4959
Szczegóły |
Tytuł |
4959 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4959 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4959 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4959 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Nina Kiriki Hoffman
My, w�drowcy
Matt spotka�a Cz�owieka z Mchu w Wigili� Bo�ego Narodzenia.
Siedzia�a na kamiennej �awce na cmentarzu pionier�w, za
plecami maj�c ceglany mur opleciony powojem, a obok siebie
br�zow� papierow� torb� pe�n� przeterminowanych kanapek,
zawini�tych w celofan. Ch�odne �wiat�o dnia ju� znika�o, w
ni�ej po�o�onych miejscach rodzi�a si� i g�stnia�a mg�a.
Wilgotne powietrze pachnia�o zim�, martwymi li��mi, lodowat�
wod�, ch�odem i brakiem pociechy. Matt by�a bardzo
zadowolona, �e ma swoj� grub�, wojskow� kurtk� w kolorze
khaki.
Podoba�y jej si� omsza�e nagrobki - niekt�re
przechylone, a niekt�re po�amane, jednak wszystkie nieme na
tle mokrej trawy i znikaj�cego horyzontu. Ludzie, kt�rzy
przychodzili tu do swoich zmar�ych, te� ju� wszyscy odeszli;
�adne �wie�e sny nie zak��ca�y spokoju. Takie w�a�nie
bratanie si� z natur� lubi�a - oswojona g�usza oddalona
tylko o kr�tki spacer od miasta, gdzie po zjedzeniu kolacji
mog�a wr�ci�, by znale�� ciep�o i wygod�.
Rozwin�a jedn� z kanapek i pow�cha�a j�. Rostbef z
��tym serem. Zapach by� w porz�dku. Ugryz�a kawa�ek na
pr�b�, poczeka�a, by sprawdzi�, czy �o��dek co� jej powie,
potem zjad�a reszt�. Chleb nieco zeschni�ty, a brzegi sera
twarde, ale i tak by�o to lepsze od wielu rzeczy, kt�re
zdarzy�o jej si� jada�.
�o��dek podzi�kowa� jej. Rozwin�a kolejn� kanapk�, z
szynk� i szwajcarskim serem, znowu najpierw spr�bowa�a, a
potem zjad�a.
Siedzia�a i rozkoszowa�a si� wygod�, gdy nagle
zauwa�y�a na lewo od siebie jaki� sen - cichy wir
li�ciastych kszta�t�w wy�aniaj�cy si� z wielowarstwowego
powoju na murze. Zastanawia�a si�, czy mo�e widzi sen
ro�liny. Nigdy przedtem nie widzia�a, by jaka� ro�lina
�ni�a. To by� do�� dziwny moment, by co� takiego zobaczy�.
Odwr�ci�a si�, by mie� lepszy widok na sen, a on si�
zmieni�. Li�cie splot�y si� razem w zielon� sk�r�, sk�ra
wyg�adzi�a si� i uformowa�a w cz�owieka, za� potem
ca�kowicie zielony m�czyzna odsun�� si� od muru,
potrz�saj�c g�ow�.
Co� w d�wi�ku i zapachu powiedzia�o Matt, �e to nie
jest �aden sen.
Chwyci�a celofan le��cy na �awce i spyta�a go, czy
zakryje twarz m�czyzny, je�li nim rzuci. Odpowiedzia�, �e
tak. Gdyby j� zaatakowa�... dotkn�a �awki, na kt�rej
siedzia�a. By�a ju� za stara i zbyt senna, by si� ruszy�.
Matt opu�ci�a stopy na ziemi� i spi�a si�, gotowa do biegu.
M�czyzna zamruga�. Jego twarz przypomina�a twarz
manekina, a nie �ywego cz�owieka - bez wyrazu, ca�kiem
nieruchoma, rysy o wypolerowanej i nierealnej doskona�o�ci.
Odwr�ci� si� i zagapi� na ni�.
- Kto ty jeste�? - spyta�a, gdy cisza si� przeci�ga�a.
- Edmund - odpowiedzia�.
- Czego chcesz?
- Niczego - odpowiedzia�.
- Niczego? To czemu si� poruszy�e�, je�li niczego nie
chcesz? Mog�e� po prostu zosta� w murze. - Nigdy nie
spotka�a cz�owieka, kt�ry by niczego nie chcia�.
Zastanawia�a si�, czy nie k�amie.
- Przyszed� czas, by si� ruszy� - stwierdzi�. W
nikn�cym �wietle co� si� dzia�o z jego sk�r�, ziele�
zanika�a, przechodz�c w opalenizn�. Tylko jego ubranie i
kr�cone w�osy pozosta�y zielone. Nie zauwa�y�a tego ubrania,
p�ki reszta cia�a si� nie zmieni�a. Podkoszulka, d�insy -
zielone, jakby zrobione z mchu; nagie ramiona i twarz,
d�onie i stopy. By�o okropnie zimno, jednak wydawa�o si�, �e
on tego nie czuje.
- Chcesz kanapk�? - spyta�a.
Przeci�gn�� si� i ziewn��. Podszed� bli�ej. Przedtem
my�la�a, �e jego twarz jest jak wyrze�biona z drewna, teraz
jednak wyda�a jej si� raczej zamro�ona... ale zaczyna� ju�
taja�. Mrugn��. W ko�cu si� u�miechn��. To zupe�nie
zmieni�o wyobra�enie Matt o nim - teraz wydawa� si�
przyjacielski, prawie zwariowany.
Na wszelki wypadek, �ciskaj�c wci�� w d�oni celofan,
posun�a si�, robi�c mu miejsce na �awce. Usiad�.
Zajrza�a do br�zowej papierowej torby.
- Zdaje si�, �e mam jeszcze z tu�czykiem albo z szynk�
i z serem. Z tu�czykiem mo�e by� niedobra. Ryby psuj� si�
szybciej ni� mi�so.
- Spr�buj� z szynk� i z serem - odpowiedzia�. -
Dzi�kuj�.
Poda�a mu kanapk�. Przez chwil� m�czy� si� z celofanem.
Zabra�a kanapk� i odwin�a mu.
- A w�a�ciwie to jak d�ugo by�e� cz�ci� muru?
