5131
Szczegóły |
Tytuł |
5131 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5131 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5131 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5131 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WOJCIECH KUCZOK
nasza patronka
mi�dzy r�ami
Gdyby pan m�g� g�o�no i wyra�nie, ja te� nie s�ysz� za dobrze. Prosz� jeszcze
raz powt�rzy�; najlepiej, �ebym widzia�a pana usta. Dobrze, tak w�a�nie jest
dobrze. Ach, pyta pan o jego s�uch. To �adnie z pana strony. On bardzo nie lubi,
kiedy si� go od razu pyta o matk�.
On m�wi, �e to nie od urodzenia. �e si� od dziecka jako� zawsze ba� ha�as�w -
czy to ci�ar�wek przeje�d�aj�cych, czy w mie�cie jakich� tam rob�t drogowych,
nie m�wi�c o burzy czy strza�ach; zawsze zatyka� uszy i p�aka�. To znaczy
w�a�nie: nie do��, �e mia� s�uch, to nawet wra�liwy bardzo, i chodzi� do ogniska
muzycznego, ju� w przedszkolu; pami�ta, jak na pierwszej lekcji pani mu co� tam
o Esiu i Cesiu, bajeczki o nutkach, a on si� wierci� na sto�ku i wytrzyma� nie
m�g�, i w ko�cu przerwa� jej, i zacz�� gra�, oczywi�cie nie od razu �adne tam
sonaty, takie brzd�kanie dzieci�ce, ale to ju� by�a muzyka, improwizowana, ale
wystarczy�o; nie by�o ju� bajek ani ogniska, tylko szko�a muzyczna od razu i
ca�e stado profesorskie skupione za nim, siedz�cym przy olbrzymim instrumencie;
stado w napi�ciu oczekuj�ce, "No, zagraj", wi�c znowu brzd�ka�, chocia� ba� si�
tych ludzi obcych, ale samo przebieranie palcami po klawiszach sprawia�o mu
przyjemno��. Nie skupia� si� na tym, co gra, nie s�ucha�, tylko bawi� si�
palcami, przerywa�, kiedy mu si� znudzi�o, cho� stado profesorskie by�o
niepocieszone, "dlaczego tak w �rodku". No i zawsze cichutko; m�wi, �e czu�,
jakby bez jakiego� t�umika si� urodzi�, �e wszystkie d�wi�ki do niego dociera�y
przesycone do b�lu (mia� pan kiedy� wyci�gane czopy woskowe, tak, no widzi pan,
to wie pan, jak to jest zaraz po usuni�ciu, te wszystkie ha�asy), taki
d�wi�kowstr�t, on mia� tak zawsze i trudno mu by�o to ukry�, no a dzieciaki
bywaj� wredne, gdyby tylko wyczu�y, co si� �wi�ci, zacz�yby go prze�ladowa�.
Najgorzej, �e mieszkali w takiej fatalnej dzielnicy; naprzeciw same robotnicze
rodziny, wielki mr�wkowiec z jednej strony ulicy i pas willi po drugiej,
niefortunny uk�ad; pan mo�e sobie wyobrazi�, jak te dzieci si� nienawidzi�y,
tylko �e te robotnicze mno�� si� znacznie szybciej, wi�c w razie podw�rkowych
potyczek si�y by�y nier�wne, ka�dy z tych obdartus�w mia� jakiego� brata, kuzyna
albo po prostu starszego koleg�; wystarczy�o co� odburkn��, wyrazi� dezaprobat�,
cho�by machni�ciem r�ki, nadepn�� na odcisk - zaraz s�ysza�o si�, "ijjeeee, m�j
bracik ci� zgnoi, lec� po niego", i po takiej zapowiedzi nie by�o ratunku ani
ucieczki, najwy�ej odroczenie; kiedy� przecie� trzeba by�o wyj�� na ulic�, w
ko�cu zawsze gdzie� czekali, pod wodz� bracika albo kuzynka, nie wiedzie� czemu
tak zdrabnianych (m�wi, �e ich ciosy nie by�y zdrobnia�e). Nie pami�tam ju�
wszystkich tych makabrycznych pomys��w; wie pan, im si� nudzi�o: tak po prostu
przypierdoli� mu albo przywita� i po�egna� kopniakiem - to by�o zbyt banalne,
par� razy oberwa�, to si� otrzepa�, wsta� i szed� dalej swoj� drog�, byle do
skrzy�owania, byle si� znale�� za rogiem i uwolni� �zy; widzieli, �e znosi to
�atwo, wi�c wymy�lali inne pu�apki (wychodzi� z domu w�a�ciwie tylko do szko�y i
na muzyk�, mieli to jak w zegarku).
