15878

Szczegóły
Tytuł 15878
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15878 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15878 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15878 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Gajur Od Magury po Oshwę Podróż sentymentalna po Łemkowszczyznie л\сім,° Krosno - Targowiska 2004 Jan Gajur Od Magury po Oshwę Podróż sentymentalna po Łemkowszczyznie O Krosno - Targowiska 2004 Wydawca: Wydawnictwo Arete li, 38 - 423 Targowiska 343 Biuro Handlowe: ul. Jagiellońska 2b, 38-400 Krosno tel. (13) 43 651 63, tel. kom. 0-604 598 296 [email protected] serwis informacyjny oraz e-księgarnia: www.aretell.com.pl © Copyright by Jan Gajur and Wydawnict Wszelkie prawa zastrzeżone przez wydawcę. Żadna część ani całość niniejszej publikacji nie może być bez pisemnej zgody wydawcy reprodukowana, odtwarzana elektronicznie, fotograficznie, bądź przechowywana w jakiejkolwiek bazie danych. Działanie takie stanowi naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji i jest ścigane z mocy prawa RP. qbm вт ISBN 83-89688-30-1 Rysunki: Marta Michałowicz - Kubal Projekt okładki: Grzegorz Kubal Zdjęcia: Arkadiusz Komski, Grzegorz Kubal Redakcja i korekta: Marta Michałowicz - Kubal, Grzegorz Kubal Opracowanie typograficzne, skład i łamanie: Wydawnictwo Arete II Druk: Drukarnia Wydawnictwa Arete II ul. Zamkowa 16, 38-500 Sanok tel. (13)46 36677 kierownik drukarni: Bogdan Gocko j4c. m/os Zaproszenie L. ті ie jestem Łemkiem; od zawsze jednak byłem zauroczony Rusią. Jakby dobrze pogrzebać w genealogii, to wyjdzie, że ojcem mego pradziada był carski lejtnant stacjonujący podówczas w stolicy Pry-wislenskiego Kraju... Dzieciństwo spędziłem w cieniu spraw i ludzi Wschodu. Ukraińska Liturgia, uroczysta i podniosła, także dziś, gdy już nie jestem dzieckiem, przenosi moje skołatane myśli, - że posłużę się Dawidowym psalmem - "na zielone pastwiska, prowadzi nad rzekę, gdzie mogę odpocząć." Gdy słyszę głębokim basem śpiewane "Hospody pomyłuj", tenorem zaintonowane przez diaka "Wieruju", czy wykonywane przez chór "Ojcze nasz" - zapominam się, odpływam, staję przed obliczem Tajemnicy. Gdy mieszkałem jeszcze w Krakowie - jakże wielkie czekało mnie zderzenie, gdy wychodziłem z małej cerkwi na Szpitalnej; zderzenie z innym światem, ze zgiełkiem, ze spalinami, z biegnącymi ludźmi. Wystarczyły dwie, trzy godziny spędzone przed złotym ikonostasem, pośród płonących świec, pod boskim spojrzeniem ikon, by poczuć prawdę Janowych slow, że nie jestem z tego świata... Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego tylko w cerkwi dym kadzideł nie drażni, a jest czystą przyjemnością zmysłów...? 5 Gdy wieczorem schodzę ze Szklarskiej Góry w stronę nie istniejącego już Królika Wołoskiego, przed oczyma jawi się greckokatolicka cerkiew pod wezwaniem Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że oto wieś ożyła! Przed charakterystycznymi domami na ławkach siedzą dziewczęta i chłopcy. Pasy wapna między belami błyszczą się w mroku. W powietrzu płynie melodia, piękna i spokojna jak połoniny. Gwiazdy i księżyc schylają głowy. Gdzieś skrzypi żuraw. W oknach zapalają lampy łemkowskie gospodynie. Dokoła cisza. Nawet śpiew milknie w rosie.- Nie ma już Królika Wołoskiego, nie ma już tamtej "Łemkowyny". Przez chwilę poczułem to, co musiała czuć baronowa Вііхеп, gdy postanowiła zatytułować swoje opowieści: "Pożegnanie z Afryką". Pożegnanie z Afryką, której już nie ma. Wszystko się zmienia. Świat Łemków też się zmienił; swego czasu - bardzo gwałtownie i tragicznie. Zmienia się i dziś. Co jeszcze zostało po tamtym świecie? Nazwy miejscowości na turystycznych mapach, miejscowości zarośniętych olszyną, ruiny cerkwi, nieme cmentarze... Gdzieniegdzie zostali ludzie ze swoją religią, kulturą, językiem. Bracia Słowianie -rozrzuceni po krańcach Polski.-i świata - wracają jednak. Jedni na zawsze. Drudzy, jak klucz żurawi, przybywają w te strony każdego roku, by pobyć razem; popatrzeć, posłuchać, powspominać, pośpiewać, pośmiać się i popłakać... Płoną, więc watry w Mokrem, w Zyndranowej, Olchowcu, Komańczy... Bywam i ja na owych kermeszach i grzeję swe serce przy bratnich ogniskach. Jakże żałuję, że za potokiem Hyżnym nie ma już Szklarskich Łemków, że Polany Surowiczne są dzisiaj pastwiskiem... Wybieram się więc na kartach tej książeczki w moją podróż sentymentalną. Przewodnikami będą mi rodzimi Łemkowie. Ich opowieści, historie opowiedziane subiektywnie, tęskne pieśni i rozmodlone cerkwie niech pobudzą wyobraźnię i fantazję. Zapraszam! Pojedziemy z wolna. Wozem drewnianym na żelaznych obręczach. Zaprzęgnięte dwa hucuły znają drogę. 6 Cudowna Ikona (rzecz o Chyrowej) *Jył ranek. Nie za wcześnie. Czwartek. Dzień targowy w Dukli. Fura zaprzężona w dwie kobyły. Biegnący obok luzem źrebak wzbudza nie lada sensację. Wszyscy się oglądają pokazując sobie palcami rozbrykanego konika. Jadę Cergowską. Po prawej - mijam ruiny synagogi. Smutny widok. Wypłakane oczy okien straszą pustymi otworami. Bez dachu. Jedynie porośnięte olszyną i brzózkami mury. W tym stanie, synagoga przypomina przedwojennego starozakonnego, któremu wiatr zerwał myckę...Zatrzymuję mój wehikuł czasu tuż przy moście na Ja-siołce. Pora zakupić nieco prowiantu na drogę. Czegóż tu nie ma! I drób, i różowe warchlaki; w klatkach przycupnęły króliki śmiesznie ruszając pyszczkami. Dalej narzędzia rolnicze; te proste typu "siekiera, motyka, piłka, graca" jak i cuda techniki madę in "nie wiadomo gdzie": a to -kosiarki, wiertarki, piekarniki i... zegarki "Rolex"(!) za 25 złotych... No cóż, dwudziesty pierwszy wiek zobowiązuje! Najlepiej jednak trzyma się branża tekstylna. Modne ciuchy, marki "second hand"; sukienki, bluzki i z Wietnamu buty... Starczyłoby dla całego miasta. Stoiska spożywcze, dla odmiany, prezentują się raczej skromnie. Klasyczny handel obwoźny, prosto z samochodu. Zaledwie dwie ciężarówki. Asortyment 