12330
Szczegóły |
Tytuł |
12330 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12330 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12330 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12330 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARTURO PEREZ-REVERTE
KLUB DUMAS
Tytu� orygina�u El club Dumas
1993
(t�um. Filip �obodzi�ski)
2004
Dedykuj� Cali, kt�ra popchn�a mnie na pole bitwy
Nag�y b�ysk flesza rzuci� na �cian� salonu cie� trupa. Zw�oki wisia�y nieruchomo
pod
lamp� na �rodku pokoju. W miar� jak fotograf je okr��a�, co chwila zwalniaj�c
migawk� aparatu,
cie� k�ad� si� na obrazach, gablotach z porcelan�, rega�ach z ksi��kami i
rozsuni�tych zas�onach
ukazuj�cych wielkie okna, za kt�rymi pada� deszcz.
S�dzia rejonowy wygl�da� na cz�owieka m�odego. Jego rzadkie, potargane w�osy
by�y
jeszcze mokre, podobnie jak p�aszcz od deszczu przerzucony przez rami�. Obok na
sofie
przysiad� sekretarz, zapisuj�c na ustawionej na krze�le przeno�nej maszynie jego
spiesznie
dyktowane zdania. Klekot klawiszy nadawa� rytm monotonnemu potokowi s��w
s�dziego i
komentarzom rzucanym z cicha przez krz�taj�cych si� po pokoju policjant�w:
- Ubrany w pi�am� i w narzucony na wierzch fartuch, kt�rego pasek spowodowa�
zgon
przez uduszenie. R�ce denata zwi�zane z przodu krawatem. Na prawej stopie
bambosz, lewa
stopa bosa...
S�dzia dotkn�� nogi w kapciu. Zw�oki zako�ysa�y si� lekko na napr�onym
jedwabnym
pasku, przywi�zanym do haka, na kt�rym zawieszona by�a lampa. Najpierw z lewa na
prawo,
potem w przeciwnym kierunku, coraz s�abiej, by zatrzyma� si� wreszcie jak ig�a
magnesu, kt�ra
po kr�tkim wahaniu ponownie wskazuje p�noc. S�dzia odsun�� si� i, lekko
pochylony, wymin��
umundurowanego policjanta, kt�ry szuka� na pod�odze �lad�w linii papilarnych.
Wala�y si� tam
skorupy rozbitego wazonu i otwarta ksi��ka: mo�na by�o dostrzec fragment tekstu
podkre�lony
czerwonym o��wkiem. By� to stary egzemplarz Wicehrabiego de Bragelonne, tania
edycja
oprawna w p��tno. Nachylaj�c si� przez rami� funkcjonariusza, s�dzia rzuci�
okiem na
zaznaczone zdania:
�- Jestem zdradzony - szepn��. - Wiedz� o wszystkim.
- Zawsze wszyscy o wszystkim wiedz� - odpar� Portos, kt�ry nie wiedzia� o
niczym� * [* Przek�ad Hanny Szuma�skiej-Grossowej.].
Poleci� sekretarzowi zapisa� to w raporcie i do��czy� ksi��k� do materia�u
dowodowego.
Sam podszed� ku wysokiemu m�czy�nie, pal�cemu papierosa ko�o otwartego okna.
- I co pan na to? - spyta� staj�c obok.
Na kieszeni sk�rzanej kurtki dryblasa widnia�a odznaka policyjna. M�czyzna
zwleka� z
odpowiedzi�, dopalaj�c zaci�ni�tego w dw�ch palcach peta, kt�rego wreszcie
wyrzuci� przez
okno, nie patrz�c nawet za siebie.
- Je�li mamy do czynienia z bia�ym p�ynem, i do tego w butelce, to zazwyczaj
chodzi o
mleko - odrzek� wreszcie nieco zagadkowo, nie na tyle jednak, by na twarzy
s�dziego nie pojawi�
si� nik�y u�miech. S�dzia - w przeciwie�stwie do policjanta - spogl�da� na
ulic�, gdzie wci�� la�o
jak z cebra. W tym momencie drzwi si� otworzy�y i nag�y przeci�g opryska� mu
twarz
kropelkami deszczu.
- Zamknijcie te drzwi - powiedzia� nie odwracaj�c g�owy, po czym odezwa� si� do
oficera:
- Bywaj� zab�jstwa upozorowane na samob�jstwo.
- I na odwr�t - doda� spokojnie wysoki policjant.
- A co pan powie o r�kach i krawacie?
- Niekt�rzy boj� si�, �e w ostatniej chwili po�a�uj�. Inaczej mia�by je zwi�zane
na
plecach.
- To niczego nie zmienia - zaoponowa� s�dzia. - Pasek jest cienki i mocny. W
momencie
utraty gruntu pod nogami nie da�by rady, nawet gdyby r�ce mia� swobodne.
- Wszystko jest mo�liwe. B�dziemy m�drzejsi po sekcji.
S�dzia ponownie rzuci� okiem na wisielca. Funkcjonariusz zbieraj�cy odciski
palc�w
podnosi� si� z pod�ogi z ksi��k� w d�oniach.
- Ciekawa sprawa z t� ksi��k�.
Wysoki policjant wzruszy� ramionami.
- Raczej niewiele czytam - rzek�. - Ale ten Portos to jeden z tych... jak im...
Atos, Portos,
Aramis i d�Artagnan - wylicza� przesuwaj�c kciukiem po palcach drugiej d�oni, po
czym zamy�li�
si�. - Zabawne. Zawsze mnie zastanawia�o, czemu nazywaj� ich trzema
muszkieterami, skoro tak
naprawd� by�o ich czterech.
I. Wino andegawe�skie
�Winni�my uprzedzi� czytelnika,
�e b�dzie �wiadkiem scen przera�aj�cych�.
(E. Sue, Tajemnice Pary�a)
Nazywam si� Boris Balkan. Prze�o�y�em kiedy� Pustelni� parme�sk�. Poza tym moje
artyku�y krytyczne i recenzje ukazuj� si� w przegl�dach i dodatkach literackich
w po�owie
Europy. Jestem organizatorem wyk�ad�w o literaturze wsp�czesnej na r�nych
uniwersytetach
letnich, opublikowa�em te� kilka ksi��ek na temat dziewi�tnastowiecznej powie�ci
popularnej.
Obawiam si�, �e to nic specjalnego. Zw�aszcza w dzisiejszych czasach, gdy
pope�nia si�
samob�jstwa upozorowane na zab�jstwo, powie�ci pisze lekarz nazwiskiem Roger
Ackroyd, a
stanowczo zbyt wielu ludzi wydaje dwustustronicowe opisy w�asnych wstrz�saj�cych
prze�y�
doznanych podczas przegl�dania si� w lustrze.
Wr��my jednak do naszej historii.
Lucasa Corsa pozna�em, gdy odwiedzi� mnie z Winem andegawe�skim pod pach�. Corso
by� najemnikiem bibliofilstwa, �owc� ksi��ek na cudzy koszt. ��czy si� to z
brudnymi
paluchami, g�adk� mow�, dobrym refleksem, cierpliwo�ci� i sporym szcz�ciem. A
tak�e z
nieprawdopodobn� pami�ci�, pozwalaj�c� przypomnie� sobie, w jakim to zakurzonym
zakamarku jednego z tysi�cy antykwariat�w drzemie w�a�nie ten egzemplarz, za
kt�ry inni
gotowi s� zap�aci� fortun�. Jego klientela nie by�a liczna, za to doborowa:
dwudziestu paru
ksi�garzy z Mediolanu, Pary�a, Londynu, Barcelony czy Lozanny - takich, co
sprzedaj� tylko
pozycje odnotowane w katalogach, inwestuj� w rzeczy sprawdzone i pewne i nigdy
nie obracaj�
naraz wi�ksz� liczb� tytu��w ni� jakie� p� setki. Prawdziwi arystokraci
starodruk�w, dla kt�rych
pergamin w miejsce welinu lub szerszy o trzy centymetry margines mo�e oznacza�
tysi�ce
dolar�w. Szakale z galaktyki Gutenberga, piranie buszuj�ce na targach
antykwarycznych, pijawki
aukcyjne, gotowe sprzeda� w�asn� matk� za pierwsze wydanie. Sami jednak sadzaj�
swych
klient�w na sk�rzanej sofie w salonie z widokiem na katedr� Il Duomo lub Jezioro
Bode�skie - a
r�ce i sumienia maj� zawsze czyste. Dlatego istniej� tacy jak Corso.
