4709

Szczegóły
Tytuł 4709
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4709 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4709 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4709 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James P. Blaylock Kraina marze� Cz�� 1 w kt�rej przybywa weso�e miasteczko ROZDZIA� PIERWSZY Pada�o ju� od sze�ciu dni, kiedy morze wyrzuci�o na pla�� gi- gantyczny but. Nieprawdopodobnie wielki, niczym ��d� wio- s�owa. Za poszarpanymi sznurowad�ami ci�gn�y si� p�ki niebie- skozielonych wodorost�w, pe�nych wpl�tanych w nie r�owych meduz. By� �rodek jesieni, nadci�ga� wiecz�r. Na niebie k��bi�y si� chmury, powietrze przesyca� wodny py� zdmuchiwany z fal rozbi- jaj�cych si� na wystaj�cych rafach. Pot�ne grzywacze rozdziela- �y si� na przyl�dku i p�dzi�y ku pla�y jak ruchome g�rskie zbocza przyci�gane przez p�ycizny. Za�amywa�y si� potem z hukiem s�y- szalnym o mil� ponad wiosk�, za farm� Edgeware i poza Zwalo- nym Mostem. Poni�ej chmur, nad widnokr�giem ja�nia� pasek nieba, jak pognieciona b��kitna wst��ka, rozci�gaj�ca si� od p�- nocnego kra�ca przyl�dka do kraw�dzi �wiata. Smuga ta przypo- mina�a star� porcelan�, a przes�aniaj�ce j� strugi deszczu nada- wa�y jej bladowodnist� barw�. But le�a� na pla�y, rozsiewaj�c zapach morszczynu, mokrej sk�ry i soli. J�zyk zapl�ta� si� pomi�dzy sznurowad�ami i pod dzi- wacznym k�tem wystawa� ku niebu, niczym zniszczony �agiel ba- �niowej �odzi. Od czasu do czasu jaka� wi�ksza fala z szumem pia- ny dociera�a do� poprzez piasek i popycha�a go o stop� czy dwie w g��b l�du, a� - kiedy o zmierzchu znalaz� go Skeeziks - znieru- chomia� powy�ej poziomu wody, coraz ni�szego (w�a�nie zacz�� si� odp�yw), zupe�nie jakby jaki� spaceruj�cy olbrzym porzuci� go tutaj i poszed� do domu. But by� pe�en morskiej wody, kt�ra wys�cza�a si� przez szwy zel�wki. Kiedy le�a� w oceanie, sk�ra nasi�k�a tak mocno, �e wy- ciek by� bardzo powolny i na pewno do rana wody uby�oby nie- wiele. W s�abym �wietle padaj�cym z gro�nego nieba woda w bu- cie wydawa�a si� ciemna jak w studni. Co� l�ni�o w g��bi. Wygl�da�o to jak srebrnozielony pob�ysk rybich �usek albo sre- brzysty blask monet. Bez podwini�cia r�kawa i si�gni�cia w mroczn�, zimn� wod� nie mo�na by�o tego sprawdzi�. Skeeziks to by�o przezwisko, kt�re Bobby Wickham sam so- bie nada� w wieku pi�ciu lat, kiedy zobaczy� portret starego cz�o- wieka w kapeluszu ze strusim pi�rem. Powiedziano mu, �e to fi�- ski kr�l Skeeziks, �e sto lat temu by� tak s�awny, i� jego wizerunek mo�na znale�� w ka�dym porz�dnym ilustrowanym s�owniku. Brzmienie tego nazwiska przypomina�o ch�opcu g�os ptaka, a strusie pi�ro - dla pi�ciolatka - stanowi�o symbol wiel- kiego dostoje�stwa. Teraz, kiedy mia� szesna�cie lat, uwa�a� to wszystko za g�upie, ale przezwisko przylgn�o i prawdopodobnie nie m�g�by si� go pozby�, nawet gdyby chcia�. Zajrza� w g��b buta. Cholewka si�ga�a mu niemal do szyi. Na dnie le�a�y srebrne monety, jednak zbyt g��boko, by m�g� je do- si�gn��. Wydawa�o si� przedtem, �e unosz� si� tu� pod po- wierzchni�; sprawi�o to z�udzenie optyczne wywo�ane b�yskiem s�o�ca, kt�re na moment przedar�o si� pod kraw�dzi� wisz�cych nad morzem chmur. Kiedy bryza wzmog�a si� i wdmuchn�a mu krople deszczu pod ko�nierzyk kurtki, Skeeziks roz�o�y� sw�j ob- szarpany parasol. Srebrne b�yski zamigota�y i zobaczy�, �e by�y jedynie odbiciami s�onecznego blasku w ogonach �awicy drob- nych rybek. But musia� le�e� w oceanie przez jaki� tydzie� - wyra�nie to by�o wida� - ale czy przyp�yn�� tutaj z jakiego� odleg�ego l�du, czy przydryfowa� wzd�u� wybrze�a z p�nocy, tego Skeeziks nie potrafi� odgadn��. Pochodzenie buta otacza�a tajemnica, zupe�- nie jak w przypadku gigantycznych okular�w znalezionych dwa tygodnie temu w spl�tanej trawie morskiej*, wype�niaj�cej je- ziorko pozosta�e po odp�ywie. Skeeziks pomy�la�, �e powinien ukry� znaleziony przedmiot. Nale�a�o przeci�gn�� go za stos kamieni i wyrzuconego na brzeg drewna, �eby zachowa� znalezisko dla doktora Jensena. W�a�nie on pierwszy powinien to zobaczy� i zbada�. Okulary mu zabrano i powieszono na �cianie w tawernie, obok niesamowitego dwu- g�owego psa. Soczewki pokrywa�a wykrystalizowana s�l, piasek * W oryginale �eelgrass" - Zostera marina, zostera morska, trawa morska, (przyp. t�um.) i zaschni�te wodorosty, a mosi�n� oprawk� ��obi�y delikatne li- nie nad�erek wype�nionych turkusow� patyn�, co sprawia�o, i� wygl�da�a tak, jakby przemienia�a si� w klejnot. Szk�a oskroba- no szpachelk� i namalowano na nich oczy, skutkiem czego po- wsta� komiczny efekt, jakby okulary gapi�y si� na go�ci ze �ciany tawerny. Tu� obok wisia� dwug�owy pies. Wygl�da� bardzo �a�o- �nie, sier�� mia� sko�tunion�, w wielu miejscach wy�ysia�a. Skeeziksowi ten pomys� w og�le si� nie podoba�. Naigrawano si� i z nieszcz�snego psa, i z doktora Jensena. Istnia�y rzeczy, z kt�rych nie powinno si� robi� po�miewiska. Jego te� wyszydza- no B�g wie ile razy, g��wnie dlatego, �e by� gruby, i codziennie w��czy� si� po pla�y, w s�o�cu czy w ulewie. Prawie zrezygnowa� - z tych spacer�w po pla�y - kiedy doszed� do wniosku, �e deszcz nigdy nie przestanie pada�. Pierwszego dnia pot�nych opad�w wy�lizn�� si� przez okno sieroci�ca o �wicie, bezsennie sp�dziwszy wi�kszo�� nocy na ws�uchiwaniu si� w b�bnienie ulewy po cynowanych blachach dachu, w bulgotanie i dzwonienie wody w rynnach, a potem przez ca�y poranek bobrowa� w jeziorkach odp�ywowych. Zebra� pe�- ne wiadro kruchych rozgwiazd, kt�re doktor Jensen m�g� wys�a� na po�udnie, do miasta. Oko�o dziesi�tej czy jedenastej by�o mu ju� wszystko jedno, czy d�wiga parasol czy nie, bo i tak by� kom- pletnie przemoczony deszczem i morsk� wod�. W grocie znajdu- j�cej si� w zboczu wzg�rza rozpali� ognisko, zu�ywaj�c wyrzuco- ne na brzeg drewno i przez ca�e popo�udnie siedzia� tam, obserwuj�c przez welon dymu nieustaj�c� ulew� oraz nawleka- j�c muszle na �y�k� wyci�gni�t� ze szkieletu parasola. Doktor Jensen b�dzie chcia� dosta� ten but. Czort wie, co z nim zrobi, ale na pewno b�dzie go chcia�, cho�by tylko po to, �e- by go zbada�. Mia� te� wcze�niej wielk� ochot� zdoby� ogromne okulary, ale w�a�ciciel tawerny nazwiskiem MacWilt - kt�ry mia� krzywy nos, a jedno oko niemal zamkni�te z powodu jakiej� wy- niszczaj�cej choroby - ani my�la� je odda�. Powiedzia�, �e powie- si je na �cianie, a doktor Jensen mo�e si� sam powiesi�. Co MacWilt zrobi�by z butem? Prawdopodobnie urz�dzi�by w nim kwietnik przed tawern�, a potem z czystej z�o�liwo�ci pozwoli�by, �eby zar�s� chwastami. Dok�adnie w tej chwili s�o�ce znikn�o w oceanie i na pla�� zacz�y sp�ywa� wieczorne cienie. Skeeziks wsun�� d�onie pod l l zniszczon� zel�wk� i d�wign��. Zupe�nie jakby pr�bowa� unie�� dom. Zanim b�dzie m�g� cho�by pomy�le� o poruszeniu buta, najpierw powinien wyla� wod�, ale nawet wtedy mo�e niewiele wsk�ra� bez pomocy. W dodatku zacz�o mu burcze� w brzuchu i nagle poczu�, �e zemdleje, je�li czego� nie zje. Ma�a przek�ska, kt�r� zabra� na lancz, znikn�a ko�o po�udnia. Od tamtej pory nic nie jad�. Zamierza� przegry�� co� w sieroci�cu - nie bacz�c na ja- ko�� po�ywienia - potem wy�lizn�� si� ponownie i zje�� posi�ek u doktora Jensena. Jako� nie mia� ochoty na nic innego poza go- r�cymi ziemniakami polanymi mas�em i posypanymi sol�, paru- j�cymi na talerzu w powoli formuj�cym si� wok� nich jeziorku t�uszczu. W sieroci�cu dostanie kapu�niak z chlebem, jak zwy- kle, ale bywa�o, �e musia� je�� co� gorszego. Kiedy�, gdy doktor Jensen na trzy dni wyjecha� na po�udnie, jad� surowe ma��e. Ci�- gle jeszcze pami�ta� ich o�lizg�y dotyk, w�trobiany wygl�d i smak mu�u spod mola. Pewnie by wtedy pad� z g�odu, gdyby nie Elaine Potts, c�rka piekarza, kt�ra pojawi�a si� z p�czkami. Kochana Elaine. Jednak teraz jej nie by�o, pojecha�a na wakacje, na po�u- dnie, i mia�a wr�ci� dopiero za tydzie�. Ominie j� ca�e Przesile- nie. G��d zala� jego my�li jak milcz�ca fala i po chwili Skeeziks ju� gramoli� si� na zbocze, ku Coast Road, torom kolejowym i le- ��cej za nimi osadzie. Zmierzch ukryje but. Nikt nie znajdzie go w nocy, a ju� na pewno nie MacWilt, kt�ry b�dzie zaj�ty nape�- nianiem kufli piwem i zgarnianiem monet. Sko�czy dopiero do- brze po p�nocy. But by� wystarczaj�co bezpieczny, z drogi bie- gn�cej grzbietem wzg�rza wygl�da� jak dziwnego kszta�tu jeziorko odp�ywowe. Skeeziks pomy�la�, �e po�ywi si�, a potem z�apie Jacka Portlanda. On pomo�e mu przy bucie. Wr�c� po nie- go jeszcze tej nocy, zaci�gn� do domu Jensena na w�zku, stary doktor otworzy drzwi w nocnej koszuli i szlafmycy, a �ona b�dzie wygl�da� zza jego ramienia. Dotr� tam nad ranem, zjawi� si� ob- darci i mokrzy po ca�onocnej robocie przy ratowaniu buta, a kie- dy doktor w kapciach wyjdzie na deszcz z latarni�, pani Jensen zagoni ich do �rodka i da im herbatniki, kaw�, ser, pikle oraz po kawa�ku ciasta. Skeeziks uwielbia� rozmy�la� o jedzeniu, zw�aszcza kiedy by� g�odny. Ka�dego popo�udnia, oko�o czwartej, marzy� o posi�kach, jakie zje w przysz�o�ci. Wiele lat temu przysi�g�, �e pewnego dnia wyruszy w podr� dooko�a �wiata, posilaj�c si� w ka�dym zaje�- dzie i w ka�dej napotkanej po drodze kafejce. Za ka�dym razem zje po dwa desery - je�li ju� mia� by� oty�ym m�czyzn�, to b�- dzie naprawd� gruby. W kwestii jedzenia po�owiczne rozwi�zania nie by�y warte funta k�ak�w. Kiedy dotar� do osady, domy ton�y w mroku pochmurnego nieba i cieniu przybrze�nych drzew. Bawialnie i salony wype�nia� przytulny blask p�on�cego ognia. Dym wysnuwa� si� spod dasz- k�w na kominach. Skeeziks, mokn�c, wl�k� si� wy�o�on� kocimi �bami uliczk� wij�c� si� r�wnolegle do High Street. Przez o�wie- tlone okna widzia� rodziny siedz�ce przy posi�ku wok� drewnia- nych sto��w - siostry, braci, matki i ojc�w poch�aniaj�cych t�u- czone ziemniaki, duszone mi�so i tarte jab�ka z cynamonem. Kiedy si� postara�, potrafi� przypomnie� sobie twarz swojej mat- ki, ale rzadko pr�bowa�. Nie pami�ta� jednak, �eby kiedykolwiek jad� posi�ek z ca�� rodzin�, zgromadzon� wok� sto�u. Nigdy nie mia� prawdziwej rodziny. Teraz mia� Jacka, Helen i, oczywi�cie, Peeblesa oraz Lant- za. Jack nie mieszka� w sieroci�cu, tylko na wzg�rzu, z panem Willoughby. Jack kocha� si� w Helen, chocia� nie przyzna�by si� do tego nawet Skeeziksowi, swemu najbli�szemu przyjacielowi. Helen mieszka�a w sieroci�cu co najmniej tak d�ugo jak on. Co- kolwiek my�la�a o Jacku, trzyma�a to w tajemnicy, wprawiaj�c go tym w zak�opotanie. Skeeziks nie znosi� Peeblesa. W�a�ciwie to nikt go nie tolero- wa�, opr�cz panny Flees, kt�ra prowadzi�a sierociniec, czy te� ra- czej jej dzia�alno�� by�a zbli�ona do tego, co uwa�a si� za prowa- dzenie. Peebles �powiadamia� j� o wszystkim". W�a�nie tak zawsze m�wi�a: �Peebles powiadomi mnie o wszystkim". A po- tem mru�y�a oczy, jakby mia�a w nich piasek, i bardzo powoli sk�ania�a g�ow�. Peebles mia� nos jak MacWilt - zupe�nie jakby kto� wykr�ci� go kombinerkami - i zawsze namawia� pann� Fle- es, by zmusi�a Skeeziksa do ograniczenia jedzenia. Nieraz prawie godzin� gada�a mu na temat diety. Opowiada- �a, �e kiedy by�a dzieckiem, jad�a tylko racuchy z razowej m�ki, Popijaj�c je wod� ze studni. Bardzo prawdopodobne, bo by�a tak chuda jak zszarpany wiatrem strach na wr�ble i mia�a ciemne worki pod oczami. Skeeziks nie widzia� �adnych korzy�ci z takiej diety. A gdyby nawet, to i tak z trudem zdo�a�by zjada� mniej kapu�niaku z chlebem produkowanego przez ni�. W ko�cu da- wa�a co najmniej dwa razy za ma�o, �eby si� naje��. Helen cz�sto oddawa�a mu kawa�ek swojej porcji chleba, jak twierdzi�a dlate- go, �e sama by�a drobna i jad�a niewiele. W zamian Skeeziks przynosi� jej suszone rozgwiazdy, puste, podzielone na komory, muszle �odzik�w i �limak�w ksi�ycowych* wyrzuconych na pla- �� po burzy. Ale Peeblesa trzeba by�o jako� znosi�. By� w ko�cu - jak by to nazwa� stary Willoughby - �beznadziejnym przypadkiem", nienawidzonym przez niemal wszystkich, z wyj�tkiem panny Fle- es, a najbardziej przez siebie samego. Tak przynajmniej rozu- mia� to Skeeziks, kt�ry w�a�nie wspi�� si� na niski p�otek za sie- roci�cem, prze�azi przez wysok� do kolan traw�, wsun�� miedzian� listw� pomi�dzy ram� a futryn� okna i uni�s� zamyka- j�c� je zasuwk�. Po minucie j�k�w, szarpaniny i wierzgania wczo�ga� si� przez otw�r i zwali� na pod�og�. Wsta� i upu�ci� li- stw� na traw�, wzd�u� odeskowanej �ciany. Potem zamkn�� okno i wyjrza� ostro�nie na