9029

Szczegóły
Tytuł 9029
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9029 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Brin Rzeka czasu Nie s�dz�, �eby ktokolwiek dok�adnie wiedzia�, kiedy si� to zacz�o. Na pocz�tku wydawa�o si� to �mierteln� chorob�. Dziesi�tki, a mo�e i setki ludzi zosta�o pogrzebanych lub spalonych w krematoriach zanim rozpoznano istot� choroby. By�a to pseudo�mier�. Uderza�a bez ostrze�enia. Nic jej nie zapowiada�o, nie by�o �adnych wcze�niejszych objaw�w, kt�re dawa�yby zna�, �e nadchodzi. Jej ofiary cz�sto znajdowano w ��kach, na poz�r u�pione, jednak sztywne i nieruchome. Wida� je by�o na chodnikach, jak z nieobecnym wzrokiem, niepewnie utrzymywa�y r�wnowag� po�r�d id�cych ludzi. Urz�dnicy, kt�rych dotkn�a, siedzieli wpatruj�c si� pustym wzrokiem w papiery, z d�ugopisami zawieszonymi nad i bez kropki. Cia�a pozostawa�y ciep�e. Po dok�adnym zbadaniu okaza�o si�, �e zu�ywaj� tlen i wydalaj� dwutlenek w�gla. Tylko sztywno�� by�a wsp�lna z rigor mortis... uparta odmowa poruszenia si�. Nikt czego� takiego wcze�niej nigdy nie widzia�. Wkr�tce zacz�to publiczne dochodzenie. A w kilka tygodni po tym, jak epidemia zosta�a stwierdzona, urz�dowe tryby wci�gn�y mnie w ten ba�agan. Zanim Agencja do Sytuacji Kryzysowych si�gn�a do swojej listy zwariowanych konsultant�w - by�em �wiadkiem jak ta nowa �mier� uderzy�a w kilkoro z moich znajomych, dw�ch bliskich przyjaci� i - na moich oczach - w mojego agenta. Larry Carpis zaprosi� mnie na obiad do Goldfarba, restauracji o umiarkowanych cenach, niezbyt oddalonej od jego biura, gdzie zwykle zabiera� tych spo�r�d swoich klient�w, kt�rych zalicza� do kategorii �b�yskotliwi, m�odzi, obiecuj�cy�. Tak upoi�a mnie w�asna b�yskotliwo��, �e ledwie spr�bowa�em steku. Wymownie gestykuluj�c, streszcza�em Larry�emu koncepcj� kolejnej powie�ci. Carpis jak zwykle jad� powoli, a jedz�c odzywa� si� bardzo rzadko. Zazwyczaj d�ugo milcza� zastanawiaj�c si�, zanim wypowiedzia� swoje zdanie. Dlatego trudno mi powiedzie�, kiedy nast�pi�a zmiana. Zauwa�y�em, �e ma niezwykle zamy�lony wyraz twarzy, a kiedy przesun��em krzes�o, jego wzrok nie pod��y� za mn�. Nie dowiedzia�em si�, co Larry my�la� o mojej powie�ci. Sam uwa�am, �e pomys� by� ca�kiem niez�y. Oczywi�cie, nigdy jej nie napisa�em. Nast�pnego dnia obudzi�o mnie �omotanie w drzwi. Kiedy zaspany otworzy�em, zobaczy�em dw�ch pot�nych, stoj�cych na baczno�� wojskowych �andarm�w. - Pan Daniel Brand, pisarz sci-fi? - zapyta� wy�szy z nich. - Chodzi panu pewnie o science fiction. Poza tym napisa�em jeszcze par� naukowych artyku��w... M�wi�em jak automatyczna zegarynka. Na moim progu sta�o dw�ch gliniarzy, a ja serwowa�em im standardowy tekst, kt�ry wyg�asza�em zawsze na przyj�ciach. Pe�en u�miech i zadowolenie. - Przepraszam pana. Science fiction. B�d� pami�ta� - skin�� g�ow�. - Panie Brand, ma si� pan uda� z nami. Pa�skie zlecenie na wsp�prac� z Agencj� do Sytuacji Kryzysowych zacz�o obowi�zywa�. Sta�em os�upia�y. Wiedzia�em tylko to, �e dw�ch Brobdingang�w z