11555
Szczegóły |
Tytuł |
11555 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11555 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski - Dziewczyna ze snu
Cardonowi zn�w �ni�o si� co� niedobrego. Zgrzyta� z�bami, a na policzkach wyrasta�y
grudki mi�ni, marszczy� czo�o, kr�ci� g�ow�. Zaciska� pi�ci, a� biela�y kostki.
Hondelyk widzia�, �e we �nie czego� s�ucha, ale czego?
Wcze�niej, gdy na rozstajach pr�bowali podj�� decyzj�, nad kt�r� deliberowali od
wczorajszego popasu, Cadron wyzna�:
- Wiem, �e ju� prawie uzgodnili�my, ale ja... - Podrapa� si� po szczecinie na policzku.
- Ja mam od kilku dni sny... Wiesz, nie m�wi�em ci, bo te� i nigdy nie miewa�em takich...
Ci�gle ten sam sen, dlatego mnie to zastanawia... Co� - nie wiem - kto�... mnie wo�a, wzywa...
Jakbym sta� w korytarzu, na przeciwleg�ych ko�cach kt�rego stoj� ludzie i krzycz� do siebie.
Ale nie jestem obcym, to, co s�ysz�, mnie te� dotyczy... Ech, na Kreista! Popatrzy� na Hon-
delyka skonfundowany. - Nie wiem, czy sk�adnie gadam, ale co� mnie ci�gnie... - wzruszy�
ramionami - w stron�?... W�a�nie, nie wiem, w kt�r�. - Nagle ziewn�� pot�nie, a� w szcz�ce
trzasn�y zawiasy. - Tylko wiem, �e teraz musz� si� przespa�, to mo�e si� dowiem...
- Teraz? Przespa�? To� ledwie po�udnie min�o... Hondelyk zaj�kn�� si�: przyjaciel
te� by� �wiadom, jak dziwne ma �yczenie, i skoro, mimo to, zdecydowa� si� je wypowiedzie�,
to musia�o by� dla� wa�ne. A skoro by�o wa�ne dla Cadrona, to dla drugiego by�o jeszcze
wa�niejsze.
- Dobra. To k�ad� si�, nie marnuj czasu, a ja si� zajm� ko�mi. Nie zaszkodzi im, jak
odetchn�.
Obaj wiedzieli, �e dla Poka, ogiera Hondelyka i Galera, wa�acha Cadrona, taka droga
to przeja�d�ka, ale dobry pretekst lepszy ni� �aden, wi�c zeskoczyli z siode�. Cadron rzuci�
si� na dywan z wrzos�w w dw�ch krzywych buk�w cieniu. Hondelyk popu�ci� popr�gi
wierzchowcom, przeci�gn�� si�, wyj�� z pochwy n� do miotania, g�adki trzpie� z ostrzem w
kszta�cie li�cia grabu, i przymierzy� si� do pniaka po drugiej stronie drogi. Ju� pierwszy rzut
by� dobry, nawet za dobry: ostrze g�adko przesz�o przez grub� such� kor�, przez spr�chnia�y
pie�, i z g�uchym stukni�ciem wpad�o do �rodka.
- A �-�-�eby ci�!..
Hondelyk podszed� do pnia i zajrza�. N� le�a� na warstwie pr�chni, ale poza zasi�-
giem r�ki.
- No i masz! - sykn��, rozejrza� si� w poszukiwaniu, ale ani odpowiednio zakrzywionej
ga��zi nie zobaczy�, ani nie mia� pomys�u na u�ycie sznura. Pomstuj�c pod nosem, cmokn��
na konia, za�o�y� p�tl� na szyj� wierzchowca, obwi�za� drugi koniec wok� pnia. - Ostro, Pok.
Z kopyta!
Ogier obejrza� si�, jakby sprawdza� wi�zanie, potem ostro�nie napr�y� lin�, i dopiero
wtedy gwa�townie napar� piersi� na sznur, pie� chrz�kn��, st�kn�� i zwali� si�, a wierzchowiec
natychmiast os�abi� nap�r, stan�� i potrz�sn�� �bem: �Zrobione, uwolnij od liny, to wr�c� do
trawy�. Hondelyk pos�usznie wykona� polecenie, podszed� do pnia, rozgrzeba� pr�ch� i p�aty
kory, odnalaz� n�. Kiedy rozgl�da� si� w poszukiwaniu nowego celu, spod buka dobieg� go
j�k. Chwila i by� przy Cadronie, ale ten ju� zacisn�� usta i tylko podrywa� g�ow�, jakby nas�u-
chiwa�. Porusza� przy tym bezd�wi�cznie wargami, marszczy� si� z wysi�ku. Hondelyk zde-
cydowa� nie budzi� przyjaciela. W ko�cu Cadron chcia� co� we �nie zobaczy�, us�ysze�; wy-
rywanie go teraz ze snu by�oby niczym zarzucenie worka na g�ow�.
Wa�ach Cadrona przerwa� wyskubywanie trawy spomi�dzy wysokich wrzos�w, rzuci�
spojrzenie na pana i uspokojony powr�ci� do posi�ku.
Hondelyk odszed� kilka krok�w od �pi�cego druha. Drzewo, na kt�rym m�g�by �wi-
czy� rzuty, znajdowa�o si� pi��dziesi�t krok�w dalej, na dodatek brzoza by�a cienka, a krze-
wy za ni� bujne. Nie chcia� zn�w szuka� no�a, wr�ci� pod buki i u�o�y� si� na plecach. Wpa-
trywa� si� w wolno przesuwaj�ce si� po niebie ob�oki, i nie wiedzie� kiedy zapad� w cich�
jasn� drzemk� z otwartymi oczami. Okrzyk Cadrona: �Tego nie wiem!�, wytr�ci� go z senno-
�ci.
Cadron nadal spa�, ale nie by� ju� tak napi�ty i nie mia� udr�ki na pomarszczonym
czole. U�miechn�� si� nawet lekko i powiedzia� g�o�no i wyra�nie:
- Zrobimy, co w naszej mocy. Nied�ugo b�dziesz wolna... Wys�ucha� jakiej� odpowie-
dzi i skin�� g�ow�. Dziwnie by�o tak patrze� na po�ow� rozmowy, widzie� jednego jej uczest-
nika, wiedz�c, �e jest i drugi, niewidzialny, ukryty w g�owie druha.
- A dlaczego po�piech jest tak...
Rozm�wca po drugiej stronie snu przerwa� mu. Cadron skrzywi� si�.
- Dobrze. Tak uczynimy, tylko powiedz mi jeszcze, sk�d znasz moje... - Poderwa� si�
do siadu. - Pani?!
Otworzy� szeroko oczy. Jakby w og�le nie spa�. Rozejrza� si�, dostrzeg� Hondelyka,
ale nie jego szuka�. Zrozumia� to i oklap�.
- Pami�tasz, co ci si� �ni�o? - zapyta� Hondelyk.
- Pami�tam, ale to nie by� sen. Chyba - doda�, tr�c czo�o. - Mo�e to zes�ali bogowie ja-
kowy�...
Hondelyk skrzywi� si�.
- Bogowie... Widzia�e� ty kiedy cokolwiek, co by mo�na by�o dzia�aniem boskim na-
zwa�?
- Morowa zaraza?
- Chore szczury! - machn�� r�k� Hondelyk.
- No to chore szczury?
-1 bogowie nie maj� nic lepszego do roboty, tylko zsy�a� chor�bsko na szczury, by
przenosi�y j� na ludzi?
- Kara boska?
- Akurat! Im wi�ksze bydl�, tym lepiej �yje, a ci, co zacnie post�puj�, zdychaj� w p�-
g�odzie.
- A samo pocz�cie?
- No, przyznaj�, tu mnie masz. Ja nie potrafi� odpowiedzie�. Co nie znaczy!... - uni�s�
r�k�, by powstrzyma� triumf Cadrona. - ...�e kto inny nie umia�by tego wyja�ni�. Ja wiem
tylko tyle - od czasu, kiedym jako ma�e kulawe chorowite g�wno wpad� w lesie na t� ogrom-
n� mis�, od czasu, jak mnie tam co� wci�gn�o i obejrza�o jak ja komara czy innego �uczka, a
potem wypu�ci�o, i z lekkim obrzydzeniem otar�o d�onie... - Roz�o�y� r�ce. - Od tego czasu
nie widz� tu miejsca dla bog�w. Bo to, co mnie bada�o, to nie byli bogowie, a i nic od nich
pot�niejszego nie spotka�em.
- Sam powiedzia�e�, �e by�e� chudym chorowitym smarkiem, a wyszed�e� z tamtego
lasu zdrowy, silny i jeszcze...
- Cadron rozejrza� si� na boki. - ...na dodatek mo�esz si� zmienia�, w co chcesz. To
nie jest cud?
- Cud... J�knie wiesz, jak co� wyt�umaczy�, to jest to dla ciebie cud. Ale kto inny to
ju� widzia� i ju� wie. - Wyci�gn�� zza pasa n� i cisn�� w pie� buka. Ostrze wpi�o si� w drze-
wo dziwnie g��boko jak na tak niedba�y rzut.
