493

Szczegóły
Tytuł 493
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

493 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 493 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

493 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Cena Ryzyka" Autor - Robert Sheckley T�umaczenie : Jacek Manicki HTML : Stefan Sic Reader wysun�� ostro�nie g�ow� ponad parapet okna. Ujrza� schody awaryjnego wyj�cia po�arowego, a poni�ej w�ski zau�ek. Sta� tam zdewastowany w�zek dziecinny i trzy pojemniki na �mieci. Gdy tak patrzy�, zza ostatniego pojemnika unios�o si� rami� w czarnym r�kawie. W d�oni po�yskiwa� jaki� przedmiot. Reader momentalnie schyli� g�ow�. Pocisk roztrzaska� szyb� tu� nad nim i wbi� si� w sufit, obsypuj�c go odpryskami tynku. Ju� wiedzia�. Zau�ek by� pilnowany tak samo jak i drzwi. Le�a�, rozci�gni�ty jak d�ugi na pop�kanym linoleum, gapi�c si� na otw�r pocisku widniej�cy w suficie i nas�uchuj�c odg�os�w dochodz�cych zza drzwi. By� wysokim m�czyzn� o przekrwionych oczach i dwudniowym zaro�cie. Brud i zm�czenie pory�y mu twarz bruzdami. Strach wycisn�� na miej swe pi�tno, tu napinaj�c mi�sie�, tam szarpi�c j� nerwowym skurczem. Efekt by� wstrz�saj�cy. Twarz Readera, zniekszta�cona oczekiwaniem na �mier�, nabra�a teraz wyrazu. Zau�ka pilnowa� Jeden rewolwerowiec, dw�ch czeka�o na schodach. By� w pu�apce. By� martwy. Pewnie, my�la� Reader, porusza si� jeszcze i oddycha ; ale to tylko dzi�ki nieudolno�ci �mierci. �mier� zajmie si� nim za kilka minut. �mier� wybije dziury w jego twarzy i ciele, artystycznie ochlapie krwi� jego ubranie, u�o�y jego cz�onki w jak�� groteskow� figur� z cmentarnego baletu... Reader wgryz� gwa�townie warg�. Chcia� �y�. Musi by� jaki� spos�b. Przekr�ci� si� na brzuch i rozejrza� si� po obskurnym mieszkaniu, do kt�rego zap�dzili go mordercy. Przypomina�o �wietn�, ma��, jednomiejscowa trumn�. Mia�o drzwi, kt�re by�y pilnowane i wyj�cie po�arowe, kt�rego strze�ono. Mia�o te� malutk� �azienk� bez okna. Przeczo�ga� si� do �azienki i wsta�. Na suficie zia� postrz�piony otw�r, szeroki na prawie cztery cale. Gdyby tak uda�o si� go powi�kszy�, przecisn�� przeze� do mieszkania znajduj�cego si� powy�ej... Jego uszu doszed� g�uchy �omot. Mordercy byli niecierpliwi. Zaczynali wywa�a� drzwi. Zbada� otw�r w suficie. Nie ma co marzy�. Nigdy nie zdo�a go powi�kszy�. R�bali w drzwi, st�kaj�c przy ka�dym ciosie. Za chwil� wyszarpi� zamek, albo wyrw� zawiasy z nadgni�ego drewna framugi. Drzwi upadn� na pod�og� i, otrzepuj�c z py�u marynarki, wtargn� tu dwaj zamaskowani m�czy�ni. Ale kto� mu na pewno pomo�e! Wyci�gn�� z kieszeni malutki odbiornik telewizyjny. Obraz by� zamazany i nie m�g� sobie poradzi� z uregulowaniem go. D�wi�k byt wyra�ny i czysty. S�ucha� starannie wymodulowanego g�osu Mika Terry'ego, kt�ry zwraca� si� do ogl�daj�cej go, ogromnej rzeszy telewidz�w zgromadzonej przed odbiornikami. - Straszne po�o�enie - m�wi� Mike Terry. - Tak, prosz� pa�stwa, Jim Reader znajduje si� w prawdziwie okropnej sytuacji. Jak pa�stwo zapewne pami�taj�, ukrywa� si� pod przybranym nazwiskiem w trzypi�trowym hotelu na Broadwayu. Wydawa�o si�, �e to ca�kiem bezpieczna kryj�wka, ale tak si� tylko, prosz� pa�stwa, wydawa�o. Rozpozna� go goniec hotelowy i doni�s� o tym gangowi Thompsona. Drzwi trzeszcza�y pod spadaj�cymi na nie ciosami. Reader �cisn�� kurczowo telewizorek i s�ucha� dalej. - Jim Reader zdo�a� zbiec z hotelu! Maj�c swych prze�ladowc�w na karku, wpad� do kamienicy przy West End Avenue 156. Zamierza� przedosta� dalej dachami i to mog�o si� uda�, prosz� pa�stwa, to mog�o si� uda�. Ale drzwi prowadz�ce na dach by�y zamkni�te. Zdawa�o si�, �e to ju� koniec... Ale Jim Reader zorientowa� si�, �e lokal numer 7 jest nie zamieszkany i ginie zamkni�ty na klucz. Wszed� tam... Terry przerwa�, aby podkre�li� groz� sytuacji i zaraz krzykn��: - ...i jest teraz, prosz� pa�stwa, osaczony, osaczony jak szczur w potrzasku. Gang Thompsona wywa�a drzwi! Wyj�cie po�arowe jest pilnowane. Nasi kamerzy�ci, ulokowani w pobliskim budynku, przekazuj� teraz pa�stwu zbli�enie. Prosz� spojrze�, prosz� pa�stwa., prosz� tylko spojrze�! Czy nie ma ju� �adnej nadziei dla Jima Readera? - Czy nie ma ju� �adnej nadziei powt�rzy� cicho Reader. Sta� zlany potem w ciemnej, przyt�aczaj�co ciasnej �azience, nas�uchuj�c nieustaj�cego walenia w drzwi. - Poczekaj! - krzykn�� Mike Terry. - Nie wy��czaj si�, Jimie Reader, jeszcze si� nie wy��czaj. Mam piln� rozmow� telefoniczn� z jednym z naszych telewidz�w, rozmow� z aparatu Linii Dobrego Samarytanina. To kto�, kto uwa�a, �e mo�e ci pom�c. Mo�e jest jeszcze jaka� nadzieja, Jim. Czy mnie s�yszysz, Jimie Reader?! Reader czeka�, s�ysz�c chrupni�cie wyrywanych z przegni�ej framugi zawias�w. - Prosz� m�wi�, sir - powiedzia� Mike Terry. - Pana nazwisko, - Eee... - Felix Bartholomew. - Niech si� pan nie denerwuje, Mr. Bortholomew. Prosz� m�wi�. - No wi�c tak... O.K. Mr. Reader rozleg� si� roztrz�siony, starczy g�os. Mieszka�em kiedy� przy West End Avenue 