12330

Szczegóły
Tytuł 12330
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12330 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12330 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12330 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARTURO PEREZ-REVERTE KLUB DUMAS Tytu� orygina�u El club Dumas 1993 (t�um. Filip �obodzi�ski) 2004 Dedykuj� Cali, kt�ra popchn�a mnie na pole bitwy Nag�y b�ysk flesza rzuci� na �cian� salonu cie� trupa. Zw�oki wisia�y nieruchomo pod lamp� na �rodku pokoju. W miar� jak fotograf je okr��a�, co chwila zwalniaj�c migawk� aparatu, cie� k�ad� si� na obrazach, gablotach z porcelan�, rega�ach z ksi��kami i rozsuni�tych zas�onach ukazuj�cych wielkie okna, za kt�rymi pada� deszcz. S�dzia rejonowy wygl�da� na cz�owieka m�odego. Jego rzadkie, potargane w�osy by�y jeszcze mokre, podobnie jak p�aszcz od deszczu przerzucony przez rami�. Obok na sofie przysiad� sekretarz, zapisuj�c na ustawionej na krze�le przeno�nej maszynie jego spiesznie dyktowane zdania. Klekot klawiszy nadawa� rytm monotonnemu potokowi s��w s�dziego i komentarzom rzucanym z cicha przez krz�taj�cych si� po pokoju policjant�w: - Ubrany w pi�am� i w narzucony na wierzch fartuch, kt�rego pasek spowodowa� zgon przez uduszenie. R�ce denata zwi�zane z przodu krawatem. Na prawej stopie bambosz, lewa stopa bosa... S�dzia dotkn�� nogi w kapciu. Zw�oki zako�ysa�y si� lekko na napr�onym jedwabnym pasku, przywi�zanym do haka, na kt�rym zawieszona by�a lampa. Najpierw z lewa na prawo, potem w przeciwnym kierunku, coraz s�abiej, by zatrzyma� si� wreszcie jak ig�a magnesu, kt�ra po kr�tkim wahaniu ponownie wskazuje p�noc. S�dzia odsun�� si� i, lekko pochylony, wymin�� umundurowanego policjanta, kt�ry szuka� na pod�odze �lad�w linii papilarnych. Wala�y si� tam skorupy rozbitego wazonu i otwarta ksi��ka: mo�na by�o dostrzec fragment tekstu podkre�lony czerwonym o��wkiem. By� to stary egzemplarz Wicehrabiego de Bragelonne, tania edycja oprawna w p��tno. Nachylaj�c si� przez rami� funkcjonariusza, s�dzia rzuci� okiem na zaznaczone zdania: �- Jestem zdradzony - szepn��. - Wiedz� o wszystkim. - Zawsze wszyscy o wszystkim wiedz� - odpar� Portos, kt�ry nie wiedzia� o niczym� * [* Przek�ad Hanny Szuma�skiej-Grossowej.]. Poleci� sekretarzowi zapisa� to w raporcie i do��czy� ksi��k� do materia�u dowodowego. Sam podszed� ku wysokiemu m�czy�nie, pal�cemu papierosa ko�o otwartego okna. - I co pan na to? - spyta� staj�c obok. Na kieszeni sk�rzanej kurtki dryblasa widnia�a odznaka policyjna. M�czyzna zwleka� z odpowiedzi�, dopalaj�c zaci�ni�tego w dw�ch palcach peta, kt�rego wreszcie wyrzuci� przez okno, nie patrz�c nawet za siebie. - Je�li mamy do czynienia z bia�ym p�ynem, i do tego w butelce, to zazwyczaj chodzi o mleko - odrzek� wreszcie nieco zagadkowo, nie na tyle jednak, by na twarzy s�dziego nie pojawi� si� nik�y u�miech. S�dzia - w przeciwie�stwie do policjanta - spogl�da� na ulic�, gdzie wci�� la�o jak z cebra. W tym momencie drzwi si� otworzy�y i nag�y przeci�g opryska� mu twarz kropelkami deszczu. - Zamknijcie te drzwi - powiedzia� nie odwracaj�c g�owy, po czym odezwa� si� do oficera: - Bywaj� zab�jstwa upozorowane na samob�jstwo. - I na odwr�t - doda� spokojnie wysoki policjant. - A co pan powie o r�kach i krawacie? - Niekt�rzy boj� si�, �e w ostatniej chwili po�a�uj�. Inaczej mia�by je zwi�zane na plecach. - To niczego nie zmienia - zaoponowa� s�dzia. - Pasek jest cienki i mocny. W momencie utraty gruntu pod nogami nie da�by rady, nawet gdyby r�ce mia� swobodne. - Wszystko jest mo�liwe. B�dziemy m�drzejsi po sekcji. S�dzia ponownie rzuci� okiem na wisielca. Funkcjonariusz zbieraj�cy odciski palc�w podnosi� si� z pod�ogi z ksi��k� w d�oniach. - Ciekawa sprawa z t� ksi��k�. Wysoki policjant wzruszy� ramionami. - Raczej niewiele czytam - rzek�. - Ale ten Portos to jeden z tych... jak im... Atos, Portos, Aramis i d�Artagnan - wylicza� przesuwaj�c kciukiem po palcach drugiej d�oni, po czym zamy�li� si�. - Zabawne. Zawsze mnie zastanawia�o, czemu nazywaj� ich trzema muszkieterami, skoro tak naprawd� by�o ich czterech. I. Wino andegawe�skie �Winni�my uprzedzi� czytelnika, �e b�dzie �wiadkiem scen przera�aj�cych�. (E. Sue, Tajemnice Pary�a) Nazywam si� Boris Balkan. Prze�o�y�em kiedy� Pustelni� parme�sk�. Poza tym moje artyku�y krytyczne i recenzje ukazuj� si� w przegl�dach i dodatkach literackich w po�owie Europy. Jestem organizatorem wyk�ad�w o literaturze wsp�czesnej na r�nych uniwersytetach letnich, opublikowa�em te� kilka ksi��ek na temat dziewi�tnastowiecznej powie�ci popularnej. Obawiam si�, �e to nic specjalnego. Zw�aszcza w dzisiejszych czasach, gdy pope�nia si� samob�jstwa upozorowane na zab�jstwo, powie�ci pisze lekarz nazwiskiem Roger Ackroyd, a stanowczo zbyt wielu ludzi wydaje dwustustronicowe opisy w�asnych wstrz�saj�cych prze�y� doznanych podczas przegl�dania si� w lustrze. Wr��my jednak do naszej historii. Lucasa Corsa pozna�em, gdy odwiedzi� mnie z Winem andegawe�skim pod pach�. Corso by� najemnikiem bibliofilstwa, �owc� ksi��ek na cudzy koszt. ��czy si� to z brudnymi paluchami, g�adk� mow�, dobrym refleksem, cierpliwo�ci� i sporym szcz�ciem. A tak�e z nieprawdopodobn� pami�ci�, pozwalaj�c� przypomnie� sobie, w jakim to zakurzonym zakamarku jednego z tysi�cy antykwariat�w drzemie w�a�nie ten egzemplarz, za kt�ry inni gotowi s� zap�aci� fortun�. Jego klientela nie by�a liczna, za to doborowa: dwudziestu paru ksi�garzy z Mediolanu, Pary�a, Londynu, Barcelony czy Lozanny - takich, co sprzedaj� tylko pozycje odnotowane w katalogach, inwestuj� w rzeczy sprawdzone i pewne i nigdy nie obracaj� naraz wi�ksz� liczb� tytu��w ni� jakie� p� setki. Prawdziwi arystokraci starodruk�w, dla kt�rych pergamin w miejsce welinu lub szerszy o trzy centymetry margines mo�e oznacza� tysi�ce dolar�w. Szakale z galaktyki Gutenberga, piranie buszuj�ce na targach antykwarycznych, pijawki aukcyjne, gotowe sprzeda� w�asn� matk� za pierwsze wydanie. Sami jednak sadzaj� swych klient�w na sk�rzanej sofie w salonie z widokiem na katedr� Il Duomo lub Jezioro