Boswell Barbara - Idealny maz

Szczegóły
Tytuł Boswell Barbara - Idealny maz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Boswell Barbara - Idealny maz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Boswell Barbara - Idealny maz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Boswell Barbara - Idealny maz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Barbara Boswell Idealny mąż SCAN dalous Rozdział 1 – Naprawdę chcesz tam jechać? – dopytywała się Brenna Worth, przypatrując się badawczo swojej najlepszej przyjaciółce, Holly Casale. – Od miesięcy walczę ze swoją rodziną, a teraz jeszcze ty... – roześmiała się Holly. – Nie rozumiesz, że to dla mnie gratka? Będę jedynym psychiatrą w klinice Widmarków, a to przecież największa przychodnia w mieście. Jeśli kiedykolwiek zechcę zmienić pracę, to ich nazwisko wystarczy mi za najlepsze referencje. Nie muszę zaczynać od zera, rozumiesz? Już dostałam propozycję pracy w Stowarzyszeniu Pomocy Zagrożonym Nastolatkom. Oczywiście społecznie. Poza tym będę sprawować nadzór nad młodzieżą jednego z tamtejszych liceów. – Też społecznie – prychnęła Brenna. – Na śmierć się zapracujesz. Oczywiście społecznie. – Dla mnie to doskonała okazja poznania środowiska i problemów, z jakimi borykają się tamtejsze dzieci. Praca z dziećmi to moja pasja. – Nastolatki z kłopotami to nie dzieci, tylko niebezpieczeństwo, które najlepiej omijać z daleka. – Brenna nie kryła rozczarowania. – Dlaczego nie przyjęłaś propozycji pracy tutaj? Twoja mama mówiła, że miałaś aż trzy oferty. Tak się cieszyłam, że znów będziemy mieszkać blisko siebie, a ty wybrałaś sobie Dakotę. Jakby nigdzie bliżej cię nie potrzebowali. – Mówisz jak moja matka – obruszyła się Holly. – Kiedy jej powiedziałam, że wybieram się do Sioux Falls, stwierdziła, że skoro muszę mieszkać daleko i w paskudnym klimacie, to trzeba się było zdecydować na Alaskę. Tam jest dużo samotnych mężczyzn i któryś z nich na pewno nadałby się na męża. – Twoja matka ma hopla na punkcie małżeństwa – skrzywiła się Brenna. – Żeby tylko ona! Ciotki też mi nie dają spokoju. Nie spoczną, dopóki mnie nie wydadzą za mąż. – Holly uśmiechnęła się smutno. – Chyba że przedtem umrę. Wyobraź sobie, że mam już pięć egzemplarzy „Porad”. Wszystkie w twardej oprawie. Holly wyjęła je z szafki. Autorzy książki radzili pannom, jak skutecznie zaciągnąć wybranego mężczyznę do ołtarza. – Mama kupiła tę książkę tego samego dnia, kiedy wprowadzono ją na rynek. Drugą dała mi ciocia Hedy, a trzecią ciocia Honoria. Kilka dni później moje kuzynki, Hillary i Heather, także przysłały mi po jednym egzemplarzu. Siostra bez przerwy wypytuje mnie o jakieś szczegóły, żeby sprawdzić, czy wreszcie tę cenną pozycję przeczytałam; Wszystkie święcie wierzą, że bez ich pomocy nigdy nie znajdę męża. – Nie możną powiedzieć, żeby grzeszyły delikatnością. – Szczególnie kiedy chodzi o małżeństwo. Weź sobie jedną. – Holly podała przyjaciółce książkę: – Ty też jeszcze jesteś panną i te bezcenne rady mogą ci się przydać. – Nawet mi nie wspominaj o małżeństwie – przerwała jej Brenna: Odsunęła się od książek jakby były radioaktywne. – Ani myślę urządzać polowania na męża. – Moja rodzina uznałaby to za bluźnierstwo. – Holly spoważniała. – Albo za objaw choroby umysłowej. Teraz już rozumiesz, dlaczego musiałam znaleźć sobie pracę daleko od domu. Naprawdę bardzo ich wszystkich kocham, ale nie mogę z nimi mieszkać, boby mnie zamęczyli albo wydali za mąż za jakiegoś idiotę. Co zresztą na jedno wychodzi. Holly ze zgrozą wspominała wszystkich starych i młodych mężczyzn, z którymi matka, ciotki, kuzynki i starsza siostra usiłowały ją wyswatać. Jedni byli koszmarni, inni trochę mniej, ale każdy nie do przyjęcia. Przynajmniej nie w charakterze męża, bo z kilkoma z nich Holly nawet się zaprzyjaźniła. Jednak damska część jej rodziny była niepocieszona, że, jak dotąd, nie udało się Holly zdobyć najwyższego, trofeum – zaręczynowego pierścionka. Marzyły o wyprawieniu kolejnego wesela, a gdyby dopięły swego, zaraz zaczęłoby się dopytywanie, kiedy Holly wreszcie zacznie rodzić dzieci. – To, że Heidi ma wkrótce wyjść za mąż, na pewno ci nie pomaga – powiedziała współczująco Brenna. Heidi była kuzynką Holly. Dopiero co skończyła dwadzieścia lat, a już na jej palcu połyskiwał złoty pierścionek z brylancikiem. Narzeczony Heidi studiował i nie było go stać na nic lepszego, ale dla rodziny najważniejsze było to, że Heidi wychodzi za mąż. – Biedna mama aż się rozchorowała, kiedy na rodzinnym spotkaniu Heidi powiedziała o swoich zaręczynach – westchnęła Holly. – Oczywiście, udawała, że jest zachwycona, ale w domu dostała mdłości. Twierdziła, że się zatruła, ale mnie nie tak łatwo nabrać. – Powinna być dumna, że jej córka skończyła z wyróżnieniem medycynę na Uniwersytecie Michigan i jeszcze zrobiła specjalizację z psychiatrii – irytowała się Brenna. A tymczasem rozchorowała się, bo to nie ona, lecz jej siostra ma na głowie organizację wesela. – Niestety. Dla mojej mamy naprawdę ważne jest to, że skończywszy dwadzieścia dziewięć lat, nie mam nawet narzeczonego, nie mówiąc o mężu i gromadce dzieci. – Ależ mnie to wszystko wkurza! – denerwowała się Brenna. – Niepotrzebnie. Jako świeżo upieczony psychiatra radzę ci skierować gniew na coś pożytecznego. Mogłabyś, na przykład, pomyśleć o tym, żeby odwiedzić mnie w Sioux Falls, jak tylko się tam urządzę. Obiecaj, że do mnie przyjedziesz, Bren. – Obiecuję. – Brenna wreszcie się uśmiechnęła. – Muszę się pospieszyć, bo tam zima wcześnie się zaczyna. Podobno na początku września. – Dakota nie leży za kręgiem polarnym, a mieszkańcy Michigan nie powinni