Zdj�� z ramienia brezentow� torb�, po�o�y� j� na pod�odze u st�p obutych w
niezbyt
czyste oxfordy, po czym zawiesi� wzrok na oprawionym portrecie Rafaela
Sabatiniego, stoj�cym
na biurku w moim gabinecie obok wiecznego pi�ra, kt�rym zazwyczaj poprawiam
artyku�y i
wst�pne wydruki. Zrobi�o mi si� przyjemnie, go�cie bowiem rzadko po�wi�caj� mu
cho�by
odrobin� uwagi, bior�c go za mojego przodka. Obserwowa�em dyskretnie reakcj�
przybysza i
dostrzeg�em, �e siadaj�c lekko si� u�miechn��: po ch�opi�cemu, niczym kr�lik
przy�apany na
�rodku ulicy. U�miechem, kt�ry z miejsca zaskarbia bezwarunkow� przychylno��
widowni
ka�dego filmu animowanego. Z czasem mia�em si� zorientowa�, �e jest te� w stanie
u�miecha�
si� jak bezlitosny, wychud�y wilk i �e potrafi dostosowywa� w�asne gesty do
okoliczno�ci. Ale to
du�o p�niej. Na razie robi� tak korzystne wra�enie, �e postanowi�em rzuci�
has�o i czeka� na
odzew:
�- Ju� od urodzenia posiada� dar humoru - zacytowa�em wskazuj�c na portret - i
�wiadomo��, �e �wiat jest szalony�. [R. Sabatini, Scaramouche, przek�ad Ewy
Przy�uskiej.]
Patrzy�em, jak odwraca g�ow�, powoli i z wyrazem aprobaty, i poczu�em do niego
kumotersk� sympati�, kt�r� zreszt� zachowa�em do dzi�, pomimo wszystkiego, co
si� potem
zdarzy�o. Z jakiej� dobrze zakamuflowanej paczki wyci�gn�� papierosa bez filtra,
r�wnie
zmi�toszonego jak jego wys�u�ony p�aszcz i sztruksowe spodnie. Obraca� go w
palcach i
obserwowa� mnie przez przekrzywione na nosie okularki w stalowej oprawce. Lekko
siwiej�ce
ju� w�osy mierzwi�y mu si� na czole. Drug� d�o� - mo�na by�oby mniema�, �e
�ciska w niej
rewolwer - trzyma� w czym�, co nie by�o kieszeni�, ale raczej przepastnym do�em
rozepchanym
od ci�g�ego taszczenia ksi��ek, katalog�w, dokument�w i - te� dowiedzia�em si� o
tym znacznie
p�niej - piersi�wki wype�nionej d�inem Bolsa.
- �By�o to ca�e jego dziedzictwo� *[* Jak poprzednio] - bez trudu doko�czy�
cytat, po
czym rozpar� si� w fotelu, ponownie z u�miechem na ustach. - Aczkolwiek,
szczerze m�wi�c,
wol� Kapitana Blooda.
Wycelowa�em we� wieczne pi�ro gestem surowego upomnienia:
- A nies�usznie. Scaramouche jest tym dla Sabatiniego, czym Trzej muszkieterowie
dla
Dumasa - tu sk�oni�em si� lekko w stron� portretu. - Ju� od urodzenia posiada�
dar humoru...
�adna inna odcinkowa powie�� przygodowa nie ma lepszego pocz�tku.
- Mo�e i racja - przyzna� po chwili i po�o�y� na stole teczk� z r�kopisem,
kt�rego ka�da
kartka spoczywa�a w oddzielnej kopercie z przezroczystej folii. - Zdumiewaj�cy
zbieg
okoliczno�ci, �e wspomnia� pan w�a�nie Dumasa.
Przesun�� teczk� w moim kierunku, tak bym m�g� czyta� bez k�opotu. Wszystkie
kartki
zapisane by�y po jednej stronie, po francusku. Papier by� dwojakiego rodzaju:
bia�y, nieco
po��k�y ju� ze staro�ci, i bladoniebieski w cieniutk� kratk�, po kt�rym te�
wida� by�o up�yw
czasu. Ka�demu gatunkowi papieru odpowiada�o inne pismo, z tym �e pismo z kartek
niebieskich, kre�lone czarnym atramentem, widnia�o te� na kartkach bia�ych pod
postaci�
dopisk�w i notatek do tekstu oryginalnego, pisanego charakterem drobniejszym i
bardziej
spiczastym. W sumie kartek by�o pi�tna�cie, z czego jedena�cie niebieskich.
- Ciekawe - podnios�em oczy na Corsa. Jego spokojny wzrok pada� to na mnie, to
na
teczk�. - Sk�d pan to ma?
Potar� palcem brew, niew�tpliwie zastanawiaj�c si�, czy informacja, o kt�r�
przyszed�
prosi�, upowa�nia go - a je�li tak, to w jakim stopniu - do ujawniania takich
szczeg��w.
Wreszcie na ustach pojawi� si� trzeci u�miech, u�miech kr�lika-niewini�tka.
Corso by�
zawodowcem.
- Sk�d� tam. Klient klienta, wie pan.
- Jasne.
Zamilk� rozwa�nie na moment. W tej rozwadze czu�o si� nie tylko ostro�no�� i
rezerw�,
ale i przebieg�o��. By�o to oczywiste dla nas obu. W ko�cu odezwa� si�:
- Naturalnie podam panu nazwiska, je�li sobie pan tego �yczy.
Odpar�em, �e to niepotrzebne, co chyba go uspokoi�o. Poprawi� sobie palcem
okulary na
nosie i spyta�, czy m�g�bym sformu�owa� jak�� opini� na temat tego, co trzymam w
d�oniach.
Nie odpowiadaj�c kartkowa�em r�kopis, a� dotar�em do pierwszej strony. U g�ry
widnia� tytu�,
zapisany grubszymi du�ymi literami: LE VIN D�ANJOU.
Przeczyta�em na g�os pierwsze zdanie:
�Apr�s de nouvelles presque d�sesp�r�es du roi, le bruit de sa convalescence
commen�ait � se r�pandre dans le camp...� [�Po rozpaczliwych niemal
nowinach o stanie kr�la w obozie zacz�y si� szerzy� wie�ci o jego
powrocie do zdrowia� (przek�ad Joanny Guze).]
Nie potrafi�em powstrzyma� u�miechu. Na twarzy Corsa pojawi� si� wyraz
przyzwolenia,
jakby chcia� mnie zach�ci� do og�oszenia werdyktu.
- Bez najmniejszej w�tpliwo�ci - rzek�em - jest to Alexandre Dumas, ojciec. Wino
andegawe�skie, o ile pami�tam, czterdziesty kt�ry� rozdzia� Trzech muszkieter�w.
- Czterdziesty drugi - potwierdzi� Corso. - Rozdzia� czterdziesty drugi.
- Czy to orygina�? Autentyczny r�kopis Dumasa?
- W�a�nie z tym przychodz�. Pan mi to powie.
Wzruszy�em ramionami, chc�c zrzuci� z siebie ci�ar nadmiernej
odpowiedzialno�ci:
- A niby dlaczego ja?
By�o to pytanie z gatunku idiotycznych. S�u�� one z regu�y tylko temu, by zyska�
na
czasie. Corso natomiast uzna� je chyba za wyraz fa�szywej skromno�ci, bo
popatrzy� na mnie ze
�le skrywanym zniecierpliwieniem:
- Jest pan specjalist� - odpar� nieco oschle. - Najznakomitszym krytykiem
literackim w
tym kraju, kt�ry w dodatku wie wszystko o powie�ci popularnej dziewi�tnastego
wieku.
- Zapomina pan o Stendhalu.
- Nie zapominam. Czyta�em pa�ski przek�ad Pustelni parme�skiej.
- No, no. Pochlebia mi pan.
- Nie s�dz�. Wol� t�umaczenie Consuelo Berges.
Tym razem u�miechn�li�my si� obaj. Podoba� mi si� coraz bardziej. Zaczyna�em
rozpoznawa� cechy jego stylu bycia.
- Zna pan moje ksi��ki? - zaryzykowa�em.
- Niekt�re. Na przyk�ad Lupin, Raffles, Rocambole, Holmes. Studia na temat
Valle-
Inclana, Barojy i Galdosa. Tak�e Dumas. Na tropie giganta. I esej na temat
Hrabiego Monte-
Christo.
- Przeczyta� pan to wszystko?
- Nie. To, �e pracuj� z ksi��kami, nie oznacza, �e musz� je czyta�.
K�ama�. A w ka�dym razie przesadnie akcentowa� przyziemny charakter swojego
zaj�cia.
Nale�a� do ludzi sumiennych - przed spotkaniem ze mn� przejrza� dostatecznie
du�o materia��w
na m�j temat. By� zagorza�ym czytelnikiem, od czas�w s�odkiego dzieci�stwa
poch�aniaj�cym
drukowane s�owo. O ile oczywi�cie (co wysoce w�tpliwe) Corso kiedykolwiek by�
s�odkim
dzieci�ciem.
