4943

Szczegóły
Tytuł 4943
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4943 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4943 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4943 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERIC L. HARRY STRZEC I BRONI� Dw�m najwspanialszym boskim cudom i najwi�kszym rado�ciom mego �ycia, Ethanowi i Jordanow Prolog Naszym pierwszym zadaniem musi by� unicestwienie wszystkiego, co obecnie istnieje. Michai� Bakunin B�g i Pa�stwo 1882 OKOLICE TOMSKA, SYBERIA 15 sierpnia, 10.30 GMT (20.30 czasu lokalnego) Jedynymi �ladami dzia�alno�ci cz�owieka by�y grube czarne rury biegn�ce prosto od horyzontu po horyzont. M�czyzna dosiadaj�cy niskiego syberyjskiego konia postawi� ko�nierz kurtki. W tych szeroko�ciach zmrok zapada� powoli, lecz zimny wiatr zaczyna� k�sa� d�ugo przed zmierzchem. Powi�d� wzrokiem po ciemnogranatowym niebie, kt�re zdawa�o si� przygniata� ziemi� swoim ci�arem i wt�acza� lini� horyzontu poni�ej rzeczywistego po�o�enia. Nigdy dot�d nie widzia� dzikiego, pierwotnego krajobrazu i nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e niebo zajmuje tu wyj�tkowo wyeksponowane miejsce. Lekko �cisn�� nogami wierzchowca i pojecha� dalej. Na pocz�tku mia� z nim olbrzymie k�opoty. Za pierwszym razem mocno wbi� pi�ty w boki konia i zaraz musia� z ca�ej si�y �ci�ga� wodze, �eby go powstrzyma�. Ale w ci�gu wielu tygodni podr�y z�y� si� ze zwierz�ciem; potrafi� ju� rozsi��� si� wygodnie w siodle i dostosowa� rytmiczne ruchy cia�a do tempa jego chodu. Chwil� p�niej lekkim szarpni�ciem cugli zatrzyma� wierzchowca i zeskoczy� na ziemi�. Zacz�� nas�uchiwa�. Smoli�cie czarny ruroci�g by� jednym z kilku, kt�re dostarcza�y Zachodniej Europie po�owy zu�ywanej energii. Gigantyczne ilo�ci gazu ziemnego w grubych rurach przemieszcza�y si� jednak bezszelestnie. Tylko z bliska mo�na by�o wyczu� bij�ce od nich ciep�o. To skutek tarcia, pomy�la�. Odwi�za� przymocowany za siod�em, wyp�owia�y od s�o�ca gruby niebieski �piw�r i z �omotem rzuci� na ziemi�. Rozwin�� go i popatrzy� na zestaw narz�dzi, le��cych niczym przyrz�dy chirurgiczne u�o�one na tacy przed operacj�. Otaczaj�ca pustka poch�ania�a wszystkie d�wi�ki i wysysa�a my�li. Po g�owie kr��y�y mu urywane wspomnienia - widok leniwie tocz�cego wody strumienia par� kilometr�w st�d, usianego miriadami gwiazd nieba ponad kolejnymi obozowiskami, wra�enie ca�kowitego bezruchu, w jakim pogr��a�a si� nieprzebyta tajga pod koniec dnia. Ostre, czyste syberyjskie powietrze zalewa�o go na przemian falami ciep�a i ch�odu. Wci�ga� je przez nos g��boko w p�uca. Na szcz�cie pogoda mu sprzyja�a. Rzadko widywa� tak pi�kne dni jak ten, kt�ry w�a�nie dobiega� ko�ca. Skupi� si� na wykonywanych czynno�ciach, chocia� wcze�niej parokrotnie prze�wiczy� ten najtrudniejszy etap swojego zadania. Czas mija� nieub�aganie, cho� dla niego nie by�o to szczeg�lnie istotne. Na pograniczu �wiadomo�ci nieustannie przewija�y si� oderwane fragmenty wspomnie� - po k�pieli, jak� urz�dzi� sobie w le�nym strumieniu, wyszed� na brzeg, �eby wyschn��, i wtedy poczu� na ca�ym ciele zbawcze ciep�o s�o�ca. Zaraz potem ko� wszed� do strumienia, a gdy napi� si� wody, zacz�� z zadziwiaj�c� energi� biega� po p�yciznach, p�osz�c z trzcin roje olbrzymich wa�ek. Pomy�la�, �e b�dzie mu brakowa�o letnich nocy w tajdze i uleg�ego wierzchowca. W�a�nie wtedy, gdy le�a� nad strumieniem i przez zamkni�te powieki wpatrywa� si� w rubinowy blask s�o�ca, dopad�y go stare zmory. Wr�ci�y z tak� si��, �e wstrz�sany dreszczami poderwa� si� na nogi. Przysz�y tak�e w nocy. Obudzi� si� zlany potem, dr��cy z zimna. Szybko podci�gn�� koc pod brod� i ws�uchany w przyspieszony puls d�ugo gapi� si� w ciemno�� otaczaj�c� male�ki kr�g �wiat�a dogasaj�cego ogniska. Przerwa� na chwil�, zaczerpn�� g��boko powietrza i spojrza� w niebo. Czerwonawy odcie� zachodz�cego s�o�ca wci�� robi� na nim wra�enie. Przysz�o mu do g�owy, �e tu, w tej niezmierzonej pustce, m�g�by si� zmieni�. Nagle zapragn�� pozosta� w le�nej g�uszy, prowadzi� koczownicze �ycie, przetrwa� jedn�, mo�e dwie d�ugie, srogie zimy. P�niej wr�ci�by do �wiata jako ca�kiem nowy cz�owiek. Mo�e tutejsza surowo�� i poddanie si� wszystkich stworze� ci�kim syberyjskim warunkom zabi�yby jego stare przyzwyczajenia i powo�a�y do �ycia kogo� zupe�nie innego. Mo�e dopiero wtedy zdo�a�by si� uwolni� od swojej przesz�o�ci. Zaraz jednak uzmys�owi� sobie bolesn� prawd�. Niezale�nie od tego, gdzie by si� znalaz�, dok�d zaprowadzi�yby go kolejne podr�e, musia� taszczy� baga� wszystkiego, czego dokona�. Nie mia�o ju� znaczenia, czy to kara boska, czy normalna kolej rzeczy. Jakby pod wp�ywem tych ponurych rozwa�a� z trudem dosiad� z powrotem konia i pojecha� wzd�u� ruroci�gu. Kilkadziesi�t metr�w dalej wyci�gn�� z kieszeni pomi�t� kartk� i znowu zeskoczy� na ziemi�. No�em my�liwskim otworzy� ma�� puszk� bia�ej farby i trzymaj�c przed sob� rozpostart� kartk� w jednej d�oni, a p�dzel w drugiej, starannie przeni�s� kolejne litery napisu na czarn� powierzchni� rury. Dosiad� konia i wjecha� k�usem na szczyt pobliskiego sp�aszczonego wzg�rza. Tu postanowi� zaczeka�. Przy�apa� si� na tym, �e instynktownie rozgl�da si� na wszystkie strony. By� to efekt nawyku z ca�kiem innego �wiata, zdominowanego przez ludzi. Tu nie dostrzeg� nigdzie �ywej duszy. Przeszy� go dreszcz z zimna, gdy czerwone s�o�ce znikn�o za horyzontem na zachodzie. Kilkakrotnie uderzy� si� d�o�mi po ramionach, by si� nieco rozgrza�. Pomy�la�, �e tego wieczoru czeka go wyj�tkowy ch��d. Cztery �adunki wybuchowe eksplodowa�y niemal r�wnocze�nie. Z rozerwanych rur buchn�� gaz ziemny. Detonacje poch�on�y tlen w pobli�u miejsca wybuchu, ale rozpr�ony gaz, rozgrzany i zmieszany z powietrzem, zap�on�� gigantyczn� kul� ognia. Wt�rna eksplozja jak olbrzymi otwieracz do konserw rozerwa�a rury na d�ugo�ci wielu metr�w. Dono�ny huk rozni�s� si� po ca�ym pustkowiu, a� ko� si� sp�oszy�. - Spokojna - mrukn�� m�czyzna i poklepa� twardy grzbiet okryty cienk� derk�. Na trawiastej r�wninie nie by�o echa. Teraz cisz� zak��ca� odg�os pal�cego si� gazu; mi�dzy pag�rkami przetacza� si� basowy ryk przypominaj�cy odg�os rozp�dzonego poci�gu. Nad miejscem wybuchu pojawi� si� s�up g�stego czarnego dymu, kt�ry przes�oni� ciemniej�ce z wolna niebo. Je�dziec powi�d� spojrzeniem wzd�u� zniszczonego ruroci�gu. Na d�ugo�ci setek metr�w rury by�y porozrywane, poskr�cane i rozszarpane. Ale napis, kt�ry z takim mozo�em wykona�, pozosta� nienaruszony na samej granicy wysadzonego odcinka. Litery wymalowane bia�� farb�, �ciekaj�c� niczym krew po czarnej powierzchni, uk�ada�y si� w has�o: �Zniszczenie jest matk� tworzenia!