156. W takim samym mieszkaniu, w jakim jest pan teraz, Mr. Reader - no tak, w takim samym ! Niech pan s�ucha, Mr. Reader, �azienka ma okno. Jest zamalowane, ale ma... Reader wepchn�� telewizorek do kieszeni. Znalaz� zarysy okna i kopn�� w nie z ca�ej si�y. Szk�o rozprys�o si� w drobne kawa�ki i �azienk� zala�o �wiat�o dzienne. Zgarn�� odpryski szk�a z parapetu i wychyli� si� szybko przez okno. Od wylanej betonem nawierzchni podw�rza dzieli�a go spora odleg�o��. Zawiasy pu�ci�y. S�ysza� jak drzwi otwieraj� si�. Nie namy�laj�c si� d�u�ej, przelaz� przez okno, zwis� na chwil� na koniuszkach palc�w i skoczy�. Wstrz�s oszo�omi� go. Wsta� na chwiejnych nogach. W oknie �azienki pojawi�a si� jaka� twarz. - Masz pecha - powiedzia� m�czyzna, wychylaj�c si� i mierz�c spokojnie z trzydziestki �semki ze spi�owan� luf�. W tym momencie eksplodowa�a w �azience �wieca dymna. Kula mordercy posz�a bakiem. Odwr�ci� si� kln�c. Na podw�rzu wybucha�y nast�pne �wiece, przys�aniaj�c dymem sylwetk� Readera. S�ysza� wydobywaj�cy si� ze schowanego w kieszeni telewizorka, oszala�y z podniecenia g�os Mika Terry'ego. - Biegnij! - wrzeszcza� Terry - biegnij po swoje �ycie, Jimie Reader. Uciekaj, dop�ki oczy morderc�w wype�nione s� dymem. Dzi�kujemy Dobrej Samarytance, Sarze Winters z Bockton w stanie Massachusetts, Edgar Street 3412, za ufundowanie pi�ciu �wiec dymnych i wynaj�cie cz�owieka, kt�ry je podrzuci�! - Ocali�a pani dzisiaj ludzkie �ycie, Mrs. Winters - ju� spokojniejszym g�osem ci�gn�� Terry. Czy powie pani naszym telewidzom w jaki spos�b... Reader nie m�g� s�ucha� dalej. Bieg� przez wype�nione dymem podw�rze, min�� sznury na bielizn� - wypad� na ulice. Szed� Sze��dziesi�t� Trzeci� Ulic�, garbi�c si�, aby uj�� sobie wzrostu. S�ania� si� lekko z wyczerpania, os�abiony brakiem jedzenia i snu. - Hej, ty! Reader odwr�ci� si�. Na schodkach siedzia�a kobieta w �rednim wieku, przygl�daj�c mu si� krzywo. - Ty jeste� Reader, tak? Ten, kt�rego pr�buj� zabi�? Reader chcia� odej��. - Wejd� do �rodka, Reader - powiedzia�a kobieta. By� mo�e by�a to pu�apka, ale Reader wiedzia�, �e musi polega� na wielkoduszno�ci i �yczliwo�ci ludzi. By� ich reprezentantem, przed�u�eniem ich samych, przeci�tnym facetem w tarapatach. Bez nich by� zgubiony. Z nimi nic nie mog�o mu si� sta�. Wierz w ludzi, powiedzia� mu Mike Terry. Oni ci� nigdy nie opuszcz�. Wszed� za kobiet� do salonu. Kaza�a mu usi��� - i wysz�a z pokoju, aby wr�ci� prawie natychmiast z talerzem gulaszu. Sta�a, obserwuj�c go jak jad�, tak jak patrzy si� na ma�p� w ZOO, opychaj�c� si� orzeszkami. Z kuchni wysz�o dwoje dzieci i gapi�o si� na niego. Przez drzwi od �azienki weszli do pokoju trzej m�czy�ni w kombinezonach i skierowali na posilaj�cego si� Readera kamer� telewizyjn�. W salonie sta� wielki odbiornik telewizyjny. Reader, po�ykaj�c sw�j posi�ek, patrzy� na produkuj�cego si� na ekranie Mika Terry'ego i s�ucha� silnego, szczerze zmartwionego g�osu komentatora. - Oto jest, prosz� pa�stwa - m�wi� Terry. - Obserwujemy teraz na naszych ekranach Jima Readera, spo�ywaj�cego sw�j pierwszy od dw�ch dni, skromny posi�ek. Nasi kamerzy�ci porz�dnie si� napracowali, aby przekaza� pa�stwu ten obraz! Dzi�kuj�, ch�opcy... Prosz� pa�stwa, chwilowego schronienia udzieli�a Jimowi Readerowi Mrs. Velma O'Dell z Sze��dziesi�tej Trzeciej Ulicy 343. Dzi�kujemy, Dobra Samarytanko O'Dell! To naprawd� cudowne, jak ludzie ze wszystkich �cie�ek �ycia otwieraj� swe serca przed Jimem Readerem! - Po�piesz si� lepiej - powiedzia�a Mrs. O'Dell. - Dobrze, prosz� pani - wymamrota� Reader. - Nie chc� strzelaniny w moim mieszkaniu. - Ju� ko�cz�, prosz� pani. - Nie zabij� go? - spyta�o jedno z dzieci. - Zamknij buzi� - skarci�a je Mrs. O'Dell. - Tak, Jim - zawo�a� �piewnie Mike Terry - po�piesz si� lepiej. Twoi prze�ladowcy nie s� daleko. Oni nie s� g�upcami, Jim. Zdeprawowani, wypaczeni, szaleni - tak! Ale nie g�upi. Id� po �ladzie twojej krwi - krwi z twojej skaleczonej d�oni, Jim! Dopiero teraz Reader zda� sobie spraw�, �e rozci�� d�o� na parapecie okiennym. - Daj, zabanda�uj� to - powiedzia�a Mrs. O'Dell. Reader wsta� i pozwoli� upatrzy� sobie d�o�. Patem Mrs. O'Dell da�a mu br�zow� marynark� i szary kapelusz z jedn� po�ow� ronda wygi�t� do do�u. - To rzeczy mojego m�a - powiedzia�a. - Ma przebranie! - zawy� z zachwytu Mike Terry: - To co� nowego, prosz� pa�stwa! Przebranie! Na siedem godzin przed ocaleniem! - Teraz wyjd� st�d - powiedzia�a Mrs. O'Dell. - Id�, prosz� pani - zdecydowa� si� Reader. - Dzi�ki. - My�l�, �e jeste� g�upcem - doda�a. - My�l�, �e jeste� g�upcem mieszaj�c si� w to. - Tak, prosz� pani. - Nie warto. Reader podzi�kowa� i wyszed�. Dotar� pieszo do Broadwayu, wsiad� do poci�gu metra w kierunku Pi��dziesi�tej Dziewi�tej Ulicy, a potem kolejk� miejsk� dojecha� do Osiemdziesi�tej Sz�stej. Tam kupi� gazet� i przesiad� si� do pierwszego sk�adu metra zmierzaj�cego w kierunku Manhasset. Metro przemkn�o z �oskotem pod Manhattanem. Reader drzema�. Skry� pod gazet� obanda�owan� d�o� i