7141
Szczegóły |
Tytuł |
7141 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7141 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alastair Macneill
KSIʯYCOWA KREW
(t�um. Andrzej Szulc)
2003.
W kulturze Indian Yanomamo, zamieszkuj�cych p�nocn� Brazyli�, funkcjonuje wiele mit�w przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jeden z nich nosi nazw� legendy o ksi�ycowej krwi i opowiada, �e kt�ry� z przodk�w plemienia Yanomamo postrzeli� Ksi�yc w brzuch, a jego krew, spadaj�c na ziemi�, zmieni�a si� w ludzi. Tam, gdzie krew by�a g�sta, ludzie mieli okrutne serca i nawzajem si� pozabijali, tam jednak, gdzie spad�o tylko par� kropel albo gdzie krew rozpu�ci�a si� w wodzie, ludzie byli mniej wojowniczy i nie walczyli ze sob�. Poniewa� jednak przelana zosta�a krew Ksi�yca, Yanomamo uwa�aj� dzi� wszystkich ludzi za porywczych i swarliwych.
Uciekaj�c przez d�ungl�, Donald Brennan przesta� odczuwa� fizyczne zm�czenie. Nap�dza� go wy��cznie przemo�ny strach. Pot zalewa� mu oczy, a twarz i r�ce mia� podrapane przez nisko wisz�ce ga��zie. Dawno temu straci� wszelk� orientacj�, To, gdzie si� znajdowa�, nie mia�o w tej chwili wi�kszego znaczenia. Chodzi�o o to, �eby prze�y�.
Jego uwag� przyci�gn�� nag�y ruch. Odwr�ci� si� gwa�townie i widz�c kryj�cego si� w krzakach, r�wnie jak on zaskoczonego jelenia, straci� r�wnowag� i przewr�ci� si�. Maczeta wypad�a mu z r�ki i wyl�dowa�a w g�stym poszyciu. S�ysza� podniecone ujadanie tropi�cych go ps�w teraz by�y ju� ca�kiem blisko. Po�cig dogania� go. Musia� rusza� dalej.
A potem us�ysza� szum wody. Gdzie� niedaleko p�yn�a rzeka. Je�li uda mu si� do niej dotrze�, psy zgubi� trop. Brennan d�wign�� si� na nogi i zacz�� szuka� maczety. Wiedzia�, �e traci przez to kilka drogocennych sekund, ale bez niej by� zgubiony.
Znalaz� j� w ko�cu i poku�tyka� w kierunku wody. Kilka chwil p�niej dotar� na niewielk� polan� ko�cz�c� si� stromym, czterdziestostopowym urwiskiem. Zerkn�� w d�; rzeka by�a wezbrana i wiedzia�, jak zdradzieckie potrafi� by� jej wiry nawet dla do�wiadczonego p�ywaka. Musia� jednak za ryzykowa� i skoczy�. Nie mia� odwrotu; rzeka stanowi�a jego jedyn� szans�.
Cofn�� si� o kilka krok�w i mia� w�a�nie zamiar rozp�dzi� si� i skoczy�, kiedy za jego plecami rozleg� si� z�owieszczy szelest. Zanim zd��y� si� ruszy�, z krzak�w wypad� owczarek alzacki. Przera�ony Brennan zatoczy� si� do ty�u i machn�� na o�lep maczet�. Pies zawy� z b�lu ostrze wbi�o mu si� prosto w szyj�. Jego rozp�dzone cia�o r�bn�o Brennana w pier�, str�caj�c go ze skraju urwiska.
Nie zauwa�y� nawet p�yn�cej z pr�dem k�ody. Wpadaj�c do wody, poczu� og�uszaj�ce uderzenie w g�ow�. Pot�ne wiry natychmiast wci�gn�y go pod powierzchni�, lecz po chwili uda�o mu si� wynurzy�. Pr�bowa� dotrze� na drugi brzeg, ale pr�d poni�s� go w d� rzeki. Jego g�owa ponownie znikn�a pod wod�. Wiedzia�, �e umrze. Zobaczy� nagle przed oczyma twarz syna, przypominaj�c� celuloidow� iluzj�, a potem jego rysy zacz�y si� powoli zaciera� i zapad�a ciemno��...
Ci, kt�rzy znali Kelly McBride, zawsze podejrzewali, �e przyby�a do Amazonii z rodzinnej Irlandii, aby uciec przed upiorami przesz�o�ci. Przyjecha�a tutaj przed dziesi�ciu laty, od tego czasu nikt jednak nie dowiedzia� si� od niej niczego wi�cej. Odpowiedzi� na wszystkie dotycz�ce przesz�o�ci pytania by�o milczenie. Wiedzia�a, �e to denerwuje ludzi, ale trzyma�o ich to r�wnie� na dystans dok�adnie tak, jak chcia�a.
Wiedziano powszechnie, �e pierwsze dwa lata sp�dzi�a w misji, niedaleko granicy z Wenezuel�, pracuj�c w ma�ych sku piskach Indian Yanomamo, kt�rzy zamieszkiwali te rejony p�nocnej Brazylii, i w�wczas odkry�a porzucony czterdziestoo�miostopowy parowiec stoj�cy w zaro�ni�tej zatoczce, kilka mil od misji. Przy pomocy Indian i handluj�cych wzd�u� rzeki kupc�w wyremontowa�a go i zaopatrzy�a w silnik na rop�, co poch�on�o reszt� jej skromnych oszcz�dno�ci pozostawionych na koncie w Irlandii. Nast�pnie nada�a statkowi now� nazw�: �Koniczynka�.
W ci�gu kilku kolejnych miesi�cy naprzykrza�a si� kupcom, �eby nauczyli j� �eglowa�, potem za�, kiedy nabra�a pewno�ci siebie, zacz�a samodzielnie zaopatrywa� misj� w pobliskich portach. Po zamkni�ciu misji postanowi�a za�o�y� w�asny interes.
By�o to osiem lat temu. Teraz �Koniczynk� widywano do�� cz�sto na wodach Rio Branco, gdzie Kelly handlowa�a g��wnie z Indianami mieszkaj�cymi wzd�u� rzeki. Ostatnio jednak w okolicy pojawi�o si� wielu garimpeiros, czyli g�rnik�w poszukuj�cych z�� z�ota, diament�w i rud cynku, kt�re spoczywa�y pod nale��c� do Yanomamo ziemi�. W �lad za tymi nieproszonymi go��mi zacz�to k�a�� drogi i budowa� pasy startowe. Podobnie jak innym kupcom Kelly coraz trudniej by�o konkurowa� z ci�ar�wkami i lekkim transportem lotniczym, prowadzi�a teraz interesy tylko tam, dok�d mo�na by�o dotrze� wy��cznie drog� wodn�. Wiedzia�a, �e dalsze wycinanie las�w oraz budowa nowych szos i pas�w startowych jest tylko kwesti� czasu. Wytyczanie szybkich i sprawnych dr�g zaopatrzeniowych stanowi cen�, jak� p�aci si� za post�p, oznajmi� jej jeden z polityk�w goszcz�cych ostatnio w tych stronach. Kelly widzia�a w tym wy��cznie gwa�t dokonywany z ��dzy zysku na �wi�tej ziemi Yanomamo, gwa�t, kt�ry pog��bia� si� w miar� nap�ywania coraz wi�kszych sum od mi�dzynarodowych korporacji.
Mia�a r�wnie� w�asne problemy: by�a zad�u�ona po uszy u bezwzgl�dnych hurtownik�w w Boa Vista, g��wnym mie�cie po�o�onym nad Rio Branco, i przy coraz mniejszych zyskach jej przysz�o�� nie rysowa�a si� zbyt r�owo. Nigdy jednak nie dawa�a �atwo za wygran� i teraz te� zamierza�a walczy� a� do ko�ca.
- Rasha!
Podekscytowany g�os wyrwa� j� z zamy�lenia. Przy�o�y�a r�k� do czo�a, os�aniaj�c oczy przed pal�cymi promieniami s�o�ca, i zerkn�a na Indianina stoj�cego na dziobie �Koniczynki�, jednego z dw�ch cz�onk�w plemienia Yanomamo, kt�rzy pracowali u niej lojalnie od samego pocz�tku.
