7292

Szczegóły
Tytuł 7292
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7292 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7292 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7292 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Bahdaj Do przerwy 0:1 Wydawnictwo Literatura ��d� 1999 SPIS TRE�CI SPIS TRE�CI......................... 2 ROZDZIALI......................... 3 ROZDZIA�U........................ 21 ROZDZIA� III........................ 48 ROZDZIA� IV........................ 68 ROZDZIA� V........................ 90 ROZDZIA� VI........................ 110 ROZDZIA� VII........................ 126 ROZDZIA� VIII....................... 134 ROZDZIA� IX........................ 154 ROZDZIA� I ROZDZIA� I Maniu� obudzi� si�. Przetar� oczy, ziewn�� i nieprzytomnym od snu wzrokiem powi�d� po pokoju. By�o pusto i cicho, tylko z zepsutego kranu kapa�a monotonnie woda. Maniu� przeci�gn�� chude ramiona i wystaj�ce spod koca, niezbyt czyste nogi. Z wygrzanego cia�a wygania� resztki dr�twoty. �Widocznie ciotunia ju� wysz�a - pomy�la�, gdy ockn�� si� zupe�nie. - Trzeba popatrze�, czy zostawi�a �niadanie". Wsta�. Chwiejnym krokiem podszed� do pieca. Na blasze w nie�adzie sta�y stare, okopcone garnki. Po kolei podnosi� pokrywki, opuszczaj�c je z coraz wi�kszym rozgoryczeniem. Wszystkie garnki zion�y pustk�; nawet ten �redni, czerwony z urwanym uchem, w kt�rym ciotka zwykle zostawia�a kaw�. �To mnie ciotunia urz�dzi�a - my�la� kr�c�c z niedowierzaniem g�ow�. - Nie zostawi�a nawet kropelki. Pewno si� bardzo spieszy�a i nie zd��y�a ugotowa� kawy. Albo nie mia�a ju� pieni�dzy na paczk� �zbo�owej� i cukier". Ch�opiec nie traci� jednak nadziei. Otworzy� stoj�c� obok pieca szafk�. Schyli� si�, zacz�� grzeba� w�r�d talerzy, misek i starych, szeleszcz�cych torebek. Pr�cz garstki kaszy jaglanej, na dnie papierowej torebki, niczego nie znalaz�. Sta� chwil� strapiony, palcami czochra� sztywne w�osy, powtarza� bezmy�lnie: - Ale mnie ta ciotunia urz�dzi�a! Ale mnie ta ciotunia urz�dzi�a!... Nale�a� jednak do ch�opc�w, kt�rych trudno doprowadzi� do rozpaczy. Po chwili, gdy zrozumia�, �e bezcelowo gapi si� w puste wn�trze szafki, gwizdn�� zawadiacko i nie zastanawiaj�c si� wiele, odkr�ci� kran. Woda chlusn�a z szumem. Maniu� rozpocz�� sw� porann� toalet�. Polega�a ona na umoczeniu r�k, przetarciu nimi oczu i nosa i kilkakrotnym parskni�ciu dla dodania sobie odwagi. Po umyciu poczu� si� rze�ko i weso�o. Nic ju� nie mog�o zm�ci� jego dobrego nastroju, z kt�rym zwyk� budzi� si� rano. Nie pierwszy to raz wychodzi� z domu bez �niadania. Jako� sobie poradzi. Tacy jak on nie zwykli martwi� si� byle drobnostk�. Zagwizda� piosenk�, kt�r� us�ysza� wczoraj pod PDT na Wolskiej: �Nicolo, Nicolo, Nicolino..." To przywr�ci�o mu zupe�n� r�wnowag�. Spojrza� w okno. �lepe mury s�siedniej kamienicy jarzy�y si� jasnym s�o�cem, p�at nieba nad dachem by� czysty i weso�y. Wszystko zwiastowa�o, �e ca�e przedpo�udnie mo�na b�dzie pow��czy� si� po mie�cie. Ubra� si� szybko. Ta czynno�� nie zabra�a mu wiele czasu. Garderoba bowiem sk�ada�a si� z dziurawych trampek, po�atanych welwetowych spodni i trykotowej koszulki. Jedynym szczeg�em, kt�ry temu ubiorowi nadawa� nieco �wietno�ci, by�a nowa czapka �kolarka" z ma�ym podwini�tym daszkiem. Z fantazj� nasun�� j� na g�ow�, pobie�nym spojrzeniem sprawdzi� sw�j wygl�d w wyszczerbionym lustrze i gwi�d��c �Nicolo, Nicolo, Nicolino" wyszed� z pokoju. Zamkn�� drzwi, klucz w�o�y� pod szmat�, kt�ra s�u�y�a za wycieraczk�. Zako�czy� w ten spos�b pierwszy rozdzia� dnia. Dnia jak ka�dy inny. Nie zastanawia� si� nad nim ani nie roztkliwia�. Nie zastanawia� si� r�wnie�, dlaczego schody tak niemi�osiernie trzeszcz� pod jego trampkami. By�y to przedziwne schody: kilka zbitych, przegni�ych desek po��czonych wytartymi poprzeczkami, odgrodzonych od czelu�ci windy chwiej�c� si� barier�. Zej�cie z czwartego pi�tra wymaga�o znajomo�ci akrobacji, ale Maniu� schodzi� tak lekko i tak beztrosko, jakby to by�y ruchome schody na Trasie W-Z. Przedziwne te schody wisia�y w przedziwnym domu. Przer�bany na p� przez bomb�, sta� teraz jak pszczeli plaster wyj�ty z gigantycznego ula, ods�aniaj�c przekr�j zamo�nej niegdy� kamienicy czynszowej. W jej wn�trze ubodzy mieszka�cy Woli wbudowali swe prymitywne mieszkania niby gniazda go��bie. Dla Maniusia by�a to najzwyklejsza, najnormalniejsza w �wiecie kamienica. Odznacza�a si� jedynie tym, �e przewy�sza�a swe s�siadki o dwa pi�tra, a okoliczna ludno�� nazywa�a j� - �Go��bnikiem". By�o to bardzo praktyczne. Gdy kto� Maniusia zapyta�: - Gdzie mieszkasz? - nie musia� si� d�ugo zastanawia�, m�wi� po prostu: - W Go��bniku - i to zupe�nie wystarcza�o. Na czwartym pi�trze gnie�dzi�y si� tylko dzikie go��bie, wr�ble i nietoperze. Na pozosta�ych zbite z desek drzwi �wiadczy�y, �e tutaj mieszkaj� ludzie. Maniu� zatrzyma� si� na chwil�. Zza parapetu wzi�� �elazny pr�t i trzy razy uderzy� nim w szyn� windy. Zabrzmia�o to jak uderzenie w gong. Na ten odg�os z obu stron klatki schodowej niemal r�wnocze�nie uchyli�y si� drzwi, a w drzwiach stan�o dw�ch ch�opc�w: jeden ros�y, wysoki, z jasn�, otwart� twarz� i jasnymi, k�dzierzawymi w�osami; drugi niski, szczup�y, uczesany na je�a, o twarzy w�t�ej, upstrzonej piegami. - Cze��! - przywita� ich przyja�nie Maniu�. - Cze��! - odpowiedzieli jak na komend�. - Wakacje, bracie! - u�miechn�� si� Bogu�, ten uczesany naje�a, nazywany przez ch�opc�w �Pere�k�". Maniu� wyd�� wargi. - Mnie tam wszystko jedno, czy wakacje, czy nie... - No tak, nie chodzisz ju� do szko�y. Drugi z ch�opc�w, Felek, zwany na G�rczewskiej �Mand�aro", uwa�nie przyjrza� si� Maniusiowi. - S�uchaj, �Paragon", dobrze, �e� si� zjawi�. Zaczynamy dzi� trening. Po wiedz wszystkim, �eby przyszli o czwartej na boisko. Dobra? - G�os mia� suchy, niemal rozkazuj�cy. Maniusiowi nie spodoba� si� ten ton. - To si� zobaczy. - Co si� zobaczy? - �achn�� si� Mand�aro. - Przecie� ty jeden masz czas. Maniu� skrzywi� si�. - Tak ci si� zdaje. - A c� masz do roboty? - Ech, bracie - u�miechn�� si� cierpko. - �ycie nie jest bajk� ani filmem. Ty wszystko legalnie masz w domu, a ja musz� organizowa�. - O co chodzi? Maniu� chcia� ju� powiedzie�, �e mu ciotka nie zostawi�a �niadania, ale rozmy�li� si�. Trzeba