nasun�� g��boko na oczy kapelusz. Czy ju� go rozpoznano? Czy zgubi� gang Thompsona? A mo�e kto� teraz do nich telefonuje? Zastanawia� si� sennie, czy naprawd� uszed� z �yciem. A mo�e by� martwym, zr�cznie animowanym trupem, poruszaj�cym si� tylko dzi�ki nieudolno�ci �mierci? (Moja droga, �mier� jest teraz taka opiesza�a! Jim Reader, zanim mo�na go by�o pochowa� jak nale�y, spacerowa� po swej �mierci kilka godzin i odpowiada� na pytania ludzi!) Reader pod wyp�ywem nag�ego impulsu otworzy� szeroko oczy. �ni�o mu si� co�... co� nieprzyjemnego. Nie m�g� sobie ,przypomnie� co. Zamkn�� ponownie oczy i przypomnia� sobie, z pewnym zdziwieniem, czasy, kiedy �y� sobie beztrosko i nic mu nie grozi�o. To by�o przed dwoma laty. By� wtedy wielkim, sympatycznym m�odzie�cem i pracowa� jako pomocnik kierowcy ci�ar�wki. By� zbyt skromny, aby marzy�. Marzy� za niego niski kierowca ci�ar�wki o �ci�gni�tej twarzy. - Dlaczego nie spr�bujesz w widowisku telewizyjnym, Jim? Ja bym spr�bowa�, gdybym mia� twoje warunki. Lubi� tam takich przeci�tnych, ma�o bystrych facet�w. Jako uczestnik�w. Ka�dy lubi takich facet�w. Czemu by nie spr�bowa�? No i spr�bowa�. W�a�ciciel miejscowego sklepu radiowa-telewizyjnego udzieli� mu bli�szych wyja�nie�. - Widzisz, Jim. Publiczno�� ma ju� powy�ej uszu dobrze wytrenowanych si�aczy z ich zmanierowanymi odruchami i profesjonaln� odwag�. Kto mo�e si� wczu� w takich facet�w? Kto mo�e si� z nimi identyfikowa�? Ludzie chc� ogl�da� emocjonuj�ce rzeczy, to prawda, ale nie, kiedy jaki� cwaniak robi sobie z tego rzemios�o i zbija pi��dziesi�t tysi�cy rocznie. To dlatego trac� popularno�� wyre�yserowane widowiska. To dlatego w�a�nie prosperuj� widowiska grozy. - Rozumiem - powiedzia� Reader. - Sze�� lat temu, Jim, Kongres uchwali� Ustaw� o �wiadomym Samob�jstwie. Paru starych senator�w gada�o du�o o nieprzymuszonej woli i samookre�leniu jednostki, ale to wszystko g�wno. Czy wiesz, co oznacza Ustawa o �wiadomym Samob�jstwie? Oznacza ona, �e nie tylko zawodowcy, ale i amatorzy mog� ryzykowa� swoje �ycie za du�� fors�: Dawniej, je�li chcia�e�, �eby ci legalnie obt�ukli m�zg za pieni�dze, musia�e� zosta� zawodowym bokserem, futbolist�, albo graczem w hokeja. A teraz taka szansa stoi otworem dla zwyk�ych ludzi, takich jak ty, Jim. - Rozumiem - powiedzia� znowu Reader. - To cudowna okazja. Skorzystaj z niej. Nie wyr�niasz si� niczym, Jim. Wszystko, co potrafisz ty, potrafi ka�dy. Jeste� przeci�tniak. My�l�, �e widowiska grozy b�d� o ciebie zabiega�. Reader pozwoli� sobie na marzenia. Widowiska telewizyjne wydawa�y si� prost� drog� do fortuny dla skromnego, m�odego faceta bez �adnych szczeg�lnych uzdolnie� i wykszta�cenia. Napisa� list do programu o nazwie "Hazard" i do��czy� swoj� fotografi�. "Hazard" zainteresowa� si� nim. Sie� JBC zbada�a jego dane i uzna�a, �e by� na tyle przeci�tny, aby usatysfakcjonowa� najszersze kr�gi telewidz�w. Sprawdzono jego pochodzenie i przynale�no�� organizacyjna. W ko�cu wezwano go do Nowego Jorku. Tam przeprowadzi� z nim rozmow� Mr. Moulian. Moulian by� ponury i uczuciowy. M�wi�c, �u� gum�. - Wyst�pisz - powiedzia� oschle ale nie w "Hazardzie". Wyst�pisz w "Eliminacjach". To p�godzinny program dzienny na trzecim kanale. - Orany! - ucieszy� si� Reader. - Nie dzi�kuj mi. Je�li wygrasz albo zajmiesz drugie miejsce, otrzymasz tysi�c dolar�w, a je�li ,przegrasz, dostaniesz nagrod� pocieszenia w wysoko�ci stu dolar�w. Ale nie to jest wa�ne. - Nie, prosz� pana. - "Eliminacje" to skromny program. Jest on poligonem do�wiadczalnym dla sieci JBC. Zdobywcy pierwszego i drugiego miejsca przechodz� do "Stanu zagro�enia". W "Stanie zagro�enia" nagrody s� o wiele wy�sze. - Wiem, �e s� wy�sze, prosz� pana. - I je�li spiszesz si� dobrze w "Stanie zagro�enia", otworzy si� przed tob� droga do widowisk grozy pierwszej klasy, takich jak "Hazard" i "Podwodne Niebezpiecze�stwa", transmitowanych na ca�y kraj i oferuj�cych olbrzymie wygrane. I wtedy zaczyna si� naprawd� wielka gra. Jakdaleko dojdziesz, zale�y od ciebie. - Zrobi� co b�d� m�g�, prosz� pana - zapewni� Reader. Moulian przesta� na chwil� �u� gum� i niemal z szacunkiem powiedzia�: - Mo�esz tego dokona�, Jim. Pami�taj tylko. Ty jeste� ludzie, a ludzie mog� wszystko. Spos�b, w kt�ry wypowiedzia� te s�owa sprawi�, �e Readerowi zrobi�o si� przez chwile �al Mr. Mouliana, kt�ry by� ponury, mia� k�dzierzawe w�osy, wy�upiaste oczy i na pewno by� "ludzie". Podali sobie r�ce. Potem Reader podpisa� dokument zwalniaj�cy sie� JBC od wszelkiej odpowiedzialno�ci za utrat� przez niego �ycia, cz�onk�w, czy rozumu w trakcie konkursu. Podpisa� r�wnie� inny dokument, wyszczeg�lniaj�cy prawa przys�uguj�ce mu na mocy Ustawy o �wiadomym Samob�jstwie. Wymaga�o tego prawo i by�a to czysta formalno��. Po trzech tygodniach wyst�pi� w "Eliminacjach". Program nawi�zywa� do klasycznej formy wy�cigu samochodowego. Niewyszkoleni kierowcy wgramolili si� do pot�nych, ameryka�skich i europejskich maszyn wy�cigowych i �cigali si� na