7 jak w markecie: "szwarc, mydło i powidło". Targ rozkłada się po obu stronach ulicy biegnącej najpierw wzdłuż rzeki Jasiołki, a potem przy brzegu Dukielki. Stoiska są różne. Poza samochodami, jednym wystarcza kilka drewnianych skrzynek lub polowe łóżko, inni rozkładają się pod swego rodzaju namiotami. Niektóre przypominają namioty tureckie z okresu odsieczy wiedeńskiej. Stoiska ciągną się od ulicy Cergowskiej aż do Traktu Węgierskiego, niegdysiejszego gościńca łączącego miasto z Barwinkiem. Po drugiej stronie Traktu stoi fara. Przez swoje położenie względem targu, stanowi jakby symboliczną rękojmię powodzenia zabieganych kupców. Handel nigdy nie był tutaj łatwym kawałkiem chleba. Siwa i Kasztanka ruszyły noga za nogą, jakby przeczuwając, że czeka je długa droga. Źrebak - przeciwnie - zdawał się cieszyć daleką wyprawą. Za farą skręciłem w lewo na Żmigród. Minąłem Nadole, Teodorówkę, i tak, po godzinie, znalazłem się w Iwli. Kobyły posłusznie poddały się komendzie "hetta" i skręciły w kierunku Chyrowej. Droga wije się wzdłuż potoku Iwielki, przy którym rozłożyła się wieś lwia, tak samo stara jak Chyrowa. Kiedyś potok nosił aż trzy nazwy; w górnym biegu zwał się właśnie "Hyrowa", w środkowym - "Iwliska", a w dolnym - "lwia". Jadę znaną i historyczną doliną - "Doliną Śmierci". Podziwiam pejzaż, napotykane jeszcze ostatnie łemkowskie chyże, spokojnie płynącą rzekę. Sosny pachną żywicą, jodły dumnie prężą się w słońcu. Przede mną, jakby na straży doliny, dwie góry: po lewej stronie - Chyrowa, po prawej - Dania. Każda mierzy prawie 700 metrów wysokości. Obydwie z czuprynami iglastych lasów. Tymczasem w Dolinie Śmierci już dawno ucichły odgłosy krwawej bitwy. Minęło przecież sześćdziesiąt lat. We wrześniu 1944 roku właśnie tutaj został zatrzymany na pewien czas marsz radzieckich wojsk. Była to jedna z najcięższych bitew, okupiona tysiącami ofiar. Wiele z nich spoczywa na wojennym cmentarzu w Dukli, zaraz za klasztorem Ojców Bernardynów. Rzędy nagrobków przypominają stary album. Na wielu płytach można oglądać wypłowiałe zdjęcia radzieckich żołnierzy. Młodzieńcze twarze, niektóre jeszcze dziecinne... Osiemnaście, dwadzieścia lat - aż się nie chce wierzyć, że nie żyją. Nie były to góry spokojne, ani ciche doliny. Niespełna trzydzieści lat wcześniej, w maju, również na tych terenach rozegrała się wielka batalia. Ścigane przez 44 armie Austro-Węgier i Niemiec wojska carskie znalazły się w kotle. Zamknięto połowę wszys- 8 tkich rosyjskich wojsk walczących na Łemkowszczyźnie. Kilkanaście tysięcy Rosjan zostało otoczonych od Krempnej i Żydowskiego przez przełęcz Dukielską po linię: Żmigród - lwia - Dukla, aż po szosę prowadzącą z Jaślisk do Czeremchy. Zewsząd nacierały wojska Trójprzymierza. Między Duklą a Chyrową Rosjanie poddawali się całymi grupami. Pod Chyrową dostał się też do niewoli słynny "biały" generał Ławr Korniłow. Zdołał on potem uciec, za co otrzymał tytuł bohatera; zginął w 1918 roku w walce z bolszewikami. Na wspomnianym cmentarzu wojennym w Dukli leżą również i ci żołnierze, często bezimienni; leżą w grupach, tak jak w grupach szli do niewoli... Nie jest to jedyny cmentarz wojenny. Na całej Łemkowszczyźnie jest ich ponad pięćdziesiąt. Często znajdują się na trudno dostępnych zalesionych grzbietach gór. Po niektórych pozostały już tylko fotografie lub mgliste wspomnienia. I tak, poddając się tym "historycznym" zamyśleniom, dotarłem do Chyrowej. Po prawej stronie mijam pięknie urządzone Gospodarstwo Agroturystyczne, po lewej zaś - jak na ironię - widzę starą chyże, a właściwie to, co po niej pozostało. Środek dachu zapadł się jakby otrzymał cios historii; bez komina, ściany z trudem trzymają się razem. Chata przełamana jest wpół, jak tonący Titanic... Przy samej drodze, między ową nieszczęsną chyżą a cerkwią, na zboczu przycupnął cmentarz. Ku niebu wznoszą się krzyże, w większości trójramienne. Wreszcie, niżej przy samym potoku - cerkiew, po części murowana, po części drewniana. Z lewej strony, przy prezbiterium, dobudowana zakrystia, przykryta przysadzistą kopułą, podobną do tych, które wieńczą prezbiterium, nawę główną i babiniec. Nad babińcem wznosi się wieża, nawiązująca do architektury kościołów łacińskich. Cerkiew otoczona jest niskim murem. Na przycerkiewnym cmentarzu zachowało się kilka nagrobków z krzyżami. U stóp cerkwi szumi potok. Całość wkomponowana w starodrzew. Historia zatrzymała się... Niewiele brakowało, a zostałoby tylko puste miejsce, jak po prawosławnej czasowni. Grekokatolicką cerkiew pod wezwaniem Opieki Najświętszej Maryi Panny wybudowano w 1770 roku. Wiele wskazuje na to, że została ona dobudowana do istniejącej już wcześniej murowanej kaplicy. Wiadomo też, że istniała jeszcze starsza, XV - wieczna cerkiew, która jednak nie dotrwała do dzisiejszych czasów. Należy przypuszczać, ze najprawdopodobniej spłonęła, a na jej miejsce wybudowano wspomnianą kaplicę. 9 Sama wieś jest znacznie starsza. Pierwotnie nosiła nazwę Hirwarto-wa Wola, a od XV wieku - Hyrowa Walaska. Obecną, zresztą błędną, nazwę administracyjną nadano w 1968 r. Pierwszy zapis historyczny nosi datę 1366. Jest to akt darowizny sporządzony przez króla Kazimierza Wielkiego na rzecz jego kanclerza, Janusza z rodu Bogoriów, bardzo zasłużonej i oddanej królowi rodziny. W owych czasach, wieś była "artykułem rynkowym". Była więc Chyrowa własnością różnych rodów: Bogoriów, Kobylańskich, Cikowskich, Męcińskich, Czartoryskich, Stadnickich, potem znów Męcińskich. W1799 roku Chyrową kupił hrabia Franciszek Stadnicki. We wsi stała już nowa cerkiew, a w jej wnętrzu można było podziwiać przepiękny, niewiele od niej młodszy, ikonostas. Dodać trzeba, że wiele ikon z tamtych lat dotrwało do dzisiaj. Niestety, nie wszystkie. Ikonostas był uzupełniany w późniejszym czasie, także w XIX wieku. Właśnie z tego okresu możemy podziwiać ikonę Chrystusa. Chyrowska cerkiew jest szczególna. Ma nawet swoją legendę, która