1511
Szczegóły |
Tytuł |
1511 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1511 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1511 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1511 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Chmielewska
LESIO
Na mojej �cianie wisi wielka, melancholijna morda, namalowana w�asnor�cznie przez Lesia na mi�kkiej p�ycie pil�niowej. Niekt�rzy uwa�aj�, �e jest to autoportret, przy czym sam Lesio na zmian� to potwierdza owo mniemanie, to mu zaprzecza.
Lesio bowiem istnieje. Istnieje wyra�nie, realnie, zdecydowanie, a niekiedy nawet z hukiem. Czas jaki� temu, por�s�szy w pierze i nabywszy pojazd mechaniczny, rozbi� nim parkan na jednej z g��wnych ulic Wiednia, po czym ufundowa� nowy w�asnym kosztem.
Nazwy ulicy nie podam przez zwyczajne mi�osierdzie. Lesio wci�� jeszcze �yje cich� nadziej�, �e powie�� o nim nigdy si� nie uka�e, je�li za� si� uka�e, to on nie zostanie rozpoznany. Tylko wyj�tkowy takt otoczenia mo�e pozostawi� mu to z�udzenie. Ka�dy, kto zna Lesia, bez �adnych w�tpliwo�ci b�dzie wiedzia�, �e to on.
Charakter Lesia, acz szlachetny, jest nad wyraz skomplikowany, dusza pe�na fantazji, a �yciorys bogaty w wydarzenia. Mo�e nie wszystkie z opisanych tu czyn�w w rzeczywisto�ci pope�ni�. Ale z pewno�ci� do wszystkich byt zdolny...
CZʌ� PIERWSZA
ZBRODNIA NIEDOSKONA�A
Lesio Kubajek postanowi� sobie, �e zamorduje personaln�.
Strace�cz� my�l podyktowa�a mu rozpacz. Personalna by�a jego wrogiem numer jeden oraz zasadnicz� przeszkod� na drodze do zrobienia kariery. Dzie� w dzie� zatruwa�a mu �ycie, dzie� w dzie� s�pimi szponami szarpa�a jego zdrowie i nerwy i ka�dego poranka przeistacza�a si� w symbol kl�ski. Nielito�ci-wie i bez �adnego zrozumienia dla jego artystycznie niezorganizowanej duszy wy�apywa�a wszystkie jego sp�nienia i bez cienia mi�osierdzia zmusza�a go do opisywania ich szczeg�owo w specjalnej ksi�dze du�ego formatu, zwanej ksi��k� sp�nie�.
Nazwisko Lesia powtarza�o si� tam z podziwu godn� regularno�ci�. Z dawien dawna ju� zwierzchnicy patrzyli na niego niech�tnie i podejrzliwie, coraz wyra�niej daj�c do zrozumienia, i� uwa�aj� go za pracownika niepe�nowarto�ciowego, niesolidnego, a nawet wr�cz podaj�c w w�tpliwo�� jego przydatno�� do jakiejkolwiek pracy.
Codziennie z nerwowym dr�eniem Lesio przekracza� progi biura i codziennie natychmiast za nimi natyka� si� na personaln�, pot�piaj�cym gestem po-
daj�c� mu ow� nieszcz�sn� ksi��k� sp�nie�. Nie by�o wyj�cia, musia� tam co� napisa�! Jego inwencja tw�rcza dawno ju� odm�wi�a us�ug w tych chwilach i w rubryce "pow�d sp�nienia" figurowa�y wyja�nienia jak najgorzej �wiadcz�ce zar�wno o jego poziomie umys�owym, jak i charakterze, nie m�wi�c ju� o trybie �ycia, budz�cym wstr�t i odraz� w przyzwoitych ludziach. W samym Lesiu tre�� wyja�nie� wywo�ywa�a najg��bszy niesmak! Personalna by�a jak granit, jak Nemezys, jak Fatum, nie dawa�a si� niczym omami� ani przekupi�, nie by�o sposobu omin�� jej, oszuka� i unikn�� wpisu.
Innym personalnym zdarza�y si� niedopatrzenia s�u�bowe. Niekiedy mi�kli, niekiedy zaniedbywali obowi�zki, niekiedy okazywali pob�a�anie i patrzyli przez palce, niekiedy za� bywali chorzy i nie przychodzili do pracy. Personalna - pani Matylda - nigdy! Mia�a niez�omn� dusz�, �elazne zdrowie i kamienne serce.
Ogarni�ty bezdenn� rozpacz�, do ostateczno�ci zgn�biony, wyczerpany nerwowo Lesio znalaz� jedno, jedyne, radykalne wyj�cie: pope�ni zbrodni� doskona��!
Tw�rcza ta my�l zakwit�a w nim po raz pierwszy w momencie, kiedy stoj�c na przystanku autobusowym beznadziejnie usi�owa� zatrzymywa� wszystkie przeje�d�aj�ce pojazdy mechaniczne z furgonetk� do rozwo�enia w�gla w��cznie. Zegarek nieub�aganie wskazywa� �sm� pi��, a po zm�conym panik� umy�le Lesia t�uk�o si� rozpaczliwie pytanie, co te� wpisze dzi� do przekl�tej rubryki.
Mo�liwo�ci by�y na wyczerpaniu. Napraw� przewod�w gazowych i wodoci�gowych za�atwia� ju� tylokrotnie, �e wreszcie kierownik pracowni, pe�en z jednej strony podejrze�, a z drugiej wsp�czucia,
zaproponowa� mu zorganizowanie przez administracj� biura specjalnej ekipy sanitarnej, kt�ra doprowadzi�aby do porz�dku jego instalacje domowe. W katastrofach samochodowych i tramwajowych uczestniczy� nagminnie, dziwnym trafem wychodz�c z nich bez szwanku. Na ka�dym skrzy�owaniu natrafia� na niewidome staruszki, kt�re przeprowadza� przez ulic�, i na zab��kane dzieci, kt�re przekazywa� komisariatom MO. Cierpia� na tysi�czne dolegliwo�ci, spadaj�ce na niego nieoczekiwanie wy��cznie we wczesnych godzinach rannych. Gubi� klucze od mieszkania, gasi� po�ary, odbywa� zamiejscowe rozmowy telefoniczne, a raz nawet uczestniczy� w pot�nej awanturze ulicznej, dotycz�cej wycinania zieleni miejskiej. Ostatnio, na skutek niepokoj�cego zaniku inwencji tw�rczej, systematycznie zasypia�, kt�re to wyja�nienie, acz niew�tpliwie zgodne z prawd�, by�o nad wyraz niech�tnie przyjmowane przez w�adze zwierzchnie. Tym razem ju� doprawdy nie wiedzia�, co ma napisa�, i dlatego zal�g�a si� w nim zbrodnicza my�l.
Zaskoczony nag�ym odkryciem tak znakomitego wyj�cia, Lesio przesta� macha� na samochody. Z r�k� wp� uniesion� do g�ry zastyg� przy skraju chodnika, znieruchomia�ym wzrokiem wpatrzy� si� w przestrze�, na jego obliczu za� ukaza� si� wyraz niemal ekstazy. D�ug� chwil� trwa� tak w zachwyceniu, pieszcz�c w duchu promienn� wizj�, a� wreszcie opu�ci� r�k� i stanowczym krokiem pod��y� do kolejki na przystanku autobusowym. Wobec rysuj�cego si� przed nim rych�ego kresu udr�k strat� pi�tnastu z�otych uzna� za niepotrzebn�.
Rozkwit�e w nim z nag�a nadzieje nadzwyczajnie podnios�y go na duchu. �mia�ym krokiem wszed� do pokoju personalnej, �mia�ym gestem uj�� znienawi-
dzony dokument i w przyp�ywie strace�czej odwagi napisa�: "Bez powodu". Nast�pnie oszo�omiony w�asnym zuchwalstwem, uda� si� do swego pokoju, usiad� przy stole, zapali� papierosa, niewidz�cym spojrzeniem obrzuci� wsp�pracownik�w i odda� si� rozmy�laniom.
Zamordowanie personalnej b�dzie oczywi�cie pozbawione jakiegokolwiek sensu, je�li on, morderca, zostanie wykryty. Powinien to zrobi� tak, �eby nie pad� na niego najl�ejszy nawet cie� podejrzenia. Najlepiej by�oby spowodowa� �mier�, robi�c� wra�enie samob�jczej albo te�, jeszcze lepiej, naturalnej. Naturalnej... Jaka �mier� mo�e by� naturalna?
Przed zapatrzonym w okno Lesiem j�y pojawia� si� czarowne obrazy. Wyra�nie widzia� personaln�, wypadaj�c� przez balkon z trzeciego pi�tra, na skutek niewinnego potkni�cia spadaj�c� ze schod�w, ton�c� w wannie oraz gin�c� od trucizny zawartej w kie�basie, grzybach i lodach. Gin�c� �agodnie i bez specjalnych katuszy, mi�kkie serce Lesia nie mog�o bowiem znie�� my�li o �adnych torturach. Nie pragn�� si� m�ci� na personalnej, po prostu musia� j� usun�� ze swej �yciowej drogi.
Jak jednak�e nak�oni� j� do spo�ycia trucizny, oboj�tne w jakiej postaci, do skoku z okna lub te� do utopienia si� w wannie? Prawdopodobie�stwo, i� zechce uczyni� to dobrowolnie, wy��cznie dla ratowania kariery zawodowej Lesia, by�o raczej znikome. Podst�pem...? Tak, tylko podst�pem. Albo te�, rezygnuj�c z naturalnej �mierci, udusi� j� czymkolwiek w sprzyjaj�cej chwili. Ewentualnie dziabn�� no�em. D�ugim, ostrym no�em, najlepiej Gerlacha...
Na my�l o dziabni�ciu kobiety no�em Lesio wzdrygn�� si� gwa�townie i oderwa� wzrok od okna,
co pozwoli�o mu dostrzec stoj�cego obok jego sto�u kierownika pracowni, kt�ry najwyra�niej w �wiecie ju� od d�u�szej chwili oczekiwa� odpowiedzi na jakie� pytanie. Pytanie do Lesia nie dotar�o, teraz wi�c z kolei zapatrzy� si� w kierownika spojrzeniem uznanym przez tego ostatniego za doskonale bezmy�lne. Ca�kowite przestawienie si� z morderczych rozwa�a� na sprawy s�u�bowe wydawa�o si� na razie niewykonalne.
- Pan jest chory? - spyta� kierownik pracowni nieco podejrzliwie.
Lesio zamruga� oczami. Jako �ywo czu� si� najzdrowszy w �wiecie!
- Chory? - powt�rzy� z akcentem zdumienia. - A tak, chory - doda� szybko z nag�ym o�ywieniem, przysz�o mu bowiem do g�owy, �e to istotnie niez�a my�l. - Tak si� jako�, wie pan, troch� �le czuj�. Chyba si� czym� zatru�em...
Kierownik pracowni przyjrza� mu si� nieufnie.
- Rzeczywi�cie, troch� niewyra�nie pan wygl�da. Niech si� pan postara jako� doj�� do siebie. Na kt�r� godzin� zam�wi� pan kierownika zespo�u orzekaj�cego?
Dusz� Lesia szarpn�� paniczny l�k. Jezus Mario, kierownik zespo�u orzekaj�cego!...
Nie zam�wi� go na �adn� godzin� z tego prostego powodu, �e zapomnia� do niego zadzwoni�. W mieszkalnym budynku po drugiej stronie ulicy znana mu z widzenia czaruj�ca blondynka my�a wczoraj okna i ten widok, ci�gn�cy jak magnes, zmusi� go do sp�dzenia kilku godzin na s�u�bowym balkonie. Pozosta�e godziny wype�ni�y mu rozkoszne i zupe�nie nierealne marzenia o blondynce i kierownik zespo�u orzekaj�cego, nie wytrzymawszy tej konkurencji, ca�kowicie wylecia� mu z g�owy. Poprzysi�ga� sobie
potem zadzwoni� do niego dzi� o �wicie, natychmiast po przyj�ciu do pracy, ale dzi� z kolei zaprz�tn�a go bez reszty pon�tna my�l o zamordowaniu personalnej.
A teraz trzeba udzieli� odpowiedzi na idiotyczne pytanie kierownika pracowni!...
- Czym ja si� mog�em zatru�? - powiedzia� Lesio, zmarszczeniem brwi podkre�laj�c intensywny wysi�ek pami�ci, a r�wnocze�nie usi�uj�c szybko wymy�li� jakie� zbawienne �garstwo. - Mo�e to szynka? W tych sklepach to teraz nie wiadomo, co sprzedaj�.
- Gdzie pan dosta� szynk�? - spyta� kierownik pracowni niedowierzaj�co.
W g��bi duszy pomy�la� sobie, �e ju� pr�dzej by� to alkohol, ale nie powiedzia� tego, bo o u�ywaniu alkoholu przez pracownik�w wola� nic nie wiedzie�, a przy tym sama my�l o piciu w czasie kaniku�y wyda�a mu si� przera�aj�ca. Wysi�ek umys�owy, maluj�cy si� na twarzy Lesia, zaniepokoi� go, czym pr�dzej wi�c wr�ci� do tematu.
- To co z tym zespo�em orzekaj�cym? Czy pan tam w og�le dzwoni�?
- Oczywi�cie - odpar� Lesio stanowczo. - Dzwoni�em i dzwoni�em, dzwoni�em i dzwoni�em... I dzwoni�em...
- No dobrze, dzwoni� pan i co?
- I zupe�nie si� nie mog�em dodzwoni�. Ca�y dzie� si� m�czy�em.
Troje wsp�pracownik�w Lesia poniecha�o czynno�ci s�u�bowych. Kierownik pracowni pomy�la�, �e zajmuje eksponowane stanowisko, musi si� wi�c jednak opanowa�.
- Tak - powiedzia� �agodnie. - M�czy� si� pan i dzwoni� pan, i co? Z jakim rezultatem?
- Negatywnym - powiedzia� Lesio w natchnieniu. - Dodzwoni�em si� wreszcie, ale on nie poda� dok�adnej godziny. Prosi�, �eby zadzwoni� jeszcze raz dzi� rano.
- No to, na lito�� bosk�, na co pan jeszcze czeka?! Za chwil� b�d� mia� telefon od inwestora i nie wiem, na kt�r� godzin� go um�wi�! On chce od razu zabra� projekt! Niech�e pan dzwoni i niech mi pan zaraz poda dok�adn� godzin�! Ma pan wszystko przygotowane?
- Tak, oczywi�cie - odpar� Lesio bez przekonania, bo nawet nie bardzo wiedzia�, co powinien mie� przygotowane. Te skomplikowane, administracyjne sprawy jako� nigdy nie chcia�y pomie�ci� mu si� w g�owie. Powoli zacz�� podnosi� si� z krzes�a.
- Ju� dzwoni� - powiedzia�, bez powodzenia usi�uj�c uczyni� to s�u�bi�cie.
Kierownik pracowni popatrzy� na niego bardzo nieufnie, zawaha� si�, chcia� co� jeszcze doda�, ale zrezygnowa� z tego, machn�� r�k� i wyszed� z pokoju z wyrazem przygn�bienia na przystojnej twarzy. Lesio odetchn�� g��boko i rzuci� si� do telefonu.
Po kwadransie sta�o si� jasne, �e prze�laduje go jaki� potworny pech. Przenikliwy, damski g�os powiadomi� go, �e kierownik zespo�u orzekaj�cego jest w delegacji i wr�ci dopiero za dwa dni. Og�uszony ciosem Lesio przygl�da� si� bezmy�lnie piastowanej w r�ku s�uchawce telefonicznej.
- S�uchajcie, on si� chyba rzeczywi�cie czym� zatru� - powiedzia�a siedz�ca naprzeciwko niego Barbara. - Popatrzcie, jaki blady.
Pozostali dwaj odwr�cili si� w kierunku Lesia z umiarkowanym zainteresowaniem. S�u�bowe sprawy niejednokrotnie wywo�ywa�y blado�� na licach
zaanga�owanych w nie os�b i zdziwienie wzbudzi�oby raczej, gdyby Lesio kwit� rumie�cem.
- Jak si� nawet zatru�, to chyba czym�, co najgorzej wp�ywa na umys� - powiedzia� Janusz, przygl�daj�c mu si� krytycznie. - Przyznaj si�, gdzie� si� wczoraj tak zala�? Wygl�dasz ju� nawet nie na kaca,
ale na delirium.
- Mo�e si� nie zala�, mo�e jad� nie�wie�e jajka - powiedzia� �agodnie Karolek. - To podobno powoduje ot�pienie umys�owe.
Lesio spojrza� na nich z bolesnym wyrzutem w oczach. Wstr�tne, bezduszne kreatury! Ach, gdyby� m�g� si� poczu� prawdziwym m�czyzn�! Gdyby� wreszcie przesta�o go gn�bi� to okropne, bezustanne zdenerwowanie i og�upienie, bez w�tpienia spowodowane przekl�tymi sp�nieniami! On by im wtedy pokaza�! Im wszystkim i tej, kt�ra tu siedzi przy najbli�szym stole i patrzy na niego nie�yczliwie i z pogardliwym niesmakiem, tej najgorszej i ach!...
najpi�kniejszej!
Bo Lesio, jak prawdziwy artysta, by� nies�ychanie czu�y na urod� p�ci, s�usznie zwanej pi�kn�. A kobieta, siedz�ca przy stole, by�a doprawdy godn� tej p�ci przedstawicielk�! Lesio nie potrafi� bez dr�enia patrze� w pi�kne, przepastne, b��kitne oczy, ocienione tak nieprzyzwoicie d�ugimi czarnymi rz�sami, nie m�g� tkwi� nosem w g�upiej, prozaicznej pracy, kiedy tu� obok porusza�a si� gi�tko smuk�a kibi� i pozosta�e bujne kszta�ty, nie m�g� powstrzyma� si� od spogl�dania w g��boki dekolt i na niepor�wnane nogi, nie m�g� wyrzec si� my�li, �e kiedy� t� wspania�� kobiet� zdob�dzie. Zdob�dzie, prze�yj� razem chwil�, jakiej nikt jeszcze dot�d nie prze�y� i jakiej nikt nigdy nie prze�yje, a potem j� porzuci.
Porzuci, bo musi. Nie b�dzie przecie� rozbija� dw�ch ma��e�stw i niszczy� domu niewinnym male�stwom, ona ma m�a, on ma �on�, obydwoje maj� dzieci, b�d� nadal spe�nia� rodzinne obowi�zki i wlec te jarzma z podniesionym czo�em, a prze�yta chwila utraconego szcz�cia b�dzie im �wieci�a jak gwiazda na firmamencie...
- Czego si� pan na mnie patrzy jak w� na malowane wrota? - powiedzia�a niech�tnie pi�kna Barbara, nie�wiadoma swojej tragicznej przysz�o�ci, dzielonej z Lesiem. - Denerwuje mnie to. Niech si� pan patrzy gdzie indziej, skoro nie ma pan nic lepszego do roboty.
Brutalne s�owa oderwa�y zagapionego w Barbar� i pogr��onego w rozpami�tywaniu wy�nionego romansu Lesia od marze� i wr�ci�y go obrzydliwej rzeczywisto�ci. Prawda, Jezus Mario, ten zesp� orzekaj�cy, co on ma teraz pocz��?!
- Janusz, co zrobi�? - powiedzia� bezradnie. - Ten bydlak wyjecha� w delegacj�.
- Nie wyg�upiaj si�! - przestraszy� si� Janusz, �ywo zainteresowany tematem. - Inwestor dzisiaj przychodzi po projekt! Hipcio mu powiedzia�, �e gotowy!
- No w�a�nie. A on wyjecha� i b�dzie dopiero pojutrze. Co teraz?
- Rany boskie, nie wiem! Lecz� do niego! Musisz go tym uszcz�liwi�, zanim inwestor zd��y zadzwoni�. No, s�owo honoru, nie chcia�bym by� teraz w twojej sk�rze!
Lesio te� bardzo nie chcia� by�. Sk�ra zamieni�a mu si� w zwyczajn� g�si� sk�rk� i niemi�y dreszcz przelecia� po krzy�u. Siedzia� dalej z ot�pia�ym wyrazem twarzy.
- No dobrze, ale co ja mu powiem? Sam s�ysza�e�, �e m�wi�em, �e on m�wi�, �e dzi� b�dzie...
- Trzeba by�o g�upio nie m�wi� - przerwa�a z gniewem Barbara. - Teraz pan nawet ze�ga� nie potrafi, Bo�e, co za niedojda! Niech pan powie, �e musia� nagle wyjecha� w nocy. Pradziadek mu
umar�. W umy�le Lesia b�ysn�a iskra inwencji. Spojrza�
na Barbar� dzi�kczynnie i z uwielbieniem, wsta� z krzes�a, wypi�� pier�, odchrz�kn�� i bez trudu przywo�uj�c na oblicze wyraz przygn�bienia, uda� si� do kierownika pracowni.
Kierownik wisia� w�a�nie na s�uchawce, wmawiaj�c uprzejmie wisz�cemu po drugiej stronie linii telefonicznej inwestorowi, �e projekt jest dla niego do odebrania w ka�dej chwili. Przyniesiona przez Lesia i gor�czkowo wyszeptana mu w drugie ucho nowina sprawi�a, �e nagle zmieni� front i staraj�c si� ukry� zaskoczenie, ni z tego, ni z owego zacz�� si� umawia� na pojutrze. R�wnie zaskoczony inwestor zgodzi� si� przyj�� za dwa dni, sam nie bardzo rozumiej�c dlaczego. Zanim zd��y� oprzytomnie� i zaprotestowa�, kierownik pracowni szybko zako�czy� rozmow�, od�o�y� s�uchawk� i zwr�ci� si� do Lesia...
Po bardzo d�ugiej chwili blady Lesio wyszed� z gabinetu i oko jego pad�o na personaln�.
No tak, wi�c jednak musi j� zamordowa�. Drugiej takiej nie ma na ca�ym �wiecie. Po jej �mierci nikt ju� nie b�dzie go tak pilnowa�, nikt nie b�dzie mu podtyka� przekl�tej ksi��ki sp�nie�, sko�czy si� ten poranny koszmar, rujnuj�cy mu ca�� egzystencj�! Lesio wreszcie odetchnie, b�dzie m�g� �y� jak cz�owiek, a nie jak zaszczute zwierz�, przestanie si� d�awi� zdenerwowaniem, przestanie pope�nia� te
krety�skie pomy�ki i niedopatrzenia i nara�a� si� na takie sceny! I dopiero wtedy poka�e, co potrafi! B�dzie tytanem pracy, spod r�k b�d� mu si� sypa� stosy genialnych rysunk�w, te wszystkie g�upie g�by rozdziawi� si� ze zdumienia! B�dzie otoczony powszechnym podziwem, uznaniem, szacunkiem...!
- No i co? - spyta� z zainteresowaniem Janusz.
- Nic - odpar� Lesio niedbale. - Inwestor przyjdzie pojutrze. Przekona�em go.
Usiad� przy stole, zapali� papierosa i zacz�� my�le�. W g�owie uk�ada� mu si� stopniowo znakomity morderczy plan...
Natychmiast po zako�czeniu dnia pracy przemy�lany do ostatniego szczeg�u morderczy plan pchn�� Lesia pod Cedet i ustawi� w ogonku po lody Ca�yp-so. Zadziwiaj�cym trafem lody Ca�ypso by�y w sprzeda�y. W wyniku d�ugich rozwa�a� przysz�y zbrodniarz uzna� je za praktyczniej sze ni� Bambino z uwagi na brak patyka w opakowaniu.
Na wszelki wypadek naby� osiem porcji. Nie mia� wprawdzie pewno�ci, czy personalna zgodzi si� skonsumowa� tak� ilo��, bra� jednak pod uwag� mo�liwo�� zniszczenia cz�ci surowca przy obr�bce i przetwarzaniu go na �mierciono�ny specyfik. Zakup ukry� w teczce, dla siebie za� dokupi� jedn� porcj� lod�w Bambino.
Nerwowo jad� obiad, zaprz�tni�ty my�l� o zbrodniczych czynno�ciach, nie mog�c doczeka� si� chwili, kiedy wreszcie do nich przyst�pi. Wst�pne przygotowania chcia� mie� ju� jak najszybciej za sob�. Jak kania d�d�u spragniony by� posiadania zab�jczej substancji, kt�r� b�dzie m�g� zadysponowa� dowolnie, kt�ra da mu do r�ki w�adz� nad personaln�, kt�ra wywrze zbawienny wp�yw na ca�� reszt� jego �ycia!
Pod koniec obiadu przerazi�o go ��danie �ony udania si� na miasto po zakupy. Nie�mia�e b�kni�cie o fatalnym samopoczuciu, zdegustowana jego dziwnym roztargnieniem ma��onka, skwitowa�a lodowatym spojrzeniem i poleceniem ubrania dziecka. W normalnych warunkach czynno�� ta by�a dla Lesia nad wyraz skomplikowana, tym razem za� przekroczy�a wr�cz jego mo�liwo�ci. Ubiera� przecie� dziecko mordercy!...
Niedopatrzenia w postaci osobliwego fasonu w�o�onych ty� na prz�d spodenek i nieproporcjonalnie wielkiej w stosunku do dziurek ilo�ci guzik�w naprawi�a osobi�cie �ona mordercy.
W kolejce po ��ty ser Lesio prze�ywa� tortury. W Domu Dziecka odcierpia� gehenn�, z nienawi�ci� patrz�c na niedorzecznie uprzejm� ekspedientk�, w niesko�czono�� wyci�gaj�c� dziecinne sweterki. W stoisku z warzywami dozna� uczucia najwy�szej odrazy do bu�garskich moreli. W pobli�u delikates�w usi�owa� przej�� na przeciwn� stron� ulicy, co uniemo�liwi�a mu ma��onka.
- Zobaczymy, czy jest szynka - powiedzia�a zach�caj�co, kieruj�c si� ku wstr�tnej instytucji. Lesiem wstrz�sn�o obrzydzenie.
- Ale� sk�d szynka! - zaprotestowa� gwa�townie. - �adnej szynki nie ma, nie warto nawet wst�powa�! �ona wykaza�a niepoj�ty up�r.
- Owszem, warto. Od wiek�w nie widzia�am na oczy szynki, a mo�e akurat jest? Nie mog� karmi� dziecka bez przerwy jajkami!
- Oczywi�cie, �e jajkami, jajka s� bardzo zdrowe. W tym upale szynka jest zepsuta. Zreszt� na pewno
nie ma.
- W�a�nie wst�pimy i zobaczymy. Lesio chwyci� ma��onk� pod r�k�.
- Nie, no, Kasie�ko, kochanie, nie chod� tam, nie fatyguj si�, nie warto. Nie ma sensu, jaka tam szynka, kto jada szynk�...
- Pu�� mnie, czy� oszala�?! Przesta� mnie ci�gn��, co ci� napad�o?! Mo�e w�a�nie jest... Pu�� mnie w tej chwili!
- Ale�, skarbie, po co ci to...
Zirytowana Kasie�ka energicznym ruchem wyrwa�a m�owi rami� i wesz�a do sklepu. Szynka by�a. Pi�kna, konserwowa, bez t�uszczu, le�a�a w stosach na ladzie, przed ni� za� k��bi� si� odra�aj�cy t�um mi�so�ernych fanatyk�w. Z duszy Lesia wydar� si� j�k rozpaczy.
-Jedziemy taks�wk� - powiedzia� z determinacj�, wyszed�szy z szynk� ze sklepu.
- Przy takiej pogodzie? Po co? Niech si� dziecko przespaceruje.
Lesio zacz�� odczuwa� �yw� niech�� do w�asnego dziecka.
- Spieszy mi si� - powiedzia� w zdenerwowaniu. - To jest... nie, �le si� czuj�. �ona przyjrza�a mu si� uwa�nie i podejrzliwie.
- Jak si� �le czujesz? Co ci jest?
- Tak og�lnie... Z�by mnie bol�.
- Na z�bach nie chodzisz. Dobrze, �e mi przypomnia�e�, wst�pimy jeszcze do apteki i przy okazji kupi� ci veramon.
Przepe�niaj�cy Lesia nerwowy niepok�j doszed� do zenitu. W domu, w ukrytej w przedpokoju teczce, le�a� truj�cy jad, gronkowce ju� si� w nim zapewne l�g�y, kto wie, mo�e nawet roz�azi�y si� woko�o, a on tu, skazany na jak�� straszliw� katorg�, musia� si� b��ka� bez celu, bez sensu, po jakich� sklepach, czy czym� takim... Lukrecja Borgia... Czy Lukrecja Borgia te� robi�a zakupy...?
Wybicie godziny dziewi�tnastej i zanikni�cie wi�kszo�ci punkt�w sprzeda�y po�o�y�o kres niezno�nym katuszom. Lesio m�g� wreszcie wr�ci� do domu.
P�przytomny ze zdenerwowania w pierwszej chwili rzuci� si� ku teczce z lodami, ale nim jej dopad�, przypomnia� sobie, �e powinien przecie� dzia�a� w ukryciu. Czym pr�dzej wi�c rzuci� si� w przeciwnym kierunku, kt�rym okaza�a si� rzadko przeze� odwiedzana kuchnia, w g�owie b�ysn�a mu my�l, �e teczk� trzeba schowa� g��biej, i ponownie rzuci� si� do przedpokoju. Nast�pna my�l, �e go�ymi r�kami dotyka� trucizny, a teraz b�dzie tymi r�kami jad� kolacj�, sprawi�a, �e rzuci� si� do �azienki. Osobliwe to miotanie si� po apartamencie wzbudzi�o �ywy niepok�j ma��onki, kt�ra j�a przygl�da� mu si� coraz bardziej podejrzliwie i nieufnie. Po kilku nie ko�cz�cych si� wiekach, wype�nionych dalszymi torturami w postaci kolacji, wycierania naczy�, mycia dziecka i ogl�dania telewizji, ukochani najbli�si poszli wreszcie spa� i do szale�stwa zdenerwowany Lesio zosta� sam.
Zaciskaj�c z�by, �eby nie szcz�ka�y ha�a�liwie, i usi�uj�c nie oddycha� zabra� z przedpokoju teczk� z lodami, na palcach uda� si� do kuchni, postawi� teczk� na krze�le, otworzy� j� i zach�annie zajrza� do �rodka. W �rodku by�a zupa nic, w kt�rej tkwi�y zgniecione nieco opakowania lod�w Ca�ypso.
Przez d�ug� chwil� okropnie zaskoczony Lesio, wpatrywa� si� bezmy�lnie w ten niezrozumia�y widok. Potem wst�pi�o w niego radosne o�ywienie i ucieszy�a go nadzwyczaj my�l, �e w tej rozmazanej po wn�trzu teczki zupie gronkowce musia�y si� ju� wspaniale rozwin��. Teraz trzeba je tylko zamrozi� na powr�t w odpowiedniej formie i trucizna gotowa!
Wyj�� z kredensu p�misek i ostro�nie u�o�y� na nim osiem opakowa�. Uformowa� je stosownie, nast�pnie wyj�� jeszcze salaterk� i wla� do niej zawarto�� teczki. Wyj�� z salaterki kilka dokument�w s�u�bowych i prywatnych, legitymacj� zwi�zkow�, podanie o urlop i kalendarz techniczny NOT-u, otrz�sn�� je nieco z kremowej mazi, po czym, nie zadaj�c sobie trudu dok�adnego ich wycierania, w�o�y� do teczki z powrotem. Nast�pnie przyst�pi� do dzia�alno�ci zasadniczej. Wzi�� �y�eczk� i z bij�cym sercem pracowicie zacz�� ni� wlewa� zup� do opakowa�.
Opakowania by�y nieszczelne. To, co wla� g�r�, wylewa�o mu si� do�em. U�wiadomiwszy sobie po bardzo d�ugim czasie beznadziejno�� swoich wysi�k�w, Lesio zaprzesta� na chwil� syzyfowej pracy, pomy�la�, ostro�nie od�o�y� �y�eczk�, na palcach uda� si� do pokoju i przyni�s� sobie stamt�d ta�m� klej�c� i �yletk�. Pozalepia� opakowania ta�m� od jednej strony i na nowo podj�� to nies�ychanie m�cz�ce i skomplikowane zaj�cie.
Po dw�ch godzinach uda�o mu si� nape�ni� i umie�ci� w lod�wce sze�� opakowa�. Pot p�yn�� mu z czo�a strumieniami, r�ce mu si� trz�s�y, a w sercu zakwit�o gor�ce wsp�czucie dla wszystkich morderc�w �wiata. Doprawdy, nigdy dotychczas nie przypuszcza�, �e pope�nienie zbrodni wymaga a� tak potwornych wysi�k�w!
Wyczerpany do ostateczno�ci, wyla� do zlewu reszt� zawarto�ci salaterki, wyrzuci� dwa pozosta�e opakowania i j�� usuwa� inne �lady swojej zbrodniczej dzia�alno�ci. Najwi�cej trudno�ci sprawi�o mu krzes�o, na kt�rym ulokowa� teczk� z lodami, teczka bowiem by�a nieszczelna i cz�� zupy nic przeciek�a. Po dalszym kwadransie kator�niczej pracy pad� na oczyszczone krzes�o i otar� pot z czo�a.
Teraz dopiero zacz�a mu powoli wraca� zdolno�� my�lenia. Okropne zaj�cie, kt�remu w takim napi�ciu oddawa� si� przez kilka godzin, zaabsorbowa�o go do tego stopnia, �e na �adne dodatkowe refleksje nie by�o miejsca. Teraz j�y nap�ywa� ze zdwojon� sil�. Cia�o Lesia za�ywa�o dobrze zas�u�onego odpoczynku na nie doschni�tym krze�le, a rozbudzony zbrodniczymi nami�tno�ciami duch rozpocz�� intensywn� dzia�alno��.
Narz�dzie mordu, przygotowane, zamarza�o w zamkni�tej lod�wce. Przed zapatrzonym w jej drzwiczki Lesiem zacz�y pojawia� si� upojne obrazy. Personalna, z apetytem ko�cz�ca ostatni� paczk� lod�w, wok� niej porozrzucane pi�� pierwszych opakowa�... Personalna w trumnie, na marach, otoczona kolumnad� p�on�cych gromnic i bujnym kwieciem chryzantem w doniczkach... Gustowny nagrobek na Br�d-nie... Puste krzes�o pani Matyldy i porzucona w k�cie, ple�ni� poros�a, znienawidzona ksi��ka sp�nie�...
W udr�czonej duszy Lesia co� nagle drgn�o. Obraz ukwieconych mar powr�ci� i utrwali� si� na tle zamkni�tych drzwi lod�wki. W otwartej trumnie spoczywa�y zw�oki. Lesiowi zrobi�o si� jako� nieprzyjemnie i nie wiadomo czemu satysfakcja, jak� si� przed chwil� napawa�, uleg�a zmniejszeniu. Z niesmakiem pomy�la�, �e powinni byli zamkn�� t� trumn�, uczu� w sobie narastaj�c� pretensj� do tego kogo�, kto si� tak wyg�upi�, po czym znienacka dreszcz panicznego przera�enia przelecia� mu po krzy�u. Specjalnie zostawili otwart�!... Pani Matylda teraz usi�dzie i palcem wska�e swego zab�jc�!..
W�osy zje�y�y mu si� na g�owie. Zab�jca to on, Lesio! On pope�ni� t� zbrodni�! Zamordowa� j� bezpowrotnie, nieodwo�alnie, na zawsze!..
Ogarn�� go niepok�j tak silny, �e niewiele brakowa�o, a by�by zerwa� si� z krzes�a w celu natychmiastowego zniszczenia rezultat�w wielogodzinnej, �mudnej pracy i ju� nawet uczyni� pierwszy ruch, ale powstrzyma�a go my�l o ksi��ce sp�nie�. O nie! Nie zniesie d�u�ej tego koszmaru! B�dzie morderc�, do ko�ca �ycia b�dzie nosi� w sercu pos�pn� tajemnic�, odrzuci precz te niedorzeczne skrupu�y i ten zb�dny niepok�j! Po trupach wespnie si� na szczyty! Nie zadr�y mu r�ka, nie zawaha si�, nie odczuje lito�ci! B�dzie tru�!!!...
Zaniepokojona dziwnym zachowaniem Lesia w ci�gu popo�udnia i wieczoru Kasie�ka obudzi�a si� w nocy i stwierdziwszy nieobecno�� ma��onka na pos�aniu, postanowi�a go poszuka�. Zajrza�a do drugiego pokoju, zajrza�a do �azienki i wreszcie znalaz�a go w kuchni. Siedzia� na krze�le w spodniach pochlapanych jak�� bia�aw� substancj�, z twarz� pe�n� rozpaczy i przera�enia, i dzikim wzrokiem wpatrywa� si� w drzwi lod�wki.
Zaniepokojona znacznie bardziej Kasie�ka postanowi�a na wszelki wypadek ograniczy� wymagania finansowe...
�t! ^ -tr
Poranek dnia nast�pnego nale�a� z ca�� pewno�ci� do najgorszych, jakie przytrafi�y si� Lesiowi od chwili urodzenia. �wiadomy jadowitej zawarto�ci lod�wki, za �adn� cen� nie m�g� dopu�ci� �ony i dziecka do upiornego urz�dzenia. Ustawicznie zrywa� si� i rzuca� w jego kierunku, wyjmuj�c ze� to mas�o, to szynk�, to zn�w wk�adaj�c jakie� produkty na powr�t. Zwleka� z wyj�ciem do pracy, m�cz�c si� okropnie nad wynalezieniem przyczyn tej opiesza�o�ci, a r�wnocze�nie denerwuj�c kolejnym sp�nieniem. Wybieg� wreszcie wraz z �on�, sk�onny
wr�cz odebra� jej klucze od mieszkania, taks�wk� przyby� do biura i zaraz za progiem natkn�� si� na kierownika pracowni, kt�remu musia� d�ugo i zawile wyja�nia�, jak to zepsu�a mu si� pe�na szynki lod�wka i jak naprawa tego urz�dzenia zatrzyma�a go w domu. Kiedy dopad� swego sto�u, by� blady z wyczerpania i niemal bliski ob��du.
- No, nareszcie! - powita� go zniecierpliwiony okrzyk Janusza. - Gdzie, u diab�a, masz ten za��cznik do za�o�e�, kt�ry dosta�e� tydzie� temu od inwestora?
- Od jakiego inwestora? - spyta� mechanicznie Lesio, nie mog�c tak ca�kowicie przyj�� do siebie.
- Od sp�dzielni mieszkaniowej. No, ten, w sprawie kot�owni.
- A, ten. W teczce.
- No to oddaj �e go, do pioruna, po choler� go nosisz?! Powinien by� w aktach, ja go szukam, jak idiota, po ca�ej pracowni!
-Ju� ci daj�, ju�, nie gadaj tyle...
Otworzywszy szybko teczk�, Lesio spojrza� i zdr�twia�. Za��cznik by� jednym z dokument�w, kt�re wczoraj wyci�gn�� z salaterki i kt�rych nie mia� czasu porz�dnie wytrze�. Teraz w teczce tkwi� plik papier�w wprawdzie cienki, ale za to bardzo dok�adnie zlepiony rozmazanymi lodami. Koszmarny ten widok otumani� Lesia do reszty. Sta� z oczami wlepionymi we wn�trze teczki, niezdolny do ruchu i niezdolny do my�lenia.
- Co ty tak stoisz? - spyta� Janusz z irytacj� podchodz�c do niego. Chwyci� teczk� i zajrza� do �rodka.
- O rany boskie...!
Zaciekawieni tonem okrzyku Barbara i Karolek r�wnie� zerwali si� z miejsc i zajrzeli do teczki.
Przez chwil� wpatrywali si� w t� dziwn� rzecz w �rodku, a potem spojrzeli na siebie...
- Dobrze si� wam �mia� - powiedzia� Janusz ponuro. - Ale co ja mam teraz zrobi�? Wyjmij to i umyj, jak to wygl�da? Przecie� to jest urz�dowy dokument!
-Jak�e, umyj! - j�kn�� Lesio. - Przecie� nie ma wody!
- Niech pan napluje - poradzi�a uprzejmie Barbara.
- A mo�e zliza�? - zaproponowa� �yczliwie Karolek.
Lesio otrz�sn�� si� i spojrza� na niego ze zgroz�. Liza� trucizn�?!
-Zli�, umyj, napluj, r�b, co chcesz, ale doprowad� ten papier do ludzkiego wygl�du! Rany boskie, co ci do �ba strzeli�o, �eby owija� lody w za��cznik do za�o�e�?!
Otumanienie Lesia si�gn�o szczyt�w. Do mycia dokument�w zu�y� zawarto�� dw�ch butelek wody mineralnej, przyniesionej z restauracji naprzeciwko, istotnie bowiem na skutek niedomog�w ci�nienia na trzecim pi�trze z kran�w nie ciek�o nic. Trz�s�cymi si� r�kami rozk�ada� mokre szparga�y po wszystkich sto�ach, z rezygnacj� patrz�c na zamazane piecz�cie. Gor�czkowo przypina� na swojej desce kalk�, modl�c si�, �eby mu wreszcie dali spok�j, �eby si� odczepili chocia� na chwil�, �eby m�g� bodaj odrobin� odpocz��, odetchn�� i zebra� my�li...
- Ty nie sied�, tylko bierz si� za robot� - powiedzia� ostrzegawczo Janusz. - Termin na wn�trza mamy za dwa tygodnie, masz zrobi� ca�� kolorystyk�. A tu jest jeszcze ca�a kupa rysunk�w warsztatowych, jak ci si� zdaje, �e ja to sam zd���, to� si� w �yciu tak nie pomyli�. Rusz si�, jak rany Boga!
- Dobra, Januszek, nie pyskuj - powiedzia� Le-sio ugodowo. - Wszystko si� zrobi...
Panuj�ca w pokoju cisza powoli sp�ywa�a ukojeniem na jego zmaltretowan� dusz�. Czu�, jak zst�puje na niego b�ogi spok�j, i stopniowo zacz�� nawet rozr�nia� le��ce przed nim rysunki. Odetchn�� g��boko, zapali� papierosa, wzi�� do r�ki o��wek...
I nagle jak grom z jasnego nieba spad�o na niego przypomnienie tego, co ma dzisiaj zrobi�! Miecz Przeznaczenia ze �wistem przeci�� s�u�bow� sielank�! Wszak to nie koniec udr�k, nie koniec koszmaru, najwa�niejsze i, co tu ukrywa�, najgorsze jest jeszcze przed nim!
Dr�twiej�c niemal z przera�enia Lesio u�wiadomi� sobie, �e trucicielskie wysi�ki wcale nie uleg�y zako�czeniu. Pozostawienie zab�jczego specyfiku w lod�wce absolutnie nie rozwi�zuje sytuacji. Specyfik trzeba teraz wyj��, przywie��, nakarmi� nim personaln�... Teraz, dopiero teraz musi si� zdoby� na heroiczny wysi�ek, �eby dokona� zamierzonego czynu!
Dotychczasowe zdenerwowanie Lesia by�o niczym w por�wnaniu z tajfunem, jaki rozszala� si� w jego duszy wraz z przypomnieniem ci���cych na nim obowi�zk�w. Mia� wra�enie, �e lada chwila rozleci si� na kawa�ki. W�osy stan�y mu d�ba na g�owie, przed oczyma zamajaczy�a straszliwa wizja personalnej w postaci uskrzydlonej harpii, wyci�gaj�cej pazury po zatrute lody Ca�ypso. Szcz�ki harpii k�apa�y, oczy l�ni�y po��dliwym blaskiem. W umy�le Lesia nast�pi� nagle jaki� osobliwy zwrot. Poczu� si� jakby �wi�tym Jerzym, walcz�cym ze smokiem, kt�remu trzeba uci�� �eb, nawet kilka �b�w, i on to musi uczyni� bohatersko, bez wahania, bez wzgl�du na skutki! Uci�� �eb harpii lodami Ca�ypso!!!
Po d�ugiej chwili dziki zam�t w jego umy�le nieco si� uciszy� i pozosta�o po nim tylko nerwowe dr�enie. Straszliwa wizja zblad�a. To, co b�dzie musia� za chwil� wykona�, oka�e si� mo�e mniej efektowne, ale za to jeszcze bardziej przera�aj�ce. Otruje personaln�. Nie cofnie si�, nie mo�e si� ju� cofn��, MUSI otru� personaln�!...
Z uczuciem, �e wisi nad nim jaka� nieuchronna potworno��, kt�rej nie mo�e si� oprze� i kt�rej nie potrafi unikn��, Lesio pomy�la� sobie z rozpaczliw� determinacj�, �e im pr�dzej, tym lepiej. D�u�ej tych tortur nie zniesie. Stanowczym gestem od�o�y� o��wek, uczyni� ruch, �eby zerwa� si� z krzes�a, i w tym momencie oko jego pad�o na Barbar�.
Barbara temperowa�a o��wek, pochylona nad koszem do �mieci. Mia�a na sobie obcis�� bluzk� z g��bokim dekoltem w szpic i fascynuj�cy ten widok przyku� Lesia do miejsca na amen. Opad� z powrotem na krzes�o, nie odrywaj�c urzeczonych oczu od dekoltu, a na jego rozszala�e zdenerwowaniem wn�trze sp�yn�o co� jakby koj�cy balsam. Zbrodnicze my�li nagle zblad�y.
Barbara wyprostowa�a si� i Lesio zn�w zerwa� si� z krzes�a, ale natychmiast usiad�, bo Barbara zacz�a temperowa� drugi o��wek. Sko�czy�a, Lesio si� zerwa�, wzi�a trzeci i Lesio usiad�...
- Co ty si� tak gimnastykujesz? - spyta� podejrzliwie pilnuj�cy go Janusz. - Parali� ci� �apie?
Barbara i Karolek spojrzeli ciekawie, a w duszy Lesia zakot�owa� si� istny wulkan. Grubosk�rne zwierz�ta, pomy�la� z rozdra�nieniem. - C� oni wiedz�...? Uczu�, i� wzbiera w nim i p�cznieje wzgardliwa duma na my�l, jak g��boko ukryte s� przed ich ograniczonym wzrokiem ponure i mroczne g��bie
jego jestestwa. Czy� kt�ry� z nich pope�ni� kiedykolwiek zbrodni�...?
- Wychodz� i zaraz wracam - o�wiadczy� godnie, nie zni�aj�c si� do udzielania bli�szych wyja�nie�.
Fascynuj�cy dekolt Barbary trwa� w jego umy�le i sercu, wypieraj�c wszystko inne. S�odycz urzekaj�cego obrazu zaprz�tn�a go tak, �e niemal zapomnia�, po co jedzie, i dopiero zawarto�� lod�wki zn�w rzuci�a go w szpony koszmaru. Zatrute lody Ca�ypso zal�ni�y z�owrogim blaskiem srebrnego opakowania.
Sze�� paczek trucizny, ukrytych w torbie po m�odych kartoflach, pali�o mu r�ce, kiedy wchodzi� po biurowych schodach. Na drugim pi�trze zwolni� kroku. Na trzecim zatrzyma� si�, opar� o �cian� i zajrza� do torby.
Gronkowce... �miertelna trucizna, zab�jczy jad... S�owia�scy woje, chwytaj�cy si� z krzykiem za pier� przy stole Brunhildy... Wij�ca si� w m�ce pani Matylda... Milcz�ce, sztywne zw�oki na marach...
Jak to, i on ma to da� tej kobiecie? On ma jej w�o�y� t� trucizn� do ust, on ma patrze�, jak gron-kowce znikaj� w jej przewodzie pokarmowym? On ma j� otru�, tak zwyczajnie otru�? Ale� za nic"!
Czo�o Lesia pokry�o si� zimnym potem. Kategoryczny protest szarpn�� jego dusz�. Musi zamordowa� personaln�... No to co, �e musi? I w og�le kto powiedzia�, �e musi?! Wcale nie musi, morduje j�, bo chce! A jak nie b�dzie chcia�, to jej nie zamorduje! Ma wolno�� wyboru, wejdzie teraz zuchwale do jej pokoju, uk�oni si�, uwodzicielsko podsunie jej torb� z lodami... Albo jej nie podsunie... Tak jest, nic nie musi!
Nie musi, ale powinien. Zdecydowa� si� na to, postanowi� sobie. W porz�dku, postanowienie wykona! Oka�e si� bezlitosny i twardy jak g�az! Wejdzie, uk�oni si�, podsunie torb�...
Energicznym ruchem Lesio oderwa� si� od �ciany. Otworzy� drzwi. Pogr��ona w pracy pani Matylda podnios�a g�ow� i obrzuci�a go bacznym spojrzeniem. Uprzejmy uk�on skwitowa�a lekkim pochyleniem g�owy i wr�ci�a do swoich zaj��. �ciskaj�c pod pach� torb� po m�odych kartoflach Lesio przeszed� dalej i uda� si� do swojego pokoju.
Pierwszym uczuciem, jakie uda�o mu si� wy�owi� z zam�tu, by�o co� w rodzaju ulgi. Zdziwi�o go to tak, �e nie bacz�c na zawarto�� torby, w roztargnieniu postawi� j� na swoim stole. Jak to, przecie� ulg� powinno by� dla niego nie �ycie, a �mier� personalnej! Oczywi�cie, �e trzeba j� zamordowa�, natychmiast, koniecznie i bezwzgl�dnie trzeba j� zamordowa�!
Niecierpliwym gestem usun�� torb� nieco na bok i usiad� na krze�le. Uczu� nagle z niezbit� pewno�ci�, �e nie zdob�dzie si� na to, i ogarn�o go przygn�bienie. Nie, nie zdob�dzie si�, wszystko na nic! Nie potrafi nakarmi� jej z takim trudem uzyskan� trucizn�. Taki �wietny pomys�, tyle wysi�ku i co? I nic. I nie zdob�dzie si� na to, �eby zosta� morderc�!
A mo�e si� jednak zdob�dzie?...
Ale� tak, oczywi�cie! Jasne, �e si� zdob�dzie! W t� stron� jako� �le mu si� przesz�o, ale natychmiast tam wraca. Wejdzie, uk�oni si�, podst�pnie podsunie torb�... Tak jest, zdob�dzie si�, ju� idzie!
Podni�s� si� z krzes�a i uj�� torb�...
Zaj�ta przyjmowaniem telefonogramu pani Matylda ujrza�a osobliwy widok. Do jej pokoju wszed� Lesio, zatrzyma� si� na �rodku, odwr�ci� ku niej, wykona� jaki� dziwny balans cia�em i pl�s nogami, po czym wyszed� na schody. Usi�owa�a go zatrzyma�, nie wpisa� si� bowiem do ksi��ki wyj��, ale nie mog�a oderwa� si� od telefonu. Po kr�tkiej chwili
Lesio wr�ci�, zn�w zwolni� przy jej stole i powt�rzy� swoje taneczne ewolucje, uzupe�niaj�c je tym razem niepokoj�cym grymasem twarzy i gwa�townym przewracaniem oczami. Pani Matylda odnios�a wra�enie, �e musi to by� co� w rodzaju oczopl�su. Nast�pnie mocniej przytuli� do boku noszon� tam i z powrotem torb� z delikates�w i poszed� do siebie.
Wpatrzona w drzwi, za kt�rymi znikn��, niepomiernie zdumiona pani Matylda nie zrozumia�a pierwszych s��w pytaj�cego o co� naczelnego in�yniera i by�a zmuszona poprosi� go o powt�rzenie.
Wzburzony do g��bi Lesio usiad� przy swoim stole, w zniech�ceniu stawiaj�c torb� na ostatnim, aktualnym szkicu. W niepoj�ty spos�b rozgoryczenie miesza�o si� w jego duszy z nadzwyczajn� ulg�. Nie zdoby� si�. I nie ma si�y, ju� si� nie zdob�dzie... Wisz�ca nad jego �yciem zmora jest wieczna i niezniszczalna!
Ewentualnie mo�e zdob�dzie si� innym razem. W ko�cu nic straconego, zapewne jest to rola, do kt�rej trzeba dojrze�. By� mo�e za szybko usi�owa� zrealizowa� sw�j plan, by� mo�e morderc� zostaje si� stopniowo...
Mniej wi�cej po godzinie zam�t w umy�le Lesia osi�gn�� pe�ni� rozkwitu. Przygn�bienie, zniech�cenie i rozgoryczenie, wywo�ane u�wiadomieniem sobie w�asnej nieudolno�ci morderczej pomiesza�y mu si� z nadziejami na przysz�o�� i niezrozumia�� ulg�, dotycz�c� tera�niejszo�ci. Od czasu do czasu ko�ata�o si� w nim jeszcze uczucie gniot�cego go przymusu, chwilami za� pojawia� si� �al za zmarnowan� okazj�. Wszystko to razem sta�o si� tak skomplikowane, �e poczu� potrzeb� jakiego� pokrzepienia si�, kt�re by dopomog�o w rozwik�aniu m�cz�cego k��bowiska. Wsta� zatem i opu�ci� biuro, a po
zostawione na stole narz�dzie zbrodni ca�kowicie umkn�o z jego pami�ci.
- G�odny jestem - powiedzia� Karolek w par� chwil zaledwie po wyj�ciu Lesia. - Nie macie czego� do zjedzenia?
Pogr��ony w pracy Janusz podni�s� g�ow� i rozejrza� si� woko�o.
- Sam bym co� zjad� - mrukn��. - A ten gdzie si� znowu podzia�?! - doda� gwa�townie, dopiero teraz dostrzegaj�c nieobecno�� Lesia.
Mamrocz�c gniewnie pod nosem wsta� i podszed� do jego sto�u.
- Popatrzcie, co ta �ajza bo�a zrobi�a - powiedzia� z rozgoryczeniem. - Sami popatrzcie! Nic! Jednej kreski nie postawi�! Ja cholery przez niego dostan�!
Pochyli� si� nad desk�, chc�c obejrze� przypi�ty pod kalk� rysunek, por�wna� go z le��cym z boku szkicem, si�gn�� po nast�pny szkic i natrafi� na du��, niezbyt czyst� torb� z delikates�w. Odruchowo zajrza� do torby.
Wchodz�c� akurat do pokoju architekt�w pani� Matyld� powita� radosny ryk triumfu i zachwytu. Barbara, Karolek i Janusz rozdrapywali nieco zmi�k-�e, ale jeszcze nie�le zamro�one lody Ca�ypso. Pani Matylda r�wnie� dosta�a spodeczek i �y�eczk� i z nie ukrywan� przyjemno�ci� wzi�a udzia� w konsumpcji sprawiedliwie podzielonych, z nieba spad�ych d�br.
- Ale tak nie mo�na, prosz� pa�stwa - powiedzia�a z odrobin� zgorszenia, ko�cz�c posi�ek. - Panu Lesiowi trzeba zwr�ci�. Po ile to wypada na osob�?...
�^ ^ -�-
P�nym popo�udniem, tak oko�o godziny siedemnastej, Lesio opu�ci� sto�ek w barku w "Europejskim". Dusza jego pogr��y�a si� definitywnie w odm�tach bolesnej rezygnacji. Nie umia� zdoby� si� na wspania�y, krwawy czyn, nie umia� ciosem miecza rozci�� gordyjskiego w�z�a, zmarnowa� �mia�y m�ski plan!
Nogi odruchowo ponios�y go w stron� biura, a umys� usi�owa� znale�� ukojenie. Przysz�o mu do g�owy, �e w�a�ciwie to ten plan nie by� taki bardzo m�ski. Od wiek wiek�w trucicielkami by�y kobiety, nic wi�c dziwnego, �e on, Lesio, stuprocentowy m�czyzna, zawaha� si� przed tak� g�upi�, babsk� robot� i wykona� j� raczej niezr�cznie. �ci�le bior�c, wcale jej nie wykona�. My�l sama w sobie by�a niez�a, by�a nawet bardzo dobra, ale realizacja napotka�a przeszkody, �wiadcz�ce niew�tpliwie jak najlepiej o jego m�sko�ci. Nie uda�o mu si� zosta� morderc� z przyczyn ca�kowicie od niego niezale�nych.
�wiadomo��, i� wci�� jeszcze, wbrew wysi�kom, mo�e �mia�o patrze� w oczy napotykanym milicjantom, z jednej strony przygn�bi�a go, z drugiej za� niezrozumiale podnios�a na duchu. Przepe�niony tak mieszanymi uczuciami Lesio wkroczy� do biura, ujrza� pustk�, zajrza� do kilku pomieszcze�, znalaz� w jednym z nich pracuj�cego z zapa�em W�odka--elektryka, wszed� do swojego pokoju i zastanowi� si�, po co tu w�a�ciwie przyszed�. Pora doby nakazywa�a raczej powr�t do domu. Mia� co� ze sob�? Chyba mia�... A tak, teczk�.
Podni�s� teczk� i skierowa� si� ku drzwiom wyj�ciowym. Po drodze zn�w zajrza� do W�odka-elektryka.
- Co robisz? - spyta� z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Reklamow� gabloooot���� - za�piewa� W�o-dek na melodi� "Gdy mi ciebie zabraknie". - Reklamow� gablooooo!..
Lesia nie zdziwi�a forma odpowiedzi, wiedzia� bowiem, �e w chwilach intensywnego przyp�ywu si� tw�rczych W�odek lubi pracowa� z pie�ni� na ustach.
- D�ugo siedzisz? - spyta�, nadal bez zbytniego zaciekawienia.
- Do p�nocy - mrukn�� Wtodek, przerywaj�c �piew. - Przez was siedz�! - wrzasn�� nagle z gniewem. - Ustawicie wreszcie t� lod�wk� czy nie?!
Lesio cofn�� si� po�piesznie. Lod�wka nale�a�a do wyposa�enia wn�trz, kt�re robi� razem z Januszem i na ten temat nie �yczy� sobie z W�odkiem dyskutowa�.
- To cze��, weso�ych �wi�t - powiedzia� przyja�nie i wybieg� na schody, a "Gdy mi ciebie zabraknie" w postaci reklamowej gabloty pogoni�o za nim przeci�gle i �a�o�nie.
P�nym wieczorem, ju� po kolacji, �ona Lesia si�gn�a po l�d do zamra�alnika. Si�gn�a, spojrza�a, wysun�a zamra�alnik bardziej, spojrza�a uwa�niej i poskroba�a paznokciem.
- Czym to jest wymazane? - spyta�a podejrzliwie.
Lesio parzy� kaw�. Podni�s� g�ow� znad dzbanka i rzuci� w zamra�alnik okiem najpierw oboj�tnym, a potem rozb�ys�ym nag�ym niepokojem.
- Jakby budy� albo lody - powiedzia�a �ona ze zdziwieniem.
Lesio zdr�twia�. Dopiero w tym momencie przypomnia�o mu si� to straszliwe, potworne niedopatrzenie, jakie pope�ni� po po�udniu. Zapomnia� o zatrutych lodach i zostawi� je na stole w biurze! W pub-
licznym miejscu, ludziom na oczach zostawi� narz�dzie zbrodni!
Torebka z kaw� i �y�ka wypad�y mu z r�k. Bez s�owa wyja�nienia chwyci� marynark� i wybieg� z domu. Mo�e jeszcze zd��y, mo�e ten pracowity kretyn jeszcze tam siedzi, mo�e uda mu si� zatrze� �lady, zanim ktokolwiek je znajdzie!...
W�odek widocznie jeszcze siedzia�, bo drzwi by�y otwarte. Ci�ko dysz�c Lesio wpad� do pokoju i rzuci� si� do swojego sto�u. Ci�ko dysz�c opar� si� o desk� i patrzy� nie pojmuj�c tego, co widzi. Ci�ko dysz�c czu�, jak co� go zaczyna d�awi� w gardle.
Na stole le�a�o pi�tna�cie z�otych i kartka z napisem:
Ze�arli�my twoje lody. Pani Matyldzie jeste� winien
pi��dziesi�t groszy.
D�awienie w gardle sta�o si� zasadnicz� cz�ci� fizjologicznych dozna� Lesia. Dysze� przesta� ca�kowicie. Patrzy� na pi�tna�cie z�otych i na kartk�, patrzy� i patrzy�, i patrzy�, a� do chwili, kiedy straszliwa wizja sze�ciorga zw�ok, sze�ciu ukwieconych katafalk�w, sze�ciu gustownych nagrobk�w na Br�dnie przes�oni�a mu wszystko.
- Reklamow� gablooot��� - zawodzi� W�odek w swoim pokoju. - Reklamow� gablooooo!
Umys� Lesia ruszy� na skrzyd�ach cyklonu. KTO?! Kto ze�ar� trucizn�?! Paczek by�o sze��... Pani Matyldzie pi��dziesi�t groszy... Pani Matylda na pewno! Tych troje tutaj... Barbara!!!
J�k, kt�ry wydar� si� z jego ust, zag�uszy� niemal pienia W�odka. Ratowa�!!! Ratowa� ich za wszelk� cen�! Mo�e jeszcze �yj�! Lekarza! Pogotowie!...
Wi�c jednak zosta� morderc�, pope�ni� zbiorow� zbrodni�! Ale przecie� nie chcia�, wcale nie chcia�!
Lukrecja Borgia niech sobie truje, kr�lowa Bona, Brunhilda! Ale nie on, Lesio, on nie chcia�!!!...
Ze zmierzwionym w�osem i b��dnym spojrzeniem rzuci� si� do telefonu. Jedyny bezpo�redni telefon, czynny ca�� dob�, sta� w gabinecie kierownika pracowni. Gabinet by� zamkni�ty. Lesio rzuci� si� ku wyj�ciu. Ze schod�w zawr�ci� i wpad� do pokoju W�odka.
- Pi��dziesi�t groszy!!! - rykn�� straszliwie. "Reklamowa gablota" zamar�a W�odkowi na ustach. Wyraz twarzy Lesia m�g� przestraszy� najodwa�niejszego. Boj�c si� pyta� o cokolwiek, w nerwowym po�piechu si�gn�� do kieszeni i wysypa� na st� ca�y posiadany bilon. Lesio rzuci� si� na bilon jak s�p na padlin�, wygrzeba� dwie pi��dziesi�cio-grosz�wki i run�� w d� po schodach. Poblad�y nieco i wytr�cony z rytmu pracy W�odek po d�ugiej chwili och�on�� i zgarniaj�c resztki monet, j�� w zadumie rozwa�a� rozmaito�� skutk�w nadu�ycia alkoholu.
Lesio galopowa� ulic� w poszukiwaniu budki telefonicznej. Po trzech nieczynnych automatach dopad� wreszcie czwartego. Po g�owie skaka� mu jaki� numer jakiego� pogotowia...
- Nie rozumiem - powiedzia� w niejakim os�upieniu milicjant, dy�uruj�cy w pogotowiu MO. - Prosz� m�wi� spokojnie. O co chodzi? Zatrucie? Niech pan zadzwoni do pogotowia.
- Przecie� dzwoni�! - wyj�cza� z drugiej strony g�os pe�en rozpaczy. - R�bcie co�!
- Do lekarskiego niech pan zadzwoni! Tu jest pogotowie milicji!
G�os po drugiej stronie zach�ysn�� si� jakim� niepokoj�cym charkotem i milicjantowi przysz�o na my�l, �e dzwoni mo�e ten kto� otruty, w agonii.
- Chwileczk�! - zawo�a� po�piesznie. - Nazwisko i adres!
- Ostatnie pi��dziesi�t groszy... - wymamrota� rozpaczliwie g�os. - Ostatnie!.. Milicjant poczu� narastaj�ce zdenerwowanie.
- Prosz� poda� nazwisko i adres osoby zatrutej - powiedzia� spokojnie i stanowczo. W odpowiedzi us�ysza� j�k i co� jakby �kanie.
- Nie znam! - zawy� g�os �a�o�nie. - Sze�� os�b! Sze�� os�b!...
Przedstawiciel w�adzy pomy�la� z irytacj�, �e chyba rozmawia z nim wariat albo pijany, ale nie m�g� zlekcewa�y� wo�ania o ratunek.
- Nazwiska! - za��da� gniewnie. - Nie zna pan nazwisk?
- Znam. Nie znam adres�w...
- No to niech pan poda nazwiska i imiona! Zanotowa� cztery nazwiska i zatrzyma� si�, czekaj�c na reszt�. G�os j�cza�, przynaglaj�c do po�piechu.
- Dalej! - krzykn�� zirytowany milicjant.
- Co dalej?
- Te nazwiska dalej! M�wi� pan, �e sze�� os�b!
- Ja nie wiem, kto jeszcze! Mo�e oni powiedz�! Ratowa� ich! Pr�dzej!
- Nazwisko! Adres!
- Przecie� m�wi�, �e nie znam...
- W�asnego nazwiska pan nie zna? Panie, co pan? Pa�skie nazwisko i adres!
Po drugiej stronie s�uchawki zapanowa�a nagle cisza. Z tej ciszy dobieg� zn�w nieartyku�owany j�k.
- Halo! - zawo�a� milicjant. - Prosz� poda� nazwisko, kto wzywa!
- Nie powiem! - zamamrota� g�os z jak�� rozpaczliw� determinacj�, niepoj�t� dla s�uchaj�cego. - Jeszcze nie teraz, jeszcze nie!
- Zaraz!...Czym zatrucie? Tego te� pan nie wie?
- Gronkowce...- wion�o z telefonu grobowo i po��czenie zosta�o przerwane.
Milicjant kilkakrotnie jeszcze zawo�a� "halo", od�o�y� s�uchawk�, zastanawia� si� kr�tk� chwil�, po czym rozpocz�� o�ywion� dzia�alno��.
- Kiedy te osoby jad�y lody i ile? - pyta� lekarz pogotowia przez telefon.
- Olszewskich Karol�w jest dw�ch - m�wi� r�wnocze�nie sier�ant, przegl�daj�cy ksi��k� telefoniczn�. - Pietrzak Matyldy w og�le nie ma, mo�e nie mie� telefonu albo zarejestrowany na m�a...
- �eby cho� z jedn� sztuk� znale�� - powiedzia� z trosk� podporucznik, kt�ry przyjmowa� dramatyczny meldunek.
- Bobczy�skiej Barbary te� nie ma, ale za to Ro-szkowskich bez ma�a p� strony, w tym paru Janusz�w...
- Ksi��ki meldunkowe...
Czterdzie�ci dwie osoby wyrwano z pierwszego snu stanowczym pytaniem o stan zdrowia i towarzystwo, w jakim ostatnio spo�ywa�y lody. Czterdziest� trzeci� osob� stanowi� Karolek, kt�rego telefon zarejestrowany by� na �on�. On pierwszy w podawanych mu nazwiskach rozpozna� swoich znajomych i przyjaci�, bez oporu przekaza� pytaj�cym numery Janusza i Barbary, po czym pozwoli� sobie okaza� zaciekawienie.
- Jak si� pan dobrze czuje, to wszystko w porz�dku - odpowiedziano mu pogodnie i przerwano po��czenie.
W chwil� potem zadzwoni� do niego Janusz, do Janusza za� Barbara, po czym zn�w Karolek do Barbary. Z rozrywki wy��czona zosta�a tylko pani Matylda, kt�rej telefonu nikt ze wsp�pracownik�w nie zna�. Pozostali troje usi�owali rozstrzygn�� intryguj�c� tajemnic�, przy czym nie tyle chodzi�o im o to, �e pogotowie samorzutnie dopytuje si� o ich samopoczucie, ile o to, �e usi�uje w nich wm�wi�, jakoby konsumpcj� smako�yku uprawiali w liczniejszym gronie.
- Czego oni si� czepiaj�, u diab�a - m�wi� zdumiony Janusz. - Kto jeszcze i kto jeszcze! Sk�d ja mam wiedzie�, kto jeszcze w Warszawie �ar� dzisiaj lody?
- Z nami �ar� - sprostowa� Karolek. - Kto �ar� z nami, to powinni�my wiedzie�.
- Ale dlaczego oni chc�, �eby nas by�o sze�cioro?!
- Ju� si� domy�lam - m�wi�a w par� minut p�niej Barbara. - I m�wi� ci, �e to ten p�g��wek. Tych jego lod�w by�o sze�� paczek, pami�tasz? Przez zemst� nas�a� na nas milicj� i pogotowie!
- Milicj�? O lody? - zdziwi� si� Karolek.
- Ona ma racj� - m�wi� Janusz. - My�la�, �e �ar�o sze�� os�b, nie przysz�o mu do tego g�upiego �ba, �e Barbara ze�ar�aby wszystkie sama jedna, gdyby�my jej pozwolili. Co robimy?
Po nast�pnej turze telefon�w ustalono, �e z kolei przez zemst� wszyscy zainteresowani b�d� nazajutrz udawa�, �e si� nic nie sta�o. Wypr� si� interwencji czynnik�w i w og�le przed Lesiem ani s�owa. Pani� Matyld� powiadomi si� o spisku rano, je�li r�wnie� zosta�a w��czona do zabawy. Je�li za� nie, to nie, cisza, spok�j i pogodne twarze.
W chwili kiedy tak milicjanci w komendzie, jak i piel�gniarka w pogotowiu odetchn�li z ulg� i otarli pot z cz�, Lesio dociera� w�a�nie do domu. W r�ce
w�adz postanowi� odda� si� nazajutrz. Ko�ata�a si� w nim nadzieja, �e kto� z nich mo�e wy�yje, �e osob� t� b�dzie Barbara, i chcia� zachowa� sobie mo�liwo�� ostatniego na ni� spojrzenia. My�l, �e zginie tak�e przy okazj