morderczej, dwudziestomilowej trasie. Reader, trz�s�c si� ze strachu, wrzuci� z�y bieg w swoim Maserati i wystartowa�. Wy�cig by� przera�liwym koszmarem spalonych opon. Reader trzyma� si� z ty�u stawki, pozwalaj�c pierwszym liderom roztrzaskiwa� si� na okolonych bandami zakr�tach wij�cej si� serpentyn� drogi. Wysun�� si� na trzecie miejsce, gdy jad�cy przed nim Jaguar skr�ci� nagle w bok, wpadaj�c na Alfa Romeo i obydwie maszyny z �oskotem wyl�dowa�y w zaoranym polu. Na drugie miejsce wysforowa� si� Reader na ostatnich trzech milach, ale nie m�g� znale�� miejsca na wyprzedzenie prowadz�cego wozu. Na zakr�cie w kszta�cie litery S omal nie wylecia� z trasy, ale szybko wprowadzi� samoch�d na drog� i ci�gle jeszcze byt trzeci. Potem kierowca prowadz�cego wozu z�ama� na ostatnich pi��dziesi�ciu jardach wa� korbowy i Jim uko�czy� wy�cig na drugiej pozycji. By� teraz o tysi�c dolar�w do przodu. Dosta� cztery listy od kibic�w, a pewna pani z Oshkosh przys�a�a mu par� ciep�ych skarpetek. Zasta� zaproszony do wyst�pienia w "Stanie Zagro�enia". W odr�nieniu od innych widowisk, "Stan Zagro�enia" nie by� programem typu turniejowego. Wymaga� on wykazania si� inicjatyw�. Przed wyst�pem zaaplikowano Readerowi dawk� nieuzale�niaj�cego narkotyku. Ockn�� si� w kabinie ma�ego samolotu lec�cego na autopilocie na wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p. Wskazanie paliwomierza sygnalizowa�o niemal puste zbiorniki. Spadochronu nie mia�. Nale�a�o sprowadzi� samolot do l�dowania. Naturalnie, nigdy przedtem nie lata�. Ostro�nie eksperymentowa� z urz�dzeniami wype�niaj�cymi tablic� przyrz�d�w samolotu pami�taj�c, �e w zesz�ym tygodniu bohater odzyska� �wiadomo�� na pok�adzie �odzi podwodnej, otworzy� nie ten zaw�r co trzeba i uton��. Tysi�ce telewidz�w z zapartym tchem obserwowa�o, jak ten przeci�tny cz�owiek, cz�owiek taki sam jak oni, boryka� si� z zaistnia�a sytuacja tak, jak robiliby to oni. Jim Reader by� nimi. Wszystko, co potrafi� on, potrafili oni. By� reprezentantem ludzi. Readerowi uda�o si� sprowadzi� samolot na d� w spos�b, kt�ry zachowywa� pozory l�dowania. przekozio�kowa� kilka razy, ale pas bezpiecze�stwa spe�ni� swoja rol�, a silnik, wbrew oczekiwaniom nie buchn�� p�omieniami. Wyszed� wtedy z tego og�uszony, z trzema z�amanymi �ebrami, trzema tysi�cami dolar�w i szansa, �e po wyzdrowieniu wyst�pi w "Torrero". Nareszcie widowisko pierwszej klasy!. "Torrero" p�aci�o dziesi�� tysi�cy dolar�w. Trzeba by�o tylko zak�u� szpada czarnego byka z Miura, tak jak robili to zawodowi matadorzy. Walka odbywa�a si� w Madrycie, gdy� walki byk�w by�y w Stanach Zjednoczonych ci�gle jeszcze nielegalne. Transmitowa�a j� telewizja. Reader mia� dobra kwadryli�. Polubili wielkiego, �lamazarnego Amerykanina. Pikadorzy naprawd� przyk�adali si� do swych lancy, aby os�abi� mu byka, banderillerzy pr�bowali zwali� besti� z n�g, zanim wbili w ni� swe banderille, a drugi matador, ponury cz�owiek z Algiceras, fantazyjnymi ruchami mulety niemal skr�ci� bykowi kark. Ale kiedy ju� wszystko zosta�o powiedziane i zrobione, na placu boju, �ciskaj�c niezgrabnie w lewym r�ku mulet�, a w prawym szpad�, oko w oko z czarnym, ociekaj�cym krwi�, szerokorogim bykiem sta� Jim Reader. - W p�uca go, hombre, w p�uca dar� si� kto�. - Nie zgrywaj bohatera, d�gnij go w p�uca. Ale Jim Reader trzyma� si� tego, co powiedzia� mu w Nowym Jorku doradca techniczny: "Nastaw szpad� i wbij j� nad rogami". I tak zrobi�. Szpada ze�lizgn�a si� po ko�ci i byk wzi�� go na rogi, po czym przerzuci� sobie nad grzbietem. Podni�s� si�, cudem nie rozpruty, pochwyci� druga szpad� i zamykaj�c oczy, ponownie wbi� j� nad rogami. B�g sprawuj�cy piecz� nad dzie�mi i g�upcami musia� si� temu przygl�da�, gdy� szpada wesz�a jak n� w mas�o. Byk wygl�da� na zaskoczonego i gapi� si� na Jima z niedowierzaniem, a potem upad� jak przek�uty balon. Wyp�acili mu dziesi�� tysi�cy dolar�w, a z�amany obojczyk zr�s� si� niemal natychmiast. Dosta� dwadzie�cia trzy listy od kibic�w, a w�r�d nich nami�tne zaproszenie od dziewczyny z Atlantic City, kt�re zignorowa�. Spytano go, czy nie zechcia�by wyst�pi� w nast�pnym widowisku. Pozby� si� ju� troch� swej naiwno�ci. By� teraz w pe�ni �wiadomy, �e da� si� niemal zabi� za marne grosze. Wielka forsa by�a nadal przed nim. Teraz chcia� by� niemal zabijany za co� wartego zachodu. Wyst�pi� wi�c w "Podwodnych Niebezpiecze�stwach", widowisku finansowanym przez firm� Myd�o Fairlady. W masce na twarzy, z respiratorem, pasem obci��aj�cym, p�etwami i no�em, skoczy� wraz z czterema rywalami w ciep�e wody Morza Karaibskiego. Za nimi, w ochronnej klatce zanurzy�a si� obs�uga kamery telewizyjnej. Zadanie polega�o na znalezieniu i wy�owieniu skarbu, kt�ry firma finansuj�ca program ukry�a na dnie. Nurkowanie w masce nie jest specjalnie niebezpieczne, ale fundator, celem uatrakcyjnienia widowiska, zadba� o troch� fanaberii. W rejonie, w kt�rym odbywa�y si� zawody, roi�o si� od gigantycznych mi�czak�w, jadowitych moren rekin�w kilku gatunk�w, ogromnych