9037
Szczegóły |
Tytuł |
9037 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9037 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9037 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9037 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Walery Briusow Nie wskrzeszajcie mnie
Uprzedzono mnie, �e dzia�alno�� Instytutu Teurgicznego otoczona jest �cis�� tajemnic�, wobec czego zaopatrzy�em si� w ca�� stert� najrozmaitszych list�w polecaj�cych, i - jak si� okaza�o - post�pi�em bardzo przezornie. W kancelarii instytutu szczeg�owo zapoznano si� z owymi listami, zanotowano nie tylko moje imi� i nazwisko, lecz tak�e obywatelstwo, adres, wiek, zaw�d i wreszcie zmuszono do podpisania o�wiadczenia, �e utrzymam w sekrecie wszystko, co md poka��. Gdyby nie pro�by nader wp�ywowych osobisto�ci i moje do�� skromne zas�ugi i wobec nauki, mnie r�wnie� najprawdopodobniej nie uda�oby si� przekroczy� prog�w zagadkowego instytutu, podobnie jak nie uda�o si� to ca�ej armii reporter�w, oblegaj�cej go ju� od trzech miesi�cy, od chwili, gdy do wiadomo�ci publicznej przedosta�y si� pierwsze wiadomo�ci o istnieniu tego niezwyk�ego przedsi�wzi�cia.
Szef kancelarii instytutu przekaza� mnie starszemu asystentowi, kt�ry za��da�, abym przebra� si� w p��cienny kitel �w celu unikni�cia infekcji i zawleczenia jakiej� zarazy�. Chodzi�o jednak g��wnie o to, jak przypuszczam, aby pozbawi� mnie notesu i o��wka. Asystent odda� mnie pod opiek� prosektora, prosektor przekaza� mnie starszemu wo�nemu i dopiero ten wo�ny wskaza� mi drog� do gabinetu dyrektora. Pod drzwiami jego gabinetu czeka�em jeszcze do�� d�ugo (w tym czasie chyba zbierano jeszcze jakie� dodatkowe informacje na m�j temat) i dopiero po tym wszystkim mog�em wkroczy� do sanktuarium najwy�szej w�adzy.
Na szcz�cie troch� zna�em dyrektora, gdy� spotyka�em go ma mi�dzynarodowych konferencjach naukowych. Mo�e dlatego, a mo�e wskutek list�w polecaj�cych dyrektor przyj�� mnie nader uprzejmie i rozp�ywa� si� w przeprosinach za k�opoty, kt�rych mi przysporzono, ale nie omieszka� przy tym doda�, �e owe k�opoty wywo�ane s� konieczno�ci� zachowania �cis�ej tajemnicy i daleko id�cej dyskrecji na temat spraw, �kt�re mog�yby zosta� niew�a�ciwie zinterpretowane przez ciemny t�um� i przez �osoby pozbawione prawdziwie naukowego spojrzenia na �wiat�. M�wi�c tak, dyrektor czyni� mi zaszczyt, wy��czaj�c z liczby nieszcz�nik�w, niegodnych poznania naukowych tajemnic instytutu. A siebie przy okazji uwa�a� cz�ciowo za kap�ana wielkiego misterium, cz�ciowo za� za kogo� w rodzaju b�stwa, ni�szego wprawdzie rang�, ale zawsze� to.
Dyrektor chcia� natychmiast zacz�� mnie oprowadza� po laboratoriach instytutu.
- Czy podpisa� pan zobowi�zanie do zachowania tajemnicy? Bardzo dobrze! Wobec tego chod�my, poka�� panu wszystko, co...
- Bardzo pana przepraszam - zaoponowa�em - ale najpierw pragn��bym uzyska� jakie� wst�pne wyja�nienia o charakterze, by tak rzec, teoretycznym...
Z twarzy dyrektora nie da�o si� wyczyta� szczeg�lnego entuzjazmu i zadowolenia z takiego przejawu mojej naukowej dociekliwo�ci.
- Przecie� zna pan - odpar� - w og�lnym zarysie zadania naszego instytutu. Co si� za� tyczy metod pracy, to niestety nie mam prawa ich ujawnia�.
- Musz� wyzna�, �e nawet w og�lnym zarysie zadania instytutu s� dla mnie nader niejasne.
