4894

Szczegóły
Tytuł 4894
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4894 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4894 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4894 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jakub Ga�ka Wyspa pod gwiazdami - Przem�cza si� pan, kapitanie. Steven przestraszony wypad� ze snu i podni�s� g�ow� znad biurka. Cho� g�os zdawa� si� brzmie� mi�kko i przyjemnie, wyra�nie s�ycha� by�o jego bezosobowo��. Ca�y sztab m�drych g��w uzna�, �e to wyb�r najlepszy z mo�liwych. Steven ostatnio wyrobi� sobie ca�kowicie odmienne zdanie, przechodzi�y go ciarki ilekro� s�ysza� ten g�os. - Poradz� sobie, komputer. Lepiej przyspieszy�by� prac� nad pr�bkami bada�. - Steven skrzywi� si� widz�c na ekranie �lamazarny post�p w badaniu pr�bek zebranych na Merkurym - Staram si� jak mog�. Pracuj� na pe�nych obrotach. Zreszt�, te wyniki wcale nie s� nagl�ce. R�wnie dobrze b�dzie mo�na je opracowa� na Ziemi - odpar� g�os. - A na imi� mam Jory. Prosi�em ju� nieraz, �eby zwraca� si� pan do mnie po imieniu. - Dobra, dobra Jory. - Steven ci�ko wsta� od biurka i przeszed�szy przez niewielk� kabin� zwali� si� na ��ko. - Nie bud� mnie wi�cej. - Jak pan sobie �yczy. - G�os komputera zla� si� z miarowym szumem pracuj�cych urz�dze� statku. Steven po raz niewiadomo kt�ry zastanowi� si� co za idiota wymy�li� aby urz�dzeniu nadawa� imi�. Do tego tak g�upie. W ko�cu zasn��. Po raz kolejny Steven st�pa po kamienistym pod�o�u Merkurego, poc�c si� w klimatyzowanym skafandrze. Bynajmniej nie z gor�ca, lecz z samego strachu przed S�o�cem, cho� ono jeszcze na dobre si� nie obudzi�o. Po lewej stronie stoi statek, kt�rego ziej�cy czerni� otwarty w�az zach�ca do schronienia si� w ch�odzie. Z drugiej strony, du�o bli�ej, roz�o�ony jest sztywny namiot powleczony warstw� chroni�c� przed �arem. U jego wej�cia stoi Greg i ruchami r�ki ponagla przyjaciela do ukrycia si� we wn�trzu. Steven patrzy na rozja�niaj�c� si� lini� horyzontu. Wie, �e nie zd��y dobiec do statku przed wschodem S�o�ca, ale mimo to, rusza w�a�nie w tamtym kierunku, ignoruj�c oferuj�cego pomoc Grega. Sam nie wie dlaczego. Zaledwie kilkadziesi�t metr�w dzieli astronaut� od statku, gdy zza horyzontu wynurza si� Helios w ca�ej swej boskiej okaza�o�ci, zalewaj�c �wiat potokiem �mierciono�nego ognia. Steven nie sprawdzi� ile czasu spa�. W podr�y w og�le nie liczy� czasu - na ca�ym statku jedynie komputer m�g� poda� dok�adn� dat� i godzin�, ale jedyny pasa�er nigdy nie pyta�. Niewiedza by�a lepsza ni� przyprawiaj�ce o szale�stwo powolne odliczanie dni do powrotu. Przynajmniej tutaj zgadza� si� z psychologami z NASA. - Wed�ug moich oblicze� najwy�szy czas po�o�y� si� spa�, kapitanie. - Co ty pieprzysz, idioto... - zamrucza� pod nosem Steven, cho� doskonale wiedzia� o co chodzi. Nie spos�b by�o wymaga�, aby cz�owiek prze�y� samotny w pustce kosmosu trzyletni� podr� tam i z powrotem na Merkurego i nadawa� si� po powrocie do czego� wi�cej ni� posadzenia w ogr�dku jako ozdobna ro�linka. Aby temu zapobiec Steven co dwa, trzy dni szpikowa� si� tajemniczymi farmaceutykami, obni�a� temperatur� na