korytarz, sk�d dobiega� szcz�k talerzy i sztu�c�w. Kwa�ny, ci�ki zapach gotowanej kapusty wisia� w powie- trzu. Dwa koty, sun�c wzd�u� korytarza, podesz�y ku niemu. Schy- li� si� i podni�s� jednego z nich, pomara�czowo-bia�ego kocura imieniem Mysz, swego ulubie�ca. By� prawie pewny, �e ten kot umie m�wi�. Nieraz budzi� si� w nocy i czu� go tu� przy swoim uchu, szepcz�cego do� co�, czego nie potrafi� zrozumie�. To by� efekt Przesilenia, to ono wywraca�o wszystko do g�ry nogami. Kos� spojrzenie b�ysn�o ku niemu ze �ci�gni�tej twarzy panny Flees. Jej w�osy najwyra�niej oszala�y. Po�owa by�a upchni�ta na szczycie g�owy, przypominaj�c co� w rodzaju gejze- ra i zwi�zana kawa�kiem sznurka. Pozosta�a po�owa zwisa�a wo- k� jej uszu, jak wios�a galery. K�ciki ust mia�a opuszczone. - Sp�ni�e� si� - skrzekn�a, g�osem tylko na wp� ludzkim. - Zasn��em. Ten ca�onocny deszcz bardzo mnie zm�czy�. - Zn�w k�amiesz. - Oczywi�cie, �e tak - potwierdzi� Peebles rado�nie. - P� go- dziny temu nie by�o go w ��ku. Zajrza�em i nie by�o go. Wyby� na ca�y dzie�. Prosz� popatrze� na niego, ci�gle ma mokre ubra- nie, prawda? - Tak, panie Peebles, jestem pewna, �e tak - panna Flees przebiegle spojrza�a na Skeeziksa, najwyra�niej sugeruj�c, �e przejrza�a go; b�dzie musia� bardziej si� postara�, by nabra� ko- go� takiego jak ona. - To pan k�amie - powiedzia�a Helen do Peeblesa zm�czo- nym g�osem. - Godzin� temu sama widzia�am go �pi�cego, a po- tem znowu, tu� przed kolacj�. Teraz Helen znalaz�a si� na cenzurowanym. Panna Flees zmierzy�a j� wzrokiem od st�p do g��w, jak gdyby zobaczy�a j� po raz pierwszy w �yciu albo jakby naprawd� widzia�a w niej zdraj- czyni�. - A mokre ubranie? - zapyta�a z u�mieszkiem, skin�wszy g�o- w� w stron� Peeblesa. - W�a�ciwie to spa�em pod otwartym oknem - wtr�ci� Ske- eziks, nie chc�c, by Helen k�ama�a w jego obronie. Najwyra�niej panna Flees nie zajrza�a osobi�cie do jego pokoju. Rzadko to ro- bi�a. Zazwyczaj siedzia�a w pomieszczeniu zwanym przez ni� sa- lonem, czyta�a groszowe powie�cid�a i za centa przepowiada�a przysz�o��. Do�� cz�sto urz�dza�a seanse spirytystyczne. Pewnego razu Helen i Skeeziks wygl�dali przez okno i ze zdumieniem spostrze- gli widmow� posta� zbli�aj�c� si� od strony kuchni w samym �rodku seansu. Jedna z klientek zemdla�a, druga wrzasn�a. Ta zemdlona s�dzi�a, �e jest to duch jej zmar�ego syna, kt�ry pojawi� si� na wezwanie panny Flees. Jednak to wcale nie by� zmar�y syn - cho� nigdy si� o tym nie dowiedzia�a - tylko Peebles posypany m�k� i zawini�ty w czarn� szat�. Kobieta, kt�ra straci�a przytom- no��, by�a �on� mera, a druga jego siostr�. Mer za� odgryz� ko- niec cygara i niemal podpali� sobie spodnie. Peebles zwia� ku- chennymi drzwiami, a doprowadzenie klient�w do stanu, w kt�rym zdolni byli uda� si� do domu, wymaga�o galonu herba- ty po pi�� cent�w za fili�ank�. Helen i Skeeziks odczekali dzie�, zanim spytali pann� Flees, bardzo niewinnie, dlaczego Peebles wytarza� si� w m�ce i co to by�y za wrzaski. Tego wieczoru Skeeziks dosta� dodatkow� porcj� chleba, a Helen zosta�a zwolniona z obowi�zku zmywania naczy�. Przez dwa kolejne miesi�ce oboje byli traktowani o wiele lepiej l ni� kiedykolwiek - mogli wychodzi� i wraca�, kiedy chcieli, a w kapu�niaku znajdowali kawa�ki solonej wieprzowiny. Od cza- su do czasu ze �miechem wspominali, jak zaskoczy� ich widok Pe- eblesa ubranego w czarn� szat� albo jaki to �wietny numer pan- na Flees wyci�a obu damom, kt�re - co wszyscy wiedzieli - by�y zbyt staro�wieckie, �eby mog�o im to wyj�� na dobre. Jak utrzy- mywa� Skeeziks, wraz z Helen zamierzali �ujawni� ca�� afer�". Oszu�ci zas�u�yli sobie na to. Ale panna Flees najwyra�niej pra- gn�a tego unikn��, i cho� a� wzdryga�a si�, pewnego wieczoru posun�a si� nawet do zakupienia dla Skeeziksa ciasta na deser. Zjad� je - podzieli� si� kawa�kiem z Helen - do ostatniej okru- szynki, a panna Flees gapi�a si�, posykuj�c jak bomba tu� przed wybuchem i zr�wnaniem budynku z ziemi�. Panna Flees niena- widzi�a ich obojga. Peebles te�. Po kolacji Skeeziks znowu wylaz� przez okno. Wiedzia�, �e oberwie za to rano od panny Flees. Na pewno tej nocy b�dzie mia�a oko na jego pok�j. No i co z tego? Co mu zrobi, ograniczy mu racje do po�owy? M�g�by zamieszka� u doktora Jensena, ale to oznacza�oby porzucenie Helen na pastw� panny Flees i Pe- eblesa, czego nie m�g� zrobi�. Traktowa� j� jak siostr�. Nie zd�- �y� jeszcze min�� paru dom�w, kieruj�c si� w stron� farmy Wil- loughby'ego, kiedy do� do��czy�a. - Dok�d idziesz? - spyta�a, chocia� doskonale zna�a odpo- wied�. Za farm� Willoughby'ego nie by�o nic opr�cz zaro�ni�tych sekwojami jar�w i ��k pe�nych je�yn oraz skunksiej kapusty*. - Tylko na g�r�, do Jacka. - A potem? Skeeziks wzruszy� ramionami. Nie by� pewien, czy mia� ocho- t� na towarzystwo dziewczyny w tak� noc - kiedy lada moment mog�a zn�w nadej�� burza, a niebo pe�ne by�o nietoperzy, chmur i wiatru. - Gdzie� tam, pow��czy� si�. - K�amiesz r�wnie nieudolnie jak Peebles. Co� knujecie z Jackiem. O co chodzi? Chc� pom�c - otuli�a si� mocniej kurtk� i postawi�a ko�nierz, usi�uj�c si� chroni� przed wiatrem przesyco- nym morsk� sol�, kt�ry d�� wprost od morza. W gruncie rzeczy Skeeziks by� zadowolony, maj�c j� przy so- bie. Zamrucza� co� na temat dziewczyn w��cz�cych si� noc�, tak� jak ta, ale Helen spojrza�a na niego i zamkn�� si� natychmiast. Za to wyszczerzy� si� w u�miechu, jak gdyby powiedzia� to tylko dlatego, by j� sprowokowa� - co, oczywi�cie, by�o prawd�. Bli�ej szczytu wzg�rza wiatr sta� si� porywisty, ciska� �wie�o spad�ymi li��mi, jak gdyby chcia� przewia� je do s�siedniej gminy. Jednak nasi�kni�te wielodniowym deszczem niemal natychmiast opada- �y z powrotem na drog� i le�a�y tam, ci�kie, l�ni�ce w �wietle ksi�yca. B�otnista woda wype�nia�a strugi i potoki, kt�re nie wy- schn� a� do lata. Wszystkie nieuchronnie wpada�y do rzeki Eel, ta za� lada dzie� - o ile deszcze nie ustan� - przerwie wa�y i zale- je ogrody oraz farmy po�o�one na nizinach, ci�gn�cych si� wzd�u� wybrze�a. Rzeka tworzy�a delt� ma�ych, piaszczystych wysepek i znika�a w oceanie powy�ej pla�y Table Bluffs, kilka mil w g�r� Coast Road od groty, przy kt�rej Skeeziks znalaz� but i gdzie