przecie� mie� ambicj�. Nie mo�na si� skar�y�. Machn�� wi�c r�k� i rzuci� kpi�co: - Dobra jest, zrobi si�, jak pan prezes rozkazuje. Mand�aro nie wyczu� kpiny. - Pami�taj, �eby� nie nawali�, bo to wa�na sprawa. Musimy zmontowa� siln� pak�. - W niedziel� zagramy mecz z ch�opakami z Okopowej - wtr�ci� Pere�ka i a� oczy mu zab�ys�y na t� my�l. Maniu� zmarszczy� brwi. - Z �Ba�antami"? - A jak�e� chcia�? - Oni nam wlej�, zobaczycie. - Nie wiadomo. - Do k�ka. - Zobaczymy. - Zobaczymy - powt�rzy� Maniu� i pstrykn�� w daszek czapki na po�egnanie. Mand�aro przechyli� si� przez por�cz. - Pami�taj, Paragon, o czwartej na naszym boisku! Ca�a sztuka zbierania pustych flaszek polega�a na tym, �eby dobrze zna� miejsca, w kt�rych mo�na by�o je znale��. W tej dziedzinie Maniu� mia� niema�e do�wiadczenie. Kiedy wyszed� z Go��bnika, od razu skierowa� si� ku wielkiemu placowi budowy, gdzie wznoszono nowe bloki mieszkalne. Okr��y� wysoki, zbity z odpadk�w desek p�ot, omin�� wielkie do�y z wapnem, zbli�y� si� do barak�w, z kt�rych dolatywa�o senne stukanie biurowych maszyn. Wiedziony nieomylnym instynktem, odnalaz� miejsce, gdzie wczoraj po fajerancie murarze wypr�niali butelki. By� to zaciszny k�tek mi�dzy dwoma barakami, os�oni�ty nisko spadaj�cym dachem, kt�ry ochrania� zar�wno od deszczu, jak i gor�cych promieni s�onecznych. Ch�opiec nie omyli� si�. Pod �cian� na podmur�wce z cegie� sta�o pi�� pustych butelek po �czystej", u�o�onych wed�ug wzrostu: na czele litr�wka, potem p�litr�wka, a na ko�cu trzy �wiartki - szeregowe tego ma�ego oddzia�u. Wida� by�o, �e u�o�y�a je fachowa r�ka, �e konsument�w ze zbieraczami ��czy�a jaka� nieumowna solidarno��. Wszystkie butelki by�y calutkie i czyste. Nie trzeba by�o ich my�. Maniu� gwizdn�� wyra�aj�c w ten spos�b swe zadowolenie i podziw dla poczucia porz�dku i �adu. �B�dzie �pi�tak� - pomy�la�. - Bez pomocy ciotuni te� mo�na �y� na �wiecie, zw�aszcza na Woli". Zabra� flaszki, wr�ci� na G�rczewsk�, gdzie pod numerem 105 za wystawow� szyb� widnia� du�y napis: �Skup butelek". - Paragon, ty znowu tutaj! - przywita�a go ekspedientka. W g�osie jej mo�na by�o wyczu� sympati� dla ch�opca. - Pi�� buteleczek, pani szefowo - Maniu� u�miechn�� si� ca�� g�b� i �obuzersko przymru�y� oko. - Prosto od konsument�w. Wida�, �e cyrkulacja na sto dwa. - Czyste? - Jakbym �mia� przynie�� brudne, pani szefowo? Bez zmru�enia oka mo�na nape�ni� i nie stanie si� krzywda zarz�dzeniom sanitarnym. Gdy z kasy otrzyma� banknot pi�cioz�otowy, splun�� na�, przybi� d�oni�. - Dobra jest, pani szefowo. Pani zawsze mi szcz�cie przynosi. Dobry na dzi� pocz�tek. Odp�ywam, bo dalsze interesy na mnie czekaj�. Trzeba �y�... W jego przem�wieniu tyle by�o dojrza�o�ci i zarazem poczucia godno�ci, �e ekspedientka patrz�c na wyrostka zaduma�a si� na chwil�. Maniu� za�atwiwszy sprawy urz�dowe, zmieni� ton. Przybli�y� si�, rozejrza� si�, czy kto� nie pods�uchuje, zacz�� m�wi� poufnym szeptem: - Pani Kaziu, a ten brunet Zbyszek, no wie pani, znowu si� o pani� pyta�. Gdyby pani potrzebowa�a jaki� li�cik albo wiadomo��, to ja ch�tnie s�u��. Dla pani to wszystko, panno Kaziu, tylko �eby mi pani nie kaza�a flaszek my�, bo tego nie lubi�. Ekspedientka szybkimi ruchami poprawia�a utlenione w�osy. - A co pan Zbyszek? - No co? Pyta� si� o pani�: jak zdrowie, jak szanowna familia i w og�le w ten dese�. - I nic wi�cej? - Wi�cej? Wi�cej nie pami�tam, panno Kaziu. Ale jak b�dzie trzeba jaki� li�cik lub inn� korespondencj�, to do us�ug - uni�s� d�o� do daszka i posy�aj�c pulchnej ekspedientce najweselszy na ca�ej Woli u�miech, znikn�� w drzwiach. - Ach - westchn�a patrz�c w puste drzwi - jaki mi�y ch�opak z tego Paragona! Maniu� tymczasem skierowa� si� do baru mlecznego �Pod Bit� �mietank�". Oblicza� w my�li, co b�dzie m�g� zje�� za pi�� z�otych. Po chwili doszed� do wniosku, �e zafunduje sobie du�� bu�k� i kubek mleka, a reszt� schowa na inne wydatki. Wychodz�c z baru mlecznego czu� si� tak, jak powinien czu� si� ch�opiec w jego wieku po spo�yciu dobrego �niadania. Wsadzi� r�ce w kieszenie i zagwizda� piosenk�, od kt�rej nie m�g� si� odczepi�: �Nicolo, Nicolo, Nicolino..." Szed� weso�y i beztroski. Mija� rzadkich o tej porze przechodni�w, pozdrawia� znajomych. - Jak si� masz, Paragon? - witali go z daleka. A on mru�y� iskrz�ce si� oczy i odpowiada�: - Dzi�kuj�, nie najgorzej! - Jak si� masz, Paragon? - zatrzyma�a go na rogu pani Wawrzynek, w�a�cicielka w�zka z owocami, kobieta w sile wieku, kt�rej obfite kszta�ty rozsadza�y obcis�� perkalow� sukni�. - Dzie� dobry, pani szefowo! Jak interes idzie? Czy szanowne �klapsy" stania�y? - wita� dobr� znajom�, z kt�r� ��czy�o go moc wsp�lnych spraw. - C� ty dzisiaj taki weso�y? - zapyta�a handlarka odp�dzaj�c muchy z owoc�w. - Jak zwykle, pani szefowo. C� robi�? Jak pani� zobacz�, to mi si� od razu humor poprawia. Fakt, nie lekrama. A mo�e i dla mnie znajdzie si� jaka� robota? Jab�uszka wyglancowa� albo czere�nie przebra�? Wpad�oby do kieszeni kilka �kapsli". Pani Wawrzynek nie mia�a wprawdzie pilnej roboty dla przygodnego pomocnika, ale jak tu odm�wi� ch�opcu, kt�ry przywita� j� z najwi�ksz� galanteri�? Oj, co Wola, to Wola, ludzie tu grzeczni, dobrze u�o�eni, chocia� zadziorni i nie dadz� sobie w kasz� dmucha�. - No, niby roboty �adnej nie ma - odrzek�a z u�miechem na l�ni�cej od potu twarzy - ale mo�esz czere�nie przebra�, bo niekt�re ju� zepsute i klientela nosem kr�ci. �Ha - my�la� Maniu� przebieraj�c lepkie i brocz�ce sokiem owoce - ciotunia nie zostawi�a �niadania, ale cz�owiek inteligentny i uprzejmy z g�odu nie umrze. Trzeba mie� tylko w g�owie dobrze umeblowane i obrotny j�zyk w g�bie..." Czere�ni nie by�o wiele. Cz�� z nich zaw�drowa�a do �o��dka Maniusia, cz�� na �mietnik, a cz�� do kosza. - Ale� przebra�! - pani Wawrzynek za�ama�a r�ce. - Po�owy z tego nie zosta�o. - Trudno, pani szefowo - t�umaczy� jej Maniu�. - Pani to znana firma, z�ego towaru klienteli nie podsunie. Legalna obs�uga, nie tak jak w MHD, gdzie same zgni�ki przyzwoitym ludziom za �wie�y, prosto z drzewa owoc sprzedaj�. Udobruchana pani Wawrzynek przytakn�a tylko g�ow�, wyci�gn�a z kasy dwa z�ote i wyg�adziwszy je w d�oniach, poda�a ch�opcu. - A jak b�dziesz mia� czas, to przyjd� znowu. U mnie zawsze robota si� znajdzie. Maniu� dotkn�� palcami