4912

Szczegóły
Tytuł 4912
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4912 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4912 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4912 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piotr G�rski Wycieczka Jeste�my na wycieczce. Trwa to ju� jaki� czas. Wiecie, jak jest. Czasami co� si� przed�u�a i nic nie mo�na na to poradzi�. Oni dwaj s� tu ze swoimi dupami. No i dobra, nie jest lekko, co mi do tego. Skleili si� w pary i w parach mkn� przez �ycie. Maj�, co chc�. Dwie pary i ja sam. Ch�opak do wyrwania, jak to si� m�wi. I jeszcze m�wi si� o mnie, �e jestem �wir. Pieprz� to. Ja jestem zwyk�y szmaciarz, nie �aden pojebaniec. Samochodem rzuca na zakr�cie. Ma�y zagl�da do szoferki. - Co jest? - pyta. - G�wno - m�wi�. Jestem zabawny. Jak cholera zabawny. Ma�y patrzy. Wk�ada w to du�o wysi�ku. On we wszystko wk�ada du�o wysi�ku. - Aha - mruczy i chowa si�. Przedstawi� wam go. W razie, gdyby za chwil� przesta� dzia�a�, bo w jego wieku niczego nie mo�na by� pewnym. Przekroczy� siedemdziesi�t. Ta jego Sucha te� �adna nimfa. Oboje ledwo trzeszcz�. Ma�y ma proste siwe w�osy i jest du�y. Najwy�szy z nas wszystkich. Ostatnio dziecinnieje i jakby si� kurczy. Sucha czasem p�acze, bo co� jeszcze mu si� kurczy, a to drugie coraz beznadziejniej zwisa. Tn� si� raz na miesi�c. Nami�tnie, jak ��wie. Z przeciwka nadje�d�a furgonetka. Identyczna jak nasza, tyle �e ��ta. Przyczepiono do niej baloniki i wst��ki. Tam, w oknach, widz� mordy. Mordy pokryte warstwami ci�kich farb. Ch�opaki z furgonetki to musz� by� niez�e szajbusy. Wychylaj� si�. Machaj� do nas. My tak�e do nich machamy. Jest wycieczka i niesie nas ta sama droga. - Co jest, facet! - wrzeszczy jeden. - Jedziecie na zjazd? - Jedziemy, nie? - odpowiada �winiobicie, otwieraj�c tylne drzwi samochodu, bo ju� si� min�li�my. Posuwamy si� dok�adnie w przeciwnym kierunku, ale mamy sw�j pow�d. Patrz� we wsteczne lusterko. Wci�� nam machaj�. Zwalniam i wje�d�am na podrz�dn� drog�. Wozem telepie. Wsz�dzie wok� spalona ziemia. Wykwintne krajobrazy. Do szoferki gramoli si� teraz �winiobicie. Oni siedz� ci�gle z ty�u i raz za razem przychodz� do mnie. - Widzia�e� tamtych? - pyta. Kiwam g�ow�. Szukam sensu w tym pytaniu. - Pomalujemy nasz w�z - proponuje. - Na zajebi�cie �ywy kolor. Ten czarny jest ponury. Wygl�damy jak kijowy karawan, czy co�. - Czarny jest dobry. - Pomara�czowy wydaje si� w sam raz. Albo lepiej kilka kolor�w. �eby by�o weselej. Wi�cej �ycia, Wdowiec. - �ycia? - m�wi� i chce mi si� �mia�. Ja jestem zabawny, ale �winibicie te�. Kurwa, jakiego on ma ryja. Z takim ryjem to powinni go wyskroba� z �ona jego starej. Ale kto m�g� wiedzie�. Wje�d�amy w dolin�. Droga gnie si�. Teren wznosi si� i opada. Niesamowicie mi si� prowadzi. Potem widzimy ten dom. Pojedynczy kloc rzucony na pustkowie. Co za t�paki tam mieszkaj�. Teraz, kiedy jest tak, jak jest. Everete u�miecha si�, ale niepok�j w jej oczach pozostaje. Tak daleko od miasta, m�wi. Jej w�osy s� mi�kkie, kiedy si� je g�adzi. Daleko. Droga idzie dalej, �eby dojecha� do budynku, trzeba j� opu�ci�. Patrz� na budynek. Okna wzmocnione s� okiennicami ze stali. Po co? Kogo powstrzymaj� okiennice. - Uwa�aj, tutaj mo�e by� pole minowe - m�wi �winiobicie. - Niekt�rzy tak robi�, �eby nie mo�na si� by�o do nich dosta�. - Odwal si�, co? �winiobicie to stresowy facet. Sam trwa w stresie i chce, �eby inni te� w nim trwali. Jeste�my przed domem. Wybrali�my to miejsce wcze�niej. Zatrzymuj� furgon. Musimy zabra� st�d jakie� zabawki na zjazd. Ale wita nas cisza. Jest g�ucho, martwo. S�yszymy tylko wiatr. - Gotowi? - pytam. W tym momencie pocisk du�ego kalibru trafia w przedni� opon� wozu. Jeden strza� - i znowu cisza. I ten wiatr. - Wynocha, mordercy! - krzyczy kto� z wn�trza budynku, ukryty za okiennic�. - Wyno�cie si� albo was pozabijam. - Trzecie okno od lewej na pi�trze - informuje �winiobicie. - Dobra - odpowiada z g��bi Ma�y. Facet z budynku to bezm�d�e. Zamiast zabra� si� do nas ostro, wali w ko�a. Chyba, �eby nie zostawi� nam wyboru, nawet gdyby�my chcieli odjecha�. A nie chcemy. Ma�y ju� kopie tylne drzwi. Oba skrzyd�a otwieraj� si� gwa�townie. Na ramieniu trzyma niewielk� rakietnic�. Ledwie celuje. Strzela. Nagle bol� mnie uszy, a okno staje w p�omieniach. - Zapieprzamy - m�wi�. Ale nie zapieprzamy, tylko wype�zamy z samochodu. Nie chce nam si� szybciej. Sucha i Petka pl�cz� mi si� pod nogami. Niech tamtym si� pl�cz�, czemu mnie. Ma�y zostawi� rakietnic�, trzyma w r�ku �om. Potrzebuje kilku chwil, �eby rozbi� drzwi. Niby mocne. Z okna na pi�trze bucha dym. Mamy peemy i wdzieramy si� do wn�trza domu. Parter jest pusty. Wy�ej dwie kobiety. Ka�da dama pe�n� g�b�, co znaczy, �e wybuch nic im nie urwa�. M�odsza jeszcze panuje nad sob�. Starsza histeryzuje. Cycu� zabawki, nie ma co. Pi�tro pe�ne jest dymu, cz�� �cian zburzona, wsz�dzie k�adzie si� gruz. W jednym pokoju si� pali i tam le�y ten facet od opon, co nazwa� nas mordercami. Czy to a� tak bardzo wida�? Z faceta pozosta�o niewiele. Nikogo wi�cej w domu nie ma. Mieszkali we tr�jk�. On jeden i one dwie. On pewnie my�la�, �e da sobie rad�. Mo�e im wmawia�, �e nie ma z�ych ludzi, a je�li s�, to nigdy tu nie dotr�. Bo co z tego, �e pustkowie. Przecie� nic z�ego nie mo�e ich spotka�, nie ich, on jest z nimi, a jakby co, ma sw�j karabin. Zaufaj mi. Jestem przy tobie. Miasta s� ponure i nie spos�b tam by� szcz�liwym. Powinien by� strzela�, �eby zabi�, ten facet. Kim by�. M�em jednej? Bratem? My�la�, �e nas przestraszy? - Wycieczka - rechocze �winiobicie. Ma�y staje obok mnie. Spogl�da na trupa i jest ponury. Nie wiem, sk�d ten brak rado�ci. - Kolejny przegrany cz�owiek - m�wi. Twarz ma skupion�. Troch� mru�y oczy. - Dlaczego? - A s�ysza�e�, �eby co� wygra�? Mru�y oczy jeszcze bardziej i widz�, �e stary wcale nie jest ponury. �mieje si� bezg�o�nie. Odwracam si�. Starsza z tamtych dw�ch kobiet podnosi d�onie do ust i przygryza ko�ce palc�w. Jest starsza, ale nie ma wi�cej jak dwadzie�cia osiem. Sucha wykr�ca jej r�ce i popycha w stron� schod�w. M�oda robi krok, jakby chcia�a i�� za nimi, ale Petka pojawia si� przy niej. Bije j� w twarz. Raz i drugi. - Ty suko - wrzeszczy. Wzruszam ramionami, bo tak na zdrowy rozum, to Petka jest suk�, a tamta raczej nie. Petka wci�� j� bije, a� m�oda przewraca si�. Le�y na pod�odze. Ma robit� warg�. Troch� krwawi. - Dlaczego? - pyta� przez �zy. Otaczamy j�, bezduszni i przera�liwi. - Wycieczka, nie? - m�wi �winiobicie, ale pomaga jej wsta�. Zawsze m�wi�em, �e dla kobiet najbardziej okrutne s� kobiety. Jedziemy pust� drog�. Na zjazd. Nad Sekapol. Nasze nowe zabawki s� z nami. Siedz� z ty�u, lekko unieruchomione. Je�li si� ciesz�, to tego po nich nie wida�. Wydaj� si� nawet zmartwione. Ca�y ten incydent da� nam kup� radochy. Jeste�my w dobrych nastrojach. Zapada� zmierzch, kiedy tankowali�my na jednej z tych dzikich stacji benzynowych, powsta�ych tylko dla obs�ugi wycieczek. Niebezpieczny, za to niewiarygodnie dochodowy interes. Bez takich stacji byliby�my niczym i szanowali�my je. Potem nadci�ga noc. Ma�y grzeje dup� na fotelu obok i patrzy przed siebie. - Chc� wykurwi� pod Jasne Miasto - m�wi wolno. Takie ma marzenia. - Jeszcze d�ugo nie - odpowiadam. - Wiem. Ale chc�. Kiedy� tam mieszka�em. - I dlatego chcesz tam sko�czy�? - A co? Niedobry pow�d? Czasem my�l� r�ne rzeczy, ale mam szacunek dla Ma�ego, bo �y� wtedy, kiedy ja nie �y�em i wiedzia� to, czego nie wiedzia�em. A chcia�bym zobaczy�. Ma�y �y� przed katastrof�. Opowiada� mi, jak to by�o. - Mnie tam wszystko jedno - o�wiadczam. - Jasne Miasto czy co� innego. Wsz�dzie jest tak samo, tylko czo�g�w jest mniej lub wi�cej. Ma�y u�miecha si� krzywo. - Wcale nie chc� tam sko�czy� ani nigdzie. Bo wr�cimy, co? - Zawsze wracamy. - To jak zwykle b�d� najlepsze dni w roku. Wzruszam ramionami. Chod� z nami. Nic innego si� nie liczy. Ona le�y nieruchomo, jak kuk�a. Tyle krwi. Niemo�liwe. Sk�d tyle krwi? Z wami? - Opowiedz, jak by�o przedtem, przed zag�ad� - m�wi�. Cz�sto go o to prosz�. - Przedtem by�o inaczej. To ca�a jego opowie��. Nie wymy�li�em loterii. Ju� j� znali, kiedy do��czy�em do nich. Ma�y prowadzi� gr�, tak jak prowadzi� nas wszystkich. No to zmieni�em go, �eby ju� nie prowadzi�. Teraz loteria to ja. Jedyny i niepowtarzalny. Wylosuj swoj� �mier�, bo mamy z tego ubaw. Zatrzymujemy si� nad ranem, bo one musz� losowa�. S�o�ce wschodzi. Jestem zachwycony. Zawsze jestem, gdy to ogl�dam. Zbieramy si� przy samochodzie. Zabawki wygl�daj� na wyczerpane. Stoj� obok siebie i nie wiedz�, czego od nich chcemy. Wyci�gam karty. Dwie talie. Purpurow� i niebiesk�. Karty nie maj� znaczenia, ale zawiera si� w nich tajemnica. - Zaraz poznacie sw�j los - m�wi�, staraj�c si�, �eby wypad�o to tak, jakby m�wi�a wyrocznia. - Bo kiedy przestaniecie by� nam potrzebne, trzeba b�dzie co� z wami zrobi�. - Po co nas trzymacie? Czego chcecie? - odzywa si� m�odsza. - W�a�ciwie niczego. B�d�cie. - Pu��cie nas. M�oda chce dalej wyg�asza� swoje "pu��cie" czy "po co trzymacie", ale Petka skutecznie j� ucisza. Nie ma na co czeka�. - Losuj pierwsza - rozkazuj� starszej. Waha si�. - Szybko. Kobieta blednie gwa�townie. To jest tak, jakby krew traci�a barw� i bez barwy kr��y�a w �y�ach. Bior� pierwsz� tali�, chocia� to ja jestem wa�ny, nie talia. Ma�y z Such� i druga para czekaj�. S� podnieceni. Rozk�adam karty jak wachlarz. - Kt�ra? - m�wi�. Kobieta jakby nie s�yszy. Nie rusza si�. Karty hipnotyzuj� j�. Wysuwa dr��c� r�k�. Wskazuje. - Ta? - pytam. Potrz�sa g�ow�. Nie, nie ta. Tamta. Wysuwa kart� spomi�dzy innych i trzyma, nie �miej�c odwr�ci�. Ja odwracam. Sp�d karty jest czarny. - �mier�. W talii purpurowej wszystkie karty s� czarne. Uczestnicy wycieczki wiedz� o tym, ale ciesz� si� jak dzieci. Bo zwyci�yli. Ciesz� si� wi�c. Kobieta rozgl�da si�, przera�ona. Chce co� powiedzie� do drugiej, kt�ra stoi nieruchoma i poszarza�a. Wk�adam kart� do talii. Tasuj�. Podsuwam tali� m�odszej. Jej twarz pozostaje spokojna, tylko sp�ywaj� po niej �zy. - Losuj. Ona wzrok utkwiony ma w starszej. Patrz� na ni�. Poprzez jej �zy. �zy s� wielkie, ci�kie, bru�d�� twarz niczym kwas. Czemu ich nie czuj�? Cofam r�k�. Bior� niebiesk� tali�. W niebieskiej spody s� bia�e. Uczestnicy wycieczki wiedz�. Ale to jest tak, jak gdyby nie wiedzieli. Ja te� nie wiem. Bezmy�lnie, niczym automat, m�odsza bierze kart�. - �ycie. Uczestnicy wycieczki s� zawiedzeni. Krzywi� si� z niesmakiem. M�odsza zabawka nie porusza si�. - Siostrzyczko - m�wi. Jaka z niej siostrzyczka. By�y�cie razem, a teraz jeste�cie oddzielnie. Wyr�s� mi�dzy wami mur, rozumiesz? Wasze drogi rozdzielaj� si� jak na g�wnianych rozstajach. Zostaw j�. Niech si� nauczy sama �y�, a przynajmniej sama umiera�. I nie gadaj do trupa, bo to idiotycznie wygl�da. Zbieramy si�. Siostry. Wiem, �e to straszne, ale o to w�a�nie mi chodzi. Najlepsze rozwi�zania wcale nie s� oczywiste. Tak, jak teraz jest zdecydowanie lepiej. �winiobicie, Ma�y i te ich dupy jeszcze nie rozumiej�, �e tak jest lepiej. Ciekawiej. Ale ju� zaakceptowali. Petka tylko mruczy pod nosem. Petka to zwyk�a �ajza. Ja mam dwadzie�cia dwa lata i jestem tu szefem. Kierownikiem wycieczki. Dyrektorem biura podr�y. Kierowc�. Jestem inteligent, to znaczy, wiecie ju�, szmaciarz. Ale nie nazywajcie mnie �wirem. Zje�d�amy nad jezioro Sekapol. Droga jest w�ska i b�otnista. Przespa�em p� dnia. �winiobicie