- Przecie� tyle o tym pisano w gazetach...
- Wiem tylko tyle, �e instytut zajmuje si� wskrzeszaniem zmar�ych.
Dyrektor skrzywi� si� z niesmakiem.
- Istotnie, ale taka wulgarna interpretacja tego problemu naukowego jest niewystarczaj�ca do jego zrozumienia.
- Sam pan widzi, jak dalece jestem �le poinformowany!
- Wobec tego zechce pan usi���. Zaraz w kilku s�owach wyt�umacz� panu istot� odkrycia, najwi�kszego z odkry�, jakiego kiedykolwiek dokona�a wiedza �cis�a. Chodzi naturalnie nie o �wskrzeszanie umar�ych�, jak pisz� niedouczeni reporterzy, lecz o przywracanie dzia�alno�ci o�rodk�w psychicznych ukszta�towanych uprzednio jednostek. To jest zrozumia�e?
- Nie bardzo.
- Wprawdzie zajmuje si� pan inn� dziedzin� wiedzy ni� my, ale rzecz jasna nie ma potrzeby referowa� panu wsp�czesnego punktu widzenia nauki na znaczenie o�rodk�w psychicznych. Wie pan naturalnie, �e czasy starego, prymitywnego materializmu ju� dawno min�y. O! Ponad wszelk� w�tpliwo�� nauka pozosta�a warto�ci� pozytywn� i tak� b�dzie zawsze, dop�ki cz�owiek nie odst�pi od my�lenia zgodnego z prawami logiki! Jeste�my pozytywistami w tym sensie, �e negujemy wszelk� mistyk� i wszelkie zjawiska nadprzyrodzone. Tyle tylko, �e granice zjawisk naturalnych s� teraz znacznie szersze ni� sto lat temu. Teraz wiemy w spos�b pozytywny, �e w momencie �mierci cia�a o�rodek psychiczny, tworz�cy osobowo�� cz�owieka, nie ulega rozpadowi. Osobowo��, �e si� tak wyra��, prze�ywa �mier�. Prosz� zwr�ci� uwag� na �fakt, i� m�wi� nie o nie�miertelno�ci duszy, lecz o postbycie osobowo�ci, stwierdzonym eksperymentalnie...
- Zgoda! Ale przecie� osobowo�� po �mierci jest niewidzialna i niewyczuwalna.
- Tu si� pan myli. W jaki spos�b mogliby�my ustali� istnienie postbytu osobowo�ci, gdyby�my nie uczynili jej postrzegaln� dla naszych narz�d�w zmys��w?
- Spirytyzm?
- Ach, darujmy sobie te bezsensowne etykietki! Nie spirytyzm, lecz teurgia, metoda naukowo-do�wiadczalna, pozwalaj�ca zespo�om psychicznym, b�d�cym dawniej osobowo�ciami, oddzia�ywa� na elementy materialne czasoprzestrzeni.
D�ugo jeszcze musia�em wyci�ga� z dyrektora sk�pe informacje na temat tego, co nazywa� �problemem Instytutu Teurgicznego�. Wreszcie wydusi�em z niego jedno tylko wyznanie: instytut jakimi� szczeg�lnymi, stanowi�cymi jego tajemnice metodami zaopatruje w now� energi� �o�rodki psychiczne, b�d�ce niegdy� osobowo�ciami�, przy czym owe o�rodki staj� si� materialne i otrzymuj� wygl�d zewn�trzny istoty �ywej - cz�owieka. Nic wi�cej nie uda�o mi si� osi�gn��, chocia� uprzejmy dyrektor by� niezwykle wymowny, gdy trzeba by�o wyja�ni� jakie� poj�cie znane ze szko�y.
- Najlepiej b�dzie, jak udamy si� wprost do naszego laboratorium - powiedzia� wreszcie dyrektor, zm�czony wida� uchylaniem si� od odpowiedzi. - �Sp�jrz i przekonaj si�, jak powiedzia� Chrystus do niewiernego Tomasza.
Dyrektor wezwa� asystenta i wo�nego, kt�rzy zaopatrzyli si� w p�k kluczy i zaproponowali, abym poszed� z nimi. Us�ucha�em, cho� zadania instytutu by�y dla mnie nadal tak samo niejasne, jak w chwili przekraczania jego progu.
