1285
Szczegóły |
Tytuł |
1285 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1285 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1285 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1285 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Czarna kompania"
autor: Gleen Cook
Tytu� orygina�u: The Black Company Copyright (c) 1984 by Glen
Cook
All rights reserved, including the right to reproduce this book
or partions thereof in any form. Copyright (c) for the Polish
translation by REBIS Publishing House Ltd., Pozna� 1993
Copyright (c) for the cover by Mick van Houten
Nieznacznie zmieniona wersja rozdzia�u trzeciego ukaza�a si� w
"The Magazine of Fantasy and Science Fiction",
August 1982, pod tytu�em Raker. Copyright (c) 1982 by Mercury
Press Inc. Ilustracja na ok�adce: Mick van Houten ISBN
83-85696-26-1
Dom Wydawniczy REBIS
ul. Marceli�ska 18 � 60-801 Pozna�
tel. 65-66-07; 65-65-91
Oficyna Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie
Zam. 6728/92
T� ksi��k� po�wi�cam cz�onkom
St. Louis Science Fiction Society.
Kocham Was wszystkich.
SPIS TRE�CI
1. Legat ................ 9
2. Kruk................ 41
3. Szperacz ............... 83
4. Szept ................ 116
5. P��tno ................ 158
6. Pani. ................ 189
7. R�a ................ 247
1. LEGAT
Znak�w i cud�w by�o pod dostatkiem, powiada Jednooki. Sami musimy
mie� do siebie pretensj�, �e �le je zinterpretowali�my. U�omno��
Jednookiego nie wp�ywa zupe�nie na jego cudown� zdolno��
przewidywania wszystkiego po fakcie. Grom z jasnego nieba uderzy�
we Wzg�rze Nekropolitalne. Piorun trafi� w p�yt� z br�zu
zamykaj�c� grobowiec forwalak�w. Unicestwi� przy tym po�ow� czaru
wi꿹cego. Kamienie spada�y z nieba. Pos�gi krwawi�y. Kap�ani z
kilku �wi�ty� donie�li, �e u sk�adanych ofiar nie odnale�li serca
lub w�troby. Jedna z ofiar uciek�a, gdy rozpruto ju� jej brzuch
i nie uda�o si� jej schwyta�. W Koszarach Wide�, gdzie
zakwaterowane by�y Miejskie Kohorty, wizerunek Teuxa odwr�ci� si�
w drug� stron�. Przez dziewi�� wieczor�w z rz�du dziesi��
czarnych s�p�w okr��a�o Bastion. Nast�pnie jeden z nich
przep�dzi� or�a, kt�ry gnie�dzi� si� na szczycie Papierowej
Wie�y. Astrologowie, w obawie o w�asne �ycie, nie chcieli
przepowiada�. Po ulicach wa��sa� si� szalony wieszcz,
zapowiadaj�cy bliski koniec �wiata. Bastion nie tylko zosta�
opuszczony przez or�a, lecz r�wnie� bluszcz na jego zewn�trznych
sza�cach zwi�d� i ust�pi� miejsca pn�czu, kt�re traci�o czarny
kolor jedynie w najja�niejszym blasku s�o�ca. Takie rzeczy jednak
zdarzaj� si� co roku. To g�upcy robi� potem ze wszystkiego omen.
Powinni�my jednak by� lepiej przygotowani. Mieli�my czterech
umiarkowanie bieg�ych czarodziej�w, kt�rzy mieli nas strzec przed
niebezpiecze�stwami, jakie przynosi�o jutro, cho� nie za pomoc�
metod tak wyrafinowanych jak wr�enie z wn�trzno�ci owiec.
Najlepszymi wr�bitami s� jednak ci, kt�rzy przepowiadaj�
przesz�e wydarzenia. Ich osi�gni�cia s� fenomenalne. Beryl
znajduje si� w stanie w�t�ej r�wnowagi, gotowy run�� w przepa��
chaosu. Kr�lowa Miast-Klejnot�w by�a stara, dekadencka i szalona,
pe�na smrodu degeneracji i moralnej zgnilizny. Tylko dure�
zdziwi�by si� czymkolwiek, co skrada�o si� noc� po jej ulicach.
Otworzy�em szeroko wszystkie okiennice. Modli�em si� o powiew z
portu, �mierdz�cy zgni�� ryb� lub czym� podobnym. Wietrzyk by�
zbyt s�aby, by poruszy� cho� paj�czyn�. Wytar�em twarz i
wykrzywi�em j� do pierwszego pacjenta. - Znowu mendy, K�dzior?
U�miechn�� si� niewyra�nie. Twarz mia� blad�.
- To co� z brzuchem, Konowa�.
Jego �ysina przypomina wypolerowane strusie jajo. St�d imi�.
Sprawdzi�em rozk�ad s�u�by. Nie znalaz�em tam nic, od czego
m�g�by si� chcie� wymiga�. - Jest kiepsko, Konowa�. Naprawd�.
- Hmm - przybra�em profesjonaln� poz�. Wiedzia�em, co to jest.
Pomimo gor�ca, sk�r� mia� wilgotn�. - Jad�e� ostatnio co� poza
kantyn�, K�dzior? Mucha wyl�dowa�a na jego czole. Kroczy�a dumnie
jak zdobywca. Nie zauwa�y� tego. - Tak. Trzy, cztery razy.
- Aha. - Przygotowa�em paskudny, mlecznobia�y p�yn. - Wypij to.
Wszystko. Ca�a jego twarz wyd�a si� ju� po pierwszym �yku.
- Pos�uchaj, Konowa�. Ja...
Sam zapach tej substancji przyprawia� mnie o md�o�ci.
- Wypij, przyjacielu. Dw�ch facet�w wykitowa�o, zanim to
spreparowa�em. Potem Obdartus wypi� to i ocala�. Wie�ci o tym
zd��y�y ju� si� rozej��. K�dzior wypi�.
- Chcesz powiedzie�, �e to trucizna? Cholerni Niebiescy co� mi
dosypali? - Nie przejmuj si�. Nic ci nie b�dzie. Tak. Tak to
wygl�da. Musia�em otworzy� cia�a Zezola i Dzikiego Bruce'a, �eby
pozna� prawd�. To by�a trucizna nie�atwa do wykrycia. - Po�� si�
tam, na tym ��ku, gdzie wiatr ci� dosi�gnie. Je�li ten sukinsyn
raczy si� pojawi�. Le� spokojnie. Pozw�l lekarstwu dzia�a�.
Po�o�y�em go.
- Powiedz mi, co jad�e� na zewn�trz.
Wzi��em do r�ki pi�ro oraz map� przypi�t� do tablicy. Tak samo
post�pi�em z Obdartusem i Dzikim Bruce'em, zanim ten umar�.
Poprosi�em te�, �eby sier�ant dowodz�cy plutonem Zezola odtworzy�
dla mnie jego tras�. By�em pewien, �e trucizna pochodzi z jednej
z kilku okolicznych mordowni odwiedzanych przez �o�nierzy z
Bastionu. K�dzior dostarczy� mi informacji.
- Trafiony! Mamy sukinsyn�w.
- Kt�rzy? - By� got�w zerwa� si� i sam za�atwi� spraw�. 10
- Po�� si�. Ja p�jd� do Kapitana.
Poklepa�em go po ramieniu i zajrza�em do s�siedniego pokoju. Nikt
poza K�dziorem nie stawi� si� na poranny apel dla chorych.
Ruszy�em d�u�sz� tras�, wzd�u� Muru Trejana, z kt�rego rozci�ga
si� widok na port Berylu. Przeszed�szy po�ow� drogi, zatrzyma�em
si� i spojrza�em na p�noc ponad molo, latarni� morsk� i
Forteczn� Wysp� na Morze Udr�k. Ciemna, szarobr�zowa woda
upstrzona by�a r�nobarwnymi �aglami przybrze�nych dhow, kt�re
spieszy�y wzd�u� paj�czyny szlak�w ��cz�cych ze sob� Miasta-
Klejnoty. Powietrze w g�rze by�o ci�kie, nieruchome i mgliste.
Nie spos�b by�o dostrzec linii horyzontu. Nad sam� wod� jednak
powietrze by�o w ruchu. Wok� wyspy zawsze wia�a bryza, cho�
unika�a ona brzegu, jakby obawia�a si� zara�enia tr�dem. Kr���ce
bli�ej mewy by�y r�wnie ponure i apatyczne, jak z pewno�ci�
stanie si� to dzisiaj z wi�kszo�ci� ludzi. Kolejne pe�ne potu i
brudu lato w s�u�bie Syndyka Berylu, kt�ry nie okazywa�
wdzi�czno�ci za to, �e chronili�my go przed politycznymi rywalami
i niezdyscyplinowanymi tubylczymi oddzia�ami. Kolejne lato
nadstawiania ty�k�w w zamian za nagrod�, jaka spotka�a K�dziora.