opowiada o okolicznościach powstania świątyni. Powiadają, że pewnego dnia syn łemkowskiego gospodarza pędził owce od krzyżówki, gdzie rozchodzą się drogi do Polan i Olchowca. Droga schodziła ku potokowi Hyrowa. Wokół nieprzebrana gęstwa lasu. Wysokie jodły, pośród nich majestatyczne buki, a także drżące osiki, leszczyny i białe brzozy jak panny młode, nad potokiem, pochylone wierzby -wszystkie zdawały się drzemać w skwarze południa. Chłopak szedł przodem pogwizdując i nucąc na przemian pieśni weselne. Melancholia przeplatała się z podnieceniem, wszak już niedługo czekało go wielkie święto, wesele.... Idąc na czele stada, jakby prowadził swatów, podśpiewywał zawadiacko: Idemo czerez seło, Trymajte sia weseło, Napered sia ne wyrywajte, Zo zadu ne zastawajte, Kompanii sia trymajte! Za pasterzem, niczym orszak weselny, pobekując i pobrzękując dzwonkami, szły owce. Orszak rozsypał się jednak, gdy owce dojrzały wodę. Zerwały się pędem, aż zadudniło. Petro nie zważając na całe to zamieszanie, śpiewał dalej: 10 Ty mamunońku ne wzdychaj, Diwci ładu napychaj! Ty tatońku ne płaczy, Łem wywodżaj rohaczy! Wtem przerwał. Coś dziwnego, jakby błysk lusterka w słońcu, zwróciło jego uwagę. Podszedł kilka kroków bliżej. Przyłożył rękę do oczu. Na stuletnim buku pośród listowia spostrzegł... ikonę. - "Hospody, po-myłuj!" - krzyknął Petro. Przeżegnał się zamaszyście trzy razy. Zdumiony i zlękniony. Stał jak wryty. Jak ten buk! Chciał biec. Nogi jednak ani drgnęły. Przypadł twarzą do ziemi. Nie miał odwagi podnieść głowy. Wciąż powtarzał: -"Hospody! Hospody!". Wreszcie zwlókł się z kolan i nieśmiało zerknął ku drzewu, z którego wciąż patrzyła nań Matka Boska. Stał tak jeszcze dobrą chwilę. Dopiero teraz zauważył, że buk jest niezwyczajny. Tyle razy chodził tą drogą, a nie dostrzegł dotąd, że ogromny pień, nieco wyżej niż na wysokości głowy dorosłego człowieka, rozdzielał się na trzy konary, z których dwa, jak potężne ramiona, wznosiły się ku niebu. W tym właśnie miejscu spoczywała ikona. Gdy tak jeszcze gapił się, poczuł nagle władzę w nogach. Rzucił się, jak niedawno owce, i pobiegł na oślep przed siebie. Wpadł do batiuszki jak burza. Minęła dobra chwila, zanim pop mógł coś zrozumieć z potoku słów, bez ładu i składu, o cudzie. Rad nie rad, ruszył za zwariowanym chłopakiem. Nie dowierzał jednak tej opowieści. Podejrzewał raczej, że Petro musiał naruszyć nagromadzone zapasy weselnej "pałen-ki". Zdumiał się jednak, gdy dotarli na miejsce. - Hospody, pomyłuj! -wykrzyknął. Wieść o ikonie rozeszła się lotem błyskawicy. Wszyscy wołali: - Czudesa! Czudesa! Lud spontanicznie zaczął się modlić. Batiuszka po pierwszym wrażeniu ochłonął i podszedł do całego wydarzenia bardziej racjonalnie. Uznał, że ikona została skradziona gdzieś za węgierską granicą przez beskidników, łemkowskich zbójców, którzy najwyraźniej tutaj ukryli ikonę. Postanowił zatem zabrać ikonę na plebanię, pojechać na Węgry i popytać, z jakiej to cerkwi skradziono święty obraz. Ludzie trochę szumieli, ale wkrótce zapomnieli o całym zajściu. Wieś żyła nowym wydarzeniem, zwłaszcza Petro. Nazajutrz ubrał się odświętnie. Nohałky, czyli spodnie z białego sukna kupił kiedyś w Svidniku, koszula lniana bez kołnierza spięta 11 wstążką, to własny wyrób domowy. Na nią przywdział niebieski lajbik, łemkowską kamizelkę, oraz huńkę, rodzaj marynarki. Na nogach kierpci najlepsze, jakie miał, oraz kapelusz. No i oczywiście, nie należało zapomnieć o flaszce. Udał się zatem Petro do rodziców Marusi na zmówiny. Nie szedł sam. Zgodnie z tradycją wziął ze sobą swatów, tak by liczba osób całego zmówinowego orszaku była nieparzysta. Szedł, więc Petro na czele grupy złożonej z sześciu młodych gospodarzy. W domu Marusi zwyczajowo spytano rodziców, czy nie mają czegoś do sprzedania. Po czym pojawiła się butelka gorzałki na stole. Poprosili o kieliszek. Gdy prośbie stało się zadość - znaczy to tyle, że konkury zostały przyjęte. Petro odetchnął, choć przecież nie spodziewał się innego obrotu. Wypili, więc wszyscy po kolei dla przypieczętowania kontraktu. Potem odmówili modlitwy: "Cariu nebesnyj" oraz "Otcze nasz". Teraz należało już tylko czekać na ustalenie daty ślubu i wesela. Wesele zaczynało się wigilią. Według zwyczaju, w domu Petra, jak i Marusi nastąpił obrzęd błogosławieństwa przez rodziców. Petro ze wzruszeniem podniósł się z klęczek, by pokropić wszystkich zebranych święconą wodą. Obrzędom towarzyszyły nieustanne, stosowne do chwili, śpiewy. Orszaki weselne pana młodego i jego wybranki ruszyły do cerkwi. W pewnej odległości od świątyni spotkały się i dalej szły już razem. Zwyczaj każe bowiem iść pieszo. Potem nastąpił ślub. Petro z Marusią poczuli się przez chwilę jak cesarska para, z koronami na głowach, otoczeni świtą. Cerkiew wypełniły śpiewy i kadzidła. Po ślubie, pani młoda udała się ze świtą do swego domu, by pożegnać się z rodzicami. Swaci tymczasem zebrali sprzęty domowe i narzędzia gospodarcze i tak obarczeni udali się z nowozaślubioną do pana młodego. Tutaj młodzi objęli w posiadanie gospodarstwo wychodząc na strych. Po zejściu, Marusia usiadła Petrowi na kolanach. Zaczęły się oczepiny. Swatki zaintonowały: Zyjd soneńko z za hory, Zaświty do obory, Nechaj Petro wydyt, Szczo mu na kolinach sidyt! Po oczepinach młodzi udali się nad potok Hyrowy, gdzie obmyli się. Po powrocie Marusia skropiła wodą przyniesioną z rzeki wszystkie kąty domu. Wesele było huczne. Trwało kilka dni. Śpiewom i tańcom 12 nie było końca. Bawiła się cała wieś. Ma się rozumieć, że i pop zaszczycił młodych swą obecnością. Wróćmy jednak do znalezionej ikony. Batiuszka miał właśnie wybrać się z nią na Węgry. Tymczasem ikona znikła! Pop nie potrafi tego zrozumieć. W końcu, ikona to nie igła. Petro codziennie przemierzał drogę do Polan. Spoglądał na buk. A buk, jak buk - zwyczajne drzewo. Do czasu! Minął chyba miesiąc, gdy Petro wracał furą do domu. Nagle hucuły zarżały, wspięły się tak, że trzeba je było ściągnąć lejcami. Spojrzał na drzewo. - Ikona! Ta sama! Zaciął konie i popędził do batiuszki. Tym razem pop uznał całe wydarzenie za znak z nieba. -Trzeba tutaj wybudować cerkiew! Tak też się stało. A było to w roku 1770. Wkrótce chyrowska cerkiew stała się miejscem licznych pielgrzymek. Ściągała do Chyrowej okoliczna ludność, nie tylko z Olchowca, Polan, ale i z całej "Łemkowyny", a nawet z cesarstwa. Kult ten trwał nieprzerwanie aż do ostatniej światowej wojny. Tuż przed wkroczeniem wojsk hitlerowskich wierni zakopali cerkiewny dzwon. Odkopano go po wojnie, i tak przetrwał do dzisiejszych czasów. Pod koniec wojny, podczas walk w "Dolinie Śmierci" wieś bardzo ucierpiała. Potem była akcja "Wisła"... Łemków wysiedlono. Cerkiew zaczęła podupadać. Chciano ją nawet rozebrać. Miała jednak szczęście. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych została odrestaurowana. Dziś znaleziona ikona z legendy nie wzbudza już emocji; została przesłonięta ikoną Trójcy Świętej. Obecnie w ołtarzu znajduje się obraz Matki Bożej Hodegetrii, uważany za cudowny. Czas leczy rany. Zostały blizny. Zamykając za sobą cerkiewne drzwi, wracałem jakby z baśni. Cerkiew służy teraz za kościół katolicki. Służy coraz rzadziej. Coś się skończyło. Jak skończył się ten dzień. Słońce dotyka horyzontu, czas wracać do rzeczywistości... 13 Ruska Cerkiew (rzecz o Krempnej) ж\l obyły patrzyły na mnie błagalnym wzrokiem. Sam też nie miałem ochoty wracać; nie miałem ochoty opuszczać mojej baśni. Zatrzymałem konie na wieczorny popas tuż przy rozwalonej chyży. Chata, złamana w pół w miejscu, gdzie kiedyś sień oddzielała część mieszkalną od gospodarczej, przedstawiała sobą teraz jakieś magiczne miejsce, pełne duchów jej dawnych gospodarzy. Powyżej, na cmentarzu, majaczyły trój-ramienne krzyże potęgując jeszcze niesamowite wrażenie. Z niepokojem rozejrzałem się dokoła. Dziwne. Tak często boimy się tych, co odeszli na drugą stronę życia, a przecież na co dzień, jeśli doświadczamy niebezpieczeństwa, to pochodzą one nie ze strony zmarłych, lecz żyjących. Nikt jednak nie obawia się rozbić namiotu pośród ludzkich domostw, czy przespać na ławce w kolejowej poczekalni, choć często przebudzenie bywa przykre. Pole namiotowe przy cmentarzu? Brrr! Strach nawet pomyśleć! Hucułom zadałem obroku. Rozpaliłem ognisko. Wieczór zapadał powoli. Nad lasem leniwie wtaczał się księżyc. Konie spuściły łby drzemiąc na stojąco. Źrebak, najwyraźniej wyczerpany, położył się obok kasztanki. Wkrótce, noc owinęła granatowym kirem rozgwieżdżone niebo. И Pochylona chyża, jak łemkowska staruszka, w czarnej chustce, zdawała się szeptać modlitwy panichidy. W dole mruczał potok. Ranek powitał mnie rześkim powietrzem, w którym dźwięczał śpiew skowronków. Kobyły prychały niecierpliwie. Czar uroczyska prysł wraz z pierwszymi promieniami słońca. Chyża ponownie przedstawiała godny pożałowania widok, opuszczonej przez Boga i ludzi, kurnej chałupy, skazanej na zapomnienie i niebyt. Nie była jednak dziwolągiem krajobrazu, raczej jego naturalnym uzupełnieniem. Wypełniała puste miejsce między cmentarzem a cerkwią. Ruszyłem w górę starą polną drogą, do szosy, która dzieliła się na dwie, wciąż nie naprawione... o czym lojalnie uprzedzał napis pod znakiem drogowym. Jedna prowadziła do Mszany, druga wiodła - przez Polany - do Krempnej. Minąłem leśniczówkę. Trzęsło niemiłosiernie. Przyroda jednak wynagradza niedogodności podróżowania. Naprzeciw Kiczery, odchodzi w lewo droga na Olchowiec. Obok szosy płynie potok, który jak przewodnik prowadzi każdego wprost do Polan. Stoi tu piękna murowana cerkiew, zbudowana na planie krzyża greckiego. Wzorowana jest na architekturze staroruskiej. Liczy sobie 100 lat. W Polanach jednak nie zatrzymuję się. Potok - przewodnik prowadzi mnie teraz pomiędzy wzgórzami Suchani i Łazu i wiedzie wprost do Krempnej, celu dzisiejszej wyprawy. Krempna leży nad Wisłoka oraz nad brzegiem potoku o tej samej, co wieś, nazwie. Otoczona malowniczymi wzgórzami: Suchonią, Pakoszo-wą, Cyrlą i Kamieniem; z lasami i uroczym zalewem, jest wręcz wymarzonym miejscem na odpoczynek dla każdego turysty, "beskidnika". Pierwsza wzmianka o Krempnej pochodzi z 1499 roku! Wieś zapewne istniała już wcześniej. Już w 1507 roku stała tutaj prawosławna "ruska" cerkiew. Ocalała z niej belka, z wyrytą datą: 1507. Znajduje się ona nad drzwiami obecnej cerkwi. Przy lokowaniu wsi, cerkiew zawsze jest elementem późniejszym. Krempna założyli Stadniccy, być może nawet sam protoplasta rodu, Mikołaj ze Stadnik, jeszcze w połowie XV wieku. Wiemy, że w 1510 r. właścicielem wsi był wnuk Mikołaja, Andrzej Stadnicki, kasztelan sanocki. Krempna była już wtedy dużą wsią. Wiek XVI oraz pierwsze pięćdziesięciolecie siedemnastego stulecia, to okres jej dynamicznego rozwoju. Leżąca na ruchliwym trakcie handlowym wieś, szybko bogaciła się. Krzyżowały się tutaj drogi łączące Zakarpacie z historyczną Małopolską. Kupcy z Bardejowa podążali tą drogą do Żmigrodu 15 i Jasła, Dukli i Krosna, a także - przez Mszankę - do Tylawy i dalej na wschód. Szlak ten, obok "traktu węgierskiego" prowadzącego przez Jaśliska do Rymanowa, był jedną z głównych arterii ówczesnego rynku. Były więc to czasy prosperity, ale też i wyzwań. Znana jest powszechnie "barwna" postać Stanisława Stadnickiego, pierwszego warchoła Rzeczypospolitej. Jego bezkarność i bezczelność, a także odnotowywane przez współczesnych mu "sukcesy" w potyczkach na szable, stanowiły dla beskidzkich zbójców, pewien "wzór" działania; ośmielały i rozzuchwalały całe rzesze wszelkiego autoramentu rzezimieszków. Dla beskidników, Krempna była idealnym miejscem na tego typu operacje. Lała się, więc krew. Płonęły chyże. Rabunki i gwałty stały się częścią życia. Historia miała jednak wkrótce pokazać, że to nie beskidnicy byli największym zagrożeniem. Był rok 1650. Nieszczęście przyszło nagle, w nocy. Po mroźnej i śnieżnej zimie, jakiej nie