4912
Szczegóły |
Tytuł |
4912 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4912 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4912 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4912 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piotr G�rski
Wycieczka
Jeste�my na wycieczce. Trwa to ju� jaki� czas. Wiecie,
jak jest. Czasami co� si� przed�u�a i nic nie mo�na na to
poradzi�.
Oni dwaj s� tu ze swoimi dupami. No i dobra, nie jest
lekko, co mi do tego. Skleili si� w pary i w parach mkn�
przez �ycie. Maj�, co chc�. Dwie pary i ja sam. Ch�opak do
wyrwania, jak to si� m�wi. I jeszcze m�wi si� o mnie, �e
jestem �wir. Pieprz� to. Ja jestem zwyk�y szmaciarz, nie
�aden pojebaniec.
Samochodem rzuca na zakr�cie. Ma�y zagl�da do szoferki.
- Co jest? - pyta.
- G�wno - m�wi�.
Jestem zabawny. Jak cholera zabawny. Ma�y patrzy. Wk�ada
w to du�o wysi�ku. On we wszystko wk�ada du�o wysi�ku.
- Aha - mruczy i chowa si�.
Przedstawi� wam go. W razie, gdyby za chwil� przesta�
dzia�a�, bo w jego wieku niczego nie mo�na by� pewnym.
Przekroczy� siedemdziesi�t. Ta jego Sucha te� �adna nimfa.
Oboje ledwo trzeszcz�. Ma�y ma proste siwe w�osy i jest
du�y. Najwy�szy z nas wszystkich. Ostatnio dziecinnieje i
jakby si� kurczy. Sucha czasem p�acze, bo co� jeszcze mu si�
kurczy, a to drugie coraz beznadziejniej zwisa. Tn� si� raz
na miesi�c. Nami�tnie, jak ��wie.
Z przeciwka nadje�d�a furgonetka. Identyczna jak nasza,
tyle �e ��ta. Przyczepiono do niej baloniki i wst��ki.
Tam, w oknach, widz� mordy. Mordy pokryte warstwami
ci�kich farb. Ch�opaki z furgonetki to musz� by� niez�e
szajbusy. Wychylaj� si�. Machaj� do nas.
My tak�e do nich machamy. Jest wycieczka i niesie nas ta
sama droga.
- Co jest, facet! - wrzeszczy jeden. - Jedziecie na
zjazd?
- Jedziemy, nie? - odpowiada �winiobicie, otwieraj�c tylne
drzwi samochodu, bo ju� si� min�li�my.
Posuwamy si� dok�adnie w przeciwnym kierunku, ale mamy
sw�j pow�d. Patrz� we wsteczne lusterko. Wci�� nam machaj�.
Zwalniam i wje�d�am na podrz�dn� drog�. Wozem telepie.
Wsz�dzie wok� spalona ziemia. Wykwintne krajobrazy.
Do szoferki gramoli si� teraz �winiobicie. Oni siedz�
ci�gle z ty�u i raz za razem przychodz� do mnie.
- Widzia�e� tamtych? - pyta.
Kiwam g�ow�. Szukam sensu w tym pytaniu.
- Pomalujemy nasz w�z - proponuje. - Na zajebi�cie �ywy
kolor. Ten czarny jest ponury. Wygl�damy jak kijowy karawan,
czy co�.
- Czarny jest dobry.
- Pomara�czowy wydaje si� w sam raz. Albo lepiej kilka
kolor�w. �eby by�o weselej. Wi�cej �ycia, Wdowiec.
- �ycia? - m�wi� i chce mi si� �mia�.
Ja jestem zabawny, ale �winibicie te�. Kurwa, jakiego on
ma ryja. Z takim ryjem to powinni go wyskroba� z �ona jego
starej. Ale kto m�g� wiedzie�.
Wje�d�amy w dolin�. Droga gnie si�. Teren wznosi si� i
opada. Niesamowicie mi si� prowadzi.
Potem widzimy ten dom. Pojedynczy kloc rzucony na
pustkowie. Co za t�paki tam mieszkaj�. Teraz, kiedy jest
tak, jak jest.
Everete u�miecha si�, ale niepok�j w jej oczach
pozostaje. Tak daleko od miasta, m�wi.
Jej w�osy s� mi�kkie, kiedy si� je g�adzi.
Daleko.
Droga idzie dalej, �eby dojecha� do budynku, trzeba j�
opu�ci�. Patrz� na budynek. Okna wzmocnione s� okiennicami
ze stali. Po co? Kogo powstrzymaj� okiennice.
- Uwa�aj, tutaj mo�e by� pole minowe - m�wi �winiobicie.
- Niekt�rzy tak robi�, �eby nie mo�na si� by�o do nich
dosta�.
- Odwal si�, co?
�winiobicie to stresowy facet. Sam trwa w stresie i chce,
�eby inni te� w nim trwali.
Jeste�my przed domem. Wybrali�my to miejsce wcze�niej.
Zatrzymuj� furgon. Musimy zabra� st�d jakie� zabawki na
zjazd. Ale wita nas cisza. Jest g�ucho, martwo. S�yszymy
tylko wiatr.
- Gotowi? - pytam.
W tym momencie pocisk du�ego kalibru trafia w przedni�
opon� wozu. Jeden strza� - i znowu cisza. I ten wiatr.
- Wynocha, mordercy! - krzyczy kto� z wn�trza budynku,
ukryty za okiennic�. - Wyno�cie si� albo was pozabijam.
- Trzecie okno od lewej na pi�trze - informuje
�winiobicie.
- Dobra - odpowiada z g��bi Ma�y.
Facet z budynku to bezm�d�e. Zamiast zabra� si� do nas
ostro, wali w ko�a. Chyba, �eby nie zostawi� nam wyboru,
nawet gdyby�my chcieli odjecha�. A nie chcemy. Ma�y ju�
kopie tylne drzwi. Oba skrzyd�a otwieraj� si� gwa�townie. Na
ramieniu trzyma niewielk� rakietnic�. Ledwie celuje.
Strzela. Nagle bol� mnie uszy, a okno staje w p�omieniach.
- Zapieprzamy - m�wi�.
Ale nie zapieprzamy, tylko wype�zamy z samochodu. Nie
chce nam si� szybciej. Sucha i Petka pl�cz� mi si� pod
nogami. Niech tamtym si� pl�cz�, czemu mnie. Ma�y zostawi�
rakietnic�, trzyma w r�ku �om. Potrzebuje kilku chwil, �eby
rozbi� drzwi. Niby mocne. Z okna na pi�trze bucha dym. Mamy
peemy i wdzieramy si� do wn�trza domu.
Parter jest pusty. Wy�ej dwie kobiety. Ka�da dama pe�n�
g�b�, co znaczy, �e wybuch nic im nie urwa�. M�odsza jeszcze
panuje nad sob�. Starsza histeryzuje. Cycu� zabawki, nie ma
co. Pi�tro pe�ne jest dymu, cz�� �cian zburzona, wsz�dzie
k�adzie si� gruz. W jednym pokoju si� pali i tam le�y ten
facet od opon, co nazwa� nas mordercami. Czy to a� tak
bardzo wida�? Z faceta pozosta�o niewiele.
Nikogo wi�cej w domu nie ma. Mieszkali we tr�jk�. On
jeden i one dwie. On pewnie my�la�, �e da sobie rad�. Mo�e
im wmawia�, �e nie ma z�ych ludzi, a je�li s�, to nigdy tu
nie dotr�. Bo co z tego, �e pustkowie. Przecie� nic z�ego
nie mo�e ich spotka�, nie ich, on jest z nimi, a jakby co,
ma sw�j karabin.
Zaufaj mi. Jestem przy tobie. Miasta s� ponure i nie
spos�b tam by� szcz�liwym.
Powinien by� strzela�, �eby zabi�, ten facet. Kim by�.
M�em jednej? Bratem? My�la�, �e nas przestraszy?
- Wycieczka - rechocze �winiobicie.
Ma�y staje obok mnie. Spogl�da na trupa i jest ponury.
Nie wiem, sk�d ten brak rado�ci.
- Kolejny przegrany cz�owiek - m�wi.
Twarz ma skupion�. Troch� mru�y oczy.
- Dlaczego?
- A s�ysza�e�, �eby co� wygra�?
Mru�y oczy jeszcze bardziej i widz�, �e stary wcale nie
jest ponury. �mieje si� bezg�o�nie.
