7954

Szczegóły
Tytuł 7954
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7954 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ewa Bia�o��cka Pio�un i mi�d Ksi�ga trzecia Kronik Drugiego Kr�gu 2003 Spis tre�ci Cz�� pierwsza � Miasto Na Drzewach Cz�� druga � "Pani Zielonego K�osa"Cz�� pierwsza Miasto Na Drzewach [top] El Koret Korin ostro�nie zmieni� pozycj�. Legowisko z brudnych work�w i zesch�ych ga��zi zachrz�ci�o cicho. M�czyzna zmi�� w ustach przekle�stwo. S�dz�c z kolejnego ogniska b�lu, dorobi� si� nast�pnego wrzodu na plecach. Nic dziwnego - od prawie trzydziestu dni nie zdejmowa� ubrania, nie m�g� si� umy� ani uczesa�. Oblaz�o go robactwo i drapa� si� ju� nawet przez sen, rozdzieraj�c sk�r� po�amanymi paznokciami. G��d nie dokucza� mu tak dojmuj�co, jak na pocz�tku niewoli. �o��dek skurczy� si� i ci��y� mu w brzuchu jak kamie�, ale Koret stara� si� nie my�le� o jedzeniu. My�la� o �mierci. Pogodzi� si� z tym, �e umrze. Skoro nie m�g� �y�, �mier� wydawa�a si� naturaln� kolej� rzeczy. Nie umiera� jednak, trwa� tylko w zawieszeniu mi�dzy oboma tymi stanami, a� czasem mia� ochot� krzycze� i przeklina� swych ciemi�ycieli. ��da�, aby wreszcie zako�czyli t� okrutn� zabaw� i zabili go, by m�g� odpocz��. Pr�bowa� ucieka�. Oczywi�cie, �e pr�bowa�... na samym pocz�tku, kiedy byli jeszcze na to do�� silni. On, Kewiar i Mess - z osiemnastu ludzi jedynie trzech przetrwa�o atak z zasadzki. Reszta poleg�a, wystrzelana z �uk�w jak przepi�rki, pozarzynana z zaskoczenia. Kewiar zgin�� p�niej, przy pr�bie ucieczki. Mess... biedny, um�czony ch�opak. Do tej pory Koret mia� w uszach jego krzyki, gdy tamci wyrywali mu paznokcie. "Powiedzia�em, och, el... powiedzia�em... nie wszystko, nie..." - szepta� bez�adnie m�odziutki �owca, sztywno rozk�adaj�c ociekaj�ce krwi� palce. �zy sp�ywa�y mu po �ci�gni�tej cierpieniem twarzy. "Wiedz�, gdzie... jak doj��... nie znaj� hase�... pu�apek... powiedzia�em, �e� ty jest el... oszcz�dz� ci� na razie... tak... b�dziesz �y�, el... nie wiedz�... ilu ludzi do obrony, my�l� �e du�o... k�ama�em... b�d� uk�ady...". Potem okaleczone r�ce zacz�y puchn�� i sinie�. Mess d�ugo j�cza�, majaczy�, a� jeden z bandyt�w dobi� go, rozdra�niony ci�g�ym mamrotaniem chorego. Koret zosta� sam. Dr��y�o go poczucie winy - zakatowany my�liwy przekaza� oprawcom fa�szywe wiadomo�ci, odraczaj�c tym samym wyrok na le�ne miasto. W ten spos�b zosta� wi�kszym bohaterem ni� jego przyw�dca, le��cy teraz na kupie li�ci z nogami uwi�zionymi w k�odzie i czekaj�cy na sw�j koniec. Z pocz�tku wi�zy by�y ze zwyk�ego rzemienia. Zdo�a� je namoczy� w deszcz�wce sp�ywaj�cej po �cianie ruiny s�u��cej za wi�zienie, rozci�gn�y si� i uda�o mu si� uwolni� r�ce. A potem pom�c towarzyszom. To by� jedyny sukces. Wartownicy okazali si� zbyt czujni. Rozszczepiony pie� m�odej brzozy zamkn�� jego nogi w drewnianych kleszczach. Luzu by�o akurat tyle, by powoli, niezdarnie przestawia� nogi. Wg��bienia niedbale obrobiono siekier� i zadziory zd��y�y ju� pozdziera� elowi sk�r�. Zw�aszcza �e ju� pierwszego dnia jednemu ze zbir�w spodoba�y si� buty Koreta. Wi�zie� owin�� stopy i nara�one na otarcia kostki szmatami, ale niewiele to pomaga�o. Koret jeszcze raz policzy� kreski wydrapane na brudnym murze zrujnowanej wie�y. By�o ich dwadzie�cia osiem. Nie do wiary, �e a� tyle dni min�o. Grasanci musieli wi�za� z nim pewne nadzieje, skoro nadal pozostawa� przy �yciu. Zdo�a� ich policzy�, kiedy wychodzi� pod stra�� za potrzeb�. Czternastu doros�ych m�czyzn, dw�ch wyrostk�w. Z pods�uchanych urywk�w rozm�w wnioskowa�, �e czekaj� na inn�, liczniejsz� band�. Czterdziestu ch�opa mog�o bez wi�kszego k�opotu zaj�� nawet tak du�� osad�, jak� by�a eliga Koreta, i urz�dzi� si� tam wygodnie, przemieniaj�c j� w zb�jeckie gniazdo. Gdyby wiedzieli, �e teraz wi�kszo�� mieszka�c�w Bukowiny stanowi� kobiety, dzieci i starcy, nie wahaliby si� ani chwili. Co prawda mieszkanki Miasta Na Drzewach radzi�y sobie z �ukami, ale jak d�ugo zdo�a�yby si� opiera�? Bohaterstwo Messa okaza�o si� zbawienne przede wszystkim dla le�nego miasta. Tymczasem za przed�u�enie �ycia ela Bukowiny mieszka�cy p�acili �ywno�ci� i pasz� dla koni. Sam Koret wiedzia�, �e nie mo�e to trwa� wiecznie. Napisa� ju� trzy listy do �ony, na znak, �e �yje. W zamian za nie grasanci otrzymywali worki m�ki i fasol�. Niedawno postanowi�, �e nie napisze czwartego pisma. Nie napisze... i umrze. Przynajmniej to wszystko si� sko�czy. W mie�cie zosta� Yuron, wi�c b�dzie mia� kto obj�� stanowisko ela po jego �mierci. Yuron jest silny i ma du�o zdrowego rozs�dku. Mo�e my�li troch� wolno, ale lepsze to ni� za gor�ca g�owa. B�dzie dobrym elem, zaopiekuje si� Bukowin� i b�dzie dobry dla el-len, wdowy po swoim poprzedniku. Mo�e nawet o�eni si� z ni�. Dobrze by by�o... zosta�a Lija z tr�jk� dzieci w�asnych, a jeszcze jest przecie� sierota po bracie - Messil. Koret nie zastanowi� si� nad faktem, �e my�li ju� o sobie jak o martwym. Jego wi�zieniem by�a prastara ruina zagubiona w�r�d puszczy na wysoczy�nie. Dawno, dawno temu sta�a tu pot�na wie�a stra�nicza si�gaj�ca ponad korony drzew, strzeg�a szlaku handlowego przez g�ry, a na jej wierzcho�ku nocami rozpalano ognie sygnalizacyjne lub dawano znaki lustrem za dnia. Szlak jednak podupad�, a wie�� opuszczono. Czy to fundamenty by�y niedobre, czy te� wzg�rze zacz�o si� zapada� - budowla przechyla�a si� z latami coraz bardziej, a� prze�ama�a si� na dwie cz�ci. Dwie trzecie konstrukcji leg�o u podn�a urwiska w postaci kupy kamieni i pokruszonych cegie�, kt�re stworzy�y przypadkow� zapor� na strumieniu. Pozosta�o�� stercza�a sm�tnie jak ostatni wypr�chnia�y z�b w szcz�ce staruchy. Mury chroni�y przed wiatrem, a pochylenie troch� os�ania�o od deszczu. Jednak by�o to prawie nic. Bandyci pomieszkiwali w sza�asach z choiny i pewnie by�o tam znacznie zaciszniej. Z zamy�lenia wyrwa�y Koreta g�osy na zewn�trz. - Patrzaj, no, com u�owi�! - Po co� go przyw��czy�? Ubi� trza by�o i si� nie babra�! - G�upi�, patrzaj na niego. Obcy je, Gardziel go zechce zobaczy�. - Gardziel na trakt poszed�. Rozezna� si�. - Ju� on ta si� du�o porozeznaje. Na pluchy kupcom nie pora. Chyba �e branka idzie, a