Przed drzwiami laboratorium dyrektor zatrzyma� si� i uprzedzi� mnie:
- Orientuje si� pan zapewne, �e odtworzone osobowo�ci wymagaj� specjalnych warunk�w do podtrzymywania istnienia. Niezb�dna jest atmosfera o wysokim stopniu czysto�ci i zawarto�ci gaz�w promieniotw�rczych oraz niekt�rych innych sk�adnik�w. Prosz� si� wi�c nie dziwi�, �e odtworzeni s� odizolowani od rzeczywisto�ci zewn�trznej.
Sk�oni�em si�, daj�c tym do zrozumienia, �e nie b�d� si� dziwi�. W og�le przyrzek�em sobie niczemu si� w instytucie nie dziwi�. Wo�ny zadzwoni� swoimi kluczami, asystent swoimi: drzwi otworzy�y si� i weszli�my do �rodka.
Laboratorium ton�o w absolutnej ciemno�ci. Kiedy zapalono �wiat�o, stwierdzi�em, �e znajdujemy si� w wielkiej pod�u�nej sali, przypominaj�cej do z�udzenia sal� wystawow� muzeum, panoptikum lub akwarium. Wzd�u� �ciany sta�y ogromne szklane skrzynie czy klatki, a w�a�ciwie akwaria, hermetycznie zamkni�te ze wszystkich stron. Takich szklanych zbiornik�w sta�o w sali dwana�cie, po sze�� z ka�dej strony. Dziewi�� by�o pr�nych, a trzy pozosta�e spowija�a jaka� ciemna tkanina. Przy ka�dej klatce sta�y s�upki z mn�stwem guzik�w, wy��cznik�w, prze��cznik�w i d�wigni oznaczonych cyframi i literami. U g�ry ka�dej klatki widnia�a tabliczka z napisem, niczym w szpitalu nad ��kiem chorego.
- Macie tylko trzech odtworzonych? - zapyta�em.
- O, to jedynie kwestia �rodk�w materialnych! - wykrzykn�� dyrektor. - Utrzymanie ka�dego postbytu poch�ania kolosalne sumy! Energia elektryczna, rad, sztuczne powietrze - pan rozumie... Bud�et instytutu pozwala na posiadanie jednocze�nie tylko trzech obiekt�w do�wiadczalnych. Za to stale je zmieniamy.
- Jak d�ugo pozostaje u pan�w jeden obiekt?
- Od czterech dni nawet do dw�ch tygodni, ale nie d�u�ej. Do�wiadczenia wykaza�y, �e koncentracji odtworzonego nie spos�b d�u�ej utrzyma�, gdy� po tym terminie zaczyna si� samorzutnie rozpada�. Mo�e winne tu s� nasze jeszcze niezbyt doskona�e metody... W ka�dym razie obecnie odtwarzamy obiekty na wymieniony przeze mnie okres.
- Jest to wi�c wskrzeszanie kr�tkoterminowe! - nie zdo�a�em powstrzyma� si� od z�o�liwo�ci.
- Nie u�ywajmy s�owa �wskrzeszanie� - zn�w skrzywi� si� dyrektor. - To nie jest przecie� termin naukowy! - doda� z wyrzutem i chc�c unikn�� dalszej dyskusji, zaprowadzi� mnie do klatki nr 1. Ale ja nie rezygnowa�em:
- Prosz� mi wybaczy� moje natr�ctwo, ale nadal nie bardzo rozumiem. Przecie� ka�dy z odtwarzanych prze�ywa� r�ne etapy wiekowe. Nie wiem, jakim cudem - przy s�owie �cud� dyrektor skrzywi� si�, jakby go rozbola�y z�by - ta �osobowo��, kt�rej nadajecie nowy impuls energii, ponownie si� materializuje...
- Staje si� postrzegalna przestrzennie - poprawi� mnie asystent.
- Zgoda, �staje si� postrzegalna przestrzennie�. Ale w jakiej postaci? Niemowl�cia? M�odzie�ca lub dziewczyny? Doros�ego cz�owieka lub wreszcie takiego, jakim by� w chwili �mierci? Jak Deifobos, kt�rego Eneasz widzia� w Tartarze z obci�tymi uszami i nosem?