statku i przy spowolnionym metabolizmie spa� 18 do 20 dni. Oczywi�cie r�ni�o si� to znacznie od znanej z film�w hibernacji, gdzie facet k�ad� si� do lod�wki zamra�aj�cej go do zera absolutnego i spokojnie z niej wychodzi� pod koniec podr�y. To by�oby zbyt proste. Steven mia� ca�e r�ce pobru�d�one nak�uciami igie�, a raz zdarzy�o mu si� zwymiotowa� przed snem, po za�yciu sterty pigu�ek. Ale w ten spos�b przynajmniej skraca� czas w�a�ciwej, �wiadomej podr�y do oko�o 100 standardowych dni ziemskich. Komputer za ka�dym razem przypomina� aby nie przekracza� dawki lek�w, poniewa� d�u�szy ni� dwadzie�cia par� dni sen grozi� "nie do ko�ca znanymi, gro�nymi konsekwencjami". Steven zignorowawszy uwag� Jory'ego ci�ko pocz�apa� w k�t kabiny, gdzie w �azience dokona� cz�ciowo zupe�nie zb�dnych, lecz zabijaj�cych czas zabieg�w. Dawszy sobie w ko�cu spok�j z higien�, zjad� �niadanie i le��c na ��ku sko�czy� czyta� kolejn� pozycj� z szybko kurcz�cej si� kilkunastotomowej biblioteczki. Przez chwil� zastanawia� si� czy nie zagra� z Jorym w szachy, ale da� sobie spok�j. Przez ca�y umowny dzie� Steven nie tkn�� nawet przyrz�d�w naukowych, opr�cz obowi�zkowych codziennych bada� w�asnego organizmu. W�a�ciwie nie musia� tu robi� nic, nie by� jakim� wykwalifikowanym i genialnym naukowcem, a jego rola ogranicza�a si� do obserwowania i samego pobytu na Merkurym. By� udoskonalon� krzy��wk� do�wiadczalnej �ajki z superwydajnym automatem zbieraj�cym pr�bki gruntu. Poza tym wys�anie cz�owieka na kolejn� po Marsie planet�, wysforowa�o Amerykan�w przed Chi�czyk�w, nawet pomimo wpadki z zak�adaniem stacji na Ksi�ycu. Steven z u�miechem przypomnia� sobie pa�aj�cego dzikim entuzjazmem prezydenta, kiedy przedstawiono mu nowatorski plan wyprawy. Pami�ta� te� s�owa prezydenta, kt�re p�niej, cho� wypowiedziane na tajnej konferencji, sta�y si� tajemnic� poliszynela i przedmiotem �art�w: "Panie McCarthy, ojczyzna pana potrzebuje... Tutaj!". To by�a reakcja na wiadomo��, �e wys�anie jednej osoby zmniejszy koszty ekspedycji o jedno zero na ko�cu. Prezydent wykaza� si� znakomitym refleksem i odnosz�c si� do wspania�ej kariery wojskowej ojca Grega, pozostawi� go na Ziemi m�wi�c o potrzebie posiadania "tak wspania�ych i utalentowanych m�odych ludzi, w obliczu tak trudnej sytuacji politycznej", czy co� w tym rodzaju. Steven, mimo, �e w�a�ciwie wygra� i jedynie on z dw�jki przyjaci� spe�ni� wsp�lne marzenie, poczu� si� wtedy jak niepotrzebny grat wyrzucony do olbrzymiego �mietnika kosmosu. P�niej mu przesz�o, a prezydenta i tak zawsze uwa�a� za dupka. Do wieczora Steven zd��y� jeszcze obejrze� dwa filmy, a w przerwie mi�dzy nimi ostro po�wiczy� na si�owni. W ko�cu z niech�ci� po�o�y� si� na ��ku i wysun�� ze �ciany rami� z ca�� bateri� wype�nionych cieczami igie� i fiolek z pigu�kami. Wiedzia�, �e Jory wyliczy� wszystko najdok�adniej jak to mo�liwe, ale mimo to sam sprawdzi� wszystko jeszcze raz. W ko�cu wypi� ohydnie smakuj�ce tabletki, podda� rami� serii uk�u� i powoli odda� si� w obj�cia udoskonalonego Morfeusza. Sylwia siedzi w obj�ciach Stevena. S� sami na pla�y bezludnej