Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Badz ze mna - J. Lynn PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Korekta
Renata Kuk
Hanna Lachowska
Zdjęcie na okładce
© mediaphotos/iStockphoto
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Tytuł oryginału
Be With Me
BE WITH ME by Jennifer L. Armentrout writing as J. Lynn.
Copyright © 2014 by Jennifer L. Armentrout.
Published by arrangement with the Author.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-5118-9
Warszawa 2014. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania elektronicznego
P.U. OPCJA
[email protected]
Rozdział 1
Zanosiło się na to, że słodka herbata okaże się dla mnie zabójcza.
Nie z powodu ilości cukru, który może wpędzić w cukrzycową śpiączkę po jednym łyku. Ani nie przez to, że mój brat o mało nie doprowadził do zderzenia trzech samochodów, zawracając o trzysta sześćdziesiąt stopni po przeczytaniu wiadomości złożonej z dwóch słów.
Słodka. Herbata.
Nie. Prośba o słodką herbatę postawiła mnie twarzą w twarz z Jase’em Winsteadem – uosobieniem fantazji każdej dziewczyny, moich też. Po raz pierwszy miałam zobaczyć go poza kampusem. W dodatku w obecności mojego brata.
O, święta Mario, matko wszystkich niemowlaków, to będzie dziwne.
Po co, no, po co, mój brat musiał napisać do Jase’a, wspominać, że jesteśmy w jego części miasta i pytać, czy czegoś potrzebuje? Cam miał mi pokazać okolicę. Ale to, co miałam za chwilę zobaczyć, było z pewnością o niebo lepsze niż to, co do tej pory zobaczyłam w tym hrabstwie. Kolejny klub ze striptizem, a zrobię komuś krzywdę.
Cam obejrzał się na mnie przez ramię. Pędził dziewiątką, którą jechaliśmy wiele lat temu. Jego wzrok powędrował od mojej twarzy do kubka z herbatą, który ściskałam w dłoniach. Uniósł brew.
– Wiesz, Teresa, istnieje coś takiego jak uchwyt na kubek.
– To nic. – Pokręciłam głową. – Potrzymam.
– Okej – przeciągnął słowo, skupiając się na drodze.
Zachowywałam się jak idiotka, a musiałam dobrze to rozegrać. Ostatnią rzeczą, jakiej było trzeba to to, żeby Cam się dowiedział, dlaczego zachowuję się jak ćwok na kraku.
– Myślałam, że Jase mieszka gdzieś przy uniwersytecie.
To chyba zabrzmiało swobodnie? O Boże, byłam właściwie pewna, że w którymś momencie w tym nie-tak-niewinnym pytaniu zadrżał mi głos.
– Zgadza się, ale większość czasu spędza na farmie rodzinnej. – Cam zwolnił i ostro skręcił w prawo. Herbata o mało nie wylała się przez okno, ale ścisnęłam ją w śmiertelnym uścisku. Nie miałam zamiaru jej wypuścić. – Pamiętasz, Jacka, prawda?
Pewnie, że pamiętałam. Jase miał pięcioletniego brata, któremu na imię było Jack i który był dla niego całym światem. Pielęgnowałam w pamięci wszystko, czego dowiedziałam się o Jasie, zupełnie jakby był Justinem Bieberem, a ja jego fanką. Brzmiało to żałośnie, ale było prawdą. Jase, chociaż nie miał o tym pojęcia ani on, ani nikt inny, od trzech lat wiele dla mnie znaczył.
Przyjaciel.
Wybawca mojego brata.
I przyczyna mojego rozbicia.
Aż nagle rok temu, tuż po tym, jak zaczęłam ostatni rok nauki w liceum, kiedy Jase przyjechał z Camem do domu, sprawy bardzo się skomplikowały. Z jednej strony marzyłam tylko o tym, żeby o nim zapomnieć, ale z drugiej nie mogłam pozwolić, żeby zatarło się wspomnienie jego warg na moich i jego dłoni błądzących po moim ciele, ani tego, jak wyjęczał moje imię, jakbym przyprawiała go o potworny ból.
O Boże… Osłonięte okularami słonecznymi policzki zapłonęły na to żywe wspomnienie. Odwróciłam twarz do okna i kusiło mnie, żeby opuścić szybę i wystawić głowę na zewnątrz. Czułam, że muszę zrobić z tym wszystkim porządek. Gdyby Cam odkrył, że Jase mnie pocałował, zamordowałby go i ukrył jego ciało na polnej drodze, takiej jak ta.
A to byłaby tragedia.
Miałam pustkę w głowie i nie wiedziałam, co powiedzieć, dlatego musiałam skupić myśli na czymś innym.
Para z herbaty i pot moich drżących dłoni sprawiały, że ciężko mi było utrzymać kubek. Mogłabym spytać Cama o Avery i pociągnąć go za język, bo uwielbiał o niej opowiadać. Mogłam zapytać o jego zajęcia albo o treningi do stanowych wyścigów na wiosnę, ale byłam w stanie myśleć tylko o tym, że w końcu zobaczę Jase’a w sytuacji, kiedy nie będzie mógł ode mnie uciec.
Bo właśnie to robił przez cały pierwszy tydzień zajęć.
Gęste drzewa po obu stronach drogi zaczęły się przerzedzać, a poza nimi widać było zielone pastwiska. Cam zjechał w wąską drogę. Samochód podskakiwał na dziurach, przyprawiając mnie o mdłości. Mina mi zrzedła, kiedy przejechaliśmy pomiędzy dwoma brązowymi słupkami. Na ziemi leżał łańcuch, a po lewej stronie stał mały drewniany znak, na którym widniał napis: „Winstead, teren prywatny”. Przywitało nas duże pole kukurydzy, ale kolby były żółte i suche, jakby za parę dni miały zwiędnąć i uschnąć. Za nimi, za drewnianym płotem, w którym brakowało wielu sztachet, pasło się kilka dużych koni. Po większej części posiadłości z lewej strony wałęsały się krowy, grube i wyraźnie szczęśliwe. Kiedy podjechaliśmy bliżej, naszym oczom ukazała się stara stodoła. Straszna stara stodoła, jak ta z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, jej dopełnieniem był koszmarny kompas w kształcie koguta, kołyszący się na dachu, a kilka metrów za stodołą stał piętrowy dom. Białe ściany były poszarzałe i nawet z samochodu widać było, że więcej farby odchodzi od ścian, niż się ich trzyma. Dach w kilku miejscach przykryty był niebieskim brezentem, a komin wyglądał tak, jakby miał się zawalić. Wzdłuż domu z boku ułożone były czerwone, zakurzone cegły, jakby ktoś zabrał się do naprawy komina, ale znudził się i zrezygnował. Za stodołą znajdowało się też cmentarzysko starych, zepsutych samochodów, morze zardzewiałych pick-upów i sedanów. Ogarnęło mnie przerażenie, wyprostowałam się w fotelu. To była farma Jase’a? Z jakiegoś powodu wyobrażałam sobie coś trochę bardziej… współczesnego?
