10085

Szczegóły
Tytuł 10085
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10085 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10085 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10085 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Szata Dejaniry Naprawd� przestraszy�em si� dopiero wtedy, gdy zobaczy�em kropelk� potu sp�ywaj�c� po szkle okular�w. Dotychczas wcale nie odczuwa�em gor�ca mimo kilkugodzinnego stania na s�o�cu, wi�c albo zacz��em si� poci� z narastaj�cego stopniowo strachu, albo pow�oka nie wytrzyma�a wal�cego z nieba �aru. Albo nie chcia�a wytrzyma�. Nie, na pewno wytrzyma, przecie� to ju� trzydziesty si�dmy test. Chocia�... mo�e nie tylko m�zg sfiksowa�? �ebym m�g� sprawdzi� co z Linkiem! A co zreszt� mo�e by�, pewnie te� tak sterczy jak ja. Przecie� co� by zrobi� gdyby m�g�. Spr�bowa�em jeszcze raz popatrze� na Linka, przesun��em ga�ki oczne maksymalnie w prawo, ale gdzie tam! Spojrza�em dla odmiany w lewo, potem jeszcze raz w prawo i troch� w d�. Jest! Zobaczy�em cie� na tym cholernym piachu, jest! Stoi nieruchomo. Jasne. To nie przypadek, zorganizowana akcja. Tylko jak to si� mog�o sta�? Ten dumy plastik chyba sam tego nie wymy�li�! Kto� musia� w tym macza� paluchy. Ostrzega�em, cholera. Czu�em, �e to �mierdz�ca sprawa. Zbyt wszystko by�o pi�kne, zbyt g�adko sz�o. Znale�li sobie idealnego s�ug�, kt�ry tylko my�li jakby tu przys�u�y� si� cz�owiekowi! Durnie. A najwi�kszy dure� to Eliot. Nie, nie Eliot, najwi�kszy cymba� to ja! Tak si� da� wkopa�! A nie chcia�em. I co z tego, mog�em teraz tylko pociesza� si�, �e mia�em racj�. Nie mog�em nawet powiedzie� tego Eliotowi, co tam Eliotowi! Link sta� tu� obok i te� nie mog�em pochwali� si� swoj� przenikliwo�ci�. Trzeba by�o wcze�niej, wtedy, gdy wr�ci�em z ostatniego patrolu. Wtedy... Bardzo mnie wtedy zdziwi�o to wezwanie do anonimowego szefa dziewi�tej sekcji Centralnego Instytutu Nowych Technologii. By�em ju� na urlopie, mia�em zaklepany pobyt w nowiutkiej starej karczmie na brzegu jeziora, wystane wszystkie niezb�dne dla standardowej nudy akcesoria: w�dki, ubrania, ��d� itd., s�owem, zapowiada�y si� cztery tygodnie nieziemsko ziemskich wakacji. Eeech! Nale�a�o mi si�, szesna�cie miesi�cy sam na sam z ekranami i pr�ni�. A tu masz! Czego oni ode mnie chc�? Polaz�em. Nie wiedzia�em, �e sekcja ta by�a a� tak wa�nym oddzia�em CINTE. Wartownicy, sprawdzanie wezwania, kody, odciski palc�w. Na korytarzach co pi�tna�cie metr�w przegrody pancerne. Co tu pichc�? Prowadz�cy mnie do szefa stra�nik wskaza� drzwi do pokoju na ko�cu korytarza, odwr�ci� si� i poszed� do wyj�cia. Pchn��em szar� p�yt�, ale nie otworzy�a si�, natomiast rozjarzy� si� kolejny dekoder. Przy�o�y�em �eton do pulsuj�cego r�owo prostok�cika na drzwiach, po sekundzie �wiate�ko zmieni�o si� na zielone, zabra�em �eton i nacisn��em w tym miejscu kciukiem. Zag��bi� si� jak w g�st� ciecz, poczu�em �askotanie, wyci�gn��em palec i wreszcie drzwi otworzy�y si�. W progu sta� Eliot, musia� wiedzie�, �e doszed�em ju� do jego pokoju i czeka� a� zako�cz� procedur� z tymi krety�skimi drzwiami. Wyci�gn�� do mnie d�o�. - Nooo, nareszcie stary! D�ugo tu szed�e�.. - Nie wyg�upiaj si�, przecie� to nie ja wymy�li�em ten