- Widzisz? Dla jakiego� parobka z g�uchej wioszczyny to b�dzie cud, �e si� wbija
zawsze i tak g��boko, ale my wiemy, �e w ostrzu jest kana�, po kt�rym p�ynie kropla p�ynnego
srebra, i to ona powoduje, �e n� zawsze leci szpicem do przodu, a jak si� zatrzyma na czym�,
to ona dobija go g��biej. Ot, i po cudzie.
- Co to za por�wnanie - rozz�o�ci� si� Cadron. - Ty patrzysz na cz�owieka i po chwili
jeste� nim, tylko umys� zostaje tw�j. A i to nie zawsze, przesz pami�tam...
- Dobra. Zaczynamy si� powtarza�. Ja nie widz� dla bog�w miejsca w naszym �wie-
cie, ty - tak. Zosta�my przy swoim. Lepiej powiedz, co wy�ni�e�?
- Musz� pom�c... pewnej osobie... - powiedzia� Cadron.
- Nie znam jej. Z grubsza wiem, gdzie jest. W zamku nad jeziorem, drog� w lewo. Ja-
ka� ciemnica, piwnica, loch, kazamaty... Tam jest wi�ziona... kobieta... dziewczyna... I grozi
jej co� strasznego, �mier�, na pewno, ale i co� jeszcze... - Dotkn�� czo�a, by�o wilgotne od
potu, otar� je r�kawem katany.
- Dlaczego tyj� s�yszysz, inni nie? Ja? Cadron pokr�ci� g�ow�.
- Nie wiem. Jest jaka�... jakby znana mi, ale nie znajoma... A przecie� nawet nie
chcia�em jej pyta� o imi� w tym �nie-nie�nie. Tak jakbym je zna�...
- No dobra. Komu� trzeba pom�c. Jak? Gdzie? - Wiem tyle, �e jaki� dw�r jest w po-
bli�u, �e co� strasznego... I �e szybko.
- W piwnicy trzymana, w lochu, tak?
- Jest mokro i ciemno, �lisko... - Cadronem wstrz�sn�� dreszcz. - Jak legowisko b�ot-
nego w�a. Cuchnie rybami. Groz�...
- No to jed�my, mo�e jeszcze dzi� dotrzemy, mo�e lepiej us�yszysz?
- Jed�my - zgodzi� si� Cadron.
Wstali i gwizdn�li na wierzchowce, pos�usznie przysz�y do pan�w.
- M�wisz wi�c, �e w lewo? Na p�noc?
- Tam w�a�nie.
- Dobr-r-a! - Hondelyk ra�nie wskoczy� w siod�o i za-k�usowa� w kierunku rozstaj�w.
Cadron dogoni� go.
- Ponura do�� ta dolina - powiedzia�, wskazuj�c brod� okolic�.
- Czyja wiem? Dolina jak dolina. Woda na dnie, lasy na brzegu, jedlina i wrzosy. -
Wzruszy� ramionami.
- Niby tak...
Jechali w milczeniu. Skalny go�ciniec zsun�� si� z grzbietu wzg�rza i przytuliwszy do
zbocza, poprowadzi� w d�.
- Od czasu lawiny w g�rach Czarcich nie lubi� takich dr�g - mrukn�� Cadron, a Hon-
delyk nie wypomnia� przyjacielowi, �e to on wybra� ten kierunek. Zreszt� Cadron sam przy-
zna�: - Ale to moja wina, wi�c... milcz�, milcz�...
Zrobi�o si� za w�sko. Cadron wysforowa� si� przed druha, co nie spodoba�o si� Poko-
wi, przywyk�emu do przewodzenia; Hondelyk musia� przem�wi� do wierzchowca, poklepa�
go po szyi. Podkowy krzesa�y czasem iskry na kamieniach. Cadron przypomnia�, �e to on
przewiduj�co nalega� na podkucie wierzchowc�w przed zapuszczeniem si� w kamienist� g�-
rzyst� okolic�, zadowolony popatrzy� do g�ry, na nawis�e nad drog� zbocze, potem w lewo, w
dolin�, na dnie kt�rej olei�cie u�o�y�a si� w�ska, p�ytka rzeka. Co i rusz wystawa�y nad nurt
garby �liskich wilgotnych kamieni, ale wkr�tce, gdy droga zsun�a si� jeszcze ni�ej i skr�ci�a,
rzeka pog��bi�a si�, �ciemnia�a jej woda, g�azy przesta�y wystawia� grzbiety na ch�odne szkli-
ste s�o�ce. Zaraz przed zakr�tem, gdzie ko�czy�o si� zbocze, droga wiod�a ju� tu� nad brze-
giem rzeki. A za zakr�tem czeka�o na w�drowc�w jezioro.
By�o spore, oko nie si�ga�o drugiego ko�ca, ale kiszkowate, d�ugie, obramowane zale-
sionymi zboczami, z kilkoma polanami poros�ymi fioletowymi wrzosami, szar� sza�wi�, z
plamami kamiennych plack�w. Po ich stronie jeziora, na cyplu g��boko wdzieraj�cym si� w
wody, sta�a
spora warownia. W�a�ciwie - kasztel porz�dny, twierdza nawet. Z jedn� wie�� wysok�
od strony l�du, nad przes�oni�t� drzewami grobl�, drug� ni�sz�, od wody.
- Kicha jaka� straszna - powiedzia� Cadron z niedowierzaniem, przygl�daj�c si� wo-
dzie.
- Podobno ��czy si� z morzem.
- No, mo�e, ale takie to bez sensu. Jakby�my mieszkali po obu stronach, to widzieli-
by�my, jakie gacie gdzie si� susz�, ale na wizyt�, to by trzeba by�o �odzie rychtowa�.
- Ale to by mo�e i by�o dobre: nie mogliby�my codziennie sobie spokoju zak��ca�? -
podsun�� Hondelyk z u�miechem.
- Ja jestem spokojny, tylko jak ci� widz�. Bo jak tylko mi zejdziesz z pola widzenia, to
co� si� dzieje.
Hondelyk lekko �cisn�� boki wierzchowca �ydkami, Pok pos�usznie ruszy�, omin��
Cadrona, nie omieszka� parskn�� w stron� Gabera jak�� ko�sk� kpin�, i ruszy� po p�askiej ju�
drodze.
- Masz do�� tego �ywota? - zapyta� niedbale Hondelyk.
- Ja?... - Chodzi�o oczywi�cie o czas do namys�u. - Ja?
- 0 jeszcze wi�cej czasu. - Ja, prosz� ciebie... - Sko�czy� si� czas i trzeba by�o co� po-
wiedzie�, wi�c Cadron wypali�:
- Ja uwa�am, �e kasztel ca�kiem dorzecznie stoi! Hondelyk nie naciska� przyjaciela.
- Dorzecznie? - rzuci� przez rami�. - Dowodnie - tak, dojeziornie - owszem, ale rzeki
tu nie widz�.
- �mieszne, prawda, Gaber? - zapyta� Cadron wierzchowca. Ten si� nie roze�mia�. -
Ale nie bardzo. - Cadron stan�� w strzemionach i ponad g�ow� Hondelyka wpatrywa� si� w
kasztel. - Troch� dziwnie tu stoi, nie? Po co? Czego broni?
- Drogi? - wyrazi� przypuszczenie Hondelyk.
- Po licho, skoro po drugiej stronie, o strza� z �uku mo�na przejecha� swobodnie: tak�
sam� drog� jak nasza. Ale tam �adnej warowni nie wida�. Ot, co!
- Ale jednak to jest strza� z �uku, i trzeba by wod� sforsowa�, a po tej stronie licho wie,
gdzie jest br�d czy przeprawa, a mo�e za kasztelem jest co� wa�nego? - Podrapa� si� po kar-
ku. - Czy�bym si� wszy nabawi� w tej ostatniej gospodzie? - Potrz�sn�� g�ow�. - Dobrze, �em
w�osy �ci��
- rzuci� przez rami�. - Ju� ci zaczynam wsp�czu�. Cadron te� potrz�sn�� g�ow�. Ale
nad jego ramionami
rozfruwa�y si� d�ugie pasma, na ko�cach splecione i przewleczone przez ma�e mo-
si�ne i srebrne kulki.
- Znajdzie si� w �a�ni dziewcz�, co mi natrze g�ow� gorczyc� i pokrzyw� i rozczesze
potem - powiedzia�.
- A �e b�dzie mia�a r�ce zaj�te, a ty wolne...
- No, jak si� uda - u�miechn�� si� Cadron.
- Powa�nie, znowu chcesz zagra� w pana i s�ug�?
- Pewnie, �e tak! Na moim miejscu te� by� wola�: ty si� m�czysz z jakimi� starymi
ocipia�ymi wielmo�ami, adorujesz pryszczate dziewoje, zabawiasz opowiastkami t�uste ba-
stardy, a ja sobie w kuchni, w �a�ni, w sadzie-e-ech! - Cadron a� klasn�� w d�onie. - Poza tym,
s�u�ba wie dok�adnie tyle samo, co pa�stwo, a ch�tniej si� tym dzieli. Ale tylko ze swoimi.