pamiętali najstarsi mieszkańcy, gdy zawiało chyże na wysokość strzech, przyszła wiosna; zaczęło padać... Ruszył Wisłok, a i potok Krempna udowodnił, że potrafi przemienić się w rwącą rzekę. Wieś, w parę chwil, znalazła się pod wodą. Rozespani gospodarze, wyrwani z łóżek w środku nocy, wylęknione kobiety z płaczącymi na rękach dziećmi, starzy i młodzi - wszyscy wylegli przed domostwa. Nie było czasu do stracenia. Jeszcze wahali się... Ale ryk przerażonego bydła, rżenie koni, beczenie owiec, ujadanie psów - kazały podejmować szybkie decyzje. W huku podnoszącej się wody, trzasku łamiących się dachowych więźb, ledwie słychać było, jak płaczą cerkiewne dzwony... - Uciekać! Uciekać! - wołano zewsząd. Woda, co chwilę, porywała upatrzoną ofiarę. Uwolnione zwierzęta, zdezorientowane i przerażone, biegły na oślep tratując, kogo popadnie. Strugi deszczu, nieprzeniknione ciemności dopełniały obrazu apokalipsy. Gdy nastał poranek nie było już wsi. Wszystkie chałupy zmyła woda. Po ruskiej cerkwi została wielka "rana", rozbite i porozrzucane cebule kopuł, rozdarte ściany, zniszczone wnętrze. Ikonostas, jak arka Noego, zdawał się unosić resztki nadziei... Uratowaną jego część możemy podziwiać jeszcze dzisiaj; znajduje się ona, tzw. Deesis, na ścianie wewnątrz cerkwi. Została też, znana belka z wyrytą datą: 1507. Minęło kilka dni zanim woda opadła i odsłoniła przerażające pobojowisko. Pustynia! Wszystkie uprawne pola usłane naniesionymi głazami, martwymi zwierzętami, elementami drewnianych 16 konstrukcji domów... Była wieś... Mogło się wydawać, że rok 1650 kończył historię Krempnej. Ci, co przeżyli, jak poranione ptaki, zaczęli jednak wracać z okolicznych siół, w których osiedlili się po powodzi. Proces zasiedlania przebiegał powoli. Prawie trzydzieści lat po kataklizmie, w Krempnej były zaledwie trzy majątki dworskie oraz jeden popi. Dowiadujemy się o tym z lustracji podatkowej, z 1677 r. Stała też odbudowana cerkiew. Jeszcze w 1702 roku, jak stwierdzają pisane dokumenty, widać było ślady powodzi. Krempna, pomna swej świetności sprzed pięćdziesięciu lat, od początku XVIII wieku wkracza - mówiąc językiem dzisiejszych ekonomistów - na "ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego". Osiemnaste i dziewiętnaste stulecie, oraz kilkanaście lat XX wieku (do 1914 r.) - stanowią okres dynamicznego rozwoju wsi. Krempna stała się znanym w całym zaborze austriackim ośrodkiem sukiennictwa, tkactwa, a zwłaszcza kamieniarstwa. Wytwarzano tutaj krzyże, kapliczki, nagrobki, jak również przedmioty codziennego użytku. Należy o tym pamiętać, gdy wędrujemy po Łemkowszczyźnie. O napotkanych przydrożnych kapliczkach, krzyżach, nagrobkach na opuszczonych cmentarzach, możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że wyszły spod rąk mistrzów sztuki kamieniarskiej z Krempnej. Nie wszyscy byli jednak rzemieślnikami. Większość mieszkańców, tradycyjnie, zajmowała się hodowlą bydła i uprawą roli. Gdzie, jak gdzie, ale w Krempnej aż prosiło się, by powstał zajazd dla wędrujących z południa na północ kupców. Stało się to w 1835 roku. W Krempnej stanęła austeria. Trzeba pamiętać, że do końca XVIII-go wieku nie było jeszcze we wsi żydowskiego osadnictwa; w owych czasach, to zwykle Żydzi prowadzili tego typu oberże. Miała też Krempna budynek poczty. W latach 1769-70 stacjonowały we wsi wojska konfederacji barskiej; stoczyły one kilka potyczek z oddziałami gen. Drewicza. Wieś jednak nie ucierpiała, ani cerkiew. Przez wieki, Łemkowie zawsze o niej pamiętali. Wielokrotnie ją remontowano, rozbudowywano i upiększano. Ostatecznie, dzisiejszy kształt zawdzięcza przebudowie w latach 1782-1783. W roku, kiedy powstała austeria, cerkiew wzbogaciła się o nowy ikonostas, który istnieje do dzisiaj. Rok 1835 był, zresztą, dla Krempnej datą szczególną; wybudowano nie tylko wspomniany zajazd dla kupców, pocztę, lecz również otworzono pierwszą w historii wsi szkołę parafialną! Od XIX wieku zaczęli osiedlać się tu Żydzi. Musiała więc Krempna, choć wieś, być miejscem bardzo O) Al. **l & 13 §1 \ u. J?S atrakcyjnym do inwestowania, skoro i oni pojawili się tutaj. Jak wiadomo, zwykle wybierali miasta. Tymczasem mieszkańcy zaczęli masowo wytwarzać gonty. Zbyt w miastach byl praktycznie nieograniczony. Pomimo rozwoju różnych gałęzi rzemiosła, niektórzy upatrują w ХГХ wieku początek gospodarczego schyłku tej łemkowskiej wsi. Faktem jest, że istniała sezonowa emigracja zarobkowa mieszkańców Krempnej na Węgry, gdzie wiosną kupowano bydło, by odsprzedać je jesienią ze znacznym zyskiem. Pod koniec wieku, wieś miała już stałego lekarza oraz aptekę. Lekarzem i aptekarzem był dr Józef Roth (historia literatury zna nazwisko: Joseph Roth, austriackiego pisarza - może doktor z Krempnej, to jego antenat?). Przełom wieków przynosi modę na letników, którzy coraz częściej odwiedzają tę malowniczą wieś. Dla mieszkańców mogłoby to okazać się nową szansą. Niestety, wojna przerwała te plany. Wojna światowa 1914-18 oznaczała dla wsi pożogę i aresztowania. Front wracał jak bumerang. Uciekające w listopadzie 1914 r. oddziały węgierskich honwedów palą wiele domostw. Łemkowie, oskarżani o sprzyjanie Rosjanom, wędrują do obozu w Thalerhofie. Reszta pogorzelców ucieka do przysiółka, Huty Krempskiej. W maju następnego roku front wraca, i tym razem uciekają Rosjanie. Wieś znowu znacznie ucierpiała. Niemym świadkiem tamtych tragicznych zmagań, okupionych wieloma ofiarami po obydwu stronach, jest cmentarz na wzgórzu Łokieć. Warto tu zajrzeć. Przy bramie żołnierskiej nekropolii, na kamiennych kolumnach stoją dwa betonowe krzyże. Centrum zajmuje pomnik, kolumnada w kształcie rotundy, zwieńczona dębowym wieńcem. Śmierć pogodziła niedawnych wrogów, o czym zdaje się przekonywać treść epitafium: Walczyliśmy pierś w pierś, Ramię w ramię z martwych wstaniemy! W okresie międzywojennym, Krempna już nie podniosła się. Bieda i zapomnienie stały się jej chlebem