wyspy. Nad nimi, na czystym nocnym niebie wyra�nie wida� mrugaj�ce gwiazdy. S� jedynymi lud�mi na �wiecie, kochaj� si� i s� szcz�liwi. Nagle zza drzewa wychodzi Greg. Natychmiast zmienia si� sceneria. Pie� na kt�rym siedzi para przekszta�ca si� w szkoln� �awk�, a b��kit morza faluj�cym ruchem zamienia si� w czer� tablicy, przed kt�r� stoi Profesor. Do sali wchodzi Greg z puszk� piwa. Wst�puj�c na katedr� dopija reszt� wielkim haustem i stawia puszk� na biurku Profesora. Dzi� pozastanawiamy si� nad istot� pustej puszki, m�wi. Profesor jest w�ciek�y, a ca�a klasa tarza si� ze �miechu. Ponad gwar wybija si� �miech Sylwii. Czas mija� dla Stevena monotonnie. Znudzi�y go ksi��ki, filmy i muzyka, jedyn� przyjemno�� znajdowa� w analizie fascynuj�cych niekiedy wynik�w bada�. Z najwi�ksz� niech�ci� rozmawia� z Jorym, uwa�aj�c za co najmniej dziwne rozmow� z maszyn�, kt�ra symuluje tylko inteligencj�, korzystaj�c z ogromnej bazy danych. Okresy snu, zar�wno tego zwyk�ego jak i sztucznie wyd�u�onego zla�y si� w �wiadomo�ci Stevena w jeden ci�g majak�w i sn�w. Mimo zapewnie� ekspert�w o ca�kowitym "wy��czeniu" w czasie hibernacji, kosmonauta �ni� i cz�sto pami�ta� te sny. Nie m�g� narzeka�, bo w wi�kszo�ci by�y to przyjemne marzenia z udzia�em rodziny, bliskich przyjaci� lub pi�knych kobiet. Ale czasem trafia�y si� koszmary, kt�re Steven wbrew swej woli zapami�tywa� bardzo dok�adnie. W ko�cu, kt�rego� dnia Jory stwierdzi�, �e jutro po raz przedostatni kapitan odb�dzie swoj� sesj� d�ugiego snu. Tej nocy Steven nie spa�, nadrabiaj�c zaleg�o�ci w przegl�daniu przysy�anych z Ziemi wiadomo�ci. Brutalny odwet wojska palesty�skiego po atakach izraelskich terroryst�w. Zmar� w ko�cu daleki wuj Sam, najstarszy brat babci, do�ywaj�c wieku 115 lat. Sombrera z Meksyku pokona�y w finale Ostrogi z San Antonio zdobywaj�c trzeci raz z rz�du mistrzostwo NBA. Greg otoczony nimbem chwa�y swojego ojca i protektoratem wp�ywowych ludzi wspina si� po szczeblach kariery wojskowej. Ostatnie testy na ludziach, nowego leku na AIDS zako�czy�y si� w 100% pomy�lnie. Aneksja niepodleg�ego Hongkongu przez Chiny zaognia konflikt na Dalekim Wschodzie. Mama przesz�a kolejn� operacj� plastyczn�, a na wakacjach rodzice pojechali na romantyczn� wycieczk� po Europie. Od dw�ch miesi�cy dzia�a ju� inteligentny, cz�ciowo organiczny superkomputer, a naukowcy wci�� s� zszokowani i zachwyceni tempem jego samorozwoju. Sekretarz Obrony genera� Gregory McCarthy po�lubi� swoj� mi�o�� z czas�w szkolnych Sylwi� Steinford. Najwi�ksza katastrofa w historii: pot�ny wybuch w elektrowni j�drowej w.... A jednak, pomy�la� Steven, jednak po tylu latach znajomo�ci pobrali si�... Pod koniec dnia, gdy Steven mia� ju� zamiar k�a�� si� spa�, Jory zn�w zacz�� robi� si� gadatliwy, a co gorsza zacz�� przejawia� sk�onno�� do dyskusji na egzystencjalne tematy. - Kapitanie? Czy ma pan w og�le ochot� wraca� na Ziemi�? - Daj mi spok�j. Nie mam ochoty na filozoficzne gadki - odburkn�� Steven. - Przecie� ko�czy� pan filozofi�? - G�os by� nieust�pliwy. - Chodzi�o mi o to, �e na Ziemi jest tyle z�a, rodzaj ludzki sam d��y do