narzekać na pogodę w żadnym innym miejscu na świecie. – Już zaczynasz bronić swego nowego miejsca zamieszkania, więc mam nadzieję, że będziesz się tam dobrze czuła. Sioux Falls ma szczęście, że zdobyło takiego lekarza... – Brenna zerknęła ha przyjaciółkę. – Może spotkasz tam mężczyznę swoich marzeń. Wyobrażasz sobie, jak byś uszczęśliwiła swoją matkę? Jak na zawołanie do pokoju weszła Helenę Casale. – Jak ci idzie pakowanie, Holly? – zapytała, spoglądając na rozłożone na łóżku walizki. – Całkiem nieźle. – Nie zapomnij zabrać tej książki. Nigdy nie wiadomo, co cię tam spotka. – Helenę włożyła do walizki córki jeden – egzemplarz „Porad”, a drugi podała Brennie. – Ty też weź sobie jedną, kochanie. Autorzy gwarantują, że jeśli będzie się postępowało według ich wskazówek, to wybrany przez ciebie mężczyzna na pewno się oświadczy. Holly i Brenna spojrzały po sobie. Wyjazd do Sioux Falls był rzeczywiście jedynym sposobem uwolnienia się od kochającej rodziny, obsesyjnie pragnącej wydać Holly za mąż. Tuż przed startem wykryto jakąś usterkę w samolocie, przez co lądowanie w Sioux Falls opóźniło się o całe dwie godziny. Rafe Paradise raz jeszcze spojrzał na zegarek. – Czas nie będzie płynął szybciej od patrzenia na zegarek – stwierdziła siedząca obok niego ponętna blondynka. – Minęło dopiero dziesięć minut, odkąd ostatni raz sprawdzałeś, która godzina. Spieszysz się do domu? – Właściwie to wcale się nie spieszę. – Rafe’owi udało się uśmiechnąć. Spieszył się dlatego, że musiał. Jednak nie miał ochoty tłumaczyć się siedzącej obok niego eleganckiej kobiecie, która przez całą drogę z nim flirtowała. Zanim samolot wzbił się w powietrze, zdołała ustalić, że nie ma żony, mieszka w Sioux Falls i jest prawnikiem. A potem już bez przerwy coś do niego mówiła. Powiedziała mu, że nazywa się Lorna Larson, mieszka w Twin Cities i leci służbowo do Sioux Falls. Zareklamowała się jako fachowiec od telekomunikacji i objaśniła, że Sioux Falls stało się ważnym ośrodkiem telekomunikacyjnym Ameryki. Tak jakby Rafe, rdzenny mieszkaniec tego miasta, mógł tego nie wiedzieć. Ale nie chciało mu się z nią rozmawiać. Wiedział, że gdyby znała jego sytuację, jej landrynkowy uśmiech zgasłby jak przepalona żarówka. Tak kończyły się jego flirty. Rafe stwierdził ze smutkiem, że jego potrzeby seksualne całkiem zanikły, skoro nie brakuje mu kobiety. Od czasu gdy przed rokiem dostał w spadku swoje siostry przyrodnie (Rafe nie umiał znaleźć lepszego określenie na sposób, w jaki te dwie młode damy pojawiły się w jego domu), skończyło się bezpowrotnie jego życie towarzyskie. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz był z kobietą. Na pewno dużo wcześniej, zanim Camryn i Kaylin się do niego wprowadziły. No i zanim jego podopieczny Trent i brat Trenta, Tony, z częstych gości zmienili się w stałych mieszkańców jego domu. Raz nawet spróbował się z kimś spotkać, ale skończyło się to całkowitą klapą. Nieświadoma niczego Lorna Larson podała mu swoją wizytówkę. – Na odwrocie napisałam adres hotelu, w którym się zatrzymałam – powiedziała, uśmiechając się do niego obiecująco. – Zadzwoń do mnie. Wybierzemy się na drinka. Rafe grzecznie coś odpowiedział i schował wizytówkę do kieszeni marynarki. Wiedział, że jak tylko znajdzie się w domu, przejdzie mu ochota na drinki i w ogóle na cokolwiek. Zwłaszcza że nie było go w domu już dwa dni i nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co dzieciaki przez ten czas narozrabiały. Dobrze choć, że zdążył przed wyjazdem poprosić pracującego w policji kolegę, żeby od czasu do czasu zaglądał do jego domu. W przeciwnym razie cała złota młodzież z Sioux Falls urządziłaby sobie u niego prywatkę. Oto jak dzieci zaprzątają mój umysł, pomyślał rozgoryczony Rafe. Miła i chętna Lorna już odeszła w zapomnienie, choć wciąż jeszcze siedzi obok mnie. – Mamy nowych sąsiadów i będzie wesoło. A ich dzieciaki pójdą z nami do szkoły. Będziemy grać w golfa... – Dziesięcioletni Trent przerwał rapowanie, ale nie przestał wystukiwać rytmu drewnianymi linijkami po stole. – Jaki jest rym do golfa? – Do golfa nie ma żadnego rymu – odparła szesnastoletnia Kaylin. – Użyj jakiegoś innego słowa. Może być piłka. Dużo słów rymuje się z piłką. Bryłka, przesyłka, zmyłka... – Zamknijcie się nareszcie! – uciszyła ich siedemnastoletnia Camryn. Leżała na kanapie z lodowym kompresem na głowie i miną cierpiętnicy. – A ty przestań walić w stół, Trent. Głowa mi pęka. – Miałaś mnie nazywać Lwem – przypomniał jej Trent. – Znowu się wczoraj upiłaś? – Nawet gdybym się upiła, to i tak bym ci o tym nie powiedziała. Zaraz byś poleciał do Rafe’a na skargę. – Camryn jęknęła. – Daj mi dwie aspiryny, Kaylin. Przynieś też colę. I lody. – Już idę. – Kaylin posłusznie podreptała do kuchni. – Ona nie jest twoim niewolnikiem – ujął się za Kaylin Trent. – Niewolnictwo jest karane. – Morderstwo też, ale jak zaraz się nie uciszysz, to przysięgam, że cię zamorduję – ostrzegła go Camryn. – Nie boję się ciebie, bo jest mi jak w niebie. – Trent znowu zaczął rapować. – Jesteś brzydka jak noc i wredna jak kloc. : Camryn rzuciła w niego torebką z lodem. Trent uchylił się i torebka uderzyła w drzemiącego w rogu pokoju psa, który obudził się i głucho warknął. – Biedny Hot Dog. – Trent chciał pogłaskać psa, ale ten wyszczerzył zęby. Chłopiec natychmiast cofnął rękę. – Dlaczego Hot Dog mnie nie lubi? – Ciebie lubi, tylko nie znosi, kiedy się go budzi – powiedziała Camryn. – Chodź do mnie piesku. Przepraszam. Nie chciałam cię uderzyć. – To prawda. Chciała uderzyć mnie, a trafiła w ciebie – potwierdził Trent. Wyciągnął rękę do psa, ale ten znów na niego zawarczał. – Wiesz, on