4207
Szczegóły |
Tytuł |
4207 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4207 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4207 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4207 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JERZY SZUMSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
KIND�A� HASAN-BEJA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
* * *
Chmury odp�yn�y i nisko nad szczytami sosen rozjarzy� si� ogromny, jakby krwi� opity ksi�yc. M�oda noc poja�nia�a, a g�adk� znieruchomia�� tafl� ukrytego w�r�d lasu jeziora przeci�� czerwony szlak ksi�ycowego blasku, si�gaj�cy dryfuj�cej na podwodnych pr�dach ��dki. Siedz�cy w niej m�czyzna powoli wypuszcza� za burt� sznur na w�gorze, kt�rego wiele jeszcze zwoi le�a�o na dnie �odzi. K�usownik nawleka� na haki ros�wki i ma�e �aby; pomrukiwa� z zadowoleniem, my�l�c, ile to zarobi na dzisiejszym wypadzie.
Od mrocznej �ciany trzcin oderwa�y si� dwa czarne punkty i bezg�o�nie, zostawiaj�c za sob� male�ki odkos fali, zacz�y zbli�a� si� ku �odzi od strony, ku kt�rej siedz�cy w niej cz�owiek odwr�cony by� plecami.
Przy przeciwleg�ym brzegu obwo�a�y si� terkoc�cym za�piewem trzciniaki, pisn�� przelatuj�cy nietoperz. Pasmo mg�y, w kt�re ��dka powoli wsun�a si�, zapachnia�o tatarakiem...
I nagle ��d� przechyli�a si� mocno, rzucaj�c k�usownika plecami na �awk�. Padaj�c obejrza� si� i zobaczy� cztery kosmate �apy wpite pazurami w kraw�d� burty, przez kt�r� z szumem la�a si� woda. Krzykn��. Nad �apami uni�s� si� ociekaj�cy wod� podwojony czarny �eb o czworgu zielono b�yszcz�cych �lepi. Pod nimi krwi� czy ksi�ycowym �wiat�em zab�ys�y pot�ne k�y. Poderwa� si�, zachwia� i run�� tu� obok potwora w wod�. Zach�ysn�� si�. Strach parali�owa� ruchy, gumowy p�aszcz opl�tywa� r�ce, wysokie rybackie buty, wype�nione wod�, niczym kotwice ci�gn�y za nogi w d�, w zimn� ciemno��, grz�z�y w mule. Poderwa� si� resztk� si�, resztk� pozosta�ego w p�ucach powietrza - by� przecie� niez�ym p�ywakiem. Poczu�, �e uderza g�ow� w dno �odzi; szarpn�� si� w bok, chwyci� r�k� zbawcz� burt�, zacisn�� na niej drug� d�o� (na szcz�cie wp�zatopiona ��d� ledwo wystawa�a nad wod�), wpe�z� do �rodka i nie pr�buj�c nawet wyczerpa� wody jak oszala�y napar� na wios�a, byle szybciej, byle bli�ej ku zbawczemu brzegowi. Wok� nikogo, tylko ciemnoo�owiana g�ad�. Plusn�a ryba, zn�w odezwa�y si� trzciniaki; od �awicy wodorost�w nios�a si� s�odkomdl�ca wo�...
ROZDZIA� PIERWSZY
MAZURSKA NESSIE � NOWY WEHIKU� PANA TOMASZA � NIESPODZIEWANY DAR � SAMOTNIK ZNAD JEZIORA LISUNIE � TAJEMNICA KIND�A�U HASAN-BEJA � WYPRZEDZONY PRZEZ Z�ODZIEI � POTW�R Z LISU� RAZ JESZCZE
- Tak wiec, drogi Pawle, Mazury pozazdro�ci�y s�awy Loch Ness i maj� swego potwora. Co prawda, nie przyci�ga jeszcze turyst�w, a wr�cz przeciwnie, przegania ich. Ale to kwestia czasu... - ko�czy� sw� opowie�� m�j przyjaciel Zbyszek, kt�ry po powrocie znad Wielkich Jezior odwiedzi� moje mieszkanko na Ursynowie. - A �e mazurski potw�r istnieje, masz tu dow�d... - podsun�� mi zdj�cie. - Co prawda, jest nie najwy�szej jako�ci, bo fotografowano w nocy i marnym aparatem, ale wyra�nie dostrzec mo�na dwa �by czy te� garby polskiej Nessie...
Przyjrza�em si� fotce. Rzeczywi�cie: co� niby dwa czarne garby wystawa�o na �rodku spokojnej wody zatoki.
- Jak nazywa si� to jezioro? Lisu...?
- Lisunie. A co, chcia�by� si� tam wybra�?
- Czemu nie? Jad� w�a�nie na jeziora, spotka� si� z moim szefem, panem Tomaszem, m�g�bym wi�c cho� jedn� nock� popolowa� na potwora.
- To ju� ci pokazuj�, jak tam dojecha�! Dawaj map�...
I pojecha�em... Czym, zapytacie, skoro w po�cigu za zbirami, udanym zreszt�, rozbi�em sw� ukochan� syren�?
A pojecha�em... Nie, to trzeba dok�adnie wyja�ni�!
Ot� r�wnie� pozbawiony swego ulubionego i jedynego w swoim rodzaju samochodu pan Tomasz, od niedawna m�j prze�o�ony, otrzyma� od Polonii ameryka�skiej list, w kt�rym obiecano mu wzruszaj�cy a drogi prezent: nowy, specjalnie wyposa�ony samoch�d. Godny, jak napisano, tak znakomitego pogromcy z�odziei dzie� sztuki, jakim jest Pan Samochodzik. I nie min�o wiele czasu, a stali�my wraz z mym szefem w porcie gdy�skim przed wielkim b�yszcz�cym kontenerem oklejonym mn�stwem napis�w w rodzaju: �Ostro�nie�! �Szk�o�!, �Nie przewraca�!�. Opiecz�towanym i zaplombowanym.
Trzeba by�o widzie� miny celnik�w, gdy wreszcie otwarto wrota pojemnika i wytoczy� si� z nich ca�kiem zwyczajny kryty samoch�d terenowy, o z lekka zmatowia�ym lakierze. Wydawa�o mi si�, �e s�ysz� za plecami parskni�cia t�umionego �miechu! My natomiast z Panem Tomaszem pokiwali�my z uznaniem g�owami. Ten w�z nie b�dzie si� rzuca� w oczy! A ju� bali�my si�, �e amerykanie, cho� polonijni, to jednak Amerykanie, przys�ali tu jakie� l�ni�ce chromem cacko. Reszt� tajemnic wehiku�u II kry�a na razie przed nami gruba Ksi�ga obs�ugi, kt�r� pan Tomasz trzyma� pod pach�.
Czym pr�dzej dokonali�my wszystkich formalno�ci, przykr�cili�my pr�bne tablice, zatankowali�my i ruszyli�my gazem... na najbli�szy parking, by tam zag��bi� si� we wspomnianej ksi�dze i por�wnywaniu jej z rzeczywisto�ci� jeepa. A oto, czego, w�r�d pomruk�w aprobaty pana Tomasza i mych gwizdni�� zachwytu, dowiedzieli�my si� o poje�dzie.
Podwozie: przed�u�one wzmocnione jeep grand cherokee.
Silnik: chrysler V-8, turbo-diesel, osiem cylindr�w, po dwa ga�niki na cylinder, moc 180 KM.
Nap�d na dwie lub jedn� o�. W wodzie dwu�mig�owa �ruba tunelowa.
Osi�gi: 250 km/h, od 0 do 100 km/h - 7,5 sekundy.
Wyposa�enie dodatkowe:
- chowany obrotowy reflektor szperacz - halogen du�ej mocy,
- wyci�garka na wypadek ugrz�ni�cia,
- noktowizor,
- komputer do ��czno�ci z nawigacj� satelitarn�,
- mo�liwo�� zmiany koloru cz�ci nadwozia w czasie jazdy,
- wtrysk do kabiny gazu obezw�adniaj�cego ( na przyk�ad przy pr�bie kradzie�y),
- uzupe�nianie (w czasie jazdy) powietrza w przebitym kole,
- tylne siedzenie b�yskawicznie unieruchamiaj�ce niepo��danych pasa�er�w,
- dodatkowe uszczelnienie drzwi przy wykorzystaniu auta jako amfibii,
- �ciemnione szyby,
- szyberdach,
- wytwornica zas�ony dymnej,
- nadajnik wskazuj�cy stale miejsce przebywania (na przyk�ad skradzionego) auta, tak zwany GPS,
- zdalna blokada pracy silnika i kierownicy.