co komu po brance? A ten tu szczurek po lesie przepatruje i w�szy. Jak mu paluchy ob�uskam albo uszy obetn�, to zaraz b�dzie �piewa� na co i po co. - A mo�e by tak po gardle i do do�u? Na co ci to g�wno? Ma�o roboty masz? - Nie m�druj si�, bo Gardzieli powiem, �e si� migasz. Koret poj��, �e zb�je m�wi� o cz�owieku. Zdj�ty trwog�, �e w ich �apy dosta� si� nast�pny mieszkaniec Bukowiny, podczo�ga� si� do szczeliny w murze i wyjrza� na zewn�trz. Niewiele widzia�, wi�c zrobi� jeszcze jeden wysi�ek, by podci�gn�� si� wy�ej i zyska� lepszy widok. Dw�ch m�czyzn pochyla�o si� nad le��cym na ziemi nieruchomym kszta�tem. Trzeci przygl�da� si� zdobyczy wsparty r�kami pod boki w bu�czucznej postawie. Czwarty podnosi� w�a�nie co� w wyci�gni�tej r�ce. - Pies? - A co? Jak ci si� sarny zachciewa, to se z��w. T�usty jest, na polewk� dobry. - Ale pies...? - Jak g��d by�, to �e�my z bra�mi nietopyrze na strychach spod belek wybierali, a tobie, smarku, pies �mierdzi? Jeden z pochylonych wyprostowa� si� i wzruszy� ramionami. - Ci�ko grab� masz, Wagun. Ubi� go na miejscu �e� chcia�? Ledwo dycha. - Eee, troch� si� tam szarpa�, to mu przylepi�em �dziebko - odpowiedzi udzielono lekcewa��cym tonem. Koret przygryz� warg� z gniewem. Je�li nawet nieczu�y zbir zwraca� uwag� na stan ofiary, to musia�a by� nieludzko skatowana. Wagun celowa� w takich rzeczach. To on w�a�nie torturowa� Messa, a potem d�gn�� no�em w serce r�wnie oboj�tnie, jakby skraca� �ycie zwierz�cia. - Do wie�y? - Do wie�y. Dobra ta wie�a, nie? Koret szybko wycofa� si� na stare miejsce. Po chwili pojawi�o si� dw�ch bandyt�w d�wigaj�cych bezw�adne cia�o. Rzucili je niedbale na pochy�e klepisko wewn�trz ruiny, a� nowy wi�zie� przetoczy� si� ni�ej, tam gdzie sp�ywaj�ca wilgo� tworzy�a ma�� ka�u��. Odeszli, a Koret natychmiast przyci�gn�� nieprzytomnego na sw�j n�dzny bar��g. Tu przynajmniej by�o w miar� sucho. El od razu zorientowa� si�, dlaczego bandyci nie zadali sobie trudu, by zwi�za� je�ca. By� w takim stanie, �e nie tylko nie m�g�by uciec, ale nawet utrzyma� si� na nogach. Pierwsze, co rzuca�o si� w oczy, to zmasakrowana prawa strona twarzy - Wagun by� ma�kutem, co el ustali� na samym pocz�tku niewoli. Koret delikatnie obmaca� obra�enia, pr�buj�c doj��, czy brutalne ciosy nie naruszy�y ko�ci. S�dz�c po rozleg�o�ci krwiak�w i opuchlizny, by�o to ca�kiem mo�liwe. Nie ulega�o te� w�tpliwo�ci, �e jeniec ma z�aman� r�k� przynajmniej w dw�ch miejscach - zasinienie si�gn�o ju� palc�w, a przy poruszeniu ramieniem s�ycha� by�o cichy chrobot przesuwaj�cych si� ko�ci. Ranny zaj�cza�. Oddycha� bardzo p�ytko. Koret by� prawie pewien, �e ma r�wnie� po�amane �ebra. Bestia Wagun musia� d�ugo kopa� le��cego, rozkoszuj�c si� jego b�lem, p�ki ch�opak nie straci� przytomno�ci. W�a�nie - ch�opak. El pozna�, �e nie ma do czynienia z dojrza�ym m�czyzn�. Z zaciekawieniem przyjrza� si� uwa�niej nowemu towarzyszowi niedoli. Na pewno nie mia� jeszcze dwudziestu lat. Nie pochodzi� z le�nego miasta - tam el zna� wszystkich. Nie by� nawet mieszka�cem Ogorantu. Pod bur� opo�cz� nosi� bluz� z delikatnej koziej we�ny tkanej splotem w�a�ciwym dla hajgo�skich wyrob�w. Wysokie buty na solidnej podeszwie tak�e wysz�y spod r�ki szewca z g�r. Spodnie z grubego samodzia�u by�y tak samo bezosobowe jak p�aszcz i mog�y nale�e� do ka�dego, bez wzgl�du na stan oraz narodowo��. Ostatnie w�tpliwo�ci znika�y, gdy przyjrze� si� by�o bli�ej szczup�ej fizjonomii - jedno oko uton�o w wa�kach obrz�ku, lecz k�cik drugiego subtelnym �ukiem unosi� si� ku skroni. W�osy je�ca prezentowa�y si� r�wnie zdradliwie - smoli�cie czarny je�yk, g�sty i sztywny jak �ciernisko. Zbyt wielu Koret widzia� w �yciu legalnych kupc�w i przemytnik�w przemierzaj�cych szlaki przez G�ry Zwierciadlane, by nie rozpozna� znajomych cech. - Co tu robi Lengorijen, i to samotnie? - szepn�� sam do siebie. Tkni�ty pewn� my�l�, odwr�ci� d�o� ch�opca wn�trzem do g�ry. Nie, ten m�ody cz�owiek nigdy ci�ko nie pracowa�. Zaintrygowany jeszcze bardziej el zacz�� przetrz�sa� jego odzie�. Oczywi�cie kieszenie zosta�y ju� opr�nione przez z�odziei, lecz Koret mia� nadziej� znale�� cokolwiek, co powiedzia�oby mu co� wi�cej o przybyszu z Po�udnia. Odkry� tylko, �e bluza zosta�a ozdobiona na ramionach bursztynowymi paciorkami i jedwabn� wst��k� przeplecion� misternie przez we�n�. By� zatem kim� maj�tniejszym od zwyk�ego w�drownego rzemie�lnika. Ale czemu podr�owa� samotnie? A mo�e w�a�nie przeciwnie...? Koret zamoczy� w obt�uczonym dzbanku kawa�ek ga�gana, zacz�� wyciera� �lady krwi i b�ota z twarzy ch�opaka, kt�ry zapewne pod wp�ywem tego dotyku z wolna odzyskiwa� zmys�y. Ciemne oko otwar�o si�, jeniec poruszy� g�ow� i zn�w j�kn�� g�ucho. - Ja m�wi� lengore - odezwa� si� Koret szeptem. - Troch�. Ty rozumie�? Ranny mia� problem z otwarciem ust. Koret pomy�la�, �e Wagun chyba jednak z�ama� mu szcz�k�. - Yhm... - Ty by� cicho. Tu niebezpiecznie. - Yhm... - Spojrzenie bystrzejsze i zarazem pe�ne obawy. Koret usilnie szpera� w pami�ci, szukaj�c lengorchia�skich s��w. Mia� k�opoty z odmian� i okre�laniem czasu, ale tamten powinien zrozumie�, je�li tylko el b�dzie m�wi� prosto i wyuczonymi na pami�� zwrotami. - Ty by� kupiec? Tym razem ch�opiec zaprzeczy� ruchem r�ki. - Ty by� bogaty cz�owiek? Zn�w zaprzeczenie. - �le - zmartwi� si� m�czyzna. - Ty umrze�. Oni zabi� ciebie. Ty by� sam, bez przyjaciel? Niedobrze. Musi by� pieni�dz. Zb�jcy kocha� pieni�dz. By� pieni�dz, wtedy ty �y�. To leg�o u podstaw pomys�u Koreta, by przed�u�y� �ycie m�odego Lengorchianina. Przekona� wodza grasant�w, �e mo�na spr�bowa� wymieni� ch�opca za spory okup. Tylko kto mia�by go zap�aci�? Niedobrze. Sk�d wzi�� si� ten m�ody kruk i co teraz z nim b�dzie? - Kto za ciebie zap�aci? - powiedzia� w ojczystym j�zyku, patrz�c smutno na ch�opca. Lengorchianin zrobi� wysi�ek, by co� powiedzie�. Przez z�by, z trudem poruszaj�c wargami, wykrztusi� w northlanie: - Jest kto�... Koret natychmiast zawis� wzrokiem na jego ustach. - M�wisz w moim j�zyku? Lengorchianin pokaza� dwa palce oddalone od siebie na ma�� odleg�o��: troch�. Koret nabra� nieco otuchy. Ka�dy troch�, a ta mieszanina lengore i northlanu da im