- Nie wiem - odpar�. - Ciekaw jestem, czy m�j samoch�d
zapali. - Ugryz� kanapk� i prze�u�, skupiony, jakby
ws�uchiwa� si� w swoje usta. - Hmmm.
- Jest Wigilia - powiedzia�a Matt, gdy sko�czy� ju�
je�� i przygl�da� si� jej ze s�abym u�miechem.
- Aha. To pewnie by�em w murze par� miesi�cy. Nie
jestem pewien.
Zerkn�a na jego my�lowy krajobraz. Polana w lesie, z
samotnym drzewem na �rodku i s�o�cem, g�aszcz�cym z jednej
strony jego pie�. Powia� wiatr, a drzewo pochyli�o si�,
jakby kora by�a sk�r�, a wn�trze gi�tkie.
Niegro�ny, ale te� trudno by�o go rozgry��.
- Co robi�e� w murze?
- Sta�em.
- Jak to?
- Tak mnie poprowadzi� duch.
- Co?
Wzruszy� ramionami.
- W�druj� sobie, p�ki co� nie ka�e mi dzia�a�.
Zatrzyma�em si� tu jaki� czas temu i mur do mnie przem�wi�.
Matt poczu�a, jak co� w niej drgn�o. Rozmawia�a z
wytworami ludzkich r�k od lat. Nigdy nie spotka�a nikogo
innego, kto umia�by z nimi rozmawia�.
- Co powiedzia�?
- "Chod� tutaj".
Zerkn�a na mur ukryty pod p�aszczem powoju.
- Powiedzia�e� "Chod� tutaj" do tego faceta? -
zapyta�a go.
- Tak - odpowiedzia� mur.
- Dlaczego?
- Chcia�em go.
Nic chyba nigdy nie chcia�o Matt, mimo �e wiele rzeczy
cieszy�o si� ze spotkania z ni�, a wi�kszo�� by�a dla niej
mi�a.
- Dlaczego?
- To taki specjalny rodzaj ceg�y. Jest ciep�y.
Sprawia, �e wszystko lepiej pasuje.
Matt spojrza�a na Edmunda. Mia� uniesione brwi.
- Jeste� ceg��? - zapyta�a.
- Ceg�� - powt�rzy� pytaj�co.
- Mur m�wi, �e jeste� ceg��. Ciep�� ceg��.
- Co? - spojrza� na mur. Wyci�gn�� r�k� i przy�o�y� do
niego p�ask� d�o�.
Chyba jednak nie s�ysza� rozmowy. Matt poczu�a si�
lepiej. Rozmawia�a ze wszystkim ju� od dawna, a inni ludzie
jej nie s�yszeli. Nie by�a pewna, czy spodoba�oby si� jej,
�e kto� jednak s�yszy.
Rami� m�czyzny pokry�o si� ceglastymi plamami.
- Co on robi? - spyta�a Matt muru.
- ��czy si� - odpowiedzia� mur. - Czy m�wisz do
mnie? - jego g�os lekko si� zmieni�.
- M�wi�? - Matt spojrza�a na Edmunda. Jego usta
otworzy�y si� lekko, a brwi pozosta�y uniesione.
- Tak - powiedzia� mur.
- Tak - powiedzia� Edmund.
Matt prze�kn�a �lin�.
- To takie dziwne.
- Tak.
Powoli odsun�� r�k� od muru. Jego sk�ra znowu by�a
zwyk�� opalon� sk�r�. Wyci�gn�� r�k� do Matt. Patrzy�a na
ni�, nie dotykaj�c.
- Czego chcesz? - zapyta� j�. - Czego potrzebujesz?
- Ja? Niczego nie potrzebuj� - odpowiedzia�a.
- Jestem tu dla ciebie.
- Co takiego?
Opu�ci� r�k� na udo.
- Id� tak, jak duch mnie prowadzi - powiedzia�. -
Zaprowadzi� mnie do ciebie. Daj mi zna�, jak ju� zrozumiesz,
czego chcesz.
- Sama si� sob� zajmuj� - powiedzia�a.
- Tak - odpar�.
- Niczego mi nie potrzeba.
- W porz�dku.
- Czego ty chcesz? - zapyta�a go znowu.
U�miechn�� si� szeroko.
- Niczego - odpowiedzia� znowu. - Chyba do siebie
pasujemy.
- Ja nie zamieniam si� w ceg�y - stwierdzi�a spokojnie
Matt. A� do tej chwili nie zdawa�a sobie sprawy z tego, jak
wysoko ceni�a sobie fakt, �e jest inna i wyj�tkowa, nawet
je�li nikt opr�cz niej nie wiedzia�, jak bardzo wyj�tkowa.
Ona wiedzia�a i to wystarcza�o, a� do teraz. Nie chcia�a,
�eby ten m�czyzna by� taki sam jak ona.
- Chcia�aby� by� ceg��? - zapyta�. - Mnie si� to
podoba. Mi�o jest by� cz�ci� czego� tak trwa�ego.
- Nie - Matt pokr�ci�a g�ow�. - Nie, nie.
- Okay - powiedzia�. Podci�gn�� nogi, przyci�gaj�c
kolana do piersi i chwytaj�c d�o�mi stopy.
Obserwowa�a go przez chwil�. Jego stopy i d�onie
zacz�y robi� si� szare, takie jak kamienna �awka, a potem
by�o ju� za ciemno, by rozr�ni� szczeg�y.
- Och - powiedzia�a. - Wracam teraz do miasta. Mi�o
by�o ci� pozna�.
- P�jd� z tob�.
- Wola�abym nie.
- Dobra. Dzi�kuj� za kanapk�.
- Nie ma za co. - Wsta�a i szybko odesz�a, goni�c mg��,
ile si� w nogach.
Znalaz�a w budce telefonicznej gazet�, przejrza�a
stron� z nabo�e�stwami w ko�cio�ach i wybra�a najwa�niejsze.
Lubi�a ko�cio�y w Wigili�, ca�� t� pomp�, kol�dy, �wiece i
ziele�, ciep�o, zapach gor�cego wosku i sosny, i kadzide�, i
perfum, i nawet naftaliny z wymy�lnych ubra�, kt�re
niekt�rzy mieli na sobie. Podoba� jej si� pomys�, �e dziecko
narodzone w szopie mo�e by� tak wa�ne.
