10072
Szczegóły |
Tytuł |
10072 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10072 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Isaac Asimov
Lenny
Prze�o�y� Edward Szmigiel
Ameryka�ska Korporacja Robot�w i�Ludzi Mechanicznych mia�a problem. Tym problemem byli ludzie.
Peter Bogert, starszy matematyk, szed� w�a�nie do dzia�u monta�u, kiedy napotka� Alfreda Lanninga, dyrektora naukowo-badawczego. Lanning �ci�gn�wszy swoje bujne brwi, poprzez por�cz spogl�da� w�d� na pomieszczenie komputerowe.
Pod balkonem przep�ywa� wci�� potok ludzi zwiedzaj�cych zak�ady, kt�rzy rozgl�dali si� ciekawie, podczas gdy przewodnik kontynuowa� sw�j sta�y wyk�ad na temat oblicze� robotycznych.
- Komputer, kt�ry pa�stwo widz� przed sob� - powiedzia� - jest najwi�kszym komputerem tego typu na �wiecie. Zawiera pi�� milion�w trzysta tysi�cy kriotr�w i�jest zdolny do poradzenia sobie r�wnocze�nie z�ponad stu tysi�cami zmiennych. Z�jego pomoc� U.S. Robots potrafi precyzyjnie projektowa� m�zgi pozytronowe nowych modeli.
Wymagania s� zapisywane na ta�mie, kt�ra jest perforowana za pomoc� tej klawiatury - przypomina ona bardzo skomplikowan� maszyn� do pisania lub linoryt, tylko �e nie pos�uguje si� literami, lecz poj�ciami.
Instrukcje s� rozbite na symboliczne odpowiedniki logiczne, a�te z�kolei zamienione na wzory perforacyjne.
W czasie nieca�ej godziny komputer mo�e przedstawi� naszym naukowcom projekt m�zgu, kt�ry b�dzie zawiera� wszystkie �cie�ki pozytronowe niezb�dne do zrobienia robota...
Wreszcie Lanning podni�s� wzrok i�dostrzeg� Bogerta.
- Ach, Peter - powiedzia�.
Bogert uni�s� obie r�ce, �eby przyg�adzi� ju� i�tak doskonale g�adk� i�l�ni�c� czarn� czupryn�.
- Zdaje si�, �e nie masz o�tym najlepszego zdania, Alfredzie.
Lanning chrz�kn��. Pomys� publicznych wycieczek z�przewodnikiem po zak�adach U.S. Robots zrodzi� si� ca�kiem niedawno i�mia� pe�ni� podw�jn� funkcj�. Z�jednej strony, jak g�osi�a teoria, pozwala�o to ludziom zobaczy� roboty z�bliska, zaznajomi� si� z�nimi i�wyzby� si� dzi�ki temu instynktownej obawy przed przedmiotami mechanicznymi. A�z drugiej strony mia�o to wywo�a�, przynajmniej u�niekt�rych os�b, ch�� po�wi�cenia si� robotyce jako pasji �ycia.
- Wiesz, �e nie mam - powiedzia� w�ko�cu Lanning.
- Raz w�tygodniu przerywa si� prac�. Zwa�ywszy na strat� roboczogodzin, korzy�ci s� zbyt ma�e.
- A�wi�c nadal nie zwi�ksza si� liczba poda� o�prac�?
- Jest kilka, ale dotycz� one tych stanowisk, kt�re s� dla nas mniej wa�ne. Potrzeba ludzi do prac naukowobadawczych. Wiesz o�tym. S�k w�tym, �e roboty s� zakazane na samej Ziemi, wi�c zaw�d robotyka nie jest zbyt popularny.
- Przekl�ty kompleks Frankensteina - powiedzia� Bogert, �wiadomie na�laduj�c jedno z�ulubionych powiedzonek Lanninga.
Lanning nie dostrzeg� delikatnego przytyku. Powiedzia�:
- Chyba nigdy si� do tego nie przyzwyczaj�. Mo�na by oczekiwa�, �e w�dzisiejszych czasach ka�dy cz�owiek na Ziemi b�dzie wiedzia�, i� Trzy Prawa stanowi� doskona�e zabezpieczenie; �e roboty po prostu nie s� niebezpieczne.
Na przyk�ad ta grupa - spojrza� gniewnie w�d�. - Sp�jrz na nich. Wi�kszo�� z�nich przechodzi przez hal� monta�ow� robot�w doznaj�c przy tym takich emocji, jakby jechali karko�omn� kolejk� w�lunaparku. A�potem, gdy wchodz� do pokoju z�modelem MEC - niech to diabli, Peter, z�modelem MEC, kt�ry nie skrzywdzi�by nawet muchy na tej boskiej, zielonej Ziemi - wystarczy, �e wyst�pi dwa kroki naprz�d i�powie: �Mi�o mi pana pozna�, u�ci�nie d�o�, a�potem zrobi dwa kroki w�ty� - oni ju� si� wycofuj�, a�matki porywaj� swoje dzieci w�ramiona. Jak mo�emy si� spodziewa�, �e wydob�dziemy z�takich idiot�w genialne koncepcje?
Bogert nie mia� na to odpowiedzi. Jeszcze raz spojrzeli razem w�d� na kolejk� zwiedzaj�cych, kt�rzy teraz przechodzili z�pomieszczenia komputerowego do sekcji monta�u m�zg�w pozy tronowych, a�potem wyszli. Jak si� okaza�o, nie spostrzegli, �e w�hali komputerowej zosta� Mortimer W. Jacobson, lat 16, kt�ry, aby odda� mu ca�kowit� sprawiedliwo��, nie mia� absolutnie �adnych z�ych zamiar�w.
