9054
Szczegóły |
Tytuł |
9054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Przemijanie
Las, kt�ry dochodzi� prawie do skraju pla�y, gin�� w oddali, wspinaj�c si� na zbocza niskich, okrytych mgie�k� wzg�rz. Piasek pod nogami by� ostry, wymieszany z miriadami po�amanych muszli. Cofaj�cy si� odp�yw pozostawi� gdzieniegdzie pasma zielska rozci�gni�te w poprzek pla�y. Rzadko ustaj�cy deszcz przesun�� si� w g��b l�du, ale du�e krople co i raz w�ciekle uderza�y w piasek, tworz�c male�kie kraterki.
By�o gor�co i duszno, gdy� wojna mi�dzy s�o�cem i deszczem trwa�a bez ko�ca. Mg�a czasem unosi�a si� na chwil� i wtedy wzg�rza wyra�nie rysowa�y si� nad l�dem, kt�rego strzeg�y. Tworzy�y �uk obejmuj�cy zatok� r�wnolegle do pla�y, a za nimi, w ogromnej odleg�o�ci, od czasu do czasu mo�na by�o zobaczy� �cian� g�r przykrytych wiecznymi chmurami. Drzewa ros�y wsz�dzie, zmi�kczaj�c kontury l�du, tak �e wzg�rza �agodnie przechodzi�y jedno w drugie. Tylko w jednym miejscu wida� by�o nag�, odkryt� ska��, gdzie dawno temu jaki� uskok os�abi� fundamenty wzg�rz i ich zarys na niebie raptownie si� urywa�, opadaj�c ku morzu jak z�amane skrzyd�o.
Poruszaj�c si� z ostro�n� czujno�ci� dzikiego zwierz�cia, spo�r�d kar�owatych drzew na skraju lasu wysz�o dziecko. Na chwil� zawaha�o si�, a potem z wolna wesz�o na pla��, gdy� uzna�o, �e nie grozi mu �adne niebezpiecze�stwo.
Dziecko by�o nagie, kr�pe i mia�o grube, czarne w�osy, zmierzwione na ramionach. Jego twarz, cho� zwierz�ca, mog�a uj�� za ludzk� w spo�eczno�ci cz�owieka, ale zdradzi�yby j� oczy. Nie by�y to oczy zwierz�cia, gdy� mia�y w g��bi co�, czego �adne zwierz� nigdy nie zna�o; by�a to wszak�e dopiero zapowied�. U tego dziecka, jak w jego ca�ej rasie, �wiat�o rozumu jeszcze nie zab�ys�o. Od zwierz�t, w�r�d kt�rych przebywa�o, wci�� r�ni�o si� tylko o w�os.
Jego szczep przyby� tutaj niedawno i ono pierwsze postawi�o stop� na tej samotnej pla�y. Nawet gdyby umia�o m�wi�, nie potrafi�oby powiedzie�, co wywabi�o je spo�r�d znanych mu niebezpiecze�stw lasu, nara�aj�c na nieznane, a wi�c tym straszniejsze zagro�enia ze strony tego nowego �ywio�u. Z wolna wysz�o na brzeg wody, nieustannie ogl�daj�c si� za siebie w kierunku lasu; w�wczas to, po raz pierwszy w ca�ej historii, na g�adkiej powierzchni piasku pozosta�y �lady st�p, kt�re kiedy� b�d� jej tak dobrze znane.
Dziecko zetkn�o si� ju� przedtem z wod�, ale zawsze jej powierzchni� ogranicza� otaczaj�cy j� ze wszystkich stron l�d. Teraz rozpo�ciera�a si� przed nim bez ko�ca, a odg�os jej falowania bi� nieustannie w jego uszy.
Z niewyczerpan� cierpliwo�ci� dzikusa sta�o na wilgotnym piasku, z kt�rego dopiero co sp�yn�a woda, a potem, z wolna, krok za krokiem, ruszy�o w �lad za oddalaj�cym si� odp�ywem. Kiedy fale w nag�ym przyp�ywie energii dosi�ga�y jego st�p, dziecko cofa�o si� kawa�ek w stron� l�du. Lecz co� zatrzymywa�o je tutaj, na skraju wody, a� jego cie� na piasku si� wyd�u�y� i zacz�� si� zrywa� zimny, wieczorny wiatr.