Odwracam si�. Starsza z tamtych dw�ch kobiet podnosi
d�onie do ust i przygryza ko�ce palc�w. Jest starsza, ale
nie ma wi�cej jak dwadzie�cia osiem. Sucha wykr�ca jej r�ce
i popycha w stron� schod�w. M�oda robi krok, jakby chcia�a
i�� za nimi, ale Petka pojawia si� przy niej. Bije j� w
twarz. Raz i drugi.
- Ty suko - wrzeszczy.
Wzruszam ramionami, bo tak na zdrowy rozum, to Petka jest
suk�, a tamta raczej nie. Petka wci�� j� bije, a� m�oda
przewraca si�. Le�y na pod�odze. Ma robit� warg�. Troch�
krwawi.
- Dlaczego? - pyta� przez �zy.
Otaczamy j�, bezduszni i przera�liwi.
- Wycieczka, nie? - m�wi �winiobicie, ale pomaga jej
wsta�.
Zawsze m�wi�em, �e dla kobiet najbardziej okrutne s�
kobiety.
Jedziemy pust� drog�. Na zjazd. Nad Sekapol. Nasze nowe
zabawki s� z nami. Siedz� z ty�u, lekko unieruchomione.
Je�li si� ciesz�, to tego po nich nie wida�. Wydaj� si�
nawet zmartwione.
Ca�y ten incydent da� nam kup� radochy. Jeste�my w
dobrych nastrojach. Zapada� zmierzch, kiedy tankowali�my na
jednej z tych dzikich stacji benzynowych, powsta�ych tylko
dla obs�ugi wycieczek. Niebezpieczny, za to niewiarygodnie
dochodowy interes. Bez takich stacji byliby�my niczym i
szanowali�my je.
Potem nadci�ga noc. Ma�y grzeje dup� na fotelu obok i
patrzy przed siebie.
- Chc� wykurwi� pod Jasne Miasto - m�wi wolno.
Takie ma marzenia.
- Jeszcze d�ugo nie - odpowiadam.
- Wiem. Ale chc�. Kiedy� tam mieszka�em.
- I dlatego chcesz tam sko�czy�?
- A co? Niedobry pow�d?
Czasem my�l� r�ne rzeczy, ale mam szacunek dla Ma�ego,
bo �y� wtedy, kiedy ja nie �y�em i wiedzia� to, czego nie
wiedzia�em. A chcia�bym zobaczy�. Ma�y �y� przed katastrof�.
Opowiada� mi, jak to by�o.
- Mnie tam wszystko jedno - o�wiadczam. - Jasne Miasto
czy co� innego. Wsz�dzie jest tak samo, tylko czo�g�w jest
mniej lub wi�cej.
Ma�y u�miecha si� krzywo.
- Wcale nie chc� tam sko�czy� ani nigdzie. Bo wr�cimy,
co?
- Zawsze wracamy.
- To jak zwykle b�d� najlepsze dni w roku.
Wzruszam ramionami.
Chod� z nami. Nic innego si� nie liczy.
Ona le�y nieruchomo, jak kuk�a. Tyle krwi. Niemo�liwe.
Sk�d tyle krwi?
Z wami?
- Opowiedz, jak by�o przedtem, przed zag�ad� - m�wi�.
Cz�sto go o to prosz�.
- Przedtem by�o inaczej.
To ca�a jego opowie��.
Nie wymy�li�em loterii. Ju� j� znali, kiedy do��czy�em do
nich. Ma�y prowadzi� gr�, tak jak prowadzi� nas wszystkich.
No to zmieni�em go, �eby ju� nie prowadzi�. Teraz loteria to
ja. Jedyny i niepowtarzalny. Wylosuj swoj� �mier�, bo mamy z
tego ubaw.
Zatrzymujemy si� nad ranem, bo one musz� losowa�. S�o�ce
wschodzi. Jestem zachwycony. Zawsze jestem, gdy to ogl�dam.
Zbieramy si� przy samochodzie. Zabawki wygl�daj� na
wyczerpane. Stoj� obok siebie i nie wiedz�, czego od nich
chcemy. Wyci�gam karty. Dwie talie. Purpurow� i niebiesk�.
Karty nie maj� znaczenia, ale zawiera si� w nich tajemnica.
- Zaraz poznacie sw�j los - m�wi�, staraj�c si�, �eby
wypad�o to tak, jakby m�wi�a wyrocznia. - Bo kiedy
przestaniecie by� nam potrzebne, trzeba b�dzie co� z wami
zrobi�.
- Po co nas trzymacie? Czego chcecie? - odzywa si�
m�odsza.
- W�a�ciwie niczego. B�d�cie.
- Pu��cie nas.
M�oda chce dalej wyg�asza� swoje "pu��cie" czy "po co
trzymacie", ale Petka skutecznie j� ucisza. Nie ma na co
czeka�.
- Losuj pierwsza - rozkazuj� starszej.
Waha si�.
- Szybko.
Kobieta blednie gwa�townie. To jest tak, jakby krew
traci�a barw� i bez barwy kr��y�a w �y�ach. Bior� pierwsz�
tali�, chocia� to ja jestem wa�ny, nie talia. Ma�y z Such� i
druga para czekaj�. S� podnieceni. Rozk�adam karty jak
wachlarz.
- Kt�ra? - m�wi�.
Kobieta jakby nie s�yszy. Nie rusza si�. Karty
hipnotyzuj� j�. Wysuwa dr��c� r�k�. Wskazuje.
- Ta? - pytam.
Potrz�sa g�ow�. Nie, nie ta. Tamta. Wysuwa kart�
spomi�dzy innych i trzyma, nie �miej�c odwr�ci�. Ja
odwracam. Sp�d karty jest czarny.
- �mier�.
W talii purpurowej wszystkie karty s� czarne. Uczestnicy
wycieczki wiedz� o tym, ale ciesz� si� jak dzieci. Bo
zwyci�yli. Ciesz� si� wi�c.
Kobieta rozgl�da si�, przera�ona. Chce co� powiedzie� do
drugiej, kt�ra stoi nieruchoma i poszarza�a.
Wk�adam kart� do talii. Tasuj�. Podsuwam tali� m�odszej.
Jej twarz pozostaje spokojna, tylko sp�ywaj� po niej �zy.
- Losuj.
Ona wzrok utkwiony ma w starszej. Patrz� na ni�. Poprzez
jej �zy.
�zy s� wielkie, ci�kie, bru�d�� twarz niczym kwas. Czemu
ich nie czuj�?
Cofam r�k�. Bior� niebiesk� tali�. W niebieskiej spody s�
bia�e. Uczestnicy wycieczki wiedz�. Ale to jest tak, jak
gdyby nie wiedzieli. Ja te� nie wiem.
Bezmy�lnie, niczym automat, m�odsza bierze kart�.
- �ycie.
Uczestnicy wycieczki s� zawiedzeni. Krzywi� si� z
niesmakiem. M�odsza zabawka nie porusza si�.
- Siostrzyczko - m�wi.
Jaka z niej siostrzyczka. By�y�cie razem, a teraz
jeste�cie oddzielnie. Wyr�s� mi�dzy wami mur, rozumiesz?
Wasze drogi rozdzielaj� si� jak na g�wnianych rozstajach.
Zostaw j�. Niech si� nauczy sama �y�, a przynajmniej sama
umiera�. I nie gadaj do trupa, bo to idiotycznie wygl�da.
Zbieramy si�. Siostry. Wiem, �e to straszne, ale o to
w�a�nie mi chodzi. Najlepsze rozwi�zania wcale nie s�
oczywiste. Tak, jak teraz jest zdecydowanie lepiej.
�winiobicie, Ma�y i te ich dupy jeszcze nie rozumiej�, �e
tak jest lepiej. Ciekawiej. Ale ju� zaakceptowali. Petka
tylko mruczy pod nosem.
Petka to zwyk�a �ajza.
Ja mam dwadzie�cia dwa lata i jestem tu szefem.
Kierownikiem wycieczki. Dyrektorem biura podr�y. Kierowc�.
Jestem inteligent, to znaczy, wiecie ju�, szmaciarz. Ale
nie nazywajcie mnie �wirem.
Zje�d�amy nad jezioro Sekapol. Droga jest w�ska i
b�otnista. Przespa�em p� dnia. �winiobicie prowadzi�, ale
teraz znowu go zmieni�em. Musz� prowadzi�. Zapalam skr�ta z
trawki. Przed nami i za nami przetacza si� kolumna
samochod�w. Powietrze dr�y od kolor�w. To wszystko sunie na
zjazd. Tu� przed mask� mamy kabriolet, a w nim dw�ch
ma�olat�w i cztery dojrza�e dupy. Chlej� jakie� wino, kij
wie, sk�d je maj�, a puste butelki rozbijaj� o prz�d naszej
furgonetki.