- Uff! - westchn�� szef, gdy doko�czyli�my przegl�du. - Ach, ci Amerykanie! To rzeczywi�cie w�z dla Jamesa Bonda!
- Przecie� nie musi pan tego wszystkiego u�ywa�! - za�mia�em si�. - Czasem jednak...
- Masz racj� - kiwn�� g�ow� pan Tomasz. - Czy� Jerzy Batura nie zapowiedzia�, �e �gra� z nim to ju� zupe�nie inne �klocki�? - milcza� przez chwil�. - Dobrze, �e g��wny ci�ar tej gry nie b�dzie ju� spoczywa� na mnie...
- A na kim? - �achn��em si�.
Spojrza� mi w oczy:
- Na tobie - wyci�gn�� kluczyki ze stacyjki i podrzuci� w moj� stron�. - �ap. S� twoje.
- Ale�!... - krzykn��em.
Po�o�y� mi r�k� na ramieniu:
- Daj spok�j, Pawle. Czy my�lisz, �e nie zdaj� sobie sprawy z mego wieku? Owszem, obiecuj� czuwa� nad tob�. I mam nadziej�, �e jeszcze d�ugo... Ale dzia�a�?... B�d� got�w sam i to jak najszybciej! - wysiad� z samochodu i cicho zamkn�� za sob� drzwiczki. Patrzy�em, jak lekko przygarbiony idzie wzd�u� trawnika. Zatrzyma� si�, przypali� papierosa i odwracaj�c twarz ku mnie podni�s� kciuk w ge�cie zwyci�stwa...
Tak wi�c jecha�em Rosynantem (bo tak o�mieli�em si� nazwa� na cze�� rumaka don Kichota z La Manczy podarowany mi czy tylko po�yczony samoch�d). Rosynant by� wierzchowcem ostatniego b��dnego rycerza, a ja, co tu ukrywa�, postanowi�em sobie by� rycerzem nie b��dnym, ale bezb��dnym! Przez Olsztyn, kt�ry mign�� mi skrawkiem jeziora Skanda, a� weselej zrobi�o mi si� na duszy, cho� warszawskiej, ale przecie� kochaj�cej wod�, skierowa�em si� ku Szczytnu. A gdy za nim zbieg�y si� ku mnie w Starych Kiejkutach jeziora Ochodzienik i ��czek, poczu�em si� na swoim miejscu! Fakt, �e takich �swoich miejsc� mam kilka, a ka�de z nich jednakowo kocham!
Prawda, �e droga, kt�ra wiod�a mnie do Miko�ajek, gdzie oczekiwa� pan Tomasz wraz z odremontowan� �Krasul�� - jak oryginalnie zwa� si� jego jacht - oraz znamienit� park� siostrze�c�w: Zosi� i Jackiem, prowadzi�a nieco pokr�tnie do celu. Ale jak tu si� oprze� widokom tak rozmaitych jezior i jeziorek: jak nie zatrzymywa� si� nad rzeczu�k� w towarzystwie bociana spogl�daj�cego nieco z pogard� na mieszczucha? A gdy jeszcze doda�, �e tam, w dali, czeka w tajemnej g��bi lisu�skiego jeziora mazurska Nessie?! Noga sama zwalnia peda� gazu, by jak najszybciej smakowa� t� drog�, wzorem mijanych w�a�nie harcerzy w pe�nym w��cz�gowskim rynsztunku, kt�rym patronuje powiewaj�cy nad nimi misternie wyhaftowany proporzec.
Ale c�, min�y rozsiad�e na przecudnym szlaku Krutyni (kajakarz-turysta, kt�ry nim nie przep�yn�� chocia� raz, mo�e uwa�a� si� za uprawiaj�cego kajakarstwo w domowej wannie) Babi�ta, pr�bowa�y zatrzyma� swym urokliwym jeziorem Nawiady; jeszcze Piecki i ju� trzeba pyta�, kt�r�dy do nadle�nictwa Strza�owo u zatoki jeziora Majcz; tamt�dy wiedzie bowiem prosta droda do jeziora Lisunie.
Lisunie...
Doje�d�aj�c, ju� po mini�ciu sympatycznej le�nicz�wki o tej�e nazwie, dostrzeg�em chyba w lesie dach samotnej chatki. Ale... Wreszcie jezioro! Okolony trzcin� i starodrzewiem �uk dziwnej, jakby szmaragdowej barwy z male�k� wysepk� trzcin u podstawy. rezerwat - wed�ug mapy stanowisko k�oci wiechowatej. A po prawdzie, to sporo �lad�w, �e nie wszyscy szanuj� jego wyj�tkowo��.
Mieszka�cy dwu nadjeziornych zagr�d, pa�stwo Abramek i Buwienko rozk�adaj� r�ce:
- C� mo�emy zrobi�?!
Skoro tak pouczam, to i sam powinienem biwakowa� poza granicami ostoi. Ale powo�uj�c si� na konieczno�� wy�szego rz�du, jak� jest tropienie, a mo�e i pochwycenie jeziornego potwora, zaszy�em Rosynanta w g�szcz u podmok�ej nadbrze�nej polanki, rozbi�em sw�j, mo�e nie na miejscu, bo g�rski - ale za to stuprocentowo nieprzemakalny - namiocik, wrzuci�em do� karimat� oraz �piw�r i... zastanowi�em si� nad kolacj�. Powody do zastanowienia by�y dwa.
Pierwszy pow�d: jakiej wody u�y� do przyrz�dzenia wieczornej herbatki? Przyznam si� ze wstydem, �e wioz�em ze sob� dwa plastikowe kanistry z wod�. O nie, nie nape�nione warszawsk� trucizn�, kt�r� pijam na co dzie�! Czerpa�em do nich z wiejskiego wodoci�gu w Zielonce, a ta woda ma smak wyborny! Powie kto�: �Z wod� nad wod�?� A czy to ja jestem winny, �e do tego doprowadzili�my skarb nasz, Wielkie Jeziora Mazurskie, �e zanurzy� w nich spragnione usta, to nabawi� si� - sorry - biegunki? Kanister wi�c czy zaufanie do �r�dle�nego jeziorka? A niech tam! Zaufam, cho� przegotuj� dok�adnie.
Drugi pow�d do zastanowienia: na czym gotowa� wod�?
Obszerny baga�nik Rosynanta niesie w swym wn�trzu i butl� z gazem, i kuchenk� - dwupalnikow� nawet... ale mie�ci te� trzy d�ugie gwo�dzie i ostr� siekierk�... zapa�ek te� mi nie brakuje, a tu� obok widz� dwie uschni�te brz�zki... I s�ysz� g�os ojca: �Wielki Manitou da� swym dzieciom brzoz�, by mog�y si� ogrza�, gdy inne drzewa mokre...�
Wi�c?
Gwo�dzie w ziemi�. Ga��zki, pnie brz�zek pod siekierk�. Drobina suszu z ja�owca na rozpa�k�... Od pierwszej zapa�ki... O, to ju� by�oby za dobrze! Od czwartej zap�on�o ognisko w lesie...
Przyda�by si� pieniek, �eby przysi���, bo nieco mokro, ale nie ma. Wywlok�em wi�c karimat�, usiad�em, pokroi�em chleb i nadzia�em p�tko zwyczajnej na patyk, nasypa�em do kubka moj� ulubion� zielon� herbat� i odrobin� cukru. Czajnik na gwo�dziach zacz�� gada�. Wyci�gn��em si� wygodnie i zaczeka�em, a�, rozz�oszczony, zagwizda� na mnie. Ju�. Zdj��em go z ognia, wla�em wrz�tek w kubek, po brzegi, zapach herbaty cudownie po��czy� si� z zapachem lasu i jeziora. Opodal odezwa� si� sp�niony drozd - pie�� usypiaj�cego lasu. Poczeka�em, w rado�ci wielkiej, a mo�e g�upiej, a� pie�� si� sko�czy. Dopiero wtedy dorzuci�em drewek do ognia i wyci�gn��em nad nim patyk z kie�bask�.
Ach, zapomnia�bym! Skok do samochodu po dwunastokrotn�, rozja�niaj�c� lornetk� i Exakt� z teleobiektywem. W aparacie czeka na potwora z Lisu� b�ona o najwy�szej czu�o�ci.
Ale tafla jeziora jest pusta, spokojnie obracam wi�c m�j �szasz�yk� nad jasnym p�omieniem brzozy...
- Dobry wiecz�r!
Tu� za moimi plecami! A przecie� nie s�ysza�em ni szelestu!