powszednim. Owszem, koniec lat trzydziestych dawał pewne nadzieje. Zabrakło czasu. Międzywojenne dwudziestolecie było niespokojnym czasem dla Łemkowszczyzny. Schizma tylawska (od 1926r.), proces przechodzenia na prawosławie, podzieliła dotąd jednolity naród na wrogie sobie strony, na grekokatolików i prawosławnych. Na szczęście, Krempna oparła się. Schizma nie znalazła 18 tutaj podatnego gruntu. Powoli odradzał się ruch turystyczny. Ponownie pojawiać się zaczęli letnicy. Wkrótce, w polowie lat trzydziestych, wieś stała się popularnym miejscem harcerskich i studenckich obozów. Obozowa młodzież, z różnych rejonów Polski, przynosiła znękanym ludziom powiew nowego, innego, nieznanego świata. Wieś odwiedzały kukiełkowe teatrzyki, a i harcerze dawali przedstawienia ku radości dzieci i dorosłych. Beskid Niski powoli stawał się kulturowym i religijnym tyglem. Po niedzielnej liturgii, cerkiewny plac tętnił życiem. Harcerskie mundury mieszały się z odświętnie ubranymi Łemkami. Chłopcy paradowali w białych spodniach z sukna, w białych haftowanych koszulach; starsi - w serdakach. W tym tłumie roześmianych młodzieńców, jak kwiaty, jawiły się łemkowskie kobiety i dziewczęta. Ich szafirowe spódnice, białe bluzki spinane kolorowymi wstążkami, jedwabne gorsety, dziewczęce sukienki ozdobione fantazyjnym haftem oraz czerwone korale - i ten śpiewny gwar - wszystko to sprawiało wrażenie jakiegoś baśniowego świata; świata, którego dzisiaj tak mało... Chociaż Krempnej daleko było jeszcze do zasobności sprzed stu lat, to jednak pozostała swego rodzaju wyspą wielkich aspiracji i możliwości. Mogła pochwalić się nowoczesnym budynkiem szkoły, boiskiem, strzelnicą i... radioodbiornikiem. Pod górą Kamień, chluba wsi - stacja narciarska. Do Krempnej przyjeżdżali zatem turyści latem i zimą. Niestety, nie miało to większego znaczenia dla miejscowej ludności. Wielu emigrowało za chlebem do Kanady, USA, Brazylii i Argentyny. I jeszcze ciekawostka: był taki czas, kiedy dzieci, łemkowskie dzieci, uciekały... do szkoły. Paradoks? Ale, jakże pouczający! Nie było jednak dane tamtemu pokoleniu zrealizować do końca swych marzeń. Nadszedł wrzesień roku 1939. Już na samym początku wojny doszło do walk w rejonie Krempnej. Batalion Obrony Narodowej "Rzeszów" starał się powstrzymać nacierające niemieckie kolumny pancerne. W czasie wojny złą kartę historii zapisała ukraińska policja. Koniec wojny, to długotrwałe walki frontowe, które trwały od 6 października 1944 r. do 15 stycznia 1945 г., kiedy to siły niemieckie opuściły wieś. Krempna przedstawiała żałosny widok. Połowa mieszkańców, zaraz po wojnie, wyjechała do Związku Radzieckiego. W latach 1947-48, w ramach akcji "Wisła", resztę Łemków wywieziono w okolice Gorzowa i Olsztyna. W okresie "odwilży" w 1956 r. 19 część łemkowskich rodzin, gnana zapewne tęsknotą, powróciła na ojcowiznę. Stanowią jednak w swojej wsi mniejszość. "Ruska" cerkiew pod wezwaniem Świętych Kośmy i Damiana przetrwała wojnę i nadal służyła - teraz zarówno katolikom obrządku wschodniego, jak i zachodniego. Posługę liturgiczną, w obydwu obrządkach, sprawował "paroch", ks. Wysoczański. Taki stan trwał do roku 1964. Jak wiemy, był to okres walki ideologicznej prowadzonej przez partię z Kościołem rzymsko-katolickim. Czas względnej wolności nie trwał długo. Na dodatek, Kościół unicki formalnie przestał istnieć. Według obowiązującego "prawa" był instytucją nielegalną. Posłużyło to partyjnym władzom za pretekst do zamknięcia cerkwi w Krempnej. Po zmianie władz, w 1971 г., cerkiew otwarto. Jeszcze raz dźwiga się ta ambitna wieś ze zniszczeń i doświadczeń. Obecnie liczy 500 mieszkańców. Jest siedzibą władz gminy. W Krempnej mieści się też siedziba Magurskiego Parku Narodowego. W latach 60-tych ubiegłego stulecia utworzono niewielki zalew, który przyczynił się do rozwoju turystyki. Dziś, Krempna stoi mocno na nogach. Ośrodki wypoczynkowe, baza agroturystyczna, pola namiotowe, na stałe wrosły w pejzaż wsi. Stała się popularnym miejscem wypoczynku dla mieszczuchów z wielkich miast: Warszawy, Krakowa... Dzisiaj, to już inna wieś. Ostatnie chyże przypominają jednak o jej historii, o jej łemkowskich dziejach. "Ruska" cerkiew pełni teraz funkcje kościoła rzymsko-katolickiego. Odremontowana zaraz po otwarciu, w latach 1972 - 73, zachwyca przybysza rokokowym ikonostasem z 1835 r. z częścią starszego, tzw. Deesis, z XVII wieku, oryginalnym feretronem, czyli figurą Matki Bożej noszoną podczas procesji; z prawdziwymi włosami! Przed wejściem wita i żegna turystów św. Mikołaj, kamienna figura z XIX w., świadectwo rodzimej sztuki kamieniarskiej. Przy drodze zniecierpliwione hucuły; siwa grzebie kopytem w ziemi. Opuszczam cerkiewny plac z żalem. Jeszcze rzut okiem na św. Mikołaja, na "do widzenia". Kończy się kolejna baśń. Z żalem zamykam opowieść. Jeszcze patrzę na błyszczące w słońcu, pokryte blachą, kopuły i krzyże. Chcę przedłużyć ostatnie chwile. Postanowiłem wstąpić do przysiółka, do Huty Krempskiej. Stoi tu kilka zaledwie zabudowań, leśniczówka i kapliczka. To dla niej przyjechałem. W kapliczce oglądam fragment szklanego krzyża. Miejscowy wyrób. Przez prawie trzysta lat działała tutaj huta szkła. 20 Krempna Cerkiew pod wezwaniem śś. Kośmy i Damiana ■.. . ■Г' ■■■■■■:■'■ ■ ят \ и *'— Gdy kiedyś zabłądzisz w te strony, poczujesz się, jakbyś znalazł skarb. Zapragniesz zachować to miejsce dla siebie. Szmer potoku, szum drzew - i cisza, inna niż ta w wielkim mieście, o trzeciej nad ranem... Gdzieś wysoko pstry dzięcioł opukuje chorą jodłę, a kukułka kuka tylko dla ciebie. 