prowadzi�, ale teraz znowu go zmieni�em. Musz� prowadzi�. Zapalam skr�ta z trawki. Przed nami i za nami przetacza si� kolumna samochod�w. Powietrze dr�y od kolor�w. To wszystko sunie na zjazd. Tu� przed mask� mamy kabriolet, a w nim dw�ch ma�olat�w i cztery dojrza�e dupy. Chlej� jakie� wino, kij wie, sk�d je maj�, a puste butelki rozbijaj� o prz�d naszej furgonetki. - Wara, szczyluchy i stare pud�a - krzycz�, wychylaj�c si� przez boczne okienko. Nie jestem z�y. Krzycz�, �eby sobie ul�y�. �eby si� podjara� i wprowadzi� w trans. Ma�olaty nie reaguj�. Jedna z tych dojrza�ych dup rozpina kurtk� i wystawia cyca. Ma�olaty wrzeszcz�, a jeden dopada cyca i ssie. A potem droga nagle ko�czy si� i wida� jezioro. Albo raczej to, co niegdy� by�o jeziorem, zanim utopiono tam tony ci�kiego sprz�tu. Na brzegu, nad wod�, setki samochod�w. I pe�no ludzi. Nie mog� obj�� wzrokiem wszystkiego. To wygl�da jak kolorowe mrowisko. S� balony, wst��ki, rozsypane konfetti. Gra muzyka. Jedziemy wolno. Musimy gdzie� zaparkowa�. Ma�olaty ju� znalaz�y sobie miejsce. Dostrzegam woln� przestrze�, mi�dzy autobusem a baga�ow� taks�wk�. Wciskam si� tam. Wychodzimy. - To jak z powrotem w domu - odzywa si� Ma�y. - Tak samo - Sucha beznami�tnie kiwa g�ow�. Wydaje si� niezainteresowana. Nigdy nie pr�bowa�em rozgry��, co czuje Sucha. Ale cz�sto my�l�, czy ona w og�le co� czuje. - To mo�e by� nasz ostatni zjazd - m�wi Ma�y. - Zawsze tak m�wisz. Za ka�dym razem. - Stare zgredy pieprz� o �mierci - mruczy Petka. �winiobicie rozgl�da si�. Ten to si� cieszy. Paru facet�w z autobusu podchodzi do nas. I jeszcze kilku z pobliskich samochod�w. Jeden przyjecha� czarn� limuzyn�. Ma na sobie garnitur obszyty fr�dzlami. Witamy si�. Oni co� m�wi�, ale nie s�ucham ich. Id� przed siebie. Wsz�dzie samochody i ludzie, niekt�rzy wymalowani od st�p do g��w. Inni w maskach. W ten spos�b demonstruj� swoj� osobowo��. Wycieczka jest radosna. Ci ludzie wok� to moi bracia. Czyj� ostry chichot wdziera si� do uszu. Jaka� para pieprzy si� na piasku. Kobieta chichocze. No wi�c nie tylko bracia. Tak�e siostry, przyjaci�ki, kochanki. Gdzie jeste�? Wszystko dopiero si� zaczyna. Karnawa� czeka nas jutro. Dzi� zabawy. Atrakcje, korowody ta�cz�cych, niespodzianki i wielkie picie. Pojutrze zacznie si� co� innego. Dzie� zag�ady. Czasem nie mog� zasn��. Nienawidz� bezsennych nocy. Na brzegu jeziora dogasaj� ogniska. Jest ciep�o. Ludzie �pi� na ziemi. Ja nie �pi�. Wracaj� stare sprawy. Potrzebuj� czego�. Wi�c id� i bior� sobie. Potrzebuj� mi�o�ci. Moja banda te� �pi pod go�ym niebem. Tylko Petka jest wewn�trz samochodu. Pilnuje zabawek. Tylne drzwi wozu s� otwarte, ale i tak tam �mierdzi. Jasne. Ta menda Petka nie pozwala�a im wyj�� za potrzeb�. Le�� trzy. One dwie wtulone w siebie i Petka oddzielnie. Zabawki otwieraj� oczy natychmiast. Mo�e nie spa�y. Szarpi� m�odsz�. Najwa�niejsze to mie� odpowiednie podej�cie do kobiet. �adna mi si� nie oprze. Ale nie idzie �atwo. Jest skuta. Nawet o tym nie wiedzia�em. Tr�cam Petk�. Leniwie otwiera oczy. - Po kij je sku�a�? - pytam. Nie odpowiada. Mruczy co�. - Klucz. Daje mi kluczyk. Otwieram kajdanki. Zabawka patrzy na mnie, przestraszona. Tak patrz� tylko bardzo zakochane oczy. - Co ci� tak pili? - pyta Petka, ledwie rozbudzona. - Chyba nie chcesz jej r�n��. - Bo co? - pytam, wypychaj�c zabawk� z wozu. Petka u�miecha si�. Znam ten u�miech jadowitej �mii. Potem m�wi, cicho, ale wyra�nie. - Ona jest zasrana. Chichocze. M�oda zabawka dr�y. Przez moment widz� w jej oczach nienawi��. Kr�tki, przera�liwy, lodowy b�ysk. Nie do mnie i nie za to, co chc� jej zrobi�. Nienawidzi Petki za to niewa�ne, zupe�nie pozbawione znaczenia upokorzenie. Gdy inne rzeczy nagle przestaj� si� liczy�. M�oda ma bardzo �adnie wykrojone usta i ciemn� cer�. Jest prawie w moim typie. Nada si�. - Spieprzaj, g�upia cipo - m�wi� do Petki. Petka zanosi si� �miechem. Prowadz� m�od� dalej. Pr�buje si� wyrwa�. Nie przepada za spacerami. Rzucam j� na ziemi� poro�ni�t� rzadk� traw�. Kurwa, ona rzeczywi�cie jest nie�wie�a. Ale nie b�d� jej teraz my�. Nie ma czasu. Le�y na plecach, a ja k�ad� si� na niej. Wije si� jak piskorz. Radz� sobie. M�czyzna musi dominowa�. Ca�uj� jej szyj�. Zaczyna krzycze�. - Zamknij si�, kochanie, bo pobudzisz innych i b�d� si� przygl�da�, jak to robimy. Chcesz? Cichnie natychmiast. Woli intymny nastr�j. Broni si� w milczeniu. Gryzie mnie w ucho. Uderzam j� w twarz. Nie za mocno. Zawsze zaczynam od delikatnych pieszczot. G�owa jej odskakuje. Pieszczotliwie dr� na niej bluzk�. Ma du�y biust. Schodz� ni�ej po �agodnym brzuchu i �ci�gam spodnie. Najpierw jej, potem swoje. I majtki. Pr�buje mnie jeszcze odepchn��, rzuca nogami. Obejmuj� j�, najczulej, jak potrafi�. Uwielbiam, kiedy jeste�. Podnieca mnie tw�j dotyk i twoje s�owa. Chc� zawsze by� z tob�. Wsadzam jej. Palcami orze mi plecy. Ma kr�tkie paznokcie, to dobrze. Tn� j� metodycznie i wreszcie daje za wygran�. J�czy. Lubi�, gdy kobieta j�czy w taki spos�b. Jestem rytmiczny jak rozp�dzaj�cy si� poci�g. Chc� zawsze by� z tob�. Ca�uj� j� i rozp�dzam si� coraz bardziej. Nie b�j si�, najdro�sza, nie sko�cz� zbyt wcze�nie. Przecie� zale�y mi na tobie. Oboje musimy mie� co� z �ycia. �ycie jest kr�tkie, rozstaw mocniej nogi. Albo z��cz je, ile mo�esz. Wszystko jedno. Potem po prostu spuszczam si�. Bo o to w tym wszystkim chodzi. - Jeste� �wietna w ��ku, kochanie - m�wi�. Ona p�acze. Cicho, jakby szeptem. �zy szcz�cia, jak my�l�. - Nie p�acz ju� - uspokajam j�. - Je�li b�dziesz w ci��y, o�eni� si� z tob�. Jestem wzruszony. Jakie to wszystko romantyczne. O sz�stej rano przechodzili w pobli�u jacy� wszarze. Kompletnie zalani. Co tacy wynios� ze zjazdu. Na kij on im