Niezbyt pochlebne imi� �Rasha� Yanomamo nadali jej zaraz po przyje�dzie do misji. Rasha jest owocem przypominaj�cym z wygl�du nie dogotowanego ziemniaka i nazywaj�c j� tak Indianie nawi�zywali do bladego w�wczas koloru jej cery. Jej sk�ra przybra�a od tego czasu z�ocisty odcie� opalenizny, ale imi� przylgn�o do niej, wprawiaj�c w zak�opotanie lub �miesz�c ka�dego napotkanego po raz pierwszy Yanomamo.
- O co chodzi? - zawo�a�a Kelly ze ster�wki stoj�cej po�rodku �odzi. M�wi�a p�ynnie ich j�zykiem.
- Rzek� p�ynie czyje� cia�o - brzmia�a odpowied�. - To naba.
S�owem naba Yanomamo okre�laj� wszystkich nie nale��cych do ich plemienia i Kelly dosz�a w pierwszej chwili do wniosku, �e to pewnie jaki� garimpeiro, kt�ry wypi� za du�o taniej whisky i wpad� do rzeki. Zdarza�o si� to do�� cz�sto, w tym rejonie bowiem nad rzek� przycupn�o kilka g�rniczych osiedli.
Skierowa�a �Koniczynk� w stron� brzegu. Zwr�cone twaz� w d� zw�oki ko�ysa�y si� na p�yci�nie, uwi�zione w labiryncie spl�tanych korzeni. Spod pok�adu wyszed� z d�ugim kijem drugi Indianin i bezskutecznie pr�bowa� je uwolni�. W ko�cu wskoczy� do wody i podp�yn�� do topielca.
Kelly zawo�a�a do drugiego cz�onka za�ogi, �eby zarzuci� kotwic�, zgasi� silnik i podszed� do burty. Kiedy cia�o obr�ci�o si� w wodzie, zas�oni�a w przera�eniu d�oni� usta. Zna�a dobrze Donalda Brennana z jego antropologicznych wypraw, podczas kt�rych bada� Yanomamo i ich kultur�. Chocia� nigdy nie pa�a�a do niego zbytni� sympati�, wiedzia�a, �e g��wnie dzi�ki jego pracom zewn�trzny �wiat zaczyna coraz bardziej interesowa� si� losem plemienia.
Przygl�da�a si�, jak Indianin wyswobadza cia�o z korzeni. Jego towarzysz zrzuci� w d� sznurow� drabink� i po chwili obaj wtaszczyli Brennana na pok�ad. Pr�cz sinej sk�ry jedyn� oznak� wskazuj�c�, �e �mier� nast�pi�a przez utoni�cie, by�a sk�adaj�ca si� z wody, �luzu i powietrza bia�a pianka wok� ust i nozdrzy. Kelly zauwa�y�a r�wnie� pomarszczon� sk�r� na wewn�trznej stronie d�oni, co sugerowa�o, �e cia�o znajdowa�o si� ju� od d�u�szego czasu w wodzie. Indianin przykry� je brezentow� p�acht�.
- Zabierzesz go z powrotem do Boa Vista? - zapyta�.
Kelly nie odpowiedzia�a. Tego samego ranka za�adowa�a na statek w wi�kszo�ci �wie�e produkty, kt�re mia�a dostarczy� do kilku wiosek w g�rze rzeki. Zanim w�adze przes�uchaj� j� w sprawie topielca, towar popsuje si�, w zwi�zku z czym zaraz po powrocie b�dzie musia�a sprzeda� go ze bezcen konkurentom. Nie zdo�a nawet pokry� koszt�w w�asnych, zwi�kszaj�c w ten spos�b wisz�cy nad ni� d�ug.
Yanomamo domy�li� si�, co chodzi jej po g�owie.
- Mo�emy wyrzuci� naba z powrotem do rzeki, Rasha - powiedzia�.
- To kusz�ce rozwi�zanie - mrukn�a przez zaci�ni�te z�by, a potem westchn�a i wr�ci�a niech�tnie do ster�wki. - Podnie� kotwic�! - zawo�a�a. Wracamy do Boa Vista.
Ray Brennan zawsze chcia� zosta� gliniarzem. Wst�pi� do policji zaraz po uko�czeniu szko�y i w wieku dwudziestu sze�ciu lat zdoby� odznak� detektywa. By�o to przed dwunastu laty, a ostatnie dziesi�� przepracowa� w czterdziestym komisariacie obs�uguj�cym znany z wysokiej przest�pczo�ci po�udniowy Bronx.
Jego partnerem przez wszystkie te lata by� Lou Monks. Odznaczali si� zupe�nie innymi cechami charakteru: Monks to przyk�adny ojciec rodziny, Brennan zaprzysi�g�y kawaler. Monks lubi� sp�dza� czas z przyjaci�mi, Brennan usuwa� si� w cie� i niech�tnie udziela� si� towarzysko. Monks nie interesowa� si� prawie swoim zdrowiem, Brennan utrzymywa� si� w dobrej kondycji, �wicz�c co najmniej dwa razy w tygodniu w si�owni w Upper East Side.
Obaj preferowali r�wnie� zupe�nie inne metody pracy. Monks by� metodyczny i pos�ugiwa� si� po��czeniem logiki i zdrowego rozs�dku; Brennan opiera� si� przede wszystkim na przeczuciach, intuicji i lu�nym rozumowaniu. Mimo to nieodmiennie dochodzili do takich samych wniosk�w.
- Tam stoi ten hotel - o�wiadczy� Brennan, wskazuj�c obracaj�cy si� w ruin� budynek na rogu nast�pnej przecznicy. - Mam nadziej�, �e nie przyjechali�my za p�no.
Monks zaparkowa� nie oznakowany policyjny samoch�d na jedynym wolnym miejscu, kt�re uda�o mu si� znale�� po drugiej stronie ulicy, po czym zgasi� silnik i wysiad�. Brennan maj�cy sze�� st�p wzrostu by� o kilka cali wy�szy od partnera.
Mia� silne charyzmatyczne rysy, ch�odne przenikliwe jasnob��kitne oczy i g�ste czarne w�osy, przedwcze�nie posiwia�e na skroniach. Monks by� od niego dwana�cie lat starszy; przerzedzaj�ce si� br�zowe w�osy czesa� do g�ry, a w jego szorstkiej twarzy wyr�nia� si� bulwiasty nos, kilkakrotnie z�amany w trakcie licz�cej trzydzie�ci jeden lat s�u�by w nowojorskiej policji.
Dwaj m�czy�ni przyjrzeli si� z niesmakiem fasadzie hotelu. Szare liszaje farby z�azi�y z obskurnych �cian pokrytych zyg zakami graffiti i tylko dwie ��te litery A i H z napisu MAJESTIC HOTEL �wieci�y si� na wisz�cym nad wej�ciem neonie, odstr�czaj�c ewentualnych go�ci.
- Nie mog� uwierzy�, �e kto� chce nocowa� w takiej parszywej norze - stwierdzi� Monks, krzywi�c nos.
- Nikt tu nie nocuje - odpar� Brennan, kiedy przechodzili ulic�, kieruj�c si� w stron� wej�cia. - Miejscowe dziwki przyprowadzaj� po prostu swoich klient�w. Je�li wynajm� ten sam pok�j dziesi�� razy dziennie, w�a�cicielowi wpadnie troch� grosza.
- Maj�c takie dochody, m�g�by przynajmniej pomalowa� �ciany - mrukn�� Monks.
- Czy zwraca�by� uwag� na wystr�j, gdyby� przychodzi� tu tylko podupczy�? - zapyta� Brennan.
Monks zignorowa� swego partnera oraz opartego o mur pijaka mamrocz�cego pod nosem. Pchn�� drzwi i wszed� do �rodka. �ciany pokryte by�y liliowo-turkusow� tapet� w jaskrawe kwieciste wzory, na pod�odze le�a� wytarty purpurowy dywan. W widocznym miejscu nad pust� recepcj� wisia�a wypchana g�owa �osia z jednym rogiem. Monks nacisn�� dzwonek.
- Chwileczk�, rozmawiam przez telefon - odezwa� si� m�ski g�os.