- To wiem... Tylko mi niezr�cznie, �e ja wyleguj� si� na piernatach...
- Czek�j-czekaj, bracie! Nawet nie wiesz, czym z�o�liwa s�u�ba potrafi krasi� wasze
pa�skie potrawy, czym chrzci wino i piwo, j ak...
- Przesta�!!! - Hondelyk wsadzi� pa�ce w uszy i zacz�� rytmicznie potrz�sa�, zupe�nie
jak rozpuszczony berbe�. - Nic nie s�ysz�, a je�li zaraz wyjm� palce z uszu i co� us�ysz�, to
ci� zabij� i przedstawi� jako mojego druha, szlachetnego Cadro...
Ostro�nie cofn�� palce, odwr�ci� si� i zobaczy� Cadrona z r�kami uniesionymi w ge-
�cie podda�stwa.
- No, tak lepiej - prychn��. - Znalaz� si�!... Obro�ca biednej s�u�by, psiama�.
Droga na kr�tkim odcinku wspi�a si� raptownie do g�ry, omijaj�c stercz�c� z wody
czy raczej wklinowan� w wod� nisk�, p�ask� ska��, przypominaj�c� kopulasty ko�cisty
grzbiet powolnego pe�zacza. Kto� ustawi� na jej szczycie sto�ek z wysokich �erdzi. W razie
potrzeby mia�y zap�on�� szybko i jasno, ale nie musia�y p�on�� d�ugo. Wymienili znacz�ce
spojrzenia, chodzi�o o przygotowania do najazdu, napadu... Kiedy droga zsun�a si� ze
zbocza, zza k�py nieco wy�szych drzew wy�oni�y si� dachy czterech budynk�w. Sta�y
dok�adnie naprzeciwko grobli prowadz�cej do kasztelu. Ot, mizerne podgrodzie. Kiedy
zbli�yli si� na odleg�o�� strza�u z �uku, zrozumieli, �e maj� do czynienia z karczm�.
Przystawa�a do niej stajnia, do tego chyba ku�nia, bo dochodzi� do ich uszu d�wi�czny
kowalny odg�os uderze� w jakie� �elastwo, stodo�a... Hondelyk odwr�ci� si� i popatrzy� na
druha, ten skin�� g�ow�. Brakowa�o czego�.
Nie by�o innych dom�w. Ani jednego sza�asu, najn�dzniejszej lepianki, tym bardziej
murowanego domu. Samotny kasztel, dobra, ale �eby nie przylgn�a do� najmarniejsza
wioszczyna?
- Musi by� wa�ny - mrukn�� Cadron i zbli�y� si� do Hondelyka, korzystaj�c z rozsze-
rzenia drogi - skoro op�aca si� go utrzymywa� tu, przywozi� spy��, obrok...
- Zw�aszcza �e po drugiej stronie jest inaczej.
Na przeciwleg�ym brzegu, p�askim, �agodnie opadaj�cym ku wodzie, roz�o�y�a si�
wioska. Jakie� p�tora tuzina dym�w, �odzie na brzegu, owce na stoku, tyki z fasol�, s�sieki z
drewnem.
- Ano.
- Wystarczy, �e kto� lepiej od nas zna t� okolic� i wie, �e po drugiej stronie nie przed-
ostanie si� dalej, bo, na przyk�ad, jaka� rzeka wpada do tego wodoci�gu, tak wi�c wystarczy
zamkn�� drog� na tym brzegu, by odci�� ca�� po�a� kraju.
- Przychylam si�. Co robimy?
- Mo�e zacznijmy od karczmy? Zjemy i wypijemy, prze�pimy si�, a rano zobaczymy.
- Do wieczora daleko... - mrukn�� Cadron.
- Mo�emy zatem niespiesznie je�� i pi�. To te� mi�e.
- Dobra. - Cadron plasn�� d�oni� w udo. - Mo�e wezm� od karczmarza w�d� albo
o�cie� i p�jd� na ryby. �wie�a by by�a nie od rzeczy?
- �wie�a rybka lubi �wawo p�ywa� - u�miechn�� si� Hondelyk. Potem spowa�nia�. -
Patrz!
Karczma i przylegaj�ce budynki otoczone by�y murem z g�az�w i kamieni, niezbyt
wysokim, ale jednak. �adne drzewo ani wy�szy krzew nie zas�ania�y widoku na najbli�sz�
okolic�. Teraz te� okaza�o si�, �e jeden z budynk�w s�u�y� za koszary.
- S�usznie - skwitowa� Cadron. - Jak maj� broni� kasztelu, to powinni zaczyna� ju� tu.
Ale dziwne, okolica bezludna...
- Mo�e dlatego? Nikt naje�d�cy nie powstrzyma, nawet nie powiadomi za�ogi. Tylko
ten stos sygna�owy...
- Niby prawda.
Zbli�yli si� do luki w murze. Nie by�o wartownik�w, ale stercza�y z ziemi �wie�o
�ci�te �odygi jakich� badyli. Kto� ca�kiem niedawno oczy�ci� przedmurze z krzak�w.
- Podoba mi si�. Niewiele jest rzeczy gorszych od zaniedbanej warowni - rzuci� Hon-
delyk.
- A mnie si� nie podoba.
Ton Cadrona oznacza�, �e nie �artuje.
- W takim razie mi te� - zgodzi� si� Hondelyk. - B�dziemy uwa�ali.
Podjechali do najwi�kszego budynku. W drzwiach pojawi� si� ponury kr�py nizio�,
przypominaj�cy ludzi z plemienia Ghnoum, tak samo niski, tak samo ryzo kud�aty, tak samo
�otwarty� i �go�cinny�. Sta� w drzwiach niby ch�tny przyby�ym gospodarz, ale z bliska wra-
�enie pryska�o. Zas�pi� si�, brwi z��czy�y si� z kud�ami.
- Nie mamy miejsca.
Hondelyk spokojnie podjecha�, zeskoczy� z inochod�ca i przeci�gn�� si�.
- Prze�pimy si� na sianie.
- Siana jeszcze nie ma.
Podjecha� Cadron, zeskoczy�, zacz�� i�� w kierunku drzwi. Karczmarz nabzdyczy� si�,
wysun�� do przodu �uchw� i zasapa�, a� zabulgota�o mu w nosie. Cadron podszed� bli�ej, a
kiedy dzieli� ich tylko krok, wysun�� stop� i mocno, a� do trzasku ko�ci, przydepn�� czubek
lewej stopy karczmarza. Ten sta� w progu, ale palce wystawa�y mu poza belk�, wi�c rykn��
rozpaczliwie i usi�uj�c zmniejszy� b�l, wyprysn�� do przodu, na podstawiony grzbiet Cadro-
na. Ten wyprostowa� si�, a nizio� wylecia� w powietrze, wywin�� koz�a i grzmotn�� plecami
na tward� gleb� pokryt� nisk� rzadk� traw�. D�ugi na �okie� kordelas, kt�ry kry� w r�kawie,
brz�kn�l o kamienie i odturla� si�.
- Dziwny z ciebie karczmarz, go�cinny nad podziw. B�d� musia� w twierdzy pochwa-
li� twoj� gorliwo�� - powiedzia� �agodnie Hondelyk.
Przeszed� obok le��cego na plecach z wytrzeszczonymi ga�ami ry�okud�y, nie zauwa-
�aj�c, �e stawia stop� na jego d�oni. Co� znowu trzasn�o, Hondelyk zakl�� i podskoczy� na
jednej nodze, ogl�daj�c podeszw�.
- Tfu! - mrukn��. - Ju� si� wystraszy�em, �e nadepn��em na tego kutlasa, a to tylko
psie g�wno.
Drzwi otworzy�y si� raptownie, wypad� z nich m�odszy duplikat le��cego bez dechu
rudzielca, z palic� w r�ku, za nim rycza� identyczny osobnik: te same wa�y brwiowe, takie
same spat�aczone kud�y na �bie i brodzie. I taka sama zr�czno�� bojowa.
Hondelyk z gracj� usun�� si� z drogi pierwszemu, kt�ry nie chc�c zawadzi� o futryn�
nad g�ow�, wyprowadzi� uderzenie p�asko. Hondelyk odchyli� g�rn� po�ow� cia�a, unikn��
uderzenia i - korzystaj�c z wychylenia - kopn�� rudzielca w lewy bok. Chrumkn�y �ebra, kar�
rykn��, ale chwycony za r�k�, odwr�cony i pchni�ty do przodu waln�� rudym �bem w �cian� i
zjecha� pyskiem po belkach.