Cam zaparkował kilka metrów za stodołą i wyłączył samochód. Zerknął na mnie, a potem spojrzał tam, gdzie ja – na dom. Westchnął, rozpinając pas.
– Jego rodzicom było bardzo ciężko kilka lat temu, dopiero teraz zaczynają stawać na nogi. Jase stara się pomagać przy farmie, ale jak widzisz…
Zamrugałam.
– Jest… urocza.
– Miło z twojej strony. – Cam się roześmiał.
– Naprawdę tak myślę. – Zacisnęłam mocniej palce wokół kubka.
– Uhm. – Odwrócił czapkę bejsbolową, osłaniając oczy. Spod tylnego paska wysunęły się pasma brązowych włosów.
Chciałam się odezwać, ale kątem oka zauważyłam, że coś się poruszyło.
Ze stodoły wyjechał chłopiec na miniaturowym traktorze John Deer, rycząc i wrzeszcząc. Prostował pulchne rączki, ściskając kierownicę. W jasnym sierpniowym słońcu lśniła czupryna kręconych brązowych włosów. Traktor od tyłu popychał Jase i chociaż ledwie go słyszałam, byłam pewna, że naśladuje odgłosy silnika. Traktor podskakiwał na nierównej piaszczystej drodze i żwirowym podłożu.
– Szybciej! Jedź szybciej! – krzyknął chłopiec, a Jase się roześmiał.
Uspokoił brata, pchając traktor tak, że zygzakiem podjechał do naszego samochodu i zatrzymał się, a Jack pisnął, ściskając kierownicę. W powietrze wzbiły się tumany kurzu.
A potem Jase się wyprostował.
O ludzie.
Szczęka mi opadła. Nic na świecie nie zmusiłoby mnie, żebym odwróciła wzrok od cudu, który miałam przed sobą.
Jase był bez koszuli, a jego skóra lśniła od potu. Nie byłam pewna, jakie korzenie miała jego rodzina. Na pewno hiszpańskie albo śródziemnomorskie, bo miał naturalnie śniadą karnację, która nie zmieniała się przez cały rok. Kiedy obchodził traktor, jego mięśnie robiły fascynujące rzeczy – falowały i napinały się. Piersi miał idealnie ukształtowane, szerokie barki. Miał takie mięśnie, jakie wyrabiają się od przerzucania snopów siana. Był niesamowity. Mięśnie brzucha napinały mu się przy każdym kroku. Widać było wyraźnie zarysowany kaloryfer. Którego aż chciało się dotknąć. Dżinsy wisiały mu nieprzyzwoicie nisko – na tyle nisko, że zastanawiałam się, czy ma coś pod wyblakłym dżinsem.
Po raz pierwszy zobaczyłam jego tatuaż w całej okazałości. Odkąd go poznałam, widziałam ukradkiem jego fragmenty, wystające spod kołnierzyka z lewej strony i spod rękawa koszuli. Do tej pory jednak nie wiedziałam, co to jest.
Tatuaż był imponujący – niekończący się węzeł w intensywnej czerni, zaczynający się na karku, wijący się i kręcący przez lewe ramię, do połowy ręki. Na dole dwie pętle naprzeciwko siebie przypominały wyciągające się w górę węże, patrzące na siebie.
Idealnie do niego pasowały.
Rumieniec zalał mi policzki aż po szyję, kiedy oderwałam wzrok i spojrzałam w górę. W ustach miałam sucho jak na pustyni.
Jego muskularne ręce napięły się, kiedy wyciągał Jacka z siedzenia kierowcy i unosił go sobie nad głowę. Okręcił się, śmiejąc się głośno, a Jack piszczał i wymachiwał rękami.
Rozbrajający widok.
Postawił Jacka na ziemi, a Cam otworzył drzwi kierowcy i Jase krzyknął coś do niego, ale nie miałam pojęcia, co powiedział. Znów się wyprostował i opuścił ręce wzdłuż ciała. Zmrużył oczy, wpatrując się w samochód.
Jase był wspaniały. O niewielu ludziach z prawdziwego życia można było tak powiedzieć. Może o celebrytach albo gwiazdach rocka, ale rzadko widziało się na żywo kogoś tak niewiarygodnie pięknego jak on. Intensywnie miedziane włosy opadały mu niepokornymi falami na twarz. Kości policzkowe miał szerokie i wyraźnie zarysowane. Wargi pełne, dość wymowne. Na brodzie widać było cień zarostu. Nie miał dołeczków w policzkach jak Cam czy ja, ale kiedy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiał się najpiękniejszy, największy uśmiech, jaki widziałam u faceta.
W tej chwili się nie uśmiechał.
O nie, zaglądał do samochodu, przechylając głowę na bok. Miałam sucho w ustach, wypiłam łyk słodkiej herbaty, patrząc przez przednią szybę, całkowicie urzeczona całą tą opiekuńczością, jakiej byłam świadkiem. Nie to, żebym starała się o dzieci, ale nie miałabym nic przeciwko temu, żeby popróbować.
– Ej, to jego herbata. – Cam się skrzywił.
– Sorry. – Zarumieniłam się i opuściłam kubek. Nie miało to znaczenia. Przecież Jase i ja wymienialiśmy się już śliną.
Po drugiej stronie szyby Jase wymówił bezgłośnie słowo „cholera” i obrócił się.
Czyżby uciekał? O nie, do diabła. Miałam jego słodką herbatę!
Szybko rozpięłam pas i otworzyłam drzwiczki. Stopa wysunęła mi się z klapka i przez to, że Cam po prostu musiał mieć pick-up jak robotnicy, taki, który miał podwozie trzydzieści centymetrów nad ziemią, duża odległość dzieliła mnie od ziemi. Kiedyś byłam zwinna. Cholera, byłam tancerką – wytrenowaną, cholernie dobrą tancerką i miałam taką równowagę, że gimnastyczki mogłyby zzielenieć z zazdrości, ale to było przed zerwaniem ścięgna, zanim fatalny skok powstrzymał moje nadzieje na to, że zostanę zawodową tancerką. Wszystko – moje marzenia, moje cele i moja przyszłość zostały zawieszone, jakby Bóg wcisnął czerwony przycisk na pilocie życia.
A ja za sekundę miałam mieć w ustach piach.
Wyciągnęłam rękę do drzwiczek, ale okazała się za krótka. Stopa, która miała dotknąć ziemi pierwsza, należała do chorej nogi i nie była w stanie unieść mojego ciężaru. Wiedziałam, że zaraz się przewrócę na oczach Jase’a, a gorąca herbata wyleje mi się na głowę. Kiedy zaczęłam się przewracać, miałam nadzieję, że upadnę na twarz, bo wtedy przynajmniej nie musiałabym widzieć jego miny.
Ni stąd, ni zowąd dwie ręce wyciągnęły się i dwie dłonie wylądowały mi na ramionach. W jednej sekundzie znajdowałam się w pozycji horyzontalnej, w połowie poza samochodem, a w następnej trzymałam się już prosto. Stopy dyndały mi przez chwilę w powietrzu, a zaraz potem stałam, przyciskając kubek z herbatą do piersi.