Brennan zatrzyma� oczy na ekranie stoj�cego na stole za biurkiem telewizora. Sz�a w�a�nie powt�rka nadanego poprzedniego wieczoru w Face The Nation wywiadu z wiceprezydentem. Min�o kilka miesi�cy od momentu, kiedy Parti� Republika�sk� wynios�o do w�adzy og�lnokrajowe zwyci�stwo prawicy, a wiceprezydent uwa�any by� powszechnie za jej chor��ego. Odznaczony za odwag� podczas wojny wietnamskiej, by� gor�cym or�downikiem kontrowersyjnej drugiej poprawki do konstytucji daj�cej ka�demu obywatelowi prawo do noszenia broni dystansowa� si� jednak bardzo zdecydowanie od fanatyzmu paramilitarnych grup skrajnej prawicy i g�oszonych przez ich cz�onk�w antyfederalnych pogl�d�w. �arliwy chrze�cijanin o niewinnych oczach ministranta i j�zyku przesyconym jadem, sk�oni� rozczarowanych konserwatywnych wyborc�w, by udali si� z powrotem do urn. Wiele os�b mia�o mu jednak za z�e stanowisko w sprawie aborcji i homoseksualizmu. Ich zdaniem religia powinna by� oddzielona od polityki. Zalicza� si� do nich mi�dzy innymi Ray Brennan.
- Puszczaj� wywiad z twoim kumplem, - Lou powiedzia�, wskazuj�c palcem migaj�cy ekran.
- G�osowa�em na prezydenta, nie na niego - odpar� ura�onym tonem Monks.
- Daj spok�j! Wyst�powali w duecie. G�osuj�c na jednego, opowiada�e� si� jednocze�nie za drugim.
- Przynajmniej poszed�em g�osowa� - stwierdzi� oschle Monks i nacisn�� ponownie dzwonek. - Hej, ty! Chod� tutaj! Nie b�dziemy czeka� przez ca�y dzie�.
Po chwili w drzwiach pojawi� si� zaniedbany m�czyzna w �rednim wieku. Zaci�gn�� si� trzymanym w r�ku papierosem i zmierzy� nieufnym spojrzeniem dw�ch m�czyzn.
- Czego chcecie?
- Policja - poinformowa� go Monks, pokazuj�c odznak�. - Jestem detektyw Lou Monks, a to m�j partner, detektyw Ray Brennan. Pan jest kierownikiem? - Kiwni�cie g�ow�. - Szukamy dziewczyny o imieniu Tina. Wynaj�a tutaj pok�j mniej wi�cej dziesi�� minut temu.
- Nie znam jej - oznajmi� m�czyzna, wzruszaj�c ramionami.
- Nie jeste�my z obyczaj�wki- uspokoi� go Monks, a potem wyj�� z kieszeni fotografi� i po�o�y� j� na biurku. - Mamy powody s�dzi�, �e jest z ni� m�czyzna. Nazywa si� Chico Nunez. Poznaje go pan?
- Nie pami�tam.
Brennan chwyci� m�czyzn� za nadgarstek w momencie, gdy ten mia� zamiar strz�sn�� popi� z papierosa.
- Je�li nie chcesz mie� wieczorem w tej swojej norze dziesi�ciu facet�w z obyczaj�wki, radz� ci szybko od�wie�y� pami�� - sykn��.
Facet zmierzy� ch�odnym spojrzeniem Brennana i zgasi� papierosa w popielniczce.
- Pok�j dwadzie�cia osiem - mrukn��. - Drugie pi�tro.
- Ja wejd� przez drzwi - powiedzia� Brennan do Monksa - a ty wejd� po schodach przeciwpo�arowych i pilnuj okna, gdyby Nunez chcia� da� dyla. Jestem pewien, �e pan Hilton - doda�, wskazuj�c gestem kierownika - ch�tnie poka�e ci, kt�re to okno.
- Daj mi par� minut na zaj�cie pozycji - odpar� Monks, po czym wyszed� wraz z facetem na ulic�.
Brennan ruszy� do windy, ale kiedy drzwi si� otworzy�y i w nozdrza uderzy� go silny od�r wymiot�w, uzna�, �e lepiej b�dzie wej�� po schodach. Id�c powoli korytarzem drugiego pi�tra, wyj�� rewolwer. Podobnie jak inni koledzy, kt�rzy oparli si� czarowi broni automatycznej, wola� nierdzewn� stal smitha wessona M66 kaliber.357 z czterocalow� luf�. Nie by�o �atwo go ukry�, ale nigdy go nie zawi�d�. I to w jego oczach stanowi�o pot�ny argument na korzy�� tej broni.
Zastanawia� si�, czy nie zapuka� do drzwi i nie przedstawi� si�, ale w takim wypadku Nunez m�g� wzi�� dziwk� jako zak�adniczk�. Najlepiej b�dzie wej�� bez zaproszenia. Da� krok do przodu, uni�s� kolano i kopn�� drzwi tu� przy zamku. Drewno rozszczepi�o si�. Przy drugim kopni�ciu drzwi otworzy�y si� na o�cie�.
- Policja! - zawo�a� Brennan, wpadaj�c do �rodka. Przeszed� kilka krok�w w�skim korytarzykiem, a potem zatrzyma� si� i obr�ci� na pi�cie, trzymaj�c w wyci�gni�tej r�ce rewolwer. Ubrany tylko w podarte d�insy Nunez zaciska� r�k� na szyi dziewczyny, wbijaj�c jej w brod� luf� dziewi�ciomilimetrowej samopowtarzalnej astry.
- Od�� gnata, gliniarzu, bo zabij� t� dziwk� - zagrozi�, wyci�gaj�c j� nag� z ��ka i opieraj�c si� plecami o �cian�.
- �eby� mia� jeszcze jednego zak�adnika? - zadrwi� Brennan. - Ogl�dasz chyba za du�o film�w, Chico.
- R�b, co ci ka��! - wrzasn�� Nunez, wbijaj�c mocniej luf�. Muszka zadrapa�a dziewczyn� i po jej szyi pociek�a stru�ka krwi. - My�lisz, �e jej nie ukatrupi�? Mylisz si�, cz�owieku. Ona nic dla mnie nie znaczy.
- Nie jeste� taki g�upi - stwierdzi� Brennan. - Wczoraj na Grand Concourse by�e� tylko pasa�erem samochodu, z kt�rego pad�y strza�y. Zab�jc� ju� przyskrzynili�my. Moim zdaniem grozi ci najwy�ej od roku do trzech lat odsiadki. Je�li z�agodz� ci wyrok za dobre sprawowanie, wyjdziesz prawdopodobnie za dwana�cie miesi�cy. Ale je�li zabijesz dziewczyn�, po�o�� ci� trupem na miejscu. - Nunez zerkn�� w stron� okna, lecz Brennan pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Jest tam m�j partner. On te� nie da ci przej��. Sp�jrz prawdzie w oczy, Chico. Albo wyjdziesz st�d w kajdankach, albo wynios� ci� w plastikowym worku.
- Gwarantujesz, �e wyjd� po dwunastu miesi�cach? - zapyta� Nunez.
- Wiesz, �e nie wolno mi zawiera� z tob� �adnych um�w. Mog� tylko wstawi� si� za tob� u prokuratora okr�gowego, ale zrobi� to, je�li rzucisz bro� na pod�og� i pu�cisz dziewczyn�.
Nunez prze�kn�� nerwowo �lin�, wpatruj�c si� w luf� smitha wessona. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e Brennan zabije go, je�eli strzeli do prostytutki. On jednak od samego pocz�tku nie mia� zamiaru jej skrzywdzi�. Chcia� j� tylko wzi�� jako zak�adniczk�, ale okaza�o si� to daremnym gestem.
- W porz�dku, odk�adam bro� - powiedzia�.
- Najpierw pu�� dziewczyn� - poleci� Brennan. Nunez zdj�� r�k� z jej szyi. - Odsu� si� od niego i podejd� do okna - powiedzia�, nie odrywaj�c oczu od Nuneza. Dziewczyna zrobi�a to, co jej kaza�, i przykucn�a przy �cianie, zakrywaj�c r�koma nagie piersi. - Rzu� pistolet na ��ko, a potem za�� r�ce na kark i sple� palce - rozkaza� Brennan.
Nunez wyci�gn�� do niego woln� r�k� i rzuci� bro� na pod�og�.
- Powiedzia�em, �eby� za�o�y� r�ce na g�ow� i spl�t� palce. W tej chwili!
Monks, kt�ry zaczai� si� na schodach przeciwpo�arowych przy otwartym oknie, wgramoli� si� do �rodka i wzi�� Nuneza na muszk�. Brennan odpi�� od pasa kajdanki i sku� zatrzymanego. Potem pchn�� go pod �cian� i przeszuka� - facet by� czysty.
Monks podni�s� z pod�ogi pistolet. Kiedy podawa� zanosz�cej si� szlochem dziewczynie r�cznik, �eby mia�a si� czym okry�, w drzwiach pojawi�a si� znajoma posta�.
