4210

Szczegóły
Tytuł 4210
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4210 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4210 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4210 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen King Wszystko jest wzgl�dne 14 mrocznych opowie�ci Dla Shane�a Leonarda Wst�p: Uprawianie sztuki (niemal) straconej Niejednokrotnie wspomina�em o rado�ci pisania i nie widz� potrzeby, by dzi� odgrzewa� ten temat, ale musz� co� wyzna�: niczym amator znajduj� ogromn� przyjemno�� w praktycznej stronie tego, co robi�. Zawsze troch� marudz�, krzy�uj� ze sob� r�ne formy przekazu, eksperymentuj�. Pr�bowa�em powie�ci wizualnych (�Burza stulecia�, �Rose Red�), powie�ci w odcinkach (�Zielona mila�) i powie�ci w odcinkach publikowanej w Internecie (�The Plant�). Nie chodzi�o mi wcale o pieni�dze czy o zaistnienie na nowych rynkach; chodzi�o o pr�b� spojrzenia na akt, sztuk� i rzemios�o pisania z r�nych stron, aby od�wie�y� proces tworzenia i stara� si� tworzy� wyroby - czyli opowie�ci - jak najb�yskotliwsze. W poprzednim wersie najpierw napisa�em �tworzy� [opowie�ci] zawsze nowe�, a potem skasowa�em ca�e wyra�enie, maj�c na wzgl�dzie uczciwo��. Z kogo m�g�bym stroi� sobie �arty tego rodzaju, panie i panowie, je�li nie z samego siebie? Pierwsze opowiadanie sprzeda�em w wieku dwudziestu jeden lat, gdy by�em w college�u. Dzi� mam pi��dziesi�t cztery lata i m�j organiczny komputer wa��cy 2,2 funta, na kt�rym nosz� czapk� z logo Red Sox, przetworzy� ju� mn�stwo s��w. Pisanie opowiada� to dla mnie nic nowego, co wcale nie znaczy, �e straci�o ju� urok. Je�li jednak nie znajd� sposobu, aby wci�� by�y ciekawe i tchn�y �wie�o�ci�, szybko zestarzej� si� i zm�cz�. Nie chc� tego, bo nie chc� oszukiwa� ludzi, kt�rzy czytaj� moje rzeczy (chodzi tak�e o ciebie, m�j drogi wierny czytelniku), nie chc� te� oszukiwa� siebie. Przecie� razem w tym uczestniczymy. Jakby�my si� um�wili na randk�. Powinni�my si� �wietnie bawi�. Powinni�my ta�czy�. Maj�c to wszystko na uwadze, musz� wspomnie� o czym� jeszcze. Moja �ona i ja jeste�my w�a�cicielami dw�ch stacji radiowych, WZON-AM zajmuj�cej si� sportem i WKIT-FM nadaj�cej klasycznego rocka (�rocka z Bangor�, jak m�wimy). W dzisiejszych czasach radio to nie�atwy interes, zw�aszcza na takim rynku jak Bangor, gdzie jest za du�o stacji, a za ma�o s�uchaczy. U nas jest wsp�czesne country, klasyczne country, stare przeboje i klasyczne stare przeboje, Rush Limbaugh, Paul Harvey i Casey Kasem. Stacje Steve�a i Tabby King�w przez wiele lat przynosi�y straty - niezbyt dotkliwe, ale na tyle du�e, by mnie rozdra�ni�. Lubi� by� g�r�, a mimo �e wygrywali�my w notowaniach Arbitronu (kt�re dla radia s� tym, czym Nielsen dla telewizji), ka�dy kolejny rok ko�czyli�my pod kresk�. T�umaczono mi, �e w Bangor nie ma wystarczaj�cych przychod�w z reklam, �e rynkowy tort pokrojono na zbyt du�o kawa�k�w. Wpad�em wi�c na pewien pomys�. Napisz� s�uchowisko, my�la�em, podobne do tych, kt�rych s�ucha�em z dziadkiem, gdy dorasta�em (a on si� starza�) w Durham w stanie Maine. Prawdziwy spektakl na Halloween! Oczywi�cie, zna�em s�awn� - lub nies�awn� - adaptacj� �Wojny �wiat�w� Orsona Wellesa z �Mercury Theatre�. Welles wykoncypowa� (absolutnie genialnie), �eby klasycznej opowie�ci H. G. Wellsa o inwazji Marsjan nada� form� serwis�w informacyjnych i relacji na �ywo. Uda�o si�. Uda�o si� tak dobrze, �e w ca�ym kraju wybuch�a panika, a Welles (Orson, nie Herbert George) musia� w nast�pnym wydaniu �Mercury Theatre� publicznie wyg�osi� przeprosiny. (Za�o�� si�, �e zrobi� to z u�miechem - wiem, �e ja bym si� u�miecha�, gdybym kiedykolwiek wymy�li� tak pot�ne i przekonuj�ce k�amstwo). Doszed�em do wniosku, �e to, co si� powiod�o Orsonowi Wellesowi, uda si� tak�e mnie. Zamiast zaczyna� si� od muzyki tanecznej jak adaptacja Wellesa, moja audycja zacznie si� od zawodzenia Teda Nugenta w �Cat Scratch Fever�. Potem w��czy si� spiker, jedna z naszych prawdziwych osobowo�ci radiowych z WKIT (nikt nie nazywa ich ju� did�ejami). �Tu JJ West, wiadomo�ci WKIT - m�wi. - Jestem w centrum Bangor, gdzie na Pickering Square zgromadzi�o si� jakie� tysi�c os�b, obserwuj�cych, jak na ziemi� opuszcza si� wielki srebrzysty dysk... chwileczk�, unios� mikrofon, mo�e pa�stwo us�ysz��. W ten prosty spos�b wr�ciliby�my do gry. Do uzyskania efekt�w d�wi�kowych m�g�bym wykorzysta� w�asne urz�dzenia radiowe, wszystkie role odegraliby aktorzy z miejscowego teatru, a co by by�o najlepsze? Najlepsze w ca�ym projekcie? Ot� nagraliby�my efekt naszych dzia�a� i sprzedali stacjom w ca�ym kraju! Doszed�em do wniosku, �e doch�d z tego przedsi�wzi�cia (a ksi�gowy si� ze mn� zgodzi�) mo�na b�dzie zakwalifikowa� jako �doch�d stacji radiowej� zamiast �doch�d z tytu�u dzia�alno�ci literackiej�. W ten spos�b poradziliby�my sobie z niedostatecznym przychodem z reklam i pod koniec roku stacje radiowe wreszcie odnotowa�yby jaki� zysk! Podekscytowa� mnie pomys� audycji, a tak�e perspektywa wspomo�enia radia dzi�ki swoim umiej�tno�ciom pisarskim. Co si� wi�c sta�o? Nie da�em rady, ot co si� sta�o. Pr�bowa�em i pr�bowa�em, ale wci�� wychodzi�a mi narracja. Wcale nie brzmia�a jak sztuka, kt�ra rozwija si� w wyobra�ni widza (ci, kt�rzy maj� tyle lat, by pami�ta� programy radiowe w rodzaju �Suspense� czy �Gunsmoke�, b�d� wiedzieli, o czym m�wi�), a bardziej przypomina�a ksi��k� w wersji d�wi�kowej. Jestem pewien, �e mimo to mogliby�my troch� zarobi� na sprzeda�y tego materia�u, jednak wiedzia�em, �e sztuka nie odniesie sukcesu. By�a nudna. Oszuka�bym s�uchacza. Mia�a feler, a ja nie wiedzia�em, jak go usun��. Odnios�em wra�enie, �e pisanie s�uchowisk to zapomniana sztuka. Stracili�my zdolno�� widzenia uszami, cho� kiedy� to potrafili�my. Pami�tam, gdy s�ucha�em, jak jaki� imitator d�wi�ku stuka kostkami palc�w w kawa�ek wydr��onego drewna... i jak na d�oni widzia�em Malta Dillona, kt�ry w zakurzonych butach podchodzi do baru w Saloonie Long Branch. Ale to przesz�o��. Tamte czasy nie wr�c�. Pisanie dramat�w w stylu Szekspira - komedii