Wysoki m�czyzna. Przy jego nodze wielki czarny pies. Chyba sznaucer, ale o dobre dziesi�� centymetr�w wy�szy ni� najwi�ksze, kt�re widzia�em.
�Le�niczy! Ten da mi �potwory� i biwaki w rezerwacie! Mandat jak drut! Ale nie ma na sobie munduru le�nika...�
- Dobry wiecz�r, hm - odchrz�kn��em - Prosz� do ognia - przesun��em si� na karimacie. - Herbaty czy mo�e k�s zwyczajnej?
- Herbaty - m�czyzna usadowi� si� obok. Pies przypad� jego boku.
Postawi�em czajnik na gwo�dzie, a drugi kubek przed obcym.
- Wybaczy pan, pijam zielon�...
- Ale� oczywi�cie - u�miechn�� si� spod dopiero teraz widocznego opadaj�cego w d� w�sika - tylko bez cukru.
- Bardzo prosz�...
- Aleksander Azbijewicz - wyci�gn�� r�k�.
- Pawe� Daniec.
Milczeli�my. Po chwili podsun��em psu k�s kie�basy. Wyszczerzy� k�y.
- Sw�j - powiedzia� m�czyzna, k�ad�c mi r�k� na kolanie.
Mo�e wydawa�o mi si�, ale to kud�ate czarne bydl� skin�o aprobuj�co �bem! W ka�dym b�d� razie �ykn�o kie�bas� ze smakiem.
Czajnik zn�w si� odezwa�. Nape�ni�em kubek przybysza. Nie czeka� a� ostygnie, tylko podni�s� go do ust. Dmucha�. Te wyd�te wargi, wp� przys�oni�te powiekami oczy, opadaj�ce w d� w�sy... jakbym twarz ju� gdzie� widzia�... Gdzie? Kiedy? Starszy m�czyzna... Nie, nie znam go...
- Co pana sprowadza w nasze zacisze? - si�gn�� do kieszeni bluzy i wyci�gn�� z niej zmi�toszon� paczk� popularnych i drewnian� lufk�. - Zapali pan?
- Nie, dzi�kuj�. Ja tylko fajk�, czasem.
- Przy wyj�tkowej okazji! - za�mia� si� cicho. - A potw�r z Lisu� tak� okazj� nie jest?...
- Skoro pan wie, �e sprowadzi�a mnie tu plotka o mazurskiej Nessie, to czemu pan pyta?
Spojrza� spod oka:
- Bo czasem warszawi�ci przyje�d�aj� tu szuka� czego innego. Na darmo przyje�d�aj�! - podni�s� gro�nie g�ow�.
Wzruszy�em ramionami. �Mo�e by wreszcie sobie poszed�?� - pomy�la�em.
Zapragn��em by� sam. Przy ledwo tl�cym si� ogie�ku, naprzeciw zapadaj�cego w noc jeziora. Wyci�gn�� si� na karimacie twarz� ku gwiazdom. Potem, gdy ognisko zga�nie, rozebra� si�, wej�� w wod� i p�yn��, p�yn��... A tu trzeba by�o rozmawia�:
- A pan co s�dzi, jako tubylec, o postrachu waszego jeziora?
- Co� w nim jest! - parskn�� niespodziewanym �miechem. - Ale chyba nie to, o czym inni my�l�.
- Wi�c?
Ziewn��:
- Ee, lepiej niech pan mi opowie, jak si� �yje w stolicy. To te� na sw�j spos�b potw�r...
- Ale�...
I nie wiem, jak to si� sta�o, �e z opowie�ci o sto�ecznym �yciu przeszed�em na opowie�� o sobie - kim jestem, co robi�...
- Pracuje pan wi�c w Ministerstwie Kultury i Sztuki? - o�ywi� si� nagle. - A jest tam u was taki jeden... �miesznie na niego m�wi�: Pan Samochodzik?
- To m�j prze�o�ony - odpar�em z dum�. - W�a�nie jad� do Miko�ajek, �eby si� z nim spotka�.
- No, no... �e te� tak si� dziwnie sk�ada - zaci�gn�� si� i cisn�� papierosa w ledwo ju� tlej�cy �ar. Niespodziewanie lekko podni�s� si� z karimaty, obci�gn�� kurt�. Kosmaty pies poderwa� si� i stan�� przy jego lewej nodze. Go�� wyci�gn�� r�k�:
- Dobranoc panu. �ycz� owocnego polowania na potwora. Cho� co� mi si� widzi, �e tej nocy pan go nie zobaczy.
Wsta�em i u�cisn��em podan� mi d�o�. Oj, jakbym w�o�y� r�k� w imad�o! Ale go�� zaraz zwolni� u�cisk.
- Dobranoc - ruszy�em �cie�k� obok przybysza.
Mijali�my w�a�nie Rosynanta, gdy go�� zatrzyma� si� nagle:
- Czy... wybaczy mi pan, przepraszam... Czy m�g�bym zobaczy� pa�sk� legitymacj�... jaki� papierek z ministerstwa?...
- Nie ma za co przeprasza�! - otworzy�em drzwiczki auta i si�gn��em do schowka. - Prosz� tutaj. W �wietle dok�adniej pan j� obejrzy - sk�oni�em si� z�o�liwie.
- Ale� nie, nie, ju� nie trzeba! - cofn�� si�. - Wierz�, naprawd� wierz� panu. Czasem tylko... Prosz� wybaczy� zdziwacza�emu samotnikowi... A jutro zapraszam do siebie. Ta cha�upka przed le�nictwem... Jak s�o�ce dojdzie wieczorem do tamtej sosny... Mo�e to dziwne okre�lenie czasu, ale przywyk�em �y� tu bez zegarka... Prosz�, to wa�ne dla mnie...
Nie drgn�� listek, nie trzasn�a ga��zka. Cz�owiek i pies bezg�o�nie wtopili si� w ciemno��.
Do �witu bezskutecznie oczekiwa�em pojawienia si� Nessie z mazurskiego jeziora. Spa�em po tym czuwaniu d�ugo. prawie do po�udnia. Gdy zmywa�em z siebie resztki snu przep�yni�ciem jeziora tam i z powrotem najbardziej nie lubianym przeze mnie stylem - kryt� �abk�, wyda�o mi si�, �e s�ysz� od strony lasu, dwa g�uche strza�y. Ale mo�e mi si� tylko wydawa�o.
Przez reszt� dnia nad Lisunam panowa�a cisza. dopiero pod wiecz�r po przeciwnej stronie jeziora na ��ce opodal zagr�d zap�on�o ognisko i da�y si� s�ysze� g�o�ne �piewy. Nie zwraca�em na nie uwagi. Pilnowa�em, aby, gdy tylko �s�o�ce dojdzie do tamtej sosny�, stan�� na progu chatki samotnika. Opr�cz ciekawo�ci, dlaczego moja wizyta ma by� wa�na dla niego, czu�em te� prawie pewno��, �e w sprawie Nessie wie on co� wi�cej!
Domek pana Azbijewicza przycupn�� na skraju polany pod wiekow�, zab��kan� w�r�d sosen lip�. Zbudowano go z tak zwanej papier�wki, czyli grubych na p�torej d�oni bali. dach kry�y dranice. A� pod okap wspina�y si� r�nobarwne malwy i groszki, oplataj�ce te� p�ot z nieokorowanej brzeziny. Ogrodzenie ku ty�owi domku stawa�o si� coraz g�stsze i wy�sze, przechodz�c w co� w rodzaju zagrody. Cztery ule, jak wartownicy, ustawi�y si� po obu stronach furtki. Jednym s�owem �sielsko i anielsko�! Ale gdy tylko wyci�gn��em r�k� do klamki, mi�dzy bia�ymi pniakami p�otu mign�� czarny cie� i zadudni� g�uchy warkot. Cofn��em si� odruchowo.
- �mia�o, �mia�o, prosz�! - us�ysza�em nieco rozbawiony g�os gospodarza. - Azba nie ruszy bez rozkazu!
Otworzy�em furtk�. Siedz�cy na wysypanej piaskiem �cie�ce Azba popatrzy� na mnie przekrzywiaj�c �eb. Popatrzy� tak jako� ze smakiem, jakbym by� chodz�cym po�ciem mi�sa, w kt�rym z ochot� zatopi�by k�y; ale sko�czy�o si� tylko na g�o�nym prze�kni�ciu �liny, gdy go mija�em. Pan Aleksander podni�s� si� z �aweczki pod lip� i u�miechn�� szeroko, cho� w jego lekko sko�nych oczach dostrzeg�em niepok�j:
- Witam, witam! W tak pi�kny wiecz�r ch�tnie przyj��bym pana pod mym ukochanym drzewkiem, ale s� sprawy, o kt�rych lepiej m�wi� w czterech �cianach... Prosz� wi�c do �rodka!