�. Odczyta� je p�g�osem, mimo �e nikt nie m�g� go us�ysze�. Tylko ko� zastrzyg� uchem na brzmienie ludzkiego g�osu. �cisn�� nogami jego boki i pojecha� przed siebie. Przyby� znik�d i donik�d mia� teraz wr�ci�. CZE�� I Dwa pierwsze prawa termodynamiki mo�na podsumowa� nast�puj�co: w spos�b naturalny wszech�wiat d��y od stanu uporz�dkowania do stanu chaosu. Prawa te dotycz� r�wnie� struktur tworzonych przez cz�owieka. Walentyn Karcew Prawa historii ludzko�ci 1 PLAC CZERWONY, MOSKWA 15 sierpnia, 23.00 GMT (1.00 czasu lokalnego) - Anarchia, anarchia, anarchia - powiedzia�a Kate Dunn do obiektywu kamery Woody'ego. Za jej plecami okrzyki wznoszone przez wielusettysi�czny t�um nios�y si� echem po ca�ym placu. O�lepia�o j� �wiat�o jupitera, ale mog�a dostrzec unosz�ce si� w g�r� zaci�ni�te pi�ci demonstrant�w. Po chwili t�um przycich�, czekaj�c na kolejne has�a wykrzykiwane przez megafon. - D�wi�k jest niez�y - mrukn�� Woody z okiem przyci�ni�tym do wizjera - ale �wiat�o do kitu. Nie uchwycimy nic poza kilkoma pierwszymi szeregami tych w dole. - Poprawi� s�uchawki na g�owie i doda�: - Powiedz co� jeszcze. - M�wi Kate Dunn dla serwisu informacyjnego stacji NBC. Teraz dobrze? - W porz�dku. Woody wcisn�� par� klawiszy w sekcji kontrolnej kamery. Urz�dzenie by�o w pe�ni zautomatyzowane, ale on zawsze korygowa� r�cznie wybrane przez komputer parametry pracy. Kate obejrza�a si� na t�um. Ogarnia�o j� silne podniecenie, czu�a wyra�nie przyspieszony puls. Ze swojego stanowiska na dachu porzuconej milicyjnej furgonetki doskonale widzia�a m�wc� o�wietlonego blaskiem reflektor�w umieszczonych na skraju podwy�szenia. Rozw�cieczony m�czyzna ciska� przez megafon inwektywy. Aparatura na- g�a�niaj�ca w ci�ar�wce zosta�a ustawiona na pe�n� moc, wi�c jego g�os by� lekko zniekszta�cony. Z tysi�cy garde� pop�yn�� kolejny okrzyk. Zaci�ni�te pi�ci wyci�gn�y si� w stron� kremlowskiego muru, po kt�rym ta�czy�y wyd�u�one cienie rzucane przez filuj�ce p�omienie licznych ognisk i pochodni. Kate poczu�a g�si� sk�rk� na ca�ym ciele. - To b�dzie bombowy reporta�, Woody. Czuj� to w ko�ciach. - Aha - mrukn�� operator, zaj�ty regulacj� ustawienia tr�jnogu kamery. Dunn zmusi�a si�, aby oderwa� wzrok od t�umu demonstrant�w, zamkn�� oczy i powt�rzy� w my�lach tre�� komentarza. Nie tyle wa�ne by�y same s�owa, kt�re zna�a na pami��, ile ton, roz�o�enie akcent�w i rzeczowo�� do�wiadczonego reportera, relacjonuj�cego zr�wnowa�onym g�osem dramatyczne wydarzenia. Od wielu lat pilnie obserwowa�a weteran�w tego zawodu. Pochyli�a lekko g�ow� i ledwie poruszaj�c wargami, powtarza�a szeptem swoje wyst�pienie. Jej s�owom towarzyszy�y skandowane przez t�um has�a. - Uwaga! Wchodzimy! - zapowiedzia� Woody. Kate otworzy�a oczy i przybra�a oboj�tn� min�. Operator wyci�gn�� rozcapierzon� d�o� i zacz�� odlicza� sekundy, zaginaj�c kolejne palce. Nawet gdy zacisn�� pi��, odczeka�a jeszcze chwil� na w�a�ciwy moment. Z ust zgromadzonych na placu Rosjan wyrwa� si� kolejny okrzyk. Nad g�owami czarne sztandary anarchist�w rysowa�y wielkie �semki. Kiedy echo przycich�o, zacz�a: - Anarchia... - W my�lach nakazywa�a sobie: powoli! - Wszystkie uznane warto�ci s� nieistotne. �aden ustr�j polityczny nie funkcjonuje jak nale�y. �ycie, jakie wiedziemy, staje si� bez znaczenia... Zabrzmia�o nast�pne has�o, a gdy okrzyki umilk�y, podj�a, jakby dostosowuj�c si� do ich rytmu: - Rosyjscy anarchi�ci chc� poprawi� �stan ducha narodu�, burz�c istniej�cy �ad spo�eczny. �Przez zniszczenie do tworzenia!�. To has�o nowej generacji. Rozleg�y si� g�o�ne wiwaty. Kate spojrza�a przez rami�. Odnosi�a wra�enie, �e jest �wiadkiem wa�nego momentu w historii ludzko�ci. Tu, w stolicy pot�nego mocarstwa, szykowa�a si� kolejna rewolucja, kt�ra mog�a cofn�� post�p cywilizacyjny o stulecia. Ona za� mia�a sposobno��, aby pokaza� te wydarzenia ca�emu �wiatu. - Spo�r�d r�nych ideologii, kt�rym przypisuje si� jak�� warto�� -ci�gn�a w blasku jupitera kamery - anarchizm nigdy nie zosta� wypr�bowany w praktyce. To, �e wci�� znajduje zagorza�ych zwolennik�w, czego dowodem jest widoczny za mn� t�um, �wiadczy o jego intelektualnej wiarygodno�ci. Has�a traktowanej z obsesyjn� dos�owno�ci� wolno�ci jednostki i braku zaufania do ka�dego typu w�adzy wydaj� si� dzi� r�wnie atrakcyjne jak w dziewi�tnastym wieku. Tu, w ojczy�nie wielkich spo�ecznych eksperyment�w, mo�e si� wkr�tce wyja�ni�, czy anarchizm jest zwyk�� utopi�, czy te� otwiera now� drog� wiod�c� przez piek�o na ziemi. Ledwie sko�czy�a zdanie, gdy zag�uszy� j� okrzyk demonstrant�w. Cudownie! - pomy�la�a, zas�uchana w dudni�ce echo tysi�cy g�os�w. Tylko nie spieprz takiej okazji! - Jaka ideologia mog�aby si� rozwin�� w Rosji, kt�ra utraci�a ju� wszelk� nadziej�? - powiedzia�a nieco g�o�niej, by zag�uszy� s�owa m�wcy przekazywane przez megafony. - W Rosji, gdzie pr�bowano ju� ka�dego ustroju i �aden si� nie sprawdzi�? Jakie warto�ci mog�yby si�, zakorzeni� w umys�ach setek milion�w zagubionych i zdezorientowanych ludzi? - A-nar-chia! - jakby w odpowiedzi rykn�� t�um demonstrant�w. Kate ledwie mog�a opanowa� rosn�ce podniecenie. Wyobra�a�a sobie, jak to wyjdzie w nagraniu. By�a przekonana, �e znakomicie! Idealnie! - Tak! Anarchia! Odrzucenie wszelkiej ideologii. Je�li nie da si� niczego stworzy�, trzeba zacz�� od zniszczenia! �Najpierw powiedz: nie! Dopiero p�niej pomy�l!