potrzebny. - Przygotowa�em furgon - m�wi do mnie �winiobicie. �adne okre�lenie na to, �e zamieni� go w burdel. - No - odpowiadam. Kr�ci g�ow�. Chce czego�, ale nie odzywa si�. - Czego? - pytam. - Ale �e� narobi� z t� ma�� zabawk� - m�wi cicho. - Le�y bez ruchu i nie ma w niej �ycia. Tak nie wypada. Ona mia�a by� dla go�ci i w og�le. - Jest dla go�ci, nie? A jak trafi na gor�cego kochanka, to on j� rozrusza. �winiobicie odchodzi. Kij go tam wie, co sobie my�li. Kto� by si� nabra�, �e taki subtelny. �winiobicie to ca�a historia. Nie b�d� jej wywleka�, bo by nie chcia�. Mnie wtedy nie by�o, ale oni je�dzili ju� od jakiego� czasu. Sko�czy� im si� prowiant i musieli co� z tym zrobi�. I najechali posiad�o��, dom by� pi�kny, zatrzymali si� tam i zostali na noc. Nie chcieli zabija� ani kobiety, ani dziecka. Nie chcieli, bo Ma�y urz�dzi� loteri� i karty by�y �askawe. Zreszt� wy wiecie ju�, jak bywa z kartami. Za domem sta� chlew, a w chlewie sta�a �winia. �winiobicie zar�n�� �wini� - wtedy jeszcze nazywa� si� inaczej i je�li wydaje si� wam, �e ju� wiecie, sk�d ksywa, to g�wno si� wam wydaje, bo o tym dopiero b�dzie. Kiedy wi�c on j� zar�n��, to chcieli si� bawi�. Matk� z dzieckiem zostawili w chlewie, zamiast tej �wini. Wypili w�dk�, kt�r� znale�li w domu. No i �winiobicie przegi��. Spi� si� tak, �e posuwa� be�t za be�tem. Potem zasn��, potem zasn�li oni, i p�niej on si� obudzi�, a oni wci�� spali. I on oprawi� reszt� tej �wini, co j� zjedli i za�adowa� na furgon. Ale by� jeszcze mocno naprany i ponios�o go do chlewa. I mia� zwidy. Zobaczy� dwie �winie, kt�re przeoczy� i zar�ba�. Zasn�� w chlewie. Rano Petka go tam znalaz�a. Kobieta jeszcze �y�a. Trzeba by�o j� dobi�. �winiobicie poprawia co� przy samochodzie. Dosy� go lubi�. Czasem patrz� na niego i zastanawiam si�. Zastanawiam si�, ale jest wycieczka. To jest to. Nareszcie si� zaczyna. Strzelamy z peem�w w niebo na wiwat. P�kaj� balony. Sypie si� konfetti, wybuchaj� petardy. Zapalamy �wiece dymne. Krzyczymy. Wsz�dzie krzycz�. Ta�czymy. Wsz�dzie ta�cz�. Wycieczka. Potem pierwszy sza� mija. Ca�e jezioro otoczone jest przez naszych i woda niesie g�osy. Otwieramy butelki i pijemy. Na razie troch�. B�dzie jeszcze czas na picie. Ma�y i �winiobicie odchodz�. Z nimi Sucha i Petka. Ja zostaj� przy samochodzie. Potem si� zmienimy. Zagl�dam do �rodka. Zabawki le�� p�asko na po�odze. Nagie. Nie sprawiaj� k�opot�w. W porz�dku. Wszyscy przygotowali atrakcje. Taksiarz obok nas wystawia ruszt. Oferuje gor�ce kie�baski. Ci z autobusu to akrobaci. Tworz� piramid�. Wchodz� sobie na ramiona i tak stoj�. W pobli�u wygolony karze� rzuca no�ami w kierunku pi�knej nagiej kobiety, przywi�zanej do drewnianej sztalugi. No�e wbijaj� si� w drewno, wyrysowuj�c kontur cia�a. Zjazd ma w sobie du�o z weso�ego miasteczka. I troch� z cyrku. Dalej, w kolejnym autobusie, zrobiono kino. Nie wiem, co za filmy tam puszczaj�. Nie znosz� film�w. Siadam, opieram si� o ko�o furgonu i zapalam trawk�. Ludzie wylegli z samochod�w. Chodz� i zwiedzaj�. Szum, nawo�ywania, �miech. Od cholery ich. - Co masz? - jaki� palant zas�ania mi s�o�ce. - Tam - pokazuj�, �e w furgonetce. Palant zachodzi na ty�. Wk�ada g�ow� do �rodka. Co� mruczy, ale mam to w dupie. Sztacham si�. Zn�w staje obok. Nie korzysta. - Nie�le - m�wi. - Lesby? - Odpieprza ci? To siostry. - I tn� si� nawzajem? - M�wi� ci, kurwa, �e to nie lesby. Wzrusza ramionami. - To s�abo. My mamy peda��w. Po po�udniu wystawiamy ich w klatce, b�dzie mo�na ogl�da�, jak si� kot�uj�. - Przyjd� - m�wi�, chocia� nie przyjd�. Bo nie przyjd�, chyba �e trafi� przypadkiem. Robi mi si� niedobrze. - To dwie�cie metr�w st�d, w prawo - m�wi. Odchodzi. Ale nadchodz� inni. Dw�ch brodatych, w pstrokatych mundurkach. Ci nic nie m�wi�. Wiedz�, �e je�li furgonetka jest otwarta i one tam le��, ch�tne i gotowe, to one s� dla nich, �eby wycieczka sta�a si� pi�kniejsza. Ofiarujemy im je, jak bracia braciom. Przymykam oczy. Trawka zaczyna dzia�a�. Baw si�. Chcesz tworzy� i kocha�? Jeszcze nie rozwia�y si� dymy. Baw si�. Siedz� i jest mi dobrze. Spokojnie. Oboj�tnie. Ha, to lubi� najbardziej, taki stan, kiedy wszystko odp�ywa i nap�ywa i w og�le nie ma problemu. Zn�w patrz�. Widz� wszystko bardzo wyra�nie. A mo�e to nie ja widz�, tylko kto� inny patrzy moimi oczami. Kto� kopie mnie w nog�. Podnosz� g�ow�. To brody z tymi dwoma facetami. - Dzi�ki, bracie - m�wi�. - Niez�e szprychy. Po�pieszyli si�, kutasy. Ale furgonetk� znowu trz�sie. Kto� kolejny korzysta z naszych zabawek. Korzystajcie. Tylko ju� nie przeszkadzajcie mi, sukinsyny. Odp�ywam na d�u�ej. To jest co� z pogranicza. Wiecie, jawa i sen. To mocna trawka. Po zwyk�ej nic mi nie jest. Kiedy wstaj�, przy furgonetce t�ok. Wielu braci odwiedzi�o ju� nasze damy. Wyrzucam nast�pnych i zamykam tyle drzwi. Wida�, �e zabawki s� solidnie zu�yte. Bo i jakie maj� by�. Po��cie si� w naszym wozie podczas zjazdu. Zobaczycie, jak b�dziecie wygl�da�. - Przerwa - m�wi�. - Panie musz� poprawi� makija�. Odpowiada mi pomruk niezadowolenia tych, co nie zamoczyli. Ale ju� odchodz�. Na wycieczk� jad� ludzie dobrze wychowani, pa�ni szacunku dla drugich. Bo tam, gdzie ko�czy si� szacunek, zaczyna si� mordobicie. Taksiarz wci�� rozdaje swoje kie�baski. Ile on ich ma. Karze� rzuca no�ami, dalej trwa piramida z ludzkich cia�. Moi wracaj�. Rozbawieni. Makabryczni. Ekstatyczni. Porypani i w dup� kopani. Mogli przyj�� wcze�niej, ale wracaj� p�niej. Co tam. - To najwi�kszy zjazd w historii - m�wi �winiobicie. - Tylu m�odych m�czyzn - mamrocze Sucha. Stara picza. Sama najch�tniej roz�o�y�aby si� jako zabawka. Ma�y jest markotny. Ale to nie przez Such�. My�li. - Zjazd to jak dom. - Ju� to m�wi�e� - stwierdza �winiobicie. - Nie mamy