daszka kolarki. - Szanowanie, pani szefowo! Szanowanie najsolidniejszej firmie na Woli! Pomy�lnych obrot�w i strze� Bo�e od mank! Odszed�szy na przyzwoit� odleg�o��, wyj�� z kieszeni du��, rumian� gruszk�. Kiedy znalaz�a si� w jego kieszeni, tego sam nie wiedzia�. Widocznie gruszki pani Wawrzynek maj� t� w�a�ciwo��, �e same wskakuj� tam, gdzie trzeba. �No c� - pomy�la� - to premia za przebieranie czere�ni". Wbi� w owoc zdrowe z�by, a� sok pop�yn�� stru�kami po brodzie. Zajadaj�c soczyst� gruszk�, chwali� w my�li pani� Wawrzynek za dobry towar. Za nast�pnym rogiem zatrzyma� si� przed witryn�, zza kt�rej u�miecha�a si� do niego gipsowa twarz uszminkowanej pi�kno�ci. By�a to jedyna reklama zak�adu fryzjerskiego trzeciej kategorii pana Euzebiusza Sosenki. Na gipsowej g�owie puszy� si� fantazyjnie zaczesany kok sp�owia�ych w�os�w, barwy nie czyszczonego lnu. Gdyby nie przyklejone rz�sy, podobne do �apek chrab�szcza, i nie lekki zez w oczach, gipsowa g��wka przypomina�aby do z�udzenia pann� Kazi� z MHD. Maniu� by� dzi� w tak wy�mienitym humorze, �e u�miechn�� si� do gipsowej twarzy. Zdawa�o mu si�, �e odwzajemni�a si� jakim� nik�ym, ledwo dostrzegalnym p�u�miechem. Zach�cony tym, pchn�� drzwi i wszed�. Od razu rzuci� mu si� w oczy w�a�ciciel zak�adu pan Sosenka, a raczej jego wielka, b�yszcz�ca, �ysa czaszka pochylona nad namydlon� po bia�ka oczu twarz� klienta. - Szanowanie, panie szefie! - zawo�a� Maniu� zdejmuj�c czapk�. - Wygrywamy, panie szefie, co? Pan Sosenka oderwa� brzytw� od sinej twarzy klienta. - Nie przeszkadzaj! - burkn�� posy�aj�c Maniusiowi karc�ce spojrzenie wielkich, wy�upiastych oczu. Maniu� skrzywi� si�. Zrozumia�, �e szef jest w z�ym humorze. To mu si� ostatnio do�� cz�sto zdarza�o, gdy� jego ulubiona dru�yna �Polonia" przegra�a pod rz�d dwa mecze. Ch�opiec chcia� si� wycofa�, ale rozmy�li� si�. Postanowi� jeszcze raz wypr�bowa� swe zdolno�ci i rozchmurzy� ponurego fryzjera. - Zobaczy pan, �e nast�pny mecz wygramy - rzuci� nie patrz�c na szefa. - Do k�ka wlejemy tym z Chodakowa, panie szefuniu. - Do k�ka! - zawo�a� pan Sosenka. - Zawsze m�wi�, �e nie ma jak �poloni�ci". Graj� jak z nut. A �e pech... to trudno, za to nie odpowiadamy. Mnie si� zdaje, �e ten ostatni mecz to s�dzia zawali�. Pan Sosenka gwa�townym ruchem uni�s� brzytw�, jakby chcia� klientowi gard�o poder�n��. Jego szeroka twarz rozja�ni�a si� nagle, oczy z�agodnia�y. - Ot� to! - zawo�a� zachrypni�tym g�osem. - S�dzia, oczywi�cie, �e s�dzia. - Kalosz, legalny kalosz - podchwyci� Maniu�. - Jeszcze gorzej! Takich milicja powinna zamyka�, jak chuligan�w. - Legalnie zamyka� - przytakn�� Maniu�. Pan Sosenka przejecha� brzytw� po namydlonym policzku wystraszonego klienta. - Ja ci m�wi�, Paragon, �e mnie ten s�dzia p� �ycia kosztuje. Spa� nie mog�, je�� nie mog�, pracowa� nie mog�. Sam ju� nie wiem, co mog�, a czego nie mog� - odsapn�� ci�ko. - �Polonia" wygra, panie szefie - pociesza� go Maniu�. - S�owo panu daj�, �e wygra. - M�wisz, �e wygra? - Legalnie, panie szefie. Szef jeszcze raz odsapn��, po czym ju� uspokojony zabra� si� do golenia. Mydl�c twarz klienta, pe�nym wdzi�czno�ci spojrzeniem zerka� na Maniusia. - Ej, Paragon, z ciebie z�oto, a nie ch�opiec. No, na co czekasz? Zabieraj szczotk� i jazda do roboty! Przyniesiesz wody, a potem skoczysz po papierosy i �Przegl�d Sportowy". - Ju� si� robi, panie szefie - ch�opiec z�apa� szczotk� i gorliwie j�� zamiata� rozsiane na pod�odze w�osy. Wiedzia�, �e znowu wpadnie do kieszeni kilka z�otych. Wychodz�c z zak�adu fryzjerskiego, jeszcze raz sprawdzi� swoj� �kas�". Ze �niadania zosta�o mu dwa z�ote, dwa dosta� od pani Wawrzynek i trzy od fryzjera. Jednym bystrym spojrzeniem przeliczy� pieni�dze: zgadza�o si�, by� posiadaczem siedmiu z�otych. �Nie tak �le - pomy�la�. - B�dzie jeszcze na lody i na paczk� �Firmowej Mieszanki�. Kupi si� ciotuni troch� kawy, �eby rano nie by�o niespodzianek. Niech wie, �e i ja my�l� o domu". Teraz dopiero przypomnia� sobie o zleceniu Mand�aro. A wi�c o czwartej trening. Trzeba zawiadomi� ch�opak�w, bo niedzielny mecz z �Ba�antami" to nie �arty. �Ba�anty" maj� siln� dru�yn�, a przy tym graj� w niej sami starsi ch�opcy. Nie�atwo b�dzie wygra�. Maniu� przystan��. Najbli�ej by�o do Tadka Puchalskiego. Wbi� r�ce w kieszenie, zagwizda� �Nicolo, Nicolo, Nicolino..." i szybkim krokiem ruszy�, by zawiadomi� Puchalskiego o treningu. Mand�aro da� um�wiony sygna�, trzy razy uderzy� �elaznym pr�tem w szyn� stercz�c� z pustego szybu windy. Metaliczny d�wi�k zape�ni� na chwil� ciemn� czelu�� klatki schodowej. Ch�opiec niecierpliwie odbija� pi�k� o nag�, odrapan� z tynku �cian�. Po chwili zaskrzypia�y zbite z desek drzwi i w p�mroku ukaza�a si� drobna, piegowata twarz Bogusia Pere�ki. - Na ciebie, bracie, zawsze trzeba czeka� - przywita� go Mand�aro niezbyt przyja�nie. - Ju� czwarta dochodzi. Musimy si� spieszy�. Pere�ka spojrza� na niego z wyrzutem. - Ty my�lisz, �e mnie tak �atwo... Naczynia musia�em zmywa� po obiedzie. - Stary w domu? - W domu... - Pere�ka zaj�kn�� si�. Po chwili doda� ze smutkiem: - Znowu wr�ci� zalany. Musia�em mu buty zdejmowa�. - Oberwa�e�? - Gdzie tam... M�j stary to dobry ch�op, nie bije. Za co mia�by bi�? - Z pijakami nigdy nic nie wiadomo. A ten z sutereny, Piechowiak, to co? Jak sobie podgazuje, t�ucze dzieci, a� piszcz�. Wczoraj zn�w milicja u nich by�a. Pere�ka u�miechn�� si�. - M�j stary to co innego. Jak wraca, to zawsze co� do domu przyniesie. Dobry, tylko ta w�dka... - urwa� nagle i r�k� uczyni� taki gest, jakby chcia� zako�czy� rozmow�. Szli w milczeniu. Mand�aro odbija� pi�k� o suchy, wygrzany bruk ulicy. My�la� o niedzielnym meczu. Naraz zatrzyma� si� i odbiwszy mocniej pi�k�, zapyta�: - Ciekawy jestem, czy Paragon wszystkich zawiadomi�? - Chyba tak... - mrukn�� Pere�ka. - Z nim to nigdy nic nie wiadomo. - Zobaczymy. Mand�aro ruszy� ra�niejszym krokiem, jakby przypomnia� sobie, �e mog� si� sp�ni�. Star�, mocno odrapan� i p�kat� w szwach pi�k� przyciska� do boku. Twarz mia� zatroskan�. - Wiesz co - powiedzia� szybko, nie patrz�c na koleg� - musimy zrobi� mocn� dru�yn�, najlepsz� na Woli. Ja ju� to wszystko obmy�li�em. Trzeba za�o�y� klub. Pere�ka przystan��, wyba�uszywszy na Felka ma�e, kocie oczy. - Klub! - zawo�a�. - Pierwszorz�dny