szans� porozumienia i mo�e razem co� wymy�l�. Ranny lew�, zdrow� r�k� niezdarnie pr�bowa� rozpi�� bluz�. El pom�g� mu, a ch�opak obci�ga� tkanin� coraz ni�ej i ni�ej, a� ods�oni� g�rn� cz�� piersi, gdzie widnia�o niewielkie, zielono-czarne k�ko z zawi�ym symbolem wewn�trz. Przez moment Koret niczego z tym nie kojarzy�, a potem a� sykn��. - Oszszsz... zaraza! Czym pr�dzej zapi�� ch�opcu ubranie i nawet podci�gn�� skraj opo�czy a� pod szyj�. Pochyli� si� nisko, prawie dotykaj�c nosem skroni tamtego. - Nic nie widzia�em - wyszepta� gor�czkowo do ucha Lengorchianina. - Nic! Masz by� cicho. Masz spa�. Kiedy �li ludzie przyjd�, masz spa�! Ch�opak mrukn�� na znak zgody. El uspokoi� si� troch�. Pomy�la�, �e ranny mo�e by� spragniony. Du�e naczynie z wod� by�o niepor�czne, wi�c spr�bowa� ostro�nie napoi� ch�opca ze z��czonych d�oni. Ten prze�kn�� �yk wody i nie chcia� wi�cej. Potem le�a� cicho, nieruchomo - drzema� lub zn�w popad� w omdlenie. Koret przygryza� paznokie�, ponuro rozmy�laj�c nad niespodziank�, kt�r� sprawi� mu los. Czarownik! A niech to... Chyba nie tak zn�w pot�ny, skoro Wagun da� mu rad�. Co� si� tu kroi. Powiedzia� wyra�nie: "jest kto�". To znaczy, �e nie jest sam. Dw�ch ich? Paru? A mo�e stu? Na p�nocy wojna, w puszczy bandy, a tu Lengorchianie przekraczaj� granic�. I to nie zwykli Hajgowie, �mierdz�cy baranem, ale przybysze z dalekiego Po�udnia, zza g�r. Mo�e nawet z samej Zakl�tej Twierdzy, co pono� stoi na wodzie zbudowana. Jeden wr�g w granicach, a drugi po s�siedzku n� w plecy wbija, pomy�la� el z gorycz�. Ogorant od zawsze by� terenem spornym. Ro�ci� sobie prawa do niego i cesarz Ogniwo, i kr�l Northlandu. �yli tu ludzie m�wi�cy zar�wno w skundlonej odmianie lengore, jak i u�ywaj�cy w miar� czystego northlanu. Jedni ciemnow�osi o drobnej ko�ci, innych mo�na by wzi�� za Hajg�w, gdyby nie ich j�zyk. Ogorant by� garnkiem, w kt�rym warzy�a si� przedziwna wielorasowa polewka i w�a�ciwie przynale�no�� narodowa zale�a�a od zapatrywa� konkretnego ela. Koret opowiada� si� za kr�lem Ataelem. Skoro w granicach Ogorantu pojawili si� czystej krwi Lengorchianie, mog�o to znaczy�, �e Ogniwo postanowi� skorzysta� z okazji, jak� by�y walki na p�nocy Northlandu, i przej�� Ogorant. Przez kr�ciutk� chwil� Koreta kusi�o, by zacisn�� palce na szczup�ej szyi rannego ch�opaka. By�oby jednego mniej. Jednego mniej tw�rcy "�ywych pochodni", potwora mia�d��cego jednym zakl�ciem ca�e regimenty zbrojnych, czarownika zdolnego powo�a� do �ycia upiory, bestie i jadowite gady pozbawiaj�ce �ycia rodak�w Koreta. O tym wszystkim opowiada� mu dziad, kt�ry widzia� wojn� z Lengorchi�. A teraz el mia� takiego sko�nookiego barbarzy�c� przed sob�. Wystarczy�oby na d�u�ej przycisn�� t� pulsuj�c� �y�� na szyi albo po prostu rzec s�owo jednemu ze zbir�w... Koret przetar� oczy palcami. O czym on w�a�ciwie my�li, na �ask� Pana? O morderstwie bezbronnego?! Gdyby ten biedny ch�opak mia� jakiekolwiek nadprzyrodzone moce, to nie le�a�by tutaj. Po pewnym czasie do ruin zajrza� zb�jecki terminator. Szczerz�c z�by, postawi� na ziemi paruj�c� misk� wype�nion� nieapetyczn� pa�k�. S�dz�c z zapachu, istotnym sk�adnikiem potrawy by�a stara rzepa, ale przez ten od�r przebija�a si� tak�e nuta odmiennej woni. - Znaj pana - odezwa� si� wyrostek. - Dzi� mi�so. Koret uni�s� brwi w mimowolnym zdumieniu. - Mi�so? - powt�rzy�. - Psina - wyja�ni� opryszek i zarechota� szyderczo. - Dobry piesek, dobry... hau, hau...! Poszed� sobie, wci�� r��c g�upio. Koret nie mia� nic przeciwko zjedzeniu psa, a nawet czego� gorszego. G��d by� mu nieod��cznym towarzyszem od wielu dni. Zobaczy� jednak wyraz twarzy lengorchia�skiego ch�opaka, kt�ry wpatrywa� si� w przyniesione naczynie, jakby wi� si� w nim p�k jadowitych �mij. - To mi�so - odezwa� si� el, podnosz�c misk�. - Ty chory - przeszed� na �amany lengore. - Ty je��. Potrzeba by� silny. Potrzeba by� �ywy. Ch�opak z niespodzian� energi� zamachn�� si� i omal nie wytr�ci� Koretowi naczynia z r�k. Twarz wykrzywi� mu okropny grymas. Pr�bowa� co� powiedzie�, ale zmieni�o si� to w niezrozumia�y be�kot. Koret odsun�� si�, wy�owi� palcami z miski ko�� z ca�kiem sporym k�sem mi�sa. Mimo wyg�odzenia by� got�w odda� go ch�opcu, je�li tamten zdo�a to prze�u�. M�ody czarownik krzykn�� rozpaczliwie, zakry� twarz ramieniem. Przewr�ci� si� na bok, ty�em do Koreta i tak ju� pozosta�, j�cz�c cichutko. Zdezorientowany el zjad� posi�ek samotnie. Pies by� ca�kiem niez�y. Czemu ch�opak nie chcia� spr�bowa�? Mo�e tam, w Lengorchii, brzydzono si� psami, jak na P�nocy w�ami lub szczurami? Zreszt�, z poranionymi ustami pewnie i tak nie m�g�by niczego pogry��. Dopiero po jakim� czasie przysz�o elowi do g�owy, �e do zb�jeckiej jamy ch�opak i pies przybyli jednocze�nie. Mo�liwe, �e zwierz� nale�a�o do m�odego czarodzieja. Przykre. Bardzo przykre, ale c�... tak to bywa w tym parszywym �yciu. Ch�opiec i jego pies. Ciekawe, jak tu trafili. * � * � * By�o ich siedmiu: Kamyk, Myszka, Promie�, Stalowy, W�ownik, Winograd i Koniec. Trzej pierwsi opu�cili g�ry, bo co prawda Hajgowie uwielbiali cuda, ale woleli takie, kt�re nie spe�nia�y si� na ich oczach. Stalowego wymiot�y z Pier�cienia wyrzuty sumienia. Cho� doszed� do jakiej takiej r�wnowagi, bardzo chcia� si� na co� przyda�. Motywy Ko�ca i Winograda by�y niejasne. Mo�liwe, �e martwili si� o przyjaci� i nie chcieli ich opuszcza� w potrzebie, a mo�e zwyczajnie nie odpowiada�y im G�ry Zwierciadlane - coraz zimniejsze i bardziej mgliste. W�ownik natomiast postanowi� zobaczy� wi�kszy kawa�ek �wiata, skoro ju� nadarzy�a si� okazja. Nocny �piewak bardzo powa�nie podchodzi� do swego obowi�zku opieki nad rodzin�. W Pier�cieniu podoba�o mu si� i mia� zamiar zosta� na d�u�ej (mo�e na zawsze) w�r�d Hajg�w. Srebrzanka naturaln� kolej� rzeczy trzyma�a si� m�a. Ona tak�e t�skni�a do czego� sta�ego. Gryf by� zm�czony w��cz�g� i wbrew spodziewaniom postanowi� zaczeka� na powr�t zwiadowc�w. W dodatku hajgo�skie dziewczyny by�y a� nadto �askawe dla przystojnego Obserwatora. Wiatr Na Szczycie postawi� spraw� twardo - on by� w domu, w�r�d swoich, i zostanie tam, cho�by to mia�o go zabi�! Jagoda nie odzywa�a si� zbyt wiele po wypadkach w