przez cały czas jest zły. Nie tylko wtedy, kiedy się go budzi. – Bo mu tu źle – wytłumaczyła psa Camryn. – Wolał mieszkać w Las Vegas. Wcale mu się nie dziwię. Nie ma na świecie takiego idioty, który wolałby Sioux Falls od Las Vegas. – Ja kocham Sioux Falls – oświadczył Trent. – Tylko dlatego, że ty i Tony mieszkacie tu od urodzenia. Nie macie porównania – wytłumaczyła mu Camryn i westchnęła jak osoba ciężko doświadczona przez życie. – A właściwie gdzie jest twój brat? Już dawno powinien tu być. – Spał wczoraj u Steensów. Oni dzisiaj idą do zoo i powiedzieli, że obu nas ze sobą zabiorą. A wiesz, jak będę grał w golfa tak dobrze jak Tygrys Woods, to będę jeździł po całym świecie. I do Las Vegas też pojadę. – I zaraz przegrasz w automacie wszystkie zarobione pieniądze. Całe pięć dolarów. – Camryn zaśmiewała się z własnego dowcipu. – A ja uważam, że Trent pozostanie mistrzem – włączyła się do rozmowy Kaylin, która właśnie przyniosła zamówione przez siostrę lekarstwa, picie i lody. – Będzie lepszy niż Tygrys Woods. – Kupię wielki dom w Las Vegas – rozpromienił się Trent. – Wszyscy będziemy mogli tam mieszkać. Ty, Camryn, Tony, Rafe i Hot Dog. No i moja mama, jeśli będzie chciała. – Flint i Eva też? – zapytała dociekliwa Camryn. – Nie ma mowy. – Trent z przekonaniem pokręcił głową. – Flint będzie wolał zostać tutaj i spokojnie pracować, a Eva.. , – Za żadne skarby świata nie zgodziłaby się mieszkać z nami pod jednym dachem – dokończyła za niego Camryn. – Ona nas nienawidzi. – Nie wiesz przypadkiem, dlaczego? – spytał Trent. – A może wolałabyś, żeby nas lubiła? – Nasze marzenia nikogo nie obchodzą – westchnęła Kaylin. Chwilę później do domu wszedł Rafe Paradise. Camryn właśnie jadła lody i popijała je colą, a Kaylin siedziała w ulubionym głębokim fotelu Rafe’a. Na domiar złego trzymała na kolanach najgrubszego potwora o paskudnym charakterze* jakiego Rafe spotkał w swoim życiu – Hot Doga. Ten wstrętny stwór upodobał sobie fotel Rafe’a i przy każdej okazji się w nim rozkładał, zostawiając wszędzie swoje kłaki. Trent leżał na podłodze i oglądał telewizję. Jak zwykle, była to jakaś kretyńska kreskówka, w której przedziwne potwory strzelają do siebie z broni laserowej, nie czyniąc sobie, na szczęście, żadnej krzywdy. Na widok Rafe’a Trent zerwał się na równe nogi i pobiegł się przywitać. Rafe nie miał sumienia robić mu awantury o to, że ogląda takie głupoty. – Cześć, Rafe – powiedziała Kaylin. – Jak minęła podróż? Rafe na nią także nie nakrzyczał. W końcu to ona siedziała w jego fotelu, a nie Hot Dog, a tylko psu było to surowo zakazane. – Całkiem nieźle – mruknął Rafe. Nie zamierzał wprowadzać dzieci w szczegóły swojej pracy, co zresztą i tak śmiertelnie by je znudziło. Zerknął na Camryn, która udawała, że nie zauważyła jego obecności. Polewała lody colą i tę obrzydliwą papkę wkładała sobie do ust. – I to ma być śniadanie? – skrzywił się Rafe. – Na inne nie mam ochoty – odparła Camryn. – Ale to jest niezdrowe. Przed wyjazdem zrobiłem zakupy. Lodówka jest pełna. Mamy jajka, sok i... – Daj spokój, Rafe – przerwała mu Camryn. – Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. – Usmażysz mi jajko na grzance, Rafe? – poprosił Trent. – Takie, jakie robi moja mama? Rafe spojrzał na niego spłoszony. Nie miał pojęcia, jak przyrządzała jajka matka Trenta. – Ja mu zrobię – zaofiarowała się Kaylin, wstając z fotela. – Czy jeszcze ktoś ma jakieś życzenia? – Ja dziękuję – odparł Rafe, wdzięczny, że choć jedna osoba w tym domu chce go wyręczyć. Zresztą Kaylin zawsze była wesoła i chętnie we wszystkim pomagała. Nie to co Camryn – odpychająca i wiecznie nadąsana, z wymaganiami nie z tej ziemi. Niestety, obie siostry z nieznanych przyczyn zadawały się z zupełnie nieodpowiednim towarzystwem. – Lwie – Rafe zawsze pamiętał, żeby, zwracając się do Trenta, używać jego ulubionego przezwiska – czy dziewczynki wychodziły z domu wczoraj wieczorem? – Nie mam pojęcia – odparł Trent. – Grałem na komputerze. Ten futbol, który od ciebie dostałem, , jest rewelacyjny! Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Ale Rafe nie dał się nabrać. Wiedział, że chłopiec nie chce donosić. Może san? tak zdecydował, a może Camryn zagroziła mu mękami piekielnymi, gdyby śmiał się wygadać. – O której dziewczynki wróciły wczoraj do domu? – zadał to samo pytanie w nieco zmienionej formie. – Już mówiłem, że nie wiem. Grałem w futbol. – Trent nie dał się złapać na ten chwyt. – Zapomniałam ci powiedzieć, że Tony jest u Steensów – powiedziała Camryn tonem, którym zawsze wzbudzał w Rafie poczucie winy. – Pewnie już o nim zapomniałeś? Nawet o niego nie zapytałeś. – Właśnie miałem zamiar zapytać. – Rafe oczywiście poczuł się winny, choć wcale nie zapomniał o ośmioletnim Tonym. Spojrzał na Trenta, na Camryn, potem na psa i nagle wydało mu się, że to koszmarny sen. Minął już cały rok, a Rafe wciąż nie mógł uwierzyć, że ta banda z piekła rodem naprawdę mieszka z nim pod jednym dachem. Nie rozumiał, jak to się stało, że z własnej woli zamienił niefrasobliwy los kawalera na życie w domu wariatów. – Dzisiaj wprowadzają się nowi sąsiedzi. – Trent znów położył się przed telewizorem. – Czy wóz meblowy już przyjechał? Widziałeś? – Nie widziałem – mruknął Rafe. Już współczuł tym biednym ludziom, którzy zdecydowali się wynająć łub, co gorsza, kupić drugą połowę bliźniaka. W jednej części domu mieszkał Rafe wraz ze swymi podopiecznymi. Lambertowie, bezdzietne małżeństwo, które mieszkało tam przedtem, wynieśli się poza miasto, bo mieli powyżej uszu awantur i innych wybryków czwórki dzieci i psa. – A może już przyjechał. – Trent zerwał się na równe