- Wara, szczyluchy i stare pud�a - krzycz�, wychylaj�c
si� przez boczne okienko.
Nie jestem z�y. Krzycz�, �eby sobie ul�y�. �eby si�
podjara� i wprowadzi� w trans. Ma�olaty nie reaguj�. Jedna z
tych dojrza�ych dup rozpina kurtk� i wystawia cyca. Ma�olaty
wrzeszcz�, a jeden dopada cyca i ssie.
A potem droga nagle ko�czy si� i wida� jezioro. Albo
raczej to, co niegdy� by�o jeziorem, zanim utopiono tam tony
ci�kiego sprz�tu. Na brzegu, nad wod�, setki samochod�w. I
pe�no ludzi. Nie mog� obj�� wzrokiem wszystkiego. To wygl�da
jak kolorowe mrowisko. S� balony, wst��ki, rozsypane
konfetti. Gra muzyka. Jedziemy wolno. Musimy gdzie�
zaparkowa�. Ma�olaty ju� znalaz�y sobie miejsce. Dostrzegam
woln� przestrze�, mi�dzy autobusem a baga�ow� taks�wk�.
Wciskam si� tam.
Wychodzimy.
- To jak z powrotem w domu - odzywa si� Ma�y.
- Tak samo - Sucha beznami�tnie kiwa g�ow�.
Wydaje si� niezainteresowana. Nigdy nie pr�bowa�em
rozgry��, co czuje Sucha. Ale cz�sto my�l�, czy ona w og�le
co� czuje.
- To mo�e by� nasz ostatni zjazd - m�wi Ma�y.
- Zawsze tak m�wisz. Za ka�dym razem.
- Stare zgredy pieprz� o �mierci - mruczy Petka.
�winiobicie rozgl�da si�. Ten to si� cieszy. Paru facet�w
z autobusu podchodzi do nas. I jeszcze kilku z pobliskich
samochod�w. Jeden przyjecha� czarn� limuzyn�. Ma na sobie
garnitur obszyty fr�dzlami.
Witamy si�.
Oni co� m�wi�, ale nie s�ucham ich. Id� przed siebie.
Wsz�dzie samochody i ludzie, niekt�rzy wymalowani od st�p do
g��w. Inni w maskach. W ten spos�b demonstruj� swoj�
osobowo��.
Wycieczka jest radosna. Ci ludzie wok� to moi bracia.
Czyj� ostry chichot wdziera si� do uszu. Jaka� para pieprzy
si� na piasku. Kobieta chichocze. No wi�c nie tylko bracia.
Tak�e siostry, przyjaci�ki, kochanki.
Gdzie jeste�?
Wszystko dopiero si� zaczyna. Karnawa� czeka nas jutro.
Dzi� zabawy. Atrakcje, korowody ta�cz�cych, niespodzianki i
wielkie picie.
Pojutrze zacznie si� co� innego.
Dzie� zag�ady.
Czasem nie mog� zasn��. Nienawidz� bezsennych nocy. Na
brzegu jeziora dogasaj� ogniska. Jest ciep�o. Ludzie �pi� na
ziemi. Ja nie �pi�. Wracaj� stare sprawy.
Potrzebuj� czego�. Wi�c id� i bior� sobie. Potrzebuj�
mi�o�ci.
Moja banda te� �pi pod go�ym niebem. Tylko Petka jest
wewn�trz samochodu. Pilnuje zabawek. Tylne drzwi wozu s�
otwarte, ale i tak tam �mierdzi. Jasne. Ta menda Petka nie
pozwala�a im wyj�� za potrzeb�.
Le�� trzy. One dwie wtulone w siebie i Petka oddzielnie.
Zabawki otwieraj� oczy natychmiast. Mo�e nie spa�y. Szarpi�
m�odsz�. Najwa�niejsze to mie� odpowiednie podej�cie do
kobiet. �adna mi si� nie oprze.
Ale nie idzie �atwo. Jest skuta. Nawet o tym nie
wiedzia�em. Tr�cam Petk�. Leniwie otwiera oczy.
- Po kij je sku�a�? - pytam.
Nie odpowiada. Mruczy co�.
- Klucz.
Daje mi kluczyk. Otwieram kajdanki. Zabawka patrzy na
mnie, przestraszona. Tak patrz� tylko bardzo zakochane oczy.
- Co ci� tak pili? - pyta Petka, ledwie rozbudzona. -
Chyba nie chcesz jej r�n��.
- Bo co? - pytam, wypychaj�c zabawk� z wozu.
Petka u�miecha si�. Znam ten u�miech jadowitej �mii.
Potem m�wi, cicho, ale wyra�nie.
- Ona jest zasrana.
Chichocze. M�oda zabawka dr�y. Przez moment widz� w jej
oczach nienawi��. Kr�tki, przera�liwy, lodowy b�ysk. Nie do
mnie i nie za to, co chc� jej zrobi�. Nienawidzi Petki za to
niewa�ne, zupe�nie pozbawione znaczenia upokorzenie. Gdy
inne rzeczy nagle przestaj� si� liczy�.
M�oda ma bardzo �adnie wykrojone usta i ciemn� cer�. Jest
prawie w moim typie. Nada si�.
- Spieprzaj, g�upia cipo - m�wi� do Petki.
Petka zanosi si� �miechem. Prowadz� m�od� dalej. Pr�buje
si� wyrwa�. Nie przepada za spacerami.
Rzucam j� na ziemi� poro�ni�t� rzadk� traw�. Kurwa, ona
rzeczywi�cie jest nie�wie�a. Ale nie b�d� jej teraz my�. Nie
ma czasu. Le�y na plecach, a ja k�ad� si� na niej. Wije si�
jak piskorz. Radz� sobie. M�czyzna musi dominowa�. Ca�uj�
jej szyj�. Zaczyna krzycze�.
- Zamknij si�, kochanie, bo pobudzisz innych i b�d� si�
przygl�da�, jak to robimy. Chcesz?
Cichnie natychmiast. Woli intymny nastr�j. Broni si� w
milczeniu. Gryzie mnie w ucho. Uderzam j� w twarz. Nie za
mocno. Zawsze zaczynam od delikatnych pieszczot. G�owa jej
odskakuje.
Pieszczotliwie dr� na niej bluzk�. Ma du�y biust. Schodz�
ni�ej po �agodnym brzuchu i �ci�gam spodnie. Najpierw jej,
potem swoje. I majtki. Pr�buje mnie jeszcze odepchn��, rzuca
nogami. Obejmuj� j�, najczulej, jak potrafi�.
Uwielbiam, kiedy jeste�. Podnieca mnie tw�j dotyk i twoje
s�owa. Chc� zawsze by� z tob�.
Wsadzam jej. Palcami orze mi plecy. Ma kr�tkie paznokcie,
to dobrze. Tn� j� metodycznie i wreszcie daje za wygran�.
J�czy. Lubi�, gdy kobieta j�czy w taki spos�b. Jestem
rytmiczny jak rozp�dzaj�cy si� poci�g.
Chc� zawsze by� z tob�.
Ca�uj� j� i rozp�dzam si� coraz bardziej. Nie b�j si�,
najdro�sza, nie sko�cz� zbyt wcze�nie. Przecie� zale�y mi na
tobie. Oboje musimy mie� co� z �ycia. �ycie jest kr�tkie,
rozstaw mocniej nogi. Albo z��cz je, ile mo�esz. Wszystko
jedno.
Potem po prostu spuszczam si�. Bo o to w tym wszystkim
chodzi.
- Jeste� �wietna w ��ku, kochanie - m�wi�.
Ona p�acze. Cicho, jakby szeptem. �zy szcz�cia, jak
my�l�.
- Nie p�acz ju� - uspokajam j�. - Je�li b�dziesz w ci��y,
o�eni� si� z tob�.
Jestem wzruszony. Jakie to wszystko romantyczne.
O sz�stej rano przechodzili w pobli�u jacy� wszarze.
Kompletnie zalani. Co tacy wynios� ze zjazdu. Na kij on im
potrzebny.
- Przygotowa�em furgon - m�wi do mnie �winiobicie.
�adne okre�lenie na to, �e zamieni� go w burdel.
- No - odpowiadam.
Kr�ci g�ow�. Chce czego�, ale nie odzywa si�.
- Czego? - pytam.