czasie Strzy�y. Omijali si� z Kamykiem tak starannie, jakby jedno by�o ogniem, a drugie beczu�k� prochu. Czu�o si� na odleg�o��, �e co� niedobrego mi�dzy nimi zasz�o. By�o pewne, �e dziewczyna, nie wybierze si� w podr� z grup�, do kt�rej do��czy Tkacz Iluzji. Po�eracz Chmur wpierw nie m�g� si� zdecydowa�, a potem nagle postanowi� zosta�. Odkry� w Zwierciadlanych G�rach znakomite tereny �owieckie. W taki to spos�b siedmiu podr�nych znalaz�o si� w imponuj�cej, cho� wilgotnej puszczy Ogorantu. - No i masz ten sw�j wi�kszy kawa�ek �wiata. Co� niesamowitego - odezwa� si� Myszka do W�ownika, z upodobaniem rozgl�daj�c si� woko�o. - Pi�knie - przyzna� starszy z W�drowc�w. - Warto by�o tu skoczy�. Doko�a nich rozci�ga�a si� niewiarygodna dekoracja w kolorach z�ocistym i purpurowym. Co jaki� czas nadci�ga� lekki podmuch wiatru, a wtedy z koron drzew sypa� si� deszcz li�ci. Ca�a okolica zas�ana by�a br�zowo-z�otym dywanem, z kt�rego wyrasta�y srebrzystoszare pnie buk�w. Gdzieniegdzie, jak rdzawo �uszcz�ca si� kolumna, tkwi�a osamotniona sosna, tak jakby natura postawi�a j� tam tylko w tym celu, by do�em z�ama� inn� barw� jednostajn� kompozycj�, a w g�rze podkre�li� �a�obn� purpur� za pomoc� zieleni igie�. - Tak to wygl�da, jakby ca�y �wiat p�on�� na stosie - powiedzia� Myszka. - Masz teraz dziwnie pogrzebowe skojarzenia - odezwa� si� Winograd. Dok�ada� w�a�nie drewna do ogniska, nad kt�rym gotowa�a si� w kocio�ku woda na zup�. Uwa�a� przy tym, by ga��zie by�y podsuszone i nie dymi�o si� nadmiernie. Szczeniak bawi� si� li�ciem u jego boku. - Dziwisz si�? - spyta� Promie� za jego plecami. Obdziera� ze sk�ry ubitego zaj�ca, wi�c Bestiar przezornie wola� si� nie ogl�da�. - Zreszt� jeste�my w�a�nie w kraju, gdzie pali si� mag�w na stosach! - Naprawd�?! - Myszka zrobi� wielkie oczy. - Nie s�uchaj go. Gada byle co, jakby w Lengorchii nie pali�o si� nikogo na stosie. W tym mag�w. - Ale tutaj PRZED �mierci�, a nie PO - zadrwi� Promie� i z chlupni�ciem wrzuci� oder�ni�te zaj�cze skoki do kocio�ka. Winograd odwr�ci� si� z krzykiem: - Co ty robisz?! Gdzie wrzucasz te zw�oki?! Ja te� mam to je��! - Niech to...! Zapomnia�em. Nie ciskaj si�. Raz m�g�by� zje�� to, co wszyscy! - Daruj sobie. Ze�ryj i moj� cz��, ludo�erco. - Szczurzy kochanek! Id� modli� si� do fasolki! - Przynajmniej si� modl�, a ty wcale! Bezbo�nik i �cierwojad do tego! Promie� z pasj� rzuci� mi�sem o ziemi�. Winograd nastroszy� si�. By� g�odny, a nieprzemy�lany post�pek Iskry pozbawi� go obiadu. - Czego?! Tw�j pies mi�so �re, tak? A mnie nie wolno? - warkn�� Promie�. - Zwierz�ta zjadaj� si� nawzajem! Taka ich natura. - To mo�e i ja jestem zwierz�, t�umoku! - One s� lepsze od ciebie, Promie�! One my�l�, czuj� i okazuj� to, a ty nie masz poj�cia o uczuciach wy�szych! Dla ciebie zwierz� to tylko mi�so! Ze�ar�by� w�asnego brata, gdyby� go mia�! Promie� a� spurpurowia�. Myszka pr�bowa� za�agodzi� sp�r, ale nikt go nie s�ucha�. - Nie b�dziesz mi tu robi� wyk�ad�w z filozofii, g��bie kapu�ciany! Ani tyka� mojej rodziny. Jarzynki, jarzynki...! A mleko pijesz, co? A jajka? - Co maj� jajka do rzeczy? - To, �e jeste� hipokryt�, szczurzy pyszczku. Jajko to taki kurczak, kt�remu si� nie powiod�o. No pomy�l, ile to �ycia pocz�tego poch�on��e� od chwili, kiedy mamka ci� odstawi�a od cycka? Winograd zesztywnia�. Spojrzenie, jakim zmierzy� Promienia, wyra�nie dawa�o do zrozumienia, co o nim s�dzi. - Nie odzywaj si� do mnie - wycedzi�. - Mam ci� powy�ej uszu. Oby� si� ko�ci� zad�awi�! Odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy� w las. Po drodze podni�s� szczura, i posadzi� go sobie na ramieniu. Pies jak wierny cie� pod��y� za Bestiarem. - Hej, dok�d idziesz?! - zawo�a� zaniepokojony W�ownik. Winograd machn�� r�k�, nie ogl�daj�c si� za siebie. - Skoro nie ma dla mnie zupy, to id� poszuka� orzech�w. Mo�e jeszcze jakie� znajd�. * � * � * Gdy tylko znikn�� kolegom z oczu, Winograd poczu� ulg�. Lubi� ich, ale podczas posi�k�w stanowili m�cz�ce towarzystwo. W gospodarstwie, gdzie dorasta�, nigdy nie dosta� do jedzenia niczego, co przedtem oddycha�o. Jego talent nie tolerowa� nawet wywaru z ryby. A potem, w Zamku, skrz�tnie przygotowywano M�wcom Zwierz�t posi�ki ca�kowicie pozbawione wszelkich zwierz�cych element�w. Jadali te� przy osobnym stole. Gdyby kto� podst�pem zmusi� Bestiara do spo�ycia kawa�ka mi�sa, sko�czy�oby si� to ci�kim rozstrojem �o��dka na tle nerwowym. Tylko kto� tak pozbawiony wra�liwo�ci, jak Promie� nie potrafi� zrozumie�, �e zwyk�e pieczenie kury by�o dla Bestiara r�wnie potworne, jak dla innych sma�enie dziecka. Je�li za� chodzi�o o samego Promienia, Winograd by� przekonany, �e Iskra kocha� zabija�. Gdyby w gr� wchodzi�o jedynie zaspokojenie g�odu, Winograd postawi�by go w jednym rz�dzie z drapie�nikami takimi jak tygrys, wilk czy pantera... albo smok. Promie� jednak uwielbia� �ucznictwo, a polowanie by�o dla niego doskona�� rozrywk�. Mordowa� zwierz�ta nawet wtedy, gdy jego towarzysze mieli inn� �ywno��, i lubi� chwali� si� celnymi strza�ami. W dodatku mia� chyba racj� co do jajek i Winograd by� naprawd� w�ciek�y z tego powodu. Pi� mleko, lubi� �mietan�, jajka jada�, odk�d si�ga� pami�ci�, nie kojarz�c ich jako� z kur� oraz jej sprawami rodzinnymi. By�y takie... bezosobowe. A tu - �ycie pocz�te! Niech to! Od tej chwili b�dzie mu si� wydawa�o, �e ka�de jajko na twardo zawiera ugotowanego �ywcem kurczaka. Koszmar! Ju� zaczyna�o go mdli�. Czerwono-z�oty las tchn�� jednak spokojem, kt�ry zacz�� udziela� si� tak�e Winogradowi. Szed� tak bez po�piechu ze szczeniakiem u nogi. Od czasu do czasu si�ga� talentem do umys�u psa, a wtedy razem z nim wyczuwa� setki fascynuj�cych zapach�w. Szczur kr�ci� si� na ramieniu m�odego Bestiara, �askota� go w�sami w ucho. W p�ytkim parowie k��bi�y si� kolczaste p�dy. Winograd znalaz� dwa ostatnie owoce pod zwi�d�ym li�ciem i da� je szczurowi, cho� nie by� pewien, czy s� jadalne. Wiedzia� doskonale, �e Niuchacz nie tknie trucizny ostrze�ony instynktem. Zwierz�tko zjad�o, po czym da�o zna�, �e ch�tnie wrzuci�oby do brzucha co� jeszcze. Winograd podrapa� szczura po w�skim �bie i karku. - Cierpliwo�ci. Znajdziemy leszczyn�, zjemy