Ruszy�em przodem, ale w moim ruchu musia�o by� co� podejrzanego, bo cho� Azba le�a� cicho us�ysza�em podobny do jego g�osu warkot od strony zagrody i co� ci�kiego uderzy�o o jej �cian�, a� zatrzeszcza�a.
Gospodarz uspokajaj�co machn�� r�k�:
- Ot, pieski tam trzymam r�ne. Raz wi�ksze, raz mniejsze. Uk�adam je, jak to si� m�wi, czyli tresuj�. I z tego �yj�. S�awne moje pieski! Jak my�liwy potrzebuje czy aportera na ptactwo, czy ci�tego dzikarza, albo posokowca takiego, by tropu postrza�ka nie zgubi�, to jak w dym ze szczeniakiem do mnie! A i obro�c�, jak baranek dla niewinnych, a jak �mier� dla napastnika, wyucz�. No, ale prosz� w moje skromne progi!
Przez sionk� weszli�my do niskiej obszernej izby. Na �rodku st�, nad kt�rym zwiesza�a si� ozdobna lampa naftowa; dwa foteliki przy kominku z polnych kamieni, rega� z ksi��kami, w�skie ��ko przykryte �owick� narzut�, nad nim kilim z wyhaftowanymi wersetami pisma, tureckiego chyba. Ni�ej, na srebrnym �a�cuszku, wschodni sztylet - kind�a�. Pod�og� za�ciela�y dzicze sk�ry, a na kominku potrzaskiwa� weso�o ogie�. Wzorzysta zas�ona oddziela�a izb� od kuchni.
Usadowiwszy mnie w foteliku pan Azbijewicz przyni�s� niski stolik i rozstawi� na nim dwa srebrne pucharki i taki� brzuchaty dzbanek o d�ugiej w�skiej szyjce oraz dwie czarki. Pstrykn�� palcem w dzbanek:
- Prawda, �e to pi�kna robota? Nie do trunk�w jednak, bo� Allach zabrania. Ale my z niego miodku si� napijemy. Nie najgorszego, bo sam go syci�em z tego nektaru, co go moje pszcz�ki nazbiera�y - la� w puchary z�oty nap�j. - Herbaty, cho� w czareczkach, to te� si� napijemy tutejszej - zawiesi� nad ogniem kominka kocio�ek. - Lubi�, jak woda ja�owcowym dymkiem przejdzie...
Dostrzeg�, �e popatruj� to na pucharki, to na kilim i u�miechn�� si�:
- Bo widzi pan, polskim Tatarem jestem. Od Jana Kazimierza, od XVII wieku r�d nasz w Polsce osiad�y. A pocz�tek da� jemu murza (co po tatarsku ksi��� znaczy) Hasan. Zwany te� Hasan-bejem, jako �e ju� w m�odych latach w armii (wstyd przyzna�) tureckiej s�u��c ten zaszczytny tytu� otrzyma�. Dlaczego Polsce swe s�u�by ofiarowa� i wiernie nowej ojczy�nie s�u�y�, nie wiem. Wiadomo mi tylko, �e w 1651 roku w zwyci�skiej dla Polak�w bitwie pod Beresteczkiem przeciw Bohdanowi Chmielnickiemu stawa� w chor�gwi Murzy Bohdanowicza. I za swe m�stwo wie� Rastowice w starostwie bia�ocerkiewnym z r�k kr�lewskich otrzyma�... Pozwoli pan, �e zacytuj� fragment dokumentu nadania. Nie przetrwa�o to pismo do dzi�, ale matka od ma�ego mnie jego tre�ci uczy�a, �ebym pami�ta� kim jestem... �My w osobliwej consideracjej Naszej Kr�lewskiej maj�c wiar� i cnot� ludzi narodu tatarskiego pod ten czas rebeliej kozackiej i bunt�w ch�opskich Nam i Rzeczypospolitej o�wiadczona, a nadto krwawe ich odwagi, kt�re m�nie czynili chodz�c na podjazdy pod nieprzyjaciela, a w samej potrzebie pod Beresteczkiem w oczach naszych stawaj�c, umy�lili�my im takie ich zas�ugi �usk� Nasza nagrodzi�...� - zaduma� si� pan Azbijewicz, przetar� oczy i m�wi� dalej: - Gdy w 1654 roku trzy armie rosyjskie i jedna kozacka wkroczy�y do Rzeczypospolitej, drog� zagrodzi�a im jedynie szczup�a armia pod hetmanem wielkim Januszem Radziwi��em. Hasan Azbijewicz by� w jej szeregach, a gdy w Ho�owczynie do ksi�cia Radziwi��a do��czy� pu�k hetmana polnego Wincentego Gosiewskiego, chor�giew, w kt�rej Hasan-bej bu�czuk nosi�, zosta�a do niego odkomenderowana. I dobrze, bo po kl�sce pod Szepielewiczami 24 sierpnia jedynie trzytysi�czny pu�k Gosiewskiego zdo�a� si� wycofa� w jak najlepszym porz�dku, I tak to ju� Hasan-bej przy hetmanie polnym pozosta�...
- Dlaczego tytu�uje pan swego prapradziada wci�� bejem, a nazwiska Azbijewicz jakby unika?
Gospodarz za�mia� si�:
- Ot, honoruj� kaprys jego! Cho� w polskim wojsku bi� si�, to lubi� pono�, by jego dawn� tureck� rang� szanowano. Gdy nasta� �potop�, to najprawdopodobniej jak jego dow�dca przeszed� - oj, wstyd mi - na stron� Szwed�w. Wkr�tce jednak Gosiewski opowiedzia� si� zn�w po stronie Jana Kazimierza. A po zdobyciu przez Polak�w Warszawy wyruszy� ze swym korpusem na Prusy Ksi���ce aby pokara� elektora pruskiego za jego przy��czenie si� do Szwed�w. I Hasan-bej by� z nim, a w zwyci�skiej bitwie pod Prostkami, 8 pa�dziernika, pono nale�a� do tych, co zdrajc� ksi�cia Bogus�awa Radziwi��a uj�li. W�a�nie podczas wypadu na Prusy Ksi���ce przodek m�j skarb jakowy� zdoby�. Ledwo ma�� cz��, kt�r� przywi�z�, reszt� ukrywszy, starczy�a, by znaczn� maj�tno��, Mijale, w Nowogrodczy�nie kupi� i rodzin� w niej osadzi�, bo Rastowice rebelia kozacka poch�on�a. Ledwo rok si� Mijalami cieszy�, gdy dawne rany zn�w mu si� otworzy�y i w gor�czce zmar� 12 lipca 1657 roku - gospodarz zamilk� i dopiero po chwili odezwa� si�:
- Cho� na tym kilimie wypisane jest: �La illaha illa-I-Lahu wa Muhammad rasul-I-Lahi� co si� t�umaczy: �Nie ma Boga opr�cz Allacha, a Muhammad jest wys�annikiem Allacha�, to nie szcz�dzili�my i �ez, i potu, i krwi dla naszej nowej ojczyzny. Ko�ci mego ojca gdzie� w piaskach Tobruku; ja, chocia� male�ki wtedy, pozna�em z matk�, co to Sybir. Wystrz�piony kilim i kind�a� to wszystko, co zosta�o z mienia �wietnego kiedy� rodu. No i ja te� ju� ostatni... - wsta�, zdj�� kind�a� ze �ciany i po�o�y� mi go na kolanach. - Niech pan jako historyk obejrzy i jako cz�owiek uszanuje, bo stara, zacna to bro�. Kind�a� Hasan-beja...
Ze wzruszeniem uj��em hebanow� r�koje��...
Zwie�cza� j� rubin o z�otej osadzie na kszta�t p�atk�w lilii, otoczony ni�ej turkusami. Ob�e boki zdobi�a intarsja z drzewa r�anego, w kt�r� wpleciono per�y, powtarzaj�ce si� w misternie plecionej srebrnej siatce oku� pochwy z ko�ci s�oniowej. W po�owie jej zn�w rubin z turkusami wyobra�a� s�o�ce, a r�wny jemu warto�ci� pochw� zaka�cza�.
Pan Azbijewicz zapali� lamp�.
W�ska klinga zal�ni�a b��kitnawo, pog��biaj�c cieniem wygrawerowane na niej arabskie litery.
- Damasce�ska stal.