pomys�! Ja te� o tym my�la�em. Mand�aro zrobi� jeszcze powa�niejsz� min�. - Tak, bracie, musimy si� zorganizowa�. Dzisiaj po treningu zrobimy zebranie. Wybierzemy kapitana dru�yny, skarbnika, u�o�ymy plan trening�w, zrobimy spis graczy. Do tej pory to wszystko by�o do chrzanu. Tak dalej by� nie mo�e - zako�czy� rzeczowo. - Tak dalej by� nie mo�e - powt�rzy� Pere�ka i z ca�ej si�y waln�� Felka w plecy. - Dobrze� to wykombinowa�! Strasznie si� ciesz�. B�dziemy mieli klub. Kupimy now� �ga��", zrobimy sobie jednakowe spodenki. Mo�e czerwone, co? - popatrzy� na Mand�aro roziskrzonymi z podniecenia oczami. - Nie, czarne, tak jak �Polonia". Argument okaza� si� bardzo przekonywaj�cy. �Polonia" by�a dla wszystkich ch�opc�w z G�rczewskiej, a przede wszystkim dla mieszka�c�w Go��bnika najukocha�sz� warszawsk� dru�yn�. Kibicowali jej zawzi�cie. Gotowi byli toczy� o ni� za�arte boje ze zwolennikami �CWKS-u" lub �Gwardii". Nic wi�c dziwnego, �e Pere�ka nie pr�bowa� si� sprzeciwia�. Zapyta� tylko: - A jak nazwiemy nasz klub? - Ju� mam nazw�, tylko musimy j� wszyscy zatwierdzi�. - Powiedz, jak�? - Pere�ka dygota� z podniecenia. Drobi�c obok wysokiego Mand�aro, podskakiwa�, zaciera� d�onie, zaciska� palce. Ale Mand�aro zachowa� spok�j, godny autora dobrego pomys�u. - Nie powiem, dowiesz si� na zebraniu. Ka�dy napisze na kartce swoj� nazw�, a potem b�dziemy g�osowali. - �wietnie! - Pere�ka podskoczy� jak konik polny. - Ja te� co� wymy�l�. Musz� si� tylko zastanowi�. Umilkli, gdy� Pere�ka zacz�� tak g��boko zastanawia� si� nad nazw� dru�yny, �e w drodze do boiska nie powiedzia� ju� ani s�owa. Boiskiem nazywali ch�opcy plac, na kt�rym kopali pi�k�. By� to niewielki teren wci�ni�ty mi�dzy warszawskie gruzy, zasypany od�amkami ceg�y, zaro�ni�ty po bokach g�szczem zielska i chwast�w. Dla zapalonych pi�karzy stanowi� on oaz� w�r�d wielkiego rumowiska nie uprz�tni�tych jeszcze gruz�w. Z jednej strony odgradza�a go od ulicy �lepa �ciana wypalonej kilkupi�trowej kamienicy, z drugiej - rumowisko parterowego domu zaro�ni�te chwastami, z trzeciej - wysoki p�ot, za kt�rym znajdowa�o si� cmentarzysko starych samochod�w, z czwartej za� - ogr�d warzywny warszawskiego �badylarza". Na tym n�dznym placyku skupia�o si� �ycie sportowe ch�opc�w z G�rczewskiej i okolicznych ulic. T�tni�o ono najmocniej w godzinach popo�udniowych, kiedy ch�opcy opuszczali progi szko�y. Teraz, gdy zaczyna�y si� wakacje, by�o zaj�te od rana do wieczora. Rozgrywano tu pasjonuj�ce mecze, ko�cz�ce si� zwykle k��tniami, a nawet b�jkami. Organizowano turnieje zapa�nicze. Urz�dzano napr�dce zawody lekkoatletyczne. Cz�sto odbywa�y si� r�wnie� pokazy i zawody akrobatyczne, chodzenie na r�kach, skoki i inne sztuki. Od czasu, gdy ch�opcy z Go��bnika pod wodz� Felka-Mand�aro wygrali mecz z reprezentacj� G�rczewskiej, plac sta� si� ich boiskiem, a oni jego w�a�cicielami. Ka�dego intruza, kt�ry chcia� im przeszkodzi� w treningach, przep�dzali bez pardonu, a protestuj�cy przeciwko tym przyw�aszczonym prawom niejednokrotnie musieli opuszcza� boisko z podbitym okiem lub nadwer�on� szcz�k�. Mand�aro i Pere�ka ju� z daleka, przez wyrw� w murze, ujrzeli na swym boisku kilku ch�opc�w kopi�cych pi�k�. Widok ten poderwa� ich do szybkiego biegu. Kt� to �mia� zaj�� ich boisko, i to w godzinach wyznaczonych na trening. B�yskawicznie przemkn�li przez szczelin� w murze, wpadli na wy�ysia�a muraw� i stan�li, jakby im kto� podci�� nogi. Na boisku, w�r�d uwijaj�cych si� za pi�k� ch�opc�w, zobaczyli bowiem �Skumbri�", przyw�dc� �Ba�ant�w" z Okopowej, kapitana dru�yny, z kt�r� mieli si� zmierzy� w najbli�sz� niedziel�. Widok ten tak ich zaskoczy�, �e przez chwil� stali jak sparali�owani, nie wiedz�c, co pocz�� w tak nieprzewidzianym wypadku. Z zupe�nego os�upienia wyrwa� ich dopiero Poldek Piechowiak, zwany przez ch�opc�w z Go��bnika �Paj�kiem" z powodu nik�ej budowy i nieproporcjonalnie d�ugich ko�czyn. Paj�k nale�a� do najpilniejszych pi�karzy, a jednocze�nie by� najgorszym graczem dru�yny, fajt�ap� i pata�achem, jakiego trudno by�o spotka� w�r�d ch�opc�w na G�rczewskiej. Nic wi�c dziwnego, �e by� przedmiotem kpin i docink�w. Teraz podszed� do ch�opc�w, kolebi�c si� na swych d�ugich jak szczud�a nogach. By� zatroskany i przybity. - Widzisz, Mand�aro, co si� dzieje? - wyszepta� zd�awionym g�osem. Mand�aro wy�adowa� na nim sw� pierwsz� w�ciek�o��. - Pewno ty� ich tu wpu�ci�? Paj�k wykrzywi� p�aczliwie usta. - Ty my�lisz, �e oni si� pytali? - Trzeba im by�o powiedzie�, �e to nasze boisko. - Powiedzia�em. - I co? - I... Skumbria wy�mia� mnie tylko. �Wasze boisko - powiedzia� - to posprz�taj ceg�y, bo my chcemy gra�". - Och, ty lebiego, trzeba ich by�o przegoni�. - Spr�buj ty, bo ja nie chc� oberwa�. Mand�aro pos�a� Poldkowi pe�ne pogardy spojrzenie, po czym popatrzy� na boisko. �Ba�anty" kopa�y na jedn� bramk�. Skumbria ustawi� w�a�nie pi�k� i chcia� strzeli�, kiedy Mand�aro podszed� do niego i z�apa� go za r�kaw. - To nasze boisko - wycedzi� przez z�by. Skumbria odepchn�� go takim ruchem, jakim odpycha si� natr�ta. - Nie przeszkadzaj, nie widzisz, �e gramy? - To nasze boisko - powt�rzy� Mand�aro podniesionym g�osem. Skumbria spojrza�, jakby go dopiero teraz zobaczy�. Wepchn�� r�ce w kieszenie, uni�s� lekko ramiona, przymru�y� zaczepnie oczy. - Mo�e wynaj��e� od magistratu, co? - zakpi�. Mand�aro poczerwienia� a� po linie opadaj�cych na czo�o w�os�w, wysun�� do przodu szcz�k�, zacisn�� pi�ci i w pozycji gotowej do skoku wpatrywa� si� w wykrzywion� kpi�cym u�miechem twarz Skumbrii. - Nie wyg�upiaj si�, Rysiek. Radz� wam, zbierajcie manele i odp�ywajcie, bo my o czwartej zaczynamy trening. - Rysiek, daj mu w ucho! - odezwa� si� z boku niski, wyzywaj�cy g�os i w tej samej chwili zbli�y� si� do nich smag�y, dobrze zbudowany ch�opiec. Ubrany by� wed�ug naj�wie�szej mody panuj�cej na Woli. Mia� na sobie we�nian� koszul� w krat�, w�skie welwetowe spodnie z szerokimi mankietami i zamszowe buty na grubej podeszwie z podw�jnym szyciem doko�a. Obci�te na je�a i starannie przyczesane w�osy �wiadczy�y o tym, �e ten m�ody ch�opiec wzoruje si� na najelegantszych bikiniarzach warszawskiego �r�dmie�cia. Twarz mia� drobn�, niemal dziewcz�c� i tylko ciemne, ponure oczy m�wi�y, �e w tym ma�ym elegancie z Woli tkwi co� niepokoj�co