By� mo�e do jego m�zgu dotar�o co� z cudowno�ci morza, jaki� cie� tego, czym kiedy� b�dzie dla cz�owieka. Chocia� pierwsi bogowie jego ludu wci�� jeszcze nale�eli do przysz�o�ci, poruszy�o je wewn�trz niejasne uczucie uwielbienia. Wiedzia�o, �e stoi przed obliczem czego� wi�kszego od si� i mocy, z jakimi kiedykolwiek si� spotka�o.
Zaczyna� si� przyp�yw. Daleko w lesie zawy� wilk i nagle ucich�. Wok� dziecka coraz g�o�niej rozbrzmiewa�y odg�osy nocy; czas ju� odej��.
W �wietle nisko zawieszonego na niebie ksi�yca przeplata�y si� dwa �lady st�p. Szybko zmywa� je post�puj�cy przyp�yw. Ale powr�c� tysi�cami i milionami w ci�gu stuleci, kt�re mia�y jeszcze nadej��.
Bawi�ce si� w�r�d rozlewisk mi�dzy ska�ami dziecko nic nie wiedzia�o o lesie, kt�ry niegdy� panowa� tutaj na ca�ym l�dzie. Nie pozostawi� �adnego �ladu swego istnienia. R�wnie ulotny jak mg�y, kt�re tak cz�sto sp�ywa�y z wzg�rz, on r�wnie� pokry� je niegdy� na kr�tko, a teraz go nie by�o. Jego miejsce zaj�a szachownica p�l, dziedzictwo tysi�ca lat cierpliwego mozo�u. W ten spos�b trwa�o z�udzenie sta�o�ci, chocia� wszystko si� zmieni�o, opr�cz sylwetki wzg�rz na niebie. Piasek na pla�y by� teraz drobniejszy, a l�d si� podni�s�, tak wi�c dawna linia przyp�ywu le�a�a teraz daleko poza zasi�giem goni�cych za ni� fal.
Za falochronem i promenad�, w z�otym �wietle tego letniego dnia spa�o niewielkie miasteczko. Tu i �wdzie na pla�y le�eli oci�ali od upa�u ludzie, usypiani szumem fal.
W stron� otwartego morza powoli p�yn�� przez zatok� wielki statek, �wiec�c biel� i z�otem na tle wody. Ch�opiec s�ysza� s�aby i odleg�y rytm jego �rub i wci�� jeszcze widzia� male�kie figurki poruszaj�ce si� po pok�adzie i nadbud�wce. Dla tego dziecka - i nie tylko dla niego - statek by� pi�kny i godny podziwu. Ch�opiec zna� jego nazw� i kraj, do kt�rego p�yn��, ale nie wiedzia�, �e ten wspania�y olbrzym jest zar�wno najwi�kszym, jak i ostatnim statkiem tego typu. Ledwo dostrzeg� prawie niezauwa�alne w blasku s�o�ca, rzadkie smugi pary, zapowiadaj�ce koniec tego dumnego i pi�knego giganta.
Wkr�tce z wielkiego statku pasa�erskiego pozosta�a tylko ciemna plamka na horyzoncie i ch�opiec powr�ci� do przerwanej zabawy, by niezmordowanie budowa� swoje zamki z piasku. S�o�ce na zachodzie zacz�o si� ju� zni�a�, ale do wieczora by�o jeszcze daleko.
Jednak w ko�cu nadszed�, gdy fala przyp�ywu powraca�a na l�d. Na wezwanie matki dziecko pozbiera�o zabawki i zadowolone, cho� zm�czone, ruszy�o za rodzicami z powrotem na brzeg. Ch�opiec tylko raz spojrza� na zamki z piasku, kt�re zbudowa� z takim trudem i kt�rych nigdy wi�cej nie zobaczy. Nie �a�owa�, �e zostawi� je coraz bli�szym falom, gdy� jutro powr�ci tu, a przysz�o�� rysowa�a mu si� bez ko�ca.
By� jeszcze za ma�y, aby wiedzie�, �e pewnego dnia on sam, czy te� �wiat, mo�e nie mie� jutra.