karabinami chce mnie gdzie� zabra�... i to przed porannym sokiem pomara�czowym! W takim momencie ka�dy z moich bohater�w wyci�gn��by pistolet laserowy... albo powiedzia� co� tak g�o�no, �eby automat przy drzwiach m�g� potem zrelacjonowa� wszystko jego najlepszemu przyjacielowi. Albo z zimn� krwi� rozbroi�by niedosz�ych napastnik�w i uciek� przez okno w �azience. Uda�o mi si� przeskoczy� te schematy mrukni�ciem. - Moje co? - Pa�skie zlecenie, zgodnie z umow� z Agencj� do Sytuacji Kryzysowych. Przez rok otrzymywa� pan stypendium, a pa�skie nazwisko znalaz�o si� na li�cie niekonwencjonalnych konsultant�w na wypadek hipotetycznego kryzysu. Na pewno pan to pami�ta. Szcz�ka mi opad�a. Wreszcie przypomnia�em sobie. Moje roczne stypendium wynosi�o n�dzne sto dolar�w (jednorazowo), z czego dziesi�� procent zabra� Larry, poniewa� by� to jego pomys�. W zamian za to zgodzi�em si� s�u�y� mojemu krajowi rad� w przypadku, gdyby wyl�dowa�y ma�e, zielone ludziki, albo z m�rz wysz�y dinozaury, albo sta�o si� cokolwiek w tym stylu... i obieca�em poinformowa� kaprala siedz�cego w ma�ym biurze w podziemiach Pentagonu o ka�dej zmianie adresu. Bud�et dla tego programu by� ustalony na dwadzie�cia lat w prz�d przez naszego poprzedniego Prezydenta, maniaka pracy, kiedy ten dowiedzia� si�, �e USA nie ma �adnych plan�w na wypadek, gdyby jaka� wielka kometa albo co� innego lecia�o w stron� Ziemi. My�l�, �e u�y� pieni�dzy wyci�gni�tych z tego bud�etu na op�acenie sprz�taczek w Bia�ym Domu. - Potrzebuj� mnie - powiedzia�em. - Tak jest - potwierdzi� erudyta dzier��cy gumow� pa�k�. - Czy m�g�by si� pan teraz ubra�...? Pozwolono mi zabra� dokumenty i szczoteczk� do z�b�w. Reszt�: �otrzyma pan w miejscu spotkania grupy anty kryzysowej�. Gdy opuszczali�my budynek, odje�d�a�y w�a�nie dwa ambulanse, zabieraj�ce �niwo kolejnej nocy. Przechodnie przygl�dali si� temu z nietypowym dla nowojorczyk�w zainteresowaniem. Mo�na by powiedzie�, �e byli przestraszeni. - Czy to znaczy, �e spotkam nareszcie Carla Sagana? - zapyta�em, kiedy dwaj �andarmi popychali mnie w stron� zielonego, rz�dowego plymoutha. - Nie, prosz� pana - odpowiedzia� ten, kt�ry opanowa� s�ownik. - Wydaje mi si�, �e on ju� pad� ofiar� choroby. Komputer wyci�gn�� pana, jako posiadaj�cego najlepsze kwalifikacje w grupie konsultant�w. Z tych, kt�rzy jeszcze przetrwali. Jedziemy teraz do g��wnego zespo�u medycznego. Oczekuj� tam pana. W taki spos�b sta�em si� grub� ryb� w badaniach nad stanem powolnej �pi�czki. Komputer mnie wyci�gn��. Pami�tam, jak pomy�la�em wtedy, �e ofiar musi by� ju� bardzo du�o, skoro biedna maszyna jest w takiej desperacji. W szpitalu panowa� chaos. Oddzia�y sta�ej opieki by�y przepe�nione. �eby poradzi� sobie z rosn�c� liczb� ofiar adaptowano szkolne sale gimnastyczne i baraki Gwardii Narodowej. Objawy by�y przera�aj�ce. Lekarze ws�uchiwali si� w powolne uderzenia serc, zamartwiali si� oczami, kt�re nie mruga�y, ale w jaki� spos�b pozostawa�y wilgotne. Przygl�dali si� zdesperowani wykresom encefalograficznym, kt�rych piki