10098
Szczegóły |
Tytuł |
10098 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10098 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bruno Apitz
"Nadzy w�r�d wilk�w"
Bruno Apitz urodzi� si� w r. 1900 w Lipsku, w rodzinie robotniczej. W czternastym roku �ycia zosta� cz�onkiem Socjalistycznego Zwi�zku M�odzie�y Robotniczej, w siedemnastym - 'aresztowano go po raz pierwszy za udzia� w manifestacji antywojennej, w dziewi�tnastym - ponownie za udzia� w strajku. Maj�c lat dwadzie�cia siedem wst�puje do Komunistycznej Partii Niemiec i rozpoczyna prac� literack� - przedtem dorywczo uprawia� r�ne zawody: by� robotnikiem, sprzedawc� w antykwariacie, aktorem. Po doj�ciu Hitlera do w�adzy jedena�cie lat sp�dza w wi�zieniach i obozach - z czego osiem w Buchenwaldzie. Obecnie mieszka w NRD i zajmuje si� wy��cznie prac� literack�.
Sk�adaj�ce si� na przedwojenny dorobek pisarski B. Apitza powie�ci i dwie sztuki teatralne ze wzgl�du na sw� wymow� polityczn� nie doczeka�y si� druku i wystawienia. Po wojnie pocz�tkowo pisa� przewa�nie na u�ytek teatru i radia. W roku 1955 rozpocz�� prac� nad stanowi�c� szczytowe osi�gni�cie w jego "tw�rczo�ci powie�ci� "Nadzy w�r�d wilk�w" (ukaza�a si� w 1958, w r. 1960 w wersji filmowej). Powie�� ta zosta�a przet�umaczona na wiele j�zyk�w.
"Nadzy w�r�d wilk�w" to jedno z najwybitniejszych osi�gni�� w ogromnym i wci�� jeszcze mimo up�ywu lat rozrastaj�cym si� dziale literatury, skr�towo zwanej "obozow�". Wyj�tkowo�� tego utworu polega na tym, �e ukazuje on ob�z od strony mniej znanej, od strony dzia�aj�cej na terenie obozu mi�dzynarodowej tajnej organizacji ruchu oporu.
Trzon akcji stanowi przemycenie do Buchenwaldu w transporci� wi�ni�w z O�wi�cimia dziecka, z warszawskiego getta. Czu�o�� dla bezbronnej istotki, zdolno�� do po�wi�ce� silniejsze s� ni� strach przed torturami i �mierci�. W przejmuj�cej historii ma�ego Stefana autor daje wyraz swemu przekonaniu o niezniszczalno�ci najlepszych cech natury ludzkiej nawet w najbardziej nieludzkich -warunkach.
Bruno Apitz
"Nadzy w�r�d wilk�w"
Czytelnik - Warszawa 1976
1
Drzewa na szczycie Ettersbergu ocieka�y wilgoci� i wrasta�y nieruchomo w milczenie okalaj�ce g�r� i izoluj�ce j� od okolicy. Opad�e, wyniszczone przez zim� listowie butwia�o na ziemi, pob�yskuj�c wilgoci�.
Wiosna dociera�a tutaj, jak gdyby oci�gaj�c si�. Wydawa�o si�, �e ostrzegaj� j� tabliczki umieszczone mi�dzy drzewami:
"Teren podlegaj�cy komendanturze obozu koncentracyjnego Buchenwald, uwaga, gro�ba �mierci! W wypadku przekroczenia strefy strzela si� bez uprzedzenia!" Pod tym napisem - jako symbole - czaszka i skrzy�owane piszczele.
Wieczny deszcz, nasi�k�y mg��, lepi� si� r�wnie� do p�aszczy pi��dziesi�ciu SS-man�w, kt�rzy tego. marcowego popo�udnia 1945 roku stali na chronionej daszkiem, betonowej platformie. Platforma ta, zwana stacj� Buchenwald, stanowi�a zako�czenie szyn kolejowych wiod�cych od Weimaru na szczyt g�ry. W pobli�u znajdowa� si� ob�z.
Na obszernym, opadaj�cym ku p�nocy placu apelowym ustawili si� wi�niowie na apel wieczorny. Blok przy bloku, Niemcy, Rosjanie, Polacy, Francuzi, �ydzi, Holendrzy, Austriacy, Czesi, badacze Pisma �wi�tego, kryminali�ci... nieprzejrzany t�um ustawiony w dok�adnie wyr�wnany kwadrat.
Przez szeregi wi�ni�w przebiega� tajemniczy szept. Kto� tam przeni�s� do lagru wiadomo��, �e Amerykanie przekroczyli Ren ko�o Remagen...
- S�ysza�e� ju� o tym? - zapyta� Runki stoj�cego obok niego
w pierwszym szeregu bloku 38 Herberta Bochowa. Bochow skin�� g�ow�. - Podobno utworzyli przycz�ek.
Stoj�cy w drugim rz�dzie za nimi Schupp wtr�ci� si�:
- Remagen? To jeszcze daleko.
Nie otrzyma� odpowiedzi. Z namys�em popatrzy� na kark Bochowa. Na poczciwej, wiecznie zdumionej twarzy elektryka obozowego Schiippa - usta mia� z�o�one w ciup, a oczy patrzy�y zza okr�g�ych okular�w w czarnej oprawie - malowa�o si� podniecenie. R�wnie� inni wi�niowie tego bloku szeptali mi�dzy sob�, dop�ki przyciszonych rozm�w nie przerwa� Runki sykiem: - Uwaga! - Blocfuhrerzy, SS mani ni�szych stopni, zbli�ali si� z g�ry i szli na poszczeg�lne podlegaj�ce im bloki. Szept zamar�, a podniecenie skry�o si� za skamienia�ymi twarzami.
Remagen!
To by�o naprawd� jeszcze daleko od Turyngii.
A jednak front na zachodzie ruszy� w zwi�zku z decyduj�c� zimow� ofensyw� Armii Czerwonej, kt�ra poprzez Polsk� wtargn�a do Niemiec.
Nic w twarzach wi�ni�w nie wyra�a�o, jak bardzo ich ta wiadomo�� poruszy�a.
Milcz�co stali na Yordermann i Seitenrichtung *, wzrokiem �ledz�c blockfiihrer�w, kt�rzy przechodz�c wzd�u� blok�w liczyli wi�ni�w. Spokojnie, jak co dzie�.
Na g�rze przy bramie lageraltester Kramer odda� list� ze stanem og�lnym rapportfuhrerowi i zgodnie z przepisem stan�� osobno - przed ogromnym kwadratem. R�wnie� jego twarz by�a nieprzenikniona, chocia� my�la� o tym samym, co dziesi�tki tysi�cy towarzyszy stoj�cych za nim.
Dawno ju� poszczeg�lni blockfuhrerzy wr�czyli swoje meldunki rapportfuhrerowi Reinebothowi i ustawili si� w lu�nym szeregu przy bramie. Mimo to min�a jeszcze godzina, zanim liczby ostatecznie si� zgodzi�y. Wreszcie Reineboth przyst�pi� do mikrofonu: "Gotowe - baczno��!"
R�wnanie w prz�d i w bok. (Wszystkie obja�nienia w ksi��ce pochodz� od t�umacza.)
Ogromny kwadrat znieruchomia�.
"Czapki - zdj��!"
Jednym ruchem zerwali wi�niowie brudne czapki z g��w. Przy kutej w �elazie bramie sta� Kluttig, drugi lagerfiihrer, i przyjmowa� meldunek od Reinebotha.
Opieszale podni�s� prawe rami�.
Od lat tak by�o.
Nowina jednak�e nie dawa�a Schuppowi spokoju. Nie potrafi� milcze�; zasycza� k�tem ust wprost w kark Bochowa: - Ci na g�rze b�d� nied�ugo mieli pe�ne portki... Bochow ukry� u�miech w zmarszczkach nieruchomej twarzy. Reineboth zn�w przyst�pi� do mikrofonu. "Czapki - w��!"
Jeden ruch. Brudne �achy spada�y z rozmachem na g�owy, byle jak, krzywo, do przodu, do ty�u, na bok - i wi�niowie upodobnili si� do komediant�w. Poniewa� wojskowy dryl dawa� tu komiczny efekt, Reineboth przywyk� rzuca� w mikrofon rozkaz:
"Poprawi�!"
Dziesi�tki tysi�cy r�k poprawia�o czapki. "Do��!"
Zn�w jedno uderzenie d�oni o szew spodni. Teraz czapki musia�y znajdowa� si� ju� dok�adnie na w�a�ciwym miejscu. Kwadrat sta� nieruchomo.
SS celowo wobec wi�ni�w ignorowa�a jak gdyby fakt trwania wojny. Tutaj dzie� po dniu mija�, a czas jak gdyby stan�� w miejscu. Ale podsk�rnie, pod pokryw� monotonii rwa� strumie�. Dopiero przed paroma dniami Ko�obrzeg i Grudzi�dz "w bohaterskim boju uleg�y przemocy wroga..."
