6302
Szczegóły |
Tytuł |
6302 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6302 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6302 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6302 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
Operacja "Herod"
Kiedy zobaczy� ��dk�, by�a tylko ma�� kreseczk� na tafli
jeziora. Zmarszczy� brwi. Kt� zamierza� sk�ada� mu wizyt�
na odludziu? Dusza policjanta, kt�ra niezupe�nie da�a si�
przenie�� na emerytur�, podpowiada�a, �e nieproszony go��
zawsze oznacza k�opoty. Ronald Baxter od�o�y� w�dk� i
poszuka� wzrokiem sztucera, z kt�rym nie rozstawa� si� od
paru miesi�cy, kiedy to �cie�k� przeszed� mu dorodny grizzly.
Przez celownik optyczny popatrzy� na wios�uj�cego. Brian?
Czego mo�e chcie� od niego Brian Murphy, �e pofatygowa� si�
dwa tysi�ce mil od Chicago? Ostatnim razem widzieli si� na
pogrzebie Marka, po�niej Brian odezwa� si� raz z �yczeniami
noworocznymi. Co przygna�o go teraz? Baxter zszed� na
pomost i czeka�. Umilk�y �aby, a niebo przybra�o kolor
dekoracji do "Studium w szkar�acie".
Murphy zmieni� si�. Schud�, a z workami pod oczyma i
blad�, niegolon� od paru dni twarz� wygl�da� na starszego o
dziesi�� lat. U�cisn�� Ronalda i ruszy� za nim w stron�
chaty z bali, rozgl�daj�c si� tak, jakby obawia� si�, �e
kto� mo�e ich �ledzi�. Wygl�da� jak kto� pilnie potrzebuj�cy
pomocy.
- Tylko nie m�w ch�opcze, �e wpakowa�e� si� w tarapaty
- odezwa� si� Baxter, gdy ju� znale�li si� w �rodku cha�upy.
Murphy potrz�sn�� ramionami niczym cz�owiek pragn�cy zrzuci�
niewidzialny ci�ar.
- Nie wiem jeszcze, w co si� wpakowa�em - powiedzia�. - Ale
to d�u�sza historia.
- M�w, chocia� nie bardzo wiem, w czym mo�e ci pom�c
emerytowany gliniarz ze sztywnym kolanem - powiedzia� stary
policjant, wyci�gaj�c piwo.
- Czy kiedykolwiek zastanawia� si� pan, �e �mier� Marka
mog�a nie by� przypadkowa? - zacz�� go�� po pierwszym �yku.
Ronald zamy�li� si�. Ongi� sam g�owi� si� nad tym
miesi�cami. Nigdy nie znaleziono kierowcy, kt�ry potr�ci�
jego syna, poza tym incydent wygl�da� na normalny wypadek.
Mark nie mia� wrog�w, by� dobrym studentem i typowym molem
ksi��kowym. Nie dorobi� si� nawet sta�ej dziewczyny.
Oczywi�cie, Baxter rozwa�a� mo�liwo�� zemsty jednego z
kryminalist�w, kt�rych pos�a� za kraty. Ale nie mia� na to
dowod�w.
- Masz jakie� podejrzenia? - spyta� chrapliwie. - Mark
wyzna� ci co� przed �mierci�?
- Nie. Jak pan wie, po pierwszym roku studi�w z biologii
przenios�em si� na medycyn� w Michigan i nasze kontakty
os�ab�y. Moje podejrzenia bior� si� sk�din�d. Dwa lata temu,
w czerwcu byli�my z Markiem na zje�dzie m�odych biolog�w w
Vancouver. Kilkudziesi�ciu wybijaj�cych si� student�w ze
Stan�w, Meksyku i Kanady. Zaprzyja�nili�my si� szczeg�lnie z
tr�jk� z nich. Dolores Mendoza z Meksyku, Tom Hill z Toronto
i Bob Shimanski z Manhattan University... Po wypadku Marka
pomy�la�em sobie, �e wypada ich zawiadomi�. Ale wys�ane
listy wr�ci�y do mnie. Pr�bowa�em wi�c skontaktowa� si� z
nimi telefonicznie. Na pr�no. Ca�a tr�jka nie �y�a.
Ronald omal nie wypu�cil kufla z r�k.
- Co powiedzia�e�?!
- Wszystko rozegra�o si� ci�gu trzech miesi�cy. Dolores
uton�a podczas wakacji w Acapulco, Tom rozbi� si� swoim
samochodem pod Ottaw�, a Bob Shimansky pope�ni� samob�jstwo,
wyskakuj�c z dachu Trade World Center. Pocz�tkowo uzna�em to
za niezwyk�y zbieg okoliczno�ci. Jednak co� nie dawa�o mi
spa�. Gdzie� p� roku po�niej za pomoc� Internetu zacz��em
sprawdza�, czy nie zdarzy�o si� wi�cej podobnych
nieszcz�liwych wypadk�w.
- No i?
- Rezultat przer�s� najgorsze oczekiwania. W ci�gu
ostatniego roku tylko w USA straci�o �ycie 58 obiecuj�cych
student�w biologii. Wypadki, samob�jstwa, czasem kula
zab��kana podczas ulicznej strzelaniny, raz uk�szenie w�a,
par� razy przedawkowanie narkotyk�w przez ludzi, kt�rzy
wcze�niej si� nie narkotyzowali. Dw�jka biolog�w w og�le
zagin�a bez wie�ci...
Ronald zapali� papierosa, wida� opowiadanie robi�o na nim
wra�enie, a Brian kontynuowa� opowie��.
- Szuka�em dalej, zauwa�aj�c z os�upieniem, �e zjawisko
przypadkowych zgon�w ma zasi�g �wiatowy. Znalaz�em
kilkana�cie podobnych tragedii zarejestrowanych w Europie
Zachodniej, dwa w Polsce, cztery w Moskwie. Sami biolodzy.
C� za przekl�ty fakultet?! Dla przyk�adu, je�li idzie o
zbiorowo�� student�w literatury ameryka�skiej, w tym samym
czasie zdarzy�o si� jedynie pi�� zgon�w i �aden nie by� tak
tajemniczy.