mog�yby pokazywa� drgnienia pojedynczych neutron�w, ale ca�e wykresy mia�y charakter... normalny! Jednak najbardziej niepokoj�ce by�o to, co malowa�o si� na twarzach pacjent�w. W swojej zastyg�ej nieruchomo�ci nie by�y one pogodnie bezmy�lne, jak mo�na by oczekiwa� u katatonik�w. Nie by�y te� spokojne, jak twarze podczas snu. Zamiast tego, u wi�kszo�ci ofiar coraz cz�ciej wyra�a�y �a�o�nie zastyg��, ale niew�tpliwie �wiadom� panik�. Nazw� �spowolnienie letargiczne� nadano, kiedy odkryto, �e pacjenci posiadaj� pewn� �ladow� zdolno�� ruchu. Pozostawionych na noc bez opieki, cz�sto znajdowano p�niej stoj�cych niedaleko ��ek jak rze�by, usi�uj�ce gdzie� odej��. Niekiedy dwoje le��cych w s�siedztwie a dotkni�tych plag� nad ranem mia�o twarze zwr�cone ku sobie, jedno lub oboje z ustami uchylonymi, zastygli w scenie na�ladowania rozmowy. W chwili gdy do��cza�em do Zespo�u nr l, epidemia atakowa�a jedn� osob� na dwie�cie. Miesi�c p�niej stosunek ten wynosi� jeden do pi��dziesi�ciu pi�ciu. Opiekowanie si� i zapanowanie nad tyloma pacjentami sta�o si� wr�cz niemo�liwe. Ju� samo karmienie do�ylne wyczerpywa�o zdolno�ci s�u�by zdrowia. Tak wygl�da�a sytuacja w dniu, w kt�rym poszli�my z dr. Hunter, �eby przekaza� nasze wnioski. Weszli�my razem, ale nie towarzyszy�em jej do szczytu sto�u. Po miesi�cu nadal by�em tutaj elementem troch� obcym, na przek�r zaufaniu jakie pok�ada�y we mnie komputery. Hunter unios�a nad ci�kim, d�bowym sto�em plik zagryzmolonych i zarysowanych kartek. - To wszystko napisali nasi pacjenci! - og�osi�a. Popchn�a zapiski po l�ni�cej powierzchni sto�u. Lekarze podnosili je i ogl�dali. Hunter wskaza�a na mnie i zwr�ci�a si� do obecnych. - Pami�tacie, jak trudno by�o komisarzowi Brandowi i mnie nak�oni� was, �eby zostawi� niekt�re ofiary same sobie z kartk� i o��wkiem? No c�, oto s� rezultaty eksperymentu. Pozostawieni w spokoju, wyprodukowali te dokumenty. Wi�kszo�� zapisk�w stanowi�y �a�osne gryzmo�y - normalny cz�owiek m�g�by napisa� co� takiego, trzymany w samotno�ci, bez przerwy zniewa�any i pop�dzany przez obce, kapry�ne moce. Ale jedna kartka r�ni�a si�. Tre�� przekazu by�a wyra�nie, cho� po�piesznie napisana. Du�e staranne litery g�osi�y: Kim jeste�cie? Czy znacie angielski? Nie �yczymy wam �le! Odpowiedzcie wolno prosz Urywa�a si� nagle. Hunter wyja�ni�a, �e piel�gniarka, zauwa�ywszy niezmienion� przez dwa dni po�ciel na ��ku pacjenta, interweniowa�a, niszcz�c ostatnie zdanie. Pozostali patrzyli to na mnie, to na Hunter w zak�opotaniu. - Nie widzicie? - wykrzycza�em moj� frustracj�. - Ten go�� jest najwyra�niej inteligentny i spokojny. Z niesamowit� pomys�owo�ci� stara� si� przekaza� w czasie, kt�ry musia� by� dla niego zaledwie chwil�, kr�ciutk� wiadomo�� do pot�nych, niewidzialnych istot, kt�re go uwi�zi�y! Z jego punktu widzenia poruszamy si� zbyt szybko, tak szybko, �e nie mo�e nas zobaczy�. By� mo�e uwa�a, �e jeste�my pozaziemcami. Jak inaczej m�g�by sobie wyt�umaczy� to, co mu si� przytrafi�o? W jednej chwili szed� ulic�. Potem nagle