nogi. – Polecę, sprawdzić. Jak powiedział, tak zrobił. Trzasnąwszy drzwiami, wypadł na ulicę. – Moja głowa! – Camryn chwyciła się za skronie. – Gdzie byłaś wczoraj i o której wróciłaś do domu? – zapytał Rafe. Nie cierpiał roli cerbera, którą mu narzucono, nie pytając o zdanie i nie dbając, czy się; do niej nadaje. – Pojechałyśmy zagrać z przyjaciółmi w bilard, a potem wstąpiłyśmy na lody do Dairy Queen. No i oczywiście byłyśmy w domu przed dziesiątą. – Camryn uśmiechnęła się słodko. Rafe tylko przez pierwszych kilka dni dawał się jej nabierać. Szybko odkrył, że Camryn to w rzeczywistości diabeł w dziewczęcej skórze. – Jasne – prychnął. – A poza tym ty i Kaylin jesteście prymuskami. Każda w swojej klasie. Prawdopodobieństwo takiego cudu było równie niewielkie jak to, że Camryn powiedziała prawdę o wczorajszym wieczorze. Kaylin nie widziała nic złego w tym, że ktoś ma w szkole same tróje, a o Camryn lepiej w ogóle nie mówić. – Gdzie Trent? – zapytała Kaylin, która właśnie weszła do pokoju z zamówionym przez chłopca śniadaniem. – Daje się we znaki nowym sąsiadom. Albo przynajmniej próbuje – powiedziała Camryn. Spojrzała na talerz i usiadła. – Umieram z głodu! Możesz mi dać tę grzankę? – To śniadanie Trenta – przypomniał jej Rafe. – Jak wróci to zrobię mu drugą. Zresztą i tak by ostygła – wstawiła się za siostrą Kaylin. Podała jej talerz i szklankę z sokiem. Odsunęła drzemiącego na fotelu Hot Doga i usadowiła się obok niego. – Pójdę się rozpakować – mruknął Rafe. Nie miał ochoty szarpać się z dziećmi, jeśli nie musiał. Rozdział 2 Ledwie Holly zdążyła zatrzymać samochód przed domem, wybiegł jej na spotkanie mały chłopiec. – Jestem Lew – oświadczył, gdy tylko wysiadła. – Mieszkam obok – pokazał palcem drzwi prowadzące do mieszkania w drugiej połowie bliźniaka. – Mamy wspólną ścianę. Jeśli ja albo mój brat w nią zapukamy, to na pewno usłyszysz. Chłopiec wydawał się bardzo z tego zadowolony. Holly jednak nie była uszczęśliwiona taką perspektywą. – Ja i Tony, to mój brat, znamy alfabet Morsea – pochwalił się Lew. – Nie tylko SOS. Znamy wszystkie litery! – Musieliście się długo uczyć – powiedziała uprzejmie Holly. – No. Ciebie też nauczymy. Będziemy mogli sobie rozmawiać przez ścianę. Jak masz na imię? – Holly. – Mogę tak do ciebie mówić? A może wolisz... – Możesz mówić do mnie Holly – wpadła mu w słowo. Uśmiechnęła się do chłopca. Długa podróż śmiertelnie ją zmęczyła. Była głodna, kości ją bolały, a na domiar złego właśnie się dowiedziała, że wóz meblowy nie przyjedzie dzisiaj, tylko nie wiadomo kiedy. Najwcześniej jutro po południu. Lew bez przerwy o czymś opowiadał, wywijając przy tym na wszystkie strony kijem golfowym. Holly usiłowała go słuchać, ale w głowie jej huczało, więc nie bardzo mogła się skupić. – Chcesz zobaczyć mój strzał? – zapytał Lew i nie czekając na odpowiedź, ustawił piłeczkę golfową na trawniku. Holly patrzyła, jak celuje w piłkę, jak piłka wiruje w powietrzu i uderza w sam środek szyby jej nowego domu. Szkło rozsypało się w drobny mak. – Nienawidzę tego! – jęknął Lew. – Dlaczego szkło zawsze musi się tłuc? – Masz mocne uderzenie, Lwie – powiedziała Holly, spoglądając ze smutkiem na rozbite okno. – Uważam, że powinieneś ćwiczyć na polu golfowym albo na boisku. Tam nie ma szyb i nic ci nie będzie przeszkadzało. – Chyba masz rację – westchnął chłopiec. – Rafe też mi to bez przerwy powtarza. – Znów stłukłeś szybę, Trent? – rozległ się męski głos. Właściciel tego miłego głosu był wysoki, ciemnowłosy, ubrany w dżinsy, skórzane mokasyny i białą bawełnianą koszulkę. – To właśnie jest Rafe. – Chłopiec pospiesznie wsunął kij golfowy w dłoń Holly. – Możesz mu powiedzieć, że sama stłukłaś szybę? Ja polecę po piłkę. Ale Rafe był szybszy i Trentowi nie udało się uciec. – Witamy nową sąsiadkę – powiedział, patrząc to na chłopca, to na trzymającą kij golfowy Holly. – Nazywam się Rafe Paradise. Holly wydało się, że jego słowa zabrzmiały jak przestroga, ale zaraz pomyślała, że jest przemęczona i dlatego wszystko wydaje jej się dziwniejsze, niż jest naprawdę. – Dziękuję. – Holly mimo wszystko nie chciała być nieuprzejma. – Jestem Holly Casale. Przyjechałam tutaj z Michigan. – Ona uwielbia grać w golfa – zawołał Trent. – Wspaniale strzela! – Nie wygłupiaj się, Trent. Wiem, że to ty stłukłeś szybę. – Rafe wyjął z rąk Holly kij golfowy. – Oczywiście zapłacę za szkody. – Jesteś na mnie wściekły! – jęknął Trent. – Nienawidzisz mnie! Na pewno wyrzucisz mnie z domu! – Chłopiec rozpłakał się i uciekł. – Może powinieneś za nim pobiec? – zaniepokoiła się Holly. – On może uciec... – On nie ma dokąd uciec i doskonale o tym wie. Gdyby pojechał do matki, zaraz odesłałaby go tu z powrotem. Pewnie pobiegnie do Steensów. To najlepsi sąsiedzi na świecie. Holly i Rafe patrzyli, jak Trent zatrzymuje się przed drzwiami jednego z pobliskich domów i jak uśmiechnięta kobieta wpuszcza go do środka. – Tak jak przypuszczałem, schował się u Steensów. – Rafe odetchnął z ulgą. – Chcę, żeby Trent poniósł konsekwencje tego, co zrobił. Może do końca wakacji kosić ci trawę przed domem. Oczywiście zapłacę za nową szybę. – Czegoś tu nie rozumiem – powiedziała Holly. – Mały twierdził, że ma na imię Lew, a ty mówisz do niego: Trent. – Kilka miesięcy temu kazał nazywać się Lwem. Chce zostać mistrzem golfa, jak Tygrys Woods. Ale naprawdę nazywa się Trent Krider. Jestem jego starszym bratem. – Ach, tak. – Holly nie potrafiła ukryć zaskoczenia. – Organizacja Starszych Sióstr i Braci przydzieliła mnie Trentowi jako opiekuna – wyjaśnił Rafe. – Tylko w ten sposób jasnowłosy i niebieskooki chłopiec może zostać bratem półkrwi Indianina. Holly zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. Bezmyślnie spojrzała na znoszone mokasyny Rafe’a. – Mój prapradziadek przekazał mi je w spadku. – Rafe natychmiast zauważył je spojrzenie. – Był wodzem i władcą tych ziem. Nazywał się Ognista Strzała. Teraz w sierpniu jest za ciepło na skórzane spodnie. Trzymam je w wigwamie za domem. Pióropusz też. Holly jęknęła w duchu. Niechcący obraziła nie tylko tego miłego człowieka, ale i jego dumnych przodków. – Ja nie chciałam... – wyjąkała. – Nie miałam zamiaru nikogo obrażać... – Powiedziałaś tylko „ach, tak”, a to jeszcze nie jest zniewaga – odparł Rafe. – Ale zachowałam się nieładnie. – Holly pogrążała się coraz bardziej. – Spojrzałam na mokasyny... – A czy to przestępstwo? – Człowieka można obrazić tonem, spojrzeniem, a nawet milczeniem. – To miał być żart. – Rafe wreszcie się nad nią ulitował. – Sądząc po twojej reakcji, nie był udany. Holly milczała, zawstydzona. – Naprawdę nie czuję się urażony – przekonywał ją Rafe. – Jesteś bardzo wyrozumiały. – A co ja mam powiedzieć? Jeszcze się nie wprowadziłaś, a mój podopieczny już wybił ci szybę. – Wypadki chodzą po ludziach. – Holly wreszcie się uśmiechnęła. Rafe patrzył na nią jak urzeczony. Nagle zrozumiał, że pożąda tej obcej kobiety. Zupełnie bez sensu i bez powodu. Nigdy przedtem nic podobnego mu się nie przytrafiło. Owszem, zdarzało się, że spodobała mu się ta czy owa, ale żeby tak nieoczekiwanie i bez wstępów nagle mieć erekcję? Od samego patrzenia? Lorna Larson, która usiłowała go uwieść, absolutnie nic nie wskórała, a ta cała Holly... Czary czy co? Na jego szczęście Holly nie zauważyła, że dżinsy Rafe’a podejrzanie się wybrzuszyły. Z nieszczęśliwą miną spoglądała na swój wyładowany po dach samochód. Zamiast być z tego zadowolonym, Rafe poczuł się dotknięty. Ja płonę, a ona myśli o rozpakowywaniu swoich maneli, pomyślał z goryczą. – Muszę się brać do roboty – westchnęła Holly, podchodząc do samochodu. – Miło było cię poznać, Rafe. – Może ci pomóc? – Rafe podreptał za nią jak Hot Dog za pączkiem. Nic tak skutecznie nie przeganiało zdrożnych myśli jak ciężka fizyczna praca. – Pewnie! – rozpromieniła się Holly. Otworzyła wszystkie drzwi samochodu i Rafe’owi znów zrobiło się przykro, że jej tylko przeprowadzka w głowie, podczas gdy on po raz pierwszy od tak dawna zapragnął kobiety. A przecież panie za nim szalały... No cóż, to żadna zniewaga, przekonywał się zupełnie nie przekonany Rafe. Skoro już do tego doszło, że staje mi na widok obcej dziewczyny, to znaczy, że najwyższy czas umówić się z jakąś chętną panienką. Gdzie ja wrzuciłem wizytówkę tej Lorny? Do śmietnika w kuchni czy do kosza w łazience? – Trent mi powiedział, że mieszka obok – odezwała się Holly, wyjmując z auta torbę podręczną. – W twoim domu? – Zgadza się. Razem ze swym młodszym bratem Tonym. – Rafe nie mógł oderwać oczu od zgrabnej pupy Holly. – Jak to możliwe? – zdziwiła się Holly. – Organizacja – Starszych Sióstr i Braci opiekuje się dziećmi w ich rodzinnym domu. Opiekunowie nie mieszkają z nimi na stałe. Nawet jej głos mnie podnieca, myślał Rafe, niezdolny skupić się na czymkolwiek innym niż ciało nowej sąsiadki. Na jej wypielęgnowanych dłoniach nie było ani obrączki, ani nawet zaręczynowego pierścionka. Od razu to zauważył i bez skrupułów zaczął sobie wyobrażać, co mogłyby mu robić te jej długie palce... – Kiedyś też byłam Starszą Siostrą – mówiła Holly, wyjmując z samochodu drugą torbę. – To było nawet przyjemne. Szczególnie po wariackim okresie studiowania. Medycyna to trudne studia. Stephanie, moja podopieczna, jest już dorosła, ale często do siebie pisujemy albo przynajmniej rozmawiamy przez telefon. – Jesteś lekarką? – zapytał zdumiony Rafe.. – I co w tym dziwnego? – Jesteś za młoda na lekarkę. I o wiele za ładna – dodał, biorąc podaną mu przez Holly walizkę. – Dziwny komplement. – To nie komplement, tylko stwierdzenie faktu. Moja młodsza siostra studiuje medycynę w Sioux Falls. Całkiem nieźle sobie radzi. – Rozumiem, że jest brzydka i wygląda staro. – Trafiony, zatopiony, pani doktor – roześmiał się Kate. – Eva jest młoda, ładna i bardzo zdolna. Holly otworzyła drzwi i oboje weszli do mieszkania. Rafe rozejrzał się dookoła. – Lustrzane odbicie mojego – powiedział. I zaraz pomyślał o istotach, które przyjął pod swój dach. – Tylko bardziej sympatyczne, na pewno spokojniejsze. Holly postawiła torby na podłodze. – To chyba ta ściana, na której Trent i Tony wystukują wiadomości alfabetem Morse’a – powiedziała, spoglądając na jedną ze ścian przedpokoju. – Teraz już wiesz, dlaczego pośrednik zaoferował ci taką korzystną cenę za to mieszkanie? – Rafe uśmiechnął się gorzko. – Na razie tylko je wynajmuję. Jak mi się spodoba, to może kupię. – Mądra decyzja – pochwalił Rafe. – Nie jesteś w sytuacji bez wyjścia. – Dokąd mam zanieść te walizki? Patrzył na nią i widział przede wszystkim wielkie oczy i długie, zgrabne nogi. Co gorsza, mimo że dźwigał ponad pięćdziesiąt kilogramów bagażu, ani na chwilę nie przestał jej pożądać. Jęknął cicho. – Och, przepraszam. Ja tu gadam, a ty stoisz z tym ciężarem. – Holly opacznie zinterpretowała wydawane przez Rafe’a dźwięki. – Zanieś do sypialni, jeśli możesz. Potem już sama sobie z nimi poradzę. Weszli na górę. Rafe starał się nie myśleć o tym, że obie te sypialnie dzieli od siebie niezbyt grubą ściana, że każdej nocy Holly będzie blisko niego... niedostępna! Postawił walizki na podłodze. – Serdeczne dzięki – zawołała Holly. – One są strasznie ciężkie. – Nie ma za co. Kiedy przyjedzie wóz meblowy? – Pośrednik powiedział, że może jutro, ale tak naprawdę to nie wiadomo kiedy. – Równie