– Święty Boże, złamiesz sobie kark – mruknął poza mną niski głos, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. – Wszystko w porządku?
Było bardziej niż w porządku. Przechyliłam głowę na bok. Znajdowałam się na wysokości, blisko, fizycznie przy najdoskonalszej piersi, jaką w życiu widziałam. Obserwowałam kroplę potu, cieknącą mu po torsie, a potem przecinającą mięśnie brzucha i znikającą wśród delikatnych włosków pnących się w górę brzucha. Te włoski tworzyły linię, która ciągnęła się dalej pod paskiem dżinsów.
Cam podbiegł na przód samochodu.
– Stało ci się coś w nogę, Teresa?
Nie byłam tak blisko Jase’a od roku, pachniał cudownie – jak mężczyzna, z lekką nutą wody kolońskiej. Uniosłam wzrok i dotarło do mnie, że okulary słoneczne mi spadły. Gęste rzęsy okalały oczy w kolorze niepokojącej szarości. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, spytałam, czy są prawdziwe. Jase się wtedy roześmiał.
Jase się roześmiał i zaproponował, żebym ich dotknęła, żeby się przekonać. Teraz się nie śmiał.
Nasze spojrzenia się spotkały, a od jego intensywnego wzroku odebrało mi oddech. Czułam pieczenie na skórze, jakbym przez cały dzień była na słońcu.
– Mam twoją słodką herbatę.
Jase uniósł brwi.
– Uderzyłaś się w głowę? – spytał Cam, podchodząc do nas i stając obok.
– Nie. Może. Nie wiem. – Gorący rumieniec zalał mi policzki. Wyciągnęłam rękę z herbatą i zmusiłam się do uśmiechu w nadziei, że nie wyjdzie żałosny. – Proszę.
Jase zdjął dłonie z moich ramion i wziął herbatę, a ja od razu pożałowałam, że tak się spieszyłam, żeby mu ją dać, bo może inaczej nadal by mnie trzymał.
– Dzięki. Na pewno nic ci nie jest?
– Na pewno – wymruczałam, patrząc w ziemię. Okulary leżały przy kole. Westchnęłam, podniosłam je, oczyściłam i wsunęłam sobie na nos. – Dzięki, że… hm… mnie złapałeś.
Przyglądał mi się przez chwilę, a potem odwrócił się, bo podbiegł do niego Jack, podając mu koszulę.
– Mam! – powiedział, wymachując nią jak flagą.
– Dzięki. – Jase wziął koszulę i podał mu herbatę. Zmierzwił włosy chłopca, a potem, ku mojemu rozczarowaniu, przełożył sobie koszulę przez głowę, zakrywając to swoje ciało. – Nie wiedziałem, że jest z tobą Teresa.
Mimo gorąca przebiegł mnie zimny dreszcz.
– Pokazywałem jej miasto, żeby trochę się rozeznała – wyjaśnił Cam, uśmiechając się do małego urwisa, który powoli się do mnie zakradał. – Nigdy wcześniej tu nie była.
Jase skinął głową i wziął herbatę. Całkiem możliwe, że Jack przez tę krótką chwilę zdążył wypić połowę. Jase ruszył w stronę stajni. Zostałam olana. Tak po prostu. Paliło mnie w gardle, ale zignorowałam to, żałując, że nie zatrzymałam herbaty.
– Przychodzisz dziś z Avery na imprezę, prawda? – spytał Jase, biorąc łyk herbaty.
– Hawajskiej imprezy nie opuścimy. – Cam uśmiechnął się szeroko, ukazując dołek w lewym policzku. – Potrzebujecie pomocy?
Jase pokręcił głową.
– Zajmą się tym nowi. – Spojrzał na mnie, a ja przez sekundę myślałam, że spyta, czy przychodzę. – Muszę tu jeszcze zrobić parę rzeczy, a potem wracam do domu.
Kłujące rozczarowanie narastało powoli, dołączając się do pieczenia w gardle. Otworzyłam usta, ale od razu je zamknęłam. Co mogłam powiedzieć w obecności brata?
Mała dłoń pociągnęła mnie za rąbek spódnicy, a ja spojrzałam w dół, w szare oczy, które były młode, ale smutne.
– Cześć – powiedział Jack.
– Cześć. – Moje wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
– Jesteś ładna – powiedział, mrugając.
– Dziękuję – zaśmiałam się łagodnie. To dopiero stwierdzenie. Lubiłam to dziecko. – Jesteś bardzo przystojny.
– Wiem. – Jack się rozpromienił.
Znowu się roześmiałam. Widać było od razu, że ten chłopak jest bratem Jase’a.
– Dobra, wystarczy, casanovo. – Jase dokończył herbatę i wyrzucił kubek do stojącego nieopodal kosza na śmieci. – Przestań podrywać tę dziewczynę.
Chłopiec zignorował Jase’a i wyciągnął rękę.
– Jestem Jack.
Ujęłam jego małą dłoń.
– Jestem Teresa. Cam to mój brat.
Jack kiwnął na mnie pulchnym palcem.
– Cam nie umie osiodłać konia – wyszeptał.
Zerknęłam na chłopaków. Rozmawiali o imprezie, ale Jase nam się przyglądał. Nasze spojrzenia się spotkały i podobnie jak zawsze odkąd zaczęłam naukę w Shepherd, oderwał wzrok z przerażającą szybkością.
Poczułam w piersiach nagły przypływ frustracji, ale skupiłam się znów na Jacku.
– Chcesz poznać sekret?
– Tak! – Jego uśmiech zrobił się wielki i szeroki.
– Ja też nie umiem osiodłać konia. I nigdy nie jeździłam konno.
Oczy zrobiły mu się wielkie jak dwa księżyce.
– Jase! – wrzasnął, odwracając się do brata. – Ona nigdy nie jeździła na koniu!
No i tyle było z mojej tajemnicy. Jase zerknął na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.
– To prawda. Boję się ich jak cholera.
– Niepotrzebnie. To dość spokojne zwierzęta. Pewnie by ci się spodobało.
– Powinieneś jej pokazać! – Jack podbiegł do Jase’a i praktycznie przykleił mu się do spodni. – Byś mógł ją naumieć, tak jak mnie!
Serce podskoczyło mi w piersi, po trochu z powodu propozycji, że Jase miałby mnie czegoś uczyć, a po trochu z powodu potwornego strachu przed tymi dinozaurami. Niektórzy boją się węży albo pająków. Albo duchów czy zombie. A ja bałam się koni. Strach wydawał się całkiem zrozumiały, biorąc pod uwagę, że koń może zadeptać na śmierć.
– Mówi się: nauczyć, a nie: naumieć. A poza tym Tess ma na pewno ciekawsze zajęcia niż jazda konna.
Tess. Wstrzymałam oddech. To było jego zdrobnienie – był jedyną osobą, która mnie tak nazywała, ale nie miałam nic przeciwko temu. Nic a nic. Jack domagał się, żebym mu wyjaśniła, dlaczego powiedziałam, że na imię mi Teresa, ale Jase wytłumaczył mu, że Tess to zdrobnienie, a we mnie odżyło wspomnienie tego, kiedy ostatni raz tak do mnie powiedział.