- Ale �e� narobi� z t� ma�� zabawk� - m�wi cicho. - Le�y
bez ruchu i nie ma w niej �ycia. Tak nie wypada. Ona mia�a
by� dla go�ci i w og�le.
- Jest dla go�ci, nie? A jak trafi na gor�cego kochanka,
to on j� rozrusza.
�winiobicie odchodzi. Kij go tam wie, co sobie my�li.
Kto� by si� nabra�, �e taki subtelny.
�winiobicie to ca�a historia. Nie b�d� jej wywleka�, bo
by nie chcia�. Mnie wtedy nie by�o, ale oni je�dzili ju� od
jakiego� czasu. Sko�czy� im si� prowiant i musieli co� z tym
zrobi�. I najechali posiad�o��, dom by� pi�kny, zatrzymali
si� tam i zostali na noc. Nie chcieli zabija� ani kobiety,
ani dziecka. Nie chcieli, bo Ma�y urz�dzi� loteri� i karty
by�y �askawe. Zreszt� wy wiecie ju�, jak bywa z kartami.
Za domem sta� chlew, a w chlewie sta�a �winia.
�winiobicie zar�n�� �wini� - wtedy jeszcze nazywa� si�
inaczej i je�li wydaje si� wam, �e ju� wiecie, sk�d ksywa,
to g�wno si� wam wydaje, bo o tym dopiero b�dzie. Kiedy wi�c
on j� zar�n��, to chcieli si� bawi�. Matk� z dzieckiem
zostawili w chlewie, zamiast tej �wini. Wypili w�dk�, kt�r�
znale�li w domu. No i �winiobicie przegi��. Spi� si� tak, �e
posuwa� be�t za be�tem. Potem zasn��, potem zasn�li oni, i
p�niej on si� obudzi�, a oni wci�� spali. I on oprawi�
reszt� tej �wini, co j� zjedli i za�adowa� na furgon. Ale
by� jeszcze mocno naprany i ponios�o go do chlewa. I mia�
zwidy. Zobaczy� dwie �winie, kt�re przeoczy� i zar�ba�.
Zasn�� w chlewie. Rano Petka go tam znalaz�a. Kobieta
jeszcze �y�a. Trzeba by�o j� dobi�.
�winiobicie poprawia co� przy samochodzie. Dosy� go
lubi�. Czasem patrz� na niego i zastanawiam si�.
Zastanawiam si�, ale jest wycieczka.
To jest to. Nareszcie si� zaczyna. Strzelamy z peem�w w
niebo na wiwat. P�kaj� balony. Sypie si� konfetti, wybuchaj�
petardy. Zapalamy �wiece dymne.
Krzyczymy. Wsz�dzie krzycz�. Ta�czymy. Wsz�dzie ta�cz�.
Wycieczka. Potem pierwszy sza� mija. Ca�e jezioro otoczone
jest przez naszych i woda niesie g�osy. Otwieramy butelki i
pijemy. Na razie troch�. B�dzie jeszcze czas na picie.
Ma�y i �winiobicie odchodz�. Z nimi Sucha i Petka. Ja
zostaj� przy samochodzie. Potem si� zmienimy. Zagl�dam do
�rodka. Zabawki le�� p�asko na po�odze. Nagie. Nie sprawiaj�
k�opot�w. W porz�dku.
Wszyscy przygotowali atrakcje. Taksiarz obok nas
wystawia ruszt. Oferuje gor�ce kie�baski. Ci z autobusu to
akrobaci. Tworz� piramid�. Wchodz� sobie na ramiona i tak
stoj�. W pobli�u wygolony karze� rzuca no�ami w kierunku
pi�knej nagiej kobiety, przywi�zanej do drewnianej sztalugi.
No�e wbijaj� si� w drewno, wyrysowuj�c kontur cia�a.
Zjazd ma w sobie du�o z weso�ego miasteczka. I troch� z
cyrku.
Dalej, w kolejnym autobusie, zrobiono kino. Nie wiem, co
za filmy tam puszczaj�. Nie znosz� film�w. Siadam, opieram
si� o ko�o furgonu i zapalam trawk�.
Ludzie wylegli z samochod�w. Chodz� i zwiedzaj�. Szum,
nawo�ywania, �miech. Od cholery ich.
- Co masz? - jaki� palant zas�ania mi s�o�ce.
- Tam - pokazuj�, �e w furgonetce.
Palant zachodzi na ty�. Wk�ada g�ow� do �rodka. Co�
mruczy, ale mam to w dupie. Sztacham si�.
Zn�w staje obok. Nie korzysta.
- Nie�le - m�wi. - Lesby?
- Odpieprza ci? To siostry.
- I tn� si� nawzajem?
- M�wi� ci, kurwa, �e to nie lesby.
Wzrusza ramionami.
- To s�abo. My mamy peda��w. Po po�udniu wystawiamy ich w
klatce, b�dzie mo�na ogl�da�, jak si� kot�uj�.
- Przyjd� - m�wi�, chocia� nie przyjd�. Bo nie przyjd�,
chyba �e trafi� przypadkiem. Robi mi si� niedobrze.
- To dwie�cie metr�w st�d, w prawo - m�wi.
Odchodzi. Ale nadchodz� inni. Dw�ch brodatych, w
pstrokatych mundurkach. Ci nic nie m�wi�. Wiedz�, �e je�li
furgonetka jest otwarta i one tam le��, ch�tne i gotowe, to
one s� dla nich, �eby wycieczka sta�a si� pi�kniejsza.
Ofiarujemy im je, jak bracia braciom.
Przymykam oczy. Trawka zaczyna dzia�a�.
Baw si�. Chcesz tworzy� i kocha�? Jeszcze nie rozwia�y
si� dymy.
Baw si�.
Siedz� i jest mi dobrze. Spokojnie. Oboj�tnie. Ha, to
lubi� najbardziej, taki stan, kiedy wszystko odp�ywa i
nap�ywa i w og�le nie ma problemu. Zn�w patrz�. Widz�
wszystko bardzo wyra�nie. A mo�e to nie ja widz�, tylko kto�
inny patrzy moimi oczami.
Kto� kopie mnie w nog�. Podnosz� g�ow�. To brody z tymi
dwoma facetami.
- Dzi�ki, bracie - m�wi�. - Niez�e szprychy.
Po�pieszyli si�, kutasy. Ale furgonetk� znowu trz�sie.
Kto� kolejny korzysta z naszych zabawek. Korzystajcie. Tylko
ju� nie przeszkadzajcie mi, sukinsyny.
Odp�ywam na d�u�ej. To jest co� z pogranicza. Wiecie,
jawa i sen. To mocna trawka. Po zwyk�ej nic mi nie jest.
Kiedy wstaj�, przy furgonetce t�ok. Wielu braci
odwiedzi�o ju� nasze damy. Wyrzucam nast�pnych i zamykam
tyle drzwi. Wida�, �e zabawki s� solidnie zu�yte. Bo i jakie
maj� by�. Po��cie si� w naszym wozie podczas zjazdu.
Zobaczycie, jak b�dziecie wygl�da�.
- Przerwa - m�wi�. - Panie musz� poprawi� makija�.
Odpowiada mi pomruk niezadowolenia tych, co nie
zamoczyli. Ale ju� odchodz�. Na wycieczk� jad� ludzie dobrze
wychowani, pa�ni szacunku dla drugich. Bo tam, gdzie ko�czy
si� szacunek, zaczyna si� mordobicie.
Taksiarz wci�� rozdaje swoje kie�baski. Ile on ich ma.
Karze� rzuca no�ami, dalej trwa piramida z ludzkich cia�.
Moi wracaj�. Rozbawieni. Makabryczni. Ekstatyczni.
Porypani i w dup� kopani. Mogli przyj�� wcze�niej, ale
wracaj� p�niej. Co tam.
- To najwi�kszy zjazd w historii - m�wi �winiobicie.
- Tylu m�odych m�czyzn - mamrocze Sucha.
Stara picza. Sama najch�tniej roz�o�y�aby si� jako
zabawka. Ma�y jest markotny. Ale to nie przez Such�. My�li.
- Zjazd to jak dom.
- Ju� to m�wi�e� - stwierdza �winiobicie.
- Nie mamy domu. Mamy tylko wtedy, gdy trwa zjazd.
�miejemy si�. Ten Ma�y. Chrzani jak struty.
- Wracaj szybko. Znajd� sobie jak�� - m�wi do mnie Sucha,
nie wiadomo po co.
Tylko Petka nic nie m�wi. Krzywi si�, patrz�c na Such�.