P�aca by�a dobra, ale praca nie radowa�a duszy. Nasi dawni bracia
wstydziliby si�, widz�c nasz upadek. Beryl to bieda z n�dz�, jest
jednak staro�ytny i intryguj�cy. Jego historia to pe�na mrocznej
wody studnia bez dna. Dla rozrywki sonduj� jej cienist� to�,
pr�buj�c oddzieli� fakty od zmy�le�, legend i mit�w. Nie jest to
�atwe zadanie, gdy� dawniejsi historycy miasta pisali z my�l� o
przypodobaniu si� �wczesnym jego w�adcom. Najbardziej
interesuj�cy jest, moim zdaniem, okres staro�ytnego kr�lestwa,
z kt�rego przetrwa�o najmniej zadowalaj�cych �wiadectw. To
w�a�nie wtedy, za panowania Niama, pojawi�y si� forwalaki. Po
dziesi�cioleciu pe�nym strachu zwyci�ono je i uwi�ziono w
mrocznym grobowcu na Wzg�rzu Nekropolitalnym. Echa tego strachu
dotrwa�y do dzi� w folklorze i ostrze�eniach udzielanych przez
matrony niegrzecznym dzieciom. Nikt ju� nie pami�ta, czym by�y
forwalaki. Ponownie ruszy�em przed siebie, straciwszy nadziej�
na zwyci�stwo nad skwarem. Stra�nicy w swych ocienionych budkach
mieli zarzucone na szyj� r�czniki. Bryza zdumia�a mnie.
Spojrza�em w stron� portu. Cypel op�ywa� statek - ci�ko p�yn�cy
olbrzym, przy kt�rym dhow i feluki wydawa�y si� male�kie. W samym
�rodku jego wyd�tego czarnego �agla uwypukla�a si� srebrna
czaszka. Jej oczodo�y l�ni�y czerwono. Ognie migota�y za jej
po�amanymi z�bami. Czaszka otoczona by�a l�ni�c� srebrn� opask�.
- Co to, u diab�a? - zapyta� stra�nik.
- Nie wiem, Bia�as.
11
Rozmiary statku wywar�y na mnie wi�ksze wra�enie ni� jego
efektowny �agiel. Czw�rka po�lednich czarodziej�w, kt�rych
mieli�my w Kompanii, by�a zdolna urz�dzi� takie samo widowisko,
nigdy jednak nie widzia�em galery o pi�ciu rz�dach wiose�.
Przypomnia�em sobie moj� misj�.
Zapuka�em do drzwi Kapitana. Nie odpowiedzia�. Wprosi�em si� sam
do �rodka i odnalaz�em go chrapi�cego na wielkim drewnianym
krze�le. - Halo! - wrzasn��em. - Pali si�! Zamieszki w J�ku!
Ta�ce u Bram �witu! Ta�ce to imi� dawnego genera�a, kt�ry omal
nie zniszczy� Berylu. Ludzie do dzi� dr�� na jego wspomnienie.
Kapitan zachowa� ch��d. Nie uchyli� powieki ani nie u�miechn��
si�. - Jeste� bezczelny, Konowa�. Kiedy si� nauczysz korzysta�
z drogi s�u�bowej? Droga s�u�bowa oznacza, �e nale�y zawraca�
najpierw �eb porucznikowi i nie przerywa� drzemki kapitana, chyba
�eby Niebiescy szturmowali Bastion. Opowiedzia�em mu o K�dziorze
i mojej mapie.
Zdj�� nogi z biurka.
- To robota dla �aski - w jego g�osie zabrzmia� twardy ton. -
Czarna Kompania nie toleruje podst�pnych atak�w na swoich ludzi.
�aska by� najwredniejszym z naszych dow�dc�w pluton�w. Uwa�a�,
�e dwunastu ludzi wystarczy, pozwoli� jednak, �eby�my ja i
Milczek przy��czyli si� do nich. Ja mog�em pozszywa� rannych, a
Milczek przyda�by si�, gdyby Niebiescy chcieli gra� ostro.
Musieli�my czeka� na niego p� dnia, gdy� uda� si� na kr�tki
wypad do lasu. - Co, do cholery, wykombinowa�e�?-zapyta�em go,
gdy wr�ci�, taszcz�c jaki� n�dznie wygl�daj�cy worek. U�miechn��
si� tylko. Jest Milczkiem i ca�y czas milczy.
Lokal nazywa� si� Tawerna Przy Molo. By� ca�kiem sympatyczny. Sam
sp�dzi�em tam wiele wieczor�w. �aska wyznaczy� trzech ludzi do
pilnowania tylnego wyj�cia i po dw�ch do ka�dego z dw�ch okien.
Nast�pn� dw�jk� wys�a� na dach. Ka�dy dom w Berylu ma wyj�cie na
dach. Latem ludzie �pi� na dachach. Reszt� �aska wprowadzi� przez
drzwi frontowe tawerny.
By� to ma�y, bu�czuczny facet, kt�ry lubowa� si� w dramatycznych
gestach. Jego wej�cie powinny poprzedza� fanfary. T�um zamar�,
wpatrzony w nasze tarcze i obna�one miecze oraz fragmenty twarzy
o bezlitosnym wyrazie, ledwie widoczne przez szpary w
opuszczonych zas�onach he�m�w. 12
- Verus! - krzykn�� �aska. - Ruszaj tu sw�j ty�ek!
Pojawi� si� dziadek rodziny w�a�cicieli. Posuwa� si� uni�enie w
nasz� stron� jak kundel oczekuj�cy kopniaka. Klienci zacz�li
szmera�. - Cisza! - zagrzmia� �aska. Potrafi� wydoby� g�o�ny ryk
ze swego drobnego cia�a. - W czym mog� wam pom�c, szlachetni
panowie? - zapyta� stary. - Sprowad� tu syn�w i wnuk�w,
Niebieski. Rozleg�o si� skrzypienie krzese�. Jeden z �o�nierzy
wbi� n� w blat sto�u. - Spok�j - rozkaza� �aska.- Jedzcie sobie
obiad, jak gdyby nigdy nic. Za godzin� was wypu�cimy. Stary
zacz�� dygota�. - Nie rozumiem, prosz� pana. Co takiego
zrobili�my? �aska u�miechn�� si� z�owieszczo. - Umie udawa�
niewinnego. Chodzi o morderstwo, Verus. Dwa morderstwa przez
otrucie. Dwa usi�owania morderstwa przez otrucie. S�dziowie
orzekli kar� niewolnik�w. �wietnie si� bawi�.
�aska nie nale�a� do ludzi, kt�rych bym szczeg�lnie lubi�. Nigdy
nie przesta� by� ch�opcem wyrywaj�cym skrzyde�ka muchom. Kara
niewolnik�w oznacza�a pozostawienie na �er padlino�ernym ptakom
po publicznym ukrzy�owaniu. W Berylu jedynie zbrodniarzy chowa
si� bez kremacji lub nie chowa w og�le. W kuchni wszcz�� si�
tumult. Kto� usi�owa� uciec przez tylne drzwi. Nasi ludzie
udaremnili to. W sali nast�pi�a eksplozja. Uderzy�a w nas fala
wymachuj�cych sztyletami istot ludzkich. Zepchn�li nas ku
drzwiom. Ci, kt�rzy byli niewinni, niew�tpliwie obawiali si�, �e
zostan� skazani razem z winnymi. Sprawiedliwo�� w Berylu jest
szybka, brutalna i surowa i rzadko daje pozwanemu szans� na
oczyszczenie si� z zarzut�w. Sztylet przebi� si� przez os�on�
tarczy. Jeden z naszych ludzi pad� na ziemi�. Mimo �e nie jestem
zbyt dobry w walce, zaj��em jego miejsce. �aska rzuci� jak��
z�o�liw� uwag�, kt�rej nie dos�ysza�em. - Ju� nigdy nie b�dziesz
w niebie - odpar�em. - Wykre�lam ci� z Kronik raz na zawsze. -
Nie pieprz. Nigdy nic nie pomijasz.
Ju� dwunastu obywateli pad�o na ziemi�. Krew tworzy�a ka�u�e na
pod�odze. Na zewn�trz zebrali si� gapie. Za chwil� jaki� �mia�ek
zaatakuje nas od ty�u. Kto� drasn�� sztyletem �ask�. Ten straci�
cierpliwo��.
- Milczek!
13
Milczek wzi�� si� ju� do roboty, by� jednak Milczkiem. Oznacza�o
to, �e nie towarzyszy� temu �aden d�wi�k i bardzo nieliczne
efekty wizualne. Go�cie tawerny zostawili nas w spokoju i zacz�li
ok�ada� si� sami po twarzach i wymachiwa� r�koma w powietrzu.
Ta�czyli i podskakiwali, �apali si� za plecy i ty�ki, piszczeli
i wyli �a�o�nie. Kilku zemdla�o. - Co, do diab�a, zrobi�e�? -
zapyta�em.