Usadowi�a si� w jednej z ostatnich �awek i obserwowa�a
wszystko z zainteresowaniem. Dzieci my�la�y o prezentach,
tych otwartych i tych wci�� czekaj�cych, pe�nych obietnic.
Niekt�rzy z doros�ych te� o nich my�leli. Pewni ludzie
my�leli o mszy, a inni o spaniu. Niekt�rzy wspominali
kolacj�. Niekt�rzy byli zmartwieni, bo nie sko�czyli pakowa�
prezent�w albo nie znale�li odpowiednich, a inni cieszyli
si�, gdy� zrobili wszystko, co w ich mocy.
Kobieta przed Matt wci�� my�la�a o umyciu g�ry naczy�.
Wzdycha�a i zaczyna�a w my�lach wszystko od pocz�tku,
naczynie po naczyniu, ka�da �y�eczka, widelec i n�; a potem
westchnienie i wszystko od nowa. Matt wy��czy�a j� i
skoncentrowa�a si� na dziecku, kt�re patrzy�o na �wiece i
s�ucha�o �piewu, my�la�o o s�owach pie�ni i sprawia�o, �e
p�omienie �wiec by�y raz ostre, raz nieostre, p�omienie,
p�askie dyski �wiat�a. Inne dziecko wypatrywa�o ka�dego
kawa�ka czerwonej odzie�y w nadziei, �e dostrze�e �wi�tego
Miko�aja. Jaki� m�czyzna ko�ysa� �pi�ce dziecko. Kiedy na
nie spojrza�, zobaczy�, �e ma ramiona pe�ne z�otego �wiat�a.
Jeszcze inne dziecko patrzy�o na ksi�dza i widzia�o za nim
anio�y. Matt zastanawia�a si�, czy anio�y s� tam naprawd�.
Mia�y pi�kne u�miechy i �agodne oczy.
Ko�ci� by� wype�niony lud�mi. �y� i oddycha�, wielki
organizm sk�adaj�cy si� z r�nych kom�rek i tkanek,
po��czonych ze sob�.
Matt wypatrywa�a m�czyzny z mchu. Czego on od niej
chcia�? Nie by� normalnym cz�owiekiem. Nie wiedzia�a, czy
lada chwila sk�d� nie wyskoczy.
Nie zobaczy�a go, p�ki nie wysz�a z ko�cio�a. W�drowa�a
przez cich� dzielnic�, rozmawiaj�c z mijanymi domami,
pytaj�c, czy kt�ry� z nich mia�by dzi� ochot� na dodatkowe
towarzystwo, s�uchaj�c, jak opowiadaj� o uroczysto�ciach
celebrowanych w ich wn�trzach, o ukrytych tam o�wietlonych
drzewkach, o tym, jak ludzie ubierali je w bi�uteri� ze
�wiate�. Nagle stara, pordzewia�a p�ci�ar�wka zatrzyma�a
si� obok niej - silnik pracowa� zadziwiaj�co cicho, je�li
wzi�o si� pod uwag� wygl�d samochodu - a Edmund przechyli�
si� z fotela kierowcy i zapyta� przez otwarte okno od strony
pasa�era:
- Podwie�� ci�?
- Co? - zapyta�a.
- Chcesz, �eby ci� podwie��?
- Nie - odpowiedzia�a, zastanawiaj�c si�, czy nie
powinna uciec.
Zaparkowa� przy kraw�niku i wy��czy� silnik.
- A towarzystwa nie potrzebujesz? - zapyta� wysiadaj�c.
Teraz mia� buty i p�aszcz.
- Co jest z tym facetem? - zapyta�a samochodu.
- Nie zrobi ci krzywdy - odpowiedzia� samoch�d. Jego
g�os by� ciep�y, �agodny i w jaki� spos�b kobiecy.
- A czy ty wiesz, co mo�e skrzywdzi�?
- Tak - odpowiedzia� samoch�d. - Przynajmniej wiem o
niekt�rych rzeczach, kt�re mog� skrzywdzi� ludzi. Edmund ci�
nie skrzywdzi.
- Czego chcesz? - zapyta�a Matt Edmunda po raz trzeci.
Obszed� samoch�d od przodu i stan�� blisko niej.
- Chc� si� z tob� przej��. Chc� ci� potrzyma� za r�k�.
Chc� mie� pewno��, �e dzi� wieczorem jest ci do�� ciep�o i
�e jeste� bezpieczna.
- Dlaczego?
- Bo tak mnie prowadzi duch.
Wyci�gn�a swoj� okryt� r�kawiczk� d�o�, a on j� uj��.
Jego r�ka by�a ciep�a, nawet przez r�kawiczk�, a u�cisk
silny, jednak nie gro�ny.
- Dzi�kuj� - powiedzia�.
- Nie rozumiem.
- Wszystko w porz�dku. - Stan�� obok niej, wci��
trzymaj�c j� za r�k�. - Chcesz si� przej��?
- Dobrze.
Przez chwil� szli nie odzywaj�c si�. Matt patrzy�a, jak
ich oddechy zamieniaj� si� w mg�� i jak prawdziwa mg�a
zbiera si� wok� pomara�czowych lamp, jakby lampy unosi�y
si� w powietrzu albo jakby ma�e, niezgrabne gwiazdy opu�ci�y
si� tak nisko. Edmund wydawa� si� przy niej wysoki, jego
d�o� by�a ciep�a, a kroki prawie bezg�o�ne. Troch� potrwa�o,
zanim si� uspokoi�a, a potem dostrzeg�a, �e przyjemnie jest
i�� z innym cz�owiekiem. Nie pami�ta�a, kiedy ostatni raz
robi�a co� takiego - je�li robi�a to kiedykolwiek.
- Czasami czuj� si� tak, �e m�g�bym po prostu odfrun��
- powiedzia�. - Mam siostr�. Niekiedy j� odwiedzam. To mi
pomaga stan�� nogami na ziemi.