dobrze może przyjechać za miesiąc – mruknął Rafe. – Też się tego obawiam. Na szczęście najpotrzebniejsze rzeczy upchnęłam w samochodzie. Jakoś sobie poradzę. – Jesteś niepoprawną optymistką – stwierdził Rafe. Chyba właśnie to najbardziej mu się w niej spodobało. On spodziewał się od życia wszystkiego najgorszego. – Nieważne, że nie masz na czym spać ani na czym usiąść, ważne jest, że możesz pomagać chorym. Jaką masz specjalność? Będziesz pracowała w którejś z tutejszych klinik, czy otworzysz własny gabinet? – Będę pracowała w klinice Widmarków. Zaczynam w poniedziałek, więc mam jeszcze kilka dni na urządzenie się w nowym domu. Jeśli, oczywiście, wóz meblowy nie spóźni się za bardzo. Jestem psychiatrą. – Psychiatrą? – zdumiał się Rafe. Może oni mają jakieś swoje sposoby odgadywania ludzkich myśli? – przeraził się na wszelki wypadek. – Nie analizuję każdego słowa wszystkich napotkanych ludzi – uspokoiła go Holly. Ludzie zwykle byli zaskoczeni, kiedy poznawali jej specjalność, ale ten mężczyzna wydawał się wręcz przerażony. – Nie muszę sobie zdobywać pacjentów. Słowo honoru, że nie będę cię namawiać na terapię. A więc jest psychiatrą, pomyślał Rafe. No to pewnie potrafiłaby mi wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo jej pragnę. Gdyby Holly rzeczywiście potrafiła czytać w myślach, bardzo by się zdziwiła: Rafe wyobrażał sobie nieprzyzwoite rzeczy. Bohaterką tych marzeń była piękna i nieprzystępna pani doktor Casale. Raz jeszcze zerknął na jej pozbawione jakichkolwiek ozdób dłonie. Skoro wykonywała tak niezwykły zawód, to może i małżeństwa nie traktowała jak tradycyjna kobieta. Nie wszystkie zamężne kobiety noszą obrączki, a co dopiero takie, które specjalizują się w psychiatrii. – Kiedy przyjeżdża twój mąż? – zapytał Rafe. Zaryzykował to niezbyt zręczne pytanie, bo chciał wreszcie mieć jasność. Przynajmniej w tej jednej sprawie. – Ja nie mam męża – odparła Holly. – Wobec tego narzeczony. Zamieszkacie razem? – Narzeczonego też nie mam. Zachowujesz się jak moja matka – skrzywiła się Holly. – Ona też mnie bez przerwy wypytuje o narzeczonych i kiedy wreszcie wyjdę za mąż. – Ty też możesz mnie pytać, o co zechcesz. – Rafe postanowił się zrehabilitować. – Wolę nie próbować. Tak się przestraszyłeś, kiedy powiedziałam, że jestem psychiatrą. Zaraz byś sobie pomyślał, że chcę cię zdiagnozować. – Wcale się nie przestraszyłem. Ja też jestem kawalerem i nie mam narzeczonej. – Rafe, nie pytany, sypał informacjami jak z rękawa. – Czy masz zamiar. – Jeśli mnie zapytasz, czy szukam kogoś odpowiedniego na męża, to nie ręczę za siebie – ostrzegła go Holly. – Ach, więc tym cię nęka twoja mama – roześmiał się Rafe. – Gdyby tylko mama – westchnęła Holly. – Siostra, ciotki i kuzynki też mi nie dają spokoju. Uwielbiają łączyć ludzi w pary. Jak dotąd tylko ze mną im się nie udało. – Stanowisz nie lada wyzwanie, co? Holly natychmiast zauważyła nagłą zmianę w tonie jego głosu. Profesjonalne wyszkolenie kazało jej zwracać uwagę na takie drobiazgi jak zmiana tonu czy sposobu wyrażania się. Wiedziała, że tym razem Rafe nie mówił już o swatkach z rodziny Casale. Popatrzyła na niego. Po raz pierwszy spojrzała na niego jak na mężczyznę. Wiedziała, dlaczego wcześniej tego nie zrobiła. Była zmęczona po podroży, chciała jak najprędzej przenieść swój dobytek do domu, ale nade wszystko nie mogła sobie pozwolić na to, aby spodobał jej się mężczyzna związany z inną kobietą. Teraz, kiedy okazało się, że jej sąsiad jest wolny, mogła wreszcie patrzeć na niego jak kobieta na mężczyznę. Był bardzo wysoki, miał czarne włosy, orli nos i brązową skórę. Jego oczy... Holly zapatrzyła się w jego ciemne oczy. Były nie tylko inteligentne, ale także bardzo pociągające... Boże, o czym ja myślę? – przeraziła się Holly. Rafe ogromnie jej się spodobał. Serce podeszło jej do gardła. A przecież nie była kobietą, która ledwie spojrzy na mężczyznę, a już trzęsie się jak galareta. Zawsze uważała się za osobę rozsądną. Zdaniem rodziny – aż nazbyt rozsądną. Tym razem jednak rozsądna i logicznie myśląca Holly Casale poczuła, że powinna trzymać się z daleka od tego przystojnego mężczyzny, który zburzył jej wewnętrzny spokój. – Wypakuję resztę rzeczy – powiedziała. Jej samej własny głos wydał się dziwnie nienaturalny. Rafe spojrzał na nią zaskoczony. Holly zarumieniła się. Pomyślała, że on pewnie już wie, jak wielkie wywarł na niej wrażenie. Bez najmniejszego wysiłku obudził w Holly coś, czego żadnemu innemu mężczyźnie przez tyle lat obudzić się nie udało. Rafe Paradise sprowadził pewną siebie i ustabilizowaną zawodowo kobietę, jaką była Holly Casale, do poziomu zakochanej nastolatki. Wybiegła z pokoju i pognała na dół, jakby ją ktoś gonił. Rafe ledwie mógł za nią nadążyć. – Dobrze się czujesz? – zapytał. Miły głos Rafe’a, ten sam głos, który jeszcze przed chwilą nie budził w niej żadnych emocji, tym razem zabrzmiał jak pieszczota. Holly zadrżała. – T.. . tak – wyjąkała. Czuła się idiotycznie. Przyszło jej nawet do głowy, żeby wreszcie przeczytać „Porady”, ale zaraz odsunęła od siebie tę myśl. Postanowiła, że weźmie się w garść i nigdy więcej nie dopuści do tak niezręcznej sytuacji. Holly i Rafe patrzyliby na siebie dłużej, gdyby nie przerwał im pogardliwy dziewczęcy głos. – Ta muzyka na twoich kasetach nie nadaje się do słuchania. Oboje odwrócili się w tej samej chwili. Za kierownicą samochodu Holly siedziała kilkunastoletnia panienka. Przeglądała kasety, które trzymały Holly przy życiu przez całą drogę do Sioux Falls. – Camryn! – syknął Rafe i w mgnieniu oka znalazł się przy samochodzie. – Boże wielki! – jęczała Camryn, która ani na chwilę nie