i tragedii, kt�re uciekaj� si� do bia�ego wiersza - to kolejna stracona sztuka. Ludzie wci�� chodz� na wystawianego w college�ach �Hamleta� czy �Kr�la Leara�, ale b�d�my szczerzy: jak twoim zdaniem, drogi czytelniku, wypad�yby te dramaty w telewizji, gdyby por�wna� je z �Weakest Link� albo �Survivor Five: Stranded on the Moon�, nawet gdyby uda�o si� obsadzi� Brada Pitta w roli Hamleta czy Jacka Nicholsona jako Poloniusza? I mimo �e ludzie wci�� chodz� na el�bieta�skie fantazje w rodzaju �Kr�la Leara� i �Makbeta�, rado�� czerpan� z tej formy sztuki dziel� lata �wietlne od rado�ci ze stworzenia nowego, oryginalnego dzie�a. Od czasu do czasu kto� pr�buje wystawia� na Broadwayu albo w mniejszych teatrach nowojorskich dramaty pisane bia�ym wierszem. Ich kl�ska jest nieunikniona. Poezja nie jest sztuk� stracon�. Poezja ma si� lepiej ni� kiedykolwiek. Oczywi�cie, jak zwykle znajdzie si� gdzie� banda idiot�w (jak sami m�wili o sobie autorzy magazynu �Mad�), ludzi, kt�rzy zupe�nie pomieszali pretensjonalno�� z geniuszem, ale poza nimi jest jeszcze wielu b�yskotliwych praktyk�w tej sztuki. Je�eli mi nie wierzycie, zajrzyjcie do magazyn�w literackich w swoich ksi�garniach. Na sze�� beznadziejnych wierszy, jakie tam przeczytacie, znajdziecie jeden czy dwa naprawd� dobre. Wierzcie mi, taki stosunek ch�amu do klejnot�w jest do przyj�cia. Opowiadanie te� nie jest sztuk� stracon�, ale moim zdaniem znajduje si� o wiele bli�ej przepa�ci ni� poezja. Kiedy sprzeda�em pierwsze opowiadanie w cudownie zamierzch�ym roku 1968, ju� wtedy bola�em nad stale malej�cym rynkiem: czytad�a ju� przegra�y, zbiory opowiada� te� sta�y ju� na straconej pozycji, tygodniki (takie jak �The Saturday Evening Post�) umiera�y. W ci�gu lat, jakie up�yn�y od tamtych czas�w, rynek opowiada� nadal si� kurczy�. Niech B�g b�ogos�awi ma�e czasopisma, w kt�rych m�odzi pisarze mog� jeszcze publikowa� opowiadania w zamian za egzemplarze autorskie, niech B�g b�ogos�awi redaktor�w, kt�rzy jeszcze czytaj� zawarto�� ich wymi�toszonych maszynopis�w (zw�aszcza w obliczu paniki wywo�anej w�glikiem w 2001 roku), i niech B�g b�ogos�awi wydawc�w, kt�rzy jeszcze czasem daj� zgod� na publikacj� antologii oryginalnych opowiada�, ale B�g nie b�dzie musia� po�wi�ca� na b�ogos�awie�stwo ca�ego dnia Swego ani nawet Swej przerwy na kaw�. Wystarczy dziesi�� minut, g�ra kwadrans. Takich ludzi jest bardzo niewielu, a z roku na rok ubywa jednego czy dw�ch. Nie ma ju� czasopisma po�wi�conego opowiadaniom, �wietlistego drogowskazu m�odych pisarzy (nie wy��czaj�c mnie, cho� prawd� powiedziawszy, nigdy tam nie publikowa�em). Nie ma ju� �Amazing Stories�, mimo licznych pr�b wskrzeszenia pisma. Nie ma ciekawych czasopism science fiction takich jak �Vertex� ani oczywi�cie magazyn�w po�wi�conych horrorom jak �Creepy� czy �Eerie�. Tych wspania�ych pism nie ma ju� od dawna. Od czasu do czasu kto� pr�buje wskrzesi� jedno z nich; kiedy pisz� te s�owa, tak� nie�mia�� pr�b� o�ywienia przechodzi �Weird Tales�. W wi�kszo�ci wypadk�w podobne wysi�ki ko�cz� si� niepowodzeniem. Tak jak dramaty pisane bia�ym wierszem, kt�re istniej� przez chwil� kr�tk� jak mgnienie oka. Kiedy co� odchodzi, nie ma ju� drogi powrotu. To, co stracone, najcz�ciej pozostaje stracone. W ci�gu tych lat nadal pisa�em opowiadania, cz�ciowo dlatego, �e czasem przychodzi�y mi do g�owy pomys�y - pi�knie skondensowane, kt�re domaga�y si� trzech tysi�cy, mo�e dziewi�ciu, najwy�ej pi�tnastu tysi�cy s��w - a cz�ciowo dlatego, i� w ten spos�b potwierdzam (przynajmniej samemu sobie), �e si� jeszcze nie sko�czy�em, bez wzgl�du na to, co mog� sobie my�le� mniej przychylni mi krytycy. Opowiadania to nadal akordowa praca na zam�wienie, odpowiednik niepowtarzalnych przedmiot�w, kt�re mo�na kupi� u rzemie�lnika. Je�li zechcesz by� cierpliwy i zaczekasz, rzecz zostanie wykonana r�cznie w warsztacie na zapleczu. Nie ma jednak �adnego powodu, by opowiadania sprzedawa� w taki sam spos�b jak przed laty tylko dlatego, �e tworzy sieje tak samo, nie ma te� powodu zak�ada� (jak czyni to wielu nudziarzy w prasie krytycznej), �e droga, jak� dzie�o literackie trafia do odbiorc�w, musi w jaki� spos�b skazi� czy umniejszy� warto�� samego produktu. M�wi� tu o opowiadaniu �Jazda na Kuli�, kt�re z pewno�ci� jest moim najdziwniejszym do�wiadczeniem rynkowym, a tak�e stanowi dobr� ilustracj� istoty mojego wywodu: to, co stracone, nie�atwo odzyska�; gdy minie si� pewien punkt, koniec jest zapewne nieunikniony, ale �wie�y punkt widzenia na jeden z aspekt�w tw�rczego pisania - aspekt komercyjny - mo�e czasem od�wie�y� wszystko. �Jazda na Kuli� powsta�a po ksi��ce �Jak pisa�, gdy wci�� wraca�em do zdrowia po wypadku, w stanie niemal ci�g�ego cierpienia fizycznego. Pisanie ratowa�o mnie przed najgorszym b�lem; by�o (i nadal jest) najlepszym �rodkiem przeciwb�lowym w moim ubogim arsenale. Chcia�em opowiedzie� histori� bardzo prost�; naprawd� niewiele bardziej skomplikowan� ni� opowie�ci o duchach, kt�re snuje si� przy ogniskach. �O autostopowiczu, kt�rego zabra� nieboszczyk�. Podczas gdy pisa�em opowiadanie w nierzeczywistym �wiecie w�asnej wyobra�ni, w r�wnie nierzeczywistym �wiecie handlu elektronicznego r�s� w si�� e-biznes. Jednym z aspekt�w tego zjawiska by�a tak zwana ksi��ka elektroniczna, kt�ra zdaniem niekt�rych mia�a oznacza� koniec ksi��ek, jakie znamy - przedmiot�w ze sklejonych lub zszytych kartek papieru, kt�re przewraca�o si� r�cznie (i kt�re czasem wypada�y, je�li klej okaza� si� za s�aby albo szycie za stare). Na pocz�tku roku 2000 wielkie zainteresowanie wzbudzi� esej Arthura C. Clarke�a, kt�ry opublikowano tylko w cyberprzestrzeni. Tekst by� jednak niezwykle kr�tki (jak poca�unek z�o�ony na policzku siostry, pomy�la�em po jego przeczytaniu). Moje opowiadanie okaza�o si� do�� d�ugie. Pewnego dnia, zach�cona przez Ralpha Vicinaze, zadzwoni�a do mnie Susan Moldow, moja redaktorka ze Scribnera (jest wielbicielk� �Z Archiwum X�, wi�c nazywam j� agentk� Moldow... reszt� dopowiedzcie sobie sami), pytaj�c, czy nie mam czego� nowego, z czym chcia�bym