- Ja widzia�am swoj� siostr� zesz�ej wiosny. - Matt
rozmawia�a z siostr� w zesz�e Bo�e Narodzenie, po raz
pierwszy od wielu lat. Wiosn� przejecha�a autostopem przez
p� kraju, z Ohio do Seattle. Czasami podwozili j� ludzie, a
czasami po prostu przyjazne ci�ar�wki otwiera�y jej na
parkingach tylne drzwi, a wypuszcza�y j� na innych
parkingach, gdy mia�y zjecha� z jej trasy.
Wizyta u Pam by�a dziwna i trudna. Matt i jej siostra
wysz�y z jednego miejsca i rozesz�y si� w tak r�nych
kierunkach, �e nie zosta�o im prawie nic wsp�lnego. Pam i
jej m�� zaproponowali Matt pok�j, w kt�rym mog�aby
zamieszka� i pomoc w znalezieniu pracy. Matt naprawi�a
zepsut� zmywark� do naczy�, niech�tny odkurzacz i zm�czon�
suszark� do odzie�y, a potem u�ciska�a Pam i wyjecha�a.
- Zazwyczaj po prostu w��cz� si�, gdzie mnie oczy
ponios� - powiedzia� Edmund. - Czekam, a� b�d� do czego�
potrzebny, a potem staram si� doj��, co to jest.
Matt te� si� w��czy�a, zawsze ogl�daj�c rzeczy. Czasami
pomaga�a ludziom, ale nie szuka�a specjalnie potrzebuj�cych.
- A ty czego w�a�ciwie chcesz?
- Nie wiem - odpowiedzia�. Szli dalej. - Kiedy� robi�em
to, co chcia�em, p�ki nie zacz��em robi� si� niedobry i
chcie� rzeczy, kt�re by�y wa�ne dla innych. Przestraszy�em
si�. Nie chcia�em by� kim� takim. Postanowi�em wi�c
spr�bowa� na odwr�t.
- I rzeczy chc� ciebie?
Skin�� g�ow�.
- Czasami to nic pilnego. Na przyk�ad mur cmentarny
rozpada� si� na kawa�ki od wiek�w i m�g� si� rozpada� dalej,
nie zak��caj�c integralno�ci lokalnego czasoprzestrzennego
kontinuum. - U�miechn�� si�, gdy na niego spojrza�a. - Wiem,
sam nie wierz�, �e potrafi� tak m�wi�. Zw�aszcza �e w og�le
nie jestem przyzwyczajony do m�wienia. Ale mur chcia� tylko
pozbiera� si� do kupy. Nie mia�em �adnych innych pilnych
zaj��, wi�c tak jakby wtopi�em si� w niego i pomog�em mu si�
pozbiera� i wzmocni� wi�zi ze swymi kawa�kami. A jak tylko
sko�czy�em, ty si� pojawi�a�.
- Dlaczego my�lisz, �e jestem twoim nast�pnym zadaniem?
- Tak chyba duch zazwyczaj dzia�a. Ko�cz� jedno zadanie
i pojawia si� drugie.
- A co masz zrobi� w mojej sprawie?
Pokr�ci� g�ow� i u�miechn�� si�.
- Mo�e nic. Wiem, �e nie potrzebujesz mnie ani nikogo.
Zatrzyma�a si� w ciemno�ci mi�dzy lampami i patrzy�a na
drug� stron� ulicy, na dom obwieszony kolorowymi,
mrugaj�cymi �wiate�kami. Zrozumia�a, �e �wiate�ka s� tak
rozmazane, bo jej oczy wype�ni�y �zy. Co� w niej dr�a�o,
najpierw leciutko, potem coraz mocniej.
- Co si� sta�o? - wymamrota�.
- Ja... - mocniej �cisn�a jego d�o�.
Sta� obok niej, a ona dr�a�a. Potem przysun�� si� i
obj�� j� ramionami. Przywar�a do niego, przycisn�a twarz do
jego piersi, poczu�a ten dziwny zapach drzewnego dymu i
wiosennego nieba i zrozumia�a, �e zanosi si� �kaniem, kt�re
zbiera�o si� w jej gardle. Pr�bowa�a je zwalczy�, nie
chcia�a p�aka� przy tym obcym cz�owieku, w ramionach tego
obcego cz�owieka ani w og�le w pobli�u tego obcego
cz�owieka. Wszystko zatrzymywa�a w �rodku. Nie p�aka�a od
tysi�ca lat. Zw�aszcza je�li kto� m�g� to us�ysze�.
G�adzi� j� po plecach, jego d�o� delikatnie porusza�a
si� w g�r� i w d� po jej �opatkach. By� ciep�y i pachnia�
dymem.
- Co? Co ty ze mn� robisz? - krzykn�a bezg�o�nie.
- Czekam - odpowiedzia�.
- Przesta�! - wrzasn�a.
Sta� cicho, wci�� j� obejmuj�c. Wiedzia�a, �e mog�aby
si� uwolni�, robi�c tylko krok w ty�. Nie porusza� si�,
je�li nie liczy� powolnych wdech�w i wydech�w, kt�re czu�a i
s�ysza�a nad policzkiem i uchem, i s�abego bicia serca.
- Tylko czekam - powiedzia�.
Co� naciska�o. Co� wewn�trz niej. Pcha�o si� z piersi
do gard�a. I bola�o! Jej g�owa zdawa�a si� by� gor�ca, jakby
mia�a gor�czk�. Potem wyrwa�o si� z niej �kanie, a potem
nast�pne i nast�pne, wyrywa�y si� fala za fal�, a to gor�ce,
ci�kie pchanie zel�a�o. Dr�a�a i p�aka�a, g�o�no
prze�ykaj�c zawstydzaj�ce �zy, z nosa jej lecia�o, gard�o
otwiera�o si� i zamyka�o, a on sta� cicho i po prostu j�
obejmowa�.
Kiedy ju� przesta�a powstrzymywa� p�acz, poczu�a si�
du�o lepiej; po prostu pozwoli�a, by �kania wydobywa�y si�,
jak chcia�y. Zaj�ta p�akaniem, zapomnia�a o wszystkim innym,
kolejny luksus, kt�rego nie czu�a przez te ostatnie lata
hiperwra�liwo�ci na wszystko, co j� otacza�o. Martwi�a si�,
bo nie wiedzia�a, jak przesta� p�aka�, ale w jaki� spos�b
pozwoli�a, by to zmartwienie unios�o si� i znik�o tak samo
jak pozosta�e.