A teraz nawet wzg�rza si� zmieni�y pod ci�arem lat. Zmiana ta nie by�a tylko dzie�em natury, gdy� pewnej nocy, w dawno zapomnianej przesz�o�ci, co� nadlecia�o od strony gwiazd i niewielkie miasteczko znikn�o w wiruj�cym s�upie ognia. Ale zdarzy�o si� to tak dawno temu, �e nikt ju� nie odczuwa� �alu czy smutku z tego powodu. Jak upadek legendarnej Troi czy zniszczenie Pompei, by�o to cz�ci� przesz�o�ci nie do naprawienia i teraz nie budzi�o ju� wsp�czucia.
Na zmienionej linii horyzontu sta� d�ugi, metalowy budynek, kt�ry podtrzymywa� labirynt obracaj�cych si� i po�yskuj�cych w s�o�cu luster. Nikt z dawnych wiek�w nie odgad�by jego przeznaczenia, podobnie jak staro�ytni nie wiedzieliby, co to obserwatorium czy radiostacja. Ale nie by� ani jednym, ani drugim.
Od po�udnia Bran bawi� si� w�r�d p�ytkich ka�u�, pozostawionych przez odp�yw. By� zupe�nie sam, cho� pilnuj�ca go maszyna dyskretnie patrzy�a na� z brzegu. Zaledwie przed kilkoma dniami r�wnie� inne dzieci bawi�y si� nad b��kitnymi wodami tej pi�knej zatoki. Bran zastanawia� si� czasem, dlaczego ju� ich nie ma, lecz jako jedynak nie przejmowa� si� tym zbytnio. Pogr��ony w swych marzeniach, by� zadowolony, �e jest sam.
W ci�gu paru godzin po��czy� niewielkie ka�u�e skomplikowan� sieci� kana��w. My�l� odbieg� daleko od Ziemi, zar�wno w przestrzeni, jak i w czasie. Teraz otacza�y go czerwone piaski innej planety. By� Carde-nisem, ksi�ciem in�ynier�w, walcz�cym o uratowanie swego ludu przed atakuj�cymi jego tereny pustyniami. Ogl�da� bowiem spustoszon� powierzchni� Marsa; zna� histori� jego d�ugotrwa�ej tragedii i sp�nionej pomocy z Ziemi.
A� po horyzont morze by�o puste, od wiek�w nie zm�cone przez statki. Zaraz na pocz�tku czasu cz�owiek przez kr�tk� chwil� toczy� wojn� z oceanami �wiata. Teraz wydawa�o si�, �e mi�dzy powstaniem pierwszych �odzi a znikni�ciem gigant�w morskich min�� tylko moment.
Bran nawet nie spojrza� w niebo, kiedy potworny cie� przemkn�� po pla�y. Ostatnio te srebrne giganty wzbija�y si� nad wzg�rzami nie ko�cz�cym si� potokiem i teraz prawie nie zwraca� ju� na nie uwagi. Przez ca�e �ycie ogl�da� wielkie statki, wzbijaj�ce si� w ziemskie niebo w drodze ku odleg�ym planetom. Cz�sto widzia�, jak powracaj� z tych d�ugich podr�y, opadaj�c przez chmury z niewyobra�alnymi �adunkami.
Czasem zastanawia� si�, dlaczego podr�nicy ju� nie wracaj�. Wszystkie statki, kt�re teraz widywa�, odlatywa�y, ale �aden nie wyl�dowa� w wielkim porcie za wzg�rzami. Nikt nie chcia� mu powiedzie�, dlaczego tak si� dzieje. Nauczy� si� o tym nie wspomina�, zauwa�ywszy smutek, jaki wywo�ywa�y jego pytania.
Z brzegu cicho przyzywa� go robot.
- Bran - dolatywa�y go s�owa, odbijaj�ce si� echem g�osu jego matki. - Bran, czas wraca�.
Dziecko podnios�o wzrok z wyrazem pe�nej oburzenia odmowy. S�o�ce sta�o jeszcze wysoko na niebie, a fala przyp�ywu by�a daleko. Lecz brzegiem nadchodzili ju� jego rodzice.
Maszerowali szybkim krokiem, jakby mieli ma�o czasu. Co chwila ojciec spogl�da� w niebo, a potem szybko odwraca� g�ow�, jak gdyby dobrze wiedzia�, �e nie ma nadziei na ujrzenie czegokolwiek. Ale za chwil� zn�w patrzy�.
Uparty i zagniewany Bran sta� nad zatok� w�r�d swych kana��w i jezior. Jego matka dziwnie milcza�a, ale teraz ojciec wzi�� go za r�k� i powiedzia� cicho:
- Musisz i�� z nami, Bran. Ju� czas. Dziecko ze z�o�ci� wskaza�o na pla��.