spr�bowa� zaistnie� na rynku elektronicznym. Wys�a�em jej �Jazd� na Kuli� i ca�a nasza tr�jka - Susan, Scribner i ja - do�o�yli�my swoj� cegie�k� do historii dzia�alno�ci wydawniczej. Kilkaset tysi�cy czytelnik�w �ci�gn�o opowiadanie z Sieci, a ja zainkasowa�em kwot�, kt�ra mog�a wprawi� mnie w zak�opotanie. (Tyle �e to cholerne �garstwo, ani troch� nie by�em zak�opotany). Nawet prawa do wersji d�wi�kowej posz�y za sto tysi�cy dolar�w, komicznie kosmiczn� cen�. Chwal� si�? Nadymam si� jak jaki� pieprzony balon? W pewnym sensie tak. Ale chc� ci tak�e powiedzie�, �e przez �Jazd� na Kuli� zupe�nie zwariowa�em. Zwykle gdy znajd� si� w jakiej� luksusowej poczekalni na lotnisku, reszta klienteli nie zwraca na mnie uwagi, poch�oni�ta telefonowaniem albo sk�adaniem zam�wienia przy barze. I dobrze mi z tym. Od czasu do czasu kto� podejdzie z pro�b�, abym podpisa� si� na serwetce �dla �ony�. Odziani w gustowne garnitury i dzier��cy akt�wki panowie informuj� mnie zazwyczaj, �e ich �ony przeczyta�y wszystkie moje ksi��ki. Oni z kolei �adnej. Te� uznaj� za stosowne mnie o tym poinformowa�. Po prostu nie maj� czasu. Czytali �The Seven Habits of Highly Successful People�, czytali �Who Moved My Cheese?�, czytali �The Prayer of Jabez�*,[ * Tytu�y popularnych ksi��ek poradnikowych.] ale to mniej wi�cej wszystko. Musz� ju� lecie�, p�dzi�, za jakie� cztery lata pewnie b�d� mia� zawa� i chc� mie� porz�dek ze swoim rachunkiem w funduszu emerytalnym, zanim mnie to spotka. Po wydaniu �Jazdy na Kuli� w formie ksi��ki elektronicznej (ok�adka, kolofon Scribnera i tak dalej) wszystko uleg�o zmianie. W poczekalniach na lotniskach oblega� mnie prawdziwy t�um. Oblegano mnie nawet w poczekalni bosto�skiej stacji kolejowej. Przyczepiali si� do mnie ludzie na ulicy. Przez pewien czas musia�em odmawia� udzia�u w trzech talk-show dziennie (zwleka�em z decyzj�, czekaj�c na Springera, ale Jerry si� do mnie nie odezwa�). Znalaz�em si� nawet na ok�adce �Time�a�, a �New York Times� z namaszczeniem rozwodzi� si� nad niew�tpliwym sukcesem �Jazdy na Kuli�, a tak�e nad niew�tpliw� kl�sk� �The Plant�, cybernast�pcy tego opowiadania. Bo�e, by�em na pierwszej stronie �Wall Street Journal�. Zupe�nie nieumy�lnie zosta�em prawdziw� gwiazd�. Co jednak doprowadza�o mnie do szale�stwa? Dlaczego uwa�a�em, �e ca�e to zamieszanie nie ma najmniejszego sensu? Ot� nikogo nie obchodzi�o opowiadanie. Do diab�a, nikt mnie nawet o nie nie zapyta�. Musz� wam powiedzie�, �e moim zdaniem to ca�kiem niez�e opowiadanie. Proste, ale dobrze si� czyta. Spe�nia swoje zadanie. Uwa�am, �e je�eli czytaj�c je z w�asnej woli. wy��czy�e� telewizor, to znaczy, �e ta opowie�� (albo inna z niniejszego zbiorku) odnios�a bezapelacyjne zwyci�stwo. Ale po ukazaniu si� �Jazdy na Kuli� wszyscy ci faceci w krawatach chcieli wiedzie� tylko: �Jak sobie radzi? Jak si� sprzedaje?�. Jak mia�em im powiedzie�, �e g�wno mnie obchodzi, jak opowiadanie radzi sobie na rynku, natomiast bardzo interesuje mnie, jak radzi sobie w sercu czytelnika? Czy tam odnosi sukces? Mo�e ponosi kl�sk�? Przenika a� do ko�c�wek nerw�w? Powoduje ten szczeg�lny dreszczyk stanowi�cy racj� bytu opowiadania grozy? Stopniowo zacz��em sobie zdawa� spraw� z tego, �e jestem �wiadkiem kolejnego upadku dzia�alno�ci tw�rczej, jeszcze jednego kroku nast�pnej ze sztuk na drodze, kt�ra mo�e si� urywa� nad przepa�ci�. Jest co� dziwnie dekadenckiego w tym, �e pojawiasz si� na ok�adce znanego czasopisma tylko dlatego, �e postanowi�e� dotrze� na rynek inn� ni� dot�d drog�. Dziwniej jest jednak u�wiadomi� sobie, �e czytelnik�w bardziej mog�a interesowa� nowo�� formy pakietu elektronicznego ni� jego zawarto��. Czy chc� wiedzie�, ilu z czytelnik�w, kt�rzy �ci�gn�li �Jazd� na Kuli�, naprawd� przeczyta�o opowiadanie? Nie. Chyba bardzo bym si� rozczarowa�. By� mo�e przysz�o�� nale�y do ksi��ki elektronicznej, by� mo�e nie. Wierz mi, naprawd� guzik mnie to obchodzi. Dla mnie by� to po prostu troch� inny spos�b, w jaki pr�bowa�em w pe�ni zaanga�owa� si� w proces pisania opowiada�. A potem dotrze� z nimi do jak najwi�kszej liczby os�b. Ta ksi��ka prawdopodobnie przez pewien czas utrzyma si� na listach bestseller�w; pod tym wzgl�dem zwykle mia�em szcz�cie. Lecz kiedy j� tam zobaczysz, mo�esz sobie zada� pytanie, ile innych ksi��ek z opowiadaniami trafia na list� bestseller�w w ci�gu roku i jak d�ugo wydawcy b�d� jeszcze publikowa� ksi��ki, kt�re nie ciesz� si� zbytnim zainteresowaniem czytelnik�w. Dla mnie jednak nie ma wi�kszej przyjemno�ci, ni� w ch�odny dzie� po zmroku zasi��� w swoim ulubionym fotelu z kubkiem gor�cej herbaty i s�uchaj�c wiatru za oknem, czyta� dobre opowiadanie, kt�re b�d� m�g� sko�czy� jeszcze tego samego wieczoru. Pisanie ich nie jest ju� tak przyjemne. Na my�l przychodz� mi tylko dwie historie z niniejszego zbioru - tytu�owa oraz �Teoria zwierz�t domowych L.T.� - kt�rych napisanie nie wi�za�o si� z wysi�kiem znacznie wi�kszym, ni� mog�aby sugerowa� ich ko�cowa lekko��. S�dz� jednak, �e uda�o mi si� uchroni� swoje rzemios�o przed zestarzeniem, przynajmniej we w�asnych oczach, przede wszystkim dlatego, �e ka�dego roku musz� napisa� przynajmniej jedno lub dwa opowiadania. Nie dla pieni�dzy i nawet nie z zami�owania, ale �eby sp�aci� pewnego rodzaju nale�no��. Bo je�li chcesz pisa� opowiadania, trzeba zrobi� co� wi�cej, ni� tylko my�le� o pisaniu opowiada�. To nie jest jazda na rowerze, bardziej przypomina �wiczenia na si�owni: �wiczysz t� umiej�tno�� albo bezpowrotnie j� tracisz. Zebranie ich w jednym tomie to dla mnie prawdziwa przyjemno��. Mam nadziej�, �e dla ciebie r�wnie�. Daj mi zna� na stronie www.atephenking.com, a je�eli znajdziesz w nich to, co ja, zr�b dla mnie (i dla siebie) co� jeszcze: kup jeszcze jeden zbi�r opowiada�. Na przyk�ad �Sam the Cat� Matthew Klama albo �The Hotel Eden� Rona Carlsona. To tylko dwaj dobrzy w swoim fachu tw�rcy opowiada� i cho� oficjalnie mamy ju� dwudziesty pierwszy wiek, pisz� je w ten sam spos�b co zawsze, s�owo po s�owie. Forma, w jakiej ukazuj� si� ich dzie�a, niczego nie zmienia. Je�li