M�wi, �e go denerwuje, jak si� pan wierci. Cierpliwo�ci; trzeba umie� s�ucha�
niemych.
Rodzice nie mogli go odprowadza�: ojciec bez przerwy je�dzi� w interesach, a
matka mia�a tak� alergi�, �e od kwietnia do pierwszych �nieg�w nie wychodzi�a z
domu. W jej pokoju te� si� nigdy nie otwiera�o okien w okresach pyle�, a kwiaty
kocha�a nade wszystko, wi�c mia�a w mieszkaniu doniczkowy busz; ogrodu (m�wi, �e
mieli najpi�kniejszy ogr�d w mie�cie) sam dogl�da�, ona sta�a za szyb� i
wydawa�a polecenia przez tak� �mieszn� kr�tkofal�wk� (m�wi, �e teraz si� takie
daje dzieciom pod choink�); dzi�ki niemu mog�a ten sw�j dobytek ro�linny
piel�gnowa�; a p�n� jesieni�, kiedy ju� tylko kikuty stercz�ce w wyczekiwaniu
na �nieg zostawa�y, kiedy ju� chwyta�y przymrozki, ona wychodzi�a w czapce i
grubym p�aszczu, wyjmowa�a sk�adany stolik z szopy, siada�a przy nim i
wzdycha�a, rozk�ada�a sobie gazety na stoliku i czyta�a; kiedy si� ko�czy� sezon
ogr�dkowych sp�d�w rodzinnych przy kie�baskach, za p�otami, u s�siad�w; kiedy
ju� nawet znik�y jesienne pszczo�y pijane do nieprzytomno�ci od fermentuj�cych
gruszek gnij�cych w trawie; kiedy ju� si� dokona� ptasi exodus - jego matka
rozpoczyna�a sw�j sezon. Przynosi� jej gor�c� herbat� - jak latem znosili z
ojcem lodowate soki - i parasol, kt�ry ich chroni� przed w�ciek�ym sierpniowym
s�o�cem, matk� zas�ania� ju� tylko przed zacinaj�cym gradem, bo klasyczny deszcz
te� ju� o tej porze nale�a� do rzadko�ci. M�wi, �e matka by�a przeciwie�stwem
wszystkich ssak�w zimuj�cych; wychodzi�a z nory wtedy, kiedy nied�wiedzie id�
spa�, a wiosn�, kiedy si� budz�, musia�a si� chowa�.
�mieje si�, widzi pan, Bo�e, jak on si� rzadko �mieje...
M�wi, �e wynaj�li opiekunk�, �eby go odprowadza�a, ale po pierwsze ta ho�ota i
tak nic by sobie nie robi�a z tego typu eskorty - bo co to ma by� za obro�ca,
jaka� dziewczyna; w dodatku okaza�o si�, �e ona jak�� tam komityw� ju� wcze�niej
mia�a z tymi blokowymi. Zanim si� zorientowa�, zd��y�a przygotowa� swoim
kole�kom grunt pod najcelniejszy atak; bo on si� nieopatrznie wygada�, w ko�cu
nie m�g� wiedzie�, co za jedna, w ko�cu doros�a dziewczyna, no i oficjalnie po
jego stronie. Powiedzia�, jak go m�cz�; powiedzia�, �e to wszystko jest do
zniesienia, bo tak naprawd� tylko ha�as, tylko ta przekl�ta nadwra�liwo�� na
d�wi�ki jest niebezpieczna i, och, gdyby si� o tym dowiedzieli, to go maj�. Mo�e
nie by�a z�o�liwa, po prostu bezgranicznie g�upia; kt�ry� z tych starszych
owin�� j� wok� palca, zakocha�a si�, co przy tej g�upocie da�o fatalny efekt -
m�wi�a temu b�cwa�owi wszystko, spowiada�a si� nawet ze sn�w, a to by� idiota
jeden z ci�szych w okolicy, tyle �e osi�ek, wi�c mia� pod sob� jak�� kohort�
szalikowc�w; w dniu meczu nawet nie pr�bowa�a si� do niego zbli�a�, od rana
zdziera� gard�o pod mordowniami "mojaaa jedyna mi�oooo�� to naaasz kaeees",
potem mia� k�opoty z wej�ciem na stadion, bo mimo powa�ania w�r�d ochrony
klubowej, kt�r� tworzyli jego byli lub przyszli podopieczni, by� zbyt pijany,
�eby przej�� przez ko�owrotek o w�asnych si�ach, a to ju� widzieli policjanci -