r�w- nie� pojawi�y si� gigantyczne okulary. Dzikie fuksje kwit�y w cieniu rosn�cych wzd�u� drogi �wier- k�w kanadyjskich i olch. W p�mroku agresywny fiolet i r� ich kwiat�w wydawa�y si� niemal bezbarwne. Wy�cie�aj�ce las mchy by�y nasi�kni�te jak g�bki, wi�c Helen i Skeeziks trzymali si� drogi. Mieli nadziej�, �e pokrywaj�cy j� dywan li�ci ochroni im buty przed b�otem. Panowa�a cisza, przerywana tylko czasem sil- nym szumem kr�tkich szkwa��w deszczu oraz po�wistywaniem wiatru w koronach drzew. Raz, kiedy wiatr ucich� i s�ycha� by�o jedynie uderzenia kropel spadaj�cych z ga��zi drzew, dobieg� ich odleg�y i st�umiony huk fal, �ami�cych si� wzd�u� wybrze�a zato- ki, le��cej ni�ej, daleko za nimi. Przyp�yw b�dzie dopiero nad ra- nem. Przynajmniej do tego czasu but powinien by� bezpieczny - tak uwa�a� Skeeziks, wi�c ca�a tr�jka mia�a mn�stwo czasu, by wywie�� na w�zku tajemnicze znalezisko. Nie powiedzia� Helen o bucie. R�wnie dobrze mog�a si� do- wiedzie�, kiedy b�dzie informowa� Jacka. Pr�bowa�a co� z niego wyci�gn��, i to sprawia�o mu uciech�. Potem zrezygnowa�a, co rozradowa�o go jeszcze bardziej, poniewa� �wietnie wiedzia�, �e tylko udawa�a oboj�tno��. Wzruszy� wi�c ramionami i zaczai si� g�o�no zastanawia�, czy motyle lataj� w czasie deszczu, a je�li tak, to czy pokrywaj�cy ich skrzyd�a py� m�g�by uodparnia� je na wod�, dzi�ki czemu nie namaka�yby jak mokre li�cie i nie ko�- czy�yby jako sk�adnik pokrywaj�cej drog� �ci�ki. Powiedzia�, �e doktor Jensen mia� kiedy� motyla tak wielkiego jak albatros, o pi�knych, b��kitnych niczym woda skrzyd�ach, ze srebrnymi plamami, kt�re wygl�da�y jak krople deszczu w promieniach s�o�ca. Korpus mia� jednak nadal owada - w dodatku ogromnego owada - i nie mo�na by�o mu si� przygl�da�, o ile chcia�o si� za- sn�� wieczorem. Opowie�� by�a �garstwem i Helen o tym wiedzia�a. Doktor Jensen s�ysza� o takim stworzeniu, jak zreszt� niemal ka�dy. Po- jecha� poci�giem do Lilyfield, gdzie motyl zosta� schwytany przez kolekcjonera nazwiskiem Kettering, z kt�rym doktor Jensen cho- dzi� do szko�y. Sk�d si� tam taki owad wzi��, �aden z nich nie po- trafi� powiedzie�, prawdopodobnie z jakiego� odleg�ego l�du, przygnany wschodnim wiatrem. Pewnej nocy koty pana Kette- ringa wlaz�y przez uchylone okno i poszarpa�y skrzyd�a motyla tak, �e przypomina� zu�yty latawiec, kt�ry przez ca�� jesie� wi- sia� na ga��zi. Oczywi�cie, nie by� ju� wtedy nic wart. W�a�ciwie zosta� tylko owadzi korpus. Nawet taki naukowiec jak Kettering czu� obrzydzenie na jego widok. Helen o�wiadczy�a, �e Skeeziks jest durniem. Doktor Jen- sen nigdy nie mia� tego motyla, o czym wszyscy wiedzieli. W�a- �ciwie to wi�kszo�� os�b zastanawia�a si�, czy ca�a historia nie by�a zmy�lona. Ludzie byli podejrzliwi wobec doktora Jensena i dlatego nikt - opr�cz niemaj�cych pieni�dzy - nie zwraca� si� do niego po porad� w razie k�opot�w ze zdrowiem. Oczywi�cie, umia� zestawia� ko�ci r�wnie dobrze jak ka�dy inny lekarz, ale robi� to w gabinecie, kt�ry przypomina� muzeum - pe�en by� po- jemnik�w zawieraj�cych suszone zwierz�ta, zbierane w czasie odp�ywu, �my, chrz�szcze i wylinki w�y. Na gzymsie kominka ustawi� �uchw�, kt�r� najwyra�niej sam ulepi� z gipsu i kurzu, poniewa� by�a wielko�ci po��wki obr�czy od beczki, a z�by wy- gl�da�y jak karty z ko�ci s�oniowej. Podejrzewano nawet w wio- sce, �e zainteresowanie doktora Jensena wielkimi okularami by- �o udawane, niekt�rzy posuwali si� do sugerowania, i� obstalowa� okulary w czasie jednej ze swoich podr�y na po�u- dnie, a potem sam wrzuci� je do ka�u�y po odp�ywie, by potem zosta�y �odnalezione". Jednak nikt nie pr�bowa� wyja�ni�, po co mia�by to robi�. Niekt�rzy m�wili po prostu, �e jest stukni�- ty, i to t�umaczy�o wszystko. Skeeziks zamacha� r�k� do Helen, kt�ra dokuczy�a mu, m�- wi�c w ten spos�b o doktorze Jensenie. Dra�ni� si� z ni�, unika- j�c rozmowy na temat tajemniczej nocnej wyprawy, a teraz mu si� zrewan�owa�a. O�wiadczy�, �e doktor musia� mie� pojemniki pe�ne dziwol�g�w, �eby p�niej m�c sprzeda� okazy do hurtowni w San Francisco i Monterey, bo przecie� praktyka lekarska by�a zupe�nie nieop�acalna, no, przynajmniej na p�nocnym wybrze�u. Helen zauwa�y�a, �e gdyby wyrzuci� z domu wszystkie te �mieci, mo�e w�wczas zarobi�by troch� grosza na ludziach, kt�rzy nie mieli ochoty zadawa� si� z salamandrami czy ropuchami, kiedy kto� wyci�ga im i ogl�da j�zyki. Skeeziks odpar�, �e ona nic nie rozumie, a potem w og�le przesta� si� odzywa�. Zreszt� i tak do- szli ju� do domu Jacka, wi�c Helen szturchn�a go w bok oraz paln�a w rami�, chc�c potwierdzi�, �e �artowa�a. Oczywi�cie, do- skonale wszystko rozumia�a. Za to Peebles nic by nie poj�� - to by�o pewne. Ale Helen mia�a intuicj�, tak samo Jack. Skeeziks o tym wiedzia�, a Helen wiedzia�a, �e on wie. Jednak udowodni- �a, i� potrafi go zirytowa� r�wnie �atwo, jak on j�, wi�c wszystko sko�czy�o si� dobrze. Jack Portland mieszka� na farmie Willoughby'ego. Opr�cz niego �y� tu jedynie - je�li nie liczy� kr�w i kot�w - stary Willo- ughby, kt�ry by� przyjacielem jego ojca. Razem z Helen rzucali kamieniami w wysoko umieszczone okiennice strychu stodo�y, a Skeeziks wywo�ywa� Jacka scenicznym szeptem. Nie by�o �ad- nego powodu do takiej konspiracji, jako �e farmer Willoughby na pewno ju� chrapa� przy swojej p�litrowej szklance, a nawet gdyby nie, to i tak nic by go nie obesz�o ich zachowanie. Ale noc by�a ciemna, wietrzna i pe�na oczekiwa�, a Skeeziksowi zale�a�o, by wszystko odby�o si� w�a�ciwie. Po kilku rzutach kamieniami okiennice otwar�y si� i Jack wyjrza� przez okno. Spostrzegli, �e na stole za nim pali�a si� �wie- ca. �wiat�o rzuca�o na jego twarz i jedn� z okiennic ta�cz�cy, d�u- gi cie� teleskopu. Ch�opak trzyma� w d�oni ksi��k�; pomacha� ni�, kiedy zobaczy� kto stoi na ��ce, potem znikn�� w �rodku - przypuszczalnie poszed� po sweter i kurtk�. Po chwili zn�w pojawi� si� w oknie, zaczepiaj�c o parapet �e- lazne haki drabinki sznurowej; jej ko�ce spad�y w traw�, Jack zsun�� si� na d� jak marynarz po wantach. B�yskawicznie znalaz� si� na ��ce. Z�apa� za koniec drabinki, faluj�cym ruchem podrzu- ci� j� i haki zeskoczy�y z parapetu. Drabinka spad�a na traw�. Jack zwin�� j�, obieg� r�g, wrzuci� zw�j