ci si� spodoba, wspieraj ich. Najlepsza metoda wsparcia niewiele si� zmieni�a: czytaj ich opowiadania. Chcia�bym podzi�kowa� kilku osobom, kt�re przeczyta�y moje opowiadania: Billowi Bufordowi z �New Yorkera�; Susan Moldow z wydawnictwa Scribner; Chuckowi Verrillowi, kt�ry w ci�gu wielu lat dokona� redakcji mn�stwa moich tekst�w; Ralphowi Vicinanzie, Arthurowi Greene�owi, Gordonowi Van Gelderowi i Edowi Fermanowi z �The Magazine of Fantasy and Science Fiction�; Nye�owi Willdenowi z �Cavaliera�; tak�e nie�yj�cemu ju� Robertowi A. W. Lowndesowi, kt�ry w 1968 roku kupi� moje pierwsze opowiadanie. Jestem te� ogromnie wdzi�czny - najbardziej - swojej �onie, Tabicie, kt�ra nadal jest moim ulubionym wiernym czytelnikiem. Wszyscy wymienieni tu ludzie pracowali i pracuj� po to, by opowiadanie nie sta�o si� kolejn� stracon� sztuk�. Ja r�wnie�. I ty, kupuj�c to, co kupujesz (dotuj�c w ten spos�b t� sztuk�), i czytaj�c to, co czytasz. Przede wszystkim ty, m�j wierny czytelniku. Zawsze ty. Stephen King Bangor. Maine 11 grudnia 2001 roku Prze�o�y� �ukasz Praski Prosektorium numer cztery Jest tak ciemno, �e przez chwil� - nie mam poj�cia, jak d�ugo - wydaje mi si�, �e wci�� jestem nieprzytomny. Potem powoli dochodzi do mnie, �e nieprzytomni ludzie nie odczuwaj� ruchu w ciemno�ci, kt�remu towarzyszy cichy, rytmiczny d�wi�k - najprawdopodobniej odg�os skrzypi�cego ko�a. I czuj�, �e moje cia�o czego� dotyka, od g�owy po czubki pi�t. W nozdrzach czuj� zapach jakby gumy czy winylu. Nie jestem nieprzytomny, poza tym wra�enia, jakie odbieram, s� zbyt... jakie w�a�ciwie? Zbyt racjonalne, aby to m�g� by� sen. W takim razie co to jest? Kim jestem? I co si� ze mn� dzieje? Ustaje j�kliwy rytm skrzypi�cego ko�a i zatrzymuj� si�. Okrywaj�ce mnie co� o zapachu gumy g�o�no szele�ci. G�os: - M�wili, �e do kt�rej? Chwila ciszy. Drugi g�os: - Chyba do czw�rki. Tak, do czw�rki. Zn�w ruszamy, ale wolniej. Teraz s�ysz� ciche szuranie st�p, prawdopodobnie w butach na mi�kkiej podeszwie, by� mo�e adidasach. Buty nale�� do w�a�cicieli g�os�w. Znowu mnie zatrzymuj�. S�ycha� g�uchy stuk, potem cichy szum. Wydaje mi si�, �e to odg�os otwierania drzwi pneumatycznych. Co tu si� dzieje? - wrzeszcz�, lecz wrzask rozlega si� tylko w mojej g�owie. Moje wargi si� nie poruszaj�. Wyra�nie je czuj� - i j�zyk le��cy bezw�adnie w ustach jak og�uszony kret - ale nie mog� nimi porusza�. Pojazd, na kt�rym spoczywam, sunie dalej. Ruchome ��ko? Tak. Inaczej w�zek. Mia�em ju� do czynienia z czym� takim, dawno temu podczas zakichanej przygody azjatyckiej Lyndona Johnsona. U�wiadamiam sobie, �e jestem w szpitalu, �e sta�o mi si� co� z�ego, co� podobnego do wybuchu, kt�ry dwadzie�cia trzy lata temu omal mnie nie wykastrowa�, i b�d� mia� operacj�. Dzi�ki temu przypuszczeniu potrafi� udzieli� rozs�dnych odpowiedzi na wi�kszo�� pyta�, ale szkopu� w tym, �e nic mnie nie boli. Nic mi w�a�ciwie nie jest, je�eli nie liczy� obezw�adniaj�cego przera�enia. Ale je�li to s� sanitariusze, kt�rzy wioz� mnie do sali operacyjnej, dlaczego nic nie widz�? Dlaczego nie mog� m�wi�? Trzeci g�os: - Tutaj, ch�opcy. ��ko na k�kach zostaje skierowane w inn� stron�, a w mojej g�owie t�ucze si� pytanie: W co ja si� najlepszego wpakowa�em? Chyba zale�y od tego, kim jestem, my�l�, ale to przynajmniej wiem na pewno. Nazywam si� Howard Cottrell. Jestem maklerem gie�dowym nazywanym przez niekt�rych koleg�w Howardem Zdobywc�. Drugi g�os (tu� nad moj� g�ow�): - Pi�knie dzi� pani wygl�da, pani doktor. Czwarty g�os (damski i spokojny): - Zawsze mi�o s�ysze� potwierdzenie tego faktu z twoich ust, Rusty. Mogliby�cie si� troch� pospieszy�? Musz� wr�ci� do domu przed si�dm�. Opiekunka do dziecka obieca�a swoim rodzicom, �e zje dzi� z nimi kolacj�. Wr�ci� przed si�dm�, wr�ci� przed si�dm�. Mo�e jeszcze jest popo�udnie albo wczesny wiecz�r, ale tu panuj� egipskie ciemno�ci, jest ciemno jak cholera, jak u �wistaka w dupie - i co si� w og�le dzieje? Gdzie by�em? Co robi�em? Dlaczego nie dy�urowa�em przy telefonach? Bo jest sobota, wymamrota� g�os z g��bi. By�e�... by�e�... D�wi�k: �UP! Uwielbiam ten d�wi�k. Mo�na powiedzie�, �e dla niego �yj�. D�wi�k... czego? Kija golfowego, no jasne. Wybijaj�cego pi�k� z ko�ka. Stoj� i przygl�dam si�, jak pi�ka wzbija si� w b��kit nieba... �api� mnie za ramiona i �ydki i podnosz�. Truchlej� ze strachu i pr�buj� krzykn��. Nie wydobywam z siebie �adnego d�wi�ku... mo�e tylko s�abiutki pisk, znacznie cichszy ni� skrzypienie k�ka pode mn�. Pewnie w og�le nies�yszalny. Pewnie rozleg� si� tylko w mojej wyobra�ni. Przenosz� mnie w powietrzu w pow�oce z czerni - hej, nie upu��cie mnie, mam wra�liwe plecy! Staram si� odezwa�, ale zn�w nie poruszaj� si� wargi ani z�by; j�zyk nadal le�y w ustach; by� mo�e kret nie jest og�uszony, ale martwy, a do g�owy przychodzi mi straszna my�l, kt�ra wywo�uje niemal panik�: co b�dzie, je�li po�o�� mnie odwrotnie i j�zyk zatka mi tchawic�? Nie b�d� m�g� oddycha�! W takich razach m�wi si� przecie�, �e kto� �po�kn�� j�zyk�, prawda? Drugi g�os (Rusty): - Ten si� pani spodoba, pani doktor, wygl�da jak Michael Bolton. Lekarka: - Kto taki? Trzeci g�os - brzmi jakby nale�a� do m�odego, najwy�ej kilkunastoletniego ch�opaka: - Ten bia�y knajpiany piosenkarz, kt�ry chce by� czarny. Ale to chyba nie on. S�ysz� �miech, do kt�rego do��cza si� kobiecy g�os (troch� niepewnie), a kiedy k�ad� mnie na czym� w rodzaju wy�cie�anego sto�u, Rusty zn�w zaczyna dowcipkowa�, jak gdyby opracowa� repertuar na ca�y wiecz�r. Trac� resztki weso�o�ci, bo nagle zdejmuje mnie zgroza. Wcze�niej pomy�la�em, �e nie b�d� m�g� oddycha�, je�li zad�awi� si� j�zykiem, a je�eli ju� nie oddycham? Je�li ju� nie �yj�? Mo�e tak w�a�nie wygl�da �mier�? Wszystko si� zgadza. Zgadza si�, pasuje w ka�dym najokropniejszym szczeg�le. Ciemno��. Zapach gumy. Dzi� jestem Howardem Zdobywc�, mistrzem w�r�d makler�w, postrachem Miejskiego Klubu Sportowego Derry, cz�stym bywalcem miejsca znanego na polach golfowych ca�ego �wiata pod nazw� �dziewi�tnastego do�ka�, ale w 1971 roku nale�a�em do Zespo�u