Milczek u�miechn�� si�, ods�aniaj�c ostre z�by. Mign�� mi przed
oczyma sw� ciemn� �ap� i ujrza�em tawern� z nieco zmienionej
perspektywy. Worek, kt�ry przywl�k� spoza miasta, okaza� si�
jednym z tych gniazd szerszeni, na kt�re mo�na, je�li ma si�
pecha, natrafi� w lasach na po�udnie od Berylu. Ich mieszka�cy
to przypominaj�ce trzmiele potwory, kt�re wie�niacy nazywaj�
�ysymi szerszeniami. Maj� one charakter najpaskudniejszy w ca�ej
przyrodzie. Szybko uspokoi�y ludzi z tawerny, oszcz�dzaj�c
wysi�ku naszym ch�opakom. - Dobra robota, Milczek - powiedzia�
�aska, wy�adowawszy najpierw sw� w�ciek�o�� na kilku
nieszcz�snych klientach. Wyprowadzi� na ulic� tych, kt�rzy
pozostali przy �yciu. Przebada�em naszego poszkodowanego brata,
podczas gdy drugi z �o�nierzy dobija� rannych. �aska nazwa� to
oszcz�dzeniem Syndykowi koszt�w procesu i kata. Milczek
przygl�da� si� temu z u�miechem na twarzy. On te� nie jest
sympatycznym facetem, cho� rzadko bierze bezpo�redni udzia� w
akcji. Wzi�li�my wi�cej je�c�w, ni� si� spodziewali�my.
- Ale ich kupa - stwierdzi� �aska z b�yskiem w oczach. -
Dzi�kuj�, Milczek. Szereg wi�ni�w si�ga� a� do nast�pnej
przecznicy.
Fortuna to niesta�a dziwka. Zawiod�a nas do Tawerny Przy Molu w
krytycznym momencie. Gdy nasz czarownik przeszukiwa� lokal,
odkry� co� bardzo cennego - ca�� band� ludzi schowanych w
kryj�wce pod piwnic� z winami. W�r�d nich znajdowali si�
niekt�rzy z najlepiej znanych Niebieskich. �aska pl�t� g�upstwa -
zastanawia� si�, jakiej nagrody za��da nasz informator. Nie by�o
�adnego informatora. To gadanie mia�o na celu odwr�cenie uwagi
wroga od naszych czarodziej�w. B�d� si� teraz krz�ta� w
poszukiwaniu wyimaginowanych szpieg�w. - Wyprowadzi� ich -
rozkaza� �aska. Spojrza� na pos�pn� grup�. U�miech nie opuszcza�
jego twarzy. - My�licie, �e spr�buj� czego�? Nie spr�bowali. Jego
absolutna pewno�� siebie zastraszy�a wszystkich, kt�rym mog�o co�
przyj�� do g�owy. 14
Pomaszerowali�my przez labirynt kr�tych uliczek o wieku
dor�wnuj�cym po�owie wieku �wiata. Nasi wi�niowie wlekli si�
apatycznie. Wytrzeszcza�em ga�y z wra�enia. Moi towarzysze nie
dbaj� o przesz�o��, ja jednak nie mog� nie czu� zachwytu - i
niekiedy l�ku - na my�l o tym, jak g��boko w otch�a� czasu si�ga
historia Berylu. �aska zarz�dzi� nieoczekiwany post�j. Dotarli�my
do Alei Syndyk�w, kt�ra wije si� od Komory Celnej a� do g��wnej
bramy Bastionu. Alej� sz�a procesja. Mimo �e dotarli�my do
skrzy�owania pierwsi, �aska j� przepu�ci�. Procesja sk�ada�a si�
z setki uzbrojonych ludzi. Wygl�dali gro�niej ni� ktokolwiek w
Berylu, nie licz�c nas. Na ich czele jecha�a ciemna posta� na
najwi�kszym karym ogierze, jakiego w �yciu widzia�em. Je�dziec
by� drobny i szczup�y jak kobieta. Mia� na sobie str�j z wytartej
czarnej sk�ry oraz czarny morion, kt�ry ca�kowicie zakrywa� jego
g�ow�. D�onie skry� w czarnych r�kawicach. Nie by�o wida� �adnej
broni. - Niech mnie cholera - szepn�� �aska.
Poczu�em niepok�j. Na widok je�d�ca przeszy� mnie dreszcz. Co�
prymitywnego, skrytego we mnie g��boko, zapragn�o rzuci� si� do
ucieczki. Jednak�e ciekawo�� dokucza�a mi bardziej. Kto to by�?
Czy zszed� z tego niezwyk�ego statku, kt�ry widzia�em w porcie?
W jakim celu tu przyby�? Je�dziec omi�t� nas oboj�tnym
spojrzeniem niewidocznych oczu, juk gdyby mija� stado owiec.
Nagle szarpn�� g�ow� i wbi� wzrok w Milczka. Ten odwzajemni� jego
spojrzenie, nie okazuj�c strachu. Mimo to wyda� si� w jaki�
spos�b umniejszony. Kolumna ruszy�a naprz�d, silna i
zdyscyplinowana. �aska rozkaza� nam wznowi� marsz. Wkroczyli�my
do Bastionu zaledwie o kilka jard�w za przybyszami.
Aresztowali�my wi�kszo�� umiarkowanych przyw�dc�w Niebieskich.
Gdy wie�ci o akcji rozesz�y si�, bardziej bojowe typy postanowi�y
troch� si� rozrusza�. Wywo�a�y co� potwornego. Dr�cz�ca
nieustannie ludzi pogoda �le wp�ywa im na rozum. Mot�och w Berylu
jest sk�onny do gwa�tu. Zamieszki wybuchaj� niemal bez przyczyny.
W skrajnych przypadkach liczba zabitych si�ga tysi�cy. Ten by�
jednym z najgorszych. Po�ow� problemu stanowi armia. Ca�y szereg
s�abych, kr�tko piastuj�cych urz�d Syndyk�w doprowadzi� do
za�amania dyscypliny. Teraz nikt ju� nie panuje nad wojskiem. Z
regu�y jednak bierze ono udzia� w t�umieniu rozruch�w, widz�c w
tym okazj� do grabie�y. 15
Dosz�o do najgorszego. Kilka kohort z Koszar Wide� za��da�o
specjalnej darowizny, zanim zareaguj� na polecenie przywr�cenia
porz�dku. Syndyk odm�wi� zap�aty. Kohorty zbuntowa�y si�.
Pluton �aski pospiesznie ustanowi� przycz�ek w pobli�u Bramy
Rupieci i wytrzyma� ataki trzech pe�nych kohort. Wi�kszo�� z
naszych ludzi zgin�a, lecz �aden nie uciek�. Sam �aska straci�
oko i palec oraz odni�s� rany w rami� i biodro. Ponadto, w chwili
gdy nadesz�a pomoc, by� bardziej martwy ni� �ywy. W efekcie
buntownicy woleli si� rozpierzchn��, ni� stan�� do walki z reszt�
Czarnej Kompanii. To by�y najgorsze rozruchy za naszej pami�ci.
Podczas pr�b ich st�umienia stracili�my prawie stu braci. Nie
bardzo mogli�my sobie pozwoli� na utrat� cho�by jednego. Ulice
J�ku zas�ane by�y trupami. Szczury sta�y si� t�uste. Chmary s�p�w
i kruk�w zlecia�y si� do miasta z okolicy. Kapitan rozkaza�
wycofa� Kompani� do Bastionu.
- Niech si� samo uspokoi - powiedzia�. - My zrobili�my ju� dosy�.
Jego nastr�j przeszed� ze zwyk�ej dla niego cierpko�ci w niesmak.
- Nasz kontrakt nie wymaga od nas pope�nienia samob�jstwa. Kto�
paln�� co� o tym, �e powinni�my upa�� na w�asne miecze. - Tego
najwyra�niej oczekuje od nas Syndyk.
Beryl zniszczy� naszego ducha, nikogo jednak nie pozbawi� z�udze�
w wi�kszym stopniu ni� kapitana. Chcia� on nawet poda� si� do
dymisji. Mot�och uparcie, z�o�liwie usi�owa� podtrzymywa� chaos.
Stawia� op�r przy ka�dej pr�bie gaszenia po�ar�w lub zapobiegania
grabie�y, lecz poza tym wa��sa� si� po prostu po ulicach.
Zbuntowane kohorty, wzmocnione dezerterami z innych jednostek
wprowadza�y do mord�w i grabie�y pewn� systematyczno��. Trzeciej
nocy pe�ni�em wart� na Murze Trejana pod drwi�cymi gwiazdami. Jak
ostatni dure� zg�osi�em si� na ochotnika. W mie�cie panowa�
niezwyk�y spok�j. Gdybym nie by� tak zm�czony, poczu�bym si� mo�e
bardziej tym zaniepokojony. Jedyne jednak, czego mog�em dokona�,
to nie zasn��. Podszed� do mnie Tam-Tam.
- Co tu robisz, Konowa�?
- Pe�ni� s�u�b�.
- Wygl�dasz jak �mier� na chor�gwi. Powiniene� odpocz��.
- Ty te� nie wygl�dasz za dobrze, Mikrus. Wzruszy� ramionami. 16
- Co z �ask�?
- Jeszcze si� nie wyliza�.
W gruncie rzeczy uwa�a�em, �e nie ma dla niego wielkiej nadziei.
Wskaza�em palcem na miasto. - Czy wiesz, co si� tam dzieje?
W oddali rozleg� si� odosobniony krzyk. By�o w nim co�, co
r�ni�o go od innych, niedawno s�yszanych. Tamte pe�ne by�y b�lu,
w�ciek�o�ci i strachu. W tym mo�na by�o wyczu� co� bardziej
mrocznego. Unika� jasnej odpowiedzi w spos�b charakterystyczny
i dla niego, i dla jego brata Jednookiego. Wydaje im si�, �e
je�li czego� nie wiesz, to musi to by� tajemnica warta
zachowania. Ci czarodzieje! - Kr��y plotka, �e podczas
pl�drowania Wzg�rza Nekropolitalnego buntownicy zerwali piecz�cie
na grobowcu forwalak�w. - Co? Te stwory si� wyrwa�y?