- Podzieli�e� si� z kim� tymi spostrze�eniami?
- Nie chcia�em narazi� si� na �mieszno��, a od pewnego
momentu zacz��em si� ba�. Moje obawy wzros�y, kiedy
dokona�em pewnej operacji komputerowej. Zebra�em maksimum
informacji o ka�dym denacie i pr�bowa�em ustali� ich cechy
wsp�lne. - Tu na moment zawiesi� g�os i popatrzy� na Baxtera
- Poza studiowan� biologi� wiele ich r�ni�o, rasa, p�e�,
pochodzenie, nawet wiek, najm�odszy by� 16-letnim geniuszem,
najstarszy licz�cym 31 lat "wiecznym studentem". W ko�cu
jednak znalaz�em co�, co ich ��czy�o. Hobby! Wszyscy
zmarli byli nami�tnymi fanami science fiction!
Na bladej twarzy Briana pojawi�y si� rumie�ce, coraz
bardziej wci�ga�a go ta historia. Ronald nie komentowa�,
ale w g��bi serca odczuwa� smutek - najwyra�niej ch�opak
straci� kontakt z rzeczywisto�ci�. Murphy musia� wyczu�
obawy Baxtera.
- Wiem, �e moje hipotezy przypominaj� rojenia wariata -
rzek�. - Jednak postanowi�em sprawdzi� ten trop. I
znalaz�em co� jeszcze dziwniejszego. Mark w dniu swej
�mierci czyta� ksi��k� "Nadchodz�" Herberta Queena. T� sam�
powie�� zabra�a ze sob� do Acapulco Dolores Mendoza. I nie
ona jedna! Uda�o mi si� te� ustali�, �e pierwsze wypadki
w�r�d student�w ameryka�skich zacz�y si� w kwietniu,
bezpo�rednio po pojawieniu si� powie�ci na rynku. W
pozosta�ych krajach r�wnie� �aden zgon nie zdarzy� si� przed
wydaniem ksi��ki. Postanowi�em j� przeczyta�. I w�wczas
okaza�o, si� �e dzie�o zosta�o kompletnie wykupione i nie
maj� go w �adnej bibliotece. Uwierzy pan, wsz�dzie
egzemplarze pogin�y. Zdoby�em je dopiero u prywatnego
kolekcjonera.
- Mam nadziej�, �e na ciebie �adna kl�twa nie podzia�a�a
- w g�osie Ronalda zabrzmia�a ironia.
- Powiem wi�cej. Pierwsze 200 stron "zab�jczego
arcydzie�a" bardzo mnie rozczarowa�o. Pomys� jest mniej
wi�cej taki: w stron� Ziemi nadciaga inwazja z kosmosu, w
szeregach ludzko�ci dzia�a od lat pot�na, tajna armia
Obcych przygotowuj�cych teren. Flotylla inwazyjna ma przyby�
za par� lat...
- Wydano ju� ca�e setki podobnych bzdur - skrzywi� si�
Baxter.
- Tote� czyta�em rzecz z rosn�cym znu�eniem. A� do
momentu, kiedy satelity zwiadowcze wykrywaj� flotyll� i na
Ziemi wybucha panika. Dokonywane s� akty dywersji
uniemo�liwiaj�ce obron�. Dla ludzi staje si� jasne, �e
"Obcy" s� mi�dzy nimi, ale nie mo�na ich rozpozna� ani
zwalczy�. I wtedy grupa m�odych biolog�w przypadkiem
odkrywa, �e pewien og�lnodost�pny preparat, nieszkodliwy dla
Ziemian, mo�e by� zab�jczy dla Obcych... Nast�puje zwrot w
akcji, dekonspiracja, rezygnacja z inwazji.
- Nie uwierzy�e� chyba w tak� bajeczk�?
- D�ugo nie wierzy�em, postanowi�em jednak porozumiec
si� z autorem ksi��ki. W tym celu zadzwoni�em do agentki
literackiej Herberta Queena, panny Lizy Stein. Nie wiem, co
mnie podkusi�o, �eby przedstawi� si� jej jako Burt Conolly,
znany krytyk z redakcji "Chicago Globe", prawdopodobnie
pod�wiadomie chcia�em zosta� powa�niej potraktowany. Ju�
pierwsza informacja by�a pora�aj�ca - Herbert Queen nie �y�
od paru dni. "Wypadek?" domy�li�em si� "Nie, atak serca,
wspomniano o tym w wiadomo�ciach, a wi�cej napisa�y
dzienniki Zachodniego Wybrze�a. Oczywi�cie, je�li idzie o
tw�rczo�� pana Queena s�u�� pe�n� informacj�, panie
redaktorze". Mimo zaskoczenia uda�o mi si� jeszcze
dowiedzie�, �e ameryka�ska edycja "Nadchodz�" pojawi�a si� w
marcu. W Kanadzie zainaugurowano sprzeda� w kwietniu,
przek�ad na hiszpa�ski pojawi� si� w czerwcu, podobnie by�o
z niemieckim i polskim. W Moskwie zacz�to rozprowadzanie
nak�adu w lipcu. Tymczasem w sierpniu Queen nieoczekiwanie
wstrzyma� dalsze nak�ady, twierdz�c, �e musi przepracowa�
dzie�o. Mia� zabra� si� za to p�n� wiosn�. Nie zd��y�...
Ronald nie wygl�da� na przekonanego. Historia zbyt
nieprawdopodobna, zbyt naci�gana. Brian ma jednak argument
dla sceptyka, wyci�ga wczorajsz� gazet�. Czarne litery
nekrologu bij� w oczy: "Znakomity krytyk "Chicago Globe"
Burt Conolly ginie pora�ony pr�dem podczas k�pieli".
W wieloletniej karierze policjanta Baxter spotka� si� z
najr�niejszymi przypadkami. Ten by� absolutnie
nieprawdopodobny. Jednak stary policjant nie zwyk�
lekcewa�y� �adnych przes�anek. A te, kt�re przedstawia� Brian,
uk�ada�y si� w ca�o��. A je�li hipoteza by�a prawdziwa? Do
diab�a! Kimkolwiek byli mordercy, mogli znajdowa� si�
wsz�dzie. Bez trudu wykupili ksi��k� na paru kontynentach.