�. To skrajne, bezkompromisowe has�o ma by� wentylem bezpiecze�stwa dla nagromadzonej energii sfrustrowanego narodu, ide�, kt�ra pobudzi wyobra�ni� i rozpali puste �o��dki wym�czonych cierpieniami ludzi. Czarne sztandary, histeryczna retoryka... - zawiesi�a na chwil� g�os-...oraz przemoc. Uwag� ca�ego �wiata przykuwaj � masowe protesty student�w w Pekinie, nic wi�c dziwnego, �e dzisiejsze wydarzenia na Syberii by�y dla wszystkich kompletnym zaskoczeniem. Sabota�y�ci dokonali r�wnocze�nie zamach�w na kilka ruroci�g�w zaopatruj�cych Europ� Zachodni� w gaz ziemny. Rzecznik wyst�puj�cy w imieniu europejskich firm petrochemicznych oznajmi� dzi� po po�udniu, �e je�li wst�pne informacje si� potwierdz�, do czasu dokonania napraw ca�y system przesy�owy b�dzie musia� zosta� zamkni�ty. - Zabrzmia�y kolejne has�a, wykrzykn�a wi�c do mikrofonu: - Wspomnia� te�, �e ekipy techniczne nie pojad� do Rosji, dop�ki tutejszy rz�d nie zagwarantuje im bezpiecze�stwa. - T�um przycich� i mog�a z powrotem zni�y� g�os. - Wraz ze spadkiem ci�nienia gazu w liniach przesy�owych ceny surowc�w na gie�dzie gwa�townie id�w g�r�. Warto�� ropy z Morza Pomocnego i innych europejskich paliw wzros�a dzi� �rednio o czterdzie�ci procent do chwili zamkni�cia gie�d i nic nie wskazuje... Co� b�ysn�o o�lepiaj�co, pot�ny huk rozni�s� si� echem mi�dzy budynkami przy Placu Czerwonym. Kate odruchowo wcisn�a g�ow� w ramiona. Tysi�ce demonstrant�w zareagowa�y podobnie. - Tam! - wykrzykn�a, wskazuj�c Woody'emu miejsce wybuchu. Na ko�cu placu od strony Soboru Pokrowskiego - gdzie sta�y nie interweniuj�ce dot�d oddzia�y wojska - wzbi�a si� w powietrze wielka chmura dymu. Ucich�y gromkie has�a wznoszone przez t�um, zamiast nich pojawi�y si� okrzyki pe�ne strachu, gniewu i zmieszania. G�o�ny terkot karabinu maszynowego rozp�ta� panik�. Mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e ludzka ci�ba w jednej chwili rzuci�a si� do ucieczki. - Wygl�da na to, �e wojsko otworzy�o ogie�! - wrzasn�a Dunn, przekrzykuj�c narastaj�cy zgie�k. Operator podbieg� bli�ej i zacz�� filmowa� ponad jej ramieniem. Kate poczu�a na twarzy �ar bij�cy od jupitera. W powietrzu zacz�y lata� jakie� przedmioty. Woody pospiesznie wy��czy� reflektor i opu�ci� kamer�. - Co robisz?! - krzykn�a, zerkaj�c na demonstrant�w oddalaj�cych si� w panice od �o�nierzy. - Nie nakr�cisz tego?! Z�owieszczy wizg uprzytomni� jej, �e dooko�a �migaj� karabinowe kule. Jednocze�nie furgonetka zacz�a si� niebezpiecznie ko�ysa�. Dunn ogarn�� strach. Sta�a jak sparali�owana, dop�ki Woody nie poci�gn�� jej energicznie w d�. Przywar�a brzuchem do dachu auta. Terkot karabin�w maszynowych uk�ada� si� w rytm szale�czego ta�ca morderc�w. - Musimy si� rozdzieli�, Kate! - krzykn�� operator, popychaj�c jaw stron� kraw�dzi dachu. Zsun�a si� z niego i wyl�dowa�a w�r�d st�oczonych demonstrant�w. Ledwie zdo�a�a z�apa� r�wnowag� w ciemno�ci. Podnios�a g�ow�. Zdziwiona zobaczy�a, �e pod naporem t�umu furgonetka przewraca si� na bok. Woody poderwa� si� na nogi i nie wypuszczaj�c z r�ki kamery, �mia�o zeskoczy� w ci�b� po przeciwnej stronie auta. Ludzie napierali ze wszystkich stron, rozlega�y si� j�ki i okrzyki w�ciek�o�ci. Dzikie wrzaski stawa�y si� g�o�niejsze od wystrza��w. Przewy�szaj�cy j� o g�ow�, pot�nie zbudowani m�czy�ni brutalnie torowali sobie �okciami drog� w kierunku wylotu najbli�szej w�skiej uliczki odchodz�cej od placu. Kate ogarn�o przera�enie. Znalaz�a si� w takim t�oku, �e nie mog�a zaczerpn�� powietrza. G�ow� mia�a �ci�ni�t� jak w imadle, nie by�a w stanie ni� poruszy�. Co chwila czyje� r�ce chwyta�y j� za nogi, z do�u dolatywa�y histeryczne krzyki tratowanych ludzi. Jak przez �cian� s�ysza�a �wist ku� g�sto rozcinaj�cych powietrze i nasilaj�ce si� huki eksplozji. Ca�kowicie skupi�a si� na stawianiu kolejnych krok�w. Od tego zale�a�o jej �ycie. Wypatrywa�a skrawk�w odkrytego bruku, na kt�rym mo�na postawi� stop�. Doskonale wiedzia�a, �e je�li upadnie, zginie na miejscu. Ze wszystkich si� przepycha�a si� w stron� tworz�cych si� na kr�tko wolnych przestrzeni w ci�bie. Chwyta�a si� klap marynarek, r�kaw�w, a niekiedy i w�os�w otaczaj�cych j� ludzi. Tylko to pozwala�o jej si� utrzyma� w pionie, gdy chwilami traci�a grunt pod stopami. Nagle t�um szarpn�� w bok i rzuci� si� w inn� stron�. Kate �le oceni�a kierunek, nogi jej si� zapl�ta�y, straci�a r�wnowag�. Gor�czkowo usi�owa�a si� czego� z�apa�, ale w tej samej chwili dosta�a �okciem w nos i pociemnia�o jej w oczach. Z krzykiem polecia�a na bruk, mi�dzy k��bi�ce si� nogi - w mroczn� otch�a�, z kt�rej nie ma powrotu. Mia�a wra�enie, �e powoli zanurza si� w morskich falach, niemal ca�kowicie t�umi�cych odg�osy strzelaniny i eksplozji. Tu, pod powierzchni�, otoczy� j� zgie�k ca�kiem innych d�wi�k�w - panicznego wycia konaj�cych na bruku, tratowanych ludzi i g�o�ny tupot uciekaj�cego w pop�ochu t�umu. To koniec! - przemkn�o jej przez my�l, kiedy bole�nie uderzy�a kolanami o kamienie. Nap�r cia� przygniata� j� do ziemi. Jej zmys�y jakby przesta�y funkcjonowa� pod wp�ywem parali�uj�cego strachu przed �mierci�. Dopiero po chwili zacz�a na o�lep rozdawa� pi�ciami ciosy napieraj�cym zewsz�d ludziom. Poczu�a dotkliwy b�l w boku, mimo woli krzykn�a i zamkn�a oczy. Uzmys�owi�a sobie, �e �ciska j� w pasie jakby �elazna obr�cz. Co� poderwa�o j� z bruku, poczu�a na twarzy podmuch �wie�ego powietrza. Natychmiast wyprostowa�a nogi, szukaj�c pewnego podparcia, i unios�a g�ow�. Zaczerpn�a oddechu. Kto� lito�ciwie wyci�gn�� j� z mrocznej otch�ani, wydoby� z otwartego grobu. Nie mog�a si� nawet obr�ci�, �eby spojrze� temu cz�owiekowi w twarz. Ale nie to by�o najwa�niejsze. Podj�a rozpaczliw� walk�. Nie mog�a da� si� przewr�ci� po raz drugi. Zacisn�a z�by i napi�a mi�nie. Otaczali j� sami wrogowie, kt�rych trzeba by�o rozpycha�, kopa� i wali� pi�ciami, je�li chcia�o si� z nimi wygra�. Tylko nieznajomy za plecami by� sprzymierze�cem. Nadal obejmowa� j� w pasie i trzyma� mocno. Stopniowo mia�d��cy �cisk zacz�� s�abn��, a im lu�niej robi�o si� w t�umie, tym szybciej ludzie biegli. Z oddali wci�� dolatywa� nies�abn�cy terkot broni maszynowej, strumienie demonstrant�w wlewa�y si� w boczne uliczki. Kate da�a si� ponie�� jednemu z nich. Nie musia�a ju� tak energicznie