Drugim, najg�o�niejszym z ca�ej tr�jki, zaj�� si� Cadron. Po prostu skoczy� do przodu,
kiedy jeszcze rudzielec tylko rycza�, bieg� i trzyma� palic� przed sob�, jakby p�dzi� w krzaki
za potrzeb�; Cadron w ostatniej chwili, kiedy palica ruszy�a w g�r�, skoczy� w bok, wi�c
przelecia�a mu tylko wzd�u� plec�w, na dodatek lew� r�k� uda�o mu si� silnie popchn�� j� od
do�u. Tak wi�c trzeci Ghnoum grzmotn�� si� swoj� w�asn� pa�� w pysk tak mocno, �e zdo�a�
tylko powiedzie� co� jak ��au�!�, i zwali� po drugiej stronie wej�cia.
Hondelyk obejrza� si�. Stary, st�kaj�c, usi�owa� usi���, podpar� si� praw� r�k�, b�y-
skawica b�lu przeszy�a mu d�o�, zwali� si� znowu na plecy, uderzaj�c �bem o kamie�. Sko�tu-
niony filc na �bie z�agodzi� uderzenie, tylko dlatego pozosta�, jedyny z ca�ej tr�jki, przytomny.
- Dzieci - rzuci� Hondelyk - niech odpoczywaj�. Ty zasi� rusz ry�y dupel sw�j, prdlu
jeden, podaj nam tak: mi�sa w zio�ach, piwa, sera owczego w�dzonego. Konie do stajni. Opo-
rz�dzi�, nakarmi�, napoi�.
Wszed� do karczmy, Cadron za nim, ale odwr�ci� si�.
Karczmarz ju� siedzia�, ko�uj�cymi oczyma usi�owa� pozgarnia� wszystkie lataj�ce
mu przed oczyma ptaszki, gwiazdki czy mo�e motylki.
-1 ruchy-ruchy-ruchy! - klasn�� w d�onie Cadron. - Bo b�dziesz mia� w czym grzeba�
za jaki� czas, a w pogorzelisku gor�cym �apki poparzysz...
Odwr�ci� si� i wszed� do sieni. Nie widzia� wi�c, jak karczmarz, usi�uj�c wsta�, ude-
rzy� si� lew� stop� o ziemi�, i bolesnym rykiem zwali� po raz trzeci na traw�.
Karczma nie r�ni�a si� od innych - niska powa�a, zat�uszczona, z fr�dzlami paj�czyn,
kt�rych by tu nie by�o, gdyby wszyscy go�cie byli wzrostu Hondelyka i Cadrona, ogromny
murowany z g�az�w kominek, w otch�ani kt�rego da�oby si� upiec cielaka, a na pewno
barana, co
- s�dz�c po plamach t�uszczu - na pewno nie rzadko si� tu zdarza�o, szynkwas w k�cie,
skromny, wi�c dwa wielkie anta�y na ko�cach powodowa�y, �e wygl�da� jak strzelnica w mu-
rze kasztelu. A mo�e i tak by�o, �e kar� kry� si� tam, gdy podochoceni go�cie zaczynali, na
przyk�ad, zabawia� si� rzucaniem we� kufli, mis czy no�y.
- Jak na takie zadupie, to sporo tu bywa go�ci - rzuci� Hondelyk i podszed� do sto�u w
k�cie.
Cadron pow�szy� chwil�, podszed� do szynkwasu, przechyli� i zajrza� na drug� stron�,
po chwili si�gn�� do pochwy, wyj�� n� i przewiesiwszy si� niebezpiecznie, co� nim zrobi�.
Rozleg�o si� kr�tkie brz�kni�cie, Cadron wyprostowa� si�, zlaz� z szynkwasu. Id�c do
przyjaciela, nagle zatrzyma� si�, cofn�� i zboczy�, by podej�� do komina. Wyci�gn�� r�k�,
potem niemal wsadzi� j� w popi�.
- Dziwne - powiedzia�, siadaj�c. - Niby ludziska tu bywaj�, ale od kilku co najmniej
dni nie pali�o si� w kominie.
- Czyli teraz nikt tu nie bywa - podsumowa� Hondelyk.
- Powstaje pytanie: kto wstanie i utoczy nam piwa?
- Ja, panie. - Cadron skromnie spu�ci� oczy. Przeskoczy! szynkwas i przyjrzawszy si�
dw�m kuflom, wydmuchn��
z nich kurz. Zacz�� la� z lewej beczki, pow�chawszy strumie� piwa i z aprobat� poki-
wawszy g�ow�. - U mnie za� powstaje pytanie: co takiego si� teraz dzieje, �e nikogo tu nie
ma?
-1 dlaczego karczmarz nie zachowuje si� jak karczmarz, tylko jak w�asny konkurent
czy wr�g?
- Akuratnie tak! - Cadron podstawi� drugi kufel, z pierwszego wype�z�a wolno kre-
mowa czapa g�stej piany jak �mietana. Hondelyk obliza� si� i pomacha� r�k�. - Azali�...
Od kilku dni wstawia� to s�owo w najbardziej nieoczekiwanych kontekstach i zesta-
wieniach, i ci�gle go ono bawi�o.
Przeskoczy� kontuar, niczym dzieciak z p�otu, trzymaj�c dwa garnce piwa z puchatymi
czapami, z kt�rych nie uroni� ani strz�pu, i podszed� do druha. Zanurzyli nosy w pianie.
Trzasn�y drzwi i do izby wku�tyka� karczmarz. Praw� r�k� trzyma� odstawion� od
tu�owia, popatrzy� na go�ci spode �ba, ale nie odezwa� si�, chromaj�c dotar� do szynkwasu,
przeszed� wzd�u� i nagle znikn�� w niewidocznych dot�d drzwiach. Po chwili pojawi� si� za
kontuarem.
- Mi�so zaraz b�dzie, ale zimne - rzuci� w przestrze�. - Piece niepalone, bo nie ma ni-
kogo.
- A dlaczego nie ma? - zapyta� Cadron.
Karczmarz zanurkowa� pod kontuar, ale zaraz wynurzy� si�, czerwony na g�bie.
- Proponuj�, gospodarzu - rzek� Hondelyk - �eby�cie zaniechali swoich zamiar�w, bo
jak jeszcze raz si�gniecie po kusz�, to wam d�onie odejmiemy i ci�niemy rakom w jeziorze. A
jak si� nie b�dziecie baczyli, to zap�acimy za go�cin�, spy��, piwo, obrok...
Rudyt�uk zamar� z g�b� rozwart� jak wrota stajni, potem k�acn�l z�bami, mocnymi,
bia�ymi, ko�skimi, i ponuro polaz� do kuchni.
- Nie odpowiedzia�, dlaczego tak pusto.
- Zauwa�y�em. Wisi w powietrzu jaka� taj... Otworzy�y si� ma�o widoczne drzwi, do
izby wpad�o
drobne dziewcz�, rude, bo niby jakie!, z warkoczami grubymi, w koron� na g�owie
u�o�onymi. Piegowate, drobne i sympatycznie si� u�miechaj�ce. Nios�a w r�ku dwa kosze,
podfrun�a do sto�u i szybko rozstawi�a na nim dwa bochny chleba, uw�dzony do czerni
udziec jagni�cy, kawa� wo�owiny pieczonej w rondlu, oblepionej talarkami bursztynowej ce-
buli, podlanej zapewne pod koniec pieczenia miodem, bo pokrytej zeszkliwion� pow�ok�, do
tego kilkana�cie miseczek z jakimi� przyprawami i dwie du�e michy miejscowego specja�u,
od kt�rego Hondelyk z Cadronem nie mogli si� uwolni� od miesi�ca: nerki baranie w kisielu
malinowym, z �urawinami i g�ogiem.
- Za nerki dzi�kujemy, dzieweczko cna - powiedzia� �agodnie Hondelyk, �eby nie ura-
zi� dziewczyny. - Pr�bowali�my z moim przy... ee-ekh! - rozkaszla� si�. - Prze-z-zacnym s�u-
g�, ale nie znalaz�y w nas wdzi�cznych smakoszy. Pozostaniemy przy tych mi�sach, i to nam
w zupe�no�ci wystarczy.
- Jak chcecie, panie. - Dziewcz� dygn�o i migiem prze�o�y�o michy z powrotem do
kosza. - Co� jeszcze, panie?
Strzeli�a oczkiem w jeden i drugi garniec.
- Piwa mo�na, poprosimy. -1 gdy ju� zacz�a si� okr�ca� na palcach, powstrzyma� j�: -
A czemu tu tak pusto? Zawsze tak przecie� nie jest?
- Oczywi�cie, �e nie jest! - Nagle policzki dziewczyny zala� karminowy rumieniec.
Zrozumia�a, �e potwierdza ich podejrzenia. - Nie w-wiem, dlaczego jest... tak pusto... Mo�e
potem... z dworu...
Zawin�a si�, a� zafurkota�a sztywna zielona marszczona sp�dnica.
