7161

Szczegóły
Tytuł 7161
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7161 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7161 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7161 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALEKSANDER ABRAMOW SIERGIEJ ABRAMOW WSZYSTKO DOZWOLONE PRZE�O�Y� S�AWOMIR K�DZIERSKI TYTU� ORYGINA�U ROSYJSKIEGO: WSIO DOZWOLENO CZʌ� PIERWSZA ZIELONE S�O�CE ROZDZIA� I NA PLANECIE NIE MA �YCIA. A MO�E JEST? Pod�wietlny kosmolot wszed� na kurs zbli�enia z Hedon� ju� po wygaszeniu pr�dko�ci. Teraz mia�o nast�pi� wielokrotne, d�ugie i nudne okr��anie planety, a� do chwili, kiedy w obserwacyjnym iluminatorze b�dzie mo�na dostrzec czarne szkliwo zaimprowizowanego kosmodromu i maszt s�siaduj�cej z nim stacji kosmicznej, na kt�rym powiewa flaga Narod�w Zjednoczonych. Na razie jednak w owalu iluminatora, w tuszu obcej przestrzeni kosmicznej p�yn�� jedynie srebrny dysk, na kt�rym w odblasku po�wiaty niewyra�nie majaczy�a plama kontynentu, obwiedziona wij�c� si� lini� oceanu. Trzech cz�onk�w za�ogi sta�o ko�o okna zwr�conego na ten odleg�y od Ziemi zak�tek kosmosu: Kapitan, kt�rego obowi�zkiem by�o wszystko wiedzie� i wszystko przewidywa�, konnektor Alik utrzymuj�cy laserow� ��czno�� z Ziemi� i stacj� kosmiczn� na Hedonie, Bibl, specjalista omnibus, kt�ry w jednej osobie ��czy� mn�stwo zawod�w niezb�dnych dla kosmonauty � od biologii i cybernetyki poczynaj�c, a na medycynie kosmicznej ko�cz�c. Nawet porozumiewanie si� z przedstawicielami obcego rozumu � specjalno�� do tej pory przez nikogo jeszcze nie wykorzystana, r�wnie� znajdowa�a si� na li�cie jego umiej�tno�ci. Biblem przezywano go z powodu zami�owania do starych ksi��ek � paczek cienkiego, nietrwa�ego plastiku, nazywanego nie wiadomo czemu papierem, na kt�rym kodem typograficznym wydrukowane by�y ca�e s�owa i zdania. Tylko Kapitan zna� ten kod. Natomiast Ma�y, in�ynier, oraz Alik, pilot, odpowiedzialni za elektroniczne wyposa�enie statku, do zdobywania informacji u�ywali, tak jak wszyscy na Ziemi, filmoksi��ek. Po co m�czy� si� nad rozszyfrowywaniem kodu, kiedy ekran przedstawi wszystko jak nale�y. � Jeszcze chwila i ca�kiem zniknie � powiedzia� Bibl, maj�c na my�li dysk planety. Kosmolot ju� zawraca� na swej orbicie. W oczy uderzy� niezno�ny, o�lepiaj�cy blask. � Filtr! � rozkaza� Kapitan. Ciemna, przezroczysta b�onka zasnu�a owal iluminatora. Teraz, ju� nie nara�aj�c si� na b�l oczu, mo�na by�o zobaczy� pi�� s�siaduj�cych ze sob� s�o�c umiejscowionych na wierzcho�kach k�t�w zygzakowatej linii. Pi�� b�yszcz�cych, o identycznych rozmiarach kul, po�yskuj�cych rozmaitymi odcieniami widma. W centrum l�ni�o ra��cym, ostrym blaskiem pomara�czowe s�o�ce, dok�adnie takie, jakie mo�na zobaczy� na Ziemi letnim, wietrznym wieczorem; obok dziwnie zielenia�o drugie, trzecie wisia�o jak wielka granatowa lampa, umiej�tnie dobrana pod kolor bladego b��kitu nieba, a po brzegach ca�o�� zamyka�y jeszcze dwie matowe kule: liliowa, martwo m�tna, kt�ra z powodzeniem mog�aby wisie� nad cmentarzem albo wi�ziennym dziedzi�cem, i b��kitna, pod�wietlona od wewn�trz, wygl�daj�ca jak niebieski klosz �yrandola na tle bladoniebieskich tapet. � No, taak � powiedzia� bez komentarzy Bibl. � Cztery pozorne � dorzuci� Alik. � Efekt optyczny. Odbicie. � Ale z ciebie erudyta � u�miechn�� si� Kapitan. � My r�wnie� znamy instrukcj�. �Odbicie�! Ale w jakim o�rodku? � Nie wiem � przyzna� si� uczciwie Alik. � Mo�e za�amanie w odpowiednio zabarwionych warstwach atmosfery? Bibl zaoponowa�, nie odrywaj�c wzroku od iluminatora. � Zbyt wysoko, �eby m�wi� o atmosferze. Na �Hedonie 2� przypuszczaj�, �e mog� to by� kolorowe mg�awice py�owe. � Dlaczego na drugiej? A gdzie pierwsza? � Sko�czcie t� gadanin�! � skrzywi� si� Kapitan. W instrukcji, w kt�rej m�wiono o pracy stacji kosmicznej �Hedona 2�, rzeczywi�cie ani s�owem nie wspomniano o �Hedonie 1�. Autorzy instrukcji zapewne nie uwa�ali za konieczne informowa� o ekspedycji, kt�ra nawet nie zacz�a pracy. Kapitan, jak wszyscy do�wiadczeni kosmonauci, dobrze wiedzia�, co si� sta�o. Obsada stacji po prostu znikn�a razem ze statkiem kosmicznym. Dotar�a do planety, ale nie wyl�dowa�a. Ostatnia wiadomo�� przekazana za po�rednictwem ��czno�ci laserowej na Ziemi� komunikowa�a, �e ekspedycja, ju� po wej�ciu na orbit� woko�o planety, nagle zmieni�a kurs i ruszy�a w kierunku jednego z kolorowych s�o�c pozornych. Nie podano celu tego przedsi�wzi�cia: i bez tego by�o jasne, �e ekspedycja podj�a bezpo�rednie badania zagadkowego fenomenu optycznego. Proste i kusz�ce. Kapitan westchn��: c� mo�e by� prostszego, ni� p�j�� na zbli�enie ze zwyk�� iluzj� optyczn�. Mo�na podej�� blisko, by� mo�e wskoczy� do �rodka �wietlnej kulki i� znikn��. Wys�ana na poszukiwania nast�pna ekspedycja nie znalaz�a na planecie �adnych �lad�w l�dowania ani te� oznak katastrofy. Kapitan wiedzia�, �e lekkomy�lno�� poprzednik�w �Hedony 2� by�a jaskrawym naruszeniem instrukcji. Ekspedycja mia�a wyl�dowa� na planecie, jak najszybciej zmontowa� stacj� badawcz� i przes�a� kr�tk� informacj�, czy na planecie istniej� jakie� formy �ycia. Hedona zosta�a odkryta zupe�nie niedawno, zaledwie dwa lata przed opisywanymi wydarzeniami. Kosmonaut�w, kt�rzy przypadkowo na niej wyl�dowali i wykryli tlen w atmosferze, zaciekawi�a nie tyle sama planeta, co otaczaj�ce j� pi�� s�o�c o przedziwnych barwach. Na planecie natomiast, mimo �e sk�ad atmosfery by� prawie identyczny z ziemskim, nie odnaleziono najmniejszych oznak �ycia � ani fauny, ani flory. Martwa pustynia. Bardzo trafne okre�lenie: �martwa� � nawet nie piasek, lecz kamie�, jakby nadtopiony, zeszkliwiony od �aru, ale nie s�onecznego. Nie, s�o�ce by�o zupe�nie zno�ne, nie gor�tsze ni� na Ziemi w strefie r�wnikowej. Wygl�da�o to tak, jakby fala termiczna jakiej� kosmicznej eksplozji przewali�a si� z gigantyczn� si�� przez ca�y obszar otoczonego oceanem kontynentu. Ocean te� nie odznacza� si� bogactwem form �ycia: flora i fauna wczesnego paleozoiku, wodorosty i trylobity, pocz�tek ewolucji, kt�ra na Ziemi trwa�a przez miliony lat, zanim �ycie nie wysz�o z oceanu na l�d. �Nie wykryli�my oznak �ycia� � przekaza� lakonicznie na Ziemi� promie� lasera. Kilka godzin p�niej nadesz�a nast�pna informacja, obszerniejsza i niepokoj�ca: �O zachodzie, kiedy zacz�li�my przygotowywa� rakiet� do startu, odkryli�my nie wyja�nione chwilowo zjawisko � b��dz�ce mira�e: budynki nieznanej konstrukcji, oazy i drogi, widmowi ludzie, ubrani i nadzy. By� mo�e jest to mira� historyczny � przesz�o��, odbita w tera�niejszo�ci, by� mo�e s� to �lady �ycia, kt�rego na razie nie zauwa�yli�my. Co robi�?