Bode�skie - a r�ce i sumienia maj� zawsze czyste. Dlatego istniej� tacy jak Corso. Zdj�� z ramienia brezentow� torb�, po�o�y� j� na pod�odze u st�p obutych w niezbyt czyste oxfordy, po czym zawiesi� wzrok na oprawionym portrecie Rafaela Sabatiniego, stoj�cym na biurku w moim gabinecie obok wiecznego pi�ra, kt�rym zazwyczaj poprawiam artyku�y i wst�pne wydruki. Zrobi�o mi si� przyjemnie, go�cie bowiem rzadko po�wi�caj� mu cho�by odrobin� uwagi, bior�c go za mojego przodka. Obserwowa�em dyskretnie reakcj� przybysza i dostrzeg�em, �e siadaj�c lekko si� u�miechn��: po ch�opi�cemu, niczym kr�lik przy�apany na �rodku ulicy. U�miechem, kt�ry z miejsca zaskarbia bezwarunkow� przychylno�� widowni ka�dego filmu animowanego. Z czasem mia�em si� zorientowa�, �e jest te� w stanie u�miecha� si� jak bezlitosny, wychud�y wilk i �e potrafi dostosowywa� w�asne gesty do okoliczno�ci. Ale to du�o p�niej. Na razie robi� tak korzystne wra�enie, �e postanowi�em rzuci� has�o i czeka� na odzew: �- Ju� od urodzenia posiada� dar humoru - zacytowa�em wskazuj�c na portret - i �wiadomo��, �e �wiat jest szalony�. [R. Sabatini, Scaramouche, przek�ad Ewy Przy�uskiej.] Patrzy�em, jak odwraca g�ow�, powoli i z wyrazem aprobaty, i poczu�em do niego kumotersk� sympati�, kt�r� zreszt� zachowa�em do dzi�, pomimo wszystkiego, co si� potem zdarzy�o. Z jakiej� dobrze zakamuflowanej paczki wyci�gn�� papierosa bez filtra, r�wnie zmi�toszonego jak jego wys�u�ony p�aszcz i sztruksowe spodnie. Obraca� go w palcach i obserwowa� mnie przez przekrzywione na nosie okularki w stalowej oprawce. Lekko siwiej�ce ju� w�osy mierzwi�y mu si� na czole. Drug� d�o� - mo�na by�oby mniema�, �e �ciska w niej rewolwer - trzyma� w czym�, co nie by�o kieszeni�, ale raczej przepastnym do�em rozepchanym od ci�g�ego taszczenia ksi��ek, katalog�w, dokument�w i - te� dowiedzia�em si� o tym znacznie p�niej - piersi�wki wype�nionej d�inem Bolsa. - �By�o to ca�e jego dziedzictwo� *[* Jak poprzednio] - bez trudu doko�czy� cytat, po czym rozpar� si� w fotelu, ponownie z u�miechem na ustach. - Aczkolwiek, szczerze m�wi�c, wol� Kapitana Blooda. Wycelowa�em we� wieczne pi�ro gestem surowego upomnienia: - A nies�usznie. Scaramouche jest tym dla Sabatiniego, czym Trzej muszkieterowie dla Dumasa - tu sk�oni�em si� lekko w stron� portretu. - Ju� od urodzenia posiada� dar humoru... �adna inna odcinkowa powie�� przygodowa nie ma lepszego pocz�tku. - Mo�e i racja - przyzna� po chwili i po�o�y� na stole teczk� z r�kopisem, kt�rego ka�da kartka spoczywa�a w oddzielnej kopercie z przezroczystej folii. - Zdumiewaj�cy zbieg okoliczno�ci, �e wspomnia� pan w�a�nie Dumasa. Przesun�� teczk� w moim kierunku, tak bym m�g� czyta� bez k�opotu. Wszystkie kartki zapisane by�y po jednej stronie, po francusku. Papier by� dwojakiego rodzaju: bia�y, nieco po��k�y ju� ze staro�ci, i bladoniebieski w cieniutk� kratk�, po kt�rym te� wida� by�o up�yw czasu. Ka�demu gatunkowi papieru odpowiada�o inne pismo, z tym �e pismo z kartek niebieskich, kre�lone czarnym atramentem, widnia�o te� na kartkach bia�ych pod postaci� dopisk�w i notatek do tekstu oryginalnego, pisanego charakterem drobniejszym i bardziej spiczastym. W sumie kartek by�o pi�tna�cie, z czego jedena�cie niebieskich. - Ciekawe - podnios�em oczy na Corsa. Jego spokojny wzrok pada� to na mnie, to na teczk�. - Sk�d pan to ma? Potar� palcem brew, niew�tpliwie zastanawiaj�c si�, czy informacja, o kt�r� przyszed� prosi�, upowa�nia go - a je�li tak, to w jakim stopniu - do ujawniania takich szczeg��w. Wreszcie na ustach pojawi� si� trzeci u�miech, u�miech kr�lika-niewini�tka. Corso by� zawodowcem. - Sk�d� tam. Klient klienta, wie pan. - Jasne. Zamilk� rozwa�nie na moment. W tej rozwadze czu�o si� nie tylko ostro�no�� i rezerw�, ale i przebieg�o��. By�o to oczywiste dla nas obu. W ko�cu odezwa� si�: - Naturalnie podam panu nazwiska, je�li sobie pan tego �yczy. Odpar�em, �e to niepotrzebne, co chyba go uspokoi�o. Poprawi� sobie palcem okulary na nosie i spyta�, czy m�g�bym sformu�owa� jak�� opini� na temat tego, co trzymam w d�oniach. Nie odpowiadaj�c kartkowa�em r�kopis, a� dotar�em do pierwszej strony. U g�ry widnia� tytu�, zapisany grubszymi du�ymi literami: LE VIN D�ANJOU. Przeczyta�em na g�os pierwsze zdanie: �Apr�s de nouvelles presque d�sesp�r�es du roi, le bruit de sa convalescence commen�ait � se r�pandre dans le camp...� [�Po rozpaczliwych niemal nowinach o stanie kr�la w obozie zacz�y si� szerzy� wie�ci o jego powrocie do zdrowia� (przek�ad Joanny Guze).] Nie potrafi�em powstrzyma� u�miechu. Na twarzy Corsa pojawi� si� wyraz przyzwolenia, jakby chcia� mnie zach�ci� do og�oszenia werdyktu. - Bez najmniejszej w�tpliwo�ci - rzek�em - jest to Alexandre Dumas, ojciec. Wino andegawe�skie, o ile pami�tam, czterdziesty kt�ry� rozdzia� Trzech muszkieter�w. - Czterdziesty drugi - potwierdzi� Corso. - Rozdzia� czterdziesty drugi. - Czy to orygina�? Autentyczny r�kopis Dumasa? - W�a�nie z tym przychodz�. Pan mi to powie. Wzruszy�em ramionami, chc�c zrzuci� z siebie ci�ar nadmiernej odpowiedzialno�ci: - A niby dlaczego ja? By�o to pytanie z gatunku idiotycznych. S�u�� one z regu�y tylko temu, by zyska� na czasie. Corso natomiast uzna� je chyba za wyraz fa�szywej skromno�ci, bo popatrzy� na mnie ze �le skrywanym zniecierpliwieniem: - Jest pan specjalist� - odpar� nieco oschle. - Najznakomitszym krytykiem literackim w tym kraju, kt�ry w dodatku wie wszystko o powie�ci popularnej dziewi�tnastego wieku. - Zapomina pan o Stendhalu. - Nie zapominam. Czyta�em pa�ski przek�ad Pustelni parme�skiej. - No, no. Pochlebia mi pan. - Nie s�dz�. Wol� t�umaczenie Consuelo Berges. Tym razem u�miechn�li�my si� obaj. Podoba� mi si� coraz bardziej. Zaczyna�em rozpoznawa� cechy jego stylu bycia. - Zna pan moje ksi��ki? - zaryzykowa�em. - Niekt�re. Na przyk�ad Lupin, Raffles, Rocambole, Holmes. Studia na temat Valle- Inclana, Barojy i Galdosa. Tak�e Dumas. Na tropie giganta. I esej na temat Hrabiego Monte- Christo. - Przeczyta� pan to wszystko? - Nie. To, �e pracuj� z ksi��kami, nie oznacza, �e musz� je