z�ego. By� to Julek Wawrzusiak, zwany na Woli �Kr�lewiczem". Gdy zbli�a� si� do Mand�aro, otaczaj�cy ich ch�opcy rozst�pili si� z respektem. Wtedy spoza plec�w Mand�aro, jak spr�ynka, wyskoczy� ma�y, zwinny Pere�ka. - Wolnego, wolnego! - zawo�a� wysokim falsetem. - My�licie, �e si� zl�kniemy? Poczekajcie, za chwil� przyjdzie tu ca�a nasza paka. Mand�aro, czuj�c nadchodz�c� pomoc, jeszcze bardziej zacisn�� szcz�ki i gro�niej spojrza� na przeciwnik�w. - Licz� do dziesi�ciu, je�eli st�d nie sp�yniecie, to... - uni�s� lekko pi�ci i gotowy do walki, zacz�� wolno liczy�. Nie doliczy� nawet do pi�ciu, kiedy Skumbria jednym zwinnym kopni�ciem wybi� mu spod pachy pi�k�. Mand�aro cofn�� si� p� kroku, potem b�yskawicznym skokiem rzuci� si� na silniejszego, ro�lejszego przeciwnika. Zwarli si� ramionami. Chwil� mocowali si�, usi�uj�c jeden drugiego przewali� na ziemi�. Ch�opcy otoczyli ich zwartym kr�giem. G�o�nymi okrzykami zach�cali do walki. - O ziemi� nim, Rysiek! O ziemi�! - wo�ali ch�opcy z Okopowej. - Nie daj si�, Mand�aro! Nie daj si�! Poka� mu! - stara� si� ich przekrzycze� ma�y Pere�ka. Paj�k wycofa� si� przezornie ku wyrwie w murze, by w razie niebezpiecze�stwa jak najszybciej umkn�� na ulic�. Przeciwnicy szamotali si� zaciekle. Czerwoni ze z�o�ci, spoceni, zziajani z wysi�ku toczyli zaci�t� walk�. Raz zdawa�o si�, �e mocny i muskularny Skumbria podetnie Mand�aro i zwali go na ziemi�, to znowu, �e zwinny i szybki Mand�aro jakim� nieoczekiwanym chwytem obezw�adni swego rywala. - Nie baw si� z nim! Zdu� szczeniaka! - wo�ali coraz g�o�niej ch�opcy z Okopowej. - Dobrze, Felu�! Wal go, bracie! - dar� si� Pere�ka. Ochryp� ju� zupe�nie, a jego cieniutki g�osik ledwo przebija� si� przez ch�r rozkrzyczanych �Ba�ant�w". Paj�k by� coraz bli�ej szczeliny w murze. Mand�aro szeroko rozstawi� nogi. Zrobi� gwa�towny krok do ty�u i w tej chwili kto� niewidzialnym niemal ruchem podstawi� mu nog�. Mand�aro zachwia� si�. Skacz�c na jednej nodze, chcia� utrzyma� r�wnowag�, ale Skumbria nacisn�� go silniej, uni�s� do g�ry i przewali� ca�ym cia�em. Run�li jak dwa podci�te drzewa. Skumbria zwali� si� na przeciwnika, ca�ym ci�arem przydusi� go do ziemi. Mand�aro traci� z wolna si�y. Broni� si� jeszcze, ale wida� by�o, �e wnet ulegnie. W tej chwili za ciasnym pier�cieniem widz�w pojawi�a si� nowa posta�. By� to t�gi m�czyzna w granatowym kombinezonie i kaszkiecie na siwiej�cej g�owie. Dysz�c ci�ko, bieg� ku ch�opcom i wo�a� z daleka: - A wy, �obuzy jedne, do�� tego! Rozej�� si�, szczeniaki! Dopad�szy tarzaj�cych si� na ziemi ch�opc�w, z�apa� ich za karki i pr�bowa� rozdzieli�. Nie przysz�o mu to �atwo. Zacietrzewieni zapa�nicy spi�li si� ze sob� jak dwa rozw�cieczone psy, trudno ich by�o rozdzieli�. Niespodziewany przybysz musia� d�ugo rozpl�tywa� im r�ce, zanim roz��czy� ich i postawi� na nogi. - To tak si� bawicie, zakicha�cy jedni? - hukn�� grubym, basowym g�osem. - To tak gracie w pi�k� no�n�? To z was maj� by� sportowcy? Dopiero teraz wszyscy go poznali. By� to monter �opotek, udzielny w�adca s�siaduj�cego z boiskiem cmentarzyska starych samochod�w. Ch�opcy widywali go cz�sto. Nieraz zza p�otu przypatrywa� si� meczom i udziela� graczom fachowych i bezinteresownych wskaz�wek. Jego dobroduszna i zawsze u�miechni�ta twarz pa�a�a teraz gniewem. - To tacy z was sportowcy! - powt�rzy� i jeszcze mocniej potrz�sn�� roz��czonymi zapa�nikami. - Bo... - wyst�ka� z trudem Mand�aro - bo oni chcieli nam zaj�� boisko. - Mo�e nie wolno? - ciska� si� Rysiek-Skumbria. Przecie� magistrat im tego nie przydzieli�, jak mam� kocham, panie �opotek! - O czwartej mieli�my mie� trening, panie �opotek! - zawo�a� Pere�ka chc�c ratowa� honor i reputacj� swej dru�yny. - Codziennie tu graj�, a nam nie chc� pozwoli�! - zawo�a� kto� z ty�u. - Bo oni maj� swoje boisko na Okopowej - broni� si� Pere�ka. - Cicho! - pan �opotek tupn�� nog�, po czym na jego szerokim obliczu pojawi� si� u�miech. - I o co si� tu czubi�? - zapyta� spokojnie. - Po co te awantury, po co zaraz bra� si� za �by? Nie mo�ecie sobie uczciwie zagra�? - My mamy mecz dopiero w niedziel� - wyja�ni� Mand�aro tr�c podbite oko. - Mecz meczem - ci�gn�� pan �opotek. - Mecz to co innego, �obuziaki moje kochane, a tymczasem, prosz� ja kogo, trzeba wzi�� pi�eczk�, wybra� dwie dru�yny albo zagra� na jedn� bramk�. Tak my�my, prosz� ja kogo, robili, gdy�my byli tacy jak wy. Ale bez bijatyk, grzecznie, jak prawdziwi sportowcy. Pi�ka no�na to kochany sport i chuligan�w nie znosi. No, kawalerzy, podajcie sobie �apy i �eby mi to ostatni raz by�o, bo inaczej to zamuruj� dziur� i nie wpuszcz� tu nikogo. No, na co czekacie? Ch�opcy patrzyli spode �ba, gotowi za chwil� znowu rzuci� si� na siebie. Widz�c ich wojownicze miny, pan �opotek u�miechn�� si� po ojcowsku. - Nikomu krzywda si� nie sta�a. Jeden ma podbite oko, drugi spuchni�ty nos. Wynik remisowy 1:1 - za�artowa� i obiema r�koma przygarn�� ich do siebie. Ch�opcy u�miechn�li si� niemrawo. W oczach ich �arzy� si� jeszcze gniew, ale pod wp�ywem nalega� i t�umacze� pana �opotka wyci�gn�li ku sobie r�ce. Ich d�onie spotka�y si� w niech�tnym u�cisku. - A teraz wybierajcie - rozkaza� mediator klepi�c ich po plecach. Wyj�� z kieszeni z�ot�wk�, przybi� j� d�oni� i zapyta�: - Czyj orze�, czyja reszka? Mand�aro wybra� reszk�. Moneta polecia�a w g�r�, spad�a na traw�, toczy�a si� chwil� i odwr�ci�a na stron� reszki. Mand�aro rozejrza� si�. W�r�d wyczekuj�cych spojrze� wskaza� na ma�ego Pere�k�. Wiedzia� bowiem, �e Bogu� jest najlepszym bramkarzem spo�r�d wszystkich ch�opc�w na Woli, a dobry bramkarz to przecie� p� zwyci�stwa. Teraz przysz�a kolej na Skumbri�. Ku wielkiemu zdziwieniu ch�opc�w Skumbria nie wybra� nikogo ze swojej dru�yny, lecz wskaza� na Maniusia-Paragona, kt�ry przed chwil� ukaza� si� na boisku. Wiadomo by�o, �e Paragon nale�a� do najlepszych strzelc�w i doskonale umia� �kiwa�". Na boisku zjawi�o si� jeszcze kilku ch�opc�w z G�rczewskiej - Krzy� S�onecki, Tadek Puchalski, Igna� Paradowski. By�o teraz w czym wybiera�. Dwaj samozwa�czy kapitanowie rozdzielili graczy mi�dzy siebie, a kolejno��, w jakiej ich wybierali, by�a �wiadectwem ich umiej�tno�ci pi�karskich. Pan �opotek stan�� na �rodku boiska. - Zaczynamy! - zawo�a� tubalnym g�osem. - Ja wam dzisiaj