Kiedy potrzeba p�aczu odesz�a, nie mog�a zrozumie�,
gdzie w�a�ciwie jest. By�o jej ca�kiem ciep�o, le�a�a na
czym� twardym, ale nie p�askim, raczej nier�wnym i
opadaj�cym na bokach. Czu�a si� rozmi�k�a jak rozgotowana
kluska. Podnios�a g�ow�. Nie by�o zbyt wiele �wiat�a, ale
mog�a dostrzec twarz poni�ej siebie, spokojn�, �pi�c�,
g�adk� jak twarz pos�gu. Otaczaj�ce j� ramiona. Koc? Tego
nie by�a pewna. By�o jej ciep�o.
Ws�uchiwa�a si� w ich oddechy i zrozumia�a, �e s� w
jakim� ciasnym miejscu.
R�ce mia�a wyci�gni�te wzd�u� bok�w. Ostro�nie
podci�gn�a je do g�ry, a� mog�a si� odpechn�� od tego, na
czym le�a�a. Otaczaj�ce j� ramiona opad�y. Spojrza�a na
twarz i zrozumia�a, �e to ten facet, Edmund, zrozumia�a, �e
tak, le�y na nim, na facecie, co�, co nie zdarza�o jej si�
od bilion�w lat. Otworzy� oczy. Spojrza� na ni�, jego twarz
pozosta�a spokojna.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta�.
Potar�a nos r�kawem.
- Nie wiem. Co si� sta�o? Gdzie jeste�my? - Rozejrza�a
si�. Znajdowali si� w ma�ym, zamkni�tym obszarze, ale teraz
dostrzega�a okna. Samochodowe, ca�e zaparowane.
- Jeste�my w moim samochodzie. Z ty�u jest materac,
czasami tu sypiam. Wydawa�o mi si�, �e to b�dzie lepsze
miejsce do p�aczu ni� �rodek chodnika w taki mr�z.
- Wypu�� mnie. - Zsun�a si� z niego i podczo�ga�a si�
do jednych ze drzwi, gor�czkowo poszukuj�c klamki, znajduj�c
j�, naciskaj�c, ci�gn�c, kr�c�c. Pu�apka. Wszystko w niej
krzycza�o w panice.
By� obok. Wsun�� swoj� d�o� pod jej d�o� i otworzy�
drzwi, a ona wypad�a na ulic�. Zerwa�a si� i pobieg�a.
Ulica. Skr�ci�a za r�g. Rozejrza�a si� za kryj�wk�,
dostrzeg�a niski p�ot i g�ste drzewo, przeskoczy�a przez
p�ot i schowa�a si� w cieniu rzucanym przez ga��zie drzewa.
Uspokoi�a oddech i pr�bowa�a si� pozbiera�.
Nikt jej nie goni�.
Zazwyczaj szuka�a schronienia na noc w czym� zbudowanym
przez ludzi, co by j� ch�tnie przywita�o, ale dzisiaj
zwin�a si� w k��bek na ch�odnej, wilgotnej ziemi w cieniu
drzewa, uspokoi�a sw�j umys� i poszuka�a snu.
D�ugo le�a�a, przyciskaj�c kolana do piersi, z we�nian�
czapk� naci�gni�t� na uszy. By�o jej zimno w szyj�, a ucho,
kt�re od ziemi oddziela�a tylko jedna warstwa materia�u,
zupe�nie zlodowacia�o. Zimne powietrze wczo�giwa�o si� w jej
spodnie, za grube skarpetki. Zazwyczaj by�a w stanie
wy��czy� te uczucia jedno po drugim, czu� si� wygodnie i
bezpiecznie, a potem zasn��.
Dzisiaj czu�a si� dziwnie. Kr�ci�o jej si� w g�owie.
Ca�a by�a lekka, jakby za�y�a jaki� nieznany narkotyk.
Zimno, nie a� takie - jak podpowiada�o jej bogate
do�wiadczenie - by j� zabi�, uporczywie dokucza�o.
Przykry�a szyj� r�kami w r�kawiczkach. G�adka zewn�trzna
strona r�kawiczek zdawa�a si� ch�odna przy jej nagiej sk�rze
i rozbudzi�a j� jeszcze bardziej ni� zimne powietrze.
Westchn�a i usiad�a. Stara�a si�, jak mog�a, by dobrze
o siebie zadba�. Kocha�a swoje �ycie, mimo �e czasami by�o
trudne. Chcia�a, �eby by�o jej ciep�o.
Przypomnia�a sobie, jak ciep�o by�o w samochodzie
Edmunda i jakie dziwne by�o to ciep�o. Otaczaj�ce j�
ramiona, nie zaci�ni�te mocno, ale do��, by wiedzia�a, �e
jest obejmowana. Pomy�la�a, �e ma by� jego zadaniem i nie
spodoba�a jej si� ta my�l. Kim by� ten jego duch, skoro
uzuropowa� sobie prawo, by zadecydowa�, �e Edmund ma
pracowa� nad ni�? Wiedzia�a, �e wszystko ma swego ducha -
rozmawia�a z duchami skrytymi w wielu rzeczach - ale nigdy
nie czu�a, �eby duch jej rozkazywa�, podejmowa� za ni�
decyzje. Mo�e Edmund si� myli�. Mo�e jego duch zwraca� si�
tylko do niego.
Nawet je�li si� myli�, to i tak by� dla niej mi�y.
Przeci�gn�a si� i wysun�a spod okrywaj�cych j�
ga��zi. Przesz�a przez trawnik, przeskoczy�a p�ot i ukl�k�a
na chodniku. Zdj�a r�kawiczk� i dotkn�a zimnego cementu.
- Edmund? - zapyta�a go. - Cz�owiek z Mchu?
- Nie - odpowiedzia� chodnik.
- Znasz tego, o kt�rym m�wi�? Wiesz, gdzie jest?
- Zapytam.
Nitka pytania zafalowa�a wok� niej. Usiad�a, czekaj�c,
podczas gdy zimno przedostawa�o si� przez siedzenie jej
d�ins�w. Ju� wcze�niej zadawa�a pytania na odleg�o�� i
dostawa�a na nie odpowiedzi. Nie by�a jednak pewna, jak
chodnik rozpozna Edmunda, gdy go znajdzie.