- Jasne - odezwa�em si�, chc�c przerwa� cisz�.
Zmarszczy� na moment brwi, usi�uj�c si� zorientowa�, czy o czym� nie zapomnia�.
Nast�pnie zdj�� okulary, chuchn�� na szk�a i zabra� si� za ich przecieranie.
Dokonywa� tego za
pomoc� potwornie zmi�toszonej chustki, wyci�gni�tej w�a�nie z przepastnej
kieszeni p�aszcza.
Patrz�c na tego osobnika ton�cego w zbyt obszernym okryciu, na jego wiewi�rcze
siekacze i
spokojn� twarz, mo�na by�o odnie�� fa�szywe wra�enie, �e jest wcieleniem
bezradno�ci. W
rzeczywisto�ci Corso by� twardy jak zahartowana ceg�a. Ostre i kanciaste rysy
pasowa�y do
bystrych oczu, w kt�rych zawsze gotowa by�a zago�ci� prostoduszno��, szalenie
niebezpieczna
dla ka�dego, kto da�by si� jej zwie��. Czasami - szczeg�lnie w chwilach spokoju
- stwarza�
pozory cz�owieka znacznie bardziej niezdarnego i ospa�ego, ni� by� w istocie.
Jest taki typ ludzi
bezbronnych, kt�rych m�czy�ni cz�stuj� papierosem, kelnerzy traktuj� jedn�
kolejk� na
rachunek firmy, a kobiety pragn� natychmiast przygarn��. A gdy wreszcie zdasz
sobie spraw�, co
si� naprawd� dzieje, jest za p�no, by podj�� rzucone wyzwanie. On ju� znika
daleko na
horyzoncie, znacz�c na r�koje�ci no�a kolejne naci�cie.
- Wr��my do Dumasa - zaproponowa�, wskazuj�c okularami r�kopis. - Kto�, kto
napisa� o
nim pi��set stron, powinien poczu� si� swojsko, maj�c przed oczami orygina�. Nie
s�dzi pan?
Po�o�y�em d�o� na ob�o�onych w foli� kartkach gestem pe�nym namaszczenia, z
jakim
kap�an dotyka szat liturgicznych.
- Nie chcia�bym pana rozczarowa�, ale nie odczuwam niczego.
Roze�miali�my si�. Corso chichota� w jaki� szczeg�lny spos�b, nieco przez z�by,
jak
gdyby nie do ko�ca pewien, czy jego i jego rozm�wc� bawi to samo. By� to �miech
dyskretny i
zdystansowany, ze szczypt� bezczelno�ci, kt�ry d�ugo dzwoni w powietrzu, zanim
si� rozwieje.
Nawet jeszcze po odej�ciu tego, kto chichota�.
- Mo�e po kolei... - powiedzia�em. - Czy to pa�ska w�asno��?
- Ju� m�wi�em, �e nie. Klient dopiero co go naby� i by� zdumiony, �e dot�d nie
s�yszano o
tym autentycznym, pe�nym r�kopisie rozdzia�u Trzech muszkieter�w... �yczy sobie
rzetelnej
weryfikacji i to w�a�nie jest moje zadanie.
- Dziwi mnie, �e zajmuje si� pan sprawami b�ahymi - wiedzia�em, co m�wi�; o
Corsie
s�ysza�em ju� wcze�niej. - Ostatecznie Dumas dzisiaj...
Zawiesi�em g�os i przywo�a�em na twarz porozumiewawczy gorzki u�miech. Corso nie
podj�� jednak tematu, zachowuj�c postaw� wyczekuj�c�:
- Klient to m�j przyjaciel - rzuci� oboj�tnie. - Mo�na to nazwa� przys�ug�
towarzysk�.
- Rozumiem, nie wiem wszelako, czy b�d� si� m�g� panu na co� przyda�. Widywa�em
w
�yciu oryginalne r�kopisy i wnosz�, �e ten m�g�by by� autentyczny. Ale
zweryfikowa� go to
zupe�nie inna sprawa. W tym celu radz� zwr�ci� si� do dobrego grafologa. Znam
jednego w
Pary�u, nazywa si� Achille Replinger. Ma ksi�garni� wyspecjalizowan� w
autografach i
dokumentach historycznych, niedaleko Saint-Germain-des-Pres... Ekspert, je�li
chodzi o
francuskie autografy z dziewi�tnastego wieku, uroczy cz�owiek i m�j przyjaciel -
wskaza�em na
jedn� z ramek wisz�cych na �cianie. - O, par� lat temu kupi�em od niego ten list
Balzaca.
Oczywi�cie za bajo�sk� sum�.
Wyj��em terminarz, �eby przepisa� adres, i wr�czy�em Corsowi karteczk�. Wsun��
j� do
zniszczonego wizytownika wypchanego notatkami i papierkami. Nast�pnie wyci�gn��
z p�aszcza
notatnik i o��wek z gumk� do wycierania na ko�cu, obgryzion�, jakby nale�a�a
raczej do ucznia.
- Mog� zada� par� pyta�?
- Prosz� bardzo.
- Wiedzia� pan o istnieniu kompletnego autografu kt�rego� z rozdzia��w Trzech
muszkieter�w?
Potrz�sn��em przecz�co g�ow�, w milczeniu nak�adaj�c skuwk� na m�j Montblanc. Po
chwili odezwa�em si�:
- Nie. Dzie�o to ukazywa�o si� partiami w �Le Si�cle�, od marca do lipca 1844
roku... Po
z�o�eniu tekstu przez zecera r�kopis szed� do kosza. Mimo to kilka fragment�w
ocala�o,
szczeg�y mo�e pan sprawdzi� w wydaniu Garniera z 1968 roku.
- Cztery miesi�ce to niedu�o - Corso obgryza� w zamy�leniu koniec o��wka. -
Szybko
pisa� ten Dumas.
- Wtedy wszyscy tak pracowali. Stendhal napisa� Pustelni� w siedem tygodni. Z
tym, �e
akurat Dumas korzysta� z pomocy wsp�pracownik�w, czyli jak to si� m�wi w
�argonie,
murzyn�w. Przy Muszkieterach pomaga� mu niejaki Auguste Maquet... Pracowali
wsp�lnie tak�e
nad dalszym ci�giem, W dwadzie�cia lat p�niej, oraz nad zamykaj�cym ca�y cykl
Wicehrabi� de
Bragelonne. Do tego jeszcze nad Hrabi� Monte-Christo i nad paroma innymi
powie�ciami... Jak
mniemam, czyta� pan te ksi��ki.
- Oczywi�cie. Jak wszyscy.
- Chcia� pan powiedzie�: jak niegdy� wszyscy - przerzuci�em z szacunkiem kilka
kartek
r�kopisu. - Dawno min�� czas, gdy nazwisko Dumas potrafi�o pomno�y� nak�ady oraz
dochody
wydawc�w. Niemal wszystkie jego powie�ci opublikowano w ten sam spos�b, w
odcinkach,
gdzie na dole strony widnia�o: �Ci�g dalszy w nast�pnym numerze� - i ludzie z
zapartym tchem
wygl�dali kolejnego rozdzia�u... Zreszt� pan to wszystko wie.
- Nie szkodzi, niech pan m�wi dalej.
- A co jeszcze chce pan us�ysze�? W klasycznej powie�ci w odcinkach klucz do
sukcesu
jest prosty: bohater czy bohaterka obdarzeni s� zaletami b�d� cechami, kt�re
zmuszaj� czytelnika
do uto�samienia si� z nim lub z ni�... Mamy do czynienia z tym zjawiskiem i
dzi�, w przypadku
oper mydlanych, wi�c niech pan sobie wyobrazi, jak wtedy, w epoce bez radia i
telewizji,
oddzia�ywa�o to na bur�uazj�, kt�ra �akn�a niespodzianek i rozrywki, a nie by�a
zbyt
wymagaj�ca, je�li chodzi o walory formalne czy dobry smak... Tak samo rozumowa�
genialny
Dumas. Dzi�ki inteligentnej alchemii sporz�dzi� wi�c produkt laboratoryjny: par�
kropli tego,
szczypta tamtego - plus talent. W efekcie powsta� narkotyk, kt�ry uzale�nia� -
nie bez dumy
wskaza�em na siebie. - I uzale�nia nadal.
Corso notowa�. Dra�liwy, bezceremonialny i �mierciono�ny niczym jad mamby
czarnej -
tak scharakteryzowa� go p�niej jeden jego znajomy, gdy to nazwisko pad�o w
rozmowie. Corso
w specyficzny spos�b sytuowa� si� zawsze naprzeciw innych - dzi�ki czemu m�g�
obserwowa�
otoczenie przez przekrzywione okularki i potakiwa� powoli, z wyrazem jakiego�
racjonalnego i
�yczliwego pow�tpiewania. Przypomina�o to reakcj� tolerancyjnej dziwki na sonet
o Kupidynie.