- Cze��, Raoul - zawo�a� Monks, pozdrawiaj�c nowo przyby�ego. - Co ci� tutaj sprowadza?
Do pokoju wszed� detektyw Raoul Garcia, najm�odszy funkcjonariusz pracuj�cy w czterdziestym komisariacie.
- Przys�ano mnie, �ebym zast�pi� Raya - odpar�, spogl�daj�c na Brennana. - Masz wr�ci� do komisariatu i zameldowa� si� u kapitana d�Arcy�ego - oznajmi�.
- Czego ode mnie chce? - zapyta� z irytacj� w g�osie Brennan.
- Nie mam poj�cia - mrukn�� Garcia. - Tyle tylko mi powiedzia�.
- Bez wzgl�du na to, czego chce, lepiej si� po�piesz - stwierdzi� Monks, po czym wyj�� z kieszeni kluczyki do samochodu i poda� je Brennanowi. - Wiesz, �e d�Arcy nie lubi d�ugo czeka�.
Brennan odebra� kluczyki i wyszed� z pokoju.
- Wejd�, Ray, i zamknij za sob� drzwi.
Frank d�Arcy by� kiedy� kulturyst�, kt�ry wygra� wiele konkurs�w zar�wno na szczeblu stanowym, jak i og�lnokrajowym, i liczne trofea z tego okresu sta�y na p�ce za jego biurkiem. Mia� teraz czterdzie�ci kilka lat i co najmniej od pi�tnastu nie bra� udzia�u w zawodach, ale zachowywa� dobr� form�, intensywnie �wicz�c ka�dego ranka. Jego muskulatura i kr�tko ostrzy�one blond w�osy nadawa�y mu wygl�d bezkompromisowego twardego gliniarza. Nie stara� si� zmienia� tego wra�enia, lecz ci, kt�rzy z nim pracowali, wiedzieli, �e jest porz�dnym facetem i jego drzwi stoj� przed nimi zawsze otworem. Pe�ni� funkcj� komendanta czterdziestego komisariatu od czterech lat i chocia� wi�kszo�� podw�adnych zd��y�a pozna� w tym czasie na w�asnej sk�rze, jak bardzo jest porywczy, by� wobec nich zawsze lojalny nawet kiedy od czasu do czasu nie trzymali si� �ci�le przepis�w. Jeden z funkcjonariuszy przekracza� je cz�ciej od innych; jego nazwisko brzmia�o Ray Brennan. Ale Brennan mia� r�wnie� na swoim koncie najwi�cej rozwi�zanych spraw i to by�o najwa�niejsze...
- Siadaj - powiedzia� d�Arcy, wskazuj�c krzes�o przed swoim biurkiem.
Brennan wykona� powoli polecenie, nie odrywaj�c oczu od twarzy szefa; jego ponura mina najdowodniej �wiadczy�a, �e co� jest nie w porz�dku.
- Czy w komendzie maj� zastrze�enia do tego, jak za�atwi�em...
- Nie, to nie ma nic wsp�lnego z twoj� prac� - przerwa� mu szybko d�Arcy. - Bardzo bym sobie tego �yczy�. - Kapitan stukn�� palcem w le��c� przed nim teczk�, a potem odchyli� si� do ty�u i pomasowa� twarz r�koma. - Robi� co� takiego nie po raz pierwszy, ale to wcale nie u�atwia sprawy, je�eli rzecz dotyczy kt�rego� z nas. Zadzwoni�a do mnie twoja ciotka. Gloria Hardcastle. Telefonowa�a z domu twojej matki.
- Co si� sta�o? - zapyta� ostrym tonem Brennan, prostuj�c si� na krze�le.
- Chodzi o twojego brata. Wczoraj rano wy�owiono jego cia�o z rzeki w p�nocnej Brazylii. Sekcja zw�ok potwierdzi�a, �e uton��. Tyle tylko dowiedzia�em si� od twojej ciotki przez telefon. Jestem pewien, �e powie ci wi�cej, kiedy si� z ni� spotkasz. Otrzymasz oczywi�cie natychmiast urlop okoliczno�ciowy. Do twojego powrotu z Monksem b�dzie je�dzi� Garcia. - D�Arcy pochyli� si� do przodu i opar� swoje wielkie jak �opaty �apska o skraj biurka. - Bardzo mi przykro, Ray.
- Dzi�kuj�, kapitanie - odpar� Brennan, wbijaj�c wzrok w dywan. Dopiero po kilku chwilach odezwa� si� ponownie: - Najbardziej �al mi dzieciaka.
- Dzieciaka? - powt�rzy� za nim d�Arcy, podnosz�c brwi.
- Syna Donalda, Jasona - wyja�ni� Brennan. Jego matka zgin�a przed kilku laty w czo�owym zderzeniu z pijanym kierowc� na Queensboro Bridge.
- Kto si� nim opiekuje? - zapyta� d�Arcy.
- Chyba moja matka. Zawsze zostawa� z ni�, kiedy Donald wyje�d�a� na jedn� ze swoich amazo�skich ekspedycji.
- By� antropologiem, prawda? - powiedzia� d�Arcy, przypominaj�c sobie dane z teczki osobowej Brennana.
- Z tego, co mi wiadomo, cholernie dobrym - odpar� Brennan, po czym podni�s� wzrok i spojrza� na d�Arcy�ego, - Nigdy nie mieli�my ze sob� bliskiego kontaktu. Nawet jako dzieci. Nasze �cie�ki rozesz�y si� zupe�nie dziesi�� lat temu. Nie wiem, czy w ci�gu ca�ego tego okresu widzia�em go wi�cej ni� kilka razy. Spotykali�my si� wy��cznie w domu rodzic�w w �wi�to Dzi�kczynienia i na Bo�e Narodzenie. Stali�my si� sobie prawie zupe�nie obcy.
- Jaki by� tego pow�d? - zainteresowa� si� d�Arcy. Brennan wsta�, podszed� do drzwi i zatrzyma� si� z r�k� na klamce.
- Kobieta, kt�by inny? - odpar�, po czym wyszed� z gabinetu.
Nazywa�a si� Gillian Price i by�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek zdarzy�o mu si� widzie�. Przynajmniej tak mu si� zdawa�o, gdy ujrza� j� po raz pierwszy w galerii sztuki przy Madison Avenue, dok�d on i Monks zostali wezwani w sprawie w�amania. Nam�wi� j�, �eby wypi�a z nim drinka, i bardzo si� zaprzyja�nili. Dopiero potem u�wiadomi� sobie, �e od samego pocz�tku niezbyt do siebie pasowali. Gillian mia�a magisterium ze sztuki wsp�czesnej, m�wi�a p�ynnie kilkoma europejskimi j�zykami i mieszka�a w drogim apartamencie z widokiem na Central Park ale seks rekompensowa� z nawi�zk� spo�eczne r�nice. Trzy miesi�ce p�niej zar�czyli si� ku wielkiemu niezadowoleniu jej rodzic�w. Matka Brennana wydawa�a si� popiera� ich zwi�zek, lecz wiedzia� teraz, �e by�y to tylko pozory i ju� wtedy mia�a zamiar go sabotowa�. Zdawa�a sobie spraw�, �e Gillian jest nieodpowiedni� dziewczyn� dla Raya, lecz doskona�� dla Donalda.
Zaczeka�a, a� jej starszy syn wr�ci z jednej ze swoich podr�y, i kt�rego� wieczoru, kiedy Ray mia� nocn� zmian�, zaprosi�a j� na kolacj�, a potem zostawi�a oboje samych. Gillian by�a oczarowana intelektem Donalda i dwa miesi�ce p�niej zerwa�a zar�czyny z jego bratem. Wzi�a �lub z Donaldem w osiemnastowiecznym ko�ciele �wi�tego �ukasza. Ray nie przyszed� na wesele.
Brennan wci�� pami�ta� straszliw� awantur�, jak� zrobi� matce wkr�tce po ich �lubie, kiedy dowiedzia� si�, jak� odegra�a rol�. Od tego czasu jego stosunki z matk� pozosta�y ch�odne i napi�te, mimo �e cztery lata temu, kiedy zmar� jego ojciec, opu�ci�a j� ca�a wola walki. W g��bi duszy wiedzia�, �e nigdy nie zdo�a jej wybaczy�.