My�la�em, �e dyrektor obrazi si� na mnie, ale on z wyra�nym zapa�em podchwyci� moje s�owa:
- O tak! To by� niezwykle interesuj�cy problem! Rozwi�zali�my go dopiero do�wiadczalnie, chocia� wyniki eksperymentu mo�na by�o przewidzie� teoretycznie. Wygl�d odtwarzanego jest odzwierciedleniem jego w�asnych wyobra�e� na sw�j temat. Dlatego te� �w wygl�d odpowiada takiemu momentowi pierwszego istnienia odtwarzanego, w kt�rym jego psychika osi�gn�a najwy�szy stopie� rozwoju. Mo�liwe s� wi�c obiekty wyst�puj�ce w postaci cz�owieka dojrza�ego, starca lub nawet dziecka. Na przyk�ad w wypadku przedwczesnego rozwoju intelektu, co si� przecie� zdarza... Ale najlepiej b�dzie, je�li om�wimy to dok�adniej na przyk�adzie obiekt�w.
Nie mog�em si� ju� opiera�. Dyrektor chwyci� mnie za r�kaw p��ciennego kitla, w kt�ry mnie przebrano, i niemal si�� zawl�k� mnie do najbli�szej klatki. Przeczyta�em napis na tabliczce: �Hegel, profesor filozofii. 1770-1831�.
- Co?! - wykrzykn��em.
Dyrektor i asystent u�miechn�li si� z pe�nym wy�szo�ci pob�a�aniem.
- Aby odtworzy� osobowo�� - wyja�ni� mi tym razem asystent - musimy dok�adnie zna� jej �yciorys, charakter, a nawet wygl�d. Dlatego obiektami do�wiadczalnymi mog� by� wy��cznie jednostki wybitne, kt�rych �ycie znamy. To przecie� zupe�nie oczywiste!
- O tak, naturalnie, zupe�nie oczywiste! - zgodzi�em si� skwapliwie.
Dyrektor da� znak, nacisn�� jakie� guziki... Zas�ony zako�ysa�y si�, a za nimi rozb�ys�o �wiat�o. Z kolei zamierza� odsun�� zas�ony, ale zawahaj si� i zn�w zwr�ci� si� do mnie.
- Wie pan - powiedzia� - teurgia jest jeszcze nauk� bardzo m�od� i dlatego nasze do�wiadczenia miewaj� pewne braki... Musz� pana uprzedzi�, �e eksperyment z Heglem niezbyt nam si� powi�d�.
- To nie jest Hegel? - zapyta�em.
- Ale� sk�d! To bez w�tpienia jest Georg Wilhelm Friedrich Hegel, tw�rca filozofii dialektycznej. Chodzi o co� innego. O to mianowicie, �e odtworzenie uda�o si� jedynie cz�ciowo. Najprawdopodobniej Hegel identyfikowa� si� wy��cznie z w�asn� twarz� i nie czu� swojego cia�a... Dlatego... Ale zaraz pan zobaczy...
Dyrektor odsun�� ciemne zas�ony. Zobaczy�em wn�trze akwarium. By� to sze�cienny pok�j o �cianach z grubego szk�a i zupe�nie pusty, je�li nie liczy� czego� w rodzaju le�anki stoj�cej na samym jego �rodku. Na tym meblu le�a�o co� szarego, jakie� k��by ni to tkaniny, ni to g�stej mg�y, z kt�rej wy�ania�a si� g�owa o szlachetnym obliczu, tym samym, o kt�rym Schopenhauer powiedzia� w przyst�pie z�ego humoru: �G�ba karczmarza o wyrazie niepozostawiaj�cym najmniejszych w�tpliwo�ci, �e to t�py �eb�.
Hegel spa� lub by� nieprzytomny. Oczy mia� zamkni�te, k�ciki ust opuszczone. Z wygl�du mo�na mu by�o da� jakie� trzydzie�ci do trzydziestu pi�ciu lat, ale w cerze policzk�w, w powiekach by�o co� starczego. To nie by� trup, ale te� i nie �ywy cz�owiek. Je�li chodzi o cia�a to zamiast niego na le�ance spoczywa�a bezkszta�tna masa zawini�ta w szar� tkanin�, ale przyjrzawszy si� uwa�niej stwierdzi�em, �e owa masa w swojej g�rnej cz�ci s�abo wibruje, jakby bi�o tam ludzkie serce!