domu. Mamy tylko wtedy, gdy trwa zjazd. �miejemy si�. Ten Ma�y. Chrzani jak struty. - Wracaj szybko. Znajd� sobie jak�� - m�wi do mnie Sucha, nie wiadomo po co. Tylko Petka nic nie m�wi. Krzywi si�, patrz�c na Such�. Otwiera drzwi furgonetki. Chc� odej��, ale patrz�, co robi Petka. Przecie� nie musz� szuka� �adnej. Ju� znalaz�em. Lubi� by� sam, jednak czasem wol� by� z kim�. Dzisiejsza noc by�a taka pi�kna. Wskakuj� do furgonetki. Petka patrzy na mnie zaskoczona. - Co ty tu? - m�wi. Widz�, �e ma zamiar zn�w otworzy� klub dla publiki. Dobra. Czas jest najwy�szy. Ale jedna siostra zupe�nie wystarczy. T� drug� rezerwuj� dla siebie. Jest przytomna, beznami�tna. Patrzy na mnie jak na kloc drewna. Wi�cej uczucia, dziewczynko, dla swojego m�czyzny. Ty i ja. W gwiazdach sobie zapisani. Ubieram j�. Druga siostra usi�uje si� podnie��. Petka daje jej po �bie. Petka jest bardzo �adna. I bardzo z�a. Ma pi�kne z�by, takie ma�e i ostre. Nosi kolec za paskiem. Oczy jej b�yszcz� jak u kocicy. - Po co j� ubierasz? - pyta. - Idzie ze mn�. - To w�asno�� zjazdu. Patrz� na ni�. - W�a�nie si� zakocha�em, rozumiesz? Petka chichocze. Jest ubawiona. Pomaga mi nawet ubra� to bezw�adne cia�o. Stara si� zadawa� przy tym jak najwi�cej b�lu. - Co z ni� zrobisz? - pyta. - Wypuszcz� j� wieczorem. Ma obiecane �ycie, nie? - Po�egnaj si� z siostr� - Petka pochyla si� nad pani� mego serca. - Ju� jej nie zobaczysz. �winiobicie pomaga mi zwlec zabawk� z samochodu. Mru�y oczy przed �wiat�em. Nie mo�e usta� na nogach. Nie mo�e chodzi�. Bior� j� na plecy. - Trzymaj si� mocno, �licznotko. Jest lekka. Nios� j� bez wysi�ku. Cicho j�czy. A wok� nas zjazd. Prezentacje. Idziemy wolno, po�r�d t�umu. Ludzie s� podekscytowani. Na garbatym volkswagenie przymocowany g�o�nik. S�ycha� muzyk�. Trwaj� ta�ce. Chcesz ta�czy�, ma�a? Najpierw naucz si� chodzi�. Czasem jest tak, �e trzeba uczy� si� wszystkiego od nowa. Dw�ch ma�olat�w, kt�rych widzieli�my wczoraj, zrobi�o teatr kukie�kowy. Czy mo�e teatr g��w. Odci�te ludzkie g�owy, sardoniczne u�miechy. Tak trzyma�, ch�opaki. Obetniemy g�owy naszym kobietom, krzycz�. Do diab�a z nimi, kiedy jest zjazd. Du�o jest furgonetek, jak nasza. Z tak� sam� ofert�. Mijamy z daleka wielk� klatk� ze sp�kuj�cymi facetami. Znowu teatr. Zatrzymuj� si�. Patrz, kochanie, to prawdziwy dramat. Graj� Mickiewicza. - Ja ju� nie mog� - m�wi dziewczyna. - Po�� mnie na ziemi, prosz�. Jestem spragniony ta�ca, �piewu, sztuki. Ale partnerk� mam dr�tw�. Nie s�ucham jej, chocia� zaczyna mi ci��y�. Najwa�niejsze, �e jeste�my razem. J�czy najpierw cicho, teraz coraz g�o�niej. Zamknij si�, dziwko. Jest zjazd, jest rado��, zabawa. Zbli�a si� korow�d masek. Do��czamy si�. Czuj�, �e w mojej twarzy mog� by� jedn� z nich. Osaczaj� nas maszkary, �miertelne widziad�a pozbawione to�samo�ci. Nie wytrzymuj� tempa. Maski odchodz�. - Prosz� - powtarza dziewczyna. Szepta�a, prosi�a, lecz my nie mieli�my lito�ci. Chcieli�my mie�, lecz nie wysz�o, Ach, zaraz zobaczysz, jak pali si� tw�j dom. Roztr�caj�c t�um, przeje�d�a majestatycznie policyjny radiow�z. Ten, co prowadzi, �mieje si� szeroko. Na tylnych siedzeniach dwaj inni, nieruchomi, zapatrzeni, bezw�adni. Jaki� przychlast wyci�ga palucha i wskazuje samoch�d. - Widzia�e� tego jajcarza? Pasa�erowie to nieboszczycy w policyjnych mundurach. Gnij� niczym zepsute jab�ka. Nawet do mnie dociera ich smr�d. Kierowcy to nie przeszkadza. Policja i praworz�dno��. Nigdy nie wiadomo, kto zechce zej�� z drogi cnoty w ciemno�ci, gdzie tylko p�acz i zgrzytanie z�b�w. - B�agam - szepcze dziewczyna. Dochodzimy w rejony, gdzie pij� na plandekach. - Tutaj - wo�a jeden. - Czysta w�dka. Dla ciebie, bracie, i dla twojej siostry. Gwizdy i brz�k szk�a. Tak tu jest. Siadamy. Ona jest blada, kredowa. R�ce z pe�nymi szklankami wyci�gaj� si� do nas. Bior� i pij�. Ona nie rusza si� i milczy. - Dajcie jej - m�wi�. Dw�ch podchodzi i wlewaj� jej w�dk� w gard�o. Broni si� s�abo. Nie ma si�. M�wi�, �e dosy�. Odst�puj�, a ona wypluwa w�dk�. Potem patrzy na mnie. Ten wzrok. Wk�ada d�o� w usta i wymiotuje wszystkim, co po�kn�a, na moje nogi. Pij�cy �miej� si�, ale wiem, �e s� ura�eni. Bo wzgardzi�a. Gdybym wspomnia�, �e ona nie nale�y do nas, zabiliby j�. Pij�. Teraz ju� warto pi�. Trzeba. W�dka daje mi w m�zg. Ko�czy si� popo�udnie. Wstaj� i ci�gn� dziewczyn� za sob�. Nie obchodzi mnie, czy mo�e i��. Do furgonetki zbyt d�uga droga. Szukam ustronia. Odchodzimy od jeziora. Dziewczyna dotrzymuje mi kroku, cho� si� potyka. Czuj� si� tak, jakby to by� m�j pies. Jeste�my mi�dzy drzewami, w g�szczu krzak�w. Ludzi tu nie ma. Odg�osy zjazdu jakby przyt�umione. Zwalam si� z n�g. Dziewczyna jest przy mnie. - Spieprzaj - m�wi�. - Ju� ci� nie kocham i mi�dzy nami nic nie ma. Potem zasypiam. W g�owie mi si� kr�ci. Chod� z nami. B�dziesz szcz�liwy. Jestem szcz�liwy. Szcz�liwy. Jestem szcz�liwy. Tylko jest mi zimno i �eb mi p�ka. Zmierzch ju� zapad�. W pobli�u jeziora p�on� pochodnie i reflektory. Zabawa toczy si� dalej. Tutaj, gdzie le��, jest ciemniej. Ona zosta�a. Jestem z ni� sam. I nikt nas nie widzi. Ale nie chc� jej pieprzy�. Je�li na to czeka, nic z tego. Ocieram twarz. Czuj� si� zm�czony. Tak strasznie zm�czony. - Czemu, kurwa, nie posz�a�? - pytam. Nie odpowiada. S�yszy, ale nie chce. - Czemu? - pochylam si� nad ni�. Wci�� jestem pijany. Albo mam kaca. Jako� nie mog� odr�ni�. Ona podnosi si� z ziemi. Jest opanowana. - Chc� wr�ci� do siostry. Co jej si� marzy, do diab�a. �e tamt� wskrzesz�, czy co. O tej porze na pewno ma ju� z g�owy kr�tkie nieszcz�liwe �ycie. Albo zaraz b�dzie mia�a. - Zapomnij - odpowiadam. - Nie zabijecie jej - g�os m�odej si� �amie. - Ale� tak. Kto nam zabroni. Chce rzuci� si� na mnie, ale