� Ziemia nakaza�a powr�t. Na planet�, nazwan� ironicznie Hedona, wys�ano za�og� przysz�ej stacji kosmicznej do bada� specjalnych, ale ta nie dotar�a do celu. Nast�pna ekspedycja cel osi�gn�a, zmontowa�a i wyposa�y�a stacj� �Hedona 2� i od czasu do czasu posy�a�a na Ziemi� kr�tkie informacje. �Ocean syluryjski. Kontynent pojedynczy, pustynny, p�aski, w kilku zaledwie miejscach wznosz�cy si� nie wi�cej ni� sto pi��dziesi�t metr�w nad poziom morza. Kamieniste pod�o�e nadtopione uderzeniem fali termicznej o bardzo wysokiej temperaturze. Siad�w dzia�alno�ci wulkanicznej nie stwierdzono; w pod�o�u i w wodzie brak radioaktywno�ci. Wiercenia w r�nych cz�ciach kontynentu wykaza�y podobie�stwo tutejszych minera��w i rud do wyst�puj�cych na Ziemi. Wykryto zwi�zki krzemowe, siarkowe, sole kwasow�glowe, s� �lady obecno�ci rud �elaza i kolorowych, jednak�e w mniejszej r�norodno�ci ni� na Ziemi�. �Mira�e widoczne s� zazwyczaj o wschodzie i zachodzie czterech pozornych r�nie zabarwionych s�o�c planety. Obserwuje si� je niezbyt cz�sto i nieregularnie, wy��cznie przy jakich�, do tej pory przez nas wyja�nionych, przekszta�ceniach tutejszej atmosfery. Zazwyczaj s� to warianty tych samych obraz�w: budowle o dziwnej architekturze, ruchome drogi, spiralopodobne konstrukcje rurowe zbli�one do gigantycznych synchrofazotron�w, linie automatyczne przypominaj�ce modele fabryk, i ludzie, kt�rzy zazwyczaj nigdzie si� nie spiesz�, niczym si� nie zajmuj�, czasami s� ca�kiem nadzy. Obrazy s� zamglone, widmowe i przezroczyste, czasem zniekszta�cone jak odbicie w wodzie. Przy pr�bie zbli�enia mira�e odsuwaj� si�, a je�li mimo wszystko uda si� do nich podjecha� znikaj�, rozp�ywaj� si� w zielonkawej, py�opodobnej mg�awicy�. ��ycie u nas toczy si� jak na ka�dej pozaziemskiej stacji kosmicznej. Syntetyczna �ywno��, gimnastyka, sen, praca, kr�tki odpoczynek � piwo, szachy albo filmoksi��ki. Czasami bezp�odne wycieczki na brzeg i w g��b oceanu, czasami obserwacje astronomiczne, r�wnie� bezp�odne, i przede wszystkim polowanie na mira�e o wschodzie i zachodzie ka�dego kolorowego s�o�ca. Wydaje si�, �e jest jaka� prawid�owo�� w zabarwieniu mira�y�. �Wczoraj po raz pierwszy zbli�aj�c si� do mira�u wyr�n�li�my w si�owe pole obronne. Mira� by� wyj�tkowo wyra�ny, a pojawi� si�, podobnie jak poprzednio, z kolorowego k��bka py�u tocz�cego si� po czarnym lodowisku. By� podobny do przyp�aszczonej ma�ej tr�by powietrznej. Ten wir powietrzny otworzy� si�, a mo�e p�k� i zobaczyli�my, jak czarny, nadtopiony kamie� przechodzi� bezpo�rednio w ta�m� � eskalator, przesuwaj�c� si� wzd�u� konsoli komputer�w o nieznanym przeznaczeniu. Mechanik od razu w��czy� sz�sty bieg i rzuci� maszyn� na mira�. Ale zapomnia� w��czy� przy tym deflektor. Zwyczajna pomy�ka, nie naci�ni�ty na czas przycisk, nie w��czona lampka, jaki� kontakt, kt�ry nie zaskoczy� w m�zgu. Mira� odpowiedzia� uderzeniem na uderzenie: z tak� sam� si�� odrzuci�o nas wstecz. Mechanik i geolog zgin�li na miejscu. Doktor ma z�amane obie nogi � le�y w gipsie. Tylko ja wyszed�em bez szwanku, w zwi�zku z czym jestem zmuszony przej�� wszystkie sprawy zwi�zane z ekspedycj��. W nast�pnym komunikacie zabrzmia�y nuty powa�nego zaniepokojenia: �Musia�em zrezygnowa� z samotnych bada� planety. Nie mog� ryzykowa� i zostawia� Doka bez pomocy. Z�amania zrastaj� si� �le. W dodatku przez ca�y czas trzeba si� broni�. Mira�e obecnie nie uciekaj� przed cz�owiekiem, lecz atakuj� i prze�laduj�. Spotka�em zielone tornado w odleg�o�ci zaledwie kilku metr�w od stacji. Sz�o w moim kierunku i najprawdopodobniej by mnie dopad�o, gdybym nie zd��y� dobiec do drzwi. Innym razem zobaczyli�my przez okno, jak tu� obok pojawi� si� tropikalny las. Wyszed�em, wtedy las przysun�� si� bli�ej. Gdyby nie promiennik, ga��� gigantycznej paproci ugodzi�aby we mnie, ale zd��y�em j� odci�� wi�zk� p�omienia. I wszystko znikn�o�. Ostatni komunikat by� zupe�nie kr�tki: �M�j promiennik to wierna i jedyna bro� w walce z atakuj�cym nieprzyjacielem. Czasem musz� go u�ywa� kilka razy dziennie. Ju� nie wychodz� poza obr�b stacji. Przysy�ajcie zmian�, dop�ki nie jest za p�no�. Na tym wiadomo�ci si� urwa�y. Pr�ba nawi�zania wideo��czno�ci bez udzia�u nadawczo� odbiorczej aparatury stacji kosmicznej nie przynios�a rezultatu: wy�adowania atmosferyczne zniekszta�ca�y obraz. Wydawa�o si�, �e ca�a przestrze� w tym rejonie nasycona jest elektryczno�ci�. Z komunikatami �Hedony 2� Kapitan zapozna� si� w archiwum S�u�by Kontakt�w. W instrukcji by�y one tylko streszczone. Instrukcja nie przytacza�a r�wnie� rozmowy, kt�r� Kapitan przeprowadzi� z dyrektorem S�u�by: � Wy�lesz ekspedycj�? � Oczywi�cie. � Uwzgl�dnij kandydatur� ziomka. Leningradczyk nie zawiedzie. � Uwa�asz, �e tamci zawiedli? � Oczywi�cie, �e nie. Po prostu mieli pecha. W pierwszym starciu z Nieznanym stracili trzech ludzi. � S�dzisz, �e wy b�dziecie mieli wi�cej szcz�cia? � Postaramy si� wykorzysta� do�wiadczenie poprzednik�w. Co� nieco� ju� wiemy. A poza tym moja za�oga jest obecnie wolna. . � Co ona sob� przedstawia? � Sam Bibl wart jest tyle, co dziesi�ciu specjalist�w. � Nie macie geologa. � Zagadki planety nie b�d� rozwi�zywa� geolodzy, lecz psycholodzy. I specjali�ci do spraw kontaktu. � My�lisz, �e si� przydadz�? � Jestem pewien. Teraz musia� swoje przekonanie wesprze� dowodami. Kaza� za�odze przerwa� gadanin� o Hedonie. Nale�y wzi�� si� w gar��, nie dekoncentrowa� si�. Kt� wie, co ich oczekuje w trakcie najbli�szego kwadransa? Kogo znajd� na stacji � �ywych czy martwych? � Schodzimy