Bezlito�nie likwidowali wszystkich, kt�rzy w momencie
prawdziwej inwazji mogliby poszuka� w niej sposobu obrony.
M�odych, zapalonych naukowc�w, bez uprzedze�, jakie �ywi�
wobec fantastyki ich starsi koledzy. Murphy uwa�a�, �e mog�o
to by� prewencyjne dzia�anie przeciwnika, co� na wz�r akcji
Heroda przeciwko niewini�tkom. Je�li mia� racj�, ca�y
gatunek ludzki znalaz� si� w �miertelnym zagro�eniu...
Dlatego te�, kiedy Brian sko�czy� opowie�� i pytaj�co
spojrza� na Ronalda, ten mrukn�� tylko:
- Jad� z toba, ch�opcze. Przecie� je�li nawet w tej
historii jest promil prawdy, nie odpuszcz� skuba�com, kt�rzy
zabili mi syna.
Skoro �wit ruszyli w drog�, kieruj�c si� w stron�
odleg�ego o tysi�ce mil San Diego, gdzie mie�ci�a si�
rezydencja Herberta Queena. Baxter wykluczy� mo�liwo��
zwr�cenia si� do w�adz. Po pierwsze, nikt by im nie
uwierzy�, a po drugie, Obcy (je�li w istocie oni kryli si�
za afer�) zdusiliby �ledztwo w zarodku.
- Gdy zdob�dziemy dowody, spr�bujemy zainteresowa� spraw�
media - stwierdzi�.
- Uwa�a pan, �e w pojedynk� mamy jakie� szanse? - zapyta�
Brian. - Nie wiemy nic o przeciwniku.
- Nawet mimo braku �wiadk�w i dowod�w mo�na wyci�ga�
pewne wnioski. Po pierwsze, wiemy, �e Obcy - sk�dkolwiek
pochodz� - nie s� wszechmocni i wszechwiedz�cy.
- Fakt, jeszcze �yjemy. Poza tym do�� �atwo kupili
wersj�, �e jestem Burtem Conollym i zlikwidowali jego
zamiast mnie.
- S� zniszczalni, poniewa� gdyby tacy nie byli, nie
zareagowaliby a� tak histerycznie na mo�liwo��
dekonspiracji. Nie s� r�wnie� bezcielesni ani niewidzialni.
Nie potrafi� wnika� parapsychologicznie w nasze cia�a. Bo
przecie� gdyby to potrafili, przejmowaliby kontrol� nad
cia�ami Ziemian zamiast ich likwidowa�.
- Ale dlaczego zak�ada pan, �e musz� przybiera� ludzkie
kszta�ty?
- Kiedy spa�e�, przejrza�em pliki z twego laptopa. W
�adnym z zarejestrowanych wypadk�w nie ma nawet wzmianki o
obecno�ci w pobli�u ofiar dziwnych istot, cyborg�w czy
cho�by zwierz�t... Owszem, �wiadkami katastrof czy samob�jstw
bywali niekiedy przechodnie, dzieci... - Tu urywa.
Prowadz�cy pickupa Brian spogl�da na Baxtera z zaskoczeniem.
O co mu chodzi? - Cholera! Zupe�nie o tym zapomnia�em -
mruczy eksglina.
- O czym?
- Kiedy szuka�em sprawcy �mierci Marka, zupe�nie
zlekcewa�y�em jedno z zezna�. Jaki� facet upiera� si�, �e
kwadrans przed wypadkiem widzia� stoj�cy w bocznej ulicznej
chevrolet, za kt�rego kierownic� siedzia� dziewi�ciolatek.
Brian hamuje gwa�townie. I jemu przypomina si�, �e
jedynymi �wiadkami �mierci Dolores w Meksyku by�a gromadka
dzieci. Paru ksi�garzy o kradzie� ostatnich egzemplarzy
"Nadchodz�" oskar�a�o w�a�nie niedorostk�w. Murphy opowiada
o tym Baxterowi. Zatrzymuj� si� przy najbli�szym aparacie
telefonicznym. Policjant wykr�ca kierunkowy Chicago. Ma
szcz�cie, na dy�urze czuwa jego stary kumpel Jim Gross.
Ronald, sprytnie zmieniaj�c g�os, przedstawia si� jako Larry
Glenn z Phoenix, stary towarzysz broni jeszcze z Wietnamu.
Wprawdzie Gross ma ju� nieco przyt�piony s�uch, ale pami��
doskona��.
S�uchaj, stary - pyta Ronald skrzekliwym g�osem Glenna. -
Chodzi mi o szczeg�y �mierci tego waszego dziennikarzyny
Conolly'ego. Podobno uton�� we w�asnej �azience. Mieli�my u
nas w Arizonie podobny przypadek, �ona pomog�a m�owi
przej�� na tamten �wiat za pomoc� pr�du pod��czonego do
wanny. Czy i u was istnia�a taka mo�liwo��...?
- Nic z tych rzeczy! - zaprzecza Jim. - W mieszkaniu nie
by�o nikogo. Po prostu Conolly siedz�c w wannie, jak idiota
postanowi� si� ogoli�, nie zauwa�aj�c, �e przetar� si�
kabel golarki.
- Mo�e kto� jeszcze mia� klucze do lokalu...?
- Odpadajko! Wszystko by�o zaryglowane od wewn�trz, do
tego kraty w oknach, zamurowane okienka publiczne.
- S�owem, mysz by si� nie prze�lizgn�a?
- Mysz mo�e tak, na strychu znalaz�em male�ki �wietlik,
ale z trudem przecisn�oby si� przez niego bardzo szczup�e
dziecko.
Tego wieczora w Chicago, gdy panna Liza Stein po
powrocie z zebrania feministek robi�a sobie wieczornego
drinka, zabrz�cza� dzwonek do drzwi. Musia� przyby� kto� z
s�siad�w. Portier z do�u nie anonsowa� �adnej wizyty.