Potomek Hasan-beja skin�� g�ow�:
- Szesnasty wiek. Wykonano go w Stambule, w warsztacie s�awnego p�atnerza Jusufa ben Ibrahima. Tu, u nasady r�koje�ci jest jego znak: gwiazda wrysowana w p�ksi�yc.
- A co wypisano na klindze? Nie wie pan?
- Tutaj: �Tobie �ycie, wrogom �mier�!� A po drugiej stronie ostrza: �Jestem!� Prosz� te� zwr�ci� uwag� na drobne literki inkrustowane wok� obsady rubinu. M�wi� one: �Jedynemu s�o�cu najostrzejszy promie�. Pewno darowa�a kind�a� swemu ukochanemu m�owi turecka �ona. Ciekawe, jakie by�y jego losy, nim po stu latach trafi� do r�k czcigodnego przodka...
Poci�gn��em ostrzem po przegubie. Nic nie poczu�em, a ju� na sk�rze zal�ni�a kropelka krwi.
- Brzytwa!
Gospodarz za�mia� si�:
- Damasce�ska stal! Ale do rzeczy!
Popatrzy�em zdumiony tym zawo�aniem, tymczasem pan Aleksander ci�gn�� dalej:
- Rzecz nie jest powiem w samej urodzie, czy cenie tej zabytkowej broni, ale w przekazie, po dzi� dzie� nie odczytanym, jaki w sobie pono� zawiera: ot� jest w nim wskaz�wka, gdzie szuka� skarbu Hasan-beja, kt�ry zdoby� on na Szwedach i gdzie� ukry�, ale odzyska�, nie wiemy dlaczego, nie zdo�a�. Mo�e to tylko rodzinna legenda, ale wiem, �e od czasu do czasu kto� spo�r�d nas pr�bowa� rozwi�za� zagadk� kind�a�u. Bez skutku. Cho� ju� sama my�l o niej ratowa� �ycie. Tak, naprawd� uratowa�a moj� matk� i mnie. Tu� przed wywiezieniem na Sybir mama, jakby tkni�ta przeczuciem, da�a na przechowanie kind�a� i ten kilim zaufanym przyjacio�om. Tam, na p�nocy, przemarzni�ci, wyg�odniali marzyli�my, jak to b�dzie cudowni, gdy wr�cimy, gdy odnajdzie si� ojciec i wsp�lnie rozwi��emy zagadk� kind�a�u, odnajdziemy skarb i... Tak, my�l ta nas ogrzewa�a, syci�a, koi�a b�l i strach... - przerwa�, widocznie wzruszony.
- I przez tyle lat pr�buje pan rozszyfrowa� przes�anie Hasan-beja?...
Pokr�ci� g�ow�:
- Dopiero teraz, na stare lata, pragn�c tego skarbu ju� nie dla siebie, ale dla innych... Tylu jest potrzebuj�cych - podni�s� kind�a�. - Ale on milczy. Cho� zrobi�em wszystko, co mog�em. Rozebra�em pochw�, r�koje��... O, wtedy my�la�em, �e znalaz�em! Wzd�u� trzpienia, na kt�rym jest zmontowana, owini�ta by�a ta jedwabna wst��eczka z ledwo czytelnym napisem. Pop�dzi�em di znawcy. Przet�umaczy�: �Zrobi� mnie Jusuf ben Ibrahim. Chwa�a Allachowi!� Uzna�em zagadk� kind�a�u za czcigodn� rodzinn� legend�, kt�rej tropem przyw�drowa�em w te strony, gdzie wojowa� przed wiekami m�j prapradziad. Cho� nie da�a mi skarbu, mam dzi�ki niej schronienie na staro��! A o kind�ale zacz��em opowiada�, pokazywa� go ciekawym turystom. Kt�ry� poleci� mi pana Tomasza, zainteresowa� jego sukcesami. My�la�em, czy nie napisa�, nie pojecha� do Warszawy, ale jako� zesz�o... I tu nagle zjawia si� jego nast�pca!
Z za�enowaniem obr�ci�em w d�oniach pucharek:
- Nie wiem, czy b�d� m�g� pom�c...
Pan Azbijewicz wbi� kind�a� w blat stolika.
- Od niedawna zn�w wierz�, �e to nie bajka, lecz prawda! A od dzisiaj jestem pewien! Musicie panowie wyt�y� swoje umys�y i �pieszy� si�, bo skarb Hasan-beja trafi w obce rec�. Z�e r�ce!
Rozjarzy�y si� sko�ne oczy. Poczu�em dreszczyk emocji:
- Sk�d pan to wie?!
- Ju� m�wi�: zwykli tury�ci ogl�dali kind�a�, podziwiali, fotografowali si� z nim, czasem pr�bowali kupi�. Nawet pisali w tej sprawie, ale ich oferty nie przekracza�y aukcyjnej ceny podobnej mu broni, zreszt� przypomnienie, �e jest to rodzinna pami�tka i nie ma mowy o sprzeda�y, ko�czy�o wszystko. Ostatnio jednak ten sam m�czyzna by� u mnie a� trzy razy, wci�� podnosz�c cen�. I to znacznie. Musia� co� zauwa�y� w kind�ale, czego nikt przed nim nie odkry�!
- Przedstawi� si�? Zostawi� numer telefonu, adres?
- Co� tam mrukn��, nie zwr�ci�em uwagi. Nic nie zostawi�, tylko m�wi�: �To ja mimo wszystko jeszcze wpadn�.
- Jak wygl�da�?
- Blondyn, jakby w pana wieku. Ciemne okulary, opi�ta sk�rzana kurtka. Przyje�d�a� czerwonym wozem. Rejestracja chyba warszawska. A dzi� to!... - zn�w wbi� w stolik damasce�skie ostrze.
- Co si� sta�o?! - pr�bowa�em uspokoi� mego rozm�wc�. - Przecie� trzyma pan kind�a� w r�ku! Czy�by go ten go�� podmieni�?!
- Ale� sk�d! Cwaniak wymy�li� lepszy numer: by� tu, kiedy pojecha�em rowerem na poczt� w Ze�w�gach. A zrobi� to tak, �e nikt by nie pomy�la�, �e kto� tu si� dosta�!
- A pa�ski Azba?
- O, moje pieski s�awne! Azba nie da si� podej�� nikomu!
- Wi�c?
- Zaraz m�wi�. Tylko �yknijmy miodku. W pa�skie r�ce!
Umoczy�em wargi w miodzie.
Pan Aleksander m�wi� ju� spokojniej, ale wida� by�o, �e z trudem panuje nad sob�:
- Pojecha�em, za�atwi�em co trzeba, pogada�em ze znajomkami. Wracam. Cisza, spok�j. Wszystko na miejscu. Opr�cz jednej rzeczy: patyczek, kt�ry wetkn��em za drzwi wychodz�c, le�y na progu. Znak, �e kto� mnie odwiedzi�! Sprawdzam kind�a� i te par� groszy, co trzymam na czarn� godzin�. Wszystko w porz�dku. No i Azba by� na stra�y. A wej�� wtedy, to tylko po jego trupie! Przekupi� si� nie da, od obcego nic nie we�mie.
- A patyczek nie m�g� sam wypa��?
- Prosz� pana!
- Przepraszam.
- No nic. My�l� sobie: obejd� p�otek dooko�a... Patrz�, w jednym miejscu trawa zgnieciona, jakby kto� tu sta� d�u�ej, i od niej w�ziute�ki �lad do lasu. To mniej wa�ne na razie, ale jak ten go�� pieski, to znaczy Azb�, podszed�? Obejrza�em p�ot w tym miejscu - nic. Nachylam si� nad traw�... i prosz�, co widz� moje oczy! - wzburzony si�gn�� do kieszeni i ustawi� na stoliku dwie �uski.
Si�gn��em po nie raczej przez grzeczno��, bo ju� zrozumia�em, co wymy�li� tajemniczy go��:
- Agram. Od pistoletu gazowego. U�pi� Azb�. Tylko dlaczego dwa razy strzela�?
- A czort go wie - machn�� r�k� pan Azbijewicz. - Mo�e pierwszy by� niedobry? Albo bydlak nie wycelowa� jak trzeba? Niech pan pomy�li raczej: po co z�odziejowi tyle stara�, kiedy nic nie kradnie. Czemu tak zale�y mu, �eby nikt nie wiedzia� o jego skoku?
- A �lad do lasu? Zamek w drzwiach?
- Pu�ci�em Azb� po �ladzie. Doprowadzi�, gdzie tamten w�z schowa�. Ale na suchym igliwiu to tylko wida�, �e samoch�d wjecha�. My�la�em, �e na drodze �lad opony znajd�. Gdzie tam, ci�gniki z drewnem rozje�dzi�y. A zamek? Drucikiem otworzysz. Jak si� ma takich obro�c�w jak Azba, to po co zamek?