21 Kermesz (rzecz o Olchowcu) JLJył maj. Najpiękniejszy miesiąc w roku. W maju pięknie jest nawet w "gotyckim kurniku", jak poetycko nazywa miasto Jerzy Harasymowicz. Wjeżdżając do Olchowca odnoszę wrażenie, że zanurzam się w zaczarowaną krainę, zamkniętą zewsząd wzgórzami. Jak w Edenie -dolinę przecina uroczy potok Wilsznia. Wyniosłe jodły i buki zapraszają do cienie. Na straży wsi stoi Horb, jak biblijny anioł u bram raju. Modrzewiowa cerkiew przegląda się w wodach Olchowczyka. Na kamiennym moście prowadzącym do świątyni zatrzymał się czas. Przysiółki, Wilsznia i Baranie, jak dwa satelity, dopełniają całości bajkowej scenerii. Minęło już pięć stuleci odkąd w tej malowniczej dolinie lokowano wieś. Pierwotnie była własnością zubożałego rycerskiego rodu Wojszyków. Wkrótce, poprzez koligacje rodzinne, Olchowiec przeszedł na własność rodziny Stadnickich. Żyjący tu Łemkowie wiedli skromne i proste życie. Często wyjeżdżali do pracy na Słowację. Dopiero XIX wiek przerwał monotonne i biedne życie mieszkańców, a to za sprawą nowych właścicieli, braci Thonet z Wiednia. Inwestowali oni spore pieniądze w przemysł drzewny. Tereny były wręcz wymarzone na tego rodzaju przedsięwzięcia. Olchowiec - długo bez cerkwi i bez znaczenia - wydawał się być zapomnianym 22 przez Boga i ludzi, miejscem. Dopiero w 1792 r. stanęła we wsi pierwsza cerkiew. Wieś była zbyt biedna, by podołać budowie sakralnego obiektu. Przeniesiono zatem drewnianą maleńką cerkiew ze Słowacji i ustawiono ją nad brzegiem Olchowczyka. Musiało jednak minąć kolejne sto lat, zanim Olchowiec stał się siedzibą parafii. Na razie "słowacka" cerkiew była świątynią filialną. Wieś należała do greckokatolickiej parafii w Polanach. Wraz z rozwojem przemysłu drzewnego, w Olchowcu zaczęli osiedlać się nowi mieszkańcy. Wraz z przysiółkami liczył około ośmiuset Łemków. Rodzin polskich było zaledwie osiem. Jak już wspomniałem, pod koniec XIX w. w Olchowcu erygowano parafię. Wiązało się to z potrzebą wybudowania plebani, co też uczyniono. Od tej pory Olchowiec stał się dla okolicznych wsi - Ropianki, Baraniego i Wilszni - ośrodkiem życia religijnego. Na przełomie wieków wieś była bardzo rozległa; rozciąga się na południe, aż po dzisiejszą granicę słowacką, do przełęczy obok wzgórza Baranie; na zachód jego naturalnym przedłużeniem jest przysiółek Baranie, leżący przy potoku o tej samej nazwie; na wschód - przysiółek Wilsznia. Przysiółki stanowią urocze enklawy chałup położonych pośród nieprzebytych lasów. Niestety, I wojna światowa, już na samym początku, wtargnęła z całą swą niszczycielską mocą w tę sielską dolinę. Płonęły łemkowskie chyże. Spłonęła plebania. Olchowiec podzielił tragiczny los innych wsi Beskidu Niskiego. W okresie międzywojennym, wieś podniosła się ze zniszczeń. Zwłaszcza w latach trzydziestych, wieś zaczęła nadrabiać zapóźnienia. I tak, w 1932 г., powstaje szkoła. Co ciekawe, językiem wykładowym jest również - łemkowski. Stawia to w innym świetle oskarżenia, kierowane przez niektórych, wobec II Rzeczypospolitej o narzucanej mniejszościom narodowym polonizacji. Przykład Olchowca, przecież nie jedyny, stanowi dowód na to, że ówczesne władze dbały o zachowanie religijnej i kulturowej odrębności Łemków. Apel Krystyny Pieradzkiej, autorki książki "Na szlakach Łemkowszczyzny": Ratujmy dawne zabytki, cerkwie łemkowskie, w ich pierwotnym wyglądzie..." - możemy śmiało odnieść również do faktu dbałości władz w zakresie zachowania odrębności tej części Polski w sferze kultury, ducha, języka - a nie wyłącznie w sferze historycznych dóbr materialnych. W latach 1932-1934, mieszkańcy Olchowca poddają gruntownej odbudowie niszczejący budynek cerkwi. Świątynia pod wezwaniem "Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja" przedstawiała smutny 23 obraz. Nie była zapewne nowym budynkiem, gdy trafiła tutaj ze Słowacji. Należy raczej sądzić, że była cerkwią przeznaczoną do rozbiórki, by ustąpić miejsca nowej. Tak więc, Olchowiec przedłużył jej sakralny żywot. Upływający czas oraz wojna, odcisnęły swoje ślady: cieknący dach, gnijące gonty, naruszone konstrukcje. Pomysł "remontu" był bardzo oryginalny. Starą cerkiew - obudowano nowymi ścianami z modrzewiowych desek. Nowąwięźbę dachową pokryto blachą. Potem, rozebrano - znajdującą się wewnątrz "słowacką" cerkiew -i wyniesiono zużyte materiały. Pozostawiono ikonostas, pojedyncze ikony oraz nadające się do użytku wyposażenie. Nie było jednak dane mieszkańcom długo cieszyć się nową świątynią. Wybuchła II wojna światowa. Niemcy postawili tutaj strażnicę. Mimo okupacji, działała łemkowska szkoła, choć z przerwami. Mogło się wydawać, że tym razem los oszczędzi wieś. Jednak walki we wrześniu i październiku 1944 r. zweryfikowały te nadzieje. Operacja dukielsko - preszowska pozostawiła po sobie pogorzelisko. Z dziewięćdziesięciu domostw - pozostało zaledwie kilkanaście. Ucierpiała także cerkiew; spłonął ikonostas. Po wojnie, w 1945 г., większość mieszkańców, uwierzyła w propagandowe hasła i wyjechała na tereny dzisiejszej Ukrainy. Pozostało 27 rodzin. Nie na długo. Także Olchowiec dotknęła akcja "Wisła". Tylko niektórym udało się pozostać we wsi. Duża zasługa w tym - proboszcza ze Żmigrodu, który wystawiał chętnym "łacińskie" metryki... Historia lubi się powtarzać. W ten sposób wcześniej uratowano wielu Żydów. "Wielki" Olchowiec stał się małą wioską, bez przysiółków; po Baranim i Wilszni zostały tylko nazwy. Mieszkańcy jednak nie poddali się. To oni, za cenę własnych wyrzeczeń, wyremontowali cerkiew. Niestety, świątynia była nieczynna przez szereg lat. Dopiero w 1953 г., znany już nam z Krempnej, "paroch", ks. Jan Wysoczański podejmuje się sprawować liturgię w obrządku wschodnim. Nie trwało to jednak długo. Władze PRL zareagowały natychmiast i zakazały odprawiania nabożeństw w języku starocerkiewnym. Wobec tego, ks. Wysoczański zaczął odprawiać msze po łacinie... Cerkiew jednak zamknięto. Wieś otrzymała decyzję o rozebraniu świątyni. Pozyskany w ten sposób materiał miał posłużyć do budowy garaży w Miejscu Piastowym. Gdy nadszedł dzień wykonania partyjnych dyrektyw, a w Olchowcu, przed kamiennym mostem, pojawiła się ekipa 24 Olchowiec Cerkiew pod wezwaniem Przeniesienia Relikwii Św. Mikołaja budowlana, wzmocniona oddziałem milicji - na spotkanie z nieproszonymi goscmi