mendy, czy jak ich tam nazywali, mniejsza o to; ona w te dni musia�a odczeka�
swoje, ale raz uczyni� gest, och, tym j� ju� chyba zniewoli� do deski grobowej,
pozwoli� jej wnie�� pod bluzk� petardy, bo dziewczyn nie obszukuj�, mog�a z nim
wej�� na mecz, to ju� brzmia�o jak o�wiadczyny, mog�a sta� przy nim w m�ynie i
s�ucha�, jak wrzeszczy, jak "daje solo", a za nim ca�y sektor powtarza jego
s�owa, s�owa pie�ni, och, jaka by�a dumna, musia�a mie� ca�e mrowisko w
majtkach, kobieta wodza (m�wi, �e zna ca�y ten romansik tak dobrze, bo mu
opowiada�a, odprowadzaj�c dzieciaka na muzyk� chwali�a si�, bo nie mia�a innych
s�uchaczy; m�wi, �e nie skojarzy�, o kogo chodzi, wzruszy�a go ta jej szczero��,
wi�c si� odwzajemni�, powiedzia� o uszach, no i par� dni p�niej go dopadli).
Ten bydlak czeka� na ni�, oczywi�cie, wstawiony; speszy�a si�, zacz�a
t�umaczy�, �e idzie na muzyk� z dzieciakiem, �e teraz nie mo�e, bo j� wylej�,
za�mia� si� pijacko i powiedzia�, �eby si� nie martwi�a, �e bachorem si� zajm�
m�odziany, no i si� nim zaj�li; wyle�li zza jego plec�w, ca�a blokowa �mietanka
m�odego pokolenia (m�wi, �e pierwszy raz mu si� wtedy zdarzy�o, �e ze strachu
nie m�g� si� ruszy�, gdyby nie to, by� mo�e zd��y�by uciec; wie pan, ca�kowity
parali� - nag�e skojarzenie, ona, on, oni wi�c musz� wiedzie�, wi�c to ju�
koniec - po prostu nie m�g� si� ruszy�), zaci�gn�li go do bramy i zacz�li mu
rycze� do uszu, bez �adnych ceregieli, nawet bez z�o�liwych zapowiedzi, musia�o
im by� pilno do nowej tortury, tak niecodziennej, ryczeli jeden po drugim,
zm�czeni zmieniali si� z innymi daj�c odpocz�� strunom g�osowym, to by� gwa�t
zbiorowy na jego s�uchu, ale s�ysza� tylko pierwszych dw�ch, na pocz�tku, wtedy
poczu�, jakby mu w�o�yli w g�ow� lask� dynamitu i zdetonowali (m�wi, �e nie
b�dzie wi�cej opisywa� tego b�lu, bo m�g�by go zrozumie� tylko szaleniec), w
ka�dym razie potem ju� tylko widzia�, jak otwieraj� ryje i rycz� dalej, przez
chwil� my�la�, �e to ich jaki� kolejny �art diabelski, �e zacz�li tak na niby
wrzeszcze�, bezg�o�nie, wygl�dali tak dziwacznie, �e zacz�� si� �mia�, te ich
poczerwienia�e z wysi�ku pyski przy jego policzkach, po dw�ch naraz, jeden na
jedno ucho, i nic nie s�ycha�, nawet si� nie szarpa�, tylko �mia�, ale w ko�cu
zrozumia�, co si� sta�o. M�wi, �e kiedy go pu�cili, ba� si� tylko jednego - ba�
si� odezwa�, bo wiedzia�, �e nic nie us�yszy, nie us�yszy w�asnego g�osu; przez
ca�� drog� do domu odwa�y� si� tylko chrz�ka�, tak na pr�b�, chrz�ka�, �eby
us�ysze�, ale nic; potem �zy, dom, matka, zap�akany rzuci� si� jej w ramiona i
zdoby� si� na s�owo, powiedzia� "mamo", ale nie us�ysza�, powtarza� wi�c coraz
g�o�niej i g�o�niej, krzycza� do niej, nic; pr�bowa�a go uspokoi�, ale dopiero
kiedy wezwa�a pogotowie i dosta� do�ylnie relanium, zamilk�; na zawsze zamilk�,
bo i na zawsze straci� s�uch. M�wi, �e przesta� m�wi�, bo nie m�g� znie�� tej
bezg�o�no�ci; przesta� rozpoznawa�, czy ju� m�wi, czy jeszcze my�li, a je�li
tak, czy czasem nie my�li na g�os; dlatego tylko r�koma, na migi, wie pan, tylko
tak mo�e zachowa� kontrol�.