orzeszk�w. Winograd nie by� pewien, czy rozpozna zaro�la leszczyny w tym powszechnym zalewie ��ci i rudo�ci. W pami�ci zapisany mia� kszta�t li�ci, lecz zielonych. Trafi� na co�, co by�o ogromnie podobne do leszczyny z kszta�tu ga��zi, lecz orzecha nie znalaz� ani jednego. Mo�e zaopiekowa�y si� nimi zaradne wiewi�rki. Poszli wi�c dalej. Szczur chcia� zej�� na ziemi�, ch�opiec posadzi� go w�r�d br�zoworudych, wrzecionowatych li�ci. Niuchacz natychmiast zacz�� w nich gmera�. Wygrzeba� du�e nasiono w kszta�cie spiczastego grotu i spokojnie zabra� si� do obgryzania go. Winograd rozgarn�� li�cie za przyk�adem szczura, znalaz� wi�cej nasion. Br�zowe, l�ni�ce �uski dawa�y si� �atwo obiera�. Wn�trze by�o ca�kiem smaczne. Lekko cierpkie, troch� oleiste, ale niew�tpliwie jadalne. I pochodzi�o z ro�liny, co dla Winograda by�o najwa�niejsze. Szczur szele�ci� w�r�d li�ci, pies kr�ci� si� doko�a i ze szczeni�c� ciekawo�ci� ch�on�� �wiat. Czasem grzeba� �ap� tu� przy r�kach Winograda, chc�c pom�c i oczywi�cie okropnie przeszkadzaj�c. Winograd zjad� gar�� bukowych orzeszk�w. Nape�ni� nimi kiesze� na zapas. Potem po�o�y� si� na szeleszcz�cym kobiercu i patrzy� w zachwyceniu na taniec spadaj�cych li�ci. To by�o to, co nazywano northlandzk� z�ot� jesieni�. S�ysza� o niej, ale nawet nie wyobra�a� sobie, �e mo�e by� tak wspania�a. Las wydawa� si� bezkresn� komnat� balow� wy�o�on� drogocennymi tkaninami. P�na jesie� w Lengorchii by�a beznadziejn� por� s�ot, b�ota i mgie�. Drzewa na po�udniu zrzuca�y li�cie, ale robi�y to raczej w najgor�tszej fazie lata, dla oszcz�dno�ci, na czas suszy. W dodatku ka�dy gatunek preferowa� inn� por�. Na jesieni wszystkie ro�liny p�cznia�y w deszczu jak g�bki. Listowie by�o przerzedzone, sm�tnie oklap�e, ale w ogromnej przewadze zielone. A tutaj wszystkie drzewa jednocze�nie, jakby si� um�wi�y, wyk�ada�y na pokaz wszelkie bogactwa w ekstatycznym ataku rozrzutno�ci. - Jak tu pi�knie... - wyszepta� Winograd w podziwie. Niuchacz wspi�� si� na jego pier�, a Tajfun wpasowa� w zgi�cie �okcia. Ch�opiec pog�aska� szczura, pie�ci� mi�kkie uszy psa i by� w tej chwili doskonale szcz�liwy. G�upi� k��tni� z Promieniem zepchn�� na skraj umys�u. To nie wina Iskry, �e jest taki. Po prostu nie potrafi by� inny. We krwi ma t� arogancj� i porywczo��. A co tam... Po chropawym pniu, g�ow� w d�, zsun�a si� wiewi�rka. Tak samo ruda i z�ota jak otoczenie. R�ni�a si� od swoich krewnych z g�r i zza g�r. Tamte by�y bure albo ciemnobr�zowe, mia�y kr�tsze ogonki, za to wi�ksze uszy. Przysiad�a mi�dzy korzeniami buka, zawin�a puchat� kit� ogona nad czo�em, patrzy. Winograd u�miechn�� si�. Zabawna cwaniara. Nie boi si�, tylko ciekawa jest, co to za przybysze wygniataj� ziemi� pod jej domem. Bestiar powstrzyma� ch��, by zespoli� si� z drobn� iskierk� ja�ni zwierz�tka. Ma�y rudzielec by�by zdezorientowany, mo�e chcia�by si� poufali�, a to nie by�o dla niego bezpieczne. Dzikie stworzenia powinny pozostawa� dzikie. Wiewi�rka wygrzeba�a co� spod opad�ego listowia, wpakowa�a pod policzek i smyrgn�a z powrotem w g�r� pnia jak rdzawa b�yskawica. Tajfun odprowadzi� j� wzrokiem, a potem kichn��, jakby podkre�laj�c wa�no�� zdarzenia. - No prosz�, jak taki malec sobie tu radzi, to chyba i my nie zginiemy, co, pieseczku? - mrukn�� Winograd, a szczeniak tr�ci� go nosem, domagaj�c si� nowych pieszczot. Po jakim� czasie Winograd zzi�bn��. Po skromnym posi�ku z buczyny zachcia�o mu si� pi�. Postanowi� przej�� jeszcze kawa�ek, szukaj�c dolnego biegu strumyka, w g�rze kt�rego magowie rozbili ob�z, a potem wr�ci� wzd�u� brzegu. Obrany kierunek okaza� si� dobry. Woda wp�ywa�a czystym, wartkim nurtem wprost do jaru o stromych zboczach. Opad�e li�cie �eglowa�y na jej powierzchni jak male�kie ��deczki. Gdzie je zaniesie? Jak daleko? Winograd przykl�kn�� na brzegu i zanurzy� d�o� w zimnej wodzie. Z przeciwleg�ego brzegu poderwa� si� do lotu kruk z g�o�nym krakaniem. Wiatr zn�w wpad� mi�dzy ga��zie i otrz�sa� z nich li�cie z�otym deszczem. W tym szumie Winograd ledwo dos�ysza� szelest za plecami, jednocze�nie pies zawarcza� i obna�y� z�by. Ch�opiec poderwa� si�, obr�ci�, odruchowo zas�aniaj�c g�ow� ramieniem. Cios pa�ki, kt�ry mia� go og�uszy�, spad� na r�k�. Trzasn�a ko��, gor�ca fala b�lu przebieg�a a� do barku. Nast�pne uderzenie trafi�o go w twarz. Oszo�omiony, upad� na plecy. Tajfun rzuci� si� z ujadaniem na napastnika, chc�c broni� pana. Tamten m�czyzna jednak bardzo sprawnie pos�ugiwa� si� kijem. Og�uszy� szczeniaka niewiarygodnie �atwo - szybkim, oszcz�dnym ruchem, jakby mia� do czynienia z kupk� li�ci. P�ynnie zmieni� kierunek uderzenia i nast�pny cios dosi�gn�� ch�opca. To co nast�pi�o potem, Winograd zapami�ta� jako jedno pasmo udr�ki. Razy spada�y jeden za drugim, a ka�dy z si�� �ami�c� ko�ci. Nie m�g� broni� si� ani ucieka�. Napastnik katowa� go z dzik� uciech�, roze�miany, jakby �wietnie si� bawi�. Winograd zwija� si� jak robak, instynktownie chroni�c brzuch i krocze przed kopniakami. Czu�, jak p�kaj� mu �ebra. Ostatnim widokiem, zanim lito�ciwa Bogini zes�a�a na niego omdlenie, by� jego pies le��cy bez ruchu z roztrzaskan� g�ow�. * � * � * Stalowy, Koniec i Kamyk znale�li w lesie �lady ludzkiej obecno�ci, dlatego te� tym bardziej zaniepokoili si�, gdy powr�cili na miejsce popasu i nie zastali tam Winograda. Przedmiot sporu - nieszcz�sna zupa na zaj�cu - dogotowa�a si� ju� jaki� czas temu, wi�c zacz�to je��. Ch�opcy czekali, a Bestiar nie wraca�. - Mo�e to w�a�nie jego tropy znale�li�cie? - wysun�� przypuszczenie W�ownik. Stalowy pokr�ci� g�ow� przecz�co. - Kto� wyci�� siekier� kilka m�odych drzewek. Na pewno nie Winograd. Koniec przeczesywa� talentem najbli�sz� okolic�. - Nie wyczuwam go nigdzie. Niedobrze. Za to jest tu paru innych... hmm... nie podobaj� mi si� ich my�li. Promie� sko�czy� je��. Si�gn�� po sw�j �uk i ko�czan. - P�jd� poszuka� tego mi�o�nika zwierz�tek. - Jeszcze czego! A jak i ty si� zgubisz? - Nie b�dziemy mieli tyle szcz�cia - mrukn�� pod nosem W�ownik i doda� g�o�no: - A jak trafisz na tamtych "nieprzyjemnych", kt�rych odkry� Koniec? - To b�d� mieli pecha - rzek� dobitnie Promie�. Trudno by�o nie przyzna� mu racji. By� Iskr� i