Skr�ci� w wysadzan� drzewami alejk� prowadz�c� do rodzinnego domu w Southampton, jednego z sze�ciu po�o�onych na po�udniowym wybrze�u Long Island ekskluzywnych osiedli, znanych pod wsp�ln� nazw� Hamptons, gdzie mia�o swoje letnie rezydencje wielu zamo�nych nowojorczyk�w. Ze stoj�cego przy samej pla�y pi�trowego domu rozci�ga� si� zapieraj�cy dech widok na Atlantyk. Brennan wjecha� na dziedziniec i zatrzyma� si� przy schodach z szarego kamienia. Frontowe drzwi otworzy�y si� i po stopniach zszed� m�czyzna o pos�pnej twarzy. Lokaj Haskins. Brennan nigdy nie mia� z nim bliskiego kontaktu opu�ci� dom, kiedy Haskins zast�pi� poprzedniego s�u��cego Jenningsa. Jennings cz�sto k�ama�, �eby os�oni� ma�ego Raya przed gniewem matki, i bardzo si� obaj lubili. Zmar� wkr�tce po odej�ciu z ich domu, a Ray by� jedynym cz�onkiem rodziny, kt�ry wzi�� udzia� w pogrzebie.
- Dzie� dobry panu - odezwa� si� namaszczonym tonem Haskins. - Pani Brennan oczekuje pana. Pozwoli pan, �e zaprowadz� go do oran�erii.
- Mieszka�em tutaj osiemna�cie lat, Haskins - stwierdzi� ch�odno Brennan, wchodz�c do eleganckiego hallu wej�ciowe go. - My�lisz, �e nie potrafi� sam znale�� drogi do oran�erii?
- Jak pan sobie �yczy - odpar� Haskins i zamkn�� za nim drzwi.
Brennan zawsze nienawidzi� bogactwa, w jakie op�ywa�a jego rodzina. Ojciec zarobi� krocie jako jeden z najbardziej wzi�tych nowojorskich adwokat�w, a matka, kt�ra uko�czy�a histori� sztuki na Harvardzie, pracowa�a przez dwadzie�cia lat jako ekspert Metropolitan Museum of Art, nast�pnie za� u Christiego przy Park Avenue. Brennan nie wiedzia�, ile pieni�dzy zostawi� im ojciec nie by� obecny przy czytaniu testamentu. W og�le go to nie interesowa�o. Mia� swoje w�asne �ycie i zawsze zdecydowany by� prze�y� je tak, jak to uwa�a� za stosowne.
Dotar�szy do oran�erii, przystan�� na chwil� w otwartych drzwiach. Matka siedzia�a w swoim ulubionym wiklinowym fotelu przy oknie, wpatruj�c si� w �wie�o skoszony trawnik. za kt�rym rozci�ga� si� romboidalny basen. By�a pe�n� wdzi�ku sze��dziesi�ciokilkuletni� kobiet�, kt�ra zawsze szczyci�a si� swoj� aparycj� nieskazitelnym strojem, fryzur�, makija�em. Nawet teraz, w skrajnej rozpaczy, stanowi�a uciele�nienie wyrafinowania i elegancji. Brennan wiedzia�, �e kieruje ni� nie tylko pr�no��, lecz �wiadomo�� tego, czego oczekuje si� od kobiety zajmuj�cej jej pozycj�. Jego wzrok spocz�� na drugiej obecnej w oran�erii osobie na Glorii Hardcastle, starszej siostrze zmar�ego ojca. Ciotka dawno sko�czy�a siedemdziesi�tk� i cierpia�a na artretyzm. By�a jedyn� krewn�, kt�r� regularnie odwiedza�.
Ciotka poku�tyka�a ku niemu, opieraj�c si� ci�ko na lasce, i serdecznie u�ciska�a.
- Och, Raymond, tak mi przykro z powodu Donalda. Nie mog�am w to uwierzy�, kiedy mi powiedzieli. Zaledwie miesi�c temu opowiada� mi, jak bardzo zale�y mu na powrocie do Amazonii.
- Wiesz dok�adnie, co si� sta�o? - zapyta� Brennan.
- Wiem tyle, ile powiedzieli dzi� rano twojej matce w ambasadzie brazylijskiej. Cia�o Donalda odnaleziono w Rio Branco w p�nocnej Brazylii. Sekcja zw�ok potwierdzi�a, �e uton��. Mia� ran� nad uchem. Prawdopodobnie uderzy� si� o co� twardego. O k�od� albo o kamie�. Tak powiedzia� lekarz s�dowy.
- Kto zidentyfikowa� cia�o?
- Z tego, co zrozumia�am, jeden z nadrzecznych kupc�w, - Brennan spojrza� na swoj� matk�. - Jak ona si� czuje?
- Wiesz, jaka jest Shirley stwierdzi�a z rezygnacj� ciotka. Po �mierci twojego ojca nie uroni�a chyba jednej �zy w obecno�ci rodziny. Z ca�� pewno�ci� nie zrobi�a tego podczas pogrzebu. Teraz jest tak samo. To jasne, �e p�aka�a, ale od mojego przyjazdu zamieni�a za mn� najwy�ej dwa s�owa,
- Dzi�kuj�, �e przyjecha�a�, Glorio. Wiem, �e ona te� jest ci wdzi�czna, je�li nawet nie pokazuje tego po sobie - powiedzia� Brennan.
- Och, nie b�d� g�uptasem. Zostan� z ni� dop�ty, dop�ki b�dzie chcia�a. Wiem, �e przez ostatnie lata nie najlepiej si� mi�dzy wami uk�ada�o... ale dla mnie zawsze by�a bardzo dobra, zw�aszcza kiedy zmar� tw�j wujek Malcolm. Nie s�dz�, �ebym da�a sobie rad� bez jej pomocy. - Ciotka spojrza�a na Shiriey Brennan. - Zostawiam was oboje samych. Gdyby� mnie potrzebowa�, b�d� w bawialni.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Brennan, ruszaj�c w stron� fotela, na kt�rym siedzia�a matka.
- Witaj, Ray - pozdrowi�a go pozbawionym emocji g�osem, wpatruj�c si� w jego odbicie w oknie.
Przycupn�� na skraju stoj�cego obok niej fotela. Nie obj�� jej to by�by pusty gest i oboje o tym �wietnie wiedzieli.
- Przykro mi z powodu Donalda - wyszepta�, jakby by� dalekim krewnym. A jednak niejednokrotnie tak w�a�nie si� czu�, zw�aszcza �e zdawa� sobie spraw�, jak bliskie stosunki ��cz� Donalda z matk�. Jako dziecko zazdro�ci� bratu, w p�niejszym wieku jako� si� z tym pogodzi�.
- Wci�� pami�tam, jak bawili�cie si� na tym trawniku w Indian i kowboj�w- powiedzia�a, wpatruj�c si� pustym wzrokiem w przestrze�. - Nigdy nie k��cili�cie si�, kto ma by� kim. Ty zawsze by�e� kowbojem, on Indianinem. Ale Donald przyjmowa� na siebie niewdzi�czne role, nawet jako dziecko.
- Tyle �e zawsze musia� wygrywa� - przypomnia� jej Brennan. - A poniewa� by� starszym bratem, przychodzi�o mu to bez trudu.
- Donald by� naj�agodniejszym dzieckiem, jakie zna�am -odpar�a ostro matka. - Nigdy nie tkn�� ci� palcem. To ty by�e� agresywny. Uderzy�e� go nawet raz w twarz i z�ama�e� nos.
- Przynajmniej przesta� si� wtedy nade mn� pastwi� - stwierdzi� Brennan.
- Nigdy si� nad tob� nie pastwi� - zaprotestowa�a z gorycz�. - To by�a po prostu kolejna twoja pr�ba zwr�cenia na siebie uwagi.
Brennan przygryz� warg�, �eby nie powiedzie� czego�, czego p�niej by �a�owa�. Kiedy chodzi�o o Donalda, matka widzia�a zawsze tylko to, co chcia�a widzie�. Kiedy chodzi�o o niego, widzia�a tylko to, czego nie chcia�a widzie� w Donaldzie. I nic nie mog�o tego nigdy zmieni�.
- Powiedzia�a� ju� Jasonowi? - zapyta�.
- Jak mam oznajmi� dziewi�cioletniemu ch�opcu, �e jego ojciec nie �yje? - odpar�a i potrz�sn�a powoli g�ow�. - Nie, nie powiedzia�am mu. Poszed� do kina z koleg�. Powiem mu, kiedy wr�ci do domu. B�g jeden wie, jak to zrobi�.
- Chcesz, �ebym to ja mu powiedzia�?
- Sk�d ta nag�a troska o Jasona? - zje�y�a si�. - Nigdy si� nim przedtem nie przejmowa�e�.