Akurat do grania s�uch mu nie by� potrzebny. Bo s�ysza� wszystko w �rodku. M�wi,
�e w�a�ciwie nawet lepiej mu si� gra�o po utracie s�uchu, bo d�wi�ki, jakie
rzeczywi�cie si� dobywa�y z instrumentu, ju� mu nie przeszkadza�y, nie
rozprasza�y tego skupienia; zawsze i tak s�ysza� to, co chcia�, jego muzyka nie
mia�a zwi�zku z t�, kt�ra dociera�a do cudzych uszu.
Do grania s�uchu nie potrzebowa�, ale w �yciu to katastrofa, utrata zmys�u.
Rodzice nie mogli si� pogodzi�, szukali lekarzy, bioobmacywaczy, cudotw�rc�w;
ojciec wydzwania�, dowiadywa� si�, wozi� go, p�ac�c hochsztaplerom jakie�
kosmiczne sumy za sam� nadziej�. Ale si� sko�czy�o. S�yszenie. Raz na zawsze.
Nauczy� si� czyta� z ruchu warg; m�wi, �e w zasadzie nic si� dla niego nie
zmieni�o na gorsze, teraz by� ju� ca�kiem bezpieczny - najwi�kszy wr�g: ha�as,
ca�e to wysypisko �mieci fonicznych, z kt�rymi si� dot�d zmaga�, zosta�o
definitywnie usuni�te. Nawet nie musia� zmienia� szko�y, po prostu siedzia�
bli�ej biurka, a nauczycielki specjalnie dla niego pracowa�y nad dykcj�, no i
nie wo�a�y go do odpowiedzi, wy��cznie pisemnie, a wie pan, �e pisemnie zawsze
co� tam mo�na �ci�gn��. Takie troch� si� zacz�o rozpieszczanie przez tych
nauczycieli, w gabinecie niezmiennie musia� rozbrzmiewa� refren "tak, tak, to
straszna tragedia, takie zdolne dziecko, teraz trzeba bardzo ostro�nie",
faworyzowali go, ale bez przesady, w sam raz, �eby nie podpad� klasie.
G�wniarzeria z drugiej strony ulicy tymczasem jakby przera�ona skal� swojej
zbrodni zostawi�a go w spokoju; mia� ich w r�ku, dop�ki nie doni�s� ojcu, znaczy
policji, znaczy poprawczakowi i tak dalej.
Oj, ja mu tego nawet nie powt�rz�, co pan powiedzia�; co to ma znaczy�: "�eby
jednak przeszed� do rzeczy, bo panu si� ciutk� spieszy"? Co to w og�le za s��w
pan u�ywa jakich� takich! Czy pan sobie nie zdaje sprawy, �e to wszystko jest
wa�ne, �e to wszystko si� wi��e? Czy pan sobie nie zdaje sprawy, jak trudno go
by�o nak�oni� na to spotkanie? On m�wi, �e to on m�wi i �eby go nie pogania� ani
nie nadzorowa� w�tk�w.
On to powiedzia� troch� nie�adniej.