Mg�a sprawia�a, �e noc wydawa�a si� cicha, prawie
martwa. Lampy nad drzwiami, choinki i latarnie uliczne
ca�kiem blisko niej wydawa�y si� rozmazane. Wyci�gn�a r�k�
i dotkn�a p�otu obok siebie, by upewni� si�, �e wci�� tam
jest.
Nie us�ysza�a nawet jego krok�w, ale zobaczy�a, jak
wy�ania si� z mg�y. Ukl�kn�� przed ni� i u�miechn�� si�
�agodnie.
- Cze��.
Wyci�gn�a ramiona, a on przysun�� si�, wzi�� j� na
r�ce i podni�s� si�. Szed� jaki� czas, nios�c j�. Tuli�a si�
do niego, przez chwil� usi�uj�c sobie przypomnie�, kiedy po
raz ostatni kto� j� ni�s�, kiedy wyci�gn�a r�ce do tego,
kto j� ni�s�, tuli�a si� do niego i czu�a si� tak ciep�o i
dziwnie. Jej umys� by� ca�kiem pusty. Wcale nie musia�a
tego wiedzie�.
Zatrzyma� si� i uwolni� jedno rami�, by si�gn�� do
tylnych drzwi samochodu. Otworzy�y si� bezszelestnie. Edmund
pochyli� si� i posadzi� j� na materacu. W �rodku samochodu
pachnia�o g�rsk� sosn� i pustynn� bylic�. By�o ciep�o.
Wczo�ga�a si� w t� cienist� nor�, a on za ni�, zamykaj�c
drzwi.
Przesun�a si� do przodu samochodu i opar�a o ty�
fotela pasa�era, upchn�a czapk� i r�kawiczki po kieszeniach
i czeka�a, a� ciep�o pozwoli jej odtaja�.
- Chcesz pi�? - zapyta� po jakim� czasie.
- Chyba tak.
Otworzy� co�, co wygl�da�o jak ciemne pude�ko i
wyci�gn�� co� pod�u�nego, co bulgota�o, a potem przysun��
si� do niej i poda� jej to co�.
- Co to jest?
- Woda.
Wyci�gn�a r�k�. Jej d�o� dotkn�a jego.
- Jeste� taki ciep�y - szepn�a. - Dlaczego zawsze
jeste� ciep�y?
- Duch - odpowiedzia�. Trzyma� butelk�, p�ki jej nie
wzi�a.
Odkr�ci�a nakr�tk� i �ykn�a �wie�ej, ch�odnej wody.
- Dzi�kuj�.
- Nie ma za co. Ciesz� si�, �e da�a� zna�.
- Dlaczego? - Wypi�a jeszcze troch� wody, zakr�ci�a
butelk� i odda�a mu.
- Chcia�em ci� zn�w zobaczy�.
- Dlaczego?
- Nie wiem. - Wydawa� si� sfrustrowany. - Nie wiem.
Potrzebuj�... sam nie wiem, czego, ale czego� potrzebuj�.
- Potrzebujesz czego� ode mnie? My�la�am, �e duch daje
ci wszystko.
- Ja te� tak my�la�em, p�ki nie odesz�a�. - Milcza�
przez chwil�. - Teraz pojawi� si� we mnie jaki� b�l, kt�rego
wcze�niej nie by�o.
- Och, nie. Nie. - Przypomnia�a sobie pustk�, jaka
czasem otwiera�a si� w niej, kiedy opuszcza�a ludzi, kt�rych
polubi�a. Cz�sto zapraszali j�, �eby zosta�a. Pokazywali
jej, jak mog�aby �y� i by� z nimi. Znajdowa�a wygod� i
przyja��, i ciep�o, i przysz�o��, �yzn� ziemi� na
zapuszczenie korzeni. Jednak gdy tylko pomy�la�a, �e mia�aby
zosta� w jednym miejscu d�u�ej ni� cztery czy pi�� tygodni,
panika �ciska�a j� za gard�o. Podeszwy st�p sw�dzia�y, p�ki
nie ruszy�a dalej. Odleg�e drogi wo�a�y j� do siebie i
zabiera�y j�.
Kiedy mia�a ju� za sob� ca�e kilometry, przypomina�a sobie,
jak mili byli ludzie i miejsca. T�skni�a za nimi. Op�akiwa�a
stracone chwile, pomara�czow� marmolad� na angielskich
bu�eczkach w czyim� ogr�dku w letni poranek, starego
cz�owieka recytuj�cego poezje Roberta Service'a przy
trzeszcz�cym ogniu p�no w kt�r�� zimow� noc, poczucie wi�zi
z grup� dzikich, brudnych dzieciak�w, kiedy wszyscy razem
chowali si� na stryszku stodo�y i patrzyli, jak zmieszani
doro�li biegaj� na dole, siedzenie samotnie na trawie i
obserwowanie ludzkich sn�w w czasie koncertu muzyki
klasycznej w parku, ognie sztuczne z par� starszych ludzi w
�wi�to czwartego lipca. Rozstania sprawia�y jej b�l. Ale
nigdy nie zawr�ci�a.
- M�wisz nie, ale b�l pozostaje - mrukn�� Edmund.
- Przykro mi. - Si�gn�a po jego d�o�. Uj�a j�. Jego
palce by�y ciep�e i odda�y u�cisk.
- Czujesz to.
- Tak - szepn�a. - Ale nie wiem, co z tym zrobi�.
Przysun�� si� bli�ej, pu�ci� jej d�o� i obj�� j� za
ramiona. Poczu�a si� dziwnie, opar�a si� o jego pier�.
Wsun�a d�o� mi�dzy materac a �ciank� samochodu.
- Czego on chce? Czego potrzebuje? - zapyta�a samoch�d,
skoro Edmund nigdy nie da� jej prostej odpowiedzi.
- Potrzebuje czterech przebitych opon i �adnej
zapasowej - odpowiedzia� samoch�d.
- Co! - wyrwa� jej si� �miech.
- Co? - zapyta� Edmund.
- Samoch�d m�wi, �e potrzeba ci czterech przebitych
opon i �adnej zapasowej.
Przez chwil� nic nie odpowiedzia�.