do tego lepszym tropicielem od ca�ej reszty. Z pewno�ci� samotna w��cz�ga po lesie niczym mu nie grozi�a. Wr�ci� po nieca�ej godzinie. Bez Winograda. Ju� z daleka by�o po nim wida�, �e przynosi z�e wie�ci. - Niedaleko st�d, w d� strumienia. �lady na ziemi, rozrzucone li�cie, krople krwi - zameldowa� kr�tko. - Odciski st�p i kopyt. I to... Si�gn�� pod kurtk�, sk�d wydoby� cia�ko szczura. Zwierz�tko zwisa�o z jego d�oni jak �achman. Jeszcze �y�o, lecz wida� by�o, �e koniec jest bliski. Stalowy dotkn�� szczura. - Nic si� nie da zrobi�. Ma przetr�cony grzbiet. - To chyba trzeba go dobi� - powiedzia� Promie�, ale w jego g�osie zabrzmia�o niezdecydowanie. - Tylko jak? To taki drobiazg... W�ownik bez s�owa wzi�� od niego dogorywaj�cego szczura i odszed� na chwil�. Wr�ci� z pustymi r�kami. - A co z Winogradem?! - zawo�a� Myszka niespokojnie. - Jego nie znalaz�em. Ale te ko�skie �lady prowadz� w d�, na p�nocny zach�d. Koniec, poszukaj w tamtym kierunku. * � * � * Wygl�da�o to na tymczasowy ob�z w �rodku lasu. Wzg�rze zaro�ni�te cz�ciowo �wierczyn�, w�r�d drzew rozrzucone lu�no sza�asy. S�dz�c z ich liczby - zamieszkiwa�o tu sporo ludzi. Niespodziewanym elementem okaza�a si� dziwaczna ruina, przechylona w niepewnej pozycji na szczycie pag�rka. Nie dalej jak pik� od muru wzg�rze ko�czy�o si� nagle bardzo stromym stokiem, u jego st�p p�yn�� potoczek omywaj�cy kupy gruzu. By�o to korzystne dla obozu ze wzgl�du na obronno��, ale te� wygodne dla m�odych mag�w, gdy� z tej strony pilnowano le�nego siedliska wyj�tkowo niedbale. Niemniej W�ownik, kt�ry wyprawi� si� na szczyt na przeszpiegi, wr�ci� blady jak papier. - Trafi�em na jednego! - o�wiadczy� dramatycznym szeptem, w�lizguj�c si� do kryj�wki mi�dzy zaro�lami na dnie parowu. - Wartownik? - A czy ja wiem? Prawie wle�li�my na siebie. Chyba zwyczajnie chcia� si� odla� z urwiska. Wyci�gn�� n�... - Widzia� ci�? - Musia�by by� �lepy. Ale ju� nic nie powie. Pos�a�em go na rybki. - Jednego mniej - szepn�� Stalowy. - Ilu jeszcze? Koniec, ty jeste� lepszy "czytacz" ode mnie. - Kilku w obozie, wi�cej w lesie. Trudno policzy�, s� rozproszeni. A tego pechowca zaczn� chyba nied�ugo szuka�. Winograd jest w ruinie. Nie reaguje. Pewnie nieprzytomny, ale �yje. Jeden go pilnuje. Trudno mi wszystko zrozumie�, bo my�l� po northlandzku. Myszka zadar� g�ow�, spogl�daj�c mi�dzy ga��ziami na wierzcho�ek wzg�rza. - Mo�na tam skoczy� w jednej chwili, zabra� Winograda i uciec. Kamyk mo�e tam wej�� nawet teraz, w iluzji niewidzialno�ci, i wynie�� go na plecach. Nic trudnego. - Jest ranny - powiedzia� Koniec. - Co z nim zrobimy? Z powrotem w g�ry? Trzeba si� zastanowi�. - Tylko szybko, bo w ka�dej chwili jaki� zbir mo�e poder�n�� mu gard�o. Promie� po raz kolejny poci�gn�� nosem. W�szy� ju� od pewnego czasu. - Co tu tak �mierdzi? - odezwa� si� z rozdra�nieniem. - Nie masz innych problem�w? - sykn�� W�ownik. - Twoje sumienie cuchnie. Nie trzeba by�o dra�ni� Winograda. Poszed� sam w las i nie wr�ci�. To twoja wina! - Zamknij si�! - Zamknijcie si� obaj! - za��da� Koniec zduszonym szeptem. - Jak dzieci! Zacznijcie �piewa�, tamci pr�dzej us�ysz�! Promie� wycofa� si� ostro�nie mi�dzy m�odymi drzewkami. Nos prowadzi� go nieomylnie. �r�d�o niepokoj�cego s�odkawego odoru padliny musia�o znajdowa� si� bardzo blisko. Rzeczywi�cie, trafi� do� bez wi�kszego trudu. Rozgarn�� zaro�la, spojrza�, a nast�pnie zacisn�� powieki i d�u�sz� chwil� walczy� z podchodz�cym do gard�a �o��dkiem. Cia�o, kt�re znalaz�, musia�o le�e� w zaro�lach od wielu dni. Napocz�y je lisy, a rozk�ad posun�� si� ju� znacznie. Zakrywaj�c nos i usta r�kawem, Promie� przyjrza� si� dok�adniej zw�okom. M�czyzna o m�odzie�czej sylwetce, by� mo�e faktycznie bardzo m�ody. Spoczywa� w bardzo nienaturalnej pozycji. Twarz� do do�u, tak �e Promie� widzia� tylko ty� jego g�owy, czego zreszt� zupe�nie nie �a�owa�. Jedno rami� zapl�tane by�o w ga��ziach, drugie sztywno wyci�gni�te na ziemi. Biodra i nogi celowa�y sko�nie w niebo - podparte przygi�tymi nieco krzewami. Brak by�o �lad�w walki i Promie� by� pewien, �e nie tutaj dokonano zab�jstwa. Trup mia� na sobie tylko podart�, zaplamion� koszul� i spodnie. By� bosy. Kto�, kto zabi� tego cz�owieka, ograbi� zw�oki, a potem usun�� je, nie zadaj�c sobie trudu najprostszego pogrzebu. S�dz�c z u�o�enia cia�a, najprawdopodobniej zrzucono je z urwiska i nie zaprz�tano sobie nim wi�cej g�owy. Ponure znalezisko trzeba by�o pokaza� towarzyszom. Promie� po kr�tkim namy�le wytypowa� Ko�ca, kt�rego zawsze uwa�a� za opok� ich ma�ej grupki, i Kamyka, gdy� ten mia� pewn� wiedz� medyczn� wyniesion� z domu, a poza tym potrafi� wzi�� do r�ki najobrzydliwszego robala w tropikalnej d�ungli. Lepiej, �eby zw�aszcza Myszka nie widzia� nieboszczyka, bo wpadnie w histeri� i b�d� mieli dodatkowy k�opot, jakby Los ma�o ich jeszcze do�wiadczy�. Sprowadzony na miejsce Koniec dokona� dodatkowego odkrycia: z obu r�k ofiary zerwano wszystkie paznokcie. �mier� poprzedzi�y tortury. Zdecydowa� si�, by odwr�ci� zw�oki, co by�o najgorsze ze wszystkiego - twarz zabitego by�a sina i nabrzmia�a. Znale�li jeszcze jedn� ran� na piersi - pod�u�ny, w�ski �lad po sztylecie. Prosto w serce - wypisa� w powietrzu Kamyk. - Co to za ludzie? Roz�o�y� bezradnie r�ce. Jak tak mo�na? Um�czony, zabity, a potem wyrzucony jak �mie�... Kto jest zdolny do takich rzeczy? Ko�cowi przesz�o przez g�ow�, �e zna paru takich, ale nie podzieli� si� t� my�l�. - To nie s� ludzie, ci na g�rze - szepn�� Promie� gor�czkowo. - To bestie. Mordercy, kaci... �mietnisko dusz. S�uchaj, Koniec, tak nie mo�e by�. Ja tego nie daruj�. Winograd... Koniec przy�o�y� palec do ust, wi�c Promie� zamilk�, ale wida� by�o, �e gotuje si� w �rodku. * � * � * Naradzali si� w bezpiecznej odleg�o�ci od fatalnego jaru. Odkrycie Promienia zmieni�o rang� problemu. Nie mieli do czynienia ze zwyk�ymi "nieprzyjemnym" lud�mi, jak to okre�li� przedtem Koniec. Najwyra�niej Winograd wpad� w �apy zb�jc�w i jego �ycie wisia�o na bardzo cienkiej nici. Oni sami te� byli zagro�eni. Mo�emy go stamt�d zabra�, to nie problem. A potem zn�w ucieka�. Jak zwykle ucieka�. Nie wiem, jak wy, ale ja mam do�� uciekania. Nie