– Nie masz pojęcia, czego przez ciebie pragnę – powiedział, muskając mnie wargami w policzek, czym przyprawił mnie o dreszcze wzdłuż kręgosłupa. – Nie masz zielonego pojęcia, Tess.
– Mogę skorzystać z toalety, zanim wyjedziemy? Musimy wracać – powiedział Cam. – Obiecałem Avery kolację przed imprezą.
– Pokażę ci – oznajmił Jack, chwytając Cama za rękę.
– Na pewno trafi sam. – Jase uniósł ciemną brew.
– W porządku – uciszył go Cam. – Chodź, mały, prowadź.
Ruszyli we dwóch w stronę domu na farmie, a my zostaliśmy sami. Miałam wrażenie, że serce w piersi zamieniło mi się w kolibra, trzepoczącego skrzydłami, żeby wyrwać się ze mnie, a ciepły powiew rozwiewał włosy, które wysunęły mi się z kitki.
Jase patrzył, jak Cam i Jack biegną przez niejednolitą zieloną trawę niczym mężczyzna, obserwujący zajmowanie ostatniej szalupy na tonącym „Titanicu”. Cóż, było to dla mnie w pewnym sensie obraźliwie, jakby przebywanie ze mną sam na sam było porównywalne do tonięcia w szczękach rekina foremkowego.
Założyłam sobie ręce na piersiach i zacisnęłam wargi. Ze zdenerwowania piekła mnie skóra, ale jego widoczne zażenowanie bolało jak cholera. Nie zawsze tak było. Zdecydowanie bywało między nami lepiej, w każdym razie do tego wieczora, kiedy mnie pocałował.
– Jak noga?
Fakt, że się odezwał, przestraszył mnie.
– Hm, nie tak źle – wybełkotałam. – Już prawie nie boli.
– Cam mi powiedział, kiedy to się stało. Przykro mi. Poważnie. – Przerwał, zmrużył oczy, zaciskając wargi. – Kiedy będziesz mogła wrócić do tańczenia?
– Nie wiem. – Przestąpiłam z nogi na nogę. – Mam nadzieję, że szybko, o ile lekarz mi pozwoli. Trzymam kciuki.
– Ja też trzymam za ciebie. – Brwi Jase’a złączyły się. – Tak czy siak, do kitu. Wiem, ile znaczy dla ciebie taniec.
Mogłam jedynie skinąć głową, poruszona bardziej niż powinnam szczerym współczuciem w jego głosie. Jego szare oczy w końcu znów spojrzały w moje, a ja wstrzymałam oddech. Jego oczy… Zawsze głupiałam na ich widok i chciałam robić chore rzeczy. W tej chwili jego oczy miały ciemnoszary odcień, jak chmury gradowe. Jase nie był szczęśliwy.
Zanurzył dłoń w wilgotnych włosach i westchnął ciężko. Mięsień na twarzy znów zaczął mu drgać. Moja irytacja zamieniła się w coś nieokreślonego, co przyprawiło mnie o pieczenie w gardle, podchodzące w górę, do oczu. Musiałam sobie powtarzać, że on nie wie – że nie ma mowy, bo skąd niby miał wiedzieć, jak się czuję, zranienie i brutalna rana odrzucenia nie były jego winą. Byłam po prostu młodszą siostrą Cama, przyczyną ogromnych kłopotów Cama cztery lata temu i tego, że Jase zaczął do nas przyjeżdżać w każdy weekend. To był tylko ukradkowy pocałunek. Nic więcej.
Chciałam się odwrócić, pójść poczekać na Cama w samochodzie, zanim zrobię coś zawstydzającego, na przykład wybuchnę płaczem. Ciężko było mi panować nad emocjami, odkąd nabawiłam się kontuzji, a Jase mi w tym nie pomagał.
– Tess. Poczekaj. – Jase jednym krokiem pokonał dzielącą nas odległość. Stanął na tyle blisko, że jego zniszczone adidasy właściwie dotykały moich palców. Wyciągnął do mnie rękę, a jego dłoń zatrzymała się na moim policzku. Nie dotknął mnie, ale poczułam na twarzy ciepło jego dłoni. – Musimy porozmawiać.
Rozdział 2
Kosmyk włosów, po który wyciągnął rękę Jase, przesunął mi się na policzku nietknięty, a słowa zawisły pomiędzy nami. Ścisnęło mnie w żołądku tak jak na kilka sekund przed wyjściem na scenę. Strach zawsze tworzył kulę lodu w moich piersiach, kiedy stałam przed jury w pozie, czekając, aż rozlegnie się muzyka.
Bez względu na to, w jak wielu zawodach wzięłam udział i w jak wielu recitalach wystąpiłam, zawsze była ta sekunda, kiedy myślałam tylko o tym, żeby uciec ze sceny. Ale nigdy nie uciekłam, podobnie było z Jase’em. Nie miałam zamiaru uciec przed tą rozmową. Dawno temu byłam tchórzem. Za bardzo się bałam powiedzieć prawdę o tym, co robił Jeremy – mój były chłopak z piekła rodem. Nie byłam już tamtą dziewczyną. Nie byłam już tchórzem.
Wzięłam głęboki oddech.
– Masz rację. Musimy porozmawiać.
Jase opuścił rękę i obejrzał się przez ramię na dom. Bez słowa położył mi dłoń na plecach, między łopatkami. Nie spodziewałam się tego, podskoczyłam i zarumieniłam się.
– Przejdziesz się ze mną? – Przechylił głowę na bok.
– Pewnie. – Koliber w piersiach znowu szalał, usiłując wydostać się na zewnątrz.
Nie poszliśmy za daleko, bo ciągle wyraźnie widzieliśmy dom. Na tak ogromnym obszarze na pewno były miejsca, które zapewniały większą prywatność, ale on poprowadził mnie do najbliższego płotka, odgradzającego leżące obok pastwisko, na którym pasły się konie.
– Usiądziesz? – spytał i zanim zdążyłam odpowiedzieć, że postoję, jego duże dłonie spoczęły na moich biodrach. Westchnęłam, a on uniósł mnie, jakbym ważyła niewiele więcej od jego młodszego brata i posadził mnie na poręczy. – Tak będzie lepiej dla twojego kolana.
– Kolano…
– Nie powinnaś tak długo stać. – Założył sobie ręce na piersiach. Ścisnęłam twarde drewno, ustępując tylko dlatego, że ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, była rozmowa na temat mojego kolana. Nie odzywał się, patrząc na mnie, a ja chciałam tak siedzieć w milczeniu, zmuszając go do tego, żeby to on podjął temat.
Wytrwałam w milczeniu przez całe pięć sekund, aż wypaliłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– To głupie.
– Co takiego? – Zmarszczył brwi.
– Nazwa miasta.
Uniósł brew i odgarnął sobie z twarzy dłuższe kosmyki brązowych włosów.
– Przeszkadza ci nazwa miasta?