- Mo�e tego w�a�nie mi trzeba - stwierdzi� w ko�cu. -
Czy nigdy ci si� nie wydaje, �e tego potrzeba tobie?
- Nie. - Pokr�ci�a g�ow�. - Nie. Zwariowa�abym, gdybym
by�a uwi�zana do jednego miejsca.
- Jeste� pewna?
Tak.
- Nie.
- Sam nie wiem - powiedzia�. - Mo�e ju� czas, �ebym
przesta� i�� za duchem. On i tak jest wsz�dzie. Mo�e zostan�
na troch� tutaj.
- Tutaj? W ma�ym, trzysylabowym mie�cie na ko�cu
�wiata?
- Skoro tak uwa�asz, to po co tu przyje�d�a�a�?
- Bo wsz�dzie, gdzie id�, jest co� nowego i ciekawego.
- Tak - odpar�. - Tutaj jest rezerwat przyrody, kt�remu
przyda�aby si� pomoc. Widzia�em go wieczorem, kiedy�my si�
rozstali. Ziemia potrzebuje odnowy, woda oczyszczenia,
ro�liny zach�ty, a zwierz�ta lepszych kryj�wek i wi�cej
jedzenia. M�g�bym nad tym popracowa�. - Przerwa�, a potem
powiedzia�: - Mo�e mi pomo�esz?
- Nie robi� takich rzeczy. - W takim krajobrazie nie
mia�aby z kim rozmawia�, mo�e z wyj�tkiem Edmunda. Dobrze
jej sz�o z budynkami i maszynami, jednak ro�liny i zwierz�ta
stanowi�y absolutn� tajemnic�.
- A co TY chcesz robi�?
- W tej chwili czy jutro?
- W tej chwili.
- Chyba spa�.
Roze�mia� si�, poczu�a to i us�ysza�a.
- Weso�ych �wi�t - powiedzia�. Chwyci� j� lekko za
ramiona i przesun��, a potem opu�ci� na materac tak, �e
le�a�a na plecach. Pozwoli�a mu na to. Przechyli� si� i
si�gn�� po co� na ty� samochodu, naci�gn�� to co� na nich -
to by� koc - i sam po�o�y� si� obok niej.
- Weso�ych �wi�t - szepn�a.
Przez niezliczone lata dosy� cz�sto budzi�a si� obok
obcych facet�w, z ci�kim kacem, z cia�em poznaczonym
siniakami, o kt�rych nie wiedzia�a, sk�d si� wzi�y, z
psychik� poobijan� i obdrapan�, z b�lem, kt�ry utopi�aby w
alkoholu przed zapadni�ciem nast�pnego wieczora. To by�o,
zanim rzeczy zacz�y do niej przemawia�. Wtedy nawet je�li
ludzie do niej m�wili, zazwyczaj nie obchodzi�o jej to lub
nie rozumia�a, o czym m�wi�. Najwa�niejsze by�o znale�� si�
tak blisko kompletnego zatoni�cia, jak tylko to mo�liwe, bo
tam le�a�o zapomnienie. Wszystko inne sprawia�o zbyt wielki
b�l.
To by� pierwszy raz od niezliczonych lat, kiedy rano
otworzy�a oczy i spojrza�a w twarz m�czyzny, znajduj�c� si�
tak blisko jej w�asnej. Mia� zamkni�te oczy. Jego oddech by�
powolny, g��boki i pachnia� mi�t�.
Tak�e po raz pierwszy naprawd� przyjrza�a si� jego
twarzy. Wydawa� si�... pi�kny.
Prawie wszystko wydaje si� pi�kne, je�li wpatruje si� w
to do�� d�ugo, ale on by� pi�kny na pierwszy rzut oka:
czysta, opalona sk�ra na g�adkich p�aszczyznach policzka i
szcz�ki, prosty, w�ski nos, ci�kie powieki okolone ciemnymi
rz�sami, g�adkie, wygi�te brwi, wysokie, g�adkie czo�o,
br�zowe w�osy z przeb�yskami z�ota. Jego usta u�miecha�y si�
przez sen.
Jedno oko otworzy�o si�, drugie pozosta�o zamkni�te.
By�o zielone.
- Cze��.
- Cze�� - odpowiedzia�a i odwr�ci�a wzrok. By� ciep�y,
le�a� blisko niej, ale nie dotyka� jej.
- �ni�o ci si� co�?
- Nie pami�tam. A tobie?
- Tak. �ni�o mi si�, jak kiedy� by�em dzieckiem.
- Inne �ycie - powiedzia�a Matt. Jej matka zabra�a j�
na zakupy przed szkolnym balem promocyjnym. "Przymierz t�,
Matyldo". - Matt przymierzy�a mn�stwo sukienek, a ka�da z
nich tworzy�a w lustrze obc� osob�, m�od� kobiet� z
falistymi w�osami do ramion, ogolonymi nogami i pachami.
Patrzy�a na siebie i zastanawia�a si�, jaka b�dzie
przysz�o��. Czy zjawi si� jaki� ksi���? Czy zdob�dzie
wspania�� prac�? Co j� czeka? Studia? Przyj�cia? Przygody?
Nigdy przez milion lat nie zdo�a�aby sobie wyobrazi�
takiej przysz�o�ci.
- Tak. Sk�d wiedzia�a�? - Edmund usiad� i przeci�gn��
si�, rozp�aszczaj�c r�ce o dach samochodu. Matt te� si�
podnios�a, przekr�ci�a si� i usiad�a po turecku, twarz� do
niego.
- Zanim to mi si� przydarzy�o i musia�em zdecydowa�, co
z tym zrobi�, mia�em trzech przyjaci� - powiedzia�. -
Robili�my r�ne rzeczy ka�dego popo�udnia po szkole,
g�upoty, takie jak p�j�cie do kogo� do domu i ogl�danie
kresk�wek, jedzenie p�atk�w prosto z pude�ka albo zje�d�anie
na rowerze z g�rek jak idioci, tylko po to, �eby sprawdzi�,
czy zdo�amy zahamowa�, zanim zderzymy si� z czym� na dole.
Sp�dzali�my ca�e popo�udnia na sklejaniu samolot�w z ma�ych
plastykowych cz�ci. Ciekawe, kim stali si� moi przyjaciele.