pracowa� �okciami, zauwa�y�a jednak, �e u�cisk trzymaj�cego j� m�czyzny ani troch� nie s�abnie. Zatrzyma�a si� i obejrza�a. By� wysoki, barczysty, ko�o czterdziestki. Popatrzy� na ni� z g�ry smutnym, zm�czonym wzrokiem. Mia� blad�, sympatyczn� twarz i krucze w�osy. Odwr�ci� si� bez s�owa i znikn�� w t�umie, zanim Kate zd��y�a b�kn�� cho� jedno s�owo. Nosi� czarn� kurtk� rosyjskich anarchist�w. Ponad g�owami demonstrant�w wysoko w niebo strzeli�y p�omienie, nad placem przetoczy� si� tak dono�ny huk, �e wszyscy pochylili g�owy i jeszcze przyspieszyli kroku. Chwil� p�niej mrok rozja�ni� b�ysk nast�pnej detonacji; jej odg�os zabrzmia� zwielokrotnionym echem. Blask ognia wydostawa� si� ponad wysokim murem, a wi�c eksplozje mia�y miejsce na terenie Kremla! W powietrze wzbi� si� helikopter. W �wietle po�ar�w Kate bez trudu dostrzeg�a trzy szerokie pasy na jego kad�ubie: bia�y, niebieski i czerwony. Maszyna prezydenta. Tu� nad dachami pochyli�a si� na bok i klucz�c mi�dzy najwy�szymi budynkami centrum Moskwy, odlecia�a na p�noc. Jej �ladem pomkn�y strugi smugowych pocisk�w z ci�kiej broni maszynowej. BETHESDA, MARYLAND 16 sierpnia, 0.00 GMT (19.00 czasu lokalnego) - To anarchia, Elaine - odezwa� si� Gordon Davis do �ony. Komentator dziennika telewizyjnego nazywa� zbiorowe morderstwo zbrodni�, on jednak nie mia� w�tpliwo�ci, �e powinno si� m�wi� o krwawej rzezi, jakiej dopu�cili si� anarchi�ci. - Nie uznaj� �adnych praw. Nie potrafi� wsp�czu� swoim ofiarom. W og�le nie s� zdolni do �ycia w spo�ecze�stwie. Ju� nigdy nie wr�ci dawny �ad i porz�dek. B�dziemy musieli si� nauczy� �y� w�r�d dzikich bestii grasuj�cych bezkarnie po ulicach miast. - Sam nie wierzysz w to, co m�wisz - odpar�a Elaine, patrz�c w lustro. - Za dobrze ci� znam, Gordon. Jeste� niepoprawnym, beznadziejnym idealist�. - Przerywamy nasz program, aby przedstawi� pa�stwu naj�wie�szy serwis informacyjny ABC. Popatrzyli na ekran turystycznego telewizora stoj�cego w k�cie �azienki. - Przed chwil� otrzymali�my wiadomo�� - zacz�� spiker podnios�ym tonem - �e na Placu Czerwonym w Moskwie dosz�o do powa�nych zamieszek. Gordon zauwa�y�, �e �ona odwr�ci�a si� z powrotem do lustra. Pewnie zn�w posz�o o rozdzia� sk�pych dostaw �ywno�ci, pomy�la�, zawi�zuj�c krawat. - Zachodni korespondenci donosz�, �e wbrew wydanemu przez dow�dztwo rosyjskiej armii zakazowi urz�dzania zgromadze� po zmroku, odby�a si� masowa demonstracja anarchist�w. Nie wiadomo jeszcze, kto odda� pierwsze strza�y, poniewa� w ci�gu dnia regularne oddzia�y wojska zacz�y przejmowa� stanowiska obronne od policji i jednostek ministerstwa spraw wewn�trznych i do zmierzchu w mie�cie przebywa�y ju� tysi�ce �o�nierzy. Nie jest jeszcze r�wnie� znana liczba uczestnik�w demonstracji. Wed�ug niekt�- rych �r�de� si�ga�a dwustu tysi�cy. - Biedni ludzie - mrukn�a Elaine, uwa�nie obwodz�c kredk� doln� powiek�. Gordon odwr�ci� g�ow�. Zawsze czu� dreszcze na plecach, obserwuj�c nak�adanie makija�u. - Wygl�da na to, �e obecnie fala zamieszek rozprzestrzenia si� z Placu Czerwonego na ca�e centrum Moskwy - ci�gn�� komentator. Ma��onkowie popatrzyli na siebie z pos�pnymi minami. - Wobec narastaj�cej destabilizacji politycznej i gro�by przewrotu fachowcy od pewnego czasu z niepokojem obserwuj� sytuacj� w Rosji. Dzi� wieczorem zacz�y z r�nych �r�de� dociera� niepotwierdzone informacje o starciach mi�dzy si�ami bezpiecze�stwa a boj�wkami anarchistycznymi, trzeba jednak zaznaczy�, �e do tej pory wiadomo�ci te nie zosta�y potwierdzone. Postaramy si� informowa� pa�stwa na bie��co o rozwoju wydarze� w Moskwie. Na razie powracamy do program�w lokalnych. Na ekranie pojawi�a si� tablica z napisem �Wydanie specjalne�. - S�dzisz, �e Greer zwo�a nadzwyczajne posiedzenie Komitetu Si� Zbrojnych? - zapyta�a Elaine. - Nie. Ostatnio najwa�niejszym tematem s� Chiny i nic wi�cej. Zreszt� teraz wszyscy s� zaj�ci konwentem przedwyborczym. - Jeste�cie ubrani? - spyta�a ich starsza c�rka Celeste, zagl�daj�c do �azienki. - Tak, mo�esz wej�� - odpar�a jej matka, pudruj�c sobie nos. - No to fanfary! - oznajmi�a g�o�no Celeste. Trzyma�a na r�kach swoj� m�odsz� siostr�, Janet, ubran� w krzykliwy str�j cheerleaderki. - I co wy na to? Prawda, �e wygl�da jak kompletny �wir? Janet ze z�o�ci� pokr�ci�a g�ow�, uderzaj�c siostr� po twarzy pomponem czapeczki. - Sama kiedy� by�a� cheerleaderk�, Celeste - przypomnia�a jej Elaine. - A to, �e jeste� teraz taka pewna siebie, bo nied�ugo robisz matur�, wcale nie oznacza, �e musisz psu� nastr�j swojej siostrze. - A widzisz?! - wykrzykn�a Janet i zn�w energicznie pokr�ci�a g�ow�. Kiedy tylko Celeste postawi�a j� na ziemi, uciek�a korytarzem. Siostra ze �miechem rzuci�a si� za ni� w pogo�. - Ofiar� pad� jedenastoletni ch�opak - t�umaczy� zaproszony do telewizyjnego studia rozm�wca - kt�ry by� ju� karany za drobne wykroczenia. Kilkakrotnie zawieszano go w prawach ucznia. Naoczni �wiadkowie zeznali, �e na klatce schodowej to on pierwszy wyci�gn�� n� i wtedy zosta� zastrzelony przez koleg�, tak�e jedenastolatka. Dyrekcja szko�y twierdzi, �e ca�kowicie panuje nad bezpiecze�stwem dzieci na tych schodach, uczniowie m�wi� jednak, i� na klatce nie ma okien, a jarzeni�wki s� regularnie rozbijane przez �obuz�w i cz�onk�w gang�w, wi�c zawsze panuje p�mrok i cz�sto dochodzi tam do akt�w przemocy. - M�j Bo�e - powiedzia�a Elaine, maluj�c rz�sy. - Nie wiem, co by�my zrobili, gdyby dziewczynki musia�y chodzi� do pa�stwowej szko�y. Chyba nawet przez chwil� nie by�abym spokojna. - To rzeczywi�cie przera�aj�ce - przyzna� Gordon. W telewizji pokazano zdj�cia z miejsca zbrodni, nie wy��czaj�c widoku cia�a ofiary na noszach zakrytego pokrwawion� bia�� p�acht� i �adowanego przez sanitariuszy do karetki. W t�umie gapi�w przed wej�ciem do szko�y kamera nie wy�owi�a ani jednego bia�ego. Davis nabra� pewno�ci, �e ofiar� by� tak�e Murzyn. Szybko doszed� do wniosku, �e nie jest to �aden odosobniony przypadek, a tylko dalszy ci�g wiecznych porachunk�w gang�w nar- kotykowych. - O czym b�dziesz dzisiaj m�wi�? - zapyta�a Elaine. Gordon zadar� g�ow�, �eby