chc� wci�� ogl�da� si� przez rami�, czy kto� nie czai si� za moimi plecami. Cho� raz b�d�my m�czyznami. - Mamy walczy�? - spyta� niepewnie W�ownik, a Stalowy powt�rzy� jego s�owa Kamykowi w mentalnym przekazie. A czemu nie? Robi�e� to ju� nad Enite, na drodze w Lengorchii, i tutaj te�. Nawet p� godziny nie min�o, jak wys�a�e� jednego zbira w nico��. - Dobrze, ale ja nie umiem tak po prostu podej�� do kogo� i go zabi�! - zdenerwowa� si� W�ownik. - Ani ja - powiedzia� cicho Stalowy z zak�opotaniem. - Jak to w�a�ciwie sobie wyobra�acie? Mamy tam wkroczy�, zrobi� rze�, a potem mo�e jeszcze spokojnie zje�� kolacj�? Myszka siedzia� z boku, milcz�c jak zakl�ty. Nawet nie podnosi� wzroku. By�o absolutnie zrozumia�e, �e ze wszystkich on najmniej nadawa� si� do tego rodzaju rzeczy. - Mnie te� wcale nie sprawi przyjemno�ci zabijanie kogokolwiek - powiedzia� Promie� z �arem. - Ale, Stalowy, id� tam, zobacz sam tego cz�owieka. M�g�by by� naszym starszym bratem. Umar� w m�kach. A my tu mamy moralne dylematy? Jakby� spotka� w�ciek�ego psa, to zastanawia�by� si�, czy go zabi�? - Nie o to chodzi, czy chc�. Ja chc�. Ja tylko nie wiem... nie jestem pewien... czy b�d� potrafi�. Promie� postuka� si� palcem w czo�o. - Kamyk ma racj�, �e tym razem nie powinni�my ucieka�. Ale to nie s� baranki. To kupa uzbrojonych m�czyzn. Bardzo silnych i bardzo z�ych. Jedynie talenty daj� nam przewag�. B�d� pewien, �e gdy si� ju� rozpocznie, to si� tylko b�dziesz zastanawia�, jak prze�y�. Koniec, kt�ry od d�u�szej chwili naradza� si� w my�lach z Kamykiem, rzuci� propozycj�: - Nied�ugo zacznie zmierzcha�. Wszyscy bandyci wr�c� do obozowiska. Najlepszy jest zawsze atak z zaskoczenia. Niech zjedz�, z pe�nym brzuchem jest si� wolniejszym. Myszka, ty skoczysz wprost do wn�trza tego rumowiska i ochronisz Winograda. Myszka uni�s� zwieszony sm�tnie nos. - W ciemno? A jak tam s� jakie� �ciany w �rodku? - Nie ma - stanowczo zaprzeczy� M�wca. - A jak tamten Northlandczyk si� na mnie rzuci? - To go przerzucisz gdzie� dalej. Myszo, nie marud�. Myszka tylko westchn��. Przyda�aby si� nam jaka� dodatkowa przewaga. Ich tam jest kilkunastu. Stalowy, czy jest co�, co pozwala widzie� w ciemno�ciach? Mo�e co� z tych twoich smako�yk�w. Stalowy zaniem�wi� na moment, b��kitne oczy omal nie wyskoczy�y mu z orbit. - Nie!!! Absolutnie! Ma�o ci by�o? Sko�czy�em z tym... Przeszed� na kontakt mentalny: "Oszala�e�? ONA mi zakaza�a! Wiesz, co mo�e mi zrobi�!? Mam ju� niebieskie oczy, ca�y mam si� zrobi� niebieski? Dzi�ki za ten bal! Ja wychodz�!" Na Kamyku nie zrobi�o to szczeg�lnego wra�enia. "Nikt ci nie ka�e zn�w tego u�ywa�. Chc� dla siebie. Tylko porad�: co?" "Krew Bohater�w rozszerza �renice. I daje kopa. Ale tylko ma�e dawki". "Wiem. Potrafisz to zsyntetyzowa�?" "Umiem, ale nie chc�!" Tym razem Kamyk uciek� si� do iluzyjnego d�wi�ku. - Sssstaaalooowyyy! - zabrzmia�o to z�owr�bnie, zw�aszcza �e Tkacz Iluzji nawet nie otworzy� ust. "Jeste� op�tany! Nie bior� za nic odpowiedzialno�ci! Powiedz to JEJ przy okazji!" - Stworzyciel ugi�� si�, ale wida� by�o, �e jest o wiele bardziej przera�ony planowanym niepos�usze�stwem wobec Bogini ni� nadchodz�c� bitw�. * � * � * Gardziel wr�ci� tu� przez zmrokiem. Od razu przyszed� obejrze� �up Waguna. Sta� nad ch�opcem, za�o�ywszy ramiona na piersiach i po�wistywa� przez z�by. Z jego nieruchomej twarzy nie mo�na by�o niczego wyczyta�. Koret milcza� przezornie. Odzywanie si� do Gardzieli sprowadza�o k�opoty, tego ju� zd��y� si� nauczy�. Gardziel by� najtwardszy ze wszystkich. P�artem m�wiono, �e czerwona blizna na szyi, od kt�rej wzi�� przydomek, powsta�a wtedy, gdy ostrze godz�cego w niego no�a zatrzyma�o si� na kamieniu pod sk�r� herszta. - Wasz? - spyta� Gardziel kr�tko, kieruj�c wzrok na ela. Koret mia� ogromn� ochot� potwierdzi�. Jednak k�amstwo by�oby zbyt oczywiste. - Nie. Gardziel wyci�gn�� n�, przykucn�� i p�azem poklepa� policzek ch�opaka. Nie doczeka� si� �adnej reakcji. Przy�o�y� mu sztych do wg��bienia tu� poni�ej krtani. Koret prze�kn�� �lin�. Lengorchianin nie dawa� znaku �ycia ju� od pewnego czasu. Gardziel z pewno�ci� doszed� do wniosku, �e nie b�dzie z niego �adnego po�ytku i chce si� go pozby�. - Wagun go niepotrzebnie oprawi� - odezwa� si� el, stawiaj�c wszystko na ten jeden rozpaczliwy pomys�, kt�ry b�ysn�� mu w chwili natchnienia. - Ch�opak z lepszej rodziny, to wida�. M�g�by by� okup za niego. Gardziel cofn�� n�. - No...? Koret pokaza� mu to, co sam odkry� wcze�niej: delikatne r�ce ch�opca i ozdoby na ubraniu. - Nigdy w �yciu nie robi� za p�ugiem. To r�ka do pi�ra. Prawdziwy bursztyn. A� znad Morza Syren. Sporo wart. Mia� te� z�oto... - Z�oto? - Oczy Gardzieli b�ysn�y z�owrogo. - Wagun nie odda�? Przy mnie wytrz�sa� ch�opakowi kieszenie. By�a jedna z�ota moneta i kilka srebrnych. Gardziel wsta� i oddali� si� wielkimi krokami. Koret us�ysza� jego ryk: - Waguuun!! Potem nast�pi�a gwa�towna k��tnia, a po niej odg�osy kilku uderze�, kt�rych Koret s�ucha� z niek�aman� przyjemno�ci�. Gardziel kara� samowolnego podw�adnego, usi�uj�c wyci�gn�� od niego z�oto, kt�re nigdy nie istnia�o. Gardziel rzeczywi�cie musia� niewiele zyska� na go�ci�cu, co tym bardziej wprawia�o go w gniew. Wojna dawa�a si� odczu� nawet tu. Handel z Po�udniem os�ab�. Ruch na tym rzadko ucz�szczanym szlaku kupieckim zamar� zupe�nie. Zb�jcy rekrutuj�cy si� z wyrzutk�w, zbieg�w spod katowskiego topora lub zwyczajnych obibok�w i chciwc�w nie tylko nie op�ywali w bogactwa, ale wr�cz walczyli z g�odem. U�eranie si� o par� work�w m�ki z tak ubogim elostwem jak Bukowina �wiadczy�o, �e si�gn�li dna. * � * � * Zapad�a noc. Zb�jom nie by�o do pogwarek przy ogniskach. Pr�dko porozchodzili si� do swoich legowisk. Wygaszono ogie�. Wystawiono warty. Zwykle stra�nicy lenili si� jak mogli - komu by si� chcia�o w taki czas gania� zb�j�w po lasach? Kr�l mia� powa�niejsze k�opoty w p�nocnych granicach. Tym razem jednak Gardziel nakaza� wi�ksz� czujno��. Zapodzia� si� gdzie� jeden ze starszych. Znikn�� bez �ladu, jakby rozwia� si� w powietrzu. By� mo�e wr�ci nazajutrz, ale nale�a�o mie� si� na baczno�ci. Nieraz jaka� banda by�a zdradzana, dla z�ota i u�askawienia. Niebawem wzg�rze