- Syndyk tak uwa�a. Kapitan nie traktuje tego powa�nie. Ja te�
nie potraktowa�em, cho� Tam-Tam wygl�da� na przej�tego. -
Wygl�dali gro�nie. Ci, kt�rzy niedawno tu przybyli.
- Trzeba ich by�o zwerbowa� - odpar� z tonem smutku w g�osie. On
i Jednooki sp�dzili z Kompani� d�ugi czas i byli �wiadkami jej
schy�ku. - Po co tu przyszli? Wzruszy� ramionami.
- Id� si� po��, Konowa�. Nie ma sensu si� wyka�cza�. To i tak
nic w ostatecznym rozrachunku nie da. Oddali� si� spokojnie,
zagubiony w pl�taninie swych my�li. Spojrza�em na niego
zdziwiony. By� ju� daleko w dole. Ponownie zwr�ci�em uwag� na
ognie, �wiat�a i niepokoj�cy brak rwetesu. Dwoi�o mi si� w
oczach. Mia�em przed nimi mroczki. Tam-Tam mia� racj�. Powinienem
si� przespa�. Z ciemno�ci nadbieg� kolejny z tych dziwnych,
rozpaczliwych krzyk�w. Tym razem by� bli�szy. - Wstawaj, Konowa�
- g�os Porucznika brzmia� ostro. - Kapitan wzywa ci� do kasyna.
J�kn��em. Zakl��em. Zagrozi�em ci�kim uszkodzeniem cia�a.
U�miechn�� si�, �cisn�� mi nerw pod �okciem i zrzuci� mnie na
pod�og�. - Ju� wsta�em - poskar�y�em si�, macaj�c wok� r�k� w
poszukiwaniu but�w. - � co chodzi? Porucznik znikn��. - Czy �aska
z tego wyjdzie, Konowa�? - zapyta� Kapitan.
- Nie s�dz�, ale widzia�em ju� wi�ksze cuda.
W kasynie zebrali si� wszyscy oficerowie i sier�anci.
17
- Chcecie pewnie wiedzie�, co si� dzieje - ci�gn�� Kapitan. -
Nasz niedawny go�� jest wys�annikiem zza morza. Przyby� z ofert�
sojuszu. �rodki militarne p�nocy w zamian za wsparcie floty
Berylu. Mam wra�enie, �e to rozs�dna propozycja, ale Syndyk si�
upiera. Nadal jest rozdra�niony upadkiem Opalu. Zaproponowa�em
mu, by wykaza� wi�ksz� elastyczno��. Je�li ci ludzie z p�nocy
s� czarnymi charakterami, sojusz mo�e si� okaza� najlepszym z
kilku z�ych wyj��. Lepiej by� sojusznikiem ni� lennikiem. Rzecz
w tym, co zrobimy, je�li legat b�dzie naciska�? - Czy powinni�my
odm�wi�, je�li ka�� nam walczy� z tymi facetami z p�nocy? -
zapyta� Cukierek. - By� mo�e. Walka z czarnoksi�nikiem mog�aby
oznacza� nasz� zag�ad�. Trzask! Drzwi kasyna otworzy�y si�
g�o�no. Do �rodka wpad� ma�y, ciemnosk�ry, �ylasty m�czyzna,
kt�rego poprzedza� wielki haczykowaty nos, przywodz�cy na my�l
dzi�b. Kapitan poderwa� si� i strzeli� obcasami. - Syndyk.
Nasz go�� waln�� w st� obiema pi�ciami.
- Rozkaza�e� swoim ludziom wycofa� si� do Bastionu. Nie p�ac� wam
za to, �eby�cie chowali si� po k�tach jak zbite psy. - Ani za to,
�eby�my ponie�li m�cze�sk� �mier� - odpar� Kapitan g�osem,
kt�rego zawsze u�ywa�, gdy chcia� przem�wi� do rozumu komu�
g�upiemu. - Jeste�my stra�� przyboczn�, nie policj�. Utrzymywanie
porz�dku nale�y do obowi�zk�w Kohort Miejskich. Syndyk by�
zm�czony, podekscytowany i przestraszony, na granicy za�amania
nerwowego. Tak jak wszyscy. - Prosz� by� rozs�dnym - ci�gn��
Kapitan. - Sytuacja w Berylu jest beznadziejna. Na ulicach panuje
chaos. Wszelkie pr�by przywr�cenia porz�dku skazane s� na
niepowodzenie. Lekarstwo sta�o si� chorob�. To mi si� spodoba�o.
Mia�em ju� do�� Berylu.
Syndyk skurczy� si� nagle.
- S� jeszcze forwalaki. I ten s�p z p�nocy, kt�ry czeka przy
wyspie. Tam-Tam wyrwa� si� z p�snu.
- Przy wyspie, powiadasz?
- Czeka, a� zaczn� go b�aga�.
- To ciekawe - ma�y czarodziej ponownie pogr��y� si� w
odr�twieniu. Kapitan i Syndyk zacz�li si� sprzecza� o warunki
naszego kontraktu. Przedstawi�em im nasz� kopi�. Syndyk usi�owa�
naci�gn�� interpretacj� poszczeg�lnych punkt�w, powtarzaj�c:
"Tak, ale". 18
Najwyra�niej mia� ochot� walczy�, gdyby legat spr�bowa� wywrze�
nacisk. Elmo zacz�� chrapa�. Kapitan kaza� nam odej�� i wznowi�
dyskusj� z naszym pracodawc�. Mam wra�enie, �e siedem godzin
mo�na uzna� za wystarczaj�c� dawk� snu. Nie udusi�em Tam-Tama,
kiedy mnie obudzi�, zrz�dzi�em jednak i narzeka�em, a� zagrozi�,
�e zamieni mnie w os�a rycz�cego u Bram �witu. Dopiero p�niej,
gdy ju� si� ubra�em i do��czyli�my do dwunastki innych, zda�em
sobie spraw�, �e nie mam poj�cia, co si� dzieje. - Idziemy
obejrze� grobowiec - wyja�ni� Tam-Tam.
- Co? . .
Czasami rankiem nie jestem zbyt bystry.
- Idziemy na Wzg�rze Nekropolitalne, �eby rzuci� ga�� na
grobowiec forwalak�w. - Zaczekaj chwilk�...
- Masz cykora? Zawsze mi si� zdawa�o, �e� tch�rz, Konowa�. - O
czym gadasz?
- Nie przejmuj si�. B�dziesz mia� przy sobie trzech czo�owych
czarodziej�w, kt�rzy p�jd� tam tylko po to, �eby pilnowa� twego
dupska. Jednooki te� by poszed�, ale Kapitan chcia�, �eby by� pod
r�k�. - Chc� wiedzie�, po co to robimy.
- �eby sprawdzi�, czy te wampiry faktycznie istniej�. Mo�e to
fa�szywka z tego czartowskiego statku. - Niez�a sztuczka. Mo�e
sami powinni�my o tym pomy�le�. � Gro�ba forwalak�w dokona�a
tego, czego nie zdo�a�y osi�gn�� si�y zbrojne: uspokoi�a
zamieszki. Tam-Tam skin�� g�ow�. Przeci�gn�� palcami po b�benku,
od kt�rego pochodzi�o jego imi�. Zapami�ta�em t� my�l. Tam-Tam
jest jeszcze gorszy od swego brata, je�li chodzi o przyznanie si�
do s�abo�ci. Miasto by�o r�wnie spokojne jak stare pole bitwy.
Podobnie te� lak pole bitwy pe�ne by�o smrodu, much,
padlino�erc�w oraz trup�w. Jedynym s�yszalnym d�wi�kiem by�
stukot naszych but�w oraz, jeden raz, �a�obne wycie smutnego psa
stoj�cego na stra�y nad swym powalonym panem. ~~ Cena porz�dku -
mrukn��em. Spr�bowa�em odp�dzi� psa, ale nie chcia� si� ruszy�.
- Koszty chaosu - sprzeciwi� si� Tam-Tam. Uderzy� w sw�j b�ben. -
To nie jest to samo, Konowa�. Wzg�rze Nekropolitalne jest wy�sze
od wzniesienia, na kt�rym 19
stoi Bastion. Z G�rnej Klauzury, gdzie znajduj� si� mauzolea
bogaczy, dostrzeg�em statek z p�nocy. - Po prostu stoi sobie i
czeka - stwierdzi� Tam-Tam. - Tak, jak m�wi� Syndyk. - Dlaczego
po prostu nie wp�yn�? Kto m�g�by ich powstrzyma�? Tam-Tam
wzruszy� ramionami. Nikt inny nie wyrazi� zdania na ten temat.
Wreszcie dotarli�my do s�awetnego grobowca. Jego wygl�d zdawa�
si� potwierdza� to, co m�wi�y plotki i legendy. By� naprawd�
bardzo stary. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e uderzy� w niego piorun.