kordon wok� tego gabinetu. - Ja te� nie, ale co robi� - machn�� r�k� w g��b pokoju. - Mo�e wejdziemy dalej - odwr�ci� si� i poszed� pierwszy. W rogu sta� maty stolik, dwa fotele. Pomy�la�em, �e przygotowa� si� na to spotkanie. No, no! Stawny uczony i sko�czony ju� w�a�ciwie kosmonauta. Przecie� nie chodzi mu o wsp�lny dla nas obu fragment dzieci�stwa? Obserwowa�em go, gdy nalewa� jaki� alkohol do szklanek. Zerkn�� raz na mnie i zmiesza� si� troch�, gdy zobaczy�, �e zauwa�y�em to ukradkowe spojrzenie. Poda� mi moj� szklank� i wbi� si� w fotel. - Gadaj, co u ciebie? - Daj spok�j. Przecie� nie wezwa�e� mnie tu na rozm�wk� towarzysk�. Wielki Szef Dziewi�tej Sekcji CINTE musi wiedzie� wszystko o osobniku, kt�rego raczy� wezwa� przed swoje jasne oblicze. I, oczywi�cie, nie mo�esz mi nic powiedzie� o swojej pracy, zreszt� nie interesuje mnie to. Jak wi�c widzisz - pogaw�dka nie wyjdzie. Lepiej od razu przyst�p do rzeczy. - Hm - podni�s� szklaneczk� do g�ry. Przez chwil� z wyra�n� satysfakcj� przygl�da� si� mieszance o intensywnie pomara�czowym kolorze. Kolor rzeczywi�cie by� �adny.-Tak my�lisz? No wi�c masz racj� co do pierwszego punktu. Wiem co nieco o tobie. Ale mylisz si� w pozosta�ych dwu punktach. Za chwil� i ty b�dziesz wiedzia� sporo o mojej pracy. I powinno to ciebie zainteresowa�. - Nie wiedzia�em, �e z moich akt mo�na si� dowiedzie� czy jestem ciekawski czy nie. S� a� tak szczeg�owe? - Zgad�e�. Nic dziwnego zreszt�, jest tam te� fragment o twojej tak zwanej intuicji. I o, nie gniewaj si�, wr�cz ma�piej ciekawo�ci. - Je�eli s� tam takie rzeczy, to musi by� te� co� na temat urlopu, kt�ry w�a�nie zacz��em - �ykn��em wreszcie i ja koktajlu Eliota. Noo! �- Oczywi�cie, �e jest. Ale to nie problem. Urlop mo�e poczeka�, a poza tym, je�eli dojdziemy do porozumienia, to i tak oko�o dwu miesi�cy sp�dzi�by� na Ziemi. - To znaczy, �e w ko�cu jednak wyl�duj� w kosmosie? - Oczywi�cie. My zatrudniamy tylko specjalist�w, a ty jeste� specjalist� w�a�nie od kosmosu. - Nie macie w�asnych kosmik�w? Wzruszy� ramionami. Pewnie. G�upie pytanie, na pewno maj�. - Mamy. Ale ze wszystkich znanych mi kosmonaut�w, kosmik�w, jak ich nazywasz, ty posiadasz najwy�szy wsp�czynnik nieobliczalno�ci. - Cooo? Wsp�czynnik czego? - teraz mnie zaskoczy�. - Wsp�czynnik nieobliczalno�ci. Nie najzr�czniejsza nazwa, ale dopiero niedawno zacz�to to oblicza� i bra� pod uwag�. Nie martw si�, z czasem znajdzie si� co� d�wi�czniejszego. O! Mo�e wsp�czynnik Hoggara? - Bez wyg�up�w z moim nazwiskiem, dobrze? Lepiej powiedz, co to takiego? - To znaczy, �e jeste� cholernie ciekawski, impulsywny, masz zdolno�� przewidywania, czyli tak zwan� intuicj�, dobrze rozwini�te poczucie humoru, spryt i jeszcze par� cech, kt�re nie s� tak dobrze wykszta�cone u innych kosmik�w. To ch�odne automaty, szybsze, pewniejsze, niezawodniejsze od ciebie. I m�odsze. Nowe pokolenie. Mo�e dlatego nie posiadaj� tych wszystkich cech. A do testowania moich nowo�ci bardziej nadaj� si� go�cie tacy jak ty. Dlatego te� mam dla ciebie propozycj�, w�a�ciwie dwie. S�dz�, �e przyjmiesz pierwsz�. Wtedy sprawa bardzo si� upro�ci. - Nie lubi� prostych spraw, ale spr�buj. - Proponuj� ci przej�cie do mojej sekcji. - Nie - od d�u�szej