W�drowcy, wymieniwszy znacz�ce spojrzenia, zabrali si� do odcinania plastr�w
ud�ca i pieczeni i maczania ich w kolejnych misach. Dwie odsun�li po pierwszym k�sie, po-
zosta�e smakowa�y. Dziewczyna chyba przez jak�� szczelin� obserwowa�a ich, bo gdy wlali w
gard�a ostatnie krople ciemnego ci�kiego piwa, pojawi�a si� w izbie, nios�c dwa nast�pna
garnce. Postawi�a je na stole, chwyci�a puste i zapyta�a cicho:
- Panowie... jedziecie dzi� dalej, prawda?
- Nie, dziecko. Zostajemy tu.
- T-tak? - zaj�kn�a si�. - To ja przygotuj� izb�... Wysz�a, Cadron cmokn�� i odci�w-
szy od kraw�dzi sto�u
p�ask� drzazg�, wyd�uba� mi�so spomi�dzy z�b�w.
- Zostali�my przyja�nie ostrze�eni - mrukn��. Cisn�� drzazg� do komina, nie doleciaw-
szy, spad�a na czysto zamiecion� pod�og�.
Napili si� piwa, pogr��eni w sytej zadumie. My�li kr��y�y wok� tego samego.
- Dobra, od my�lenia to a� mi si� beka� chce - rzuci� w ko�cu Hondelyk. - �pi�cy si�
zrobi�em... Albo si� piwa napij� i mi przejdzie, bo dwa mnie usypiaj�. Co� musz� zrobi�.
- Przedwczoraj m�wi�e�, �e jedno ci� usypia?..
- Tylko baran nie zmienia obyczaj�w.
Ale nie ruszyli si�, tylko rozparli wygodnie na �awie, Cadron pogwizdywa�, Hondelyk
liczy� farfocle na suficie, co jaki� czas dmucha� silnie i mierzy�, dok�d dolatuje podmuch,
jakie paj�czyny rozko�ysa�, gdzie ruszy�y si� paj�ki. Leniwe popo�udnie... Paj�ki si� w�cieka-
�y, wydawa�o si�, �e s�ycha� ich tupanie po paj�czynach. Muchy odlecia�y z tej okolicy. Ca-
dron ustruga� jeszcze jedn� drzazg�, ale ju� tylko przek�ada� j� z jednego k�cika ust do dru-
giego, nuc�c co�.
- Dojrzelim do piwa? - zapyta�.
- A spa� ci si� nie chce? - zacz�� z innej beczki Hondelyk.
- Nie. A co?
- My�la�em, �e nowe wiadomo�ci wy�nisz.
- No w�a�nie te� si� niepokoj�... Jak si� oka�e, �e pomyli�em kierunki...
- Nie mia�e� przecie� w�tpliwo�ci.
- Nie mia�em.
- No to niby czemu mia�oby si� co� zmieni�. Spokojnie czekamy.
Na podw�rzu rozleg�y si� nier�wne wojskowe st�pania - buty trafia�y raz na traw�, raz
na kamie�, st�d wydawa�o si�, �e idzie jaki� kulawy sze�cion�g. Przyjaciele zmienili nieco
postawy, odsun�li od siebie, poprawili miecze, strzepn�li r�kawami.
Do izby wszed� pa�, m�odzian w czerwieni i granacie, w bufiastym kaftanie, z
olbrzymim g�adkim ko�nierzem, z ty�u do po�owy niemal plec�w, z przodu z rogami
si�gaj�cymi po�owy piersi. Str�j by� nienowy i nie na tego pazia szyty, ale on nie przejmowa�
si�, tylko co chwila podci�ga� r�kawy, bo inaczej zgin�yby mu w nich palce. Za nim do izby
weszli dwaj halabardnicy, ustawili si� z g�upio pochylonymi halabardami, na ostrza od razu
nawin�a si� po�owa paj�czyn.
- Szanowni panowie! - zacz�� dwornie pa�. - Nessa z Cmaethyl, pani na zamku
Fydwerthonel, zaprasza serdecznie na kolacj� i wiedz�c ju� o godnym po�a�owania
incedyncie z karczmarzem, przeprasza i nalega na umo�liwienie jej zado��uczynienia.
Ch�opi� mia�o jakie� poj�cie o dworsko�ci, kiepskie poj�cie albo kiepski s�uch i
pami��, ale gada�o g�adko i mo�na by�o przy odrobinie dobrej woli nie us�ysze� dziwol�g�w
j�zykowych jak �incedynt� i nie zwraca� uwagi na zdobienie mowy gdzie popadnie s��wkiem
�za�.
- Dzi�kujemy serdecznie - powiedzia� Hondelyk. - Ja i m�j wierny s�uga ch�tnie sko-
rzystamy z go�ciny, o kt�rej s�yszeli�my same dobre rzeczy daleko st�d.
Ch�opak pos�a� mu sp�oszone spojrzenie, ale zaraz u�miechn�� si� r�wnie szeroko jak
nieszczerze, i odskoczy� z przej�cia.
Na podw�rzu dwaj inni halabardnicy od�o�yli d�ugo-drzewc� bro� i trzymali rudego
karczmarza, a trzeci bez zapa�u, ale wystarczaj�co serdecznie smaga� go nahaj� po zadzie.
Rudyt�uk wy�, kl�� i przeprasza�. Kiedy Hondelyk z Cadronem, zostawiwszy - jak
podpowiedzia� pa� - wierzchowce w stajni, maszerowali w kierunku drugiej wyrwy w murze,
na wprost kasztelu, karczmarz rykn��:
- No przecie� nic nie zrobi�em innego jak to... �au�!
- Szczeg�lnie serdeczny raz dotar� do jego plec�w i przerwa� skarg�.
Min�li wyrw�, pa� podskakiwa� przy nich ca�y czas, podbiega�, nie mog�c nad��y� za
wysokimi d�ugonogimi m�czyznami, zalewa� ich potokiem pyta� o dom rodzinny, o plany, o
szlak, o znajomo�ci na dworze ksi�cia Raya, o pogod�... Odpowiadali mu �tak�, �nie�, �do-
bra�, �ciep�o�, �mi�o�, �znakomicie�, a biedny nieudolny szpicel pr�bowa� ociupineczk� z
nich wyci�gn��.
Doszli tak do miejsca, gdzie powinna by� grobla do kasztelu, ale grobli nie by�o. Na
s�abej fali kiwa�a si� tylko jedna krypa, szeroka, p�aska, z niskimi burtami.
- Zawsze tak do zamku si� dostajecie? - nie wytrzyma� Cadron.
- Nie-e. To teraz tak. W pe�ni. Przyp�yw, panie, dwa jeziora dalej jest po��czenie z
morzem. Tam jest przyp�yw, a do nas dochodzi fala. Dlatego i woda jest tu taka, nie s�ona, ale
i nie s�odka... - rado�nie zameldowa� pa�.
- Jak ci na imi�, trajkoto?
- Laufier, panie.
- O? To w j�zyku tchuka�skim znaczy �d�ugi j�zyk�
- powiedzia� Cadron.
- Naprawd�? - Pa� a� stan�� z szeroko rozdziawion� g�b�.
- Nie, �artuj�. Czy naszym koniom?... - zawiesi� g�os �s�uga�.
- Panie! - W g�osie Laufiera s�ycha� by�o uraz�.
- Dobra. Wierz�.
Cadron pierwszy wskoczy� na pok�ad, przeszed� si� po krypie, sprawdzaj�c, czy nie
zatonie po kilku uderzeniach wiose�. Potem wsiad� Hondelyk. Halabardnicy zwlekali, a kiedy
Hondelyk odwr�ci� si� do Laufiera z pytaj�cym wyrazem twarzy, od strony karczmy dobieg�
ich tupot kilku n�g, i po chwili na drodze pojawili si� trzej zbrojni, kt�rzy przywracali �ad i
porz�dek w obr�bie karczmy. Cadron zacz�� gwizda� pie��, w kt�rej wylicza si� nieszcz�cia,
jakie spad�y na g�ow� minstrela w tym tygodniu, ale Laufier zamacha� r�kami, zasycza� jak
roze�lona g�.
- Panie! Na wodzie si� nie gwi�d�e!!! To sprowadza nieszcz�cie!
Cadron zmilcza�, �e owszem, na statku, na morzu, ale nie na krypie, kt�ra po trzech
uderzeniach wiose� dobije do przystani! Nie odezwa� si� jednak, tylko skin�� g�ow� i wykona�
przepraszaj�cy gest. Potem nagle ziewn��. K�tem oka zobaczy�, �e Hondelyk przygl�da mu
si� uwa�nie. Dwaj halabardnicy przekazali towarzyszom halabardy i wbili w dno r�wnie d�u-
gie jak drzewca broni dr�gi. Jeden z nich zgrzytn�� na kamieniu, halabardnik od razu zosta�
smagni�ty pi�cioma spojrzeniami: koleg�w zbrojnych i Laufiera. Cadron ziewn�� drugi raz.
- Pani twa - Hondelyk dostosowa� si� do kwiecistego stylu pazia-sama... e-e... zarz�-
dza w�o�ciami czy tylko czasowo z powodu nieobecno�ci ma��onka?