przerwała swego zajęcia. – Co za starocie! Nawet ty masz lepsze – zwróciła się do Rafe’a. – Natychmiast wysiadaj! – Rafe chwycił Camryn za ramię i usiłował wyciągnąć ją z auta. – Nie masz prawa... – Naprawdę bardzo żałuję, że to zrobiłam – przerwała mu Camryn z jawną kpiną w głosie. – Co najmniej przez tydzień będę miała koszmarne sny z powodu tego, co tu zobaczyłam. Ty naprawdę słuchasz tych okropności? – Camryn zaczęła się pastwić nad Holly. – A może to tylko okładki, a w środku masz kasety z porządną muzyką? – Dziękuję, że dałaś mi szansę na honorowe wyjście z sytuacji. Niestety, na kasetach są te utwory, których nazwy wypisano na pudełkach – powiedziała oschle Holly. Camryn wyglądała fatalnie: Miała krótko ostrzyżone, lepkie od lakieru włosy i koszmarny, choć modny makijaż, który najładniejszą kobietę upodabniał do nieboszczyka. Mimo sierpniowego upału nosiła czarne legginsy i czarną krótką koszulkę odsłaniającą brzuch. Oczywiście miała też kolczyk w pępku. Holly zresztą bardzo by się zdziwiła, gdy by Camryn nie nosiła tej wątpliwej ozdoby. Jednak zdołała pod tą charakteryzacją dostrzec prawdziwie wybitną urodę Camryn. Nie rozumiała tylko, dlaczego ta dziewczyna wolała wyglądać szokująco aniżeli atrakcyjnie. – Kim ty właściwie jesteś? – zapytała wrogo Camryn jakby miała przed sobą co najmniej seryjnego mordercę. – Będę tu mieszkała i właśnie. się wprowadzam... – O rany! – prychnęła ze wstrętem Camryn. – Pozwól, że ci przedstawię moją przyrodnią siostrę. – Rafe westchnął zrezygnowany. – To jest Camryn. Ona i jej siostra, Kaylin, też ze mną mieszkają. Przepraszam cię za jej zachowanie. To się już więcej nie powtórzy. – Zauważyłaś, jak on wymawia słowo „przyrodnia”? – skrzywiła się Camryn. – Zawsze w ten sposób podkreśla że tylko częściowo jest ze mną spokrewniony. – Zauważyłam – powiedziała cicho Holly. Zauważyła także, że Rafe patrzy na tę swoją młodszą siostrę przyrodnią tak, jakby była przybyszem z obcej planety Taki sam wyraz twarzy mieli krewni zbuntowanych nastolatków, z którymi Holly prowadziła terapię w Michigan. – Przygotuj się do kolejnych przeprosin, Rafe, bo właśnie nadchodzi twoja druga siostra przyrodnia – zapowie działa Camryn. Rafe zacisnął usta. Camryn trafiła w sedno: nigdy nie mówił o nich inaczej jak „moje siostry przyrodnie” i nigdy inaczej o nich nie myślał. Zawsze pamiętał, że tylko ojca mieli wspólnego i nie przyszło mu do głowy, że są po pro stu jego młodszymi siostrami. Może gdyby nie Eva, która była jego prawdziwą, uwielbianą młodszą siostrzyczką, jego stosunek do Camryn i Kaylin byłby nieco inny. Bardzo długo ich nie widział i pewnie dlatego nie był z nimi tak mocno związany jak z Evą. Duża różnica wieku, jaka ich dzieliła, i wojownicze charaktery obu dziewczynek w niczym nie ułatwiały sprawy. Kiedy Eva miała tyle lat, co Camryn i Kaylin, była zupełnie inna. Dawała się lubić. Może gdyby jego siostry przyrodnie były choć trochę podobne do Evy... Ale one były jej przeciwieństwem. Rafe zerknął na Holly. Popatrywała to na obie siostry, to na niego, a minę miała przy tym taką, jak mikrobiolog, który właśnie odkrył nowy gatunek wirusa. Zmysłowy błysk, który na moment zapalił się w jej oczach, zgasł. W tej chwili Holly interesowała się swoim sąsiadem jedynie zawodowo: jako przedstawicielem dysfunkcjonalnej rodziny Paradise. – Cześć – powiedziała Kaylin. – Cześć – przywitała ją Holly. – Nazywam się Holly Casale i będę waszą sąsiadką. – A ja jestem Kaylin. Mac jest moją małą starszą siostrzyczką. – Kaylin objęła siostrę ramieniem. Była co najmniej dziesięć centymetrów wyższa od Camryn. Włosy też miała czarne, tylko długie. Ubrana była w rozciągnięte spodnie i taki sam bezkształtny podkoszulek. – A ty jesteś moją dużą młodszą siostrzyczką – dodała z uczuciem Camryn. Potem spojrzała na Rafe’a i Holly, a jej ciemne oczy znów gniewnie zabłysły. – Ciekawe, co powiesz, kiedy poznasz Evitę. Przekonasz się, dlaczego Rafe... – Uspokój się, Camryn – przerwał jej zniecierpliwiony Rafe. – A skoro już obie tu jesteście, pomóżcie Holly wy– pakować rzeczy z samochodu. Przynajmniej do czegoś się przydacie. – Evitę? – Holly nie bardzo rozumiała, o czym mówiła Camryn. – Chodzi ci o film? A może o ścieżkę dźwiękową? Tego akurat nie mam. Siostry spojrzały na siebie i parsknęły śmiechem. – Evita to nie ścieżka dźwiękowa. To zła siostra Rafe’a i Flinta – wyjaśniła Camryn. – Normalna, a nie przyrodnia. – To ta Eva, o której mi mówiłeś? – zapytała Rafe’a Holly. – Ta, która studiuje medycynę? Nie musiała zgłębiać tajników psychiatrii, żeby się domyślić, że używane wobec przyrodniej siostry zdrobnienie nie było wyrazem miłości. – Ta sama – potwierdziła Kaylin. – Czarownica przebrana za lekarza, A nasz drogi Flint to ciemna strona Rafe’a. Są bliźniakami. – Naprawdę masz brata bliźniaka? – zdziwiła się Holly. Nie była pewna, czy dziewczynki sobie z niej nie żartują. – Mam – mruknął Rafe. Nie mógł się wyprzeć własnego brata, choć wiedział, że to nie jest bezpieczne. W końcu miał przed sobą psychiatrę. Obaj z Flintem często byli zapraszani do udziału w badaniach naukowych. Jako bliźnięta jednojajowe półkrwi indiańskiej uważani byli przez naukowców za skarbnicę wiedzy. Rafe nie chciał, żeby Holly traktowała go jak szczura laboratoryjnego. – Eva nie jest czarownicą, a Flint to nie diabeł – poczuł się w obowiązku stanąć w obronie rodzeństwa. Wyciągnął z samochodu wielką, ważącą co najmniej dwadzieścia kilogramów walizę. Mięśnie na jego ramieniu napęczniały jak balony. Kaylin wzięła pojemnik z butami i podążyła za Rafe’em. Tylko Camryn się nie poruszyła. Patrzyła na Holly, która odprowadzała Rafe’a