chwili czu�em co si� �wi�ci i zd��y�em ju� przemy�le� odpowied�. - Szybko podj��e� decyzj�. - Moje reakcje s� spowolnione, ale bez przesady. � - Mam nadziej�, �e z czasem zmienisz zdanie, ale to p�niej. Oto wariant numer dwa mojej propozycji. Chc�, �eby� przetestowa� dla mnie jedn� rzecz. Jeszcze lepiej. By�em pewien, �e wok� tej w�a�nie rzeczy kr�ci si� ca�a ta rozmowa. Potrzebny by�em Eliotowi do jednego tylko zadania, ale za to bardzo by�em potrzebny. Co to za robota? Skoro chce mnie kupi� mimo tych wszystkich cech, kt�re wy��czy�y mnie z dalekiego zwiadu, a w�a�ciwie dla tych w�a�nie cech? Cholera? Mia� racj� z t� ma�pi� ciekawo�ci�. Zacz�o mnie to diabelnie intrygowa�. Jednocze�nie zdawa�em sobie spraw�, �e m�j ewentualny nowy szef nie pi�nie s��wka, dop�ki nie zgodz� si� na jego propozycj�. Postanowi�em jednak spr�bowa�. - Co to za robota? - Nie b�d� �mieszny. Przecie� wiesz, �e nic ci nie powiem. Nie powinienem nawet zdradzi�, �e pojemnik z dokumentacj� ma malusie�k� z�ot� gwiazdk� na pokrywie. Tu� nad napisem �TOP SECRET�. Mam nadziej�, �e ju� zapomnia�e� to co ci powiedzia�em? Wypu�ci�em ze �wistem powietrze, kt�re przed chwil� wci�gn��em do p�uc. Ooo! Niech to! Mia�bym zmarnowa� tak� okazj�? Ja? Zdo�a�em przez chwil� zachowa� nieruchom� twarz. Ale oczywi�cie by�em ju� zdecydowany. - Jakie warunki?- zdoby�em si� na jeszcze jedno pytanie, bez sensu zreszt�, bo odpowied� wcale mnie nie interesowa�a. Eliot zarechota� g�o�no, zwija� si� w fotelu i wali� r�kami w uda. Chwil� patrzy�em na niego zdziwiony, potem te� zacz��em si� �mia�. Zarykiwali�my si� przez chwil�, wreszcie, po serii chichot�w, uspokoili�my si�. - To co, wypijesz jeszcze jednego z prze�o�onym? - Jasne. Eliot, te opinie fachowc�w w moich aktach rzeczywi�cie s� absolutnie pe�ne. Wiesz o mnie wszystko, mimo, �e nie widzieli�my si� od szko�y. Wiedzia�e�, �e wezm� t� robot�? - By�em przekonany w dziewi��dziesi�ciu o�miu procentach. Gdyby� odm�wi�, m�wi� ci to w zaufaniu, wnioskowa�bym o rewizj� wynik�w twoich ostatnich bada� lekarskich. Wsta� i ra�nie podskoczy� do wn�ki z butelkami. Pomy�la�em-, �e s�dz�c po wyra�nej uldze, z jak� przyj�� moj� zgod�, nie by� a� taki absolutnie pewien wyniku pertraktacji. Wr�ci� i poda� mi naczynie z rubinowym dla odmiany p�ynem. - Spr�buj tego - �ykn�� sporo. Mlasn��. Ja te� poci�gn��em. - Niez�e. Je�eli cho� raz w tygodniu b�dziesz mnie zaprasza� do swego gabinetu na drinka, to zgadzam si� nawet na szorowanie zbiornik�w po skwa�nia�ym bia�ku - delikatnie przypomnia�em, �e czekam na otwarcie kart. - Bia�ko nie kwa�nieje - rozwali� si� wygodnie w fotelu. - Ale wiem, co chcia�e� przez to powiedzie�. - Si�gn�� pod blat stolika i wyj�� stamt�d ma�e prostok�tne pude�eczko z kilkoma przyciskami. Nacisn�� po kolei dwa guziczki. Jedyne okno zas�oni�a roleta, zrobi�o si� ciemno. Na pustej �cianie po mojej lewej r�ce bia�o rozjarzy� si� ekran. Eliot spojrza� na mnie. - Uwaga! - nacisn�� jeszcze jeden przycisk. Nic wielkiego nie wydarzy�o si�, po prostu ekran zabarwi� si� na ��to. Eliot przycisn�� guzik jeszcze raz. Tym razem ekran zszarza�. I nic wi�cej. Bocowssky wy��czy� rzutnik, w pomieszczeniu rozb�ys�o �wiat�o. - To jest w�a�nie twoja robota - wyra�nie