znalaz� si� w szpitalnym ��ku ok�adany pi�ciami i poszturchiwany co par� sekund, przek�adany, kiedy tylko chcia� si� ruszy�. Jeden ze starszych pandemiolog�w poskroba� si� w g�ow�. - Czy usi�uje nam pan powiedzie�, �e ci katatonicy wcale nie s� chorzy? �e s� zupe�nie normalni, ale tylko niesamowicie powolni? Spojrza�em na Hunter zdesperowany. W�a�nie to starali�my si� im powiedzie� od dw�ch tygodni. Przerwa�a mi. My�l�, �e nie chcia�a, �ebym przez m�j temperament zaprzepa�ci� spraw�. - Tak - powiedzia�a. - To za� prowadzi nas do konkluzji, �e epidemia wcale nie jest problemem medycznym, ale czym� co wymaga bada� fizyk�w... i mo�e specjalist�w od metafizyki, i ludzi �wi�tych. Mo�e nawet r�wnie� pisarzy science fiction. To s�ysz�c zrobi�em g�upia min�, ale siedzia�em cicho. Dobrze wiedzia�a, �e gronu zebranych tam czcigodnych lekarzy trudno b�dzie co� takiego prze�kn��, wi�c szybko doda�a na os�od�. - Wydaje si� nam tak�e, panie i panowie, �e to rozwi�zanie daje mo�liwo�� wyj�cia z kryzysu, do kt�rego si� szybko zbli�amy... kryzysu zbyt ma�ej ilo�ci szpitalnych ��ek i przepracowanych lekarzy i piel�gniarek. Pomys�, kiedy si� ju� do niego przyzwyczai�, jest ca�kiem poci�gaj�cy... Oczywi�cie mia�a ca�kowit� racj�. Problem opieki by� pilny i m�g� zosta� szybko rozwi�zany. Prawd� m�wi�c by� to ostatni moment. Bo podczas gdy debatowali�my, zwali� si� na nas kolejny fenomen. Jaki� miesi�c od wybuchu epidemii spowolnienia letargicznego, nast�pi�a seria dziwnych �mierci - lub raczej zagini��. Ludzie po prostu znikali. W tym samym czasie, kiedy zauwa�ono pierwsze znikni�cia, rozpocz�a si� te� fala dziwnych psikus�w. Na sto�ach powa�nych urz�dnik�w pojawia�y si� znik�d szczekaj�ce psy. M�czy�ni i kobiety id�cy ulicami stwierdzali nagle, �e s� bez ubrania, jakby wyparowa�o ono w mgnieniu oka. Alarmy wy�y w ca�ym mie�cie, a jedzenie znika�o z tac w eleganckich restauracjach. Zdarza�y si� te� rzeczy okropne. Najgorsza by�a katastrofa lotnicza. Kto� najwyra�niej sp�ta� stalow� lin� podwozie samolotu tu� przed jego wysuni�ciem. Nikt nie widzia� jak to si� sta�o, nikt nie zauwa�y� winowajcy. Kilka s�ynnych i pi�knych kobiet znik�o z miejsc publicznych, a gdy odnajdowano je w kilka minut p�niej w zupe�nie innych rejonach miasta, nieco wymi�te i potargane, nie pami�ta�y co si� z nimi sta�o, pozosta�o im tylko chaotyczne i rozmyte wra�enie. Niekt�rych ludzi, posiadaj�cych wrog�w pomi�dzy zaginionymi spotka� makabryczny koniec. Mi�dzy innymi paru polityk�w i prawie wszystkich szef�w organizacji kryminalnych. Ale w �wietle teorii, kt�r� stworzyli�my, dziwne by�o, �e szk�d by�o tak ma�o... bior�c pod uwag� do czego zaginieni byli zdolni oraz ich rosn�c� liczb�. Na przyk�ad w��czenie alarmu prowadzi�o najcz�ciej do odkrycia, �e �kto� si� tam kr�ci��. Rzadko gin�o co� warto�ciowego. Za to prawdziwi kryminali�ci cz�sto byli �teleportowani� wprost do wi�zie�. A przynajmniej tak si� wydawa�o og�upia�ej policji. Powiedzia�bym, �e l�k przed kawa�ami jako dodatek do strachu przed spowolnieniem