Armia Czerwona!
"Sforsowanie Renu pod Remagen..." Alianci!
Obc�gi zaciskaj� si� coraz bardziej!
Reineboth mia� jeszcze co� do zakomunikowania:
"Wi�niowie z Bekleidungskammer do Bekleidungskammer! Fryzjerzy blokowi do �a�ni!"
Rozkaz ten nie by� nowin� dla wi�ni�w. Zn�w, jak tylekro� w ostatnich miesi�cach, przyby� do obozu nowy transport. Na wschodzie ewakuowano obozy koncentracyjne O�wi�cim, Majdanek... Przepe�niony Buchenwald musia� ich jednak przyj��. Jak rt�� w termometrze narasta�a liczba przybywaj�cych niemal co dzie�. Gdzie tych ludzi podzia�? Aby gdzie� pomie�ci� cugangi , trzeba by�o ustawi� prowizoryczne baraki na odleg�ym zboczu obozu. Tysi�ce upychano w by�ych stajniach. Podw�jny pas drutu kolczastego wok� tych stajni i to, co te druty otacza�y, nazywa�o si� odt�d Ma�ym Lagrem.
Ob�z w obozie, odosobniony i rz�dz�cy si� w�asnymi prawami. Gnie�dzili si� tu ludzie wszystkich europejskich narodowo�ci, ludzie, o kt�rych nikt nie wiedzia�, gdzie niegdy� by� ich dom, ludzie, kt�rych my�li nikt nie potrafi� odgadn��, ludzie, kt�rzy m�wili j�zykami rozumianymi przez ma�o kogo. Ludzie bez nazwisk i twarzy.
Spo�r�d tych, kt�rzy wyruszyli z innych oboz�w, po�owa zmar�a lub zosta�a rozstrzelana w marszu przez SS-ma�sk� eskort�. Zw�oki ich pozostawa�y na drogach. Listy transportowe nie odpowiada�y ju� konkretnym cyfrom, pomiesza�y si� numery wi�niarskie, zapanowa� ba�agan. Kto nale�a� do �ywych, a kto do umar�ych? Kto wiedzia� cokolwiek o nazwiskach i pochodzeniu tych ludzi?
"Rozej�� si�!"
Reineboth wy��czy� mikrofon. Olbrzymi kwadrat o�y�. Blokowi dawali komendy. Blok za blokiem odchodzi�. Wielki t�um ludzki rozp�ywa� si� w d� placu apelowego w kierunku barak�w. Na g�rze blockfiihrerzy znikali za bram�.
W tym samym czasie wtacza� si� na stacj� poci�g towarowy z nowym transportem. Zanim zd��y� si� zatrzyma�, kilku SS-man�w zacz�o biec wzd�u� wagon�w, �ci�gaj�c karabiny z ramion. Odsun�li rygle i rozsuwali drzwi wagon�w. {Obozowy magazyn odzie�owy.
Nowo przybyli wi�niowie - niem. Zugang }.
- Wy�azi�, brudne �winie! Wy�a��e, wy�a�!
Wi�niowie stali �ci�ni�ci, rami� przy ramieniu, w cuchn�cej ciasnocie wagon�w. Nag�y przyp�yw tlenu odurzy� ich. W�r�d wrzasku SS-man�w przepychali si� teraz przez wyj�cia, padaj�c jeden na drugiego i przewracaj�c si�. Pozostali SS-mani zegnali ich w nieforemn� kup�. Wagony, jak p�kaj�ce wrzody, wyrzuca�y sw� zawarto��.
Jako jeden z ostatnich wyskoczy� z wagonu polski �yd, Zachariasz Jankowski. SS-man trzepn�� go kolb� karabinu po r�ce, gdy pr�bowa� ci�gn�� za sob� walizk�.
- �ydowska �winio, przekl�ta!
Jankowskiemu uda�o si� z�apa� walizk�, kt�r�. SS-man cisn�� w niego w�ciekle.
- Chowasz tam chyba ukradzione diamenty, ty �winio?
Jankowski, taskaj�c za sob� walizk�, schroni� si� w �rodek ludzkiego t�umu.
SS-mani wdrapali si� do wagon�w i zacz�li wymiata� reszt� przy pomocy kolb. Chorych i wycie�czonych zrzucali jak worki. Pozostali tylko martwi, kt�rych podczas d�ugiej jazdy uk�adano w opr�nionym z trudem k�cie. Jeden z trup�w w pozycji na wp� siedz�cej �mia� si�.
W ka�dym prawie bloku wisia�y na �cianach lub przy stole blokowego, zazwyczaj do�wiadczonego d�ugoletniego wi�nia, mapy. Wycinano je z gazet w�wczas, kiedy to faszystowskie hordy maszerowa�y przez Mi�sk, Smole�sk, Wia�m� w kierunku Moskwy, a p�niej przez Odess� i Rost�w na Stalingrad.
Blockfiihrerzy - wredni, lubuj�cy si� w biciu SS-mani - tolerowali wywieszanie map, a niekiedy nawet, gdy byli w dobrym humorze i s�ycha� by�o zwyci�skie fanfary, prztykali zarozumiale palcem w rosyjskie miasta, m�wi�c:
- No, a gdzie� ta wasza Armia Czerwona?
To by�o dawno temu.
Teraz pobie�nie rzucali okiem na mapy. Nie zauwa�ali te� linii przeci�gni�tych na nich przez wi�ni�w. Grube i cienkie, niebieskie, czerwone i czarne kreski.
Nazwy dawnych p�l bitewnych dotykane tysi�ce razy przez tysi�ce palc�w zamieni�y si� na cienkim papierze gazetowym w czarne, brudne kleksy. Homel, Kij�w, Chark�w...
Kto si� tym jeszcze interesowa�?
Teraz sz�o o Kostrzyn, Szczecin, Grudzi�dz, o Dusseldorf i Koloni�. Ale i te nazwy zamieni�y si� ju� w niewyra�ne plamy. Jak�e cz�sto notowano tu, skre�lano, wycierano i zn�w pisano na nowo, a� nic ju� wi�cej nie mo�na by�o odczyta�.
Tysi�ce razy tysi�ce palc�w wodzi�o wzd�u� front�w, zamazywa�o je i - �ciera�o. Niepowstrzymanie zbli�a� si� koniec!
R�wnie� teraz, gdy ciche w ci�gu dnia bloki nape�ni�y si� gwarem nap�ywaj�cych wi�ni�w, ca�e ich grona wisia�y przy mapach.
Na bloku 38 Schiipp przepycha� si� przez grup�, kt�ra studiowa�a map� na stole Runkiego.
- Remagen! O, to tu, mi�dzy Koblencj� a Bonn. Kto� zapyta�:
- Ile to jeszcze kilometr�w do Weimaru?
Schiipp uni�s� zdumion� twarz, b�ysn�� oczyma i pogr��y� si� w my�lach: "Gdyby oni kiedy� doszli..."
Palce wodzi�y wzd�u� przysz�ej drogi: Eisenach, Langensalza, Gotha, Erfurt...
My�l Schiippa jak gdyby utkn�a. "Jak dojd� do Erfurrtu, to b�d� te� w Buchenwaldzie. Kiedy? W ci�gu dni? Tygodni? Miesi�cy?"
- Przede wszystkim odczeka�. Widz� czarno. Co ty my�lisz, �e ci tam z g�ry zostawi� nas Amerykanom? Przedtem nas wszystkich wyko�cz�.
- Nie sraj w portki! - ofukn�� Schiipp sceptyka. Przez grup� nerwowo przepycha� si� sztabowy:
- Mo�e by�cie zechcieli �askawie przynie�� wasze miski do �arcia?
Drewniaki stuka�y, miski brz�cza�y.
SS-mani ustawili t�um w ordynku marszowym. Dzika horda wprawi�a w ruch chwiejny i potykaj�cy si� t�um, eskortuj�c go do obozu.
Jankowskiemu uda�o si� wcisn�� w �rodek maszeruj�cych, dzi�ki czemu unikn�� cios�w SS-man�w. Nikt w marszu nie troszczy� si� o swego s�siada. Ka�dy przej�ty by� w�asn� trosk�, strachem przed niewiadomym, kt�re go oczekiwa�o. Chorych i wyn�dznia�ych ci�gni�to za sob� z przyzwyczajenia, si�� zwierz�cego instynktu samozachowawczego. Tak sun�� poch�d po drodze cugang�w, a potem poprzez bram� do lagru.
Zdr�twia�a od uderzenia d�o� Jankowskiego zwisa�a jak co� obcego i wrogiego, bola�a potwornie. Jednak�e uwaga, jak� musia� po�wi�ci� walizce, powodowa�a, �e niemal nie czu� tego b�lu. Chodzi�o o to, aby za wszelk� cen� bezpiecznie przenie�� walizk� przez bram� nowego lagru.