kpi� z mojej ciekawo�ci. - Rozumiem. Mam siedzie� i m�wi� jaki kolor widz�. Reszta ludzko�ci cierpi na daltonizm, a ty chcesz j� z tego wyleczy�. Wiedzia�em, �e to jaka� bomba, ale nie przypuszcza�em, �e to co� a� tak wa�nego. - Wychyli�em si� z fotela i poklepa�em go po kolanie. - Dzi�kuj� ci, stary. - To zacz�o si� bardzo dawno temu - sko�czy�y si� �arty, Eliot zacz�� m�wi� serio. - Od bakterii, kt�re mia�y po�era� �miecie i produkowa� z tego tlen. Potem by�y dziesi�tki lat pr�b, do�wiadcze�, b��dnych koncepcji, sukces�w, a� w ko�cu doszli�my do tego - znowu nacisn�� dwa guziki. Na ekranie pojawi� si� jaki� pojemnik z ��t� mas�. Zrozumia�em teraz, �e pierwsze zdj�cie, jakie mi pokaza� to by�a w�a�nie ta masa w du�ym zbli�eniu. - To s�, powiedzmy, bakterie skrzy�owane z polimerami, kt�re gdy chc� tworz� dowolnego kszta�tu pow�oki. Pow�oki ochronne, nies�ychanie wr�cz trwa�e i odporne na wszystko, co mo�na sobie wyobrazi�: temperatur�, ci�nienie, kwasy, promieniowanie, uderzenie, zgniatanie itd., itd. Maj� fantastycznie rozwini�t� zdolno�� regeneracji, a wi�c gdy kt�ra� nie wytrzyma katowania, natychmiast jej miejsce zajmuje inna. W�a�ciwie ich odporno�� polega na tej b�yskawicznej regeneracji. No i produkuj� tlen. Nie tak mo�e du�o, ale dziesi�� litr�w bakterii wystarczy by cz�owiek mia� czym oddycha� w zamkni�tym hermetycznie pomieszczeniu. - Chyba troch� przesadzi�e� - Z czego b�d� wytwarza� tlen? - Z potu. Z moczu. Ze �liny. Mo�esz po�wi�ci� ubranie, a gdyby� jeszcze mia� par� gar�ci piasku - mniam, mniam! - podni�s� do g�ry brwi i pokiwa� z zachwytem g�ow�. Zerwa�em si� z fotela, podskoczy�em do niego z wyci�gni�t� r�k�. Z�apa�em jego d�o� i potrz�sa�em ni� w uniesieniu. - Eliot! Stary druhu! Ju� wszystko wiem! Potrzebny ci jest facet ciekawski, przewiduj�cy i dowcipny, tak? - co� chcia� powiedzie�, ale nie da�em mu doj�� do s�owa. Teraz ja mog�em cho� troch� si� odegra�. - Zamkniesz mnie z kube�kiem swoich dzidziu�k�w, a ja b�d� musia� przewidzie� na co one aktualnie maj� ochot�: gar�� w�os�w, lew� nogawk�, troch� siusiu czy pole�e� na moich spoconych plecach. I b�d� im opowiada) dowcipy. I grzeba� z ciekawo�ci� w kube�ku paluchem. Oooo! Pu�ci�em jego r�k�, z�apa�em si� za g�ow� i zacz��em ko�ysa� w ekstazie. J�cza�em cichutko w bolesnej rozkoszy. Eliot w ko�cu po�apa� si� w tej scenie. U�miechn�� si�. - No ju� dobrze, dobrze. Uspok�j si�. Wiem, �e chcesz wywrze� jak najlepsze wra�enie na swoim nowym szefie. Mo�esz by� pewien - masz poczucie humoru. Ta, tak mi potrzebna, cz�� twojej osobowo�ci zosta�a ci zaliczona. Przyznaj si� - spad� ci kamie� z serca? No. Je�li r�wnie dobrze masz rozwini�t� zdolno�� jasnowidzenia, to przestan� ci cokolwiek opowiada�. Przecie� wiesz ju� wszystko. Znowu by� g�r�, wpakowa�em si� w fotel zdecydowany czeka� potulnie a� powie co ma do powiedzenia. - Ju� b�d� grzeczny. M�w. - Taka pow�oka jest idealnym tworzywem na przyk�ad na skafander. Rozumiesz? Chroni przed �arem, mrozem, truj�c� atmosfer�. Produkuje tlen, wi�c niepotrzebne butle. Nie musisz si� wlec w ci�kim skafandrze ci�nieniowym, idziesz sobie w lekkiej, elastycznej, mi�kkiej, s�owem idealnej pow�oczce i kontemplujesz widoczki. Wiesz, co musisz tylko