letargicznym przekracza� to, co przeci�tny cz�owiek by� w stanie wytrzyma�. Ludzie na ulicy, w ka�dej chwili mog�cy sta� si� obiektem kaprysu kogo� niewidzialnego, kto zechce im wrzuci� za ko�nierz proszek wywo�uj�cy sw�dzenie lub �ci�gn�� spodnie, byli tak samo przestraszeni, jak nasi pacjenci w szpitalu Johna Hopkinsa. Sprowadzili�my fizyk�w. A tak�e mistyk�w i metafizyk�w, i pisarzy sci-fi. Najpierw o ma�o si� nie pozabijali, a potem wszyscy zgodzili si� z jednym. Byli�my �wiadkami dok�adnego i nieprzyjemnego zepsucia si� czasu. Wspaniale. Hunter i ja doszli�my ju� do tego wcze�niej. Ku powszechnej uldze, przynajmniej nasz spos�b rozwi�zania problemu spowolnienia letargicznego dzia�a�. Zamiast traktowa� ofiary epidemii jako ludzi chorych, zostawili�my im swobod� i pozwolili�my prowadzi� szpital po swojemu. Wkr�tce pozostawiano im ca�e miasta. �andarmi pilnowali ich granic, a inspektorzy raz na tydzie� albo dwa wpadali, �eby sprawdzi� czy wszystko jest w porz�dku i dostarczy� jedzenie. Powolne miasta by�y niesamowite. Ci, kt�rzy mieli prawo je odwiedza�, czuli si� jakby trafili do miejsc, gdzie jaki� szalony, p�odny rze�biarz wpad� w amok, pozostawiaj�c dok�adne kopie �ywych ludzi w trakcie ich codziennych zaj��: gotuj�cych, jedz�cych... kto�, kto zjawia� si� w tydzie� p�niej m�g� zobaczy� t� sam� statu� zmywaj�c� naczynia. Gdyby problem Znikni�tych mo�na by�o r�wnie �atwo rozwi�za�. Zatargali�my z Hunter stolik i maszyn� do pisania w miejsce, gdzie znajdowa�a si� najpopularniejsza tablica og�osze� w mie�cie. Wynaj�li�my malarzy znanych z szybko�ci i dali�my im wiadomo�� do napisania. Kiedy wpadli�my na ten pomys�, wiedzieli�my, �e nie mamy chwili do stracenia. Zaprzepaszczona minuta dla zaginionych by�a dniem. Mimo wszystko by�em jednak zadowolony, �e wychodz�c z domu zd��y�em z�apa� butelk� szkockiej whisky. Kiedy siedzieli�my pod tablic� og�osze�, patrz�c jak malarze wykonuj� napis: Znikni�ci! Prosimy, skontaktujcie si� z nami! poci�gn��em z niej t�gi �yk, a potem przekaza�em butelk� Hunter. W tym samym momencie, kiedy malarze sko�czyli napis, Hunter i ja zauwa�yli�my, �e nasze ubrania znikaj�. Odczu�em co�, co mo�na by okre�li� jako pieczenie, jakby kto� przejecha� po moich r�kach i nogach papierem �ciernym. Hunter podskoczy�a i krzykn�a. Nie o takim �kontakcie� my�leli�my, ale by� to jaki� pocz�tek. Wcze�niej ostrzeg�em malarzy, czego si� mog� spodziewa�. Mog�em by� z nich dumny. Podskoczyli ze zdumienia, ale potem goli jak �wi�ci tureccy, weso�o wr�cili do pracy, wymalowuj�c nasz� wiadomo��. Nast�pna linijka g�osi�a: Rozmawiajcie! B�d�cie mili! My jeste�my mili dla powolno-�pi�czkowc�w! Jeste�my gotowi Nie doko�czyli tej linijki, poniewa� znowu co� si� wydarzy�o. W sekund� moja g�owa zosta�a ogolona do �ywej sk�ry. Pi�kne piersi dr Hunter pomalowane jaskraw�, niebiesk� farb�, podobnie jak... hmmm... pewne cz�ci mojej anatomii. A obok maszyny do pisania zawirowa� plik notatek. Wiadomo�ci t�oczy�y si� i przepycha�y przed moj� twarz�, pozostaj�c jednak wystarczaj�co