W�a�ciwie nie mo�na nawet powiedzie�, �e to by�a wina Mortimera. Wszyscy pracownicy wiedzieli, w�kt�rym dniu odbywa�a si� wycieczka. Wszystkie urz�dzenia na jej drodze powinny by� starannie od��czone lub zabezpieczone, poniewa� nierozs�dnie by�oby zak�ada�, �e istoty ludzkie powstrzymaj� si� przed manipulowaniem ga�kami, klawiszami, r�czkami i�przyciskami. Przewodnik te� powinien bardzo uwa�a� na tych, kt�rzy ulegali takiej pokusie.
Ale w�owej chwili przewodnik przeszed� ju� do nast�pnego pomieszczenia, a�Mortimer szed� na ko�cu kolejki.
Min�� klawiatur�, na kt�rej wystukiwano instrukcje do komputera. W��aden spos�b nie m�g� podejrzewa�, �e w�tamtym momencie wczytywano plany konstrukcyjne nowego robota. W�przeciwnym razie, b�d�c grzecznym dzieckiem, nie rusza�by klawiatury. W��aden spos�b nie m�g� wiedzie�, �e wskutek niedopuszczalnego zaniedbania technik nie od��czy� klawiatury.
Tak wi�c Mortimer dotyka� klawiszy na chybi� trafi�, jak gdyby gra� na instrumencie muzycznym. Nie zauwa�y�, �e kawa�ek ta�my perforowanej wysun�� si� z�maszyny w�innej cz�ci pomieszczenia - bezg�o�nie, nie rzucaj�c si� w�oczy. Technik po powrocie na stanowisko pracy te� nie spostrzeg�, �e kto� dotyka� jego maszyny. Widz�c, �e klawiatura jest w��czona, poczu� lekki niepok�j, ale nie my�la� niczego sprawdza�. Po kilku minutach znikn�o nawet jego pierwsze, instynktowne zaniepokojenie i�kontynuowa� wpisywanie danych w�komputer.
Je�li chodzi o�Mortimera, ani wtedy, ani nigdy potem nie dowiedzia� si�, co zrobi�.
Nowy model LNE zaprojektowano do wydobywania boru w�pasie asteroid. Z�roku na rok wzrasta�a warto�� borowodor�w jako paliwa dla mikroreaktor�w protonowych, na kt�rych spoczywa� ca�y ci�ar wytwarzania mocy na statkach mi�dzyplanetarnych, a�sk�pe zasoby w�asne Ziemi by�y na wyczerpaniu.
Z fizycznego punktu widzenia oznacza�o to, �e roboty LNE musia�y by� wyposa�one w�oczy czu�e w�a�nie na linie widoczne w�analizie spektroskopowej rud boru i�w ten taki ko�czyn, kt�re najlepiej nadawa�yby si� do przer�bki rudy w�produkt finalny. Jak zwykle jednak g��wnym problemem by�o wyposa�enie psychiczne.
Obecnie uko�czono pierwszy m�zg pozytronowy LNE.
By� to prototyp i�mia� do��czy� do wszystkich prototyp�w w�kolekcji zak�ad�w U.S. Robots. Po przeprowadzeniu ostatecznych test�w wyprodukowano by kolejne egzemplarze, aby je p�niej wydzier�awi� (nigdy sprzeda�) przedsi�biorstwom g�rniczym.
Prototyp LNE by� teraz uko�czony. Wysoki, wyprostowany i�wypolerowany, na pierwszy rzut oka wygl�da� jak ka�dy inny spo�r�d wielu niezbyt wyspecjalizowanych modeli robot�w.
Post�puj�c wed�ug instrukcji testowania zawartej w��Podr�czniku robotyki�, g��wny technik zapyta�: - Jak si� masz?
Odpowied� powinna brzmie�: - Dobrze i�jestem got�w rozpocz�� pe�nienie moich funkcji. Ufam, �e pan r�wnie� si� miewa dobrze. Mo�liwa by�a te� jaka� nieistotna modyfikacja tych formu�.
Pierwsza wymiana zda� nie s�u�y�a niczemu innemu, jak tylko potwierdzeniu, �e robot s�yszy, rozumie rutynowe pytanie i�podaje rutynow� odpowied� zgodn� z�tym, czego mo�na by oczekiwa� po postawie robotycznej. Od tego momentu mo�na by�o przej�� do bardziej skomplikowanych dzia�a�, kt�re testowa�yby r�ne Prawa i�ich wzajemne oddzia�ywanie z�wyspecjalizowan� wiedz� poszczeg�lnych modeli.
Tak wi�c, kiedy technik zapyta�: �Jak si� masz?�, od razu uderzy�o go brzmienie g�osu Prototypu LNE. By�o w�nim co�, czego nigdy przedtem nie s�ysza� w��adnym g�osie robotycznym (a s�ysza� ich wiele). G�os tworzy� sylaby podobne do d�wi�k�w niskobrzmi�cej czelesty.
By�o to tak zaskakuj�ce, �e dopiero po kilku chwilach technik zda� sobie spraw�, �e us�ysza� sylaby utworzone przez te niebia�skie tony.
Sylaby brzmia�y: - Da, da, da, gu.
Robot nadal sta� - wysoki i�wyprostowany, ale jego prawa r�ka unios�a si� do g�ry i�palec pow�drowa� do ust.