do l�dowania � oznajmi� Alik. Pi�� kolorowych s�o�c przesun�o si� poza obrze�e iluminatora, zn�w ust�puj�c miejsca przymglonemu, srebrzystemu dyskowi planety. Bibl nacisn�� prze��cznik i usun�� filtr. Wyra�nie by�o wida� ciemnoszar� plam� kontynentu, przypominaj�cego odwr�con� do g�ry nogami Afryk�, p�yn�cego swobodnie w otaczaj�cym go oceanie, jak tratwa zmierzaj�ca po jakim� swoim niezauwa�alnym i nie daj�cym si� obliczy� kursie. W miar� zbli�ania si� plama ciemnia�a, rozmyty tusz g�stnia�, a zniekszta�cona Afryka zmienia�a si� w czarne wieko fortepianu. Rakieta zni�a�a si�, pozwalaj�c dojrze� i obwiedzione bia�� lini� granice naturalne go kosmodromu, i wie�yczk� stacji kosmicznej, wetkni�t� jak cieniutki igie�ka w czarny, nadtopiony kamie�. � Flaga opuszczona � zauwa�y� Alik. Opuszcza si� j�, gdy zaistnieje niebezpiecze�stwo; to sygna�, ostrze�e nie dla kosmolot�w. Mo�e oznacza� radiacj� lub epidemi�. I jedno, i drugie by�o wykluczone. Wszyscy trzej o tym wiedzieli i zagadkowo�� co mia�o nast�pi�, niepokoi�a i zaostrza�a uwag�. Gdy rakieta wreszcie wyl�dowa�a w odleg�o�ci oko�o kilometra od masywnego budynku stacji, milczenie czarnej pustyni sta�o si� jeszcze bardziej zatrwa�aj�ce. Nikt nie podni�s� plastikowych �aluzji w oknach, nie wybieg� na spotkanie. � Co z nimi? Powymierali wszyscy, czy co? � zapyta� po rosyjski Ma�y, dwumetrowy, rudow�osy dryblas w wieku trzydziestu, trzydziestu paru lat. Na pierwszy rzut oka przypomina� Skandynawa lub Irlandczyka, cho� urodzi� si� i wychowa� w Leningradzie, podobnie jak i dow�dca. Szesna�cie lat sp�dzonych w kosmosie nie przygarbi�o jego postaci, a raczej wyprostowa�o go jeszcze bardziej i jednocze�nie rozwin�o jego barki i tors. Wprawdzie algol by� na Ziemi pod koniec dwudziestego pierwszego wie ku j�zykiem mi�dzynarodowym, dubluj�cym j�zyk maszynowy, jednak �e Ma�y, podobnie jak reszta uczestnik�w ekspedycji, najch�tniej pos�ugiwa� si� j�zykiem swego dzieci�stwa. Pierwszy sprzeciwi� si� �algolizacji� Bibl, kt�ry zmusi� Alika do uczenia si� na pami�� ca�ych stron Puszkina i Majakowskiego. �Algol, algol � mrucza� � ale Puszkin mimo wszystko pisa� po rosyjsku� Kocham ci�, Grodzie m�j Piotrowy; twych zwartych kszta�t�w kocham �ad� No, teraz ty�. I Alik obdarzony pami�ci� jak komputer recytowa� dalej do wskazanego wersu. Ale jego gusta nie ogranicza�y si� do klasyki. Z takim samym zapa�em cytowa� r�wnie� matematyka Merle�a, kt�ry odkry� prawo wielofazowo�ci przestrzeni i wsp�czesnego poet� Ejsmonta, genialnie ��cz�cego liryk� i algol. � Czarna, pustynna planeta � wyg�osi� z patosem odszukawszy w pami�ci odpowiednie rymy � pod nog� d�wi�czy jak metal� Kapitan skrzywi� si�, nie lubi� patosu. � Daj spok�j � uciszy� Alika. � Zle� z koturn�w. Patrz i s�uchaj. D�wi�czy? Nic nie d�wi�czy. I to wcale nie metal, ale nadtopiony kwarc. � Jeszcze raz uwa�nie rozejrza� si� woko�o i doda�: � Widzicie py�? I �adnych �lad�w � ani pojazdu, ani cz�owieka. � A je�eli maj� poduszkowiec? � Przecie� gdzie� musia�by si� zatrzymywa�. Nawet przy drzwiach nie ma �lad�w. Mo�e ju� nie wychodz� na zewn�trz? Ca�a czw�rka w milczeniu przypatrywa�a si� kopulastemu budynkowi stacji. Dzieli�o ich od niego nie wi�cej ni� dziesi�� krok�w. Wszystkie �aluzje w oknach by�y opuszczone, ci�kie drzwi zamkni�te na g�ucho. Ich powierzchnia z nierdzewnej stali odbija�a s�o�ce niczym zwierciad�o. � Hej, hej, jest tam kto? � zawo�a� Kapitan. Milczenie. Zawo�ali jeszcze raz. Nikt nie odpowiedzia�. � No i jak, wejdziemy? � zapyta� Ma�y. � Mam klucz � poinformowa� Kapitan. � Dosta�em go w S�u�bie Kontakt�w. Stalowe drzwi otworzy�y si� lekko, prawie bezszelestnie. Szeroki korytarz, zagracony opakowaniami z drewna i p�yt wi�rowych oraz zwojami kolorowych przewod�w, by� cichy i bezludny. Gdy stan�li na jego �rodkowym pasie, gdzie� w��czy� si� mechanizm i samobie�na �cie�ka ruszy�a unosz�c ich w g��b stacji. I ani jednego d�wi�ku. Tylko monotonne mruczenie chodnika i ci�kie oddechy przygotowanych na wszystko go�ci. ROZDZIA� II DWAJ W STALOWYM �BESCIE�. OPOWIE�� DOKTORA. Stacja badawcza na planecie zmontowana by�a z plastikowych p�yt zbrojonych nierdzewn� stal�. In�ynier nazwa�by j� wycinkiem p�asko�wypuk�ej soczewki; po jej �uku przesuwa�a si� ta�ma chodnika korytarza. Na korytarz wychodzi�y stalowe drzwi, niejednokrotnie umieszczone daleko od siebie. Na ich l�ni�cych jak lustro p�ycinach widnia�y lakoniczne napisy: �Lod�wka�, �Kuchnia�, �Magazyny�, �Laboratoria�, �Konnektor�, �Komputery�. W drugiej po�owie korytarza mie�ci�y si� kabiny specjalist�w: �Drugi pilot�, �Cybernetyk�, �Geolog�, �Szef�. Dojechali na miejsce. Kapitan dotkn�� r�k� drzwi i chodnik zatrzyma� si�. Klamk� zast�powa� przycisk sygnalizacyjny, ale albo nie dzia�a�, albo jego dzia�anie zosta�o zablokowane przez inny mechanizm, drzwi bowiem nie otworzy�y si�. Spr�bowali najstarszego sposobu: Ma�y grzmotn�� obcasem w metalow� p�yt�. I zn�w bez rezultatu. � Otwieraj! � hukn��. � Swoi! W odpowiedzi cienki i zw�aj�cy si� jak klinga rapiera, o�lepiaj�co niebieski promie� przebi� stalowe drzwi, tylko cudem nie zahaczaj�c Ma�ego, kt�ry odskoczy� do ty�u i przywar� do �ciany. Stoj�cy nie opodal Kapitan krzykn�� zduszonym g�osem: �Spok�j! Do ty�u!