jest bezsilna. P�acze. No to co. W ko�cu przestanie. Nie mam �ez. Nie mam �ez, kt�rymi m�g�bym p�aka� nad nimi i nad sob�. - Dlaczego nam to zrobili�cie? Czuj� si� naprawd� znu�ony. Nie mam ochoty jej s�ucha�. Bo i co, kurwa, mam jej odpowiedzie�. Mog� jej opowiedzie� wiele rzeczy. Ale czy warto? Nie warto. A mo�e nawet nie trzeba. Kr�c� g�ow�. My�li mi si� pl�cz�. Czo�o mnie pali. W choler� z tym wszystkim. Niszcz ka�dego, kto nie pod��a drog�. Zapomnisz. Czy to wa�ne, kto zniszczy� ciebie? Wstaj�. - Mo�esz i�� - m�wi�. - Dok�d? Krzywi� si�. - No ja pieprz�. Dok�dkolwiek. - Dok�dkolwiek? - powtarza. - A gdzie to jest? S�odka istota. Powinienem ju� odej��, po�egnania s� nie dla mnie. Ale czekam. Kobiety. Zastanawiam si�, czy znowu si� w niej nie zakocha�. Ale nie zakochuj� si�, tylko wynosz�. Po co si� wi�za�. Te zobowi�zania, sceny zazdro�ci, inne takie. Nie ma to jak wolno��. W�a�nie. Dobre s�owo. Ona zostaje sama. Wok� noc, przera�enie i ta �wiadomo��, �e wycieczka i rado��. Paskudne uczucie. Porzucona przez kochanka, tak�e wolna, ale jest to wolno�� bez przysz�o�ci. �miertelna. Id� powoli, moje wn�trzno�ci chc� wi�cej snu. Dziewczyna patrzy na mnie, zdumiona, �e zostaje, bezradna, jeszcze uwik�ana w to, co czuje, a ju� odmieniona i gotowa. Czasem najtrudniejsze decyzje podejmuje si� najszybciej. Wierzcie albo nie, ale cz�owiek to pod�e zwierz�. Wszystko zniesie. Bo zgin�aby. Miasta nie chc� obcych. Kto raz je opuszcza, nie mo�e wr�ci�. W promieniu dziesi�tek kilometr�w pustkowie. I wsz�dzie wycieczka. O czym ona my�li, kiedy tak stoi, przera�ona w�asnym l�kiem. Ju� wiem, co zrobi i szczam na ni�. Bo to rozpacz ni� pokieruje. A przecie� niczego nie da si� zapomnie�. Pr�buje si�. Ale i tak si� nie da. Wiem o tym dobrze. Zostaw. Nie trzeba p�aka� i nie wolno nienawidzi�. Bo inaczej nie da�oby si� �y�. Tu, na tym najbardziej popieprzonym ze �wiat�w. Jest wycieczka. To wszystko. Zatrzymuj� si� i odwracam. Ona wykonuje gest, jakby usi�owa�a wyci�gn�� r�k�. - Jak masz na imi�? - pytam. - Kamila. - B�dziemy m�wi� na ciebie Everete. Everete. - Zanios� ci�. M�w, je�li b�dzie bola�o. Ma�y stoi z �opat� i uklepuje �wie�o poruszon� ziemi�. �e te� mu si� chcia�o tyle kopa�. Everete patrzy w tamt� stron� tylko przez chwil�. Zamyka oczy, ale nic nie m�wi. U�miecha si� nawet. To dobrze rokuje na przysz�o��. Petka �agodnieje. Wygl�da to tak, jakby l�d taja�. Prowadzi Everete do furgonetki i rozbiera. K�adzie j� nag� na pod�odze. Everete dr�y, ale pr�buje panowa� nad sob�. Petka rozwiera jej nogi. Troskliwie zmywa zakrzep�� krew z wewn�trznej �ciany ud. - Mam tu co�, co sprawi ci ulg� - m�wi i smaruje j� resztk� ma�ci, kt�r� chowa�a dla siebie. - Znasz si� na broni? - pyta Ma�y. - Je�li nie, musisz si� jak najszybciej nauczy�. - Tak - odpowiada Everete. �winiobicie patrzy na ni� z czu�o�ci�. - Biedactwo. Jedna Sucha pozostaje oboj�tna. Taksiarz zbiera ruszt. Zosta�y mu ostatnie kie�baski. Podchodz� do niego. - Dwie - m�wi�. K�adzie gor�ce kie�baski na papierowe talerzyki i podaje z u�miechem. - �wie�e ludzkie mi�so - m�wi. Dzi�kuj� mu. Przechodz� obok kar�a, kt�ry chudy i pijany, wyci�ga ze skrzyni n� d�u�szy i ci�szy od pozosta�ych. - Ona nigdy mnie nie pokocha. Jest z wy�szej sfery - pokazuje, �e chodzi o wzrost. - Rozumiesz, co mam na my�li? N� p�ynie w powietrzu i wbija si� w serce kobiety przy sztaludze. Karze� u�miecha si� melancholijnie i zwija narz�dzia. Piramidy akrobat�w dawno nie ma. Podaj� kie�bask� Everete. Siedzi ju� obok Petki i rozmawiaj�. Wydaje mi si�, �e s� do siebie podobne. B�d� dobrymi przyjaci�kami. Everete je powoli i ja te� jem. - To dobre - m�wi. Przytakuj�. Dzie� zabawy si� sko�czy�. Jutro wstaje nowy dzie�. Pochodnie i reflektory wci�� p�on�. Noc to z�a pora. Dobra dla rozpaczy. Ale nie dla rado�ci. - Musisz nauczy� si� rado�ci - t�umacz� jej. - Musisz nauczy� si� rado�ci noc�. Wymiotowa�a. Dwa razy. Staram si� jej pom�c, bo znowu j� kocham. - Nie potrafi� - m�wi. Wiem, �e potrafi. To nie jest trudne. - Musisz tylko odpowiednio u�o�y� usta. Nie zmuszaj do u�miechu twarzy ani oczu. Jedynie usta. One s� wa�ne. - Usta - powtarza. Stara si�. Ale jej wargi ledwie drgn�y. Dotykam tych warg. Rozszerzam ich lini�, zawijam do g�ry. - O tak. W�a�nie w ten spos�b. Ona pozostaje z u�miechem, kt�ry jej u�o�y�em. - Dobrze - m�wi�. Pr�buje sama. Na woskow� twarz wyp�ywa grymas. Nie wiem, jak go nazwa�. Plastelinowy grymas. - Co czujesz? - pytam. - Rado��. Przenika mnie ch��d. Idzie od niej. Albo z moich wn�trzno�ci. - Mo�e by�. W�a�ciwie ju� umiesz. Jej u�miech jest szeroki, sztuczny, a oczy martwe. Przez moment ta twarz przypomina mi mask� klowna. Kiwam g�ow�. - Najwa�niejsze, to nauczy� si� rado�ci. Podstawowa rzecz. To rado�� nocna, ale przyda si� i w dzie�. - Tak - m�wi. Oddycha ci�ko. U�miecha si� coraz mocniej. Nie zostawiam jej samej w rado�ci. Nie, do cholery. Takiej kolumny to jeszcze nie by�o. Nigdy, jak �wiat �wiatem, a wycieczka wycieczk�. Ruszamy na miasto. Zje�d�amy znad jeziora, jeste�my gotowi. Odwiedzimy Jasne Miasto. My�la�em, �e nigdy do tego nie dojdzie, bo jest tak pot�ne, �e nie dotrzemy nawet do pierwszych zabudowa�. Ale w�a�nie dzi� sny staj� si� prawd�. Kto� krzykn��, �eby tam i ten krzyk jak j�k poni�s� si� wzd�u� brzeg�w powtarzany przez wszystkich. Wielu z nas zginie. Wi�kszo�� zginie, jak zwykle. Jeste�my jak lemingi. Gdy nadchodzi czas, wst�pujemy w morze i morze nas poch�ania. Prowadz�, a Everete jest obok mnie. Wyjechali�my p�no, pozostajemy gdzie� bli�ej ko�ca kolumny. Teraz kolor wozu jest jak najbardziej odpowiedni. Ma�y ze �winiobiciem od rana przygotowywali wyposa�enie. Na innych wozach montowano dzia�ka przeciwpancerne. Everete