By� te� naznaczony �ladami narz�dzi. Jedne z grubych, d�bowych
drzwi rozbito na kawa�ki. W promieniu dwunastu jard�w le�a�y
rozsypane drzazgi i wi�ksze kawa�ki. Goblin, Tam-Tam i Milczek
udali si� na narad�. Kto� rzuci� uwag�, �e wszyscy razem maj�
mo�e na sp�k� ca�y m�zg. Nast�pnie Goblin i Milczek zaj�li
miejsca po bokach drzwi, w odleg�o�ci kilku krok�w od nich, za�
Tam-Tam stan�� naprzeciw nich. Pokr�ci� si� w k�ko jak byk
przygotowuj�cy si� do szar�y, znalaz� odpowiednie miejsce i
przykucn�� z r�kami wyci�gni�tymi dziwacznie, jakby parodiowa�
mistrza sztuki walki. - Mo�e by�cie, g��by, otworzyli drzwi -
warkn��. - Idioci. �e te� musia�em przyprowadzi� idiot�w. - Bum-
bum na b�benku. - Stoj� sobie z paluchami w nosach. Dw�ch z nas
z�apa�o za zniszczone drzwi i poci�gn�o mocno. By�y zbyt
powyginane, by ust�pi�. Tam-Tam uderzy� w b�benek, wyda� z siebie
straszliwy okrzyk i wpad� do �rodka. Goblin podskoczy� do drzwi
tu� za nim. R�wnie� Milczek prze�lizn�� si� b�yskawicznie. Gdy
Tam-Tam znalaz� si� wewn�trz, pisn�� jak szczur i zacz�� kicha�.
Wytoczy� si� na zewn�trz z za�zawionymi oczyma. Pociera� mocno
nos obiema d�o�mi. - To nie �adna sztuczka - powiedzia�. Jego
g�os brzmia�, jakby by� ci�ko przezi�biony. Hebanowa sk�ra
poszarza�a. - Co masz na my�li? - zapyta�em.
Wskaza� kciukiem w stron� grobowca. Goblin i Milczek byli ju� w
�rodku. Zacz�li kicha�. Podkrad�em si� do drzwi i zajrza�em do
�rodka. Nie widzia�em ni czorta, poza g�stym kurzem. Wszed�em do
grobowca. Moje oczy przyzwyczai�y si� do ciemno�ci. Wsz�dzie
wok� le�a�y ko�ci. Ko�ci w stosach i stertach, pouk�adane r�wno
przez co� chorego na umy�le. By�y to niezwyk�e ko�ci, podobne do
ludzkich, lecz o proporcjach dziwacznych dla mojego lekarskiego
oka. Musia�o tu by� kiedy� z pi��dziesi�t cia�. Nie�le ich 20
tu wtedy poupychali. By�y to z pewno�ci� forwalaki, poniewa� w
Berylu chowa si� zbrodniarzy bez kremacji. Znajdowa�y si� tam te�
�wie�e zw�oki. Zanim zacz��em kicha�, doliczy�em si� siedmiu
zabitych �o�nierzy. Mieli na sobie barwy zbuntowanej kohorty.
Wyci�gn��em zw�oki na zewn�trz, upu�ci�em je, zatoczy�em si�
kilka krok�w i zwymiotowa�em g�o�no. Gdy odzyska�em panowanie nad
sob�, przyst�pi�em do ogl�dzin zdobyczy. Pozostali stali w
pobli�u z pozielenia�ymi twarzami.
- To nie widmo to zrobi�o - stwierdzi� Goblin. Tam-Tam pokiwa�
g�ow�. By� najbardziej poruszony ze wszystkich. Bardziej ni�
wymaga�a tego sytuacja, pomy�la�em. Milczek zabra� si� do roboty.
Zdo�a� jako� wyczarowa� lekki, orze�wiaj�cy wiaterek, kt�ry wpad�
jak panienka przez drzwi mauzoleum i wypad� na zewn�trz ze
sp�dniczk� obci��on� kurzem i woni� �mierci. - Nic ci nie jest? -
zapyta�em Tam-Tama.
Przyjrza� si� mojej apteczce i odprawi� mnie machni�ciem r�ki. -
W porz�dku. Przypomnia�em sobie co� tylko. Da�em mu minut�, po
czym zacz��em si� dopytywa�. - Przypomnia�e�?
- Byli�my wtedy ch�opcami, Jednooki i ja. Sprzedali nas w�a�nie
N'Gamo, �eby�my zostali jego uczniami. � wioski le��cej na
wzg�rzach nadszed� pos�aniec. Przykl�kn�� przy martwym �o�nierzu.
- Rany by�y identyczne.
By�em wstrz��ni�ty. �aden cz�owiek nie zabija w ten spos�b, lecz
mimo to uszkodzenia wygl�da�y na celowe, przemy�lane, jak dzie�o
z�owrogiej inteligencji. Byty przez to jeszcze bardziej
przera�aj�ce. Prze�kn��em �lin�, ukl�kn��em i przyst�pi�em do
ogl�dzin. Milczek i Goblin wcisn�li si� do grobowca. Po
z��czonych d�oniach Goblina toczy�a si� ma�a kulka z�ocistego
�wiat�a. - Nie ma krwi - zauwa�y�em.
- To wypija krew - odpar� Tam-Tam. Milczek wytaszczy� na
/.zewn�trz kolejne zw�oki. - I zjada narz�dy wewn�trzne, je�li
ma czas. Drugie cia�o zosta�o rozprute od pachwiny a� po
gardziel. Brak by�o serca i w�troby. Milczek wszed� z powrotem
do �rodka. Goblin wylaz� na zewn�trz. Przysiad� na p�kni�tym
nagrobku i potrz�sn�� g�ow�. - I co? - zapyta� Tam-Tam.
Niew�tpliwy autentyk. To nie sztuczka naszego znajomego. - Goblin
wskaza� palcem na statek z p�nocy, kt�ry nadal pe�ni� sw�j 21
patrol w�r�d roju �odzi rybackich � innych statk�w przybrze�nych.
- Zamkni�to ich tam pi��dziesi�t cztery sztuki. Poz�era�y si�
nawzajem. To by� ostatni. Tam-Tam zerwa� si� jak uderzony.
- Co si� sta�o? - zapyta�em.
- To oznacza, �e by� najwredniejszy, najcwa�szy, najokrutniejszy
i najbardziej zwariowany ze wszystkich. - Wampiry - mrukn��em. -
W takim dniu.
- To nie ca�kiem wampir - odpar� Tam-Tam. - To jest lamparto�ak,
cz�owiek-lampart, kt�ry za dnia chodzi na dw�ch nogach, a noc�
na czatach. S�ysza�em o wilko�akach i nied�wiedzio�akach. Ch�opi
w okolicy miasta, w kt�rym si� urodzi�em, opowiadali podobne
historie. Nigdy jednak nie s�ysza�em o lamparto�aku. Wspomnia�em
o tym Tam Tamowi. - Cz�owiek-lampart pochodzi z dalekiego
po�udnia. Z d�ungli - spojrza� na morze. - Musieli pochowa� je
�ywcem. Milczek dostarczy� nast�pne zw�oki.
Pij�ce krew i po�eraj�ce w�troby lamparto�aki. Bardzo stare,
widz�ce w ciemno�ci, przepojone tysi�cletni� nienawi�ci� i
g�odem. Koszmar jak ta lala. - Dasz sobie z nimi rad�?
- N'Gamo nie potrafi� tego dokona�. Nigdy mu nie dor�wnam, a on
straci� r�k� i stop�, gdy pr�bowa� za�atwi� m�odego samca. My
mamy do czynienia ze star� samic�. Zgorzknia��, okrutn� i chytr�.
We czterech mogliby�my j� powstrzyma�. Pokona� j�, nie. - Ale
je�li ty i Jednooki je znacie...
- Nie - dr�a� ca�y. Chwyci� sw�j b�benek tak mocno, �e a�
zatrzeszcza�o. - Nie damy rady. Chaos ust�pi�. Na ulicach Berylu
panowa�a cisza r�wnie pos�pna jak w zdobytym mie�cie. Nawet
buntownicy kryli si�, dop�ki g��d nie przygna� ich do miejskich
spichlerzy. Syndyk spr�bowa� przykr�ci� �rub� Kapitanowi, lecz
ten go zignorowa�. Milczek, Goblin i Jednooki tropili potwora.
�y� on na czysto zwierz�cym poziomie. Pragn�� zaspokoi� g��d
trwaj�cy wiek. Stronnictwa oblega�y Syndyka, domagaj�c si�
ochrony. Porucznik ponownie wezwa� nas do kasyna. Kapitan nie
marnowa� czasu. - Panowie, nasza sytuacja jest powa�na -
oznajmi�, krocz�c po pokoju. - Beryl pragnie nowego Syndyka.
Stronnictwa prosi�y Czarn� Kompani�, by si� nie wtr�ca�a. Dylemat
moralny narasta� wraz ze stawk�.
22
Nie jeste�my bohaterami - ci�gn�� Kapitan. - Jeste�my twardzi.
Jeste�my uparci. Usi�ujemy dotrzymywa� naszych zobowi�za�, ale
nie umieramy za stracone sprawy. Zaprotestowa�em w charakterze
g�osu tradycji sprzeciwiaj�cego si� jego propozycji. - Tu mowa
o przetrwaniu Kompanii, Konowa�.