o�miornic, truj�cych koralowc�w i innych niebezpiecze�stw, czyhaj�cych na �mia�k�w w g��binach. By�a to pasjonuj�ca walka. Skarb znalaz� w g��bokiej rozpadlinie cz�owiek z Florydy, ale jego znalaz�a morena. Skarb porwa� drugi nurek, a jego porwa� rekin. Przejrzysta, niebieskozielona woda zm�tnia�a od krwi, co dobrze wychodzi�o w kolorze na ekranach telewizor�w. Skarb opad� na dno, a zanurkowa� za nim Reader, w trakcie czego trzasn�y mu b�benki w uszach. Wyszarpa� skarb z koralowca, odrzuci� pas obci��aj�cy i pop�yn�� w kierunku powierzchni. Na trzydzie�ci st�p od celu musia� stoczy� walk� o skarb z czwartym nurkiem. Wodzili si� tam i z powrotem z no�ami w d�oniach, wreszcie m�czyzna zaatakowa� i cia� Readera przez pier�. Ale Reader, z zimna krwi� rutynowanego zawodnika, pu�ci� sw�j n� i wyrwa� napastnikowi z ust respirator. To pomog�o. Reader wynurzy� si� i pokaza� wy�owiony skarb komisji konkursowej oczekuj�cej w �odzi. Okaza�o si�, �e by�a to paczka myd�a firmy Myd�o Fairlady - "Najwi�kszy Skarb". Wyst�p przyni�s� mu na czysto dwadzie�cia dwa tysi�ce dolar�w w got�wce i papierach warto�ciowych, oraz trzysta osiem list�w ad kibic�w i interesuj�c� propozycj� od dziewczyny z Macon. Odby� bezp�atne leczenie rany od no�a, p�kni�tych b�benk�w i zatrucia jadem koralowca. Ale, co najwa�niejsze, zaproszony zosta� do wzi�cia udzia�u w najwi�kszym widowisku grozy - w "Cenie Ryzyka". I wtedy si� zacz�o... Sk�ad zatrzyma� si�, wyrywaj�c Readera z zadumy. Zsun�� kapelusz z czo�a i w przej�ciu mi�dzy siedzeniami dostrzeg� m�czyzn�, gapi�cego si� na� i szepc�cego co� do t�giej kobiety. Czy�by go rozpoznali? Gdy tylko otworzy�y si� drzwi wsta� i zerkn�� na zegarek. Mia� jeszcze przed sob� pi�� godzin. Na stacji Manhasset ,wsiad� do taks�wki i kaza� si� wie�� do New Salem. - New Salem? - spyta� kierowca przygl�daj�c mu si� w lusterku wstecznym. - Tak. Kierowca w��czy� radio. - Kurs do New Salem. Tak, zgadza si�. New Salem. Ruszyli. Reader zmarszczy� brwi, zastanawiaj�c si�, czy nie by� to czasem sygna�. Zg�aszanie dyspozytorom kursu nale�a�o, oczywi�cie, do obowi�zk�w taks�wkarzy, ale co� w g�osie tego cz�owieka... - Niech mnie pan tutaj wysadzi - za��da� Reader. Zap�aci� kierowcy i ruszy� pieszo w�sk�, polna droga, wij�c� si� mi�dzy rzadko rosn�cymi drzewami. Drzewa by�y zbyt niskie i zbyt oddalone jedno od drugiego, aby mog�y stanowi� os�on�. Reader szed� dalej, szukaj�c miejsca, gdzie m�g�by si� ukry�. Od strony autostrady zbli�a�a si� wielka ci�ar�wka. Reader, nie zatrzymuj�c si�, nasun�� kapelusz g��biej na oczy. Nagle, gdy ci�ar�wka by�a ju� blisko, us�ysza�, dobywaj�cy si� z trzymanego w kieszeni telewizorka, krzyk: - Uwa�aj! Rzuci� si� do rowu. Ci�ar�wka, przechylaj�c si� na jedn� stron�, przejecha�a obok, niemal ocieraj�c si� o niego. Zapiszcza�y hamulce. Kierowca krzycza� - Tam ucieka! Strzelaj, Harry, strzelaj! Pociski strzyg�y li�cie wok� wpadaj�cego mi�dzy drzewa Readera. - I zn�w do tego dosz�o! - m�wi� Mike Terry cienkim z podniecenia g�osem. - Obawiam si�, �e czujno�� Jima Readera u�piona zosta�a z�udnym poczuciem bezpiecze�stwa. Tak nie mo�na, Jim! Nie mo�esz tak post�powa�, gdy zagro�one jest twoje �ycie! Nie teraz, gdy tropi� ci� bandyci! B�d� ostro�ny, Jim. Masz jeszcze ci�gle cztery i p� godziny przed sob�. - Claude, Harry - m�wi� kierowca zawr��cie ci�ar�wk�. Otaczamy go. - Otaczaj� ci�, Jim - wrzeszcza� Mike Terry - ale jeszcze ci� nie dostali! Mo�esz podzi�kowa� Dobrej Samarytance, Susy Peters z South Orange w stanie New Jersey, Elm Street 12, za ostrzegaj�cy krzyk, kt�ry wydala w momencie, gdy ci�ar�wka wpada�a na ciebie. Za chwil� ujrzymy ma�� Susy przed naszymi kamerami... Prosz� spojrze�, prosz� pa�stwa, przyby� na miejsce nasz helikopter studyjny. Teraz motecie pa�stwo obserwowa� uciekaj�cego Jima Readera i morderc�w �cigaj�cych go, okr��aj�cych go... Reader przebieg� sto jard�w mi�dzy drzewami i wypad� na betonow� autostrad�. Po drugiej stronie r�s� rzadki las. Za nim, miedzy drzewami, k�usowa� jeden ze �cigaj�cych go bandyt�w. Ci�ar�wka wyjecha�a ju� z bocznej drogi i by�o teras o mil� od miejsca, w kt�rym sta�, p�dz�c w jego stron�. Z przeciwnego kierunku nadje�d�a� samoch�d. Reader, wymachuj�c jak oszala�y r�koma, wbieg� na autostrad�. Samoch�d zatrzyma� si�. - Szybko! - krzykn�a m�oda blondynka siedz�ca za kierownica. Reader wskoczy� do wozu. Dziewczyna zawr�ci�a. Przedni� szyb� roztrzaska� pocisk. Wcisn�a peda� gazu, omal nie rozje�d�aj�c samotnego bandyty wybiegaj�cego przed mask� samochodu. W�z wyrwa� do przodu, zanim ci�ar�wka zbli�y�a si� na odleg�o�� strza�u. Reader opad� na oparcie fotela i mocno zacisn�� powieki. Kobieta skoncentrowa�a si� na prowadzeniu, obserwuj�c w lusterku wstecznym ci�ar�wk�. - I zn�w si� uda�o! - dar� si� w ekstazie Mike Terry. - Jim Reader znowu zosta� wyrwany z obj�� �mierci, dzi�ki Dobrej Samarytance, Janice Morrow z New York City, Lexington Avenue 433. Czy ogl�dali pa�stwo kiedy� co� podobnego? Ta brawura z jaka panna Morrow