Mo�e dawa� rozm�wcy mo�liwo�� korekty stanowiska, nim b�dzie za p�no.
Po chwili przerwa� i uni�s� g�ow�:
- Pan przecie� nie ogranicza si� w pracy tylko do powie�ci popularnej. Jest pan
krytykiem
znanym z wielu zainteresowa�... - zawaha� si�, jakby szuka� w�a�ciwego s�owa -
powa�niejszych.
A sam Dumas okre�la� swoj� tw�rczo�� jako literatur� �atw�... Czy nie pobrzmiewa
w tym
pogarda wobec czytelnika?
Dzi�ki tej zmy�ce m�j rozm�wca zajmowa� coraz lepsz� pozycj�. By�o w tym co� z
przebieg�ych zagrywek Rocambole�a. Przedstawia� sprawy troch� z dystansu,
pozornie bez
wi�kszego zaanga�owania, a jednak co chwila wbija� szpile jak do�wiadczony
partyzant.
Tymczasem kto�, kto traci nerwy, zazwyczaj m�wi, szermuje argumentami i
wyja�nieniami, co
przeciwnikom dostarcza jeszcze wi�cej informacji. Mimo to - a mo�e w�a�nie
dlatego, skoro nie
narodzi�em si� wczoraj i pojmowa�em taktyk� Corsa - poczu�em niejak� irytacj� i
zniecierpliwienie:
- Niech pan nie popada w stereotypy. W�r�d powie�ci odcinkowych wiele jest
takich, o
kt�rych nie warto pami�ta�, ale Dumas wyrasta ponad przeci�tno��... Dla
literatury czas jest jak
pow�d�, podczas kt�rej B�g wypatruje swoich. Ciekaw jestem, czy znajdzie pan
bohatera
literackiego, kt�ry przetrwa�by nawa�nice dziejowe tak �wietnie jak
d�Artagnan... i mo�e jeszcze
Sherlock Holmes Conan Doyle�a... Cykl Muszkieter�w to, rzecz jasna, odcinkowa
powie��
p�aszcza i szpady, gdzie odnale�� mo�emy wszystkie grzechy gatunku. Ale jest to
te� powie��
nieprzeci�tna, znacznie powy�ej poziomu tego, co si� publikowa�o. Pe�ne przyg�d
dzieje
przyja�ni, do dzi� tak �wie�e mimo zmiany gust�w i idiotycznej pogardy, z jak�
obecnie traktuje
si� akcj�. Po Joysie powinni�my zapewne zosta� przy Molly Bloom, a Nauzyka�
zostawi� po
katastrofie morskiej na jakiej� pla�y... Nie czyta� pan mojego dzie�ka
Pi�taszek, czyli busola?
Gdy mowa o Ulissesie, wybieram Homera.
Tu unios�em nieco g�os, �ledz�c reakcj� Corsa. U�miecha� si� pow�ci�gliwie -
pami�ta�em
jednak, jak zab�ys�y mu oczy na d�wi�k cytatu ze Scaramouche�a, i czu�em, �e
jestem na dobrej
drodze.
- Wiem, o co panu chodzi - odpar� wreszcie. - Pa�skie pogl�dy s� powszechnie
znane... i
kontrowersyjne, panie Balkan.
- Moje pogl�dy s� znane, bo postara�em si�, �eby takie by�y. A poniewa� przed
chwil�
wspomnia� pan o pogardzie wobec ludzi, chcia�em panu u�wiadomi�, �e autor Trzech
muszkieter�w walczy� na ulicach podczas rewolucji 1830 i 1848 roku, a tak�e, �e
dostarcza� broni
Garibaldiemu, p�ac�c z w�asnej kieszeni... Niech pan nie zapomina, �e ojciec
Dumasa by�
s�awnym genera�em stoj�cym po stronie republiki. Ten cz�owiek by� przepe�niony
umi�owaniem
ludu i wolno�ci.
- Aczkolwiek jego szacunek dla fakt�w by� relatywny.
- To nie ma znaczenia. Wie pan, jak� odpowied� dawa� tym, kt�rzy oskar�ali go o
gwa�cenie Historii? �Z pewno�ci� zadaj� jej gwa�t. Ale przychodz� z tego na
�wiat pi�kne
dzieci�.
Od�o�y�em pi�ro na biurko i wsta�em, kieruj�c si� ku jednej z wielu stoj�cych w
gabinecie oszklonych szaf wype�nionych ksi��kami. Otworzy�em j� i wyci�gn��em
tom oprawny
w ciemn� sk�r�.
- Jak wszyscy wielcy gaw�dziarze, Dumas by� blagierem. Hrabina Dash, kt�ra zna�a
go
dobrze, wspomina w pami�tnikach, �e opowiedzian� przeze� zmy�lon� anegdot� brano
za
prawd� historyczn�. We�my na przyk�ad kardyna�a Richelieu: oto najwybitniejsza
posta� swej
epoki po obrobieniu przez manipulanckie r�ce Dumasa trafia do nas zdeformowana
nie do
poznania, jako nikczemny �ajdak... - podszed�em do Corsa z ksi�g� w r�ku. - Zna
pan to?
Autorem jest Gatien de Courtilz de Sandras, muszkieter �yj�cy pod koniec
siedemnastego wieku.
Pami�tniki d�Artagnana. Prawdziwego d�Artagnana: Charles�a de Batz-Castelmore,
hrabiego
d�Artagnan. Gasko�czyk, urodzony w 1615 roku, istotnie by� muszkieterem, chocia�
�y� nie w
epoce Richelieu, lecz w czasach Mazzariniego. Zmar� w roku 1673 podczas
obl�enia Maastricht,
w�a�nie gdy - podobnie jak jego literacki odpowiednik - mia� otrzyma� bu�aw�
marsza�kowsk�...
Sam pan widzi, z gwa�t�w zadanych przez Aleksandra Dumas pocz�y si� pi�kne
dzieci. Zamiast
mrocznego Gasko�czyka z krwi i ko�ci, kt�rego imi� uton�o w odm�tach Historii,
geniusz
powie�ciopisarza da� �wiatu legendarnego mocarza.
Corso s�ucha� nieporuszony. W�o�y�em mu do r�k ksi��k�, kt�r� zacz�� przegl�da�
ostro�nie, ale z zainteresowaniem. Powoli przewraca� kartki, ledwie muskaj�c ich
kraw�dzie
opuszkami palc�w. Chwilami zatrzymywa� si� na jakim� imieniu czy tytule
rozdzia�u. Przez
parawan szkie� jego oczy rzuca�y pewne, szybkie spojrzenia.
W kt�rym� momencie przerwa�, by zanotowa� dane: M�moires de M. d�Artagnan, G. de
Courtilz, 1704, P. Rouge, 4 tomy in 12�, wydanie czwarte�. Nast�pnie zamkn��
ksi��k� i
przyjrza� mi si� uwa�nie.
- Sam pan powiedzia�: by� manipulatorem.
- Owszem - przytakn��em, sadowi�c si� na nowo. - Ale genialnym. Tam, gdzie inni
poprzestali na plagiacie, on zbudowa� nowy �wiat powie�ciowy, �ywy do dzi�.
�Cz�owiek nie
kradnie, ale zdobywa - zwyk� powtarza� - z ka�dej podbitej prowincji czyni
kolejn� dzielnic�
swego imperium: narzuca jej swoje prawa, zaludnia j� tematami i postaciami,
przepaja j�
w�asnym duchem...� A czym�e innym jest tw�rczo�� literacka? W jego przypadku
z�ot� �y��
okaza�y si� dzieje Francji. Pomys� by� znakomity: zachowa� ramy historyczne i
wype�ni� je
w�asn� tre�ci�, czerpi�c bez skrupu��w z otwartej skarbnicy... Z postaci
pierwszoplanowych
Dumas czyni drugorz�dne, na prawdziwych bohater�w kreuj�c skromnych statyst�w, i
wype�nia
ca�e strony wydarzeniami, kt�rym w kronikach po�wi�cono zaledwie dwie linijki...
Na przyk�ad
pakt przyjacielski mi�dzy d�Artagnanem i jego towarzyszami nigdy w
rzeczywisto�ci nie istnia�,
poniewa� ci ludzie w og�le si� nawzajem nie znali. R�wnie� nie by�o hrabiego de
la F�re, a �ci�le
m�wi�c by�o ich wielu, lecz �aden nie nazywa� si� Atos. Jednak powie�ciowy Atos
istnia�
naprawd�: zwa� si� Armand de Sill�gue, pan na Atos, zmar� od pchni�cia szpad� w
pojedynku,
zanim d�Artagnan zaci�gn�� si� w szeregi kr�lewskich muszkieter�w... Aramis z
kolei to Henri
d�Aramitz, �o�nierz, opat bez �wi�ce� urz�duj�cy w seneszalii Oloron, od 1640
roku muszkieter
pod dow�dztwem swego wuja. Dokona� �ywota w ziemi ojczystej, z �on� i czworgiem
dzieci. Co
si� za� tyczy Portosa...