Jankowski uwa�nie rozejrza� si� na wszystkie strony.
Stoj�c w t�umie pozwoli� si� przepchn�� przez w�sk� bram�. Nauczony do�wiadczeniem, potrafi� si� tak zr�cznie ukry�, �e uda�o mu si� prze�lizn�� bez zwr�cenia na siebie uwagi SS-man�w.
By� to w og�le cud, �e uda�o mu si� tutaj dobrn�� z walizk�. Dr�a� na sam� my�l o tym i odgania� my�li, by nie uroczy� cudu. Wierzy� tylko gor�co i �arliwie w jedno; lito�ciwy B�g nie dopu�ci chyba do tego, by walizka dosta�a si� w r�ce SS.
Na placu apelowym t�um uszeregowa� si� ponownie. Ostatnie resztki si� zu�y� Jankowski, aby stosunkowo pewnym krokiem przemaszerowa� w pochodzie przez ob�z. Byle si� tylko nie potkn�� i nie s�ania�, bo to podpada. W skroniach mu sycza�o i hucza�o, ale jako� przetrzyma�. I spostrzeg� z ulg�, �e tym razem poch�d prowadzili wi�niowie.
Gdy dotarli na miejsce, na placu mi�dzy wysokimi kamiennymi budynkami siedzieli ju� w d�ugim szeregu fryzjerzy na przyniesionych z bloku taboretach. Panowa� tu wielki ba�agan. Nowo przybyli musieli si� rozebra�, by p�j�� do �a�ni. Nie sz�o to zbyt sprawnie, poniewa� jaki� schurfiihrer wrzeszcza� i szala� w�r�d cugang�w, p�osz�c ich jak kury.
Gdy wreszcie nast�pi� spok�j i schurfiihrer znikn�� w �a�ni, Jankowski opad� wyczerpany na kamienist� ziemi�. K�uj�cy b�l w d�oni zamieni� si� w t�pe pulsowanie. Jankowski siedzia� przez d�u�sz� chwil� z opuszczon� g�ow� i podskoczy� dopiero, gdy kto� nim mocno potrz�sn��. Sta� przed nim jeden z wi�ni�w, kt�rzy eskortowali poch�d. By� z lagerschutzu . Powiedzia� po polsku:
- Ty, nie �pij!
Jankowski podni�s� si� niepewnie.
Wi�kszo�� sta�a ju� nago. N�dzne postacie, kt�re wy�oni�y si�. ze zdartych �ach�w, sta�y przed fryzjerami, dr��c z zimna na si�pi�cym deszczu. Maszynkami strzy�ono im w�osy.
Jankowski pr�bowa� zdrow� r�k� �ci�gn�� z siebie lich� odzie�. Polak z lagerschutzu pom�g� mu przy tym.
Dw�ch wi�ni�w kr�ci�o si� w�r�d cugang�w i przeszukiwa�o od�o�one na bok rzeczy, podnosz�c od czasu do czasu worek albo zasznurowan� paczk�. Jankowski przestraszy� si�.
- Czego oni szukaj�?
Wi�zie� z lagerschutzu spojrza� na t� dw�jk� i roze�mia� si�. dobrodusznie.
- To H�fel i Pippig z Effektenkammer . Skin�� uspokajaj�co, wskazuj�c na walizk�.
- Tu nikt nic ci nie buchnie. Id� ju�, bracie, i daj si� ostrzyc.
Balansuj�c boso po ostrym �wirze, Jankowski skierowa� si� w stron� fryzjer�w.
Przed wej�ciem do �a�ni scharfiihrer spowodowa� na nowo t�ok i wrzask, pchaj�c cugang�w do wielkiej drewnianej kadzi.
Porz�dkowa s�u�ba wi�niarska, utworzona przez SS. Magazyn cywilnej odzie�y wi�ni�w.
Pi�ciu, sze�ciu naraz. Musieli si� tam zanurzy� w �mierdz�cej na skutek wielokrotnego u�ywania k�pieli �ugowej.
- G�owy zanurzy�, �mierdziele!
Grub� pa�k� wali� po ostrzy�onych na zero g�owach, kt�re znika�y natychmiast w pomyjach.
- Zn�w si� zala� - szepn�� ma�y, nieco krzywonogi Pippig, niegdy� drezde�ski zecer.
H�fel nie zareagowa� na t� uwag�. Dotkn�� butem walizy Jankowskiego:
- Chcia�bym wiedzie�, co oni tu przytaskali...
Ale gdy tylko Pippig pochyli� si� nad walizk�, podbieg� Jankowski. Z twarzy jego wyziera� strach. M�wi� co� gwa�townie, ale oni nie rozumieli Polaka.
- Kto ty jeste�? - zapyta� H�fel. - Name, Name? To chyba Polak zrozumia�.
- Jankowski Zachariasz. Warszawa.
- Czy to twoja walizka?
- Tak, tak.
- Co tam masz w �rodku?
Jankowski m�wi�, gestykulowa� i kurczowo trzyma� walizk�.
Scharfiihrer wyskoczy� z �a�ni, poganiaj�c ludzi przekle�stwami. Aby nie podpa��, H�fel popchn�� Polaka z powrotem w szereg nagus�w. Jankowski wlecia� prosto w r�ce scharfuhrera. Ten chwyci� go za rami� i zataska� do �a�ni. Tak wi�c znalaz� si� Jankowski w kadzi, a nast�pnie zosta� wepchni�ty przez boja�liwie t�ocz�cych si� wi�ni�w do k�pieli.
Wilgotne ciep�o dzia�a�o dobroczynnie na jego przemarzni�te cia�o, a pod tuszem odczu� Jankowski b�og� bezwolno��. Napr�enie i strach rozp�yn�y si�, a sk�ra �apczywie wch�ania�a ciep�o.
Pippig zaciekawiony przykucn�� i otworzy� walizk�.
Natychmiast jednak zatrzasn�� wieko i spojrza� przera�ony na Hofla.
- O co chodzi?
Pippig otworzy� zn�w walizk�, ale tylko na tyle, by pochylony H�fel m�g� zajrze� do �rodka.
- Cz�owieku, zamykaj! - sykn�� H�fel. Wyprostowa� si� gwa�townie i rozejrza� boja�liwie za scharftthrerem. SS-man by� w �a�ni.
- Je�li oni na to wpadn�... - szepta� Pippig. H�fel niecierpliwie zamacha� r�kami.
- Zabiera�! Schowa�! Raz, dwa!
Pippig, jak z�odziej, rzuci� okiem na �a�ni�, a gdy upewni� si�, �e nie jest obserwowany, pobieg� szybko z walizk� w stron� pobliskiego budynku i znikn�� w jego wn�trzu.
Leonid Bogorski kr�ci� si� po �a�ni mi�dzy prysznicami i ogl�da� cugang�w. Mia� na sobie tylko cienkie drelichowe spodnie i drewniane sanda�y na nogach. Atletyczny korpus l�ni� od wody. Gdy nadchodzi�y cugangi, ten Rosjanin, kapo albo vorarbeiter Bade-kommando , najch�tniej trzyma� si� z ty�u; tutaj nie dociera� scharfiihrer, kt�ry zwykle zabawia� si� przy kadzi.
Tu, w�r�d ciep�ego szumu wody, przera�eni, zastraszeni ludzie po raz pierwszy od chwili przybycia do obozu odzyskiwali spok�j. Jak gdyby woda sp�ukiwa�a z nich ca�e zm�czenie, wszystek strach i prze�yte okropno�ci. Bogorski zna� dobrze tego rodzaju prze�ycia. By� jeszcze m�ody, mia� wszystkiego trzydzie�ci pi�� lat. Oficer lotnik. O tym faszy�ci nie wiedzieli. Dla nich by� je�cem rosyjskim, podobnym do wielu innych dostarczonych do Buchenwaldu z obozu je�c�w. Bogorski robi� wszystko, by zachowa� anonimowo��. Nale�a� do Mi�dzynarodowego Komitetu Obozowego, tak zwanego MKO, bardzo zakonspirowanego, o kt�rego istnieniu poza niewielu wtajemniczonymi nie wiedzia� �aden wi�zie�, nie m�wi�c ju� oczywi�cie o SS-manach.
Bogorski kr�ci� si� cicho mi�dzy prysznicami. Jego u�miech wystarczy�, by wywo�a� u przybysz�w nik�e uczucie bezpiecze�stwa. Zatrzyma� si� przy Jankowskim, obserwuj�c tego niepozornego m�czyzn�, kt�ry z zamkni�tymi oczyma poddawa� si� ciep�emu strumieniowi.
"Gdzie on teraz mo�e w�a�ciwie by�?" - pomy�la� Bogorski, u�miechn�� si� �agodnie i zapyta� potem doskona�� polszczyzn�:
Przodownik komanda �a�ni.
- Jak d�ugo byli�cie w drodze?