Dyrektor by� uszcz�liwiony i patrzy� na mnie wzrokiem triumfatora.
- Zaraz go obudzimy - o�wiadczy�.
Zn�w nacisn�� jakie� guziki, przekr�ci� wy��czniki i nagle twarz le��cego cz�owieka drgn�a, powieki unios�y si� do g�ry i ukaza�y t�pe, wpatrzone w nas bezmy�lnym wzrokiem oczy. Hegel patrzy� na nas i najwidoczniej usi�owa� co� zrozumie�.
- Porozmawiajmy z nim! - wykrzykn�� dyrektor.
Chwyci� s�uchawk� telefonu zawieszonego na s�upku, zbli�y� j� do warg i wrzasn�� po niemiecku:
- Panie profesorze! Jak si� pan dzisiaj czuje?
Po czym poda� mi s�uchawk�.
Patrzy�em na twarz Hegla, kt�ry us�ysza� pytanie, ale nie wiem, czy je zrozumia�. W ka�dym razie poruszy� wargami, cz�� cia�a, odpowiadaj�ca piersiom, napr�y�a si�, jakby p�uca z ca�ej si�y usi�owa�y wyda� d�wi�k, i wreszcie dobieg� mnie ochryp�y, g�uchy, nienaturalny g�os:
- Napi�bym si� mleka!
To by� �aci�ski zwrot, oznaczaj�cy dok�adnie �Nieco mleka!�.
- Co, co on m�wi? - sp�oszy� si� dyrektor.
- Prosi o mleko - odpar�em zwracaj�c mu s�uchawk�.
- Ach, zaraz, zaraz! �niadanie nr 11 - zadysponowa� dyrektor, zwracaj�c si� do wo�nego, a do s�uchawki wrzasn�� po niemiecku: - Ju� podajemy, panie profesorze!
- Czy�by odtworzeni jedli? - poinformowa�em si�.
- O, naturalnie, �e nie! - odpowiedzia� mi asystent. - Specjalnymi �rodkami podtrzymujemy ich si�y, a oni odczuwaj� to jako posi�ki.
Tymczasem Hegel zn�w zamkn�� oczy i zapad� w ot�pienie.
- Przejd�my do nast�pnego - zaproponowa� dyrektor, zasuwaj�c zas�ony i gasz�c �wiat�o.
Nie oponowa�em. Zbli�yli�my si� do klatki nr 2, na kt�rej widnia�a tabliczka: �Ninon de Lenclos. 1616-1706�.
Tym razem st�umi�em okrzyk zdumienia i zapyta�em tylko:
- A to do�wiadczenie powiod�o si� w pe�ni?
Dyrektor nieco si� speszy�:
- Teurgia jest jeszcze m�od� nauk�... Jakie� zak��cenia w uk�adzie oddechowym... S�owem, obiekt nie mo�e m�wi�.
�No, dla tej s�ynnej kurtyzany nie to jest najwa�niejsze� - pomy�la�em.
Dyrektor odsun�� zas�ony i o�wietli� klatk�.
Na �rodku klatki na le�ance spoczywa�a istota b�d�ca bez w�tpienia kobiet�. Jej cia�o by�o spowite w jak�� zielonkaw� tkanin� wygl�daj�c� jak ca�un. N�g nie by�o wida�, natomiast by�a para r�k, niezwykle pi�knych i delikatnych. Teurgia mo�e by� s�usznie dumna z odtworzenia tych r�k: takiej p�ynno�ci linii, takiej doskona�o�ci kszta�tu nie spotka�em u �adnego antycznego pos�gu! A w dodatku by�y to r�ce �ywej istoty, �ywej kobiety...
Ale twarz... Ninon r�wnie� spa�a. Nie ulega�o najmniejszej w�tpliwo�ci, �e widzimy twarz m�odej kobiety, chocia� jej �wie�a cera by�a poprzecinana potwornymi wprost zmarszczkami. By�o co� przera�liwie wstr�tnego w tym po��czeniu m�odego cia�a ze starczymi zmarszczkami. Czy �pi�ca kobieta by�a pi�kna? Nie, pomijaj�c nawet jej zmarszczki, nie spos�b by�o zapomnie� o martwocie, a nawet strupieszeniu jej twarzy. To nie by�a maska woskowa, nie twarz dopiero co zmar�ej pi�kno�ci, lecz twarz mumii. Wspaniale zachowanej i zakonserwowanej kilkusetletniej mumii. Chcia�o si� zamkn�� oczy, aby nie widzie� tego sponiewieranego pi�kna.