Otwiera drzwi furgonetki.
Chc� odej��, ale patrz�, co robi Petka. Przecie� nie
musz� szuka� �adnej. Ju� znalaz�em. Lubi� by� sam, jednak
czasem wol� by� z kim�.
Dzisiejsza noc by�a taka pi�kna.
Wskakuj� do furgonetki. Petka patrzy na mnie zaskoczona.
- Co ty tu? - m�wi.
Widz�, �e ma zamiar zn�w otworzy� klub dla publiki.
Dobra. Czas jest najwy�szy. Ale jedna siostra zupe�nie
wystarczy. T� drug� rezerwuj� dla siebie.
Jest przytomna, beznami�tna. Patrzy na mnie jak na kloc
drewna. Wi�cej uczucia, dziewczynko, dla swojego m�czyzny.
Ty i ja. W gwiazdach sobie zapisani.
Ubieram j�. Druga siostra usi�uje si� podnie��. Petka
daje jej po �bie.
Petka jest bardzo �adna. I bardzo z�a. Ma pi�kne z�by,
takie ma�e i ostre. Nosi kolec za paskiem. Oczy jej b�yszcz�
jak u kocicy.
- Po co j� ubierasz? - pyta.
- Idzie ze mn�.
- To w�asno�� zjazdu.
Patrz� na ni�.
- W�a�nie si� zakocha�em, rozumiesz?
Petka chichocze. Jest ubawiona. Pomaga mi nawet ubra� to
bezw�adne cia�o. Stara si� zadawa� przy tym jak najwi�cej
b�lu.
- Co z ni� zrobisz? - pyta.
- Wypuszcz� j� wieczorem. Ma obiecane �ycie, nie?
- Po�egnaj si� z siostr� - Petka pochyla si� nad pani�
mego serca. - Ju� jej nie zobaczysz.
�winiobicie pomaga mi zwlec zabawk� z samochodu. Mru�y
oczy przed �wiat�em. Nie mo�e usta� na nogach. Nie mo�e
chodzi�. Bior� j� na plecy.
- Trzymaj si� mocno, �licznotko.
Jest lekka. Nios� j� bez wysi�ku. Cicho j�czy. A wok�
nas zjazd. Prezentacje. Idziemy wolno, po�r�d t�umu. Ludzie
s� podekscytowani. Na garbatym volkswagenie przymocowany
g�o�nik. S�ycha� muzyk�. Trwaj� ta�ce. Chcesz ta�czy�, ma�a?
Najpierw naucz si� chodzi�. Czasem jest tak, �e trzeba uczy�
si� wszystkiego od nowa.
Dw�ch ma�olat�w, kt�rych widzieli�my wczoraj, zrobi�o
teatr kukie�kowy. Czy mo�e teatr g��w. Odci�te ludzkie
g�owy, sardoniczne u�miechy. Tak trzyma�, ch�opaki.
Obetniemy g�owy naszym kobietom, krzycz�. Do diab�a z nimi,
kiedy jest zjazd.
Du�o jest furgonetek, jak nasza. Z tak� sam� ofert�.
Mijamy z daleka wielk� klatk� ze sp�kuj�cymi facetami.
Znowu teatr. Zatrzymuj� si�. Patrz, kochanie, to prawdziwy
dramat. Graj� Mickiewicza.
- Ja ju� nie mog� - m�wi dziewczyna. - Po�� mnie na
ziemi, prosz�.
Jestem spragniony ta�ca, �piewu, sztuki. Ale partnerk�
mam dr�tw�. Nie s�ucham jej, chocia� zaczyna mi ci��y�.
Najwa�niejsze, �e jeste�my razem. J�czy najpierw cicho,
teraz coraz g�o�niej. Zamknij si�, dziwko. Jest zjazd, jest
rado��, zabawa.
Zbli�a si� korow�d masek. Do��czamy si�. Czuj�, �e w
mojej twarzy mog� by� jedn� z nich. Osaczaj� nas maszkary,
�miertelne widziad�a pozbawione to�samo�ci. Nie wytrzymuj�
tempa. Maski odchodz�.
- Prosz� - powtarza dziewczyna.
Szepta�a, prosi�a, lecz my nie mieli�my lito�ci.
Chcieli�my mie�, lecz nie wysz�o, Ach, zaraz zobaczysz, jak
pali si� tw�j dom.
Roztr�caj�c t�um, przeje�d�a majestatycznie policyjny
radiow�z. Ten, co prowadzi, �mieje si� szeroko. Na tylnych
siedzeniach dwaj inni, nieruchomi, zapatrzeni, bezw�adni.
Jaki� przychlast wyci�ga palucha i wskazuje samoch�d.
- Widzia�e� tego jajcarza?
Pasa�erowie to nieboszczycy w policyjnych mundurach.
Gnij� niczym zepsute jab�ka. Nawet do mnie dociera ich
smr�d. Kierowcy to nie przeszkadza.
Policja i praworz�dno��. Nigdy nie wiadomo, kto zechce
zej�� z drogi cnoty w ciemno�ci, gdzie tylko p�acz i
zgrzytanie z�b�w.
- B�agam - szepcze dziewczyna.
Dochodzimy w rejony, gdzie pij� na plandekach.
- Tutaj - wo�a jeden. - Czysta w�dka. Dla ciebie, bracie,
i dla twojej siostry.
Gwizdy i brz�k szk�a. Tak tu jest. Siadamy. Ona jest
blada, kredowa. R�ce z pe�nymi szklankami wyci�gaj� si� do
nas. Bior� i pij�. Ona nie rusza si� i milczy.
- Dajcie jej - m�wi�.
Dw�ch podchodzi i wlewaj� jej w�dk� w gard�o. Broni si�
s�abo. Nie ma si�. M�wi�, �e dosy�. Odst�puj�, a ona wypluwa
w�dk�. Potem patrzy na mnie. Ten wzrok. Wk�ada d�o� w usta i
wymiotuje wszystkim, co po�kn�a, na moje nogi.
Pij�cy �miej� si�, ale wiem, �e s� ura�eni. Bo
wzgardzi�a. Gdybym wspomnia�, �e ona nie nale�y do nas,
zabiliby j�.
Pij�. Teraz ju� warto pi�. Trzeba. W�dka daje mi w m�zg.
Ko�czy si� popo�udnie. Wstaj� i ci�gn� dziewczyn� za sob�.
Nie obchodzi mnie, czy mo�e i��.
Do furgonetki zbyt d�uga droga. Szukam ustronia.
Odchodzimy od jeziora. Dziewczyna dotrzymuje mi kroku, cho�
si� potyka. Czuj� si� tak, jakby to by� m�j pies. Jeste�my
mi�dzy drzewami, w g�szczu krzak�w. Ludzi tu nie ma. Odg�osy
zjazdu jakby przyt�umione. Zwalam si� z n�g. Dziewczyna jest
przy mnie.
- Spieprzaj - m�wi�. - Ju� ci� nie kocham i mi�dzy nami
nic nie ma.
Potem zasypiam. W g�owie mi si� kr�ci.
Chod� z nami. B�dziesz szcz�liwy.
Jestem szcz�liwy.
Szcz�liwy. Jestem szcz�liwy. Tylko jest mi zimno i �eb
mi p�ka. Zmierzch ju� zapad�. W pobli�u jeziora p�on�
pochodnie i reflektory. Zabawa toczy si� dalej. Tutaj, gdzie
le��, jest ciemniej.
Ona zosta�a.
Jestem z ni� sam. I nikt nas nie widzi. Ale nie chc� jej
pieprzy�. Je�li na to czeka, nic z tego. Ocieram twarz.
Czuj� si� zm�czony. Tak strasznie zm�czony.
- Czemu, kurwa, nie posz�a�? - pytam.
Nie odpowiada. S�yszy, ale nie chce.
- Czemu? - pochylam si� nad ni�.
Wci�� jestem pijany. Albo mam kaca. Jako� nie mog�
odr�ni�. Ona podnosi si� z ziemi. Jest opanowana.
- Chc� wr�ci� do siostry.
Co jej si� marzy, do diab�a. �e tamt� wskrzesz�, czy co.
O tej porze na pewno ma ju� z g�owy kr�tkie nieszcz�liwe
�ycie. Albo zaraz b�dzie mia�a.
- Zapomnij - odpowiadam.
- Nie zabijecie jej - g�os m�odej si� �amie.
- Ale� tak. Kto nam zabroni.
Chce rzuci� si� na mnie, ale jest bezsilna. P�acze. No to
co. W ko�cu przestanie.