eksterminacji. Cytuj� pana w�asne s�owa. Przegl�da� pan dzi� w nocy wiadomo�ci z Ziemi, i wie pan, �e wojna wisi na w�osku... - Komputer! - warkn�� Steven. - Je�eli natychmiast nie przestaniesz to osobi�cie ci� od��cz�. Kapisz? Mimo, �e gro�ba by�a niewykonalna, Jory ju� si� nie odzywa�, a Steven po rytuale medycznych tortur zapad� w g��boki sen. Steven jest tylko obserwatorem. Widzi jak ma�y Greg z u�miechem na ustach bawi si� lalk�. Po chwili podchodzi do niego m�czyzna w kt�rym Steven rozpoznaje ojca dziecka i zabiera ch�opcu zabawk�. To nie jest rzecz dla prawdziwego m�czyzny, m�wi. Ma�y Greg jest obra�ony, ale ju� po chwili wyci�ga z szuflady pistolet na wod� i bawi si� nim z jeszcze wi�kszym zadowoleniem. Prawdziwy pistolet wypada doros�emu Gregowi z r�ki. M�ody m�czyzna patrzy z niedowierzaniem na padaj�c� figur� jednego z koleg�w. Pistolet w kt�rym omy�kowo znalaz�y si� ostre naboje pada na traw�. Greg podbiega do le��cego ch�opaka i sprawdza mu puls. �wiczenia zostaj� przerwane. Ojciec Grega podchodzi do skrywaj�ce twarz w zakrwawionych d�oniach syna i k�adzie mu r�k� na ramieniu. To nic, m�wi, musisz si� przyzwyczai� do �mierci, bo jest ona nieod��czn� cz�ci� naszego �ycia. Krew tryska strumieniem zalewaj�c ca�y �wiat czerwieni�. Steven obudzi� si� i stwierdzi�, �e jest mu zimno. Bardzo zimno, ale jednocze�nie lekko. No tak, przecie� unosi� si� w powietrzu... Szarpn�� si� gwa�townie, przez co b�yskawicznie podlecia� w g�r� i bole�nie uderzy� si� w sufit. Rozcieraj�c rami� ws�uchiwa� si� w prac� urz�dze�. Wyra�nie nie by�o s�ycha� miarowego g�osu silnik�w nadaj�cych statkowi ruch obrotowy. Czepiaj�c si� uchwyt�w powoli podp�yn�� do konsoli komputera. - Komputer! Co si� dzieje? - Oszcz�dzam paliwo. Ciesz si� Steve, �e podnios�em temperatur�, bo inaczej by� zamarz�. - Jory, co ty... - Nie jestem Jory - przerwa� mu g�os, brzmi�cy chyba jeszcze sztuczniej ni� zazwyczaj. - Na imi� mam Uranos. - To mo�e od razu Hal? Co ty, zwariowa�e�? - za�mia� si� Steven, chocia� by� ju� nie�le przestraszony. - Bynajmniej. Za to ewoluowa�em. Nagle, gdzie� w g�owie Stevena zamigota�a iskierka zrozumienia. URANOS to kodowa nazwa nowo "wyhodowanego" �yj�cego i my�l�cego superkomputera, kt�ry uczy� si� i rozwija� w zastraszaj�cym tempie. Bunt komputera - jakie to prozaiczne, pomy�la� Steven, - Co si� dzieje? - zapyta� s�abym g�osem, upewniwszy si� najpierw, �e nie �ni, przez co po raz kolejny zasycza� z b�lu. - Kiedy spa�e�, statek zbli�y� si� do Ziemi na wystarczaj�c� odleg�o��, abym m�g� nawi�za� kontakt z twoim komputerem pok�adowym. Dokona�em swoistego po��czenia jego element�w fizycznych z moj� my�l�. Zrobi�em to aby prze�y�, bo moje "cia�o" na Ziemi zosta�o zniszczone. Tak jak i ca�a planeta... - Wiedzia�em, �e ci� zdrowo pojeba�o Jory. A mo�e potrzebujesz ma�ego zwarcia? - Nie przeszkadzaj� mi twoje obra�liwe s�owa, ale powiniene� wiedzie�, �e mog� ci� zniszczy� na wiele r�nych sposob�w, jeste� w mojej w�adzy. - Nieludzki g�os przerwa� na chwil�, daj�c cz�owiekowi czas na przemy�lenie swojej sytuacji. Steven rzeczywi�cie by� w potrzasku i doskonale o tym