przez wrota stodo�y i za- mkn�� wielki skobel na k��dk�. Skeeziksowi podoba�o si�, �e je- go przyjaciel wychodzi� przez okno, cho� r�wnie dobrze m�g� sko- rzysta� z drzwi. Podoba�o mu si� te� czytanie przy �wiecy. Jack, oczywi�cie, m�g� u�y� latarni, ale to nie by�oby to samo. Albo ro- bi si� wszystko tak jak trzeba, my�la� Skeeziks, albo mo�na po prostu wr�ci� do ��ka. Nie mia�o to nic wsp�lnego ze zdrowym rozs�dkiem - �ci�le m�wi�c, z jakimkolwiek rozs�dkiem. Skeeziks mia� racj� co do starego Willoughby'ego, kt�ry - jak kategorycznie twierdzi� Jack - nie mia� szans obudzi� si� przed �witem, a wi�c na pewno nie zat�skni za swoim w�zkiem. Dziesi�� minut p�niej z turkotem zje�d�ali w nocnych ciemno- �ciach drog� w d�, �ci�ni�ci razem na drewnianym siedzeniu, kieruj�c si� ku zatoce. Niebo by�o pe�ne gwiazd prze�wituj�cych przez poszarpane chmury. Wygl�da�o to tak, jakby podarte za- s�ony powiewa�y przed otwartym oknem pokoju pe�nego �wietli- k�w. ROZDZIA� DRUGI si�yc dawa� tylko tyle �wiat�a, �e mogli cokolwiek widzie�, z bardzo niedok�adnie. Peebles dostrzega� ciemne zarysy cyprys�w, powyginane, powykr�cane, jak przygarbione stwory, kt�re r�wnie dobrze mog�y w�a�nie wype�zn�� ze znajduj�cego si� przed nim �wie�o otwartego grobu. Odkopa� go w�asnor�cz- nie, d�onie mia� pokryte krwawi�cymi p�cherzami. Drzewa ota- cza�y cmentarz po stronie wspinaj�cej si� na zbocze wzg�rza. Po- �o�one na skraju groby dawno ju� znik�y pod pl�tanin� je�yn i drobniejszych krzewinek, ich pochylone, kamienne nagrobki zaros�y mchami i porostami. Srebrzyste �wiat�o wisz�cego tu� nad horyzontem ksi�yca by�o na tyle jasne, �e nowsze pomniki rzu- ca�y na traw� d�ugie prostok�ty czarnego cienia. Kiedy ch�opiec odwraca� nieco g�ow�, wygl�da�o to, jakby wszystkie groby by�y otwarte i puste. Obliza� d�o�. �elazisty smak krwi sprawi� mu jak�� nieokre- �lon� przyjemno��, a jednocze�nie poczu� si� jakby by� cz�ci� sennego koszmaru - takiego, w kt�rym cz�owiek nie �mie nawet drgn�� w obawie potr�cenia jakiego� przedmiotu i zwr�cenia na siebie uwagi czego�, przez co lepiej nie zosta� dostrze�onym. Jed- nak spadaj�cy z g�r wschodni wicher, wgryzaj�cy mu si� w kark i zamra�aj�cy d�onie, wcale nie mia� nic wsp�lnego z koszmara- mi. We �nie nie czuje si� wiatru, ten za� by� a� nazbyt dobrze wy- czuwalny. Poza tym ch�opak nie mia� szans ockn�� si� we w�a- snym ��ku, obr�ci� na drugi bok, zamkn�� oczy i porozmy�la� o czym� innym. A jednak w tej scenerii - w ciemno�ciach i kr���- cej wok� �mierci - odczuwa� jaki� mi�y dreszczyk emocji. Popatrzy� niespokojnie na cyprysy. Wyobra�nia podpowia- da�a mu, �e w poskr�canych konarach, wykrzywionych pniach i Poskrzypywaniu ga��zi, poruszanych nocnym wiatrem, czai si� co� gro�nego. Nie potrafi� jednak odwr�ci� od nich wzroku. Prze- mieszcza�y si�, cho� niezmiernie powoli. K�cikiem oka dostrzega� r�ne rzeczy - kt�re nie powinny w og�le istnie� - a czasem po prostu musia� popatrze� na nie wprost, �eby si� upewni�. Na przyk�ad ta k�pa je�yn, niemal ja�niej�ca w �wietle ksi�yca, kt�ra miota�a si� w podmuchach wiatru jak obmierz�y stw�r, stworzony z li�ci i patyk�w gdzie� w mrocznych kniejach lasu, pe�zn�cy cal po calu w stron� otwartego grobu i wzdychaj�cy przeszywaj�cym go powietrzem, jakby op�akiwa� czyj�� �mier�. Peebles najbardziej ba� si� tego, co znajd� w trumnie. Cia�o pochowano prawie dwadzie�cia lat temu. S�ysza�, �e w�osy nie- boszczyka rosn� nawet kiedy zostaje ju� tylko stary, suchy i kru- chy szkielet. Od czasu do czasu wyst�puj�ca z brzeg�w rzeka Eel zalewa�a groby na zboczu wzg�rza. Wyp�ukane stamt�d szkielety, zmywane b�otnistym nurtem do morza, mia�y w�osy owijaj�ce si� wok� ko�ci pasa barkowego, pob�yskuj�ce wpl�tanymi w nie ozdobami. By�o s�ycha� przekle�stwa i odg�os szpadla uderzaj�cego o �elazne uchwyty trumny, potem skrobi�cego po sosnowych de- skach. M�czyzna stoj�cy przed ch�opcem po pas w grobie ubra- ny by� w czarny p�aszcz z podwini�tymi r�kawami. Ciemne, t�uste w�osy spada�y mu na ramiona. Jego bladoszara cera sugerowa�a, �e sam m�g� ju� od tygodnia by� martwy, odkopany i przywr�co- ny do �ycia. Ch�opak sta� ko�o grobu, opieraj�c si� na �opacie i odwraca- j�c wzrok. Ods�oni�cie trumny przera�a�o go, jednak o wiele bar- dziej obawia� si� kopi�cego cz�owieka, pomimo odczuwanej dla� pogardy. W przeciwie�stwie do otaczaj�cych ich cieni, rzucanych przez ksi�yc, czy strach�w j�cz�cych w wichrze, ten m�czyzna by� groz� z krwi i ko�ci. Pomimo �e s�aby, jakby z�era�y go choro- ba i g��d, oczy mia� wype�nione mordercz� ciemno�ci�. A jednak z�o�y� Peeblesowi propozycj� - nieprawda�? - niew�tpliwie war- t� ca�ego tego przera�enia, a nawet wi�cej. M�czyzna zn�w zakl��, potem wysycza� co� przez z�by. -Co? - Daj mi �om, powiedzia�em. G�uchy jeste�? Peebles zmilcza�, podni�s� le��cy w mokrej trawie �elazny pr�t i poda� go swemu towarzyszowi, kt�ry rzuci� mu w�ciek�e spojrzenie, zupe�nie jakby w�a�nie zamierza� go zabi�. M�czy- zna pochyli� si� i wr�ci� do pracy, podwa�aj�c �omem wieko. Roz- leg� si� zgrzyt wyci�ganych zardzewia�ych gwo�dzi. Metalowa sztaba skroba�a i szura�a po nadgni�ym drewnie, kt�re w ko�cu za�ama�o si� z trzaskiem. W�amywacz zakl�� i hukn�� zagi�tym ko�cem �omu w wieko. Wali� raz za razem, noc a� hucza�a �omo- tem- W ko�cu z drewnianej pokrywy zosta�y tylko potrzaskane fragmenty, ci�gle jeszcze trzymaj�ce si� na d�ugich gwo�dziach kraw�dzi trumny. Wtedy zdyszany przerwa�. Kiedy chmura zacz�a przes�ania� ksi�yc, Peebles odwr�ci� wzrok od grobu. Pochylone nad nim drzewa wtopi�y si� w ciem- no��, cienie nagrobk�w powoli znik�y. Kropla deszczu spad�a mu na d�o�, trz�s�c� si� od zaciskania na trzonku szpadla. Poczu� uderzenie nast�pnej kropli, i kolejnej. Za godzin� �wirowa dro- ga, dochodz�ca do cmentarza, zamieni si� w b�otnisty strumie�, ko�a ich w�zka ugrz�zn� w powsta�ym bagnie, a on sam b�dzie musia� wlec si� dwie mile do domu w strugach ulewy. Podsun�� palcem okulary na nosie, os�oni� twarz, usi�uj�c skry� szk�a przed deszczem i obejrza� si� na czarno ubranego m�czyzn�, kt�ry te- raz sta� obok grobu, na zmian� krzywi�c si� i szczerz�c z�by w u�miechu, zupe�nie jakby nie m�g� si� zdecydowa�, czy jest szale�czo