Matka si� z�ama�a; tak m�wi: z�ama�a si� po cichu, bez trzasku, jak �ody�ka. Z
�alu, z bezradno�ci, a mo�e po prostu przysz�a ju� pora na depresj�. Ojciec
m�wi�, �e w tej rodzinie ka�dy depresj� nosi w sobie �pi�c� jak kangurz�tko, ale
ono si� w ko�cu budzi i wystawia pyszczek, a jak ju� raz zobaczy �wiat, zasypia
coraz rzadziej, chce si� wydosta�, wyrywa, a� w ko�cu uwalnia si� na dobre - i
tak w�a�nie si� sta�o z matk�. Przesta�a podlewa� kwiaty. By�o to dla nich tak
niepoj�te, �e zauwa�yli dopiero, kiedy zacz�y usycha�. Pytali j�: "Popatrz, co
si� dzieje z ro�linami; czy ty je na pewno podlewasz?", ale nie odpowiada�a,
mamrota�a �a�o�nie jakie� sobie tylko znane mantry, ignorowa�a ich, wci��
powtarzaj�c gest machni�cia r�ki, co mog�o r�wnie dobrze oznacza�, �eby jej dali
spok�j, jak i to, �e ju� i tak jest "po ptakach", tak og�lnie, w zwi�zku ze
wszystkim. Zacz�li podlewa� za ni�, tak jak w ogrodzie, ale nie pomog�o. Nie
chcia�y pi�, jakby rozpoznawa�y obc� r�k� - nie t�, kt�ra je karmi�a przez ca�e
�ycie; zdycha�y wi�c z g�odu, wierne swej pani jak psy, kt�re gardz� cudz�
misk�. A z matk� by�o coraz gorzej. Przyszed� lekarz, przepisa� pigu�ki, nawet
za�ywa�a, ale by�a tak roztargniona, �e zapomina�a, czy ju� wzi�a, czy nie, i
zawsze bra�a jeszcze na wszelki wypadek, a jako �e by�y to mi�dzy innymi pigu�ki
uspokajaj�ce, kiedy za�y�a podw�jn� dawk�, by�a �pi�ca i roztargniona jeszcze
bardziej, wi�c zapomina�a i bra�a znowu, i tak snu�a si� lunatycznie i zupe�nie
ju� stracili z ni� kontakt. Kiedy pozosta�y przy �yciu same kaktusy, wynie�li
reszt� kikutk�w, zesch�ych badyli, ca�e to domowe �ciernisko; matka sta�a si�
wi�c g��wnym rodzinnym obiektem zainteresowania i opieki.
M�wi, �e ca�a jego g�uchota zesz�a jako mniejsza uci��liwo�� na drugi plan, z
czasem wr�cz przesta�a by� zauwa�ana, z przypad�o�ci sta�a si� cech�,
wyr�niaj�c�, lecz nie zubo�aj�c�. Cieszy� si�, bo nie musia� s�ucha� niczego
wbrew woli; ale s�ysza� i tak: my�li, d�wi�ki odtwarzane przez pami��, no i te
przykre fantomy ha�as�w, piski w m�zgu uci��liwe tym bardziej, �e nie
istniej�ce, a przybieraj�ce na sile im bardziej chcia� si� ich pozby�. Bo, wie
pan, nie ma ciszy absolutnej. M�wi, �e co� o tym wie.
M�wi, �e je�li pan mu jeszcze raz przerwie, to b�dziemy musieli pana odprowadzi�
do drzwi. I �e i tak w�a�nie zamierza� m�wi� o matce, bez pana chrz�kni�� i
spojrze� na zegarek.