Jankowski, wyrwany nagle z sennych widziade�, otworzy� przestraszone oczy.
- Trzy tygodnie - odpowiedzia� odwzajemniaj�c u�miech. Aczkolwiek wiedzia� z do�wiadczenia, �e milczenie jest najlepsz� ochron�, tym bardziej w nowym, nie znanym jeszcze otoczeniu, Jankowski poczu� nagle potrzeb� otworzenia serca.
Gor�czkowo, niespokojnie wodz�c oczami, opowiada� o marszu do Buchenwaldu. M�wi� o okropno�ciach ewakuacji. Tygodniami ca�ymi s�aniali si� po szosach, g�odni, s�abi, bez przerwy i odpoczynku. Nocami sp�dzano ich na pola do kupy, znu�eni padali w �nieg na zmarzni�te na kamie� skiby ziemi, przyciskaj�c si� jeden do drugiego, by ochroni� si� przed nocnymi przymrozkami. Ilu� nazajutrz rano nie wstawa�o do dalszego marszu! Oddzia�y eskortuj�cych SS-man�w przechodzi�y w�wczas wzd�u� pola i dobija�y dogorywaj�cych. Ch�opi znajdowali trupy i grzebali je na polach. A ilu� pad�o w czasie drogi! Jak�e cz�sto terkota�y karabiny. Zawsze, gdy zaczyna�a, si� strzelanina, gnano poch�d biegiem.
- Biegiem, �winie! Biegiem! Biegiem! Gdy Jankowski zamilk�, bo nie mia� ju� nic wi�cej do opowiedzenia, Bogorski zapyta�:
- Ilu was wysz�o z O�wi�cimia?
- Chyba ze 3000... - pad�a cicha odpowied� Jankowskiego.
Na jego twarzy pojawi� si� uleg�y u�miech. Chcia� jeszcze co� powiedzie�. Czu� potrzeb� powierzenia komu� w tym obcym lagrze tajemnicy swojej walizki. Ale w tej chwili w�a�nie scharfiihrer kaza� zamkn�� tusz i pop�dzi� now� grup� do k�pieli.
Jankowski powl�k� si� w mokry ch��d.
Walizka znikn�a.
H�fel, kt�ry czeka� na Polaka, zamkn�� mu natychmiast d�oni� usta i szepn��:
- Mord� na k��dk�! Wszystko w porz�dku! Jankowski zrozumia�, �e ma si� zachowywa� spokojnie, i patrzy� na Niemca. Ten nalega�:
- Bierz twoje �achy i zwiewaj!
H�fel zarzuci� Jankowskiemu ubranie na rami� i pchn�� go niecierpliwie w szeregi tych, kt�rzy po k�pieli szli do Bekleidungs-kammer, by zamieni� brudn� odzie� na czyst�.
Jankowski gor�czkowo m�wi� co� do Niemca. Cho� H�fel nie rozumia� Polaka, z nawa�u s��w wyczu� strach. Poklepa� go uspokajaj�co po ramieniu:
- Ja, ja, ja! Ju� dobrze! Id� ju�, id�!
Wepchni�ty w szereg Jankowski musia� p�j�� do Bekleidungskammer.
- Nix boses ? Gar nix boses ? H�fel skin��, by ju� szed�.
- Nix boses, gar nix boses...
Pippig wbieg� po schodach do Effektenkammer, jak ch�opak uszcz�liwiony otrzymanym podarunkiem.
O tej p�nej popo�udniowej godzinie nie by�o ju� wi�ni�w w d�ugim magazynie odzie�owym, w kt�rym wisia�y tysi�ce work�w z cywilnymi ubraniami wi�ni�w. Tylko August Ros� sta� przy d�ugim w poprzek ustawionym stole i grzeba� w jakich� papierach.
Spojrza� zdumiony na skradaj�cego si� Pippiga.
- Co� tam przytaska�?
Pippig zby� pytanie niecierpliwym gestem.
- Gdzie Zweiling?
Ros� wskaza� palcem na pok�j hauptscharfiihrera.
- Uwa�aj! - powiedzia� Pippig gwa�townie i znikn�� w ciemnym k�cie mrocznego magazynu. Ros� patrzy� za nim, obserwuj�c jednocze�nie siedz�cego w swoim pokoju hauptscharfuhrera, kt�rego widzia� przez du�� szyb� w drzwiach.
Zweiling siedzia� przy biurku nad otwart� gazet�, z g�ow�
Gwarowo: Nic z�ego? Zupelnie nic?
opart� na r�kach. Wygl�da�o, jak gdyby spa�. Ale ten chudy, wysoki m�czyzna nie spa� - my�la�. Ostatnie meldunki z frontu niepokoi�y go.
Pippig wynurzy� si� z k�ta, gestem nakaza� Rosemu spok�j, otworzy� ha�a�liwie drzwi do kancelarii, mieszcz�cej si� obok pokoju Zweilinga, i zawo�a� nienaturalnie g�o�no:
- Marian, z�a� na d�, b�dziesz t�umaczy�.
Zweiling zerwa� si�. Zobaczy�, jak przywo�any Polak odchodzi z Pippigiem.
Pippig da� Kropi�skiemu cynk i obaj powlekli si� w g��b. Znikn�li w najdalszym k�cie magazynu za g�r� work�w z odzie��. Tu sta�a walizka.
Pippig, podniecony i �ywy jak rt��, rozejrza� si� wok� stosu odzie�y, zatar� r�ce i wyszczerzy� z�by do Kropi�skiego, co mia�o oznacza�: "Teraz uwa�aj, co przytaska�em..." Potem otworzy� zamki i podni�s� wieko walizy. Z dum� wsadzi� �apy do kieszeni i raczy� si� udan� niespodziank�.
W walizce le�a�o, przycisn�wszy r�czki do twarzy, otulone w �achmany - dziecko. Ch�opiec, maj�cy najwy�ej trzy lata.
Kropi�ski przykucn�� i popatrzy� na dziecko. Le�a�o bez ruchu. Pippig pog�aska� delikatnie male�kie cia�ko.
- Kizia... przylecia�a do nas.
Chcia� chwyci� ch�opca za rami�, ale dziecko jak gdyby stawia�o op�r. Wreszcie Kropi�ski zdo�a� co� wykrztusi�:
- Biedactwo - powiedzia� po polsku - sk�d si� tu wzi��e�? - Na d�wi�k polskiej mowy dziecko podnios�o g��wk�, jak owad wysuwaj�cy macki. Male�ki, pierwszy znak �ycia nies�ychanie poruszy� dw�ch m�czyzn wpatruj�cych si� z zachwytem w oczy dziecka. Szczup�a twarzyczka nosi�a na sobie pi�tno powagi doros�ego cz�owieka, a oczy mia�y zupe�nie nie dzieci�cy blask. Dziecko przygl�da�o si� m�czyznom w niemym oczekiwaniu. Ledwo wa�yli si� oddycha�.
Ros� nie potrafi� d�u�ej powstrzyma� ciekawo�ci. Po cichu przemkn�� si� do k�ta i stan�� tu� przed tamtymi.
- Co to ma znaczy�?
Przera�ony Pippig odwr�ci� si� gwa�townie i sykn�� na zdumionego Rosego:
- Czy� ty zwariowa�? Po co� tu przyszed�? Wal z powrotem! Chcesz, �eby Zweiling spad� nam na kark? Ros� machn�� r�k� lekcewa��co:
- Kontempluje...
Pochyli� si� ciekawie nad dzieckiem i powiedzia�:
- �adn� zabawk� sobie sprawi�e�.
Przed d�ug� lad� sta�o kilku cugang�w chc�cych odda� jakie� drobiazgi, obr�czk� czy p�k kluczy.
Wi�niowie z komanda chowali rzeczy do toreb, a H�fel jako kapo dozorowa�.
Obok niego sta� Zweiling i przygl�da� si�. Jego wiecznie na wp� otwarte usta nadawa�y i tak pozbawionej wyrazu twarzy szczeg�lnie bezmy�lny wygl�d.
Te buble nie interesowa�y go, odszed� od sto�u. Wzrok H�fla pow�drowa� za SS-manem, kt�ry ze sw� niedba�� postaw� i chud� figur� wygl�da� jak zakrzywiony gw�d�. Zweiling skierowa� si� z powrotem do swego pokoju.
Cugang�w wkr�tce za�atwiono i H�fel m�g� wreszcie pomy�le� o dziecku. Ros�, kt�ry wyszed� z k�ta, powstrzyma� go jednak.
- Je�li szukasz Pippiga... - p�on�c z ciekawo�ci wskaza� za siebie. H�fel odpowiedzia� kr�tko:
- Jestem zorientowany. Na ten temat �adnej gadaniny. Zrozumia�e�? - Ros� obruszy� si�.
- Czy ja jestem kapu�?