Pomocy Medycznej w delcie Mekongu i by�em przera�onym dzieciakiem, kt�ry czasem w �rodku nocy z mokrymi oczami budzi� si� ze snu o swoim ukochanym psie. W jednej chwili poznaj� ten dotyk i zapach. Bo�e drogi, jestem w worku na zw�oki. Pierwszy g�os: - Mo�e to pani podpisa�? Prosz� mocno dociska�, jest w trzech egzemplarzach. Odg�os d�ugopisu sun�cego po papierze. Wyobra�am sobie w�a�ciciela pierwszego g�osu, kt�ry wyci�ga do lekarki podk�adk� z dokumentem. Jezu Chryste, nie pozw�l, �ebym by� martwy! Pr�buj� krzycze�, lecz zn�w nie wydaj� �adnego d�wi�ku. Przecie� chyba jednak oddycham... prawda? Nie czuj�, �e oddycham, ale zdaje si�, �e z moimi pilicami wszystko w porz�dku, nie pulsuj� z b�lu, nie domagaj� si� powietrza jak w�wczas, gdy cz�owiek zanurzy si� zbyt g��boko pod wod�, wi�c musi by� dobrze, nie? Je�eli nie �yjesz, mamrocze zn�w tamten g�os z g��bi, w og�le nie domaga�yby si� powietrza, prawda? Nie - bo martwe p�uca nie musz� oddycha�. Martwe p�uca... po prostu si� tym nie przejmuj�. Rusty: - Co pani robi w przysz�� sobot� wieczorem, pani doktor? Je�eli jednak nie �yj�, jak mog� cokolwiek odczuwa�? Jak to mo�liwe, �e czuj� zapach worka, s�ysz� g�osy, na przyk�ad teraz lekarka m�wi, �e w przysz�� sobot� k�pie psa, kt�ry te� ma na imi� Rusty, co za zbieg okoliczno�ci, i wszyscy si� �miej�? Je�eli nie �yj�, dlaczego po prostu nie znikn��em albo nie wszed�em w to bia�e �wiat�o, o kt�rym zawsze m�wi� u Ophry Winfrey? Rozlega si� g�o�ny d�wi�k, jakby kto� rozdar� tkanin�, i w jednej chwili znajduj� si� w jasnym blasku; jest o�lepiaj�cy jak s�o�ce przebijaj�ce si� przez grub� zas�on� chmur w zimowy dzie�. Pr�buj� zmru�y� oczy, ale nic si� nie dzieje. Powieki przypominaj� rolety na zepsutych rolkach. Nachyla si� nade mn� czyja� twarz, cz�ciowo zas�aniaj�c �wiat�o, kt�rego �r�d�em nie jest �adna o�lepiaj�ca powierzchnia astralna, tylko rz�d �wietl�wek na suficie. Natomiast twarz nale�y do m�odego, przystojnego m�czyzny w wieku mniej wi�cej dwudziestu pi�ciu lat; wygl�da jak jeden z tych szablonowych pla�owych mi�niak�w, kt�rych mo�na zobaczy� w serialach �S�oneczny patrol� czy �Melrose Place�. Mo�e nieznacznie inteligentniej. G�st� ciemn� czupryn� przykrywa zielony czepek chirurgiczny. M�czyzna jest ubrany w fartuch ochronny. Za przychylne spojrzenie jego oczu koloru kobaltu niekt�re dziewczyny odda�yby zapewne wszystko. Na ko�ciach policzkowych rysuj� si� delikatne �uki ciemnych pieg�w. - O kurcz� - m�wi. To trzeci g�os. - Go�� rzeczywi�cie wygl�da jak Michael Bolton! Mo�e jest deczko za stary... - Nachyla si� bli�ej. Jedna z tasiemek zielonego fartucha �askocze mnie w czo�o. - ... Ale tak, wida� podobie�stwo. Hej, Michael, za�piewaj nam co�. Pr�buj� za�piewa� tylko: Pomocy! Jednak wci�� patrz� w jego ciemnoniebieskie oczy nieruchomym wzrokiem nieboszczyka; wci�� si� zastanawiam, czy rzeczywi�cie nie �yj�, czy tak to wygl�da, czy w�a�nie przez to przechodzi ka�dy z nas, kiedy stanie mu pompka. A je�eli nadal �yj�, dlaczego facet nie zauwa�y�, jak pod wp�ywem ostrego �wiat�a zw�zi�y mi si� �renice? Lecz znam odpowied�... lub wydaje mi si�, �e znam. Nie zw�zi�y si�. Dlatego blask �wietl�wek sprawia mi tak� przykro��. Tasiemka �askocze mnie w czo�o jak pi�rko. Pomocy! - krzycz� na tego mi�niaka ze �S�onecznego patrolu�, kt�ry prawdopodobnie jest sta�yst� albo wr�cz praktykantem. Pomocy, b�agam! Moje wargi nawet nie drgn�. Twarz odsuwa si�, tasiemka przestaje mnie dra�ni� i nagle bia�e �wiat�o atakuje m�j biedny m�zg przez niepos�uszne oczy, kt�rych nie potrafi� odwr�ci�. Potworne uczucie, jakbym do�wiadcza� gwa�tu. Je�li b�d� musia� patrze� na to zbyt d�ugo, chyba o�lepn�, co b�dzie wybawieniem. �UP! Zn�w d�wi�k kija wybijaj�cego pi�k�, ale troch� za p�asko, czuj� to w r�kach. Pi�ka szybuje w g�r�... ale skr�ca... oddala si� w stron�... Cholera. Strzelam w zaro�la. W polu mojego widzenia zjawia si� inna twarz, kt�rej w�a�ciciel ma bia�y fartuch zamiast zielonego, zwie�czona strzech� ogni�cie rudych w�os�w. Moje pierwsze wra�enie to iloraz inteligencji z przeceny. To musi by� Rusty. Jego fizjonomi� rozja�nia g�upi sztubacki u�miech, u�miech dzieciaka, kt�ry powinien mie� wytatuowane na w�t�ym bicepsie WESO�EK Z URODZENIA. - Michael! - krzyczy Rusty. - Jezu, wygl�dasz suuuper! Co za zaszczyt! Za�piewaj nam, ch�opie! Ale tak �eby ci p�uca rozerwa�o! Spoza mnie dobiega g�os lekarki, kt�ra ju� nawet nie udaje, �e bawi� j� b�aze�stwa sanitariusza. - Daj spok�j, Rusty. - Potem m�wi gdzie� w bok: - Jak to si� sta�o, Mike? Mike to pierwszy g�os - partner Rusty�ego. Wydaje si� nieco za�enowany tym, �e pracuje z facetem, kt�ry chce by� m�odym Andrew Dice�em Clayem. - Znale�li go przy czternastym do�ku na polu klubu Derry. W�a�ciwie poza polem, w zaro�lach. Gdyby nie wysun�� si� przed innych graczy i gdyby nie zauwa�yli jego nogi wystaj�cej z krzew�w, uwija�yby si� ju� na nim mr�wki. Znowu s�ysz� w g�owie �UP! - po kt�rym tym razem nast�puje o wiele mniej przyjemny d�wi�k: szelest poszycia, w kt�re zahaczam kijem. Czternastka musia�a by� dok�adnie tu, gdzie teraz zdaje si�, ro�nie sumak. Sumak i... Rusty wci�� gapi si� na mnie z idiotycznym entuzjazmem. Nie ciekawi go wcale moja �mier�, tylko podobie�stwo do Michaela Boltona. Och tak, zdaj� sobie spraw� z tego podobie�stwa, wykorzystywa�em ten fakt w kontaktach z niekt�rymi klientkami. Lecz poza tym to szybko przemija. A w tych okoliczno�ciach... Bo�e. - Kto stwierdzi� zgon? - pyta lekarka. - Kazalian? - Nie - m�wi Mike i spogl�da na mnie przelotnie. Jest starszy od Rusty�ego co najmniej o dziesi�� lat. Czarne w�osy przetykane siwizn�. Okulary. Jak to mo�liwie, �e �adne z nich nie widzi, �e wcale nie umar�em? - W�r�d graczy, kt�rzy go znale�li, by� lekarz. Tu jest jego podpis, na pierwszej stronie... widzi pani? Szelest papieru, potem: - Bo�e, Jennings. Znam go. Bada� Noego, kiedy arka osiad�a na szczycie Araratu. Mina Rusty�ego �wiadczy, �e nie poj�� �artu, mimo to rudzielec parska �miechem prosto w moj� twarz. Czuj� wo� cebuli, pozosta�o�� po lunchu, a je�li