Pr�bowali na r�ne sposoby. Ojciec by� ju� w domu prawie bez przerwy, jak nigdy
dot�d. Pilnowali jej, wydzielali tabletki, przemawiali jak do dziecka. Im bli�ej
wieczoru, tym by�o lepiej, nieco si� o�ywia�a, wdawa�a si� nawet w rozmowy z
ojcem, co prawda, najcz�ciej zupe�nie niedorzeczne (rozpoznawa�a w nim zupe�nie
obcych ludzi, i to w ci�gu jednej rozmowy, tak, �e wydawa�o jej si�, �e gada z
kilkoma lud�mi naraz, jak�e� on si� musia� wysila�, �eby tak� rozmow�
podtrzyma�, �eby mu si� nie pomyli�o, kiedy jest panem Stasiem - dozorc� w matki
kamienicy przed czterdziestu laty, kiedy doktorem, a kiedy na przyk�ad samym
sob� z czas�w ich wst�pnej fazy narzecze�stwa). Spa� si� k�ad�a ju� najbardziej
zbli�ona do �wiadomo�ci, raz nawet zauwa�y�a przed za�ni�ciem. "Och! A gdzie
moje kwiaty?", ale nie zd��y�a zareagowa�, bo nocna dawka lek�w by�a
najsilniejsza. �eby odgoni� koszmary, dawali jej �rodki nasenne, wi�c zapada�a w
ten syntetyczny sen jak w narkoz�. I rano znowu niczego nie pami�ta�a, wszystko
trzeba by�o zaczyna� od nowa. Mia�a pami�� jak j�tk�, nigdy si� nie zdarzy�o,
�eby przetrwa�a wi�cej ni� dzie�. Pami�tka jednodni�wka; (znowu si� �mieje) cha,
niech pan to zapisze.
M�wi, �e kiedy zabrak�o im pomys��w, kupili jej psa. Sznaucera miniaturk�, w sam
raz do pokoju. Zawsze chcia�a mie�. W krytycznych chwilach ludzie zaczynaj�
spe�nia� marzenia swoich bliskich, tyle �e wtedy ju� s� to spe�nienia
niewczesne; krytyczne chwile to te, kiedy si� ju� marze� nie ma, i nawet
zapomnia�o si�, jakie one by�y. Nawet, gdyby matka zdo�a�a zauwa�a� t� drobin�
�ycia, o kt�r� powi�kszy�a si� jej przygn�bialnia, fatum czuwa�o nad tym, by
efekt tak czy inaczej przybra� posta� katastrofy. Pies bowiem nie przejawia�
typowej dla wieku szczeni�cego witalno�ci, snu� si� zniech�cony po mieszkaniu, z
rzadka zagl�daj�c do miski z �arciem, obw�chuj�c j� godzinami, zanim zdo�a� co�
uszczkn��. By� chudy i nie szczeka�. Nie reagowa� te� na �adne imi�; od pocz�tku
zdawa� si� sobowt�rem swej pani, kt�r� zreszt� ignorowa� z wzajemno�ci�. W ko�cu
zacz�� chodzi� ty�em do przodu, tego ju� by�o za du�o, nie szukali nawet
weterynarza- psychiatry, oddali zwierz� do azylu (podobno zdech� po kilku
tygodniach strajku g�odowego). Zrozumieli, �e co� musi by� nie tak z miejscem.
�e mo�e matka gdzie indziej od�yje, je�li j� ostro�nie przemie�ci�, nie
nara�aj�c na py�ki. Bo bali si�, �e do jesieni mo�e nie dotrwa�. A z ca��
pewno�ci� sami by nie dotrwali.
Zorganizowali karetk�, butl� z tlenem, wszystkie medyczne �rodki gwarantuj�ce
bezpieczny transport; znale�li pok�j z odpowiedni� wentylacj� w sanatorium,
odizolowany od zewn�trz, przetestowany przez najlepszych fachowc�w na brak
alergen�w; op�acili z g�ry kwarta� kuracji.
Kiedy nadszed� dzie� wyprowadzki, matka znik�a. Nie mogli jej znale�� w
mieszkaniu. Ojciec wpad� w furi�, bo wiedzia�, �e matka na zewn�trz nie prze�yje
dw�ch godzin. Zacz�� przetrz�sa� dom, potem ogr�d, na pr�no. Dopiero wieczorem,
kiedy ju� zasiedli w milczeniu i rezygnacji, kiedy wymownie spojrzeli po sobie,
jak gdyby nigdy nic zjawi�a si� przy stole. I zanim ch�rem niemal�e zakrzykn�li
"Gdzie by�a�?!" znik�a ponownie, tylko ju� przy nich, stopniowo blakn�c,
wytracaj�c kontury, przezroczy�ciej�c. "Nie, no to ju� jest zupe�nie nie do
zniesienia" - powiedzia� ojciec i wyci�gn�� r�k� w jej stron�, tam gdzie niby
by�a, i maca� powietrze, rze�bi�c jej kszta�t.