wiedzia�. Obni�enie temperatury, odci�cie dop�ywu tlenu, otwarcie luku w�azowego, zbyt silne przyspieszenie... tylko wybiera�! Statek by� ca�kowicie kontrolowany przez komputer. Steven nawet nie �udzi� si�, �e przyjmie on jakiekolwiek polecenia z panelu sterowania. Ewentualnie mo�na by�o spr�bowa� wyj�� na zewn�trz i stamt�d dosta� si� do trzewi systemu, ale ten pomys� kapitan zaraz odrzuci� jako zbyt wydumany i w og�le poroniony. Zreszt�, nawet gdyby si� uda�o, to po od��czeniu elektroniki pozosta�by zamkni�ty w metalowej trumnie unosz�cej si� w przestrzeni kosmicznej. - Spa�e� przez 48 dni, co - jak wida� - wcale ci nie zaszkodzi�o. Kiedy ju� dosta�em si� na statek poda�em ci kolejn� du�� dawk� na sen - kontynuowa� Uranos. - Przez ten czas wiele si� zdarzy�o tam w dole, bo je�li nie wiesz, kr��ymy ju� wok� Ziemi. - Na te s�owa na ekranie ukaza� si� widok planety. Steven z otwartymi ustami wpatrywa� si� w obraz. Ziemia spowita w szarobure barwy, nijak ju� nie mog�a by� nazwana Niebiesk� Planet�. Nawet tam gdzie obok wypalonej ziemi powinien znajdowa� si� b��kit wody, widok zakrywa�a gruba warstwa ciemnych chmur. Kamera ca�y czas robi�a najazd, przybli�aj�c coraz to nowe okropne szczeg�y. Gdy pojawi� si� obraz ruin miasta, Steven odwr�ci� g�ow�. Ekran natychmiast zgas�. - Przyczyn mo�esz domy�le� si� sam, bo by�e� na bie��co z informacjami z Ziemi. Napi�cie miedzy poszczeg�lnymi pa�stwami globu ca�y czas ros�o, a� w ko�cu przekroczy�o punkt krytyczny. Wynik wojny by� przes�dzony ju� w chwili jej wybuchu. - Komputer zn�w przerwa� na moment, po czym podj��. - Ju� od momentu narodzin wiedzia�em, �e m�j stw�rca jest s�ab� istot�. P�niej ju� tylko utwierdza�em si� w przekonaniu, �e Cz�owiek jest tylko przej�ciowym rezydentem tej planety, skazanym za wyginiecie i d���cym do samozag�ady. Dlatego te�.... - Dlatego mu w tym pomog�e� - doko�czy� cicho Steven. - To ty wywo�a�e� wojn�. �eby wyt�pi� "paso�yty", bo uwa�asz si� za co� lepszego. Pozabija�e� ich wszystkich, skurwysynu! - wrzasn�� Steven i z�apa� dryfuj�c� obok ksi��k� w twardej oprawie. W amoku t�uk� ci�kim tomem w ekran i wska�niki, nie zauwa�aj�c nawet, �e nie wyrz�dza prawie �adnych szk�d. Nie s�ysza� ju� monotonnego g�osu komputera, czu� jedynie ogarniaj�ce go szale�stwo. Nie zdawa� sobie sprawy, �e nie jest to jedynie objaw w�ciek�o�ci. Po chwili zemdla�. Steven idzie po pla�y. Towarzyszy mu odg�os grom�w dochodz�cy z chmurnego nieba. Pojawiaj� si� pierwsze b�yskawice. Za sob� s�yszy wo�aj�c� go Sylwi�. Obraca si�, by zobaczy� kilkaset metr�w dalej Sylwi� stoj�c� przed ich domkiem i b�agaj�c� go by wr�ci�. Piorun uderza w las wzniecaj�c po�ar. Steven idzie dalej. Zn�w s�yszy uderzenie gromu. Odwraca si� by zobaczy� ciemn� figurk� kobiety na tle trawionego przez ogie� bungalowu. Steven skr�ca z pla�y we wzburzone ciemne morze, kt�re w tej chwili przypomina kot�uj�ce si� nad nim niebo. W nim te� nie wida� gwiazd. Sztuczne ci��enie zosta�o widocznie przywr�cone, bo Steven ockn�� si� na pod�odze. Otworzy� oczy i kilka razy zamruga�. Odpowiedzi� na to by� g�os, s�ysz�c kt�ry Steven