gna�a poprzez grad pocisk�w i wyrwa�a Jima Readera z paszczy zguby! Przeprowadzimy p�niej wywiad z Miss Morrow i dowiemy si�, co wtedy prze�ywa�a. Teraz, kiedy Jim Reader odje�d�a z szalon� pr�dko�ci� - mo�e tam, gdzie b�dzie bezpieczny, mo�e tam, gdzie czyhaj� na niego nowe niebezpiecze�stwa - nadamy kr�tkie og�oszenie naszego fundatora. Nie wytaczajcie odbiornik�w! Jim Reader ma jeszcze przed sob� cztery godziny i dziesi�� minut, wszystko mo�e si� zdarzy�! - W porz�dku - odezwa�a si� dziewczyna. - Zeszli�my z anteny. Co si� z tob� do diab�a dzieje, Reader? - Co takiego? - spyta� zdziwiony. Dziewczyna mia�a dwadzie�cia kilka lat. Wygl�da�a atrakcyjnie i robi�a wra�enie nieprzyst�pnej. Reader zauwa�y�, �e ma �adne rysy twarzy i doskona�� figur�. Zauwa�y� te�, �e by�a z�a. - Panienko - powiedzia� - nie wiem jak panience dzi�kowa�... - Nie wysilaj si� - przerwa�a mu Janice Morrow. - Nie jestem Dobr� Samarytank�. Pracuj� w sieci JBC. - A wi�c uratowa� mnie program! - Sprytnie to wykombinowa�e� - powiedzia�a. - Ale dlaczego? - S�uchaj, Reader, to kosztowny program. Musimy zrobi� z niego dobre przedstawienie. Je�li kr�g ogl�daj�cych nas telewidz�w zacznie si� zaw�a�, to p�jdziemy z torbami. A ty nie przyczyniasz si� do podniesienia jego atrakcyjno�ci. - Dlaczego ? - Bo jeste� okropny - stwierdzi�a cierpko dziewczyna. - Jeste� fajt�apa, niedo��ga. Czy ty pr�bujesz pope�ni� samob�jstwo? Nie nauczy�e� si� jeszcze jak przetrwa�? - Robi� co mog�. - Thompsonowie mogli ci� ju� dopa�� z tuzin razy. To my poinstruowali�my ich, �eby si� nie spieszyli, �eby odwlekali chwil� ostatecznego rozstrzygni�cia. Ale to przypomina strzelanie do glinianego kogucika wysokiego na sze�� st�p. Thompsonowie stosuj� si� do naszego zalecenia, ale jak dot�d mog� tylko fuszerowa�. Gdybym nie nadjecha�a, zabiliby ci� - oboj�tne, czy transmisja by trwa�a, czy nie. Reader gapi� si� wytrzeszczonymi oczyma nie mog�c uwierzy�, te taka �adna dziewczyna mo�e wys�awia� si� w taki spos�b. Rzuci�a mu kr�tkie spojrzenie i przenios�a wzrok z powrotem na drog�. - Co tak na mnie patrzysz? - powiedzia�a. - Zgodzi�e� si� za pieni�dze ryzykowa� swoim �yciem, ch�opczyku. I to za du�e pieni�dze! Wiedzia�e�, czego si� od ciebie wymaga. Nie zachowuj si� jak n�dzny urz�dniczyna, kt�ry stwierdza, �e goni� go wstr�tni chuligani. To inny scenariusz. - Wiem dowiedzia� Reader. - Je�li nie potrafisz porz�dnie �y�, postaraj si� przynajmniej umrze� porz�dnie... - Pani nie chcia�a tego powiedzie� - wpad� jej w s�owa Reader. - Nie b�d� taki pewien... Masz do ko�ca widowiska trzy godziny i czterdzie�ci minut, Je�li potrafisz utrzyma� si� przy �yciu, �wietnie. Forsa jest twoja. Ale je�li ci si� nie uda, spr�buj przynajmniej pokaza� co� ludziom zap�acili za to. Reader skin�� g�owa i wpatrywa� si� w dziewczyn� tak, jakby chcia� co� jeszcze powiedzie�. - Za chwil� wchodzimy znowu na anten�. Udam, �e zepsu� si� silnik i wysi�dziesz. Thompsonowie postawi� teraz wszystko na jedna kart�. Zabij� ci�, kiedy tylko i je�li tylko b�d� mogli. Rozumiesz? - Tak - powiedzia� Reader. - A je�li mi si� uda to spotkamy si� kiedy�? - Pr�bujesz mnie nabiera�? - zaci�a ze z�o�ci� usta. - Nie. Chcia�bym si� jeszcze z pani� zobaczy�. Mog�? Popatrzy�a na niego dziwnie. - Nie wiem. Nie my�l o tym. Program zaraz si� zaczyna. Najlepiej chyba b�dzie, jak schronisz si� w tym lesie po prawej. Gotowy? - Tak. Jak mog� si� z pani� skontaktowa�? Znaczy si� potem. - Och, Reader, nie uwa�asz. Id� przez las, a� znajdziesz wy��obiony przez wod� w�w�z. To niewiele, ale b�dziesz mia� przynajmniej jaka� os�on�. - Jak mog� si� z pani� skontaktowa�? - spyta� ponownie Reader. - M�j numer jest w ksi��ce telefonicznej Manhattanu. - Zatrzyma�a samoch�d. - O. K., Reader, uciekaj. Otworzy� drzwiczki. - Zaczekaj. - Pochyli�a si� i poca�owa�a go w usta. - Powodzenia, ty idioto. Zadzwo� do mnie, jak ci si� uda. Po chwili bieg� ju� w stron� lasu. Min�� brzozowo-sosnowy lasek, przebieg� obok wielopoziomowego domu letniskowego odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami wygl�daj�cych przez wielkie, panoramiczne okno ludzi. Kto� z mieszka�c�w tego domu musia� powiadomi� gang, bo kiedy dotar� do w�wozu, o kt�rym m�wi�a mu Janice Morrow, mordercy byli tu� za nim. Ci spokojni, kulturalni, przestrzegaj�cy prawa ludzie nie chc�, �eby uciek�, pomy�la� ze smutkiem Reader. Chc� zobaczy� mord. A mo�e pragn� ujrze�, jak ledwo uchodzi z �yciem. Na jedno w�a�ciwie wychodzi�o. Wpad� do w�wozu, ukry� si� w g�stych krzakach i le�a� bez ruchu. Na obu skarpach pojawili si� Thompsonowie. Szli powoli wypatruj�c jakiegokolwiek poruszenia. Gdy przechodzili obok miejsca, gdzie le�a�, Reader wstrzyma� oddech. Us�ysza� bliski huk wystrza�u, ale bandyta strzela� tylko do wiewi�rki. Wi�a si� przez chwil� z b�lu, a potem znieruchomia�a. Le��c tak w krzakach, Reader us�ysza� warkot helikoptera studyjnego, unosz�cego si� nad w�wozem. Zastanawia� si�, czy kamery by�y skierowane na niego. By�o to mo�liwe. A je�li