Lekarze byli bezsilni; nie znali pigu�ek na widzialno��, a w tym stanie ju�
donik�d jej przewie�� nie by�o mo�na. Zjawia�a si� od tej pory coraz rzadziej,
na kr�tko, czasem na kilka minut - przy stole, przy oknie, w kuchni. Raz zasta�
j� parz�c� herbat�, ale kiedy go zobaczy�a, przestraszy�a si� i znik�a; m�wi, �e
mia� potem wyrzuty sumienia, mog�a si� chocia� napi�. B�g jeden wie, czym si�
wtedy �ywi�a, nigdy jej nie zobaczyli jedz�cej; mo�e tam, gdzie przebywa�a,
"kiedy jej nie by�o", g��d nie istnia�; mo�e wszystkie procesy fizjologiczne,
wszystkie ludzkie potrzeby ulega�y wyhamowaniu - bo, owszem, wygl�da�a coraz
gorzej w tych kr�tkich okresach ujawnie�, ale wci�� przecie� �y�a. Nie pozwala�a
si� dotkn��; w og�le zauwa�yli, �e niknie w oczach, kiedy tylko si� j� przy�apie
na tym, �e jest. Przestali wi�c szuka�, oczekiwa� objawie�, dali jej spok�j,
�eby sobie mog�a poby� do woli w samotno�ci.
Kiedy wi�c w�a�ciwie matka odesz�a - nie w zapomnienie, a w�a�nie w pami��;
kiedy krz�taj�c si� po domu udawali, �e o niej nie my�l�, licz�c na to, �e
zwiedziona t� pozorn� oboj�tno�ci� zacznie si� cz�ciej pokazywa�; kiedy
my�leli, �e jest gdzie� tam mi�dzy nimi, radio donios�o o cudzie. Radio jako
pierwsze, bo to by�o specjalne radio od cud�w, by�a te� telewizja o podobnym
charakterze, ale nie dosta�a koncesji, dzi�ki Bogu (zapewne). Po takiej
pierwszej wzmiance nikt si� zbytnio nie przejmowa�, oczywi�cie nikt spoza tak
zwanej "rodziny" tego specjalnego radia - co jaki� czas ksi�a og�aszali cuda w
eterze, mniej wi�cej wtedy, kiedy poprzedni cud przesta� ju� kogokolwiek
obchodzi�, kiedy na przyk�ad boski wizerunek na zmro�onej szybie po prostu
stopnia�.
Ojciec powiedzia�, �e opis si� zgadza, �e trzeba natychmiast jecha� tam, gdzie
"dziewczynka i ch�opczyk zobaczyli wracaj�c z lekcji religii", bo przecie� ona
si� udusi, teraz wszystko w najwi�kszym rozkwicie, a to w�a�nie "przechodz�c
obok ogrodu botanicznego zajrzeli do �rodka, a tam", jecha�, jecha�, mo�e
jeszcze nie jest za p�no, mo�e uda si� odratowa�, "Maryja, nasza patronka,
mi�dzy r�ami ukaza�a si� maluczkim". Pojechali, a tam wszystko ju� zablokowane,
t�umy i kolejki, bo jednak na skal� regionu to by�a sensacja, wszyscy ci, tego
radia s�uchaj�cy na co dzie�, przybyli jak zwykle, �eby zobaczy� Miejsce, wi�c
ojciec zaraz wpad� na pomys�: "tu jest g�uchy; g�uchy ch�opiec, przepu��cie".