Technik gapi� si� w�ca�kowitym os�upieniu, a�potem nagle zerwa� si� z�miejsca. Zamkn�� za sob� drzwi na klucz i�z innego pomieszczenia przes�a� sygna� awaryjny do doktor Susan Calvin.
Doktor Calvin by�a jedynym robopsychologiem zak�ad�w U.S. Robots (i w�a�ciwie ca�ej ludzko�ci). Nie musia�a si� zbytnio zag��bia� w�testowanie Prototypu LNE, �eby poprosi� bardzo stanowczym tonem o�odpis nakre�lonych przez komputer plan�w pozytronowych �cie�ek m�zgowych i�zapisane na ta�mie instrukcje, kt�re nimi kierowa�y. Po kr�tkim przestudiowaniu ich pos�a�a z�kolei po Bogerta.
Jej stalowoszare w�osy by�y mocno �ci�gni�te do ty�u; na jej zimnej zazwyczaj twarzy, z�mocnymi rysami pionowymi rozdzielonymi poziomym rozci�ciem bladych ust o�cienkich wargach malowa�o si� napi�cie.
- O�co tu chodzi, Peter?
Bogert przestudiowa� wskazane przez ni� fragmenty z�narastaj�cym os�upieniem i�powiedzia�:
- Dobry Bo�e, Susan, to nie ma sensu.
- Z�ca�� pewno�ci�. Jak to si� dosta�o do instrukcji?
Wezwany technik przysi�g� z�ca�� szczero�ci�, �e nie ma z�tym nic wsp�lnego i��e nie potrafi tego wyt�umaczy�. Komputer negatywnie odpowiada� na wszelkie pr�by wykrycia defektu.
- M�zg pozytronowy - powiedzia�a Susan w�zamy�leniu - jest nie do odratowania. Tak wiele wy�szych funkcji zosta�o skasowanych przez te bezsensowne instrukcje, �e rezultat bardzo przypomina ludzkie niemowl�.
Bogert wygl�da� na zaskoczonego, a�Susan natychmiast przyj�a lodowat� postaw�, tak jak czyni�a to zawsze, gdy kto� �mia� pow�tpiewa� w�jej s�owa. Powiedzia�a:
- Dok�adamy wszelkich stara�, �eby pod wzgl�dem psychicznym jak najbardziej upodobni� robota do cz�owieka. Wyeliminuj to, co nazywamy funkcjami dojrza�ymi, a�pozostaje ludzkie niemowl�, m�wi�c w�kategoriach psychicznych. Dlaczego jeste� taki zaskoczony, Peter?
Prototyp LNE, kt�ry nie wykazywa� �adnych oznak zrozumienia tego, co si� wok� niego dzieje, nagle zsun�� si� do pozycji siedz�cej i�zacz�� drobiazgowo bada� swoje stopy.
Bogert przez chwil� mu si� przygl�da�.
- Szkoda, �e trzeba zdemontowa� to stworzenie. Jest tak zr�cznie zrobione - powiedzia�.
- Zdemontowa�? - zapyta�a z�moc� pani psycholog.
Oczywi�cie, Susan. Jaki ono ma teraz sens? Dobry Bo�e, je�li istnieje jaki� przedmiot ca�kowicie bezu�yteczny, to jest nim ten robot. Nie masz chyba zamiaru udawa�, �e jest jaka� praca, kt�r� mo�e wykonywa�, prawda?
- Nie, oczywi�cie, �e nie.
- A�wi�c?
- Chc� przeprowadzi� wi�cej test�w - powiedzia�a uparcie Susan.
Bogert spojrza� na ni� z�chwilowym zniecierpliwieniem, a�potem wzruszy� ramionami. Je�li istnia�a jaka� osoba w�U.S. Robots, z�kt�r� spory by�y bezcelowe, to by�a ni� z�pewno�ci� Susan. Roboty stanowi�y wszystko, co kocha�a, a�d�ugi okres obcowania z�nimi, jak si� wydawa�o Bogertowi, pozbawi� j� wszelkich oznak cz�owiecze�stwa. Nie bardziej mo�na by�o wyperswadowa� jej jak�� decyzj� ni� w��czonemu mikroreaktorowi dzia�anie.
- Jaki w�tym sens? - wysapa�; potem w�po�piechu doda� g�o�no: - Dasz nam zna� po zako�czeniu test�w?
- Tak - odpar�a. - Chod�, Lenny.
�LNE, - pomy�la� Bogert. - To rzeczywi�cie brzmi jak Lenny. Nieuniknione.�
Susan wyci�gn�a r�k�, ale robot tylko si� na ni� gapi�.
Pani psycholog si�gn�a �agodnie po r�k� robota i�chwyci�a j�. Lenny p�ynnym ruchem powsta� na nogi (przynajmniej jego koordynacja mechaniczna dzia�a�a sprawnie). Wyszli razem, robot przewy�sza� wzrostem kobiet� o�ponad p� metra. Wiele par oczu �ledzi�o ich z�zaciekawieniem, gdy szli d�ugimi korytarzami.
Jedn� �cian� laboratorium Susan Calvin, t�, kt�ra przylega�a bezpo�rednio do jej prywatnego biura, pokrywa�a mocno powi�kszona reprodukcja mapy �cie�ek pozytronowych. Susan studiowa�a j� dok�adnie przez wi�ksz� cz�� miesi�ca.