czyta�. K�ama�. A w ka�dym razie przesadnie akcentowa� przyziemny charakter swojego zaj�cia. Nale�a� do ludzi sumiennych - przed spotkaniem ze mn� przejrza� dostatecznie du�o materia��w na m�j temat. By� zagorza�ym czytelnikiem, od czas�w s�odkiego dzieci�stwa poch�aniaj�cym drukowane s�owo. O ile oczywi�cie (co wysoce w�tpliwe) Corso kiedykolwiek by� s�odkim dzieci�ciem. - Jasne - odezwa�em si�, chc�c przerwa� cisz�. Zmarszczy� na moment brwi, usi�uj�c si� zorientowa�, czy o czym� nie zapomnia�. Nast�pnie zdj�� okulary, chuchn�� na szk�a i zabra� si� za ich przecieranie. Dokonywa� tego za pomoc� potwornie zmi�toszonej chustki, wyci�gni�tej w�a�nie z przepastnej kieszeni p�aszcza. Patrz�c na tego osobnika ton�cego w zbyt obszernym okryciu, na jego wiewi�rcze siekacze i spokojn� twarz, mo�na by�o odnie�� fa�szywe wra�enie, �e jest wcieleniem bezradno�ci. W rzeczywisto�ci Corso by� twardy jak zahartowana ceg�a. Ostre i kanciaste rysy pasowa�y do bystrych oczu, w kt�rych zawsze gotowa by�a zago�ci� prostoduszno��, szalenie niebezpieczna dla ka�dego, kto da�by si� jej zwie��. Czasami - szczeg�lnie w chwilach spokoju - stwarza� pozory cz�owieka znacznie bardziej niezdarnego i ospa�ego, ni� by� w istocie. Jest taki typ ludzi bezbronnych, kt�rych m�czy�ni cz�stuj� papierosem, kelnerzy traktuj� jedn� kolejk� na rachunek firmy, a kobiety pragn� natychmiast przygarn��. A gdy wreszcie zdasz sobie spraw�, co si� naprawd� dzieje, jest za p�no, by podj�� rzucone wyzwanie. On ju� znika daleko na horyzoncie, znacz�c na r�koje�ci no�a kolejne naci�cie. - Wr��my do Dumasa - zaproponowa�, wskazuj�c okularami r�kopis. - Kto�, kto napisa� o nim pi��set stron, powinien poczu� si� swojsko, maj�c przed oczami orygina�. Nie s�dzi pan? Po�o�y�em d�o� na ob�o�onych w foli� kartkach gestem pe�nym namaszczenia, z jakim kap�an dotyka szat liturgicznych. - Nie chcia�bym pana rozczarowa�, ale nie odczuwam niczego. Roze�miali�my si�. Corso chichota� w jaki� szczeg�lny spos�b, nieco przez z�by, jak gdyby nie do ko�ca pewien, czy jego i jego rozm�wc� bawi to samo. By� to �miech dyskretny i zdystansowany, ze szczypt� bezczelno�ci, kt�ry d�ugo dzwoni w powietrzu, zanim si� rozwieje. Nawet jeszcze po odej�ciu tego, kto chichota�. - Mo�e po kolei... - powiedzia�em. - Czy to pa�ska w�asno��? - Ju� m�wi�em, �e nie. Klient dopiero co go naby� i by� zdumiony, �e dot�d nie s�yszano o tym autentycznym, pe�nym r�kopisie rozdzia�u Trzech muszkieter�w... �yczy sobie rzetelnej weryfikacji i to w�a�nie jest moje zadanie. - Dziwi mnie, �e zajmuje si� pan sprawami b�ahymi - wiedzia�em, co m�wi�; o Corsie s�ysza�em ju� wcze�niej. - Ostatecznie Dumas dzisiaj... Zawiesi�em g�os i przywo�a�em na twarz porozumiewawczy gorzki u�miech. Corso nie podj�� jednak tematu, zachowuj�c postaw� wyczekuj�c�: - Klient to m�j przyjaciel - rzuci� oboj�tnie. - Mo�na to nazwa� przys�ug� towarzysk�. - Rozumiem, nie wiem wszelako, czy b�d� si� m�g� panu na co� przyda�. Widywa�em w �yciu oryginalne r�kopisy i wnosz�, �e ten m�g�by by� autentyczny. Ale zweryfikowa� go to zupe�nie inna sprawa. W tym celu radz� zwr�ci� si� do dobrego grafologa. Znam jednego w Pary�u, nazywa si� Achille Replinger. Ma ksi�garni� wyspecjalizowan� w autografach i dokumentach historycznych, niedaleko Saint-Germain-des-Pres... Ekspert, je�li chodzi o francuskie autografy z dziewi�tnastego wieku, uroczy cz�owiek i m�j przyjaciel - wskaza�em na jedn� z ramek wisz�cych na �cianie. - O, par� lat temu kupi�em od niego ten list Balzaca. Oczywi�cie za bajo�sk� sum�. Wyj��em terminarz, �eby przepisa� adres, i wr�czy�em Corsowi karteczk�. Wsun�� j� do zniszczonego wizytownika wypchanego notatkami i papierkami. Nast�pnie wyci�gn�� z p�aszcza notatnik i o��wek z gumk� do wycierania na ko�cu, obgryzion�, jakby nale�a�a raczej do ucznia. - Mog� zada� par� pyta�? - Prosz� bardzo. - Wiedzia� pan o istnieniu kompletnego autografu kt�rego� z rozdzia��w Trzech muszkieter�w? Potrz�sn��em przecz�co g�ow�, w milczeniu nak�adaj�c skuwk� na m�j Montblanc. Po chwili odezwa�em si�: - Nie. Dzie�o to ukazywa�o si� partiami w �Le Si�cle�, od marca do lipca 1844 roku... Po z�o�eniu tekstu przez zecera r�kopis szed� do kosza. Mimo to kilka fragment�w ocala�o, szczeg�y mo�e pan sprawdzi� w wydaniu Garniera z 1968 roku. - Cztery miesi�ce to niedu�o - Corso obgryza� w zamy�leniu koniec o��wka. - Szybko pisa� ten Dumas. - Wtedy wszyscy tak pracowali. Stendhal napisa� Pustelni� w siedem tygodni. Z tym, �e akurat Dumas korzysta� z pomocy wsp�pracownik�w, czyli jak to si� m�wi w �argonie, murzyn�w. Przy Muszkieterach pomaga� mu niejaki Auguste Maquet... Pracowali wsp�lnie tak�e nad dalszym ci�giem, W dwadzie�cia lat p�niej, oraz nad zamykaj�cym ca�y cykl Wicehrabi� de Bragelonne. Do tego jeszcze nad Hrabi� Monte-Christo i nad paroma innymi powie�ciami... Jak mniemam, czyta� pan te ksi��ki. - Oczywi�cie. Jak wszyscy. - Chcia� pan powiedzie�: jak niegdy� wszyscy - przerzuci�em z szacunkiem kilka kartek r�kopisu. - Dawno min�� czas, gdy nazwisko Dumas potrafi�o pomno�y� nak�ady oraz dochody wydawc�w. Niemal wszystkie jego powie�ci opublikowano w ten sam spos�b, w odcinkach, gdzie na dole strony widnia�o: �Ci�g dalszy w nast�pnym numerze� - i ludzie z zapartym tchem wygl�dali kolejnego rozdzia�u... Zreszt� pan to wszystko wie. - Nie szkodzi, niech pan m�wi dalej. - A co jeszcze chce pan us�ysze�? W klasycznej powie�ci w odcinkach klucz do sukcesu jest prosty: bohater czy bohaterka obdarzeni s� zaletami b�d� cechami, kt�re zmuszaj� czytelnika do uto�samienia si� z nim lub z ni�... Mamy do czynienia z tym zjawiskiem i dzi�, w przypadku oper mydlanych, wi�c niech pan sobie wyobrazi, jak wtedy, w epoce bez radia i telewizji, oddzia�ywa�o to na bur�uazj�, kt�ra �akn�a niespodzianek i rozrywki, a nie by�a zbyt wymagaj�ca, je�li chodzi o walory formalne czy dobry smak... Tak samo rozumowa� genialny Dumas. Dzi�ki inteligentnej alchemii sporz�dzi� wi�c produkt laboratoryjny: par� kropli tego, szczypta tamtego - plus talent. W efekcie powsta� narkotyk, kt�ry uzale�nia� - nie bez