- To nieprawda...
- Wiesz dobrze, �e to prawda - przerwa�a mu. W oczach stan�y jej �zy, ale szybko odzyska�a nad sob� panowanie. - Prezent na urodziny albo na gwiazdk� to za ma�o, �eby uchodzi� za dobrego stryjka. Nigdy nie pr�bowa�e� go lepiej pozna�. Po �mierci Gillian Donald musia� go sam wychowywa�. Nie by�o to �atwe, a ty nie udzieli�e� mu �adnej pomocy. Jak cz�sto dzwoni� do ciebie i prosi�, �eby� zaopiekowa� si� Jasonem podczas jego nieobecno�ci? Ale ty by�e� zawsze strasznie zaj�ty, prawda?
Brennan nie odpowiedzia�. Matka mia�a racj�. Nigdy nie zaprzyja�ni� si� z Jasonem. Mia� zawsze tak� sam� wym�wk�: niezbyt dobrze czu� si� w obecno�ci dzieci. Co do pewnego stopnia by�o prawd�. Lecz Jason za bardzo przypomina� mu Gillian. A Gillian by�a jedyn� kobiet�, kt�r� naprawd� w �yciu kocha�, i w�tpi�, czy kiedykolwiek o niej zapomni. Wiedzia� jednak, �e za nic w �wiecie nie da matce satysfakcji, przyznaj�c si� do tego.
- Porozmawiam z Jasonem - oznajmi�a bardziej pojednawczym tonem. - A ty b�dziesz si� musia� spakowa�.
- Spakowa�? - zdziwi� si�, mierz�c j� nieufnym spojrzeniem. - Dok�d si� wybieram?
- Kilka lat temu Donald zostawi� mi szczeg�owe instrukcje na wypadek, gdyby... - jej g�os zadr�a� - zgin�� w Amazonii. Chcia�, �eby jego zw�oki zosta�y spalone zgodnie z tradycj� Yanomamo w wiosce, kt�ra s�u�y�a mu za baz� od czasu, gdy tam po raz pierwszy pojecha�. Nie wiem dlaczego, ale upiera� si�, �eby� to ty spe�ni� jego ostatnie �yczenie.
Shirley Brennan wyj�a z torebki zapiecz�towan� kopert� i poda�a j� synowi. Widnia�o na niej jego nazwisko skre�lone znajomym charakterem pisma Donalda.
- We� j�. W �rodku nie ma nic ponad to, co ci powiedzia�am.
Brennan wzi�� z wahaniem kopert�, otworzy� j� i wyj�� pojedyncz� kartk� papieru.
- Dlaczego nikt mi o tym wcze�niej nie powiedzia�? - zapyta� po przeczytaniu listu.
- A kiedy by� na to czas? W ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat spotykali�cie si� z Donaldem tylko wtedy, kiedy wpada�e� na kilka godzin w �wi�to Dzi�kczynienia albo Bo�e Narodzenie. I nawet w�wczas prawie si� do niego nie odzywa�e�.
- Tym bardziej tego nie rozumiem - stwierdzi� Brennan.
- Tego w�a�nie chcia�. Nie wiem dlaczego. Ale je�li to dla ciebie taki problem...
- Nie, to �aden problem - zaprzeczy�.
- To dobrze, bo zarezerwowa�am ju� miejsce w samolocie do Miami na jutro rano. B�dziesz tam musia� kilka godzin poczeka� na lot do Manaus. Oba bilety odbierzesz rano w biurze United Airlines. Niestety Varig lata z Manaus do Boa Vista... tam w�a�nie znajduje si� teraz cia�o Donalda... tylko dwa razy w tygodniu, za�atwi�am wi�c dla ciebie miejsce na pok�adzie ma�ego samolotu, kt�ry wozi zaopatrzenie dla le��cych w tym rejonie g�rniczych wiosek. Pilot nazywa si� Salinas i zgodzi� si� s�u�y� ci pomoc� jako t�umacz. B�dzie na ciebie czeka� w Manaus. - Matka wyj�a z torebki kartk� i poda�a j� Brennanowi. - Tu masz godziny lot�w. B�dzie ci tak�e potrzebna wiza. Rozmawia�am z ambasad� brazylijsk�. Dzi� po po�udniu obs�u�� ci� poza kolejno�ci�. B�dziesz musia� si� zaszczepi� na t�ec, tyfus, ��taczk� i dyfteryt, a tak�e zacz�� bra� tabletki przeciw malarii. Doktor Robson zgodzi� si� przy j�� ci� jeszcze dzisiaj. Zam�wi�am wizyt� o trzeciej.
- W porz�dku - mrukn�� Brennan, chowaj�c instrukcje do kieszeni koszuli. Matka wskaza�a le��c� na stole kopert�.
- Masz tu dwa tysi�ce dolar�w. We� je na wydatki.
Brennan zabra� kopert� i zerkn�� na zegarek.
- Musz� ju� i��. B�d� mia� dzisiaj mn�stwo spraw do za�atwienia. Czy powiedzie� Glorii, �eby tu wr�ci�a?
- Nie, dzi�kuj� - odpar�a cicho matka. Wezw� j�, kiedy b�dzie mi potrzebna. Ale teraz chc� przez chwil� by� sama. Wychodz�c, zamknij za sob� drzwi.
Brennan po�egna� si� z ciotk� i ruszy� do wyj�cia, ale potem zmieni� zdanie i zawr�ci� do oran�erii.
Shirley Brennan kry�a twarz w d�oniach, a jej cia�em wstrz�sa� niepowstrzymany szloch. Ray nie wszed� do �rodka, wiedz�c, �e matka mo�e sobie pozwoli� na p�acz tylko, kiedy jest sama. A musia�a przecie� odreagowa� jako� to nieszcz�cie. Odwr�ci� wzrok, maj�c wra�enie, �e poprzez sam� swoj� obecno�� narusza jej smutek.
Czy go widzia�a? Mia� nadziej�, �e nie. Ale kiedy wychodzi� z domu, ogarn�y go wyrzuty sumienia.
Brennan by� jednym z ostatnich pasa�er�w, kt�rzy opu�cili pok�ad lockheeda tristara po wyl�dowaniu na lotnisku Eduarda Gomeza w Manaus. Na kr�tko przed zej�ciem w d� pilot oznajmi�, �e temperatura na zewn�trz wynosi trzydzie�ci jeden stopni Celsjusza i Brennan oczekiwa�, i� w twarz uderzy go fala lepkiej wilgoci. Z przyjemnym zaskoczeniem odkry� jednak, �e niedawny deszcz oczy�ci� powietrze, kt�re by�o gor�ce, lecz nie parne.
Za�o�ywszy ciemne okulary, ruszy� w �lad za innymi pasa �erami do budynku terminalu, gdzie stan�� w kolejce do kon troli paszportowej. Po ostemplowaniu paszportu wsun�� go do kieszeni na piersi, wszed� na hal� przylot�w i przyjrza� si� uwa�nie niewielkiej gromadce ludzi czekaj�cych przy wyj�ciu.
Trzydziestokilkuletni m�czyzna o potarganych si�gaj�cych do ramion czarnych w�osach trzyma� nad g�ow� kawa�ek tek tury z nabazgranym czarnymi literami napisem BRANAN. Brennan podszed� do niego.
- Salinas? - upewni� si�.
Facet wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Si... Jestem Salinas - odpar� powoli. Pan Branan?
- Brennan - poprawi� go.
- Ma pan baga�?
- Tylko to - dpar� Brennan, wskazuj�c swoj� torb�.
- Mo�emy i��. Samolot got�w.
- Ile czasu zajmie nam lot do Boa Vista? - zapyta� Brennan, ruszaj�c za nim w stron� hali odlot�w.
- Dwie, mo�e trzy godziny. Nie wi�cej. Ma pan w Boa Vista znajomego?
- Znajomego? - zdziwi� si� Brennan. - Nie. Jad� tam po cia�o brata. Wie pan o tym.
- Nic nie wiem - odpar� szybko Salinas.
- - Poczekaj pan - powiedzia� Brennan, zatrzymuj�c si� w miejscu i �api�c Salinasa za rami�. - Co to znaczy �nic nie wiem�? Zap�acono panu, �eby po przylocie do Boa Vista pracowa� pan dla mnie jako t�umacz.
- T�umacz? - Salinas wzruszy� bezradnie ramionami. - Co to znaczy �t�umacz�?