Wzi�li�my z�oto, Kapitanie. Tu mowa o honorze. Przez cztery
Stulecia Czarna Kompania �ci�le wype�nia�a swe kontrakty. Zwa�
na Ksi�g� Seta zapisan� przez kronikarza Korala, gdy Kompania
by�a na s�u�bie Archona Ko�ci podczas Rewolty Chiliarch�w. Ty na
ni� zwa�, Konowa�.
Domagam si� moich praw wolnego �o�nierza - odpar�em
podenerwowany. -- Ma prawo m�wi� - zgodzi� si� Porucznik, kt�ry
jest wi�kszym tradycjonalist� ode mnie. - Zgoda. Niech m�wi. Nie
musimy s�ucha�. Zacz��em snu� opowie�� o tej najczarniejszej
godzinie w historii Kompanii... a� zda�em sobie spraw�, �e
spieram si� sam ze sob�. Konowa�? Sko�czy�e�? Prze�kn��em �lin�.
- Znajd�cie jaki� wybieg, to si� zgodz�. Tam-Tam zab�bni�
drwi�co. Jednooki zachichota�. To robota dla Goblina, Konowa�.
On by� prawnikiem, zanim wybi� si� na alfonsa. Goblin po�kn��
przyn�t�.
Ja prawnikiem? Twoja matka by�a prawnicz�... Cisza! - Kapitan
uderzy� w st�. - Mamy zgod� Konowa�a. zr�bcie, jak powiedzia�.
Znajd�cie wybieg. Pozostali poczuli widoczn� ulg�. Nawet
Porucznik. Moja opinia, jako kronikarza, mia�a wi�ksze znaczenie,
ni� bym tego pragn��. Oczywistym wyj�ciem jest zlikwidowanie
cz�owieka, kt�ry posiada nasz skrypt - zauwa�y�em. Moje s�owa
zawis�y w powietrzu jak wstr�tny, zastarza�y smr�d. Ca�kiem jak
ten w grobowcu forwalak�w. - Bior�c pod uwag� nasz fatalny stan,
nikt nie b�dzie mia� do nas pretensji, je�li jaki� zamachowiec
si� prze�lizgnie. - Masz odra�aj�cy spos�b my�lenia, Konowa� -
powiedzia� Tam-Tam. Zab�bni� dla mnie po raz drugi. - Przygania�
kocio� garnkowi. Zachowamy pozory honoru. Czasami nam si� nie
udaje. Nawet nie tak rzadko. - To mi si� podoba - stwierdzi�
Kapitan. - Rozejd�my si�, zanim Syndyk przyjdzie zapyta�, co si�
dzieje. Ty zosta�, Tam-Tam. Mam dla ciebie robot�. 23
To by�a noc pe�na krzyk�w. Gor�ca, parna noc, jedna z tych, kt�re
wymazuj� ostatni� cienk� granic� mi�dzy cz�owiekiem cywilizowanym
a potworem czaj�cym si� w jego duszy. Krzyki nadchodzi�y z dom�w,
gdzie strach, upa� � t�ok naci�gn�y zbyt mocno �a�cuchy, kt�re
go kr�powa�y. Znad zatoki zad�� zimny wiatr, za kt�rym pod��y�y
pot�ne chmury burzowe. W ich w�osach hasa�y b�yskawice. Wicher
wymi�t� z Berylu ca�y smr�d. Ulewa wyp�uka�a jego ulice. W
�wietle poranka Beryl wyda� si� innym miastem, spokojnym,
ch�odnym i czystym. Gdy szli�my na wybrze�e, ulice usiane by�y
ka�u�ami. W rynsztokach szemra�a jeszcze woda. W po�udnie
powietrze znowu b�dzie ci�kie jak o��w i bardziej wilgotne ni�
kiedykolwiek. Tam-Tam czeka� na nas przy ��dce, kt�r� wynaj��.
- Ile straci�e� na tym interesie? - zapyta�em. - Ta balia
wygl�da, jakby mia�a zaton��, zanim minie wysp�. - Ani miedziaka,
Konowa� - w jego g�osie brzmia�o rozczarowanie. On i jego brat
s� znanymi z�odziejaszkami i spekulantami. - Ani miedziaka. Ta
��d� jest lepsza, ni� si� zdaje. Jej w�a�ciciel to przemytnik. -
Wierz� ci na s�owo. Chyba wiesz, co m�wisz.
Mimo to wsiad�em na pok�ad z niezwyk�� ostro�no�ci�. Tam-Tam
skrzywi� twarz. On i Jednooki oczekiwali od nas, �e nic nie
b�dziemy mieli do ich chciwo�ci. Wyruszyli�my na morze, by
zawrze� umow�. Kapitan da� Tam-Tamowi carte blanche. Porucznik
i ja pop�yn�li�my z nim, by da� mu kopniaka, gdyby go ponios�o.
Milczek wraz z p� tuzinem �o�nierzy towarzyszyli nam na pokaz.
Obok wyspy chcia� nas zatrzyma� Barkas celny. Zanim m�g� wej��
nam w drog�, ju� nas nie by�o. Przykucn��em i wyjrza�em pod
bomem. Czarny statek majaczy� przed nami, coraz wi�kszy i
wi�kszy. - To cholerna p�ywaj�ca wyspa.
- Za du�y - warkn�� porucznik. - Statek tych rozmiar�w rozleci
si� na burzliwym morzu. - Dlaczego? Sk�d wiesz?
Nawet wystraszony nie przestawa�em si� interesowa� �yciem moich
braci. - W m�odo�ci p�ywa�em jako ch�opiec okr�towy. Znam si� na
statkach. Jego ton zniech�ca� do dalszych pyta�. Wi�kszo�� z
naszych ludzi nie chce rozmawia� o swej przesz�o�ci. Czego innego
mo�na oczekiwa� po kompanii �otrzyk�w, kt�rych ��czy chwila
obecna oraz tradycja wsp�lnej walki przeciw ca�emu �wiatu. - Nie
jest za du�y, je�li utrzymuje go w ca�o�ci sztuka czarnoksi�ska -
sprzeciwi� si� Tam-Tam. Dr�a� ca�y. Wygrywa� na swym 24
b�benku przypadkowe, nerwowe rytmy. Obaj z Jednookim nie znosili
wody. No prosz�. Tajemniczy czarnoksi�nik z p�nocy. Statek tak
czarny jak dno piekie�. Nerwy zaczyna�y mi puszcza�. za�oga
zrzuci�a drabink� sznurow�. Porucznik wdrapa� si� po niej. Statek
zrobi� na nim wra�enie. Nie jestem marynarzem, ale dostrzeg�em,
�e statek mia� reje zbrasowane, a za�og� zdyscyplinowan�. M�odszy
oficer wybra� Tam-Tama, Milczka i mnie. Poprosi�, �eby�my mu
towarzyszyli. Poprowadzi� nas w d� schodami, a potem przez
korytarze w stron� rufy. Nie odezwa� si� ani s�owem. Emisariusz
z pomocy siedzia� po turecku w pomieszczeniu w�r�d ozdobnych
poduszek, z otwartymi oknami na ruf� za plecami, w kabinie godnej
wschodniego potentata. Wytrzeszczy�em oczy. W spojrzeniu Tam-Tama
zatai� si� ogie� chciwo�ci. Emisariusz roze�mia� si�. Ten �miech
wywo�a� szok. Cienki chichot bardziej odpowiedni dla jakiej�
pi�tnastoletniej madonny z nocnej tawerny ni� dla cz�owieka
pot�niejszego od kr�l�w. Przepraszam - odezwa� si�, zas�aniaj�c
r�k� w eleganckim ge�cie miejsce, gdzie by�yby usta, gdyby nie
czarny morion. Po chwili doda�: - Usi�d�cie. Mimo woli
wyba�uszy�em oczy. Obie uwagi wypowiedzia� wyra�nie odmiennym
g�osem. Czy za tym he�mem rezydowa� komitet? Tam-Tam prze�kn��
powietrze. Milczek, jak Milczek, siedzia� sobie po prostu.
Pod��y�em za jego przyk�adem. Stara�em si� nie obrazi� gospodarza
swym pe�nym strachu i ciekawo�ci spojrzeniem. Tam-Tam nie by�
tego dnia najlepszym dyplomat�.
Syndyk d�ugo si� nie utrzyma - wygarn�� prosto z mostu. -
chcieli�my si� dogada�... Milczek d�gn�� go palcem u nogi w udo.
To ma by� nasz �mia�y ksi��� z�odziei? - mrukn��em. - Nasz
cz�owiek o �elaznych nerwach? Legat zachichota�.
- Ty jeste� lekarzem? Konowa�? Wybacz mu. On wie, kim jestem.
Potwornie zimny strach obj�� mnie swymi mrocznymi skrzyd�ami. Pot
zwil�y� mi skronie. Nie mia�o to nic wsp�lnego z upa�em. Przez
okna wpada�a zimna morska bryza. Ludzie w Berylu byliby gotowi
zabi� za taki wiatr. - Nie ma powodu ba� si� mnie. Wys�ano mnie
z propozycj� zawarcia sojuszu korzystnego zar�wno dla Berylu, jak
i dla mojego ludu. Nadal jestem przekonany, �e mo�na osi�gn��
porozumienie, 25
cho� nie z obecnym autokrat�. Wasz problem jest taki sam jak m�j,
lecz wasz kontrakt ogranicza wam pole manewru. - Wie wszystko.