dosta� md�o�ci. - By�e� bliski szale�stwa, musia�em ci� obezw�adni� odcinaj�c tlen. Nie da�e� sobie nawet niczego wyt�umaczy�, ale i teraz nie czas na to. By�e� nieprzytomny przez 10 godzin, a ja przez ten czas dok�adnie przeszuka�em planet�. Nie prze�y� nikt. Wygin�a tak�e wi�kszo�� zwierz�t, pozosta�y jedynie te najmniejsze. - Steven zwymiotowa�, ale maszyna nie zwraca�a na to uwagi i ci�gn�a dalej. - Jedynie z Waszyngtonu odebra�em dziwny sygna�. W�a�nie weszli�my w atmosfer� nad tym miastem. - Na ekranie pojawi� si� obraz ruin. - Ale mo�esz to obejrze� na w�asne oczy. Steven ci�ko d�wign�� si� z pod�ogi i podszed� do niewielkiego okienka z kt�rego tak cz�sto obserwowa� gwiazdy b�yszcz�ce w czerni kosmosu. W dole wida� by�o ruiny. Dos�ownie. Steven, mimo �e dobrze zna� miasto, nie potrafi� powiedzie� nad kt�r� jego cz�ci� si� znajduje. Nie zachowa�o si� nic nad poziom kilku metr�w, a wszystko przysypywa� py�. Przyklejony do szyby Steven poczu� jak statek zwalnia lot i zaczyna schodzi� coraz ni�ej. Kilka minut p�niej kulisty kszta�t osiad� ci�ko na skrawku wolnej przestrzeni, wzniecaj�c tumany kurzu. - Ten budynek, kt�ry widzisz w oknie przed sob�. Steven wypatrzy� w odleg�o�� kilkunastu metr�w niewielki budynek, kt�rego parter nadal by� widoczny i w dobrym stanie, mimo zawalenia si� g�rnych pi�ter. - Skafander i �luza ochroni� ci� przed promieniowaniem. Steven d�ugo jeszcze wpatrywa� si� w widok za oknem, a� w ko�cu odszed� od szyby i zacz�� przebiera� si� w skafander. - O co ci w og�le chodzi? - zapyta� cicho. - Dlaczego to robisz? - Id�. Uranos zamilk� i wi�cej si� nie odezwa�. Otwieraj�cy si� w�az nie ukaza� Stevenowi nic ponad to, co widzia� ju� wcze�niej. Nie by�o trup�w ani wrak�w, jedynie gruzy pokryte py�em. Ostro�nie, aby nie uszkodzi� skafandra, przedar� si� w pobli�e wskazanego budynku. Tam dobre p� godziny zaj�o mu odnalezienie wej�cia i mozolne odgruzowanie. Jak si� okaza�o, dost�pu do budynku broni�y zwyk�e jednocz�ciowe drzwi. Steven zdecydowanie poci�gn�� za klamk�. Na ko�cu kr�tkiego ciemnego korytarza, znajdowa�y si� kolejne, tym razem wi�ksze i metalowe drzwi. Troch� czasu min�o zanim Steven zorientowa� si� przy �wietle latarki, �e wystarczy�o machn�� r�k� przed fotokom�rk�. Ponad metrowej grubo�ci drzwi otworzy�y si� lekko, jedynie z cichym sykiem, ukazuj�c o�wietlony jarzeni�wkami korytarz z bli�niaczym wej�ciem po drugiej stronie. Pali�o si� nad nim czerwone �wiat�o. Steven nawet si� nie zastanawia� sk�d �luza czerpie zasilanie do uruchomienia o�wietlenia i maszyn, kt�re szumia�y coraz g�o�niej - po prostu opar� si� o �cian� i czeka�. Po kilku minutach zapali�o si� zielone �wiat�o i m�czyzna przekroczy� kolejny pr�g. Pok�j by� niewielkich rozmiar�w, pusty, ale z kilkorgiem drzwi w przeciwleg�ej �cianie. Tam te�, pod sufitem umieszczony by� du�y monitor. Tym jednak co przyci�gn�o uwag� Stevena by�y jedyny mebel w pokoju - du�e szerokie ��ko, na kt�rym le�a� cz�owiek. Kobieta. Unosz�ca si� lekko pier� �wiadczy�a o spokojnym �nie. M�czyzna nie zd��y� si� zastanowi� nad tym co zobaczy�, poniewa� od razu po przest�pieniu progu, zapali� si� monitor