� � i s�ownie odrzuci� Bibla i Alika od drzwi. Teraz niebieska klinga nie mog�a ju� nikogo dosi�gn��. Rozci�a na ukos drzwi i pi�trz�c� si� pod przeciwleg�� �cian� piramid� skrzynek z syntetycznymi befsztykami, jeszcze raz przejecha�a na krzy� i znikn�a za drzwiami. Na ich stalowej powierzchni widnia� tylko r�wne, nadtopione szwy. Zapachnia�o palonymi syntetykami i wi�rami. P�niej drzwi uchyli�y si� odrobin� i w szczelinie pojawi�a si� dok�adnie wygolona, szczup�a twarz z uwa�nie patrz�cymi oczyma snajpera. M�dre, przenikliwe spojrzenie odnalaz�o siedz�cego w kucki Ma�ego skupiony, jak przy celowaniu, wzrok z�agodnia� nagle i cienkie wargi rozchyli�y si� w u�miechu. Cz�owiek w brudnej, zamszowej kurtce, z licznymi zamkami b�yskawicznymi, zrobi� krok do przodu i przyjacielskim tonem zapyta� w algolu: � Ma�y? � Idiota � odpar� Ma�y, wstaj�c. � Przecie� wo�a�em, �e swoi. � Wo�a�e� po rosyjsku � powiedzia� Kapitan, podchodz�c bli�ej. � Przyjmuj zmian�, gospodarzu. Drugi Pilot, je�eli si� nie myl�? Drugi Pilot �Hedony 2� by� podobny do pojawiaj�cych si� niekiedy na ekranach telewizor�w kowboj�w ze starych film�w. Zaci�ni�te usta, zimne spojrzenie i dwie g��bokie bruzdy ko�o ust, jak dwie kreski nakre�lone przez artyst� grafika na rysunku twarzy m�czyzny ogarni�tego pragnieniem, aby z�ama�, zabi�, prze�y�, wytrzyma�. Teraz oczy p�on�y ciep�em przydro�nego zajazdu, otwartego w niepogod� na spotkanie go�ci. � Fajnie, �e jednak przybyli�cie! Zmiana! To brzmi jak dzwon na jarmarku. � A co, masz pietra? � Niee. Ba�, to si� nie boj�. O siebie, oczywi�cie. Ale z Dokiem marnie. Ko�ci si� nie zrastaj�. Czego� brak w organizmie. � No, a kontakty? � Widzia�e� moje kontakty. O ma�y w�os nie wyprawi�em was tamten �wiat. � Nerwy wysiad�y? � Wysi��� nie wysiad�y, ale przyzwyczai�em si� do trzymania palca na spu�cie. Wy te� zakosztujecie tego, b�d�cie spokojni. � Po to przyjechali�my. � Rakieta w porz�dku? � Calute�ka. � A automatyka? � R�wnie�. � A wy w og�le tu zostajecie? � zapyta� nagle. � Oczywi�cie. My na zmian�, a wy do domu. Siadaj za pulpit sterowniczy i wio. Kowboj�Pilot wykona� co� w rodzaju szama�skiego ta�ca w�r�d rozdeptanych niedopa�k�w, pustych butelek, otwartych puszek i rozgniecionych tubek ze skoncentrowanym bulionem i serem. Mo�na by�o tylko podziwia�, jakim cudem nie potkn�� si� i nie z�ama� nogi na tym �mietniku. By� mo�e ten przestronny pok�j bez okna, ale z czystym sztucznym powietrzem dawniej nadawa� si� do mieszkania, teraz jednak wygl�da� jak po rewizji albo po b�jce pijanych go�ci. Odrapane stalowe �ciany tu i �wdzie przecina�y wypalone promiennikiem szramy. � Po co niszczyli�cie �ciany? � zainteresowa� si� Bibl. Z wygolonej twarzy pilota znikn�� u�miech. Uwa�nie rozejrza� si� woko�o. Gest by� odruchowy, bezwiedny. � Przenikaj� i tutaj� � szepn��, powoli wycofuj�c si� w kierunku wewn�trznych drzwi, przez kt�re wida� by�o w�ziutkie, spiralne schody prowadz�ce na wy�sze pi�tro. � Chod�my. Tam jest bezpieczniej. Inny horyzont, inny poziom. Kapitan i Ma�y popatrzyli po sobie. Nie mia�o sensu prosi� o wyja�nienia. � Brudnawo tu � powiedzia� Kapitan. � Nie ma komu sprz�ta�. Na g�rze jest czy�ciej. � A kto jest na g�rze? � Ja i Dok. Tam jemy i �pimy. � Dlaczego nie nawi�zywali�cie ��czno�ci? � Nie ma sensu. Oszcz�dzali�my energi� dla was. � Mo�na obejrze� urz�dzenia? � zapyta� Alik. Drugi Pilot go�cinnie wskaza� na drzwi. � Czemu nie? Dziesi�te drzwi po prawej. Przyci�nij guzik i wchod�. Tam jest czysto. Py�u nie ma: wentylator dzia�a, py�och�on w porz�dku. � A nie wlez� na promiennik? Mo�e macie automatyczne. � O tym nie pomy�la�em � roze�mia� si� Pilot. Alik spojrza� pytaj�co na Kapitana i wyszed�. Pozostali ruszyli za Pilotem. Po kr�conych schodach wspi�li si� do pokoju, kt�ry r�ni� si� od tamtego tylko oknem umieszczonym uko�nie i zaci�gni�tym na wp� przezroczyst� stor�. Nie przepuszcza�a ona ciep�a promieni s�onecznych, ale pozwala�a widzie� wszystko woko�o. Inna rzecz, �e nie by�o specjalnie na co patrze�, je�eli nie bra� pod uwag� przygn�biaj�cej czerni pustyni. W pokoju by�o czysto i schludnie � �adnych niedopa�k�w, butelek, puszek. Jedno z wysuwanych ��ek by�o starannie zas�ane, a na drugim le�a� niem�ody ju�, szpakowaty m�czyzna w rozpi�tym mundurze z dystynkcjami. By� g�adko ogolony, jak jego towarzysz, za wyj�tkiem charakterystycznej, donkiszotowskiej br�dki. Nie poruszy� si� i nie otworzy� oczu. � Obud� si�, Dok � powiedzia� Pilot. � Zmiana. Nareszcie d�ugo wyczekiwana zmiana. � Co, co? � zawo�a� le��cy na ��ku i otworzy� du�e oczy o dobrym i wcale niesmutnym spojrzeniu. � Nie poznaje pan? � zapyta� Kapitan. Doktor przycisn�� guzik u wezg�owia. Stora unios�a si� i w pokoju zrobi�o si� ja�niej. � Teraz poznaj� � powiedzia�. � A wi�c jest was tylko trzech? Niedu�o. � Czwarty sprawdza ��czno��. � Nas te� by�o czterech � m�wi� w zamy�leniu Doktor. � Czterech Dw�ch �yje, dw�ch pochowano przy stacji. Zamiast �opaty u�yto promiennika, a o�owiu z odkrywki zamiast nagrobka. Jak si� to odbywa�o nie wiem, nie widzia�em. � Nie sprawia pan wra�enia cz�owieka przybitego nieszcz�ciem � : zauwa�y� Kapitan. � Nie umiem rozpacza�. I nie warto, moim zdaniem. Nie poszcz�ci�a si�, no to trudno. My zacz�li�my, wy zako�czycie, a je�eli nie wy, to inni. Naszych b��d�w nie powt�rzycie, wykorzystacie do�wiadczenia, no, a nas do archiwum S�u�by Kosmicznej. Pilot kaszln�� znacz�co. Doktor roze�mia� si�. � Wybacz, m�wi� o sobie. A je�eli mnie wy�ataj�, to my�l�, �e te� si� przydam. Pilot to skarb. W ka�dy rejs si� nada, cho�by od zaraz. Nawet mi �al, �e musi lecie� ze mn�. Przyda�by si� i wam: m�dry, zdecydowany, z wyobra�ni�. � Znowu u�miechn�� si� i zwr�ci� do Pilota: � Przecie� m�wi� prawd�, co? Laserogramy musz� by� kr�tkie, a by�o spore takich spraw, �e cz�owiekowi o s�abych nerwach r�ce zadr��. Mira�e to rzecz dziwna i z�o�ona i nie zawsze nale�y z nimi walczy� promiennikiem. A zreszt�, sami zobaczycie. � Doktor zm�czonym ruchem wskaza� na za�aman� w uko�nej szybie okna panoram� czterech kolorowych s�o�c. � Wkr�tce b�dzie zach�d. Najpierw zachodzi zielone. Mo�e co� zobaczycie, nie wiem. � Nie powtarzacie pr�b zbli�enia? � Nie. Chowamy si� przed nimi w stalowym bescie. � Gdzie, gdzie? � nie zrozumia� Ma�y. Bibl uprzejmie uprzedzi� odpowied� Doktora: � Pami�� Doktora, podobnie jak moja, przechowuje poj�cia ju� zapomniane przez ludzko��. Doktor jest Ira�czykiem, a w dawnym Iranie tak nazywano schronienia, azyle dla prze�ladowanych� Tylko dlaczego nawet tu macie �ciany poprute promiennikiem? � Z nadmiaru ostro�no�ci � powiedzia� Doktor. � Pilot nie lubi� podejrzanych d�wi�k�w. � A promiennik pomaga? � Teoretycznie nie powinien. Materialny promie� przeciwko fantomom? Oczywisty nonsens. Ale wyobra�cie sobie, mimo wszystko spali� ca�y skraj lasu, kt�ry �wyr�s�� bezpo�rednio ko�o stacji. Jaki� dziwny by� ten las � syluryjskie mchy i archaiczne paprotniki. � Mira�? � A jak