- Nie uwierz�, �e by� i Portos.
- Owszem. Nazywa� si� Isaac de Portau i musia� zna� Aramisa czy te� Aramitza,
poniewa� wst�pi� do muszkieter�w trzy lata po nim, w 1643 roku. W anna�ach
czytamy, �e zmar�
przedwcze�nie: w wyniku choroby, wojny albo mo�e pojedynku, jak Atos.
Corso przekrzywi� g�ow� i zacz�� b�bni� palcami w Pami�tniki d�Artagnana.
U�miecha�
si�.
- Za chwil� dowiem si� pewnie, �e istnia�a te� Milady...
- Ma si� rozumie�. Tyle �e nie nazywa�a si� Anna de Breuil i nie by�a ksi�n�
Winter. Nie
mia�a te� lilijki wytatuowanej na ramieniu, aczkolwiek naprawd� by�a agentk�
Richelieu. Jej
prawdziwe nazwisko brzmia�o hrabina de Carlille. Natomiast rzeczywi�cie skrad�a
na balu dwie
brylantowe spinki ksi�ciu Buckingham... Niech pan tak na mnie nie patrzy, o tym
wszystkim
mo�na przeczyta� w pami�tnikach La Rochefoucauld. A by� to cz�owiek powa�ny.
Corso patrzy� na mnie z uwag�. Z pewno�ci� nie nale�a� do tych, kt�rzy z byle
powodu
wpadaj� w zachwyt, zw�aszcza gdy w gr� wchodz� ksi��ki; ale wida� by�o, �e jest
zafascynowany. P�niej, gdy pozna�em go lepiej, zacz��em si� zastanawia�, czy
by� to szczery
podziw, czy mo�e kt�ra� z jego sztuczek zawodowych. Dzi�, gdy ju� jest po
wszystkim, jestem
przekonany, �e pos�u�y�em jako kolejne �r�d�o informacji, a Corso tylko
popuszcza� sznurek
latawca.
- Bardzo interesuj�ce to wszystko - rzek�.
- Jak pojedzie pan do Pary�a, od Replingera dowie si� pan znacznie wi�cej -
rzuci�em
okiem na r�kopis le��cy na biurku. - Chocia� nie wiem, czy te kartki
zrekompensuj� panu koszta
podr�y... Ile mo�na wzi�� za ten rozdzia�?
Zn�w ugryz� koniec o��wka ze sceptyczn� min�:
- Nie za wiele. Tak naprawd� jad� w innej sprawie.
U�miechn��em si� smutno i ze zrozumieniem. Na m�j skromny maj�tek sk�ada�y si�
mi�dzy innymi Don Kichot, wydany przez Ibarr�, i volkswagen. Naturalnie samoch�d
kosztowa�
mnie du�o wi�cej ni� ksi��ka.
- Rozumiem pana - rzuci�em solidarnie.
Mina Corsa wyra�a�a chyba co� w rodzaju rezygnacji. Kwa�ny u�miech ods�oni�
wiewi�rcze siekacze:
- Chyba �e Japo�czyk�w znudzi wreszcie van Gogh i Picasso i zaczn� wydawa�
pieni�dze na bia�e kruki.
A� mnie odrzuci�o w ty� ze wzburzenia.
- Wtedy niech B�g ma nas w swojej opiece.
- Niech pan m�wi za siebie - patrzy� na mnie przez przekrzywione okularki z
lekk� kpin�
w oczach. - Ja na przyk�ad, panie Balkan, zamierzam w�wczas nabi� kabz�.
Podnosz�c si� wsun�� notatnik do kieszeni p�aszcza, a przez rami� przewiesi�
brezentow�
torb�. Ja wci�� by�em pod wra�eniem jego - pozornej przecie� - �agodno�ci,
pot�gowanej przez te
niesforne okularki w metalowej oprawce. Znacznie p�niej dowiedzia�em si�, �e
mieszka� sam,
po�r�d stos�w ksi��ek w�asnych i cudzych, i �e by� nie tylko p�atnym �owc�
bibliofilskich
skarb�w, ale tak�e ekspertem w symulacyjnych grach napoleo�skich, zdolnym z
pami�ci
odtworzy� na planszy dok�adny uk�ad si� przed bitw� pod Waterloo. Tu rol�
odgrywa�a pewna
historia rodzinna, kt�r� w pe�ni poj��em znacznie, znacznie p�niej. Szczerze
m�wi�c, tak
przedstawiony Corso musi wydawa� si� m�czyzn� pozbawionym jakiegokolwiek czaru.
Sprawia� wra�enie oci�a�ego i niezdarnego, cho� nie wiedzie� jakim cudem
potrafi� by� i
zjadliwy, i bezbronny zarazem, i naiwny, i agresywny. A jednak - uprzedzam tu
fakty, zgodnie z
przyj�t� przeze mnie form� narracji - przy tym wszystkim kobiety dostrzega�y w
nim cz�owieka
uroczego, a m�czy�ni sympatycznego. By�y to wi�c uczucia z gatunku pozytywnych,
kt�re
rozwiewaj� si� dopiero w chwili, gdy chwytamy si� za kiesze�, by skonstatowa�,
�e pozbawiono
nas portfela.
Corso wzi�� r�kopis i ruszy� ku drzwiom. Towarzyszy�em mu a� do holu, gdzie
zatrzyma�
si�, by poda� mi d�o�. Portrety Stendhala, Conrada i Valle-Inclana spogl�da�y tu
oschle ze �cian
na koszmarn� litografi�, jak� wsp�lnota mieszka�c�w postanowi�a - mimo mojego
sprzeciwu -
przyozdobi� podest schod�w.
Wtedy dopiero odwa�y�em si� zada� pytanie:
- Wyznam panu, �e bardzo mnie ciekawi, gdzie panowie to znale�li.
Zawaha� si�, zanim odpowiedzia�. Niew�tpliwie rozwa�a� wszystkie za i przeciw.
Ostatecznie jednak przyj��em go uprzejmie, by� wi�c wobec mnie zobowi�zany.
Zreszt� mog�em
mu si� jeszcze przyda�, nie mia� zatem wyboru.
- Mo�e pan go zna - odrzek� wreszcie. - M�j klient kupi� ten r�kopis od
niejakiego
Taillefera.
Przywo�a�em na twarz u�miech zaskoczenia, cho� stara�em si� go nie przerysowa�.
- Enriquego Taillefera? Tego wydawcy?
B��dzi� wzrokiem po holu. W ko�cu kiwn�� g�ow�, tylko raz, z g�ry na d�.
- W�a�nie.
Zamilkli�my obaj. Corso wzruszy� ramionami, a ja wiedzia�em dlaczego. Pow�d
mo�na
by�o znale�� w ka�dej gazecie w rubryce �Wypadki�. Enrique Taillefer nie �y� od
tygodnia.
Powiesi� si� we w�asnym salonie. Znaleziono go wisz�cego na jedwabnym pasku od
szlafroka, a
jego stopy dynda�y nad otwart� ksi��k� i okruchami porcelanowego wazonu.
W jaki� czas potem, gdy ju� by�o po wszystkim, Corso zgodzi� si� opowiedzie� mi
reszt�
ca�ej historii. Dzi�ki temu mog� teraz w miar� wiernie zrekonstruowa� pewne
wydarzenia, w
kt�rych nie uczestniczy�em, ca�y �a�cuch wypadk�w, kt�ry doprowadzi� do
fatalnego fina�u i do
rozwi�zania zagadki Klubu Dumas. Dzi�ki zaufaniu, jakim obdarzy� mnie �owca
ksi��ek, mog�
wyst�pi� jako doktor Watson tej opowie�ci i poinformowa� czytelnik�w, �e kolejny
jej akt
rozegra� si� w godzin� po naszym spotkaniu, w barze Makarowej. Flavio La Ponte
usadowi� si�
ko�o Corsa przy barku, strzepuj�c z siebie krople wody, i zam�wi� piwo, usi�uj�c
przy tym z�apa�
oddech. Potem zerkn�� do ty�u na ulic� z wyrazem m�ciwego zadowolenia, jakby
w�a�nie umkn��
przed ogniem oddzia�u partyzant�w. Na zewn�trz wali�y o bruk w�ciek�e strugi
deszczu.