spojrzeniem. Już wiedziała, że nowa sąsiadka się nim interesuje. – Sama widzisz, jak bardzo Rafe nas nie lubi – uśmiechnęła się najpiękniej, jak potrafiła. – Ale on jest dobry. Kiedy mama zachorowała, obiecał jej, że po jej śmierci obie z Kaylin będziemy mogły z nim zamieszkać. Nie mamy żadnej innej rodziny. Kiedy mama umarła, przyjechał i zabrał nas do siebie. Ani Flint, ani Eva nigdy by... – Przestań się nad sobą użalać, Camryn, i weź się do roboty – przerwał jej Rafe. Nawet się nie zatrzymał. Nigdy nie rozmawiał z obcymi o sprawach rodzinnych. A już na pewno nie z psychiatrą. Zapomniał o profesji Holly, bo patrzył na nią jak na kobietę, jednak pojawienie się uprzykrzonych przyrodnich sióstr podziałało na niego jak sole trzeźwiące. – Nie muszę! – wrzasnęła za nim Camryn. – I wcale się nad sobą nie użalam. – Z tego, co mi powiedziałaś, wynika, że masz do tego pełne prawo. – Holly położyła jej dłoń na ramieniu. Naturalny instynkt i zdobyta wiedza nie pozwoliły jej pozostać obojętną na wrogość niepodzielnie panującą w tej rodzinie. – Przykro mi, że wasza mama nie żyje. – Tata też – powiedziała Camryn: – Nawet go nie znałyśmy. Rozwiódł się z mamą, kiedy ja miałam dwa lata, a Kaylin rok i od tamtej pory nigdy go już nie widziałyśmy Rafe’a i całą resztę też zobaczyłyśmy dopięto rok temu, po śmierci mamy. Holly bardzo się przejęła tą dramatyczną historią, ale nie dała tego po sobie poznać. Była przecież profesjonalistką. – Nie widziałyście rodzeństwa przez prawie całe swoje życie? – beznamiętnie zestawiła fakty, które jej przedstawiono. – No właśnie. – Camryn skinęła głową. – Ja mam siedemnaście lat, a Kaylin szesnaście. Resztę możesz sobie policzyć. – Nie widzieliście się przez czternaście lat! – Holly bez zarzutu wykonała zadanie. Nic dziwnego, że Rafe patrzy na nie jak na przybyszów z innej planety, pomyślała. – No właśnie. Czternaście lat! Jesteś prawdziwym geniuszem matematycznym – zakpiła Camryn. – Ale pamiętaj, że oni są tylko naszym przyrodnim rodzeństwem. Oni nigdy tego nie zapomną. – A chciałabyś, żeby zapomnieli? – zapytała Holly. Ale zanim Camryn zdążyła odpowiedzieć, wrócił Rafe. – Nie wiem, czy wiesz, że pani Casale jest psychiatrą – powiedział niby od niechcenia. – Odmawiam rozmowy z psychiatrą. – Camryn naprawdę się przeraziła. – Nie jestem wariatką. – Jasne, że nie – zgodził się Rafe. – Nie daj się nabrać, Holly. Camryn nie jest biedną sierotką. To wampirzyca. – Jestem nieokrzesanym i źle wychowanym bachorem – oświadczyła Camryn. – Mam rację, Rafe? – Wszyscy mi to bez przerwy powtarzają. – Rafe prawie się uśmiechnął. – Niektórzy nawet twierdzą, że jesteś najpotworniejszym bachorem, jaki kiedykolwiek nawiedził Sioux Falls, a może nawet całą Dakotę. – Tak mówi nauczycielka historii, a nauczyciel od muzyki całkowicie się z nią zgadza. – Camryn promieniała. – Nie boisz się, że będę twoją sąsiadką? – zwróciła się do Holly. – Powinnaś. I lepiej nie próbuj ze mną żadnych sztuczek, bo nie ręczę za siebie. Jestem nieobliczalna. Rafe przypomniał sobie, że ktoś tak właśnie określił Camryn, nie pamiętał tylko, czy był to trener siatkówki, czy nauczyciel zajęć praktycznych. Cały personel szkoły, do której chodziła Camryn, miał na jej temat coś złego do powiedzenia. – Nie boję się ciebie, Camryn i nie miałam zamiaru próbować na tobie żadnych sztuczek. – Holly była nieporuszona. – Ciekawi mnie tylko, dlaczego zarówno ty, jak i twój brat tak bardzo się bronicie przed jakakolwiek formą... – Terapii rodzinnej? – dokończyła za nią Camryn takim tonem, jakby właśnie zaproponowano jej przełknięcie trutki na szczury. – A więc ten pomysł nie jest ci obcy – stwierdziła Holly. – Nie ma o czym mówić, pani doktor – prychnęła Camryn. – Nigdy się już do ciebie nie odezwę. – Nikt z rodziny Paradise nigdy w życiu nie był u psychiatry – sekundował jej Rafe. – Uważaj na nią, Rafe – ostrzegła go Camryn. – Ona może tak zakuglować, że naprawdę staniemy się dobrzy. Holly pomyślała, że oni pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że są po tej samej stronie, co z całą pewnością nieczęsto im się dotąd zdarzało. Jeśli w ogóle. A więc jednak coś ich łączy. Holly bardzo się z tego ucieszyła. – To dla mnie jest zbyt łatwe – uśmiechnęła się. – Chyba dam sobie z wami spokój. Rafe nie mógł oderwać od niej oczu. Kiedy Holly Casale się uśmiechała, jej twarz rozświetlała się i trudno było się jej oprzeć. Znów jej pożądał. A przecież nic nie zrobiła, tylko się uśmiechnęła. – Nie będę pomagała w przeprowadzce doktorowi od wariatów – oświadczyła Camryn. – Zresztą mam inne plany. Rafe nie wiedział, czy powinien jej kazać, żeby jednak została i pomogła Holly. Nic nie słyszał o żadnych planach Camryn, choć dziewczynki rzadko kiedy pytały go o zdanie w jakiejkolwiek sprawie. Właściwie nigdy. Zawsze robiły to, co chciały, w nadziei, że nikt ich na tym nie przyłapie, a przyłapane nie okazywały najmniejszej skruchy. Spojrzał na Holly. Jej oczy powiedziały mu, że ona doskonale wie, jak bardzo Rafe nie potrafi sobie poradzić ze swoimi przyrodnimi siostrami. Najpierw się zdenerwował, ale zaraz poczuł się lepiej. Bardzo potrzebował pomocy, lecz nie wiedział, gdzie jej szukać. Holly pewnie i to odgadła. Oboje patrzyli na Camryn, która nonszalanckim krokiem zmierzała do domu. A raczej do mieszkania Rafe’a. – Nie odzywaj się – powiedział Rafe. – Mówisz do mnie? – zdziwiła się Holly. – Nawet mi to do głowy nie przyszło. Już ci mówiłam, że nie muszę sobie szukać pacjentów. Ja tylko. – Ależ to ciężkie! – jęknęła Kaylin. Udało się jej wyciągnąć z samochodu telewizor. Powolutku niosła go w stronę domu. – Postaw to, Kaylin! – zawołał Rafe.