– Czy Spring Mills to w ogóle miasto? Ty chyba mieszkasz w Spring Mills? – Widząc dezorientację w oczach Jase’a, wzruszyłam ramionami. – To znaczy, nie nazywa się tak naprawdę Hedgesville albo Falling Waters? Samo postawienie Wal-Martu nie robi z niego miasta.
Jase przyglądał mi się chwilę dłużej, aż w końcu roześmiał się nisko – głębokim, rozkosznym dźwiękiem. Boże, miej mnie w swojej opiece, uwielbiałam, kiedy tak się śmiał. Bez względu na to, jak wściekła na niego byłam i jak strasznie chciałam go kopnąć między nogi, kiedy się śmiał, czułam się tak, jakby słońce świeciło mi w oczy.
Oparł się o płot, a był na tyle wysoki, że znajdowaliśmy się na poziomie wzroku, kiedy pochylił się, obejmując mnie ramieniem. Przytulił mnie – na tyle mocno, że gdybym uniosła głowę, nasze wargi dzieliłoby zaledwie kilka centymetrów. Serce dosłownie podskoczyło mi w piersiach kilka razy. Skoro rozmowa o pseudomiastach i Wal-Martach wyzwalała w nim czułość, zaczęłam myśleć o innych miejscach, jak Darksville i Shanghai i… – Czasami nie wiem, czy masz dobrze w głowie. – Ścisnął mnie, opierając brodę na mojej głowie, a mnie oddech uwiązł w gardle. – Ale lubię to. Lubię ciebie.
Naprawdę. Nie wiem, jak to o mnie świadczy.
Podskoki? Moje serce zamieniło się teraz w ninja. Może ta rozmowa nie doprowadzi mnie do tego, że będę chciała wypłakać się w kącie.
– Że jesteś niesamowity?
Zachichotał, a jego dłoń przesunęła się po moim kręgosłupie i znikła. Podciągnął się i usiadł obok mnie.
– Tak, chyba tak. – Zapadła cisza, a potem jego wzrok znów spoczął na mnie.
Jego oczy miały ciemnoszary kolor, jak chmury burzowe w zimie. – Naprawdę cię lubię – powtórzył łagodniejszym głosem. – I przez to tak trudno mi się z tym uporać. Właściwie nie wiem, od czego zacząć, Tess.
Serce mi zamarło. Ale miałam pomysł, od czego mógłby zacząć. Może od tego, dlaczego nie odpowiedział na ani jeden mejl czy SMS od tamtego wieczora przed rokiem? Albo dlaczego przestał przyjeżdżać do domu z Camem? Nie zdążyłam zdać tych pytań.
– Przepraszam – powiedział, a ja zamrugałam, bo całe powietrze uszło mi z płuc. – Za to, co się między nami stało. Nie powinno było do tego dojść i cholernie tego żałuję.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Żałował? Poczułam się tak, jakbym dostała cios w pierś, słysząc, że żałuje tego, co zrobił. Ja nie żałowałam, ani trochę. Tamten pocałunek… Tym, jak mnie pocałował, udowodnił mi, że naprawdę istnieje coś takiego jak nieopanowane pożądanie, że pragnienie czegoś więcej może być bolesne w najbardziej rozkoszny sposób i że naprawdę istnieje coś takiego jak latające iskry, kiedy wargi się dotykają. Żałować? Ja żyłam tym pocałunkiem, rozpamiętywałam go i porównywałam wszystkich z przeszłości, których nie było wielu, i wszystkich po nim, a było ich jeszcze mniej, z tym pocałunkiem, którego on żałował.
– Piłem tamtego wieczoru – ciągnął, a mięsień na jego twarzy drgał w rytm bicia mojego serca. – Byłem pijany.
Zacisnęłam wargi, kiedy dotarły do mnie te słowa.
– Byłeś pijany?
Odwrócił wzrok, znów zanurzył dłoń we włosach i zmrużył oczy.
– Nie wiedziałem, co robię.
Potworne podstępne uczucie zaczęło świdrować mnie w brzuchu. To samo czułam, kiedy źle skoczyłam. Przerażające, obezwładniające uczucie, które było ostrzeżeniem przed falą bólu, przychodzącą później.
– Wypiłeś wtedy ze dwa piwa.
– Dwa? – Nie patrzył na mnie. – Oj, wiem, że musiałem wypić więcej.
– Musiałeś? – Głos miałam piskliwy, a we mnie zaczęły się wzmagać sprzeczne uczucia. – Doskonale pamiętam ten wieczór, Jase. Wypiłeś ledwie dwa piwa. Nie byłeś pijany.
Jase się nie odezwał, ale szczęka mu się poruszała, jakby zaraz miał połamać sobie zęby trzonowe. Przyglądałam mu się. Złe było już samo to, że przepraszał, ale twierdzenie, że był pijany? To było najgorsze z możliwych odrzucenie.
– Mam rozumieć, że chcesz powiedzieć, że nie pocałowałbyś mnie, gdybyś nie był pijany? – Zsunęłam się z płotu i stanęłam twarzą do niego, opierając się nagłemu pragnieniu, żeby wbić mu pięści w brzuch. Otworzył usta, ale nie dałam mu dojść do słowa. – Naprawdę było to dla ciebie aż tak odrażające?
Jego głowa przysunęła się do mnie gwałtownie i coś rozbłysło w jego szarych oczach, które pociemniały o ton.
– Nie to miałem na myśli. Nie był pożądliwy. Był… – Akurat nie był pożądliwy! – Cam powiedziałby mi, że nie mam dość rozsądku, żeby siedzieć cicho. Zanosiło się, że to właśnie jedna z tych okazji. – Pocałowałeś mnie. Dotykałeś mnie. Powiedziałeś, że nie mam pojęcia, czego przeze mnie chcesz… – Wiem, co powiedziałem. – Jego oczy błyskały teraz gniewnie.
Spojrzał mi prosto w oczy i zeskoczył z płotu z gracją niemal drapieżnika.
– Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałem. Na pewno przez piwo, bo inaczej nie zrobiłbym ani nie powiedział nic takiego!
Ból zamienił się w przeraźliwe pieczenie. Dłonie zacisnęły mi się w pięści. Nie… niemożliwe, żeby dwa piwa tak na niego podziałały.
– Nie masz słabej głowy. Doskonale wiedziałeś, co robisz. I musiałeś coś czuć, kiedy mnie pocałowałeś, bo nie mogłeś tak całować i nic nie czuć. – Jak tylko te słowa wyszły z moich ust, poczułam ukłucie w sercu. Pomyśleć coś to jedno, ale wypowiadając to na głos, widzimy jak… jak naiwnie brzmią te słowa.
– Jak długo jesteś we mnie zakochana? Pewnie myślisz, że to oznaczało coś niezwykłego. Jezu Chryste, Tess, jak myślisz, dlaczego nie odzywałem się do ciebie przez cały ten czas? Wiedziałem, że pomyślisz, że kryje się za tym coś więcej – powiedział, a mnie zaczęły palić policzki. – To był błąd. Nie pociągasz mnie, nie w ten sposób.