- Firma handlowa Armengol i Synowie, Stare Ksi��ki i Rarytasy Bibliograficzne,
zamierza ci� poda� do s�du - powiedzia� oblizuj�c pian� z rudej, k�dzierzawej
brody. - Ich
adwokat w�a�nie dzwoni�.
- A o co mnie oskar�aj�? - spyta� Corso.
- O nabranie jakiej� starowinki i z�upienie jej biblioteki. Zarzekaj� si�, �e to
oni byli
um�wieni na t� operacj�.
- Trzeba by�o si� wcze�niej obudzi�, tak jak ja.
- To samo im m�wi�, ale ich krew zalewa. Jak poszli po swoje, ju� znik�y
Persiles i
Przywileje Kr�lewskie Kastylii. Ma�o tego, na dodatek wyceni�e� reszt� du�o
powy�ej warto�ci.
W�a�cicielka teraz nie chce sprzeda�. ��da dwukrotnie wy�szej ceny... -
poci�gn�� �yk, mru��c
przy tym oko z porozumiewawczym u�mieszkiem. - Ten majstersztyk nazywany bywa
wyhaczeniem biblioteki.
- Wiem, jak to si� nazywa - z�owrogi u�miech Corsa ods�oni� jeden kie�. -
Armengol i
Synowie te� wiedz�.
- Po prostu niepotrzebne okrucie�stwo - doko�czy� La Ponte z oboj�tn� min�. -
Ich
najbardziej dotkn�y Przywileje Kr�lewskie. M�wi�, �e to ju� by� chwyt poni�ej
pasa.
- Jeszcze czego, mia�em to zostawi�? Komentarze �aci�skie D�aza de Montalvo, bez
danych typograficznych, ale drukowane w Sewilli, u Alonsa del Puerto, by� mo�e w
1482 roku...
- poprawi� palcem okularki i spojrza� na przyjaciela. - I co ty na to?
- Pere�ka. Ale ich szlag trafia z nerw�w.
- Herbatka lipowa dobrze im zrobi.
By�a w�a�nie pora aperitifu. Przy barku zrobi�o si� ciasno. Siedzieli spowici
dymem
papierosowym i gwarem rozm�w, stykaj�c si� ramionami i staraj�c si� nie umoczy�
�okci w
ka�u�ach piany z piwa.
- Z tego, co wiem, Persiles to pierwsze wydanie - rzuci� La Ponte. - Oprawione
przez
firm� Trautz-Bauzonnet.
Corso pokr�ci� przecz�co g�ow�:
- Przez Hardy�ego. Safian.
- Jeszcze lepiej. Wszystko jedno. W ka�dym razie ja ich zapewni�em, �e nie mam z
tym
nic wsp�lnego. Wiesz, �e rozprawy s�dowe przyprawiaj� mnie o md�o�ci.
- Ale o twoich trzydziestu procentach my�lisz bez wstr�tu.
La Ponte uni�s� d�o�:
- O, przepraszam, Corso. Co ma piernik do wiatraka? Pi�kna przyja�� mi�dzy nami
to
jedno. Chleb powszedni moich dzieci to drugie.
- Nie masz dzieci.
Za�mia� si� szelmowsko:
- Spokojnie. Jestem jeszcze m�ody.
Niewysoki i przystojny, zachowywa� si� z wytworn� kokieteri�. Delikatnie
przyg�adzi�
d�oni� przerzedzone w�osy na czubku g�owy, badaj�c efekt w lustrze po drugiej
stronie kontuaru.
Nast�pnie rzuci� ukradkiem fachowe spojrzenie wok� siebie, chc�c sprawdzi�, czy
na celowniku
s� jakie� kobiety. Przywi�zywa� do tych spraw nie mniejsz� wag� ni� do
wypowiadania si�
kr�tkimi zdaniami. Jego ojciec, szalenie wykszta�cony ksi�garz, uczy� go pisa�
dyktuj�c mu
prace Azorina. Teraz niewielu mo�e pami�ta�o jeszcze o Azorinie, tymczasem La
Ponte nadal
m�wi� i pisa� jak on. Kropka i dalej, kropka i dalej. Wyposa�a�o go to w swoist�
dialektyczn�
pewno�� siebie, tak potrzebn� do uwodzenia klientek na zapleczu jego ksi�garni
na ulicy Mayor,
wype�nionym klasyk� erotyczn�.
- A poza tym - podj�� na nowo - z Armengolem i Synami rozgrzeba�em pewien
interes.
Delikatna sprawa. Szybkie pieni�dze.
- Ze mn� te� - rzuci� Corso znad swojego piwa. - Jeste� jedynym ubogim
ksi�garzem, z
jakim pracuj�. I to ty sprzedasz te tomy.
- O rany, dobra - La Ponte wycofywa� si� pojednawczo. - Wiesz, �e ze mnie
cz�owiek
praktyczny. Pragmatyczny. Nikczemny.
- Wiem.
- Jak w westernach. W imi� przyja�ni zgodzi�bym si� co najwy�ej na postrza� w
rami�.
- Co najwy�ej - przyzna� Corso.
- Zreszt� to i tak niewa�ne - La Ponte rozgl�da� si�, wyra�nie zrelaksowany. -
Mam ju�
kupca na Persilesa.
- To stawiasz nast�pne piwo. na poczet twojej prowizji.
Byli przyjaci�mi od lat. Lubili piwo z du�� pian� i gin Bolsa w buteleczkach z
ciemnej
glinki - ale przede wszystkim dawne ksi��ki i licytacje starodruk�w w
dzielnicach starego,
prawdziwego Madrytu. Poznali si� wieki temu. Corso, na zlecenie pewnego klienta,
w�szy� po
ksi�garniach wyspecjalizowanych w literaturze hiszpa�skiej, w poszukiwaniu
wydania-widma
Celestyny, pono� starszego ni� pierwsze znane z 1499 roku. La Ponte oczywi�cie
te� go nie mia�
ani nawet o nim nie s�ysza�. Natomiast, owszem, dysponowa� S�ownikiem rarytas�w
i
nieprawdopodobie�stw bibliograficznych Julia Ollera, gdzie wspominano o sprawie.
Pogaw�dka
na temat ksi��ek ujawni�a zbie�no�� zainteresowa�, kt�r� La Ponte postanowi�
przypiecz�towa�
zamykaj�c sklep i udaj�c si� wraz z Corsem do baru Makarowej, gdzie opr�nili
wszystko, co
nadawa�o si� do opr�nienia. Tam te� zasypywali si� nawzajem pere�kami z
Melville�a - La
Ponte wychowa� si� nie tylko na wywodach Azorina, ale i na pok�adzie �Pequoda�.
�Imi� moje:
Izmael� - b�kn�� przekraczaj�c smug� cienia po wychyleniu trzeciego bolsa. Wi�c
Izmaelem
zwa� go Corso, na dodatek cytuj�c z pami�ci na jego cze�� fragment o wykuwaniu
harpunu
Ahaba:
�Trzy uczyniono nak�ucia w poga�skim ciele i tak zahartowany zosta� grot
na bia�ego wieloryba...� [Herman Melville, Moby Dick, przek�ad
Bronis�awa Zieli�skiego]
Spraw� ca�� oblali, jak si� nale�y, dosz�o wr�cz do tego, �e La Ponte przesta�
obserwowa�
przychodz�ce i opuszczaj�ce bar dziewcz�ta, by przysi�c Corsowi wieczn�
przyja��. W g��bi
duszy by� typem do�� naiwnym, mimo wojowniczego cynizmu i szemranej profesji
antykwariusza - nie dociera�o do� zatem, �e jego nowy przyjaciel w
przekrzywionych okularkach
wykonywa� w�a�nie subtelny manewr okr��aj�cy. Zd��y� wcze�niej zlustrowa� jego
rega�y i
zlokalizowa� par� tytu��w, w sprawie kt�rych postanowi� ponegocjowa�. Co do
jednego wszak�e
nie by�o w�tpliwo�ci: La Ponte, ze swoj� k�dzierzaw�, rud� brod�, rozkosznymi
oczami
wachtowego Billego Budda i marzeniami o �mudnym polowaniu na wieloryby, zdo�a�
wzbudzi�
sympati� Corsa. Potrafi� nawet wymieni� ca�� za�og� �Pequoda� - Ahab, Stubb,
Starbuck, Fiask,
Perth, Parsi, Queequeg, Tasztego, Daggoo... - oraz wszystkie statki wymienione w
Moby Dicku -
�Goney�, �Town-Ho�, �Jeroboam�, �Dziewica�, �P�k R�y�, �Kawaler�, �Rozkosz�,
�Rachela�... - wreszcie, co najlepiej �wiadczy o jego wtajemniczeniu, wiedzia�
doskonale, co to
jest szary bursztyn. Rozmawiali o ksi��kach i wielorybach. Tamtego wieczoru
powsta�o Bractwo
Harpunnik�w z Nantucket, kt�rego sekretarzem generalnym zosta� Flavio La Ponte,
a Lucas
Corso skarbnikiem. Czu�� opiek� nad oboma jedynymi cz�onkami Bractwa sprawowa�a
w�wczas
Makarowa, kt�ra wprawdzie odm�wi�a postawienia ostatniej kolejki, ale za to
wsp�lnie z nimi
wysuszy�a jeszcze jedn� butelk� bolsa.