Nie mam �ez.
Nie mam �ez, kt�rymi m�g�bym p�aka� nad nimi i nad sob�.
- Dlaczego nam to zrobili�cie?
Czuj� si� naprawd� znu�ony. Nie mam ochoty jej s�ucha�.
Bo i co, kurwa, mam jej odpowiedzie�. Mog� jej opowiedzie�
wiele rzeczy. Ale czy warto? Nie warto. A mo�e nawet nie
trzeba. Kr�c� g�ow�.
My�li mi si� pl�cz�. Czo�o mnie pali. W choler� z tym
wszystkim.
Niszcz ka�dego, kto nie pod��a drog�. Zapomnisz. Czy to
wa�ne, kto zniszczy� ciebie?
Wstaj�.
- Mo�esz i�� - m�wi�.
- Dok�d?
Krzywi� si�.
- No ja pieprz�. Dok�dkolwiek.
- Dok�dkolwiek? - powtarza. - A gdzie to jest?
S�odka istota. Powinienem ju� odej��, po�egnania s� nie
dla mnie. Ale czekam. Kobiety. Zastanawiam si�, czy znowu
si� w niej nie zakocha�.
Ale nie zakochuj� si�, tylko wynosz�. Po co si� wi�za�.
Te zobowi�zania, sceny zazdro�ci, inne takie. Nie ma to jak
wolno��. W�a�nie. Dobre s�owo.
Ona zostaje sama. Wok� noc, przera�enie i ta �wiadomo��,
�e wycieczka i rado��. Paskudne uczucie. Porzucona przez
kochanka, tak�e wolna, ale jest to wolno�� bez przysz�o�ci.
�miertelna.
Id� powoli, moje wn�trzno�ci chc� wi�cej snu. Dziewczyna
patrzy na mnie, zdumiona, �e zostaje, bezradna, jeszcze
uwik�ana w to, co czuje, a ju� odmieniona i gotowa. Czasem
najtrudniejsze decyzje podejmuje si� najszybciej. Wierzcie
albo nie, ale cz�owiek to pod�e zwierz�. Wszystko zniesie.
Bo zgin�aby. Miasta nie chc� obcych. Kto raz je
opuszcza, nie mo�e wr�ci�. W promieniu dziesi�tek kilometr�w
pustkowie. I wsz�dzie wycieczka.
O czym ona my�li, kiedy tak stoi, przera�ona w�asnym
l�kiem. Ju� wiem, co zrobi i szczam na ni�. Bo to rozpacz
ni� pokieruje. A przecie� niczego nie da si� zapomnie�.
Pr�buje si�. Ale i tak si� nie da. Wiem o tym dobrze.
Zostaw. Nie trzeba p�aka� i nie wolno nienawidzi�. Bo
inaczej nie da�oby si� �y�. Tu, na tym najbardziej
popieprzonym ze �wiat�w. Jest wycieczka. To wszystko.
Zatrzymuj� si� i odwracam. Ona wykonuje gest, jakby
usi�owa�a wyci�gn�� r�k�.
- Jak masz na imi�? - pytam.
- Kamila.
- B�dziemy m�wi� na ciebie Everete.
Everete.
- Zanios� ci�. M�w, je�li b�dzie bola�o.
Ma�y stoi z �opat� i uklepuje �wie�o poruszon� ziemi�. �e
te� mu si� chcia�o tyle kopa�. Everete patrzy w tamt� stron�
tylko przez chwil�. Zamyka oczy, ale nic nie m�wi. U�miecha
si� nawet.
To dobrze rokuje na przysz�o��.
Petka �agodnieje. Wygl�da to tak, jakby l�d taja�.
Prowadzi Everete do furgonetki i rozbiera. K�adzie j� nag�
na pod�odze. Everete dr�y, ale pr�buje panowa� nad sob�.
Petka rozwiera jej nogi. Troskliwie zmywa zakrzep�� krew z
wewn�trznej �ciany ud.
- Mam tu co�, co sprawi ci ulg� - m�wi i smaruje j�
resztk� ma�ci, kt�r� chowa�a dla siebie.
- Znasz si� na broni? - pyta Ma�y. - Je�li nie, musisz
si� jak najszybciej nauczy�.
- Tak - odpowiada Everete.
�winiobicie patrzy na ni� z czu�o�ci�.
- Biedactwo.
Jedna Sucha pozostaje oboj�tna.
Taksiarz zbiera ruszt. Zosta�y mu ostatnie kie�baski.
Podchodz� do niego.
- Dwie - m�wi�.
K�adzie gor�ce kie�baski na papierowe talerzyki i podaje
z u�miechem.
- �wie�e ludzkie mi�so - m�wi.
Dzi�kuj� mu. Przechodz� obok kar�a, kt�ry chudy i pijany,
wyci�ga ze skrzyni n� d�u�szy i ci�szy od pozosta�ych.
- Ona nigdy mnie nie pokocha. Jest z wy�szej sfery -
pokazuje, �e chodzi o wzrost. - Rozumiesz, co mam na my�li?
N� p�ynie w powietrzu i wbija si� w serce kobiety przy
sztaludze. Karze� u�miecha si� melancholijnie i zwija
narz�dzia.
Piramidy akrobat�w dawno nie ma.
Podaj� kie�bask� Everete. Siedzi ju� obok Petki i
rozmawiaj�. Wydaje mi si�, �e s� do siebie podobne. B�d�
dobrymi przyjaci�kami.
Everete je powoli i ja te� jem.
- To dobre - m�wi.
Przytakuj�. Dzie� zabawy si� sko�czy�. Jutro wstaje nowy
dzie�.
Pochodnie i reflektory wci�� p�on�.
Noc to z�a pora. Dobra dla rozpaczy. Ale nie dla rado�ci.
- Musisz nauczy� si� rado�ci - t�umacz� jej. - Musisz
nauczy� si� rado�ci noc�.
Wymiotowa�a. Dwa razy. Staram si� jej pom�c, bo znowu j�
kocham.
- Nie potrafi� - m�wi.
Wiem, �e potrafi. To nie jest trudne.
- Musisz tylko odpowiednio u�o�y� usta. Nie zmuszaj do
u�miechu twarzy ani oczu. Jedynie usta. One s� wa�ne.
- Usta - powtarza.
Stara si�. Ale jej wargi ledwie drgn�y. Dotykam tych
warg. Rozszerzam ich lini�, zawijam do g�ry.
- O tak. W�a�nie w ten spos�b.
Ona pozostaje z u�miechem, kt�ry jej u�o�y�em.
- Dobrze - m�wi�.
Pr�buje sama. Na woskow� twarz wyp�ywa grymas. Nie wiem,
jak go nazwa�. Plastelinowy grymas.
- Co czujesz? - pytam.
- Rado��.
Przenika mnie ch��d. Idzie od niej. Albo z moich
wn�trzno�ci.
- Mo�e by�. W�a�ciwie ju� umiesz.
Jej u�miech jest szeroki, sztuczny, a oczy martwe. Przez
moment ta twarz przypomina mi mask� klowna. Kiwam g�ow�.
- Najwa�niejsze, to nauczy� si� rado�ci. Podstawowa
rzecz. To rado�� nocna, ale przyda si� i w dzie�.
- Tak - m�wi.
Oddycha ci�ko. U�miecha si� coraz mocniej. Nie zostawiam
jej samej w rado�ci.
Nie, do cholery. Takiej kolumny to jeszcze nie by�o.
Nigdy, jak �wiat �wiatem, a wycieczka wycieczk�. Ruszamy na
miasto. Zje�d�amy znad jeziora, jeste�my gotowi. Odwiedzimy
Jasne Miasto. My�la�em, �e nigdy do tego nie dojdzie, bo
jest tak pot�ne, �e nie dotrzemy nawet do pierwszych
zabudowa�. Ale w�a�nie dzi� sny staj� si� prawd�. Kto�
krzykn��, �eby tam i ten krzyk jak j�k poni�s� si� wzd�u�
brzeg�w powtarzany przez wszystkich. Wielu z nas zginie.
Wi�kszo�� zginie, jak zwykle. Jeste�my jak lemingi. Gdy
nadchodzi czas, wst�pujemy w morze i morze nas poch�ania.
Prowadz�, a Everete jest obok mnie. Wyjechali�my p�no,
pozostajemy gdzie� bli�ej ko�ca kolumny. Teraz kolor wozu
jest jak najbardziej odpowiedni. Ma�y ze �winiobiciem od
rana przygotowywali wyposa�enie. Na innych wozach montowano
dzia�ka przeciwpancerne.