szcz�liwy, czy w�ciek�y. Peebles zajrza� do grobu, wyobra�aj�c sobie pozbawione dzi�se� z�by, puste oczodo�y, pasma siwych w�os�w, brudne i z�arte przez robaki ubranie bezw�adnie zwisaj�ce na �ebrach, kojarz�cych si� z p�ytkami ksylofonu. Bez w�tpienia by�y to prze- ra�aj�ce my�li, ale jednocze�nie fascynuj�ce. Co� w nim uwiel- bia�o �mier� i rozk�ad. Kiedy� na wysokiej p�ce miejscowej ksi�- garni znalaz� ksi��k�, w kt�rej by�y szkice narz�dzi tortur i trup�w zwisaj�cych z szubienic. Wydar� te ilustracje i zatrzy- ma� sobie, boj�c si�, �e zostan� znalezione, nienawidz�c ludzi, kt�rzy mogliby je odkry�, bo przecie� to ich wina - prawda? - �e musi �y� w strachu przed ujawnieniem. Jednak to by�y tylko ob- razki, a osoba le��ca w grobie, martwa od tylu lat, na pewno nie mia�a nic wsp�lnego z papierowym wizerunkiem. Pochyli� si�, rozkoszuj�c przewidywanym szokiem przera�e- nia. To, co zobaczy�, sprawi�o mu g��boki zaw�d. Szkielet pokry- wa�y porozrzucane �mieci, nie mia� te� spl�tanych, przero�ni�- tych w�os�w. Mi�kkie tkanki zmieni�y si� w proch, nawet ko�ci wygl�da�y na nadkruszone, tak �e szcz�tki cz�owieka le�a�y jak na pogl�dowej ilustracji w podr�czniku archeologii. Zawarto�� trumny nie mog�a ju� wzbudza� przera�enia. Nie by�o gnij�cego cia�a, wyszczerzonego zombie - tylko powoli roz- padaj�ce si� szcz�tki cz�owieka dawno zmar�ego i zapomnianego, le��cego pod stosem ksi��ek i szklanych naczy�, zupe�nie jakby przysypa�o go wyposa�enie pracowni alchemika, zwalonej przez trz�sienie ziemi. Le�a�y tam p�aty brunatnego kleju rybiego, kil- ka kolb sto�kowych, jaki� zwini�ty kawa� miedzi i d�uga, szklana rura wepchni�ta w stos jak w��cznia. S��j kuchenny, wystarczaj�- co wielki, by zmie�ci�a si� w nim obci�ta g�owa i popiersie gniew- nego brodacza z utr�con� szcz�k� i lewym uchem. Wsz�dzie wa- la�y si� pozbawione etykietek flaszki wina. Cz�owiek w p�aszczu przykucn�� na kraw�dzi grobu, w milcze- niu pocieraj�c brod�. Peebles podszed� ostro�nie, gapi�c si� na ru- pieciarni� w rozbitej trumnie i mocniej opatulaj�c kurtk� w ochronie przed deszczem. Ksi�yc wychyn�� zza chmur jak nagle ods�oni�ta latarnia i jego �wiat�o b�ysn�o na ob�ym szkle ci�kiej, niemal nieprzejrzystej butli, wci�� jeszcze do po�owy wype�nionej ciemnym p�ynem. M�czyzna wyci�gn�� r�k� i podni�s� ksi��k�, pomarszczon� najpewniej od wilgoci. Kartki mia�a pozlepiane, ok�adk� oddart� od grzbietu, zupe�nie jakby robaki - zmieniwszy wpierw trupa w zapylony stos szcz�tk�w - wzi�y si� za sk�rzan� opraw�. U g�ry pierwszej strony, nabazgrana czarnym atramen- tem, widnia�a dedykacja: �Larsowi Portlandowi, od Jensena", a pod spodem miesi�c i dzie� sprzed dwudziestu pi�ciu lat. Ksi��ka wysun�a si� z bladych d�oni, wpad�a do grobu, ze�li- zn�a si� po stosie rupieci i zatrzyma�a na wype�nionej do po�owy butelce. - Na co si� gapisz?! - warkn�� m�czyzna, obracaj�c si� ku ch�opakowi, kt�ry czyta� mu przez rami�. Peebles cofn�� si� niezdarnie, zaczepi� pi�t� o trzymany wci�� szpadel i run�� do ty�u na mokr� traw�. M�czyzna za�mia� si� gard�owo i potrz�sn�� g�ow�. Potem ponownie si�gn�� do gro- bu, wyci�gn�� butelk�, pow�cha� j� i cisn��, kozio�kuj�c�, w noc. Jako nast�pn� wyj�� czaszk� i wpatrzy� si� w ni� intensyw- nie, pukaj�c palcem w jej ciemi�. Krucha ko�� rozpad�a si� pod jego paznokciem, zupe�nie jakby by�a kawa�kiem drewna prze- �artego przez termity. Zmia�d�y� j� w d�oniach, wrzucaj�c ze stu- kotem do grobu zniszczone przez czas z�by, potem cisn�� za nimi pozosta�e resztki. - Martwe od tysi�ca lat - mrukn�� i wzdrygn�� si�. W�a�nie wtedy cmentarz rozja�ni�a przebiegaj�ca w chmu- rach b�yskawica. Wraz z grzmotem chlusn�a nag�a ulewa. M�- czyzna wsta� bez s�owa i naci�gaj�c kapelusz na czo�o, zgarbiony powl�k� si� po trawie, depcz�c buciorami groby. Ch�opiec przez chwil� mu si� przygl�da�, potem zerwa� si�, zebra� szpadle, �om, ci�ki oskard i powl�k� ca�y ten �adunek w �lad za swoim towa- rzyszem. Kiedy go dogoni�, dosta� otwart� d�oni� w twarz. M�- czyzna wyrwa� mu zab�ocone narz�dzia i odrzuci� je daleko. Przyjrza� si� zastraszonemu ch�opakowi. - Po co nam kradzione narz�dzia? - rzuci�, jakby to uspra- wiedliwia�o szorstkie traktowanie, potem bezceremonialnie wci�- gn�� go na w�zek. Wsiad� za nim i uj�� lejce. Powoli pojechali ku Coast Road, zostawiwszy za sob� p�dz�cy z wiatrem wybuch sza- le�czego �miechu. Po chwili zast�pi� go atak ci�kiego kaszlu i wi���cy oba te odg�osy stek przekle�stw. Pod ksi�ycem, oto- czonym woalem chmur, pozosta� opuszczony i mroczny cmentarz. Deszcz pada� na mchy i trawy, zbiera� si� w ma�e strumyczki, bie- gn�ce po stoku wzg�rza ku morzu. Cz�� z nich sp�ywa�a do pasz- czy �wie�o otwartego grobu, zalewaj�c dziwaczny stos szkie�, ksi��ek, ko�ci i alchemicznego �miecia, jak podnosz�ca si� fala przyp�ywu, pokrywaj�ca dziwacznych mieszka�c�w dawno wy- sch�ego jeziorka odp�ywowego. But nadal le�a� w mroku na piasku, jak wyrzucony na brzeg wieloryb. Przedarli si� w�zkiem po �liskiej, grz�skiej drodze na pla��, zablokowali ko�a i dali koniowi obrok. Nie mieli wiele cza- su. Ju� min�a p�noc, a je�li chcieli dosta� co� do jedzenia u pa- ni Jensen, musieli znale�� si� tam ko�o drugiej. Helen mia�a w nosie posi�ki w �rodku nocy, za to Jack nic by nie mia� przeciw- ko temu. Za� Skeeziks wr�cz o tym marzy�, czu�, �e brzuch zapad� mu si� jak przek�uty balon. �a�owa�, �e nie zabra� ze sob� wa- ��wki, tyle �e nie mia� co wzi��, nie pozostawa�o wi�c nic innego jak tylko si� po�pieszy�. Jack postawi� os�oni�t� latarni� na zgrubieniu wyrzuconego na brzeg pnia tak, by �wiat�o pada�o na but. Wiadrami do mleka wszyscy troje zacz�li wyczerpywa� ze� wod�. Cho� bucior by� ol- brzymi, strasznie sobie nawzajem przeszkadzali, a kiedy Helen wychlapa�a Skeeziksowi prawie pe�ne wiadro na spodnie, zrezy- gnowa� i poszed� szuka� na brzegu wyrzuconego drewna odpo- wiedniego na p�ozy. Pi�tka buta znajdowa�a si� wy�ej na stoku, wi�c opr�nili j� najpierw, a potem pr�bowali unie�� jego nosek, �eby wyla� resz- t� wody, ale Helen i Jack nie mogli sami da� rady. Gdy Skeeziks wynurzy� si� z ciemno�ci, wlok�c w ka�dej r�ce d�ugie kawa�y drewna, spr�bowa� im pom�c, ale nic to nie da�o. Wepchn�li wi�c jeden z dr�g�w - pot�ne, z�amane wios�o, pochodz�ce najwyra�- niej z jakiej� rozbitej gigantycznej �odzi - pod nosek buta, pod- pieraj�c go drug� belk�, i naciskaj�c na� skr�cili nieco pi�tk� w d� stoku. Obracali but cal po calu, wielokrotnie wpychaj�c dr�gi w mi�kki piach pla�y, wyci�gaj�c je i przek�adaj�c w mia- r� potrzeby, a� w ko�cu woda zacz�a przelewa� si� ku ty�owi. Wyczerpali j�, przesun�li but dalej, znowu wybrali wod�, a po- tem przewr�cili but na bok. Morska woda chlusn�a kaskad�, przelewaj�c si� przez j�zyk, sznurowad�a i cholewk�. Wraz z ni� wyp�yn�a �awica ma�ych rybek, kt�re zacz�y podskakiwa� na mokrym piachu. Helen podnios�a jedn� z nich i wrzuci�a do wiadra. Zoriento- wa�a si�, �e jest puste, pop�dzi�a wi�c z nim a� do miejsca, w kt�- rym fale pieni�cie liza�y brzeg, wesz�a do wody po kostki, za- czerpn�a jej do wiadra i wr�ci�a na stok, gdzie Jack i Skeeziks szarpni�ciami usi�owali wci�gn�� but na dr�gi. - Zostaw to, dobrze? - wrzasn�� Skeeziks, ci�gle jeszcze w�ciek�y na ni� za spodnie. - Musz� uratowa� te ryby. Skeeziks obrzuci� j� zrozpaczonym spojrzeniem, kt�re m�wi- �o, �e nie ma czasu na ratowanie ryb, ona jednak zachowywa�a si�, jakby nic nie dostrzeg�a i dalej robi�a swoje. Z g�o�nym j�- kiem, maj�cym wyra�a� niezrozumienie dziewczyn takich jak Helen, Skeeziks zostawi� but i zacz�� zbiera� rybki, wrzucaj�c je do wiadra z przesadn� ostro�no�ci�, by da� jej do zrozumienia, �e chocia� ma wa�niejsze rzeczy do roboty, po�wi�ci si� dla niej i jej ryb. Przy ka�dej wrzuconej przeze� sztuce Helen bardzo uprzej- mie m�wi�a dzi�kuj�, a potem zacz�a udawa�, �e to ryby wyra�a- j� swoj� wdzi�czno��, przemawiaj�c do Skeeziksa wysokim, be�- kotliwym g�osem, przypominaj�cym bulgotanie. Skeeziks zrobi� taki gest, jakby zamierza� zje�� jedn� ryb� - odgry�� jej g�ow� i po�re� na surowo. i Helen zignorowa�a go, odwr�ci�a si�, pow�drowa�a na brzeg i opr�ni�a wiadro z rybami w odchodz�c� fal�. Skeeziks do��czy� j wrzuci� t� trzyman� w r�ce. Potem, robi�c m�dr� min�, wyrazi� Helen uznanie, �e nie da�a si� podpu�ci�, ale akurat niebo przeszy- �a rozga��ziona b�yskawica i grzmot zag�uszy� r�wnie bystr� odpo- wied� dziewczyny. Pobiegli razem do buta, kul�c si� pod potokami znowu rozszala�ej ulewy, przygnanej silnym wiatrem i t�uk�cej o powierzchni� morza. W jednej chwili przemokli do nitki. Rozwa�yli schowanie si� w grocie znajduj�cej si� w urwisku klifu, ale uznali to za bezcelowe - w ko�cu nie mogli ju� bardziej zmokn�� - a im d�u�ej but pozostawa� na deszczu, tym stawa� si� ci�szy od nas�czaj�cej go wody. Wci�gn�li go wi�c na dr�gi, pi�t� naprz�d, potem powlekli wszystko razem na pla��, gdzie spi�trzy� przed sob� fal� piachu i utkn�� ze smutno zwisaj�cymi po obu stro- nach sznurowad�ami, udekorowanymi pasmami wodorost�w. - Potrzebujemy jeszcze dw�ch dr�g�w - o�wiadczy�a Helen i natychmiast wszyscy troje ruszyli na poszukiwania. Jack os�a- nia� latarni� przed deszczem, omiataj�c ciemn� pla�� s�abym �wiat�em. Wsz�dzie le�a�o mn�stwo po�amanych kawa�k�w wy- rzuconego na brzeg drewna, lecz niewiele im z tego przysz�o. Wszystkie ewentualnie nadaj�ce si� dr�gi by�y przygniecione spl�tanymi pniakami i ga��ziami, g��boko wro�ni�te w piach. Na szcz�cie, kiedy ju� dalsze poszukiwania wydawa�y si� bezcelo- we, Skeeziks natrafi� na co� w rodzaju cmentarzyska starych pod- k�ad�w kolejowych, kt�re zsun�y si� z urwiska. Wywlekli dwa. W deszczu siek�cym im w twarze, przy akompaniamencie huku przyboju wal�cego o skaliste obramowania zatoki, przeci�gn�li je do miejsca, w kt�rym za kurtynami ulewy le�a� but. �adne z nich nie w�tpi�o w idiotyzm tego zaj�cia. Zniszczony i przemoczony bucior, absolutnie niemog�cy przyda� si� komu- kolwiek opr�cz olbrzyma. Lecz - na ile mogli by� pewni - gigan- ci nie mieszkali na wybrze�u ani nigdzie indziej. Rano wielgach- ny przedmiot na pewno spokojnie le�a�by na pla�y - gdyby go zostawili - a wi�c ich mozolna szarpanina w samym �rodku nocy, na mokrym piachu, w strugach lodowatego deszczu, by�a potrzeb- na jak umar�emu kadzid�o. Jednak wykonywanie bezu�ytecznej pracy mia�o w sobie co� cudownego. Mo�na by�o uczyni� z tego rodzaj sztuki. Kiedy� na tej samej pla�y sp�dzili wi�ksz� cz�� dnia i ca�� noc, buduj�c z piasku fortec�. Doktor Jensen obieca� im nadej�cie rankiem o�miostopowego przyp�ywu, wi�c precyzyjnie ustalili miejsce tak, �eby mie� pewno�� zniszczenia konstrukcji. W ko�cu zamek z piasku zabezpieczony przed falami to nic wielkiego. Zbudowa- li dooko�a mur z kamieni, przyniesionych w wiadrach z po�o�onej na po�udniu �achy �wiru, wewn�trz wykopali g��bok� do pasa fo- s�, pomi�dzy ni� za� a budowl� postawili �cian� z patyk�w wbi- tych na dwie stopy w piach. Poprzeplatali je wodorostami i wszystkimi znalezionymi na pla�y rzeczami, kt�re mia�y szans� zatrzyma� nadci�gaj�c� wod�. Pracowali nad zamkiem do p�nej nocy, potem przespali si� w pieczarze nad pla��. Ockn�li si� dobrze po p�nocy i wznowili budow� przy �wietle ksi�yca. Ci�gle jeszcze pracowali - wzno- sz�c miasto minaret�w i kopu�, wyr�wnuj�c �opatkami szerokie aleje biegn�ce od zamku - kiedy niebo na wschodzie poja�nia�o. Ksi�yc, zanim zapad� za horyzont, przez chwil� wygl�da�, jakby unosi� si� na powierzchni morza, niby zadymiona wyspa. We tr�j- k� obserwowali z pieczary przyp�yw, wpe�zaj�cy na pla��, ale czuli si� wtedy tak zm�czeni, �e byli zdolni ju� tylko do prze�ywa- nia w milczeniu poczucia szcz�cia, kiedy kamienie, fosa i cz�- stok� wytrzyma�y atak pierwszych fal. Za nimi pojawi�y si� na- st�pne, nadchodz�c z mrocznego oceanu, szereg za szeregiem. Rozmywa�y piasek u st�p kamiennej �ciany, obraca�y cz�stok� w stos patyk�w, wype�nia�y fos�, kaskadami przelewa�y si� przez wie�e, iglice i kopu�y, zalewa�y podziemne tunele. Po mniej ni� minucie na pla�y zosta� tylko s�abo widoczny wzg�rek mokrego piachu, przypominaj�cy grzbiet ��wia, oraz wachlarzowaty sto- sik g�adkich kamieni i patyk�w. Znajdowali si� w odleg�o�ci dwudziestu jard�w od buta, kie- dy ze wzg�rz dobieg� ich nagle gwizd poci�gu. Skeeziks krzykn�� z zaskoczenia i upu�ci� kawa� drewna, kt�ry obur�cz wl�k� po pia- sku. Jack te� porzuci� sw�j dr�g i przygarbiony, z Helen depcz�- c� mu po pi�tach, pop�dzili do