Otworzy�a. Na progu sta�a parka trzynastoletnich Dzieciak�w.
Schludnie ubrani wygl�dali sympatycznie i rezolutnie.
- Chcieli�my porozmawia� z pani�, pani Stein - powiedzia�
Ch�opiec.
- To bardzo wa�ne. Dla pani - doda�a Dziewczynka. -
- Nie mam czasu - odpar�a opryskliwie Liza, my�l�c o
drinku i usi�owa�a zamkn�� drzwi. Ch�opiec odepchn�� j� z
si�� Mike'a Tysona.
- Co robisz? - krzykn�a.
- Zamknij si�, suko! - pad�a odpowied�. - I siadaj na
ty�ku, je�li nie chcesz, �eby naprawd� zabola�o.
Os�upia�a. Co gorsza, nie mog�a poruszy� ani r�k�, ani
nog�. �udzi�a si�, �e to tylko koszmarny sen. Kim by�y te
szczeniaki? Zmaterializowanymi p�odami wyobra�ni Queena?
- Jestemy dzie�mi - powiedzia�a Dziewczynka z wyra�nym
obrzydzeniem wylewaj�c nie napocz�tego drinka do zlewu. -
Dzie�mi! - powt�rzy�a. - Tylko troszk� m�drzejszymi ni� inne
w naszym wieku. Je�li b�dziesz wsp�pracowa�, nic ci
si� nie stanie.
- Chodzi nam o drobiazg - dorzuci� Ch�opak niedba�ym
tonem zawodowego gangstera. - Trzeba og�osi�, �e
przygotowujesz now� po�miertn� wersj� powie�ci "Ju� tu s�"
wed�ug ostatnich zapisk�w Herberta Queena, pod tytu�em "Ju�
nadeszli".
- O m�j Bo�e! - j�kn�a Liza, czuj�c, �e zsika�a si� w
majtki.
Po trzech dniach jazdy non stop zatrzymali pickupa dwie
przecznice od domu Herberta Queena, b�d�cego fantazyjn�
krzy�owk� �redniowiecznego zamku z pawilonem sprzeda�y
hot dog�w. Zmierzcha�o si� i na malowniczym zboczu opadaj�cym
w stron� oceanu i mostu Coronado rozb�yska�y tysi�ce
�wiate�. Ronald zaleci� Brianowi pozostanie w samochodzie.
Sam zamierza� wybra� si� na rekonesans. Murphy niech�tnie
pogodzi� si� z rol�, ale na wszelki wypadek wyci�gn��
strzelb� z baga�nika.
Rezydencja pisarza sprawia�a wra�enie nie zmieszkanej.
Wygaszone �wiat�a, spuszczone �aluzje, nie podlane kwiaty w
ogrodzie. Szala�y cykady. Baxter obszed� ca�� posesj� i
naraz dolecia� go plusk wody z willi przylegaj�cej do
posiad�o�ci pisarza. Otworzy� furtk� w p�otku. Dw�jka
malolat�w pluskaj�ca si� w basenie skierowa�a ku niemu sw�j
wzrok. W ich kapieli nie by�oby nic podejrzanego, gdyby nie
brak �wiate� w ca�ym domu i wywieszka "Na sprzeda�" przed
budynkiem. Ka�dy jednak mo�e si� k�pa�, korzystaj�c z
nieobecno�ci gospodarzy.
- Cze��, dzieciaki! - zagadn�� Baxter, podchodz�c bli�ej.
- Dobry wiecz�r... - odpar� Ch�opiec, pomagaj�c wygramoli�
si� Dziewczynce z wody.
K�pali si� nago i mo�na by�o zawa�y�, �e proces
dojrzewania jeszcze si� u nich nie zacz��. Wygl�dali
zdrowo, normalnie, a jednak Ronald poczu�, �e jego serce
gwa�townie przy�piesza.
- Nie wiecie przypadkiem, czy kto� teraz mieszka w domu
Herberta Queena? - spyta�.
- Chyba nikt... A kogo pan szuka? - spojrzenie Ch�opaka
by�o czujne, �widruj�ce.
- Jego morderc�w - rzuci� i natar� na nich ostro. - Czy
to wasz dom? Mo�ecie poprosi� swoich rodzic�w... - My�la�,
�e przestraszy szczeniak�w. Bardzo si� pomyli�. Naraz
przenikn�� go b�l, ostry jak trafienie pora�aj�c� pa�k�.
Zdumiony zarejestrowa� bezw�ad swych mi�ni. Zachwia� si�.
Widzia� rozszerzone �renice dzieciak�w utkwione w nim jak
wyloty luf i przysi�g�by, �e s�yszy gdzie� w g��bi m�zgu
komend�: "Id� do basenu, do basenu..." Us�ucha� jej, nie
mia� kontroli nad swym cia�em.
- A mo�e najpierw go przes�uchamy ? - zaproponowa�a
p�g�osem Dziewczynka.
- Przes�uchamy tego drugiego. Czuj�, �e jest tu gdzie�
drugi - odpar� Ch�opiec. Impulsy atakuj�ce m�zg Ronalda
wzmog�y si�: "Id� do basenu, do basenu..."
- A wi�c tak dzia�aj�... - przemkne�o staremu
policjantowi. Kraw�d� zbiornika by�a tu�, tu�. - Zaraz mnie
utopi�! Cholera, czemu nie wzi��em ze sob� Briana?
Naraz gruchn�� strza�. Z g�ry posypa�o si� listowie.
Dzieciaki odwr�ci�y g�owy. Na skraju tarasu pojawi� si�
Murphy, �ciskaj�c dubelt�wk�. Idiota, strzela� na postrach!
- Celuj, Brian, celuj w nich! - wrzasn�� Ronald. Atoli
pod ci�arem skoncentrowanego spojrzenia bachor�w m�ody
m�czyzna upu�ci� bro�. Jednak moment odwr�cenia uwagi
wystarczy� Baxterowi. Odzyskawszy w�adz� w r�kach, wydoby�
spluw�.