- Jad� do Pary�a - rzek� Corso, obserwuj�c w lustrze oty�� kobiet�, kt�ra co
pi�tna�cie
sekund wrzuca�a monety w szpark� jednor�kiego bandyty, zupe�nie jakby muzyczka,
kolorki,
rysunki owoc�w i dzwoneczki j� tam zahipnotyzowa�y; tylko jej d�o� z uporczywym
fatalizmem
raz za razem wciska�a guziki. - W sprawie twojego Wina andegawe�skiego.
Przyjaciel zmarszczy� nos i zerkn�� na Corsa z ukosa. Pary� oznacza� wydatki
ekstra i w
og�le komplikacje. La Ponte za� by� ksi�garzem skromnym i sk�pym.
- Wiesz, �e mnie na to nie sta�.
Corso powoli opr�nia� szklank�.
- Sta�, sta� - wyci�gn�� kilka monet, by zam�wi� kolejk�. - Jad� te� w innej
sprawie.
- W innej sprawie... - powt�rzy� La Ponte, patrz�c na� z zaciekawieniem.
Makarowa postawi�a na kontuarze dwa kolejne piwa. By�a du�� kr�tkow�os� blondyn�
ko�o czterdziestki, z kolczykiem w uchu, pami�tk� po czasach, gdy p�ywa�a na
pok�adzie
rosyjskiego kutra. Mia�a na sobie obcis�e spodnie i koszul�, kt�rej r�kawy
podwin�a a� po
pachy, ujawniaj�c solidne bicepsy - nie jedyny zreszt� element m�ski w tej
postaci. Zawsze w
k�ciku ust trzyma�a zapalonego papierosa, pozwalaj�c mu si� swobodnie wypali�.
Jej nordyckie
rysy i spos�b poruszania si� przywo�ywa�y na my�l starszego montera w
leningradzkiej fabryce
�o�ysk tocznych.
- Przerobi�am t� ksi��k� - zwr�ci�a si� do Corsa nie wymawiaj�c r. Kiedy m�wi�a,
popi�
z papierosa opada� jej na wilgotn� koszul�. - Ta facetka, Bovary, to sm�tna
idiotka.
- Gratuluj� zg��bienia istoty sprawy.
Makarowa przetar�a �cierk� barek. Z drugiego ko�ca kontuaru obserwowa�a j�
bacznie
Zizi, akompaniuj�c sobie dzwonkiem kasy. By�a zupe�nym przeciwie�stwem
Makarowej:
znacznie m�odsza, drobna i - bardzo zazdrosna. Bywa�o, tu� przed zamkni�ciem
baru t�uk�y si�
po g�owach, kompletnie pijane, na oczach ostatnich zaufanych parafian. Kt�rego�
razu, po jednej
z takich b�jek, rozw�cieczona Zizi z podbitym okiem postanowi�a si� zem�ci� i
da�a nog�.
Podczas jej trzydniowej nieobecno�ci �zy Makarowej - kap-kap - chrzci�y kolejne
szklanki piwa.
Tej nocy, gdy Zizi wr�ci�a, zamkn�y wcze�niej i widziano je potem, jak sz�y
obj�te wp�
i ca�owa�y si� po bramach niczym zakochane podlotki.
- Jedzie do Pary�a - La Ponte wskaza� Corsa g�ow�. - B�dzie wyci�ga� asy z
r�kawa.
Makarowa obserwowa�a Corsa poprzez dym z papierosa, zbieraj�c jednocze�nie puste
szklanki.
- Zawsze co� trzyma w ukryciu - rzek�a gard�owym, beznami�tnym tonem. - W
r�nych
miejscach.
W�o�y�a szklanki do zlewu i ko�ysz�c barczystymi ramionami odesz�a, aby zaj��
si�
innymi go��mi. Corso by� jedynym m�czyzn�, kt�ry unikn�� pogardy, jak�
obdarza�a ca�� reszt�
przedstawicieli p�ci przeciwnej. Chwali�a go wr�cz, gdy nie chcia� zap�aci� za
kolejk�. Nawet
Zizi patrzy�a na� bez emocji. Kiedy�, gdy Makatow� aresztowano za rozbicie
twarzy
policjantowi podczas manifestacji gej�w i lesbijek, Zizi ca�� noc sp�dzi�a na
�awce w
komisariacie. Corso towarzyszy� jej wtedy, wspieraj�c j� kanapkami i butelk�
ginu,
uruchomiwszy wcze�niej swoje kontakty policyjne dla za�agodzenia sprawy.
Wszystko to budzi�o
w La Ponte absurdaln� zazdro��.
- Dlaczego do Pary�a? - zapyta�, chocia� uwag� skupi� na czym� zupe�nie innym:
jego
lewy �okie� w�a�nie zanurzy� si� w co� cudownie mi�kkiego. Jaki� by� jego
zachwyt, gdy
skonstatowa�, �e s�siadk� przy barku jest m�oda blondynka z imponuj�cymi
piersiami.
Corso poci�gn�� �yk piwa.
- Jad� te� do Sintry w Portugalii - wzrok mia� wci�� utkwiony w tej od automatu.
Oskubana z drobnych podawa�a w�a�nie Zizi banknot, chc�c go rozmieni� na bilon.
- Zlecenie od
Vara Borjy.
Us�ysza�, jak jego przyjaciel gwizdn�� przez z�by: Varo Borja, najznamienitszy
ksi�garz
w kraju. Jego katalog nie by� szczeg�lnie obszerny, za to dobrze
wyselekcjonowany. Borja s�yn��
tak�e jako bibliofil, kt�ry nie zwa�a na wydatki. Podniecony La Ponte poprosi� o
wi�cej piwa i
wi�cej informacji. Na jego twarzy malowa� si� wyraz ch�opi�cego zachwytu, kt�ry
zawsze
ujawnia� na d�wi�k s�owa �ksi��ka�. B�d�c z pewno�ci� sk�pcem i tch�rzem, nigdy
nie
odczuwa� zawi�ci, chyba �e chodzi�o o �adne kobiety do wzi�cia. W sprawach
zawodowych,
kontentuj�c si� udanymi zdobyczami nabytymi przy niewielkim ryzyku, �ywi�
autentyczny
respekt wobec pracy i klienteli swojego przyjaciela.
- S�ysza�e� o Dziewi�ciorgu Wrotach?
Ksi�garz niespiesznie szpera� po kieszeniach, licz�c, �e Corso zap�aci tak�e tym
razem, i
mia� w�a�nie zwr�ci� baczniejsz� uwag� na pulchn� s�siadk� - kiedy nagle
znieruchomia� z
otwartymi z wra�enia ustami.
- Nie m�w, �e Varo Borja poszukuje tej ksi��ki...
Corso rzuci� na kontuar ostatnie monety. Makarowa zbli�a�a si� z kolejnymi
piwami.
- Ma j� od jakiego� czasu. A zap�aci� za ni� fortun�.
- O, na pewno zap�aci�. Na �wiecie s� chyba trzy czy cztery egzemplarze.
- Trzy - u�ci�li� Corso. Jeden znajdowa� si� w Sintrze w ksi�gozbiorze Fargasa,
drugi w
paryskiej Fundacji Ungern. Trzeci za� naby� Varo Borja podczas wyprzeda�y
madryckiej
biblioteki Terral-Coy. La Ponte umiera� z ciekawo�ci, g�adz�c si� po
k�dzierzawych kosmykach
na brodzie. Na temat Fargasa, bibliofila portugalskiego, co� oczywi�cie s�ysza�.
Z kolei baronowa
Ungern, szalona staruszka, dorobi�a si� milion�w pisz�c ksi��ki z dziedziny
okultyzmu i
demonologii. Jej najnowszy bestseller, Izis obna�ona, bi� wszelkie rekordy
sprzeda�y w
najwi�kszych hurtowniach.
- Nie rozumiem tylko - zaznaczy� La Ponte - co ty masz z tym wszystkim
wsp�lnego.
- Znasz dzieje tej ksi��ki?
- Bardzo pobie�nie - przyzna� antykwariusz.