pan my�li? Pilot poci�gn�� promiennikiem raz i drugi i wszystko znikn�o. Ale zw�glone kawa�ki zosta�y. I pomarszczone li�cie rozsypuj�ce si� przy dotyku. I popi�! Rozmowa urwa�a si�. Informacja Doktora by�a zaskakuj�co bezsensowna. A mo�e to ju� mania prze�ladowcza? Ale dlaczego u obu? � Pr�bowali�cie jako� to wyja�ni�? � zapyta� Kapitan. � A wy? � Doktor wybuchn��. � Cztery s�o�ca wschodz� i zachodz� i nikt do tej pory nie potrafi wyja�ni�, gdzie, jak i dlaczego! Zm�czy�y mnie ju� te cuda i hipotezy. Uni�s� si� na ��ku i napi� si� wody z sokiem. Albo Kapitan nie potrafi� ukry� jakiej� nutki niedowierzania, albo konieczno�� przekonywania o rzeczach dla niego oczywistych zdenerwowa�y Doktora. Ze zm�czonym wyrazem twarzy spojrza� w okno i zawo�a� z nieoczekiwan� rado�ci�: � Patrzcie! Macie szans�. Wysuni�te na zewn�trz okno nie zniekszta�ca�o widoku. Wzrok si�ga� daleko, pustynia by�a widoczna jak z otwartego balkonu. Linia horyzontu przecina�a tarcz� zielonego s�o�ca, z kt�rego pozosta� ju� tylko w�ski, �wiec�cy �uk z trawiastoz�ocistym odblaskiem. Tu� obok, ale bez zachowania symetrii, jakby po innej orbicie, spe�za�o ku horyzontowi jeszcze jedno s�o�ce � b��kitny, p�on�cy strz�p nieba. Pomi�dzy horyzontem i stacj� po�rodku czarnej pustyni, wyrasta�o nagle co� trudnego do opisania i prawie niepoj�tego. Wygl�da�o to ja by niewidzialny Guliwer bawi� si� kolorowym dzieci�cym zestawem konstrukcyjnym. Bra� kule i cegie�ki, pi�trzy� z nich rozci�te piramid i kopu�y, przekrzywione sinusoidy i zgniecione sze�ciany, albo nagle znanego, podobnego do wie�y w Pizie, pochylonej nad przewr�conym g�ry dnem stadionem. Bia�e ta�my wi�y si� jak w�e, znika�y, to zn�w pojawia�y si� w tej architektonicznej malignie. Ludzki rozum nie by� jej tw�rc�, nie by�o w niej g��wnej cechy ludzkiego dzie�a � celowo�ci. � Macie w�tpliwo�ci, czy ten kolorowy koszmar mo�e by� stworzony przez cz�owieka, s�u�y� mu, cieszy� go lub radowa� � powiedzia� Doktor, jakby odgaduj�c my�li swoich wsp�rozm�wc�w. � Mylicie przyjaciele. Widzicie te przesuwaj�ce si� po bia�ych ta�mach punkt To �ywe istoty, zewn�trznie niczym nie r�ni�ce si� od nas, Ziemian. Widzieli�my ich blisko: s� tr�jwymiarowymi i humanoidalni. � C� oni robi� w tym chaosie? � zapyta� Bibl. � Nie mog� odpowiedzie�, bo nie dysponuj� odpowiednimi obserwacjami. Ale mam pewne przypuszczenia. �yj�. To jest miasto. Z innego �wiata, mo�e z innego wymiaru. Nie nale�y do czarnej pustyni. To, co widzimy, to mira�. Widzicie, ju� si� rozp�ywa. Niebieskie s�o�ce schowa�o si� za horyzontem. Zgas�y r�wnie� m�tne odblaski. Bezmy�lny zam�t t�czowych konstrukcji r�wnie� blakn��, traci� zarysy i barw�. � A gdy zachodzi inne s�o�ce, mira� powtarza si�? � ponownie spyta� Bibl. � Rzadko. Nie ustali�em prawid�owo�ci ich pojawiania si�. Ale ka�de zbli�enie jest niebezpieczne. Ledwo s�yszalne poskrzypywanie kr�conych schod�w przerwa�o s�owa Doktora. Pilot b�yskawicznie znalaz� si� przy ��ku, na kt�rym zostawi� sw�j promiennik. � Nie przesadzaj � ci�ka r�ka Ma�ego spocz�a na jego ramieniu i przygniot�a go do pod�ogi � to przecie� Alik. Alik wszed� do pokoju z tak promienn� twarz�, �e nieomal wida� by�o aureol� nad jego g�ow�. � Aparatura w porz�dku � meldowa� z uniesieniem � chocia� zasilanie jest s�abe i d�u�szy seans ��czno�ci z Ziemi� jest wykluczony. Na razie wys�a�em tylko kr�ciutki meldunek o naszym przybyciu. � A jutro zameldujecie o naszym wylocie � powiedzia� Doktor. � Niech si� pan nie spieszy, Dok � zaprotestowa� Pilot � trzeba jeszcze prze�y� �wit. W odpowiedzi rozleg� si� cichy �miech Doktora. � Ja, syneczku, nie wierz� w uroki. Zmiana jest na miejscu, i to zmiana na poziomie. Tylko nie powtarzajcie jeszcze jednego naszego b��du: wyje�d�ajcie na rekonesans we dw�ch, a dw�ch niech zawsze zostaje na stacji. W szczeg�y nie b�d� si� wdawa�. Po co niepotrzebnie straszy� i niepokoi�. Kapitan pomy�la�, �e pro�ciej i chyba rozs�dniej by�oby podzieli� si� do�wiadczeniami swojej p�rocznej pracy na stacji i �e �aden szczeg� nie by�by zb�dny. Ale Doktor i Pilot wyra�nie unikali wyja�nie�. Dlaczego? By� mo�e powodowali si� wsp�czuciem dla zmiennik�w�skaza�c�w albo zawi�ci� do przysz�ych odkrywc�w Nieznanego? Namawianie ich do szczero�ci nie mia�o sensu i Kapitan nie powiedzia� ani s�owa. � Przypomn� jeszcze tylko jedno � ci�gn�� dalej Doktor, zamkn�wszy oczy. � Nie zbli�ajcie si� do mira�y. Unikajcie spotka� z jadowitymi �mijami. Nie ruszajcie ich, je�eli nie napadaj�. I lepiej uciekajcie, je�eli jest czas i mo�liwo�� ucieczki. � A je�eli takiej mo�liwo�ci nie ma? � Bro�cie si�. W magazynie s� promienniki i granaty tworz�ce trwa�� zas�on� dymn� � swego rodzaju �smog�. Jest r�wnie� taktyczna bro� j�drowa, ale w tutejszych warunkach jest ona praktycznie bezu�yteczna, a radiacja szcz�tkowa jest bardziej niebezpieczna dla nas ni� dla w�drownych, niematerialnych fantom�w. Jest wreszcie przeno�ny deflektor wy�adowa� elektrycznych, skonstruowany przez mego koleg�. To chyba najbardziej skuteczna bro� przy spotkaniu z mira�em: ustawiamy go w czasie porannych i wieczornych wycieczek. � Teraz si� wam nie przyda. Noc jest por� w�a�ciwie bezpieczn�. Zaledwie sko�czy� zdanie, ju� spa�, podobny do woskowej figury z panoptikum. Pilot popatrzy� na niego i powiedzia� z zawi�ci�: � �pi. A ja, cho� nauganiam si� ca�y dzie�, nie mog� zasn��. Chyba macie racj�, nerwy mi nawalaj�. Doktor nie by� zapewne zbyt elokwentny i Pilot jak dziecko cieszy� si� z rozm�wc�w. � Pewnie macie ochot� na kolacj�? Niestety, nie oczekiwali�my was i nie przygotowali�my si�, jemy podgrzane �wi�stwo z tubek. Ale w soboty i niedziele urz�dzamy sobie uczty. Przeistaczam si� w kucharza i serwuj� dania � palce liza�. Zreszt� jedzenie mo�ecie przygotowa� w kuchni nawet teraz. Wszystko tam jest � i �ywno�� syntetyczna, i konserwy. W og�le rozgo��cie si�. Pokoi jest do woli, trzeba je tylko przewietrzy� i posprz�ta�. Klimatyzatory w��cza si� na tym samym pulpicie co i �wiat�o. O �wicie �aluzji nie podno�cie, nie radz�. A promienniki s� w magazynie, zaopatrzcie si� zawczasu. Sprawd�cie