Odskoczyłam, jakbym dostała w twarz. A Bóg mi świadkiem, że wiem, jak to jest dostać w twarz. W pewnym sensie wolałabym tamto pierwsze. Powinnam była uciekać, kiedy powiedział, że musimy porozmawiać. A przynajmniej pokuśtykać do samochodu. W dupie z odwagą i konfrontacją. Ból i zakłopotanie podeszły mi do gardła, łzy napłynęły do oczu. Wszystko miałam wypisane na twarzy, więc cieszyłam się, że okulary słoneczne ukrywają moje emocje, ale on musiał dostrzec coś w mojej minie, bo na chwilę zamknął oczy.
– Cholera – zaklął cicho, a skóra wokół warg lekko mu zbladła. – Nie chciałem, żeby tak wyszło. Ja… – Myślę, że chciałeś – warknęłam, robiąc kolejny krok w tył. Jase miał rację.
Tamten wieczór był pomyłką – głupi pocałunek, do którego przypisałam uczucia i rozdmuchałam go sobie w głowie w czasie jego nieobecności. Chyba nigdy nie czułam się większą idiotką niż w tej chwili. – Nie mogłeś powiedzieć tego dosadniej.
Zaklął znowu, pokonując dzielącą nas odległość, spuszczając głowę tak, że kilka kosmyków opadło mu na twarz.
– Tess, nie rozumiesz…
Roześmiałam się krótko, bo zalało mnie upokorzenie jakby pękła tama. – Oj, jestem pewna, że doskonale rozumiem. Żałujesz tego. Rozumiem. To był błąd. Pewnie nie chcesz, żeby ci o tym przypominać. Mam pecha. I to nic nie znaczy. Nieważne. – Bredziłam, ale nie mogłam się powstrzymać i za wszelką cenę próbowałam uratować twarz w najgorszy możliwy sposób, a ciągnąc przemowę, nie patrzyłam na niego. Nie mogłam, więc skupiłam wzrok na jego poplamionych trawą adidasach. – Ale nie będę tu długo. Jak tylko kolano mi wyzdrowieje, wyjeżdżam. A to stanie się raczej wkrótce. Więc nie będziesz musiał długo martwić się tym, że na mnie wpadniesz albo że znowu podejmę ten temat. Nie ty jeden… – Cię pocałowałem?
Słysząc jego szorstki ton, uniosłam wzrok. Oczy miał zmrużone, widać było tylko srebrne szparki.
– Z iloma chłopakami się całowałaś, Tereso?
Z niewieloma. Mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki, a dwa palce wystarczyłyby mi, żeby wskazać, ilu posunęło się dalej, ale duma wbiła we mnie swoje szpony.
– Z wystarczającą liczbą – powiedziałam, zakładając sobie ręce na piersiach. – Więcej niż wystarczającą.
– Naprawdę? – Coś przemknęło mu przez twarz. – Twój brat o tym wie?
Prychnęłam.
– Z bratem akurat nie rozmawiam na te tematy. Zresztą, co on ma do powiedzenia na temat tego, na kim czy na czym kładę usta?
– Na czym? – powtórzył, przechylając głowę na bok, jakby musiał przetrawić to jedno zdanie. W chwili, kiedy dotarło do niego, co to może oznaczać, jego szerokie ramiona zesztywniały. – A gdzie kładziesz usta?
– Nie twoja sprawa.
– Owszem, jak najbardziej moja. – Jego spojrzenie stało się ostrzejsze.
Czyżby żył w świecie równoległym?
– Nie sądzę.
– Tess…
– Nie mów tak do mnie – warknęłam, wstrzymując oddech. Jase wyciągnął do mnie rękę, ale ja bez trudu uchyliłam się przed jego uściskiem. Jego dotyk był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam. Na jego zaciętej twarzy pojawił się wyraz determinacji.
– Gdzie kładziesz…?
Trzaśnięcie drzwi wejściowych do domu za nami uratowało mnie. Jase się cofnął, wziął głęboki oddech, a jego młodszy brat pędził przez trawę i żwir.
Z odległości metra chłopiec rzucił się na Jase’a z krzykiem.
– Peleryna Supermana! Peleryna Supermana!
Chwycił Jacka i okręcił go, zarzucając sobie ręce młodszego brata na szyję.
Jack zawisł ma na plecach jak żywa peleryna.
– Przepraszam, że tak długo to trwało. – Cam uśmiechnął się szeroko, nieświadomy napięcia, które mnie wydawało się nie do wytrzymania. – Twoja mama miała lemoniadę. I szarlotkę. Musiałem spróbować.
Jase się uśmiechnął, pochylając głowę.
– Wiadomo.
Stałam jak posąg. Ptak mógłby mi narobić na głowę, a ja bym się nie ruszyła.
Palce miałam bez czucia, tak mocno zaciskałam pięści. Jase się odwrócił, a Jack uśmiechnął się do mnie.
– Będziesz się uczyć jeździć?
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, o czym mówi, ale kiedy w końcu zrozumiałam, nie wiedziałam, co powiedzieć. Wątpiłam, żeby Jase chciał mnie znów widzieć na farmie, nawet gdybym miała dość odwagi, żeby spróbować.
Cam przypatrywał mi się, unosząc brwi, Jase wpatrywał się w ziemię, zaciskając zęby, a Jack czekał na moją odpowiedź.
– Nie wiem – powiedziałam w końcu szorstkim głosem. Nie chciałam już dłużej robić z siebie idiotki, zmusiłam się do uśmiechu. – Ale gdybym się odważyła, pomożesz mi się nauczyć, prawda?
– Tak! – Jack się rozpromienił. – Mogę cię nauczyłem!
– Nauczyć – wymruczał Jase, obejmując Jacka za nogi. – Mówiłem już, mały, że ona ma pewnie ciekawsze zajęcia.
– Nie ma nic lepszego niż jeżdżenie na koniu – kłócił się Jack.
Przytrzymując brata, Jase się wyprostował i zerknął na mnie. Minę miał zaciętą, a ja żałowałam, że wspomniałam o jeździe konnej. Jase pewnie myślał, że mówię poważnie i staram się znaleźć sposób, żeby go zobaczyć.
Po tym, szczerze nigdy więcej nie chciałam go widzieć.
Bolała świadomość, że tak czuję. Przed pocałunkiem staliśmy się przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi. Pisaliśmy do siebie SMS-y, mejle. Rozmawialiśmy zawsze, kiedy przyjeżdżał z Camem. A teraz to było zniszczone.
Nie będę płakać. Nie będę płakać. To była moja osobista mantra, kiedy człapałam do samochodu i wsiadałam do środka, wspierając się na zdrowej nodze.
Nie będę płakać przez tego dupka. Przykazałam też sobie, żeby przestać się gapić na Jase’a, a jednak przyglądałam mu się, trzymającemu brata na ramionach, dopóki mój nie przyszedł.
– Możemy wracać? – spytał Cam, zamykając drzwi kierowcy.
– Tak. – Głos miałam nienaturalnie niski.
Zerknął na mnie, uruchamiając stacyjkę. Zmarszczył czoło.