u�o�y� sztywny, wykrochmalony ko�nierzyk bia�ej koszuli. - Zgadnij. - Och, daj spok�j! - parskn�a, odwracaj�c si� w jego stron�. - Na mi�o�� bosk�, chyba nie chcesz popsu� pierwszego treningu w�asnej c�rce? - Teraz wszyscy si� martwi� zbrodniami i przemoc� - rzek�, wskazuj�c palcem telewizor. - Powinni�my o tym m�wi� g�o�no. Musimy co� zrobi� z lud�mi szalej�cymi po ulicach. Nie obchodzi mnie, ile do tego potrzeba policji, s�d�w, wi�zie� i krzese� elektrycznych ani ile to b�dzie kosztowa�o. Sytuacja w naszym kraju stale si� pogarsza, g��wnie z powodu rosn�cej przest�pczo�ci. - O jakich szalej�cych ludziach m�wisz? - Jezus Maria, Elaine! - rzuci� g�o�no, a� sykn�a, zerkaj�c wymownie na otwarte drzwi �azienki. Doda� wi�c ciszej, cho� z wyczuwaln� z�o�ci�: - Ludzie uciekaj� za granic�! Nasi rodacy zaczynaj� pakowa� manatki i wymeldowywa� si� z �Hotelu Ameryka�. Sama czyta�a� w �Newsweeku� artyku� na temat Vancouver i Toronto. Je�li ta tendencja si� utrzyma, najdalej w po�owie przysz�ego stulecia po�ow� mieszka�c�w Kanady b�d� stanowili Amerykanie. - Je�li dobrze pami�tam, m�wi�e�, �e trzeba si� oswaja� z t� sytuacj�. Co mo�na wi�cej powiedzie� na ten temat? Co my sami mo�emy na to poradzi�? - Widz�c zmarszczone brwi m�a, Elaine ruchem g�owy wskaza�a telewizor, w kt�rym pokazywano zdj�cia z konwentu republikan�w, i doda�a: - Zreszt� moim zdaniem to nie najlepsza pora na wyst�powanie z nowymi, kosztownymi inicjatywami. Krajowy Komitet Partii Republika�skiej poprosi� Gordona, aby wstrzyma� si� z przyjazdem a� do ostatniego dnia konwentu. Nazajutrz o sz�stej rano ca�a rodzina Davis�w mia�a odlecie� do Atlanty. - A w dodatku - ci�gn�a Elaine - czy jeste� ca�kiem pewien, �e to zbrodnie i przemoc s� naszym najwi�kszym problemem? Mo�e to tylko zewn�trzne przejawy zupe�nie innego zjawiska? - M�wisz jak Daryl! �Wszystko zale�y od sytuacji�... - rzuci� z ironi�. Dyskusja si� urwa�a. Spojrza� na zegarek i powiedzia�: - Wr��my dzisiaj troch� wcze�niej, dobrze? - Zostawi�e� im numer telefonu do szko�y? - zapyta�a Elaine, sil�c si� na oboj�tny ton. - Owszem - odpar�, nawet nie prosz�c o wyja�nienie, kogo ma na my�li. - Darylowi te� go poda�em. Obieca� zadzwoni� natychmiast, jak tylko dotr� jakie� wiadomo�ci, cho�by nie sprawdzone plotki z sali zjazdu. Elaine wsta�a z krzes�a. Obj�� j� ramieniem i przytuli� do siebie. Zauwa�y� w lustrze, �e u�miechn�a si� blado. - O nic si� nie martw - szepn��. - Ju� nied�ugo b�dziemy wiedzieli. - A je�li?... - Urwa�a nagle i przygarbi�a si�. U�wiadomi� sobie, �e musz� j� dr�czy� te same pytania, kt�re nurtowa�y i jego. Po chwili doko�czy�a: -...je�li nikt nie zadzwoni? Naprawd� sporo w to w�o�yli�my, wi�c gdyby teraz... - Na pewno zadzwoni� - odpar� stanowczo, du�o pewniejszym tonem, ni� wynika�oby to z jego nastroju, narastaj�cego przygn�bienia po��czonego z irytacj�. Pewien m�g� by� tylko tego, �e zrobili wszystko, co w ich mocy; rozmawiali z w�a�ciwymi, wp�ywowymi lud�mi i ostro�nie sondowali nastawienie delegat�w. Elaine odsun�a si� od niego i z szerokim u�miechem spojrza�a mu w oczy. - Wiesz, co my�l�.? Ju� szykuj� dla ciebie now� tabliczk� z nazwiskiem. - Chwyci�a go za rami� i delikatnie potrz�sn�a. - Cicho, bo zapeszysz - sykn�� i poca�owa� j�, chc�c zamaskowa� mimowolny radosny u�miech. - Nie zapominaj, �e prezydent wci�� cieszy si� du�� popularno�ci�. Poza tym Bristol b�dzie musia� nie�le si� napracowa� do listopada, zanim zaproponuje mi co� konkretnego. - Masz racj�, wiele mo�e si� jeszcze zdarzy�. - Elaine przytuli�a si� do niego. - �ycie lubi sprawia� niespodzianki. M�wi� powa�nie, skarbie. Czy kiedy� przypuszcza�e�, �e zostaniesz senatorem? Kto wie, jak potocz� si� nasze losy? Nic nie jest pewne. - Wszyscy uwa�amy, �e nic nam nie grozi za tymi murami. - Davis roz�o�y� szeroko r�ce w obro�ni�tej bluszczem sali gimnastycznej prywatnej szko�y, do kt�rej chodzi�a jego c�rka. Zebrani rodzice patrzyli na niego oboj�tnym wzrokiem, najwyra�niej czekaj�c tylko na zako�czenie mowy. - Ale tak nie jest. Oszukujemy si�, s�dz�c, �e mo�na si� odizolowa�, odgraniczy�, uciec przed t� fal� przemocy, jaka trawi nasz kraj. - Panuj�ca na sali cisza zdawa�a si� dzwoni� w uszach. - To z�udzenie. Anarchia jest chorob�, kt�ra niczym rak atakuje poszczeg�lne kom�rki ameryka�skiego spo�ecze�stwa, jego obywateli. Wi�kszo�� obecnych tu rodzic�w, kt�rych dzieci ucz� si� w tej znakomitej szkole, uwa�a, �e ich ta choroba nie dotknie. Pozwol� sobie jednak przypomnie� wam, panie i panowie, �e �yjemy w spo�ecze�stwie, w zbiorze obywateli tworz�cym nar�d. Je�li wi�c ca�y nar�d ogarnia choroba, wszystkie kom�rki tego organizmu s� nara�one na takie samo ryzyko, zar�wno te silne, zdrowe, jak i os�abione. Dzi�kuj�. Rozleg�y si� grzeczno�ciowe oklaski. Gordon nie zalicza� si� do dobrych m�wc�w, zaproszono go zamiast innego senatora, kt�ry wobec g�o�nego skandalu zosta� nieoczekiwanie zmuszony do rezygnacji ze stanowiska. By�o to wst�pne zebranie rodzic�w pierwszoklasist�w, zaklasyfikowanych do szkolnych dru�yn sportowych i zespo��w cheerleaderek. Kiedy zszed� z podium i stan�� obok swojej �ony, Elaine zaszczyci�a go sztucznym u�miechem i obrzuci�a karc�cym wzrokiem. Jeszcze gorszy zdawa� si� wyraz obrzydzenia na twarzy Janet, stoj�cej w pierwszym rz�dzie przysz�ych cheerleaderek. Miejsce na m�wnicy zn�w zaj�� dyrektor i przyst�pi� do prezentacji dru�yny pi�karskiej. W tym momencie podesz�a do nich wo�na i szepn�a Gordonowi: - Senatorze Davis, telefon do pana. - Mo�e to, na co czekasz - powiedzia�a cicho Elaine i dla dodania otuchy lekko �cisn�a go za rami�. Szkolna orkiestra zagra�a marsza, dono�ne fa�szywe tony rozstrojonych instrument�w k�u�y w uszy w niewielkiej sali gimnastycznej. Gordon ruszy� za kobiet� mi�dzy rz�dami �awek ku wylotowi w�skiego korytarza. Tylko Daryl Shavers, szef jego senackiego biura, i cz�onkowie komitetu organizacyjnego Krajowego Konwentu Republikan�w wiedzieli, �e tego wieczoru b�dzie uczestniczy� w szkolnej uroczysto�ci. Tylko im zostawi� numer telefonu do szko�y. Serce wali�o mu jak m�otem. Po raz setny powtarza� w my�lach, �eby nie robi� sobie zbytnich nadziei, bo mo�e go spotka� zaw�d. Wed�ug ostatnich sonda�y przedzjazdowych republikanie wyprzedzali demokrat�w prezydenta Marshalla o osiemna�cie punkt�w. Decydowa�a o tym kiepska sytuacja gospodarcza. Tymczasem nominowany przez parti� gubernator Bristol traci� punkty przez swoje neokonserwatywne stanowisko w kwestiach spo�ecznych. Gordon po cichu nazywa� go przyniesionym przez Janet ze szko�y skr�tem TMC - �Te� mi co�!