pos�dziuj�. Gra musi by� czysta. A jak mi kt�ry zacznie �kosi�", to go wyrzuc� z boiska, zrozumiano? Ch�opcy szybko wymierzyli bramki, z koszul i czapek ustawili s�upki, wylosowali boiska i na gwizdek s�dziego rozpocz�� si� mecz. Kto�, kto by s�dzi�, �e treningowy mecz zako�czy� si� w normalnym, to znaczy wyznaczonym przez pana �opotka czasie, ten myli�by si� bardzo. Do tej pory bowiem nie by�o jeszcze na G�rczewskiej takiego wypadku, �eby dwie dru�yny nie pok��ci�y si� ze sob�. Tym razem zacz�o si� od zamszowych but�w Kr�lewicza. Elegant z Okopowej, graj�c jako ��cznik, zamiast w pi�k� kopn�� w kostk� obro�cy, kt�rym okaza� si� Tadek Puchalski. Tadek porz�dnie odczu� kopni�cie ci�kim butem. B�d�c sam w trampkach, nie m�g� si� zrewan�owa� w podobny spos�b, wi�c da� Kr�lewiczowi mocnego sierpowego pod �ebro. Ten znowu nie chcia� by� d�u�ny i wyr�n�� Tadka w ucho. I w tym samym momencie obie dru�yny zacz�y b�jk�, dziel�c si� znowu na �Ba�ant�w" i �Go��biarzy". Stare urazy wzi�y g�r� nad sportowym przestrzeganiem fair play i mimo usilnych gr�b i pr�b s�dziego mecz zosta� przerwany, zamieniaj�c si� w og�ln� bijatyk�. Pan �opotek, widz�c kl�sk� swych pedagogicznych zamierze�, musia� uciec si� do innego argumentu: z�apa� kawa� poniewieraj�cej si� na boisku gumy i wymierzaj�c dobrze obliczone, niezbyt mocne razy, j�� rozdziela� walcz�cych. - �achudry jedne! - krzycza� gromkim g�osem. - Z wami nikt nie dojdzie do �adu. To maj� by� sportowcy! Zamuruj� wej�cie, nikogo tu nie wpuszcz�. Grajcie na ulicy, jak nie umiecie zachowywa� si� na boisku! Pan �opotek rozdzieli� najzadziorniejszych. Reszty dokona� nag�y deszcz, kt�ry lun�� gwa�townie na miasto i ugasi� nadmiernie wybuja�e temperamenty m�odocianych pi�karzy. W strugach lipcowego deszczu ch�opcy wracali do domu, �ywo rozprawiaj�c o minionych wydarzeniach na boisku. - Wszystkiemu winien Pucha�a - m�wi� Pere�ka wymachuj�c r�kami. - Po co zaczyna� z Kr�lewiczem? - M�dry�! - �achn�� si� Puchalski. - Jakby� tak oberwa� w kostk� jak ja, to by� sta� i patrzy�, co? - Trzeba by�o powiedzie� s�dziemu - wtr�ci� Mand�aro. - S�dzia wyrzuci�by go z boiska. - S�dzia nie widzia� - broni� si� Puchalski. - Ja, bratku, podaj� do S�oneckiego, a tu z ty�u nadbiega Kr�lewicz i swoimi kamaszami b�c mnie w kostk�. - Wszystko jedno - zawyrokowa� Mand�aro - na boisku nie mo�na si� bi�. - Ja si� wcale nie bi�em, tylko go pod �ebro, niech si� nie robi wa�ny. - A szkoda - westchn�� Paragon - mecz zapowiada� si� na sto dwa. Trzeba u�o�y� regulamin - wmiesza� si� Igna� Paradowski. - Musimy postanowi�, �e wolno gra� tylko w trampkach. - O, nie, bracie - zaprotestowa� Krzy� S�onecki, kt�ry niedawno dosta� od ojca prawdziwe buty futbolowe. - Ja si� nie zgadzam, w futbol�wkach te� mo�na grac. - Jak wszyscy w trampkach, to w trampkach - powiedzia� ma�y Pere�ka. Mand�aro machn�� tylko r�k�. - To niewa�ne. Grunt organizacja. Musimy za�o�y� klub, inaczej wszystko do chrzanu. Proponuj�, �eby�my teraz poszli do Go��bnika i zrobili zebranie. - Fajno! - klasn�� w d�o� Pere�ka i umilk�. Nazwa nowego klubu nie dawa�a mu spokoju. Po chwili wszyscy zatrzymali si� przed kamienic�, w kt�rej mieszkali Mand�aro, Paragon i Pere�ka. - Jazda, ch�opcy, idziemy na g�r�! - rozkaza� g�o�no Mand�aro. I�� na g�r� - znaczy�o wdrapa� si� na pi�te pi�tro Go��bnika. Na trzecie sz�o si� po wyszczerbionych schodach, na czwarte - po zbitej z desek k�adce, ale �eby wej�� na pi�te, trzeba by�o mie� nieco zdolno�ci akrobatycznych. Schod�w tu nie by�o. Nale�a�o wspi�� si� po zawieszonych nad szybem windy sztabach i wyst�pach w murze. Gdy ju� wszyscy pokonali te trudno�ci, stan�li na p�ycie betonowej os�oni�tej podziurawionym stropem i przedzielonej wal�cymi si� resztkami �cian. Tu znajdowa�o si� ich podniebne kr�lestwo, miejsce potajemnych zebra�, teren zabaw w chowanego, wspania�y wybieg dla startu modeli samolotowych i zwyk�ych jask�ek z papieru, idealny punkt obserwacyjny, sk�d mo�na by�o widzie� niemal ca�� okolic�. - Kto ma papier i o��wek? - zapyta� Mand�aro, gdy ju� usadowili si� pod �cianami na zaimprowizowanych z cegie� krzes�ach. Pierwszy zg�osi� si� Krzy� S�onecki. - Dobrze, b�dziesz pisa� protok� z zebrania. - Mand�aro wsta�, �eby nada� powagi s�owom, chrz�kn�� kilka razy, powi�d� oczami po zebranych. - S�uchajcie - zacz�� - najpierw musimy znale�� nazw� dla naszego klubu... - �Polonia". Niech b�dzie �Polonia" - wyrwa� si� Paragon. Mand�aro zmarszczy� brwi. - Cicho sied�. Ty zawsze musisz z czym� wyskoczy�. �Polonia" ju� jest. Musimy znale�� jak�� inn� nazw�. - Mam - odezwa� si� piskliwy g�osik Pere�ki. - Niech si� nazywa �Nasza Wola". - Mo�e �Twoja Wola" - przedrze�nia� go Tadek Puchalski. - Ale�, bracie, wymy�li�! - Cicho, koledzy! - uspokaja� ich Mand�aro. - Proponuj�, �eby ka�dy z nas napisa� nazw� na kartce. A potem b�dziemy g�osowali. - Z ciebie biurokrata - za�mia� si� Paragon. - Wszystko by� pisa� i pisa�. Szkoda o��wka. Wal, bracie, je�li masz co� m�drego. Nie kr�puj si�. Mand�aro zas�oni� palcami podbite oko. Zastanawia� si�. - Ja... - powiedzia� po chwili - ja proponuj�, �eby nazwa� nasz klub �Syrenka". - Dobra jest - hukn�� Paragon - po co si� d�u�ej namy�la�! �Syrenka" to takie nasze, warszawskie. - Eee... - Tadek Puchalski skrzywi� si�, wyra�aj�c w ten spos�b swe nie zadowolenie. - To takie proste. To nie nadaje si� na nazw� klubu sportowego. - A co by� chcia�? - zaperzy� si� Pere�ka. - Ty, Pucha�a, zawsze jeste� niezadowolony. Tylko by� narzeka�... - Daj mu spok�j - przerwa� Mand�aro. - Je�eli ma jak�� lepsz� nazw�, to niech powie. Zaciekawione spojrzenia zwr�ci�y si� teraz na Puchalskiego. Tadek siedzia� oparty plecami o �cian�, patrzy� na swoje d�onie. - Ja mam tak� nazw�, �e wam oko zbieleje. - No m�w, na co czekasz? - przynagla� go Paragon. Puchalski uni�s� lekko g�ow�, ale nie patrza� na koleg�w. - �Tajfun" - wyszepta� z przej�ciem. - Eee... - rozleg� si� szmer rozczarowania. Paragon zani�s� si� �miechem. - Mo�e �Burza gradowa", to by by�o jeszcze lepiej! Ch�opcy wykpili pomys� Tadka, a gdy przysz�o do g�osowania, wszyscy wypowiedzieli si� za �Syrenk�". - A teraz musimy wybra� kapitana dru�yny - powiedzia� Mand�aro, kiedy troch� ucich�o. - To wa�na rzecz, b�dziemy g�osowa�. Krzy� wyrwa� z notesu kilka