czuje si� dobrze. Tak m�wi. Petka bardzo si� ni� opiekuje. Ma�y wsuwa �eb do szoferki. - Kurwa, Wdowiec - m�wi - teraz to ju� usi��� obok ciebie nie ma gdzie. Everete odwraca si� do niego. - Spadaj. Ma�y wycofuje si�. Bez s�owa. �miej� si�. Everete te� si� �mieje tym u�miechem, kt�rego j� nauczy�em. Wyje�d�amy na autostrad�. Do Jasnego Miasta jest jakie� czterdzie�ci czy pi��dziesi�t. To dziwne, ale wok� autostrady ziemie s� pi�kne i miejscami zielone. - Dobre miejsce na dom - s�ysz�, jak Ma�y m�wi do Suchej. - Je�li ju� o to chodzi - odzywa si� �winiobicie, reguluj�c celownik bazooki - to gdybym si� kiedy� budowa�, wezm� ceg�y. Nie mam zaufania do drewna. Everete dotyka d�oni� czo�a. Wiem, jakich uczu� doznaje. Musi si� jeszcze wiele nauczy�. I ja i oni wszyscy chcemy sko�czy� kiedy� z t� w��cz�g� i osi��� na sta�e. O tym rozmawiamy. Du�o o tym rozmawiamy. Wyobra�am sobie m�j dom, murowany, z ogrodem, moj� kobiet� i syna biegn�cego alej�. My�l� o tym, kim b�dzie kiedy� m�j syn. Wyobra�am sobie, �e jest spok�j, za oknami pada deszcz, a my siedzimy razem przy stole, �wieca p�onie, jemy kolacj�. A potem m�j syn �pi, a ona i ja kochamy si� przy zapalonych �wiat�ach. Wyobra�am sobie to wszystko, a potem co� �amie si� w moim umy�le, widz� Everete, jak le�y przed moim murowanym domem, brzuch ma otworzony, ubranie podarte i wsz�dzie jest pe�no krwi. S�ysz� co� o wycieczce. Szukam wzrokiem syna. Patrz� przez szyb� na drog� i na kolumn� samochod�w. Jedziemy coraz szybciej. T� dziewczyn� obok te� nazwa�em Everete. Tak, jak nazywa�a si� tamta. - Wdowiec - m�wi �winiobicie. Patrz� na niego. Zupe�nie bez powodu, kiedy wk�ada ten sw�j parszywy �eb do szoferki, mam ochot� go zabi�. Bo ja wiem i oni wszyscy wiedz�, �e dop�ki trwa� b�dzie wycieczka, nigdy nie odwa�ymy si� zatrzyma� i nikt z nas nie zbuduje murowanego domu. - Wdowiec - wo�a �winiobicie. - Jest zajebi�cie! Kiwam g�ow�. M�wi�em ju�, �e lubi� �winiobicie. Lubi� i tamtych. Niez�a z nas ekipa. A potem autostrada ko�czy si�. To znaczy, nie tyle si� ko�czy, ile ko�czy dla nas. Zje�d�amy z niej na boczn� drog�. A z drogi na surow� ziemi�. Kolumna przepoczwarza si� w �aw�. Jedziemy teraz w kilku rz�dach, rozpostarci szeroko. Samochody na skrzyd�ach przy�pieszaj�. Tworzymy p�ksi�yc i p�ksi�ycem nadjedziemy. Za jaki� czas uka�e si� miasto. Maj� nas jak na tacy. Miasto jest ogromne, pot�ne, wspania�e. Wype�nia ca�y horyzont. Rude kszta�ty stalowych wie�owc�w przes�aniaj� s�o�ce i miasto le�y w ich cieniu. Wycieczka dobieg�a ko�ca i czas na fina�. Jeste�my oczekiwani. Silniki wyj�, p�dzimy jak sfora w�ciek�ych ps�w. Lecz przecie� jeste�my lemingami. Sfora w�ciek�ych leming�w. Przed nami zasieki. �eby by�o weselej. Za nimi czo�gi i wozy bojowe. Miasto jest otoczone kordonem. Heroiczne mieszczuchy w swoich wspania�ych maszynach. W ten jeden dzie� w roku wszystkie miasta s� gotowe na nasze przybycie. A wybrali�my to. Pierwsza salwa dziesi�tkuje nas. Rozp�dzone samochody p�kaj� jak ba�ki ognia. Wraki tocz� si� jeszcze kilkadziesi�t metr�w, nieruchomiej� i tylko ogie� p�onie. Krzycz�. Nie s�ysz� swego g�osu. Krzyczymy wszyscy, bo oto si� zacz�o i jeste�my pot�pieni. Wycieczka odpowiada ogniem z rakietnic i bazook. Armatki na platformach p�ci�ar�wek pracowicie wykurwiaj� jeden pocisk za drugim. Dwa czo�gi p�on�. Ale inne wal� w nas bez przerwy. To jest jak zapora p�omieni. Lawirujemy mi�dzy wybuchami. Pierwsze samochody doje�d�aj� do zasiek�w. Olbrzymi tir z pancernymi zderzakami rozsuwa zasieki na boki. Zwalnia. Wje�d�a, za nim inni. W kolejnych miejscach zasieki przerwano. Jakie� marne s�, symboliczne. Trwa systematyczny ostrza�, powietrze dr�y od wybuch�w, jest gor�co. My, nasz� fur�, nie przeszturmujemy �adnych zap�r. Pierwsze zatrzymuj� nas. Wielkich samochod�w nie ma w pobli�u. Ma�y wyskakuje z rakietnic�, biegnie kilka krok�w i zajmuje pozycj�, �winiobicie podnosi bazook�. Sucha i Petka wychodz� i staj� troch� z boku. Chc� si� przygl�da�, maj� dobry widok. Petka jest zdenerwowana, spi�ta w sobie. Sucha spokojna, jakby to wszystko dzia�o si� na niby, nie naprawd�. A tam, gdzie mo�na przejecha�, niesie si� ryk motor�w. Patrz� zza szyby. Nie bawi� mnie �adne fajerwerki. Niech ch�opaki strzelaj�, jak lubi�. Wsz�dzie unosi si� py�. Pieprz�. Everete zostaje ze mn�. Tir, najbardziej wysuni�ty, wje�d�a na min�. Eksplozja, przesilenie i p�onie jasnym p�omieniem. Inni mijaj� go. Odliczam sekundy. Dziesi�tki sekund. Wybuchy powstaj� jak wulkany. Czekam, kiedy co� w nas trafi. Znowu kt�ry� przejecha� po minie. Czo�gi stoj� niczym burdelmamy, ciemne i ci�kie. Gdy wypluwaj� pociski, wstrz�sa nimi dreszcz. Bojowe woza piechoty, te grube miejskie suki, lekko wysuwaj� si� do przodu. Bez potrzeby. Zasieki zatrzymuj� coraz wi�cej nadje�d�aj�cych. W kilku miejscach rozp�dzone samochody wpadaj� na siebie i natychmiast zastygaj�. Ogie� opiekuje si� nimi jak dobra ciotka. Obok nas p�onie r�owy trabant. Ci�ki samoch�d rozbija si� o pancern� bry�� czo�gu. Jedyny, kt�ry dojecha� tak daleko. Ma�y wrzeszczy i wskazuje, �e co� trafi�. Wierz� dziadowi. Wycieczka istnieje ju� tylko w drobnej cz�ci swego sk�adu. Po tamtej stronie p�onie kilka pancernych woz�w. �winiobicie nic nie m�wi. Mia� niewiele pocisk�w i sko�czy�y mu si�. Najazd trwa kilka minut, jeszcze nie zd��y� na dobre si� rozpocz��, a pojedyncze wozy ju� zawracaj�. - Spieprzamy chyba, co? - m�wi�. Moje s�owa zag�usza gwa�towny �oskot. Zalewa mnie fala ciep�ego powietrza. Widz�, jak szyby p�kaj�, okruchy sypi� si� do wn�trza, a w�z drga, jakby dysza�. Everete leci w prz�d na twarz, zas�aniaj�c g�ow� r�kami. Strach rzuca mi si� chmur� na wzrok, ale ju� po chwili sp�ywa po krzy�u. My�la�em, �e