d�ugo, by nie by�o w�tpliwo�ci, �e s� to kpiny. Potem, nagle, papierowy sztorm zako�czy� si�. Mign�� mi jeden, nie, dwoje ludzi le��cych bez przytomno�ci na chodniku. Zaraz znikn�li, a w tym samym momencie co� poderwa�o moje ko�czyny i znalaz�em si� z powrotem w ubraniu. Papierowy cyklon powia� znowu, tym razem nieco wolniejszy i wyra�nie pojednawczy w tonie. Domy�la�em si�, �e zostali�my wybawieni <>d pierwszej grupy Zaginionych, przez drug�, bardziej odpowiedzialn�. Pisa�em najszybciej jak mog�em: Zorganizujcie si�! Trzymajcie wiadomo�ci troch� d�u�ej! Jestem upowa�niony w imieniu pogotowia kryzysowego wyznaczy� osob� odpowiedzialn�... Karta znikn�a i natychmiast pojawi�a si� ze skre�lonymi s�owami �osob� odpowiedzialn��, a wstawionymi Herman Wunkler. Musia�em pomy�le� przez dwie sekundy. Dla Hermana Wunklera by�y to na pewno d�ugie godziny. Wiedzia�em, �e jest to nazwisko profesora filozofii z uniwersytetu w Crosstown. Kiedy znikn��, mia� ponad pi��dziesi�tk�. By� uznawany za b�yskotliwego wyk�adowc� �agodnie oceniaj�cego student�w. To rokowa�o dobrze. Sko�czy�em pisa� o�wiadczenie daj�ce Wunklerowi prawo zorganizowania Zaginionych na wz�r normalnego spo�ecze�stwa konstytucyjnego, z nadzwyczajnymi zastrze�eniami w celu jak najlepszej ochrony nas, normalnych. Kiedy wystukiwa�em ostatni paragraf, w mojej r�ce znalaz�o si� pi�ro zawieszone nad ko�cem kartki. Szybko podpisa�em. Je�eli Wunkler by� przy mnie przez ca�y czas, musia� te� mie� niez�� grup� pomocnik�w. Nie zabra�o im du�o czasu odnalezienie i przetrz��ni�cie odpowiedniego biura rz�dowego, �eby potwierdzi� moje uprawnienia. Liczy�em sekundy odwracaj�c si� do Hunter. U�miechn�li�my si�, zadowoleni z odwalonej roboty. Gdy doliczy�em do o�miu, w mojej lewej r�ce pojawi� si� nagle kufel zimnego piwa. Cygaro (takie jakie lubi�em) dymi�o w drugiej. Dr Hunter lekko zd�bia�a, kiedy nasz stolik zast�pi�o pot�ne, mahoniowe biurko, a w miejsce sk�adanych fotelik�w pojawi�y si� pluszowe le�anki. Pod daszkiem w kolorowe pasy nad g�owami pracowali�my z Hunter przez dwie godziny czytaj�c po�piesznie kolejne raporty, kt�re pojawia�y si� przed naszymi oczami jak obrazy... Szybko opanowali�my technik� odpowiadania �tak� lub �nie� przez mrugni�cie to prawym, to lewym okiem. W ci�gu stu minut opracowali�my porz�dek spo�eczny. Nagle, w ca�ym kraju sko�czy�y si� g�upie kawa�y. Musieli�my, oczywi�cie, zmieni� ca�kowicie prawa fizyki. Zgodnie z wszystkimi regu�ami Po�pieszni (jak wkr�tce zacz�to nazywa� Zaginionych) powinni si� byli spali� przez sw�j superszybki metabolizm, je�eli nie po prostu od tarcia powietrza, podczas poruszania si�. Powolniacy (tak nazywano teraz Powolno-�pi�czkowc�w) powinni przewr�ci� si� w p� kroku przy ka�dym ruchu. Jako� wszystko uda�o nam si� uporz�dkowa�. Coraz wi�cej ludzi stawa�o si� Po�piesznymi lub Powolnymi. Zacz�li�my dzieli� miasta na obszary zamieszkane przez grupy zale�nie od ich pr�dko�ci. Rozwin�� si� handel wymienny, do kontakt�w u�ywano komputer�w. Liczyli�my, �e Po�pieszni