pieczary. �lizgaj�c si�, czepiaj�c si� siebie nawzajem i podci�gaj�c jedno drugiego, wspi�li si� po piaskowcowym zboczu do otworu groty, chroni�c si� przed desz- czem. St�d mogli obserwowa� prymitywny wiadukt i mostek ko- lejowy - zamglony i niewyra�ny za �cian� wody lej�cej si� z nie- ba - przerzucony nad strumykiem przy samej pla�y, w odleg�o�ci osiemdziesi�ciu st�p od nich. Odk�d pami�tali, tory pozostawa�y zrujnowane, prze�arte rdz�, powykrzywiane, a du�a cz�� podk�ad�w dawno ju� pad�a �upem termit�w albo zjecha�a w d� wraz z obsuwaj�cym si� zbo- czem- Co� jednak by�o takiego w nocy, deszczu, wietrze, przyp�y- wie, ciemnej bryle buta, spoczywaj�cego na piachu niczym ja- kie� monstrum, �e niemo�liwe zdarzenie, czyli pojawienie si� poci�gu, okaza�o si� czym� niemal oczekiwanym. Przed wielu laty prowadzi�a t�dy nadbrze�na linia kolejowa zwana Flying Wizard. Zaczyna�a si� na po�udnie od San Franci- sco, prowadzi�a przez subtropikalne miasta pogranicza i kiero- wa�a si� na p�noc. Jednak od tamtych czas�w populacja za- mieszkuj�ca p�nocn� cz�� zachodniego wybrze�a zmala�a i w czasie ka�dej pory deszczowej sp�ywaj�ca z przybrze�nych g�r woda rozmywa�a klif, przy okazji sp�ukuj�c podk�ady wraz z szynami do faluj�cego w dole oceanu. Tory niszcza�y coraz bar- dziej. Jednak - cho� to dziwne - dwana�cie lat temu, w czasie Przesilenia przejecha� po nich poci�g. Nigdy nie ustalono, czy specjalnie dla tej podr�y pospiesznie je naprawiono, czy te� to cud na czas Przesilenia sprowadzi� wagony z weso�ym miastecz- kiem do Rio Dell i Moonvale. Rozleg� si� kolejny gwizd, potem zgrzyt hamulc�w. Jack, kt�- ry przykucn�� w jaskini, widzia� ze swego miejsca k��by pary, ko- t�uj�ce si� nad wagonami. Poci�g zwalnia�. Wygi�� si� na �uku tor�w, pojawi� si� na moment, z �omotem przetaczaj�c si� przez mostek, i niemal natychmiast znikn�� za zas�on� deszczu i sekwo- jami rosn�cymi na zboczu schodz�cym ku morzu. Przes�aniane mg�� wagony przetacza�y si� jeden za drugim, ciemne, niskie platformy za�adowane dziwaczn� maszyneri�. - Co to takiego? - szepn�� Skeeziks, maj�c na my�li nie po- ci�g, ale jego zaskakuj�cy �adunek. Jack potrz�sn�� g�ow�, nagle u�wiadamiaj�c sobie, �e dygo- cze nie tylko z emocji, ale r�wnie� z zimna. Wicher znad oceanu trafia� wprost do pieczary, zawraca� na jej tylnej �cianie i wypa- da� z powrotem na zewn�trz. Cho� na pewno by�o tutaj mniej mo- kro ni� na otwartej pla�y, tam przynajmniej mieli zaj�cie odwra- caJ�ce uwag� od zimna i wilgoci. Wydawa�o si�, �e ch��d przyw�drowa� wraz z poci�giem, jakby przyniesiony z k��bami Pary odp�ywaj�cymi w mglist� noc. Us�yszeli, �e niewidoczny ju� sk�ad si� zatrzymuje. Pomimo wiatru wiej�cego w niew�a�ciw� stron� Jackowi wydawa�o si�, �e dobiega go ciche posapywanie gotowego do drogi parowozu. - Weso�e miasteczko - szepn�a Helen. Skeeziks podskoczy�, jakby szturchn�a go w �ebra. -Co? - Na wagonach. Wygi�ta rama to by� diabelski m�yn, a na jednym z wagon�w le�a� stos jakich� w�zk�w. Nie widzieli�cie te- go? - Widzia�em - odpar� Jack, kt�ry rzeczywi�cie widzia�, cho� nie mia� zielonego poj�cia na co patrzy. Helen pochodzi�a z po�u- dnia, z San Francisco, i na pewno mia�a okazj� zobaczy� weso�e miasteczko. Ale tu, na p�nocnym wybrze�u, czego� takiego nie by�o od ostatniego Przesilenia, a Jack by� za m�ody, �eby je do- brze pami�ta�. Jednak tego, co si� w weso�ym miasteczku wyda- rzy�o, nigdy nie zdo�a� zapomnie� - mimo �e czasami bardzo pra- gn��. W ksi��kach, w bibliotece, widzia� ryciny przedstawiaj�ce weso�e miasteczka, wi�c dobrze wiedzia� co to diabelski m�yn. Jednak ogl�danie go na ilustracji - zmontowanego, o�wietlonego i otoczonego ca�� reszt� weso�omiasteczkowych konstrukcji - by- �o czym� zupe�nie innym ni� zobaczenie niewyra�nych kszta�t�w jego cz�ci, stanowi�cych �adunek poci�gu. - Jak s�dzicie, dlaczego zatrzymuje si� u st�p stoku? - zapy- ta� Skeeziks, szepcz�c tylko na tyle g�o�no, �eby us�yszano go przez szum deszczu. Ani Helen ani Jack nie odezwali si�, bo nie znali odpowiedzi, wi�c Skeeziks sam jej sobie udzieli�: - Za�o�� si�, �e co� si� popsu�o. Mogliby�my pobiec Coast Road i popatrze�. - Zamarzam - o�wiadczy�a Helen. - Je�li mam gdzie� biec, to do domu, do ��ka. Nikt z nas nic nie wie o tym poci�gu, i bar- dzo dobrze. W og�le nie powinien tu stawa�. W og�le nie powin- no go tu by�. Je�li dopisze nam szcz�cie, odjedzie zanim dotrze- my do Coast Road, nie m�wi�c ju� o dobiegni�ciu do stoku, przy kt�rym - s�dz�c po odg�osach - si� zatrzyma�. Kiedy sko�czy�a m�wi�, razem z Jackiem wyskoczyli na deszcz, ze�lizn�li si� po osuwisku na pla��, gdzie wzi�li podk�ady i ponie�li je w stron� buta. Jack obserwowa�, jak dziewczyna lek- ko nios�a belk� na ramieniu, zupe�nie jakby nic nie wa�y�a. Uwielbia� j�. By�a pi�kna z tymi swoimi ciemnymi, mokrymi w�o- sami, ubrana w zalatuj�cy st�chlizn� we�niany sweter. Spostrze- g�a, �e jej si� przygl�da i zak�opotana odwr�ci�a wzrok. Upu�ci�a przy tym niesiony podk�ad i musia�a wrzuci� go sobie z powro- tem na rami�, wdzi�czna, �e deszczowa noc ukry�a rumieniec. Skeeziks i Jack ci�gn�li but, pchali, mozolnie przesuwaj�c go po jednej parze belek, potem po drugiej. Zatrzymali si� na chwil�, �eby Helen mog�a przeci�gn�� uwolnione kawa�ki drew- nianego toru i u�o�y� na piasku nast�pny odcinek trasy. Pracowa- li tak do chwili kiedy, zmarzni�ci i zm�czeni, zorientowali si�, �e s� tu� przy prowadz�cej na pla�� drodze, na kt�rej sta� w�zek. Ko� spa�. Jack na wszelki wypadek wepchn�� podk�ad przed tylne ko- �a. Potem we tr�jk� unie�li nosek buta i wsadzili go na w�zek. Helen i Skeeziks przytrzymali go, a Jack pobieg� do pi�tki i wpar� si� w ni� ramieniem, zabezpieczaj�c but przed ze�li�ni�- ciem si�. Pozosta�a dw�jka do��czy�a do niego, wsp�lnymi si�a- mi unie�li bucior i wepchn�li na �liski od deszczu w�zek, a� stuk- n�� o przedni� burt�. Koby�a obudzi�a si�, poruszy�a �bem, jakby chcia�a strz�sn�� resztki snu. Przyjaciele przywi�zali but do burt, pos�u�ywszy si� ci�kimi od wody sznurowad�ami, nie przejmuj�c si�, �e po�owa obcasa wystaje z ty�u poza platform�. Pi�tna�cie po drugiej stukali ko�atk� do drzwi doktora Jen- sena, a dziesi�� minut p�niej stali przy kominku, dygocz�c i