Natychmiast w szemraniach si� rozst�pili, zrobili taki �ywy korytarz, "b�dzie
cud, b�dzie cud", m�wili i przepuszczali patrz�c z uznaniem, a nawet zazdro�ci�,
�e sami nie mog� da� si� uzdrowi�, �e nie s� �lepi, chromi i tak dalej, cho�
mo�e i dobrze, niech ch�opiec p�jdzie na pr�b�, a potem ju� b�d� przyprowadza�,
kogo trzeba. Tam w�r�d grz�dek ju� oczywi�cie sta� o�tarzyk i wie�ce, �wiece,
dewocjonalia, wi�c nie mieli z ojcem z�udze�, byli pewni, �e matka si� nie
poka�e ju� zupe�nie, w ka�dym razie nie tej zbieraninie. Szukali �lad�w; nie
mog�a odej�� daleko, ale ten t�um si� zacz�� niecierpliwi�, "no m�dlcie si�,
m�dlcie, niech dziecko ukl�knie w Miejscu", ju� nawet ich poszarpywali, to
stawa�o si� niebezpieczne. I wtedy ojciec zobaczy� w ziemi �lad jej sanda�a, "o,
t�dy sz�a", pokaza�, a ludzie wszyscy rzucili si� w przepychankach, �eby
obejrze� �lad Stopy, i od razu zacz�li wykrzykiwa� co przydatniejsze pomys�y, �e
mo�e by zacementowa�, wystawi� w bazylice Odcisk Bo�y; widzi pan, znowu si�
�mieje. M�wi, �e nie rozumie, czemu oni zawsze adoruj� miejsce, w kt�rym im si�
objawia Matka Boska, jakby nie mog�a sobie po prostu spacerowa� tu i �wdzie;
zawsze w tym jednym miejscu musi si� pokaza� koniecznie po raz drugi, przecie�
to nielogiczne; ale si� roze�mia�, o Jesku.
Ale wtedy mu nie by�o do �miechu, bo sobie zda� spraw�, �e to ostatnia w�dr�wka
matki, niezale�nie od tego, czy by si� uda�o odtworzy� jej tras�. Chodzili z
ojcem po alpinariach, szklarniach, mi�dzy grz�dkami i w arboretum, zajrzeli pod
ka�dy li�� i czuli, �e wsz�dzie tam by�a, �e zwiedzi�a t� dum� miasta dok�adnie,
jakby j� chcia�a por�wna� z w�asnym dzie�em, dogl�danym z okna przez ca�e �ycie;
czuli te� jednak, �e wsz�dzie tam ju� by�a, zadziwieni t� si�� i determinacj�,
kt�ra by�a mocniejsza ni� alergia, bo pozwoli�a jej zobaczy� tak wiele, zanim
oddech nie sta� si� zbyt p�ytki, by mog�a si� w nim swobodnie zanurzy�.
Nie znale�li matki tego dnia; wr�cili zmordowani do domu i dopiero rano ojciec,
otwieraj�c w jej pokoju okno po raz pierwszy od kilkudziesi�ciu lipc�w, spojrza�
na ogr�d przed domem i wym�wi� jej imi�. Siedzia�a w swoim sk�adanym fotelu, pod
ogrodowym parasolem, jak w te wszystkie zimy i jesienie, wreszcie zn�w
widzialna, namacalna, prawdziwa i spokojna, ju� na zawsze.
M�wi, �e ju� sko�czy�. Matka le�y pod czere�ni�, sam pan znajdzie mogi��. M�wi,
�e du�o wi�cej by opowiedzia�, ale to ju� nie panu. Mo�e pan przys�a� kogo�
mniej nerwowego. Do widzenia.
(Prosz� zrozumie�, on chce sobie teraz troch� pogra�).
Wojciech Kuczok
WOJCIECH KUCZOK
Urodzi� si� w 1972 roku w Chorzowie, mieszka w Krakowie. Absolwent Filmoznawstwa
Uniwersytetu �l�skiego, wsp�pracuje z "Kinem" i "Tygodnikiem Powszechnym"
(nagroda za krytyk� filmow� im. Krzysztofa M�traka). Debiutowa� u nas (!) "Drog�
do baru Evil Horse" ("NF" 3/92). Autor dwu tomik�w poezji, zbior�w opowiada�:
"Opowie�ci samowite" (1996, nominacja do nagrody "Nike", nagroda PTWK) i "Larmo"
(1998). W przygotowaniu kolejny zbi�r, z kt�rego pochodzi prezentowana "Nasza
patronka mi�dzy r�ami".
Jest Kuczok g��wnonurtowcem, ale nietypowym, bo piel�gnuj�cym w tw�rczo�ci
sk�onno�� do wielokrotnego przekraczania granicy mi�dzy fikcj� a realno�ci�.
Spodoba� si� po tamtej stronie muru (getta). Zobaczmy, co b�dzie po tej.
(mp)