Nie my�la�em o nich od bardzo dawna.
- Pewnie by� ich teraz nie pozna�.
U�miechn�� si�.
- My�l�, �e bym pozna�. Byli�my naprawd� dobrymi
przyjaci�mi.
- A oni by ci� poznali? - Matt przypomnia�a sobie, jak
zapuka�a do drzwi swojej siostry w Seattle i otworzy� jej
m�czyzna. Od razu si� skrzywi�. Matt zrozumia�a to. Mi�dzy
ni� a pralni�, w kt�rej ostatni raz by�a, le�a�y ju� trzy
stany, za to tylko kilka mil dzieli�o j� od fryzjera, u
kt�rego ogoli�a sobie g�ow�; ostatnio jecha�a w ci�ar�wce z
cebul�. Na ramieniu mia�a czarn� torb� na �mieci,
zawieraj�c� ca�y jej dobytek. Jej wojskowa kurtka by�a map�
spotka� z r�nymi rodzajami brudu i smaru. W butach mia�a
dziury.
- O co chodzi? - zapyta� m�czyzna g�osem prawie mi�ym.
- Czy Pam jest w domu?
- Chwileczk�. - Zamkn�� drzwi. Otworzy�y si� kilka
minut p�niej, by ods�oni� ci�k�, d�ugow�os� kobiet� w
okularach o niebieskich oprawkach i d�ugiej, zielonej sukni, w
kt�rej wygl�da�a prawie jak kr�lowa.
- Pam? - odezwa�a si� Matt.
- Mattie? Czy to ty? Och, Mattie! - Siostra chwyci�a j�
w ciep�e obj�cia... tak jak Edmund obj�� j� wczoraj w nocy.
Ciep�o, wygoda, bezpiecze�stwo. U Pammy szybko to min�o.
Potem by�o zbyt wiele pyta�.
- Nie wiem, czyby mnie poznali - powiedzia� Edmund.
Jego u�miech si� poszerzy�. - Mog�oby by� zabawnie to
sprawdzi�.
- A co z twoim rezerwatem?
- Mo�e ju� czas na przerw� w pracy z duchem. - W chwil�
po tym, gdy to powiedzia�, jego oczy si� rozszerzy�y,
rozejrza� si� po swoim samochodzie, popatrzy� na ni�, na
sufit, jakby czekaj�c na sygna� lub cios. Nic si� nie sta�o.
- Ci�ko by�oby przesta� by� ksi�dzem, a potem zosta�
nim znowu - stwierdzi�a Matt. - Prawda?
- Nie chc� przestawa�. - Siedzia� przez chwil� bez
ruchu, patrz�c przez jej rami�, marszcz�c brwi z niepokojem.
- Spr�bowa�bym pozosta� w takim stanie, kiedy jestem
wra�liwy na oznaki tego, co trzeba albo nale�y zrobi�. Ale
dla odmiany wybiera�bym w�asn� drog� zamiast dryfowania.
Zadawa�bym pytania, bo chcia�bym pozna� odpowiedzi, a nie
tylko dowiedzie� si�, co mam dalej robi�. Czy to w porz�dku?
Spojrza� na dach, na zaparowane i pokryte szronem okna,
na prz�d samochodu. - Matt te� tam spojrza�a i zobaczy�a, �e
na tablicy rozdzielczej le�� suche li�cie, drewienka, pi�ra,
mech, �o��dzie i nasiona, muszle, skorupki jaj dzikich
ptak�w, pogniecione sreberko od gumy do �ucia, medalik,
kamyki g�adkie i kostropate, zrzucona sk�ra w�a...
Sk�ra w�a unios�a si� w powietrze.
Matt obj�a si� ramionami.
Sk�ra przelecia�a nad przednimi siedzeniami i owin�a
si� wok� nadgarstka Edmunda, trzyma�a si� tam przez chwil�,
po czym spad�a.
- Dzi�kuj� - powiedzia�, podnosz�c sk�r� i przyciskaj�c
do policzka.
- Czy to znaczy "tak"? - spyta�a Matt.
U�miechn�� si�.
- Zmiana i wzrost. Weso�ych �wi�t.
- Czyli odszukasz swoich przyjaci�?
- Tak.
A co b�dzie, je�li ich znajdzie, a oni go nie poznaj�
albo zapomnieli o nim? Lub je�li ich znajdzie i nie
spodobaj� mu si�? Albo je�li zmieni� si� tak bardzo, �e b�d�
si� go bali? Kiedy spojrza�a na niego i przypomnia�a sobie,
jak wyszed� z muru, trudno jej by�o po��czy� go z
ch�opcem, kt�ry ogl�da� kresk�wki i jad� p�atki. Co, je�li
on i jego przyjaciele nie maj� ju� ze sob� nic wsp�lnego?
Je�li czeka�o go rozczarowanie, w jasny zimowy poranek?
By� doros�ym m�czyzn� i czarodziejem albo kim� w tym
rodzaju. Radzi� sobie sam od wielu lat tak jak ona. Umia�
si� sob� zaj��.
Pomy�la�a o tym, jak p�acz wyrwa� si� z niej zesz�ego
wieczora, zaginiona rzeka gdzie� ze �rodka, zatamowana od
tak dawna, i jak Edmund przeczeka� ten wodospad, nie zadaj�c
pyta�, nie stawiaj�c ��da�, nic nie m�wi�c, nie os�dzaj�c
ani nic w tym rodzaju. A je�li on te� mia� w �rodku tak�
rzek�? Czy kiedykolwiek mia� kogo�, kto by�by przy nim,
gdyby pozwoli� jej si� wyrwa�? Mo�e jego duch zajmowa� si�
takimi rzeczami, ale mo�e i nie. Duch, kt�ry przysy�a ci
sk�r� w�a, to nie to samo, co czyje� ramiona obejmuj�ce
ci�, kiedy jest ci zimno i smutno.
- Czy ja te� mog� pojecha�? - zapyta�a.
Jego u�miech si� poszerzy�.
- To by�oby wspaniale.
To by�oby wariactwo. Nigdy przedtem nie zada�a takiego
pytania. Co ona sobie my�la�a? �e mo�e mu pom�c?
Mo�e mog�a.