- Ale jest jeszcze wcze�nie. Przecie� nie sko�czy�em. W odpowiedzi ojca nie by�o gniewu, tylko wielki smutek.
- Jest wiele rzeczy, Bran, kt�re teraz pozostan� niedoko�czone. Ci�gle nie rozumiej�c, ch�opiec zwr�ci� si� do matki.
- A czy b�d� m�g� tu przyj�� jutro?
Z ogromnym zdziwieniem Bran zauwa�y�, �e oczy matki nagle wype�ni�y si� �zami. Teraz ju� wiedzia�, �e nigdy ju� nie b�dzie si� bawi� w piasku nad lazurowymi wodami, nigdy ju� nie poczuje dotkni�cia drobnych fal na swych stopach. Za p�no znalaz� morze, a teraz musi je opu�ci� na zawsze. Z przysz�o�ci, mro��c mu dusz�, nadesz�a pierwsza, niewyra�na zapowied� zbli�aj�cych si� d�ugich wiek�w wygnania.
Ani razu si� nie obejrza�, kiedy w milczeniu odchodzili razem po skrzypi�cym piasku. Chwil� t� zapami�ta na ca�e �ycie, ale wci�� jeszcze by� za bardzo oszo�omiony, aby cokolwiek zrobi�, i tylko �lepo maszerowa� w przysz�o��, kt�rej nie m�g� poj��.
Trzy postacie powoli gin�y w oddali, a� znik�y. W d�u�szy czas potem nad wzg�rzami unios�a si� jakby srebrna chmura i z wolna sun�a nad morzem. �agodnym �ukiem, jak gdyby niech�tnie opuszczaj�c t� planet�, ostatni z wielkich statk�w wzbija� si� nad horyzontem, a� zupe�nie znikn�� w nico�ci nad kra�cem Ziemi.
Z ko�cz�cym si� dniem powraca� przyp�yw. Niski, metalowy budynek na wzg�rzach rozja�ni�y �wiat�a, jakby jego budowniczowie w dalszym ci�gu tam przebywali. Blisko zenitu jedna z gwiazd nie czeka�a, a� s�o�ce zajdzie, i p�on�a ju� ostrym, bia�ym �wiat�em na tle ciemniej�cego nieba. Wkr�tce jej towarzyszki zacz�y wype�nia� niebosk�on, ju� nie tak nieliczne, jak kiedy�. Ziemia znajdowa�a si� obecnie blisko �rodka wszech�wiata i ca�e niebo by�o jednym, nieprzerwanym blaskiem �wiat�a.
Lecz za morzem, dwoma d�ugimi, wygi�tymi ramionami unosi�o si� co� czarnego i potwornego, przys�ania�o gwiazdy i zdawa�o si� rzuca� cie� na ca�� planet�. Macki Ciemnej Mg�awicy penetrowa�y ju� granice Uk�adu S�onecznego...
Na wschodzie wielki ��ty ksi�yc wspina� si� na fale. Cho� cz�owiek zniwelowa� jego g�ry i sprowadzi� tam powietrze i wod�, jego tarcza wygl�da�a tak samo jak w�wczas, gdy zacz�a si� historia Ziemi. W dalszym ci�gu rz�dzi� przyp�ywami. Po piasku nieustannie posuwa�a si� naprz�d linia piany, zalewaj�c ma�e kana�y i rozmywaj�c odci�ni�te w piasku �lady st�p.
W stoj�cym na wzg�rzach, dziwnym budynku z metalu raptownie zgas�o �wiat�o, a jego obracaj�ce si� lustra przesta�y odbija� �wiat�o ksi�yca. Z g��bi l�du o�lepiaj�co b�ysn�a pot�na eksplozja, a potem jeszcze dwie, coraz s�absze.
Teraz ziemia lekko zadr�a�a, ale ju� �aden d�wi�k nie zak��ca� samotno�ci opuszczonej pla�y.
W �wietle Ksi�yca, pod miriadami gwiazd le�a�a pla�a, czekaj�c na koniec. By�a teraz samotna jak na pocz�tku. Jedynie fale b�d� omywa�y jej z�oty piasek, ale tylko przez kr�tk� chwil�.
Bowiem Cz�owiek przyby� i odszed�.