Bada�a j� uwa�nie tak�e w�tej chwili, �ledz�c rozwidlone �cie�ki wzd�u� ich zakrzywie�. Lenny siedzia� za ni� na pod�odze, rozsuwaj�c i�z��czaj�c nogi, mrucz�c przy tym do siebie bezsensowne sylaby g�osem tak pi�knym, �e mo�na by�o zas�ucha� si� w�te nonsensy i�wpa�� w�zachwyt.
Susan odwr�ci�a si� do robota.
- Lenny... Lenny... - powtarza�a cierpliwie jego imi�, a� Lenny wreszcie podni�s� wzrok i�wyda� z�siebie pytaj�cy d�wi�k. Pani robopsycholog na moment podda�a si� uczuciu rado�ci, kt�ra j� ogarnia�a. Robot skupia� uwag� coraz szybciej.
- Podnie� r�k�, Lenny - powiedzia�a. - R�ka... w�g�r�.
R�ka... w�g�r� M�wi�c to wci�� wznosi�a i�opuszcza�a w�asn� r�k�.
Lenny �ledzi� ruch oczami. Do g�ry, na d�, do g�ry, na d�. Potem wykona� nieudany gest swoj� r�k� i�zad�wi�cza�: - E-h�.
- Bardzo dobrze. Lenny - powiedzia�a powa�nie Susan. - Spr�buj jeszcze raz. R�ka w�g�r�.
Bardzo �agodnie wyci�gn�a w�asn� d�o�, chwyci�a r�k� robota, unios�a j� i�opu�ci�a.
- R�ka... w�g�r�. R�ka... w�g�r�.
Z jej biura dobieg� g�os i�przerwa� �wiczenie. - Susan?
Calvin zatrzyma�a si� zaciskaj�c usta.
- O�co chodzi, Alfredzie?
Dyrektor naukowo-badawczy wszed�, rzuci� okiem na map� wisz�c� na �cianie, a�potem przyjrza� si� robotowi.
Nadal si� nim zajmujesz? - zapyta�.
- Tak, pracuj�.
- Wiesz, Susan... - Wyci�gn�� cygaro, zapatrzy� si� na nie uwa�nie i�wykona� gest, jakby chcia� odgry�� ko�c�wk�. Kiedy to robi�, jego oczy napotka�y jej pe�ne dezaprobaty spojrzenie; od�o�y� cygaro i�zacz�� na nowo:
- Wiesz, Susan, model LNE jest ju� w�produkcji.
- S�ysza�am. Czy w�zwi�zku z�tym masz co� do mnie?
- Nie-e. Jednak sam fakt, �e jest w�produkcji i�wszystko dobrze idzie oznacza, �e praca z�tym sfuszerowanym egzemplarzem jest bezcelowa. Czy nie nale�a�oby go z�omowa�?
- Kr�tko m�wi�c, Alfredzie, denerwuje ci�, �e marnuj� m�j tak cenny czas. Uspok�j si�. Nie marnuj� czasu. Pracuj� z�tym robotem.
- Ale ta praca jest bez znaczenia.
- Ja to oceni�, Alfredzie - jej g�os by� lodowaty i�Lanning uzna� za bardziej celowe zacz�� z�innej beczki.
- Czy mo�esz mi powiedzie�, jakie to wszystko ma znaczenie? Na przyk�ad, co z�nim teraz robisz?
- Pr�buj� nauczy� go unosi� r�k� na komend�. Pr�buj� nauczy� go imitowa� d�wi�k s�owa.
Jak gdyby na sygna�, Lenny powiedzia�: - E-h� i�z dr�eniem uni�s� r�k�.
Lanning pokr�ci� g�ow�.
- Ten g�os jest zdumiewaj�cy. Jak to si� dzieje?
- Nie bardzo wiem - odpar�a Susan. - Nadajnik ma normalny. Jestem pewna, �e m�g�by m�wi� normalnie.
Ale nie m�wi: m�wi w�ten spos�b w�rezultacie jakich� zmian w��cie�kach pozytronowych, jeszcze dok�adnie nie ustali�am - jakich.
- C�, ustal to dok�adnie, na lito�� bosk�. Taki spos�b m�wienia m�g�by si� przyda�.
- O, wi�c istnieje jaki� ewentualny po�ytek z�moich bada� nad Lennym?
Lanning wzruszy� ramionami z�zak�opotaniem.
- No c�, to mniej znacz�cy aspekt ca�ej sprawy.
- Przykro mi wi�c, �e nie dostrzegasz bardziej znacz�cych aspekt�w - powiedzia�a szorstko Susan - ale to nie moja wina. Czy m�g�by� mnie teraz zostawi�, Alfredzie, i�pozwoli� mi kontynuowa� prac�?
W biurze Bogerta Lanning w�ko�cu dobra� si� do swojego cygara.
- Ta kobieta z�dnia na dzie� coraz bardziej dziwaczeje - powiedzia� kwa�no.
Bogert doskonale zrozumia�, o�kogo chodzi. W�Ameryka�skiej Korporacji Robot�w i�Ludzi Mechanicznych by�a tylko jedna �ta kobieta�.
- Czy ona nadal grzebie si� z�tym pseudorobotem, tym swoim Lennym? - zapyta�.
- Pr�buje nauczy� go m�wi�, jak Boga kocham.
Bogert wzruszy� ramionami.
- To uwypukla nasz problem. Chodzi mi o�pozyskanie wykwalifikowanego personelu do prac naukowo-badawczych. Gdyby�my mieli innego robopsychologa, mogliby�my sk�oni� Susan do przej�cia na emerytur�. A�przy okazji, zak�adam, �e planowane na jutro spotkanie dyrekcji ma na celu zaj�cie si� problemem rekrutacji?