Milcza�em przez chwil�.
Gospodarz �ypn�� ironicznie okiem:
- To co? Mam podpowiedzie�, co si� tu dzia�o?
Teraz ja wznios�em pucharek:
- Oby klisza si� na�wietli�a temu, kt�ry obfotografowa� dok�adnie kind�a� Hasan-beja!
Pan Aleksander popatrzy� na mnie z szacunkiem:
- Dobrego nast�pc� wypatrzy� sobie Pan Samochodzik!
Uk�oni�em si�:
- Dzi�kuj�. Ale dobry b�d� wtedy, gdy szybciej ni� pa�ski go�� dotr� do skarbu. Zreszt�, powinno mi p�j�� �atwiej, bo i pan Tomasz pomocy nie odm�wi. Prosz� tylko zaufa� i po�yczy� t� cenn� pami�tk�. Musimy j� dok�adnie obejrze�.
- Ale bierz, kochanie�ki, bierz! - pan Azbijewicz odzyskiwa� humor. - Tylko zwr�� mi i nie poniszcz przypadkiem. Do grobu zabra� go chcia�bym, bo jaki� to ze mnie tatar by�by, gdybym bez broni przed Allachem stan��? A i prapradziada Hasan-beja ucieszy� nim chcia�bym.
- Ciemno ju�. Ale co mi tam spakowa� namiocik. Jad� do Miko�ajek! - jednym haustem dopi�em herbat� i poderwa�em si� z fotelika.
Pan Azbijewicz zerkn�� z do�u:
- A co z tutejsz� Nessie?
Strzepn��em palcami:
- Nie czas na �arty! A je�li istnieje naprawd�, niech poczeka. To pono� d�ugowieczne stwory; jeszcze zd��� si� z ni� zobaczy�!
Gospodarz pokr�ci� g�ow�:
- Kilka godzin pana nie zbawi. A co� mi si� wydaje, �e dzi� Nessie mo�e si� pokaza� - wyjrza� przez okno na obni�aj�cy si� nad las ksi�yc.
P�jdzie pan do siebie, spakuje manatki i posiedzi nad brzegiem z lornetk�... Jak raz mo�e si� uda�. Na ��ce Buwienki ognisko si� pali...
- Ognisko?... Nie rozumiem?
- Zrozumie pan... Wszystko we w�a�ciwym czasie... Latark� pan ma?
Teraz ja pokr�ci�em g�ow�:
- A po co?
Przyg�adzi� w�sa:
- Skoro latarka niepotrzebna, to i moja asysta tak�e. A jak raz musz� pieski nakarmi�. Nie �egnam si�, bo mo�e przed odjazdem pana jeszcze si� zobaczymy. Prosz� tylko id�c nie zgubi� kind�a�u. A zreszt�, gdyby nawet pan zgubi�, to i tak Azba go znajdzie...
Niezbyt mile po�egna� mnie potomek Hasan-beja, ale niech tam! W samotno�ci ludzie dziwaczej�.
Poprawi�em zawieszony na �a�cuszku przy pasku kind�a� i �egnany przyjaznym, jak mi si� wyda�o, pomrukiem Azby wszed�em w las �cie�ynk�, kt�r� upatrzy�em sobie ju� wcze�niej. Upalna noc zdawa�a si� okleja� cia�o g�stym zapachem �ywicy, gorzkaw� woni� usch�ego igliwia. Bezruch powietrza sprawia�, �e poszczeg�lne zapachy nie miesza�y si� ze sob� w, jak to nazywa�em, bukiet lasu. Id�c przecina�o si� jedn� wonn� smug� po drugiej. Kwa�ny, wr�cy blisk� niepogod�, zapach grzybni... O, teraz dusz�ca wo� bagna... Czy�by w sosnowym borze kry�o si� bagienko? Chyba tak, bo przecinaj�cy �cie�k� przesmyk wydeptany przez zwierzyn� ostro zapachnia� dzikami, kt�re musia�y t�dy i��. Na przesiece, w kt�r� skr�ci�em, za�omota�o przede mn� w je�ynach; ha�as oddali� si�, ucich� i wtedy z jego strony dobieg�o ostre charakterystyczne poszczekiwanie - to kozio� sarny z�o�ci� si�, �e naruszy�em jego rewir.
Wreszcie po coraz wi�kszej puszysto�ci mchu pod stopami, po ledwo wyczuwalnej domieszce wilgi w suchej woni boru pozna�em blisko�� jeziora. A nawet gdybym nie zwr�ci� uwagi na te oznaki, to z dala dobieg�y unoszone echem �piewy.
- Ognisko, psia ko��! - zakl��em.
Ale zaraz przypomnia�em sobie, �e pan Azbijewicz w jaki� spos�b ��czy� to ognisko z mo�liwo�ci� ujrzenia potwora. W zasadzie powinien obyczajem swego �rodu� szuka� spokoju, a on jakby w�a�nie ha�asu szuka�! Nawet ta odrobina niepokoju, jak� wznosi�y w cisz� nocnego jeziora wypady k�usownik�w wystarcza�a, by Nessie wyp�ywa�a na powierzchni�. Ciekawe...
Dotar�em do swego obozowiska, ale postanowi�em na razie nie zwija� go. Wola�em si��� nad brzegiem z lornetk� i wiern� Exakt� w pogotowiu. Je�li potw�r poka�e si� - by�em got�w go przywita�. Je�li nie... tajemnica kind�a�u a� prosi�a si� o jak najszybsze jej przemy�lenie! �wiadomo��, �e kto� ju� dostrzeg� pocz�tek nici prowadz�cej do skarbu Hasan-beja zmusza�a do po�piechu.
Ledwo zaj��em sw�j posterunek obserwacyjny, gdy od ogniska us�ysza�em wrzaski:
- Zawody! Ja wam poka��, kto tu p�ywak! Ty topielcu?! Mistrz po warszawsku, brzuchem po piasku! Tak! �ci�gaj dres, p�yniemy! W�a�, Zbyszek, w ponton i od brzegu! Ale wzd�u� jeziora, b�dzie dalej! Jak staniesz, gwizdnij! Kto pierwszy op�ynie Zbyszka i wr�ci wygrywa szampana!
Spojrza�em przez lornetk�. ��ty ponton wyp�ywa� na jezioro. Zachwia� si�, zatrzyma�.
- Startujcie!
Na brzegu zachlupota�o. I wtedy zobaczy�em, ze nie tylko �zawodnicy� p�yn� ku pontonowi. Od zakola jeziora sun�y szybko dwa czarne punkty. Jeden tu� za drugim. Nie zanurza�y si� w�owym ruchem; wci�� ci�y g�adk� tafl�, zostawiaj�c za sob� podw�jny odkos fali. Poprawi�em ostro��. Nie, to nie by�y garby, a raczej dwa ostro ci�te �by, niczym g�owy smok�w z �odzi wiking�w... C� to takiego? Szcz�kn�a migawka Exakty.
Sapi�cy g�o�no p�ywacy zbli�ali si� ju� z jednej strony do pontonu, z drugiej za� bezg�o�ny stw�r. Krzyk:
- Zbyszek! Za tob�! Chodu! Potw�r!
Ufaj�cy widocznie bardziej swym mi�niom ni� powolnemu pontonowi Zbyszek chlapn�� w wod�, wyprzedzi� kumpli i na ich czele gna� ku brzegowi rozpryskuj�c wod� tak zwanym kozackim stylem.
- O Jezu! Pomocy! - st�kali �piesz�cy za nim. Postrach Lisu� p�yn�� jeszcze jaki� czas za uciekaj�cymi, a potem zawr�ci� ku porzuconemu pontonowi i znik� w jego cieniu. ��ty �gumiak� zacz�� powoli odp�ywa� pod przeciwleg�y brzeg. Dryfowa� przez chwil�. Co� w nim strzeli�o, zasycza�o... Prze�ama� si� w p�, sflacza� i poszed� na dno. Dwa garby czy te� �by odp�ywa�y z opustosza�ego miejsca. Zn�w si�gn��em po aparat, ale g�sta chmura przys�oni�a w tej chwili ksi�yc, a ostry szkwa�, pierwsza zapowied� niepogody, zburzy� tafl� Lisu� kr�tk� falk�. Mimo rozja�niaj�cej zeissowskiej lornetki ledwo dostrzega�em oddalaj�c� si� w mrok mazursk� Nessie...
C�, jak na jeden dzie� i noc wra�e� wystarczaj�co! Teraz liczy si� tylko kind�a�. A do ciebie, �licznotko, jeszcze wr�c�!