je na zewn�trz, teraz to bezpiecznie. � A co tu jest niebezpieczne? � hukn�� Ma�y. � Wszystko. Zachody i �wity. Powietrze, kt�rym oddychasz. Py� chrz�ci w z�bach, kiedy si� idzie pod wiatr, i unosi si� nagle m�tnymi, przezroczystymi k��bami. A czasami zielenieje jak rz�sa na bagnie albo po�yskuje niebiesko, albo g�stnieje jak atrament. Sunie taki k��b py�u, b��dzi jak �lepy, i je�eli jeste� na piechot�, to uciekaj, p�ki� ca�y, a je�eli jedziesz na ko�ach albo na poduszkowcu, to wrzucaj sz�sty w��czaj deflektor i kieruj maszyn� na ten wir! Deflektor na pewno prze�amie pole ochronne. Nie w�tpi� w to i ch�tnie zaryzykowa�bym raz, nawet sam, ale rozumiecie, �e nie mog�em ryzykowa�, przecie� Dok nie mo�e si� ruszy� z miejsca. � Pilot zauwa�y�, �e Ma�y przeci�ga si� zm�czony, wi�c zmieni� temat. � Nie zatrzymuj� was, ch�opcy, pora spa�, a noce na Hedonie s� kr�tkie. I nie zapomnijcie o promiennikach. � My�l�, �e promienniki nie s� potrzebne, a z jedzeniem sami damy sobie jako� rad� � o�wiadczy� Kapitan. Kiedy schodzi� po schodach, szepn�� cicho do Ma�ego: � A mimo wszystko szkoda pozbywa� si� takiego ch�opaka, przyda�by si� nam. � Mo�e nam�wi� go, �eby si� wstrzyma� z odlotem? � zapyta� Ma�y. � To bezcelowe. Instrukcja wyra�nie m�wi, �eby niezw�ocznie odes��� drug� ekspedycj� na Ziemi�. To nie przypadek, �e z�amania Doka si� nie zrastaj�. No, idziemy! ROZDZIA� III ZNACZENIE POZORNYCH S�O�C. BRODATE NIEMOWLAKI. Na Hedonie doba jest o cztery godziny kr�tsza, a i zm�czenie zrobi�o swoje. Pierwszy �wit na planecie Kapitan i Ma�y przespali. Nie s�ysza� nawet, jak znowu dok�adnie ogolony Pilot z nieod��cznym promiennikiem wtargn�� do pokoju razem ze s�o�cem. � Wstawa�, staruszkowie! �niadanie gotowe. Nie �niadanie, lecz uczta! rakietk� ju� zd��y�em zbada�. Cudo! Dla Doktora wybrano kombinezon gigantycznych rozmiar�w, w kt�rym mo�na by�o zmie�ci� jego zagipsowane nogi. Uszcz�liwiony Doktor o�wiadczy�: � Na po�egnanie mog� podzieli� si� przypuszczeniem. Wszystkie pozorne s�o�ca to przestrzenne odbicia jednego, prawdziwego. Optyczny wyraz wielowymiarowo�ci przestrzeni. Na Hedonie te przestrzenne kraw�dzie okaza�y si� w istocie innymi ni� na Ziemi. Ale Pilot mi nie wierzy. � Bzdura � powiedzia� Pilot. � Nie uznaj� geometrii nie podporz�dkowanej wzrokowi. � Matematyka ju� dawno opracowa�a geometri� wielowymiarowej przestrzeni � zaprotestowa� Kapitan. � A �ycie mnie jak dot�d nie przekona�o, �e r�wnoleg�e si� przecinaj�, a rozdzielne punkty si� pokrywaj�. Niech mi to fizyka potwierdzi. � Optyka to te� fizyka � powiedzia� Alik, ale Pilot tylko machn�� r�k�. � By� mo�e rozwi��ecie sens tych przymglonych latarni na niebie, ale m�j czas ju� min�� � westchn�� i wyszed�. Rakiet� przygotowywali do startu wszyscy opr�cz Bibla, kt�ry gra� w szachy z Doktorem. Wszystkie trzy partie Bibl wygra� bez trudu, chocia� Doktor my�la� nad ka�dym ruchem po p� godziny. � Dobry jeste� � powiedzia� Dok. � Je�eli z r�wnym skutkiem zagracie z gospodarzami Hedony, to im nie zazdroszcz�. � A tak szczerze, wierzy pan w tych gospodarzy? Dok u�miechn�� si�: � Szczerze? Wierz�. I bardzo �a�uj�, �e mieli�my pecha z tym wypadkiem. Rozwi�zaliby�my to zadanie przed wami. Na czarnym lustrze pustyni rakieta by�a ju� gotowa do startu. Ma�y, kt�ry ju� od dawna nie mia� nic do roboty, szepn�� Kapitanowi: � Wy ich tu sobie odprowadzajcie, pomachajcie chusteczkami, a my z Alikiem pokr�cimy si� �Portosem� po okolicy. Taka kontrola nie zaszkodzi. � Ma�y wsun�� si� do kabiny zwiadowczego pojazdu terenowego, popularnie zwanego �Portosem�. Alika mdli�o od py�u, jaki wzbi�y sprawdzane silniki rakiety, drapa�o go w gardle. Swobodniej odetchn�� mo�na by�o dopiero w momencie, gdy Ma�y w��czy� klimatyzacj� i �Portos� pomkn�� nad czarn� pustyni�. Pojazd p�ynnie sun�� na poduszce powietrznej, utrzymuj�c wci�� jednakow� wysoko��. Ale ta monotonia dra�ni�a. Po co p�ta� si� po jednolitej P�ycie, na kt�rej ani jedna trawka nie ro�nie? Nie ma tu �adnego �ycia, tylko wiatr i kurz. Alik w ko�cu zapyta� Ma�ego, dok�d w�a�ciwie jad�? Ma�y wskaza� na dwumetrowy k��b zielonkawego py�u wiruj�cego jak b�k w promieniach bladozielonego s�o�ca. � Interesuje mnie to tornadko. � Zwyk�y py� � oboj�tnie stwierdzi� Alik. � Niepodobne do ziemskich. Sto�ki stykaj� si� podstawami, a nie wierzcho�kami. Ma�y w��czy� ekranizacj�, kt�ra chroni�a korpus pojazdu przed wszelkimi promieniowaniami i radiacjami. �Na wszelki wypadek� � wyja�ni�, kieruj�c �Portosa� wprost na py�owy k��b. Z bliska by� on m�tnie przezroczysty, jak dawno nie myta szyba. Pojazd wszed� we� nie drgn�wszy. Zwyk�y py�. Ale py� ten nie znikn��, tr�ba powietrzna otaczaj�ca pojazd posuwa�a si� teraz wraz z nimi, zas�aniaj�c widoczno��. Ma�y wrzuci� sz�sty bieg, �Portosem� szarpn�o, nawet zielone s�o�ce zosta�o z ty�u, ale tornadko nie dawa�o si� zgubi�, oblepiaj�c ich zwart�, py�ow� otoczk�. Alikowi wyda�o si�, �e jej ziele� zaczyna by� coraz intensywniejsza �Jak rz�sa na bagnie� � przypomnia� sobie. � A mo�e by zawr�ci�? Ma�y roze�mia� si�, nawet nie spojrzawszy na Alika. � Wszyscy tu maj� fio�a. Nie ma�puj ich. Czego si� ba�? Chyba nie wy�adowa� elektrycznych, kad�ub jest ekranowany. Przepa��? Przeskoczymy. Mira�? Tego nam w�a�nie trzeba. Przecie� polujemy na mira�e Safari na czarnej pustyni. Raz, dwa!