Everete czuje si� dobrze. Tak m�wi. Petka bardzo si� ni�
opiekuje.
Ma�y wsuwa �eb do szoferki.
- Kurwa, Wdowiec - m�wi - teraz to ju� usi��� obok ciebie
nie ma gdzie.
Everete odwraca si� do niego.
- Spadaj.
Ma�y wycofuje si�. Bez s�owa. �miej� si�. Everete te� si�
�mieje tym u�miechem, kt�rego j� nauczy�em.
Wyje�d�amy na autostrad�. Do Jasnego Miasta jest jakie�
czterdzie�ci czy pi��dziesi�t. To dziwne, ale wok�
autostrady ziemie s� pi�kne i miejscami zielone.
- Dobre miejsce na dom - s�ysz�, jak Ma�y m�wi do Suchej.
- Je�li ju� o to chodzi - odzywa si� �winiobicie,
reguluj�c celownik bazooki - to gdybym si� kiedy� budowa�,
wezm� ceg�y. Nie mam zaufania do drewna.
Everete dotyka d�oni� czo�a. Wiem, jakich uczu� doznaje.
Musi si� jeszcze wiele nauczy�.
I ja i oni wszyscy chcemy sko�czy� kiedy� z t� w��cz�g� i
osi��� na sta�e. O tym rozmawiamy. Du�o o tym rozmawiamy.
Wyobra�am sobie m�j dom, murowany, z ogrodem, moj� kobiet� i
syna biegn�cego alej�. My�l� o tym, kim b�dzie kiedy� m�j
syn. Wyobra�am sobie, �e jest spok�j, za oknami pada deszcz,
a my siedzimy razem przy stole, �wieca p�onie, jemy kolacj�.
A potem m�j syn �pi, a ona i ja kochamy si� przy zapalonych
�wiat�ach. Wyobra�am sobie to wszystko, a potem co� �amie
si� w moim umy�le, widz� Everete, jak le�y przed moim
murowanym domem, brzuch ma otworzony, ubranie podarte i
wsz�dzie jest pe�no krwi. S�ysz� co� o wycieczce. Szukam
wzrokiem syna.
Patrz� przez szyb� na drog� i na kolumn� samochod�w.
Jedziemy coraz szybciej. T� dziewczyn� obok te� nazwa�em
Everete. Tak, jak nazywa�a si� tamta.
- Wdowiec - m�wi �winiobicie.
Patrz� na niego. Zupe�nie bez powodu, kiedy wk�ada ten
sw�j parszywy �eb do szoferki, mam ochot� go zabi�.
Bo ja wiem i oni wszyscy wiedz�, �e dop�ki trwa� b�dzie
wycieczka, nigdy nie odwa�ymy si� zatrzyma� i nikt z nas nie
zbuduje murowanego domu.
- Wdowiec - wo�a �winiobicie. - Jest zajebi�cie!
Kiwam g�ow�. M�wi�em ju�, �e lubi� �winiobicie. Lubi� i
tamtych. Niez�a z nas ekipa.
A potem autostrada ko�czy si�. To znaczy, nie tyle si�
ko�czy, ile ko�czy dla nas. Zje�d�amy z niej na boczn�
drog�. A z drogi na surow� ziemi�. Kolumna przepoczwarza si�
w �aw�. Jedziemy teraz w kilku rz�dach, rozpostarci szeroko.
Samochody na skrzyd�ach przy�pieszaj�. Tworzymy p�ksi�yc i
p�ksi�ycem nadjedziemy.
Za jaki� czas uka�e si� miasto.
Maj� nas jak na tacy.
Miasto jest ogromne, pot�ne, wspania�e. Wype�nia ca�y
horyzont. Rude kszta�ty stalowych wie�owc�w przes�aniaj�
s�o�ce i miasto le�y w ich cieniu.
Wycieczka dobieg�a ko�ca i czas na fina�. Jeste�my
oczekiwani. Silniki wyj�, p�dzimy jak sfora w�ciek�ych ps�w.
Lecz przecie� jeste�my lemingami. Sfora w�ciek�ych leming�w.
Przed nami zasieki. �eby by�o weselej. Za nimi czo�gi i
wozy bojowe. Miasto jest otoczone kordonem. Heroiczne
mieszczuchy w swoich wspania�ych maszynach. W ten jeden
dzie� w roku wszystkie miasta s� gotowe na nasze przybycie.
A wybrali�my to.
Pierwsza salwa dziesi�tkuje nas. Rozp�dzone samochody
p�kaj� jak ba�ki ognia. Wraki tocz� si� jeszcze
kilkadziesi�t metr�w, nieruchomiej� i tylko ogie� p�onie.
Krzycz�. Nie s�ysz� swego g�osu. Krzyczymy wszyscy, bo oto
si� zacz�o i jeste�my pot�pieni. Wycieczka odpowiada ogniem
z rakietnic i bazook. Armatki na platformach p�ci�ar�wek
pracowicie wykurwiaj� jeden pocisk za drugim. Dwa czo�gi
p�on�. Ale inne wal� w nas bez przerwy. To jest jak zapora
p�omieni. Lawirujemy mi�dzy wybuchami. Pierwsze samochody
doje�d�aj� do zasiek�w. Olbrzymi tir z pancernymi zderzakami
rozsuwa zasieki na boki. Zwalnia. Wje�d�a, za nim inni. W
kolejnych miejscach zasieki przerwano. Jakie� marne s�,
symboliczne. Trwa systematyczny ostrza�, powietrze dr�y od
wybuch�w, jest gor�co.
My, nasz� fur�, nie przeszturmujemy �adnych zap�r.
Pierwsze zatrzymuj� nas. Wielkich samochod�w nie ma w
pobli�u. Ma�y wyskakuje z rakietnic�, biegnie kilka krok�w i
zajmuje pozycj�, �winiobicie podnosi bazook�. Sucha i Petka
wychodz� i staj� troch� z boku. Chc� si� przygl�da�, maj�
dobry widok. Petka jest zdenerwowana, spi�ta w sobie. Sucha
spokojna, jakby to wszystko dzia�o si� na niby, nie
naprawd�.
A tam, gdzie mo�na przejecha�, niesie si� ryk motor�w.
Patrz� zza szyby. Nie bawi� mnie �adne fajerwerki. Niech
ch�opaki strzelaj�, jak lubi�. Wsz�dzie unosi si� py�.
Pieprz�.
Everete zostaje ze mn�.
Tir, najbardziej wysuni�ty, wje�d�a na min�. Eksplozja,
przesilenie i p�onie jasnym p�omieniem. Inni mijaj� go.
Odliczam sekundy. Dziesi�tki sekund. Wybuchy powstaj� jak
wulkany. Czekam, kiedy co� w nas trafi. Znowu kt�ry�
przejecha� po minie. Czo�gi stoj� niczym burdelmamy, ciemne
i ci�kie. Gdy wypluwaj� pociski, wstrz�sa nimi dreszcz.
Bojowe woza piechoty, te grube miejskie suki, lekko wysuwaj�
si� do przodu. Bez potrzeby. Zasieki zatrzymuj� coraz wi�cej
nadje�d�aj�cych. W kilku miejscach rozp�dzone samochody
wpadaj� na siebie i natychmiast zastygaj�. Ogie� opiekuje
si� nimi jak dobra ciotka.
Obok nas p�onie r�owy trabant. Ci�ki samoch�d rozbija
si� o pancern� bry�� czo�gu. Jedyny, kt�ry dojecha� tak
daleko. Ma�y wrzeszczy i wskazuje, �e co� trafi�. Wierz�
dziadowi. Wycieczka istnieje ju� tylko w drobnej cz�ci
swego sk�adu. Po tamtej stronie p�onie kilka pancernych
woz�w. �winiobicie nic nie m�wi. Mia� niewiele pocisk�w i
sko�czy�y mu si�.
Najazd trwa kilka minut, jeszcze nie zd��y� na dobre si�
rozpocz��, a pojedyncze wozy ju� zawracaj�.
- Spieprzamy chyba, co? - m�wi�.
Moje s�owa zag�usza gwa�towny �oskot. Zalewa mnie fala
ciep�ego powietrza. Widz�, jak szyby p�kaj�, okruchy sypi�
si� do wn�trza, a w�z drga, jakby dysza�. Everete leci w
prz�d na twarz, zas�aniaj�c g�ow� r�kami. Strach rzuca mi
si� chmur� na wzrok, ale ju� po chwili sp�ywa po krzy�u.