� Wo�na wprowadzi�a go do sekretariatu. Davis z trudem prze�kn�� �lin�. W ostatniej chwili pomy�la�: �Nie mog� by� wiecznym kandydatem, powinienem si� znale�� w sk�adzie gabinetu�. - S�ucham - odezwa� si�. - Senator Davis? - zapyta� piskliwy, dzieci�cy g�os. - Kto m�wi? - rzuci� Gordon ze z�o�ci�. - Musi pan jak najszybciej ucieka� z sali gimnastycznej. Przepraszam! Chyba sknoci�em spraw�. W�a�nie... powiadomi�em policj�. - O czym ty m�wisz?! - Popatrzy� ze zdumieniem na drugi dzwoni�cy aparat. Odebra�a wo�na. - Niech mi pan zaufa! Prosz�! Trzeba natychmiast ucieka�! - Rozleg� si� trzask przerwanego po��czenia. Kobieta wyci�gn�a s�uchawk� w jego stron�. - M�wi�, �e to bardzo pilne. Od�o�y� jedn� s�uchawk� i wzi�� od niej drug�. - Gordon Davis. - Tu Carl Jaffe, senatorze, zast�pca szefa s�u�b specjalnych. Prosz� natychmiast zabra� sw�j � rodzin� z sali gimnastycznej i uda� si� do biura ochrony szko�y. Nasi agenci s� ju� w drodze, zajm� si�... Z g��bi budynku dolecia� g�o�ny terkot broni maszynowej. Wo�na podskoczy�a na miejscu i z rozdziawionymi ustami popatrzy�a na przeszklone drzwi sekretariatu. Rozleg�y si� trwo�ne okrzyki, zaraz jednak uton�y w odg�osach nast�pnej serii. Gordon rzuci� s�uchawk� i skoczy� do wyj�cia. W korytarzu ha�as nasilaj�cej si� strzelaniny by� wr�cz og�uszaj�cy. Z sali gimnastycznej wysypywali si� od�wi�tnie ubrani, przera�eni rodzice, nios�c, ci�gn�c lub popychaj�c przed sob� dzieci. Davis z trudem przedziera� si� pod pr�d, zewsz�d dolatywa�y g�o�ne nawo�ywania i histeryczne wrzaski. Strzelanina nieco os�ab�a, pada�y tylko kr�tkie serie. Davis obija� si� o ramiona i �okcie gnaj�cych na o�lep, ogarni�tych panik� ludzi, nisko pochylonych i nie patrz�cych przed siebie. Kiedy wreszcie dotar� do wylotu korytarza, zobaczy� krew. �cieka�a po twarzy os�upia�ej, atrakcyjnej blondynki w �rednim wieku, zabarwiaj�c prz�d jedwabnej bluzki na czerwono. Kolejna seria wystrza��w zabrzmia�a jeszcze g�o�niej i jakby bli�ej; cz�� os�b pad�a plackiem na pod�og�, u�atwiaj�c mu przej�cie. Gordon zderzy� si� z m�czyzn� w d�ugim czarnym p�aszczu, kt�ry niespodziewanie wybieg� z sali, zerkaj�c trwo�liwie przez rami�. Obr�ci� b�yskawicznie g�ow� i przez chwil� obaj w milczeniu obrzucali si� nawzajem zdumionymi spojrzeniami. Wreszcie odskoczy� i wyci�gn�� zza plec�w pistolet maszynowy. Dymi�ca lufa skierowa�a si� w stron� Davisa; senator odni�s� wra�enie, �e w �lad za tym ruchem przez jego cia�o przesuwa si� ostrze no�a. Bolesny dreszcz pow�drowa� od pachwiny ukosem przez brzuch i zatrzyma� si� na wysoko�ci serca, dok�adnie w tym miejscu, w kt�re mierzy�o spojrzenie niebieskich oczu u�miechni�tego szeroko bandyty. - Nie! - wrzasn�� Davis, ale jego g�os uton�� w dono�nym dzwonieniu, z jakim par� ku� odbi�o si� od metalowej ramy �awki na wysoko�ci twarzy uzbrojonego m�czyzny. Blondyn wtuli� g�ow� w ramiona, odwr�ci� si� i nacisn�� spust. Z lufy trysn�y p�omienie, Gordon poczu� na sk�rze impet gor�cego powietrza. Bez namys�u skoczy� w bok, pod os�on� wznosz�cej si� stopniowo widowni. Dostrzeg� k�tem oka, �e bandyta z powrotem nakierowuje bro� na niego, lecz kule jakim� cudem trafi�y w gruby betonowy wspornik. Pochyli� nisko g�ow� i �mia�o da� nura w mroczn� przestrze�. Gna� ile si� w nogach. Odg�osy kolejnych wystrza��w odczu� niemal jako fizyczny b�l rozsadzaj�cy mu czaszk�. Gdy po sekundzie zn�w zapad�a cisza, rozejrza� si� uwa�nie w�r�d s�up�w i wspornik�w rz�d�w siedze�. Bli�ej drugiego ko�ca le�a� w ka�u�y krwi zabity szkolny stra�nik. Jego palce wci�� zaciska�y si� kurczowo na uchwycie pistoletu. Davis uderzy� w co� czo�em, a� pociemnia�o mu w oczach. Podni�s� r�k� i ostro�nie wymaca� poziom� betonow� belk�, na kt�r� wpad� w ciemno�ci. Mimo dokuczliwego b�lu skierowa� zn�w uwag� na b��kitnookiego bandyt�, kt�ry sta� w jasno o�wietlonym przej�ciu i ciekawie zagl�da� w mroczn� przestrze� pod widowni�. �adowa� w�a�nie �wie�y magazynek do pistoletu. Kiedy z lufy zn�w trysn�y p�omienie, Gordon skoczy� za pobliski gruby s�up. Doko�a pociski ze �wistem rozcina�y powietrze, rykoszetowa�y od betonowych �awek. Na stalowych elementach konstrukcji zata�czy�y czerwonawe odblaski ognia. Po chwili strzelanina ucich�a, ale jej odg�osy wci�� rozlega�y si� dzwonieniem w jego uszach. - No, chod� tu! - krzykn�� zamachowiec. - Wy�a�! Gdzie si� schowa�e�, do cholery?! W ograniczonej przestrzeni krzyki odbi�y si� zwielokrotnionym echem. M�czyzna mia� wyra�ny obcy akcent, �r� wymawia� twardo, gard�owo. Kolejna seria pocisk�w trafi�a we wsporniki, a� posypa�y si� iskry. Davis wcisn�� g�ow� w ramiona i pobieg� dalej, klucz�c w coraz g�ciejszym labiryncie s�up�w i podp�r, wy�awianych z ciemno�ci b�yskami p�omieni z lufy pistoletu. Iskry rykoszet�w sypa�y mu si� na g�ow�, raz i drugi kule przemkn�y ze z�owieszczym �wistem tu� obok twarzy. Nie zwa�a� na to, �e betonowe od�amki kalecz� mu sk�r�. Gor�czkowo usi�owa� wypatrzy� jakie� schronienie pod rz�dami �awek. Kiedy zn�w umilk�y strza�y, zatrzyma� si� przy kolejnym s�upie i przykucn��. Ledwie m�g� zapanowa� nad �wiszcz�cym oddechem, a serce tak mu wali�o w piersi, i� przez chwil� pomy�la�, �e zaraz dostanie zawa�u. Pod najni�szymi �awkami widowni boiska do koszyk�wki zalega� najg��bszy mrok. Wcisn�� si� tam po omacku, zgarniaj�c z twarzy paj�czyny. Dolecia� go brz�k zmienianego magazynku i chwil� p�niej z lufy znowu bluzn�y strugi o�owiu. - Uciekaj sobie! I tak si� przede mn� nie ukryjesz! - zawo�a� nieznajomy. Gordon ukl�kn�� i na czworakach zacz�� wpe�za� w najcia�niejszy k�t. Wyci�gni�t� r�k� ostro�nie wymacywa� przeszkody na swej drodze. Gdy mrok rozja�ni�y