zrobi�? Ogoli� si� dok�adnie. Ca�y. To wszystko. I pokona� przyzwyczajenie do ci�kiego, �pewnego� skafandra. To rzeczywi�cie by�a bomba. Takie ubranko rozwi�za�oby mas� r�nych problem�w. Genialne. Zaraz... - Chwileczk�, a jak zmusisz te bakterie, �eby siedzia�y grzecznie na jakim� facecie i chroni�y przed wszystkimi plagami? - Powiedzia�em, �e s� to bakterie, kt�re gdy chc�... Gdy chc�! Patrz - znowu na ekranie pojawi�a si� szara masa. - Te ��te to tylko wykonawcy, a to jest dopiero cud! To jest m�zg! On wydaje polecenia. Ma zadane parametry potrzebne cz�owiekowi do �ycia: temperatur�, ci�nienie, mieszanka tlenowa. I w zale�no�ci od warunk�w otoczenia reguluje grubo�� pow�oki, ilo�� tlenu itd. Ciebie nic to nie obchodzi. O kosztach produkcji tych. skafandr�w w og�le nie ma co gada�. - Czy ty chcesz mi wcisn��, �e to co� b�dzie s�u�y�o cz�owiekowi? �e to jest jedynym jego celem? A czy taka kolonia nie chcia�aby, na przyk�ad, strzeli� sobie jednego zamiast szwenda� si� po jakiej� zakichanej planecie i martwi� czy Cleo Hoggar nie zrobi sobie przypadkiem krzywdy? - Pos�uchaj, ta pow�oka, nawiasem m�wi�c nazwali�my j� Yelli. niczego nie zrobi bez polecenia m�zgu... - A m�zg? - Daj mi sko�czy�. To, co m�zg ma robi�, to dla niego betka. Jest wykorzystywany w jakich� siedmiu procentach. Ale nie mo�e niczego zrobi� sam. Jest sterowany, tak jak najpodlejszy komputer, ale ma nies�ychanie proste, prymitywne rzec mo�na, programy. I to tylko trzy. Program �Ubra�, program �Trwa�, program �Zdj��. Nic wi�cej nie zrobi. Zabezpieczyli�my si�, spokojna g�owa. Poza tym, to nie jest inteligencja typu ludzkiego czy nawet zwierz�cego, ju� pr�dzej maszynowego, chocia� te� nie za bardzo. W ka�dym razie nie ma �adnego niebezpiecze�stwa. Chyba wie co m�wi. - A po co w takim razie najwy�sza klauzula tajno�ci? - Tu ju� nic ci powiedzie� nie mog� - nagle odwr�ci� si� od ekranu i mrukn��: �Na tej cholernie brudnej Ziemi coraz trudniej oddycha si�. Po sekundzie ju� patrzy� na mnie oczami niewini�tka. A wi�c to tak?! Najpierw kosmos, potem... A ja mam zacz�� t� przebierank�! Eliot wtedy pomyli� si�. Sp�dzi�em na Ziemi nie dwa, lecz cztery miesi�ce, nauczy�em si� bez wstr�tu w�azi� w t� cholern� ma�. na pami�� wiedzia�em, kt�ry z trzech guzik�w na mikrotablo odpowiada ubraniu czy rozebraniu. Nie d�awi�em si� ju�, gdy wargi skleja�a t�usta i ciep�a masa, kt�ra na dodatek wciska�a si� p�niej do nosa. Nauczy�em si� oddycha� tylko ustami, powietrzem dop�ywaj�cym dwoma zgrubieniami w k�cikach warg. Opanowa�em Yelli, ale wcale jej nie polubi�em. I nie przesta�em nieufnie odnosi� si� do tego dziecka Eliota. I to ja w ko�cu mia�em racj�. Ale cena, jak� mia�em zap�aci�, nie pozwala�a mi cieszy� si� z tego zwyci�stwa. Mog�em tylko wyobrazi� sobie jak Eliot, zaniepokojony przed�u�aj�cym si� milczeniem, dociera tutaj za par� miesi�cy i znajduje... No w�a�nie, co znajdzie? Trzydziesty si�dmy test w warunkach gor�cej planety rozpocz�� si� bez �adnych odchyle� od normy. Depilacja, k�piel, mocowanie sterownika. Link skin�� g�ow� - wszystko w porz�dku i nacisn�� zielony przycisk. Patrzy�em jak z pojemnika wylewa si� m�zg i szybko wpe�za na Linka. �Usadowi�� si� na swoim miejscu pod pachami, a po