� Co to? Zielona tr�ba powietrzna nagle roz�ama�a si� i znikn�a ukazuj�c gruntow� drog�, a w�a�ciwie raczej alej�, kt�ra bieg�a pomi�dzy szeregami drzew; w g�rze widnia�y ich du�e, w�skie li�cie zwr�cone kraw�dzi� k s�o�cu. Alik pozna� je od razu: eukaliptusy, i to rosn�ce tak r�wno, jakby je specjalnie posadzono,. Zupe�nie ziemski dwudziesty pierwszy wiek gdzie� pod Melbourne. Czerwone, du�e kwiaty na przystrzy�onych krzewach r�wnie� �wiadczy�y nie o syluryjskiej pierwotno�ci, ale o zupe�nie wsp�czesnej, zadbanej kulturze parkowej. Nie zd��y� jednak podzieli� si� swym spostrze�eniem z Ma�ym, kt�ry nie zastanawiaj�c si� d�ugo skierowa� maszyn� w alej�, zredukowa� biegi do jedynki i zahamowa�. Pustyni ju� nie by�o. Ani czarnego, po�yskliwego lodowiska, ani pi�ciu s�o�c rozbiegaj�cych si� po niebie. �wieci�y dwa: jedno bladozielone, pozorne i nie grzej�ce; drugie normalne, gor�ce jak w lecie, na Ziemi. Eukaliptusowa aleja z Melbourne zakr�ca�a dalej w stron� zwartej �ciany wysokich drzew, przypominaj�cych akacje. Od kwiat�w na krzewach p�yn�� odurzaj�cy, korzenny zapach. � No i masz mira� � powiedzia� Ma�y. Alik nie odpowiedzia�, tylko otworzy� drzwiczki i wyskoczy� na drog�. � Ostro�nie! � uprzedzi� Ma�y. Alik: zd��y� ju� jednak klepn�� wspinaj�cy si� ku niebu pie�. Potem schyli� si�, dotkn�� trawy i podni�s�szy kamyczek cisn�� nim w krzaki. Jakie� pstre, zupe�nie ziemskie motyle zerwa�y si� i zacz�y kr��y� na� krzewami. � A gdzie� ten paleozoik? � zapyta� Alik. Nie chcia�o mu si� nigdzie i��. Cudowna oaza, jaka powsta�a na czarnych kamieniach, przykuwa�a go do miejsca odleg�ym wspomnieniem Ziemi. � Zbzikowa�e� � odezwa� si� Ma�y i splun�� przez otwarte drzwi na drog�. � Kwiatki, trawki. Mo�e jeszcze zata�czysz na ��czce. A jak b�dziemy wraca�? Alik spojrza� na miejsce, przez kt�re �Portos� dosta� si� na t� drog�, py�owa tr�ba powietrzna otaczaj�ca ich pojazd znikn�a razem z pustyni�. Furteczka do raju otworzy�a si� i zamkn�a. � Jak my�lisz, gdzie jeste�my? � zapyta�. � W mira�u. Ale to nie mira�, tylko co� innego � odpar� Ma�y unikaj�c wysuwania jakich� hipotez. � Zrozumia�em, dlaczego jest pi�� s�o�c. Ka�de z nich ma swoj� przestrze� i sw�j czas. Sw�j �wiat. Teraz jeste�my w �wiecie zielonego s�o�ca. � Z fizyk� to si� troch� nie zgadza � stwierdzi� Ma�y z pow�tpiewaniem. � Lepiej pojed�my szuka� wyj�cia. Zwi�kszy� ci�g poduszki powietrznej, �Portos� �atwo przeskoczy� przydro�ne zaro�la i spokojnie pop�yn�� nad czerwonymi k�pkami kwiat�w rozsypanymi na wyra�nie przyci�tych ga��ziach. Drog� przegradza� lasek ci�gn�cy si� w prawo, jak si� zdawa�o, bez ko�ca. Inna sprawa, �e s�owo �lasek� wyra�nie tu nie pasowa�o: z bliska okaza�o si�, �e s� to zaro�la owych gigantycznych paprotnik�w, o kt�rych tak wiele m�wili Pilot i Doktor. Grube, wielometrowe pnie, chyl�ce si� pod swym w�asnym ci�arem, obsypane by�y li��mi podobnymi do kawa�k�w grubej blachy. Zahaczaj�c o siebie nie szemra�y, lecz zgrzyta�y z obrzydliwym, metalicznym skrzypieniem. � No, tych nie przeskoczymy � powiedzia� Ma�y zakr�caj�c i lec�c wzd�u� paproci nad szarymi, p�metrowej wysoko�ci mchami. To by� rzeczywi�cie paleozoik � las z otch�ani ziemskiej prehistorii Alik widzia� taki sam, o�ywiony za po�rednictwem cud�w optyki bez � soczewkowej, na wideoekranach muze�w ewolucji biologicznej na Ziemi. Paprocie podobne do palm, z kud�at�, nie rozga��ziaj�c� si� koron�, skrzypy krzewi�ce si� jak gigantycznie rozro�ni�ta babka, albo �ciel�ce si� po ziemi, przebijaj�ce grubymi, k�uj�cymi li��mi pot�ny pok�ad mch�w. Pachnia�o b�otem i zgnilizn�, jak w wilgotnych, zaro�ni�tych w�wozach ziemskich rezerwat�w. Nieprzypadkowo Alikowi wpad�o do g�owy takie w�a�nie por�wnanie � w tym dekoracyjno�paleozoicznym lesie by�o co� z rezerwatu. Zupe�nie jakby kto� obci�� go, odgrodzi� podci�t� ta�m� mch�w r umie�ci� tu� obok bia�ych akacji i szeregu troskliwie pi�tnowanych eukaliptus�w. Paleozoik obok wsp�czesnych subtropik�w, odleg�o�� setek milion�w lat, a Ma�y pokona� j� �Portosem� w �wier� minuty. Jechali w milczeniu, z napi�t� uwag� i nurtuj�cym uczuciem niepokoju. Co to za �wiat? Gdzie jest w�adaj�cy nim rozum, kt�ry tasuje epoki geologiczne i ukrywa je w k��bach zielonego py�u? I najwa�niejsze � czy mo�na wr�ci� z powrotem, do cz�stki Ziemi zawartej w zagraconych pokojach stacji obserwacyjnej. Odleg�o�� nie by�a czym� strasznym: pozytronowy silnik ich pojazdu nie wymaga� �tankowania�, energi� uzupe�nia�o promieniowanie s�oneczne; syntetyki spo�ywcze w zapasowych pojemnikach starczy�yby na wielodniowy wariant podr�y. A co dalej? � Dziwne � powiedzia� Alik. Ma�y nie zainteresowa� si�, c� szczeg�lnie dziwnego jest w tym i tak dziwnym �wiecie, i Alik musia� wyja�ni�. � Sp�jrz, nie ma ani ptak�w, ani zwierz�t. Tylko motyle. Zatrzymaj si� na chwilk�. Stan�li. Odbiegaj�cy w bok paleozoiczny las by� ciemny, g�uchy i bezszelestny. Eukaliptusowa aleja bieg�a dalej wij�c si� poprzez zagajnik. Po bokach krzewi�y si� .ca�kiem nieznane ro�liny � ni to dere�, ni to; g��g z d�ugimi, czerwonymi jagodami. I tu r�wnie� ani jedno zwierz�tko nie przebiega�o przez drog�, ani jeden ptak nie przelecia� z ga��zi na ga���. � Wielka cisza lasu � powiedzia� Alik. � Daj spok�j � przerwa� mu Ma�y i zacz�� nads�uchiwa�. Spoza dalekich krzew�w dobiega�o ich ni to kwakanie, ni to pisk. Im bardziej nat�ali s�uch, tym wyra�niej rozr�niali d�wi�ki. Chwilami dawa� si� s�ysze� skowyt, co� chlupa�o czy te� bulgota�o i znowu przera�liwie skowycza�o. � Koty � pomy�la� g�o�no Alik. � Nie, to nie koty. By�e� kiedy� w ��obku? Dla takich dwu�, trzymiesi�cznych? � Nie. � Zupe�nie to samo, tylko g�o�niej. � Sk�d tu ��obek? � A bo ja wiem? Mo�e ma�py? � Podejdziemy? � Mo�emy podej��, to niedaleko � zastanawia� si� Ma�y. � Trzeba b�dzie zostawi� �Portosa�. Tylko w��cz� os�on�. Pobiegli. Co� niewidzialnego odrzuci�o ich, gdy znale�li si� ko�o dwumetrowych krzak�w. Zupe�nie jakby wpadli na przezroczyst�, silnie napi�t� polimerow� b�on�. Obeszli krzewy z prawej strony, znale�li jakie� przej�cie. Dalej b�ona znowu zagradza�a drog�, ale mo�na by�o zobaczy� wszystko, co znajdowa�o si� za ni�. Ma�y i Alik nie powiedzieli ani s�owa, zaskoczeni widokiem, kt�ry tak bardzo odbiega� od tego, co spodziewali si� ujrze�. W przestrzeni o wymiarach zbli�onych do boiska koszyk�wki, swobodnie unosili si� w powietrzu, le�eli i pe�zali ludzie zewn�trznie niczym nie r�ni�cy si� od Ziemian. Wydawa�o si�, �e ludzie ci s� w stanie niewa�ko�ci, przy czym ani nie spadali, ani nie wzlatywali, a z ca�kowit� swobod� utrzymywali si� na jednym i tym samym poziomie. Byli to sami m�odzi m�czy�ni w wieku lat oko�o trzydziestu, zaro�ni�ci jak wczesnochrze�cija�scy mnisi, od lat m�odzie�czych nie znaj�cy ni brzytwy, ni no�yc. Budow� swoj� przypominali Ma�ego, ale muskulatura ich wydawa�a si� by� bardziej r�wnomierna i