obla�o srebrne �wiat�o wschodz�cego ksi�yca i okolica zape�ni�a si� tajemniczymi, ruchliwymi cieniami. Jeden z takich cieni oderwa� si� od pnia, zbli�y� si� cicho do wartownika od ty�u. Co� b�ysn�o w ksi�ycowej po�wiacie, zataczaj�c p�aski �uk w powietrzu. Bezg�owe cia�o bluzn�o ciemn� krwi� z kikuta szyi, po czym pad�o na ziemi� z g�uchym t�pni�ciem. W przeciwleg�ym ko�cu obozowiska inny stra�nik us�ysza� ten odg�os, lecz uspokoi� si�, widz�c podnosz�c� si� z ziemi posta�, machaj�c� r�k�. Pomy�la�, �e tamten potkn�� si� tylko. To by�a jego ostatnia my�l w �yciu. Czyja� d�o� zamkn�a si� mocno na jego ustach, a ostrze no�a wbi�o g��boko mi�dzy �ebra. Umar� bardzo cicho. Koniec wci�gn�� g��biej w krzaki martwe cia�o. Krew zabitego pachnia�a osza�amiaj�co, a� mia� ochot� obliza� pokryt� ni� r�k�. Ksi�yc �wieci� niebywale jasno. Spojrza� w g�r�, blask Giganta odbi� si� w jego powi�kszonych �renicach, zamieniaj�c je na moment w dwie srebrne monety. Koniec wyszczerzy� do niego z�by. Jestem wilko�akiem, zabijam pod ksi�ycem, pomy�la� i ta my�l szalenie go rozbawi�a. Zatykaj�c usta ku�akiem, by nie �mia� si� g�o�no, chy�kiem uda� si� na dalsze polowanie. Okazja by�a tu� - mroczne wn�trze sza�asu, w kt�rym da�o si� s�ysze� sapanie �pi�cych. Wewn�trzwidzenie M�wcy ukazywa�o ich sny - niewyra�ne, mgliste widma kluj�ce si� jeszcze na pograniczu jawy. Koniec bezszelestnie w�lizn�� si� mi�dzy �pi�cych. Przez chwil� syci� si� widokiem iskierek ich �ywot�w. Nocne ciemno�ci w �rodku sza�asu dla jego rozszerzonych �renic by�y jedynie p�mrokiem odbieraj�cym otoczeniu barwy i ostro�� konturu. Zacisn�� mocno jedn� d�oni� usta �pi�cego na wznak, a kantem drugiej natychmiast zada� silny cios w nasad� nosa. Trzasn�a �amana ko��. Uderzony drgn�� silnie i przeszed� przez Bram�, zanim jeszcze jego mi�nie si� rozlu�ni�y. Jego s�siad wybe�kota� co� przez sen, przewr�ci� si� na brzuch. Kolano zab�jcy, wci�ni�te nagle w krzy�e, odebra�o mu oddech, a gwa�towne szarpni�cie za g�ow� z�ama�o kark. Koniec przekr�ca� g�ow� trupa tak d�ugo, a� �ci�gna zerwa�y si�, a martwe oczy spojrza�y prosto w g�r�. Dopiero wtedy M�wca uzna�, �e to wystarczy. Gdy wyczo�ga� si� na zewn�trz - trafi� prosto na kolejnego ze stra�nik�w. Wci�� na czworakach, zawarcza� g�ucho. Zb�jca, przez chwil� by� jeszcze niepewny, czy nie ma przed sob� wyg�upiaj�cego si� kompana. Lecz zacisn�� mocniej r�ce na oszczepie i nabra� powietrza, by zaalarmowa� ob�z. Z ciemnego wa�u zaro�li wylecia�a z cichym �wistem strza�a. Wbi�a si� prosto w szyj� wartownika, zduszaj�c jego krzyk do kr�tkiego charkni�cia. W nast�pnej chwili znikn��, zanim zd��y� upa�� na ziemi�. Zza nieforemnego garbu sza�asu wy�oni�a si� przygi�ta sylwetka. Koniec rozpozna� p�omyk ja�ni W�ownika. - To ju� wszystkie warty - prychn�� mu prosto w ucho W�drowiec, dusz�c si� od t�umionego chichotu. - Czterech by�o. Jednego dorwa�em przedtem. A teraz patrz. Koniec spojrza� za palcem W�ownika. Najbli�szy sza�as raptem rozsypa� si� w drobiazgi, �ci�ty w po�owie talentem maga. Trzech m�czyzn zbudzi�o si� nagle, gdy polecia�y na nich szcz�tki dr�g�w i ga��zi. Rozespani, zaskoczeni i �li zacz�li gramoli� si� na nogi po�r�d tego pobojowiska. W�ownik pstrykn�� palcami, po czym trzy bezg�owe cia�a pad�y z powrotem w rozgrzebane bar�ogi, zalewaj�c je posok�. Koniec nie zdzier�y� i rykn�� �miechem. * � * � * Czyj� �miech wyrwa� Koreta z pierwszego snu. Kto� na zewn�trz wie�y zanosi� si� szale�czym rechotem, jakby postrada� zmys�y. Elowi �cierp�a sk�ra. Tak m�g� �mia� si� upi�r lub demon. Usiad� gwa�townie, odruchowo zaciskaj�c na piersiach po�y z�achmanionego koca, i zamar�. W ni�szej cz�ci ruiny, cz�ciowo o�wietlone ksi�ycow� po�wiat�, sta�o dziecko. Srebrne �wiat�o k�ad�o si� l�ni�c� plam� na jego w�osach i wypuk�o�ci czo�a, malowa�o srebrny pr��ek na wierzchu nosa... G��bokie cienie leg�y w zag��bieniach ko�o oczu, pod brod� i w do�ku tu� poni�ej ust. Szczuplutki ch�opiec (o ile Koret si� nie myli� co do p�ci) zdawa� si� figurk� wyci�t� z czarnej kory oraz srebrnej blachy. Sta� tak sobie - bez ruchu, bez s�owa i Koret tylko czu� na sobie uwa�ne spojrzenie tego niesamowitego przybysza. Nagle przysz�o mu do g�owy, �e Pan czasem objawia si� pod postaci� dziecka. Co prawda nie m�g� poj��, czym mia�by zas�u�y� na podobny zaszczyt, lecz... Niezdarnie podwin�� sp�tane nogi, by ukl�kn��, po czym dotkn�� czo�em ziemi w pokornej postawie. Potem podni�s� wzrok, czekaj�c na s�owa �aski lub pot�pienia. Ch�opiec przest�pi� z nogi na nog�, cofn�� si� nieco. Koret ze zdumieniem rozpozna� oznaki zmieszania i niepewno�ci. Nie, to nie mog�o by� �adne b�stwo. Bogowie zawsze byli nieomylni, zawsze pewni siebie. W ko�cu od tego byli bogami. Wreszcie dzieciak podszed� ostro�nie, bokiem, do m�odego czarodzieja. Pochyli� si� nad nim i dotkn�� jego r�ki. - Fail'ess? Fail'ess, seva nin tar? Nie doczeka� si� odpowiedzi. - Fail'ess, tar awen Sori... Ekeri, Hevela', ano... ofan-wa do gon. El s�ucha� obcej mowy, w kt�rej kolejne s�owa toczy�y si� g�adko jak drewniane paciorki po g�adkim stole. Czasem tylko d�wi�czne "r" odzywa�o si� nagle, niczym kr�tkie przeci�gni�cie pi�y w k�odzie. Rozumia� tylko pojedyncze, oderwane od siebie s�owa. Kolejny Lengorijen, na pewno przyjaciel rannego. Jeden z tych, kt�rzy mieli "zap�aci�". Tkni�ty nag�� my�l� Koret poczo�ga� si� ku szczelinie w murze - swemu okienku na obozowisko. Nie dalej jak przed chwil� stamt�d w�a�nie dobiega� �w przera�aj�cy �miech, a teraz da�y si� s�ysze� niewyra�ne krzyki. Wyjrza� na zewn�trz i zobaczy� piek�o. * � * � * Koniec nie by� w stanie si� opanowa�. Uczynek W�ownika wyda� mu si� niewiarygodnie zabawny. Zupe�nie jak na komediowym przedstawieniu - ryms, ciach i �ubudu...! Niestety, odg�osy dobrej zabawy wywabi�y z legowisk pozosta�ych zb�j�w. Jeden wypad� z sza�asu z broni� w r�ku, g�o�no wzywaj�c do ataku. Nie zd��y� zrobi� ani dw�ch krok�w, gdy zary� twarz� w zwi�d�� traw�, ca�kiem jakby kto� podstawi� mu nog�. Koniec z W�ownikiem p�akali ze �miechu. Nad cia�em powalonego na moment ujawni�a si� wysoka posta� Kamyka. Tkacz Iluzji przyszpili� go sztychem do ziemi, po czym zn�w znikn�� pod zas�on