– Nic ci nie jest?
– Nie. – Odkaszlnęłam. – To alergia.
Można było się spodziewać powątpiewania na jego twarzy. Nie miałam alergii.
Mój brat o tym wiedział.
Cam wysadził mnie przed West Woods Hall. Powiedziałam, żeby pozdrowił Avery, ostrożnie wysiadłam z samochodu i ruszyłam wąskim chodnikiem w stronę budynku Yost, szukając karty wejściowej.
Udało mi się z akademikiem. Ponieważ późno się zapisałam, wszystkie pokoje w Kenamond i Gardiner Hall, akademikach zwykle zarezerwowanych dla nowych studentów, były pełne. Dzień przed rozpoczęciem zajęć zjawiłam się w wydziale spraw mieszkaniowych, modląc się, żeby udało im się mnie gdzieś wcisnąć, gdziekolwiek. Jedyną opcją było mieszkanie z Camem, ale chociaż kochałam brata, mieszkanie z nim było ostatnią rzeczą, jakiej chciałam.
Popłynęły łzy. Pociągnięto za odpowiednie sznurki i wylądowałam w West Woods, które było o niebo lepsze niż pokoje wielkości pudełka zapałek w innych skrzydłach. Posługując się kartą, wślizgnęłam się w chłodne powietrze i skierowałam w stronę schodów. Mogłam wjechać windą na drugie piętro, ale pomyślałam, że chodzenie i wchodzenie po schodach jest dobre dla mojej nogi, bo nie pozwolono mi na żadną większą aktywność. Ale niedługo powinno się to zmienić. Musiało tak być, bo jeżeli miałam zamiar wrócić do studia wiosną, musiałam szybko zbierać tyłek w troki.
Dyszałam, kiedy w końcu dotarłam do drzwi prowadzących do mojego pokoju.
W głowie mi się nie mieściło, jak ciało w tak krótkim czasie mogło zmienić się z Terminatora w Sponge Boba. Westchnęłam, przesunęłam kartą i weszłam do salonu. Chciałam tylko wejść do łóżka, schować głowę pod poduszkę i udawać, że dzisiejszy dzień nigdy się nie wydarzył.
Ale to byłoby zbyt piękne. Westchnęłam, kiedy zobaczyłam jaskraworóżową apaszkę wiszącą na klamce sypialni. Zamknęłam oczy i jęknęłam.
Różowe apaszki były zaszyfrowanym sygnałem, że wchodzisz na własne ryzyko. Inaczej mówiąc, moja współlokatorka zażywała słodkich, słodkich miłosnych rozkoszy. A może w środku po cichu się kłócili, a jeżeli kłócili się po cichu, to oznaczało, że zaraz zaczną kłócić się głośno.
Przynajmniej nadal miałam dostęp do łazienki.
Pokuśtykałam do wysłużonej brązowej kanapy i opadłam na nią z gracją ciężarnej górskiej owcy, rzucając obok siebie torebkę. Chorą nogę położyłam na ławie, wyciągnęłam się w nadziei, że ból w kolanie złagodnieje.
Podskoczyłam, słysząc huk w sąsiednim pokoju. Obejrzałam się przez ramię na ścianę, marszcząc czoło. Niecałą sekundę później stłumiony jęk przyprawił mnie o ciarki na karku.
Nie brzmiał jak jęk szczęścia o krok przed wielką ekstazą. Chociaż co prawda nie wiedziałam, jak brzmi taki jęk. Tych parę razy, kiedy uprawiałam seks, skończyło się tym, że przeklinałam wszystkie książki o miłości, przez które uwierzyłam, że będę unosić się nad ziemią. Ale nie brzmiało to dobrze.
Trzymając nogę na ławie, wyprostowałam się i nastawiłam ucha, żeby usłyszeć, co się dzieje w pokoju. Debbie Lamb, moja współlokatorka, była na drugim roku i sprawiała wrażenie sympatycznej. Nie wyżywała się na mnie za to, że zniszczyłam jej coś, co pewnie byłoby semestrem samodzielnego mieszkania w pokoju, dopóki się nie pojawiłam; była bystra i spokojna.
Ale jej chłopak to zupełnie inna bajka.
Minęło kilka sekund i usłyszałam specyficzny męski jęk. Z wypiekami na twarzy odwróciłam się tak szybko, że mało się nie uderzyłam. Chwyciłam poduszkę i przycisnęłam ją sobie do twarzy.
Zdecydowanie uprawiali seks.
A ja siedziałam i podsłuchiwałam ich jak zboczeniec.
– O Boże. – Mój głos był stłumiony. – Co ja robię na studiach?
Tępy ból w kolanie szybko mi o tym przypomniał.
Powoli opuściłam poduszkę. Drzwi przede mną, prowadzące do drugiej sypialni, która znajdowała się w apartamencie, były zamknięte. Nie widziałam naszych współlokatorek ani razu od rozpoczęcia roku. Właściwie byłam przekonana, że są niewidzialne albo biorą udział w programie relokacji, zmuszone ukrywać się w pokoju. Wiedziałam, że nie są martwe, bo słyszałam je czasami, kiedy byłam w salonie. Zawsze milkły, kiedy słyszały, że kręcę się po mieszkaniu. Dziwne.
Przyciskając beżową poduszkę do piersi, sięgnęłam do torebki i wyjęłam komórkę. Przez chwilę zastanawiałam się, czy napisać do Sadi, ale nie rozmawiałam z nią, odkąd odeszłam ze studia tańca w lipcu. Z większością moich przyjaciół nie rozmawiałam od tamtej pory.
Większość z nich była w Nowym Jorku. Sadi zaczynała naukę w The Joffrey School of Ballet, tej samej, która przyznała mi pełne stypendium. One przeżywały moje życie – moje marzenie. Ale stypendium nie cofnięto. Nauczyciele odroczyli je, obiecując mi miejsce następnej jesieni, jeżeli moja noga wyzdrowieje.
Wrzuciłam telefon z powrotem do torebki i oparłam się, przyciskając do siebie poduszkę. Doktor Morgan, specjalista z Uniwersytetu Wschodniej Wirginii, który robił mi operację, był przekonany, że mam dziewięćdziesiąt procent szans na całkowite wyleczenie, o ile nie przytrafi mi się kolejna kontuzja. Większość ludzi uznałaby te rokowania za całkiem dobre, ale to dziesięć procent mnie przerażało i nie chciałam nawet brać ich pod uwagę.
Minęło czterdzieści kilka minut, zanim drzwi sypialni się otworzyły i do salonu weszła Debbie, przeczesując dłonią brązowe włosy do ramion, żeby wygładzić końce. Kiedy mnie zobaczyła, zaczerwieniła się.
– Och! – skrzywiła się. – Nie jesteś tu długo?
– Nie. Parę minut… – zawiesiłam głos, przyglądając się uważniej Debbie, która poprawiała brzeg bluzki w kwiaty. Oczy miała czerwone i podpuchnięte. Kłócili się. Znowu. Musieli się pogodzić, ale kłócili się tak bardzo, że zastanawiałam się, jak mieli czas na cokolwiek innego niż kłótnia i pośpieszny seks.