Obra�ony popatrzy� za H�flem. Zwr�ci�o to uwag� innych wi�ni�w, kt�rzy zacz�li wypytywa�, ale Ros� nie odpowiada�. Z tajemniczym u�mieszkiem poszed� do kancelarii.
Dzieciak siedzia� wyprostowany w walizce, a Kropi�ski, kl�cz�c przed nim, usi�owa� nak�oni� go do m�wienia.
- Jak si� nazywasz? Powiesz mi? Gdzie jest tata? Gdzie jest mama? Podszed� H�fel. Pippig szepn�� bezradnie:
- Co zrobimy z tym fantem? Jak go znajd�, zabij�.
20
H�fel ukl�k� i spojrza� badawczo w twarz dziecka.
- Ono nie m�wi� - wyja�ni� �aman� niemczyzn� zrozpaczony Kropi�ski.
Dziecko zdawa�o si� zaniepokojone przybyciem obcego m�czyzny, szarpa�o z�achmanion� bluz�, ale jego twarzyczka pozosta�a dziwnie nieruchoma, widocznie nie umia�o p�aka�.
H�fel przytrzyma� nerwow� r�czk�.
- Kto ty jeste�, ma�y?
Dzieciak poruszy� wargami i prze�kn�� �lin�.
- G�odny jest - domy�li� si� nagle Pippig. - Przynios� mu
cos.
H�fel podni�s� si� i odetchn�� g��boko. Ca�a tr�jka popatrzy�a na niego bezradnie. H�fel zsun�� niespokojnie czapk� na ty� g�owy.
- Tak, tak, oczywi�cie...
Pippig przyj�� to jako potwierdzenie swych zamiar�w i chcia� odej��. Ale bezsensowne s�owa H�fla oznacza�y tylko pr�b� wyra�enia czego� i uporz�dkowania chaotycznych my�li. Co mia�o si� sta� z dzieckiem? Gdzie je podzia�? Tymczasem musi chyba tu pozosta�. H�fel powstrzyma� Pippiga i zastanawia� si�, co pocz�� dalej.
- Przygotuj mu jakie� pos�anie - nakaza� Kropi�skiemu.
- We� par� starych p�aszczy, u�� je tam w k�cie i... - nagle przerwa�. Pippig popatrzy� na niego pytaj�co. Na twarzy H�fla zarysowa�o si� nagle przera�enie.
- A je�eli dzieciak zacznie krzycze�... ? Potar� d�oni� czo�o.
- Ma�e dzieci krzycz�., kiedy si� boj�... Psiakrew... - Popatrzy� na dziecko. - A mo�e... mo�e... to nie umie wcale krzycze�...? - Chwyci� dziecko za ramionka i potrz�sn�� nim delikatnie. - Nie wolno ci krzycze�, s�yszysz? Bo przyjdzie SS. - Nagle twarz dziecka straszliwie si� zmieni�a. Ch�opak wyrwa� si� i rzuci� z powrotem do walizki. Skuli� si� chowaj�c twarz w r�czkach.
- Wie, o co chodzi - j�kn�� Pippig.
Chc�c przekona� si�, �e tak jest istotnie, zamkn�� wieko. Nads�uchiwali. W walizce by�a cisza.
- No, jasne - powt�rzy� Pippig - wie, o co chodzi.
Otworzy� zn�w walizk�, ale dzieciak trwa� nieporuszony.
Kropi�ski podni�s� go, dziecko zwis�o mu na r�kach jak skurczony owad. Wszyscy, niezwykle wstrz��ni�ci, wpatrywali si� w t� dziwn� istotk�.
Hofel odebra� dziecko Kropi�skiemu i pocz�� je ogl�da� ze wszystkich stron. Z podkulonymi n�kami i schylon� g��wk�, z r�czkami przyci�ni�tymi do buzi, dzieciak wygl�da� jak dopiero co wyrwany z �ona matki albo jak chrz�szcz udaj�cy nie�ywego. Poruszony do g��bi Hofel odda� malca Kropi�skiemu. Ten przycisn�� go do siebie, szepcz�c do ucha uspokajaj�ce polskie s�owa.
- Na pewno b�dzie si� zachowywa� spokojnie - powiedzia� Hofel g�ucho. Zacisn�� wargi. Zn�w trzej m�czy�ni popatrzyli na siebie. Jeden oczekiwa� od drugiego rozstrzygni�cia tego niezwyk�ego wypadku. Hofel poci�gn�� Pippiga za sob�, obawiaj�c si�, by ich nieobecno�� nie zwr�ci�a uwagi Zweilinga.
- Chod�, musimy pokaza� si� w magazynie. - A do Kropi�skiego: - Zosta�, p�ki my nie odejdziemy.
Kropi�ski od�o�y� nieruchome zawini�tko do walizki, a r�ce dr�a�y mu, gdy przygotowywa� legowisko z kilku p�aszczy. Nast�pnie delikatnie u�o�y� dzieciaka, przykry� go troskliwie i ostro�nie odci�gn�� r�czki sprzed twarzyczki. Zauwa�y� przy tym lekki op�r dziecka, kt�rego oczy pozosta�y kurczowo zaci�ni�te.
Gdy Pippig nieco p�niej przekrad� si� do k�ta z kawa�kiem chleba i kaw�, Kropi�skiemu uda�o si� przez ten czas na tyle uspokoi� dziecko, �e otworzy�o zn�w oczy. Kropi�ski posadzi� je i poda� aluminiow� fili�ank�. Pippig za� zach�caj�co wyci�gn�� kromk� chleba.
- Boi si� - zauwa�y� Pippig i wetkn�� mu chleb w d�onie.
- Jedz - skin�� przyja�nie.
- Powiniene� teraz je�� i spa� i nic si� nie b�j - szepta� Kropi�ski. - Nasz dobry wujaszek Pippig b�dzie uwa�a� i ja te�, zabior� ci� potem do Polski - wskaza� z u�miechem na siebie. -
Tam mam taki ma�y domek. - Dzieciak spogl�da� uwa�nie na Kropi�skiego, na twarzy jego malowa�a si� skupiona uwaga. Otworzy� nieco usta. I zaraz szybko jak zwierz�tko wpe�zn�� zn�w pod p�aszcze. Dwaj wi�niowie przeczekali jeszcze chwilk�. Kropi�ski ostro�nie uchyli� p�aszcz. Dzieciak le��c na boku �u� chleb. Kropi�ski delikatnie przykry� go zn�w i we dw�ch opu�cili k�t, zastawiaj�c wej�cie stosem work�w. Nads�uchiwali. Zupe�na cisza.
W przedniej cz�ci magazynu wi�niowie zatrudnieni w komandzie zacz�li si� ju� gromadzi� do wieczornej kontroli. Effekten-kammer nale�a�a do "odkomenderowanych" komand, kt�re wskutek przed�u�onego czasu pracy nie bra�y udzia�u w og�lnym apelu. Odlicza� ich kommandofijhrer, SS-man ni�szego stopnia, na miejscu pracy i meldowa� stan rapportfuhrerowi, kt�ry sprawdza� stan og�lny obozu. W tej chwili Zweiling wyszed� w�a�nie ze swego pokoju, tote� obaj wskoczyli szybko na swoje miejsce w szeregu. By zatuszowa� sp�nienie obu wi�ni�w, Hofel warkn�� z udanym gniewem:
- A mo�e trzeba wam wysy�a� specjalne zaproszenie? Stan�� na baczno�� przed Zweilingiem z czapk� w d�oni i zameldowa� :
- Komando Effektenkammer, 20 wi�ni�w, do apelu gotowi. - A nast�pnie stan�� wraz z innymi w szeregu.
Zweiling przeliczy� szeregi.
Hofel sta� napr�ony i czujny. Z napi�ciem nads�uchiwa�, co dzieje si� w g��bi. Czy mimo wszystko dziecko nie przestraszy si� i nie b�dzie krzycza�o?
Po przeliczeniu Zweiling uczyni� niedba�y gest, kt�ry oznacza�: rozej�� si�. Szeregi rozlu�ni�y si�, wi�niowie wr�cili do swych zaj��. Tylko Hofel sta� wci�� na miejscu, jak gdyby nie zauwa�y� gestu Zweilinga.
- O co chodzi? - zapyta� go SS-man swym bezbarwnym g�osem.
Hofel jak gdyby si� zbudzi� i przestraszy�.
- Nic, hauptscharfuhrer.
Zweiling podszed� do sto�u i podpisa� meldunek o stanie liczbowym komanda.
- O czym pan teraz my�la�? Mia�o to brzmie� uprzejmie.
- O niczym w�a�ciwie, hauptscharfijhrer. Zweiling wysun�� na doln� warg� czubek j�zyka, co czyni� zawsze, kiedy si� u�miecha�.