dumy wskaza�em na siebie. - I uzale�nia nadal. Corso notowa�. Dra�liwy, bezceremonialny i �mierciono�ny niczym jad mamby czarnej - tak scharakteryzowa� go p�niej jeden jego znajomy, gdy to nazwisko pad�o w rozmowie. Corso w specyficzny spos�b sytuowa� si� zawsze naprzeciw innych - dzi�ki czemu m�g� obserwowa� otoczenie przez przekrzywione okularki i potakiwa� powoli, z wyrazem jakiego� racjonalnego i �yczliwego pow�tpiewania. Przypomina�o to reakcj� tolerancyjnej dziwki na sonet o Kupidynie. Mo�e dawa� rozm�wcy mo�liwo�� korekty stanowiska, nim b�dzie za p�no. Po chwili przerwa� i uni�s� g�ow�: - Pan przecie� nie ogranicza si� w pracy tylko do powie�ci popularnej. Jest pan krytykiem znanym z wielu zainteresowa�... - zawaha� si�, jakby szuka� w�a�ciwego s�owa - powa�niejszych. A sam Dumas okre�la� swoj� tw�rczo�� jako literatur� �atw�... Czy nie pobrzmiewa w tym pogarda wobec czytelnika? Dzi�ki tej zmy�ce m�j rozm�wca zajmowa� coraz lepsz� pozycj�. By�o w tym co� z przebieg�ych zagrywek Rocambole�a. Przedstawia� sprawy troch� z dystansu, pozornie bez wi�kszego zaanga�owania, a jednak co chwila wbija� szpile jak do�wiadczony partyzant. Tymczasem kto�, kto traci nerwy, zazwyczaj m�wi, szermuje argumentami i wyja�nieniami, co przeciwnikom dostarcza jeszcze wi�cej informacji. Mimo to - a mo�e w�a�nie dlatego, skoro nie narodzi�em si� wczoraj i pojmowa�em taktyk� Corsa - poczu�em niejak� irytacj� i zniecierpliwienie: - Niech pan nie popada w stereotypy. W�r�d powie�ci odcinkowych wiele jest takich, o kt�rych nie warto pami�ta�, ale Dumas wyrasta ponad przeci�tno��... Dla literatury czas jest jak pow�d�, podczas kt�rej B�g wypatruje swoich. Ciekaw jestem, czy znajdzie pan bohatera literackiego, kt�ry przetrwa�by nawa�nice dziejowe tak �wietnie jak d�Artagnan... i mo�e jeszcze Sherlock Holmes Conan Doyle�a... Cykl Muszkieter�w to, rzecz jasna, odcinkowa powie�� p�aszcza i szpady, gdzie odnale�� mo�emy wszystkie grzechy gatunku. Ale jest to te� powie�� nieprzeci�tna, znacznie powy�ej poziomu tego, co si� publikowa�o. Pe�ne przyg�d dzieje przyja�ni, do dzi� tak �wie�e mimo zmiany gust�w i idiotycznej pogardy, z jak� obecnie traktuje si� akcj�. Po Joysie powinni�my zapewne zosta� przy Molly Bloom, a Nauzyka� zostawi� po katastrofie morskiej na jakiej� pla�y... Nie czyta� pan mojego dzie�ka Pi�taszek, czyli busola? Gdy mowa o Ulissesie, wybieram Homera. Tu unios�em nieco g�os, �ledz�c reakcj� Corsa. U�miecha� si� pow�ci�gliwie - pami�ta�em jednak, jak zab�ys�y mu oczy na d�wi�k cytatu ze Scaramouche�a, i czu�em, �e jestem na dobrej drodze. - Wiem, o co panu chodzi - odpar� wreszcie. - Pa�skie pogl�dy s� powszechnie znane... i kontrowersyjne, panie Balkan. - Moje pogl�dy s� znane, bo postara�em si�, �eby takie by�y. A poniewa� przed chwil� wspomnia� pan o pogardzie wobec ludzi, chcia�em panu u�wiadomi�, �e autor Trzech muszkieter�w walczy� na ulicach podczas rewolucji 1830 i 1848 roku, a tak�e, �e dostarcza� broni Garibaldiemu, p�ac�c z w�asnej kieszeni... Niech pan nie zapomina, �e ojciec Dumasa by� s�awnym genera�em stoj�cym po stronie republiki. Ten cz�owiek by� przepe�niony umi�owaniem ludu i wolno�ci. - Aczkolwiek jego szacunek dla fakt�w by� relatywny. - To nie ma znaczenia. Wie pan, jak� odpowied� dawa� tym, kt�rzy oskar�ali go o gwa�cenie Historii? �Z pewno�ci� zadaj� jej gwa�t. Ale przychodz� z tego na �wiat pi�kne dzieci�. Od�o�y�em pi�ro na biurko i wsta�em, kieruj�c si� ku jednej z wielu stoj�cych w gabinecie oszklonych szaf wype�nionych ksi��kami. Otworzy�em j� i wyci�gn��em tom oprawny w ciemn� sk�r�. - Jak wszyscy wielcy gaw�dziarze, Dumas by� blagierem. Hrabina Dash, kt�ra zna�a go dobrze, wspomina w pami�tnikach, �e opowiedzian� przeze� zmy�lon� anegdot� brano za prawd� historyczn�. We�my na przyk�ad kardyna�a Richelieu: oto najwybitniejsza posta� swej epoki po obrobieniu przez manipulanckie r�ce Dumasa trafia do nas zdeformowana nie do poznania, jako nikczemny �ajdak... - podszed�em do Corsa z ksi�g� w r�ku. - Zna pan to? Autorem jest Gatien de Courtilz de Sandras, muszkieter �yj�cy pod koniec siedemnastego wieku. Pami�tniki d�Artagnana. Prawdziwego d�Artagnana: Charles�a de Batz-Castelmore, hrabiego d�Artagnan. Gasko�czyk, urodzony w 1615 roku, istotnie by� muszkieterem, chocia� �y� nie w epoce Richelieu, lecz w czasach Mazzariniego. Zmar� w roku 1673 podczas obl�enia Maastricht, w�a�nie gdy - podobnie jak jego literacki odpowiednik - mia� otrzyma� bu�aw� marsza�kowsk�... Sam pan widzi, z gwa�t�w zadanych przez Aleksandra Dumas pocz�y si� pi�kne dzieci. Zamiast mrocznego Gasko�czyka z krwi i ko�ci, kt�rego imi� uton�o w odm�tach Historii, geniusz powie�ciopisarza da� �wiatu legendarnego mocarza. Corso s�ucha� nieporuszony. W�o�y�em mu do r�k ksi��k�, kt�r� zacz�� przegl�da� ostro�nie, ale z zainteresowaniem. Powoli przewraca� kartki, ledwie muskaj�c ich kraw�dzie opuszkami palc�w. Chwilami zatrzymywa� si� na jakim� imieniu czy tytule rozdzia�u. Przez parawan szkie� jego oczy rzuca�y pewne, szybkie spojrzenia. W kt�rym� momencie przerwa�, by zanotowa� dane: M�moires de M. d�Artagnan, G. de Courtilz, 1704, P. Rouge, 4 tomy in 12�, wydanie czwarte�. Nast�pnie zamkn�� ksi��k� i przyjrza� mi si� uwa�nie. - Sam pan powiedzia�: by� manipulatorem. - Owszem - przytakn��em, sadowi�c si� na nowo. - Ale genialnym. Tam, gdzie inni poprzestali na plagiacie, on zbudowa� nowy �wiat powie�ciowy, �ywy do dzi�. �Cz�owiek nie kradnie, ale zdobywa - zwyk� powtarza� - z ka�dej podbitej prowincji czyni kolejn� dzielnic� swego imperium: narzuca jej swoje prawa, zaludnia j� tematami i postaciami, przepaja j� w�asnym duchem...