Nie mamy po co m�wi� - wychrypia� Tam-Tam. Uderzy� w b�benek,
lecz jego fetysz mu nie pom�g�. Zatka�o go. - Syndyk nie jest
nie�miertelny - zauwa�y� legat. - Nawet je�li wy go strze�ecie.
Tam-Tam dokumentnie zapomnia� j�zyka w g�bie. Legat spojrza� na
mnie. Wzruszy�em ramionami. - Za��my, �e zgon Syndyka nast�pi
w chwili, gdy wasza kompania b�dzie broni� Bastionu przed
t�uszcz�. - Idealne wyj�cie - odpar�em. - Ale to nie za�atwia
sprawy naszego p�niejszego bezpiecze�stwa. - Odp�dzicie
t�uszcz�, a potem stwierdzicie fakt �mierci. W ten spos�b
utracicie prac� i b�dziecie mogli opu�ci� Beryl. - I uda� si�
gdzie? Uciec naszym wrogom? Jak? Miejskie Kohorty b�d� nas
�ciga�. - Powiedzcie waszemu Kapitanowi, �e je�li po odkryciu
zgonu Syndyka otrzymam pisemn� pro�b� o mediacj� w sprawie
sukcesji, moi �o�nierze zast�pi� was w Bastionie. Opu�cicie wtedy
Beryl i rozbijecie ob�z na S�upie Udr�ki. S�up Udr�ki to
przyl�dek w kszta�cie grotu strza�y, podziurawiony niezliczonymi
ma�ymi jaskiniami. Wysuwa si� on w morze w odleg�o�ci dnia marszu
na wsch�d od Berylu. Stoi tam latarnia morska b�d�ca wie��
stra�nicz�. Nazwa wywodzi si� z j�ku wydawanego przez wiatr przy
przechodzeniu przez jaskinie. - To cholerna pu�apka. Te
�mierdz�ce peda�y po prostu zaczn� nas oblega� i b�d� czeka� z
chichotem, a� si� pozjadamy. - �odzie �atwo si� prze�lizn�, by
was stamt�d zabra�.
Dzy�-dzy�. Dzwonek alarmowy odezwa� si� w odleg�o�ci czterech
cali za moimi oczyma. Ten sukinsyn chcia� nas wpu�ci� w kana�. -
Po co, u diab�a, mia�by� to zrobi�?
- Wasza kompania b�dzie bezrobotna. Z ch�ci� zawr� z wami
kontrakt. Na p�nocy potrzeba dobrych �o�nierzy. Dzy�-dzy�.
Dzwonek nie przestawa� d�wi�cze�. Chcia� nas zaanga�owa�? Po co?
Co� mi powiedzia�o, �e to nie jest odpowiedni moment, by o to
pyta�. Zmieni�em temat. - A co z forwalak�?
Oni czekaj� tu, to ty skr�caj tam.
- Tym �wi�stwem, kt�re wylaz�o z krypty? - wys�annik odezwa� si�
g�osem kobiety twych marze� m�wi�cej: "No chod�". - Mo�e dla
niego te� znajd� robot�. - Zdo�asz nad nim zapanowa�?
26
Gdy tylko spe�ni swoje zadanie.
Pomy�la�em o piorunie, kt�ry unicestwi� czar wi꿹cy na p�ycie
od tysi�clecia opieraj�cej si� wszystkim manipulacjom. Jestem
pewien, �e nie by�o po mnie wida� moich podejrze�. Mimo to
emisariusz zachichota�: Mo�e tak, lekarzu, a mo�e nie.
Interesuj�ca zagadka, prawda? Wracajcie do waszego Kapitana.
Zdecydujcie si�. Szybko. Wasi wrogowie s� gotowi do dzia�ania.
Wykona� gest nakazuj�cy nam odej��.
Po prostu dostarcz t� skrzynk�! - warkn�� Kapitan do Cukierka. -
I wracaj z ty�kiem tutaj. Cukierek zabra� skrzynk� kuriersk� i
wyszed�.
Kto� ma jeszcze co� do powiedzenia, sukinsyny? Mieli�cie szans�,
by si� mnie pozby� i zmarnowali�cie j�. Nastr�j by� gor�cy.
Kapitan przedstawi� legatowi kontrpropozycj�. W zamian
zaoferowano mu wsparcie na wypadek �mierci Syndyka. Cukierek mia�
zanie�� wys�annikowi odpowied� Kapitana. Nie wiesz, co robisz -
mrukn�� Tam-Tam. - Nie wiesz, u kogo si� zaci�gasz. O�wie� mnie
wi�c. Nie? Konowa�, jak sytuacja na zewn�trz? Wys�ano mnie na
zwiady do miasta. Faktycznie panuje zaraza, ale niepodobna do
�adnej, z tych, kt�re widzia�em. Na pewno forwalak� jest
rozsadnikiem. Kapitan spojrza� na mnie z ukosa. To takie
lekarskie okre�lenie. Rozsadnik roznosi zaraz�. Wybucha ona wok�
miejsc, gdzie pad�y ofiary. Tam-Tam? Ty znasz to bydl� - warkn��
Kapitan.
Nigdy nie s�ysza�em, �eby roznosi�y chorob�. Nikt z naszych,
kt�rzy weszli do grobowca, nie zachorowa�. Roznosiciel jest
niewa�ny - wtr�ci�em si�. - Liczy si� zaraza. Nic przestanie si�
szerzy�, je�li nie zaczn� pali� zw�ok. Do Bastionu si� nie
przedosta�a - zauwa�y� Kapitan. - To dobra wiadomo��. Usta�y
dezercje z regularnego garnizonu. W J�ku natrafi�em na wiele
wrogo�ci. S� na granicy nast�pnego wybuchu. Kiedy?
Za dwa dni. Najwy�ej trzy. K kapitan przygryz� warg�. P�tla
zaciska�a si� coraz bardziej. Musimy... Przez drzwi wepchn�� si�
trybun garnizonu.
Pod bram� zebra� si� t�um. Maj� taran.
Chod�my - powiedzia� Kapitan.
27
Rozproszenie t�umu zaj�o nam tylko par� minut. Zu�yli�my kilka
pocisk�w i kilka garnk�w wrz�tku. Uciekli, obrzucaj�c nas
obelgami i przekle�stwami. Zapad�a noc. Pozosta�em na murze, by
obserwowa� z oddali poruszaj�ce si� po mie�cie pochodnie.
T�uszcza podlega�a ewolucji. Tworzy� si� w niej system nerwowy.
Je�li rozwinie si� m�zg, znajdziemy si� w samym �rodku rewolucji.
Wreszcie pochodnie zgas�y. Dzi� w nocy wybuch nie nast�pi. Mo�e
jutro, je�li upa� i wilgotno�� stan� si� zbyt uci��liwe. Po
pewnym czasie z prawej strony us�ysza�em drapanie. Potem trzaski.
Skrobanie. Ciche, ale s�yszalne. Zbli�a�y si�. Ogarn�o mnie
przera�enie. Zamar�em bez ruchu jak maszkarony przycupni�te nad
bram�. Bryza zmieni�a si� w polarny wicher. Co� prze�lizn�o si�
ponad blankami. Czerwone �lepia. Cztery �apy. Ciemne jak noc.
Czarny lampart. Porusza� si� z p�ynno�ci� wody sp�ywaj�cej w d�.
Zszed� cicho po schodach i znikn�� na podw�rzu. Ma�pa ukryta w
mym mi�dzym�zgowiu zapragn�a wdrapa� si� z piskiem na wysokie
drzewo, by rzuca� stamt�d ekskrementy i zgni�e owoce. Pobieg�em
ku najbli�szym drzwiom, skierowa�em si� bezpieczn� tras� do
kwatery Kapitana i wszed�em do �rodka bez pukania. Zasta�em go
na ��ku, z r�koma pod g�ow�, wpatrzonego w sufit. Pok�j
o�wietla�a tylko jedna, w�t�a �wieczka. - Forwalaka jest w
Bastionie. Widzia�em, jak przeszed� nad murem - przem�wi�em
g�osem piskliwym jak Goblin. Kapitan chrz�kn��. - S�ysza�e� mnie?
- S�ysza�em, Konowa�. Id� sobie. Daj mi spok�j.
- Tak jest.
No tak. Gryz� si� tym wszystkim. Wycofa�em si� w kierunku
drzwi... Krzyk by� g�o�ny, d�ugi i rozpaczliwy. Urwa� si� nagle.
Dochodzi� z pokoj�w Syndyka. Wyci�gn��em miecz, wybieg�em przez
drzwi... i wpad�em na Cukierka. Ten zwali� si� na ziemi�.
Stan��em nad nim, zastanawiaj�c si� w ot�pieniu, dlaczego wr�ci�
tak szybko. - W�a� do �rodka, Konowa� - rozkaza� Kapitan. - Czy
chcesz straci� �ycie? Z pokoj�w Syndyka dolecia�y kolejne krzyki.