Pojawił się Erik, przesuwający palcami po ekranie komórki. Krótkie ciemne włosy miał postawione. Był przystojny. Musiałam mu to przyznać, ale nie rozumiałam jego postępowania. W ogóle. Był ważny w organizacji, do której należał też Jase, był w pewnym sensie miejscową gwiazdą koszykówki w szkole średniej, ale miał osobowość rozjuszonej hieny. Wsunął telefon do kieszeni dżinsów, uśmiechnął się do mnie, ale był to nerwowy uśmiech, przez który poczułam się nieswojo.
– Nic ci nie jest? – spytałam Debbie.
– Oczywiście, że nie – odpowiedział Erik, śmiejąc się.
Wpatrywałam się w nią wymownie, ignorując go, ale ona szybko skinęła głową.
– Wszystko w porządku. Idziemy coś zjeść, a potem na imprezę. Chcesz iść z nami?
Otworzyłam usta, ale Erik odpowiedział za mnie.
– Widać, że kolano nie daje jej spokoju, więc pewnie wolałaby zostać.
Zamknęłam usta.
Debbie wyglądała na zakłopotaną, kiedy Erik zaczął popychać ją w stronę drzwi.
– Idziesz na imprezę?
Właściwie nie zostałam zaproszona, ale wiedziałam, że gdybym się pojawiła, nikt by nic nie powiedział – nikt, z wyjątkiem Jase’a, a poza tym nie chciałam go widzieć. Wzruszyłam ramionami.
– Jeszcze nie wiem.
– Okej, no to… – wahała się.
– Kochanie, dalej, zdycham z głodu. – Erik chwycił ją za ramię, wpijając się palcami w jej ciało. – Robi się późno.
Zaczęło mnie palić w brzuchu, kiedy, mrużąc oczy, wpatrywałam się w jego uścisk. Ileż to razy Jeremy mnie tak chwytał? Nie byłabym w stanie zliczyć. Ten widok przyprawił mnie o mdłości. Przywołał wspomnienia tego, o czym najlepiej zapomnieć.
– Napisz do mnie, gdybyś chciała… albo czegoś potrzebowała. – Niepewny uśmiech Debbie zadrżał.
Erik mruknął coś pod nosem i wyszli. A ja zostałam, z nogą na ławie, wpatrując się w drzwi. Myślami cofnęłam się o kilka lat.
– Wiesz, że zdycham z głodu – powiedział Jeremy, pochylając się i chwytając mnie za rękę. Ścisnął mnie tak mocno, że krzyknęłam. Samochód nagle zrobił się o wiele za mały. Brakowało powietrza. – Co tak długo robiłaś? Gadałaś przez telefon?
– Nie! – Wiedziałam, że lepiej się nie ruszać, nie szarpać, bo to jeszcze bardziej go rozwścieczy. – Rozmawiałam z Camem.
– Jest w domu? – Uspokoił się, jego palce rozluźniły uścisk.
Pokręciłam głową.
– Rozmawiałam z nim…
– Przez telefon? – Zmrużył oczy i na sekundę jego twarz zmieniła się z przystojnej w odrażającą. Skrzywiłam się, kiedy jego palce wbiły się w mój sweter. – Podobno nie rozmawiałaś przez telefon?
Otrząsnęłam się z tego wspomnienia, szczęśliwa, że czuję jedynie resztki złości. Przez długi czas robiło mi się niedobrze na samą myśl o nim, ale te dni dawno minęły.
Jeremy stosował przemoc, ale ja nie byłam już ofiarą.
Poradziłam sobie z tym, co mi zrobił. Dawno. Dawno. Dawno.
Oderwałam wzrok od drzwi i ścisnęłam poduszkę tak mocno, że rozbolały mnie ręce. Nie miałam dowodu na to, że Erik znęca się nad Debbie, podpowiadał mi to szósty zmysł i wiedziałam, że większości siniaków nie widać. O ile Erik był tak sprytny jak Jeremy.
Resztę wieczoru spędziłam, wyjadając produkty z automatu na dole w holu i przeglądając historię wiadomości w telefonie, a potem wcześnie się położyłam.
Kiedy tak leżałam, coraz bardziej oddalając się w krainę snu, poczułam się żałośnie. Za kilka miesięcy miałam skończyć dziewiętnaście lat, był sobotni wieczór, a ja prawie spałam przed dziesiątą. Słowo „żałośnie” nie oddawało nawet sytuacji.
Odwróciłam się na bok, do ściany i zasnęłam, zastanawiając się, czy odrzucenie przez Jase’a bolałoby mnie tak strasznie, gdyby nie kontuzja.
Dzwonek komórki z oddali obudził mnie jakiś czas później. Zamrugałam, żeby otworzyć oczy, zdezorientowana. Zielone światło na zegarku nocnej szafki pokazywało kwadrans po pierwszej w nocy. Dzwonek rozległ się znowu.
Po omacku szukałam telefonu, w końcu wzięłam go i zmrużyłam oczy, widząc wiadomość. Przeczytałam ją raz. Myślałam, że nadal śpię. Przeczytałam drugi raz. Myślałam, że zapomniałam, jak się czyta. Potem usiadłam i zamrugałam, żeby oprzytomnieć. Ciemny pokój stał się na tyle wyraźny, że zobaczyłam, że łóżko po drugiej stronie jest ciągle puste. Znów spojrzałam na telefon.
„Muszę z tobą porozmawiać”.
Jase.
W drugiej wiadomości przeczytałam: „Jestem na zewnątrz”.
Serce zaczęło mi szybciej bić.
Jase tu był.
Rozdział 3
Musiało mi się to śnić. W każdym razie tak się czułam, kiedy znalazłam klapki, wsunęłam je na nogi, a potem chwyciłam kartę wejściową. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie zignorować wiadomości, ale moje ciało najwyraźniej samo podejmowało decyzje.
Byłam pewna, że rano sama będę chciała dać sobie za to prawy sierpowy.
Wychodząc z pokoju, zaczęłam się bać, że to jakiś żart, bo skąd Jase miałby wiedzieć, w którym akademiku mieszkam? A nawet jeżeli wiedział, że w West Woods, akademik składał się z sześciu budynków. Wątpiłam, że spytał Cama.
Żołądek się we mnie zapadał i skręcał się w skomplikowane pętle, kiedy schodziłam po schodach, mocno trzymając się poręczy. Przez okna półpiętra wpadała ciemność. Może naprawdę wszystko to mi się śni i okaże się koszmarem?
Poręcz zamieni się w węża – Boże, jak ja nienawidziłam węży! – w stylu Soku z żuka.
Krzywiąc się, oderwałam dłoń od gładkiego metalu poręczy i pokuśtykałam na parter. W holu panowała cisza, nie licząc cichego mruczenia i wirowania suszarki w pralni.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, dostałam gęsiej skórki. Żałowałam, że nie pomyślałam, żeby wziąć sweter. W nocy było zaskakująco zimno.
Przystanęłam w przedsionku, ściskając kartę, która zosta