� A czym�e innym jest tw�rczo�� literacka? W jego przypadku z�ot� �y�� okaza�y si� dzieje Francji. Pomys� by� znakomity: zachowa� ramy historyczne i wype�ni� je w�asn� tre�ci�, czerpi�c bez skrupu��w z otwartej skarbnicy... Z postaci pierwszoplanowych Dumas czyni drugorz�dne, na prawdziwych bohater�w kreuj�c skromnych statyst�w, i wype�nia ca�e strony wydarzeniami, kt�rym w kronikach po�wi�cono zaledwie dwie linijki... Na przyk�ad pakt przyjacielski mi�dzy d�Artagnanem i jego towarzyszami nigdy w rzeczywisto�ci nie istnia�, poniewa� ci ludzie w og�le si� nawzajem nie znali. R�wnie� nie by�o hrabiego de la F�re, a �ci�le m�wi�c by�o ich wielu, lecz �aden nie nazywa� si� Atos. Jednak powie�ciowy Atos istnia� naprawd�: zwa� si� Armand de Sill�gue, pan na Atos, zmar� od pchni�cia szpad� w pojedynku, zanim d�Artagnan zaci�gn�� si� w szeregi kr�lewskich muszkieter�w... Aramis z kolei to Henri d�Aramitz, �o�nierz, opat bez �wi�ce� urz�duj�cy w seneszalii Oloron, od 1640 roku muszkieter pod dow�dztwem swego wuja. Dokona� �ywota w ziemi ojczystej, z �on� i czworgiem dzieci. Co si� za� tyczy Portosa... - Nie uwierz�, �e by� i Portos. - Owszem. Nazywa� si� Isaac de Portau i musia� zna� Aramisa czy te� Aramitza, poniewa� wst�pi� do muszkieter�w trzy lata po nim, w 1643 roku. W anna�ach czytamy, �e zmar� przedwcze�nie: w wyniku choroby, wojny albo mo�e pojedynku, jak Atos. Corso przekrzywi� g�ow� i zacz�� b�bni� palcami w Pami�tniki d�Artagnana. U�miecha� si�. - Za chwil� dowiem si� pewnie, �e istnia�a te� Milady... - Ma si� rozumie�. Tyle �e nie nazywa�a si� Anna de Breuil i nie by�a ksi�n� Winter. Nie mia�a te� lilijki wytatuowanej na ramieniu, aczkolwiek naprawd� by�a agentk� Richelieu. Jej prawdziwe nazwisko brzmia�o hrabina de Carlille. Natomiast rzeczywi�cie skrad�a na balu dwie brylantowe spinki ksi�ciu Buckingham... Niech pan tak na mnie nie patrzy, o tym wszystkim mo�na przeczyta� w pami�tnikach La Rochefoucauld. A by� to cz�owiek powa�ny. Corso patrzy� na mnie z uwag�. Z pewno�ci� nie nale�a� do tych, kt�rzy z byle powodu wpadaj� w zachwyt, zw�aszcza gdy w gr� wchodz� ksi��ki; ale wida� by�o, �e jest zafascynowany. P�niej, gdy pozna�em go lepiej, zacz��em si� zastanawia�, czy by� to szczery podziw, czy mo�e kt�ra� z jego sztuczek zawodowych. Dzi�, gdy ju� jest po wszystkim, jestem przekonany, �e pos�u�y�em jako kolejne �r�d�o informacji, a Corso tylko popuszcza� sznurek latawca. - Bardzo interesuj�ce to wszystko - rzek�. - Jak pojedzie pan do Pary�a, od Replingera dowie si� pan znacznie wi�cej - rzuci�em okiem na r�kopis le��cy na biurku. - Chocia� nie wiem, czy te kartki zrekompensuj� panu koszta podr�y... Ile mo�na wzi�� za ten rozdzia�? Zn�w ugryz� koniec o��wka ze sceptyczn� min�: - Nie za wiele. Tak naprawd� jad� w innej sprawie. U�miechn��em si� smutno i ze zrozumieniem. Na m�j skromny maj�tek sk�ada�y si� mi�dzy innymi Don Kichot, wydany przez Ibarr�, i volkswagen. Naturalnie samoch�d kosztowa� mnie du�o wi�cej ni� ksi��ka. - Rozumiem pana - rzuci�em solidarnie. Mina Corsa wyra�a�a chyba co� w rodzaju rezygnacji. Kwa�ny u�miech ods�oni� wiewi�rcze siekacze: - Chyba �e Japo�czyk�w znudzi wreszcie van Gogh i Picasso i zaczn� wydawa� pieni�dze na bia�e kruki. A� mnie odrzuci�o w ty� ze wzburzenia. - Wtedy niech B�g ma nas w swojej opiece. - Niech pan m�wi za siebie - patrzy� na mnie przez przekrzywione okularki z lekk� kpin� w oczach. - Ja na przyk�ad, panie Balkan, zamierzam w�wczas nabi� kabz�. Podnosz�c si� wsun�� notatnik do kieszeni p�aszcza, a przez rami� przewiesi� brezentow� torb�. Ja wci�� by�em pod wra�eniem jego - pozornej przecie� - �agodno�ci, pot�gowanej przez te niesforne okularki w metalowej oprawce. Znacznie p�niej dowiedzia�em si�, �e mieszka� sam, po�r�d stos�w ksi��ek w�asnych i cudzych, i �e by� nie tylko p�atnym �owc� bibliofilskich skarb�w, ale tak�e ekspertem w symulacyjnych grach napoleo�skich, zdolnym z pami�ci odtworzy� na planszy dok�adny uk�ad si� przed bitw� pod Waterloo. Tu rol� odgrywa�a pewna historia rodzinna, kt�r� w pe�ni poj��em znacznie, znacznie p�niej. Szczerze m�wi�c, tak przedstawiony Corso musi wydawa� si� m�czyzn� pozbawionym jakiegokolwiek czaru. Sprawia� wra�enie oci�a�ego i niezdarnego, cho� nie wiedzie� jakim cudem potrafi� by� i zjadliwy, i bezbronny zarazem, i naiwny, i agresywny. A jednak - uprzedzam tu fakty, zgodnie z przyj�t� przeze mnie form� narracji - przy tym wszystkim kobiety dostrzega�y w nim cz�owieka uroczego, a m�czy�ni sympatycznego. By�y to wi�c uczucia z gatunku pozytywnych, kt�re rozwiewaj� si� dopiero w chwili, gdy chwytamy si� za kiesze�, by skonstatowa�, �e pozbawiono nas portfela. Corso wzi�� r�kopis i ruszy� ku drzwiom. Towarzyszy�em mu a� do holu, gdzie zatrzyma� si�, by poda� mi d�o�. Portrety Stendhala, Conrada i Valle-Inclana spogl�da�y tu oschle ze �cian na koszmarn� litografi�, jak� wsp�lnota mieszka�c�w postanowi�a - mimo mojego sprzeciwu - przyozdobi� podest schod�w. Wtedy dopiero odwa�y�em si� zada� pytanie: - Wyznam panu, �e bardzo mnie ciekawi, gdzie panowie to znale�li. Zawaha� si�, zanim odpowiedzia�. Niew�tpliwie rozwa�a� wszystkie za i przeciw. Ostatecznie jednak przyj��em go uprzejmie, by� wi�c wobec mnie zobowi�zany. Zreszt� mog�em mu si� jeszcze przyda�, nie mia� zatem wyboru. - Mo�e pan go zna - odrzek� wreszcie. - M�j klient kupi� ten r�kopis od niejakiego Taillefera. Przywo�a�em na twarz u�miech zaskoczenia, cho� stara�em si� go nie przerysowa�. - Enriquego Taillefera? Tego wydawcy? B��dzi� wzrokiem po holu. W ko�cu kiwn�� g�ow�, tylko raz, z g�ry na d�. - W�a�nie. Zamilkli�my obaj. Corso wzruszy� ramionami, a ja wiedzia�em dlaczego. Pow�d mo�na by�o znale�� w ka�dej gazecie w rubryce �Wypadki�. Enrique Taillefer nie �y� od tygodnia. Powiesi� si� we w�asnym salonie. Znaleziono go wisz�cego na jedwabnym pasku od szlafroka, a jego stopy dynda�y nad otwart� ksi��k� i okruchami porcelanowego wazonu. W jaki� czas potem, gdy ju� by�o po wszystkim, Corso zgodzi� si� opowiedzie� mi reszt� ca�ej historii. Dzi�ki temu mog� teraz w miar� wiernie zrekonstruowa� pewne wydarzenia, w kt�rych nie uczestniczy�em, ca�y �a�cuch wypadk�w, kt�ry doprowadzi� do fatalnego fina�u i do rozwi�zania zagadki Klubu Dumas. Dzi�ki zaufaniu, jakim obdarzy� mnie �owca ksi��ek, mog� wyst�pi� jako doktor Watson tej opowie�ci i poinformowa� czytelnik�w, �e kolejny jej akt rozegra� si� w godzin� po naszym spotkaniu, w barze Makarowej. Flavio La Ponte usadowi� si� ko�o Corsa przy