- By� pan ju� chyba my�lami w domu, co? H�fel wzruszy� ramionami:
- Jak to? - zapyta� udaj�c, �e nie rozumie. Zweiling nie odpowiedzia�. Poszed� do swego pokoju z wielom�wi�cym u�miechem na ustach. Wkr�tce potem wyszed�, aby przekaza� meldunek o stanie komanda. Mia� na sobie brunatny sk�rzany p�aszcz, co �wiadczy�o, �e dzi� ju� nie wr�ci. Klucze od magazynu mia� H�fel odda� po zako�czeniu pracy wartownikowi przy bramie.
W kancelarii wi�niowie st�oczyli si� wok� Hofla, chc�c dowiedzie� si� czego� bli�szego, bo Ros� ju� si� wygada�. H�fel powiedzia� mu z tego powodu kilka ostrych s��w. Ten broni� si�.
Wi�niowie dopytywali si� o dziecko. H�fel uspokoi� ich i powiedzia�, �e dzieciak pozostanie u nich przez noc, a jutro rano zabierze si� go st�d.
Wi�niowie chcieli zobaczy� ch�opca. Po cichu poszli do k�ta, a Kropi�ski ostro�nie uni�s� p�aszcz. Wspinaj�c si� na palce, jeden przez drugiego, ogl�dali male�stwo. Le�a�o zwini�te w k��bek jak p�drak i spa�o. Przez twarze wi�ni�w prze�lizn�� si� jak gdyby jasny promie�. Tak dawno ju� nie widzieli dziecka. Wprawi�o ich w zdumienie. Zupe�nie prawdziwy ma�y cz�owieczek...
H�fel pozwoli� im si� napatrzy�. Kropi�ski by� dumny ze swego nabytku. Gdy wi�niowie na palcach opu�cili k�t, delikatnie owin�� p�aszczem oddychaj�cy k��buszek. Tego wieczora nie pracowali, siedzieli bezczynnie w kancelarii lub na magazynowej ladzie i gadali. Cieszyli si�, ale nikt z nich nie wiedzia� dlaczego w�a�ciwie. Najszcz�liwszy by� Kropi�ski.
- To polskie dziecko - u�miecha� si� raz po raz, wk�adaj�c w u�miech ca�� swoj� dum�.
Pippig zauwa�y�, �e H�fel go unika. Po zako�czeniu pracy przysiad� si� do niego, obserwuj�c, jak tamten bez apetytu grzebie �y�k� w zimnej ju� zupie. H�fel czu� wewn�trzny op�r wobec nie wypowiedzianego pytania Pippiga. Wrzuci� �y�k� do miski i wsta� od sto�u.
- Czy dziecko trzeba st�d zabra�?
H�fel gestem wskaza� na niew�a�ciwo�� pytania, przecisn�� si� przez wi�ni�w st�oczonych wok� sto�u i wyszed� do umywalni, by op�uka� misk�. Pippig poszed� za nim. Tutaj byli sami.
- Gdzie chcesz je podzia�?
Ta wieczna pytanina. H�fel �ci�gn�� niech�tnie brwi.
- Daj mi spok�j!
Pippig milcza�. Nie by� przyzwyczajony do takiego tonu u H�fla. H�fel odczu� to i dlatego troch� w z�o�ci, troch� we w�asnej obronie napad� szorstko na Pippiga:
- Mam swoje powody. Jutro nale�y je st�d usun��. Nie pytaj wi�cej.
I wyszed� z umywalni. Pippig pozosta�. Co tego H�fla op�ta�o?
H�fel szybko opu�ci� blok. Na dworze wci�� jeszcze pada� przenikaj�cy cia�o zimny kapu�niak. H�fel wzdrygn�� si� i zgarbi�. �a�owa�, �e tak szorstko potraktowa� Pippiga. Ale nie m�g� przecie� nawet temu przyzwoitemu ch�opcu przyzna� si�, dlaczego odmawia odpowiedzi, nie m�g� mu powierzy� swojej najg��bszej tajemnicy. Ani Pippig, ani nikt inny nie wiedzia�, �e on, by�y feldfebel garnizonu Reichswehry w Berlinie i cz�onek tamtejszej kom�rki partyjnej, by� tutaj, w obozie, instruktorem wojskowym grup ruchu oporu. Nikt o tym nie wiedzia�.
Mi�dzynarodowy Komitet Obozowy przekszta�ci� si� z biegiem czasu w rdze� oporu. Pocz�tkowo zorganizowali si� komuni�ci, tworz�c przedstawicielstwo poszczeg�lnych grup narodowo�ciowych w Mi�dzynarodowym Komitecie Obozowym. Chcieli w ten spos�b wyrobi� mi�dzy tysi�cami zegnanych tutaj ludzi zal��ek wsp�lnoty, doprowadzi� do porozumienia poszczeg�lnych narodowo�ci i przy pomocy najlepszych z nich wzbudzi� poczucie solidarno�ci, kt�rego pocz�tkowo bynajmniej nie by�o. Jedynie w�r�d niemieckich wi�ni�w by�o kilka blok�w, kt�re zamieszkiwali r�wnie� tak zwani BV-erzy. Wielu z nich stoczy�o si� dla osobistych korzy�ci do roli ch�tnych pomocnik�w SS; trzymali z blockfijhrerami i kommandofuhrerami, stali si� ich donosicielami i kapusiami. R�wnie� w�r�d wi�ni�w politycznych na wszystkich blokach i w�r�d wszystkich narodowo�ci znajdowa�y si� niepewne elementy, dla kt�rych troska o w�asne �ycie by�a wa�niejsza ani�eli dobro i bezpiecze�stwo og�u.
Bo nie ka�dy, kto nosi� czerwony winkiel, by� w istocie wi�niem politycznym, to jest �wiadomym przeciwnikiem faszyzmu. Przecie� nawet "malkontenci", podobnie jak i inne osoby, kt�re z tych czy innych powod�w nie spodoba�y si� gestapo, otrzymywali w obozie czerwony winkiel wi�ni�w politycznych. Tak wi�c w blokach politycznych mo�na by�o znale�� wi�ni�w od "chwiejnych" charakter�w po notorycznych przest�pc�w, z kt�rych niejeden powinien na dobr� spraw� nosi� zielony winkiel zawodowych kryminalist�w. Z pocz�tku nie istnia�o porozumienie mi�dzy blokami Niemc�w a blokami cudzoziemc�w: Polak�w, Rosjan, Francuz�w, Holendr�w, Czech�w, Du�czyk�w, Norweg�w, Austriak�w - b�d� to ze wzgl�du na r�nice j�zykowe, b�d� te� z powodu innych uprzedze�. Towarzysze z MKO musieli prze�ama� wiele trudno�ci, zanim uda�o si� przezwyci�y� nieufno�� wi�ni�w obcokrajowc�w, kt�rym nie�atwo przychodzi�o dojrze� w niemieckich wsp�wi�niach towarzyszy. Konieczna by�a �mia�a i zakonspirowana, a przeto niebezpieczna robota towarzyszy z MKO, by tysi�com wpoi� poczucie wsp�lnoty i zdoby� ich zaufanie. We wszystkich blokach pozyskali sobie m��w zaufania i powoli MKO znajdowa� oparcie w�r�d wi�ni�w, cho� �aden z nich nie zdawa� sobie sprawy z istnienia podziemnej organizacji. Nikt z towarzyszy z MKO nie zajmowa� w obozie eksponowanego stanowiska ani nie by� zbyt znany w�r�d wi�ni�w. �yli skromnie, nie zwracaj�c na siebie uwagi. Bogorski w �a�ni, Kodiczek i Pribula jako fachowcy w baraku optyk�w, van Dalen jako zwyczajny fleger na rewirze, {BV-er - niem. Berufsverbrecher - zawodowy przest�pca kryminalny}.
Riornand jako bardzo ceniony przez smakosz�w francuski kucharz w kasynie SS, a Bochow jako podrz�dny blokszrajber na bloku 38. Tutaj potrafi� ten by�y komunistyczny pose� do Landstagu z Bremerhaven stworzy� sobie wygodn� przysta� dla pe�nienia swego niebezpiecznego zadania. Jego umiej�tno�� pos�ugiwania si� rond�wk� i �adnego kre�lenia drukowanych liter uczyni�a ze� warto�ciowy nabytek dla �miesznie g�upkowatego blockfiihrera. Bochow musia� wypisywa� dla niego ca�e tuziny przem�drych sentencji, jak na przyk�ad: "M�j honor zwie si� wierno��" lub "Ein Volk, ein Reich, ein Fiihrer". Unterscharfuhrer sprzedawa� t� tw�rczo�� znajomym, robi�c na tym niez�y interesik. Nie przychodzi�o mu oczywi�cie na my�l, by jego zr�czny szrajber m�g� by� czym� innym ani�eli "nieszkodliwym" wi�niem.
W�a�nie Bochow na jednym ze spotka� MKO zaproponowa� Andr� H�fla jako kandydata na instruktora wojskowego grup oporu.
"Znam go, to dobry kumpel, porozmawiam z nim".