Zebra�em moje klamoty. Nie mia�em oczywi�cie zamiaru budzi� pana Tomasza po nocy, ale chcia�em dojecha� do Miko�ajek i tam, w porcie, oczekiwa� bliskiego ju� �witu. Lubi� patrze�, jak budzi si� dzie� nad jeziorem w strz�pach r�owiej�cych mgie�, pokrzykiwaniu perkoz�w i �pik! pik!� male�kich �ysek. A je�li do tego doda� kubek gor�cej herbaty wprost z maszynki, to ju� prawie pe�nia szcz�cia! I jak dobrze, jasno wtedy si� my�li. A w�a�nie tego potrzebowa�em teraz najbardziej...
- No i jak tam potw�r, pokaza� si� panu? - us�ysza�em za plecami Pomimo, �e oczekiwa�em tej wizyty, wzdrygn��em si�. Bez s�owa pokaza�em palcem w kierunku wschodniego brzegu, sk�d nios�o si�:
- Natychmiast! Ani chwili d�u�ej tutaj! Zwijaj ten namiot, niewiaro! Nie b�d� tu spa�a! To bydl� jeszcze wylezie na brzeg!
Zawarcza�y silniki dw�ch maluch�w; cisza wr�ci�a nad Lisunie.
- No i pojechali! - za�mia� si� cicho Azbijewicz.
- Po pijaku! - pokr�ci�em g�ow�.
Niedaleko. Stan� na kempingu w Inulcu - podrapa� za uchem przytulonego do nogi Azb�. - Grunt, �e si� wynie�li. Dla takich nie ma tu miejsca - g�os stwardnia�.
- Zgadzam si� - przytakn��em.
- To dobrze - skin�� mi g�ow� potomek Hasan-beja. - I dobrze, �e pan zabiera si� do sprawy kind�a�u ju� teraz. Boj� si� tamtego od gazowych pistolet�w. Zreszt� jaki� s�awny sportowiec powiedzia�: �Gdy ty �pisz, tw�j przeciwnik trenuje�.
- To koszykarz Magie Johnson.
- No widzi pan. To nie jest z�a my�l.
- I mnie si� ona podoba - przytakn��em.
- To dobrze - powt�rzy�. - Do widzenia. Czekam szybkich i dobrych wie�ci.
Mocny u�cisk r�ki, tr�cenie wilgotnym kufiastym nosem Azby i nieroz��czna dw�jka znikn�a w ciemno�ci.
Dopiero po chwili zda�em sobie spraw�, �e pies by� mokry, jakby przed chwil� wyszed� z wody! Azba i Nessie? Bzdura! Sk�d wzi��by drugi �eb? A poza tym dobrze nadmuchanego pontonu pies nie przegryzie, wy�lizgnie mu si� z z�b�w! No i �ciganie, zawracanie, holowanie pontonu czy te� popychanie go... Przecie� kto� musia�by nim kierowa�! Ee! W drog�!
ROZDZIA� DRUGI
CZTERY KONIE OD WARSZAWY � CA�KIEM JAK W POTOPIE � LI�CIE D�BU ZNAD ZATOKI ROMINEK � P�YNIEMY NA RY�SKIE! � NIE KPIJ Z WIELKICH JEZIOR � �MACIEK� I ZENEK � Z WYKRYWACZEM METALI PO SKARB � KTO NAS WYPRZEDZI� � CZY KUCHNIA W �GO��BIEWSKIM� UKOI NASZ SMUTEK
Przyjechawszy do Miko�ajek zaparkowa�em Rosynanta na parkingu Wioski �eglarskiej i ruszy�em a� na koniec nabrze�a, bo tam przy pomo�cie pana J�zefa Samarskiego, przed kt�rym silniki �odzi nie maj� tajemnic, zwyk� cumowa� sw� �Krasul� pan Tomasz. I rzeczywi�cie sta�a pogr��ona we �nie jak dziesi�tki innych jacht�w. C�, by�a dopiero pi�ta rano. Tylko gdzieniegdzie na kei samotny rybak garbi� si� nad w�dkami w nadziei na spotkanie z w�druj�cym stadkiem okoni lub zap�nionym w�gorzem, kt�ry noc� buszowa� tu w�r�d wyrzucanych przez niechlujnych �eglarzy odpadk�w. Poogl�da�em sobie jachty, ale nic ciekawego opr�cz kilku nowych plastikowych skorup, podrajcowanych pseudoregatowo, nie zobaczy�em. Raz tylko westchn��em z zazdro�ci� przed star� znajom�, �Biegn�c� po Falach�. Wed�ug mnie to najpi�kniejszy jacht Wielkich Jezior, brygantyna godna m�rz Po�udnia!
Wyci�gn��em z baga�nika sprz�t �kawowo-herbaciany� i wr�ci�em na molo przy �Krasuli�. Orze� czy reszka? Reszka, wi�c pe�en po brzegi p�litrowy kubek mocnej kawy. Moment to wa�ny, wyrusza�em bowiem w drog� ku skarbowi Hasan-beja. Najpierw wie�� mia�a mnie pokr�tnymi szlakami inkrustacji wzor�w misternie wy��obionych na powierzchni pochwy z ko�ci s�oniowej. Kawa styg�a, a ja milimetr po milimetrze przegl�da�em zawi�e rysunki z��k�ej przez kilkaset lat powierzchni... Teraz przysz�a kolej na r�koje�� kind�a�u, na jego damasce�sk� kling�. Jeszcze raz pochwa... I?! Spokojnie! Obejrzymy j� sobie z panem Tomaszem... Poczekam.
A czeka� przysz�o mi jeszcze d�ugo, bo dopiero oko�o �smej odsun�a si� z cichym zgrzytem suwklapa kabiny na �Krasuli� i ukaza� si�, smacznie ziewaj�cy, m�j prze�o�ony.
Ucieszy�em si�, widz�c Paw�a na kei. Tym bardziej, �e jego tajemniczo rozradowana mina �wiadczy�a, �e przywozi rewelacje (mia� tam sprawdzi� cudowne rozmno�enie w sklepach jubilerskich i antykwariatach siedemnastowiecznej szwedzkiej bi�uterii). Tymczasem Pawe� zby� spraw� kr�tkim �Na wybrze�u cisza�; na stoliku w kabinie po�o�y� przepi�kny kind�a� i doda� do niego tak� opowie��, �e a� Zosia i Jacek zapiszczeli z zachwytu. Niby legenda, a przecie� kto� znalaz� w niej ziarnko prawdy! Mieliby�my by� gorsi?!
Mycie, zaci��em si� przy goleniu, byle pr�dko i o�mioro oczu niczym osiem kind�a��w wbi�o si� w pami�tk� po przodku pana Azbijewicza...
Patrzymy, zgadujemy, wyrywamy sobie z r�k, a� tu Pawe� m�wi cicho:
- Azbijewicz szuka� pomocy u ekspert�w i nie znalaz�. Byli to znawcy Wschodu, Tatarszczyzny, obyczaj�w wyznawc�w Allacha. A gdyby tak spr�bowa� z innej strony, przeciwko ich prawom i zwyczajom?...
- No, no... - mrukn��em z uznaniem - ale od czego zacz��?
- Religia muzu�ma�ska zabraniu przedstawiania w sztuce postaci ludzkich i zwierz�cych. Powiedzia� bowiem Muhammad, czyli Mahomet: �Biada temu, kto namalowa� istot� �yw�!... St�d pochw� bogato zdobi� motywy ro�linne, fantazyjnc ornamenty, czyli arabeski.
- A ja tu widz� cz�owieczka! - krzykn�a Zosia. - Nawet dw�ch ludzi!
Pawe� za�mia� si� i skin�� z uznaniem g�ow�:
- Dobra jeste�!
Zmieni�em okulary na mocniejsze... Rzeczywi�cie! Mi�dzy li��mi akantu wida� dw�ch ludzik�w: jeden stoi na drugim, le��cym. Zwyci�zca trzyma w r�ku chyba bu�czuk (odznak� tatarskich i tureckich dow�dc�w), le��cy ma na g�owie kapelusz z szerokim rondem (szwedzki?).
- Dobrze - m�wi�. - Hasan-bej upami�tni� tu jakie� zwyci�stwo Tatar�w nad Szwedami. Ale kt�re, gdzie?
- Azbijewicz, przypomn� - wtr�ci� Pawe� - m�wi�, te Hasan-bej wielce zas�u�y� si� podczas wyprawy hetmana Gosiewskiego na Prusy Ksi���ce. Mo�e to wi�c zwyci�stwo odniesione wtedy?