Lanning skin�� g�ow� i�spojrza� na cygaro, jak gdyby mia�o niedobry smak.
Tak. Jako�� jednak, nie ilo��. Podnie�li�my proponowane wynagrodzenie i�od razu przyby�o poda� - od tych, kt�rych interesuj� g��wnie pieni�dze. Rzecz w�tym, �eby pozyska� tych, kt�rych interesuje g�ownie robotyka.
Dobrze by�oby mie� przynajmniej kilka takich os�b jak Susan.
- Do diab�a, nie. Nie takich jak ona.
- C�, nie dok�adnie takich jak ona. Ale, musisz przyzna�, Peter, �e jest ukierunkowana wy��cznie na roboty.
W jej �yciu nie ma innych zainteresowa�.
- Wiem. I�w�a�nie dlatego jest taka niezno�na.
Lanning skin�� twierdz�co. Nie potrafi�by ju� si� doliczy�, ile razy z�przyjemno�ci� wyla�by Susan Calvin. Nie potrafi�by te� obliczy� ile milion�w dolar�w zaoszcz�dzi�a przedsi�biorstwu przy tej czy innej okazji. By�a kobiet� naprawd� niezb�dn� i�tak� pozostanie do �mierci - chyba �e znajdzie si� kto�, kto potrafi�by j� zast�pi�.
- Chyba ukr�cimy te wycieczki - powiedzia�.
Peter wzruszy� ramionami.
- Skoro tak m�wisz. Ale tymczasem, m�wi�c powa�nie, co zrobimy z�Susan? Ona mo�e z��atwo�ci� zwi�za� si� z�Lennym, na zawsze. Wiesz, jaka jest, kiedy trafia si� jej co�, co uwa�a za interesuj�cy problem.
- C� mo�emy zrobi�? - spyta� Lanning. - Je�li za bardzo b�dziemy chcieli j� odci�gn��, nie zrezygnuje z�kobiecej przekory. W�ostatecznym rozrachunku nie mo�emy jej zmusi� do niczego.
Ciemnow�osy matematyk u�miechn�� si�.
- Nigdy bym nie u�y� przymiotnika �kobieca� w�odniesieniu do niej.
- Och, no c� - powiedzia� zrz�dliwie Lanning. - Przynajmniej nikomu nie stanie si� krzywda.
Niestety myli� si� w�tym wypadku.
Sygna� alarmowy zawsze wywo�uje napi�cie w�du�ym przedsi�biorstwie przemys�owym. Sygna�y takie rozbrzmiewa�y w�historii U.S. Robots kilkana�cie razy: z�powodu po�aru, powodzi, rozruch�w i�powstania.
Ale przez ca�y ten czas jedna rzecz nie zdarzy�a si� nigdy. Nigdy nie zabrzmia� sygna�: �Robot poza kontrol��. Nikt nigdy si� nie spodziewa�, �e zabrzmi. Zainstalowano go jedynie z�powodu nalega� rz�du. (Niech szlag trafi kompleks Frankensteina - mamrota� Lanning przy tych rzadkich okazjach, kiedy o�tym my�la�.)
Teraz przenikliwy d�wi�k syreny narasta� i�cich� w�odst�pach dziesi�ciosekundowych i�praktycznie �aden pracownik - od przewodnicz�cego Rady Dyrektor�w a� po najnowszego pomocnika wo�nego - nie zrozumia� od razu znaczenia dziwnego sygna�u. Kiedy poj�to wreszcie, co on oznacza, uzbrojeni stra�nicy i�ludzie z�personelu medycznego pop�dzili gromad� do wskazanego obszaru zagro�enia, a�zak�adami U.S. Robots ow�adn�� parali�.
Charlesa Randowa, technika obliczeniowego, zabrano ze z�aman� r�k� na poziom szpitalny. Nie by�o innych szk�d. �adnych innych szk�d fizycznych.
- Ale szk�d moralnych - rycza� Lanning - nie da si� oszacowa�.
Susan Calvin stan�a z�nim twarz� w�twarz �miertelnie spokojna. - Nie zrobisz nic Lenny�emu. Nic. Rozumiesz?
- Czy ty rozumiesz, Susan? Ta rzecz zrani�a istot� ludzk�. Z�ama�a Pierwsze Prawo. Nie znasz Pierwszego Prawa?
- Nie zrobisz nic Lenny�emu.
- Na lito�� bosk�, Susan, czy musz� tobie cytowa� Pierwsze Prawo? Robot nie mo�e skrzywdzi� istoty ludzkiej lub poprzez bezczynno�� pozwoli�, aby sta�a si� jej krzywda. Wszystkie wytworzone przez nas roboty musz� �ci�le przestrzega� tego prawa - od tego zale�y nasza pozycja. Je�li spo�ecze�stwo us�yszy - a�zapewne us�yszy - �e zdarzy� si� wyj�tek, nawet jeden wyj�tek, mo�emy zosta� zmuszeni do zamkni�cia zak�ad�w. Nasz� jedyn� szans� by�oby natychmiast og�osi�, �e zniszczono tego robota, wyja�ni� okoliczno�ci zdarzenia i�mie� nadziej� na przekonanie opinii publicznej, �e to si� nigdy nie powt�rzy.
- Chcia�abym si� dowiedzie� dok�adnie, co zasz�o powiedzia�a Susan Calvin. - Nie by�o mnie przy tym i�chcia�abym dok�adnie wiedzie�, co m�ody Randow robi� w�moim laboratorium bez mojego zezwolenia.