Przed rokiem, w taki sam deszczowy wiecz�r jak dzi�, po wieczornym apelu Bochow spacerowa� z Hoflem po bezludnej cz�ci obozu. To, co mia� mu do powiedzenia, nie mog�o by� przez nikogo s�yszane. Pi��dziesi�cioletni wi�zie� cz�apa� obok smuk�ego, o dziesi�� lat m�odszego H�fla, wepchn�wszy g��boko r�ce w kieszenie. D�wi�czny, cho� przyciszony g�os Bochowa brzmia� w uszach H�fla. Bochow wa�y� zdanie po zdaniu, by powiedzie� tylko tyle, ile Hofel powinien wiedzie�. "Musimy si� przygotowa�, Andre... na koniec... mi�dzynarodowe grupy bojowe... rozumiesz?... bro�..."
H�fel spojrza� na niego zdumiony, ale Bochow przeci�� mo�liwo�� pyta� kr�tkim ruchem .r�ki: "O tym potem, nie teraz".
A gdy rozstawali si�, powiedzia� jeszcze: "Nie wolno ci nigdy podpa��, nawet z najmniejsz� spraw�, rozumiesz?"
Dzia�o si� to przed rokiem i do tego czasu wszystko by�o w porz�dku. Hofel dowiedzia� si� o tym, o czym Bochow nie chcia� w�wczas z nim m�wi� - sk�d brali bro�. Bro� bia�� wyrabiali potajemnie wi�niowie w r�nych warsztatach obozowych. Je�cy rosyjscy zmuszani do pracy w weimarskich fabrykach broni produkowali granaty i przemycali je do obozu, a fachowcy zatrudnieni w szpitalu i na oddziale patologicznym obozu potrafili ze "zorganizowanych" chemikali�w zrobi� materia� wybuchowy do granat�w. O tym wszystkim H�fel ju� wiedzia�. Ucz�c wieczorami koleg�w z poszczeg�lnych grup obchodzenia si� z broni�, lubi� zw�aszcza obja�nia� dzia�anie pistoletu typu Walter 7,65 mm. Pistolet ten skradziono zast�pcy lagerfuhrera Kluttigowi przy okazji pijatyki w SS-Fiihrerheimie. Jeden z wi�ni�w obs�uguj�cy SS-man�w ukrad� go pijakom wed�ug wszelkich prawide� sztuki. Sprawcy nigdy nie wykryto, bo nawet zaciek�y wr�g komunist�w, Kluttig, nie dopuszcza� my�li, by wi�zie� m�g� si� na co� podobnego zdoby�. Podejrzewa� jednego z kompan�w popijawy. Jak lodowato spokojny i opanowany musia� by� wi�zie�, kt�ry po owej uczcie wraca� ze swoim komandem wi�ni�w-kelner�w do obozu i mija� na bramie SS-man�w, maj�c przy sobie pistolet? H�fel czu� taki sam lodowaty spok�j, gdy trzyma� drogocenn� bro� w d�oni, gdy wyjmowa� j� ze skrytki i ukrywa� na w�asnym ciele. Kiedy szed� na szkolenie przez ob�z, kiedy mija� pozdrawiaj�cych go nie�wiadomych przyjaci�, mija� r�wnie� niejednego SS-mana i wtedy czu� zimno metalu na ciele.
Ale dotychczas wszystko by�o w porz�dku.
A� tu nagle ma�e dziecko w obozie. Przyby�o tak samo potajemnie i w takich niebezpiecznych warunkach, jak �w Walter 7,65 mm. I o tym nie mo�na by�o z nikim m�wi�. Jedynym by� Bochow. Do bloku 38 H�fel mia� tylko kilka krok�w, mimo to droga wydawa�a mu si� daleka. Jak gdyby ci�ki g�az leg� mu na piersi. Czy powinien by� inaczej post�pi�? Wdar�a si� drobna iskierka �ycia, szcz�tek z obozu �mierci. Czy� nie powinien tego male�stwa ustrzec, by nie zosta�o zdeptane?
H�fel zatrzyma� si�, wpatrzony w po�yskuj�ce od deszczu kamienie pod stopami. "Nic pewniejszego w �wiecie, �e w�a�nie tak powinien post�pi�. Wsz�dzie. Ale nie tu".
O tym teraz my�la�.
Jak cie� prze�ladowa�o H�fla przeczucie niebezpiecze�stwa wywo�anego �arzeniem si� tej gro�nej iskierki w ukrytym zak�tku lagru, ale odpycha� je od siebie. Mo�e Bochow m�g�by pom�c?
Blok 38 by� jednym z owych murowanych jednopi�trowych budynk�w, kt�re po latach wzniesiono obok dawnych drewnianych barak�w. Tak jak pozosta�e bloki murowane, sk�ada� si� z czterech pomieszcze� dziennych i sypial�. W tym, �e kapo z Effektenkam-mer zjawi� si� na jednym z blok�w, nie by�o nic nadzwyczajnego, tote� wi�niowie nie zwr�cili uwagi na wej�cie Hofla. Bochow siedzia� przy stole blokowego wypisuj�c meldunek o stanie bloku na jutrzejszy poranny apel. H�fel przecisn�� si� przez zat�oczon� sal� i podszed� do sto�u Bochowa.
- Wyjdziesz ze mn� na chwil�?
Bochow wsta� bez s�owa, narzuci� p�aszcz i obaj opu�cili blok. Na dworze nie od razu rozpocz�li rozmow�. Dopiero kiedy dotarli do szerokiej drogi prowadz�cej do rewiru, kr�ci�o si� na niej jeszcze sporo wi�ni�w, H�fel zagai�:
- Musz� z tob� pogada�.
- Czy to takie wa�ne?
- Tak.
Rozmawiali cicho, nie zwracaj�c na siebie uwagi.
- Jeden Polak, Zachariasz Jankowski, przywi�z� dziecko...
- I to jest takie wa�ne?
- Dziecko jest u mnie w magazynie.
- Co? W jaki spos�b?
- Ukry�em je u siebie.
H�fel w ciemno�ciach nie widzia� wyrazu twarzy Bochowa. Jaki� skulony od deszczu wi�zie�, spiesz�cy z rewiru, mijaj�c potr�ci� ich.
- Cz�owieku, czy� ty zwariowa�? H�fel uni�s� r�ce.
- Pozw�l, �e ci wyt�umacz�, Herbert...
- Nic nie chc� o tym wiedzie�.
- Ale� musisz wiedzie� - upiera� si� H�fel. Zna� Bochowa, by� zawsze twardy i nieugi�ty. Szli dalej, H�flowi nagle zrobi�o si� gor�co. Zupe�nie bez zwi�zku powiedzia�:
Mam w domu ch�opaka, ma teraz dziesi�� lat. Jeszcze go nie widzia�em.
- Czu�ostkowo��. Masz najsurowiej nakazane trzyma� si� z daleka od wszystkich spraw. Zapomnia�e� o tym? H�fel broni� si�:
- Je�eli dzieciak wpadnie w sid�a tych z g�ry, koniec. Przecie� nie mog� go przytaska� do bramy: "Prosz� bardzo, oto co znale�li�my w walizce".
Doszli tak niemal do samego rewiru i wracali teraz t� sam� drog�. H�fel wyczu� w postawie Dochowa surowo�� i napad� na niego z g��bokim wyrzutem: - Herbert, cz�owieku, czy ty zupe�nie nie masz serca?
- Nic, tylko czu�ostkowo��! - Bochow powiedzia� to nieostro�nie, g�o�no. Skarci� si� sam za to w duchu i kontynuowa� ju� ciszej: - Nie mam serca? Tu nie chodzi o jedno dziecko, ale o 50 000 ludzi.
H�fel szed� milcz�c obok niego, poruszony do g��bi. Zarzut Bochowa pokrzy�owa� mu wszystko.
- Wi�c dobrze - powiedzia� - zanios� jutro rano dzieciaka na bram�. - Bochow potrz�sn�� g�ow�: - Chcesz pope�ni� jedno g�upstwo po drugim?
H�fel zdenerwowa� si�: - Albo ukryj� dziecko, albo je oddam.
- Ale z ciebie strateg...
- Wi�c co mam zrobi�? - H�fel wyci�gn�� r�ce z kieszeni i roz�o�y� je bezradnie. Bochow nie chcia� ulec zdenerwowaniu Hfifla. By mu pom�c opanowa� si�, powiedzia� rzeczowo i jakby troch� oboj�tnie:
- S�ysza�em w szrajbsztubie, �e idzie transport. Postaram si�, �eby tego Polaka zabrali. Dasz mu dziecko, we�mie je ze sob�.
Ta surowa decyzja przestraszy�a H�fla. Bochow zatrzyma� si�, podszed� do H�fla i zajrza� mu z bliska w oczy:
- Co poza tym?