- Nie! - wrzasn�y Dzieciaki, pr�buj�c sparali�owa� go
powt�rnie. Za p�no. Uderzenie pocisku cisn�o Ch�opca do
basenu, kt�ry niezw�ocznie zabarwi� si� krwi�. Trafiona w
udo Dziewczyna osun�a si� obok trampoliny jak szmaciana
lalka.
- O Bo�e, zabi�e� tego ch�opaka! - j�kn�� Brian i zgi�ty
wp� poszed� wymiotowa� w krzaki... Tymczasem Baxter
kl�kn�� przy Dziewczynie, usi�uj�c zatamowa� krwotok.
Przeklina�a go niskim g�osem dobywaj�cym si� gdzie� z
trzewi.
- Pieprzeni durnie! Nie macie �adnych szans! �adnych
szans.
Zn�w pr�bowa�a go sp�ta�. Brakowa�o jej jednak si�, a
kiedy narzuci� jej r�cznik na twarz, ca�a moc si� ulotni�a.
By�a tylko rann�, bezradnie szlochaj�ca dziesi�ciolatk�.
Ronald za�adowa� j� do wozu. Wy�owione zw�oki Ch�opaka
umie�ci� w baga�niku. Czy Dziewczyna mo�e telepatycznie
�ci�gn�� im po�cig na kark? Mia� nadziej�, �e nie. Gdyby
��czyli si� telepatycznie, czemu mia�yby s�u�y� le��ce na
stole telefony kom�rk�we? Tymczasem od strony g��wnej ulicy
dolecia�o wycie syreny. Kto� z s�siad�w wezwa� policj�.
Trzeba by�o si� szybko zmywa�.
Nie zatrzymali si�, dop�ki nie dotarli na opuszczone
rancho na pograniczu Nevady, kt�re Ronald najwyra�niej zna�
z wcze�niejszych eskapad. Mieli szcz�cie. Nikt ich nie
�ciga�. A przynajmniej nikt ich nie zatrzyma�. Gdy
rozwidni�o si� nieco, Brian przyst�pi� do sekcji Ch�opaka.
Wyniki nie by�y obiecuj�ce.
- Jak to, nic nie znalaz�e�? - z�o�ci� si� Ronald. -
Kompletnie nic?
- Nie jestem bieg�ym patologiem, tylko studentem, jednak
w ciele denata nie znalaz�em �ladu �adnej pozaziemskiej
istoty. To by� normalny, dobrze od�ywiony dziesi�ciolatek.
Szczepiony na osp�. W dzieci�stwie operowany na kolano. Krew
zwyczajna, grupy O, RH+ . W �o��dku nie strawiona pizza.
- A jego m�zg?
- R�wnie� w normie. Mo�e odrobin� wi�ksze podwzg�rze
odpowiadaj�ce za nerw wzroku. Poza tym nie znalaz�em
�adnych guz�w, zmian tkanki, obecno�ci obcej substancji.
Je�li jest w nim co� kosmicznego, to musi by� r�wnie
nieuchwytne jak dusza.
Ronaldowi zrobi�o si� nieprzyjemnie. Czy�by ulegli
z�udzeniu i w amoku zabili normalne dziecko? Postanowi�
zajrze� do umieszczonej w s�siedniej izbie Dziewczynki i
spr�bowa� z ni� porozmawia�.
- Niech pan mnie uwolni - pisn�a spod szmaty, kt�r�
zawi�zali jej oczy. - Jestem ranna, powinnam dawno znale��
si� w szpitalu.
- Wiesz dobrze, �e to niemo�liwe, p�ki nam wszystkiego
nie powiesz.
- Kiedy nic nie wiem, to Alex by� inny... Ja jestem
tylko jego ma�� bezbronn� siostrzyczk�.
- Nie k�am - przerwa� jej. - Wiem, do czego jeste�
zdolna. Od kiedy Obcy jest w tobie?
- Nie wiem, o czym pan m�wi, zawsze by�am taka, jaka
jestem.
- Ze zdolno�ciami do telepatii i z umys�em dojrza�ego
cz�owieka?
- Jestem po prostu zdolniejsza od innych ludzi -
szepn�a rozbrajaj�co. - Pomylili�cie si�.
- Z kim w takim razie kontaktowali�cie si� przez
telefony kom�rkowe?
- Rodzice nam dali.
- I to jest g�os waszych rodzic�w?
- Baxter w��czy� poczt� g�osow�. Zabrzmia� dziwny
mechaniczny bas "CA 211, CA212, zg�o�cie si�..."
Dziewczynka odwr�ci�a si� do niego plecami.
- Nic ci nie powiem!
Wnioski nasuwa�y si� niepokoj�ce. Je�li 211 i 212
by�y numerami porz�dkowymi Obcych, to w samej Kalifornii
musia�o by� ich par� setek. A w ca�ych Stanach? A na
�wiecie? Baxter przejrza� pami�� kom�rek. Ostatnie trzy
rozmowy Dzieciaki odby�y z jednym jedynym numerem nale��cym
do panny Stein. Do diab�a! Czy�by agentka Herberta Queena
by�a kosmitk�...?! A mo�e kto� przej�� kontrol� nad jej
telefonem. By�o to o tyle prawdopodobne, �e na stronie
internetowej Agencji Lizy Stein pojawi� si� tej nocy
obszerny anons o kontynuacji powie�ci "Nadchodz�".
Porz�dkuj�c papiery nieod�a�owanego Queena, natrafiono pono�
na prawie kompletn� drug� cz�� bestsellera pod roboczym
tytu�em "Ju� tu s�".
- Co mamy o tym my�le�? - spyta� Brian.
Ronald odrzek�, i� jego zdaniem jest to fachowo
zastawiona przyn�ta, na kt�r� kto� chce ich z�apa�.
Biedna Liza Stein mimo spe�nienia ��da� Dzieciak�w nie
odzyska�a wolno�ci. Daremnie pr�bowa�a si� wydosta� z domu.
Za ka�dym razem zaraz za drzwiami napotyka�a kt�re� z tych
okropnych szczeniak�w. A samo wejrzenie ich przera�liwie
b��kitnych oczu cofa�o j� do �rodka. Pr�bowa�a je prosi�,
stara�a si� by� przymiln�, na pr�no. Jedyna odpowied�,
kt�r� s�ysza�a brzmia�a: "Prosz� z nami wsp�pracowa�, a
b�dzie pani �y�".