barku, strzepuj�c z siebie krople wody, i zam�wi� piwo, usi�uj�c przy tym z�apa� oddech. Potem zerkn�� do ty�u na ulic� z wyrazem m�ciwego zadowolenia, jakby w�a�nie umkn�� przed ogniem oddzia�u partyzant�w. Na zewn�trz wali�y o bruk w�ciek�e strugi deszczu. - Firma handlowa Armengol i Synowie, Stare Ksi��ki i Rarytasy Bibliograficzne, zamierza ci� poda� do s�du - powiedzia� oblizuj�c pian� z rudej, k�dzierzawej brody. - Ich adwokat w�a�nie dzwoni�. - A o co mnie oskar�aj�? - spyta� Corso. - O nabranie jakiej� starowinki i z�upienie jej biblioteki. Zarzekaj� si�, �e to oni byli um�wieni na t� operacj�. - Trzeba by�o si� wcze�niej obudzi�, tak jak ja. - To samo im m�wi�, ale ich krew zalewa. Jak poszli po swoje, ju� znik�y Persiles i Przywileje Kr�lewskie Kastylii. Ma�o tego, na dodatek wyceni�e� reszt� du�o powy�ej warto�ci. W�a�cicielka teraz nie chce sprzeda�. ��da dwukrotnie wy�szej ceny... - poci�gn�� �yk, mru��c przy tym oko z porozumiewawczym u�mieszkiem. - Ten majstersztyk nazywany bywa wyhaczeniem biblioteki. - Wiem, jak to si� nazywa - z�owrogi u�miech Corsa ods�oni� jeden kie�. - Armengol i Synowie te� wiedz�. - Po prostu niepotrzebne okrucie�stwo - doko�czy� La Ponte z oboj�tn� min�. - Ich najbardziej dotkn�y Przywileje Kr�lewskie. M�wi�, �e to ju� by� chwyt poni�ej pasa. - Jeszcze czego, mia�em to zostawi�? Komentarze �aci�skie D�aza de Montalvo, bez danych typograficznych, ale drukowane w Sewilli, u Alonsa del Puerto, by� mo�e w 1482 roku... - poprawi� palcem okularki i spojrza� na przyjaciela. - I co ty na to? - Pere�ka. Ale ich szlag trafia z nerw�w. - Herbatka lipowa dobrze im zrobi. By�a w�a�nie pora aperitifu. Przy barku zrobi�o si� ciasno. Siedzieli spowici dymem papierosowym i gwarem rozm�w, stykaj�c si� ramionami i staraj�c si� nie umoczy� �okci w ka�u�ach piany z piwa. - Z tego, co wiem, Persiles to pierwsze wydanie - rzuci� La Ponte. - Oprawione przez firm� Trautz-Bauzonnet. Corso pokr�ci� przecz�co g�ow�: - Przez Hardy�ego. Safian. - Jeszcze lepiej. Wszystko jedno. W ka�dym razie ja ich zapewni�em, �e nie mam z tym nic wsp�lnego. Wiesz, �e rozprawy s�dowe przyprawiaj� mnie o md�o�ci. - Ale o twoich trzydziestu procentach my�lisz bez wstr�tu. La Ponte uni�s� d�o�: - O, przepraszam, Corso. Co ma piernik do wiatraka? Pi�kna przyja�� mi�dzy nami to jedno. Chleb powszedni moich dzieci to drugie. - Nie masz dzieci. Za�mia� si� szelmowsko: - Spokojnie. Jestem jeszcze m�ody. Niewysoki i przystojny, zachowywa� si� z wytworn� kokieteri�. Delikatnie przyg�adzi� d�oni� przerzedzone w�osy na czubku g�owy, badaj�c efekt w lustrze po drugiej stronie kontuaru. Nast�pnie rzuci� ukradkiem fachowe spojrzenie wok� siebie, chc�c sprawdzi�, czy na celowniku s� jakie� kobiety. Przywi�zywa� do tych spraw nie mniejsz� wag� ni� do wypowiadania si� kr�tkimi zdaniami. Jego ojciec, szalenie wykszta�cony ksi�garz, uczy� go pisa� dyktuj�c mu prace Azorina. Teraz niewielu mo�e pami�ta�o jeszcze o Azorinie, tymczasem La Ponte nadal m�wi� i pisa� jak on. Kropka i dalej, kropka i dalej. Wyposa�a�o go to w swoist� dialektyczn� pewno�� siebie, tak potrzebn� do uwodzenia klientek na zapleczu jego ksi�garni na ulicy Mayor, wype�nionym klasyk� erotyczn�. - A poza tym - podj�� na nowo - z Armengolem i Synami rozgrzeba�em pewien interes. Delikatna sprawa. Szybkie pieni�dze. - Ze mn� te� - rzuci� Corso znad swojego piwa. - Jeste� jedynym ubogim ksi�garzem, z jakim pracuj�. I to ty sprzedasz te tomy. - O rany, dobra - La Ponte wycofywa� si� pojednawczo. - Wiesz, �e ze mnie cz�owiek praktyczny. Pragmatyczny. Nikczemny. - Wiem. - Jak w westernach. W imi� przyja�ni zgodzi�bym si� co najwy�ej na postrza� w rami�. - Co najwy�ej - przyzna� Corso. - Zreszt� to i tak niewa�ne - La Ponte rozgl�da� si�, wyra�nie zrelaksowany. - Mam ju� kupca na Persilesa. - To stawiasz nast�pne piwo. na poczet twojej prowizji. Byli przyjaci�mi od lat. Lubili piwo z du�� pian� i gin Bolsa w buteleczkach z ciemnej glinki - ale przede wszystkim dawne ksi��ki i licytacje starodruk�w w dzielnicach starego, prawdziwego Madrytu. Poznali si� wieki temu. Corso, na zlecenie pewnego klienta, w�szy� po ksi�garniach wyspecjalizowanych w literaturze hiszpa�skiej, w poszukiwaniu wydania-widma Celestyny, pono� starszego ni� pierwsze znane z 1499 roku. La Ponte oczywi�cie te� go nie mia� ani nawet o nim nie s�ysza�. Natomiast, owszem, dysponowa� S�ownikiem rarytas�w i nieprawdopodobie�stw bibliograficznych Julia Ollera, gdzie wspominano o sprawie. Pogaw�dka na temat ksi��ek ujawni�a zbie�no�� zainteresowa�, kt�r� La Ponte postanowi� przypiecz�towa� zamykaj�c sklep i udaj�c si� wraz z Corsem do baru Makarowej, gdzie opr�nili wszystko, co nadawa�o si� do opr�nienia. Tam te� zasypywali si� nawzajem pere�kami z Melville�a - La Ponte wychowa� si� nie tylko na wywodach Azorina, ale i na pok�adzie �Pequoda�. �Imi� moje: Izmael� - b�kn�� przekraczaj�c smug� cienia po wychyleniu trzeciego bolsa. Wi�c Izmaelem zwa� go Corso, na dodatek cytuj�c z pami�ci na jego cze�� fragment o wykuwaniu harpunu Ahaba: �Trzy uczyniono nak�ucia w poga�skim ciele i tak zahartowany zosta� grot na bia�ego wieloryba...� [Herman Melville, Moby Dick, przek�ad Bronis�awa Zieli�skiego] Spraw� ca�� oblali, jak si� nale�y, dosz�o wr�cz do tego, �e La Ponte przesta� obserwowa� przychodz�ce i opuszczaj�ce bar dziewcz�ta, by przysi�c Corsowi wieczn� przyja��. W g��bi duszy by� typem do�� naiwnym, mimo wojowniczego cynizmu i szemranej profesji antykwariusza - nie dociera�o do� zatem, �e jego nowy przyjaciel w przekrzywionych okularkach wykonywa� w�a�nie subtelny manewr okr��aj�cy. Zd��y� wcze�niej zlustrowa� jego rega�y i zlokalizowa� par� tytu��w, w sprawie kt�rych postanowi� ponegocjowa�. Co do jednego wszak�e nie by�o w�tpliwo�ci: La Ponte, ze swoj� k�dzierzaw�, rud� brod�, rozkosznymi oczami wachtowego Billego Budda i marzeniami o �mudnym polowaniu na wieloryby, zdo�a� wzbudzi� sympati� Corsa. Potrafi� nawet wymieni� ca�� za�og� �Pequoda� - Ahab, Stubb, Starbuck, Fiask, Perth, Parsi, Queequeg, Tasztego, Daggoo... - oraz wszystkie