H�fel oddycha� ci�ko. Bochow czu�, co si� dzieje z tamtym. Przy konieczno�ci wyboru decydowa�a waga obowi�zku tutaj, w lagrze. Czy� Bochow, kt�rego MKO uczyni� odpowiedzialnym
30
za grupy oporu, m�g� dopu�ci�, aby z powodu dziecka instruktor wojskowy tych grup, a nawet same grupy znalaz�y si� w niebezpiecze�stwie? Albo nawet ca�y, z takim trudem zbudowany aparat? A w dodatku lagerschutz, na zewn�trz zupe�nie legalna instytucja, w rzeczywisto�ci jednak znakomity oddzia� wojskowy? Nigdy nie mo�na wiedzie�, co mo�e wynikn�� z najbardziej niewinnej sprawy. Dzieciak poruszy lawin� zniszczenia, kt�ra potoczy si� i runie na wszystkich i wszystko. Te my�li nurtowa�y Bochowa, gdy tak sta� przygl�daj�c si� H�flowi. Odchodz�c odwr�ci� si� i jeszcze rzuci� niemal ze smutkiem:
- Serce to czasem bardzo niebezpieczna rzecz. Ten Polak da sobie ju� jako� rad� z dzieckiem. Skoro przytaska� je a� tu, doprowadzi je i gdzie indziej.
H�fel wci�� milcza�. Skr�cili z drogi wiod�cej do rewiru i stali teraz mi�dzy barakami. Dr�eli obaj z zimna na m�awce. W ciemno�ciach ledwie rysowa�y si� ich postaci. H�fel wsun�� r�ce g��boko w kieszenie i marzn�c skurczy� ramiona. Nic nie wskazywa�o, �e zamierza odej��. Bochow chwyci� go za rami� i potrz�sn��:
- Nie r�b historii, Andre - powiedzia� ciep�o. - W�a� do swojej budy, dam ci jeszcze zna�. Rozeszli si�.
Bochow popatrzy� za H�flem kt�ry odchodzi� znu�onym krokiem. Bochowa ogarnia�a �a�o��, sam nie wiedzia�, kogo dotyczy�a - H�fla, dziecka czy te� tego obcego Polaka, kt�ry nic nie wiedzia�, �e w tej chwili wa�y� si� jego los. Rozstrzygn�li wi�niowie, r�wni jemu, kt�rzy z uwagi na sytuacj� mieli nad nim w�adz�. Bochow odp�dzi� te my�li. Tu trzeba dzia�a� pr�dko i bez waha�. iKr�tko si� zastanowi�. Pr�dko, z powrotem na blok! Blokowy iRunki mia� w�a�nie zanie�� wype�niony meldunek o stanie bloku do lageraltestera na szrajbsztub�, gdy Bochow zatrzyma� go u drzwi.
- Daj, Otto, sam zanios�.
- Czy co� si� sta�o? - zapyta� Runki, kt�ry zwr�ci� uwag� na specjaln� intonacj� w g�osie Bochowa.
- Nic wa�nego - odpowiedzia� tamten. Runki wiedzia�, �e
Bochow nale�y do kr�gu starych wi�ni�w, dla kt�rych s�owa maj� swoje znaczenie. O przynale�no�ci Bochowa do MKO i istnieniu organizacji w og�le nie mia� poj�cia. W�r�d wi�ni�w politycznych absolutnie przestrzegana zasada konspiracji by�a podstaw� wzajemnego bezwzgl�dnego zaufania. Nie istnia�a ciekawo��, by�o tylko wymowne milczenie, milczenie, kt�re wiedzia�o o wszystkim, co mia�o si� sta� w lagrze. Istnia�a surowa wewn�trzna dyscyplina i �wiadomo�� bezwzgl�dnej wsp�lnoty, kt�ra nie pozostawia�a miejsca dla nieprzemy�lanych pyta� na temat spraw, o kt�rych nie musia�o si� wiedzie�. Istnia�o zrozumia�e samo przez si� podporz�dkowanie: s�u�y� temu, co najwa�niejsze, przez milczenie. W ten spos�b chronili si� nawzajem i strzegli tajemnicy przed wykryciem. Kr�g tych wi�ni�w by� wielki i rozprzestrzeniony po ca�ym obozie. Wsz�dzie byli towarzysze, kt�rzy ukrywali w sercu milcz�c� wiedz�. Partia, z kt�r� si� zwi�zali, by�a w obozie wraz z nimi, niewidoczna, nieuchwytna, wszechobecna. Oczywi�cie ujawnia�a si� jednemu lub drugiemu towarzyszowi, ale zawsze tylko temu, kt�ry powinien j� by� widzie�. Poza tym wszyscy byli podobni do siebie, w brudnych �achmanach z czerwonym winklem, numerem na piersi i ogolonym na zero �bem... Tak wi�c i Runki nie pyta� zbyt wiele, gdy Bochow odebra� mu meldunek o stanie bloku.
W pokoju obok szrajbsztuby, kt�ry zajmowali obydwaj lageral-testerzy, Kramer i Proll, usta� ju� wieczorny ruch. Pr�ll, drugi lageraltester, mia� jeszcze co� do roboty w szrajbsztubie. Poza Kramerem, pierwszym lageraltesterem, kt�ry oblicza� na podstawie poszczeg�lnych meldunk�w blokowych og�lny stan lagru na jutrzejszy apel poranny, zaba�agani�o si� tu jeszcze po oddaniu meldunk�w kilku blokowych i blokszrajber�w. Bochow wszed� do �rodka. Lageraltester pozna� po jego zachowaniu - Bochow nie oddawa� mu jeszcze meldunku - �e szrajber blokowy z 38 ma co� na sercu. R�wnie� Kramer nale�a� do kr�gu wiedz�cych i milcz�cych. Mianowanie go lageraltesterem zosta�o przeforsowane przez towarzyszy z MKO! Na to wa�ne stanowisko zajmowane poprzednio przez protegowanego Kluttiga - zbrodniarza, kt�ry
wykorzystywa� je dla w�asnych korzy�ci i dlatego zosta� usuni�ty - musia� przyj�� niezawodny towarzysz. Cz�onkowie MKO zaproponowali blokowego Waltera Kramera. Wykorzystuj�c zr�cznie animozje mi�dzy Kluttigiem a komendantem lagru Schwahlem uda�o si� towarzyszom z MKO "zrobi�" Kramera �ageraltesterem. Zadanie powierzono zaufanemu wi�niowi, fryzjerowi komendanta, kt�ry co rano obs�ugiwa� Schwahla. O ile Kluttig forsowa� na funkcje wi�niarskie elementy kryminalne, Schwahl wola� na tych [stanowiskach wi�ni�w politycznych, wierz�c w ich inteligencj� lojalno��. W ca�ym lagrze znane by�y wieczne niesnaski mi�dzy luttigiem a Schwahlem z powodu odmiennych pogl�d�w - to-e� Schwahl bez opor�w zgodzi� si� na kandydatur� wi�nia politycznego, kt�rego mu zaproponowa� fryzjer. Cho�by po to, �eby zrobi� na z�o�� Kluttigowi. W ten spos�b Kramer zosta� oficjalnie mianowany lageraltesterem przez komendanta. Kramer, kt�ry sam nie nale�a� do MKO, sta� si� w wyniku swojej funkcji soczewk� skupiaj�c� wydarzenia obozowe. Wszystko, co dzia�o si� w lagrze, koncentrowa�o si� wok� jego osoby. Rozkazy otrzymywa� od Schwahla, lagerfuhrer�w i rapportfiihrer�w. Rozkazy musia�y by� wykonane. Zawsze jednak w taki spos�b, by �ycie i bezpiecze�stwo wi�ni�w by�o jak najmniej zagro�one. Wymaga�o to cz�sto m�dro�ci i zr�cznych manewr�w. Kramer, masywny, barczysty kotlarz z Hamburga, by� uosobieniem spokoju. Nic go �atwo nie wzrusza�o. Trwa� na swoim ci�kim posterunku, milcz�co wsp�pracuj�c z towarzyszami z partii. Nielegalna lagrowa partia sta�a teraz naprzeciw niego w postaci Herberta Bochowa. Mimo �e nigdy nie zosta�o to powiedziane, Kramer wiedzia�, �e wszystko, co pochodzi od Bochowa, pochodzi od partii. Bochow zreszt� mocno przesadza�, minimalnie tylko informuj�c lageraltestera o dzia�alno�ci partii. - Nie pytaj o to, Walter, to lepiej dla ciebie - pada� cz�sto argument, gdy Kramer chcia� zrozumie� sens polecenia otrzymanego od Bochowa. Kramer zazwyczaj milcza�, aczkolwiek nieraz wydawa�o mu si� rzecz� dziwn� robienie tajemnic z polece�. Pr�bowa� wtedy klepa� Bochowa po ramieniu i m�wi�: - Nie b�d� taki tajemniczy, Herbert, wiem, o co chodzi... - Czasem po
cichu �mia� si� z tego, �e wiedzia�, o czym nie powinien wiedzi