- A je�li nie zechc�...?
Wlepili w ni� swoje �lepia. Ubezw�asnowolniona powlok�a
si� do kuchni. Jej r�ka pozbawiona autokontroli sama
pow�drowa�a do kurk�w z gazem. Dzieciaki odwr�ci�y wzrok i
parskn�y �miechem.
- Po co ma si� przydarzy� jakie� nieszcz�cie? Prawda.
Mimo braku porozumienia z Dziewczynk� samotni "obro�cy
Ziemi" nie pr�nowali. Baxterowi uda�o si� porozmawia� z
pewnym emerytowanym policjantem z Los Angeles, koleg�
jeszcze z Akademii Policyjnej. Hugh Murdock o nic nie pyta�
i zgodzi� si� pom�c. Efektem paru rozm�w by�o ustalenie
imion Dzieciaczk�w. Dwunastoletnie bli�niaki nazywa�y si�
Alex i Eva Graham. Urodzili si� w s�ynnej klinice w San
Fernando w wyniku zap�odnienia in vitro. Zabiegu dokona�a
doktor Amy La Foret. Hugh zdo�a� jeszcze ustali�, �e w
ci�gu roku pani doktor przyj�a oko�o dwustu porod�w
b�d�cych efektem sztucznego zap�odnienia... Wnioski nasuwa�y
si� same.
- Chyba powinni�my jak najszybciej porozmawia� z pani�
doktor - zawo�a� Brian.
- To b�dzie trudne - westchn�� Ronald. - Amy La Foret nie
�yje, 10 lat temu pope�ni�a samob�jstwo. Przedawkowa�a
�rodki nasenne. Ale dowiedzia�em si� jeszcze, �e zanim
dotar�a do Kalifornii, pracowa�a w Nowym Jorku, wcze�niej
rok w Chicago, a zacz�a praktyk� w Waszyngtonie...
- Rozumiem. Powinni�my zatem szuka� niebezpiecznych
jedenastolatk�w w dystrykcie Columbia, dwunastolatk�w w
Illinois, a trzynastolatk�w w Nowym Jorku.
- Przede wszystkim Hugh musi zdoby� dla nas list�
wszystkich dzieci, jakie ujrza�y �wiat w szpitalu San
Fernando przed 10 laty.
Uzyskane informacje nape�ni�y ich otuch�. Poznali
przynajmniej cie� wroga. Ronald postanowi� jeszcze raz
przes�ucha� Ev�. Nie zamierza� jej torturowa�. Chcia� tylko
poda� jej odrobin� burbona... Na rozlu�nienie.
Dziewczynka nie spa�a. S�ysz�c kroki Baxtera, za��da�a,
by j� rozwi�za� i ods�oni� oczy.
- Wszystko zale�y od ciebie. Wypij to. - Podsun�� jej
kubek. Wzdrygn�a si�.
- Czuj� alkohol. A mnie nie wolno pi� alkoholu...
- To tylko kropelka na wzmocnienie. No pij!
Podnios�a wrzask, plu�a i kopa�a. Ale Ronald czu� jak��
sadystyczn� przyjemno��, wlewaj�c burbona przez zaci�ni�te
z�by. Naraz male�stwo rykn�o basem:
- Zabili�cie mnie, zabili�cie...! - Drobnym cia�em
wstrz�sn�y konwulsje, jeszcze chwila, a znieruchomia�o.
Ronald zawo�a� Briana i obaj pr�bowali reanimacji. Na
pr�no! Zanik� oddech, a serce nie bi�o. Nie pom�g� masa�
ani sztuczne oddychanie. Murphy by� wstrz��ni�ty. Baxter za
to promienia�.
- Ch�opcze, to prze�omowy moment. By� mo�e przypadkiem
odkryli�my to, czego tak si� obawiali. Prosty �rodek, kt�ry
nie szkodz�c ludziom, ich zabija.
- Alkohol? Wida�, �e to musi by� cywilizacja
pozaziemska.
- To t�umaczy, dlaczego na swych agent�w wybrali dzieci,
te raczej nie pij�. Bierzmy si� do roboty, Brian. Musimy
pochowa� cia�a i p�dzi� do Kalifornii. Hugh dostarczy nam
nazwiska pozosta�ych nastolatk�w, my poddamy paru z nich
testowi alkoholowemu. Je�li metoda si� sprawdzi, ostrze�emy
spo�ecze�stwo za pomoc� mass medi�w i oddamy si� do
dyspozycji w�adz.
Szybko uwin�li si� ze wszystkim. Mo�e za szybko! Brian
zaniedba� sekcji zw�ok, a gdy w p�mroku zapadaj�cego
zmierzchu przysypywa� piaskiem zimne cia�o Evy, nie zwr�ci�
uwagi na zaskakuj�ce przebarwienie sk�ry. Nie wyczu� tak�e
powolnego, ale z ka�d� chwil� mocniejszego bicia serca.
Tym razem mieli pecha. Nie ujechali nawet 30 mil od
farmy, gdy zatrzyma� ich patrol policji. Pech okaza� si�
podw�jny. Dow�dca patrolu sier�ant Crebs by� niew�tpliwie
najg�upszym policjanem na zach�d od G�r Skalistych. W og�le
nie da� zatrzymanym doj�� do g�osu. Wyrecytowa� formu�k� o
przys�uguj�cych im prawach.
- Znam swoje prawa. Sam by�em gliniarzem, kolego -
stwierdzi� Baxter.
- Wiem - �ci�� go Crebs. - Jeste�cie podejrzani o
uprowadzenie i przetrzymywanie rodze�stwa, Alexa i Evy
Graham.
Mimo protest�w skuto im r�ce, wrzucono do samochodu
policyjnego i skierowano si� wprost na miejscowy posterunek.
Ronald pr�bowa� uzyska� zgod� na zatelefonowanie z
kom�rki do Murdocka, ale sier�ant skonfiskowa� im oba
aparaty. Nale�a�y wszak do porwanych.