- Zaistnia�a sytuacja - powiedzia� Lanning - jest oczywista. Tw�j robot uderzy� Randowa, a�ten przekl�ty g�upiec nacisn�� guzik �Robot poza kontrol�� i�narobi� ha�asu. Ale tw�j robot uderzy� go i�wyrz�dzi� mu krzywd� �ami�c mu r�k�. Prawda jest taka, i� tw�j Lenny jest zaburzony - brak mu Pierwszego Prawa i�trzeba go unicestwi�.
- Jemu nie brak Pierwszego Prawa. Przestudiowa�am jego �cie�ki m�zgowe i�wiem, �e mu nie brak.
- Wi�c jakim cudem m�g� uderzy� cz�owieka? - wycedzi� zirytowany. - Zapytaj Lenny�ego. Z�pewno�ci� nauczy�a� go ju� m�wi�.
Policzki Susan Calvin silnie si� zarumieni�y. Powiedzia�a:
- Wol� porozmawia� z�ofiar�. A�pod moj� nieobecno��, Alfredzie, chc�, �eby zapiecz�towano moje biura, z�Lennym w��rodku. Nie chc�, �eby ktokolwiek si� do niego zbli�a�. Je�li stanie mu si� jaka� krzywda, kiedy mnie nie b�dzie, ta firma nie ujrzy mnie ju� wi�cej - pod �adnym warunkiem.
- Czy zgodzisz si� na zniszczenie go, je�li z�ama� Pierwsze Prawo?
- Tak - odpar�a Susan Calvin - poniewa� wiem, �e nie z�ama�.
Charles Randow le�a� w���ku, z�r�k� nastawion� i�w�o�on� w�gips. Nadal cierpia�, ale g�ownie z�powodu szoku, kt�rego dozna�. Przera�a�a go my�l, �e w�pozytronowym umy�le m�g� zrodzi� si� morderczy zamiar. �aden inny cz�owiek opr�cz niego nie mia� nigdy najmniejszych podstaw, �eby obawia� si� krzywdy ze strony robota. By�o to wi�c prze�ycie jedyne w�swoim rodzaju.
Susan Calvin i�Alfred Lanning stali teraz obok jego ��ka, Peter Bogert, kt�rego spotkali po drodze, te� by� z�nimi. Wyproszono lekarzy i�piel�gniarki.
- A�teraz niech pan powie co si� w�a�ciwie sta�o? zapyta�a Susan Cahrtn.
Randow by� wystraszony. Wymamrota�:
- Uderzy� mnie w�r�k�. Szed� na mnie.
- Niech pan si� cofnie w�czasie - powiedzia�a Calvin.
- Co pan robi� w�moim laboratorium bez upowa�nienia?
M�ody obliczeniowiec prze�kn�� �lin�, a�jab�ko Adama na jego chudej szyi gwa�townie podskoczy�o. Mia� wysoko osadzone ko�ci policzkowe i�by� nienaturalnie blady.
Powiedzia�:
Wszyscy wiedzieli�my o�pani robocie. Kr��� pog�oski �e pr�bowa�a go pani nauczy� m�wi� - jak instrument muzyczny. Porobiono zak�ady, czy robot m�wi, czy nie. Niekt�rzy m�wili... eee... �e s�up mog�aby pani nauczy� m�wi�.
- Przypuszczam - powiedzia�a Susan lodowatym g�osem - �e to ma by� komplement. Co pan mia� z�tym wsp�lnego?
- Mia�em tam wej�� i�rozstrzygn�� spraw� - zobaczy�, czy b�dzie m�wi�. Zw�dzili�my klucz do pani laboratorium, odczeka�em, a� pani wysz�a i�wszed�em. Losowali�my, kto ma to zrobi�. Pad�o na mnie.
- A�potem?
- Spr�bowa�em go sk�oni�, �eby co� powiedzia�, a�on mnie uderzy�.
- Co pan rozumie przez to, �e pr�bowa� pan go sk�oni�, �eby co� powiedzia�? Jak pan pr�bowa�?
- Ja... zadawa�em mu pytania, ale on nie chcia� nic powiedzie�, wi�c pr�bowa�em zmusi� go do jakiej� reakcji i�poniek�d... wrzasn��em na niego i...
- I?
Nast�pi�a d�uga przerwa. Pod niewzruszonym spojrzeniem Susan Randow wreszcie odpar�:
- Pr�bowa�em go zmusi� strachem, �eby co� powiedzia�. - Doda� defensywnie: - Musia�em nim wstrz�sn��.
- W�jaki spos�b pr�bowa� go pan nastraszy�?
- Zamarkowa�em cios.
- I�odepchn�� pa�sk� r�k� na bok?
- Uderzy� mnie w�r�k�.
- No dobrze. To wszystko. Chod�my panowie - powiedzia�a do Lanninga i�Bogerta.
W progu odwr�ci�a si� do Randowa:
- Mog� rozstrzygn�� zak�ady, je�li to pana nadal interesuje. Lenny umie ca�kiem dobrze wypowiada� kilka s��w.
Nie odzywali si� ani s�owem, dop�ki nie znale�li si� w�biurze Susan. Jego �ciany wype�nia�y p�ki zastawione ksi��kami, z�kt�rych cz�� sama napisa�a. Wn�trze to doskona�e odpowiada�o jej osobowo�ci - by�o ch�odne w�wystroju i�starannie uporz�dkowane. Sta�o w�nim tylko jedno krzes�o i�ona na nim usiad�a. Lanning i�Bogert stali.