statki wymienione w Moby Dicku - �Goney�, �Town-Ho�, �Jeroboam�, �Dziewica�, �P�k R�y�, �Kawaler�, �Rozkosz�, �Rachela�... - wreszcie, co najlepiej �wiadczy o jego wtajemniczeniu, wiedzia� doskonale, co to jest szary bursztyn. Rozmawiali o ksi��kach i wielorybach. Tamtego wieczoru powsta�o Bractwo Harpunnik�w z Nantucket, kt�rego sekretarzem generalnym zosta� Flavio La Ponte, a Lucas Corso skarbnikiem. Czu�� opiek� nad oboma jedynymi cz�onkami Bractwa sprawowa�a w�wczas Makarowa, kt�ra wprawdzie odm�wi�a postawienia ostatniej kolejki, ale za to wsp�lnie z nimi wysuszy�a jeszcze jedn� butelk� bolsa. - Jad� do Pary�a - rzek� Corso, obserwuj�c w lustrze oty�� kobiet�, kt�ra co pi�tna�cie sekund wrzuca�a monety w szpark� jednor�kiego bandyty, zupe�nie jakby muzyczka, kolorki, rysunki owoc�w i dzwoneczki j� tam zahipnotyzowa�y; tylko jej d�o� z uporczywym fatalizmem raz za razem wciska�a guziki. - W sprawie twojego Wina andegawe�skiego. Przyjaciel zmarszczy� nos i zerkn�� na Corsa z ukosa. Pary� oznacza� wydatki ekstra i w og�le komplikacje. La Ponte za� by� ksi�garzem skromnym i sk�pym. - Wiesz, �e mnie na to nie sta�. Corso powoli opr�nia� szklank�. - Sta�, sta� - wyci�gn�� kilka monet, by zam�wi� kolejk�. - Jad� te� w innej sprawie. - W innej sprawie... - powt�rzy� La Ponte, patrz�c na� z zaciekawieniem. Makarowa postawi�a na kontuarze dwa kolejne piwa. By�a du�� kr�tkow�os� blondyn� ko�o czterdziestki, z kolczykiem w uchu, pami�tk� po czasach, gdy p�ywa�a na pok�adzie rosyjskiego kutra. Mia�a na sobie obcis�e spodnie i koszul�, kt�rej r�kawy podwin�a a� po pachy, ujawniaj�c solidne bicepsy - nie jedyny zreszt� element m�ski w tej postaci. Zawsze w k�ciku ust trzyma�a zapalonego papierosa, pozwalaj�c mu si� swobodnie wypali�. Jej nordyckie rysy i spos�b poruszania si� przywo�ywa�y na my�l starszego montera w leningradzkiej fabryce �o�ysk tocznych. - Przerobi�am t� ksi��k� - zwr�ci�a si� do Corsa nie wymawiaj�c r. Kiedy m�wi�a, popi� z papierosa opada� jej na wilgotn� koszul�. - Ta facetka, Bovary, to sm�tna idiotka. - Gratuluj� zg��bienia istoty sprawy. Makarowa przetar�a �cierk� barek. Z drugiego ko�ca kontuaru obserwowa�a j� bacznie Zizi, akompaniuj�c sobie dzwonkiem kasy. By�a zupe�nym przeciwie�stwem Makarowej: znacznie m�odsza, drobna i - bardzo zazdrosna. Bywa�o, tu� przed zamkni�ciem baru t�uk�y si� po g�owach, kompletnie pijane, na oczach ostatnich zaufanych parafian. Kt�rego� razu, po jednej z takich b�jek, rozw�cieczona Zizi z podbitym okiem postanowi�a si� zem�ci� i da�a nog�. Podczas jej trzydniowej nieobecno�ci �zy Makarowej - kap-kap - chrzci�y kolejne szklanki piwa. Tej nocy, gdy Zizi wr�ci�a, zamkn�y wcze�niej i widziano je potem, jak sz�y obj�te wp� i ca�owa�y si� po bramach niczym zakochane podlotki. - Jedzie do Pary�a - La Ponte wskaza� Corsa g�ow�. - B�dzie wyci�ga� asy z r�kawa. Makarowa obserwowa�a Corsa poprzez dym z papierosa, zbieraj�c jednocze�nie puste szklanki. - Zawsze co� trzyma w ukryciu - rzek�a gard�owym, beznami�tnym tonem. - W r�nych miejscach. W�o�y�a szklanki do zlewu i ko�ysz�c barczystymi ramionami odesz�a, aby zaj�� si� innymi go��mi. Corso by� jedynym m�czyzn�, kt�ry unikn�� pogardy, jak� obdarza�a ca�� reszt� przedstawicieli p�ci przeciwnej. Chwali�a go wr�cz, gdy nie chcia� zap�aci� za kolejk�. Nawet Zizi patrzy�a na� bez emocji. Kiedy�, gdy Makatow� aresztowano za rozbicie twarzy policjantowi podczas manifestacji gej�w i lesbijek, Zizi ca�� noc sp�dzi�a na �awce w komisariacie. Corso towarzyszy� jej wtedy, wspieraj�c j� kanapkami i butelk� ginu, uruchomiwszy wcze�niej swoje kontakty policyjne dla za�agodzenia sprawy. Wszystko to budzi�o w La Ponte absurdaln� zazdro��. - Dlaczego do Pary�a? - zapyta�, chocia� uwag� skupi� na czym� zupe�nie innym: jego lewy �okie� w�a�nie zanurzy� si� w co� cudownie mi�kkiego. Jaki� by� jego zachwyt, gdy skonstatowa�, �e s�siadk� przy barku jest m�oda blondynka z imponuj�cymi piersiami. Corso poci�gn�� �yk piwa. - Jad� te� do Sintry w Portugalii - wzrok mia� wci�� utkwiony w tej od automatu. Oskubana z drobnych podawa�a w�a�nie Zizi banknot, chc�c go rozmieni� na bilon. - Zlecenie od Vara Borjy. Us�ysza�, jak jego przyjaciel gwizdn�� przez z�by: Varo Borja, najznamienitszy ksi�garz w kraju. Jego katalog nie by� szczeg�lnie obszerny, za to dobrze wyselekcjonowany. Borja s�yn�� tak�e jako bibliofil, kt�ry nie zwa�a na wydatki. Podniecony La Ponte poprosi� o wi�cej piwa i wi�cej informacji. Na jego twarzy malowa� si� wyraz ch�opi�cego zachwytu, kt�ry zawsze ujawnia� na d�wi�k s�owa �ksi��ka�. B�d�c z pewno�ci� sk�pcem i tch�rzem, nigdy nie odczuwa� zawi�ci, chyba �e chodzi�o o �adne kobiety do wzi�cia. W sprawach zawodowych, kontentuj�c si� udanymi zdobyczami nabytymi przy niewielkim ryzyku, �ywi� autentyczny respekt wobec pracy i klienteli swojego przyjaciela. - S�ysza�e� o Dziewi�ciorgu Wrotach? Ksi�garz niespiesznie szpera� po kieszeniach, licz�c, �e Corso zap�aci tak�e tym razem, i mia� w�a�nie zwr�ci� baczniejsz� uwag� na pulchn� s�siadk� - kiedy nagle znieruchomia� z otwartymi z wra�enia ustami. - Nie m�w, �e Varo Borja poszukuje tej ksi��ki... Corso rzuci� na kontuar ostatnie monety. Makarowa zbli�a�a si� z kolejnymi piwami. - Ma j� od jakiego� czasu. A zap�aci� za ni� fortun�. - O, na pewno zap�aci�. Na �wiecie s� chyba trzy czy cztery egzemplarze. - Trzy - u�ci�li� Corso. Jeden znajdowa� si� w Sintrze w ksi�gozbiorze Fargasa, drugi w paryskiej Fundacji Ungern. Trzeci za� naby� Varo Borja podczas wyprzeda�y madryckiej biblioteki Terral-Coy. La Ponte umiera� z ciekawo�ci, g�adz�c si� po k�dzierzawych kosmykach na brodzie. Na temat Fargasa, bibliofila portugalskiego, co� oczywi�cie s�ysza�. Z kolei baronowa Ungern, szalona staruszka, dorobi�a si� milion�w pisz�c ksi��ki z dziedziny okultyzmu i demonologii. Jej najnowszy bestseller, Izis obna�ona, bi� wszelkie rekordy sprzeda�y w najwi�kszych hurtowniach. - Nie rozumiem tylko - zaznaczy� La Ponte - co ty masz z tym wszystkim wsp�lnego. - Znasz dzieje tej ksi��ki? - Bardzo pobie�nie - przyzna� antykwariusz. - Corso