- Corso umoczy� palec w pianie z piwa i j�� rysowa� na blacie barku:
- Czas: po�owa siedemnastego wieku. Miejsce: Wenecja. Bohaterem jest drukarz
nazwiskiem Aristide Torchia, kt�remu zdarzy�o si�, �e zosta� wydawc� tak zwanej
Ksi�gi
Dziewi�ciorga Wr�t do Kr�lestwa Cieni, czego� na kszta�t podr�cznika przyzywania
diab�a... Nie
jest to czas na takie ksi�gi, �wi�te Oficjum bez trudu sprowadza Torchi� przed
oblicze swego
trybuna�u. Oskar�enie: sztuki diabelskie i zaj�cia pokrewne. Okoliczno��
szczeg�lnie
obci��aj�ca: Torchia zreprodukowa� dziewi�� rycin ze s�ynnego dzie�a
Delomelanikon,
klasycznej czarnej ksi�gi, kt�rej autorstwo tradycja przypisuje samemu
Lucyferowi...
Od drugiej strony kontuaru zbli�y�a si� do nich Makarowa, s�uchaj�c z rosn�cym
zaciekawieniem i wycieraj�c d�onie w koszul�. La Ponte znieruchomia� ze szklank�
w r�ku i
u�miechn�� si� z zawodow� po��dliwo�ci�:
- Co si� sta�o z nak�adem?
- �atwo sobie mo�esz wyobrazi�: zrobiono ze� niez�e ognisko - u�miech Corsa z
kolei
wyra�a� zawzi�te okrucie�stwo. Jak gdyby rzeczywi�cie �a�owa�, �e nie m�g� by�
�wiadkiem
wydarzenia. - Powiadano, �e gdy p�on��, rozleg� si� krzyk diab�a.
Makarowa, oparta �okciami na zachlapanych i zabazgranych kartkach le��cych ko�o
dystrybutora piwa, wyda�a z siebie sceptyczny pomruk. Jej nordycka, m�ska powaga
odporna
by�a na �r�dziemnomorskie mrzonki go�ci.
Znacznie bardziej przej�ty La Ponte zanurzy� nos w pianie piwnej, palony nag�ym
pragnieniem:
- Naprawd� to musia� krzycze� sam drukarz. Tak s�dz�.
- Masz poj�cie?
La Ponte spr�bowa� mie� poj�cie i a� si� wzdrygn��.
- Torturowany - ci�gn�� Corso - co przecie� Inkwizycja stawia�a sobie za
zawodowy
punkt honoru w walce z rytua�em Z�a, drukarz w ko�cu wyzna� w�r�d j�k�w, �e na
wolno�ci
osta� si� jeszcze jeden jedyny egzemplarz. W jakiej� kryj�wce. Potem zamkn��
usta i nie
otworzy� ich a� do chwili, gdy p�on�� �ywcem na stosie. A i w�wczas tylko po to,
by wyrzec
�Aaa!�.
Pogardliwym u�mieszkiem Makarowa skwitowa�a opowie�� o drukarzu Torchii - a mo�e
o katach niezdolnych wydrze� mu ostatniego sekretu. La Ponte zmarszczy� czo�o:
- M�wisz: ocala�a jedna ksi��ka - zastrzeg�. - A przedtem wspomina�e� o trzech
istniej�cych egzemplarzach.
Corso zdj�� okularki i ogl�da� je pod �wiat�o sprawdzaj�c czysto�� szkie�.
- Ot� w�a�nie - odezwa� si�. - W�r�d wojen, grabie�y i po�ar�w te ksi��ki
pojawia�y si� i
znika�y. Nie wiadomo, kt�ra z nich jest autentyczna.
- Mo�e wszystkie s� fa�szywe - przem�wi� zdrowy rozs�dek Makarowej.
- Mo�e. Ja mam w�a�nie wy�wietli� zagadk� i stwierdzi�, czy Varo Borja posiada
orygina�, czy mo�e sprzedano mu kota jako zaj�ca. Po to wybieram si� do Sintry i
Pary�a -
na�o�y� z powrotem okularki i popatrzy� na przyjaciela. - Przy okazji za�atwi�
te� kwesti�
twojego r�kopisu.
Zamy�lony antykwariusz kiwn�� g�ow�, k�tem oka zerkaj�c w lustro na odbicie
cycatej
przy barze.
- Przy sprawach tego kalibru to a� �mieszne, �e b�dziesz traci� czas na Trzech
muszkieter�w...
- �mieszne? - Makarowa, naraz do �ywego oburzona, porzuci�a rol� oboj�tnego
statysty. -
To najlepsza powie��, jak� w �yciu czyta�am!
Swoje s�owa podkre�li�a mocnym pla�ni�ciem d�oni� o blat kontuaru, napr�aj�c
przy
tym gro�nie musku�y ods�oni�tych przedramion. �Boris Balkan powinien by� to
s�ysze� -
pomy�la� Corso. Na prywatnej li�cie bestseller�w Makarowej (kt�rej Corso s�u�y�
jako doradca w
sprawach literackich) powie�� Dumasa zajmowa�a jedno ze szczytowych miejsc
wesp� z Wojn�
i pokojem, Wzg�rzem Watership czy Carol pani Highsmith. Mi�dzy innymi.
- Spokojnie - Corso zwr�ci� si� do antykwariusza. - Rachunkami obci��� Vara
Borj�.
Nawiasem m�wi�c, podejrzewam, �e twoje Wino andegawe�skie jest prawdziwe. Kto
mia�by to
podrabia�?
- Ludzie wszystko gotowi s� zrobi� - wtr�ci�a si� przem�drzale Makarowa.
La Ponte by� sk�onny przychyli� si� do opinii Corsa. Jakakolwiek manipulacja
wydawa�a
mu si� w tym przypadku absurdem. Nieboszczyk Taillefer gwarantowa� mu
autentyczno��
r�kopisu: to d�o� i styl starego Aleksandra. A Tailleferowi mo�na by�o ufa�.
- Zanosi�em mu stare powie�ci odcinkowe. Wszystkie kupowa� - poci�gn�� �yk,
topi�c
u�mieszek gdzie� na kraw�dzi szklanki. - Niez�y pretekst, �eby pogapi� si� na
nogi jego �ony.
Nieziemska blondyna. Zjawisko. No i kt�rego� razu patrz�, a on otwiera szuflad�.
K�adzie na
stole Wino andegawe�skie i ni z tego, ni z owego strzela: �Jest pa�ski, je�li
we�mie pan na siebie
konsultacj� z rzeczoznawc� i wystawi szybko na licytacj�...
Jaki� go�� przywo�a� Makarow�, domagaj�c si� bitteru bez alkoholu. Szefowa
zaserwowa�a zam�wienie i ponownie znieruchomia�a, jakby uwieszona na snuj�cej
si�
opowie�ci. Papieros w ustach powoli si� dopala�, przydaj�c jej oczom dymnej
oprawy.
- To wszystko? - zapyta� Corso.
Na twarzy La Pontego pojawi� si� jaki� niejasny grymas.
- W�a�ciwie wszystko. Pr�bowa�em go odwie��, bo wiedzia�em o jego bziku.
Przecie� by�
jednym z tych, co to dusz� oddadz� za jak�� rzadko��. Ale on si� upar�. �Jak nie
pan, znajd�
innego� - powiedzia�. No, tu oczywi�cie trafi� mnie w czu�e miejsce. Czu�e z
handlowego punktu
widzenia.
- Nie musisz tak dok�adnie wyja�nia� - rzuci� Corso. - To twoje jedyne czu�e
miejsce.
�akn�c ludzkiego ciep�a La Ponte spojrza� w o�owiane oczy Makarowej. Szybko
jednak
spu�ci� wzrok, napotka� tam bowiem mniej wi�cej tyle samo ciep�a co w fiordzie
norweskim o
trzeciej nad ranem.
- Jak cudownie jest poczu� si� kochanym - rzek� wreszcie z cierpkim �alem.
Corso uzna�, �e mi�o�nikowi bittera niew�tpliwie chce si� pi�, bo zn�w zrobi�
si�
natarczywy. Nieporuszona Makarowa zerkn�a na� z ukosa i da�a do zrozumienia,
�eby mo�e
poszuka� innego baru, p�ki jeszcze ma ca�y nos. Tamten pomedytowa� chwil�, ale
wida�
przes�anie do niego dotar�o, skoro zaraz si� wyni�s�.
- Enrique Taillefer by� dziwakiem - La Ponte ponownie przyliza� w�osy na
prze�ysia�ym
czubku g�owy, nie spuszczaj�c oczu z okr�g�o�ci w lustrze. - Chcia�, �ebym
sprzeda� r�kopis
nadaj�c sprawie jak najwi�kszy rozg�os - tu zni�y� ton, by oszcz�dzi� blondynce
niepokoju. -
Powiedzia� mi tajemniczo: �Kto� b�dzie bardzo