- Sier�ancie, prosz� nas wys�ucha�, tu chodzi o czas -
gor�czkowa� si� Murphy nie zwa�aj�c na mityguj�ce gesty
Baxtera. - Nie ma pan poj�cia, jakie to wa�ne. Czy pan wie,
o co idzie gra? Kim jest przeciwnik? Nie uwierzy pan, ale
te �liczne dzieci�tka to w istocie osobniki o niebywa�ych
mo�liwo�ciach telepatycznych. Potrafi� zmusi� cz�owieka do
samob�jstwa, do sk�adania fa�szywych zezna�. Stanowi�
zagro�enie dla ca�ej naszej cywilizacji jako forpoczta
przysz�ej inwazji.
- Aha. Ma�e zielone ludziki? - za�mia� si� Crebs. -
Bardziej ciekawi mnie, co�cie z nimi zrobili, ch�opaki?
Naturalnie mo�ecie milcze�. Wkr�tce i tak si� dowiemy, nasz
drugi patrol natrafi� ju� na farm�, w kt�rej si�
dekowali�cie.
Areszt by� ma�y, ciasny, smrodliwy. Do skontaktowania si�
z Hughem Murdockiem nie dosz�o. W osadzie tego dnia
przesta�y dzia�a� zamiejscowe telefony. Kom�rki te�
og�uch�y. Brian czu� coraz wi�kszy niepok�j. Strach wzm�g�
si� jeszcze, gdy ujrza� na ulicy anielsko wygl�daj�cego
ch�opczyka gapi�cego si� w stron� ich celi. Zagadni�ty
stra�nik wyja�ni�, �e jest to Mike, syn tej starej panny
Ann Greenway... Ann urodzi�a go, gdy mia�a 55 lat. Bez ojca!
To by�a sensacja. Ronald spojrza� wymownie na Briana. Ten
zagryz� usta . Po p� godzinie mogli zobaczy�, jak do Mike'a
do��czy� sympatyczny Murzynek, po nast�pnych dw�ch
kwadransach zjawi� si� jeszcze jeden r�wie�nik. Indagowany
sier�ant stwierdzi�, �e to nietutejsi.
- A czy m�g�by pan sprawdzi�, czy ich nazwiska znajduj�
si� na li�cie porucznika Murdocka? Czy urodzili si� w San
Fernando? - prosi� Ronald.
- Niczego nie b�d� sprawdza�, panie Baxter!
- Niech pan pos�ucha, a przynajmniej skojarzy fakty -
nalega� by�y glina. - Czy to nie podejrzane? G�uchn�
telefony, milkn� kom�rki, nietutejsze dzieci okr��aj�
areszt...
Ale Crebs nie chcia� ich s�ucha�. Promienia�. W�a�nie
otrzyma� meldunek, �e na farmie znaleziono cia�a dwojga
nieletnich ofiar. Posterunkowy Greg Henderson relacjonowa�
mu na bie��co przebieg akcji przez kr�tkofal�wk� (ta jako�
dzia�a�a), podczas gdy drugi z funkcjonariuszy Matt Slump
zajmowa� si� odgrzebywaniem cia�. Nie by�a to pierwsza
ekshumacja w �yciu Matta, tote� od razu zaskoczy� go dziwny
zapach. Nie przypomina� woni rozk�adu, raczej od�r jakiego�
zwierz�cia.
- Chyba mamy t� dziewczyn� - meldowa� Henderson. Naraz
jego g�os si� zmieni�. O Bo�e, szefie, to si� rusza... Nie!
Dobiegaj�cy z drugiego planu krzyk Slumpa by�
przera�aj�cy. Policjant spodziewa� si� trafi� na zw�oki Evy
Graham, ale to, co ukaza�o si� jego oczom... Cia�o na
znacznej powierzchni pokrywa�a �uska, a twarz, mimo �e
pozosta�y jeszcze dwa dziewcz�ce warkoczyki, wyd�u�y�a si�
ju� w z�baty pysk gada.
- Przerwa�e� mi sen, cz�owieku - zarycza� potw�r ludzkim
g�osem.
Henderson rzuci� si� do ucieczki. Goni� go rozpaczliwy
wrzask Slumpa i przera�aj�ce mla�ni�cia. Kryj�c si� za
samochodem, otworzy� ogie�. Ale kule najwyra�niej nie mog�y
zaszkodzi� bestii. Zbli�a�a si�. Wskoczy� do wozu.
Desperacko pi�owa� rozrusznik. Motor krztusi� si� i gas�...
W ostatniej chwili ruszy�. Kiedy Greg odwa�y� si� spojrze� w
lusterko, zobaczy� za sob� jedynie tuman kurzu.
Na posterunku Murphy i Baxter obserwowali miotaj�cego si�
sier�anta. Najpierw w�ciek�ego, potem coraz bardziej
przera�onego, pr�buj�cego wezwa� pomoc, �ci�gn�� posi�ki.
- Cholera! - wrzasn�� wreszcie do aresztant�w - kogo�cie
tam zakopali? Greg m�wi�, �e to p�cz�owiek p�potw�r, i w
dodatku rosn�cy w oczach. Po�ar� mojego najlepszego
funkcjonariusza, zagra�a drugiemu. Co to znaczy? M�wcie! -
ci�ko dysz�c opar� si� o krat�.
- Nie mam poj�cia - odpar� Ronald. - Kiedy odje�d�ali�my,
Eva nie �y�a.
- Widocznie tylko nam si� wydawa�o - nag�a my�l wpad�a
do g�owy Brianowi. - A je�li alkohol wcale ich nie zabija?
Tylko usypia. I uruchamia mechanizm przemiany. Uaktywnia
u�pione chromosomy. Przy�piesza metabolizm. W efekcie
ludzcy nosiciele Obcych przeobra�aj� si� w doros�� posta�
w�a�ciw�?
- O czym wy m�wicie. O inwazji jaszczur�w? - przerywa
wyw�d Crebs.