b�yski kolejnych wystrza��w, b�yskawicznie wcisn�� si� w sam koniec betonowo-�elaznego labiryntu. Pod�oga zawalona tu by�a grub� warstw� cementowego py�u i gruzu z okresu budowy trybun. Nie zwracaj�c na to uwagi, wsun�� si� najdalej jak m�g� i przywar� plecami do betonowej �awy wznosz�cej si� pod ostrym k�tem. W sali gimnastycznej strzelanina ca�kiem ucich�a. Wci�� jednak rozlega�y si� okrzyki przera�enia, a g�o�ny tupot n�g i wibracje konstrukcji nad nim �wiadczy�y wymownie o rozgrywaj�cym si� tam dramacie. Pomy�la� o �onie i obu c�rkach. �zy zakr�ci�y mu si� w oczach, zacisn�� wi�c szybko powieki, ale wyobra�nia podsun�a mu taki widok, �e natychmiast znowu je otworzy�. Bo�e, tylko nie to! - Wygl�da na to, �e mamy trrro-szecz-k� k�opot�w, ja?! - krzykn�� bandyta. Niemieckie s��wko wyja�ni�o rodow�d obcego akcentu. - Czy�by� si� martwi� o �ycie pani Davis? - A wi�c zna� nawet jego nazwisko! - Na pewno niepokoi ci� te� los twoich ukochanych c�reczek, ja?! By� blisko. W ciasnej przestrzeni jego g�os rezonowa� ostro, przykuwaj�c uwag� Gordona, ka��c mu natychmiast zapomnie� o tym, co si� dzieje na sali. - Mo�e by�my wyszli st�d razem, �eby si� upewni�, ja? Zobaczy�, czy twoja rodzina jest bezpieczna? M�wi� zupe�nie spokojnie, przyjacielskim tonem. Gordon dostrzeg� go nagle w ciemno�ci, jakby toruj�cego sobie drog� wycelowanym pistoletem maszynowym. Zbli�a� si�. Davis zastyg� bez ruchu, skulony, z kolanami podci�gni�tymi do brzucha. Stara� si� uspokoi� oddech, nabieraj�c powietrza szeroko otwartymi ustami. Obcy przystan�� trzy metry od niego. Wygrzeba� co� z kieszeni; po chwili dolecia� odg�os dartego papieru i co� strzeli�o. Zapa�ka? O�lepiaj�cy blask rakiety �wietlnej wype�ni� przestrze� pod trybunami. Gordon odruchowo zacisn�� powieki, ale i tak rozla�o mu si� pod nimi jaskrawopomara�czowe �wiat�o. Kiedy zn�w otworzy� oczy, m�czyzna patrzy� na niego. Rac� trzyma� w jednej r�ce, bro� w drugiej. Padaj�cy od do�u blask zniekszta�ca� mu rysy g��bokimi, wydr��onymi cieniami wok� ust wygi�tych w ironicznym u�miechu. - A, tu jeste� - ostro�nie postawi� rakiet� �wietln� na za�mieconej pod�odze. Wyprostowa� si�, na ile pozwala�y mu zbiegaj�ce si� betonowe belki, na kt�rych sta�y �awki widowni. - Senatorze Davis! Nadszed� koniec pa�skiego �wiata! Chwyci� pistolet obur�cz i uni�s� luf�. Na kostkach d�oni mia� wytatuowane swastyki. Terkot broni maszynowej w ciasnej przestrzeni zabrzmia� og�uszaj�co. Gordon by� w g��bokim szoku. Pomy�la�, �e to na skutek instynktownego napr�enia wszystkich mi�ni w og�le nie odczuwa b�lu. Kiedy zn�w otworzy� oczy, ujrza� bandyt� le��cego nieruchomo na pod�odze obok p�on�cej jasno rakiety. Utkwi� w nim spojrzenie, jakby oczekiwa� na jaki� ruch. Rozleg�a si� kolejna, kr�tka seria z pistoletu maszynowego. Bezw�adnym cia�em Niemca raz i drugi szarpn�o w bok. Davis nie m�g� oderwa� wzroku od rosn�cej szybko ka�u�y krwi. Gard�o mia� do tego stopnia zaci�ni�te przera�eniem, �e nie m�g� zaczerpn�� oddechu. Zakrztusi� si� gwa�townie. Nadbiegli trzej ludzie w ciemnych garniturach. Jeden trzyma� kr�tkie uzi o t�po �ci�tej lufie, niewiele wi�ksze od pistolet�w dw�ch pozosta�ych m�czyzn. Jak na filmie os�aniali si� nawzajem, gotowi do podj�cia dalszej walki. Jeden z nich kucn�� i wyci�gn�� r�k� do Gordona. - Jest pan ranny, senatorze? - zapyta�. Davis ledwie by� w stanie pokr�ci� g�ow�. Odwr�ci� si� szybko i zwymiotowa� na kup� gruzu na pod�odze. Czu�, jak agenci go obmacuj�, �ci�gaj� marynark�, jakby szukali broni, a nie ran po kulach. - Nic mu nie jest! - zawo�a� kt�ry�. W blasku dogasaj�cej rakiety �wietlnej wida� by�o cienk� stru�k� dymu unosz�c� si� z luty uzi. - Schowa� si� tu jeszcze jaki� bandyta? Gordon siedzia� oniemia�y. Jak urzeczony wpatrywa� si� w wielk�, czerniej�c� szybko ka�u�� krwi obok zabitego. Agent delikatnie potrz�sn�� go za rami�. - Senatorze? Mo�e mi pan odpowiedzie�? - Nie... - wycharcza� Davis, otar�szy d�oni� usta. Zacz�� wy�azi� na czworakach spod najni�szych �awek. Wci�� brakowa�o mu powietrza. - Nie ma tu nikogo wi�cej... By� tylko ten jeden... Ostry sw�d prochu drapa� w gardle. Rakieta zgas�a. Jeden z agent�w zapali� ma�� latark�. Drugi, przykucni�ty obok Gordona, podni�s� klap� marynarki do ust. - �G�ra�, �G�ra�, tu dow�dca �Czerwonych� - zameldowa�. - Obiekt zabezpieczony. Powtarzam: obiekt zabezpieczony. Davisowi zakr�ci�o si� w g�owie, obrzuci� agenta zdumionym spojrzeniem. Dopiero teraz zauwa�y� cienki kabel wybiegaj�cy z jego ucha, jakby cz�owiek nosi� aparat s�uchowy. Jego drobno pr��kowany garnitur wygl�da� jak spod ig�y. W klapie mia� niewielki metalowy znaczek przedstawiaj�cy ameryka�ski sztandar. By� to znak rozpoznawczy rz�dowych s�u�b bezpiecze�stwa. - Zrozumia�em - powiedzia� do mikrofonu i obejrza� si� na dw�ch pozosta�ych agent�w. - Skinner, ty idziesz. Tamten wykona� zwrot na pi�cie i bez s�owa ruszy� w stron� o�wietlonego przej�cia. Jemu tak�e wychodzi� kabelek z ucha. Trzeci przekr�ci� cia�o zabitego bandyty na wznak. Dopiero teraz Gordon opanowa� si� na tyle, �e dotar�y do niego odg�osy zza widowni sali gimnastycznej. Dochodzi�y jakby z innego �wiata, z trudem przebijaj�c si� do mrocznej przestrzeni pod trybunami, po zga�ni�ciu rakiety o�wietlonej tylko przez w�ski strumie� latarki. Agenci pochylali si� nad zw�okami. - Ta jedna wystarczy�a - powiedzia� dow�dca grupy, �wiat�em latarki wskazuj�c wielk� plam� krwi wok� rany na piersi Niemca. Drugi zajrza� pod po�� czarnego p�aszcza. - Matko Boska! - sykn��. - Sp�jrz tylko. Mia� przy sobie co najmniej dziesi�� magazynk�w. Gordon pow�drowa� my�lami ku temu innemu �wiatu, do kt�rego nie nale�a� ciemny labirynt wype�niony sw�dem prochu. - M�j Bo�e! - pisn�a jaka� kobieta. - Dlaczego?! Nawet ten okrzyk ledwie dotar� do niego poprzez dzwonienie w uszach. Domy�la� si� raczej, �e pad� gdzie� w pobli�u i dlatego wybi� si� ponad gwar i tumult rozbrzmiewaj�cy w sali. Odbiera� tylko urywane strz�py rozm�w i nawo�ywa�. Powoli dociera�o do niego, �e na sali wci�� znajduj� si� rodziny z dzie�mi. Przypomnia� sobie o �onie i