b�d� nam s�u�y� za obro�c�w i tak si� sta�o. Pilnowali nas superszybcy policjanci. Ratowali nas superszybcy stra�acy. Hunter nie by�a jednak optymistk�, a ja wiedzia�em czego si� obawia. Czy nie rozwin� si� trzy oddzielne rasy? Przez ile pokole� Po�pieszni b�d� pami�tali o swoim wsp�lnym pochodzeniu z Normalnymi, a Normalni o ich odpowiedzialno�ci za Powolnych? Mieli�my tylko par� miesi�cy, �eby si� nad tym zastanowi�. Wkr�tce rozesz�a si� wie��, �e profesor Wunkler umar� w wieku stu dw�ch lat. Nast�pne informacje, jakie przekaza� nam komputer, m�wi�y o panice, jaka ogarn�a naszych szybkich kuzyn�w. Przysi�gam, nigdy nie przysz�o nam do g�owy, �e proces mo�e p�j�� jeszcze dalej! Pewien od�am Po�piesznych przeskoczy� teraz na jeszcze szybsz� �cie�k� czasu. Znowu zacz�y si� g�upie psikusy, tym razem jednak skierowane g��wnie na Normalnie Po�piesznych. Najwyra�niej Superpo�pieszni nie chcieli zawraca� sobie g�owy figurami, kt�re podczas ich �ycia nawet nie zd��� zareagowa�, wi�c w�a�ciwie zostawili Normalnych i Powolnych w spokoju. Musieli�my wymy�li� inne nazewnictwo. Nowy poziom Po�pieszniak�w nazwany zosta� Po�pieszni II. Potem nasze miasta podzielone zosta�y na cztery cz�ci. Kiedy z kolei Powolniacy zacz�li mie� swoje od�amy, dzielili�my je znowu. Wielu fizyk�w, kt�rzy ju� my�leli, �e zrozumieli co si� dzieje, oszala�o, pope�ni�o samob�jstwa, albo zmieni�o zaw�d. Rozwa�a�em mo�liwo��, �e kiedy� Ziemia by�a naprawd� �rodkiem wszech�wiata, �e staro�ytni filozofowie mieli racj� buduj�c prymitywne modele rzeczywisto�ci w kszta�cie kryszta�owych sfer i dziur na granatowym niebie. By� mo�e istnia�y si�y, kt�re, gdy ludzko�� ju� prawie zrozumia�a swoje miejsce w klatce i rz�dz�ce ni� zasady, celowo po prostu poszerzy�y zakres mo�liwo�ci, przywo�uj�c nas do porz�dku. Diabli wiedz�. Mamy z Hunter troje dzieci. W dziwny spos�b otrzymali�my to, o czym w sekrecie marz� wszyscy rodzice. Dzi�ki Emmie, Cassandrze i Abelowi nasza rodzina sta�a si� taka jak pragn�li�my. Abel jest naszym najstarszym dzieckiem. Kiedy mia� dwana�cie lat sta� si� Po�piesznym I, r�wno na trzy tygodnie przed tym, zanim jego siostra Cassandra, Hunter i ja zostali�my porwani z naszego poziomu i rzuceni w jego �wiat. W tym czasie zajmowali si� nim jacy� mili ludzie i wyr�s� na porz�dnego m�czyzn� - silnego, inteligentnego i sympatycznego. Kiedy do��czyli�my do niego, przedstawi� nas nie�le ju� podro�ni�tym wnukom. Powiedzia�em ju� chyba, �e Cassandra posz�a z nami? Jest cudownym dzieckiem... sprawia nam mas� rado�ci i ci�gle zaskakuje czym� nowym. Jest niezno�na i cudowna, i ro�nie z dnia na dzie� w oczach. Jeste�my pewni, �e zawsze b�dzie z nami... a przynajmniej, �e sp�dzi tu swoje dzieci�stwo. Emma by�a naszym naj�adniejszym dzieckiem. �By�a� to z�e s�owo, bo b�dzie pi�kna i zawsze siedmioletnia do ko�ca naszego �ycia. Kiedy zmieniali�my �cie�k� czasu, ona zosta�a. Nikt nie wie, jak kontrolowa� te zmiany, wi�c musimy je akceptowa�. Niewa�ne. Podchodzimy do tego filozoficznie. Zanie�li�my j� z