czystych kartek, po�wiartowa� je, rozda� ch�opcom. Za chwil� w�r�d wyborc�w zacz�� kr��y� o��wek. Ka�dy wpisywa� swego kandydata. Gdy ju� kartki by�y wype�nione, Paragon zebra� je do swojej kolarki. Zacz�o si� obliczanie g�os�w. Krzy� zapisywa� ilo�� g�os�w w notesie. Po dok�adnym obliczeniu okaza�o si�, �e na Mand�aro pad�o siedem g�os�w, na Paragona - cztery, a na Tadka Puchalskiego - jeden. - To on pewno sam na siebie g�osowa� - za�artowa� Pere�ka. Blad� twarz Tadka zala� ciemny rumieniec. - Odwo�aj to! - wycedzi� przez zaci�ni�te z�by. - Nie szarp si�, przecie� znam twoje pismo - Pere�ka zerwa� si�. W jego ma�ych, kocich oczkach zamigota�y z�e ogniki. - Spok�j! - Mand�aro stan�� pomi�dzy nimi, nie chc�c dopu�ci� do b�jki. - Spok�j! - powt�rzy�. - To nie ulica, to porz�dne zebranie. Tadek wsun�� d�onie w kieszenie drelichowych szort�w i spojrza� wyzywaj�co na Mand�aro. - Bronisz go, bo na ciebie g�osowa�. - Ja nie wiem, na kogo g�osowa�, g�osowanie by�o tajne. - Po kr�tkiej przerwie doda� z przek�sem: - Ja w ka�dym razie nie g�osowa�em na siebie. Pere�ka wychyli� si� zza wysokich ramion Mand�aro. - G�osowa�em na niego, bo dobrze gra w ga�� i jest r�wny ch�opak. - Bo mu si� podlizujesz - cedzi� drwi�cym g�osem Puchalski. W tym momencie mi�dzy ramionami trzech ch�opc�w zjawi�a si� weso�a, roze�miana twarz Maniusia. - My tu legalnie g�osujemy, a wy zaczynacie rozrabia�. Dajcie spok�j, bo mi si� niedobrze robi. Siadajcie grzecznie, jak w szkole. Jedziemy dalej. - Uwaga - zawo�a� Krzy� - kapitanem dru�yny zosta� Feliks Zahorski! - Brawo, Mand�aro! - pisn�� cichutko Paj�k, kt�ry do tej pory nie powiedzia� s�owa. - Brawo! Niech �yje! - zapia� jak m�ody kogut Pere�ka. Puchalski opu�ci� g�ow�, u�miechn�� si� cierpko i wolno usiad� na ceg�ach. Maniu�-Paragon u�miechn�� si� �obuzersko. - To wszystko bardzo �adnie - zaznaczy� akcentem rodowitego mieszka�ca Woli. - Ale po mojemu to najwa�niejsza jest kasa. Jak nie b�dziemy mieli szanownej got�wki, czyli moniak�w, to legalnie le�ymy. Kto nam kupi now� pi�k�, pytam si�? Kto nam kupi spodenki i koszulki, czyli kostiumy sportowe, pytam si�? Nie mo�emy wygl�da� jak dru�yna szmaciarzy. A na to wszystko potrzebna got�wka. - Trzeba wybra� skarbnika - przytakn�� ruchem g�owy Mand�aro. - Mo�emy jeszcze raz g�osowa�. - Nie trzeba - odezwa� si� z k�ta Pere�ka. - Ja wam m�wi�, �e Paragon b�dzie najlepszy. - Paragon, Paragon! - Tadek Puchalski poderwa� si� z cegie� i wykrzykn��: - Jeden drugiego popiera. Na kapitana to�cie g�osowali, a teraz to nie g�osujecie. - Jak chcesz, to b�dziemy g�osowali - przerwa� mu ostro Mand�aro. Pere�ka mia� racj�, g�osowanie by�o zupe�nie zbyteczne, Paragon zdoby� dziesi�� g�os�w, Puchalski ani jednego. Po tej sromotnej kl�sce usiad� w najciemniejszym k�cie i do ko�ca zebrania nie odezwa� si� ani s�owem, tylko zawistnym spojrzeniem wodzi� po twarzach koleg�w. - Ch�opaki - zawo�a� Pere�ka - najwa�niejsza jest pi�ka! Stara ju� nam si� zupe�nie roz�azi. Nie ma czym trenowa�. Maniu� uni�s� do g�ry r�k�. - Spokojna g�owa, ja pi�k� zorganizuj�. - W jaki spos�b? - zapyta� Mand�aro. - Nie b�j si�, to ju� moja sprawa. Ale spodenek ani koszulek to wam nie uszyj�. Trzeba b�dzie zbiera� got�wk�. Co kto mo�e, niech sypie do kasy - klepn�� si� po kieszeni. - U mnie jak w PKO, pewno�� i zaufanie. Ch�opaki, �eby nie by�o lipy, ja daj� na pocz�tek pi�� z�ocisz�w. - Wyci�gn�� z kieszeni zmi�ty i wyt�uszczony banknot, wyg�adzi� go w palcach, uni�s� do g�ry i pokaza�. - B�dzie na tasiemki do spodenek. Do Maniusia zbli�y� si� Krzy� S�onecki, wysoki, zgrabny blondynek o powa�nej twarzy. Spo�r�d zebranych wyr�nia� si� starannym ubiorem i czysto�ci�. Mia� na sobie kr�tkie, popelinowe spodenki, koszulk� i popielaty pulower, na kt�rym widnia�y okr�g�e �lady, pozostawione przez ob�ocon� pi�k�. Krzy� wyj�� portmonetk�, grzeba� w niej chwil�, wreszcie wyci�gn�� dziesi�cioz�ot�wk� i wr�czy� j� Paragonowi. - To ode mnie... tymczasem - powiedzia� z zak�opotaniem. - Dosta�em od mamy na s�odycze. - Dobra jest - mrugn�� przyja�nie Maniu�. - Kasa przyjmie. Kwit dostaniesz jutro, jak zaprowadz� buchalteri�. - Ten �adowany, mo�e da� - szepn�� Pere�ka do Ignasia Paradowskiego tr�caj�c go �okciem. Krzy� by� synem in�yniera, mieszka� w nowych blokach, a do ch�opc�w z Go��bnika zbli�y�y go wsp�lne zainteresowania sportowe. Chocia� pocz�tkowo ch�opcy kpili z niego, jednak po jakim� czasie zdoby� sobie ich uznanie dzi�ki dobrej grze i silnym strza�om na bramk�. Przylgn�� do nich, zaprzyja�ni� si� i sta� si� sta�ym graczem dru�yny z G�rczewskiej. - Koledzy! - zabra� g�os kapitan dru�yny. - Musimy jeszcze om�wi� spraw� niedzielnego meczu. - Z takimi �kosiarzami" nie b�dziemy grali! - zawo�a� Pere�ka. - Pokopi� nas wszystkich. - A z kim zagrasz? Mo�e z dziewcz�tami? - odkrzykn�� Igna�. - Mo�emy z nimi zagra�, tylko wszyscy musz� gra� w trampkach. - A my b�dziemy grali ju� jako klub sportowy �Syrenka" - wtr�ci� nie�mia�o Paj�k. - Ty? Ty chcesz gra�? - za�mia� si� Pere�ka. - Wybij sobie z g�owy. Najpierw naucz si� kopa� pi�k�... Paj�k skrzywi� si� p�aczliwie. - A co, mo�e nie jestem w klubie? - Jeste�. B�dziesz podawa� pi�k�, jak wyleci z boiska. - Daj mu spok�j - ofukn�� Pere�k� Maniu�. - Widzicie go, mistrz! - Cicho! - Mand�aro kilka razy uderzy� patykiem w �cian�. Gdy si� nieco uspokoi�o, doda�: - A wi�c gramy niedzielny mecz. Paragon uni�s� do g�ry ramiona. - Co robi�, jak nie ma innego przeciwnika... ROZDZIA� II Maniu� wyskroba� z dna kubka ��ty, rozpuszczony w kawie cukier, prze�kn�� ostami k�s chleba ze smalcem, wytar� d�oni� usta, u�miechn�� si� zadowolony i syty. Sobota, ostatni dzie� przed meczem, zaczyna�a si� doskonale. Paragon m�g� wyruszy� na miasto z pe�nym �o��dkiem i w znakomitym humorze. Zbli�y� si� do kranu, podstawi� pod kurek g�ow�, pu�ci� na szczeciniaste w�osy strumie� wody. Szczerbatym grzebykiem stara� si� niesfornym w�osom nada� pozycj� le��c�. - Znowu idziesz si� w��czy�? - odezwa�a si� z k�ta pokoju ciotka Malinowska. By�a to kobieta niska, sucha, zabiedzona. Wszystko w niej by�o szare, przywi�d�e, tylko ciemne oczy b�yszcza�y w�r�d zmarszczek �agodnym blaskiem. - Przecie�, ciotuniu, wszystko za�atwi�em legalnie - odpowiedzia� po kr�tkim namy�le: - Przynios�em wod�, przynios�em