c�rkach. - Musz� i�� - rzek�, wstaj�c z pod�ogi. Agent z latark� odwr�ci� si� w jego stron�. - Niech pan lepiej tu zostanie, senatorze. - Przykro mi, ale musz�... - Kto� zaraz sprawdzi, co z pa�sk� rodzin�. A wi�c nawet nie wiedzieli; trzeba by�o dopiero sprawdzi�, odnale�� w�r�d �ywych lub zabitych! Gordon usiad� z powrotem w cementowym pyle. W�r�d �ywych lub zabitych! Poczu� na barkach ci�ar o wiele wi�kszy ni� d�wigaj�ca si� nad nim betonowo- stalowa konstrukcja. Odg�osy zamieszania. Wycie syren. Obaj agenci nas�uchiwali w bezruchu. Widocznie odbierali przez radio jakie� meldunki. Davis tak intensywnie wbija� wzrok w stoj�cego bli�ej m�czyzn�, �e a� poczu� b�l g�owy. - Zg�asza si� dow�dca �Czerwonych�. Zrozumia�em - rzek� agent. Gordon wstrzyma� oddech. Jak dalej potoczy si� moje �ycie? - przemkn�o mu przez my�l. - Nic im si� nie sta�o, senatorze - przekaza� tamten i zaraz znowu uni�s� klap� marynarki do ust. - Tak, zrozumia�em. Wychodzimy. - Czy to znaczy, �e moja �ona i c�rki... mam dwie c�rki... s� bezpieczne? - Tak, senatorze. Nie odnios�y ran. Znajduj� si� ju� pod nasz� ochron�. - Obaj popatrzyli na niego z g�ry, wreszcie dow�dca wyci�gn�� r�k� i pom�g� mu wsta� z pod�ogi. - Prosz� uwa�a� na g�ow�. Za p�no. Gordon hukn�� ciemieniem w betonow� belk�. By� tak wycie�czony, �e polecia� niemal bezw�adnie w ramiona agenta. Drugi zacz�� luf� pistoletu zrywa� paj�czyny spomi�dzy wspornik�w. Kiedy Davis stan�� pewnie na nogach, zapyta�: - Chodzi�o im o mnie? - Dostrzeg�szy w �wietle padaj�cym od strony przej�cia potakuj�ce skinienie g�ow� id�cego przodem ochroniarza, doda�: - Dlaczego? Z jakiego powodu? - To pan nie wie? - spyta� tamten cicho, prawie szeptem. A gdy Gordon energicznie zaprzeczy� ruchem g�owy, wyja�ni�: - Jaki� dzieciak, maniak komputerowy, przypadkiem przechwyci� w serwerze poufn� poczt� elektroniczn�. Na szcz�cie od razu powiadomi� policj� z Bethesdy o planowanym zamachu. Komendant skontaktowa� si� z central� s�u�b specjalnych, a nasz wicedyrektor zadzwoni� do kancelarii zjazdu republikan�w i uzyska� potwierdzenie informacji g�wniarza. Mia� pan szcz�cie, senatorze. Sko�czyli�my w�a�nie s�u�b� w Camp David i wracali�my do Waszyngtonu. Byli�my na obwodnicy jakie� dziesi�� kilometr�w st�d, kiedy odebrali�my wezwanie przez radio. - Co to za wiadomo��?... Jakie informacje wasz dyrektor sprawdza� w kancelarii zjazdu? Przez kilka sekund szli w milczeniu, Gordon zacz�� ju� podejrzewa�, �e sta�o si� co� z�ego. Agenci wymienili znacz�ce spojrzenia, wreszcie dow�dca odpowiedzia�: - Ten ch�opak w�ama� si� do serwera Krajowego Komitetu Republikan�w, a potem zacz�� puszcza� do og�lnodost�pnej sieci pochodz�ce stamt�d informacje. Chodzi o to, senatorze... �e zosta� pan nominowany przez delegat�w zjazdu na stanowisko wiceprezydenta Stan�w Zjednoczonych... Gordon omal si� nie potkn��. Wiceprezydent! - hucza�o mu w g�owie. Agenci chwycili go pod r�ce i wyprowadzili spod trybun jak eskortowanego wi�nia. Mimo zamieszania, jakie panowa�o dooko�a - wycia syren i krzyk�w ludzi - dotar� do niego sens us�yszanej nowiny. Zatrzyma� eskortuj�cych go ludzi na skraju g��bokiego cienia pod trybunami, gdzie p�mrok m�g� jeszcze zamaskowa� wyraz jego twarzy. Wiceprezydent Stan�w Zjednoczonych, pomy�la�, chwytaj�c si� metalowej por�czy. Pierwszy ciemnosk�ry nominowany na to stanowisko w historii Ameryki. CAMP DAVID, MARYLAND 16 sierpnia, 4.23 GMT (23.23 czasu lokalnego) Thomas Marshall, prezydent Stan�w Zjednoczonych, obudzi� si� zlany potem. W koszmarach sennych dr�czy�y go wizje wojny powi�zanej z d�ugim ci�giem politycznie b��dnych decyzji. W takich chwilach, tu� przed pe�nym powrotem �wiadomo�ci, dopada�o go bolesne poczucie winy. Na zewn�trz rozleg� si� st�umiony okrzyk. Marshall natychmiast otworzy� oczy i spojrza� przez zaciemniony pok�j na cyfrowy wy�wietlacz elektronicznego zegara. Dochodzi�o wp� do dwunastej w nocy. Razem z �on� ledwie zd��yli zasn��. Wydawa�o mu si�, �e us�ysza� drugi okrzyk. Podni�s� si� na �okciu. Ostatnio cz�sto zwo�ywa� narady w sprawie studenckich akcji protestacyjnych na Uniwersytecie Peki�skim, a gdy w�adze Chin zagrozi�y u�yciem si�y, do dyskusji dochodzi�o nawet na polu golfowym. Bola�y go jeszcze mi�nie po trzydziestosze�ciodo�kowej partii, jak� rozgrywa� tego dnia. Tu, w Camp David, zawsze stara� si� o czynny wypoczynek, a teraz dodatkowo szuka� wytchnie- nia przed konwentem republikan�w. Chcia� pogrza� si� cho� troch� na s�o�cu, zanim zacznie si� t�uc po ca�ym kraju w ramach kampanii wyborczej. By� zm�czony i rozleniwiony, a wino wypite do kolacji wzmaga�o jeszcze wra�enie oci�a�o�ci. Na zewn�trz o�y� silnik, prawdopodobnie ci�ar�wki, bo zza okna dolecia� g�uchy, basowy warkot. Kolejny okrzyk zag�uszy� pisk opon. Wyra�niej zabrzmia�y dono�ne nawo�ywania jakich� m�czyzn. P�niej co� hukn�o raz i drugi, jakby odpalano petardy. Marshall wysun�� nogi spod ko�dry, usiad� i zacz�� maca� po pluszowej wyk�adzinie w poszukiwaniu kapci. Jego �ona poruszy�a si� i mrukn�a zaspanych g�osem: - Co si� sta�o? Podszed� do okna i odchyli� ci�k� zas�on�. W oddali, w okolicy bramy przy g��wnej drodze, co� si� pali�o. Dopiero teraz uzmys�owi� sobie, �e st�umione detonacje musia�y oznacza� eksplozje. Silniejszy wybuch wstrz�sn�� szybami w oknach, a� zdumiony Marshall cofn�� si� o krok. P�omienie strzeli�y w niebo mniej wi�cej w po�owie drogi mi�dzy posterunkiem przy bramie a domkiem prezydenckim. - Co to by�o? - zapyta�a jego �ona. Drzwi sypialni otworzy�y si� z hukiem. W s�abym �wietle padaj�cym z saloniku Marshall zd��y� tylko wy�owi� ciemn� sylwetk� ros�ego m�czyzny, kt�ry skokiem rzuci� si� w jego stron�. Wci�� trzyma� w r�ku brzeg zas�ony, kiedy wi�c obaj padli na pod�og�, tkanina si� zerwa�a i spad�a na nich. - Tom! - krzykn�a Pierwsza Dama, siadaj�c w ��ku. - Prosz� si� nie zbli�a� do okna, panie prezydencie! - sykn�� ochroniarz, przygwa�d�aj�c go do ziemi. Na suficie rozla� si� ��tawy odblask nast�pnej eksplozji. Terkot broni maszynowej zag�uszy� narastaj�cy szybko �oskot wirnika �mig�owca. - Idziemy! - zawo�a� od drzwi drugi agent s�u�b spec