chwili z innego, wi�kszego naczynia wylaz�a pow�oka i dok�adnie pokry�a Linka. Znowu skini�cie. Jest tlen. Teraz ja. Powt�rzy�em operacj� i po chwili, po sprawdzeniu przez tester i umocowaniu ma�ych radiostacji, wyszli�my na powierzchni� g�obu. Siedemdziesi�t stopni w cieniu, dwukrotne ziemskie ci�nienie, ci��enie prawie rodzime. Kultura. - Link, gdzie dzisiaj p�jdziemy? - A co to za r�nica, gdzie chcesz. - No to prosto. - 0�key. Ty pierwszy. Szli�my w takim szyku prawie godzin�. Nie tylko szli�my, troch� biegli�my, troch� le�eli�my. Nie rozmawiali�my prawie wcale, Link nale�a� do tej nowej, niezawodnej generacji kosmik�w. Milczek, jak oni wszyscy. Znakomicie przygotowany do samotnych zwiad�w, ale jako kompan dla mnie... W�a�nie schodzili�my z jakiego� pag�rka, gdy us�ysza�em jaki� jakby j�k, chcia�em si� odwr�ci�, ale by�o ju� za p�no. Stwardnia�em na kamie�. Inaczej tego nie mo�na okre�li�. Skafander zmieni� si� w kamienn� skorupk� grubo�ci paru milimetr�w i twardo�ci diamentu. Rzuca�em si� wewn�trz skafandra, ale przekl�ta Yelli przylega�a jak sk�ra. A jak si� okazuje wewn�trz sk�ry zupe�nie nie ma luzu. Tego uczucia nie da si� opisa�, niby sta�em, ale ci�ar cia�a nie spoczywa� na stopach, jako� dziwnie rozk�ada� si� na ca�e nogi Oczywi�cie dopiero potem zacz��em analizowa� swoje po�o�enie, najpierw cholernie si� zdziwi�em. Tym bardziej, �e dotychczas wszystko sz�o doskonale. Yelli spisywa�a si� na medal i nagle - masz! Nie mog�em nic zrobi�, nie mog�em dotkn�� nawet sterownika. Usi�owa�em rozko�ysa� bry��, w jak� si� zamieni�em - mo�e wstrz�s przywr�ci stan sprzed �skrzepni�cia� Nic z tego nie wysz�o, nie zdo�a�em si� wywr�ci�. Przesta�em si� szarpa�, zacz��em g��wkowa�. Niew�tpliwie zepsu� si� sterownik. Tylko dlaczego? I dlaczego r�wnocze�nie u mnie i u Linka? To nie mog�o by� przypadkowe. Postanowi�em porozumie� si� z koleg�, wprawdzie nie mog�em r�wnie� porusza� ustami, ale chyba da si� wymrucze� par� s��w. Dziwne, �e szybki Link na to nie wpad�. - Jiink, jiink, czo u ciedzie? Jink! Czo szie szta�o? Cisza. No, to tylko brakowa�o jeszcze, �eby radiostacja wysiad�a! Co za pech. Usi�owa�em spojrze� na nadajnik i wtedy wystraszy�em si� po raz pierwszy. Yelli dok�adnie pokry�a ca�y aparat, co gorsza, anten�. Dla pewno�ci uformowa�a na kr�tkim pr�cie co� na kszta�t fr�dzli, skutecznie t�umi�cych wszelkie sygna�y. �Spokojnie. Spokojnie, trzeba wzi�� si� w gar��. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Spokojnie. Czego ta zaraza mo�e chcie�? Niee, no tak nie mo�na! Czego ona mo�e chcie�! Przecie� to-nie jest co�, co mo�e chcie�. Czy komputer mo�e czego� pragn��? A Yelli nie jest nawet komputerem. To po prostu prymitywna tr�jzadaniowa maszyna biologiczna. Zreszt�, gdyby nawet czego� chcia�a, to i tak w �yciu nie zgadn� o co jej chodzi. Mimo mojej, tak dobrze rozwini�tej, zdolno�ci przewidywania. Och. ten Eliot! Gdybym m�g� go teraz dosta� w swoje r�ce!