w�giel, nar�ba�em drewna, by�em w sklepie... - Nie m�g�by� raz w domu posiedzie�? Maniu� wzruszy� ramionami. - Ciotuniu kochana, a kto p�jdzie butelki spieni�y� i inne interesy za�atwi�? - Du�o masz z tego - westchn�a. - Lepiej by� si� zabra� do jakiej� uczciwej roboty albo do nauki. Ca�e �ycie nie b�dziesz b�k�w zbija�. Maniu� ca�� t� przemow� pu�ci� mimo uszu. Zna� biadolenie ciotki na pami��, udaj�c wi�c, �e nie s�yszy, szuka� w starym kuferku swej kolarki. - Inni ch�opcy ucz� si� albo chodz� do roboty, a z ciebie co wyro�nie? - ci�gn�a ciotka sw�j zwyk�y monolog i coraz g�o�niej pobrz�kiwa�a talerzami i garnkami, kt�re my�a w ma�ym kocio�ku. - P�kim zdrowa, dzi�ki ci, Panie Bo�e, to ci chleba nie sk�pi�. Ale jak zachoruj�, co z tob� b�dzie? Przyrzek�am nieboszczce matce, �e ci� wychowam na porz�dnego cz�owieka, a ty co? Z najwi�kszymi chuliganami si� w��czysz. Maniu�, nie patrz�c na ciotk�, zbli�a� si� do drzwi. Wiedzia�, �e dopiero za nimi nie us�yszy �a�osnego g�osu swej opiekunki. Ciotka ze z�o�ci� postawi�a op�ukany kubek na kuchennym stole. - S�yszysz, co do ciebie m�wi�? - S�ysz�, s�ysz� - delikatnie nacisn�� klamk�. - Jak cioci� kocham, �e musz�. Mam kilka napi�tych spraw. Sosenka kaza� mi przyj��. Mo�e co� do kasy wpadnie. Ciotka z rezygnacj� opu�ci�a r�ce. - No id� ju�, id�, ale mnie si� zdaje, �e z tego twojego chodzenia nic dobrego nie b�dzie... Maniu� nie czeka� na zako�czenie tego monologu. Cichutko wymkn�� si� na klatk� schodow�, potem przezornie, jak m�g� najszybciej, zsun�� si� po trzeszcz�cym pomo�cie. A nu� ciotce co� si� przypomni i zawo�a go z powrotem? Nie wolno si� nara�a�, zw�aszcza w tak wa�ny dzie�, jak sobota przed meczem. Na podw�rzu natkn�� si� na Paj�ka. Poldek, wyginaj�c si� na swych d�ugich jak szczud�a nogach, z pasj� podbija� g�ow� star�, napompowan� futbolow� d�tk�. By� tak zaj�ty, �e nie zauwa�y� Paragona. Dopiero, gdy d�tka upad�a na ziemi� i potoczy�a si� pod nogi Maniusia, stan�� i pos�a� Paragonowi niemrawy u�miech. - Cze��, Paragon! - Cze��! - Maniu� pstrykn�� palcami w daszek. - Trenujesz? - Co robi�, trzeba trenowa�. - Brawo, Paj�k, mo�e z ciebie wyro�nie legalny pi�karz. Paj�k zagrodzi� mu drog�. - S�uchaj, Maniu� - powiedzia� szeptem i spojrza� na niego b�agalnie. - Ty� dobry kolega, powiedz Felkowi, �eby mnie wstawi� do sk�adu. Widzisz, bracie, �e trenuj�. Ju� mi si� osiem �g��wek" pod rz�d uda�o. - Fajno - pochwali� Paragon tonem do�wiadczonego trenera. - A ze strza�ami jak? A z dryblingiem? - Ze strza�ami to gorzej, ale te� trenuj�. Popatrz - pokaza� na mur, na kt�rym kred� wyrysowana by�a bramka. - Mia�em trzy strza�y w samo �okienko". - A drybling? Poldek z�apa� si� za brod�, zmarkotnia�. - Dryblingu jeszcze nie trenowa�em. Ale... jak to si� robi? - We�, bracie, dwie ceg�y, ustaw je na podw�rzu i niech ci si� zdaje, �e to gracze - t�umaczy� fachowo. - Potem ca�ym gazem prowad� pi�k� i przeje�d�aj do bramki. - Ceg�y? - zdziwi� si� Paj�k. - Co� my�la�, tak trenuj� w �Polonii". Dobra, legalna rzecz - gwizdn�� przez z�by dla podkre�lenia wa�no�ci swej rady. - Dobrze, spr�buj�, tylko ty pami�taj, nie zapomnij powiedzie� Felkowi. Nawet nie wiesz, jak mi na tym zale�y. Paragon ogarn�� Poldka badawczym spojrzeniem. Lustracja nie wypad�a pocieszaj�co. Chudy ch�opak o sztywnych ruchach, boja�liwy, niezgrabny nie nadawa� si� na gracza. Ale gdy Maniu� popatrzy� w bladoniebieskie, prosz�ce oczy kolegi, �al mu si� zrobi�o. - Dobra - powiedzia� - tylko nie wiem, czy z tego co� b�dzie. Mand�aro ju� wczoraj ustali� sk�ad. - Spr�buj. On ciebie us�ucha. - Zobaczymy - u�miechn�� si� do Paj�ka, jakby chcia� go pocieszy�. Za chwil� znik� w bramie. Paj�k z jeszcze wi�kszym zapa�em zabra� si� do g��wkowania. Kiedy Paragon wyszed� na ulic�, ujrza� niecodzienny widok. Mand�aro z Pere�k� stali na chodniku zadzieraj�c g�owy, a Igna� Paradowski, wdrapawszy si� na drabin�, przykleja� na murze wielki afisz. - Patrz, cz�owieku - przywita� go podniecony Pere�ka. - Ten umie malowa�, co? - wskaza� na chwiej�cego si� na drabinie Ignasia. Maniu� przyjrza� si� uwa�niej afiszowi. Na wielkim arkuszu bia�ego papieru, wymalowany czarn� farb�, widnia� bramkarz w klasycznej �robinsonadzie". Zdawa�o si�, �e zawis� na chwil� pod poprzeczk� bramki. D�ugie r�ce wyci�gn�� w kierunku pi�ki, kt�ra a� �wista�a w powietrzu. (Ten �wist zaznaczony zosta� kilkoma smugami czarnej farby). Nad malowid�em widnia� wielki czerwony napis: UWAGA!! S�SACYJNY MECZ NA BOISKU KS � SYRENKA " HURRRAGAN - kontra - SYRENKA w niedziel� o godzinie 5 po po�udniu Bilety w cenach przyst�pnych w kasie Paragon, urzeczony tym niezwyk�ym widokiem, sta� chwil� jak skamienia�y. Potem odsun�� z czo�a czapk�, wepchn�� d�onie w kieszenie i d�ugo, przeci�gle gwizdn��. - Fe-no-me-nal-ne! Arcydzie�o, mo�na powiedzie�. I to wszystko wymalowa� Igna�? Sam Igna�? - A jak�e� my�la� - przytakn�� Pere�ka takim tonem, jakby cz�� zas�ugi mia�a przypa�� jemu w udziale. Mand�aro tr�ci� Maniusia �okciem. - Dobre, co? B�dzie bra�o. M�wi� wam, ch�opaki, �e publika nie zawiedzie. Tylko, zdaje mi si�, �e �huragan" pisze si� przez jedno �r". - Da�em trzy - zawo�a� z g�ry Igna� - �eby to lepiej brzmia�o. - Nie bawmy si� w drobiazgi - splun�� Paragon. - Trzy �r" legalna rzecz. Zreszt� to nie klas�wka w szkole tylko leguralna propaganda! Brawo, Igna�, b�dzie z ciebie Picasso, jak ciotk� kocham. Igna� sko�czy� w�a�nie przylepianie afisza. Jeszcze raz przyg�adzi� swe dzie�o d�oni�, przyklepa�, �eby si� nie odlepi�o, i zeskoczy� z drabiny. - Oko im zbieleje, jak zobacz�. - Komu? - A tym z Okopowej. Niech wiedz�, �e u nas dobra organizacja. Gdy ju� dostatecznie napatrzyli si� na arcydzie�o Ignasia, Paragon odci�gn�� na bok kapitana dru�yny. - S�uchaj, mo�e by si� znalaz�o miejsce dla Poldka - zacz�� pojednawczo. Mand�aro wzruszy� ramionami. - Cz�owieku, przecie� wiesz, �e sk�ad ju� zosta� ustalony. - No niby tak, ale to przecie� nasz ch�opak, z Go��bnika. A zreszt�, id� na podw�rze, to zobaczysz, jak trenuje. Osiem g��wek pod rz�d, bracie. To nie byle co! - Nie da si� - uci�� kr�tko kapitan dru�yny - za s�aby, nie wytrzyma kondycyjnie. - To go dzisiaj troch� podkarmimy. Ja mu przynios� chleba ze smalcem, zje, nabierze kondycji. - I technicznie nie wyszkolony. Nie mo