeszed� dreszcz. Przez chwil� czu�a si� nieswojo, poniewa� nigdy nie widzia�a, by ka�amarnice robi�y tutaj takie rzeczy.
- Jeste�cie bardzo wa�ne - powiedzia�a, gdy w�lizgn�y si� na fal� i pozosta�y z ty�u. To takie �atwe - znika ci kochanek czy dziecko, a w to miejsce z ich oczu wyziera kto� obcy. Umys� tak �atwo wi�d� i umiera�. - Naprawimy to - szepn�a. - Wy i ja. Zwr�cimy milionom ludzi ich �ycie.
Nagle po�a�owa�a, �e tu przyjecha�a, mia�a ochot� cichutko wej�� do sali szpitalnej Arthura Montagne�a, dotkn�� tego obwis�ego policzka i poczu� w odpowiedzi poruszenie mi�nia.
Dooko�a ka�amarnice zwiera�y szyki, a� utworzy�y ze swych cia� wok� Amandy ogromn� kloszow� sp�dnic�. Troch� przestraszona pomkn�a do brzegu. Czu�a na plecach pulsuj�cy dotyk macek, drobne uk�szenia przyssawek, na kr�tko przywieraj�cych do jej sk�ry. Dr�a�a i m��ci�a wod�, przestraszona, ale r�wnie� rozbawiona, poniewa� by�o to takie zwariowane. Przez po��czone cia�a ka�amarnic przep�yn�� kolor - burza jasnej czerwieni, przechodz�ca w biel w przypadkowych kleksach. Nie... nie przypadkowych.
Amanda dotkn�a swego kostiumu - jasna tropikalna czerwie�, zbryzgana bia�ymi kwiatami. Ten sam wz�r, tylko ka�amarnice troch� go powi�kszy�y. Oszo�omiona wyci�gn�a r�k� i przesun�a po swej dobranej kolorystycznie, ka�amarnicowej sp�dnicy. Ma�e cia�a rozwiera�y si� i zamyka�y za jej d�oni�, tylko na chwil� zak��caj�c wz�r.
Kwiaty pociemnia�y i zamaza�y si�, rozpu�ci�y w ziele� i ochr�. Pasy? Wz�r pas�w przyj�� dziwny kszta�t - co� jakby prostok�t, plama czystej ochry, z jednego ko�ca jasnobr�zowa. Gdzie widzia�a...? Bez uprzedzenia kolory zamazaly si� i �awica wystrzeli�a w d�, znikaj�c prawie natychmiast. Przy brzegu mor�winy wyskoczy�y z wody w bia�ych bryzgach. Polowa�y na kwieciste ka�amarnice? Nagle ogarn�� j� strach. Pop�yn�a do brzegu silnymi, nier�wnymi uderzeniami, mocno bij�c nogami. Sk�ra cierp�a na wspomnienie drobnych macek ka�amarnic g�aszcz�cych jej cia�o i Amanda przy�pieszy�a. Dysza�a, patrz�c ca�y czas na odleg��, bezpieczn� skalist� pla��.
Bra�a prysznic, gdy us�ysza�a b�bnienie do frontowych drzwi.
- Kto tam?
Zakr�ci�a wod� i schwyci�a r�cznik.
- To ja. - G�os Daniela. - Ale para! - wsadzi� g�ow� w drzwi, odganiaj�c r�kami g�ste ob�oki. - Co to, prowizoryczna sauna?
- Zmarz�am. My�la�am, �e oceniasz sprawozdania. - Amanda owin�a si� szlafrokiem. Ucieszy� j� widok Daniela, ale jednocze�nie nie by�a pewna, czy nie wola�aby w tej chwili samotno�ci. - Z�apa� mnie pr�d i wyrzuci� na po�udniowej stronie przyl�dka.
- Sko�cz� je jutro. Manda, martwi mnie to twoje samotne p�ywanie - Daniel chwyci� j� za ramiona, gdy pr�bowa�a si� przecisn�� obok. - Utopisz si� tu gdzie�, i kto b�dzie wiedzia�?
- Ka�amarnice b�d� wiedzia�y - s�owa wypad�y same i Amanda poczu�a uk�ucie l�ku. - Skoro ju� jeste�, mo�e mimo wszystko powinni�my to uczci�. - Szybko wsun�a mu r�k� pod rami� i poci�gn�a do pokoju, zanim zd��y� powiedzie� co� o ka�amarnicach. - Mam merlota.
- Id� na to - g�os mia� troch� niepewny, lecz u�miecha� si�. - Przywioz�em szampana, ale w�o�� go do lod�wki, niech poczeka na chwil�, gdy tw�j pacjent obudzi si� wyleczony.
- Nie �wyleczony�. Nie by� chory. - Amanda odsun�a si� od niego. - Nazwijmy to... odtworzeniem. - Odtworzenie kariery? Czy mo�na odtworzy� zaginione wczorajsze dni? Czy nadal tam by�y za zas�on� uszkodze�? - Nasze umys�y, nasze wspomnienia - w�a�nie tym jeste�my. - Posz�a na tylny ganek wzi�� wino ze stojaka. - Kiedy to nam uszkodz�, uszkodz� nas samych. Mo�e nasz� dusz� - wykr�ci�a korek jednym poci�gni�ciem. - W ka�dym razie nasz� osobowo��.
- Nie spieram si� - Daniel stan�� za ni�, kiedy rozlewa�a do kieliszk�w wino koloru krwi. - Ale �dusz� b�dziesz musia�a przedyskutowa� z duchownymi.
- Czym�e jest nasza dusza, je�li nie tym, czego�my si� nauczyli i czego do�wiadczamy? Kim naprawd� jeste�my? - Amanda unios�a kieliszek. Roberta kupi�a je w lecie, gdy Amanda sko�czy�a szko�� �redni�. W Kompleksie nie zezwolono by na szk�o w apartamentach. Zbyt niebezpieczne. - Cholera - rzek�a cicho Amanda. - Po prostu... cholera.
Daniel wzi�� od niej kieliszki, postawi� na stole i poci�gn�� j� na sof� obok siebie.
- Jaki masz k�opot? - zaniepokojony obj�� j� ciasno ramieniem. - Operacja? Chodzi tylko o to?
- A nie wystarczy? - nadal widzia�a puste oczy matki. - Ca�e �ycie pracowa�am dla tej chwili.
Czy my�lisz, �e jeste� a� tak dobra? Nie s�dz�. Gorzkie s�owa Rober ty Guilliam d�wi�cza�y jej w uszach.
Si�gn�a po kieliszek, prze�kn�a wino, prawie nie czuj�c smaku.
- Jak m�dre s� ka�amarnice? Czy potrafi�... powtarza� dane wzory? Mam na my�li... swymi zmianami kolor�w.
- Dla kamufla�u replikuj� kolor t�a. M�wi�em ci to w samochodzie. To win�jest zbyt dobre, by je prze�yka� jednym h