wyszli mieszkańcy, uzbrojeni w siekiery i widły... Milicja nie zaryzykowała otwartej konfrontacji. Cerkiew pozostała. Drzwi zamknięto na kłódkę i zaplombowano. Po kilku dniach, mieszkańcy zerwali plomby i kłódkę. Jednak nabożeństwa odprawiano rzadko, obawiając się zapewne represji. Cerkiew oficjalnie otwarto dopiero w 1978 r. Obecnie służy unitom i katolikom. Mimo historycznych zawirowań, Olchowiec i tak miał szczęście Nie podzielił losu Wilszni i Baraniego, zarastających trawą, odchodzących w niepamięć. Dalej, w Smerecznem - tylko kamienny krzyż zaświadcza o smutnej historii. Tymczasem, Olchowiec został i żyje. Wciąż jest małą ojczyzną dla dwudziestu rodzin; w większości łemkowskich. W cerkwi lsm nowy ikonostas; jeszcze pachnie świeżą farbą. Powstał w 1989 r Wieś może także pochwalić się małym muzeum. W chyży, należącej kiedyś do Michała Gabło, powstała - staraniem p. Tadeusza Kiełbasińskiego - izba łemkowskich pamiątek. Gromadzone zbiory dają nam wyobrażenie o życiu sprzed półwiecza. Sprzęty gospodarcze, narzędzia, naczynia, ubrania -i trochę wyobraźni, a nieruchome przedmioty z przeszłości w tym łemkowskim fotoplastykonie, ożywają... Miejscowa społeczność zadbała nie tylko o materialne przedmioty, lecz sprawiła, że kultura, folklor, religijna tożsamość - stały się treścią życia. Od 1991 roku powrócono do tradycji dawnych odpustów, łemkowskich kermeszów. Odbywa się on w dzień patrona cerkwi, Św. Mikołaja, w maju. Nie jest to inscenizacja. To żywa tradycja. Jest maj. Pachnie ziemia. Dolina przystrojona kwitnącymi krzewami. Z trawy wyglądają ciekawskie stokrotki. Wszystkie pobocza drogi zielone brzegi potoku, podwórka - wszędzie stoją sznury autokarów i samochodów; na trawie leżą rowery. Moja furmanka dopełnia obrazu. Nikt nie zwraca na nią uwagi. Jest czymś naturalnym. Kamienny mostek dawno już nie widział tylu przechodniów. Cerkiew nie jest w stanie pomieścić wszystkich przybyłych. Tłum stoi na przycerkiewnym placu, na brzegu Olchowczyka, na kamiennym moście, wszędzie... W powietrzu unosi się atmosfera święta. Z cerkwi dobiegają śpiewy Dzieje się Swiataja Liturgia. Cerkiew rozświetlona setkami płomieni. Pachnie topiący się wosk; miesza się z aromatem kadzideł. Lśnią ikony. Za zamkniętymi carskimi wrotami, za zasłoną ikonostasu, dzieją się cuda, 25 których oko ludzkie nie jest w stanie zobaczyć, a rozum - pojąć. Każdy "łacinnik" powinien, choć raz w życiu, doświadczyć ortodoksji... Po liturgii, tłum gromadzi się przed sceną. Umajona brzózkami i jedliną wprowadza nastrój ludowej zabawy. "Polowa" gastronomia serwuje pieczone kiełbaski, lane piwo prosto z beczki, lody, słodycze. Są też balony; te najzwyklejsze - okrągłe, a także w kształcie serca; inne udają huculskie koniki. Są też stoiska z łemkowską literaturą, albumami, turystycznymi przewodnikami, mapami z regionu, wyrobami ludowego rzemiosła, współczesnymi ikonami... Obok, młody człowiek, otoczony gromadą ludzi, prezentuje ludową muzykę z CD. Dzień jest upalny, choć to dopiero maj. Mężczyźni szukają cienia. Inni, z kobietami i dziećmi, zajmują miejsca przed sceną. Na scenie, jak w kalejdoskopie, zmieniają się układy taneczne, wirują kolory. Dudni podłoga od przytupów. Małe dziewczynki w ludowych strojach tańczą przed sceną. Dorośli klaszczą, wtórują artystom. W oczach widać łzy... Powietrze drży od emocji, gwaru rozmów po latach, dźwięków skrzypiec... Kolorowe zespoły mieszają się z odświętnie ubranymi uczestnikami kermeszu; przyjechali z różnych stron Polski, ze Słowacji, Ukrainy. Cyganie popisują się wirtuozerią gry, Osławianie zachwycają głosem solistki i tanecznymi układami. Wiłsznia wprowadza w nastrój sprzed wieku. Wszyscy podchwytują słowa pieśni: "Jak sobi zaspiwam na wysokij hori..." Tęsknota, nostalgia, żal za Łemkowynom wypełnia dolinę. Staruszka obok, połyka łzy i szepce: "Cnie mi sia zaTobom..." - ziemio mych ojców, za wami góry i potoki, gdzie "stoit werba nad wodoju..." Za płotem ścieżka zarośnięta trawą - widać, że dawno nikt nią nie chodził. Tędy wiodła droga z Wenher; tędy mój "Petro iszoł z lubowania..." Uśmiecha się do wspomnień. Dawne dzieje. Tam, gdzie teraz przyszło jej żyć, nie ma ani takich wierzb, ani ścieżek, co prowadzą z Węgier; nie ma góry Horb, nie ma wysokich do nieba jodeł. Ile to razy patrzy przez okno na gołębie wyjadające ziarno z parapetu i przypomina sobie, że właśnie teraz "za Beskidom owes sijut..." Następnego dnia pakuje rzeczy do torby; jedzie na kermesz. Może już ostatni w jej życiu, ale przecież "tam w horach duje witer, tam w horach moja chyża..." Rzeczywistość miesza się z fantazją, świat realny z baśniami. Oto autokary, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemieniły się 26 w furmanki - samochody osobowe przekształciły się w dorożki. Wokół brzmi muzyka. Mijają godziny. Słońce, które przyszło ze Wschodu i wspięło się na szczyty cerkiewnych kopuł - teraz uchodzi na Zachód. Łemkowski los... Tutaj, w Olchowcu jest wesoło i swojsko. Ktoś rozpalił ognisko. Zaczęła się zabawa. Teraz sceną jest cała wieś. Nogi tańczą same; po górach niesie się śpiew. Zdumiony księżyc schował się za kopułę cerkwi - i patrzy... I ja zapalam naftową latarkę i wieszam u wozu. Oporządzam kobyły. Czas w drogę! Huculska trojka biegnie lasem. Za plecami milkną pieśni. Kończy się kermesz. Za rok też tutaj przyjadę! 27 Babski napad (rzecz o Tylawie) С V->zułem się jak myśliwy, który dopiero co wysłuchał gry Wojskiego. Kermesz się skończył, a ja wciąż słyszałem, jak grają kapele, jak dudni podłoga, jak niesie się pieśń: Hory, naszy hory, My was ne zabudem. Pokla żytia nasze, Wspominaty budem. Jechałem i wspominałem. Zobaczyłem kamienny most przed cerkwią - i siebie. Właśnie tam poznałem, co to jest tęsknota za utraconym rajem, za "Arkadią przodków" - za Łemkowynom... Tymczasem dojechałem do Mszany. Srebrny potok, Mszanka, stare buki u boku jodeł - wszystko sprawia wrażenie nierealnej majaki. Na d