czuj� cebul�, to znaczy, �e oddycham. Na pewno oddycham, prawda? Gdyby tylko... Zanim zd��y�em sko�czy� my�l, Rusty pochyla si� jeszcze ni�ej, a mnie ogarnia nadzieja. Co� zauwa�y�! Zauwa�y� i zaraz zrobi mi usta-usta. Niech ci� B�g b�ogos�awi, Rusty! Niech B�g b�ogos�awi ciebie i tw�j cebulowy oddech! Ale g�upi u�miech nie znika i zamiast przy�o�y� usta do moich, Rusty �apie mnie jedn� r�k� za szcz�k� i przytrzymuje kciukiem z jednej strony, pozosta�ymi palcami z drugiej. - On �yje! - ryczy. - �yje i za�piewa dla swojego fan clubu z prosektorium numer cztery! Palce Rusty�ego zaciskaj� si� mocniej - ale b�l dochodzi z oddali, jakby powoli przestawa�a dzia�a� zaaplikowana mi nowokaina - i zaczynaj� porusza� w g�r� i w d� moj� szcz�k�, kt�ra k�apie jak u marionetki. - If she�s ba-aaad, he can�t see it - �piewa Rusty okropnie fa�szuj�cym g�osem, na kt�rego d�wi�k Percy�emu Sledge�owi*[* Pierwszy wykonawca piosenki �When A Man Loves A Woman�, kt�r� ��piewa� bohater (przyp. t�um).] g�owa mog�aby si� rozlecie� na kawa�ki. - She can do no wrrr-onggg... - R�ka brutalnie szarpie mnie za szcz�k�, moje z�by trzaskaj� o siebie, a j�zyk unosi si� i opada jak martwy pies na ��ku wodnym. - Przesta�! - warczy na niego lekarka. Wydaje si� naprawd� zaszokowana. Rusty, by� mo�e wyczuwaj�c to, ani my�li przesta�, ale ci�gnie jeszcze rado�niej, szczypi�c mnie teraz w policzki. Moje nieruchome oczy patrz� �lepo w g�r�. - Turn his back on his best friend if she put him d... I nagle wyrasta obok niego kobieta w zielonym kitlu z czepkiem zawi�zanym pod szyj� i zsuni�tym na plecy niczym sombrero Cisco Kida. Kr�tkie br�zowe w�osy ods�aniaj� �adne, cho� surowe brwi - lekarka wydaje si� raczej przystojna ni� pi�kna. Chwyta Rusty�ego d�oni� o kr�tko obci�tych paznokciach i odci�ga ode mnie. - Hej! - m�wi z oburzeniem Rusty. - Niech pani zabierze ode mnie r�ce! - To trzymaj r�ce z daleka od niego - odpowiada i nie spos�b nie s�ysze� w jej tonie gniewu. - Mam ju� serdecznie dosy� twojego szczeniackiego dowcipu, Rusty, i nast�pnym razem z�o�� na ciebie raport. - Ju� dobrze, uspok�jmy si� - m�wi osi�ek ze �S�onecznego patrolu� - asystent lekarki - z wyra�nym niepokojem w g�osie, jak gdyby si� obawia�, �e za chwil� Rusty i jego szefowa zaczn� si� ok�ada� pi�ciami. - Troch� umiaru. - Dlaczego taka z niej j�dza? - pyta Rusty. Stara si� sprawia� wra�enie oburzonego, ale wychodzi mu zrz�dliwy j�k. Potem, zwracaj�c si� w inn� stron�: - Dlaczego z pani taka j�dza? Ma pani okres czy jak? Lekarka z niesmakiem: - Zabierzcie go st�d. Mike: - Chod�, Rusty. Podpiszemy si� w rejestracji. Rusty: - Tak. I troch� si� przewietrzymy. S�ucham tego wszystkiego, jakbym s�ucha� radia. Zmierzaj� do drzwi, skrzypi�c butami. Rusty z wielkim wzburzeniem pyta, dlaczego lekarka nie nosi pier�cionka zmieniaj�cego si� pod wp�ywem nastroju, �eby ludzie znali jej samopoczucie. Mi�kkie buty skrzypi� po wy�o�onej p�ytkami pod�odze i nagle s�ysz� odg�os mojego kija, kt�ry siecze zaro�la w poszukiwaniu pi�ki; gdzie� ona jest, przecie� na pewno nie wpad�a g��boko, wi�c gdzie jest, Jezu, nie cierpi� czternastki, podobno ro�nie tu sumak, a w takim g�stym poszyciu pewnie kryj� si�... I wtedy co� mnie ugryz�o, prawda? Tak, jestem niemal pewien. W lew� �ydk�, tu� nad brzegiem skarpety. Uk�ucie piek�ce �ywym ogniem, b�l z pocz�tku skupiony w jednym punkcie, p�niej rozprzestrzeniaj�cy si� coraz dalej... ...a potem ciemno��. A� do chwili, gdy szczelnie opakowany w worek na zw�oki jad� w�zkiem, s�uchaj�c Mike�a (�M�wili, �e do kt�rej?�) i Rusty�ego (�Chyba do czw�rki. Tak, do czw�rki�). Jestem sk�onny s�dzi�, �e uk�si� mnie jaki� w��, ale zapewne dlatego, �e szukaj�c pi�ki, my�la�em w�a�nie o w�ach. By� mo�e to by� jaki� owad, pami�tam tylko d�ugotrwa�y b�l, a zreszt� czy to teraz wa�ne? Wa�ne jest to, �e �yj�, a oni o tym nie wiedz�. Niewiarygodne, ale nie wiedz�. Oczywi�cie, mia�em pecha - znam Jenningsa, pami�tam, �e rozmawia�em z nim przy jedenastym do�ku. Ca�kiem mi�y go��, tylko troch� roztargniony i z innej epoki. I ten go�� z innej epoki uzna� mnie za zmar�ego. Potem Rusty o g�upkowatych zielonych oczach i u�miechu dzieciaka, kt�ry zosta� za kar� po lekcjach, uzna� mnie za zmar�ego. Lekarka, panna Cisco Kid, nawet jeszcze na mnie nie spojrza�a. Gdyby si� przyjrza�a, mo�e... - Nie cierpi� tego p�g��wka - m�wi, kiedy za tamtymi zamkn�y si� ju� drzwi. W sali zosta�o tylko nas troje, cho� oczywi�cie panna Cisco Kid s�dzi, �e tylko dwoje. - Dlaczego zawsze przydzielaj� mi p�g��wk�w, Peter? - Nie wiem - odpowiada pan Melrose Place - ale Rusty to szczeg�lny przypadek nawet w kronikach s�ynnych p�g��wk�w. Chodz�ca �mier� m�zgu. Lekarka �mieje si�, co� nagle szcz�ka. Potem s�ysz� d�wi�k, kt�ry przera�a mnie nie na �arty: brz�k stalowych narz�dzi. Oboje s� nieco z lewej i chocia� ich nie widz�, wiem, do czego si� szykuj�: do sekcji. Szykuj� si�, �eby mnie rozci��. Zamierzaj� wyci�gn�� serce Howarda Cottrella i sprawdzi�, czy nawali� mu t�oczek albo wypad� jaki� pr�cik. Moja noga! - krzycz� w g�owie. Sp�jrzcie na moj� lew� nog�! Z ni� co� jest nie tak, nie: sercem! By� mo�e w ko�cu wzrok troch� mi si� przyzwyczai� do �wiat�a. W g�rnej cz�ci pola widzenia dostrzegam jak�� armatur� z nierdzewnej stali. Wygl�da jak gigantyczna cz�� sprz�tu stomatologicznego, ale aparat nie ma na ko�cu wiert�a. Ma pi��. Z jakiego� g��boko ukrytego zakamarka, gdzie m�zg przechowuje zupe�nie nieistotne informacje, kt�re mog� si� przyda� tylko komu�, kto gra w telewizyjnym �Va banque�, wygrzebuj� nawet jej nazw�. Pi�a Gigliego. Odcinaj� ni� czubek g�owy. Oczywi�cie, dopiero kiedy zdejm� sk�r� twarzy razem z w�osami i reszt�, jak dzieci�c� mask� na Halloween. Potem wyjmuj� m�zg. Szcz�k, stuk, szcz�k. Chwila ciszy. Nagle BRZ�K!, tak g�o�ny, �e podskoczy�bym, gdybym m�g�. - Chcesz rozci�� osierdzie? - pyta lekarka. Pete, niepewnie: - Chcesz, �ebym to zrobi�? Doktor Cisco, tonem kogo�, kto w nagrod� powierza m�odszemu koledze odpowiedzialne zadanie: - Tak, chyba tak. - Dobrze - odpowiada. - B�dziesz mi asystowa�? - Jak