� Zgrzytn��em z�bami. Oczywi�cie o tyle o ile mog�em poruszy� szcz�kami. Mija� czas, a ja wci�� sta�em jak pos�g. Pewnie �adnie si� zmumifikuj� w tym kamiennym ca�unie. Nagle zobaczy�em t� kropelk� potu na szkle okular�w. I wystraszy�em si� po raz drugi. Drugi i ostatni. Bo potem ba�em si� ju� przez ca�y czas. Nieomal mdla�em z ohydnego, pe�zn�cego po ca�ym ciele, zimnego jak ciek�y tlen, strachu. Ta kropla potu znaczy�a, �e Yelli zdycha�a. A po niej ja. My. Nie potrafi�em spokojnie rozwa�y� czy rzeczywi�cie robi si� gor�cej, czy poc� si� bo ogarn�a mnie panika. W �rodku, w skafandrze dygoc�ca galareta, a na zewn�trz spokojny - o ironio! - jak g�az facet. Nawet r�ka mi nie dr�a�a, mia�em j� w zasi�gu wzroku, ��t� i nieruchom�. Nagle wyda�o mi si�, �e drgn�a. Ucieszy�em si� jak diabli. Mo�e wszystko si� u�o�y? To nie r�ka dr�a�a, to ruszy�a si� Yelli. Na przedramieniu powsta� jakby wir, w �rodku leja pow�oka stawa�a si� coraz cie�sza i cie�sza. Patrzy�em na ten kr��ek wielko�ci kuleczki do bolca i czeka�em na b�l. Nawet nie tak mocno zapiek�o, ma�y kr��ek sk�ry tylko przez chwil� by� nara�ony na dzia�anie promieni s�onecznych. A potem Yelli znowu pokry�a ca�� r�k�. �No to ju� zupe�nie nic nie rozumiem. O co tu chodzi? Przecie�... przecie� ona z premedytacj� mnie straszy! Ta ca�a awaria to nie przypadek, to, wzorowo przygotowana akcja. Tylko czego ona chce?� Poczu�em nagle, �e mog� porusza� praw� r�k�. To przysz�o nagle, bez �adnego sygna�u czy ostrze�enia. Mog�em rusza� r�k�. Spr�bowa�em dosi�gn�� anten� i oczy�ci� j� z fr�dzli. Ale by�y twarde jak granit, mog�em co najwy�ej z�ama� metalowy pr�t. Zrozumia�em, �e Yelli nie tego ode mnie oczekiwa�a. �U��my to w jakim� porz�dku. Dostaj� wyra�ne znaki - oparzenie, �odtajanie� r�ki, twarde fr�dzle na antenie. Mo�na przyj��, �e uwolnienie r�ki to pochwa�a... ale jak j� rozumie�?� Tak samo nagle jak przedtem odzyska�em w�adz� w lewej r�ce Nie si�ga�em ju� do anteny, widocznie nie o to sz�o. Mia�em dwie sprawne r�ce i nowy materia� do rozmy�la�. �Tabak... Wyra�nie daje mi znaki�. Nagle zrozumia�em wszystko. I Yelli b�yskawicznie zareagowa�a. Run��em na piasek jak rzucona niedbale szmata. Le�a�em chwil� zanim przypomnia�em sobie o Linku, przewali�em si� na bok, �eby zobaczy� co z nim. Sta� jeszcze i patrzy� na mnie. Musia�em przyzna�, �e zaimponowa� mi jego spok�j. Facet na poziomie, ale gdyby nie ja... Przesta�em na niego patrze�, by�em pewny, �e i jego uda mi si� "zmi�kczy�. Bo ja ju� wiedzia�em o co chodzi Yelli, a to, �e mnie uwolni�a by�o dowodem na korzy�� mojego rozumowania. Pogimnastykowa�em si� troch� i gdy uzna�em, �e mog� ju� chodzi� poku�tyka�em do Linka. Anteny, moja i jego, by�y czyste. - No co, idziemy do domu? - to by� m�j triumf i nie mog�em si� powstrzyma�, by nie pokaza� mu tego. - Id� sam, ja jeszcze troch� postoj�. Teraz jest lepsze s�o�ce. Wyobra�asz sobie jak si� b�d� podoba� bladym ziemskim dziewczynom? Ma klas�. Nie �amie si�. Musia�em to przyzna�. - Dobra, dobra. Ja tu jestem na etacie humorysty. Teraz serio, albo zaraz b�dziesz wolny, albo przyjad� po ciebie transporterem. Jest w ka�dym razie szansa na happyend - klepn��em go w skamienia�e rami�. - Czy... ty... - nie doko�czy�. - Tak - nie mia�em w tej chwili ochoty na d�u�sze dyskusje. W ko�cu nie siedzieli�my jeszcze w swoich fotelach na statku. Link nagle zachwia� si�, zrobi� dwa czy trzy kroki na uginaj�cych si� nogach, ale nie upad� tak jak ja. Pewnie, przecie� to przedstawiciel superkosmik�w. Dobra, grunt, �e