dostali�my, ale nie. Uderzenie posz�o w pobli�e, obok. Tam, gdzie sta�y Sucha i Petka. Krwawi�. Drobiny szk�a z rozsypanej szyby jakby wros�y mi w sk�r�. Sucha le�y nieruchomo. Ma�y zostawia rakietnic� i dopada do niej. Petka kl�czy, wznosi r�ce. Jej twarz jest czarna, ca�kiem wypalona. - Spieprzamy - krzycz�. Ma�y i �winiobicie �aduj� kobiety do wozu. Patrz� na Everete. Nic jej nie jest. Oczy ma przymru�one, nie rusza si�, ma troch� krwi na r�kach. Wycofuj� w�z, tak jak inni ocaleli z pogromu. Morderczy ostrza� z miasta nie ustaje. Mijamy p�on�ce wraki. Samochodem rzuca. Odje�d�amy. Dymy bij� pod niebo podobne do grubych czarnych s�up�w. W nozdrzach mam sw�d benzyny. Wkr�tce eksplozje staj� si� rzadsze. Zostawiamy za sob� Jasne Miasto, teraz naprawd� jasne, o�wietlone setkami samochodowych zniczy. W furgonie Petka j�czy, a �winiobicie knebluje jej usta, bo nie mo�na wytrzyma�. Dosta�a paskudnie, ma kilka od�amk�w w boku - i ta twarz. - Jak Sucha? - pytam. Sucha zdycha albo ju� zdech�a. Troch� mi �al. Everete co� do mnie m�wi. - �le wygl�dasz. Miasto znika z pola widzenia. Zatrzymujemy si� przy wje�dzie na autostrad�. Tu nic nam nie grozi. Inne wozy te� si� zatrzymuj�. Naliczam czterdzie�ci. Nie pytajcie mnie, dlaczego tak jest i powtarza si� co roku. Tak by� musi. Gdyby by�o inaczej, mo�e �wiat rozpad�by si� pod ko�ami naszych woz�w. Ma�y kopie gr�b. Kopie i p�acze. Ten Ma�y to powinien zosta� grabarzem, jak tak lubi kopa�. �winiobicie opuszcza powieki Petki. Patrzy na mnie, na Everete. Wzi�o go. Widz� to i nie rozumiem. Czego si� martwi. Czy b�dzie mu �le? Zapalam skr�ta. Bez trawki rozpad�bym si�. Everete wyci�ga r�k�. - Daj. Zaci�ga si�. �winiobicie odchodzi. Znu�ony, siada przy furgonetce. Everete i ja palimy. M�j �eb trzyma si� jako� pod �wie�ym opatrunkiem. Dwa trupy le�� na ziemi, rzucone bezw�adnie, bez wdzi�ku i majestatu. Ma�y wci�� kopie, ty�em do nas. Ta wycieczka si� sko�czy�a, prze�ywam chwile refleksji. Za kilka godzin rozpocznie si� nowa. Everete unosi g�ow�. Co� takiego jest w jej spojrzeniu, co przykuwa uwag�. Ona patrzy przed siebie, tam, gdzie le�y Petka. Zaciska usta. Jeszcze jej takiej nie widzia�em. Mo�e raz, przez moment. Podchodzi, kl�ka przy Petce. Nie mam poj�cia, co jej odbi�o. Everete delikatnie bierze g�ow� Petki w swoje r�ce. Nachyla si�. Petka lekko porusza palcami. Ja pieprz�, nie zdech�a. �winiobicie czeka w kolejce na kopanie do�u, a ona �yje. Analizuj� to, stwierdzam, �e zabawne i u�miecham si�. �winiobicie nie zauwa�a niczego, siedzi z opuszczon� g�ow�, podkurczaj�c kolana. Everete nachyla si� mocniej nad Petk�. Obejmuje j�. Nie wiem, sk�d w niej tyle mi�o�ci i wsp�czucia. Nagle Everete odwraca si�, patrzy mi w oczy. Tamci dwaj nadal nie zauwa�yli zmartwychwstania. Milcz�, widz� Everete i widz� jeszcze, jak wysuwa kolec zza paska Petki. A potem Everete ju� nie patrzy. Nie na mnie. Ch�on� jej smutek, jej nienawi�� i jest to m�j smutek, moja nienawi��, chocia� ona tego nie wie, a ja tylko przeczuwam. Kolec obraca si� w ranach od wybuchu, �eby nie pozosta�y �lady, wchodzi g��biej, a d�o� Everete zaciska si� na czarnych ustach Petki. Everete morduje Petk�. Cofam si� pami�ci�, widz�, jak Petka zabija Everete. Nie, nie widz� tego. Jeszcze nie wr�ci�em do domu. Jest tylko Everete z moim dzieckiem. Ch�opiec ju� nie �yje. Skona� w chlewie. �winiobicie go zaszlachtowa�, chocia� nie mia� prawa. Ale Everete spieprzy�. Rano Sucha wywlok�a j� na dw�r, a Petka rozci�a od g�ry do do�u. Wr�ci�em, gdy by�o po wszystkim. Naprawd� nie pami�tam, jak mog�em zostawi� Everete sam� z ma�ym. Ale gdy pojawi�em si� z powrotem, by�o po. Nadjecha�em drog� i oszcz�dzili mnie. Droga jest �wi�tyni�. Jed� z nami. Trzeba jecha�. Przyzwyczaisz si�. Droga ci� uspokoi. Chod� z nami. Nic innego si� nie liczy. Chcesz tworzy� i kocha�? Jeszcze nie rozwia�y si� dymy. Jed� z nami. Z nami. P�aka�em. �zy by�y ci�kie, pal�ce jak kwas. Pojad�, powiedzia�em. Patrz� na Everete i le��c� Petk�. Ona jest zasrana. Jest wycieczka. Jed� z nami. Jad�. Przygryzam wargi. Wszystko pami�tam. Wycieczka. Droga, rado��, zapomnienie i szale�stwo. Krew sp�ywa mi po brodzie. Zapomnienie. Czy mo�e ot�pienie. Everete podnosi si� i podchodzi do mnie. - Masz jeszcze traw�? - pyta. Mam. �winiobicie podnosi g�ow�, patrzy na trupa Petki i opuszcza g�ow�. Ma�y kopie bez przerwy. - Mnie te� kiedy� zabijesz? - pytam Everete p�g�osem. - Nie wiem - odpowiada. - Mo�e. Dlaczego ja nie zabi�em? Ani ich, ani siebie, dlaczego nie zabij� Everete. Nie wiem. Jest wycieczka. To tylko wiem. Jest wycieczka. �wiat, w kt�rym �yj�. Zaci�gam si�. M�wi�em ju�, �e bez trawki rozlecia�bym si�. Rozlecia�bym si� na pewno. Jeste�my na wycieczce. Trwa to ju� jaki� czas. Wiecie, jak to jest. Czasami co� si� przed�u�a i nic nie mo�na na to poradzi�. Oni dwaj s� sami. No i dobra, g�wno mnie to obchodzi. Jak nie umiej� znale�� sobie kobiet, to ich problem. Ja jestem z Everete. Zawsze w �yciu zna�em jak�� Everete. Samoch�d p�dzi po szosie i widzimy tylko asfalt. Jest droga i jeste�my my. Nocami nie sypiam. Boj� si�. Czego� oczekuj�, czego� pragn� i nic nie potrafi� zrobi�. Everete jest zawsze w pobli�u. Nie odst�puje mnie. Jej oczy s� bez wyrazu, nawet, kiedy si� �mieje i tylko, gdy si� kochamy, o�ywaj�. Ma�y wariuje po �mierci Suchej. Chce odej�� i zamieszka� w jakim� opuszczonym domu. M�wi tylko o tym. Je�li odejdzie, wkr�tce go odwiedzimy. �winiobicie patrzy na Everete wzrokiem �akomego psa. Du�o pije, dawno zapomnia� o Petce. Nie pozwol�, by Everete odesz�a drugi raz. By odesz�a druga Everete. Tak naprawd�, to nie wiem, jaki jestem. Dlaczego w�a�nie taki. Szmaciarz. Jednak mimo wszystko. Nie nazywajcie mnie �wirem.