sprawdzony drugi pilot - m�wi lekarka ze �miechem, kt�remu towarzyszy metaliczne ciach-ciach. Odg�os no�yczek przecinaj�cych powietrze. Panika zaczyna trzepota� w mojej g�owie jak stado szpak�w uwi�zionych na strychu. Wietnam by� dawno temu, ale zd��y�em zobaczy� kilka sekcji zw�ok w szpitalach polowych - lekarze nazywali je �Cyrkiem post mortem� - wiedzia�em wi�c, co chc� zrobi� Cisco i Pancho. No�yce s� d�ugie i ostre - bardzo ostre - i maj� grube uchwyty. Mimo to trzeba sporej si�y, aby si� nimi pos�ugiwa�. Dolne ostrze wchodzi w brzuch jak w mas�o. Potem ciach p�czek nerw�w w splocie s�onecznym oraz twardy jak suszona wo�owina w�ze� mi�ni i �ci�gien. Nast�pnie mostek. Tu ostrza no�yc zwieraj� si� z g�o�nym chrupni�ciem, rozcinaj�c ko��, a klatka piersiowa rozpada si� jak dwie beczki zwi�zane ze sob� szpagatem. No�yce, kt�re wygl�daj� r�wnie gro�nie jak no�yce do drobiu u�ywane na stoiskach mi�snych w supermarketach, sun� dalej w g�r� - ciach-CHRUP, ciach-CHRUP, ciach-CHRUP, krusz�c ko�ci i tn�c mi�nie, uwalniaj�c p�uca, zmierzaj� w stron� tchawicy i robi� z Howarda Zdobywcy obiad na �wi�to Dzi�kczynienia, kt�rego nikt nie we�mie do ust. Cichy, dra�ni�cy wizg - aparat rzeczywi�cie wydaje odg�os jak wiert�o dentystyczne. Pete: - Mog�...? Doktor Cisco, nieco matczynym tonem: - Nie. Tym. - Ciach-ciach. Pokazuje mu. Nie mog� tego zrobi�, my�l�. Nie mog� mnie rozci��... Przecie� CZUJ�! - Dlaczego? - pyta Pete. - Boja tak chc� - odpowiada ju� bardzo niematczynym tonem. - Kiedy si� usamodzielnisz, b�dziesz m�g� robi�, co ci si� podoba. Ale w prosektorium Katie Arlen zaczniesz no�ycami. Prosektorium. Prosz� bardzo. Wreszcie pad�a ta nazwa. Chcia�bym okry� si� g�si� sk�rk�, ale oczywi�cie nic si� nie dzieje. Moja cia�o pozostaje g�adkie. - Zapami�taj - m�wi doktor Arlen (raczej wyg�asza wyk�ad) - ka�dy g�upi potrafi si� nauczy� obs�ugiwa� dojark� mechaniczn�... ale zawsze najlepsza jest metoda r�czna. - W jej g�osie brzmi sugestywna nuta. - W porz�dku? - W porz�dku - m�wi Pete. Chc� to zrobi�. Musz� wyda� jaki� d�wi�k albo wykona� ruch, inaczej naprawd� s� gotowi to zrobi�. Je�eli po pierwszym naci�ciu pop�ynie lub wr�cz try�nie krew, przekonaj� si�, �e co� jest nie tak, ale wtedy prawdopodobnie b�dzie ju� za p�no; nast�pi pierwsze ciach-CHRUP i �ebra znajd� si� na moich ramionach, a serce w l�ni�cym od krwi worku osierdziowym b�dzie pulsowa�o jak szalone w blasku jarzeni�wek... Koncentruj� ca�� uwag� na piersi. Napieram, w ka�dym razie staram si�... i nagle co� si� dzieje. D�wi�k! Wydaj� d�wi�k! Rozlega si� przede wszystkim wewn�trz zamkni�tych ust, ale s�ysz� go i czuj� w nosie - ciche mruczenie. Koncentruj�c si�, wyt�aj�c wszystkie si�y, ponownie wydaj� d�wi�k, kt�ry tym razem jest odrobin� g�o�niejszy i ulatuje mi z nozdrzy jak dym z papierosa: Nnnnnnn... Na my�l przychodzi mi stary program telewizyjny Alfreda Hitchcocka, kt�ry ogl�da�em dawno, dawno temu. Joseph Gotten mia� w nim wypadek samochodowy, w kt�rego wyniku zosta� sparali�owany i m�g� da� innym zna�, �e �yje, tylko w jeden spos�b - roni�c �z�. I gdyby nawet nie uda�o mi si� osi�gn�� niczego wi�cej, tym brz�czeniem cichute�kim jak bzyk komara udowadniam sobie, �e �yj� i nie jestem tylko duchem oci�gaj�cym si� z opuszczeniem glinianej kuk�y, w kt�r� zmieni�o si� moje martwe cia�o. Skupiam wszystkie my�li i czuj�, jak powietrze wchodzi przez nos i zmierza do gard�a, wype�niaj�c opr�nione przed chwil� miejsce, a potem zn�w je wydycham, pracuj�c z wi�kszym po�wi�ceniem ni� w Lane Construction Company, gdzie robi�em latem jako nastolatek, pracuj�c z wi�kszym po�wi�ceniem ni� kiedykolwiek w �yciu, bo teraz usi�uj� ocali� �ycie i musz� mnie us�ysze�, Jezu drogi, musz�. Nnnnnnn... - Pu�ci� jak�� muzyk�? - pyta lekarka. - Mam Marty�ego Stuarta, Tony�ego Bennetta... Pete wzdycha z rozpacz�. Ledwie to s�ysz� i nie od razu pojmuj� znaczenie jej s��w... zapewne na w�asne szcz�cie. - No dobrze - m�wi lekarka ze �miechem. - Mam te� Rolling Stones�w. - Ty? - Ja. Nie jestem takim zgredem, na jakiego wygl�dam, Peter. - Nie chcia�em wcale... - b�ka podenerwowany. S�uchajcie mnie! - krzycz� w g�owie, podczas gdy moje szklane oczy wpatruj� si� w �nie�nobia�e �wiat�o. Przesta�cie trajkota� jak przekupki i s�uchajcie mnie! Czuj�, jak przez tchawic� przep�ywa szerszy strumie� powietrza i przychodzi mi do g�owy, �e cokolwiek si� ze mn� sta�o, by� mo�e w�a�nie ust�puje... ale to tylko ulotny b�ysk na ekranie moich my�li. By� mo�e ust�puje, lecz za chwil� nie b�d� ju� mia� �adnych szans wyzdrowienia. Ca�� energi� po�wi�cam teraz na to, by mnie us�yszeli i tym razem us�ysz�, wiem na pewno. - A wi�c Stonesi - m�wi lekarka. - Chyba �e chcesz, �ebym na cze�� naszego pierwszego osierdziowego bohatera pobieg�a po jak�� p�yt� Michaela Boltona. - Nie, b�agam! - wo�a Pete i obydwoje wybuchaj� �miechem. Zn�w zaczynam mrucze� i tym razem rzeczywi�cie g�o�niej. Nie tak g�o�no jak chcia�em, ale na pewno wystarczy. Na pewno. Us�ysz�. Musz�. Potem, w�a�nie gdy staram si� wydoby� ten d�wi�k z nozdrzy niczym szybko krzepn�cy p�yn, sal� wype�nia ryk przesterowanej gitary, a o �ciany dudni g�os Micka Jaggera: Oh, no, it�s only rock and roll, but ILIYYYYKE IT... - �cisz to! - wrzeszczy doktor Cisco, komicznie przekrzykuj�c jazgot muzyki, przy kt�rym moje nik�e buczenie s�ucha� r�wnie dobrze jak szept w odlewni �eliwa. Twarz lekarki ponownie nachyla si� nade mn�, a mnie przeszywa nowy dreszcz grozy na widok pleksiglasowej os�ony na oczy i maseczki chirurgicznej zakrywaj�cej jej usta. Ogl�da si� przez rami�. - Rozbior� go - m�wi do Pete�a i pochyla si� nade mn� z b�yszcz�cym skalpelem w d�oni odzianej w r�kawiczk�, a wok� rozlega si� grzmot gitar Rolling Stones�w. Mrucz� zrozpaczony, ale nic z tego. Nie s�ysz� sam siebie. Skalpel zawisa na moment w powietrzu, a potem tnie. W my�lach piszcz� przera�liwie, ale nie czuj� b�lu, tylko moja koszulka polo opada na boki w dw�ch kawa�kach. Tak jak za chwil� moja klatka piersiowa, gdy nie�wiadomy niczego Pete zacznie swoje pierwsze ci�cie osierdziowe na �ywym pacjencie. Unosz� mnie. Moja g�owa opada bezw�adnie i przez moment widz� odwr�conego do g�ry nogami Pete�a, kt�ry nak�ada os�on� z pleksiglasu, stoj�c przy stalowym blacie i kontroluj�c przera�aj�cy zestaw narz�dzi. W�r�d nich najbardziej rzucaj� si� w oczy du�e no�yce. Dostrzegam bezlitosny b�ysk ostrzy. Po chwili zn�w le�� na wznak bez koszuli. Obna�ony do pasa. W sali jest zimno. Sp�jrz na moj� klatk� piersiow�! - krzycz� do lekarki. Musisz zauwa�y�, �e si� unosi, cho�by przy tak p�ytkim oddechu! Przecie� jeste� ekspertem, na lito�� bosk�! Ona jednak patrzy w inn� stron� i podnosi g�os, aby przekrzycze� muzyk�. (I like it, like it, yes I do - �piewaj� Stonesi, a ja mam wra�enie, �e przez ca�� wieczno�� w piekle b�d� s�ysza� ten idiotyczny nosowy refren). - Co obstawiasz? Bokserki czy slipki? Z mieszanin� grozy i w�ciek�o�ci u�wiadamiam sobie, o czym m�wi�. - Bokserki! - wo�a Pete. - Jasne! Wystarczy na go�cia popatrze�! Dupku! - mam ochot� krzykn��. Pewnie ci si� wydaje, �e wszyscy po czterdziestce nosz� bokserki! Pewnie ci si� wydaje, �e jak sam doro�niesz do czterdziestki, to... Lekarka rozpina guzik moich bermud�w i suwak rozporka. W innych okoliczno�ciach gdyby zabiera�a si� do tego taka �adna kobieta (troch� sroga, ale mimo to �adna), by�bym szalenie zadowolony. Jednak dzi�... - Przegra�e�, Pete - m�wi. - Slipki. Dolar do wsp�lnej kasy. - Po wyp�acie odpowiada Pete, podchodz�c. Jego twarz zjawia si� obok twarzy lekarki; oboje przygl�daj� mi si� przez swoje pleksiglasowe przy�bice jak para kosmit�w ogl�daj�ca porwanego. Staram si� zwr�ci� ich uwag� na moje oczy, �eby zauwa�yli, �e na nich patrz�, ale kretyni patrz� na moje slipy. - O, i to czerwone m�wi Pete. - Jak jarz�bina! - Nazwa�abym to raczej spranym r�em - odpowiada. - Podnie� go troch�. Peter, musi wa�y� z ton�. Nic dziwnego, �e mia� zawa�. Niech to b�dzie dla ciebie przestroga. Jestem w �wietnej formie! - wrzeszcz� do niej. Pewnie lepszej ni� ty, dziwko! Silne r�ce podrywaj� nagle w g�r� moje biodra. Co� mi strzela w plecach; na ten d�wi�k serce we mnie zamiera. - Przepraszam, stary - m�wi Pete, a mnie robi si� bardzo zimno, bo nagle zostaj� bez spodni i czerwonych majtek. - Hop, jedna n�ka - m�wi lekarka, unosz�c moj� stop� - i hop, druga - unosz�c drug�. - Mokasynki raz, skarpeteczki dwa... Nagle nieruchomieje i wst�puje we mnie nowa nadzieja. - Pete? - Tak? - Czy na golfa chodzi si� zwykle w bermudach i mokasynach? Za jej plecami (tam jest tylko �r�d�o d�wi�ku, bo naprawd� muzyk� s�ycha� w ca�ej sali) Rolling Stonesi zacz�li �Emotional Rescue�. I will be your knight in shining armour - �piewa Mick Jagger, a ja zastanawiam si�, jak ekspresyjny m�g�by by� taniec w jego wykonaniu, gdyby wsadzi� mu w chudy ty�ek trzy laski dynamitu. - Moim zdaniem go�� wpakowa� si� w to na w�asne �yczenie - ci�gnie lekarka. - My�la�am, �e trzeba nosi� specjalne buty do golfa, takie paskudne, z ma�ymi korkami na podeszwach... - Zgadza si�, ale �adne prawo im tego nie nakazuje - m�wi Pete. Trzyma r�ce w r�kawiczkach tu� nad moj� twarz�, pocieraj�c je o siebie i wyginaj�c palce. Trzeszcz� mu stawy, a na mnie osypuje si� talk jak drobniutki �nieg. - Przynajmniej na razie. Inaczej ni� w kr�glach. Je�li przy�api� ci� na kr�glach bez but�w do kr�gli, mog� ci� wys�a� do wi�zienia stanowego. - Naprawd�? - Tak. - Chcesz zmierzy� temperatur� i przeprowadzi� badanie zewn�trzne? Nie! - piszcz�. Nie, przecie: to dzieciak, co ty wyprawiasz? Spogl�da na ni�, jak gdyby doszed� do podobnego wniosku. - To chyba... nie do ko�ca zgodne z procedur�, prawda, Katie? Chcia�em... Lekarka rozgl�da si�, sprawdzaj�c w burleskowy spos�b, czy w sali nie czai si� nikt niepowo�any. Zaczyna mnie ogarnia� przeczucie, kt�re nie jest dla mnie dobr� nowin�: s�dz�, �e sroga Cisco - vel doktor Katie Arlen - ma ochot� na Pete�a o ciemnoniebieskich oczach. Bo�e drogi, �ci�gn�li mnie sparali�owanego z pola golfowego prosto na plan kolejnego odcinka �General Hospital� zatytu�owanego w tym tygodniu �Rozkwit uczucia w prosektorium numer cztery�. - Rany - m�wi lekarka ochryp�ym teatralnym szeptem. - Nie widz� tu nikogo poza tob� i mn�. - Ta�ma... - Jeszcze nie nagrywa - zauwa�a lekarka. - A kiedy zacznie, ca�y czas b�d� sta�a obok ciebie... w ka�dym razie wszyscy b�d� o tym przekonani. A przede wszystkim ja. Chcia�abym po prostu zrobi� porz�dek z tymi wykresami i preparatami. Je�li nie czujesz si� zbyt pewnie... Tak! - krzycz� na niego zza nieruchomej twarzy. Nie czuje si� zbyt pewnie. W�a�ciwie czuj� si� ca�kiem niepewnie! Ale Pete ma najwy�ej dwadzie�cia cztery lata, c� wi�c mo�e powiedzie� pi�knej, srogiej kobiecie, stoj�cej obok niego w odleg�o�ci, kt�ra mo�e sugerowa� tylko jedno? Nie, mamusiu, boj� si�? Poza tym ch�opak naprawd� chce. Przez zas�on� z pleksi widz� w jego oczach ochot�, kt�ra podskakuje w szalonym pogo jak stado przero�ni�tych punk�w w rytm muzyki Stones�w. - Je�eli b�dziesz mnie ubezpiecza� w razie, gdyby... - Jasne. Kiedy� trzeba zrobi� pierwszy krok, Peter. I je�li b�dzie trzeba, przewin� ta�m� do ty�u. Patrzy na ni� zaskoczony. - Naprawd�? U�miecha si�. - W prosektorium numer czteri mamy sffoje ma�e tajemnice, mein Herr. - W to nie w�tpi� - m�wi z u�miechem, po czym si�ga poza moje pole widzenia. Jego r�ka pojawia si� ponownie, trzyma w niej mikrofon, kt�ry zwiesza si� z sufitu na czarnym kablu. Mikrofon wygl�da jak stalowa �za. Na jego widok moje przera�enie staje si� o wiele realniejsze ni� dot�d. Przecie� nie b�d� mnie naprawd� ci��. Pete nie ma wielkiego do�wiadczenia, ale chyba czego� si� uczy�; na pewno zauwa�y �lad po tym, co mnie ugryz�o, gdy szuka�em pi�ki w zaro�lach, i przynajmniej zaczn� co� podejrzewa�. Musz� zacz�� co� podejrzewa�. Ci�gle widz� po�yskuj�ce bezdusznie no�yce - narz�dzie do �wiartowania drobiu, dumne ze swej nowej roli - i zastanawiam si�, czy b�d� jeszcze �y�, gdy Pete wyjmie mi serce z klatki piersiowej, ociekaj�ce krwi� potrzyma przez chwil� przed moimi nieruchomymi oczami, a potem rzuci na wag�. Mo�liwe, �e b�d� jeszcze �y�; naprawd� mo�li