kto� widzi, jaki� Dobry Samarytanin, w jakiej znalaz� si� sytuacji, to mo�e przyjdzie mu z pomoc�. Patrz�c tak w niebo na helikopter, Reader nada� swej twarzy pe�en czci wyraz, z�o�y� r�ce i zaczai si� modli�. Modli� si� po cichu, bo zebrane przed telewizorami audytorium nie lubi�o religijnej ostentacji, ale jego usta porusza�y si�. To by� przywilej ka�dego cz�owieka. Mia� na ustach prawdziw� modlitw�. Kiedy�, kto� z telewidz�w, potrafi�cy czyta� z ust, wykry�, �e uciekinier udaje odmawianie pacierza, a w rzeczywisto�ci recytuje tabliczk� mno�enia. Dla tego cz�owieka nie by�o ju� ratunku! Reader sko�czy� si� modli�. Zerkaj�c na zegarek stwierdzi�, �e pozosta�y mu jeszcze prawie dwie godziny. A on nie chcia� umiera�! To nie by�o tego warte, oboj�tne ile mu wyp�aca! Musia� by� szalony, kompletnie szalony, �eby si� na to zgodzi�. Wiedzia� jednak, �e nie by�a to prawda. I przypomnia� sobie, jaki by� wtedy �wiadomy tego, co czyni, Tydzie� temu, mru��c oczy w ostrych �wiat�ach reflektor�w, sta� w studio programu "Cena Ryzyka", a Mike Tery �ciska� mu r�k�. - A wi�c, Mr. Reader - spyta� uroczy�cie Terry - czy zna pan regu�y gry, w kt�rej ma pan uczestniczy�? Reader skin�� g�owa. - Je�li je zaakceptujesz, Jimie Reader, b�dziesz przez tydzie� cz�owiekiem �ciganym. B�d� ci� tropi� mordercy, zawodowi mordercy, ludzie �cigani przez prawo za inne zbrodnie, kt�rym, na mocy Ustawy o �wiadomym Samob�jstwie, zagwarantowano bezkarno�� za to jedyne zab�jstwo. B�d� pr�bowali ci� zabi�, Jim. Rozumiesz? - Rozumiem - odpar� Reader. Rozumia� r�wnie� to, �e je�li przez ten , tydzie� zdo�a utrzyma� si� przy �yciu, otrzyma dwie�cie tysi�cy dolar�w. - Pytam po raz ostatni, Jimie Reader. Nie zmuszamy nikogo do gry, gdy stawk� w niej jest �mier�. Czy chcesz gra�? - Chc� - powiedzia� Reader. Mike Terry zwr�ci� si� do widowni. - Panie i panowie, mam tutaj kopi� wyczerpuj�cego testu psychologicznego, kt�ry na nasza pro�b� przeprowadzi� na Jimie Readerze bezstronny instytut bada� psychologicznych. Kopie takie zostan� przes�ane ka�demu, kto ich za��da, po uiszczeniu przez t� osob� op�aty w kwocie dwudziestu pi�ciu cent�w na pokrycie koszt�w wysy�ki. Test wykazuje, �e Jim Reader jest w pe�ni w�adz umys�owych, zr�wnowa�ony i ca�kowicie odpowiedzialny pod jakimkolwiek wzgl�dem. - Tu zwr�ci� si� do Readera. - Czy nadal chcesz stan�� do wsp�zawodnictwa, Jim? - Tak, chc�. - �wietnie! - krzykn�� Mike Terry Jimie Reader, poznaj swoich przysz�ych morderc�w! Na scen�, witani gwizdami publiczno�ci, weszli ludzie z gangu Thompsona. - Prosz� na nich spojrze�, prosz� pa�stwa - powiedzia� z nieukrywana pogard� Mike Terry. - Prosz� tylko na nich spojrze�! Antyspo�eczni, z gruntu zdeprawowani, kompletnie amoralni. Ci ludzie nie maja innego kodeksu, poza spaczonym, kodeksem kryminalist�w, �adnego honoru, poza tch�rzliwym honorem mordercy do wynaj�cia. S� lud�mi skazanymi, skazanymi przez nasze spo�ecze�stwo, kt�re nie na d�ugo usankcjonuje ich dzia�alno��. Czeka ich przedwczesna i niechlubna �mier�. Widownia przyj�a te s�owa aplauzem. - Co masz do powiedzenia, Claude Thompson? - spyta� Mike Terry. Claude, rzecznik Thompson�w, podszed� do mikrofonu. By� szczup�ym, g�adko wygolonym, staromodnie ubranym m�czyzn�. - Uwa�am - powiedzia� ochryple uwa�am, �e nie jeste�my gorsi od innych. Znaczy si�, jeste�my jak �o�nierze na wojnie, oni te� zabijaj�. A popatrzcie na �apownictwo w rz�dzie i w zwi�zkach. Ka�dy dorabia sobie na boku. Byt to w�a�nie nie trzymaj�cy si� kupy kodeks Thompson�w. Ale jak�e szybko, z jak� precyzj� Mike obali� argumentacj� mordercy! Pytania Terry'ego wra�a�y si� prosto w plugaw� dusz� tego cz�owieka. Pod koniec wywiadu, Claude Thompson wyciera� spocon� twarz jedwabna chusteczka i rzuca� swym ludziom gniewne spojrzenia. Mike Terry po�o�y� d�o� na ramieniu Readera. - Oto cz�owiek, kt�ry zgodzi� si� zosta� wasza ofiar� - je�li potraficie go schwyta�. - Schwytamy go - powiedzia� Thompson. Wr�ci�a mu ju� pewno�� siebie. - Nie b�d� taki pewny - upomnia� go Terry. - Jim Reader walczy� z dzikimi bykami - teraz ma za przeciwnik�w szakale. Jest przeci�tnym cz�owiekiem. Jest "ludzie" - a to oznacza ostateczna zgub� dla ciebie i osobnik�w twojego pokroju. - Dostaniemy go - che�pi� si� Thompson. - I jeszcze jedno - doda� cicho Terry. - Jim Reader nie jest osamotniony. Stoj� za nim ludzie z ca�ej Ameryki. Dobrzy Samarytanie ze wszystkich zak�tk�w naszego wielkiego kraju s� gotowi pomaga� mu. Nieuzbrojony, bezbronny Jim Reader mo�e liczy� tylko na pomoc i serdeczno�� ludzi, kt�rych jest reprezentantem. Nie b�d� wi�c taki pewien, Claude Thompson! Za Jimem Readerem stoj� przeci�tni ludzie - a ludzi przeci�tnych jest mn�stwo! Reader rozmy�la� o tym, le��c bez ruchu w krzakach. Tak, ludzie pomagali mu, ale pomagali tak�e mordercom. Wstrz�sn�� nim dreszcz. Sam tego chcia�, pami�ta� dobrze. Sam by� sobie winien. Potwierdza� to test psychologiczny. A mimo to, jaka� cz�� winy spada�a tu na psycholog�w, kt�rzy przeprowadzali z nim ten test? Na