- T�umacz. Kto�, kto t�umaczy z jednego j�zyka na drugi. - Brennan zakl�� pod nosem, widz�c na twarzy Salinasa t� sam� bezradn� min�. - Nie m�wi� po portugalsku, a ludzie w Boa Vista nie m�wi� po angielsku. B�dzie wi�c pan m�wi� im, czego chc�, i powtarza� to, co odpowiedz�.
- Ach, inteperator, teraz rozumiem. Ale nikt mi za to nie p�aci�. Zap�acono mi tylko za to, �ebym zawi�z� pana do Boa Vista.
- Nie wierz�! - warkn�� Brennan. - Wszystko by�o podobno za�atwione. W porz�dku, ile b�dzie kosztowa�o wynaj�cie pana jako t�umacza?
- Nie mog� by� t�umaczem - odpar� Salinas i da� krok do ty�u, widz�c furi� w oczach Brennana. - Mam samolot pe�en towaru. Cz�� wy�aduj� w Boa Vista, a reszt� zabieram gdzie indziej. Je�li tego nie zrobi�, nie dostan� pieni�dzy. Strac� zaufanie klient�w i inni piloci przejm� m�j interes. Dlatego musz� dostarczy� wszystko dzisiaj. Wr�c� po pana za cztery dni. - Podni�s� cztery palce, �eby upewni� si�, �e Brennan go dobrze rozumie. - Wtedy b�d� z powrotem w Boa Vista. P�niej nie wiem, kiedy tam przylec�.
- Innymi s�owy, je�li nie b�d� m�g� wyjecha� z Boa Vista za cztery dni, odleci pan beze mnie? - zapyta� Brennan.
- Si, zgadza si�.
Brennan wzi�� g��boki oddech, �eby si� uspokoi�.
- W porz�dku, nie mo�e pan zosta� ze mn� w Boa Vista. Zna pan kogo�, kto b�dzie mi tam m�g� pom�c?
Salinas zastanawia� si� przez chwil�, a potem potrz�sn�� g�ow�.
- Niekt�rzy znaj� troch� j�zyk Yanomamo. Ale nikt nie m�wi po angielsku.
- A taks�wkarze? - nie dawa� za wygran� Brennan. - Kt�ry� z nich musi zna� angielski.
- Mo�e kt�ry� troch� m�wi, ale ja nie znam taks�wkarzy - odpar� Salinas. - Znam pilot�w. Oni nie m�wi� po angielsku.
- Czy przed odlotem mo�e mi pan pom�c znale�� jakiego� taks�wkarza, kt�ry m�wi po angielsku? - zapyta� zdesperowany Brennan.
- Nie mam czasu. Musz� lecie� gdzie indziej.
- W porz�dku, ile to b�dzie kosztowa�o? - Brennan wyj�� portfel z kieszeni d�ins�w, otworzy� go i wysun�� pi�� dwudziestodolarowych banknot�w. - Starczy?
Salinas wlepi� wzrok w pieni�dze. Ameryka�skie dolary by�y zawsze mile widziane w Brazylii i wiedzia�, �e mo�e nie�le zarobi�, wymieniaj�c je na czarnym rynku. G�r� wzi�a chciwo��.
- Zap�aci pan dwie�cie dolar�w - powiedzia�, spogl�daj�c na portfel w d�oni Brennana. - Porozmawiam z taks�wkarzami na lotnisku.
- Za dwie�cie dolar�w znajdziesz kogo�, kto b�dzie m�g� dla mnie pracowa� jako t�umacz - u�ci�li� Brennan.
- Si, znajd� kogo� - zgodzi� si� Salinas, si�gaj�c po banknoty.
Brennan cofn�� r�k� i schowa� pieni�dze z powrotem do portfela.
- Zap�ac�, jak za�atwisz. Nie wcze�niej.
- Nie ufa pan Salinasowi? - zdziwi� si� Brazylijczyk, przyciskaj�c teatralnym gestem r�k� do serca.
- �eby� wiedzia�, �e ci nie ufam - mrukn�� Brennan. Salinas wyszczerzy� po��k�e od nikotyny z�by i poklepa� go po ramieniu, jakby byli teraz starymi przyjaci�mi.
- Lubi� pana. Nie da si� pan nabra�. Chod�my. Poka�� panu samolot - powiedzia�, bior�c torb� Brennana.
Salinas lata� sfatygowanym jednop�atowym mooneyem M.22. Kiedy� sta�o w nim pi�� foteli, ale poprzedni w�a�ciciel usun�� trzy, �eby mie� wi�cej miejsca na �adunek.
Brennan przystan�� w pierwszej chwili w odleg�o�ci kilku jard�w od maszyny, mierz�c nieufnym spojrzeniem poobijany kad�ub i nie bardzo maj�c ochot� wej�� do �rodka, ale Salinas nie zwr�ci� nawet uwagi na wahania pasa�era. Kiedy zapu�ci� motor, Brennan wdrapa� si� do kabiny, zatrzasn�� drzwiczki, sprawdzi� ramieniem, czy si� przypadkiem same nie otworz�, i wepchn�� torb� pod siedzenie.
Salinas da� mu znak, �eby zapi�� pasy, po czym po��czy� si� z wie�� kontroln� i otrzyma� pozwolenie na start. Pokaza� Brenannowi podniesione kciuki i wytoczy� si� na boczny pas.
Obawy Brennana co do stanu technicznego maszyny pog��bi�a seria z�owrogich metalicznych trzask�w i chrobot�w, kt�re towarzyszy�y ich powolnemu wznoszeniu si� w przestworza. Rzuci� zaniepokojone spojrzenie Salinasowi, ale nie doczeka� si� z jego strony �adnej reakcji. Poprawi� si� w fotelu; nie by�o odwrotu, jego los le�a� teraz w r�kach pilota. Pr�buj�c odgoni� niespokojne my�li, spojrza� przez okno i po kilku minutach ca�kowicie poch�on�y go wspania�e widoki.
Na zachodzie b�otniste bure wody Rio Negro wycina�y szpetn� bruzd� w ci�gn�cym si� a� po horyzont zielonym dywanie bujnego lasu. Na wschodzie wida� by�o pot�n� Rio Amazonas, kt�rej dzienny przep�yw zaspokoi�by na dziesi�� lat potrzeby Nowego Jorku. D�ungla upstrzona by�a dziurami wyci�tymi przez plemiona buduj�ce now� wiosk� b�d� te�, w wi�kszych rozmiarach, przez pracuj�cych na potrzeby tartaku drwali albo w�a�cicieli rancz, poszukuj�cych pastwisk dla swojego byd�a.
Brennan przypomnia� sobie, jak przed paru miesi�cami odwiedzi�a komisariat najm�odsza c�rka Lou Monksa, niezbyt tym faktem zachwyconego, i rozda�a broszury wydane przez jedn� z dzia�aj�cych w Nowym Jorku grup ekologicznych. Wieczorem znalaz� chwil�, �eby j� przeczyta�. Pisali tam, �e co sekunda w Ameryce Po�udniowej wycinany jest jeden akr tropikalnej d�ungli. Teren o wielko�ci Central Parku znika w ci�gu pi�tnastu minut. A� do tej chwili nigdy si� nad tym nie zastanawia�, teraz jednak widz�c, jak niszczej� wielkie po�acie lasu, zawstydzi� si� swojej bierno�ci.
Kiedy zbli�yli si� do Boa Vista, zobaczy� daleko na horyzoncie poszarpane g�rskie szczyty si�gaj�ce chmur. Wielu ludzi uwa�a�o to pasmo za nieoficjaln� granic� mi�dzy Brazyli� i s�siedni� Wenezuel�. Tam le�a� kraj Indian Yanomamo i kiedy Salinas podchodzi� do l�dowania, Brennan zacz�� rozmy�la�, ile razy Donald odbywa� t� podr� od czasu, gdy przyby� do regionu Rorairama, by pracowa� w�r�d tego plemienia.
Salinas siad� prawie idealnie na pasie startowym i zatrzyma� si� niedaleko p�ci�ar�wki zaparkowanej przy skraju lotniska. Brennan wysiad� z samolotu i ju� po paru sekundach pot sp�ywa� mu po twarzy.
Zdumia�a go liczba uzbrojonych �o�nierzy patroluj�cych budynek dworca lotniczego. Salinas wyja�ni� mu, �e przez Boa Vista wiedzie szlak przemytu kokainy, i da� do zrozumie nia, �e powinien pozwoli� mu m�wi�, gdy dotr� do kontroli paszportowej. Brennan nie spiera� si�; w samolocie opowiedzia� Brazylijczykowi, w jakich okoliczno�ciach zgin�� jego brat. Przeszli bez problem�w przez kontrol� paszportow�, ale celnicy przeszukali dok�adnie jego torb�.