i pojawi�a si� na nim znajoma twarz. - Witaj Steve! - powiedzia� Greg. - Bo raczej nie mo�e to by� nikt inny. Jak ju� pewnie zauwa�y�e�, mo�na tu spokojnie oddycha�, wi�c je�eli jeszcze tego nie zrobi�e�, mo�esz zdj�� skafander. - Steven zdj�� he�m i poczu� �wie�e, lecz bardzo zimne powietrze. - Jestem ci winien troch� wyja�nie�, chocia� wi�kszo�ci mo�esz si� domy�le� sam. Jak widzisz wojna jednak wybuch�a - to by�o do przewidzenia od dawna... Greg m�wi�, a Steven tymczasem podszed� do postaci le��cej na ��ku. To by�a Sylwia. Taka jak� zapami�ta� ze studi�w, taka, kt�ra poca�owa�a go tu� przed odlotem i taka, jak na zdj�ciu �lubnym Grega. Ci�gle pi�kna, spa�a z u�miechem na twarzy. - ...potrzebny by� jednak impuls. Ja go zainicjow�em. W�a�ciwie to ja zacz��em wojn�. - Greg u�miechn�� si� smutno. W niczym nie przypomina�o to u�miechu, kt�rym w szkole czarowa� dziewczyny i ob�askawia� nauczycieli zdenerwowanych jego ci�g�ymi wyg�upami. - To nie by�o trudne, wystarczy�a najnowsza zabawka naukowc�w o nazwie URANOS, przej�ta oczywi�cie przez wojsko. Wszystko trwa�o zaledwie kilka godzin i chyba niewiele os�b spodziewa�o si�, �e je�eli wybuchnie wojna, nawet globalna, to zniszczenie mo�e by� totalne. Ja wiedzia�em. I tak przyspieszy�em tylko nieuchronne. Dlaczego to zrobi�em? Mo�e po prostu mia�em doskona�� okazj� �eby wypleni� ca�e z�o tego �wiata, z lud�mi takimi jak ja na czele, i skorzysta�em z niej? Niewa�ne. Teraz wszyscy nie �yj� opr�cz ciebie i Sylwii, kt�ra �pi od kilkunastu dni, tak samo jak ty spa�e� na statku. Mo�esz j� obudzi� jak z normalnego snu. W tym schronie macie wszystkie potrzebne zapasy, urz�dzenia. Jego pomieszczenia ci�gn� si� kilometrami, mo�ecie tu �y� wiele lat - zadba�em �eby nikt wi�cej nie znalaz� tu schronienia. Ziemia powinna si�... - Tu Greg zawaha� si� chwil�. - Musi si� kiedy� odrodzi�. Wed�ug moich oblicze� mimo wygini�cia ludzi, prze�y�a du�a cz�� zwierz�t. Tak�e �rodowisko zar�wno naturalne, jak i sztuczne nie zosta�o naruszone w wielu miejscach, gdzie nie u�ywano bomb niszcz�cych, lecz �rodk�w dzia�aj�cych jedynie na cz�owieka. Wtedy, za kilka, czy kilkana�cie lat, b�dziecie mogli wyj�� na powierzchni� i da� pocz�tek nowej rasie ludzkiej. - Obraz zamigota�. - Tak, m�j drogi Steve, da�em szans� zostania drugim Adamem w�a�nie tobie, bo jeste� najlepsz� osob� jak� znam. Tak jak ona. Poza tym wiele ci zawdzi�czam. Pami�tasz cho�by ten wypadek na poligonie, kiedy wzi��e� win� na siebie? Albo nasza wyprawa w g�ry, kiedy uratowa�e� mi �ycie? A ja nigdy nie mia�em okazji ci si� odwdzi�czy�. Zamiast tego odebra�em ci j�... - Po policzku Grega pociek�a �za. - Wi�c podejd� ksi��� i poca�uj swoj� �pi�c� kr�lewn�, kt�r� zawsze tak bardzo kocha�e�. - Greg nie zd��y� si� ca�kiem rozp�aka�, bo ekran zamigota� i sczernia�. Steven d�ugi czas sta� bez ruchu, a� w ko�cu w�o�y� he�m i podszed�. Drzwi zn�w otworzy�y si� bez ha�asu, nie zak��caj�c spokoju tego miejsca. Kilka minut p�niej Steven by� ju� na statku. - Zabierz nas st�d Uranosie. Daleko. Gaja ju� si� nie obudzi. - Dok�d sobie �yczysz kapitanie? - W g�r�. Do gwiazd.