Dyrektor jednak nie czu� mojej odrazy i coraz bardziej triumfowa�.
- Chce pan z ni� porozmawia�? - zapyta� mnie. - Wprawdzie nie mo�e odpowiedzie�, ale wszystko s�yszy.
Zdj�� s�uchawk� i powiedzia� po francusku:
- Dzie� dobry, madame de Lenclos!
Kobieta otworzy�a oczy - m�tne i puste. Przez chwil� patrzy�a na nas, a potem wolno, z widocznym trudem unios�a swoj� zachwycaj�c� r�k� i zbli�y�a ja do ust.
- Co to? - zapyta�em. - Skar�y si�, �e nie mo�e m�wi�?
- Nie - odpar� asystent. - Chce je��.
Chcia�em jak najpr�dzej uciec z instytutu, bo s�dzi�em, �e ju� do�� widzia�em, ale dyrektor teraz sam nie chcia� mnie pu�ci�.
- A nasz trzeci obiekt? - zapyta�. - Nie chce go pan zobaczy�? O, to jeden z naszych naj�mielszych eksperyment�w!
Musia�em si� zgodzi�. Zbli�y�em si� do klatki opatrzonej napisem: �Judasz Iskariota. I w. n. e.�.
Dyrektor a� d�awi� si� z podniecenia:
- C� to za triumf nauki! Prosz� pomy�le�, odtworzyli�my jednostk�, osobowo�� sprzed dw�ch tysi�cy lat!...
Zas�ony odsuni�te, o�wietlenie w��czone. Przed nami czarniawa bry�a mi�sa, w kt�rej ledwie mo�na rozpozna� ludzk� twarz, r�ce, nogi... Bry�a porusza si�, dr�y, kolebie.
- Odtworzenie jest niezbyt dok�adne - spieszy uprzedzi� dyrektor - ale przecie� min�y dwa tysi�ce lat!
Podaje mi s�uchawk�, w kt�rej s�ysz� jakie� chrapliwe j�ki.
- Ten obiekt r�wnie� chce je��?
- Nie, on tak j�czy ca�ymi dniami, kiedy jest przytomny, nie wiadomo dlaczego. Mo�e nieprawid�owo odtworzyli�my kt�ry� z narz�d�w wewn�trznych. Poza tym �yciorys Judasza znamy tylko pobie�nie...
Nie s�ucham ju� i niemal biegiem wypadam z laboratorium. Szybciej, szybciej na powietrze, do �ywych ludzi!
Kiedy na po�egnanie dzi�kowa�em dyrektorowi i asystentowi za ich uprzejmo��, i wyra�a�em, jak tego wymaga� dobry ton, zdumienie i zachwyt, jakie wzbudza� we mnie wielki triumf nauki, obaj uczeni przyjmowali moje s�owa jako wyraz nale�nego im uznania. Gdybym rozpali� przed dyrektorem kadzid�o, zapali� przed nim lampk� jak przed �wi�tym obrazem, te� by go to chyba nie zdziwi�o. Ja jednak ju� na odchodnym powiedzia�em:
- Moim zdaniem w pa�skim instytucie brakuje jednego wydzia�u.
- Jakiego? Zawsze jeste�my gotowi rozbudowa�, poszerzy� nasze badania, kt�re dopiero zaczynamy. Przecie� otwieraj� si� przed nami wspania�e perspektywy!
- Niew�tpliwie, niew�tpliwie. W�a�nie dlatego wspomniany przeze mnie wydzia� jest po prostu niezb�dny.
- Jaki� to wydzia�?
- Rejestracji poda� sk�adanych przez osoby, kt�re nie �ycz� sobie, aby po �mierci Instytut Teurgiczny kiedykolwiek je odtwarza�. Ja w ka�dym razie z�o�� takie o�wiadczenie Usilnie prosz� NIE WSKRZESZA� mnie metodami naukowymi!
Przet�umaczy� Tadeusz Gosk