umoczy� palec w pianie z piwa i j�� rysowa� na blacie barku: - Czas: po�owa siedemnastego wieku. Miejsce: Wenecja. Bohaterem jest drukarz nazwiskiem Aristide Torchia, kt�remu zdarzy�o si�, �e zosta� wydawc� tak zwanej Ksi�gi Dziewi�ciorga Wr�t do Kr�lestwa Cieni, czego� na kszta�t podr�cznika przyzywania diab�a... Nie jest to czas na takie ksi�gi, �wi�te Oficjum bez trudu sprowadza Torchi� przed oblicze swego trybuna�u. Oskar�enie: sztuki diabelskie i zaj�cia pokrewne. Okoliczno�� szczeg�lnie obci��aj�ca: Torchia zreprodukowa� dziewi�� rycin ze s�ynnego dzie�a Delomelanikon, klasycznej czarnej ksi�gi, kt�rej autorstwo tradycja przypisuje samemu Lucyferowi... Od drugiej strony kontuaru zbli�y�a si� do nich Makarowa, s�uchaj�c z rosn�cym zaciekawieniem i wycieraj�c d�onie w koszul�. La Ponte znieruchomia� ze szklank� w r�ku i u�miechn�� si� z zawodow� po��dliwo�ci�: - Co si� sta�o z nak�adem? - �atwo sobie mo�esz wyobrazi�: zrobiono ze� niez�e ognisko - u�miech Corsa z kolei wyra�a� zawzi�te okrucie�stwo. Jak gdyby rzeczywi�cie �a�owa�, �e nie m�g� by� �wiadkiem wydarzenia. - Powiadano, �e gdy p�on��, rozleg� si� krzyk diab�a. Makarowa, oparta �okciami na zachlapanych i zabazgranych kartkach le��cych ko�o dystrybutora piwa, wyda�a z siebie sceptyczny pomruk. Jej nordycka, m�ska powaga odporna by�a na �r�dziemnomorskie mrzonki go�ci. Znacznie bardziej przej�ty La Ponte zanurzy� nos w pianie piwnej, palony nag�ym pragnieniem: - Naprawd� to musia� krzycze� sam drukarz. Tak s�dz�. - Masz poj�cie? La Ponte spr�bowa� mie� poj�cie i a� si� wzdrygn��. - Torturowany - ci�gn�� Corso - co przecie� Inkwizycja stawia�a sobie za zawodowy punkt honoru w walce z rytua�em Z�a, drukarz w ko�cu wyzna� w�r�d j�k�w, �e na wolno�ci osta� si� jeszcze jeden jedyny egzemplarz. W jakiej� kryj�wce. Potem zamkn�� usta i nie otworzy� ich a� do chwili, gdy p�on�� �ywcem na stosie. A i w�wczas tylko po to, by wyrzec �Aaa!�. Pogardliwym u�mieszkiem Makarowa skwitowa�a opowie�� o drukarzu Torchii - a mo�e o katach niezdolnych wydrze� mu ostatniego sekretu. La Ponte zmarszczy� czo�o: - M�wisz: ocala�a jedna ksi��ka - zastrzeg�. - A przedtem wspomina�e� o trzech istniej�cych egzemplarzach. Corso zdj�� okularki i ogl�da� je pod �wiat�o sprawdzaj�c czysto�� szkie�. - Ot� w�a�nie - odezwa� si�. - W�r�d wojen, grabie�y i po�ar�w te ksi��ki pojawia�y si� i znika�y. Nie wiadomo, kt�ra z nich jest autentyczna. - Mo�e wszystkie s� fa�szywe - przem�wi� zdrowy rozs�dek Makarowej. - Mo�e. Ja mam w�a�nie wy�wietli� zagadk� i stwierdzi�, czy Varo Borja posiada orygina�, czy mo�e sprzedano mu kota jako zaj�ca. Po to wybieram si� do Sintry i Pary�a - na�o�y� z powrotem okularki i popatrzy� na przyjaciela. - Przy okazji za�atwi� te� kwesti� twojego r�kopisu. Zamy�lony antykwariusz kiwn�� g�ow�, k�tem oka zerkaj�c w lustro na odbicie cycatej przy barze. - Przy sprawach tego kalibru to a� �mieszne, �e b�dziesz traci� czas na Trzech muszkieter�w... - �mieszne? - Makarowa, naraz do �ywego oburzona, porzuci�a rol� oboj�tnego statysty. - To najlepsza powie��, jak� w �yciu czyta�am! Swoje s�owa podkre�li�a mocnym pla�ni�ciem d�oni� o blat kontuaru, napr�aj�c przy tym gro�nie musku�y ods�oni�tych przedramion. �Boris Balkan powinien by� to s�ysze� - pomy�la� Corso. Na prywatnej li�cie bestseller�w Makarowej (kt�rej Corso s�u�y� jako doradca w sprawach literackich) powie�� Dumasa zajmowa�a jedno ze szczytowych miejsc wesp� z Wojn� i pokojem, Wzg�rzem Watership czy Carol pani Highsmith. Mi�dzy innymi. - Spokojnie - Corso zwr�ci� si� do antykwariusza. - Rachunkami obci��� Vara Borj�. Nawiasem m�wi�c, podejrzewam, �e twoje Wino andegawe�skie jest prawdziwe. Kto mia�by to podrabia�? - Ludzie wszystko gotowi s� zrobi� - wtr�ci�a si� przem�drzale Makarowa. La Ponte by� sk�onny przychyli� si� do opinii Corsa. Jakakolwiek manipulacja wydawa�a mu si� w tym przypadku absurdem. Nieboszczyk Taillefer gwarantowa� mu autentyczno�� r�kopisu: to d�o� i styl starego Aleksandra. A Tailleferowi mo�na by�o ufa�. - Zanosi�em mu stare powie�ci odcinkowe. Wszystkie kupowa� - poci�gn�� �yk, topi�c u�mieszek gdzie� na kraw�dzi szklanki. - Niez�y pretekst, �eby pogapi� si� na nogi jego �ony. Nieziemska blondyna. Zjawisko. No i kt�rego� razu patrz�, a on otwiera szuflad�. K�adzie na stole Wino andegawe�skie i ni z tego, ni z owego strzela: �Jest pa�ski, je�li we�mie pan na siebie konsultacj� z rzeczoznawc� i wystawi szybko na licytacj�... Jaki� go�� przywo�a� Makarow�, domagaj�c si� bitteru bez alkoholu. Szefowa zaserwowa�a zam�wienie i ponownie znieruchomia�a, jakby uwieszona na snuj�cej si� opowie�ci. Papieros w ustach powoli si� dopala�, przydaj�c jej oczom dymnej oprawy. - To wszystko? - zapyta� Corso. Na twarzy La Pontego pojawi� si� jaki� niejasny grymas. - W�a�ciwie wszystko. Pr�bowa�em go odwie��, bo wiedzia�em o jego bziku. Przecie� by� jednym z tych, co to dusz� oddadz� za jak�� rzadko��. Ale on si� upar�. �Jak nie pan, znajd� innego� - powiedzia�. No, tu oczywi�cie trafi� mnie w czu�e miejsce. Czu�e z handlowego punktu widzenia. - Nie musisz tak dok�adnie wyja�nia� - rzuci� Corso. - To twoje jedyne czu�e miejsce. �akn�c ludzkiego ciep�a La Ponte spojrza� w o�owiane oczy Makarowej. Szybko jednak spu�ci� wzrok, napotka� tam bowiem mniej wi�cej tyle samo ciep�a co w fiordzie norweskim o trzeciej nad ranem. - Jak cudownie jest poczu� si� kochanym - rzek� wreszcie z cierpkim �alem. Corso uzna�, �e mi�o�nikowi bittera niew�tpliwie chce si� pi�, bo zn�w zrobi� si� natarczywy. Nieporuszona Makarowa zerkn�a na� z ukosa i da�a do zrozumienia, �eby mo�e poszuka� innego baru, p�ki jeszcze ma ca�y nos. Tamten pomedytowa� chwil�, ale wida� przes�anie do niego dotar�o, skoro zaraz si� wyni�s�. - Enrique Taillefer by� dziwakiem - La Ponte ponownie przyliza� w�osy na prze�ysia�ym czubku g�owy, nie spuszczaj�c oczu z okr�g�o�ci w lustrze. - Chcia�, �ebym sprzeda� r�kopis nadaj�c sprawie jak najwi�kszy rozg�os - tu zni�y� ton, by oszcz�dzi� blondynce niepokoju. - Powiedzia� mi tajemniczo: �Kto� b�dzie bardzo