wiadomo�ci� przypi�t� do swetra naszym przyjacio�om Nealesonom, kt�rzy s� przemi�ymi lud�mi. Od czasu do czasu wpadamy, �eby rzuci� okiem na nasze dziecko. Wiemy o niej tyle, �e jest zawsze porz�dnie uczesana. Hunter twierdzi, �e nawet w trakcie meczu baseballa. Mrucz� co� na temat wtr�cania si�, ale wiem, �e ona te� lubi wiedzie�, �e jeste�my gdzie� blisko. To b�dzie dla niej tak kr�tko trwa�o. Zreszt� ruch idzie teraz w obie strony - dzieje si� to zupe�nie przypadkowo. Pewnego dnia by� mo�e Emma opu�ci G��wny Strumie� Czasu i po��czy si� z nami. Zreszt�, co to jest G��wny Strumie� Czasu? Sam ju� nie wiem. Jakimi jednostkami mieliby�my liczy� zmiany? Nasz l�k przed tyrani� Po�piesznych okaza� si� niepotrzebny. Nowe �cie�ki czasu pojawiaj� si�, jak si� wydaje, mniej wi�cej co dziesi�� lat, z punktu widzenia strumienia �najdalszego�... co oznacza, �e z mojej obecnej perspektywy zdarzaj� si� co kilka milisekund. Nie ma w tym logiki. �adnej, z dawnego punktu widzenia. Ale jest wystarczaj�co du�o ludzi, �eby zape�ni� te strumienie t dla wszystkich jest miejsce. Ludzie p�yn� w prz�d i w ty� przez strumienie, jak ryby w r�nych cz�ciach tej samej rzeki. Niekt�rzy porwani przez szybkie pr�dy, inni dryfuj� wolno blisko brzegu. Handlujemy i wymieniamy pomys�y. Pomys�y, kt�re w�druj� w d� s� cudowne, ale zawsze znajduje si� co� warto�ciowego, co idzie w drugim kierunku. W jaki� spos�b wszyscy pozostajemy lud�mi. Jestem teraz konsultantem Rz�du Po�piesznych I. Ciesz� si� tu sporym respektem. Co� tak, jakbym by� odrodzonym Benjaminem Franklinem. Jest nawet pewne zapotrzebowanie na moj� science fiction, chocia� najlepsze dni tego gatunku nale�� ju� do przesz�o�ci. Hunter i ja nie rozstajemy si� nigdy. Mo�e to przes�d, ale wierzymy, �e je�eli si� znajdzie kogo�, kogo si� kocha i mocno go trzyma, to gdy nadchodzi zmiana, przejdzie si� do innego czasu razem. Mam nadziej�, �e tak w�a�nie jest. Zastanawia�em si� nad tym d�ugo podczas naszych dy�ur�w przy Powolnych, kt�rymi si� opiekowali�my. Doszed�em do wniosku, �e rodzi si� nowy spos�b my�lenia, kt�ry wypiera stary. Widz�, �e s�o�ce wstaje ka�dego ranka. Drozd przelatuje nad moj� g�ow�, ile razy zbli�� si� do drzewa, na kt�rym ma gniazdo. Ka�dego roku li�cie zmieniaj� kolor i Po�pieszni farmerzy zbieraj� plon. Jak mo�e dzie� by� dniem dla ka�dego strumienia czasu? Czy ten sam ptak mo�e �piewa� dla moich Szybszych i Wolniejszych przyjaci�? Jak to mo�liwe, �e linie si� mno��? Czy kiedy� kr�g si� zamknie? Je�eli najwolniejsi z Wolnych spotkaj� najszybszych z Szybkich i zaczn� sobie robi� nawzajem psikusy, coraz g�upsze przy ka�dej kolejnej p�tli? S� to pytania wynikaj�ce z dawnej logiki i wiem, �e s� fa�szywe. Bo rzeka jest legend�. Jej dop�ywy ��cz� si� daleko od lodowca, z kt�rego kiedy� wyp�yn�� w�t�y strumyczek. Jak�e jeste�my dumni z siebie, �e tak dobrze si� przystosowujemy. Wmawiamy sobie, �e jeste�my panami tej wielkiej rzeki. Ale ona p�yn�c poszerza si�, jest coraz g��bsza. A gdzie� tam jest jeszcze Morze! Prze�o�y�a Dorota Malinowska