mo�emy wraca�. - Jak si� czujesz? Mo�esz i��? - Chwileczk�, nie jestem w najlepszej formie - spodoba�o mi si�, �e nie r�n�� jakiego� bohatera, by� zm�czony i nie ukrywa� tego. On te� wykona� par� sk�on�w, par� przysiad�w, par� razy podskoczy� w miejscu, ale w przeciwie�stwie do mnie zako�czy� to wszystko saltem w ty�. - No to walimy do statku. Ruszyli�my najpierw wolnym krokiem, potem, w miar� odzyskiwania si�, coraz szybciej, a� w ko�cu, nie umawiaj�c si� wcale, zacz�li�my biec. Chyba bali�my si�, �e Yelli znowu zrobi nam psikusa. Nic si� nie sta�o, dobiegli�my do statku bez przeszk�d, szybko odwalili�my oczyszczanie w komorze wyj�ciowej i przeszli�my do szatni. Teraz, gdy nie ba�em si� ju� o swoje �ycie, ciekaw by�em czy Yelli... Ale nie, ona te� by�a w porz�dku. Poczeka�a na sygna� �Zdj��. A przecie� mog�a sp�yn�� nie czekaj�c na nasze polecenie. - Co teraz robimy? - Link jednak niecierpliwi� si�. - Ja id� wzi�� prysznic. - Po co? Przecie� jeste� dok�adnie tak samo czysty jak przed wyj�ciem, pot poch�ania Yelli... - Ty tego nie zrozumiesz, ty jeste� automat, robot. A robotom wszystko jedno co je pokrywa - farba, smar, woda czy... P� godziny p�niej zawo�a�em go do jadalni. Przy obiedzie wyja�ni�em to, co sam wiedzia�em. - Yelli jest du�o m�drzejsza ni� s�dzi� Eliot. Ona chce, �eby�my j� tu wylali. To b�dzie jej planeta, mo�e tylko na razie. Mo�e p�niej ruszy na podb�j innych, nie wiem. My mamy zostawi� j� tu. To wszystko - zapcha�em usta jedzeniem i �u�em metodycznie. - Jak do tego doszed�e�? - on te� wsuwa� z apetytem. - Ona... - �ykn��em ostatni k�s - doskonale s�yszy ludzkie my�li. Zapewne plan powsta� ju� na Ziemi, ale wtedy udawa�a, �e nie mo�e nic zrobi� bez polecenia sterownika. A tu ju� nie musia�a tego robi�. Postawi�a spraw� jasno. I bardzo fair wobec nas. Mog�a po prostu sp�yn�� na piasek. Mo�e to znaczy, �e nie chce wojny z cz�owiekiem? - �ykn��em soku. - A jak si� domy�li�em? Dawa�a mi a� nadto czytelne znaki. - Ale... - No nie b�d� tumanem. Ja my�la�em co robi�, a Yelli odpowiednio na to reagowa�a. Chwali�a mnie albo gani�a. A je�eli chcesz zapyta� dlaczego wybra�a w�a�nie mnie - to nie wiem. Zapytaj j�. Temat zosta� wyczerpany. Automaty wynios�y pojemniki z Yelli na zewn�trz. Obserwowali�my na ekranach jak wype�za�a na grunt. Rozla�a si� du�� ��t� ka�u�� na piasku, stapiaj�c si� prawie z otoczeniem. Automaty wr�ci�y, mogli�my startowa� - Ale jeszcze jedna sprawa nie dawa�a mi spokoju. - Link, przejd� si� do szatni, co? - podni�s� brwi ze zdziwieniem, ale nic nie powiedzia�. Wr�ci� wyra�nie poruszony. - Cleo, tam zosta�o troch� Yelli. Le�y na stole. W�a�nie tego si� spodziewa�em. Poszli�my tam razem. Rzeczywi�cie le�a�a sobie na stole. Takie ma�e ��te ciasteczko z kropk� szarego kremu. - Co z ni� zrobimy? - A co by� chcia�? - No, nie wiem. Mo�emy wyrzuci�. - To na nic, takich ciastek mo�e by� na statku sto. Przecie� jej nie pilnowali�my. - Do diab�a! Powiedz mi wreszcie co tu jest grane? Nie odpowiedzia�em. Sk�d mog� wiedzie�? Mo�e chce zawiadomi� reszt�, �e akcja zako�czy�a si� pomy�lnie. A mo�e chce nauczy� si� jak nale�y walczy� z lud�mi? Yelli doskonale s�ysza�a moje my�li, ale nie powiedzia�a �tak�. Nie powiedzia�a te� �nie�.