- Pani na zamku Fydwerthonel nie ma ma��onka, panie - odpowiedzia� Laufier. - Od
czterdziestu trzech lat panuje z ramienia ksi�cia Raya, to znaczy wcze�niej ojca szanownego
ksi�cia, ksi�cia Pourre zwanego Jednorogim Koz�em.
Hondelyk uni�s� jedn� brew. Laufier odczyta� to w�a�ciwie. Mia� jeszcze kilka chwil,
wi�c zacz�� szybko:
- Jako czternastoletni m�odzian poszed� samotnie na polowanie na kozice, a kiedy wy-
strzela� wszystkie strza�y i trafi� mu si� olbrzymi kozio�, podkrad� si�, skoczy� mu na grzbiet i
zawis�, trzymaj�c si� rog�w. Zwierz przez p� dnia wl�k� ksi�cia za sob�, obija� nim
0 ska�y, skaka� i miota� �bem, ale m�ody Pourre nie pu�ci�. W ko�cu jeden z rog�w
u�ama� si� i ksi��� zosta� na ziemi, siny i poobijany jak pi�ka do robeyge. Z jednym rogiem w
r�ku. A koz�a chwil� potem ustrzeli� szukaj�cy ksi�cia go�czy.
Dno krypy zgrzytn�o o kamienie i znowu miejscowi wci�gn�li g�owy w ramiona.
- P� dnia, powiadasz? - zapyta� Hondelyk beztrosko,
1 jakby nie zauwa�aj�c niczego, wyskoczy� na brzeg. - No-no! Uparta bestia ten... -
nagle przerwa� i zawo�a� na Cadrona: - Niech to, durniu! Gdzie masz g�ow�?! Gdzie moje
sakwy?
Cadron wytrzeszczy� oczy.
- Panie... Moja wina... Ale oni tak niespodziewanie... Zaraz, migiem, ja...
Rozejrza� si�, jakby szuka� lepszego miejsca, �eby wskoczy� do wody i pop�yn�� do
brzegu.
- St�j, gamoniu! - Hondelyk w�ciekle tupn�� w bruk drogi, kt�ra tu wy�ania�a si� z
wody. - Wy tam, skoczcie z nim po baga�e. A ty - zwr�ci� si� do Laufiera - prowad�.
Trudno, poka�� si� twej pani w stroju nieuda�ym, ale nie powinna wszak czeka�. Ru-
szaj! - wrzasn��.
Cadron skuli� si� i popatrzy� z nadziej� na przewo�-nik�w-halabardnik�w. Ci odwr�ci-
li si� i popchn�li ��d� z powrotem. Sapali przy tym g�o�no, okazuj�c tak niezadowolenie. Nie
odezwali si� ani s�owem. W milczeniu przybili do brzegu. Cadron pobieg� w kierunku stajni,
nie ogl�daj�c si� i nie sprawdzaj�c, czy id� za nim. Tam dwaj ponurzy synalkowie rudego
karczmarza z pos�pnymi minami, ale uczciwie szczotkowali wierzchowce go�ci. Wytrzepane
derki wisia�y na dr�gach, siod�a dosiad�y belek, Pok i Gaber spokojnie raczyli si� owsem.
Cadron podszed� i sprawdzi� ziarno, by�o czyste, bez k�koli i ost�w. Woda �wie�a. Wszystko
w porz�dku. Wyj�� z sakiewki dwie monety i wcisn�� w d�o� bli�szego rudzielca. Tamten
wytrzeszczy� �lepia.
- Zarobili�cie uczciwie. Do�o�� przy wyje�dzie. - Chwyci� sakwy Hondelyka i swoje,
przerzuci� przez rami�. - A ojca nie my kazali�my wych�osta�. Wszak wszystko by�o ju� za�a-
twione, wi�c niech nie do nas �ywi uraz�.
- Ju�ci! - wydusi� z siebie obdarowany pieni�dzmi. - Dy� pani... - Machn�� r�k�. -
Najpirw ka�e tak, potem baty... Uch... - st�kn�� i w�o�y� monety do ust, za policzek.
- W�a�nie - rzuci� Cadron.
Smr�d bije od tej wody, od tej kasztelanowej, od tego miejsca - my�la�, id�c do krypy.
I jeszcze te sny... Najpierw dokuczliwe, teraz - cisza. Jak w zabawie: zimno - ciep�o
- cieplej... Ale teraz, zamiast �gor�co� - cisza�. U�miechn�� si� przepraszaj�co do
przewo�nik�w, po�o�y� sakwy na �awie i usiad� obok. Hondelyk chcia�, �ebym si� przeni�s�
do cz�ci dla s�u�by - my�la�. S�usznie, i zgrabnie. Gdzie jest ta butel z gorza�k� brzozow�?
T� doprawion� na rozwi�zanie j�zyka? Czy�bym j� gdzie�... nie-e-e... niemo�liwe! Musi by�
w baga�u. Powstrzyma� si� od gmerania w sakwach, a gdy krypa mi�kko wtuli�a p�askim
dziobem w brzeg, si�gn�� do sakwy i poda� najbli�szemu halabardzi�cie trzy monety.
- Wypijcie za nasze zdrowie - powiedzia� cicho, wskazuj�c oczyma pozosta�ych woja-
k�w. -1 nie miejcie za z�e, �e tyle si� nawios�owali�cie...
- Ale co tam! - zabe�kota� uszcz�liwiony �o�nierz.
- Dzi�ki, panie!
Nikt nie przyjmuje ch�tniej pochwa�y za robotno�� ni�li le� albo ten, co niewiele
zrobi�! Ot, i sentencja gotowa - my�la�, id�c w kierunku bramy z uchylon� furt�, w kt�rej
czeka� ponury brzuchaty jegomo��. Na Kreista, i tego trzeba b�dzie przekupi�! Zabraknie mi
drobnych na ca�� za�og�. Co oni tacy naburmuszeni?
- Witaj, panie - zagada� grzecznie. - Zw� mnie Cadron, jestem s�ug� czcigodnego
Hondelyka z Olchowej Wy�yny.
- Chod� - warkn�� bandzioch i ruszy� pierwszy. Ruszyli przez korytarze, schody, kory-
tarze, schody...
Arkadami doko�a ma�ego wewn�trznego dziedzi�ca dotarli do naro�nika, w kt�rym
znajdowa�o si� dwoje drzwi. Jedne grubas otworzy�, izba mia�a jedno w�skie okno, raczej
strzelnic�, do�� szerokie �o�e i dwie skrzynie. W w�skim ma�ym kominku przygotowano sto-
sik drzazg, okap nad kominkiem ca�y ob�o�ony by� wysuszonymi polanami. Zapowiada�o si�
na wygodn� go�cin�.
- Bardzo zacna izba - powiedzia� Cadron. - Jak was zwa�, zacny panie? �ebym wie-
dzia�, komu zawdzi�czam. - U�cisn�� d�o� grubasa. W mi�kkiej spoconej d�oni pozosta�a mo-
neta, a gruby jakby tego nie poczu�. Jako� tak j� u�o�y� w fa�dach sk�ry, �e moneta nie wypa-
da�a. - Nie zawsze odpowiednio podejmuj� mojego pana...
- Jestem Crams - sapn�� grubas. - Je�li� g�odny lub spragniony, zapraszam na d�, do
kuchni.
- Ale musz� tu...
- Tw�j pan go�ci u kasztelanowej. Nie zbraknie mu niczego i szybko tu nie przyjdzie.
- Crams u�miechn�� si�. - A ty mo�esz si� ogrza� i napi� dobrego piwa w naszej kompaniji.
Kiedy Crams wyszed�, Cadron sprawdzi� po�ciel, zerkn��, czy nie ma usypiaj�cych
zi� w drewnie przy kominku, skrzesa� iskr� i rozpali� ogie�, ale nie dodawa� du�o drewna,
zi�b nie dokucza�, a izba by�a sucha. Potem rozpakowa� sakwy Hondelyka, u�o�y� to, co mo-
g�o mu by� przydatne, na �awie, swoje sakwy zostawi� nieruszone, wyci�gn�� tylko za czwart�
pr�b� metalow� p�ask� flasz� z sekretnym �rozwieraczem� do zesuplonych j�zyk�w. Wyszed�
na kru�ganek. Zmierzcha�o, spod arkad, zza filar�w i za�om�w wyroi�y si� cienie, jeszcze
nie�mia�e, ale ju� gotowe do cowieczornej wojny o kasztel, a� do zapanowania ich w�adcy,
powszechnego mroku. Cadron przeci�gn�� si� niedbale, na u�ytek ewentualnego obserwatora,
strzepn�� odzienie. S�uch i w�ch nieomylnie zawiod�y go schodami do kuchni. W k�cie na
skrzyni siedzia� Crams z drugim pasibrzuchem, popijali piwo z jednego garnca.
A niech to! Mo�e uda mi si� zdoby� drugi?