- Lenny tylko si� broni� - powiedzia�a. - To Trzecie Prawo: Robot musi chroni� swoje istnienie.
- Z�wyj�tkiem sytuacji - powiedzia� Lanning z�moc�. - kiedy jest to sprzeczne z�Pierwszym lub Drugim Prawem. Doko�cz tre�� prawa! Lenny nie mia� prawa broni� si� w�jakikolwiek spos�b kosztem wyrz�dzenia nawet najmniejszej krzywdy istocie ludzkiej.
- I�nie zrobi� tego - odpali�a Calvin - �wiadomie.
Lenny ma niedorozwini�ty m�zg. Nie m�g� w��aden spos�b pozna� w�asnej si�y ani s�abo�ci ludzi. Odpychaj�c gro��c� mu r�k� istoty ludzkiej, nie m�g� wiedzie�, �e ko�� p�knie. W�kategoriach ludzkich nie mo�na obci��a� win� moraln� jednostki, kt�ra naprawd� nie potrafi odr�nia� dobra od z�a.
Bogert wtr�ci� si� uspokajaj�co:
- Zaraz, Susan, my go nie obwiniamy. My rozumiemy, �e Lanny to dziecko m�wi�c w�kategoriach ludzkich, i�nie winimy go. Ale opinia publiczna to zrobi. Zak�ady U.S. Robots zostan� zamkni�te.
- Wprost przeciwnie. Gdyby� mia� cho�by ptasi m�d�ek, Peter, dostrzeg�by�, �e to jest okazja, na kt�r� czeka U.S. Robots. �e to rozwi��e problemy firmy.
Lanning �ci�gn�� nisko swoje bia�e brwi.
- Jakie problemy, Susan? - zapyta� �agodnie.
- Czy korporacja�nie martwi si� utrzymaniem naszego personelu naukowo-badawczego na obecnym - niech nam niebiosa dopomog� - wysokim poziomie?
- Z�pewno�ci�.
- A�co proponujecie przysz�ym badaczom? Du�e emocje? Nowo��? Dreszczyk odkrywania nieznanego? Nie!
Oferujecie im pensje i�pewno��, �e nie ma �adnych problem�w.
- Co chcesz przez to powiedzie�? - zapyta� Bogert.
- A�czy s� jakie� problemy? - odpali�a Susan Calvin.
- Jakie roboty produkujemy? W�pe�ni rozwini�te, przystosowane do swoich zada�. Przemys� zamawia to, czego potrzebuje; komputer projektuje m�zg; maszyny buduj� robota; i�oto jest, kompletny i�dopracowany. Peter, jaki� czas temu zapyta�e� mnie, jaki po�ytek z�Lenny�ego. Jaki sens, powiedzia�e�, ma robot, kt�ry nie jest zaprojektowany do �adnej pracy? Teraz ja pytam ciebie: jaki sens ma robot zaprojektowany tylko do jednej pracy? Wszystko zaczyna si� i�ko�czy w�tym samym miejscu. Modele LNE wydobywaj� bor. Je�li potrzeba berylu, s� bezu�yteczne. Je�li technologia boru wkroczy w�now� faz�, stan� si� bezu�yteczne. Cz�owiek tak zaprojektowany by�by podcz�owiekiem. Robot tak zaprojektowany jest podrobotem.
- Czy chodzi ci o�robota wszechstronnego? - zapyta� Lanning z�niedowierzaniem.
- Czemu nie? - odpowiedzia�a pytaniem pani robopsycholog.
- Czemu nie? Dosta�am do r�k robota z�m�zgiem prawie ca�kowicie niesprawnym. Zacz�am go uczy�, a�ty Alfredzie, zapyta�e� mnie, jaki to ma sens. By� mo�e nieszczeg�lny, je�li chodzi o�Lenny�ego, bo on nigdy nie wyjdzie poza poziom pi�ciolatka, licz�c wed�ug skali ludzkiej. Ale jaki to ma sens og�lnie bior�c?
Bardzo g��boki, je�li si� spojrzy na to w�kategoriach studium nad abstrakcyjnym problemem nauczenia si�, jak uczy� roboty. Nauczy�am si� wielu sposob�w zwierania s�siaduj�cych �cie�ek w�celu tworzenia nowych. Dalsze badania dostarczaj� lepszych, subtelniejszych i�wydajniejszych technik robienia tego.
- A�zatem?
- Przypu��my, �e zaczniecie od m�zgu pozytronowego, kt�ry ma wszystkie zasadnicze �cie�ki starannie zarysowane, ale nie ma �adnych drugorz�dnych. Przypu��my, �e wtedy zaczniecie tworzy� te drugorz�dne.
Mogliby�cie sprzedawa� podstawowe roboty zaprojektowane do otrzymywania instrukcji; roboty, kt�re mo�na by przystosowa� do jednej pracy, a�potem w�razie konieczno�ci, do innej. Roboty sta�yby si� tak wszechstronne jak ludzie. R�o b�o t�y mog�yby si� uczy�!
Wpatrywali si� w�ni�.
- Nadal nie rozumiecie, prawda? - zapyta�a zniecierpliwiona.
- Rozumiem, co m�wisz - powiedzia� Lanning.
- Czy nie rozumiecie, �e wraz z�ca�kowicie now� dziedzin� bada� i�ca�kowicie nowymi technikami, kt�re trzeba b�dzie stworzy�, z�otwieraj�cym si� obszarem nieznanego, kt�ry trzeba b�dzie przenikn��, m�odzi poczuj� potrzeb� zaj�cia si� robotyk�? Spr�bujcie a�przekonacie si�.