- By� mo�e odkryli�my ich plan na "godzin� zero". W
odpowiednim momencie ka�dy z Dzieciak�w mia� chlapn�� luf� i
ujawni� si� jako kosmiczny gad. A my�my niechc�cy
przy�pieszyli ten proces.
- Nic nie rozumiem! - be�kocze sier�ant. - M�wcie lepiej,
czym si� zwalcza takie cholerstwo, gazem, ogniem? Tam s�
moi ludzie. Potwornie przera�eni... A wam co?
Fala l�ku dotar�a i do aresztowanych. Poczuli j�
r�wnocze�nie. Nie zwiastowa�a jednak zbli�ania si� potwora.
To nadchodzi�y Dzieciaki. Na zewn�trz zgromadzi�a si� ju�
co najmniej dziesi�tka. Mimo grubych mur�w Brian i Ronald
czuli hipnotyczny pier�cie� zaciskaj�cy si� wok� ich g��w.
- Sier�ancie, prosz� odsun�� si� od okna, otworzy� cel� i
da� nam bro�! - wrzasn�� Ronald. - Albo wszyscy zginiemy!
Ale Crebs niezdolny do jakiegokolwiek dzia�ania
zachowywa� si� jak pijany. Zataczaj�c si�, zrobi� dwa
kroki i nieprzytomny run�� na pod�og�. Z oczu, uszu i nosa
p�yn�a mu krew. Ronald nie traci� czasu, przypad� do ziemi,
wysun�� r�k� przez krat� i dotar� do kluczy. Po chwili cela
sta�a otworem, mia� bro�. Wr�czy� strzelb� Murphy'emu. Ten
dr�a� ca�y. Ronald odbezpieczy� bro�, zaraz szcz�kn�� te�
zamek dubelt�wki. Naraz u�wiadomi� sobie, �e obaj z Murphym
mierz� do siebie. Pr�bowa� odchyli� r�k�... Cho� o cal. Nic.
Palce same zacisn�y si� na spustach...
Naraz z zewn�trz rozleg�o si� wycie wozu policyjnego.
Wraca� Henderson. Mo�e z posi�kami? Kr�g hipnotyczny
raptownie os�ab�. Dziesi�tka dzieciak�w rozgl�da�a si�
niepewnie po ulicy. Brian i Ronald dopadli okien. Musieli
dzia�a� natychmiast. Otworzyli ogie�. Co� krzycza�o w
Brianie:
- A je�li to wszystko z�udzenie, pomy�ka, b��d? Je�li
ma�olaty s� niewinne?
W masakrze zgin�o dziesi�cioro dzieci i jeden z
policjant�w, usi�uj�cy przeciwstawi� si� strzelaninie. Potem
Brian i Ronald z�o�yli bro�. Policjanci i przybyli wkr�tce
funkcjonariusze FBI z trudem zapobiegli ich linczowi przez
wzburzonych mieszka�c�w. Pras� poinformowano o grupce
szale�c�w, kt�rzy po dokonaniu rzezi znikn�li. Co naprawd�
sta�o si� z Baxterem, Murphym i Hughiem Murdockiem, trudno
dociec. Ich rodziny do tej pory nie otrzyma�y z Waszyngtonu
�adnych wiadomo�ci. Tymczasem w ci�gu nast�pnego roku na
ca�ym �wiecie zmar�o na tajemnicz� dzieci�c� t�yczk� oko�o
7 tysi�cy Dzieciak�w. Dziwnym trafem wszystkie urodzi�y si�
wskutek zap�odnienia in vitro. �wiatowa Organizacja Zdrowia
nadzorowa�a zabieranie cia� do bada� na pewn� bezludn� wysp�
u wybrze�y Brazylii. Po�niej szerzy�y si� pog�oski o
pojawieniu si� na niej ogromnej liczby martwych jaszczur�w.
Ale jaka jest prawda i czy ma ona zwi�zek z gwa�townym
wzrostem spo�ycia alkoholu, nawet w �wiecie wojuj�cego
islamu? Kto to wie? Mo�e tylko autorzy science fiction
nale��cy do stajni Lizy Stein. Ale i oni w tej sprawie
trzymaj� g�by na k��dk�.
MARCIN WOLSKI
Urodzi� si� w 1947 r. w �odzi. Historyk z wykszta�cenia,
Nadredaktor z powo�ania. Poeta, radiowiec, autor
telewizyjny, satyryk i prozaik, uprawiaj�cy te� fantastyk�;
z dobrym skutkiem, bo w spos�b nie wymuszony, nie gettowy.
Polega to w jego wykonaniu na inteligentnej zabawie z
czytelnikiem - ��czeniu element�w klasycznej SF z
krymina�em, dreszczowcem, horrorem, ba�ni�, grotesk�,
aluzyjnym politycznym kabaretem.
Tw�rca legendarnego radiowego magazynu "60 minut na
godzin�" (po stanie wojennym a� do wybuchu wolno�ci
zamienionym na objazdowy "Tysi�c metr�w na kilometr");
telekabaret�w - "Polskie zoo" i "Akropoland" - oraz
noworocznych szopek politycznych; prowadzi rubryk� satyry w
"�yciu" ("Wolski w Kropce"). Autor kilkuset s�uchowisk,
niekt�re z nich (jak tym razem) przerabia� na proz� i
puszcza� w "F" i "NF". Spo�r�d dwudziestki jego ksi��ek z
dziedziny szeroko rozumianej fantastyki najwa�niejsze to
"Laboratorium nr 8", "Neomatriarchat", "�winka", (sfilmowana
przez Krzystofa Magowskiego), "Numer", "Agent Do�u" (ksi��ka
kultowa, wznowiono niedawno z uzupe�nieniem "Diabelska
dogrywka"), "Bogowie jak ludzie", "Antyba�nie", "Kraw�d�
snu". U nas opublikowa�: "Zadziwiaj�cy przypadek fascynacji"
("F" 3/83), "Wariant autorski" ("F" 5/85), "Telefon
zaufania" ("F" 4/89), "Omdlenie" ("NF" 8/92, przedruk w
antologii X-lecia "F" i "NF" - "Co wi�ksze muchy"), "Na
�ywo" ("NF" 12/94).