My�la�em, �e dostali�my, ale nie. Uderzenie posz�o w
pobli�e, obok. Tam, gdzie sta�y Sucha i Petka.
Krwawi�. Drobiny szk�a z rozsypanej szyby jakby wros�y mi
w sk�r�. Sucha le�y nieruchomo. Ma�y zostawia rakietnic� i
dopada do niej. Petka kl�czy, wznosi r�ce. Jej twarz jest
czarna, ca�kiem wypalona.
- Spieprzamy - krzycz�.
Ma�y i �winiobicie �aduj� kobiety do wozu. Patrz� na
Everete. Nic jej nie jest. Oczy ma przymru�one, nie rusza
si�, ma troch� krwi na r�kach. Wycofuj� w�z, tak jak inni
ocaleli z pogromu. Morderczy ostrza� z miasta nie ustaje.
Mijamy p�on�ce wraki. Samochodem rzuca. Odje�d�amy. Dymy
bij� pod niebo podobne do grubych czarnych s�up�w. W
nozdrzach mam sw�d benzyny. Wkr�tce eksplozje staj� si�
rzadsze. Zostawiamy za sob� Jasne Miasto, teraz naprawd�
jasne, o�wietlone setkami samochodowych zniczy.
W furgonie Petka j�czy, a �winiobicie knebluje jej usta,
bo nie mo�na wytrzyma�. Dosta�a paskudnie, ma kilka od�amk�w
w boku - i ta twarz.
- Jak Sucha? - pytam.
Sucha zdycha albo ju� zdech�a. Troch� mi �al. Everete co�
do mnie m�wi.
- �le wygl�dasz.
Miasto znika z pola widzenia. Zatrzymujemy si� przy
wje�dzie na autostrad�. Tu nic nam nie grozi. Inne wozy te�
si� zatrzymuj�. Naliczam czterdzie�ci.
Nie pytajcie mnie, dlaczego tak jest i powtarza si� co
roku. Tak by� musi. Gdyby by�o inaczej, mo�e �wiat rozpad�by
si� pod ko�ami naszych woz�w.
Ma�y kopie gr�b. Kopie i p�acze. Ten Ma�y to powinien
zosta� grabarzem, jak tak lubi kopa�.
�winiobicie opuszcza powieki Petki. Patrzy na mnie, na
Everete. Wzi�o go. Widz� to i nie rozumiem. Czego si�
martwi. Czy b�dzie mu �le?
Zapalam skr�ta. Bez trawki rozpad�bym si�. Everete
wyci�ga r�k�.
- Daj.
Zaci�ga si�. �winiobicie odchodzi. Znu�ony, siada przy
furgonetce.
Everete i ja palimy. M�j �eb trzyma si� jako� pod
�wie�ym opatrunkiem. Dwa trupy le�� na ziemi, rzucone
bezw�adnie, bez wdzi�ku i majestatu. Ma�y wci�� kopie, ty�em
do nas. Ta wycieczka si� sko�czy�a, prze�ywam chwile
refleksji. Za kilka godzin rozpocznie si� nowa.
Everete unosi g�ow�. Co� takiego jest w jej spojrzeniu,
co przykuwa uwag�. Ona patrzy przed siebie, tam, gdzie le�y
Petka. Zaciska usta.
Jeszcze jej takiej nie widzia�em. Mo�e raz, przez moment.
Podchodzi, kl�ka przy Petce. Nie mam poj�cia, co jej
odbi�o. Everete delikatnie bierze g�ow� Petki w swoje r�ce.
Nachyla si�.
Petka lekko porusza palcami.
Ja pieprz�, nie zdech�a. �winiobicie czeka w kolejce na
kopanie do�u, a ona �yje. Analizuj� to, stwierdzam, �e
zabawne i u�miecham si�. �winiobicie nie zauwa�a niczego,
siedzi z opuszczon� g�ow�, podkurczaj�c kolana.
Everete nachyla si� mocniej nad Petk�. Obejmuje j�. Nie
wiem, sk�d w niej tyle mi�o�ci i wsp�czucia. Nagle Everete
odwraca si�, patrzy mi w oczy. Tamci dwaj nadal nie
zauwa�yli zmartwychwstania. Milcz�, widz� Everete i widz�
jeszcze, jak wysuwa kolec zza paska Petki.
A potem Everete ju� nie patrzy. Nie na mnie. Ch�on� jej
smutek, jej nienawi�� i jest to m�j smutek, moja nienawi��,
chocia� ona tego nie wie, a ja tylko przeczuwam. Kolec
obraca si� w ranach od wybuchu, �eby nie pozosta�y �lady,
wchodzi g��biej, a d�o� Everete zaciska si� na czarnych
ustach Petki.
Everete morduje Petk�. Cofam si� pami�ci�, widz�, jak
Petka zabija Everete. Nie, nie widz� tego. Jeszcze nie
wr�ci�em do domu. Jest tylko Everete z moim dzieckiem.
Ch�opiec ju� nie �yje. Skona� w chlewie. �winiobicie go
zaszlachtowa�, chocia� nie mia� prawa. Ale Everete
spieprzy�. Rano Sucha wywlok�a j� na dw�r, a Petka rozci�a
od g�ry do do�u. Wr�ci�em, gdy by�o po wszystkim. Naprawd�
nie pami�tam, jak mog�em zostawi� Everete sam� z ma�ym. Ale
gdy pojawi�em si� z powrotem, by�o po. Nadjecha�em drog� i
oszcz�dzili mnie. Droga jest �wi�tyni�.
Jed� z nami. Trzeba jecha�. Przyzwyczaisz si�. Droga ci�
uspokoi. Chod� z nami. Nic innego si� nie liczy. Chcesz
tworzy� i kocha�? Jeszcze nie rozwia�y si� dymy. Jed� z
nami. Z nami.
P�aka�em. �zy by�y ci�kie, pal�ce jak kwas. Pojad�,
powiedzia�em.
Patrz� na Everete i le��c� Petk�.
Ona jest zasrana.
Jest wycieczka. Jed� z nami. Jad�. Przygryzam wargi.
Wszystko pami�tam. Wycieczka. Droga, rado��, zapomnienie i
szale�stwo. Krew sp�ywa mi po brodzie. Zapomnienie.
Czy mo�e ot�pienie.
Everete podnosi si� i podchodzi do mnie.
- Masz jeszcze traw�? - pyta.
Mam. �winiobicie podnosi g�ow�, patrzy na trupa Petki i
opuszcza g�ow�. Ma�y kopie bez przerwy.
- Mnie te� kiedy� zabijesz? - pytam Everete p�g�osem.
- Nie wiem - odpowiada. - Mo�e.
Dlaczego ja nie zabi�em? Ani ich, ani siebie, dlaczego
nie zabij� Everete. Nie wiem. Jest wycieczka. To tylko wiem.
Jest wycieczka. �wiat, w kt�rym �yj�.
Zaci�gam si�. M�wi�em ju�, �e bez trawki rozlecia�bym
si�. Rozlecia�bym si� na pewno.
Jeste�my na wycieczce. Trwa to ju� jaki� czas. Wiecie,
jak to jest. Czasami co� si� przed�u�a i nic nie mo�na na to
poradzi�.
Oni dwaj s� sami. No i dobra, g�wno mnie to obchodzi. Jak
nie umiej� znale�� sobie kobiet, to ich problem. Ja jestem z
Everete. Zawsze w �yciu zna�em jak�� Everete.
Samoch�d p�dzi po szosie i widzimy tylko asfalt. Jest
droga i jeste�my my.
Nocami nie sypiam. Boj� si�. Czego� oczekuj�, czego�
pragn� i nic nie potrafi� zrobi�. Everete jest zawsze w
pobli�u. Nie odst�puje mnie. Jej oczy s� bez wyrazu, nawet,
kiedy si� �mieje i tylko, gdy si� kochamy, o�ywaj�.
Ma�y wariuje po �mierci Suchej. Chce odej�� i zamieszka�
w jakim� opuszczonym domu. M�wi tylko o tym. Je�li odejdzie,
wkr�tce go odwiedzimy.
�winiobicie patrzy na Everete wzrokiem �akomego psa. Du�o
pije, dawno zapomnia� o Petce. Nie pozwol�, by Everete
odesz�a drugi raz. By odesz�a druga Everete.
Tak naprawd�, to nie wiem, jaki jestem. Dlaczego w�a�nie
taki. Szmaciarz.
Jednak mimo wszystko. Nie nazywajcie mnie �wirem.