Kiedy wyszli z budynku, dopad�o ich pi�ciu albo sze�ciu taks�wkarzy, ale Salinas odprawi� ich dumnym skinieniem r�ki. Nast�pnie wybra� jednego z nich i kaza� mu podej�� bli�ej. Po kr�tkiej rozmowie m�czyzna wskaza� r�k� kierowc�, kt�ry siedzia� w taks�wce z otwartymi drzwiami, czytaj�c gazet�.
- To jedyny taks�wkarz znaj�cy angielski - oznajmi� Salinas, zwracaj�c si� do Brennana. - Chod�my, porozmawia pan z nim.
Kierowca, kt�ry zauwa�y�, �e si� zbli�aj�, z�o�y� gazet�, cisn�� j� na tablic� rozdzielcz�, wysiad� z samochodu i si�gn�� po torb� Brennana. Salinas rzuci� mu kilka gniewnych s��w i odprowadzi� par� krok�w na bok. Po kr�tkiej dyskusji wr�ci� do Brennana.
- Powiedzia�, �e w porcie stoi statek, kt�ra nazywa si�... - przerwa� i pos�a� pytaj�ce spojrzenie kierowcy.
- �Koniczynka� - doda� tamten. Kapitan m�wi� angielski. Nazywa� si� Kelly. - Stukn�� si� w pier� i wskaza� na Brennana. - Amerykanin, ja zabra� ciebie... do Kelly?
- Zgadza si�, zabra� mnie do Kelly - mrukn�� Brennan, po czym zwr�ci� si� do Salinasa i wetkn�� mu w d�o� dwie�cie dolar�w.
- Powiedzia�e�, �e b�dziesz tutaj za cztery dni. O kt�rej godzinie?
- Rano - odpar� Salinas i zerkn�� na zegarek. - Spotkamy si� tutaj, na lotnisku. O dziesi�tej.
- B�d� na ciebie czeka�.
- Teraz ju� lec�. Mn�stwo roboty. - Salinas ruszy� z powrotem w stron� dworca, a potem obejrza� si� i podni�s� w g�r� r�k�. - Ciao.
Brennan pomacha� mu w odpowiedzi.
- Ile b�dzie kosztowa�a jazda do portu? - zapyta� kierowc�.
- P�aci� dolary?
- Mog� ci zap�aci� w dolarach albo w twojej w�asnej walucie.
- Nie... nasze pieni�dze... niedobre. Muito problemu. P�aci� dolary.
- Ile? - powt�rzy� Brennan.
- Pi�� dolar�w. Zawioz� ci� do statek.
- Zgoda.
Brennan otworzy� tylne drzwi, wrzuci� do �rodka torb� i siad� na tylnym siedzeniu.
- Sk�d przyjecha�, Americano? - zainteresowa� si� kie rowca.
- Z Nowego Jorku.
- Jankes - stwierdzi�, szczerz�c z�by, po czym zapali� silnik i ruszy� do oddalonego o dwie mile centrum Boa Vista.
Brennana zdziwi�y rozmiary miasta, jego wysadzane drzewami aleje i mnogo�� ulic, kt�re rozchodzi�y si� w ka�dym mo�liwym kierunku. Wsz�dzie wida� by�o jednak oznaki upadku. Liczne hotele i domy towarowe, kt�re otwarto, gdy na pocz�tku lat osiemdziesi�tych zacz�a si� gor�czka z�ota, by�y teraz zabite deskami i rzuca�a si� w oczy n�dza, zar�wno w�r�d ludno�ci nap�ywowej, jak i Indian, kt�rych wielu musia�o osiedli� si� na tej betonowej pustyni, kiedy w imi� post�pu zniszczono ich domy. W uliczkach ko�o portu kr�ci�y si� w ma�ych grupkach nieletnie prostytutki. Jak tylko przy kraw�niku zwalnia� jaki� samoch�d, kt�ra� z dziewcz�t podbiega�a do drzwiczek, maj�c nadziej�, �e uda jej si� nape�ni� pusty brzuch.
Taks�wka min�a g��wn� portow� bram� i po przejechaniu kilkuset jard�w skr�ci�a w poln� drog�, prowadz�c� do nabrze�a, gdzie cumowali swoje statki nadrzeczni kupcy. Kierowca zatrzyma� si� przy �Koniczynce�.
Brennan przyjrza� si� uwa�nie sfatygowanej �odzi. Bia�y kad�ub rozpaczliwie potrzebowa� �wie�ej warstwy farby, a wypisana zielonymi du�ymi literami nazwa statku wyblak�a od s�o�ca. W�ski komin, nieu�ywany od czasu kiedy w maszynowni zainstalowano silnik Diesla, w kilku miejscach przerdzewia� na wylot. Indianin w szortach siedzia� na skraju pok�adu, kiwaj�c zwisaj�cymi nogami i d�ubi�c leniwie scyzorykiem w kawa�ku drewna. Gdy Brennan wysiad� z taks�wki, podni�s� na chwil� wzrok, a potem ziewn�� i wr�ci� do swojej d�ubaniny.
Brennan zap�aci� za kurs i przez chwil� odprowadza� spojrzeniem odje�d�aj�c� taks�wk�. Kiedy odwr�ci� si� z powrotem w stron� statku, zobaczy� dw�ch m�czyzn stoj�cych w cieniu, czekaj�cych na za�adunek skrzy�. Nie sprawiali wra�enia miejscowych; kr�tko ostrzy�one w�osy i muskularne ramiona nadawa�y im wojskowy wygl�d. Wy�szy m�g� mie� czterdziestk�, mniejszy trzydzie�ci par� lat. Obaj mieli czarne okulary, a ni�szy w�o�y� na czarn� koszul� kuloodporn� kamizelk�. Podeszli do niego wolnym krokiem.
- Pan ze Stan�w? - zapyta� wy�szy. Akcent mia� ameryka�ski, ale Brennan nie potrafi� zlokalizowa� stanu.
- Zgadza si� odpar�.
- Co pana tutaj sprowadza? - odezwa� si� jego towarzysz, silnie zaci�gaj�c. Brennan domy�li� si�, �e pochodzi z Alabamy.
- Szukam niejakiego Kelly. Czy to kt�ry� z was?
- Ja nazywam si� Kelly - rozleg� si� z pok�adu �Koniczynki� kobiecy g�os z wyra�nym irlandzkim akcentem. Kelly McBride. Czego pan chce?
Zaskoczony Brennan zmierzy� uwa�nym spojrzeniem kobiet�. Oceni� jej wiek na jakie� trzydzie�ci lat. Mia�a �adn�, pozbawion� makija�u twarz i d�ugie do ramion blond w�osy, kt�re zwi�za�a w kucyk wystaj�cy z otworu w czarnej czapce z daszkiem. Pod workowatymi ogrodniczkami i obszernym bia�ym T-shirtem kry�a si� ca�kiem zgrabna figura.
- Zda�am egzamin? - zapyta�a z przek�sem, unosz�c brwi w znaku zapytania.
Jej g�os wyrwa� go z zamy�lenia. Nagle zda� sobie spraw�, �e gapi si� na ni� jak sroka w gnat. Roze�mia� si� zak�opotany.
- Przepraszam, nie chcia�em... to znaczy, chodzi o to... urwa�.
- Nie s�dzi� pan po prostu, �e jestem kobiet�? - sko�czy�a za niego zdanie. - Ale nie powiedzia� pan, czego chce.
- Nazywam si� Ray Brennan. Przyjecha�em odebra� zw�oki mojego brata.
- To ja go znalaz�am, mniej wi�cej sto mil w g�r� rzeki - oznajmi�a Kelly bardziej pojednawczym tonem. - Przykro mi.
- Dzi�kuj�. To pani r�wnie� dokona�a identyfikacji? - zapyta� Brennan. Kelly pokiwa�a g�ow�. - Musia�a pani dobrze zna� Donalda.
- Dosy� dobrze - potwierdzi�a. - Du�o handluj� z mieszkaj�cymi przy rzece Indianami Yanomamo. Spotyka�am si� z nim za ka�dym razem, kiedy tu przyje�d�a�.
- Wszyscy tutaj znali�my Donalda - odezwa� si� wy�szy z dw�ch m�czyzn, wyci�gaj�c d�o� do Bre