ile winien by� Mike Terry, oferuj�c biednemu cz�owiekowi taka sum� pieni�dzy? Spo�ecze�stwo samo zrobi�o t� p�tl� i za�o�y�o mu j� na szyj�, a on sam si� na niej powiesi�, nazywaj�c to nieprzymuszon� wol�. Czyja to wina? - Aha ! - krzykn�� kto�. Reader spojrza� w g�r� i zobaczy� stoj�cego nad nim, t�giego m�czyzn�. M�czyzna ubrany by� w tweedowa marynark� w krzykliwa krat�. U szyi zwisa�a mu lornetka, a w r�ku trzyma� lask�. - Prosz� pana - wyszepta� Reader - niech pan nic nie m�wi! - Hej! - Krzykn�� grubas, wskazuj�c laska na Readera. - Tutaj jest! Wariat, pomy�la� Reader. Temu przekl�temu g�upcowi musi si� wydawa�, �e to zabawa w chowanego. - O, tutaj! - wrzeszcza� m�czyzna. Reader, kln�c, zerwa� si� na nogi i zacz�� ucieka�. Wybieg� z w�wozu i ujrza� w oddali bia�y budynek. Skr�ci� w tym kierunku. Za sob� s�ysza� ci�gle okrzyki m�czyzny. - Tamt�dy, o tam. Patrzcie, g�upcy, jeszcze go nie widzicie? Bandyci znowu zacz�li strzela�. Reader bieg�, potykaj�c si� o nier�wno�ci terenu. Min�� troje dzieci bawi�cych si� w sza�asie. - Tutaj jest! - rozwrzeszcza�y si� dzieciaki. - Tutaj jest! Reader j�kn�� i bieg� dalej. Dopad� schod�w budynku i zobaczy�, �e to ko�ci�. Gdy otwiera� drzwi, pocisk trafi� go w kolano. Upad� i wczo�ga� si� do �rodka. Telewizorek w jego kieszeni przemawia� g�osem Mika Terry'ego: - Co za zako�czenie, prosz� pa�stwa, co za zako�czenie! Reader zosta� trafiony! Zosta� trafiony, prosz� pa�stwa. Czo�ga si� teraz, cierpi, ale nie rezygnuje! Nie, Jim Reader! Reader le�a� w przej�ciu mi�dzy �awkami, niedaleko o�tarza. Dociera� do niego - o�ywiony g�os dziecka, kt�re m�wi�o: - Wszed� tutaj, Mr. Thompson. Jak si� pan pospieszy, to jeszcze go pan z�apie. Czy� ko�ci� nie by� uwa�any za sanktuarium; zastanawia� si� Reader, czy� nie gwarantowa� azylu? Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i Reader zda� sobie spraw�, �e na ten obyczaj nikt tu nie zwa�a. Zebra� si� w sobie i wpe�z� za o�tarz, a stamt�d, przez tylne drzwi ko�cio�a, wyczo�ga� si� na zewn�trz. Znalaz� si� na starym cmentarzu. Pe�za� mi�dzy krzy�ami i gwiazdami, mija� marmurowe i granitowe p�yty, mija� groby z kamienia i proste, drewniane tablice pami�tkowe. O nagrobek, tu� przy jego g�owie, roztrzaska� si� pocisk, obsypuj�c go gradem kamiennych odprysk�w. Doczo�ga� si� nad kraw�d� �wie�o wykopanej mogi�y. Oszukali go, my�la�. Wszyscy ci mili, przeci�tni normalni ludzie. Czy nie m�wili, �e jest ich reprezentantem? Czy nie przysi�gali ochrania� siebie samych? Ale nie, oni go nienawidzili. Czemu tego nie dostrzeg�? Ich bohaterem by� zimny, za�lepiony rewolwerowiec, Thompson, Capone, Billy Kid, Young Lochinvar, Cyd, Cuchulain, cz�owiek bez ludzkich pragnie� i obaw. Czcili go, tego bezdusznego, nieprzejednanego robota rewolwerowca i pragn�li poczu� jego stop� na swej twarzy. Reader spr�bowa� si� poruszy� i osun�� si� bezradnie do otwartego grobu. Le�a� na plecach, patrz�c w b��kitne niebo. Niebawem, zamajaczy�a nad nim czarna sylwetka, plami�c sw� obecno�ci� czysty b��kit. Szcz�kn�� metal. Zjawa wolno bra�a go na cel. I Reader na zawsze straci� wszelk� nadziej�. - ST�J, THOMPSON! - zarycza� wzmocniony g�os Mike Terryego. Rewolwer zadr�a�. - Jest sekunda po pi�tej! Tydzie� min��! JIM READER WYGRA�! Rozp�ta�a si� istna burza wiwat�w wznoszonych przez publiczno�� zgromadzona w studio. Ludzie z gangu Thompsona w ponurych nastrojach zebrali si� nad grobem. - Wygra�, przyjaciele, wygra�! - krzycza� Mike Terry. - Sp�jrzcie pa�stwo, sp�jrzcie na ekrany swoich telewizor�w! Przyby�a policja. Zabieraj� Thompson�w od ich ofiary - ofiary, kt�rej nie potrafili zabi�. A wszystko dzi�ki wam, Dobrzy Samarytanie Ameryki. Sp�jrzcie pa�stwo, opieku�cze r�ce podnosz� Jima Readera z otwartej mogi�y, kt�ra sta�a si� jego ostatnim azylem. Jest tam Dobra Samarytanka Janice Morrow. Czy�by to pocz�tek romansu? Zdaje si�, �e Jim zas�ab�, prosz� pa�stwa. Podaj� mu �rodek pobudzaj�cy. Wygra� przecie� dwie�cie tysi�cy dolar�w! Zamienimy teraz kilka s��w z Jimem Readerem! Zapad�a chwila milczenia. - To przykre - odezwa� si� Mike Terry. - Prosz� pa�stwa, przykro mi, ale nie mo�emy teraz us�ysze� Jima. Badaj� go lekarze. Jedna chwileczk�... Ponownie zapad�a cisza. Mike Terry otar� czo�o z potu i u�miechn�� si�. - To zm�czenie, prosz� pa�stwa, straszliwe zm�czenie. Lekarz m�wi mi... No tak, prosz� pa�stwa, Jim Reader chwilowo nie jest sob�. Ale to tylko chwilowo! Sie� JBC wynajmuje najlepszych psychiatr�w i psychoanalityk�w w kraju. Zrobimy wszystko co w ludzkiej mocy dla tego dzielnego ch�opca. Wszystko na nasz koszt. Mike Terry zerkn�� na zegar wisz�cy w studio. - No tak, prosz� pa�stwa, zbli�a si� pora zako�czenia naszego programu. Prosz� obejrze� zapowied� naszego nast�pnego, wielkiego widowiska grozy. I prosz� si� nie martwi�. Pewien jestem, �e Jim Reader bidzie nied�ugo z nami. Mike Terry u�miechn�� si� i mrugn�� okiem w kierunku widowni. - Na pewno wyzdrowieje, prosz� pa�stwa. Przecie� wszyscy trzymamy za niego kciuki ! KONIEC