- Prostki! W tej bitwie Tatarzy uj�li ksi�cia Bogus�awa Radziwi��a! Tylko czy to na pewno Prostki? Nie oznaczy� tu Hasan-bej ukrycia skarbu. No i gdzie wskaz�wki, jak poszukuj�cy go ma trafi� do tej mie�ciny lub wioski?...
- Nie wiem czy to wskaz�wka - szepn�� Jacek - ale tu, u g�ry, na drugiej stronie jest wyryta korona...
- Warszawa! Odbita wtedy Szwedom na kr�tko stolica Jana Kazimierza! Pocz�tek drogi do skarbu! - krzykn�� Pawe�.
Pochwyci�em pochw� kind�a�u:
- Dwie po��wki s�o�ca, a mi�dzy nimi troch� zatarty, ale to chyba ko�... dalej drugi...
- Po��wki s�o�ca... ko�... - mrukn�� Pawe� - trzeba jecha� na p�noc... Od korony dwie faliste linie i ryba. Wis�a!
- Tak wi�c wzd�u� Wis�y! Jak d�ugo? - podskoczy� Jacek.
- Nie wzd�u� Wis�y. Konik stoi na ukos mi�dzy s�o�cem po prawej a Wis��. Na p�nocny wsch�d...
- Konik chyba oznacza, jak daleko dojedzie si� ko�mi przez dzie� - o�ywi�em si�. - Tatarzy byli szybcy, a ich konie wytrzyma�e. Mo�e tak oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w? �e te� nie mam na jachcie mapy Polski!
- Pi��dziesi�t? To niewiele wi�cej ni� przejdzie piechur!
- Ale je�li we�miemy pod uwag�, �e wyprawiaj�cy si� po skarb nie m�g� zwraca� na siebie podejrze�. Czasem kluczy�, niespodziewanie przed�u�a� postoje...
- A tu zn�w ryba, w poprzek... i zn�w konik, a w zawijasach trzeci... o, dwa domki! - zawo�a�a Zosia.
- Mam map� samochodow� w Rosynancie! - Pawe� wyskoczy� na pok�ad.
�Rosynant?� - pomy�la�em. - �Zd��y� ju� nazwa� nasz pojazd. Ech, don Kichot!�
Pochylali�my si� nad map�...
Czterdzie�ci, pi��dziesi�t kilometr�w na p�nocny wsch�d, ryba w poprzek... - monologowa�em. - Zgadza, si�! Jest rzeka. Bug!
- Hura! - krzykn�o rodze�stwo.
- A teraz dwa koniki i dwa domki...
- �om�a - sapn�� rado�nie Pawe�. - Hasan-bej prowadzi jak po sznurku!
- Chyba raczej, skoro to Tatar, jak z bicza strzeli�! - za�mia�em si�.
- A mo�e na arkanie? Jak niewolnik�w? Niewolnik�w skarbu - odpowiedzia� �miechem podw�adny. - Ale do koni! Prostki ju� blisko, byle na drug� stron� pochwy kind�a�u. I zaczynamy zn�w od g�ry...
- Przecie� wiemy, gdzie zaznaczono Prostki - wtr�ci�a Zosia..
- Nie zawadzi sprawdzi� - uciszy�em siostrzenic�. - Taak, mamy! Konik i ko�ski ogonek mi�dzy dwoma p�s�oneczkami. Ruszamy wi�c na p�noc. Ten ogonek, to chyba p� dnia drogi... i prosz�: Prostki przed pa�stwem! Hasan-bej wskazuj�c kierunek pomyli� si� zaledwie o par� kilometr�w!
- Ale tu nic nie wskazuje na skarb - zmartwi� si� Jacek.
- Przegapi�e� w tych ozdobach, �e koniki biegn� dalej - odezwa� si� Pawe� i rodze�stwo rzuci�o si� wyszarpywa� sobie pochw� kind�a�u.
- P�tora konika na zach�d!
- Kreseczka i... chyba ma�a rybka!
- Rzeczka! W og�le tych falistych kreseczek i rybek...
- Jeziora, kochani! - �mia� si� Pawe�. - Zapominacie, gdzie was koniki zaprowadzi�y!
- To ta kreseczka mo�e by� Krutynia! - triumfalnie oznajmi� Jacek. - O, zamek nad falist� lini�...
- Wujku, to chyba Ryn! - zapiszcza�a Zosia.
- Ale� ty zdolna! - pokr�ci�em g�ow�. - Tylko, cho� Tatarzy posi�kuj�cy hetmana Gosiewskiego faktycznie miasteczko z�upili, to zamku jednak nie zdobyli. Szukaj dalej!
- Ale, ale tu ju� nic nie ma... - odezwa�a si� po chwili �a�osnym g�osem.
- Mie� ju� skarb w r�czkach i nagle puff! Pusto! - zakpi� z siostry Jacek, ale po jego minie wida� by�o, �e te� prze�ywa niespodziewan� kl�sk�. Mnie samemu zrobi�o si� nijako, bo nie przywyk�em przegrywa�. Spojrza�em na Paw�a. Ten z dziwnym spokojem gapi� si� na dwie wyszarpuj�ce sobie ryb� mewy nad jachtem. Ziewn�� nawet. Tym doprawdy mnie zirytowa�:
- A ty si� tak zachowujesz, jakby� skarb mia� w kieszeni!
- Tak dobrze to nie jest - odpar� powoli. - Ale mo�e jeszcze raz obejrzymy to dzie�o sztuki p�atnerskiej i snycerskiej? Mo�e kryje si� na nim jeszcze jeden znak, o kt�rym nie pomy�la�by mistrz Jusuf w dalekim Stambule?...
Przetar�em okulary i podnios�em pochw� kind�a�u ku �wiat�u, uwa�nie lustruj�c jej zawi�a a delikatn� ornamentyk�.
- Szpakami� karmiony! - mrukn��em po chwili odk�adaj�c cacko na stolik.
M�j pracownik uk�oni� si� z galanteri�.
- Co to znaczy: �Szpakami...�? - zacz�a Zosia.
- W tym wypadku, �e widzi to, czego inni nie widz�! - przerwa� jej brat i schwyci� pochw�. Przygl�da� si� jej d�ugo.
- Poddaj� si� - o�wiadczy� ze wstydem.
Po nim podda�a si� i Zosia.
- Widzicie, tam, u sk�wki ko�cz�cej pochw�? - Pawe� by� uosobieniem grzeczno�ci. - Dwa listki wyrastaj�ce z jednej �ody�ki. Listki, o ile mnie wzrok nie myli, d�bu. Ten motyw nie powtarza si� w �adnym z ornament�w. Pozwalam sobie wi�c s�dzi�, �e to �wi�tej pami�ci Hasan-bej w ten spos�b zwraca uwag� na rozdwojony lub te� dwupienny d�b. Ciekawe, czy drzewko to dotrwa�o do naszych czas�w...
- Dotrwa�o? - o�ywi�a si� Zosia. - Ale gdzie?
Sp�jrzcie, �e tu� pod listkami cieniutka linia zatacza ostry �uk, rysuj�c co� w rodzaju d�ugiej kiszki. W niej pluszcze si�, o ile w kiszce mo�na si� pluska�, rybka; a na lewym brzegu zachodzi s�oneczko. Ni �ladu konika przy niej, tak wi�c s�dz�, �e nie jest to miejsce odleg�e od ostatniego spotkania ze wskaz�wkami czcigodnego Tatara, tylko bardziej ukryte. Po��czcie wi�c zdolno�ci kulinarne z geograficznymi i znajd�cie mi kiszk� nafaszerowan� rybk� w pobli�u Rynu...
Jak nie zaszele�ci mapa w niecierpliwych r�kach moich pomocnik�w! Jak nie zawrzasn�:
- Jest! Jest kiszka! To ta zatoka!
Tak to Hasan-bej, w trzysta lat po swym chwalebnym �ywocie, doprowadzi� niewiernych do zatoki Rominek w g��bi Jeziora Ry�skiego...
Jednak mimo przepe�niaj�cej kabin� �Krasuli� rado�ci popatrzyli�my z Paw�em na siebie z uwag�: �Czy nie doprowadzi� te� tam przodek Azbijewicza go�cia od usypiaj�cych naboi?�
- Na co czekamy? P�y�my! - gor�czkowa�a si� nie zwracaj�c uwagi na nasze spojrzenia Zosia.
- Po co si� wlec jachtem? - wt�rowa� jej brat. - Samochodem pana Paw�a b�dziemy w p� godziny!
Pawe� klepn�� go w rami�: