1450

Szczegóły
Tytuł 1450
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1450 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1450 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1450 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Marek Bida Tytul: Muzyka S�o�ca Wyr�nione w konkursie "Fantastyka '90" Z "NF" 4/92 Stara� si� nie s�ucha� rozmowy prowadzonej tu� za jego plecami, ale by�o to niemo�liwe. Wiadomo�ci z holoramy obejrza� ju� dwukrotnie, a stewardesa, kt�r� poprosi� o jak�� ksi��k�, nie �pieszy�a si� zbytnio. Robert mia� wra�enie, �e potraktowa�a go jak wariata i teraz czeka na rych�y koniec podr�y, kt�ry uwolni j� od przykrego obowi�zku i k�opotliwego pasa�era. S�siad, gruby biznesmen w czapce z daszkiem koloru wyblak�ego r�u, chrapa� w najlepsze i Robert nie wiedzia�, czy cieszy� si� z tego powodu, czy mie� pretensj� do losu. Iluminatory pozostawa�y wci�� zas�oni�te, wi�c nie mia� na czym skupi� uwagi. Naprawd� m�g� tylko zacz�� pods�uchiwa�. - Gada pan, jakby sam nale�a� pan do tych... no... nurk�w. - M�wi�cemu najwyra�niej z trudem przechodzi�o przez gard�o to okre�lenie. - Ja uwa�am, �e nale�a�oby zabroni� im nawet zbli�a� si� do S�o�ca. Czy nie tak, panie Debruse? - G�os nale�a� do pewnego stoczniowca z Tytana nazwiskiem Richard Marker. Robert nie widzia� go i mia� nadziej�, �e nie b�dzie mia� tej przyjemno�ci. Natomiast Patrick Debruse, wysoki, muskularny Murzyn, zwr�ci� jego uwag� ju� na Lunie III. Nie wygl�da� ani na przemys�owca, ani na dziennikarza, ani na jednego z tych dzianych pr�niak�w, kt�rzy podr�uj� po ca�ym uk�adzie z braku lepszego zaj�cia. Nale�a� za to do w�skiego przedzia�u spo�ecze�stwa, w kt�rym odwa�ano si� tolerowa� nurk�w. - A niby dlaczego? - Robert wyczu� w g�osie Debruse'a odrobin� irytacji. - Zna pan statystyki? Je�eli po�owa tych wariat�w pr�dzej czy p�niej... - Alpini�ci te� gin�li. Nikt im jednak nie zabrania� chodzi� po g�rach. - Chyba nie chce pan TEGO nazywa� sportem! - prychn�� szczerze ubawiony Marker. - Nie wygl�da pan na... nie o�mielam si� ko�czy�. - Bardzo dzi�kuj�! To mi�o z pana strony! Kto wie, jak potoczy�aby si� dyskusja, gdyby nie rozbrzmia�o ciche brz�czenie sygna�u zwiastuj�cego komunikat kapitana. Chwil� p�niej Robert Grady i pozostali pasa�erowie promu zostali poinformowani, �e zbli�aj� si� do punktu docelowego i powinni przygotowa� si� do opuszczenia pok�adu. Na koniec kapitan Palmer Kruger gor�co podzi�kowa� za wsp�lny lot i zach�ci� do podziwiania widok�w z lewej burty. Robert mia� szcz�cie, �e siedzia� w�a�nie z tej strony. Komunikat obudzi� tak�e s�siada Roberta, kt�ry gapi� si� teraz ponad jego ramieniem na rozsuwaj�c� si� przes�on� iluminatora. �wiat�o w przedziale pasa�erskim gas�o powoli, wpuszczaj�c z zewn�trz mrok pr�ni. Gruby biznesmen, kt�ry przedstawi� mu si� na pocz�tku podr�y jako Jake, poskar�y� si� g�o�no: - Nic nie widz�! Robert cicho zachichota�. - Lecimy na wyci�gni�cie r�ki od S�o�ca - rzek�. - I prom i stacja znajduj� si� jednak w cieniu wielkiej, ochronnej p�yty, kt�rej kraw�dzi nie mo�esz dostrzec ze swego miejsca, Jake. - No tak, zapomnia�em. - Ale gdyby� wyt�y� wzrok, dostrzeg�by� skupisko wiruj�cych, kolorowych �wiate�ek. To jest w�a�nie "Kr�lowa Wiktoria". - Och! Ch�tnie zamieni�by si� z grubasem miejscami, niestety, by�o to absolutnie zakazane. Wci�� znajdowali si� w stanie niewa�ko�ci, ale w razie rozpocz�cia hamowania odczepienie si� od fotela mog�o spowodowa� katastrof�. A hamowania nale�a�o si� spodziewa� w ka�dej chwili. Robert, nie maj�c nic lepszego do roboty, ogl�da� stacj� po raz trzeci w �yciu. "Kr�lowa Wiktoria" by�a najmniejsz� zamieszkan� baz� umieszczon� na najni�szej bezpiecznej orbicie S�o�ca. Bezpiecze�stwo by�o wzgl�dne, bo gdyby nie obecno�� ochronnej tafli z gordonu (od nazwiska wynalazcy), pr�dzej czy p�niej stacja dosta�aby si� w zasi�g jakiej� wi�kszej protuberancji i wyparowa�a razem z za�og� i t�umem go�ci. Ma�o kto wiedzia�, �e oko�o miliona o�miuset dziewi��dziesi�ciu kilometr�w poni�ej temperatura atmosfery gwiazdy si�ga p�tora do dw�ch milion�w stopni Kelvina. Od czasu do czasu jasne ob�oki plazmy o nieco tylko mniejszej temperaturze liza�y zewn�trzn� powierzchni� p�yty, przyprawiaj�c dow�dc� bazy o dr�enie serca. Trwa�o to czasem kilka godzin, czasem kilka minut - w ka�dym przypadku kapitan Boris Sniegnin ba� si� r�wnie mocno. Kilkana�cie minut p�niej prom wirowa� ju� razem ze stacj�, przyczepiony do jednego z jej czterech ramion, a Robert w gronie pozosta�ych pasa�er�w przeciska� si� przez przezroczysty r�kaw pr�niowy. Wra�enie, jak zwykle, by�o niesamowite, co wielu podr�nych potwierdza�o g�o�nymi westchnieniami. Kilkoro �udzi�o si� zapewne, �e wystarczy�by n� w r�ku szale�ca, aby przenie�� ich wszystkich do krainy wiecznej szcz�liwo�ci. Nieco lepiej zorientowany Robert bawi� si� �wietnie, usi�uj�c zignorowa� strach, kt�ry ko�ata� si� gdzie� g��boko w �ledzionie. Nie by�o to �atwe. Pomieszczenia stacji wyda�y si� wszystkim bardzo swojskie. Si�a od�rodkowa zapewnia�a ci��enie wi�ksze ni� na Ksi�ycu, sk�d rozpocz�li podr�, a wystr�j wn�trz nie r�ni� si� bardzo od tego, co mogli zapami�ta� z Ziemi. Odprawa celna odbywa�a si� w malutkiej klitce wy�cie�anej czerwonym materia�em i zdobionej reprodukcjami francuskich impresjonist�w. M�oda urz�dniczka w uniformie ONZ stara�a si� bardzo, aby wszyscy czuli si� jak u siebie w domu. Mo�e i by si� jej to uda�o, gdyby nie fakt, �e do g��wnej cz�ci stacji trzeba by�o wchodzi� po drabince. Konstruktorom zabrak�o inwencji na zainstalowanie windy, a mo�e zawa�y�y wzgl�dy bezpiecze�stwa... kt� to mo�e wiedzie�. W du�ym holu przy G��wnym Korytarzu na pasa�er�w czeka�a spora grupa przyjaci�, krewnych, wsp�lnik�w oraz przypadkowych i mniej przypadkowych gapi�w. Robert r�wnie� mia� swojego reprezentanta w tym t�umie - rozpozna� go po znaczku Coca-Coli wpi�tym w klap� modnej, zielonej marynarki. Kr�tko ostrzy�ony, m�ody blondyn r�wnie� go rozpozna� i po�pieszy� naprzeciw. - Pan Grady? Nazywam si� Michael Towel, jestem przedstawicielem koncernu. Czy podr� min�a dobrze? - Nie�le. A tutaj, czy wszystko w porz�dku? - Oczywi�cie. Prosz� za mn�. Robert ruszy� za m�odzie�cem, rozgl�daj�c si� woko�o. Na pierwszy rzut oka nie wida� by�o �adnych zmian od czasu jego ostatniej wizyty. Dopiero po chwili zauwa�y� nieznaczn� r�nic� w zdobieniu �cian i umeblowaniu. Na "Kr�lowej Wiktorii" epoka wiktoria�ska powoli odchodzi�a w zapomnienie. Przy tych kosztach us�ug i tranzytu ONZ mog�a sobie na to pozwoli�. Mog�a sobie pozwoli� na wszystko. Towel nie by� zbyt rozmownym towarzyszem, zreszt� Robertowi bardzo to odpowiada�o. Po�egnali si� na progu wynaj�tej kabiny Grady'ego i m�ody in�ynier bez s�owa znikn�� w krzywi�nie korytarza. Robert wszed� do �rodka i rzuci� neseser na w�skie ��ko, popisuj�c si� w tym wzgl�dzie niema�� precyzj�. Nast�pnie, zamkn�wszy za sob� drzwi, rozejrza� si� badawczo. W��czy� okno, ale �aden z widok�w nie wyda� mu si� zach�caj�cy. Przyciemni� nieco �wiat�o i usiad� na ��ku. By� jeszcze odtwarzacz sfereofoniczny, lecz nie TAKIEJ muzyki chcia� teraz s�ucha�. Zastanawia� si�, jak wype�ni� czas do jutra. My�l o tabletce nasennej wywo�ywa�a tylko nieprzyjemne skurcze w �o��dku. Chwil� potem by� ju� w drodze do restauracji "Gor�ce �r�d�o". Do wn�trza wchodzi�o si� wprost z G��wnego Korytarza drewnianymi, misternie rze�bionymi drzwiami, ale na tym ko�czy�a si� tradycja. Za progiem szk�o, plastyk, kolorowe �wiat�a i d�wi�ki elektronicznej muzyki uderzy�y w nic nie podejrzewaj�cego Roberta, zatrzymuj�c go w p� kroku. Otrz�sn�� si� szybko i rozejrza� za wolnym miejscem, wszystkie stoliki by�y jednak okupowane. Odwracaj�c si� ju�, dostrzeg� muskularnego Murzyna w ��tych goglach, zmagaj�cego si� za pomoc� pa�eczek z misk� chi�skiego przysmaku. Robert nie mia� ochoty na towarzystwo, ale Patrick Debruse, obro�ca nurk�w, powinien by� mo�liwy do zniesienia. Nie namy�laj�c si� d�u�ej, po�pieszy� do jego stolika. - Mo�na? - U�miechn�� si� nie�mia�o i zupe�nie niepotrzebnie, bo Murzyn nie odrywa� wzroku od miski. Uczyni� jednak przyzwalaj�cy gest manewruj�c naczyniem w powietrzu. - Nazywam si� Robert Grady, lecieli�my tym samymy promem. Debruse zerkn�� na niego spod oka i skin�� g�ow�, prze�ykaj�c g�o�no wonn� porcj� mieszaniny ry�u, ryby, mi�sa i warzyw. Robert u�miechn�� si� zn�w, tym razem do siebie. Nie m�g� lepiej trafi�. Patrick Debruse nie tylko tolerowa� nurk�w, ale w dodatku by� milczkiem. Dokona� zam�wienia i czekaj�c na posi�ek przygl�da� si� ci�kiej pracy m�odzie�y na parkiecie. Muzyka nabra�a troch� �ywszego tempa, a i �wiat�a si� zmieni�y - mimo stara� nie potrafi� tylko zlokalizowa� ich �r�de�. S�siad oderwa� go od tego ma�o produktywnego zaj�cia. - Patric Debruse - przedstawi� si� Murzyn, zdejmuj�c swoje ��te gogle i ods�aniaj�c przera�liwie bia�e bia�ka. - Co pana tu �ci�gn�o? Robert zawaha� si� na moment, co by�o nabyt�, odruchow� ju� reakcj� obronn�. - Jestem nurkiem. - Tak sobie pomy�la�em. - Debruse powr�ci� do jedzenia, ale ju� z mniejszym zapa�em. - To pan ustanowi� rekord cztery lata temu? - Tak. - Grady powstrzyma� si� przed skrzywieniem ust. - To by�o moje pierwsze zanurzenie. Pan jest dobrze zorientowany, jak widz�. - No tak... moja siostra jest nurkiem. Robert wysili� pami��. - Tracy Debruse? Murzyn rozpromieni� si� w jednej chwili. - Pan j� zna? - W�a�ciwie nie. W�a�ciwie nie znam zbyt wielu nurk�w. - No jasne. Nie jest pan wyj�tkiem w�r�d nich. - Wi�c Tracy jest tutaj? - Czekam na jej powr�t. Podesz�a kelnerka i Robert mia� kilka sekund na zastanowienie. Dlatego zrezygnowa� z narzucaj�cego si� pytania i rzek�: - P�yn� jutro po po�udniu. To m�j trzeci raz i jestem cholernie wystraszony. Zna pan jakie� lekarstwo? - Niestety. - Patrick Debruse roz�o�y� r�ce. - Ale powiem panu, �e moja siostrzyczka robi�a to siedem razy i dzisiaj te� ma zamiar wr�ci�. Niech pan nie pyta, sk�d mam tak� pewno��, po prostu to wiem. I dlatego jestem tutaj, a nie przy �luzach. Siedem razy. Robert d�ugo trawi� t� wiadomo��. Tracy Debruse by�a z pewno�ci� kim� wyj�tkowym. Przypomnia� sobie rekordzist�, Tony'ego Rudnicky'ego. Ale ten by� kompletnie stukni�ty, zreszt� jak wszyscy Amerykanie. Roze�mia� si�, sam by� Amerykaninem. - Co pana tak rozbawi�o? - zagadn�� Murzyn pogodnie. - Nic. W�a�nie przypomnia�em sobie, sk�d pochodz�. - Wszyscy jeste�cie troch� stukni�ci - stwierdzi� Debruse bez odrobiny z�o�liwo�ci. Kilka godzin p�niej maszerowa� korytarzem w stron� cz�ci mieszkalnej. Po prawej mia� kruchy pancerz zewn�trznego pier�cienia z oknami powybijanymi w regularnych odst�pach. Za nimi czai� si� zimny i bezwzgl�dny Kosmos. Z lewej i nad g�ow�, za jeszcze bardziej kruch� �cian�, pracowa�y urz�dzenia podtrzymuj�ce �ycie mieszka�c�w tego mikro�wiata. Tu �ycie, tam �mier�. A on by� po�rodku, na wyci�gni�cie r�ki od jednego i drugiego. Pozostawa�o kilkana�cie metr�w od odnogi wiod�cej w stron� �luz, kiedy j� zobaczy�. Na �ukowatym zag��bieniu korytarza, kt�rego pod�oga wydawa�a si� jego stopom zupe�nie p�aska, nie by�o nikogo wi�cej, wi�c nie m�g� nie zwr�ci� na ni� uwagi. Mia�a na sobie lekki, rozpi�ty pod szyj�, srebrzysty kombinezon i sz�a chwiejnie chwytaj�c si� �cian - raz jednej, raz drugiej. Mia�a bardzo �adn�, czarn� buzi�, w kt�rej bez trudu dopatrzy� si� kobiecej wersji Patricka Debruse'a, Tracy Debruse powr�ci�a po raz �smy. Przylgn�� do �ciany jak mokra p�achta papieru, ale i tak potr�ci�a go �okciem. Ale nawet gdyby zderzy�a si� z nim, nie wiedzia�aby o tym. Patrzy�a przed siebie zamglonym wzrokiem, na jej twarzy widnia�y �lady �ez i potu. Kiedy go mija�a, spostrzeg�, �e kombinezon na jej lewym ramieniu jest solidnie nadpalony. Tracy Debruse powr�ci�a w ostatniej chwili. Kiedy dotar� w ko�cu do swojej kabiny i odseparowa� si� drzwiami od �wiata, z wielk� ulg� rzuci� si� na ��ko, zwalaj�c nie rozpakowany neseser na pod�og�. Na suficie ja�nia� wyrazisty hologram Ksi�yca w pe�ni. Robert my�la� o muzyce. P� nast�pnego dnia sp�dzi� na zabijaniu czasu, nie mog�c przesta� my�le� o zbli�aj�cym si� momencie zanurzenia. Oko�o po�udnia odby� p�godzinn� konferencj� prasow�, potem reklamowa� Coca-Col�, co wchodzi�o niestety w zakres umowy, a potem uda� si� na lunch, kt�ry przeci�ga� tak d�ugo, jak tylko si� da�o. Rozgl�da� si� za rodze�stwem Debruse, ale albo byli ju� w drodze na Ziemi�, albo nie opuszczali kabiny ciesz�c si� swoj� obecno�ci�. Zauwa�y� za to s�siada z promu, biznesmena Jake'a, kt�ry niestety nie m�g� mu po�wi�ci� zbyt wiele czasu. Najprawdopodobniej grubasek prze�y� szok dowiedziawszy si�, �e normalnie wygl�daj�cy, sympatyczny facet, z kt�rym przyjemnie si� gaw�dzi�o podczas lotu, jest nurkiem. Jake nie mia� poj�cia, jak rozmawia si� z kim� takim, wi�c znalaz� wym�wk� w postaci odlatuj�cego promu. Robert m�g� �atwo zdemaskowa� to oszustwo, dzwoni�c do portu, ale darowa� sobie. Z restauracji przeni�s� si� do miniparku, gdzie mia� okazj� podziwia� trzy hinduskie tancerki na go�cinnych wyst�pach. Mundurowy za�ogant "Kr�lowej Wiktorii" twierdzi�, �e to �wiatowej s�awy zesp� folklorystyczny na urlopie. W s�owach tych nie by�o �adnej przesady. Robert nie zna� si� wprawdzie na sztuce, ale zna� doskonale koszt takiego urlopu. O pi�tej po po�udniu obejrza� nadawany z Ziemi dziennik dla wszystkich stacji orbitalnych Planet Wewn�trznych. Hologramowe widmo spikerki usadowi�o si� na blacie marmurowego stolika tu� przed jego nosem, ale pochyli� si� jeszcze, aby obejrze� dok�adnie jej nogi i mikroskopijny biust. Nie pochodzi� z d�ungli - po prostu zestawienie naturalnego g�osu m�odej kobiety z jej nienaturalnymi wymiarami potrafi�o go zawsze rozbroi�. Wreszcie w dobrym humorze i z du�� ilo�ci� adrenaliny we krwi poszed� do �luz towarowych, z kt�rych korzysta�y teraz wszystkie batyskafy. Przypuszcza�, �e znajdzie tam dwa: swoj� "Jutrzenk�" i pojazd panny Debruse. Niewiele si� pomyli�. G��wny hangar mia� wymiary prowincjonalnej hali sportowej i znajdowa�y si� tam trzy stanowiska. Robert stan�� na umocowanej pod sufitem szerokiej rampie dla publiczno�ci. Kilkana�cie st�p ni�ej grupa czterech lekko wstawionych technik�w krz�ta�a si� wok� zawieszonej w sieci czarnej, poskr�canej bry�y metalu. Z lewej kilku absolutnie trze�wych m�czyzn pracowa�o przy jego srebrzystym batyskafie z wymalowanym na pancerzu znakiem firmowym Coca-Coli. I ten pojazd spoczywa� w ko�ysce ze stalowych lin. Trzecie stanowisko by�o natomiast wolne - grube zwoje zwisa�y bezw�adnie pieszcz�c g�adk�, l�ni�c� metalicznie pod�og�. Robert zszed� spiralnymi schodkami z boku pomieszczenia i mijaj�c �rodkow� sie� dozna� ol�nienia. Zatrzyma� si� i wlepi� oczy w kup� z�omu, kt�ra by�a niegdy� batyskafem panny Debruse. Jeden ze sko�nookich technik�w ze sponsoruj�cego dziewczyn� koncernu Kawasonic dostrzeg� jego zdumienie i zbli�y� si� szczerz�c z�by. - Tak, tak - zamrucza�, zerkaj�c na jego plakietk� identyfikacyjn�. - To jest w�a�nie jej batyskaf. - Co... - Ma na zegarze minus dwana�cie minut. Szcz�ciara! Wstrz��ni�ty Robert powl�k� si� dalej, nie mog�c jednak oderwa� wzroku od wraku. Tracy Debruse oszuka�a Pana Boga na ca�e siedemset dwadzie�cia sekund. Braciszek m�g� by� dumny. Zazdro�ci� jej, �e ma kogo�, kto na ni� czeka�. A raczej dziwi� si�. Nie zna� dot�d nurka mog�cego pochwali� si� radzin�, kt�ra si� od niego nie odwr�ci�a. Nie mia� poj�cia, po kt�rej stronie le�a�a tu wina. Gdyby mia� jeszcze okazj�, zapyta�by o to Patricka Debruse'a. Zza wypuk�o�ci pojazdu wy�oni�a si� s�omiana grzywa Michaela Towela. - Przyszed�em sprawdzi�, jak wam leci. - Wszystko OK - zapewni� in�ynier znudzonym g�osem. - A jak prognozy? - Wiatr w normie. Chromosfera ma�o aktywna, jak nigdy w tym okresie. Bez widok�w na silniejsze protuberancje. - Jakie� plamy? - W zasi�gu tylko jedna, w stadium zaniku. - To znaczy? - Pi��dziesi�t tysi�cy �rednicy. S� te� pochodnie... - To niewa�ne. Co z t� plam�? Towel zmarszczy� brwi. Robert niecierpliwi� si� zerkaj�c na wypolerowany pancerz "Jutrzenki". T�skni� za ni�. - Raczej niezbyt. Powiem panu przed startem. - To bez znaczenia... te kilka minut... Towel zerkn�� znacz�co ponad jego ramieniem na resztki pojazdu Tracy Debruse. Robert skin�� g�ow�. - Tak, wiem. - Odwr�ci� si� na pi�cie i wyci�gn�� r�k�. - Mog� pana zapewni�, �e mnie nic takiego si� nie zdarzy. Je�eli nie b�d� chcia� wr�ci�, to nie wr�c�. - Za�mia� si� nerwowo i spojrza� na wykrzywion� twarz in�yniera. - Ale pan jest chyba zwolennikiem teorii Blackfielda? - Co prosz�? - My�li pan, �e oni nie wracaj�, bo nie mog�? M�ody in�ynier wzruszy� ramionami. - G�wno mnie to obchodzi - powiedzia� szczerze. Prawd� powiedziawszy, Robert r�wnie� mia� to gdzie�. Je�eli kto� mia� prawo wyra�a� na ten temat jakie� opinie, to chyba tylko Tony Rudnicky. Mo�e Tracy Debruse. Rodze�stwo Debruse przysz�o go po�egna�, co by�o jedynym mi�ym akcentem imprezy. Robert z trudem wy�owi� ich twarze w g�stym t�umie na rampie, w�r�d trzask�w holokamer i b�yskaj�cych reklam. Ca�y ten zgie�k pozostawi� za sob�, zamkn�wszy w�az od �rodka. Seria mikroskopijnych wybuch�w wtopi�a pokryw� w pancerz odcinaj�c go od wszystkich b�ahostek i powa�nych problem�w zewn�trznego �wiata. Wcale nie odczuwa� tego jako odizolowanie od �wiata, wr�cz przeciwnie. Je�eli �wiat wewn�trz batyskafu nie by� rozleglejszy, to przynajmniej by� du�o bardziej poci�gaj�cy. Kabina mia�a kszta�t kuli i nie znalaz�o si� tu wiele miejsca poza przestrzeni� dla cia�a Roberta. Przypomina�o to klatk� dla niebezpiecznego wariata - obite mi�kkim, bia�ym materia�em wn�trze i absolutnie �adnych urz�dze�. Jedynym punktem, na kt�rym mo�na by�o oprze� wzrok i my�li, by�a zielonkawa p�ytka dw�ch wska�nik�w: regulatora zegarowego i miernika wysoko�ci. Obydwa wy�wietlacze pokazywa�y szereg zaokr�glonych zer. Robert wyci�gn�� si� na pod�odze, wyginaj�c cia�o stosownie do jej powierzchni, co nie by�o wcale tak niewygodne, jak mo�na by przypuszcza�. Czeka� na zga�ni�cie �wiat�a, kt�re wydobywa�o si� z niewielkich szczelin w pow�oce �cian, a raczej w sferycznej �cianie. Czu� si� troch� jak mucha przy�apana przez reflektor na g�adkiej, bia�ej powierzchni. Pociesza� si�, �e nikt nie mo�e go zobaczy�, ale przeszkadza�a mu w�asna wyobra�nia. Procedura przed�u�a�a si�, a mo�e to czas p�ata� mu figle, trudno by�o powiedzie�. We wn�trzu batyskafu wszystkie fizyczne zasady zewn�trznego �wiata nabiera�y innych znacze�. �wiat ogranicza� si� do przestrzeni ko�cz�cej si� o wyci�gni�cie r�ki, a jego regu�y zale�a�y tylko od niego. Nie, to przesada i to gruba. W rzeczywisto�ci nie mia� wp�ywu na t� przestrze�. To ona rz�dzi�a nim wedle swojej, trudnej do poj�cia woli. Dlatego Robert nie potrafi� stwierdzi�, ile sekund, minut czy godzin przele�a� w bezruchu, czekaj�c na start. I nie przejmowa� si� tym. C� znaczy� up�ywaj�cy czas wobec obcowania z otaczaj�cym �ywio�em? Bo za chwil� Robert Grady i jego "Jutrzenka" zn�w po��cz� si� ze Wszech�wiatem, z tym, �e to ju� nie b�dzie ten sam Wszech�wiat. Nie b�dzie ludzi, nie b�dzie planet, nie b�dzie pr�ni i zimna Kosmosu, nie b�dzie Boga. B�dzie Muzyka S�o�ca. Tylko dlaczego, do cholery, tak d�ugo to trwa? Nagle zacz�� si� ruch. Odczu� to jako niewielkie wahania ci�aru cia�a. Usiad� i podkurczy� nogi, ale oba wska�niki wci�� pokazywa�y zera. Chwil� potem nast�pi�o silne szarpni�cie i Robert pofrun�� do g�ry. G�ra sta�a si� do�em, a wn�trze kabiny zawirowa�o. Trwa�o to tylko kr�tki moment - po chwili nurek zn�w siedzia� na pod�odze. Podni�s� powieki, kt�re zacisn�� wcze�niej odruchowo i stwierdzi�, �e otacza go ciemno��. Serce podskoczy�o mu do gard�a, ale nie mia�o to nic wsp�lnego ze strachem. Wyt�y� wzrok i odnalaz� pod nogami oddalaj�ce si� �wiat�a "Kr�lowej Wiktorii". Gdzie� z boku wirowa�y dwa rz�dy cyferek zawieszone po�r�d gwiazd i wyr�niaj�ce si� na ich tle jaskraw� zieleni�. Gdyby nie namacalna obecno�� pow�oki, m�g�by straci� zmys�y, pomimo �e by�o to ju� jego trzecie zanurzenie. Za ka�dym razem szok trwa� jednak kr�cej. By� to zreszt� szok ze wszech miar pozytywny - podobnie czuli si� chyba niekt�rzy mieszka�cy Hiroszimy obserwuj�c atomowy wybuch. Zanim zgin�li. Bo, jak wiadomo, grzyb atomowy to najpi�kniejsze z dzie� cz�owieka, przewy�szaj�ce te� wszystko, co stworzy�a natura. Z wyj�tkiem Muzyki S�o�ca. I dlatego Robert mia� serce w gardle. Gdzie� z g�ry, kt�ra w rzeczywisto�ci by�a do�em, sp�ywa�a ku niemu jarz�ca si�, pozioma kreska. By�a to kraw�d� ochronnej, gordonowej p�yty, kt�ra, cho� poch�on�a ogromne ilo�ci energii i materia�u, nie mia�a w sobie nic wielkiego. To zreszt� typowe dla wszystkich trwa�ych wytwor�w cz�owieka. Nawet drapacze chmur i egipskie piramidy wydawa�y si� emocjonalnie puste wobec ogromnych i malutkich, lecz zawsze harmonijnych dzie� natury. Lub te� Stw�rcy, zale�y, jak na to spojrze�. Wra�enia estetyczne nie nale�� jednak do prawd og�lnych i ka�dy ma prawo do wyra�ania w�asnych opinii. By� mo�e, niekt�rym wydawa�o si�, �e wielka p�yta z gordonu jest urzeczywistnieniem doskona�o�ci, kt�rej zawsze brakowa�o przyrodzie. Zreszt� harmonia i doskona�o�� to r�wnie� poj�cia wzgl�dne, takie wywody nie prowadz� do niczego. Robert by� jednak pewny swojej racji i nikt nic nie m�g� na to poradzi�. S�o�ce pojawi�o si� zupe�nie niespodziewanie. Nie mia�o to nic wsp�lnego ze wschodem obserwowanym na Ziemi, cho� i tam bywali ludzie, kt�rzy witali ten wsch�d z r�wn� �arliwo�ci�, jak on teraz. Nie zosta� o�lepiony, gdy� nie patrzy� bezpo�rednio na gwiazd�. To, co mia� przed oczyma, by�o tylko zmy�ln� projekcj� holowizor�w, w wi�kszo�ci ca�kowicie fikcyjn�. "Jutrzenka" zosta�a wyposa�ona w czujniki temperatury i z pochodz�cych z nich informacji uk�ada�a obraz, kt�ry wy�wietla�a w kabinie. Szczeg�y tego obrazu czerpa�a z pami�ci pos�uguj�c si� na p� inteligentnym programem, kt�ry zapewnia� du�� zgodno�� z rzeczywisto�ci�. Innego sposobu nie by�o - pancerz batyskafu nie mia� prawa przepuszcza� �adnego promieniowania, mo�e z wyj�tkiem neutrino. Robert patrzy� na S�o�ce, ale jego sztuczny blask nie razi� oczu. Spada� ze sta�ym przy�pieszeniem. Nie mia� mo�liwo�ci kontrolowania tego procesu, nad wszystkim czuwa�y automaty, kt�rych zadaniem by�o sprowadzenie go jak najni�ej si� da. Na razie fruwa� na falach wiatru s�onecznego gdzie� w g�rnej cz�ci korony, sma��c si� w temperaturze kilkuset tysi�cy stopni. Ni�ej by�o jeszcze gorzej, je�eli ju� patrze� na to od tej strony. Robert ocenia� bowiem problem z zupe�nie innej perspektywy - zagadnienia techniczne nie zaprz�ta�y jego uwagi. Konstruktorzy pojazd�w s�onecznych mieli do rozwi�zania dwa zasadnicze problemy: wysok� temperatur� i grawitacj�. Oba zosta�y pokonane tego samego dnia - 13 pa�dziernika 2066 roku - kiedy to James Hollyfield i Dymitr Gonzaga odkryli zasad� konwersji si� i dowiedli jej dzia�ania w praktyce, buduj�c pierwszy na �wiecie syntezer subatomowy. Dzi�ki niemu mogli tworzy� dowolne materia�y, ��cz�c cz�stki elementarne wed�ug w�asnego upodobania - tak powsta�y mi�dzy innymi materia�y odporne na dzia�anie wielkich temperatur. Tak powsta�a p�niej p�yta z gordonu chroni�ca "Kr�low� Wiktori�" przed kaprysami centralnej gwiazdy. Drugi problem rozwi�za� si� sam przez si�, kiedy syntezer Hollyfielda i Gonzagi wyprodukowa� odwr�cone pole grawitacyjne z pomini�ciem masy jako �r�d�a. Teraz potrzeba by�o jedynie odpowiednio du�ego �r�d�a energii i wszystkie zakamarki S�o�ca stawa�y przed cz�owiekiem otworem. A gdzie szuka� wi�kszego i ta�szego �r�d�a energii ni� samo S�o�ce? Rozwi�zanie pozosta�ych technicznych trudno�ci zabra�o jedynie �wier� wieku i pierwszy s�oneczny pojazd by� gotowy. Sp�on�� wprawdzie w dolnych warstwach korony s�onecznej, ale pierwszy krok zosta� uczyniony. Ostatnim by�a "Jutrzenka" Roberta Grady'ego. By�a najlepsza, co nie znaczy, �e absolutnie doskona�a. Zapewnia�a jednak mo�liwo�� prze�ycia kilku godzin w najbardziej niesprzyjaj�cych warunkach, jakie mo�na znale�� w Uk�adzie S�onecznym. A to ju� by�o co�. Nurkowie pojawili si� kilka lat po pierwszej za�ogowej ekspedycji. Wkr�tce, kiedy uwaga naukowc�w zwr�ci�a si� w innym kierunku, to nurkowie pozostali jedynymi u�ytkownikami s�onecznych pojazd�w. W tym czasie Ziemia organizowa�a ekspedycj� do potr�jnego systemu Centaura, a na Marsie startowa�a druga kolonia. Nikogo wtedy nie interesowa� fenomen nurk�w. Z wyj�tkiem wielkich koncern�w, kt�re natychmiast zwietrzy�y interes. By� to pozorny paradoks. Wi�kszo�� spo�ecze�stwa nie darzy�a ich sympati�, a jednak koncerny zarabia�y krocie na reklamie. Jak to si� dzia�o? Bardzo prosto - pod�wiadomie niemal wszyscy podziwiali rycerzy s�o�ca, wspania�ych ryzykant�w, tajemniczych szale�c�w. Byli sta�ym tematem rozm�w, chocia� nie wyra�ano si� o nich pochlebnie. Porz�dni obywatele nie lubili nurk�w, poniewa� taka panowa�a moda. Robert mia� nadziej�, �e moda ta nigdy nie przeminie. �wiat nauki obserwowa� nurk�w z przymru�eniem oka, nie mog�c ich poj��. Kilku odwa�niejszych profesor�w z wielkimi nazwiskami i r�wnie wielkimi teoriami pr�bowa�o rozgry�� ten problem i siada�o w batyskafy. Wszyscy zostali nurkami, a �aden nie powr�ci� z trzeciego zanurzenia. Od tamtej pory S�o�ce zosta�o odsuni�te na margines astronomicznych i filozoficznych zainteresowa� ludzko�ci. Wkr�tce mieli powr�ci� bohaterowie z uk�adu Tolimana. Obraz gwiazdy zacz�a przes�ania� jakby delikatna mgie�ka, zdawa�oby si� tysi�ce niewidzialnych paj�k�w zasnuwaj� szybko kul�, w kt�rej uwi�ziono Roberta. Po kilku chwilach ca�y �wiat skry� si� za welonem jasnej mg�y. W tym samym momencie powr�ci� stan niewa�no�ci - pojazd przesta� przy�piesza� i rozpocz�� swobodny spadek ku S�o�cu. Widzia� tarcz� gwiazdy jako misk� �wiec�cej biel� cieczy. Miska by�a nieco przechylona i gdzie� z lewej strony gor�ca zupa wylewa�a si� na ciemny st� Kosmosu. Wydawa�o mu si� te�, �e dostrzega p�kni�cia w �cianach naczynia, jednak r�wnie dobrze mog�y to by� wypryski cieczy, kt�ra kipia�a intensywnie, strzelaj�c ku niemu wyd�u�onymi b�blami. Wkr�tce wszystko skry�o si� za jednolit� kurtyn� jasno�ci - by� to efekt rosn�cego wci�� tarcia powierzchni batyskafu o cz�steczki atmosfery. Robert spojrza� na wysoko�ciomierz, na kt�rym widnia�a warto�� kilkuset tysi�cy kilometr�w. Nie m�g� wyra�nie dostrzec, ile dok�adnie dzieli�o jego pojazd od dolnej granicy fotosfery. Zegar uspokaja� go zielonym �wiat�em, tak jak nale�a�o si� tego spodziewa�. Batyskaf zwalnia� wyra�nie, co Robert odczu� jako ponowne pojawienie si� w swoim �wiecie kierunk�w przestrzeni. Kl�cza� teraz na tarczy S�o�ca, kt�ra wyr�nia�a si� jako nieco ja�niejsza plama na tle przera�aj�co jasnej bieli. W tym �wietle wszystkie szczeg�y jego stroju, sk�ra r�k i st�p nabiera�y jednakowego, bladego odcienia. Wygl�da�o to tak, jakby sam stanowi� �r�d�o �wiat�a. Nie istnia�o nic poza �wiat�em. Bia�ym, wciskaj�cym si� pod powieki �wiat�em. W pewnym momencie, czas nie gra� tu roli, pojawi�y si� kolory. By� mo�e, by�o to spowodowane zm�czeniem oczu, by� mo�e, rzeczywi�cie zachodzi�o tu nowe fizyczne zjawisko, Robert nie by� w stanie si� nad tym zastanowi�. Spojrza� jeszcze raz na wysoko�ciomierz, z trudem odrywaj�c wzrok od feerii barw i odczyta� warto�� szesnastu tysi�cy pi�ciuset kilometr�w. Cyfry zmienia�y si�, ale nie potrafi� okre�li�, jak szybko. Gdyby mia� na to czas i ochot�, m�g�by za�o�y�, �e jego pr�dko�� zmala�a prawie do minimum. Bez pomocy zegara nie m�g� wyliczy� tego dok�adnie. By� to zreszt� jeden z powod�w, dla kt�rych nurkowie nie zabierali ze sob� zegark�w. Ten wy�wietlacz, kt�ry nazywali "zegarem", nie s�u�y� bynajmniej pokazywaniu up�ywaj�cego czasu. Oblicza� sekundy, minuty i godziny bytu. Racjonowa� �ycie. Temperatura na zewn�trz spada�a wyra�nie. Przestrze� nie by�a ju� jednolitym �wiat�em, ale podzieli�a si� ni�ej na skupiska o r�nej jaskrawo�ci. Kolory by�y zjawami wiruj�cymi wok� Roberta, oplataj�cymi go, na przemian to odsuwaj�cymi si� od niego, to wyci�gaj�cymi ku niemu swoje ramiona. Macki i sploty drga�y regularnie i min�a d�uga chwila, nim zorientowa� si�, �e pulsuj� w rytm uderze� jego serca. W jaki� tajemniczy spos�b by�y wi�c z nim zwi�zane, przeplecione z nitkami jego duszy, zakorzenione w jego umy�le - nieregularne, niematerialne, bosko pi�kne i bosko doskona�e zjawy, kt�re mog�yby by� narkotyczn� wizj�. U do�u gor�ca zupa zacz�a przeobra�a� si� w jezioro ciemnej wody z p�ywaj�cymi na powierzchni tenisowymi pi�eczkami, kt�re miesza�y si� ze sob�, czasem ��czy�y, czasem ton�y i znika�y. Mog�y to by� te� oczka t�uszczu w rosole. W rzeczywisto�ci by�y granulami dziesi�tki i setki tysi�cy razy przerastaj�cymi wielko�ci� jego "Jutrzenk�". Zrozumia� nagle, �e znajduje si� przera�liwie nisko - gdzie� w dolnych warstwach chromosfery. Temperatura na zewn�trz spad�a do kilkunastu tysi�cy stopni - ledwie par� tysi�cy kilometr�w ni�ej czeka�a na niego wrz�ca kipiel S�o�ca. Batyskaf spisywa� si� bez zarzutu, co by�o pocieszaj�ce. Gdyby nie to, grawitacja zamieni�aby go w rozlewaj�c� si� na pod�odze klusk�. Jednak nie mog�o to trwa� wiecznie - temperatura z�era�a powoli kolejne warstwy ochronnego pancerza - pr�dzej czy p�niej b�dzie musia� wr�ci�. Zegar pocieszy� go zielonym �wiat�em. Tymczasem wok� dzia�o si� wiele. Gdy tylko podni�s� wzrok, wiruj�ca przestrze� wci�gn�a go w siebie, zrywaj�c ostatnie nici wi���ce go z rzeczywisto�ci�. Jego cia�o przesta�o istnie�, a �wiadomo�� rozmy�a si� po nie istniej�cych �cianach batyskafu i przes�czy�a do plazmy na zewn�trz. Robert czu� jej cz�steczki, przeszywaj�ce go promienie, rozszarpuj�ce na strz�py eksplozje ci�nienia. To by�o co� wi�cej ni� najlepszy narkotyk - oszo�omiony, rozwleczony na kilometrach wype�nionej gazem przestrzeni przesta� czu� i my�le�. Muzyka S�o�ca wessa�a go w siebie - sta� si� Muzyk� S�o�ca - ulotnym i pot�nym, grzmi�cym i delikatnym, boskim i diabelskim �piewem. Gdzie� w ostatnim strz�pie �wiadomo�ci ko�ata�o si� uczucie ma�o�ci i pokory wobec wszechpot�nej, majestatycznej i nieskazitelnej obecno�ci Czego�. To Co� mog�oby by� Bogiem, mog�oby by� S�o�cem, mog�oby by� nim lub wszystkim tym na raz - nie mia�o to ju� �adnego znaczenia. Batyskaf opada� wci�� w d�, prowadz�c w�asn�, bardzo przyziemn� walk� z �ywio�em. Znajdowa� si� teraz w najbardziej zacisznym i bezpiecznym zak�tku atmosfery gwiazdy, ale musia� oszcz�dza� si�y na powr�t. Bezduszny zegar odlicza� kolejne minuty ze swego niezbyt bogatego zapasu. Robert powraca� kilka razy, tylko raz patrz�c na zegar. Po kilku chwilach Muzyka porywa�a go na powr�t. Podczas jednego z tych okres�w nie�wiadomo�ci, a mo�e nad�wiadomo�ci, jego "Jutrzenka" wp�yn�a do fotosfery, ustanawiaj�c nowy rekord zanurzenia. Rekord, kt�ry nie mia� by� nigdy nigdzie odnotowany. Kiedy drugi raz skupi� wzrok na wy�wietlaczu, cyferki jarzy�y si� niebiesko. By� to jaki� sygna�, ale min�a d�uga chwila, nim przypomnia� sobie, co on oznacza: kto� chcia�, �eby przekr�ci� p�ytk� i w��czy� procedur� wynurzania. Pr�bowa� zastanowi� si� nad tym, ale nie potrafi� skupi� my�li. Zamyka� powieki, nawet zakrywa� je pi�ciami, ale nic to nie pomaga�o. Chwyta� strz�py jakich� wspomnie� z innego �wiata, do kt�rego mia� powr�ci�, kt�ry czeka� na niego gdzie� w g�rze. Pr�bowa� o nim my�le�, ale odczuwa� tylko niech��, z�o��, pogard�, wstr�t. Osobnym uczuciem by� strach, kt�ry odnosi� si� niew�tpliwie do obecnego, wiruj�cego �wiata �wiat�o�ci. Szuka� przyczyny tego strachu, ale wymyka�a si� gdzie� na granicach jego szerokiego na kilometry umys�u. Zanurzy� si� zn�w, wytrysn�� w przestrze� fontann� kszta�t�w i kolor�w. Odszed� z "Jutrzenki", aby nigdy nie wr�ci�. Przestrze� wci�gn�a go chciwie i nawin�a na olbrzymi, s�oneczny palec. Czu� jej pulsowanie w ka�dej cz�steczce swego gigantycznego cia�a - silne, obce uczucia szarpa�y nim gwa�townie w niepokoj�cym rytmie. Czerpa� je ca�ym swoim umys�em jednocz�c si�, dziel�c na fragmenty i rozcie�czaj�c w roztworze bez granic. Po up�ywie trudnej do okre�lenia chwili cyferki zegara zap�on�y purpur�, przechodz�c z odliczania �ycia na odliczanie �mierci. Gdzie� w g�rze pierwszy mi�dzygwiezdny statek kosmiczny o banalnej nazwie "Odkrywca" zbli�a� si� do orbity Transplutona. S�o�ce milcza�o, czekaj�c. Go�dap, 1990 Marek Bida MAREK BIDA Urodzi� si� w 1971 roku w Go�dapi. S�uchacz Pa�stwowego Studium Stenotypii i J�zyk�w Obcych w Warszawie (kierunek: finanse i rozliczenia mi�dzynarodowe). Ma w planie dalsze studia. Z fantastyk� (i "Fantastyk�") zwi�zany od dziecka, szuka w niej przede wszystkim pi�kna. Ulubieni autorzy: G. Wolfe, F. Herbert, N. Spinrad, R.A. Heinlein, L. Shepard. (mp)