harmonijna. Jaka� to dziwna, wy��cznie potencjalna harmonia, pomy�la� Alik. Ani nie s�u�y cia�u, ani te� nim nie kieruje. Zbudowani jak antyczni bogowie, brodaci m�czy�ni byli bezradni jak niemowl�ta: le�eli na plecach i machali nogami, �lina b�belkami ciek�a z ich ust; nie chodzili, lecz pe�zali � by� mo�e dlatego, �e chodzi� nie umieli. Poruszali palcami i wydawali d�wi�ki, kt�re nawet w przybli�eniu nie przypomina�y mowy ludzkiej. Gruchanie, skowyt, pisk, �wist albo bulgotanie co chwila przechodzi�y w przera�liwy krzyk, tak silny, jak tylko pozwala�y im na to p�uca. Raczkuj�cy doro�li nie porozumiewali si� mi�dzy sob�, zgie�k, jaki robili, by� bezmy�lny. Byli rzeczywi�cie niemowlakami, cho� z wygl�du ka�dy z nich m�g�by by� championem. Gdy taki �champion� wydawa� sw�j przera�liwy, dono�ny krzyk, natychmiast pojawia�a si� nad nim jaskrawozielona rurka czy �wistek, a w�a�ciwie smoczek, kt�ry natychmiast chwyta�y chciwe dzieci�ce wargi. Nie materializowa� si� z powietrza, nie powstawa� z niczego, a po prostu przybiera� barw�, do tej pory prawie niezauwa�aln� w niezbyt ostrym �wietle zielonego s�o�ca. Takie smoczki w niezliczonej ilo�ci ko�ysa�y si� nad ca�ym placykiem na takich samych, prawie niewidocznych rurkach. P�yn�y z nich cieniutkie stru�ki prawdopodobnie smacznej i od�ywczej cieczy, gdy� brodate niemowlaki po chwili przewraca�y si� nasycone na wznak, mrucz�c z zadowoleniem. � No i masz ��obek � splun�� Ma�y. � Ale dlaczego wisz� w powietrzu? � Jaka� grawitacyjna sztuczka. Taka powietrzna ko�yska chroni przed niebezpiecze�stwem. � Przecie� to doro�li. Mo�e to dom wariat�w? � A bo ja wiem? � rozz�o�ci� si� Ma�y. � Spotkali�my obcy rozum. Hurra! Rozbieraj si�, bracie, i bulgocz, wspania�y kontakt. Nie uko�czy� zdania: co� b�ysn�o w powietrzu i prze�lizgn�o si� po tego ramieniu � ni to stalowy drut, ni to srebrzysty promyk, kt�ry natychmiast znikn��. Poczu� straszliwy b�l. Trudno mu by�o nawet oddycha�. Jednak�e przypuszczalnie kurtka os�abi�a cios, wprawdzie lewe rami� i r�ka zdr�twia�y, ale nie utraci�y zdolno�ci wykonywania ruch�w. W tej samej sekundzie r�wnie� Alik krzykn�� z b�lu. Po jego nodze tak�e przemkn�a srebrzysta �mijka, i tylko dzi�ki ubraniu, kt�re cz�ciowo zneutralizowa�o uderzenie, utrzyma� r�wnowag� i nie upad�. Dwa metry za nimi, w przej�ciu pomi�dzy krzewami, kt�rym dostali si� na placyk, widnia�a posta� nagiego brodacza, podobnego do tych, kt�rzy znajdywali si� za b�on�, ale pewnie stoj�cego na nogach i sprawnie poruszaj�cego r�kami. W prawej d�oni mia� zaci�ni�t� czy to metalow� zapalniczk�, czy te� latark�, w ka�dym razie co� podobnego do tych przedmiot�w. Z ty�u t�oczyli si� r�wnie� kud�aci m�czy�ni o my�l�cych i rozumnych oczach. Inna rzecz, �e epitet �rozumne� mo�na by�o zastosowa� wy��cznie w zestawieniu z ich sobowt�rami pe�zaj�cymi za b�on�. Trudno nazwa� przejawem rozumu p�on�ce w tych oczach �lepe okrucie�stwo, bezmy�ln�, ch�opi�c� z�o��. � St�j! � krzykn�� Ma�y i skoczy� na brodacza. Ten ledwo zd��y� machn�� r�k�, a to metalowe �co�� zaci�ni�te mi�dzy jego palcami znalaz�o si� w r�ku Ma�ego. Teraz srebrzysta �mij przejecha�a po nagim ciele brodacza,, kt�ry cieniutko chlipn�� i upad� na worek. Ale ci z ty�u nie odst�powali. Ich promyki skoczy�y w kierunki Ma�ego, kt�ry zd��y� jednak zrobi� unik i rzuci� si� pod nogi atakuj�cych i tym samym elektropejczem przeci�gn�� po nich od do�u. Czterech, krzykn�wszy z b�lu, zwali�o si� jak zbite kr�gle. Pozostali skryli si� za wa�em krzew�w. � Wwwwwybacz� � j�cza�, j�kaj�c si� Alik, pomagaj�c towarzyszowi wsta�. � Za co? � To nie ze strachu. Po prostu nie mia�em tej zabawki. � A o granatach zapomnia�e�? Dawaj je tu. Jeden dla mnie � i do wozu. Kiedy wyskoczysz z przej�cia, rzu� sw�j, nie ogl�daj si�. Ja os�aniam. No! Alik pos�ucha� Ma�ego. Wybieg�, skoczy�, cisn�� przez rami� granat i znikn�� za krzewami. Z ty�u wyros�a wielka, czarna .kula, kt�ra zacz�a wyd�u�a� si� na kszta�t kie�basy, ci�gle rozp�aszczaj�c si� i rozszerzaj�c. �Ju� czas� � zadecydowa� Ma�y i r�wnie� skoczy� naprz�d. Poprzez przez g�st� jak olej zas�on� niczego nie by�o wida�, tylko w odleg�o�ci jakich� dwu, trzech metr�w pow�oka dymu wybrzusza�a si�, jakby kto� pr�bowa� przebi� si� przez jej t�ust� czer�. Zas�ona ci�gn�a si� na jakie cztery metry. �Nie przejd�� � uzna� Ma�y i uspokoi� si�. Dop�dzi� szybkonogiego Alika, usiad� za pulpitem i ruszy� �Portosem� nad samymi krzewami w kierunku pami�tnej eukaliptusowej alei. � Stch�rzy�e� jednak � stwierdzi� Ma�y. � Tylko nie bujaj. � Wcale nie bujam. Sam widzia�e�. Dom wariat�w sub�Hedony. � Dlaczego �sub�? I nie s�dz�, �eby to by� dom wariat�w. Nie wiem. � A co to za �mijka? Ma�y wyj�� z kieszeni matow�, metalow� r�koje��, bardzo wygodn�, z wg��bieniami na palce, bia�ym przyciskiem i zako�czeniem w kszta�cie kropli. Alik nie dotkn�� przycisku, musn�� go zaledwie, a na ko�cu kropelki za�wieci� si� punkcik, tak male�ki, �e wymiary jego da�oby si� okre�li� tylko w mikronach. Alik cofn�� palec z przycisku i kropka zgas�a. � Elektroniczny bicz � powiedzia� Ma�y � a ja my�la�em, �e to stalowy drut. Bro� zadaj�ca b�l i parali�uj�ca. Najprawdopodobniej nie zabija. Okrutna zabawka dla okrutnych dzieci. � Czyich dzieci? � A mo�e by� chcia� wiedzie� co� jeszcze? � odci�� si� Ma�y. � Na przyk�ad: gdzie znajduje si� ten tw�j �wiat zielonego s�o�ca? Na ziemi? Pod ziemi�? Fantom z py�u? Przecie� eukaliptusy s� prawdziwe, a gdzie ros�y godzin� temu? � Pami�tasz r�wnania Merle�a? � zapyta� Alik. � Nie jestem fizykiem przestrzeniowcem. Do niczego mi to nie jest potrzebne. � I nies�usznie. Wtedy by� nie pyta�, gdzie ros�y eukaliptusy. Ros�y i rosn�. W tej samej przestrzeni, ale w innej fazie. Ona na minut� albo mo�e nawet zaledwie na jaki� kwant uciek�a naprz�d albo op�ni�a si� w stosunku do naszego czasu, ale przestrze� jest ju� zorganizowana inaczej. � Dobry jeste� � powiedzia� Ma�y � nie na pr�no tak ci� szkolili w Cambridge. No, a jak wyjdziemy z tej fazy, profesorze? � Tak jak weszli�my. A to co? Z daleka na ich spotkanie posuwa� si�, op�ywaj�c koryn