Cadron rozejrza� si� po kuchni, szukaj�c pomocy, zobaczy�a to dziewczyna z krzywo
splecionymi warkoczami, chwyci�a kufel, wychlusn�a reszt� na w�sz�cego w stron� sto�u z
mi�sem psa, zaczerpn�a, zanurzaj�c i kufel, i r�k� w kadzi, i poda�a Cadronowi z szybkim,
kr�tko na obliczu goszcz�cym u�miechem. Przyj�� naczynie z wdzi�czno�ci�, u�miechn�� si�
do dziewuchy, cho� ta ju� pobieg�a w stron� drzwi. Podszed� do skrzyni i uk�oni� si�,
grzecznie.
- To jest ochmistrz - powiedzia� Crams. - Szanowny Tyrheo.
- Panie, Cadron jestem, s�uga wielce szanownego rycerza Hondelyka z Olchowej Wy-
�yny. Bardzom rad, �e trafili�my w wasze go�cinne progi. W okolicy nie masz wiele takich
zacnych dom�w.
- Taaa... Go�cinne progi... mamy... - sapn�� na trzy tempa grubas, poci�gn�wszy silnie
z garnca, jakby dla kura�u. Albo zyskania na czasie. -1 prawda, nie za wiele takich dom�w
jak nasz.
Chcia�, by jego s�owa nios�y dodatkow� informacj�, czy tylko mu si� wyrwa�o?
Ale nios�y.
Cadron ziewn��, nie otwieraj�c ust, zamaskowa� to, rozgl�daj�c si� z aprobat� po
kuchni.
- Mam te� co�, co niezawodnie ko�ci rozgrzewa i ducha dodaje - o�wiadczy� nie za
g�o�no, �eby podkre�li� komityw�.
Crams i Tyrheo �akn�li i jednego, i drugiego. I komitywy.
Po p�nocy, kiedy do izby wszed� chwiejnym krokiem Hondelyk, Cadron spa� mocno.
Macaj�c r�kami doko�a, rycerz dotar� do kominka, rozdmucha� ogie�, zapali� kaganek. Nawet
w �wietle w�t�ego p�omyka wida� by�o napi�cie maluj�ce si� na jego twarzy. Hondelyk
potrz�sn�� g�ow�, �ykn�� z garnca ciep�ej, niesmacznej wody, skrzywi� si�, ale pi� m�nie i
ostro�nie. Staraj�c si� nie ha�asowa�, u�o�y� si� na pryczy. Sen, mimo dziwnego cierpkiego
wina, kt�rym go raczono, nie nadchodzi�.
Dobr� semi� trwa�o, nim Cadron, j�kn�wszy przeci�gle, odetchn�� g��boko kilka razy,
jakby wynurzaj�c si� z toni. Mrukn�� co�, a potem raptownie usiad�. P�omie� kaganka rzuca�
g��bokie cienie na jego zm�czon� twarz.
- Jeste�... - mrukn��. - To dobrze... A mnie zmog�o...
- Co� wi�cej wiesz? Wy�ni�e� co�?
- Troch�... To jest m�oda kobieta, dziewcz� jeszcze. Odzywa si� do mnie, jakby mnie
zna�a... B�aga o pomoc, i to pilnie, ostatnia noc, mo�e przedostatnia, a ona strasznie czego� si�
boi, nawet nie chce tego nazywa�. Jest gdzie� pod kasztelem, w olbrzymiej piwnicy, lochu...
Woda i krata, czy mo�e kle� jaka�, liny... - Chwyci� twarz w d�onie. - Nie wszystko widz�...
Ale to mi wystarcza. Musz� jej pom�c.
- Pomo�emy, na pewno - zapewni� Hondelyk.
- Dowiedzia�em si� te� czego� od ochmistrza. Wieczorem trzej wojacy id� do
podziemi zjedzeniem dla wi�ni�w czy wi�nia. Mi�dzy kuchni�, gdzie pobieraj� spy��, i
korytarzem do lochu ich napadniemy. Tam jest komora, w kt�rej si� mo�emy zaczai�. Ty
zast�pisz dow�dc�, ja si� przebior� za drugiego, zostawimy ich zwi�zanych w komorze. A
trzeciego u�pisz kryszta�em. Ka�esz mu prowadzi�, by� pos�usznym i tak dalej... Potem
idziemy do lochu, zabieramy dziewczyn� i uciekamy na l�d.
- Trzech?... - Honde�yk potar� szcz�k�. - Mhm...
- Co si� sta�o? Opowiedz, jak tam go�cina kasztelanowej?
- W�a�nie o ni� chodzi - sykn�� ze z�o�ci� Hondelyk. - Wied�ma. Stara, chuda i niedo-
bra. Ko�ciotrup obci�gni�ty za du�� sk�r�... Ma�e ciemne zapadni�te oczka, kt�re ca�y czas
ci� �widruj� i oceniaj�...
- Ma co� na sumieniu?
- Ba! Ko� by tego nie uni�s�, a ona swobodnie si� porusza, i nawet sprawia jej to przy-
jemno��. Niedobry babsztyl.
- Gro�ny?
- Jak szklanica jadu. - Poderwa� g�ow� i rozejrza� si� po izbie.
Cadron rozpali� wszystkie kaganki i dwa p�ki �uczywa. W lepszym �wietle spenetro-
wali izb�, zwracaj�c uwag� na k�ty, spojenia �cian z pod�og� i powa��, Cadron niby okadza�
izb�, przesuwaj�c p�kiem dymi�cego �uczywa przy podejrzanych szczelinach.
- Wygl�da, �e nie pods�uchuj� - skwitowa� Hondelyk.
- Yhy. A masz co� wa�nego do powiedzenia?
- Po pierwsze, na pewno uwolnimy to dziewcz�, tu nie ma sporu... - Podrapa� si� ner-
wowo po brodzie. - Po drugie, ta baba napoi�a mnie winem z wrzosu, z dodatkiem czego�, do
licha, nie wiem, czego...
Zamilk� z min� pe�n� skruchy.
- No? Nie dr�cz!
- Nie mog� si� zmieni�... - powiedzia� szeptem, - Po raz pierwszy m�j dar zawi�d�. I
nie wiem, czy to wino, czy po prostu si� sko�czy�o... Ale zrobi�, co si� da, niewa�ne, w jakiej
postaci. Najwy�ej dwu z nich u�pi� albo co� wymy�limy.
- Mo�e dar wr�ci?
- Mo�e wr�ci. Nie wiem tego i nie wiem, dlaczego znikn��. Ale w winie co� by� musi.
Co prawda, pani na kasztelu pi�a to samo i niema�o, ale ona przyzwyczajona. A ja od razu
poczu�em zawroty g�owy, palenie w prze�yku, ciary w p�ucach...
- Dobra, to k�ad� si�. Sen leczy i koi. Ja te� spr�buj� si� zdrzemn��. Jak nie zobacz�
czego� nowego, to przynajmniej odsapn�.
- Lepszego pomys�u nie mam. Hondelyk zwali� si� na plecy i zamkn�� oczy. Cadron
dorzuci� do kominka, pokr�ci� chwil�, wyszukuj�c najlepsz� pozycj�, znieruchomia�.
W izbie zapad�a cisza, cicho sycza�y niemrawe p�omyki pe�gaj�ce po polanach. Nie
s�ycha� by�o oddechu �pi�cych.
Bo te� nikt tu nie spa�...
Kolacj� w kasztelu Fydwerthonel przerwa� niemi�y zgrzyt: czcigodny jakoby Honde-
lyk z Olchowej Wy�yny upi� si� jak wieprz mocnym wrzosowym winem, zacz�� si� wierci� i
beka� tak przera�liwie, �e gospodyni kaza�a go do izby odnie�� dwom parobkom, a ci, ani
my�l�c nie��, dowlekli go i cisn�li przez pr�g.
- No i jak - zapyta� niespokojnie Cadron.
- Nic. - Hondelyk wyci�gn�� r�k� i rozcapierzy� palce.
Zazwyczaj zaczyna�y mu w takiej chwili pr�by wyrasta� wilcze niemal�e szpony,
wierzch d�oni pokrywa�a gruba ostra o�cista sier��...
Zazwyczaj, zawsze, kiedy tego chcia�...ale nie dzi�.
- Am pierdut pierdele du pamassa! - zakl��.
- Ju� dawno chcia�em ci� zapyta�, co to znaczy?
- Nic nie znaczy! - warkn�� Hondelyk. - W�a�ciwie znaczy, ale w dziwnym j�zyku.
Ty�kom si� nauczy� powtarza�, a ju� co znaczy, nie, bo ubili Romouna.
- No dobra, to jak?
- Jak �e� wczoraj powiedzia�: czekamy na woj�w w komorze. Jednemu dajemy w �eb,
dwu w twarz sypiemy kadzieluszk� i wci�gamy wszystkich do komory. Tam zdzieramy mi-
giem odzienie. Tych oczumia�ych wi��emy, tego og�uszonego cucimy, �eby go u�pi�...
Wszystko.
- Masz ten kryszta�? - zapyta� Cadron. Przyjaciel klepn�� si� po piersi. - Mam.
Jak na komend� popatrzyli na swoje sakwy. Wszystko, co by�o koniecznie potrzebne,
a nie zajmowa�o wiele miejsca, prze�o�yli do kieszeni, do sakiewek... Nie przewidywali po-
wrotu. Wiedzieli, �e dzi� opuszcz� dziwny kasztel Fydwerthonel. No, chyba �eby z jakiego�
powodu nie uda�o si� dotrze� do wzywaj�cej pomocy sennej pannicy.
- Kadzieluszk�? - zapyta� Hondelyk.
Bardziej po to, by co� powiedzie� ni� z w�tpliwo�ci.
- Mam.
Cadron wsta�, poprawi� po�y kaftana.
- No to id�my.
Otworzy� drzwi, pochwyci� rami� Hondelyka, przerzuci� sobie przez bark, poci�gn��
�pana� przez pr�g i dalej, po kru�ganku. Pomrukiwa� przy tym i post�kiwa�, niezbyt g�o�no,
�eby nie wzbudza� zainteresowania, ale te� - gdyby kto� patrza� - �eby widzia�, jak jest z�y,
ci�gn�c opoja na �wie�e powietrze. Przeszli tak ca�y bok podw�rza, chwil� stali pod filarem,
gdzie Cadron �odpoczywa��, a Hondelyk majta� g�ow� i uwa�nie spode �by obserwowa�
okolic�.
Nikogo tu nie by�o. Ciemnawo, kilka pochodni, cisza i wilgo�, mg�a od wody. Przesu-
n�li si� jeszcze troch�, weszli w g��boki cie� i po kilku krokach wsun�li do komory. �mier-
dzia�o w niej zgni�� rzep� i bo�win�, ale zapach by� stary, Cadron wcze�niej spenetrowa� do-
k�adnie pomieszczenie, w pier�cienie na �cianach wsadzi� p�czki �uczywa. Kilka plecionych z
wierzbiny wiader odsun�� w k�t, by nie przeszkadza�y, sprawdzi�, jak mocno trzymaj� haki,
na kt�rych kiedy� opiera�y si� p�ki, a kt�re dzi� mia�y utrzyma� sp�tanych je�c�w.
Min�o dobre �wier� semii, gdy na dziedzi�cu rozleg�y si� kroki i g�osy. Hondelyk i
Cadron si�gn�li do w�skich kieszonek, w kt�rych spoczywa�y rurki z kadzieluszk�, w pra-
wych d�oniach ju� mieli grube, owini�te paskami sk�ry lagi. G�osy zbli�a�y si�, kilka krok�w
przed komor�, jak sprawdzi� Cadron, warta skr�ca�a w odnog� korytarza, nie dochodz�c do
komory. To by� ten nieprzyjemny i niepewny moment: czy uda si� zaskoczy� wojak�w.
Drzwi, na zawiasie kt�rych widnia�y �lady niedawnego smarowania olejem, uchyli�y
si� bezszelestnie.
Pierwszy maszerowa� krzepki, zwalisty blondyn z dwoma warkoczami na ramionach,
ogl�da� r�koje�ci swojego kr�tkiego miecza, stosownego do walki w pomieszczeniach. Wal-
ni�ty przez Cadrona w czo�o, wytrzeszczy� oczy i run�� piersi� na bruk obok sprawcy b�lu.
Ten ju� dmucha� co si� w rurk� skierowan� w twarz lewego wojaka. Prawy, najbardziej ga-
moniowaty, sta� z rozdziawion� g�b�, na wysuni�tym j�zyku ju� rozp�ywa�a si� szara breja -
�lina pomieszana z proszkiem z kadzieluszki. Obaj wojacy, z proszkiem w p�ucach, bez
d�wi�ku waln�li na kamienie posadzki. Pochwyceni pod pachy, zostali migiem wci�gni�ci do
komory. Hondelyk zacz�� ich p�ta�, uprzednio zas�oniwszy usta szerokimi pasami sk�ry. Ca-
dron wci�gn�� dow�dc�, zamkn�� drzwi, zapali� �uczywo.
- Bierz si� za niego, ja sp�tam te barany - rzuci�. Sam wyskoczy� na dziedziniec, zgar-
n�� niesiony przez
gamonia tobo�ek, wr�ci� do komory, dopad�szy nieprzytom-nyje�c�w, zacz�� zdziera�
z nich odzienie; potem zwi�za� im r�ce na plecach, do��czy� do r�k stopy, i wygi�tych w
kab��ki zostawi� w spokoju. Zaj�� si� przebieraniem, w�a�ciwie - dok�adaniem do swojego
odzienia fragment�w stroju jednego z wojak�w. Zerka� przy tym na Hondelyka, kt�ry ocuci�
dow�dc�, opi�tego szczelnie trzema pasami, usadowi� go przy �cianie, pod dwoma p�kami
�uczywa, a potem przed wytrzeszczonymi oczami �o�nierzy zacz�� wodzi� kryszta�em w
kszta�cie grotu strza�y.
- Nie masz si�y utrzyma� powiek - powiedzia� cicho, ale z moc�. - Opadaj� ci, zasy-
piasz, ale wszystko s�yszysz, wszystko rozumiesz... Nie mo�esz wyrwa� si�! - sykn��. - Od-
powiedz, mo�esz czy nie?
Wojak pokr�ci� g�ow�.
- Ta-a-ak... Dobrze-e-e... Nie boisz si� niczego, nie obawiasz o swoje �ycie... Dop�ki
b�dziesz mnie s�ucha�, b�dziesz zadowolony. Gdyby� chcia� mnie oszuka�, biada! Rozu-
miesz? Kara b�dzie okrutna.
Wojak zamrucza� pod kneblem. Cadron poprawi� napier�nik i skin�� na druha.
- Teraz poprowadzisz nas do je�ca, do tej dzieweczki... Hej? Co jest! Nie wyrywaj si�!
Jeste� w mojej mocy, ja ci� chroni�...
Wojak otworzy� oczy i ogarni�ty strachem zacz�� be�kota�.
- Cisza! - sykn�� Hondelyk. - Cich�j i s�uchaj! Jestem twoim panem i opiekunem, nic
ci si� nie stanie. Poprowadzisz nas tam, gdzie mia�e� i��, poka�esz wszystko,
0 co zapytam. A potem ci� obudz� i zostaniesz sam, a my znikniemy. Rozumiesz?
- Uak-uak! - zabulgota� jeniec.
- Dobrze. Uwalniam twe r�ce i nogi, ale one nie tobie s�u��. Mo�esz tylko i��, nie od-
zywasz si� do nikogo. Jasne? Pami�taj, �e jeste� w mojej mocy. Nie otwieraj jeszcze oczu.
Otworzysz, kiedy powiem tresl
Jeniec pokiwa� g�ow�. Hondelyk uprzedzi� pytanie Cadrona.
- Nie wiem, czemu - pu�ci� oko - ale lepiej dzia�a z obcymi s�owami.
Otar� pot z czo�a, ukry� kryszta�, narzuci� na siebie odzienie trzeciego je�ca. Cadron
podni�s� dow�dc�, Hondelyk stan�� przed nim. Kr�tk� chwil� nas�uchiwali, ale za drzwiami
panowa�a z�owieszcza cisza.
- En! Deyeus! Tres! - Hondelyk cicho klasn�� w d�onie.
Wojak otworzy� oczy, mia� puste spojrzenie. Cadron zdar� mu knebel, rozpi�� pasy,
wszystko jedn� r�k�, w drugiej piastuj�c lag�. Hondelyk po�o�y� r�k� na ramieniu je�ca.
- Prowad�, szybko.
Wyszli na dziedziniec. Przed drzwiami znajduj�cymi si� na szczycie czterech schod-
k�w przewodnik wyj�� zza pasa klucz, zamek cicho zgrzytn��. Cadron zatrzyma� si�
1 zasun�� za sob� rygle. Hondelyk z przewodnikiem zd��y� ju� odej�� kilkana�cie
krok�w mrocznym korytarzem.
Ten by� dziwnie, jak na wielko�� kasztelu, d�ugi, kagank�w by�o ma�o, ot, �eby n�g
nie po�ama� i zakr�ty oznaczy�. Po kilkudziesi�ciu krokach Hondelyk pokaza� Cadronowi
powa��, a potem zatrzepota� d�o�mi, na�laduj�c ryb�. Sklepienie by�o mokre, �cieka�y z niego
krople, ca�a powa�a by�a naszpikowana kr�tkimi kamiennymi soplami. Szli pod dnem jeziora,
to pewne. Skr�cali kilka razy w r�nych kierunkach, ale generalnie - kierowali si� w stron�
wody, nie l�du. A potem skr�cili gwa�townie raz jeszcze i najwyra�niej wracali. Po lewej
stronie korytarza pojawi� si� szereg drzwi, wszystkie uchylone, puste cele, �a�cuchy i
kajdany, zmursza�e, zardzewia�e... Trzy takie cele min�li, do wszystkich Cadron sumiennie
zagl�da�. Potem, te� z lewej,