- Niech mi wolno b�dzie wskaza� - powiedzia� g�adko Bogert - �e to niebezpieczne. Rozpocz�cie prac z�takimi niedouczonymi robotami jak Lenny b�dzie oznacza�, �e nie mo�na by nigdy ufa� Pierwszemu Prawu - dok�adnie tak, jak to si� okaza�o w�wypadku Lenny�ego.
- Dok�adnie. Og�o�cie ten fakt.
- Og�osi� go?!
- Oczywi�cie. Podajcie informacj� o�niebezpiecze�stwie. Wyja�nijcie, �e utworzycie nowy instytut bada� naukowych na Ksi�ycu, je�li ludno�� Ziemi nie pozwoli na kontynuacj� takich bada� na miejscu, ale za wszelk� cen� podkre�lcie element niebezpiecze�stwa.
- Na lito�� bosk�, dlaczego? - zapyta� Lanning.
- Poniewa� pewna doza niebezpiecze�stwa zwi�kszy pokus�. Czy my�licie, �e technologia nuklearna nie niesie ze sob� zagro�enia, a�wyprawy kosmiczne �adnego ryzyka? Czy was skusi�o do tej pracy w�a�nie to, �e jest ca�kowicie bezpieczna? Czy mo�e jednak odegra� rol� kompleks Frankensteina, kt�ry wszyscy tak wy�miewacie? Wi�c spr�bujcie czego� innego, czego�, co zadzia�a�o w�innych dziedzinach.
Zza drzwi, kt�re prowadzi�y do prywatnych laboratori�w Susan Calvin, dobieg� jaki� odg�os. D�wi�cz�cy odg�os Lenny�ego.
Pani robopsycholog natychmiast zamilk�a, nas�uchuj�c.
- Przepraszam - powiedzia�a. - Chyba Lenny mnie wo�a.
- Umie ci� wo�a�? - zapyta� Lanning.
- M�wi�am, �e uda�o mi si� nauczy� go kilku s��w - ruszy�a w�kierunku drzwi, troch� podenerwowana. Je�li zechcecie na mnie zaczeka�...
Obserwowali, jak wychodzi, i�przez chwil� milczeli.
A potem Lanning spyta�:
- My�lisz, �e jest co� w�tym, co m�wi Susan, Peter?
- Mo�liwe, Alfredzie - odpowiedzia� Bogert. - Mo�liwe.
Wystarczy, aby�my poruszyli spraw� na spotkaniu dyrekcji i�przekonali si�, co powiedz�. W�ko�cu, co si� sta�o, to si� nie odstanie. Robot skrzywdzi� cz�owieka i�wszyscy o�tym wiedz�. Jak m�wi Susan, mo�emy z�powodzeniem spr�bowa� obr�ci� wszystko na nasz� korzy��. Oczywi�cie nie ufam jej motywom w�tym wszystkim.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- Nawet je�li wszystko, co powiedzia�a, jest absolutn� prawd�, to jest to tylko racjonalne uzasadnienie jej zachowa�. Prawdziw� pobudk� Susan jest pragnienie zatrzymania tego robota. Gdyby�my j� przycisn�li - i�matematyk u�miechn�� si� na my�l o�niestosowno�ci dos�ownego znaczenia tego s�owa - powiedzia�aby, �e celem tego by�o nauczenie si� technik uczenia robot�w, ale moim zdaniem znalaz�a inne zastosowanie dla Lenny�ego. Raczej unikalne, odpowiadaj�ce tylko jej potrzebom.
- Nie wiem, do czego zmierzasz.
- Czy s�ysza�e�, co robot wo�a�? - zapyta� Bogert.
- Nie, niezupe�nie... - zacz�� Lanning, kiedy naraz otworzy�y si� drzwi i�obaj m�czy�ni natychmiast przerwali rozmow�.
Susan wesz�a rozgl�daj�c si� niepewnie.
- Czy kt�ry� z�was widzia�... jestem absolutnie pewna, �e gdzie� tu mia�am... O�jest.
Podbieg�a do naro�nika szafy z�ksi��kami i�wzi�a metalowy przedmiot w�kszta�cie hantla z�wieloma wydr��onymi wg��bieniami, w�kt�rych znajdowa�y si� rozmaite kawa�ki metali na tyle du�e, by nie wypada�y przez oczka siatki stanowi�cej jego powierzchni�. Kiedy podnios�a ten przedmiot, kawa�ki metalu poruszy�y si� i�uderzaj�c o�siebie wyda�y przyjemny dla ucha brz�k. Lanning pomy�la�, �e przedmiot przypomina robotyczn� wersj� dzieci�cej grzechotki.
Kiedy Susan zn�w otworzy�a drzwi, �eby przej�� do drugiego pomieszczenia, z�jego wn�trza jeszcze raz zad�wi�cza� g�os Lenny�ego. Tym razem Lanning us�ysza� wyra�nie robota wypowiadaj�cego s�owa, kt�rych nauczy�a go Susan Calvin.
Niebia�skim g�osem przypominaj�cym czelest� robot wo�a�:
- Mamusiu, chc� ci�. Chc� ci�, mamusiu.
I mo�na by�o us�ysze� kroki Susan Calvin spiesz�cej ochoczo przez laboratorium do jedynego dziecka, kt�re mog�a kiedykolwiek mie� czy kocha�.