�mier� nie przebiera�a. Wrzuci�em Cukierka do �rodka. Zamkn�li�my
i zabarykadowali�my drzwi. Stan��em oparty o nie plecami.
Mo�liwe, �e to tylko wyobra�nia, wyda�o mi si� jednak, �e
s�ysza�em, jak co� warkn�o, przechodz�c cicho obok. 28
Co teraz? - zapyta� Cukierek. Jego twarz utraci�a wszelki kolor.
R�ce mu dr�a�y. Kapitan w�a�nie sko�czy� bazgra� list. Wr�czy�
go Cukierkowi, 'l'eraz p�jdziesz tam znowu. Kto� waln�� w drzwi.
Czego? - warkn�� Kapitan. Us�yszeli�my g�os st�umiony przez grube
drewno. To Jednooki - stwierdzi�em.
Otw�rz.Otworzy�em. Jednooki, Tam-Tam, Goblin, Milczek i tuzin
innych wcisn�li si� do �rodka. W pokoju zrobi�o si� gor�co i
ciasno. Cz�owiek-lampart jest w Bastionie, Kapitanie - powiedzia�
Tam-Tam. Z wra�enia zapomnia� wybi� rytm na b�benku, kt�ry zwisa�
mu bezw�adnie z biodra. Kolejny krzyk z pokoj�w Syndyka. A jednak
moja wyobra�nia mnie oszuka�a. Co zrobimy? - zapyta� Jednooki.
By� to niski, pomarszczony Murzyn, nie wi�kszy od swego brata,
z regu�y przepojony dziwacznym poczuciem humoru. By� o rok
starszy od Tam-Tama, lecz w ich wieku nikt ju� nie liczy� lat.
Obaj mieli ich, je�li wierzy� Kronikom, ponad sto. Tam-Tam by�
na granicy histerii. Goblin i Milczek r�wnie� zdradzali
nerwowo��. - Mo�e nas za�atwi� jednego po drugim. Czy mo�na go
zabi�?
One s� niemal nie do pokonania, Kapitanie.
Czy mo�na je zabi�? - w g�osie Kapitana pojawi� si� twardy ton,
On r�wnie� si� ba�. Tak - wyzna� Jednooki. Wygl�da� na odrobin�
mniej przera�onego ni� Tam-Tam. - Nic nie jest niezwyci�one.
Nawet to, co przyp�yn�o na czarnym statku. S� jednak silne,
szybkie i cwane. Uro� niewiele pomo�e. Czary s� lepsze, ale i z
nich nie ma wielkiego po�ytku. Nigdy przedtem nie s�ysza�em, �eby
przyzna�, �e czego� nie mo�e. Do�� gadania - warkn�� Kapitan. -
Teraz do roboty. Nasz dow�dca by� cz�owiekiem trudnym do
zrozumienia, w tej oliwili jednak mo�na go by�o przejrze� na
wskro�. Przeni�s� na Forwalak� sw� w�ciek�o�� i frustracj�
wywo�ane brakiem wyj�cia z sytuacji. Tam-Tam i Jednooki
zaprotestowali gwa�townie.
Mieli�cie do�� czasu do zastanowienia, gdy si� dowiedzieli�cie,
ze to bydl� jest na wolno�ci - oznajmi� Kapitan. - Wiecie, co
trzeba zrobi�, je�li oka�e si� to konieczne. Zr�bmy to teraz. 29
Kolejny krzyk.
- Papierowa Wie�a zamieni�a si� w rze�nie - mrukn��em. - Ta
bestia wyka�cza tam wszystkich po kolei. Przez chwil� zdawa�o mi
si�, �e nawet Milczek b�dzie protestowa�. Kapitan przypasa� bro�.
- Zapa�ka, zbierz ludzi. Odetnij wszystkie wej�cia do Papierowej
Wie�y. Elmo, wybierz kilku dobrych halabardnik�w i kusznik�w.
Niech zatruj� be�ty. Przelecia�o dwadzie�cia minut. Straci�em
rachub� krzyk�w. Zapomnia�em o wszystkim poza rosn�cym dr�eniem
i pytaniem, dlaczego forwalaka wtargn�� do Bastionu? Dlaczego nie
przerywa� �ow�w? Gna�o go co� wi�cej ni� g��d. Legat da� do
zrozumienia, �e znajdzie dla niego robot�. Jak�? Tak�? Jak
mogli�my pracowa� dla kogo�, kto by� zdolny do podobnych rzeczy?
Wszyscy czterej czarodzieje wsp�lnie wywo�ali czar, kt�ry pod��a�
przed nami z trzaskiem. Powietrze strzela�o b��kitnymi iskrami.
Halabardnicy szli jego �ladem. Za nim pod��ali kusznicy. W �lad
za nimi tuzin ludzi wkroczy� do pokoj�w Syndyka. Zaskoczenie.
Przedpok�j Papierowej Wie�y wygl�da� zupe�nie normalnie. - Jest
na g�rze - powiedzia� nam Jednooki. Kapitan odwr�ci� si� w stron�
korytarza za nami. - Zapa�ka, wprowad� ludzi do �rodka.
Zamierza� posuwa� si� naprz�d, pok�j za pokojem, odcinaj�c
wszystkie drogi wyj�cia poza jedn�. Jednookiemu i Tam-Tamowi nie
podoba� si� ten plan. Twierdzili, �e bestia przyparta do muru
stanie si� jeszcze gro�niejsza. Otacza�o nas z�owrogie milczenie.
Od kilku minut nie rozleg� si� �aden krzyk. Pierwsz� ofiar�
znale�li�my u podstawy schod�w prowadz�cych do samej Wie�y. -
Jeden z naszych - mrukn��em. Syndyk zawsze otacza� si� jedn� z
dru�yn Kompanii. - Sypialnie s� na g�rze? Nigdy nie by�em we
wn�trzu Papierowej Wie�y. Kapitan skin�� g�ow�. - Parter to
kuchnia, pierwsze pi�tro sk�ady, potem dwa pi�tra dla s�u�by,
dalej rodzina i sam Syndyk. Biblioteka i gabinety na samej g�rze.
To po to, �eby trudniej si� by�o do niego dosta�. Dokona�em
ogl�dzin cia�a.
- Inaczej ni� w grobowcu, Tam-Tam. Nie wypi� krwi ani nie ze�ar�
narz�d�w. Dlaczego? Nie potrafi� mi odpowiedzie�. Jednooki te�
nie. Kapitan zapu�ci� wzrok w cienie nad nami. 30
Teraz czas na trudniejsz� cz��. Halabardnicy, w g�r� po jednym
stopniu. Trzyma� bro� nisko. Kusznicy, cztery albo pi�� krok�w
za nimi. Strzela� do wszystkiego, co si� rusza. Wszyscy wyci�gn��
miecze. Jednooki, ruszaj naprz�d z tym czarem. Trzask. Krok,
krok, cichutko. Smr�d strachu. Brzd�k! Jeden z kusznik�w
wystrzeli� przypadkowo. Kapitan splun�� i zamrucza� jak wulkan
w z�ym humorze. Nie by�o wida� ni cholery.
Pokoje s�u�by. �ciany spryskane krwi�. Cia�a i ich fragmenty
lez�ce wsz�dzie po�r�d mebli, nieodmiennie rozszarpane na
strz�py. ludzie w Kompanii s� twardzi, lecz nawet najtwardsi z
nich byli Wstrz��ni�ci. R�wnie� ja, kt�ry, jako lekarz, widzia�em
najgorsze, co ma do pokazania pole bitwy. Kapitanie, sprowadz�
reszt� Kompanii - odezwa� si� Porucznik g�osem nie dopuszczaj�cym
sprzeciwu. - Ten stw�r nie mo�e si� wydosta�. Kapitan skin��
tylko g�ow�.
To by� skutek ogl�du tej jatki. Nasz strach os�ab� nieco.
Wi�kszo�� z nas uzna�a, �e potwora trzeba unicestwi�. Na g�rze
rozleg� si� krzyk. Brzmia�o to jak szyderstwo rzucone w nasz�
stron�, wyzywaj�ce nas do walki. M�czy�ni ruszyli w g�r�
determinacj� w oczach. Czar poprzedza� ich z trzaskiem. Tam-Tam
' Jednooki zapanowali nad swym przera�eniem. �miertelne �owy
zacz�y si� na dobre.
S�p przep�dzi� or�a, kt�ry gnie�dzi� si� na szczycie Papierowej
\V|p>.y. Doprawdy fatalny omen. Nie widzia�em ju� �adnej nadziei
dla naszego pracodawcy. Wdrapali�my si� pi�� pi�ter w g�r�. Na
ka�dym widoczne by�y krwawe �lady wizyty forwalaki... Tam-Tam
poderwa� r�k� w g�r�, wskazuj�c na co�. Forwalaka by� tu� obok.
Halabardnicy przygotowali bro� do walki. Kusznicy wycelowali w
cienie. Tam-Tam odczeka� p� minuty. On, Jedno, Milczek i Goblin
zamarli w skupieniu, nas�uchuj�c czego�, Do reszta �wiata mog�a
sobie jedynie wyobrazi�. Nagle kt�ry� z ni